[Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Ouzaru »

Darla & Kane

Driady odeszły wlokąc wampira, ale przy Darli stało jeszcze trzech elfów mierząc w nią z łuków. Mimo to zerwała się z ziemi. Groty ukłuły ją w tors, cięciwy groźnie zatrzeszczały. Przez chwilę stała gapiąc się głupio, jak gdzieś zabierają Kane'a, w końcu się otrząsnęła. Ruszyła za nimi, a gdy ktoś ją powstrzymał przed wkroczeniem do namiotu, zaczęła wołać:
- Ej, chwileczkę, zaczekajcie! Kane jest wampirem, jemu nie są potrzebne żadne zioła, tylko odpoczynek!

Elfy spojrzały na nią podejrzliwie.
- Nie musicie we mnie celować, przecież nie jesteśmy wrogami... prawda? - Teraz to Darla spojrzała się podejrzliwie na łuczników i zerknęła ponad ich ramionami w stronę Kane'a. - No bez przesady, czy zwykły człowiek by przeżył z takimi ranami? Niech one go zostawią w spokoju...

- Czy Sidh mówi prawdę?
- warknął pierwszy elf groźnie błyskając zielonymi oczyma - Czy to naprawdę wampir?
- Wampir
- potwierdził drugi elf. - Co jak co ale wampira wyczuję na kilometr. Nie dopuszczajmy jej do niej bo gotowy jest napić się krwi.
- Pierdolisz i aż dziwi mnie że nie mdli nikogo na twój widok
- parsknął ostatni z elfów. - Rannemu dacie zdechnąć? Tak po prostu? Puśćcie ją do niego, potem zdecydujemy co zrobić dalej.
- Mówiąc potem masz na myśli czas gdy po naszych trupach będą chodzić Legendarni?
- zapytał pierwszy bez uśmiechu.
- Puśćcie ją - powtórzył trzeci.
Pozostali niechętnie odstąpili.

- Dziękuję - odpowiedziała, uśmiechając się nieznacznie i przeszła. Dziwnie się czuła, mając ich za swoimi plecami, jakoś tak... jak samobójczyni. - Kane?
Namiot był nieduży, zielony i dziurawy. Wampira zwalono w jego kąt, choć w tym momencie to określenie nie pasowało do obecnej sytuacji. Leżał tam trzymając się za brzuch, wyglądał bardzo marnie ale był przytomny. Oprócz niego nie było w namiocie niczego jeśli nie liczyć małego stolika na którym leżał stary i podrdzewiały grot strzały.

Uśmiechnął się półgębkiem na widok Darli.
- Muszę cię o coś poprosić, opatrzysz mnie, gdy pozbędę się tego? - Wskazał na lotki pozostałych strzał znajdujących się w jego ciele.
- Eee... - Kobieta zawahała się. - Mi też miło ciebie widzieć... - bąknęła i usiadła obok niego. - Oczywiście. Pomóc ci z tymi strzałami? - zaproponowała.

- Wybacz, że nie zachowałem się jak należy... - Syknął z bólu, jaki sprawiały mu strzały. Teraz, gdy adrenalina przestała płynąć w jego żyłach, ból wzmógł się niemożebnie. - Tak, proszę... Jak pozbędę się tego to jakoś ci to wynagrodzę. - Zaśmiał się chrapliwie. Spoważniał. - Przepraszam cię za tamto... i za to teraz również... - Sięgnął dłonią po strzałę. Z obrzydliwym mlaśnięciem wyciągnął ją. Zabierał się już za następną.

- Uch...
Darla współczuła wampirowi. Może te rany nie były dla niego śmiertelne, ale na pewno bolały tak samo mocno, jak zwykłego śmiertelnika. Widok krwi i rozrywanego ciała nie przeszkadzał jej, wszak widywała to bardzo często. Z każdą wyciągniętą strzałą na twarzy Kane'a malował się obraz katorgi jaką przechodził. Westchnęła cicho i poczekała, aż skończy. Wtedy też zajęła się opatrywaniem 'dziur', tak jak mu obiecała. Starała się robić to delikatnie, by nie zadać mu więcej bólu.
- Jak długo będzie ci się to zasklepiać? Hm? - zapytała, spoglądając na niego.

- Jutro powinienem być już zdrowy. - Tym razem już w pełni uśmiechnięty odpowiedział pół-elfce. Wpatrywał się w nią przez chwilę. Była zupełnie inna wewnątrz i na zewnątrz. Zimna skorupa, a w środku ciepłe wnętrze.
- Chciałbym... chciałbym z tobą porozmawiać... - mruknął, spuścił oczy. Spojrzała na niego zaciekawiona, choć nie lubiła takiego poważnego tonu. - Nie chciałem cię narażać, dlatego powiedziałem to, co powiedziałem. Przepraszam cię... Chciałbym również, byś nie patrzyła na mnie przez pryzmat tego, co zrobiłem temu najemnikowi... Dla mnie było to najlepsze wyjście... metoda...walki... - westchnął.

- Nie przejmuj się tym - odparła, zajmując się jego ranami. - W pierwszej chwili byłam w szoku, bo nigdy czegoś takiego nie widziałam, ale już jest dobrze - to mówiąc podniosła na niego spojrzenie i uśmiechnęła się lekko. - Mam nadzieję, że szybko wrócisz do pełni sił, bo przykro cię widzieć w takim stanie.
Znowu odwróciła spojrzenie, nie chciała się za bardzo zdradzać z tym, iż czuje do wampira dziwną sympatię. Choć chyba i tak dała tego wyraz, kiedy się kochali.

Kane podniósł się na łokciu. Z trudem usiadł. Zbliżył się się do Darli i z zaskoczenia przytulił ją.
Szeptał jej do ucha. - Wiem... wiem, że potrafisz walczyć... i że mamy tę... umowę, ale muszę cię prosić, byś nie robiła na przyszłość tego, co zrobiłaś ostatnio. Jestem mniej kruchy niż ludzie i kilka strzał nie zrobi mi krzywdy... nie chcę, by coś ci się stało... - Kane nieco się zarumienił.

- Nie martw się, nic mi nie będzie - odpowiedziała zaskoczona. - I połóż się, bo trochę mi utrudniasz zadanie - dodała, puszczając do niego oczko i wyplątując się z objęcia. Lubiła go i zależało jej na nim, ale nie rozumiała, czemu się tak zachowywał wobec niej. Poprawiła włosy, odgarniając je z czoła. Wnerwiały ją, wolała, kiedy były ciasno związane w kucyk. Musiała je jednak rozpuścić, wolała uniknąć dziwnych komentarzy na temat jej elfiej krwi. - Jak się czujesz? Może poproszę driady o coś znieczulającego, hm?

Wampir wzdrygnął się na samo wspomnienie znieczulaczy. - Nie, daj spokój... muszę tylko wypocząć i zregenerować siły.... a tak w ogóle co się teraz dzieje? Nie jestem w pełni doinformowany. - Już się nie wiercił.
- Ech, pojawiły się elfy i driady, za kilka godzin będą tu Legendarni, którzy opuścili już siedlisko wiedźminów. Musimy szybko stąd iść, bo nie mamy z nimi najmniejszych szans. Mówiłeś, że wszystko się rozchodzi o ten amulet, który masz, tak? Może by im go tak oddać? Wiesz, nie chcę gryźć piachu przez jakąś błyskotkę... - Spojrzała się na mężczyznę wymownie.

Kane westchnął. Rzekł:
- Mam dziwne wrażenie, że oddanie im amuletu tylko przedłuży nasze życia, ale nie ocali... Poza tym gdybyśmy chcieli to zrobić, nie musielibyśmy zabić... nie przymierzając... z pół setki ludzi... tylko od razu im go oddali, szkoda marnować takie osiągnięcie... - Znowu się zaśmiał. Stopniowo wracał mu humor, mimo niesprzyjających okoliczności.

- No nie wiem, jakoś mnie nie przekonałeś. Zapewne będą nas ścigać, aż nie dopadną, a wtedy będzie mało przyjemnie... Ale dobrze, jak chcesz, będę cię dalej chronić - odpowiedziała mu i uśmiechnęła się łobuzersko. W sumie przed chwilą prosił, by tego więcej nie robiła, jednak kobieta miała swoje zasady i bynajmniej nie miała zamiaru chować głowy w piasek. - Nie gadaj już, odpoczywać, zaraz będziemy musieli się zbierać. Dasz radę iść? - zapytała, spoglądając na niego zmartwionym wzrokiem.

- Dam... dam, nie mogę grać umierającej sieroty wiecznie, czyż nie? - Zaczął się podnosić, by zobaczyć, na ile może sobie pozwolić. Ból momentalnie ściął go do parteru. Burknął: - No niech będzie... jeszcze poleżę...
- Dobra myśl, poleż
- powiedziała, uśmiechając się do niego lekko i położyła Kane'owi dłoń w okolicy serca. Wątpiła, by musiała go siłą trzymać w pozycji leżącej, ale tym gestem chciała pokazać, że nie pozwoli mu wstać, nim nie poczuje się lepiej. - Posiedzę tu z tobą. Potrzebujesz czegoś? Przynieść ci wody? - zaproponowała.

- Hmmm... wody, tak... czemu nie... - Wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu. - A znalazłoby się może jakieś jabłko?
- Jabłko?
- powtórzyła, spoglądając na wampira, jakby mu nagle wyrosło jelenie poroże. - Eee... Jasne, mam kilka w torbie, poczekaj. - To mówiąc sięgnęła do torby i wyjęła czerwone, apetycznie wyglądające jabłko. Nożem zaczęła je kroić na kawałki i obierać ze skórki. Jedną z cząstek podała Kane'owi pod same usta i uśmiechając się, szepnęła: - Proszę, smacznego.

Kane złapał kawałek w takim tempie, że o mało nie odgryzł Darli palca. Przegryzł i połknął. Zrobił przepraszającą minę. - Wybacz, to mój taki... eee... nałóg... - Uśmiechnął się rozbrajająco.
- Jabłka? - Uniosła jedną brew ze zdziwienia. - Wampir uzależniony od jabłek... Już nic mnie nie zaskoczy... - stwierdziła i wiedziona dziwnym impulsem pochyliła się nad mężczyzną, by ucałować go w usta.

Kane odwzajemnił pocałunek. Odsunęli się od siebie. Wampir wzdrygnął się trochę. - Poleżmy trochę razem, dobrze?
Darla tylko uśmiechnęła się i kiwnęła głową. Delikatnie przytuliła się do mężczyzny. Leżeli tak razem, wtuleni w siebie, czekając na to co nieuniknione...
Obrazek
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: the_weird_one »

Przepraszam za opóźnienia i brak większości zapowiadanego posta... ale kluczowy dla nas Brzoz nie zjawił się, więc nie chcemy przeciągać.

Teddevelien i Laerwen, Darla i Kane

Ciało młodego czarodzieja było zmasakrowane i zakrwawione. Puste oczy patrzyły w niebo, twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Vilgefortz był zabity. Na śmierć.
Ćwierćkrwi elf podszedł do trupa, przyglądając się dokładnie ranom. Klęknął obok niego, wypatrując kieszeni, sakwy i wszystkiego, co mogłoby się tam znaleźć. Osoba tak ważna dla Legendarnych mogła posiadać przy sobie choćby i jeden drobny element łamigłówki, jaką stanowili.
Szpieg dokładnie zbadał ciało maga wyszukując wszelkich śladów, wskazówek. Jego niewielkie w tym zakresie wyszkolenie nie było równie ważne co intuicja, ale pewne rzeczy pozostawały oczywiste. Ted dojrzał niewielki, misternie wykonany obrazek wygrawerowany na drewnie. Mieścił się w dłoni a przedstawiał siedemnaście postaci z wzniesionymi mieczami a nad ich głowami nieregularną kulę. Napis nad całym obrazkiem głosił: Orbis Unum.

- Unum - wyszeptał nieco do siebie, choć wystarczająco głośno dla elfa i wiedźmina by go usłyszeli. Sięgnął ręka po drewno, którego powierzchnia stanowiła misterne dzieło. Powiązanie z Legendarnymi było nader oczywiste. Siedemnastu i słowa. Przyjrzał się dokładnie, chcąc jak najwięcej odczytać z obrazka, z wydarzeń historycznych, poz, emocji postaci, symboliki, czegokolwiek co by mu się nasunęło na myśl.
Szpieg uważnie przyjrzał się obrazkowi.

Głowy Siedemnastu były szeroko uśmiechnięte, a paru z nich prócz trzymanych w górze mieczy, pokazywała sobie kulę palcami. W tym momencie Ted przypomniał sobie symbolikę. Kula. To oznacza tryumf lub władzę. Wielbienie i uśmiech na twarzach Legendarnych... I....Szpieg dostrzegł że od czubków mieczy wiedzie dziwny świetlisty promień, ledwo widoczny i łączy się z kulą.
A zatem... energia pochodząca z kuli? Medium? hmmm... nie... a zatem musi to być coś co ma władzę nad legendarnymi... ale kula nie może mieć władzy... a może moc? może bez owej kuli siedemnastu niezwyciężonych nie posiada swej mocy?
Bezsens, lecz po informacji o amuletach które zjednoczone COŚ zdziałają, niewiele mogło zdziwić szpiega.
- Wiedźminie... rzuciłbyś na to okiem?

Laerwen rozejrzał się po polu bitwy. Mnóstwo trupów, wszędzie krew. Trochę fantów, można by pozbierać broń i ekwipunek. Chciał zabrać się do przeszukiwania ciał, gdy Ted zaczepił go. Pokazał mu obrazek.
- Jasne. Pokaż co tam znalazłeś. - rzekł wiedźmin i wziął obrazek do ręki. Przyjrzał się uważnie, zastanawiał się, co mogą oznaczać symbole bądź czy nie słyszał wcześniej o czymś takim.
Słyszał. Dawno temu usłyszał określenie Orbis Unum... I przy odrobinie skupienia mógłby przetłumaczyć te słowa...
Znaczyły tyle co Władza Nad Światem. Natychmiastowe skojarzenie naprowadziło Laerwena do celu. Władza Nad Światem - wąż który zjada własny ogon. Wąż nie zje ogona gdy zniszczy się zagrażające owoce.

- Hm... Orbis Unum... Władza Nad Światem... a co może w tym chodzić?
- Nie jestem językoznawcą - zaczął Ted, zapatrzony w nicość, przypominając sobie dawne lata zdobywania edukacji - ale pewien jestem że Orbis, co jest dosyć oczywiste, odnosi się do sfery, kuli widzianej przez nas. Może to także oznaczać glob, okrąg, nieskończoność - zwłaszcza glob i nieskończoność pasowałyby do świata, jak mówisz. Unum to musi być jakaś zniekształcona fraza, kojarzy mi się z przynależnością... posiadaniem. Albo i władzą. Może to jedno i to samo. Tak jak by siedemnastka wskazywała sobie sferę, świat, który jest ich, nad którym utrzymują władzę. - odwrócił się do wiedźmina, wciąż kucając przy zwłokach maga - Idiotyczne, prawda? Brzmię jak megaloman, któremu wydaje się, że świat jest zagrożony i tylko on o tym wie?
- Hmm... głupie to nie jest. Nie wiemy kim są Legendrani, ani czemu zabili wiedźminów. Władza nad światem... Wiedźmini są neutralni, więc pozbywanie się ich nie ma sensu...

Teddevelien parsknął na te słowa.
- Zupełnie jak gdyby neutralni wiedźmini, niczym strażnicy, torowali legendarnym Legendarnym drogę do władzy nad światem.
- Słuchaj, zadaniem wiedźminów jest jedynie obrona ludzi przed potworami. Robimy to od dwustu lat i nie licząc niektórych, którzy stali się zwykłymi najemnikami, nie mieszamy się w sprawy wielkiego świata. Nas nie obchodzą królestwa, polityka i wojny, my tylko bronimy ludzi. Zabijanie nas nie ma sensu, ba - jest niepożyteczne, o ile można tak powiedzieć.- rzekł Laerwen, spoglądając to na Teda, to na obrazek, to na martwego Vilgefortza. - Myślisz że on naprawdę jest martwy? Może to jakaś iluzja czy coś?- zapytał, podszedł do ciała maga i szturchnął je kilka razy nogą.
- Zabity na śmierć. Ale mimo tego kim był, raczej ci za niego nie zapłacą. - uśmiechnął się. - Wiem, że nie wtrącacie się do tych spraw, ale jakieś powiązania z Legendarnymi musicie mieć... szlag, żebym to wszystko działo się pięć lat temu odesłałbym ich z powrotem i korzystając z pościgu poszedł sam do Kaer Mohren i znając życie, wiedźmin nie odpuściłby sobie uchylenia rąbka tajemnicy... - zaczął prowokująco ćwirćkrwi elf.
- Odesłałbyś z powrotem?- spytał wiedźmin, unosząc brew. -Co masz na myśli Ted?

- Mogliby iść z tym komandem do drwali... ustalić coś... zebrać zapasy... a potem uciekać w uzgodnione wcześniej miejsce, które też byśmy znali... - zaproponował od niechcenia, wstając i oglądając resztą przyborów Vilgefortza.
-Sugerowałbym iść do Kaer Morhen. Skoro Legendarni opuścili tamto miejsce, wypadałoby zajrzeć. Może natkniemy się tam na jakieś wskazówki.
- To nie takie proste. Musielibyśmy być niewykrywalni... chociaż we dwójkę to nie problem. Innych nie można by narażać, w końcu tylko część Legendarnych podąża za nami... a reszta czy pozostała? Nie wiadomo. Ale i tak bym tam poszedł. - westchnął - Niestety, ty musisz opiekować się ranną Baernn. Z resztą to wszystko i tak marnotrawienie jej potencjału. Gdyby nie grupa, poruszałaby się mniej widocznie od nas wszystkich oraz zna leśne ścieżki i mogłaby zadbać o przetrwanie dwóch leszczy. Tutaj w komandzie wszak mają inne driady... - Ted cieszył się z przygotowanego planu. Cieszył się także, iż wiedźmin świadomie grał w jego grę udawanego zrezygnowania i proponował bardziej niż zniechęcał. W ten sposób łatwiej to będzie przekazać grupie. I jak tylko zaproponuje, aby wcale zdrowa Baernn poszła z nimi... To ma jakiś sens.

- Racja, nie wiemy czy wszyscy Legendarni opuścili tamto miejsce. Ale nie wydaje mi się aby Baernn, nawet będąc zdrową, mogła nas gdzieś poprowadzić. Jesteśmy prawie że pod samą warownią. Baernn jest z Brokilonu, ja zaś przez prawie całe życie krążyłem w tej okolicy. - rzekł wiedźmin, spoglądając kątem oka na driadę.
- Naturalnie, jednak później dotrzeć będziemy musieli do miejsca zbiórki... przeżyć w dziczy z minimalnymi zapasami... podejść do komanda bez naszpikowania strzałami... być może wywieść w pole podczas ucieczki Legendarnych... - zaczął, zastanawiając się, co jeszcze może mu pomóc przekonać wiedźmina. Stwierdził, że zagra na jego emocjach i dumie.

- Wiedźminie... - zapytał, odwracając się do towarzysza - czy ty aby nie jesteś przewrażliwiony na punkcie jej bezpieczeństwa?
- Do czego zmierzasz, Ted? - zapytał ostro Laerwen. - Po co tu przybyłeś? Jaki miałbyś mieć interes w dostaniu się do Kaer Morhen? I kim tak naprawdę jesteś, co? Bo chyba nie jesteś tym, kim wydawałeś się być na początku.

Teddevelien wyszczerzył się w uśmiechu.
- A uwierzysz, że jedynym urzędnikiem podatkowym który przybył zebrać od wiedźminów dziesięcinę z łanów leśnych za dwieście lat gospodarowania ziemią? Wybacz mi przyjacielu, ale zadałem ci konkretne pytanie. Jesteśmy dwa dni drogi... ucieczki od Kaer Mohren i ja już straciłem porządnie orientację. Za chwilę zobaczymy na mapie, gdzie się znajdujemy, ale pragnę zauważyć, że gdybyśmy musieli ponownie uciekać i to bez tejże... Poza tym sądzę, że akurat Baernn poradziłaby sobie z naszej trójki najlepiej.
- Słuchaj, nie możemy pozwolić aby banda wiewiórek tak po prostu wyrżnęła grupę ludzi. - wiedźmin przeszedł na szept. - I nie, nie chodzi tu o moją wiedźmińską misję, którą w tym momencie można o kant dupy potłuc. Nie będziemy tu nikogo zabijać. Poza tym, co oni tutaj robią? Do Brokilonu daleko,a a najbliższe większe miasto to dopiero Ard Carraigh, które jest daleko stąd. Z kim oni niby walczą, bo nie wydaje mi się, aby Scoia'tael urządzili sobie wycieczkę krajoznawczą po północy.

- Oczywiście że to nie są zwykli Scoia'Tel. - pomyślał, zastanawiając się, ile warta jest informacja którą posiadł... wespół z imieniem przywódcy i otwartą deklaracją służby Nilfgaardowi - Nie jesteśmy jednak w stanie się im przeciwstawić. Na razie się nie mieszajmy. Nasi muszą sobie poradzić. Ten najemnik jest ranny. Wampir jest tak poharatany, że jutro będzie sprawny, ale zdrowieć w pełni będzie jeszcze chwilę. Ta Darla go nie zostawi, choć nie wiem wciąż dlaczego Gwido ją tu zostawił, myślę że to polecenie samych Legendarnych. Zbyt wiele nie wiemy. Dlatego proponuję odłączenie się. Być może z pomocą Baernn dogonimy ich jeszcze zanim wybiją tych drwali. Ale tożsamość Wiewiórek jest bezpośrednio związana z miejscem ich pobytu... i faktem, przed kim uciekają. Zauważ wiedźminie - Legendarni gonią ich, nie nas.

-Tak, racja. To chyba dobry pomysł. Ja i tak i tak muszę iść do Kaer Morhen. Radcliffe pewnie będzie się chciał przyłączyć. Ktoś jednak musi tu zostać, aby pilnować Darli i Sibarda. Nie możemy im zaufać, a w momencie gdy znikniemy, wampir może już leżeć gdzieś w krzakach z odrąbanym łbem i spuszczoną krwią. A jednak nie chcemy go stracić, przecież ma.... -zaczął wiedźmin, a wtedy przypomniał sobie o amulecie.
- Amulet. Powinniśmy go od niego wziąć, zanim wyruszymy. Jeśli dostanie siew ręce najemnika, albo tamtej baby, to możemy mieć problem. Najwyraźniej jest on potrzebny tym Legendarnym.

- Spokojnie. - Teddevelien położył dłoń na ramieniu wiedźmina, zastanawiając się czy jej nie straci - Cieszę się że z nami byłeś wiedźminie. Bez ciebie by nas rozsiekali. Porozmawiaj z Baernn. Ja wezmę amulet od Kane'a. Potem porozmawiamy z tym elfem i ustalimy, co dalej. Ale Radcliffe się nie nadaje do tej misji, nieważne czy tego chce czy nie... przez niego Vilgefortz nie żyje. On nas naraził. Poza tym wciąż ma ranę od strzały. Zaufaj mi w tej kwestii... jakkolwiek absurdalnym pomysłem miałoby być zaufanie mi.
- Czekaj. Kim w końcu był ten Vilgefortz i co dała nam jego śmierć? Też szukał amuletu? Czy współpracował z Legendarnymi? Wiesz coś o nim?

- Wiem. I opowiem tobie i Baernn w drodze. Na razie tyle. Idź do niej. Ja udam się do Kane'a. Potem porozmawiamy z tym tam. Na razie może porozmawiaj z Baernn. - z tymi słowy bezceremonialnie odwrócił się i podszedł do prowizorycznego namiotu, w którym według informacji udzielonych mu prze członków komanda miał znajdować się najciężej ranny naszpikowany strzałami. Równie bezceremonialnie odchylił połę namiotu i zajrzał do środka.
-Kane?

- Darla... - Kane delikatnie szturchnął zabójczynie. - Zejdź ze mnie na chwilę.... uwolnij... wszystko jedno... - Wampir ziewnął. - Ty to zawsze przychodzisz w, kurwa, najlepszym momencie.... czego chcesz? - Podniósł na ramieniu się gdy zabójczyni rozluźniła uścisk.
Kobieta mruknęła coś niechętnie i spojrzała się wymownie na Teda.
- Święte słowa... - westchnęła. Po cholerę im teraz przeszkadzał? Już nie mogli trochę odpocząć? - Jakbyś nie widział, Kane jest ranny i potrzebuje spokoju - warknęła.
- Przepraszam cię... - alp zrobił smutną minę w kierunku Darlii. - Pomożesz mi wstać?

Szpieg z całych sił walczył o zachowanie nieporuszonego wyrazu twarzy. Przegrał.
- Nie przeszkadzajcie sobie, widzę że Darla jest zaangażowana w twoją ochronę własnym ciałem... Jak już się uwolnisz, mógłbym cię prosić na słówko? Czy też ze względu na bezpieczeństwo dzielisz się z nią wszystkimi informacjami?

Darla westchnęła cicho.
- Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł - odpowiedziała alpowi zmartwionym głosem. - Iść z tobą? Pomóc ci? - zapytała, ignorując dziwne spojrzenie Teda i sposób, w jaki ją traktował.
- Pomożesz mi iść? Dziękuje. - Kane uśmiechnął się. Gdy już pomogła mu wstać i jakoś utrzymać się w pozycji wyprostowanej alp zwrócił się do Teda - Czego chcesz, patałachu? Jak widzisz jestem niedysponowany, więc nie ma raczej mowy byśmy rozmawiali jeszcze prywatniej. Chyba że pomożesz mi iść...
Ćwierćkrwi elf westchnął.
- Wiedziałem, że nie umiesz się bawić. Więc dalej, sztyletozęby, oprzyj się o mnie. Jestem gotów na takie poświęcenie. Ale ostrzegam, że jeżeli będziesz próbował powtórzyć to co przy tym biednym idiocie to będę wrzeszczeć niczym mała dziewczynka.
- Ted, pierdol się - syknęła Darla i ,,przekazała'' wampira w ręce szpiega. Skrzywiła się, kręcąc głową i poczekała, aż wrócą. - Tylko go nie przemęczaj, mam cię na oku. - To mówiąc niedyskretnie sięgnęła po nóż do rzucania.
- Cieszę się, że ta piątka nic ci nie zrobiła, moja droga. - odpowiedział, wiedząc że wampir przez swoją niedysponowalność w trakcie walki ominął wspomniany fragment - Miło widzieć, że ponownie jesteś w nastroju. - pozwalając wampirowi oprzeć się o siebie, ruszył powoli na zewnątrz namiotu.

Kobieta jedynie skrzyżowała przedramiona na piersiach i odprowadziła ich wzrokiem. Nie podobało jej się zachowanie Teda, przecież dobrze wiedział, że Kane nie jest groźny i na pewno nie musiał wspominać o tamtym ugryzionym...

Gdy już wyszli poza obręb namiotu i udali się w owe 'ustronne' miejsce Kane spytał zmęczonym głosem:
- Ustalamy co robić dalej czy chodzi może o amulet...? - Sięgnął do sakwy w której trzymał to paskudztwo.
- Jakbyś zgadł. Pokaż mi go proszę. - zaczął, wyjmując z sakwy maleńki drzeworyt o naniesionych barwach i oglądając go dokładnie. - Chcę coś porównać.
- Masz - Oddał szpiegowi amulet. Nie miał jakiś problemów z rozstaniem się z wisiorkiem. Wystarczało mu to iż był z dala od prześladowców ich grupy.

Przelotnie tylko zerkając na wisiorek, szpieg schował go do kieszeni wespół z kawałkiem drewna.
- To w zasadzie tyle... wybacz, że zawracam ci głowę, ale to tyle jest ważne. W najbliższych dniach raczej się nie zobaczymy. Teraz odprowadzę cię do twojej ,,obrończyni". - skomentował z uśmiechem. Kane zmarszczył brwi.
- Co to znaczy 'w najbliższych dniach się nie zobaczymy'? - Działo się coś co Kane'owi się nie podobało. A przynajmniej miał dziwne wrażenie na ten temat.
- Zwyczajnie, rozstajemy się na krótką chwilę. Ale znając reakcję twoją i Darli tuszę, że nie będziecie tęsknić. - w tym momencie doszli do namiotu. - Proszę. Cały i zdrowy.

- Nie o to chodzi. Wykonujesz bądź wykonujecie jakiś manewr który brzmi dość niebezpiecznie. O co chodzi? - Kane robił się zły.
- Dowiesz się w swoim czasie, choć chciałbym uniknąć takiego rozgłosu. Musisz mi zaufać. - odpowiedział przybierając niewinny uśmiech.
- Chce tylko usłyszeć gdzie się wybierasz. Reszta mnie nie interesuje. Przypominam że zaufanie działa w dwie strony. Oddałem ci bez szemrania amulet... To powinien być dowód mojego zaufania....

- Do Kaer Mohren. - odpowiedział równie niezobowiązująco, jak gdyby pytał w burdelu gdzie może kupić pieczywo.
- Dobra, będę miał jakiś trop kiedy zachce mi się dowiedzieć kto stoi za burdelem jaki na nas czeka a do którego zapewne przyłożysz rękę. I to dość ciężko przyłożysz...
- I to było takie ważne, że musiałeś go zrywać na nogi i ciągnąć ze sobą? - zapytała Teda, marszcząc brwi. - Następnym razem pomyśl trochę i powiedz, to po prostu sama się oddalę - westchnęła. - Idziesz do grobowca wiedźminów z tego co słyszałam? Nie spiesz się, możesz tam zostać z tym przeklętym wisiorkiem... - Machnęła ręką i pomogła Kane'owi wejść do namiotu.
- Jak się czujesz? - zapytała cicho, tym razem zmieniając ton głosu z "wkurwionej zabójczyni" na "troskliwą ciepłą kluskę".
- Ujdzie, szczypie tu i ówdzie ale przeżyje - wampir uśmiechnął się w jej kierunku. Bawiło go te ciągle zmienianie jej tonu w zależności od rozmówcy.
Teddevelien stanął jak wryty. Przez chwilę zastanawiał się nad tym co właściwie usłyszał, a potem zaczął się śmiać.
- Jak już uzmysłowisz sobie, że mógłbym go przebić mieczem a on raczej by tego nie zauważył i jako alp niezbyt się przejął, daj mi znać. Przynajmniej wiem już, że nie powinienem liczyć na twoją wdzięczność, moja droga.
- Och, tak, wybacz. Dziękuję, że przyszedłeś nam z pomocą - powiedziała nie siląc się na uśmiech. - Wydawało mi się, że gdy grupa ludzi ze sobą współpracuje, takie rzeczy są normalne, ale widać się pomyliłam. Tak czy inaczej, jak masz iść, to idź...
Pomogła wampirowi ułożyć się wygodnie na prowizorycznym posłaniu i ku jego radości wyjęła z torby jabłko.
- Jabłko! Jeszcze jedno! - Oczy alpa zrobiły się wielkie jak szlacheckie spodki do herbaty.
- I ktoś nam cudownie ozdrowiał - Darla stwierdziła, uśmiechając się szeroko.
- Biorąc pod uwagę zachowanie, sądzę że to był tylko podstęp. - Ted stwierdził rzeczowo, wychodząc.
- Wypierdzielaj stąd! Do tego swojej Twierdzy Starego Morza! Daj mi odpocząć - Rozeźlił się wampir.
Zabójczyni uniosła lekko jedną brew i spojrzała na wampira z dziwnym błyskiem w oku. Już raz widział to spojrzenie, kiedy byli sam na sam.
- No proszę, nie myślałam, że jesteś taki stanowczy...
Kane zarumienił się na uwagę Darli. Miał już po prostu dość natarczywości szpiega.
Teddevelien zatrzymał się w pół kroku przypomniawszy sobie o dosyć istotnej kwestii.
- Nóż. - rzucił do wampira nie odwracając się.

Kane delikatnie schylił się, sięgnął ręką do cholewy swojego buta. Wyciągnął to cacuszko które pierwotnie dostał od Teda.
- Masz. - Nóż poszybował lotem ukośnym w stronę szpiega. Na tyle lekko by mógł go złapać.
- Przyda się?- Mruknął z lekkim uśmieszkiem alp.
Zabrawszy narzędzie raz jeszcze zmierzył wzrokiem wampira.
- Twoich w tym modlitw intencje, aby nie. - i wyszedł.
- "Ja mogłam rzucić" - pomyślała zabójczyni. - "Złapałby go między oczy..."
- Skoro już poszedł, zdrzemnij się - zaproponowała Kane'owi i podała mu obrane cząstki jabłka. - Popilnuję, żeby już nikt ci nie truł dupy.
- Ma rację...- Kane patrzył jeszcze chwilę za szpiegiem. Skończył jabłko. - Zechcesz dołączyć może...?
- Jeszcze pytasz? - prychnęła i ostrożnie położyła się obok niego, na nowo wtulając się w mężczyznę.

Specialnie dla Sciassa i Ouzi

Kane wpatrywał się przez dłuższą chwile w oczy Darlii. Wchodziła w jego życie w coraz większym stopniu. Zmieniała je....
- Dzięki, za wszystko co robisz dla mnie.... - Musnął delikatnie jej usta.....
- Umm... Nie ma za co... - bąknęła. Lubiła go i to wszysko wychodziło jej jakoś naturalnie. Wzięła głębszy wdech i westchnęła ciężko. - Odpoczywaj.
Wampir uśmiechnął się lekko i objął towarzyszkę ramieniem. Z taką opiekunką nie było co zadzierać. Przymknął oczy i pozwolił, by jego umysł odpłynąć, a ciało wracało do zdrowia. Miał nadzieję, że tym razem nikt już nie będzie im przeszkadzał, Darla zresztą też.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

Ostatnie wasze posty to po prostu arcydzieło. Chyba najlepsze na forum ;)
a ja jak zwykle - krótko, ze smakiem i intensywnie



Ted, Radcliffe i Laerwen
Po długich przechadzkach po obozie, rozmowie Teda i Learwena, prawie odgryzienia placów Darli przez Kane'a, walnięcia jednego z elfów przez Radcliffe'a, dziwnych wibracje które poruszały prowizorycznie zmontowanym namiotem i rozmowach elfów które postanawiały jakieś ważne dla całej drużyny sprawy, niebo niespodzianie zachmurzyło się, gruchnął grzmot i niebo otworzyło się, wylewając litry zimnego, jesiennego deszczu.
- Będzie zdrowo lać - rzekł Białowłosy elf rzucając spojrzenie w przestworza. - I to jak nigdy. Przeczekamy burzę.
Deszcz zasłaniał praktycznie wszystko, ciężkie krople bębniły w dachy namiotów, po pniach drzew spływały strugi wody. Było aż szaro.
Ted odzyskał swój nóż. Gdy oddalał się od namiotu, zaczęło lać. Woda spływała po jego mokrych włosach, ubraniu. Minę miał zaciętą, zdeterminowaną.
- D'hoine - szpieg odwrócił się mimowolnie.
Stał przed nim białowłosy elf
- Słyszałem że opuszczacie naszą grupę. Zgadzam się na to, gdyż nie widzę powodu dla którego mielibyście nie zginąć - zrobił efektowną pauzę - Zmierzam natomiast do czego innego. Jakieś dwadzieścia minut temu nasz zwiadowca powiedział że dostrzegł w deszczu sześć postaci idących w stronę naszego obozu.
Ted mimo swego twardego sposobu bycia, zachłysnął się. A zatem musieli z wiedźminem opuścić to miejsce jak najszybciej się da...
Radcliffe pojawił się koło nich, wpadając w zasadzie po omacku. Deszcz był tak gęsty że niemal go oślepiał.
- Kto idzie w kierunku naszego obozu?
- Oczywiście Legendarni - powiedział elf zdziwiony pytaniu - Sześciu. Pierwotnie myśleliśmy że będzie ich siedmiu...
Radclife przeraził się. Ale był na to przygotowany. Następnie zwrócił się w kierunku Teda:
- Czy to prawda że udajecie się do Kaer Morhen? jeśli tak idę z wami. Jeśli mi nie pozwolicie, pójdę za wami dopóki będę mógł.
Czekał na reakcję.
Szpieg nie zdążył odpowiedzieć, obok pojawił się wiedźmin. Woda spływała po jego włosach, miecz błyszczał niesamowicie.
I wtedy posłyszeli makabryczny krzyk.
Co robią? Ruszają do Kaer Morhen czy sprawdzą co się stało?
Białowłosy elf zaklął potężnie i rzucił się do biegu, pędząc w miejsce skąd dochodził krzyk.
Powinni iść do Warowni...

Kane i Darla
Kane i Darla siedzieli w namiocie. Było to jedyne suche miejsce w tym lesie, choć woda zaczynała już kapać z przemokniętego, płóciennego dachu.
Leżel krótko, nie dane było im oddać się sobie. Kane usłyszał dziwny dźwięk... Dźwięk którego nie powinno słyszeć się w lesie, w środku burzy i deszczowej pożogi.
Jakby... warkot. Niski warkot jaki wydają jaszczury czujące swoją zdobycz. Po chwili półeflka również to wyczuła, zadrżała i przytuliła się mocniej. Kane nie ruszał się.
A po chwili... pisk. Wrzask? Nie. Mlaśnięcie. Czyjeś ciało upada na mokry grunt. Dźwięk szybkich kroków... krzyk... elfa.
Wampir mimowolnie zerwał się z posłania, podkuśtykał do wyjścia i zerknął przez nie.
Widział parę postaci elfów i driadę stojących nad jakimś dziwnym, rozmazanym kształtem leżącym na ziemi...
Sibard.
Martwe, zaszlachtowane ciało. Kane odwrócił się do Darli, zamknął wejście.
Wiedział że to Legendarni.
W całym obozie zakotłowało się. Półelfce mimowolnie wyrwało się piskliwe:
- Co zrobimy!
Wampir uciszył ją, stał i patrzył w dach namiotu w który bębnił deszcz.
Usłyszał kroki.
Idą tu...
A potem kroki ucichły.

- Gdzie oni, kurwa mać są! - ryknął białowłosy elf wyłaniając się z deszczu. - Gdzie jesteście, kurwy jedne! Wyłazić z deszczu!
Brak reakcji był straszniejszy niż dwa zabójstwa.
I znów kroki...
Warkot...
Żółte oczy!
Białowłosy elf krzyknął. Wampir usłyszał krzyk bardzo wyraźnie gdyż był to bardziej wysoki, ohydny wrzask przechodzący w skrzek i milknący.
Kroki... wiele kroków, syki wyciąganych mieczy. Deszcz leje, ryczą grzmoty. Darla drży.
- Rozejść się! Uciekać! - krzyk jakiegoś elfa, zastępcy.
- Uciekli... - głos kogoś, chyba driady - Nie ma ich... Poszli...
Krzyk... kobiecy krzyk, zagłuszony przez grom. Jeszcze jeden dźwięk padanego ciała. Warkot, oddalający się nagle i zanikając w szumie drzew.
Poły namiotu otworzyły się nagle i wkroczył elf o ciemnoczerwonych włosach, z mieczem w ręku
- Mordują! Legendarni!

Baernn
Nim driada się obejrzała, lunął deszcz. Lubiła deszcz. Lubiała gdy w Brokilonie czuła na twarzy jego zimne krople...
Stała tak chwilę trzymając się za ranne ramię, zamknęła oczy i odpoczywała.
Krzyk... i warkot.
Przeraziła się, wiedziała co to może oznaczać. Legendarni.
Ruszyła w stronę krzyku wyprzedzając biegnącą białowłosego elfa.
To był Sibard. Leżał cały we krwi, spoglądając tępo w niebo. Był okrutnie poszlachtowany. Driada liczyła że Legendarni mają lepsze metody ale widocznie chcieli się popisać.
- Dorwiemy skurwieli! - ryknął białowłosy a ona spojrzała na niego z nieukrywaną pogardą. Odwróciła się i poszła w stronę drzewa gdzie czuła się najbezpieczniej...
Objęła je ramionami i spojrzała w koronę. Czuła krople deszczu na twarzy...
Ponownie usłyszała ryk. Chyba białowłosego ale nie była pewna w stu procentach. Wciąż obejmowała drzewo rękoma i odmawiała coś.
Modlitwę!?
I wtedy... nagle, niespodzianie... poczuła ból. Okrutny i straszny ból. Ból którego nie można porównać z żadnym innym cierpieniem.
Ktoś wbił jej z rozmachem dwumetrową dzidę prosto między łopatki przyszpilając ją do drzewa jak motyla. Rozwarła szeroko oczy, uniosła obie ręce do góry i krzyknęła. Dzida zaczęła się poruszać na boki, potem wyszarpnięto ją. Baernn oparła się całym ciałem o pień a ból stłumił jej krzyk. I wtedy ugodzono ją ponownie, niżej, obok kręgosłupa. Jęknęła, zawisła na drzewcu trzymając je dwoma dłońmi, nie chcąc wypuszczać. Głowa opadła jej na ramiona, i znieruchomiała.
Wokół niej zakotłowało się od elfów i driad. Ktoś szlochał, ktoś wyciągał dzidę i oglądał ją. Serce... biło. Były to skurcze pośmierne?
Oczy gasły. Powoli gasły.

Sibard był nieruchomy. Na jego wargach zachował się uśmiech, niewiadomo skąd. Jego legenda zginęła razem z nim.
Deszcz lał. Legendarny zniknął.

I kto mi powie że życie jest piękne?

Deszcz lał.
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

Darla & Kane

Alp rozglądał się po obozowisku. No ładne rzeczy.... Dotarli tu. Wampir przegryzł wargę, najemnik długo z nim nie powspółpracował....
Kane zastanowił się w chwilę nad sytuacją w której byli. Ted, wiedźmin sobie poradzą, nie wie co z Radcliffem.... Driada to stara wyjadaczka, poradzi sobie....
- Darla! Chodź, zbieramy się! - Jakubek zmusił się by stanąć prosto. Już czuł się jako tako. Bolało go tu i ówdzie ale nie ma na to teraz czasu by się tym specjalnie przejmować.

- Czyli uciekamy i zostawiamy ich samych z Legendarnym, który zapewne wyrżnie ich w pień? - zapytała. - Dobry plan, jestem z tobą. - Skinęła wampirowi głową i pomogła mu wymknąć się z namiotu. Podniosła do góry płachtę i poczekała, aż Kane pod nią przejdzie. Woleli wyjść 'tylnym wyjściem', gdyż od frontu nie czekało ich nic dobrego.

Zanim wyszli Darla zabrała jeszcze ich pakunki. Gdy elf wpadł do namiotu, ten był już pusty. Ostrożnie, powoli umykali z obozowiska. Kane wytężył maksymalnie swoje zmysły w celu sprawdzenia potencjalnego niebezpieczeństwa.

Kiedy biegli lasem, wśród grzmiących piorunów i lejącego deszczu, Kane nagle dostrzegł niewielki ruch po lewej stronie. Była to postać, owinięta w długą pelerynę, ledwo widoczna w szarej ścianie deszczu. Miała na głowie kaptur a w dłoni trzymała miecz czubkiem ku ziemi po którym spływały strugi zimnej wody. Stała nieruchomo. I patrzyła się na nich. Ale stała.
Na razie.

Kane milczał. Wpatrywał się w sylwetkę z grobową miną.
Kobieta jednak nie chciała zostawiać wszystkiego przypadkowi i wystąpiła krok do przodu. W głowie pojawiła jej się myśl. Nikt poza Kane'em jej nie ufał, nikt też nie lubił. Miała okazję się zemścić.
- Nie mamy medalionu... - powiedziała głośno. - Mój towarzysz jest ranny, nie stwarzamy dla ciebie zagrożenia.
Czekała na reakcję, gdyby chciał ich zaatakować, miała asa w rękawie. Wiedziała, gdzie znajdował się medalion i nie zawahałaby się, by wydać resztę znienawidzonych 'towarzyszy'.

Postać milczała, nie reagowała na krzyk Darli. A potem, po chwili która zdawała się być wieczna, postać uniosła rękę i wskazała na obóz, jak gdyby z pytaniem. Widocznie Legendarny wyczuwał aurę medalionu i wiedział że Kane i Darla go nie mają...

Wampir zastanawiał się dłuższą chwilę.

- Ja…. miałem pierwotnie amulet.... - Mruknął - Jednak został mi skradziony podczas odpoczynku.... Nie wiem gdzie się znajduje.... - Patrzył na rękę wskazującą kierunek obozu. - Być może jest tam, nie jestem jednak pewien. Usłyszeliśmy tylko krzyki... - Ostrożnie kiwnął głową w kierunku Legendarnego.

Legendarny patrzył się na nich w milczeniu i zrobił jeszcze dwa kroki w ich stronę
Zabójczyni złapała Kane'a za ramię i wystąpiła przed niego. Bała się cholernie, a mimo to stanęła przed wampirem i położyła dłoń na ostrzach zatkniętych za pas.
- Daj nam odejść, proszę.
Kane'a zaskoczyła reakcja Darlii jednak w świetle tego jak się wcześniej zachowywała powoli się do tego przyzwyczajał. Westchnął w duchu i leciutko się uśmiechnął.

Legendarny postąpił trzeci krok i stanął w miejscu.
- Idźcie - rzekł zimnym jak stal głosem - Ale nie oglądajcie się za siebie. Następnym razem... zabiję….

- Wiesz... - zaczęła Darla, gdy już się oddalili i Legendarny zniknął im z pola widzenia - gdybyś się nie odezwał, to bym go nasłała na Teda.

Spojrzał na nią, przymrużył oczy, nienaturalnie się zwęziły, niemal po wiedźmińsku. Wyglądało na to że tak Kane okazywał gniew. Ten prawdziwy, nie udawany. Sekundę później juz patrzył się na nią normalnie, z lekkim uśmiechem na ustach.
- Hmmm, mimo wszystko lubię Teda... nie chciałem posyłać go na tamten świat tak szybko. Dlatego wolałem Cię uprzedzić.
- Jednakowoż.... Wpakowaliśmy ich w kłopoty... trzeba im jakoś pomóc choćby i nie bezpośrednio... - Znów przygryzł wargę.

- Nie złość się - położyła mu dłoń na ramieniu. - Skoro go lubisz, to następnym razem uprzedź kolegę, by mi nie wchodził w drogę, bo marnie skończy. Tak samo jak reszta - powiedziała chłodno. - Jestem szczera, oni mnie nie lubią i nie ufają, choć nie mają ku temu powodów. Nie z własnej woli znalazłam się w łapach Gwido... - warknęła.

Wpatrywał się przez chwilę w dziewczynę. Pierwszy raz odezwała się na temat jej przybycia tutaj. - A jak konkretnie...? - Spytał najdelikatniejszym głosem na jaki mógł się zdobyć.

Westchnęła i zatrzymała się na chwilę.
- Jakiś czas temu miałam wypadek, spadłam z urwiska. Trochę... zapomniałam, reszta wspomnień mi się pomieszała. Byłam oszołomiona, nie byłam pewna, kim jestem i co mam dalej robić. Wtedy on mnie złapał. W kilku miastach jest spora nagroda za moją głowę, ale chyba zmienił zdanie i postanowił zrobić ze mnie szpiega, kazał mi odzyskać medalion. Dosłownie wbijał mi to do głowy na wszelkie sposoby, ale trening który przeszłam pod okiem mojego mistrza uodpornił mnie na takie rzeczy - dodała i puściła do wampira oczko. Kobieta wzdrygnęła się lekko, ale poza tym była spokojna. Wręcz zimna. - Stąd te siniaki i blizny. - Wzruszyła ramionami.

Wampir dalej nie naciskał dziewczyny. Podejrzewał że ma ciekawą historie... ale żeby była ścigana w wielu miejscach..... No nieważne....
- Ponawiam pytanie, co teraz?

- Jeśli chcesz ratować ich tyłki, to twoja sprawa. Pójdę z tobą i będę walczyć u twego boku. Ale nie każ mi ich lubić... - mruknęła. - Dołączymy do nich, czy poczekamy gdzieś w tej okolicy? Wiesz, jest tu trochę mokro, a ty musisz wypoczywać.

- Nie dołączajmy raczej.... prościej będzie im pomóc z zewnątrz.... - Patrzył w dal. Ciągle lało jak z cebra.
- Może wrócimy do strażnicy? Chyba powinna być teraz pusta. Tam można przeczekać ulewę i mieć wszystko na oku. Jak myślisz?

Kane zastanowił się chwilę.
- Tak, brzmi to dość rozsądnie. Jakieś zapasy mamy. Poczekamy na nich tam.
"I na pewno nie będziemy się nudzić" - Darla uśmiechnęła się dyskretnie.

Kane zauważył lubieżny uśmiech na twarzy Darlii gdy wspomniał o strażnicy, mimo próby ukrycia. Chyba ta decyzja nie była taka głupia....

Ruszyli do strażnicy…. A chaos i śmierć opanowywała obóz z którego uciekli….
Obrazek
Matt_92
Mat
Mat
Posty: 554
Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
Numer GG: 6781941
Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Matt_92 »

Laerwen

Wiedźmin zaczął rozglądać się wokoło. Przyzwyczaił oczy do ograniczonej widoczności, deszcz nie przeszkadzał aż tak bardzo.
-Krzyk. Ktoś krzyknął.- mruknął, po czym spojrzał na swoich towarzyszy. -Plecami do siebie, żeby nie wbili nam sztychów w plecy.- powiedział, i stanął tak, aby zasłaniać z jednej strony Teda i Radcliffe'a.
Wyciągnął dwuręczny miecz z pochwy na plecach. Ostrze lśniło, obmyte z krwi przez krople deszczu. Laerwen uspokajał oddech. Nasłuchiwał.
-Legendarni już tu są. Zostajemy i walczymy, czy biegniemy do Kaer Morhen? Powinienem był być w stanie was poprawadzić.- rzekł. *Byleby nie nalało się za kołnierz*- pomyślał, gdy woda kapała na jego głowę. Poprawił paski przy rękawicach.
*Baernn. Została tam.*
Obejrzał się za siebie. Nie mógł podjąć decyzji, wolał aby ktoś zrobił to za niego. Nie mógł poświęcić dwóch ludzi dla dziwożony. Nawet jeśli coś do niej czuł.
Czuł, że serce zaczyna mu walić jak szalone. Bał się. Nie wiedział co zrobić.
A d'yaebl aep arse!
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Alien »

Radcliffe
Krzyk. Ktoś krzyknął.- mruknął Learwen, po czym spojrzał na swoich towarzyszy. -Plecami do siebie, żeby nie wbili nam sztychów w plecy.- powiedział, i stanął tak, aby zasłaniać z jednej strony Teda i Radcliffe'a.
Radcliffe oparł się jednym ramieniem o wiedźmina a jednym o Teda. Wiedźmin w tym czasie wyjął swój dwuręczny miecz i zaczął nasłuchwiać.
-Legendarni już tu są. Zostajemy i walczymy, czy biegniemy do Kaer Morhen? Powinienem był być w stanie was poprawadzić.- rzekł po jakimś czasie.
Radcliffe mruknął coś niezrozumiale. Był cholernie zdziwiony. Wiedźmin się bał. Sam mag czuł odrętwienie. Sam nie wiedział czy z zimna czy ze strachu.
- Nie mamy szans z Legendarnymi , wiedźminie- rzekł- Ty sam umiesz bardzo dobrze wywijać tym kawałkiem żelaza. Ale ja? Jeśli legendarni są odporni na magię to nie mam szansy ich nawet zadrasnąć. Według mnie powinniśmy biec do Kaer Morhen, biec ale nie na oślep. Biec z głową.
00088888000
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: the_weird_one »

Teddevelien, Laerwen i Radcliffe

Teddevelien rozejrzał się wokół, badając wzrokiem szerzony przez niewidzianego jeszcze wroga chaos. Wiedźmin wiedział chyba, iż udadzą się do Kaer Mohren. Szpieg spojrzał na opuszczony już namiot dziękując w myślach kobiecie za wyprowadzenie stąd niedysponowanego wampira.
Ale przede wszystkim chciał informacji. Chciał wiedzieć więcej o komandzie. O jego celu i genezie. Zaczął rozglądać się za najbliższym członkiem panikującego komanda z nadzieją na pochwycenie słabszej ofiary i uratowanie z powstałego piekiełka w celu późniejszego przesłuchania. Nie zamierzał się szamotać, liczył więc na kogoś na kogo jego własna siła (i trzymany w dłoni nóż) wystarczą. Mogła to być driada, mogła to być elfka, mógł to być ranny.
Do gustu przypadła mu niepozorna elfka biegnąca gdzieś w las i trzymająca ręce nad głową. Wyglądała zupełnie niewinnie. Aż przebiegle niewinnie. Szpieg stwierdził, że taka ofiara wystarczy. Niestety dla niego, wszystkie elfki (zwłaszcza co piękniejsze) wyglądały niewinnie, ale pamiętał że ma do czynienia ze Scoia'Tael. Wyciągnąwszy sztylet rzucił się biegiem za nią. Wysłał także swoją myśl do obydwu towarzyszy...
Aby działać potrzebujemy informacji. Dowolny członek tej bandy wiewiórek może ich nam wystarczająco udzielić, w tym wypadku ona. Wiedźminie, prowadź, pochwycę ją i będę biegł za tobą, Radcliffe, racz mnie osłaniać.

Elfka odwróciła się, ujrzała szpiega, i krzyknęła przeraźliwie. Najwidoczniej wydało jej się że Ted jest jednym z Legendarnych... I właśnie chyba to pozwoliło szpiegowi złapać ją za szyję silnym ruchem i przystawić sztylet do gardła.

- Pani pójdzie z nami. Mniej krzyku a więcej biegu. Nikomu się nie stanie krzywda przy zachowaniu subordynacji... - szpieg nie zdążył jeszcze zmienić wyrazu twarzy po rozmowie z Laerwenem, jednak grobowy ton jego głosu i spojrzenie dobitnie mówiły że nie uważał poderżnięcia elfce w takim wypadku gardła za mniej moralne niż prawienie jej komplementów z powodu urody w spokojniejszych okolicznościach. Chwycił ją za rękę czekając chwilę. Dość długą, by upewniła się że nie ma wyboru i niedostatecznie długą, by zaczęła mieć jakiekolwiek pomysły po co mu ona. Elfka nie reagowała. Strach zmroził jej szpik w kościach, a połączony z zimnym deszczem zadziałał iście paraliżująco.

- Świetnie... - chciał zakląć, ale stwierdził, że to bez sensu. Rozważał przez chwilę szarpnięcie ją za dłoń, ale nie pobiegłaby. Niemal komicznie w danej sytuacji wzruszył ramionami i przerzuciwszy sobie jej jedną rękę przez ramią, objął ją w talii i chwyciwszy za przeponę,m, ruszył biegiem zmuszając kobietę także do ruszenia i podtrzymując na wypadek gdyby miała paść z odrętwienia.
Tylko dlatego że była ze Scoia'Tael zachował sztylet w dłoni, całkiem blisko jej boku.
Miał tylko nadzieję że wie ona dość dużo by ta cała farsa była tego warta.

Kobieta nie stawiała oporu. Była całkowicie pod władaniem Teda. Parę razy się próbowała miotać, krzyczała, ale szybko umilkła na amen.

- Spokojnie, nic Ci nie będzie, tylko chodź z nami. - próbował ją niezbyt przekonująco uspokoić wiedźmin, oglądając się za siebie, sprawdzając, czy nikt ich nie goni. - Ktoś z Was widział Baernn? Albo Kane'a? Lub kogoś z pozostałych? - zapytał towarzyszy.
- Kane i Darla chyba opuścili namiot, nie mamy czasu na najemnika i driadę, biegnij! - krzyknął, prowadząc pochwyconą do wiedźmina i próbując przekrzyczeć chaos i deszcz.
- Nie będziesz próbowała uciekać, prawda? W twojej sytuacji byłoby to bardzo nie wskazane... - zwrócił się Radcliffe do elfki, gdy wraz z Tedem znalaźli się relatywnie blisko.
Elfka patrzyła na towarzyszy swymy wielkimi, zielonymi jak pikle ropuchy, oczyma ale nie reagowała. Do pewnego momentu. Nagle nabrała powietrza w płuca i zawołała najgłośniej jak umiała:
- Shareawedd!
- Magu, ucisz ją w jakiś nieuszkadzający sposób, zanim któryś z jej zdychających kamatów nas usłyszy. - rzucił spokojnie szpieg, siłą dłonią zakrywając usta kobiety.
- Shaeraweeeeedd! - jęknęła driada na próżno usiłując odsunąc ręke szpiega - Zdrada!
Wiedźmin spojrzał jeszcze raz na siebie. Tamta dwójka uciekła. Ze Scoia'tael nie zamierzał współpracować. Biegł dalej z kamratami.
Gdy pojmana krzyknęła, zanim mag zdążył rzucić zaklęcie które skutecznie zamknęłoby elfce usta, Laerwen trzasnął ją wierzchem rękawicy w skroń, tak mocno aby zemdlała.
- Nie uszkodziłem jej zbytnio. Dawaj ją Ted. - powiedział do osłupiałych towarzyszy i przerzucił ją sobie przez ramię.
- Biegniemy! - ponaglił ich Radcliffe i udali się, z ekwipunkiem, jeńcem, filigranowymi zapasami, nieskuteczną bronią, przez deszcz ku Kaer Mohren i przeznaczeniu. Jak się zapowiadało, równie paskudnemu jak pogoda.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

ROZDZIAŁ III
Warownia Starego Morza

Można poetycko określić śmierć jako przejście między granicą ciała i ducha albo bramą do lepszego jutra.
Ale po co?
Wniosek jest jeden: I tak i tak, najszczęśliwsze z twojego zgonu będą robale albo nekrofile


Roland Victoria z Toussant

Deszcz lał.
Obóz. Obóz nie był już obozem. Był chaosem, szczękiem stali o stal. Panika. Legendarni!
A wokół głośny odgłos zacinającego po skosie deszczu, głośny huk błyskawic. Lasem biegną trzy osoby, woda spływa po ich włosach.
To Teddevelienn Fairchaseaux, zdrobniale Ted lub Tedevel, szpieg, wiedźmin Learwen i Radcliffe. Trzy osoby w szarej ścianie deszczu.
Trzy osoby w wodnym piekle.
Bieg. Krzyk. Co z Kane'm, z Darlą?
Liczy się bieg i cel. Amulet kołysze się na piersi jednego z biegnących. Deszcz. Bieg. Deszcz.
Szepty z różnych stron... Legendarni...
Postać w kapturze. Przenika między strugami deszczu, pniami szaroburych drzew, rozległych krzaczowisk. Postać kroczy po wrzosowiskach, mokre wrzosy kłaniają się ku ziemi, wiatr wyje, pioruny trzeszczą jak opętane, drzewa skrzypią wyśpiewując pieśń...
Pieśń o śmierci.
Learwen odwraca się, przez jego mokrą twarz przenika strach. To Dziki Gon!
Orszak. Orszak upiornych, zwiewnych koni, zamieszanie, ryki mordowanych, krzyki mordujących, odgłos trzaskanych kości, chlupot przelewanej krwi i ohydny odgłos mlaśnięcia. Learwen widzi jak Gon pędzi po szarym niebie...
Śmierć jest granicą

Woda. Głębiny. Otchłań.

Przepadnij!

Darla... Kane...
Oni umierają!
Baernn!
Learwen nie może myśleć...
Ona umiera!
Sibard, najemnik...
On...

Krzyk. Pożar. Ryk. Nie, nie ryk, wrzask.

Nicość...

Learwen ocknął się.
Ted nie wiedział gdzie mają iść, zdawał się wyłącznie na poznanie terenu przez Learwena. Trzeba przyznać że ten wywiązywał się ze swego zadania po mistrzowsku. Zręcznie przeskakiwali mokre pnie, przechodzili przez paprocie słysząc wycie wiatru. Gonu?
Wiedźmina nawiedzały dobrze znane ze stereotypów bohaterów, złe przeczucia. Legendarnych nigdzie nie było widać, czuło się jednak w powietrzu ich aurę. Aurę tajemniczości i potęgi!
Kula! Kula i miecze... promienie odchodzące od ostrz i dotykające kuli - świata. A zatem rozwiązanie jest proste...
Bliżej być nie mogli. Radcliffe strzepnął wodę z włosów ale zastąpiła ją natychmiast nowa.
Zjednoczenie jednego świata... Banał.
Twierdza Starego Morza! to trzymało się kupy. Legendarni musieli coś odkryć w Kaer Morhen. A teraz oni są jedynymi którzy mogą temu zapobiec...
Rana adepta znów odezwała się tępym bólem. Po chwili Radcliffe zaczął zwalniać. Obawiał się że towarzysze pozostawią go samego, gdyby faktycznie opóźnił marsz

***

Kane i Darla... oddalali się od obozu idąc blisko siebie. Deszcz utrudniał orientację, wkrótce zgubili szlak i niemal na ślepo poczęli przedzierać się przez zarośla. Tylko szczęście sprawiło że znów odnaleźli ścieżkę, biegnącą przy znajomym - przynajmniej dla Darli i Teda - strumyczku teraz raczej ogromnej kałuży której powierzchnia marszczyła się od ciężkich kropel deszczu niby błona.
Ruszyli dalej.
Ale czego się spodziewali? Wkrótce ponownie zgubili szlak. Ponownie rozpoczęli tułaczkę i po godzinie marszu trafili przed znany sobie strumyczek.
Przynajmniej dla Darli i szpiega.
Ruszyli znów, tym razem bardzo uważnie szukając wszelkich śladów, lecz deszcz zamył je wszystkie. Wkrótce jednak Darla odnalazła niewielki trop elfów którzy musieli iść ich śladem od strażnicy.
Po sporym okresie czasu, wreszcie ich oczom ukazał się znany budynek. Fala wspomnień pojawiła się tak nagle, że po poliku wampira poleciała kropla łzy zmieszana z deszczem.
Nie znał jeszcze Darli... Oxra żył... Medalion był po prostu zagadką... Ile później przeszedł, trudno sobie wyobrazić. Uczestniczył w tej chorej przygodzie już ponad tydzień. Spał zaledwie kilka razy! Pomyślał o biedniutkim Radcliffie, o Laerwenie i Tedu, o ich misji. Beznadziejnej misji.
Strażnica wyglądała na pustą.
Powoli, ostrożnie podeszli do niej i otworzyli znane sobie drzwi - w których - tak dawno temu - leżały trupy Oxry i jego dwóch pachołków.
W zasadzie Darla spodziewała się choć paru ciał w strażnicy gdyż ludziom Gwida nie chciałoby się im ich sprzątać... A tu tymczasem było czysto, zadbanie. I żadnych trupów, rzecz niejasna.
To skłoniło ich do ostrożności. Wyglądało jednak na to że strażnica bezapelacyjnie jest pusta. Natomiast być może ktoś tu był...
- Kane, patrz!
Darla znalazła dziwny płaszcz wiszący na oparciu krzesła. Płaszcz w kolorach Nilffgardu.

sry za krótkość ale i tak sie troche namęczyłem :))
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

Darla & Kane

-Pięknie.... a Czarni co tu robią? To nie jest teren przygraniczny, do jasnej cholery... - Mruknął bardziej do siebie niż do Darli Kane.
Wampir zaczął uważnie rozglądać się po pomieszczeniu. Nasłuchiwał.

Kobieta syknęła coś pod nosem i nakazała towarzyszowi, by się zatrzymał. Dobyła swych ostrzy.
- Ja się rozejrzę, ty pilnuj tutaj - powiedziała cicho i powili zaczęła się rozglądać. Miała zamiar sprawdzić wszystkie pomieszczenia, zwłaszcza to dla strzelców na górze. Ktokolwiek tu był, długo już nie pociągnie. Darla miała inne plany na ten wieczór, niż dzielenie strażnicy z jeszcze jednym mężczyzną.

Na górze nikogo nie było. Ale były ślady. Mnóstwo śladów, które zostawić mogły tylko jedne oddziały.
Jak się domyślali, Nilffgard prawdopodobnie przeszedł już rzekę i zdobył Nastrog, gdyż Ervyll złożył mu hołd. Cesarz postanowił widocznie zapuścić się w głąb lądu...
Bądź wysłać podjazd we wszystkie strony świata. Karna ekspedycja przeciw Scoia'tael... historia się odwraca... albo na odwrót.
O szafkę za którą kiedyś skryła się driada, oparty był duży, oburęczny miecz z wybitą twarzą w głowni. Twarzą Emhyra Van Emreis.
Darla szybko przeszukała pozostałe pomieszczenia. Wszędzie było czysto. Musieli tu być Nilffgardczycy, na to wskazywały dowody. Ciekawe jednak czy odjechali sami czy z nie własnej woli?
Odpowiedź czaiła się na niewielkim stole znajdującym się na poddaszu. Leżały tam dziwne papiery... plany. Działań. Zapisane Nilffgardzkim językiem. Nieczytelne dla nich.

Przyjrzała się papierom i westchnęła cicho. Nic z tego nie rozumiała, była zabójczynią, a nie strategiem. Jej zadanie polegało na eliminowaniu jednostek, a nie całych narodów. Odwróciła się i spojrzała na miecz. Czyżby ON sam był tutaj? Zastanowiła się nad tym chwilę i pokręciła głową. Wróciła do Kane'a i powiedziała mu o swoich znaleziskach.
- Chyba nie mamy po co tutaj zostawać, nie? - westchnęła zrezygnowana. - Może rzucisz okiem na te plany?

Wampir bez słowa wziął papiery od Darli. Zaczął oglądać je pod kątem jakichś przydatnych danych.

Na mapie widniała rzeka. Lasy Kaedwen, Jaruga, Nastrog i spora część Cintry. Nie było cesarstwa ani Dol Blathana, lecz wampir orientował się gdzie Dolina Kwiatów się znajduje.
Natomiast tym co go zaciekawiło były tłuste kropy porozwalane na całej mapie, z reguły w okolicach lasów Kaedwen. Do każdej z nich prowadzony był szlak zaczynający się od rzeki. Przy każdej widniały też jakieś zapiski planowanej akcji, ale w tym Kane się już nie orientował.
To były podjazdy. Podjazdy pod Scoia'tael. Albo przykrywka. Teraz to było nieważne.

- I co z tym robimy? Co w ogóle teraz robimy? Zostajemy tu i czekamy, czy spieprzamy? - zapytała, patrząc się na wampira.
Wampir odłożył dokumenty. Zastanowił się.
- Nikogo nie znalazłaś zapewne....
I wtedy coś wpadło Darli w oko. Jakiś błyszczący przedmiot leżący na parapecie
- Póki co nie, ale... ej, a co to? - przerwała, wskazując na coś błyszczącego. Podeszła do parapetu i spojrzała na przedmiot.

To był amulet. Identyczny jak ten który przez długi czas Kane nosił w kieszeni. Nieduży, misternie wykonany. Było to tak nieprawdopodobne, że obecnej dwójce zachciało się śmiać. Legendarni zapomnieli drugiego medalionu?

- Pewnie tania podróbka - zachichotała pod nosem, choć jakoś im nie było do śmiechu.
- Amulet... - Zdumiał się Kane - ....To jest aż głupie by zostawili go Legendarni... Czarnych też bym o to nie podejrzewał....

- No, kochanie, bierzemy to i spadamy? Miałam wrażenie, że Legendarny czuł, iż nie masz przy sobie medalionu... Więc pewnie tak było - zamyśliła się na głos. - Myślę, że to cholerstwo znowu nas wpakuje w kłopoty - burknęła, opierając się plecami o ścianę i krzyżując ramiona na piersiach.

Kane wziął amulet do ręki. Spojrzał na Darle.
- Bierzemy. Będzie.... będzie zabawnie! - Wyszczerzył zębiska Alp.
- Świetnie - prychnęła i machnęła ręką. - Ani chwili spokoju...

Kane znalazł też sporo butelek po Nilffgardzkiej żytniej, parę czapek elfów i dłuuuuugi nóż, którym z reguły władali dowódcy komanda Scoia'Tael. Oddział Czarnych musiał więc złapać dowódcę...
Kilka tarcz z symbolami czarnych a w piwnicy świece i blaszaną wannę
W okolicy nie było nic ciekawego. Wcześniej zapewne odnaleźli by ślady, deszcz jednak wszystko zmył.

- Dobra, bierz to i chodźmy się jeszcze porozglądać - westchnęła zrezygnowana. - Nie chciałabym się obudzić z nożem pod żebrami... Czy właściwie nie obudzić.

Spędzili godzinkę na rozglądaniu się po strażnicy. Nie natknęli się na żadnego nieprzyjaciela. W piwnicy udało im się znaleźć, o dziwo, blaszaną wannę.
Wraz z nią udało im się zdobyć kilka różnych przedmiotów…. I, o dziwo, suche drewno na opał oraz spory kocioł i coś jakby piec. Gdyby tylko chcieli, mogliby sobie nagrzać wody i wziąć ciepłą kąpiel. Na samą myśl o tym Darla jakby się nieco pobudziła i uśmiechnęła szeroko.

- Hmm... czy myślisz o tym, o czym ja myślę?
- Darla.... a może tak... wiem że to zabrzmi dziwnie w tych okolicznościach.... ale może wspólna kąpiel?
- Myślisz o tym samym - pokiwała zadowolona głową i przyjrzała mu się. - Jak twoje rany?
- Jakie ra... a to... - Uśmiechnął się głupkowato - Już całkiem nieźle, chodź spróbujemy złożyć to do kupy.

Bardzo ochoczo mu w tym pomogła i gdy przebierali rzeczy, natknęli się jeszcze na kilka sporych świec. Zabójczyni odłożyła je na bok.
- Robi się romantycznie, wspólna kąpiel przy świecach, mrau... - stwierdziła rozbawiona, choć jej spojrzenie było dość poważne.
Wkrótce w wannie buzowała gorąca woda. Wanna była na tyle duża że pomieściłaby dwie dorosłe osoby..... Kane porozmieszczał kilka świec naokoło wanny zapalając je krzemieniem który normalnie nosił w plecaku.

Darla nie czekała na zaproszenie, szybko zrzuciła z siebie rzeczy i weszła do środka. Woda była jak na jej gust za ciepła i trochę się skrzywiła, ale po kilku chwilach ciało się przyzwyczaiło i usiadła spokojnie.
- Zapraszam - powiedziała, ochoczo wyciągając w stronę Kane'a dłonie.

Wampir, styrany podróżą, powoli zaczął się rozbierać. Układał rzeczy przy wannie. Wcześniej udało mu się znaleźć jakiś stary materiał który po wytrzepaniu mógł posłużyć za świetny ręcznik. Ułożył szablę wzdłuż blaszanego elementu łazienkowego.
Nie kazał się prosić gdy Darla podała mu dłonie aby pomóc mu wśliznąć się do środka.
- Łoo... ciepława....

- No, trochę - zaśmiała się i poczekała, aż usiądzie. Uśmiechnęła się do niego zalotnie i przysunęła się, by być w zasięgu jego rąk. - Dobrze, że z nimi nie poszliśmy. W końcu można chwilę odpocząć - zamruczała, przymykając oczy.


W pewnym momencie wpadł jej do głowy świetny pomysł. Wstała, odwróciła się i usiadła przed wampirem, opierając się o niego plecami.
- Nooo... - westchnęła, rozpływając się.

Kane wziął do ręki mydło które woził w swoim plecaku i zaczął obmywać tak siebie jak i Darle. W jego ruchach było coś z delikatnych pieszczot. Darla westchnęła.
Gdy Darla tak przytulała się do Kane'a coś w nim ruszyło. Miała na niego niesamowity wpływ. Coś dźgnęło Darle w plecy, w okolice dołu.....
- Umm? - Otworzyła zdziwiona oczy i odwróciła trochę głowę, by spojrzeć na niego. - Reflektujesz? - zapytała niemal szeptem i poczuła, jak nagle zaschło jej w gardle. Na samą myśl o tym, by się z nim tu i teraz kochać, robiło się kobiecie gorąco.
- Uuuuuch.... jak sama widzisz.... - Nieporadnie odpowiedział Alp wskazując na źródło "dźgnięcia".

Na twarzy Darli pojawił się pokaźnych rozmiarów uśmiech i... rumieniec. Nie chciała tego głośno przyznać, ale wampir działał na nią i nawet go polubiła. A w tej konkretnej chwili cieszyła się, że byli sami, tak blisko siebie.

Nie powiedziała już nic więcej, tylko szybko się odwróciła do niego przodem i namiętnie pocałowała. Przez chwilę czuła się dziwnie, wspominając, jak niedawno zatopił zęby w swoim przeciwniku, ale szybko odepchnęła od siebie nieprzyjemne myśli. Przylgnęła do niego całym ciałem, wypinając w stronę Kane'a biust i wprawnym ruchem na nim usiadła, rozchlapując przy tym trochę wody. Na chwilę przerwała pocałunek, by spojrzeć mu w oczy.
W oczach wampira błysnęło cos figlarnego. Chwycił dziewczynę mocno, wsadził twarz w jej pełne piersi muskając je językiem.

Pisnęła cicho, gdy przyciągną ją do siebie, ale nie była wystraszona tylko jakby... uradowana. Przez chwilę się rozkoszowała jego delikatnymi pieszczotami, w końcu jednak przysunęła się bliżej i objęła wampira nogami w pasie. Na szczęście wanna była szeroka i bez większego problemu się tak zmieścili. Zabójczyni oparła czoło o szyję Kane'a i na chwilę przymknęła oczy. Nie była pewna. Lubiła go, ba!, nawet bardzo, ale czegoś się obawiała. Nie potrafiąc sprecyzować swoich myśli, szepnęła mu do ucha:
- Jesteś wspaniały, uwielbiam cię...
Czuła, że powinna coś powiedzieć, coś zrobić, by to nie była tylko cielesność. Nie chciała, żeby łączyły ich tylko fizyczne kontakty... Poruszyła biodrami i natknęła się na jego pobudzoną męskość. Wprawnym ruchem odchyliła się i lekko odwróciła, by ująć ją w dłoń. Kane po chwili poczuł, jak naprowadza go na siebie i gdy tylko mocniej przycisnął kochankę do swego ciała, z łatwością się w nią wślizgnął. Westchnęła, gwałtownie odchylając się do tyłu i na chwilę zamarła, rozkoszując się nowym doznaniem.

- Ze wzajemnością, piękna.... - Przybliżył jej twarz do siebie. Pocałował ją namiętnie i długo tak że obojgu zabrakło tchu.
- Nie jestem piękna - wyszeptała, gdy tylko oderwała się od jego ust i zaczerpnęła powietrza. Gdy chciał coś powiedzieć, pokręciła jedynie głową i uśmiechnęła się ciepło. Uniosła się, prostując w plecach i znów opadła. Jej biodra wykonywały wyuczone do perfekcji ruchy, a ramiona opierały się na jego ramionach, dając niezbędne oparcie. Zamknęła oczy, lecz momentalnie w głowie pojawiły się jej twarze dawnych kochanków... Szybko je otworzyła i z natarczywą intensywnością zaczęła się wpatrywać w wampira, jednocześnie przyspieszając swoje ruchy. Woda kołysała się, niebezpiecznie zbliżając swe fale do brzegu wanny i po kilku chwilach zaczęła się z pluskiem wychlapywać na podłogę. Jednak Darla zdawała się nie zwracać na to uwagi.

- Nie...? Dla mnie jesteś.... - Dołączył do niej w tańcu miłości. Woda zaczęła wylatywać na zewnątrz. Kane uniósł się trochę. Wsparł o ścianki wanny. Nogi Darli coraz mocniej ściskały biodra wampira a palce jej dłoni zaczęły zostawiać ślady na jego skórze.

Nie skomentowała tego stwierdzenia, bo i tak wiedziała swoje. Uwolniła myśli od nieprzyjemnych wspomnień i skupiła się na tym co tu i teraz, jednocześnie dając wampirowi możliwość przejęcia inicjatywy.

Zaraz tego pożałowała, bo jak tylko narzucił swoje tempo i siłę, mało nie przewrócili wanny... Darla była w szoku, mocniej się go złapała, wbijając paznokcie w skórę wampira i zacisnęła powieki. Fale gorąca i zimnych dreszczy zalewały jej ciało, a każdy ruch Kane'a sprawiał, że czuła się jak w niebie. W tej pozycji szczytowała kilka razy, a potem już co jakiś czas zmieniali ułożenie.
W końcu przy ich energicznych ruchach woda całkowicie wystygła i Kane wyniósł kobietę z wanny. Kiedy myślała, że to już koniec, odwrócił ją tyłem do siebie, ruchem ręki pochylił ją i gdy tylko złapała się brzegu, znów w nią wszedł.

Darle zaskoczył wigor wampira. Ten ujeżdżał ją bezceremonialnie. Mimo że nie spodziewała się tego nie mogła powiedzieć że się jej to nie podoba......

Dopiero po kilku minutach poczuła znajomą falę ciepła, eksplodującą w jej łonie i mężczyzna zwolnił ruchy. Oddychał szybko i ciężko, a ona cieszyła się, że deszcz zagłuszył wszystkie jej krzyki. Była niesamowicie zmęczona, a nogi odmawiały kobiecie posłuszeństwa. Mocno złapała się brzegu wanny i opadła na kolana, z trudem łapiąc oddech.
- Jakbyś.. nie pamiętał, to.. przypominam, że byłeś.. umierający - ledwo wysapała. Kręciło jej się w głowie i czuła drżenie zmęczonych mięśni nóg. Po chwili cała zaczęła się trząść z zimna.
Kane uśmiechnął się łobuzersko. Wampir podciągnął dziewczynę i przytulił głęboko. Chciał oddać jej trochę swojego ciepła.
- A niech cię.. - zaśmiała się resztką sił i wyciągnęła do niego ręce, żeby pomógł jej wstać.

Wampir jedną ręką sięgnął po "ręcznik". Uśmiechając się lekko zaczął wycierać Darle.
Przysiadła na brzegu wanny, wzrok miała nieobecny, a zmęczenie odmalowało się na jej twarzy. Jednak było to przyjemne męczenie, udekorowane delikatnym uśmiechem. Chciała mu coś powiedzieć, ale brakowało jej sił i postanowiła zostawić to na jutro.

Darla zachwiała się nieco i omal nie wpadła do pojemnej wanny. Kane w ostatnim momencie złapał dziewczynę.
- Tobie już na dzisiaj wystarczy... - Zachichotał.- Chodź, znajdziemy jakieś posłanie.....

W odpowiedzi ziewnęła i wbiła w niego nieprzytomne spojrzenie.
- Ty nie jesteś zmęczony - wykrztusiła z siebie po chwili. Była mocno zawstydzona, że ją tak wymęczył. I pomyśleć, że lata morderczych treningów okazały się niczym w porównaniu z seksem z wampirem.

- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak mi to pomogło.... - Uśmiechnął się. - No chodź, trzeba Cię położyć......
- Pomogło? - zapytała, zupełnie go nie rozumiejąc.
- Nie w sensie fizycznym.....
- Hm? - spojrzała na niego pytająco.
- Takie chwile.... - Zrobił kolisty ruch ręką - Potrafią zdziałać cuda gdy przez tydzień bez przerwy żyjesz w stresie i strachu....
- Chyba już wiem, o co ci chodzi - westchnęła. Zabrali swoje ubrania i wyszli na górę, udając się do większej izby z kilkoma posłaniami. Wybrali sobie jedno pod ścianą, przysunęli do niego jeszcze dwa i na prowizorycznie powiększonym łożu zaraz się wygodnie usadowiła Darla. Jeszcze chwila i zapewne padłaby z wyczerpania. Nie ubierała się, tylko położyła i przykryła po sam czubek nosa. Czekała, aż mężczyzna spocznie obok niej i będzie mogła się wtulić w jego ciepłe ciało.

Kane myszkował jeszcze chwilę w piwnicy. Znalazł stare futro które mogło świetnie sprawić się jako kołdra. Trochę śmierdziało ale nie miało to znaczenia. Dołączył do Darli. Przytknął się do niej i przykrył oboje wyżej wymienionym futrem.

Kane opatulił kobietę, przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno. Po chwili zrobiło się cieplej i Darla przestała się trząść z zimna.
- Wiesz, ja... - zaczął mówić jej coś miłego i ważnego, ale po kilku zdaniach zauważył, że kobieta śpi. Uśmiechnął się do niej lekko i odgarniając włosy z czoła, pocałował. - Nieważne - rzucił, wzdychając. - Śpij sobie.
Sam również ułożył się do snu, jednak dziwnie rozpierała go energia i dobry nastrój. Zastanawiał się, co w tej chwili porabiają ich towarzysze. Zapewne mokli lub marzli, ale to nie był jego problem.
Obrazek
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Ouzaru »

Darla i Kane. Tak, znowu :P

Wspaniale wystrojony pokój. Na podłodze bogato zdobione dywany, w samym pomieszczeniu mistrzowsko wykonane meble. Przed nim stoi piękna kobieta o kruczych włosach i orzechowych oczach. Ubrana jest w długą, bogatą suknię. Dziewczyna uroczo uśmiecha się w stronę Kane'a. Jej zęby wyglądają nienaturalnie ostro, ona sama zaś uderzająco przypomina Kane'owi jego samego. Na misternie rzeźbionym stole stoi kieliszek z czerwonym płynem. Wino? Nie, to nie wino...

Kim ona jest? Zna ją? Tak. Znał ją? Teraz jednak nie pamięta.

Wampir się obudził. Czuł na sobie delikatny dotyk rąk należących do dziewczyny na której punkcie ostatnio... oszalał? Co się z nim stało? Kim ona dla niego była?
Kane leżał wciąż nieruchomo. Dziewczyna spała. Czuł, że owinęła wokół jego bioder swoją nogę, wtulała się w niego z całych sił. Wyglądała niezwykle uroczo, gdy tak robiła. Kane nie widział jej całego ciała, leżała jednak pod futrem naga, więc mógł dostrzec część blizn jakie nosiła na sobie Darla. Czuł, że ten temat wzbudza w niej odrazę, strach. Dla Kane'a nie była z powodu blizn w jakikolwiek sposób szpetna.

Westchnął. Rudzielec coraz bardziej wchodził w jego życie. Kim ona dla niego była? Uprawiał z nią boską miłość, ale czy to wszystko? Może ona ją kochał w pełni znaczenia tego słowa? Nie tylko ciałem ale i duchem? Chciał jej coś powiedzieć przed zaśnięciem... Już myślał, że nie zdoła, gdy ona sama przerwała mu wypowiedź zasypiając w jego ramionach. Nie dokończył. Leżeli tak, a na zewnątrz dął wiatr.

Chwilę się w nią wpatrywał i ku jego zaskoczeniu, zabójczyni otworzyła oczy i spojrzała się na niego zdziwiona. Na jej twarzy odmalował się wyraz zawstydzenia, który szybko zamaskowała nieznacznym uśmiechem.
- Hmm... Dzień dobry - stwierdziła. - Nikt nas jeszcze nie znalazł? - zapytała, rozglądając się na boki. Spodziewała się zastać nad ranem ostrze przystawione do swojego gardła, a tu taka niespodzianka...

- Spodziewałaś się nie obudzić? - Uśmiechnął się uroczo.
- Coś w tym stylu - odpowiedziała szczerze i usiadła. Dłonią przeczesała włosy i skrzywiła się, gdy odkryła, iż jest mocno potargana. - Byłam pewna, że oni tu wrócą.

- W życiu niczego nie można być pewnym
. - Również usiadł i westchnął. - Chyba na razie wszystko co możemy zrobić, to na nich tu czekać, na naszych znaczy. Będą musieli tędy przechodzić. - Przetarł palcem wskazującym i kciukiem skronie.

- Wypadałoby tylko coś zjeść... - stwierdziła i spojrzała na Kane'a, marszcząc lekko brwi. - Dobrze się czujesz?
Najwidoczniej nadal się o niego martwiła, choć chyba po wczorajszej nocy nie powinna. Wampir dał niezły pokaz swoich sił i w żadnym wypadku nie wyglądał na kogoś umierającego, bądź potrzebującego pomocy. Jej nogi głośno wołały, by nigdy więcej tego nie robiła.

- Tak... dobrze... miałem sen, bądź wspomnienia... coś co wyparłem z pamięci... - Podciągnął nogi pod piersi i objął ramionami. Siedział w pozycji embrionalnej patrząc się gdzieś w przestrzeń.

- Hm? - Spojrzała się na niego pytająco i położyła mu dłoń na ramieniu. - Wszystko w porządku? - Tym razem usłyszał tę już dobrze znaną nutkę troski w jej głosie. Nie za bardzo wiedziała, co ma powiedzieć i zrobić, więc lekko objęła wampira. Żeby wiedział, że jest przy nim.

- Tak, już dobrze, może w końcu dojdę o co w tym chodzi, dzięki za troskę. - Uśmiechnął się i zbliżył, by ją pocałować.
Na chwilę się zawahała, ale zaraz przysunęła i musnęła jego usta swoimi. Nadal ciężko jej się było przyzwyczaić do tego, że był dla niej taki... no że traktował ją jak normalną kobietę, a nie jak zabójczynię lub - co gorsza - dziwkę na jedną noc. Uśmiechnęła się do niego szczerze.

Kane wyszczerzył rekinie uzębienie. Cieszyło go, że nie ona ucieka, gdy tak robi. - Chodź, zjemy śniadanie z zapasów i poszukamy czegoś świeżego na nowe zapasy. - Kompletnie zmienił mu się humor.

Skinęła mu głową i wstała. Po chwili zaklęła paskudnie pod nosem, gdy tylko zauważyła, że pod futrem była całkowicie naga. Trochę Kane'a zdziwiło jej zachowanie, przecież w nocy doskonale ją widział, a teraz się znowu przed nim chowała?
- Czy możesz... no wiesz... iść pierwszy?

- Wstydzisz się?
- Jego uśmiech, mimo że nie powinno być to możliwe, jeszcze bardziej się rozszerzył. Wampir nie ruszył się z miejsca.

"Gnida" - pomyślała Darla, unosząc do góry brwi i patrząc się na niego zdziwionym wzrokiem. Po chwili spojrzenie zmieniło się w karcące, ale on nadal siedział obok niej całkowicie niewzruszony.
- Tak - odpowiedziała w końcu i to bardzo niechętnie, westchnęła cicho i zakryła się futrem, wracając tym samym do pozycji leżącej.

- Dobra, dobra... już idę.
- Poddał się wampir, chyba trafnie odczytał jej podejście do tej materii. Ta dziewczyna była jednak dwubiegunowa jak cholera. Kane spał w samych spodniach. Poszedł po resztę ubrań do piwnicy. Wrócił już ubrany niosąc ciuchy Darli. Rzucił je na łóżko, po czym wyszedł na wspaniale przypalające słońce.

Po paru minutach kobieta do niego dołączyła, mrużąc oczy i krzywiąc się nieznacznie. Chyba nie lubiła, jak jej słońce świeciło prosto w twarz.
- Może zrobimy pranie? - zaproponowała. - Powinno dość szybko wyschnąć... Gniewasz się na mnie? - Zerknęła na niego.
- A wiesz, że pomyślałem o tym samym? - Odpowiedział jej na pytanie. - Nie, dlaczego?
- Że... sama nie wiem
- Westchnęła. - Że się ciebie ciągle wstydzę.

- Nie...
- Przyłożył palec wskazujący do jej warg. - Myślę, że to urocze... - Szepnął.
Obrócił się na pięcie i zrobił pięć kroków.
- Chodź, poszukamy strumienia!
- Strumienia...?
- zdziwiła się. Wzięła go za rękę i razem poszli się rozejrzeć. Zabójczynię wkurzały kałuże, przez które musiała co chwilę przeskakiwać i tylko od czasu do czasu coś mruczała pod nosem niezadowolona.

- Nie naburmuszaj się. - Zaśmiał się Kane. - Chodź, wodę uzupełnimy i ciuchy wypierzemy.
- Się nie naburmuszam
- burknęła obrażonym tonem i gdy to do niej dotarło, zaśmiała się. - Cóż, może jednak masz troszeczkę racji...
Po jakimś czasie natrafili na strumień, który po ulewie nieźle wezbrał i płynął teraz wesoło, niknąc między drzewami.
- Polujemy dzisiaj? Ostatnio nieźle nam poszło.
- Tylko nie na jelenie!
- Zaśmiał się Kane.


W efekcie końcowym para zmieniła plany. Poszli zapolować. Po dłuższym czasie wrócili z upolowanymi 2 królikami oraz torbą jabłek z dzikiej jabłoni, którą wyczaił Kane. Podzielili się obowiązkami. Darla zabrała się za wypranie ciuchów, a Kane, teraz nagi, rozpalił ognisko przygotowując mięso. Udało im się znaleźć liście dzikiej mięty, którą wykorzystali do przygotowania dziczyzny. Później Darla dołączyła do Kane'a, przynosząc rzeczy do wysuszenia przy ognisku.

Była owinięta w płachtę z jednego z posłań, drugą nakryła mężczyźnie plecy. Nie była pewna, czy wampiry marzną czy nie, ale nie chciała, żeby było mu zimno.
- Mmm... ładnie pachnie - stwierdziła, kucając obok niego. - Mówią na temat wampirów wiele złych rzeczy, ale ty jesteś zupełnie inny. Lubię cię. Nie jest ci zimno?

- Dziękuje.
- Kane poczuł się trochę nieswojo. Po chwili konsternacji zastanowił się nad tym, że Darla przyniosła mu okrycie. - Nie, my czujemy temperatury... ale nie odnosimy od skrajnych temperatur obrażeń. Patrz. - Bez wahania wsadził rękę w płomień ogniska. I nic mu się nie stało.

Darla wstrzymała oddech, wystraszyła się, kiedy to zrobił.
- N.. nie rób tak więcej - poprosiła. Przez chwilę naprawdę się bała, że coś mu się stanie. - Nie boli cię to?

- Nie, pewnie że nie, inaczej bym tak nie robił...
- Uśmiechnął się. - A co... martwisz się o mnie? - spytał niewinnie.
- Ja... - Chciała skłamać i powiedzieć, że nie, ale kiedy mu patrzyła w oczy, jakoś nie potrafiła. - Właściwie to tak, martwię.
- Miło mi to słyszeć...
- Nachylił się ku niej, by znów ją pocałować.

Tym razem się nie zastanawiała, wiedziona impulsem ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała.
- Coś często to robisz - zaśmiała się, puszczając do niego oczko. "To", czyli całowanie jej.

- A dlaczego nie miałbym? - figlarnie spytał wampir.
- Eee... - odpowiedziała elokwentnie Darla. Widać nauczyła się tego od niego.

Mięso zaczynało miło pachnieć, zapach mięty był nęcący.
- Chodź, zjedzmy póki nie wystygło.
- Mhm
- skinęła mu głową. Dziwnie się czuła, było tak miło i spokojnie. Aż nienaturalnie. Przez chwilę się zastanawiała, czy mogłoby już tak zawsze być, ale szybko wyrzuciła z głowy te niedorzeczne myśli. Wzięła od Kane'a kawałek królika, podziękowała i wzięła się za jedzenie, na nowo zatapiając się we własnych wspomnieniach.

Gdy skończyli zabrali się za zebranie, czystych już, ciuchów. Cały dzień zszedł im jak z bicza strzelił. Wciąż było cicho. Nikt nie przybył. Pozostawało im czekać. Słońce powoli zachodziło nad ich głowami.


- To chyba pierwszy taki dzień w moim życiu, żeby się nic nie działo - powiedziała i wstała. Trochę się skrzywiła, gdy ją nogi zabolały. Po nocnych wybrykach z Kane'em jej ciało się co jakiś czas buntowało, ale to dawało okazję do miłych wspomnień. Wampir także wstał i skierowali się do strażnicy. Darla szła tak blisko niego, że co jakiś czas go specjalnie szturchała biodrem.

Wampir nie ruszył nawet brwią, ale jakby niby nic położył rękę na jej pośladku. Wciąż szli w stronę strażnicy.
Spojrzała się na niego zdziwiona i uśmiechnęła pod nosem.
- Byłeś wczoraj świetny - stwierdziła nieśmiało.
Weszli do strażnicy. Zbliżył się do niej, przyciągnął do siebie. Drugą rękę również położył na jej pośladku. Przysunął usta do jej ucha.
- Ty również... - Zaczął całować ją w szyję.

Nie musiała być bystra jak Ted, żeby od razu załapać, co wampir robi. Do czego zmierza. Wstrzymała na chwilę oddech i objęła go mocno ramionami.
- Twój apetyt zdaje się być nienasycony - westchnęła cicho. Przymknęła oczy i przylgnęła do niego całym ciałem. Miała nadzieję, że i tym razem także nikt im nie przeszkodzi i że później będzie mogła się ruszać.

Kane zaczął ściągać z siebie i Darli okrycia. Całował ją wciąż, jego usta zjechał na piersi. Złapał dziewczynę mocniej i podciągnął na swój tors. Nogi Darli owinęły się wokół wampira. Usta Kane'a zjechały na brzuch i powoli kierowały się na podbrzusze. Zabójczyni zamruczała cicho jak kotka i odchyliła do tyłu, by nie przestawał. Było jej naprawdę cudownie i zupełnie inaczej. Do tej pory faceci traktowali ją przedmiotowo, na jedną czy dwie noce. A teraz było inaczej, zastanawiała się, czy to dlatego że była jedyną 'samicą' w pobliżu?

Wciąż trzymając dziewczynę w ramionach usiadł na łóżku. Dotarł do krocza Darli, wsunął weń swój język... Wstrzymała na chwilę oddech i zamarła. Alp jedynie zerknął na nią jednym okiem i ruchem dłoni odchylił kochankę do pozycji leżącej. Złapał jej piersi i nie przestawał pieszczot, aż nie doszła. Patrząc w jej rozmarzone i maślane oczy zaśmiał się tylko nieznacznie.
- Może się obrócimy? - spytał leżący teraz pod Darlą Kane. Cieszyło go, że sprawia jej taką przyjemność.

- Ja... jasne - powiedziała zawstydzona. Ułożyli się na boku i nie minęła nawet chwila, jak zaczęła go pieścić. Dziwnym trafem tym razem jej także sprawiało to przyjemność i gdy obejmowała go ustami, czuła coraz większe podniecenie. Zupełnie się zatraciła i całą natarczywością okazywała mu, jak bardzo na nią działa.

Po chwili wampir wrócił do swoich zabiegów. Darla była niesamowita w tym, co robiła. Nie minęło wiele czasu, gdy Kane doszedł, gdy ona obejmowała jego męskość rozpalonymi ustami. Zaskoczyło ją to, nie spodziewała się, że... tyle osiągną razem. Podniosła się, spoglądając na niego i oparła głową na ramieniu.
- No, przynajmniej mnie nogi nie bolą, a też było bardzo miło - zaśmiała się zadziornie. Dostrzegła ciekawy błysk w oku Kane'a i domyślała się, co on może oznaczać. Zapewne czekała ją powtórka z wczoraj...

Jak zaraz się przekonała, nie pomyliła się. Kane delikatnie położył ją plecami na łóżku i rozłożył jej nogi. Wszedł w nią głębiej niż kiedykolwiek. Leciutko zaczął gryźć prawego sutka. Znów ją zaskoczył i zadziwił, że nie musiał odpocząć, ale widać wampiry naprawdę się szybko regenerowały. Przez chwilę patrzyła się na niego oczami wielkimi jak spodki, ale wkrótce doznania zmusiły ją do przymknięcia powiek. Zagryzła wargi, by nie zaalarmować całej okolicy, ale i tak kiepsko jej to wychodziło, gdy wbijał się w nią raz za razem.

Wampir wchodził w nią cały czas z niemal pełną siłą i szybkością. Darla jęknęła głośniej, a potem znowu. Alp westchnął... zbliżali się do finału. Wampir zaczął masować jej piersi, palcami pociągał za sutki... Nim doszedł, kobieta zrobiła to parę razy i gdy w końcu rozlał się w niej, zabójczyni ledwo była w stanie oddychać. Nie pamiętała, by kiedykolwiek natrafiła na kogoś tak silnego i wytrzymałego.
- Chyba powinniśmy... przystopować... - jęknęła. - Nie wiem jak ty... ale ja się trochę boję.

- Czego?
- głupkowato spytał Kane. Po chwili domyślił się - Ciąży? Ja nie wiem w ogóle czy jest możliwa między wampirem a człowiekiem... pół-elfką znaczy.
Położył się obok niej, wsunął ramię pod jej kark i przytulił.
- W tym pojebanym świecie... wszystko jest możliwe - stwierdziła, oddychając ciężko. Zastanawiała się, ile takich nocy uda jej się przeżyć. Kane dawał z siebie coraz więcej i choć było to niesamowicie przyjemne, to jeszcze wyczerpujące. Nie chciała, by przez to dali się kiedyś złapać.

Kane zastanowił się chwilę nad tym co właśnie zasugerowała.
- Nie chciałaś mieć nigdy dzieci?
- Nikt zdrowy na umyśle by się nie związał z zabójczynią i nie chciał jej na matkę swych dzieci
- odpowiedziała chłodno z wyraźną goryczą w głosie. Oczywiście, że chciała mieć normalną rodzinę, ale musiała teraz o tym mówić. W ogóle wolała tego typu sprawy zostawiać niewypowiedziane.

Wampir zaśmiał się.
- Nigdy nikt nie powiedział że jestem normalny, wręcz odwrotnie.... - Patrzył się w oczy Darli. Specjalnie pozostawił niedomówienie.
- Nieważne, nie chcę o tym rozmawiać - stwierdziła beznamiętnie i odwróciła wzrok. Nie chciała sobie robić nadziei, że może jednak by się jej jakoś udało zerwać z dotychczasowym zajęciem. Ale być w wampirem? Hmm... A czemu by nie? Różne myśli kołatały się jej po głowie.

Kane dalej nic nie mówił. Obrócił się do niej, zamknął oczy i przylgnął do dziewczyny. Uśmiech pozostał na jego wargach, a Darla nie była w stanie rozszyfrować, co on oznaczał. Wampir wciąż przytulał się do niej. W końcu złożył głowę na jej piersiach.

Przez kilka minut leżała spokojnie, jednak ciekawość wzięła górę. Nie wytrzymała.
- Co ci tak wesoło? - zapytała z nutką irytacji w głosie. Może to ona go tak bawiła?
- Wesoło? Po prostu jestem życiowym optymistą - stwierdził Kane. - Niepotrzebnie się martwisz... - odpowiedział jej, nie otwierając oczu - Ciesz się chwilą... jutro możemy oboje nie żyć... taka już nasza ścieżka.

- Cały czas się martwię, nie chciałabym, żeby teraz nas dopadli, gdy jestem niemal bezbronna. Cieszyć chwilą..? Ech, chyba nie pasujemy do siebie, jesteśmy zupełnie różni
- westchnęła zasmucona. - Ale chociaż w łóżku nam się układa - dodała z przekąsem.

- Myślę, że się mylisz. - Usłyszała fuknięcie spomiędzy cycków. - Nie odnośnie łóżka oczywiście. Myślisz, że się nie martwię?
- Twój spokój i beztroska są powalające
- zaśmiała się, aż jej cały biust zafalował.
- Ja to po prostu inaczej okazuję. W razie czego oddamy im ten amulet i niech spierdalają. - Zaśmiał się szelmowsko.
- Mądra decyzja, jestem za - odpowiedziała i w myślach odetchnęła z ulgą. - Nieważne co postanowisz i tak pójdę z tobą i będę cię wspierać. Nie z powodu naszej umowy, po prostu nie chcę, żeby coś ci się stało. Naprawdę bardzo cię lubię.
Westchnęła cicho, powiedziała chyba za dużo, ale tak chyba było lepiej. Chciała, żeby mimo wszystko wiedział.

Kane przygryzł wargę.
- Lubisz...?
Westchnęła cicho i niemal ugryzła się w język. Nie myślała, że będzie drążył ten temat.
- Tak, lubię - odpowiedziała po chwili, całkowicie poważnym tonem. - I nie boję się ciebie - dodała po chwili namysłu. - Co więcej, ufam ci. - Odwróciła się do niego, spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się.

- A powinnaś się bać! - zawołał i szybko pocałował ją w wargi, nieco strasząc swoim gwałtownym zachowaniem. Po chwili zrobił oczka łagodne jak baranek i wrócił na swoją cyckową pozycję. - Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczy to, że ktoś powie, że się mnie nie boi, oczywiście wiedząc o mojej naturze... Nie mówiąc już o tym, że ktoś mnie lubi. - Znów usłyszała westchnięcie spomiędzy swojego biustu.

- Domyślam się, a właściwie to wiem - odparła, uśmiechając się do niego czule i przez chwilę gładziła go po włosach. - Choć przyznam szczerze, że na początku nie czułam się zbyt pewnie, gdy się uśmiechałeś - zaśmiała się cicho pod nosem i objęła go ramionami. Oczywiście było to żartobliwe stwierdzenie, nie chciała zranić uczuć Kane'a. - Wiesz, boli mnie, że reszta towarzyszy mi nie ufa, przecież nie dałam nikomu żadnego powodu, by traktowali mnie jak zdrajcę. Wręcz przeciwnie, cały czas jestem szczera... Chodzi o moją profesję, prawda?

- Nie da się ukryć, poza tym zjawiłaś się wraz z Sibardem dużo później... Zanim spytasz... najemnicy nie mają takiej renomy jak zabójcy... a co dopiero zabójczynie...
- To już akurat nie zależało ode mnie. Ani kiedy się pojawiłam, ani mój zawód
- westchnęła zrezygnowana. - Tobie nie przeszkadza, kim jestem?

- Ja się nie uprzedzam... choćby z tegoż powodu, że sam mam problemy z swojej przynależności rasowej. Poza tym człowiek nie ma wybitego charakteru na czole
- Kane pomyślał o Radcliffie - no, w każdym razie większość nie ma...
Uspokojona trochę jego słowami, uśmiechnęła się i przymknęła oczy. Było tak spokojnie...
- Mogłoby być tak zawsze - wyrwało jej się ciche szepnięcie.
- Mogłoby być... Oj... mogło... - przytaknął jej.
Słońce powoli zachodziło nad ich głowami, ponad strażnicą. A oni wciąż czekali...
Obrazek
Matt_92
Mat
Mat
Posty: 554
Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
Numer GG: 6781941
Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Matt_92 »

Laerwen, Ted

Laerwen wciąż pędził, niosąc na rękach obezwładnioną elfkę. Co chwila patrzył na boki, sprawdzał czy towarzysze za nim nadążają. Okolica wyglądała znajomo, miał wrażenie że idą w dobrym kierunku. Radcliffe zaczął zwalniać.
-Zatrzymajmy się na chwilę. Powinniśmy trochę odsapnąć, odbiegliśmy dość daleko od obozu- zaproponował. Poszukał jakiegoś miejsca, gdzie padało nieco mniej deszczu niż wokół.
- Jesteśmy śledzeni, wiedźminie! - szpieg próbował przekrzyczeć ulewę i wichurę. - Nie przez przypadek odnaleziono nas po środku lasu! W głuszy nie będziemy bezpieczni! Potrzebna nam jakaś kryjówka zanim jeszcze dotrzemy do Kaer Mohren!

Learwen rozglądał się za jamą, drzewkami, krzakami, czymkolwiek co mogło schronić ich... przed Gonem.

***
Daleko, w Wyzimie dzieci budziły się zlane potem, krzycząc coś o koszmarach

Wiedźmin spojrzał w niebo.
-Czy... czy mi się wydaje, czy... czy to Dziki Gon?- zapytał, przytłumionym głosem. Odwrócił się do kompanów -Tam są jakieś krzaki. Zrobimy szałas i odpoczniemy chwilę.
Teddevelien odwrócił się we wskazanym przez wiedźmina kierunku, zastanawiając się nad halucynogennym potencjałem specyfiku zażytego przez odmieńca przed walką. Jednak po jednym rzucie oka na niebo, zwrócił się z powrotem do Laerwena;
- Po prostu prowadź do Kaer Mohren lub najbliższego BEZPIECZNEGO miejsca!
Wiedźmin spojrzał na niego i kiwnął głową. Popędził dalej, w kierunku jaki podpowiadał mu jego zmysł orientacji. Starał się nie oglądać za siebie, nie patrzyć w niebo. Próbował sobie przypomnieć, co wie o Dzikim Gonie.

Dość szybko przedostali się na drugi koniec niewielkiego świerkowego zagajnika i wtedy... chmury się rozstąpiły a z granatowego nieba padł na ziemie jeden jedyny promień słońca, smuga słońca która oświetliła warownię znajdującą się na krańcu wielkiej doliny pokrytej wrzosami i małymi laskami, wielką i straszną warownię, zniszczoną warownię i w końcu całkowicie zmienioną warownię jaką sobie Laerwen zapamiętał. Wokół Kaer Morhen biegł drewniany i cholernie wysoki mur, a z czubka najwyższej z wież Twierdzy, łopotała flaga... znajoma flaga.
Nilffgard?
Dziki gon... rozpłynął się po pewnym czasie, znikł.
Ale powróci...

Laerwen ujrzał znajome miejsce.
-W końcu! Jesteśmy. To tu Kaer Mor...- zaczął, ale gdy zobaczył flagę nagle zamilkł. -O, kurwa. Nilfgaardczycy. Wiedźmini naprawdę są martwi.- szepnął sam do siebie. Padłby na kolana, ale przeszkadzała mu trochę nieprzytomna dziewczyna na jego rękach.
A d'yaebl aep arse!
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

Laerwen, Ted i Radcliffe
Zobaczyli Kaer Morhen...
I wiedźmin padł na kolana. Deszcz przestawał powoli padać, ale on czuł się jakgdyby ulewa miała się dopiero rozpocząć. A zatem wiedźmini... nie żyją.
Nie było czasu na rozmyślania co w Kaer Morhen robią Nilffgardczycy. Radcliffe usłyszał jakiś ruch za ich plecyma...
- Nie ruszać się, cholera. Mam bardzo zły dzień i nie chciałbym żeby ktoś mnie znowu wkurwił... - po chwili towarzysze dostrzegli mężczyznę wyłaniającego się z zarośli. Ubrany był zdecydowanie jak Nilffgardczyk, w kolczugę i czarne elementy. Miał złą twarz i długo niestrzyżony zarost. Grymas na jego twarzy mówił że nie cofnie się przed niczym, a kusza którą - rzecz jasna napiętą - trzymał w rękach zdawała się to potwierdzać.
- No więc - zaczął stając w taki sposób, by mieć wszystkich na muszce. - Skąd jesteście? Redania? Temeria? Nie macie żadnych regularnych barw. A zatem hulajpartia. Może i nasza? - spojrzał na nich podejrzliwie - Jaki jest u nas odzew?
Tutaj drużyna poczuła zdecydowanie, że gdzieś ten odzew słyszała. Jakieś słowa które mają cokolwiek wspólnego z Nilffgardem... bądź z Temerią... Kula... Miecze...

Kane i Darla
Trudno powiedzieć że czas który razem spędzili nie był sielanką. Bo był. I to wielką.
Kane od początku sądził że pobyt Nilffgardczyków w strażnicy mógł nie być przypadkowy. W zasadzie były dwie wersje. Pierwsza z nich mówiła, że czarni robią po prostu zwiady we wszystkie strony świata i doszli aż tutaj, lecz nie znalazłwszy nic ciekawego wycofali się. Druga brzmiała tak:
Nilffgardczycy mając coś wspólnego z Legendarnymi. Są tu nieprzypadkowo.
Nie rozmyślał nad tym za długo. Razem z Darlą przebyli cudowne chwile i nawet upiorny orszak - dziki gon -nie zepsuł im atmosfery a raczej ją pogłębił. Przypomnieli sobie pewne słowa, zasłyszane z ust Jaskra, sławnego poety i barda.

Jadę za tobą, Yen, bo zaplątałem, zawęźliłem uprząż moich sań w płozy twoich. A dookoła mnie mróz. Zimno.

Nieszczęście jak zawsze pojawiło się nagle i niespodziewanie, jakby wisiało nad nimi jakiś czas. Gdy obudzili się pewnego ranka, usłyszeli parskanie koni ciężkie kroki. Następnie czyjaś pięść załomotała z całą mocą w drzwi i rozległ się gromki okrzyk:
- Otwierać, Temerska Grupa Specjalna! Inspekcja!
Tego nie mogli się spodziewać. Choć w gruncie rzeczy lepiej chyba że byli to Temerczycy a nie ci pierdoleni Nilffgardczycy...
Nagle Darlę lekko coś zapiekło w okolicach intymnych.
Walenie w drzwi rozległo się ponownie, trudno w to uwierzyć, ale jeszcze głośniej.
- Otwierać! Mówi Aester z Roggeven, a ze mną jest Hen Gedymdeith, najstarszy z żyjących czarodziejów!
Na bogów... Gedymdeith...
Nagle przez głowę Darli przemknęło coś na wzór pomysłu. Bardzo chciała się przekonać czy jest w ciąży... a kto nadawał się do tego lepiej niż obeznany w zasadzie we wszystkim leciwy czarodziej?
- Otwierać mówię!
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

D&K, Darla i Kane

Z zewnątrz rozległ się krzyk:
- Otwierać, mówię!

Darla drgnęła niespokojnie. Rzuciła tęskne spojrzenie na swoje ciuchy, które walały się po całej podłodze i westchnęła ciężko.
- Nie no, ja po prostu wiedziałam, że tak będzie - mruknęła. Czuła się dziwnie, ale mogło to być spowodowane kolejnym stosunkiem z wampirem. "On to mnie chyba zjedzie do żywego" - pomyślała z trwogą.
- CHWILA Tylko się, kurwa, ubiorę! - wrzasnęła, aż Kane'a zatkało na chwilę.

Jak stare małżeństwo - Przemknęło Kane'owi przez czerep. Zwlekł się z łóżka. Założył spodnie oraz koszulę. Reszty nie miał czasu dopiąć więc zostawił.

Rzucił kobiecie jej ubrania, by nie musiała się krępować przed obcymi, a powoli zaczęła się ubierać. Widać po niej było, że noc ją mocno wymęczyła...
Gdy już jako-tako wyglądali Kane podszedł do drzwi które ostrożnie otworzył.

Oczywiście jego towarzyszka stała już w pogotowiu, choć jej mina mówiła sama za siebie. Miała nadzieję, że do żadnego starcia nie dojdzie, była zbyt wyczerpana i obolała.

Zobaczyli wysokiego mężczyznę zakutego w pełną zbroję z godłem Temerii na potężnym, lśniącym napierśniku. Mężczyzna był po czterdziestce i - nawet wampir musiał to przyznać - był niesłychanie przystojny, miał gładkie poliki i długie lśniące włosy opadające mu na czoło.
- Jestem przedstawicielem Grupy Specjalnej Temerii i miałem sprawdzić ten budynek. Z kim rozmawiam?

- Łosz kurw.... znaczy z cywilami, Panie - Wampir odzyskał rezon.
- Z cywilami? - wysoki rycerz szybko przestąpił próg rozglądając się na wszystkie strony - Nie należycie przypadkiem do którejś Nilffgradzkiej hulajpartii?
Zabójczyni szybko schowała nóż za plecy i gdy obcy na nią spojrzał, pokręciła przecząco głową.

- Raczy pan żartować? Nie, żadna hulajpartia.... Zostaliśmy napadnięci i schroniliśmy się w tej oto..... strażnicy....
- Oni tu wcześniej byli, ale poszli gdzieś... Na górze zostały ich plany, ale ni w ząb nic z tego nie rozumieliśmy... - dodała Darla.

Temerczyk spojrzał na wampira z wyższością.
- W takim razie pozwolicie że rozglądnę się po budynku, w porządku?
- Hmm... ależ proszę.... to nie nasza posiadłość..... my tu tylko nocowaliśmy.... - Wampir przepuścił oficera.

Darla złapała resztę swoich rzeczy i stanęła obok Kane'a. Nadal była pod ogromnym wrażeniem, ale starała się tego tak nie okazywać. Ścisnęła lekko ramię towarzysza, wtulając się w niego trochę.
- Będziemy mieć kłopoty? - zapytała się go szeptem.
- Chyba nie.... - Mruknął
Oficer przeszedł szybko obok pary, a za nim weszli do budynku jeszcze trzej temerczycy, podobnie ubrani.
- Na honor! - rozległ się głos oficera a po chwili pojawił się i on, niosąc w rękach mapy - Mam nadzieję - spojrzał na nich, a pozostali groźnie zazgrzytali ostrzami o pochwy - Że mi to szybko wyjaśnicie.

- Może jednak... - Alp dorzucił po wybuchu oficera.
- Oj, chyba tak... - westchnęła.

- Mówiłam, że oni tu wcześniej byli i zostawili jakieś swoje plany - powiedziała, udając mocno urażoną i położyła dłonie na biodrach. - Mam nadzieję, że coś z tego rozumiecie, bo my nie za bardzo...
Aester rzucił na nią przeciągłe spojrzenie swoich krystalicznie błękitnych oczu i powrócił do przyglądania się mapie

- Oglądaliśmy te dokumenty, owszem.... jednak nie jesteśmy ani żołnierzami ani szpiegami więc nie stanowią one dla nas żadnej wartości.
- Zostawiliśmy je tam gdzie leżały..... -Wampir postawił na szczerość, ta zaskakująco często przydawała mu się w życiu....

- To jest zdecydowanie mapa strategiczna - powiedział. Po słowach Kane'a dodał - Pięknie to brzmi, panie wampir - tutaj uśmiechnął się szeroko, tak by zaprezentować garnitur białych zębów - Taaak, wampira poznałbym wszędzie. A zatem - zwinął mapę - Liczę na szybką spowiedź co robi tu wampir i... - przyjrzał się uważnie Darli - I półelfka. Tylko szybko, proszę. Wrócił do map.

- Ej, naszego prywatnego życia nie mam zamiaru zdradzać - prychnęła.
Wampir wszedł jej w słowo, więc poczekała.
- Uciekamy....., przed tymi którzy nas napadli.......
- No! A potem lało, to żeśmy się tutaj schronili... A potem nie chciało nam się ruszyć zadków, bo na dole fajna wanna stoi.

Aester zmierzył ich bardzo długim spojrzeniem
- Ustalmy jedno. Jestem tu służbowo i zastaję dwóch osobników. Potem znajduję mapy. A potem mówią mi coś o wannie.
- A dla ciebie każdy cywil to szpieg i kryminalista? – Prychnęła Darla.

- Jak już mówiliśmy, mimo że brzmi to nieprawdopodobnie, jesteśmy tu przypadkiem.... - Kane objął i przyciągnął delikatnie Darle ku sobie.
- Nie powiedzieliśmy ani jednego słowa nieprawdy......
Za to sporo prawdy ominęliśmy... - Rzucił w duchu Alp.

- Czy widok dwóch cywili na krańcu świata w czasie wielkich wypadów nilffgradzkich hulajpartii i konnicy i do tego zaopatrzonych w szczegółowe mapy nie jest dziwne?
- A do tego para... - dodał bezbłędnie. - Nie mogę wam wierzyć, chyba że dostarczycie mi niezbity dowód swojej niewinności.

- Niech mnie, za moich czasów to były dowody na WINE a nie na niewinność..... - Fuknął Kane.
- Mamy mu pokazać wannę? - spytała Kane'a. Chyba nie była w nastroju na takie rzeczy.
- Prowadź, kochanie....

- Na litościwych bogów, tak, jesteśmy parą. I do chuja pana, bardziej byliśmy zajęci i zainteresowani sobą, niż pieprzonymi mapami - warknęła, wskazując wymownie na posłanie.
Wampir już się nie odzywał, czekał na reakcje ostrego oficera.

Aester patrzył na nich z mieszaniną złości i rozbawienia.
- Dobrze. Trudno, powiedziałbym raczej. Zostaniecie tutaj, pod opieką Temerczyków do końca wojny.
Po tych słowach do strażnicy weszło jeszcze siedmiu temerczyków a w tym idący o lasce brodacz z kapturem zarzuconym na głowę. Istny stereotyp, myślał zawsze Aester.
- Hen Gedymdeith

- No ale bez przesady, chyba mamy prawo do odrobiny prywatności... - dziewczyna bąknęła zaskoczona.
- Pan raczy ponownie żartować?

- Gedymdeith - Aester odwrócił się - Zrób to szybko.
- Hm? - kobieta spojrzała się pytająco i tylko mocniej ścisnęła ramię kochanka.
- Eeeeejjjj! Chyba nie będziecie więzić ciężarnej?!
- Jesteś w ciąży? - Mruknął zaskoczony Kane
- Po tym wszystkim zdziwiłabym się, gdybym nie była - westchnęła z mało uradowaną miną.

Czarodziej kiwnął siwą głową i uniósł dłoń składając ją w zawiły gest. Zgodnie z oczekiwaniami temerskiego oficera, Kane i Darla poczuli nagle jak gdyby substancję o konsystencji pajęczyny wiążącą im dłonie za plecami i nogi. Po chwili stwierdzili że nie mogą się poruszać. Upadli na podłogę. Leżąc bezwładnie.
Aester podszedł do nich, spojrzał na każdego z osobna i powiedział głośno do temerczyka stojącego najbliżej drzwi
- Ogień. A ty, Deckard, znajdź podkowy.

- Dobra, dobra.... -westchnął Kane
- Kochanie...? - zapytała zaniepokojona kobieta.
- Darujcie sobie tortury....., co chcecie wiedzieć? - Warknął Alp. Jego mogliby torturować w nieskończoność. Ale bał się o Darle…. - Spokojnie....

Po chwili powrócił temerczyk nazwany Deckardem niosąc podkowy.
- Wampira zostaw - uśmiechnął się Aester - I tak nie poczuje. Zajmijmy się naszą panią.... - jego uśmiech był piękny ale groźny i bezwzględny...
- Co chcecie wiedzieć? - Kane wszedł mu w słowo.
- Dużo - Aester przestał się uśmiechać, przykucnął obok wampira - Po pierwsze dlaczego tu trafiliście. Kto was gonił. Czy jesteście sami. Czy macie może coś wspólnego z Vilgefortzem Młodszym bądź Oxrą.

- Ucieczka. Legendarne kurwy. Tak i nie. Nie i nie. - Wyrecytował z uśmiechem Kane.

Darla wzięła głębszy wdech, wiedziała, że żaden ból ją do niczego nie zmusi. Mistrz tak ją nauczył i przeszkolił. Sam trening był przejściem przez piekło, więc nie mieli nic, co by ją zaskoczyło i namówiło do współpracy.

- Twoje odpowiedzi są nadal niepoważne, czy bawi cię ta sytuacja? - Aester nie odrywał wzroku od oczu wampira - Myślisz że mnie to bawi? Co to znaczy "Legendarne kurwy"? Żądam krótkiej i wyczerpującej odpowiedzi.

- Znaczy mniej więcej tyle ile powiedziałem. Osobnicy każący wołać się Legendarnymi i posiadający zdolności zbliżone do wiedźmińskich.....
- W zasadzie tylko tyle wiemy.... - Westchnął

- Wybili wiedźminów - dorzuciła niechętnie Darla. - I część naszych towarzyszy.
- Siedemnastu... Gedymdeith, co o tym sądzisz?
Leciwy czarodziej podszedł bliżej.
- Aesterze, to nie są żadni Nilffgardczycy. Podejrzewam że to...
- Spójrz - powiedział nagle temerczyk i schwycił w dłoń medalion... znany wszystkim medalion... - Oto co mieli. Czy nadal uważasz że to nie Nilffgardczycy?
- Owszem.
- W Kaer Morhen są czarni! Skąd amulet by się tu wziął!
- On nie należy do Nilffgardczyków tylko do Legendarnych.
- A Legendarni są z nimi...
- Tego nie wiemy - uciął czarodziej. - Rób co musisz i idziemy dalej.
Aester pochylił się nad parą
- Jesteście teraz sami?
- Mówiłam, że to gówno sprowadzi na nas kłopoty - syknęła do wampira, gdy znaleźli medalion. - Eee... tak.
- Czy był z wami ktoś o nazwisko Radcliffe?
- Tak.... nie ma tu nikogo z naszych towarzyszy.... - Rzucił wampir i dodał - A naszymi towarzyszami nie są ani Legendarni ani Czarni.... - To już powiedział nieco zirytowany.

- Hmmm.... tak? – Bardziej spytał niż stwierdził wampir
- Ten kiepski czarodziej? - upewniła się.
- Gdzie znajduje się obecnie Radcliffe?
- W drodze bądź już na miejscu.... - Skoro wiedzą tyle to tez na pewno - .... Kaer Morhen.....

W tym momencie do strażnicy wpadł drugi temerczyk, ten który miał przygotować ogień.
- Gotowe, panie!
- Czekaj.
- Zagaśnie!
- Podsycaj...
- W drodze bądź już na miejscu.... .... Kaer Morhen.....
- A więc i tak po drodze - rzucił Gedymdeith.

Darla jedynie przytaknęła słowom wampira.
- Ale Legendarny chyba poszedł za nim...

- I co mam z wami zrobić? - zapytał rozeźlony ale i rozbawiony Aester - Mam was targać ze sobą?
- Puścić wolno i udawać że nie było sprawy?
- Możemy tu nawet poczekać, spodobało mi się tutaj - dodała zabójczyni z przekąsem.
- Właśnie.... jest wanna i inne wygody....
- Tylko że chyba nam właśnie drewno zabrali... - mruknęła.
- Nosz dra.... znaczy mili żołnierze....
- Co z tymi podkowami? - zapytał Deckard
- Czekaj. - odprał Aester, ale w jego głosie nie było już zimnej stali, która była tam obecna wcześniej - Obawiam że będziemy musieli zostawić was w tej pozycji bądź zabrać ze sobą do naszego obozu...
- O ja pierdolę, dlaczego?! – Rzuciła wściekle zabójczyni.
- Panie, do czego jesteśmy wam jeszcze potrzebni, każdą informacje jaką mamy możemy dać wam tutaj.....

- Panie, podkowy stygną!
- Słyszeliście - Aester wstał. - Gedymdeith uwolnij im nogi.
Czarodziej wypowiedział parę słów i po chwili już stali, choć ręce wciąż mili sztywno skrępowane na plecach.
- Jeszcze jakieś głupie pytania?
- Nie...., nie odpowiedzieliście na nasze ostatnie pytanie ale pozostawmy to tak jak jest... - Rzucił z przekąsem Alp.

- Czarodzieju, naprawdę jestem w ciąży, czy tylko mi się wydaje? - wypaliła nagle Darla do władającego magią mężczyzny.

Czarodziej odwrócił się w jej stronę a na jego twarzy zagościł dawno nie widziany uśmiech. Szybko zrobił zawiły gest.
- Nie.
- Ufff! - odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się szeroko.
- Szkoda... - Rzucił Alp.
- Tylko się znowu nie staraj - szturchnęła go nogą.

- Wychodzimy - powiedział Aester.
- A my..? Też?
- Hulajpartia idzie! - rozdarł się nagle Deckard wpadając do pomieszczenia, tym razem bez podków. - Czternastu chłopa idzie ku nam!
- Cholera - zaklął Aester, dobywając miecza wiszącego u pasa płynnym ruchem.
- A oni? - zapytał Gedymdeith wskazując na parę.
- Zostaw ich - rzucił oficer i wymaszerował ze strażnicy potrząsając napierśnikiem. Czarodziej rzucił w ich stronę przeciągłe spojrzenie i wybiegł za Aesterem. Został z nimi jeden temerczyk.

- Fajnie, wyrżną was w pień, a potem nas, bo nawet się nie mamy jak obronić. - Darla aż kipiała ze złości.
Z dworu dobiegły ich gwizdy, a potem odgłosy walki.

- CZARODZIEJU! - Ryknął Kane.

Zabójczyni przeszła pod okno, by móc oglądać cały przebieg. Na krzyk Kane'a aż przysiadła.

Temerczyk który z nimi został popatrzył na nich ze strachem.
- Pan Aester to nielichy chwat - powiedział - Wygramy...
- CZARODZIEJU!
- Zamknijcie się, panie. A ty się nie ruszaj! - dodał szybko do zabójczyn.

- I tak jestem skrępowana, więc co mam zrobić?! Chociaż sobie popatrzę, deklu...
Kane usiadł na wyrze, czekał.
W takich momentach żałował że nie rozwinął jeszcze żadnej rasowej zdolności....
Westchnął.

Żołnierz niechętnie pozwolił Darli podejść do okna.
Widziała grupę ludzi naparzających się bezlitośnie. Na tle innych wyróżniał się zdecydowanie Aester. Walczył jak tygrys, uderzał bardzo szybko i z niesamowitą mocą.

- Kane – nagle Darla odwróciła się do wampira - cieszę się, że dane mi było cię poznać i spędzić z tobą te kilka cudownych chwil - stwierdziła, uśmiechając się do niego czule. "Oby śmierć była szybka" - pomyślała.

Wampir wstał i podszedł do niej. - Mówisz tak jakby się wszystko miało skończyć zaraz....
Alp krzywo się uśmiechnął - Jak już mówiłem nigdy nic nie wiadomo....

- Mam złe przeczucia... Myślę, że to już koniec, niezależnie od tego, kto wygra - zerknęła w stronę okna. Oparła głowę o pierś Kane'a i momentalnie posmutniała. Żałowała, że są skrępowani i mają jeszcze strażnika na głowie. Bardzo się chciała przytulić.

Alp przytknął się do dziewczyny na ile pozwalały mu więzy.... Ponownie zmuszeni byli czekać nie mogąc nic poradzić .....

Uniosła na chwilę głowę, spojrzała mu w oczy i ich usta spotkały się w czułym pocałunku.
- Niezależnie od tego, kto wygra, zapewne nie pożyjemy zbyt długo... a w każdym razie ja - Darla powiedziała, patrząc mu niepewnie w oczy. - Dlatego chciałabym, żebyś wiedział. że ja... że ty... Ech, wiem, że znamy się bardzo krótko, ale naprawdę wiele dla mnie znaszysz... - stwierdziła, rumieniąc się lekko. Nie była dobra w tego typu wyznaniach i okazywaniu uczuć.
- Chciałam, żebyś wiedział...
- Tak....
- ...zdobyłeś moje serce... - odparła nieco wymijająco, ale i tak wiedział, o co jej chodzi.
- Darla..... - Wampira aż zamurowało, ostrożnie dobierał kolejne słowa - ... że też musimy byc tu i teraz.... w takich okolicznościach..... - Kane, o dziwo, się nieco zarumienił - ... Ja Ciebie też......
Obrazek
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

Kane i Darla
Na zewnątrz rozegrała się krótka acz intensywna walka. Nilffgradzka hulajpartia liczyła na zaskoczenie, lecz przeliczyła się. Rycerz z Temerii roznieśli ich wręcz na strzęp w przeciągu niespełna pięciu minut. Po chwili do strażnicy wpadł Aester z Gedymdeithem.
- Walka zakończona - uśmiechnął się paladyn - Zbierajmy się. Gedymdeith, pilnuj ich. Robimy podjazd - zwrócił się do półelfki i wampira - Idziemy sprawdzić co dzieje się w Kaer Morhen. Wy dwoje, ja i Hen. Pójdzie z nami również pięcioosobowa grupa moich najlepszych i najcichszych zwiadowców.
Nie było co się sprzeczać. Kane i Darla wstali, nie bez pomocy czarodzieja, i powlekli się za Aesterem do wyjścia.
Na zewnątrz strażnicy leżało około dwudziestu trupów. Z reguły poszlachtowanych jak wieprze.
- Kruki będą miały wyżerkę - mruknął rycerz. Gedymdeith tymczasem szedł za parą.
Zmierzali w stronę Kaer Morhen. Kuluminacja. Los i przeznaczenie. Wampir nie rozumiał. Ale wiedział.

Bo czyż nie było dziwnym że mimo iż postanowili sobie zapomnieć o Kaer Morhen teraz do niego zmierzają?

Richard
przeklęte zadanie... ale musi być wykonane! Co z tego że się nie chce - iść trzeba jak każą. Trzeba. Bez gadania.
Iść do Kaer Morhen i zdobyć wiedźmińskie mutageny... bez sensu, przecież tę robotę z łatwością mogą odwalić te jebane nieroby z hulajpartii... ale był rozkaz. I trzeba iść.
Doszli do Kaer Morhen. Ale stało się coś niespodziewanego - brama głównej warowni była zamknięta. gdy próbowali taranu okazało się że ma widocznie magiczną barierę. I tak Nilffgard stoi pod Kaer Morhen i szuka sposobu na dostanie się do Warowni...

Richard czarnoksiężnik westchnął i pochylił się nad kuflem ciepłego, bezpienistego piwa.
Siedział w namiocie imitującym karczmę, przy głównym dziedzińcu Kaer Morhen i widział zza stołu główną bramę warowni - właśnią tą której nie mogli rozwalić niczym. Nawet zaklęciami.
Oprócz niego, w "tawernie" było jeszcze trzech nilffgardczyków popijających w ciszy wino i jeden większy, cięższy. Każdy z nich unikał spojrzenia Richarda, ale on nie mógł się temu dziwić. W końcu był czarnoksiężnikiem - A Ludzie nie lubią czarnoksiężników.
Dziedziniec na który nie mogli się dostać, otoczony był pierścieniem muru. Za owym murem stacjonowali Nilffgardczycy, gdyż były tam jeszcze stare brukowane dziedzińce i jeszcze jeden mur - tym razem działający na ich korzyść gdyby zaatakować ich miał jakiś większy, Temerski oddział. Czarni rozbili tu setki namiotów a samych ludzi było mniej niż stu. Richard zawsze się zastanawiał co zrobią jeśli nawet uda im się otworzyć bramę... I tak w warowni nie ma więcej niż dziesięciu Legendarnych. Gdzie jest pozostałych sześciu - to była tajemnica.
No i co tu zrobić?
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

D&K

- Chciałam, żebyś wiedział...
- Tak....
- ...zdobyłeś moje serce... - odparła nieco wymijająco, ale i tak wiedział, o co jej chodzi.
- Darla..... - Wampira aż zamurowało, ostrożnie dobierał kolejne słowa - ... że też musimy być tu i teraz.... w takich okolicznościach..... - Kane, o dziwo, się nieco zarumienił - ... Ja Ciebie też......

Westchnęła cicho i uśmiechnęła się do niego. To było dziwne, zupełnie jej obce uczucie, którego do tej pory nie znała. Zależało jej na nim, martwiła się o niego i czuła się dobrze, gdy był blisko. Nie mogła go objąć, więc chociaż mocniej się wtuliła czołem w jego podbródek i ucałowała tam Kane'a delikatnie.
- Nie chcę umierać - stwierdziła z cichym westchnięciem. - Chyba nasi wygrywają - zauważyła, zerkając przez okno.

Słuchał jej wciąż nie mogąc uwierzyć w to co usłyszał i co sam powiedział....

- Nasi, nie wiem czy oni są "nasi"..... - Uśmiechnął się do niej ciepło.

- Myślę, że tak naprawdę, to jesteśmy zupełnie sami, Kane. Tylko ty i ja, a poza tym nikogo, kto by się nami przejmował czy był po naszej stronie - zauważyła.

- Masz rację.... jesteśmy sami.... - Oczy Alpa zaszły mgłą... Nad czymś się zastanawiał.... bądź wspominał. Para kompletnie ignorowała oddelegowanego do ich pilnowania żołnierza. Czekali. Kane postanowił rozluźnić nieco sytuacje. Jeśli możemy mówić tu o jakimkolwiek rozluźnieniu gdy jest się spętanym.
- Nadal nie chcesz mieć dzieci? - Uśmiechnął się.

- Eee... - jego rozluźnianie sytuacji sprawiło, że się bardziej spięła. - A czemu pytasz? I to akurat teraz... - Spojrzała na niego podejrzliwie.

- Nie, nie wymyślaj sobie wziu-bździu.... tak się tylko pytam.... kochanie - Przy ostatnim słowie zarumienił się, mówienie go teraz było czymś kompletnie innym. Nowym.

- Chcę - odpowiedziała nagle i odwróciła się do niego tyłem. Była zaskoczona, że to powiedziała, ale w głębi duszy jej jakby... ulżyło?

- Nie dąsaj się, Darla.... - Kane w umyśle wywrzaskiwał litanie przekleństw w stronę Stwórcy że akurat teraz musiał być spętany. Tak bardzo chciał ją objąć.....

- Nie dąsam się, tylko nie lubię o takich rzeczach mówić. O czymś nierealnym - wyjaśniła i oparła się o niego plecami. - A ty byś chciał mieć?

- .... Owszem.... tylko.... sam nie wiem.... byłbym uradowany z rodziny.... - Westchnął - Gdyby tylko udało się nam wykaraskać z całej tej... "Przygody".... albo nie.... "Koszmar" to lepsze określenie....

- Nam? - spytała oglądając się na niego. - Uradowany z rodziny... ze mną? - zapytała, świdrując uważnym spojrzeniem jego oczy.

- Uważasz to za coś zdrożnego? - Uniósł brew - Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak weszłaś w moje życie... w ciągu zaledwie tygodnia.....

- No właśnie, tygodnia. Kane - jęknęła cicho - my się w ogóle nie znamy...
Zwiesiła głowę i westchnęła ciężko. To nie mogło się udać. Nie im.

- Wiesz, może to ironia.... ale będąc takim starcem jak ja uczysz się doceniać chwilę...., powinnaś coś o tym wiedzieć.... - Westchnął - Poza tym nie jesteś czymś dziwnym - Zanim odpowiedziała komentarzem dokończył - Każdy ma mniej lub bardziej ciężkie życie i każdy marzy aby w miarę spokojnie przeżyć to życie..... Znamy się tydzień... - A ma to jakieś znaczenie?

- Skoro tak na to patrzysz, to chyba nie ma. Choć głupotą by było dochować się dzieci, a potem rozejść, bo jednak nie kochamy się i do siebie nie pasujemy. Zresztą.. o czym my tu rozmawiamy? - zapytała i zaśmiała się nerwowo.

- Wiesz co? Ja chciałbym się choćby tych dzieci dochować.... - Zaśmiał się. - Czym jest miłość? ….Miłość jest jak gruszka. Spróbuj zdefiniować kształt gruszki…..Jaskier.... ten stary pies na dupy... niegłupi......

- Miłość? - zdziwiła się. - Jakimś.. oddaniem, dopasowaniem, głębszym uczuciem, że jesteś w stanie zrobić dla kogoś i nawet umrzeć. Nie wiem, co ma do tego gruszka - uśmiechnęła się lekko - ale to chyba nieważne.

- Tak. Jest tym wszystkim co wymieniłaś. Jest również czymś więcej. Czymś, co nie da się określić. I to jest ta twoja gruszka, właśnie.

- Nie lubię gruszek - prychnęła.

- Wolisz jabłka? Bo ja uwielbiam..... - Chyba udało mu się ją trochę rozluźnić w tej sytuacji.

- Eee... - spojrzała się na niego i roześmiała. - Dało się zauważyć, mało mi palca nie odgryzłeś!
Uśmiechnęła się lekko.

- Niech będzie że miłość jest jak jabłko, w porządku? - Podszedł do niej i nachylił aby pocałować.

- A ja jaka jestem? - zapytała, odsuwając się na chwilę poza zasięg ust wampira.

- Słucham?

W odpowiedzi spojrzała mu głęboko w oczy i oparła się plecami o ścianę.
- Jaka? Co o mnie myślisz? - sprecyzowała.

- Wiem że jesteś wobec siebie krytyczna.... widziałem jak patrzysz na swoje ciało gdy się kochaliśmy.....
- Jesteś.... intrygująca.... oryginalna.... surowa... i piękna ...... I urocza jak tak zmieniasz ton zależnie od rozmówcy. I mówiąc piękna nie mam na myśli płytkiego pochlebstwa…
- Ty sama siebie nie doceniasz... podobasz mi się....
- I nie rozumiem dlaczego sama sobie się nie podobasz. Nie akceptujesz się.


- Ja... - zaczęła, ale widać było, że nie wie, co ma mu odpowiedzieć. - To dość skomplikowane, kwestia wychowania - powiedziała w końcu. - Przeszkadza ci to?
Przyjrzała się mężczyźnie uważnie i niestety musiała sama przed sobą przyznać, że nie wierzyła mu w to, co powiedział.

- Dlaczego ci to mówię? Bo jest mi cię żal? Nie, nie doceniasz się. Sama się dołujesz. Nie robię tego z wyrafinowania. Jestem szczery. Kiedy mi na to sytuacja pozwala walę z prosto z mostu. Uwierz.

- Przepraszam, to jest po prostu niemożliwe. Nie znasz mnie za dobrze, nie znasz moich wad i dlatego może ci się tak WYDAWAĆ. Nie winię cię za to, niedługo sam się przekonasz.

- Mam nadzieję. Jestem niepoprawnym optymistą.... Co, chrapiesz w nocy? Nie zauważyłem.

- Zabijam dla pieniędzy, w kilku miastach jest niezła nagroda za moją głowę, jestem zimna, bezwzględna i nie lubię ludzi, wrogów likwiduję, gdy tylko mam okazję, idę po trupach do celu... I to dosłownie... Coś jeszcze mam dodać? To chyba mówi samo za siebie, kochanie - rzuciła z przekąsem.

- Zabiłem więcej ludzi niż ty kiedykolwiek widziałaś. I nie dla pieniędzy. Dla zabawy. I dla krwi. Niczym mnie nie zaskoczysz. - Oczy Kane'a zwęziły się niebezpiecznie. Przeszła mu przez głowę myśl "Para Morderców" ale szybko ją wyrzucił - Mówiłem że nie pije krwi od 70 lat. Ale wcześniej mocno namieszałem tu i ówdzie.

Nagle, ku jego zaskoczeniu, kobieta zamiast się wystraszyć lub zmieszać, stanęła na palcach i namiętnie go pocałowała. Chyba to ją w nim najbardziej pociągało.
- Mówiłam ci już, że jesteś wspaniały? - zapytała, gdy już się od niego oderwała.
- Lubię, gdy jesteś taki groźny...

Rozluźnił się.
- Tak. Parokrotnie.

Aester wrócił do strażnicy. Zabrał parę, maga i 5 najlepszych ludzi w drogę do Kaer Moren.

Podczas gdy Kane i Darla rozmawiali cichaczem, Aester nasłuchiwał uważnie jakiś podejrzanych odgłosów, nic jednak nie uznał za niepokojące. Hen szedł za nimi, toteż słyszał całą ich rozmowę. Nagle odezwał się:
- Kiedy - zakładając - mogło dojść do zapłodnienie?

Odpowiedział Kane.
- Eeehh..... w ciągu ostatniego tygodnia...., a nawet kilku dni...., kilkukrotnie... - Alp się zarumienił. Zdziwiło go również pytanie maga.

- Hmmm - zastanowił się chwilę czarodziej - Wobec tego nie da się stwierdzić czy pana... kochanka jest w ciąży czy nie. To da się stwierdzić po dwóch tygodniach od wystąpienia.
- Zamknijcie się - powiedział głośno Aester - Wyczuwam coś złego.
Hen puścił do nich oko.

- Ekhem.... , dziękujemy panu.....
- A właśnie.... nie dałoby się pozbyć tych więzów? Martwi wam się nie przydamy.....
- Przyrzekam że nie uciekniemy. - Wampir wyrzucił z siebie ostatnie 3 zdania jednym tchem.

- Nie sądze - uśmiechnął się rycerz odwracając się do Kane'a na uboczu.

Darla zwolniła nieco kroku i miała nieciekawą minę. W końcu odwróciła się do maga.
- Ale... To znaczy, że mogę być... O, cholera... - jęknęła cicho. - Ty, duży! - zawołała do dowódcy - Naprawdę możecie nam zaufać. Zresztą nasi towarzysze powinni gdzieś tu być i mogą potrzebować pomocy!

Aester nie zareagował.
- Zastanowi się - rzucił Gedymdeith

- No przecież nie jesteśmy waszymi wrogami, nie jesteśmy z czarnymi... A ten medalion znalazł się w naszym posiadaniu przypadkowo, naprawdę - westchnęła. - Ile jeszcze razy mamy to wyjaśniać, co? Pan nam chyba wierzy? - zapytała bezpośrednio maga.

Tym razem Kane się nie odzywał. Był ciekawy odpowiedzi.

- Wierze, kochana - odparł Gedymdeith - Ale on jest za młody i za bardzo do przodu by to zauważyć. Nie możecie go za to winić, jest bardzo zapalczywy. A ja - westchnął - Nie mam tu dużej władzy.

- Miło mi, że chociaż ty nam wierzysz... - odpowiedziała i uśmiechnęła się nieznacznie. - Cholera... A kiedy będziesz wiedział, czy jestem w ciąży? - dodała z wyrazem przejęcia na twarzy.

- Mówiłem, dwa tygodnie - odparł - Co się dzieje, Aesterze?
Temerczyk zatrzymał się

Mag wydawał się milszą osobą niż Kane początkowo zakładał ale wyglądało na to że restrykcje narzucone mu prze Dużego mocno ograniczają. Wielka szkoda.
- Co się dzieje, Panie? - Dziwne, Kane jakoś nic nie wyczuł. Alp zaczął również się wsłuchiwać.

Usłyszał coś czego spodziewał się od dłuższego czasu. Cichy syk.
Legendarny.
Aester wyciągnął miecz, skoczył, ciął. Postać w kapturze która pojawiła się przed chwilą po lewej sparowała, siła parady była tak duża że Temerczyk poleciał w bok, przeturlał się, skoczył na nogi. I wtedy spadł na niego cios Legendarnego, zadany szybko i z niesamowitą siłą. Miecz Aestera pękł.
Gedymdeith krzyknął, rzucił się przed Kane'a i Darlę wyczarowywując magiczną barierę...

- MAGU! Wiesz coś co może się przydać przy walce z nim!? Albo jesteś w stanie mu cokolwiek zrobić!?

- Uwolnij nas! – Krzyknęła Darla
- To też! – Poparł ją Kane

- Tak - sapnął Gedymdeith - Spisać kawałek testamentu. - Nie mogę - krzyknął - Póki jestem na rozkazach...

- Chrzań rozkazy! Doskonale wiesz jaka jest sytuacja! – Kane robił co mógł by nakłonić maga.

- Twój dowódca zaraz zginie i nie będziesz miał kogo słuchać - z zimnym spokojem powiedziała Darla.

- To też! Drugi raz! – Ponownie poparł ją wapierz.

- Aest...
W tym momencie Legendarny ciął jeszcze raz, tym razem temerczyk nie miał czym parować, cios przepołowił go na pół. Patrzyli na tors, na wirujące, falowane włosy, tryskające krwią przepołowione ciało spadło na mokrą trawę zabarwiając ją na szkarłat.
Legendarny syknął, dostrzegli żółte ślepia. Gedymdeith wpadł w histerię.
- Nie! - wysapał próbując złożyć barierę - nie...

Legendarny rzucił się do przodu biorąc zamach.
- A nie mówiłam - powiedziała Darla i ile sił w nogach zaczęła się szybko wycofywać.

- Zrób coś! - Ryknął Alp.
- Zgiń, przepadnij! - krzyknął Gedymdeith wymachując ręką w kierunku Legendarnego

W tym czasie pięciu zwiadowców uciekało już co sił w nogach w stronę bliżej nieokreśloną

- Bardzo skuteczne.... - Zimno skomentował Kane

Zabójczyni przywarła do wampira, jeśli mieli zginąć, to tylko razem.

- To sam coś wymyśl! - ryknął Gedymdeith - Kurwa mać ....bo zniszczę amulet!
- Uwolnij nas do kurwy nędzy! – Krzyknęła dziewczyna.

- Odczaruj mnie łazęgo! TO COŚ SPRÓBUJE ZROBIĆ! – Alp się wkurwiał.

Legendarny przystanął na chwilę. Mag trzymał w dłoni amulet znaleziony w strażnicy.
- Jeden ruch - wysapał lękliwie Gedymdeith - A zniszczę go. I nigdy nie odzyskacie swojej mocy!
Legendarny zatrzymał się i patrzył się na nich w milczeniu. Tymczasem para poczuła jak dziwne więzy znikają. Po chwili mogli ruszać palcami
- Cena - wycharczał Legendarny.

- Darla.... - Syknął wampir - Noże....
Zabójczyni dyskretnie dobyła noży i odsunęła się od wampira, nie chciała mu przeszkadzać.
- Już je mam gotowe, kochanie - odpowiedziała cicho.


Kane rozprostował ręce. Zrobił parę zamachów. Stanął w luźnej pozycji z prawą dłonią na głowni szabli. Nie widział sensu w ucieczce. Nie teraz. Czekał.

- Chwileczkę, magu... Ty wiesz, o co im chodzi z tymi medalionami? – Spytała Darla.
- Wiem - wysapał Gedymdeith - Doskonale wiem.
Postać w kapturze milczała.

- Bądź tak dobry i nam powiedz - poprosiła go. - To chyba jest bardzo ważne...

- Oddaj amulet - wysyczał Legendarny - Bo skończycie... jak Driada...
Hen zaśmiał się nieco histerycznie.
- Bez tych amuletów, droga Darlo - powiedział ściskając w dłoni przedmiot - To są worki smoczego łajna. Ten tutaj nie ma go właśnie, dlatego jeszcze żyjemy. Legendarny bez swojego medalionu to jak ryba bez wody. Przeżyje, ale krótko. A poza tym bez wszystkich siedemnastu nie osiągną pełni mocy...
- Dość - rzekł Legendarny - Oddajcie amulet!

- Nie pożyje długo? Jak długo?

- Niszcz amulet, a my się nim zajmiemy - powiedziała zabójczyni chłodno. - Kane, zginąć z tobą to będzie zaszczyt... - dodała i szybko go pocałowała.

- Nie więcej niż miesiąc. Gdyby tak ich od nich odizolować... Cisnąć amulet w morskie odmęty.. Ale nie, nikomu nie przyszło do głowy by go zniszczyć!

- Jesteśmy w sytuacji bez wyjścia - ciągnął Hen - Jeśli zniszczymy amulet Legendarny zabije nas i tak a szesnastu jest niewiele mniej groźnych niż siedemnastu. De facto chyba jest jedno rozwiązanie... oddać amulet. A to - pociągnął nosem - Nie jest żadne rozwiązanie

- Pomyślałem właśnie o rzuceniu go w cholerę - Kane był świadom że mógłby rzucić ten amulet na tyle daleko aby szukali go nie dniami a miesiącami. Ale mag miał lepszy pomysł. Uśmiechnął się do kochanki.
- Spróbujmy. Magu, a nie dałoby się go najzwyczajniej w świecie zmiażdżyć?
- O tak?
- Kane wziął kamień z drogi i zrobił z nim krótkie *crack*. Kamień z okropnym chrzęstem pękł.

- A nie możesz sam wykorzystać mocy tego medalionu? I go zabić? – Rzuciła Darla.

- Nie! - ryknął Legendarny i rzucił się na nich. Legendarny ucapił szyję Kane'a, ścisnął ją z siłą smoka, a drugą ręką szukał medalionu...

Darla zamachnęła się i posłała swoje noże, celowała w głowę i szyję Legendarnego. Zaraz po tym ataku rzuciła się na pomoc.

- Osz ty....... - Parskał Kane. Złapał obiema dłońmi za rękę Legendarnego.
Zaczęli się siłować.

Darla cisnęła noże, dwie potężne postaci, Wampir i Legendarny siłowali się szatańsko.

Noże trafiły bezbłędnie, wbijając się w szyję i w twarz, w skroń. Legendarny sapnął, nie zwolnił uścisku, rąbnął wampira pięścią unurzaną w czymś zielonym...
I wtedy Kane dojrzał amulet, leżał o metr od nich, blisko nóg Legendarnego..

Kane z całej siły przygrzmocił w krocze legendarnego. Jednocześnie plunął mu w twarz.

Widząc, jak wygląda sytuacja, Darla rzuciła się na Legendarnego z nożem. Chciała mu wskoczyć na plecy i ostrzem przejechać po oczach, by nic nie widział

Darla rzuciła się na Legendarnego, lecz była zbyt wolna i pewna siebie. Zrzucił ją z siebie równie łatwo jakby uczynił to Legendarny w pełni mocy, i ponowił okładanie wampira który poczuł już na ustach słodki smak krwi...
Plunięcie.
Kop.
Legendarny jęknął, zwłaszcza dlatego że pół-elfka znów siedziała mu na plecach i robiła co mogła by go rozszarpać.
Nagle rozległ się odgłos wyciąganego ostrza...
Odgłos chlapnięcia...
Jęknięcie...
I ręka trzymająca Kane'a sflaczczała.

…. Chwila konsternacji… Co się właściwie stało?

Hen Gedymdeith stał nad nimi a w jego dłoni błyszczał srebrny sztylet unurzany w zielonej krwi.
- A zatem - syknął czarodziej - Można ich zabić. Jeśli można ich zabić to znaczy że nie są tak enigmatyczni i potężni jak się nam zdawało. A to znaczy że idę do Kaer Morhen. A to oznacza... że idziecie ze mną

Darla zwaliła się razem z Legendarnym, jednak szybko zerwała się na równe nogi i uwiesiła się Kane'owi na szyi.
- Nic ci nie jest, kochany? - zapytała z troską w głosie. - Oczywiście, że z tobą pójdziemy, jesteśmy ci winni życie...

- Nie, nic. – Gdy Darla go puściła Kane położył się plackiem w trawie. Musiał odpocząć. Przygryzł wargę... przez chwilę zastanawiał się czy nie wgryźć się zielonemu skurwielowi w szyje. Ucieszył się że nie spełnił zamiaru.

- Oczywiście że jesteście mi winni życie - prychnął czarodziej - Już dużo wcześniej, bo Aester, swoją drogą niech mu ziemia lekką będzie, chciał was zabić na miejscu, w strażnicy.

Zabójczyni zabrała swoje noże i wytarła o szaty nieboszczyka. Potem podeszła do maga i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Dziękuję... - powiedziała szczerze i uśmiechnęła się do niego lekko.

Kane podniósł się z ziemi. Otrzepał. Splunął krwią.
Musieli się zbierać.
- I co, udało nam się to przeżyć!

- Na pewno nic ci nie jest? - Darla w ułamku sekundy już była przy nim. Znowu nabrała tonu „Ciepłej Kluski” - Udało, a jak będziemy się trzymać razem, to może pożyjemy dostatecznie długo, byśmy zostali rodzicami... - dodała i poklepała się po brzuszku.

Uśmiechnął się. Uśmiechnął, tak naprawdę. Szczerze. Z miłością. Póki jeszcze stali sięgnął aby ją pocałować.

Nie byli sami, a mag się niecierpliwił, jednak dali sobie tę chwilkę czułości. Darla przylgnęła do wampira całym ciałem i przez chwilę całowali się namiętnie. Chyba tego potrzebowali...

- Wiesz co? - Spytał się kiedy w końcu odessała się od niego. - Może nam się nie uda.... ale przynajmniej powinniśmy spróbować.....

- Musimy, jesteśmy mu winni życie - zerknęła na maga - a ja dotrzymuję słowa. Tak samo w twoim przypadku. Będę cię bronić do samego końca, choćbym miała za ciebie zginąć.
Powiedziała to śmiertelnie poważnie.

Westchnął.
- Chodź, chyba czas ruszać. Poza tym.... mam nadzieję że nie będziesz mogła spełnić drugiego przypadku.
Krzywo się uśmiechnął.

- Więc uważaj na siebie - odparła i klepnęła go po tyłku.

- Darla, nie teraz... - Zarechotał. Nie mógł się zaśmiać. Gardło wciąż odczuwało rękę tego skurwiela..... Objął ją. Ruszyli.

- No przecież nic nie robię! - udała, że się obraziła i prychnęła na niego rozbawiona.

Wyruszyli w dalszą drogę…. do Kaer Morhen....
Obrazek
Qin Shi Huang
Mat
Mat
Posty: 440
Rejestracja: piątek, 2 lutego 2007, 10:58
Numer GG: 0

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Qin Shi Huang »

Richard Voleger
- Kaer Mohren. Caer a’Muirehen. Warownia Starego Morza. - Wymruczał nad piwem Richard, przyglądając się staremu zamczysku. Gapił się na bramę, rozważając różne sposoby na sforsowanie bariery.
- Gdybym wiedział jakie źródło ją tworzy... - pomyslał głośno Richard - ... Może mógłbym znaleźć jakiś sposób... Moze to być zarówno jakieś stare źródło, które tworzy barierę samoczynnie... żywe istoty w środku... znające się na magii... Źródło, przynajmniej nie broniłoby sie przy niszczeniu.. lub przekierowaniu mocy. Żywe istoty natomiast... z nimi da sie negocjować... - mówił do swojego odbicia w piwie - Choć Legendarni... czy byliby skłonni do rozmów? Wątpliwe... - Richard pomilczał jeszcze chwilę, dopił piwo i wyszedł z namiotu. Trzeba było zbadać sprawę. Podejść do bariery i przeprowadzić przynajmniej wstępne badania.
Skierował się w stronę bramy. Gdy tam doszedł, poszukał jakiegoś kamienia i cisnął nim w bramę. Chciał sie przekonać, czy kamień odbije się z dużą siłą, czy zareaguje jak na zwykłą ścianę. A może zostanie zwęglony?
To pokazałoby mu, czy może dotknąć bariery. tak czy inaczej, starał się wyśledzić skąd zapora czerpie energię. A nuż, możne coś udałoby mu się wyczuć.
Rób swoje! rób swoje! A szczęście będzie twoje!
Bo życie to nie bajka! Nie głaszcze cię po jajkach!

Nie tłumacz się. Przyjaciele zrozumieją.
Wrogowie i tak nie uwierzą.
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: the_weird_one »

Trzech debili, którym samobójca przerwał spacerek ku własnej zagładzie

Teddevelien postanowił zareagować spokojnie. Najprościej byłoby podjąć atak, ale nie liczył na przeżycie w takim wariancie. Zamierzał wykorzystać nadludzkie zdolności wiedźmina, który miał największe szanse zabić zdekoncentrowanego żołnierza bez doznania uszczerbku czy wszczęcia alarmu.
Normalnie zrobiłby to sam. Byłby sam i wmówiłby żołnierzami, że jest wracającym w chwale agentem wywiadu Nilfgaardskiego albo i jeszcze starym przyjacielem dowódcy tegoż, wymyślając imię jego na poczekaniu. Żołnierz i tak nie mógłby go znać. Normalny człowiek zareagowałby podejrzliwie na luźne sprzedawanie tajnych informacji. Ale wówczas, dla kurczowo trzymającego kuszę o coraz bardziej przesiąkniętej deszczem cięciwie, byłoby za późno.
Niestety, dla człowieka pracującego samotnie, nie było normalnymi warunkami towarzystwo nie wykazującego oznak świadomości swych ran najwyraźniej zbiegłego maga ucznia, przypadkiem rozminiętego z masakrą wiedźmina ani przypadkowo pochwyconej, nieprzytomnej elfki z komanda.
Kiedy się tylko nieco zdekoncentruje Laerwenie, zabij go. - szpieg zdecydował się na komunikat dla pewności. Miał zaufanie do imponujących zdolności odmieńca, ale bynajmniej do jego błyskotliwości.
Nie w tak groźnej sytuacji.
- Prawcie sobie tak dalej, żołnierzu, skoroście mądrzy, tu wszystko macie. My czytać nie umiemy. - odpowiedział dosyć spokojnie, rzucając tak, aby łatwo go było złapać wartownikowi wzięty od Kane'a amulet. Miał już dosyć trwałą hipotezę co do natury pobytu garnizonu w twierdzy wiedźminów wyciętych przez megalomańską siedemnastkę.

Laerwen wciąż trzymał elfkę na rękach. Krople z nieba spadały na jego twarz. Gdyby ktoś spojrzał na jego twarz, po której ściekała woda, mógł pomyśleć, że wiedźmin najzwyczajniej w świecie płacze, jednak jego oczy mówiły co innego. Powoli się uspokajał. Wziął głęboki oddech, zamknął oczy. Stał tak przez chwilę spoglądając na powiewającą flagę. Ułyszał żołnierza za sobą. Odwrócił się.
Facet celował do nich z kuszy, z małej odległości. Szanse, że uda im się uniknąć postrzału były minimalne. Może i dałby radę się uchylić, albo nawet odbić bełt mieczem, ale trzymał na rękach dziewczynę.
Rzeczywiście, każda baba przyniesie w końcu facetowi zgubę... pomyślał gorzko, wspominając słowa swojego przyjaciela, innego wiedźmina. Zastanawiał się czy tamten też zginął, czy był akurat poza warownią.
Spojrzał na Teda. Skinął lekko głową. Trochę się obije, ale chociaż my będziemy żyli... zastanowił się, spoglądając ukradkowo na dziewczynę.

W każdym razie strażnik mógł albo musiał to rozpoznać. Jeżeli tak, zapewne zdecyduje się schwycić amulet w jedną dłoń, odruchowo. Jednorącz nie wyceluje z kuszy i nie wypali. Wiedźminowi to powinno wystarczyć.
A jeżeli Ted się mylił, cóż, życie dla jednego z nich dobiegło końca. Czas zastanowić się, jak wydawać się najmniej groźnym z trójki.

Strażnik schwycił amulet w dłoń i przyjrzał mu się uważnie.
- Mogłem się spodziewać - warknął. - Cholerni szpiedzy! Zabiję was!
Błyskawicznie uniósł kuszę przykładając ją do polika...

Wiedźmin wypuścił ją z rąk, starając się upuścić ją nieco w bok. Błyskawicznym ruchem sięgnął za ramię, dobył miecza. Uderzył, mierzył jednak w kuszę. Miał nadzieję, że uda mu się wytrącić przeciwnikowi broń z ręki, a potem trzasnąć go rękawicą w pysk.

Learwen skoczył do przodu, w desperackim wręcz planie nie uwzględnił jednego - tego że kusze nie lubią gwałtownych ruchów... Bełt poleciał. Ale nie tam gdzie obydwoje się spodziewali... Trafił w elfkę! Padając przygniotła sobą bełt, który trafił ją centralnie, między piersi. W tym momencie Laerwen wpadł na Nilfgaardczyka i uderzył go pięścią. Cios powalił tamtego na ziemię, z której się już nie podniósł. Zemdlał.

- Kurwa. - skomentował ze stoickim spokojem prawdopodobnie śmiertelne zranienie jego źródła informacji ćwierć krwi elf. - Radcliffe, jeżeli się nie pośpieszycie z Laerwenem, to z naszej kopalni wiedzy o tym komandzie pozostanie jedynie nader atrakcyjne, gnijące ciało. - odpowiedział, pochodząc do elfki i odwracając ją na wznak.
Była już martwa. Zabita. Na śmierć.

Teddevelien klęknąwszy spojrzał na słońce, przecierając sobie czoło dłonią. Zdał sobie sprawę że od natrafienia na żołnierza nie spocił i zaklął.
Oto co z psychiką robi wywiad. Prawie jak rutyna.
- Laerwenie... jesteśmy wystawieni. Wiesz, w jakim kierunku biegli Darla i Kane? - szpieg nie pytał dlatego, że sam nie wiedział. Po prostu stwierdził, że czas uspokajająco pieprzyć coś o tym jak to dobrze, że nic im się nie stało, ale zabrakło mu słów na opisanie sytuacji.

- Chyba wybiegali z namiotu... wydaje mi się że w przeciwnym, ale nie jestem pewien... - patrzył tępym wzrokiem na ciało. - To... to ja ją zabiłem. Kolejna martwa kobieta w moim życiu... - powiedział sam do siebie. Spojrzał na nieprzytomnego żołnierza. Podbiegł do niego i zaczął go kopać gdzie popadnie. Był wściekły.
Żołnierz obudził się, zauważył nad sobą sylwetkę wiedźmina, odczuł bolesne kopniaki.
- Co jest, kurwa!
- Przestań! Teraz on jest naszą informacją! - wstał i podbiegł do wiedźmina, zdając sobie sprawę, że próba zatrzymania wściekłego mutanta przypominać będzie tamtą z wampirem w roli głównej. Czas, aby odmieniec wytrzeźwiał.

- Obudziłeś się. To zajebiście. - warknął do Nilfgaardczyka wiedźmin, po czym zaczął prać go po gębie, na tyle ostrożnie, aby żołnierz nie stracił przytomności.
- Nie wiem co czujesz do obcych kobiet, ale to nie zwróci jej życia!
Laerwen usłyszał głos Teda. Przestał.
Żołnierz zaś leżał, skuliwszy się .

Wściekły złapał go za fraki, odwrócił i kopnął w kolano, tak aby tamten leżał na klęczkach. Złapał go tak, aby nie mógł się ruszyć.
-Teraz odpowiesz nam na kilka pytań.

W głowie Teddeveliena powstał nowy plan. Czas wykorzystać specyficzne zdolności.
Odpowiesz na moje pytania, a nie stanie ci się krzywda. Dostaniesz szansę by uciec, lecz nie w stronę obozu. Nie odpowiadaj lub spróbuj skłamać łudząc się, że nie odczytam twoich intencji, a zostawię cię ze zwierzem sam na sam. Potwierdź, że rozumiesz swoją sytuację. - usłyszał żołnierz w swoim umyśle, czując wpływ Teddeveliena i widząc jego zwarte usta, przez które nie wydostało się ani słowo. To zawsze działało lepiej niż zwykłe przesłuchanie.
- Dobrze - wymamrotał głośno pobladły strażnik.

- Co tutaj robią Nilfgardczycy? - spytał Radcliffe.
Żołnierz rzucił pełne lęku spojrzenie na stojącego nad nim Laerwena a po chwili zobaczył jeszcze trzecią osobę uczestniczącą w tej akcji. Radcliffe'a.
- My... - zaczął - Dostaliśmy... zadanie...
- Jakie kurwa zadanie?! - wrzasnął poirytowany całym zajściem Radcliffe.

- Nie mamy na to czasu, jest twój Laerwenie, załatw to szybko. - przerwał szpieg, mając nadzieję że strach przed odmieńcem skłoni żołnierza do większej rozmowności. - Chodź Radcliffe, dość pytań na dziś, nie zamierzam tego słuchać...
- Racja. Nie martw się kolego, skręcę ci kark, tak że nawet nie poczujesz. - rzekł wiedźmin do żołnierza.
- Nie! - ryknął Nilfgaardczyk. - Mamy zdobyć... mutageny!
- Mutageny... - zastanowił się Radcliffe- Po co wam?
- Czekaj, czekaj... to zaczyna się robić ciekawe... - Teddevelien szacował wartość zasłyszanej informacji. - Wiedźminie, pozwól mu mówić.
Żołnierz spojrzał na Radcliffe'a jak patrzy się na człowieka który zadje pytanie w godzinie sądu.
- Dzięki wybawco - wyszeptał na słowa Teda.
Czy wybawco czy potencjalny instruktorze tego tu zależy od twojej prawdomówności. usłyszał jeniec, a Ted, nie przestając się uśmiechać, nie uraczył towarzyszy głosem. Chciał tylko, aby żołnierz miał świadomość, iż możliwe że nie w pełni kontroluje swoje wypowiedzi.
- Zadałem pytanie, po co wam mutageny? - naciskał Radcliffe.

- Mutageny... To paskudna, polityczna sprawa. Emhyr Var Emreis potrzebuje słynnych wiedźmińskich mutagenów... nie uwierzycie, cholera, ale ja nie łgam!
- Nie łżę. - przerwał Ted. Dostrzegłszy spojrzenia towarzyszy nakazał gestem, aby Nilfgaardczyk kontynuował.
- Emhyr zainspirowany tymi... Legendarnymi, chce stworzyć ich klony... Podporządkowane jego władzy... Ale Legendarni nie chcą wpuścić go do warowni. Zresztą w niej jest jedynie dziesięciu, sześciu jest gdzieś poza...
- Może Nilfgaard i Legendarni wyrżną się nawzajem... - szepnął Radcliffe. - Ted to chyba już wszystko co chcemy wiedzieć?
- Bynajmniej. Wybacz magu, ale nie jesteś zbyt błyskotliwy. Także co do przypuszczeń o rżnięciu. - odpowiedział szpieg, tajemniczo uśmiechając się do więźnia. Miał już kolejny plan.
- Czyli Legendarni są w warowni, a wy nie możecie tam wejść. Od jak dawna tu jesteście? - zapytał więźnia Laerwen. Nieco rozluźnił ucisk- miał nadzieję że to sprawi, że żołnierz będzie mówił chętniej.

- Od... - wystękał żołnierz - Od... mniej niż tydzień... około trzech-czterech dni...
-I ilu was, Nilfgaardczyków jest. I czy twoi znajomkowie są tu gdzieś w pobliżu, bo jeśli nagle wyjdą zza krzaków z napiętymi kuszami, to możesz być pewnym że zdążę cię zabić zanim wystrzelą.
- Więc... - zaczął żołnierz - Jest nas mało, pięćdziesięciu, ledwo! Nie możemy rozwalić bramy warowni, mamy nawet czarnoksiężnika i on też nie może nic poradzić...
Radcliffe nie był mistrzem przesłuchiwania, toteż zaczął się przysłuchiwać temu co powie Nilfgaardczyk nie reagując na czysto złośliwy komentarz szpiega.
- To ja od siebie zapytam, czy masz żonę i dzieci, jak się nazywasz, jaki macie odzew. Odpowiedz mi, a dopilnuję, aby wiedźmin cię nie skrzywdził. Pierwsze dwie części pozostają opcjonalne i są integralną, obligatoryjną częścią odpowiedzi których musisz udzielić, by...
- Nasz odzew. - tym razem żołnierz chciał nieco wyjść na wierzch. - Domyślcie się, to nie trudne. Amulet, kula, miecze. Dwa słowa.
- Orbis Unum czy jakoś tak. To chyba wiemy od dawna... Mniejsza z tym. Kto wami dowodzi? I jak to możliwe, że pięćdziesięciu Nilfgaardczyków znalazło się na tak dalekiej północy?
- Nilffgardczycy... My już dawno się przemieszczamy. Przeszliśmy Jarugę a potem Puszczyk i jeszcze kilku przejęło dowodzenie nad liczącymi pięćdziesiąt głów oddziałami, zmierzających w różne strony świata... w Poszukiwaniu Kaer Morhen. A my trafiliśmy. Dowodzi nami Steffan Skellen zwany Puszczykiem.
- Jak udało wam się przejść przez Lyrię i Kaedwen? - rzucił wiedźmin. - I co to za czarnoksiężnik, który jest z wami?
- Naokoło. Przez Mahakam. Dolinami. A ten czarnoksiężnik to taki jeden, młody. Richard mu na imię, dziwny jakiś. Nie ufam mu.
- Co wiesz o Legendarnych? Oraz o tej kuli i mieczach? - przejął prowadzenie dochodzenia mutant.
- Nic nie wiemy... prawie nic! A ja nic!
- Dobra. Jesteś tu sam, czy w pobliżu ktoś na ciebie czeka?
- Nikt... chyba.
- Wracasz z patrolu? Ktoś wiedział, że wychodzisz? Jestem pewien że opuściłeś obóz aby handlować ze Scoia'tael.
Żołnierz spojrzał na niego spode łba.
- Ja tu wartę czynię - rzekł - i tak! - dodał dumnie. - Zapewne będą mnie szukać!
-To jak cię znajdą, to powiemy, że sprzedałeś miecze i informacje Wiewiórkom. Jak znajdą nas wszystkich, to zostaniesz powieszony. O ile wcześniej któryś z nas cię nie zabije.
Żołnierz spojrzał na pozostałych spode łba i milczał. Radcliffe czekał, aż jego towarzysze wyciągną z jeńca wszystkie interesujące informacje. Teddevelien słysząc, czym Laerwen grozi Nilfgaardczykowi z trudem powstrzymał się od zrezygnowanego westchnięcia.

- Spokojnie, wiedźminie, spokojnie... - szpieg przemawiał, jak gdyby chciał odciągnąć uwagę wściekłego zwierza kawałkiem surowego mięsa. Rozmyślał w skupieniu nad konsekwencjami przydzielenia do takiej misji Skellena. Zapewne dla większości jego ,,hulajpartyji" nazwisko było zasłyszane lub zupełnie nieznane. Dla niego oznaczało nader wiele. - Nie poszarpaliście się z Legendarnymi, co? Skellen chce z nimi ponegocjować?
Żołnierz skwapliwie pokiwał głową
- Chciał. Teraz sam nie wiem na co liczy...
,,Bujda..." pomyślał szpieg.
- Ale wciąż negocjuje... prawda?
- Próbuje, ale Legendarni nie odpowiadają. Siedzą w warowni i tyle o nich wiemy.
- A część wybyła... przecież widzieliście ich wymarsz. Mylę się? - zapytał tonem to właśnie sugerującym ćwierć krwi elf.
- Jakim cudem sześciu ludzi przeszło między 50 Nilfgaardczykami? - podzielił się swym pytaniem z resztą Laerwen. Z resztą było to także skierowane do tego tutaj z tej pięćdziesiątki.
- A nie wyglądaliście na tępaki... To są jakieś cholerne mutanty! Wyparowały! Puszczyk zawsze mówi że jak chcą mogą być niewidzialni!

Laerwen spojrzał na Teda. A potem na Radcliffe'a.
- Co o tym myślicie?
Teddevelien wyszczerzył zęby. Podejrzewał już, że całość jest mocno udekorowaną magią ściemą, jednak nie podzielił się swoimi przypuszczeniami z wiedźminem. Postanowił wykorzystać konkretny punkt zaczepienia, coś co znał z doświadczenia... wręcz służbowo.
- Do czego wam ten czarownik? - zapytał z uprzejmą ciekawością.
- Ma zniszczyć tą całą magiczną bramę broniącą Legendarnych.
- ...że wy niby chcecie ich szturmować? - uśmiechnął się na samą myśl o takim absurdzie.
- Nie moja w tym głowa. Skellen wie...
- A co się stało z wiedźminami?

Po pytanie Laerwena zapadła krótkotrwała cisza, choć dla wszystkich czas wydłużył się aż do momentu, w którym oceniający ryzyko zdradzenia prawdy (lub kłamstwa) żołnierz stwierdził:
- Nie było tam nikogo prócz Legendarnych.

- Zastanawiające... po waszym obozie można by wnioskować, że macie tu całą pancerną albo najemną w pełnej sile... A jednak nie natrafiliśmy na żadne patrole. Czyżby było was mniej? - kontynuował Teddevelien. Zamierzał zdobyć jak najwięcej informacji zanim... Zanim podejmie się szalonej, samobójczej infiltracji.
- Jest nas tyle ile mówiłem - wyjąkał żołnierz - Wszyscy są w warowni, nikt nie łazi teraz po lesie...
- Doprawdy... jesteście aż tak nieostrożni, żeby nie wystawiać patroli? A ty jesteś bardzo znany? W zasadzie jakie tam macie relacje? Jak dobrze się kontrolujecie? Rozumiem, że nie jesteście takimi paranoikami aby w środku puszczy przy samych tylko Legendarnych sprawdzać każdego... ale gdyby miał tam wejść ktoś przebrany za Nilfgaardczyka? - zapytał, z uśmiechem eufemistycznie przekazując znaczenie insynuacji.

Żołnierz miał dość.
- Jesteśmy tam z polecenia Skellena, gówno nas obchodzi reszta i tak jesteśmy przegrani. Legendarni nie otworzą nam wrót a nawet jeśli my to zrobimy to cóż z tego? Legendarne kurwy i tak nas zajebią i tak!
- Wiesz... mógłbyś uniknąć tego losu... O wiele łatwiej byłoby nam skręcić ci kark, ale możemy ciebie uratować... To tylko kwestia czasu, zanim czarownik osłabi bramę na tyle, by Legendarni się wściekli...
- Mam to głęboko w dupie - sapnął - Czy zabijecie mnie wy, czy Legendarni czy Skellen jak się dowie. A poza tym... po lesie łażą Legendarni. Oni wiedzą że macie amulet... Zaraz tu będą!

- Oczywiście że tak... Różnica jednak między tym, czy zabiją cię Legendarni, czy po prostu zostawię cię sam na sam ze Zwierzem, który, musisz wiedzieć, woli mężczyzn i tylko od towarzyszy trzyma się z daleka - dla podkreślenia słów i niedopowiedzenia poklepał wściekłego wiedźmina po ramieniu - jest dosyć spora. Jeżeli pomożesz mi się dostać do waszego obozu, pozostając jako zakładnik odmieńca, którego popilnuje ten tutaj, mag, przeżyjesz, zwłaszcza że amulet zabiorę ze sobą, zaś po wszystkim puścimy cię wolno, bo i po co się męczyć z duszeniem gołymi rękoma. - westchnął, zbierając myśli. - W przeciwnym razie, ja i mag zostawimy was na jakiś czas sam na sam...

Jeniec zamilkł i skierował pełne lęku i niepewności spojrzenie na przytrzymującego go.
- Nie przesadzasz trochę?- zapytał wiedźmin, spoglądając na Teda. - No to kolego, Nilfgaardczyk, rozbieraj się. Zobaczymy czy mają prawdziwych mężczyzn za Ja...
- Nie, wiedźminie, poczekaj, wcale nie przesadzam, dajmy mu szansę... - zaczął łagodnie jak przy przemawianiu do wściekłego zwierza szpieg.
Laerwen zdał sobie sprawę z kolejnej sprawy. Wiedźminie... skoro tak przy nim do mnie powiedziałeś... czasy mówisz, to naprawdę muszę go zabić.
- Kurwa! - jęknął rozdzierająco jeniec - Co wy jeszcze ode mnie chcecie?
- Jeśli powiesz nam jeszcze coś ciekawego, to może pozwolimy Ci żyć... - któryś zażartował.
- W porządku! - odparł desperat. - Za nami stoi Legendarny.
Odwrócili się jak na komendę. Dojrzeli jedynie mokre krzaki i las.
- Nie chcę cię zabić. W zasadzie aby być konkretnym: wisi mi to. Nie jestem mordercą. Chcę się przedostać niewidziany do twojego obozu, zapewne w twoim przebraniu i przeżyć. Sęk w tym, że jeżeli rozbierzesz się i mi pomożesz dobrymi radami, zapewnię że Zwierzak nie wykorzysta cię do zaspokojenia swojej chuci.

Mimo wszystkie, Ted położył dłoń na łańcuchu. W razie czego miał nadzieję, jeżeli nie na zranienie nieśmiertelnego napastnika, to na jego unieruchomienie. Niewidzialni, tak? rozważał prawdomówność żołnierza. Mógłby wyczuć magię. Ale chyba niczego nie czuł. To także mogła nie być magia...
-Niezłe. Prawie się nabrałem. Ale lepiej słuchaj mojego towarzysza. Jeśli spróbujesz stawić jeszcze jakiś opór to zginiesz. Ale nie martw się.- rzekł Laerwen i nachylił się nad jeńcem, tak aby ten mógł zobaczyć jego zmutowane tęczówki. - To nie boli tak bardzo jak sądzisz.
Żołnierz zaszamotał się wściekle, zawył.
- Nie! - zawył żołnierz, choć towarzysze mylili się co do źródła jego strachu. - Za wami!
Odwrócili się na komendę.
Cisza.

- Przysięgam, on tam był! Wysoki, w pelerynie i z kapturem!

Nie będziemy brudzić ciuchów. pomyślał zirytowany naiwnością Nilfgaardczyka mutant. Wyciągnął z pochwy swój dwuręczny miecz.
- Rozbieraj się.
- I nie bądź na tyle głupi, by myśleć że czarodziej cię nie unieruchomi gdybyś chciał uciekać. - Teddevelien wierzył żołnierzowi, ale postanowił, że będzie wyglądał inaczej. Odwróciwszy się dać znać Radcliffowi gestykulacją: miej oczy otwarte.
- Nie! - ryknął żołnierz jakby poraził go prąd - Nie chcę, nie będę! - ujrzawszy miecz wiedźmina zajęczał przeraźliwie.
- Nie żartuję. Ściągaj łachy, bo sam je z Ciebie zdejmę. - rzucił groźnie Laerwen.
Teddevelien podszedł do żołnierza.
- No już, już, zrzucaj ciuszki, przydadzą mi się. Jeżeli przy okazji powiesz mi, jak wejść do obozu nie niepokojonym, to wiedźmin nie zmusi cię do spinania pośladów.
- Ja... nie wiem jak wejść... WIEM! - ryknął nagle desperat - Kanały! Główny budynek tam gdzie są legendarni otoczony jest murem. Za tym murem jest brukowany pas, tam są nasi. A za pasem jest jeszcze jeden mur, strzeżony. Koło wejścia do pasa naszych, są ścieki którymi można dostać się pod naszych... Nie wiem więcej, nigdy tam nie byłem!
- Szzzz... spokojnie... - zaczął szpieg, nie wyjaśniając czy uspokaja jeńca czy wiedźmina. - Chodzi mi raczej o to, jak nie wyróżniać się, gdy już tam będę w twoich pięknych ciuszkach. - To powiedziawszy, jak gdyby nigdy nic sam zaczął się rozbierać.
- No jak wolisz. Ty pierwszy. - rzucił zrezygnowany wiedźmin. - Ale czekaj, na pewno chcesz żeby był przytomny? Może trzasnąć w gębę i straci przytomność? Nie będzie wierzgał...

Zaskoczonemu żołnierzowi zadrgała powieka.
- Co proszę? Ja... no po prostu musisz uważać na chód i odpowiadać przechodniom na zapytanie: "Emhyr Var Emreis" "Przyszły władca świata".
- Prosta sprawa. No i Orbis Unum. A jak zapytają mnie, do jakiej jednostki należę? Chciałbym posłużyć się twoją w razie czego. I lepiej nie ściemniaj, bo jeżeli JA nie wrócę, a wiedźmin może słyszeć moje myśli równie dobrze jak ty, to, cóż, nie chciałbym być w twojej skórze. A teraz daj mi się wymienić z tobą ubraniami wreszcie.

Na te słowa żołnierz rozpoczął rozbierankę.
- Mów po prostu "od Skellena" powinno wystarczyć. A i nie zdziw się jak ktoś powie: "Od KOGO", odpowiedz wówczas "od puszczyka" i będzie dobrze...
Ściągnął koszulę i spodnie, został w samych majtasach, siedząc na trawie i patrząc się z poniżeniem w oczach na wiedźmina i szpiega.

Wiedźmin spojrzał na Teda. Czekał na rozkaz. Nie mogli tak po prostu zostawić świadka. Laerwen tak czy siak zabił. Nilfgaardczyk wiedział że chłopak jest wiedźminem, a to nie było mu na rękę.

- Proszę, moje ubrania. Tunika z Koviru. Ciesz się, wiesz ile musiałbyś walczyć za Cesarza zanim byś taką miał dostać? Tylko nie zniszcz ani nie zabrudź mi reszty. - szpieg podał swoje ubrania jeńcowi i ubierając się za Nilfgaardczyka zaczął przekazywać instrukcje towarzyszom, stosując ćwiczony tak dawno temu akcent. Miała to być także podstawa gry półsłów.
- Jak już mówiłem, zabijesz go tylko gdyby zaszła absolutna konieczność... wiedźminie. - podkreślił tonem ostatnie słowo. - Nie pójdę tam na długo. Zanim zaczną się interesować dokładniej, kim jestem, już dawno zniknę. Nasz koleżka, jako handlujący ze Scoia'tael ma wtyki w zaopatrzeniu, rozejrzę się tam. Pogadam także z Richardem i zajrzę pod ten kanał. To potrwa kilka godzin, ale raczej przed nocą będę jeszcze wolny na kolejny striptiz, już we własnym gronie. Będziecie czekać w okolicy - założywszy hełm, przypiął do pasa nowe ostrze. W oddziałach Skellena nieordynarny ekwipunek był na porządku dziennym. - czy udacie się do jakiegoś punktu? Chciałbym, abyście odnaleźli innych. Możecie udać się do baszty martwego skurwiela i jego pachołków - dał znać, iż nie chce wymieniać imienia Oxry, aby nie dawać jeńcowi zbyt wielu danych - aby odnaleźć naszych? Baernn pewnie kręci się gdzieś po lesie albo została z resztą wiewiórek, Darla i Kane pozostają do odnalezienia.

- Dobra. Zakładam że dasz sobie radę sam, bez problemu. Ale nie wydaje mi się aby baszta była bezpiecznym miejscem. Jeszcze niedawno rozegrała się tam bitwa, zapewne ktoś może kręcić się wokół niej. Poza tym, to dość widoczny punkt. - wiedźmin rozważał opcję, ale wydawała mu się dosyć ryzykowna. To jedyny rozpoznawalny punkt w okolicy, poza oczywiście twierdzą, i tam mogli kogoś spotkać. Pytaniem pozostawało kogo. W zasadzie to kwestia szczęścia, ale pragmatyczny wiedźmin nie lubił liczyć na los.
- Właśnie dlatego liczę, że nasi towarzysze się tam skonsolidowali. - wyjaśnił, znajdując miejsce w ubraniu na dwa sztylety, Teddevelien. - Poza tym nie każę wam iść głównym traktem i ich wołać po imieniu, tylko się rozejrzeć.
-Co zrobisz jak już będziesz w środku?
Szpieg spojrzał na wiedźmina dziwnie i uśmiechnął się tajemniczo, dając do zrozumienia, że już powiedział wszystko co chciał, otwarcie lub między słowami.
- Uważajcie na siebie i jeńca. - rzucił i ruszył przed siebie, dobierając wiarygodną trasę powrotną do obozu.
Powrót znikąd zawsze przyprawiał go o przyjemny dreszcz emocji.

Wiedźmin zrobił krok do przodu i złapał go za ramię.
- Odpowiedz. Nie pozwolę, żeby byle kto dostał mutageny, bo wszyscy wiemy że o to w tej grze chodzi.
- Odpowiedziałem ci już wszystko. Jeżeli sądzisz że zginę po drodze...
- Nie sądzę. Ale bądź ostrożny.
- Aj, mój panie. - zasalutował szpieg i oddalił się.
Laerwen przez chwilę obserwował odchodzącego mieszańca. Potem odwrócił się do Radcliffe'a i porozumiewawczo skinął głową w stronę zajętego wdziewaniem pozostawionych mu ubrań Nilfgaardski strażnik.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Zablokowany