[Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Sirion
Marynarz
Marynarz
Posty: 293
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:47
Numer GG: 11883875
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sirion »

Sibard

Sibard obserwował w milczeniu jak pierwsza strzała przebija brzuch Vilgefortza. Chwilę później nadleciały następne. Dłoń, nogi, pierś, płuco... Mag upadł na ziemie w tempie, które wydało się najemnikowi wiecznością... "A ciebie dopadnę, Sibard. Kiedy już obydwóch nas wpie***lą kruki wyjadające nam oczy!" Wciąż jeszcze słyszał w głowie jego głos... Spojrzał na leżące ciało... Jeszcze żyło... Z całych sił walczyło o pozostanie na tym świecie... W tej chwili odzyskał trzeźwość umysłu.
"Jeżeli i ja chce jeszcze pożyć muszę wziąć się w garść".
Powolnym, pewnym, wyćwiczonym ruchem dobył półtoraręcznego miecza. Robił to już w swoim życiu tysiące razy. Zawsze to zwiastowało jedno. Czyjąś śmierć. Wiedział że żyje dlatego zawodu. Nic innego nie chciałby w życiu robić. Tylko po to oddychał. Został wynajęty. I gotów był zginąć dla zlecenia.
"Taki zawód. Co zrobić..."
Laerwen i Kane już biegli. Noże Darli szybowały w kierunku łuczników. Teraz nadeszła kolej na niego.
Postanowił dać towarzyszom trochę pola do manewru. Z resztą... Wiedział że w ferworze walki tylko by sobie przeszkadzali. Pobiegł z wolnej strony wiedźmina.
"Czas rozpocząć zabawę"
Zaszarżował na przeciwników z mieczem trzymanym za sobą, w prawej ręce. Rozpoczął morderczy taniec. Taniec z samą śmiercią...
“Better to fight for something, than live for nothing”

General George S. Patton

Fortis cadere, cedere non potest
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

WSZYSCY
Wiruj więc, wiruj, zmuś mnie do rozwinięcia! Broń się! Dobrze! I jeszcze!
Ciri. To co robimy to walka. Jestem twoim przeciwnikiem. Chcę i muszę cię pokonać bo tu idzie o moje życie. Jestem od ciebie większy i silniejszy, będę więc szukał okazji do ciosów, którymi zbiję i przełamię twoją paradę (...)


Wiedźmin wpadł przed łuczników, doganiając Gwida dwoma długimi susami. Najemnik odwrócił się szybko, wyłapał ruch miecza, jednak o wiele za wolno. Klinga wcięła się w ciało, ale nie pozostała w nim. Learwen odskoczył, skręcił się w odwrotnym piruecie i chlasnął wroga po raz drugi, prosto w pas. Klinga przeszła po ciele jak po maśle, a wiedźmin wykorzystując impent ciosu obrócił się zgrabnie w miejscu, i rozpłatał Gwida na pół, zdecydowanym, krótkim i szybkim jak błyskawica ciosem oburącz.
Trysnęła posoka. Łucznicy zakotłowali się. Skądś poleciały dwie strzały, dwie celne, dwie zabójcze. Cele zwaliły się na ziemię, ale truchła przeskakiwali następni i mierzyli w odsłoniętego w tym czasie wiedźmina...
Nagle z lewej wpadł w zbiorowisko Kane a za nim Sibard, który w biegu odciął głowę jednemu chłopowi oszczędnym, krótkim ciosem. Wampir zatoczył łuk szablą i ciął jednego z wrogów mierząc w pierś. Klinga napotkała jednak opór, na polanie rozległ się jęk metalu uderzonego o metal. Kane odskoczył szybko, wpadł na kolejnych dwóch którzy zdążyli wyciągnąć swoje miecze i szykowali się do sztychów...
Wampira uratował Sibard tnąc drabów z doskoku. Pierwszy zwalił się na ziemię w drgawkach, drugi jednak oberwał jedynie w ramię, cofnął miecz i ciął mierząc w Sibarda który okazał się być zbyt wolny...
Dostał mocno, w okolice biodra, padł na ziemię splamioną posooką. Najemnik stanął nad nim i z uśmiechem uniósł miecz do ostatecznego ciosu...
Szybki ruch... ułamek sekundy... i już ten sam człowiek zwalił się obok, a z jego pleców sterczała rękojeść sztyletu. Sztyletu należącego do Darli.
Półelfka wpadła w zbiorowisko, dwoma szybkimi ruchami zabiła draba z hełmem, cisnęła drugim sztyletem trafiając w chłopa czającego się na Learwena. Wiedźmin minął zataczającego się przeciwnika ze sztyletem w piersi, wykręcając się w szalonych piruetach przeszedł przez dwóch żołnierzy i dopadł tych z tyłu - tych z łukami, chcąc uchronić drużynę przed gradem strzał...
Lecz nawet on był zbyt wolny. Strzały zawyły, nie trafiając go, lecz wpadając na polanę. Radcliffe zaklął, gdy jeden z pocisków wbił się w ziemię obok niego. Skandował czar. Nie pamiętał formuły. Myślał.
Driada znów wypuściła strzałę, tym razem jednak dostrzeżono skąd wyleciał pocisk. Kane który stał w samym centrum walki i właśnie zarąbał kolejnego chłopa, dostrzegł jak chłopi pokazują rękoma kryjówkę driady, jak łuki obracają się w jej stronę...
Jednak wiedźmin wpadł już między nich, w urywanych błyskach klingi słychać było kończące się szybko krzyki i jęki. Wiedźmiński miecz działał bardzo skutecznie.
Czterech zbójców zdążyło jednak umknąć Learwenowi, cztery strzały poleciały w stronę drzewa driady. Baernn pisnęła, co było w jej pojęciu niedopuszczalne, powód jednak miała. Dwie strzały wbiły się w drewno, prawie dokładnie tam gdzie znajdowała się jej głowa. Skoczyła na drugą stronę pnia oddychając ciężko...
Kane zamarudził. Dojrzał Darlę między chłopami i wirującą sylwetkę wiedźmina. Sibard! Gdzie on jest!
Leżał... i krwawił... a koło niego znów się zakotłowało. Żeglarz bronił się zaciekle, z ziemi, waląc po nogach, zwalając zbójów jak farmer kosi trawę. Nie mogło to trwać jednak wiecznie, wampir skoczył ku niemu...
I wtedy to się stało. Ktoś chwycił go za ramię, odwrócił. Kane jęknął. Zobaczył Darlę. Stała przed nim, wspaniała, piękna i straszna. Chwyciła go za rękę...
Kurwa!
ostrze centymetrowej średnicy ugodziło wampira prosto w pierś, z ust strzyknęła krew. Zaklął ochryple, szarpnął się. To była dzida. Chłop dzierżący ją wepchnął ją jeszcze głębiej... nie wiedział że ma do czynienia z wampirem...
Kane chlasnął go szablą od dołu do samej szyi, rozpłatając go jak rybę. Padł na kolana, wyszarpnął grot, odrzucił drzewce, zatamował krew kawałkiem wydartego materiału.
I nagle znów poczuł za sobą ruch. Zaryczał rzucił się do przodu, upadł. Stał nad nim kolejny drab.
- Mamy jednego, psiekrwie! - wrzasnął. - Jam jest Justin Cloncher - pochylił się nad Kane'em - Powiedz mi... czy to ty jesteś wampirem?
Ostrze miecza spoczęło na szyi Kane'a.
- Jesteś? - syknął chłop nazywany Justinem - Bo jeśli nie, zaraz zginiesz... tak jak on...
Kane dojrzał kątem oka zakrwawionego Sibarda otoczonego pierścieniem zbójów. Żeglarz wciąż się bił...
- Uważać na driadę - krzyczeli pozostali chłopi. Wysłano parę strzał w drzewo Baernn... robiło się niebezpiecznie.
Ted. Skurwysyn jest niedaleko, w krzakach! On może...
Kane nagle jęknął. Jeden z drabów zdołał rozbroić Sibarda, jego półtorak poleciał w bok, wirując jak bąk. Chłop doskoczył uniósł miecz i pchnął, prosto w pierś żeglarza...
Błysnął błękitny ogień.
Radcliffe!
Adept stał, chwiejąc się na nogach, ze stróżką krwi ściekającą po szyi. Z jego rąk emanowało niebieskie światło... Zbój odleciał do tyłu jak szmaciana laleczka i wpadł prosto w kłębowisko z wiedźminem.
Laerwen szalał. Kane leżał między życiem a śmiercią, a zbój nazwany Justinem nie zamierzał czekać. Ostrze dotknęło podbródka wampira... źrenice rozwarły się gwałtownie...
Ted...
Darla walczyła. Sibard leżał, chłopów otaczających go było zbyt wielu. Co zrobi driada?
A Radcliffe?
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Brzoza
Bosman
Bosman
Posty: 1796
Rejestracja: poniedziałek, 26 lutego 2007, 10:52
Numer GG: 0
Lokalizacja: Freistadt Danzig

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Brzoza »

Baernn była zaskoczona tym że w końcu ja odnaleźli. jak tylko w jej stronę poleciały strzały, ruszyła się. To miejsce było spalone. Szybko weszła nieco wyżej, z delikatnością godną leśnego ptactwa, nie wyginając ani trochę gałęzi na które się wspinała. Nieco okrężnie, zupełnie jakby zagłębiała się w las, okrążyła polanę. Chwilę jej to zajęło, ale miała ogląd sytuacji. Znalazła bezpieczniejsze miejsce niż wcześniej. Widoczność była nieco gorsza, ale widziała dokładnie jak Ci idioci posyłają jeszcze kilka strzał w miejsce w którym jeszcze przed chwilą była. Obejrzała się jeszcze wokół, i przemyślała na szybko drogi ucieczki, u góry drzewo było nieco łyse, to mogło być ryzykowne, jak przeskoczy głębiej to może ją dosięgnąć strzała. Zawsze zostaje schowanie się za pniem. Policzyła strażników. próbowała sobie przypomnieć jakąś starą elfią wyliczankę, którą kiedyś zasłyszała w jakiś sposób. Wyjęła strzałę. Nakładając ją powoli na cięciwę zastanowiła się po ilu strzałach ją odnajdą. Odepchnęła myśl i spojrzała na polanę. Laerwen świetnie sobie radził. Gorzej było z Kanem i Sibardem. Nad Sibardem stało kilku chłopów, driada gówno wiedziała co i jak, ale zakładając że Kane to wampir, powinien się z tego jakoś wykaraskać. Wycelowała w jednego z chłopów walczących z rannym Sibardem, pomyślała że tak będzie najlepiej. Napięła łuk z siłą, czując że jeszcze trochę, a ramiona łuku zaskrzypiałyby zupełnie jakby miały się złamać. Puściła, a strzała przecięła powietrze rozpływając się w prostą, niewidoczną smugę. Z impetem przebiła gardło chłopa, wywołując w powietrzu krwawą bluzgę. I Wbiła się w udo drugiego, zupełnie zdziwionego. Ten z przebitym gardłem łapał się za ranę zupełnie jakby chciał ją czymś zatamować. Powietrze z płuc na złość uchodziło mu tamtędy wraz z krwią, tworząc nieciekawe czerwone bąble. Baernn Wyjęła szybko drugą strzałę i poprawiła. Najemnik ze strzałą w nodze, skończył ze strzałą w czole. Może choć trochę odciąży to towarzysza broni, pomyślała i wspięła się na gałąź wyżej, tylko po to żeby zeskoczyć na inne drzewo, trochę niżej. Założyła ponownie strzałę na cięciwę. Trochę jakby od niechcenia wypuściła strzałę w jednego z tych łuczników którzy strzelali do niej wcześniej. W jakiś sposób bawiło ją takie granie w kotka i myszkę. Zobaczyła pomiędzy liśćmi że jeden z łuczników przewrócił się jak kłoda. Specjalnie zdradziła swoją pozycję. Schowała się za potężnym pniem, i zaczęła powoli się wspinać. Przeskoczyła z powrotem w stronę z której tu przyszła, widząc z rozbawieniem jak dwie kryjówki których używała przed chwilą zasypywane są pierwszymi strzałami.
ObrazekObrazekObrazekObrazek
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Alien »

Radcliffe
Chwiejnym krokiem zwrócił się ku chłopom otaczających Sibarda. Zobaczył śmigające strzały- to Baernn strzeliła dwukrotnie do chłopów. Nie miał szans zabić ich wszystkich magią. A gdyby tak ...- pomyślał. Skupił się po raz kolejny. Na czole wystąpiły mu krople potu. Ale nie czas teraz na to. Ręce zaczęły mu drzyć ze zmęczenia.
- A'egle vann ou'ret, A'egle vann ou'ret- zaczął powtarzać formułę zaklęcia. - A'egle vann ou'ret!
Z rąk wyleciało mu wilgotne powietrze. Śmignęło w kierunku chłopów otaczających Sibarda powalając wszytkich na ziemię. Wątpił by doznali jakiś trwałych obrażeń. Przy odrobninie szczęścia połamali ręce przy upadku. Sam Radcliffe uśmiechnął się lekko kiedy ich ciała walnęły o ziemię.
- Teraz Kane- powiedział pod nosem.
Obrócił się w kierunku wampira. Kolejny napastnik przykładał wampirowi ostrze miecza do gardła. Zdawał się coś mówić. Ale do uszy Radcliffa nie dotarło żadne słowa. Wyjął nóź z za pasa. Przymierzył się lekko i cisnął nim w kierunku napastnika. Nie był w ciskaniu nożami tak dobry jak Darla. Nigdy nie ćwiczył tej sztuki. Ale miał nadzieję że jakimś cudem trafi. Ostrze noża odbiło jakieś światło. Radcliffe ze znużeniem oglądał lot nożu. Zacisnął pięści aż z pod paznokci poleciała mu krew.
- Leć , leć- powtarzał pod nosem jakby było to jakieś zaklęcie.
Nóż zaczął powoli opadać w kierunku napastnika.
- Traf kurwa!-
prawie krzyknął z podekscytowania.
00088888000
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

Kane


Adept unosząc się na łokciach usiłował złożyć zaklęcie uderzenia powietrzem w celu uchronienia Sibarda przed niechybną śmiercią. Czar, jasne to jak słońce, nie trafił, przeleciał nad walczącymi i rozprysnął się w powietrzu, na tle burego nieba. Radcliffe cisnął też nożem w chłopa zwanego Justinem, lecz również nie trafił i zwalił się na ziemię. Z rany płynęła krew

- Jesteś? - syknął chłop nazywany Justinem - Bo jeśli nie, zaraz zginiesz... tak jak on...
- Khheemmm, tak.... to ja.... - Wampir skulił się w sobie, starał się jak mógł sprawiać wrażenie słabego, zasłaniał dłonią otwór w brzuchu. Zastanawiał się czy jego plan wypali....

Justin pochylił się nieco nad wampirem.
- Powtórz.
Broń wampira leżała nieopodal, na wyciągnięcie ręki. Była jednak obrócona ostrzem w stronę Kane'a. Justin zawisł tuż nad nim, wampir czuł jego śmierdzący oddech

Wampir cofnął się jeszcze nieco. Wsparł się lekko na dłoniach.
Postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Mniej więcej.

Justin widocznie nie zauważył tego ruchu, czekał.

Kane przymierzał się do błyskawicznego doskoczenia do gardła Justina. Ręką planował zepchnąć broń z toru, choćby kosztowało go to przytrzymanie dłonią ostrza.

Najemnik zauważył drgnięcie wampira
- Co, mowę ci odjęło? Potrzebna ci lepsza zachęta?

Kane'owi było już wszystko jedno….. Skoczył. - JESTEEEM! - Ryknął wykonując skok.

Justin krzyknął przestraszony, cofnął się gwałtownie. Kane wyskoczył, jego ręka złapała ostrze miecza najemnika, krew pociekła po przegubie lecz Kane jej nie puścił. Wyrwał Justinowi rzecz i faktycznie skoczył - był odsłonięty. Niestety….
Tyle że Justin też był odsłonięty. Na szczęście.

Pragnienie! Kane wiedział że będzie musiał złamać swoją regułę... Krew upaja ale i wzmacnia.... Skoczył ku Justinowi z chęcią wgryzienia się w szyje po sam kręgosłup. Ewentualnie starał się zasłonić ciałem ofiary przed łucznikami. Przynajmniej częściowo.

Plan nie do końca udał się wampirowi. Gdy Justin poczuł go na sobie, zza pazuchy wyciągnął niewielki sztylet ze srebrną rękojeścią. Kane charknął gdy ostrze zagruchotało na żebrach, nie zważał jednak na to. Wgryzł się. Głęboko.
- Kaaaamraaachciii! - ryknął Justin powoli tracąc możliwość mowy. Uszkodzone gardło nie pomagało.
No i zaczęło się. Łuki napięły się. Ryczący chłopi z zamiarem naszpikowania wampira strzałami, sposobili się do tego właśnie...

MmmmmmMMMMMmmmmm. Krew upoiła Kane'a.... Nadała też nowych sił i uzupełniła jego własne braki tej życiodajnej substancji.

Cięciwy naciągnęły się. Justin charknął i sflaczał. Wampir czując ostrze między żebrami ryknął, lecz krew dodała mu sił... jak cholera. Odrzucił od siebie Justina lecz w tym momencie ugodziło go z pół tuzina strzał, dziurawiąc jak manekina.

Kane dopił na ile starczało mu sił. Złapał ciało. Strzały wbiły się w niego. Krew zmieszana z adrenaliną czyniła cuda. Zawirował z ciałem Justina wykonując jak największy obrót i rzucił w łuczników.

Wampir przypominał teraz jeża. Adrenalina. Krew! Ciało uderzyło w łuczników, zwaliło z pięciu. Jakubek, zalany i podziurawiony, obrócił się ku reszcie z obłędem w oczach. Chwycił jednego z nich za frak i rzucił w cholerę. Jego wzrok powoli mętniał. Tracił możliwość walki.

Potrzebował pomocy....
Ostatnio zmieniony piątek, 15 maja 2009, 18:31 przez Sciass, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Ouzaru »

Darla

Zabójczyni uśmiechnęła się widząc, jak wiedźmin wykańcza jej oprawcę. Trochę żałowała, że to nie ona zadała śmiertelny cios, ale liczyło się to, że w końcu zdechł. Zajęła się posyłaniem jego ludzi na tamten świat, gdy nagle zauważyła, że Kane jej gdzieś zniknął. Drgnęła niespokojnie. Miała go ochraniać, a tymczasem tak się zajęła walką, że pozwoliła wampirowi ulotnić się z jej pola widzenia. Zaklęła pod nosem. Nawet nie chodziło o to, że zapłacił, ale... Zatrzymała się. Czuła niepokój i bardzo się zabójczyni nie spodobał fakt, iż tak bardzo jej zależało na życiu tego mężczyzny. Potrząsnęła głową. Nonsens. Po prostu działał na nią, bo był wampirem i tyle.

Rozejrzała się i ujrzała go w momencie, jak się rzucał na swojego przeciwnika i... wgryzał. Nie wiedziała, co ma zrobić. To było straszne i obrzydliwe, nie była w stanie się zebrać w sobie i iść mu na ratunek.
"To mogłam być ja..." - przemknęło Darli przez myśl, lekko zbladła.
Strzała trafiła go, potem następna i następna. Kobieta zachwiała się na nogach, z trudem uniknęła ataku i tylko odruch ją uratował przed śmiercią. Przejechała ostrzem po gardle jakiegoś chłopa, nie odrywając oczu od Kane'a. Miała mieszane uczucia i nie wiedziała, co ma zrobić. Serce podpowiadało, by ruszyła mu z pomocą, ale żołądek w tym samym czasie wywijał się na lewą stronę. Skrzywiła się, przygryzając dolną wargę.

Myślami powróciła do chwili, gdy namiętnie ją całował i podgryzał po szyi, jak delikatnie trzymał w ramionach, jak spoglądał na nią z uwielbieniem i podziwem. Jakże się różnił wtedy od tego potwora, którym stał się zaledwie w kilka chwil. Bała się go...
- Kane - szepnęła cicho i odwróciła, by uciec, lecz nie mogła go tak zostawić. - Kane! - krzyknęła. - Trzymaj się!
Zebrała się w sobie i szybko pobiegła w jego stronę, jednocześnie łapiąc za ostrza i posyłając je w najbliższych przeciwników. Nie zależało jej, żeby uśmiercić łuczników, mogła ich jedynie uszkodzić. Ważne, by przestali strzelać.
Dobiegła do wampira, akurat w momencie, gdy zaczął tracić siły. Złapała go za ramię, by mógł się na niej wesprzeć i spojrzała w mętne oczy. Strzały sterczały z jego ciała, a Darla czuła, jak zaczynają jej się trząść ręce.
- N..nie boli cię to? - zapytała niepewnie, ale nie liczyła na odpowiedź. Oszacowała ich szanse i wymsknęło jej się ciche: - O, kurwa, no to po nas...

Spojrzenie Kane'a na moment znów zyskało na ostrości. Patrzył na nią zły.
- Ty... tfu - Splunął krwią - ... głupia kobieto... po jaką ciężką cholerę się poświęcasz... w imię czego!?
- Po tym wszystkim miałam cię zostawić?
- zdziwiła się. - Lub jeśli wolisz... bo mi zapłaciłeś za ochranianie cię - dodała chłodniej. Sama się zastanawiała nad tym, co tutaj robi, ale czuła, że tak powinno być. Może to był właśnie ten moment, kiedy przepowiednia miała się spełnić? Wzrok Kane'a złagodniał.
- Hrrr... Nie chciałem abyś się tu pakowała... nie chciałem cię narażać... - Przez chwilę, która zdawała się trwać niesamowicie długo, wpatrywał się w jej oczy. W jego zaś błysnęło coś dziwnego. - ...kochana... - Kane zemdlał.

Opadł bezwładnie na Darlę. Zapas krwi mu pomógł, lecz nie na długo. Zabójczyni z trudem go przytrzymała, ale nie było sensu, by się z nim mocowała. Zerknęła na łuczników, którzy zaczęli się podnosić z ziemi, widziała też kilka sylwetek zmierzających w ich stronę. Zaklęła pod nosem i puściła wampira, aż osunął się pod jej nogi.
- Chodźcie, skurwysyny - syknęła, biorąc ostrza.
Obrazek
Matt_92
Mat
Mat
Posty: 554
Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
Numer GG: 6781941
Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Matt_92 »

Laerwen

Wiedźmin wciąż wirował z mieczem. W końcu przestał na chwilę- w bitewnym zapale stracił poczucie czasu i przestrzeni, musiał zobaczyć co się działo. Przetarł twarz wierzchem dłoni- na jego policzku zalśniła plama krwi.
*Nie moja*- pomyślał, przyglądając się swoim ubrudzonym rękawicom.* Nie jestem ranny.*
Przejrzał wzrokiem całe pole bitwy.
Sibard był właśnie otaczany, Baernn gdzieś mu zniknęła z oczu, chyba dalej strzelała, Radcliffe próbował czarować.
Spojrzał na Kane'a. Jakiś gość trzymał go na czubku miecza. Nagle wampir zaatakował. W jego ciało wbiło się kilka strzał, ale zrzucił z siebie przeciwnika. Alp wyglądał przerażająco, przez chwilę wiedźminowi przemknęło przez myśl że powinien go zabić, Kane mógł stać się niebezpieczny dla swoich towarzyszy. Jednak zauważył, że traci on siły. Musiał pomóc któremuś z nich. Nie zdążyłby zapewne wesprzeć obu.
Któremu pomóc?
Kodeks wiedźmiński kazałby pomóc Sibardowi. Miał chronić ludzi- wprawdzie nie przed innymi ludźmi, ale teraz Ci którzy go atakowali tymczasowo zasłużyli na status "potworów", a to zobowiązywało. Jednak nie mógł się przemóc aby ruszyć w jego stronę- zdążył przyzwyczaić się do Kane'a, nawet go polubił, fakt że tamten był wampirem nie zmienił wiele. Najemnikowi po prostu niewystarczająco ufał. Wiedźmina i Kane'a łączył wspólny cel. Razem bronili się przed ludźmi którzy chcieli ich zabić.
Jak zwykle w takiej chwili, zamiast układu nerwowego zdecydował rozrodczy. Sibard pomógł Baernn, za to Kane wszedł w sojusz z kobietą, która wyjątkowo podpadła Laerwenowi. Wybór był oczywisty.
Wiedźmin uniósł miecz i rzucił się w kierunku Sibarda.
Nie, nie mógł decydować.
Biegnąc, trzymał miecz w jednej ręce. Chciał drugą zakreślić znak Aard i posłać w stronę tych któzy walczyli z alpem, ale zauważył kątem oka, że stała przy nim Darla.
*Poradzi sobie.*- pomyślał. *Najemnik został sam*
Rzucił się w stronę Sibarda. Użył znaku Aard, aby oszołomić przeciwników, po czym wziął zamach, złapał miecz drugą ręką i wyprowadził cięcie, którym miał zamiar roztrącić wrogów.
To że nie byłranny oznaczało tylko, że za mało pracował. Nieprędko pójdzie spać, o nie.
A d'yaebl aep arse!
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: the_weird_one »

Teddevelien

Zawiedli. Zwyczajnie jeden element poszeł niezgodnie z planem. Głupiec.
Ale Radcliffe czy on sam, że powierzył im taką czynność? Że ich nie opuścił?

Z zamyśleń wyrwali go ścigający Vilgefortza. Zanim na dobre się zaczęło, było już po wszystkim dla obydwu magów... dla jednego na zawsze. Dla drugiego na teraz.
Czy powinien któregoś ratować?
Radcliffe go zawiódł. Naraził życia wszystkich. Zasługiwał na śmierć.
Lecz Vilgefortz posiadał wiele ciekawych informacji...

Przeczekał aż pierścień ścigających go ominie. Nikt nie przeszedł bezpośrednio obok niego, toteż nie zostął wykryty. Gdy tylko go ominęli, zaczął uważnie obserwować rozwój sytuacji.

I wtedy się zaczęło.

Furkot lotek strzał. Skok wiedźmina. Cięcie. Szczęk stali. Cięcie ciała. Krzyki zdumienia, bólu, przerażenia.

A on spokojnie obserwował ich poza Chaosem walki.

Wiedział, że jako żaden wybitny szermierz nie nadawał się do starcia z liczniejszym przeciwnikiem i nie dawał sobie minuty pośród takiej zawieruchy. Rozbawił go fakt iż myśl ta naszła go w momencie gdy Sibard zaczął mieć kłopoty. Ktoś o tyle od niego lepszy.
Zamierzał pomóc tam, gdzie potrzeba, i zaatakować z zaskoczenia. Tylko tak umiał się przydać.
Wtedy zobaczył Kane'a. I jeszcze jednego. I patową sytuację.
Podbiegł do przodu, szykując się do ataku, z łańcuchem w rękach. Ale zastanowił się.
Wampir powinien sobie poradzić, on sam zaś mógł nie przydać się w pełni.

I wtedy wampir wykonał swój ruch. Następnie został poszatkowany strzałami. Ted wyobraził sobie swoją sylwetkę na trasie strzał. Intuicja go nie zawiodła. Tym razem.

Był już na tyle blisko, że słyszał głosy. Tuż za pozycją przed sekundą zajmowaną przez jednego z łuczników, teraz zmierzającego z resztą z obnażonymi ostrzami na Darlę. Z drugiej strony zachodziłą ją kolejna grupa. Razem było ich strasznie dużo. Więcej niż pięciu to w istocie strasznie dużo. W życiu nie dałby rady trzem.
Pozostawało kupić czas wiedźminowi lub liczyć na to, że driada ich dostrzeże i nie ma własnych naglących problemów. Albo że Darla doskonale maskuje swój repertuar zdolności.
Przestał rozmyślać. Było już na to za późno. Teraz górę brały doświadczenie, nawyki i instynkt przetrwania.

- Darla, padnij!

Skoczył naprzód, zostawiając za sobą przemyślenia i rozwagę. Nie było czasu. Ani siły woli by powstrzymać się przed tym szaleństwem. Zataczał szerokie kręgi łańcuchem, licząc, że wszystkie liczne zadziory i pęd ogniw krążących na wysokości twarzy licznych przeciwników będzie wystarczający, by co najmniej ich roztrącić. O ile będą mieli szczęście a on pecha.

Efekt przeszedł oczekiwania Teda, łańcuchy narobiły niemałego zamieszania wśród hultajów. Paru zmasakrowały dosłownie twarz. Darli udało się paść po krzyku szpiega, a teraz leżała na ziemi a on szalał wśród przeciwników

Idąc za ciosem, rzucił łańcuchem w najmniej rannego przeciwnika, zamierzając schwytać go tak jak ofiarę, dla której łańcuch zaprojektowano. Nie mając czasu oczekiwać rezultatów, wyszarpnął niedawno zdobyty miecz z pochwy i rzucił się na najbliższych przejawiających jakąkolwiek wolę walki. Nie miał szans przeciw liczbie ani naprawdę dobremu wyszkoleniu, nie był błyskotliwym szermierzem - liczył jednak że ból, zaskoczenie i opieszałość wrogów mu pomogą. Miał nadzieję, że Darla robi w tej chwili to samo korzystając z szabli Kane'a.

Przeliczył się. Gdy dobył miecza wrogowie byli faktycznie zdezorientowani lecz wciąż skorzy do walki. Gdy Szpieg przebił ostrzem jednego, drugi zręcznie skoczył mu na plecy i założył na szyję gruby sznur. Zaskoczony mężczyzna powstrzymał się od krzyku lecz odruchowo chwycił za improwizowaną garotę próbując beznadziejnie wyrwać ją przeciwnikowi. Zaczęło się szatańskie mocowanie. Tyle że drab miał czas a on nie. Nadchodzili kolejni. Pełni rządzy krwi.
Stwierdził, że nadszedł czas na myślenie podczas walki.

Walcząc równie silnie z desperacją, co z przeciwnikiem, spróbował się opanować choć na tyle by pomyśleć logicznie. Musiał odwrócić uwagę przeciwnika od siebie. Liczył na to, że zdekoncentruje go głosem.
W rozgardiaszu prosty człowiek mógł nie odróżnić cudzej myśli od głosu.
Cienka strużka krwi ponownie pojawiła się na twarzy Teddevelienia, gdy drab usłyszał w myślach ,,za tobą". Gdyby poczuł choć drobne niezwykle krótkie rozluźnienie, wbiłby sztylet w bok przeciwnika na poziomie serca.

Udało się.
Umysł machinalnie odebrał ostrzeżenie i drab rozluźnił uścisk.
To wystarczyło Tedowi. Wbił mu sztylet na poziomie serca, aż po rękojeść. Zbój padł. Jak drzewo ścięte siekierą.

A z możliwością ucieczki lub chociaż rozproszenia, uwolnioną od przeciwników Darlą i mieczem w ręku, miast czerni przybrało to ciemny odcień szarości.
Nic nowego.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

WSZYSCY
i] Dlaczego to się musi tak kończyć? Nie chcę umierać, życie jest piękne po co odchodzić? Słyszysz mnie? Dlaczego kiwasz głową do cholery? Pomóż mi, kurwa mać![/i]

Siknęła krew. Sibard kątem oka dojrzał jak dwóch jego niedoszłych opraców zwala się na ziemię, zabarwiając ją na brudnorudo. Widział jak driada pomyka po pniu bo mimo iż robiła to bardzo cicho, między liśćmi można było dostrzec jej ręce gdy łapała się drzewa.
Obserwował beznamiętnie jak resztka łuczników strzela do driady, zamknął oczy spodziewając się najgorszego...
Najgorsze nie nadoszło, nie usłyszał jęku ni krzyku, bezwładne zielone ciało nie spadło ze swojej nieszczęsnej kryjówki...
I nagle poczuł jak czyjaś ręka łapie go za włosy, odciąga do tyłu. Ujrzał chłopa ze sztyletem w garści który pochylał już zaczynał brać zamach by poderżnąć mu gardło...

Nie chcę umierać! Proszę cię, zrób coś!
Nie umiem.
Umiesz! Błagam cię...


Sibard jęknął, szarpnął się gwałtownie usiłując strącić z siebie wroga, nadaremnie jednak. Zbój zatrząsł się w spazmatycznym śmiechu i ciął.

Czuję... czuję jak moje życie ucieka... zrobię co zechcesz... nie odchodź... trzymaj moją głowę na kolanach... zrób coś, błagam! Rozkazuję ci!

śmiech. Cios.

zrobię.

Błysnął miecz. Trysnęła posoka. Odcięta głowa odleciała od ciała ciągnąc za sobą długi warkocz krwi, uderzyła w ziemię, poturlała się i zatrzymała koło niewysokiej brzózki.
Sibard leżał w kałuży krwi. Więc to koniec.
-Wstawaj, kurwa, to jeszcze nie koniec tej cholernej walki!
Najemnik westchnął i powoli przewalił się na plecy. Stał nad nim wiedźmin, z mieczem poplamionym krwią. A nieruchome i bezgłowe ciało draba który usiłował go zabić leżało obok. Krew w której leżał nie była jego krwią.
- Teeeed!
łańcuchy zawirowały, roztrąceni przeciwnicy polecieli na boki, paru straciło twarze po ciężkich razach. Szpieg wparował między zbójów a Darla leżała na ziemi z rękoma założonymi na głowę. Gdzieś z innej strony dobiegały jęki Radcliffe'a budzącego się z omdlenia...
Uwaga!
Trzask łamanej gałęzi... jęk kobiety. Sibard odwrócił się w samą porę by dostrzec jak driada spada z samego czubka drzewa i ląduje ciężko w trawie. Po chwili jednak podniosła się i widać było że prócz siniaków nic jej nie jest. A raczej na razie nie było.
- Szyć, szyć w nią! - ryczał jakiś tam zbój w czerwonym kapturze - Teraz nasza jest, szyć!
Baernn oparła się o drzewo dysząc a łuki napięły się. Wiedźmin rzucił się w ich stronę, wiedział jednak że nie zdąży to było niemożliwe nawet jak dla niego. Ted klęczał nad trupem nowo powalonego trupa i Darli a Sibard siedział na trawie i wpatrywał się jak zahipnotyzowany w scenę która się przed nim rozgrywała...
Jęknęły spuszczane cięciwy...
Ale nie były to cięciwy łuków należących do drabów.
Strzały leciały leniwie z południowej części lasu a było ich całe mrowie. Zbóje padali ryjami w trawę wypuszczając z rąk swój oręż, niektórzy rzucili się do ucieczki i również dostali nim dobiegli to ściany lasu...
Paru innych rzuciło się na ziemię plackiem i czekało na sąd... i tych właśnie nie zabito.
- Glaeddyv vort! - rozległ się krzyk z lasu gdy na polu nie pozostał żaden żywy wróg. - Vattgehrn glaeddyv vort! Baernn, Caemm vort!
Między pniami zaczęły pojawiać się sylwetki... Sylwetki driad. I kilku elfów. Scoia'Tael.
Kane zemdlał z braku krwi, leżał nieprzytomny. Driada była poobijana i zwichnęła rękę. Pozstali nie mieli poważniejszych ran nawet Radcliffe powoli podniósł się z ziemi. Darla drżała. Nie był to jednak strach... Ich prześladowcy... nie żyją.
- Nie cieszcie się, Dh'oine! - krzyknął białowłosy elf wychodząc im naprzeciw. Ubrany był w zielony strój i zlewał się z otoczeniem. Tatuaż na twarzy wskazywał na wysoki poziom w hierarchii
- Jestem Veclard'es, białowłosy elf z komanda Scoia'tael. Jak mówiłem nie cieszcie się. Legendarni opuścili Kaer Morhen. Idą tu. Musimy uciekać. Pomożemy wam opatrzeć rannych lecz nie mamy zbyt wiele czasu.
To rzekłszy poczekał na reakcję drużyny, wysłał jednak kilka driad do wampira który powoli się budził i Baernn.

sry za krótkość ale jakoś to będzie
Ostatnio zmieniony niedziela, 24 maja 2009, 22:25 przez Blue Spirit, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

Kane

Sen.
Obłoki. Śliczne chmurki pomykające po błękitnym niebie. Obejrzał się. Leżał na wspaniałej, rozciągającej się po horyzont polanie. Nie był sam. Ktoś trzymał go za ręke. Ujrzał znajome rude włosy i szczery uśmiech tak rzadko widziany na jej pięknej twarzy. Było spokojnie. Szczęśliwy przymknął oczy. .... Za piękne aby było prawdziwe.... - Taka myśl stukała na tyle umysłu Alpa.

Rzeczywistość
Powoli wracał do świata żywych. Słyszał nieznajomy głos. Otwierał powoli oczy, wydawało mu się że minie wieczność nim ujrzy nimi ponownie świat.
- ...szcie się, D'hoine.... - Powiedział nieznajomy mu głos.
Kane, niespodziewanie dla samego siebie zdobył się na odpowiedź.
- .... Nie... jestem... D'hoine... -Wydusił z siebie po czym znowu opadł. Był przytomny lecz bardzo słaby.
Obrazek
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Ouzaru »

Darla

Leżała płasko na brzuchu, ramionami zasłaniając głowę. Nie chciała przypadkowo oberwać łańcuchem, ani też nieprzypadkowo... w końcu po Tedzie mogła się już wszystkiego spodziewać. Westchnęła z ulgą, gdy przeciwnicy padli, aczkolwiek zapewne poradziłaby sobie z nimi. Prychnęła coś, podnosząc twarz z trawy i uniosła obie brwi ze zdziwienia. Elfy, driady... Nie, tego było jak dla niej za wiele. Skuliła się w sobie trochę, elfy różnie i dziwnie na nią reagowały. Zwykle kończyło się na wyzywaniu od bękarta, kilka razy też została zaatakowana.

Wzięła głębszy wdech i dyskretnie rozpuściła włosy, by zasłonić swoje lekko spiczaste uszy.
- ... Nie... jestem... D'hoine... - wampir wydusił z siebie, po czym znowu opadł. Błyskawicznie odwróciła się w jego stronę i szybko ujęła za dłoń.
- Odpoczywaj, Kane... - szepnęła do niego ciepło i dotknęła dłonią do jego czoła. Był chłodny, blady i wyglądał, jakby zaraz miał odejść na tamten świat. - Nic ci nie będzie, prawda? - zapytała niepewnie, nie mogąc opanować nutki przejęcia w głosie. Rękawem przetarła jego twarz, by zetrzeć ślady krwi.

Czekała, jednak wampir milczał, oddychając płytko. Darla zacisnęła zęby, jednak każdy mógł z łatwością zobaczyć, iż jest poważnie zmartwiona jego stanem. Widząc, jak podchodzą do nich driady, spojrzała na nie stanowczo i mocniej ścisnęła dłoń Kane'a. Nie miała zamiaru odstąpić i go zostawić w rękach tych drzewnych dziwek.
Obrazek
Sirion
Marynarz
Marynarz
Posty: 293
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:47
Numer GG: 11883875
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sirion »

Sibard

- Nie cieszcie się, Dh'oine! Jestem Veclard'es, białowłosy elf z komanda Scoia'tael. Jak mówiłem nie cieszcie się. Legendarni opuścili Kaer Morhen. Idą tu. Musimy uciekać. Pomożemy wam opatrzeć rannych lecz nie mamy zbyt wiele czasu. - Słowa elfa dolatywały do Sibarda jakby stłumione.
Wciąż siedział w tym samym miejscu i tępym wzrokiem lustrował otoczenie. Ten głos wciąż brzmiał mu wewnątrz głowy. "Zrobię" wciąż odbijało się boleśnie gdzieś w jego umyśle, powracając wciąż niczym echo. Jednocześnie w głowie przelatywały mu fragmenty walki... Noże Darli... Kane spijający krew... Cios w biodro... Chłop ze sztyletem... Wiedźmin... Wszystko sprawiało wrażenie porozrzucanej wkoło układanki... Układanki którą trzeba było złożyć, aby dojść do siebie. Zajęło mu to dłuższą chwilę, lecz w końcu udało mu się zebrać się w jedną całość odzyskując świadomość. Przynajmniej w pewnym stopniu.
"Skąd się tu wzięły te elfy i driady? Nie sądzę, że to jest jakiś przypadek..."
Na razie jednak to nie to było jego zmartwieniem. Wstał i powlókł się do wytatuowanego elfa.
- Ile mamy czasu zanim tu przybędą?
“Better to fight for something, than live for nothing”

General George S. Patton

Fortis cadere, cedere non potest
Matt_92
Mat
Mat
Posty: 554
Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
Numer GG: 6781941
Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Matt_92 »

Laerwen

-No, dalej brachu, podnieś rzyć- rzekł wiedźmin, podając rękę Sibardowi i pomagając mu wstać. -Już prawie Cię miał, ale zdążyłem.
Klepnął najemnika kilka razy w ramię.
-Nic Ci nie jest?- zapytał, oglądając jego rany. -Byłeś w niezłych opałach. Dobrze że nie...- zaczął, ale przerwał mu nieznany głos.
- Glaeddyv vort! - rozległ się krzyk z lasu gdy na polu nie pozostał żaden żywy wróg. - Vattgehrn glaeddyv vort! Baernn, Caemm vort!
Między pniami zaczęły pojawiać się sylwetki... Sylwetki driad. I kilku elfów. Scoia'Tael.
*Chyba mam rzucić broń.*- Pomyślał. Nie znał zbyt dobrze Starszej Mowy, ale znaczenie słów obcego było w tym momencie oczywiste. Wytarł miecz o ubranie jednego z trupów, włożył go do pochwy na plecach. Odpiął oba miecze i położył przed sobą, rozłożył ramiona, aby pokazać że nie jest uzbrojony.
-Hael Veclard'es- powitał elfa, unosząc prawą dłoń. -Essea Laerwen, vatt'ghern. Dziękujemy wam za pomoc.
Wytarł twarz i z krwi przy użyciu strzępu materiału z uciętego rękawa jednego z poległych. Rękawice też były całe czerwone. I będzie musiał pewnie wyprać kurtkę.
-Legendarni opuścili Kaer Morhen?- zapytał elfa. -Czy któryś z wiedźminów... przeżył?
A d'yaebl aep arse!
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Alien »

Radcliffe
- Dziwne że elfy przybyły w ostatniej chwili- pomyślał- dziwne, bardzo dziwne przecież Scoia'tael zwykle trzymają się traktów kupieckich gdzie łatwiej o zdobycie jedzenia niż w pobliżu Kaer Morhen.
Usłyszał polecenie rzucenia broni. Wzruszył ramionami na tyle na ile pozwalała mu strzała w ramieniu. Jego nóż leżał gdzieś w trawie a innej broni nie miał.Chwilę pomyślał a potem spojrzał raz jezcze na strzałę.
- Jeśli ją chcecie szanowni panowie elfy to sami ją sobie wyjmijecie...
Legendarni opuścili KAer Morhen... Dziwne... Ciekawe ile w tym było prawdy. Sądząc po elfach nic. Ale było to tylko osobiste odczucie Radcliffa.
00088888000
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: the_weird_one »

MG nie chce współpracować. Czas na kolejne posty z linijką dialogu i otoczką dziwnych opisów ;)

Teddevelien

Podniósłszy się, mężczyzna rozważył, jakie ewentualnie emocje mogli mieć wobec niego zarezerwowani hasający po lasach rasiści. Jednak policzywszy ich, stwierdził, że go to nie obchodzi. Po raz kolejny cieszył się z obecności wiedźmina i driady. Odczekał aż Laerwen dokończy zdanie, akurat ażeby przerwać przywódcy Scoia'tael.
- Gdybym był podejrzliwy, pomyślałbym, że zjawiliście się aż zbyt dobrze na czas. - zaczął, podchodząc do przywódcy Wiewiórek z uśmiechem, upuściwszy uprzednio miecz obok Darli... Na wszelki wypadek. - Jednak po waszej pomocy i jakże cennych informacjach tuszę, że wieleście uczynili i poświęcili, aby w zasadzie pomóc nam na etapie, w którym nie ponieślibyście żadnego ryzyka, stąd przyjmijcie nasze w pełni szczere i jakże zasłużone podziękowania... - nie czekając, podszedł bliżej dowódcy, oglądając jego tatuaż i zapamiętując twarz.
- Wnoszę, iż ze względu na wasze doinformowanie jak i światłe przywództwo posiadacie gotowy plan działania, a nas uwzględniacie z czystej dobroci serca? - dokończył z bezczelnym uśmiechem, stojąc w odległości od elfa umożliwiającej bezbłędne określenie jego pochodzenia.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

WSZYSCY
Białowłosy spojrzał Tedowi prosto w oczy a na jego twarz była całkowicie pozbawiona wyrazu.
- Plan? Jakże można mówić o planie w takiej sytuacji? - Veclard'es odwrócił się od szpiega i rzucił jeszcze kilka słów do stojących w cieniu drzew elfów oraz kilku driad.
Dwie z nich podeszły do Darli siedzącej koło Kane'a który wyglądał jakby miał zaraz wyzionąć ducha. Oddychał niemiarowo, upływ krwi zrobił swoje. Wampirowi nic nie groziło, był jednak najzwyczajniej zmęczony - a to zdarza się każdemu - oraz poważnie poturbowany.
- On chory - powiedziała jedna łamanym wspólnym wskazując na Kane'a - Ty zostawisz go a my weźmiemy kochanka ze sobą.
Zabójczyni pokręciła głową. Widać było że zależy jej na zostaniu z wampirem. Driada zdenerwowała się i wykrzyknęła:
- Nie wiemy co to za Dh'oine ale potrzebuje pomocy. Naszej pomocy. Ty nie możesz widzieć nasze ziół zostań tu!
Nie było sensu się spierać. Podeszło do nich jeszcze trzech elfów z dłońmi zacisniętymi na napiętych łukach, i mierzyło prosto w nią.
Byli więźniami czy przyjaciółmi?
Darla patrzyła bezradnie jak driady ciągną Kane'a po ziemi wlokąc go do swojego niedużego obozu nieopodal, czuła smutek oraz żal z rozstania... Wampir patrzył na nią, żegnał się. Dlaczego się żegnał?
Dlaczego... on się żegnał?
Spojrzała z przestrachem na elfów stojących nad nią, z łukami gotowymi do strzału. Ich twarze były złe. Zionęło od nich mordem i krwią, śmiercią i ogniem.
Baernn natomiast czuła się już znacznie lepiej w nowym towarzystwie. Rozmawiała z dwoma elfami stojąc na uboczu a bok obwiązany miała prowizorycznie wykonanym opatrunkiem z pokrzyku. Nie bolało jej absolutnie nic, przynajmniej jeśli mówić o fizycznej sytuacji. W psychice odczuwała jednak niepokój. I strach. Przed nimi. Przed Legendarnymi.
- Potrzeba ci czegoś, córko Brokilonu? - zapytał białowłosy elf podchodząc bliżej. Jego włosy lśniły w promieniach słońca. - Może chciałabyś wstąpić do naszego komanda i walczyć ramię w ramię z naszymi władcami, Nilffgardczykami? Niedaleko stąd jest wieś. Nazywa się "Yvis". Znajdziemy tam zaopatrzenie gdyż mieszkają tam drwale.
- Co będzie z drwalami? - to pytanie nasunęło się na wargi Baernn instynktownie.
- Szczegół. Łucznicy załatwią sprawę. - odwrócił wzrok od driady i spojrzał w stronę gdzie czworo elfów wyjmowało strzałę z ramienia adepta. Białowłosy nie uśmiechnął się ale przez jego twarz przebiegł jakby cień rozbawienia. Dwoje Sidh trzymało Radcliffe'a z całych sił za ręce a dwóch pozostałych próbowało wydobyć strzałę. Złamali ją i wyciągnęli drzewiec. Grot przeszedł na wylot w wyniku czego z łatwością usunięto go z zakrwawionego ramienia adepta, choć ten nie dał tak łatwo wydrzeć z siebie zdobycz. Ból był widocznie straszny gdyż szarpał się jak prawdziwy bazyliszek a gdy puszczono go trzasnął pięścią najbliższego z elfów. Cios był silny, Sidh podreptał kilka kroków tyłem i zwalił się w trawę klnąc jak cholera. Chwilę potem Radcliffe szybko wyszeptał formułę zaklęcia i zasklepił ranę. Stał się dużo silniejszy od początku wyprawy. Uwagę Veclard'esa przykuł nagle dziwny jegomość z obcej drużyny wyglądający mu na wiedźmina. Jego wątpliwości rozwiało pytanie które zadał:
- Legendarni opuścili Kaer Morhen?- zapytał elfa. -Czy któryś z wiedźminów... przeżył?
Elf zmierzył go pogardliwym spojrzeniem.
- Jak możesz o to pytać, Dh'oine? Zginęli wszyscy którzy obecni byli w warowni. Legendarni to nie ludzie ani nie mutanty. Dysponują magią, są zręczni i silniejsi od was, wiedźminów. Jest ich siedemnastu a dokładnie siedmiu zmierza teraz ku nam. Potrafią kruszyć kamień i cegłę, Jeden poradziłby sobie z całym wojskiem. Więc nie ośmieszajcie się tak naiwnym pytaniem, panie wiedźminie. - po tej wypowiedzi Białowłosy wskazał ponad drzewami na majestatyczne góry, zamachał ręką - mogą tu być najpóźniej za sześć godzin. Od tego czasu my i nasze komando uciekamy do wioski drwali. Wyrżniemy ich i zbierzemy zapasy.
Laerwen był ciekaw czy elfowie zabiorą ich ze sobą. W końcu można się było domyślić że białowłosy wie o tym że Legendarni postanowili ścigać właśnie ich... I ten medalion. Kane.
I nagle coś zmroziło mu serce. Zerknął na Sibarda i już wiedział że tamten pomyślał to samo co on.
Medalion! Półprzytomny wampir ma medalion! Gdzie on jest?
Obóz elfów był widoczny, w zasadzie dopiero go rozbijano. Tam też musiał być Kane...
Sibard drgnął wiedziony nieprzyjemnym uczuciem że to nieprzytomny wampir ma amulet... i że jest on zagrożony. Podszedł do Białowłosego i zadał pytanie.
- Mamy około pięciu godzin - odparł Veclard'es nie patrząc w jego stronę.
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Alien »

Radcliffe
Zaczął cholernie drapać ramię i kląć pod nosem. Cholernie swędziała skóra. Spojrzał na Sihd'a lekko przepraszającym wzrokiem. NAstępnie spojrzał na zakrwawiony rękaw szaty. TRudno było nazwać go czystym bądź nowym, od początku podróżu nie dbał o garderobę. Nie myśląc za dużo oderwał oba rękawy.
Torbę wywrócił na lewą stronę aby zostawić tutaj nie potrzebne drobiazgi. W torbie było parę książek, trochę atramentu , pióro i pergamin. A chuj z tym - pomyślał i włożył pustą torbę na ramię.
- Powinniśmy ruszyć- powiedział do przywódcy elfów. Potem z nadzieją spojrzał na miecze należące do martwych napastników. Od początku podróży chciał nauczuć się walki ostrzem. - Skoro grozi nam spotkanie z legendarnymi może jednak moglibyśmy wziąść broń?
Okiem szukał w trawie jakiegoś w miarę dobrego miecza. Lekko westchnął. Gwido posiadał całkiem ładne ostrze. Mag zaczął się lekko wiercić czekając na odpowiedź elfa.
00088888000
Zablokowany