[Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

[Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

W I E D Ź M I N
LEGENDARNI

WSTĘP
Niekiedy bywa, że los w przedziwny sposób łączy ze sobą coś, co na pierwszy rzut oka było inne od siebie jak krasnolud i elf. Niekiedy bywa że coś co istnieć nie powinno, nagle się pojawia, zakłóca harmonię, spokój. Niekiedy bywa, że owe coś spoczywa na barkach niewinnej osoby, nie mającej pojęcia o otaczającej go więzi przeznaczenia. Niekiedy coś włazi ci - mówiąc zwięźle i krótko - w dupę.

To była wczesna jesień, dwa lata przed bitwą pod Sodden. Wiewiórcze komanda rozwijały się w lasach, rozpoczynały grabież na granicy Kaedwen. W Temerii król Foltest rozesłał posłów niosących rozkazy królewskie, "by elfom schronienia nie udzielać, tylko w ręcę strażników niezzwłocznie oddawać". W Kovirze jak zwykle było spokojnie. Vengerberg na razie pozostawał wolny.
Problemy zaczynały się przy Jarudze.
Nilfgaard postanowił sforsować rzekę i zaatakować Cintrę. Planował to od dawna cesarz Emhyr Var Emreis, a teraz postanowił zrealizować swój plan. Zachodnie królestwa zadrżały ze zgrozy.

Wieści owe nie trafiły, rzecz jasna, do uszu wiedźminów z Kaer Morhen. Nie obchodził ich za bardzo świat, widzieli tylko siebie i swoje siedliszcze. Losy kraju uważali za nieciekawe.
Kto wie czy słusznie?
Nieopodal Kaer Morhen stała stara strażnica, zbudowana na elfią modłę. Była wysoka, przystrojona maskującymi ją chaszczami, skryta przy wysokim skalnym klifie, w wielkim wąwozie. Celnik nazywał się Colem Decombe, był stary, ale wciąż wprawny w mieczu i w gębie. Miał długą i siwą brodę, krzaczaste brwi, wytarty kirsys, i wypolerowany na połysk szyszak, skrzący się tysiącem maleńkich ogniwek.
Pewnego razu, gdy Colem, jak to zwykle rano bywa, wypróżniał się za strażnicą, dostrzegł ruch na dróżce leśnej, która biegła prosto do budynku, lawirując między wysokimi drzewami. Zapiąwszy spodnie, stanął hardo na ziemi i wydobył miecz płynnym, choć nieco przywolnawym ruchem. Lata doświadczeń nauczyły go ostrożności... a nawet przezorności.
Nadchodzących było dokładnie siedemnastu. Wszyscy, bez wyjątku, odziani byli w peleryny z kapturami zasłaniającymi twarze. Znad barków wystawały im lśniące rękojeści mieczy, a z czeluści kaptura błyszczały złe, zielone jak pikle z ropuchy, oczy.
To nie byli wiedźmini. Nie mieli znaków cechowych.
- Kimże jesteście? - zawołał celnik podchodząc bliżej.
- Nie mamy imion. Mówią o nas Legendarni, bowiem miecze nasze nigdy się nie tępią - odparł syczącym głosem najwyższy z nieznajomych, wyróżniający się kolorem oczu: w odróżnieniu od kompanów miał je w kolorze krwi . - Poszukujemy naszego zaginionego artefaktu: Amuletu Czerwonego Węża.
- Pierwsze słyszę - powiedział Colem.
- Oczywiście że pierwsze słyszysz - odparł pogardliwie czerwonooki. - A my cię nie pytamy.
- A zatem dokąd wam droga? Dalej już same wertepy i lasy, potem góry dzikie, pełne bestii. Ni żywej duszy.
- Zmierzamy do Kaer Morhen - odparł ten z czerwonymi oczyma. - Wiedźmini mogą coś wiedzieć... o naszej... zgubie.
- Macie glejt?
- Że co proszę?
- Czy glejt, kurwa macie - celnik zaczynał robić się zły. - Nie przepuszczę bez glejtu. Nie ma glejtu, nie ma przejścia. Rozkazy Kaedwen
- Łżesz jak dziwka z Poviss - warknął czerwonooki robiąc krok w jego stronę. - Po co komu glejt w takim miejscu jak to? Przyznaj się, skurwielu. Wiedźmini zapłacili ci za ochronę, co?
- Łeż to! - odkrzyknął Colem potrząsając mieczem. Pot zaczął spływać mu za kołnierz. Tak łatwo dał się wrobić... tak łatwo!
- Przepuść nas, dobry człowieku... - powiedział inny z Legendarnych, niższy. - A nic złego ci nie uczynim.
- Spadać stąd bo psem poszczuję.
Czerwonooki spojrzał na kompanów. W jego wzroku było wyraźne hasło.
- Macie może jakąś wiadomość? - zapytał Colem. - Przekazałbym wiedźminom słowo w słowo...
Błysnął niewiadomo kiedy dobyty miecz, celnik nie zdążył unieść swojego. Dostał tak potężny cios, że odleciał aż pod drzwi strażnicy sikając krwią z przeciętej skośno piersi. Zawył czując szybko uciekające życie i gorącą krew wylewającą mu się na krocze. Jakby przez mgłę zobaczył jak podchodzi do niego czerwonooki.
- Tak, mamy wiadomość - powiedział. - Idź do piekła, i powiedz że Legendarni dorwą i diabła jak zechcą!
- Khhh... urwaaaa.... - zawył celnik niemrawo usiłując tamować wyciekającą krew.
Po chwili ktoś szarpnął go za włosy, odsłonił gardło.
- Khhhhurwa....
Czerwonooki szybkim ruchem przeciął mu tętnicę szyjną jak świni.
Zacharczał, zaczął rwać trawę rękoma, rzucał się w spazmatycznych ruchach. Krótko potem zamarł. W czerwonej kałuży. Z głową na piersi.
- Ruszamy. - rzekł czerwonooki. - Zostawcie tego zakrwawionego kretyna. Czas nagli.

- Jeden trup. - zamruczał Oxra Stevenson, detektyw na służbie Kaedwen. Pchnięciem buta przewrócił ciało celnika. - Dwa cięcia. Pierwsze praktycznie druzgoczące żebra, potem podreżnięcie... W porządku. Taxo, Vilvik, zabrać trupa. Ja zajmę się... Stać. - dodał nagle zmienionym głosem.
Vilvik i Taxo zamarli. Oxra Stevenson, chudy szpieg płci męskiej, uniósł rękę w ostrzegawczym geście.
Ścieżką ktoś szedł. Około pięciu osób, jak ocenił Oxra.
Przybyli tu przed godziną, dzięki zaufanemu szpiegowi Oxry, psowi Bennetowi. Bennet wywęszył krew, zobaczył trupa celnika, i pognał dwa kilometry do najbliższej wsi, alarmować swego pana. Szpiega i detektywa.
Teraz była tu już cała trójka. Oxra Stevenson i jego dwoje pomagierów.
Vilvik uniósł napiętą kuszę. Taxo stał z dłonią na rękojeści miecza.



WSZYSCY GRACZE
O więzach przeznaczenia mówi się często, mówi się długo, mówi się trwożliwie.
Czasem to co niewiadome okazuje się zgubą. A czasem szczęściem.
Ciekawe co tym razem przygotowało wam przeznaczenie?

Wędrowcy szli leśną drogą, zagubioną w borze. W powietrzu pachniało igliwiem, na pajęczynach rozciągniętych między drzewami szkliły się maleńkie kropelki rosy.
Było ich dokładnie pięciu. Szli szparko w stronę granicy Kaedwen - tam gdzie kończył się las, a zaczynał się świat nigdy-nigdy, świat wiecznych drzew i wiecznych gór. Świat nieznany, świat groźny. Świat obojętny.
Żyli tam wiedźmini, mroczni, skryci i ukryci w olbrzymiej warowni starego morza, nazywanej przez nich Kaer Morhen. Nie obchodziły ich losy świata. Nie obchodziły ich wojny.
W końcu - jak mawiali - na wojence łatwiej o zarobek, niżli gdy królowie wzajemnie liżą sobie tyłki

Ruda wiewiórka przyczajona na gałęzi wyjątkowo wysokiej sosny, spoglądała na piątkę podróżników z podejrzliwością. Bo któżby nie spoglądał! Był tam ktoś przypominający wyglądem wiedźmina. Miał prawie że pomarańczowe tęczówki i jasne włosy, wyglądał lekko upiornie ale i dumnie, idąc tak, leśną drogą, z mieczem na plecach.
Był tam człowiek niewielkiej postury, wyglądający na początkującego maga. Na szyi miał paskudną ranę. Był tam wydzielający jakieś dziwne zapachy człowiek wyjątkowo szlachetnej postury. Ale wiewiórka nie dała się zwieść pozorom. Doskonale wiedziała że był to wampir.
Była tam driada. Dość jasna. Na plecach niosła piękny łuk i kołczan pełen strzał.
Był tam również wyglądający na szlachcica mieszaniec elfa z człowiekiem. Wyglądał na opanowanego, panującego.
Taka oto dziwna kompania szła szparko w stronę strażnicy - Ostatniego Miejsca.
Co zagnało tam tak dziwną kompanię? Wytłumaczenie jest proste. Wszyscy spotkali się niedawno w karczmie w Kaedwen. Popiwszy tam zawarli znajomość, i nawet się polubili (choć był to już dyskusyjny temat)
W pewnym momencie, gdy pili już chyba siódmy kufel z rzędu, a toasty były coraz mniej składne, przy sąsiednim stoliku wybuchło zamieszanie.
Siedzący tam od jakiegoś czasu samotny i ponury osobnik z kapturem, nie był już sam. Siedzieli koło niego dwaj strażnicy a jeden z nich trzymał w ręku coś w rodzaju zwoju. Zakapturzony nie ruszał się. Pierwszy strażnik siedział obok, z dłonią na rękojeści miecza.
Po pewnym czasie drugi strażnik skończył czytać, wskazał na miecz zakapturzonego. Zakapturzony pokręcił głową. Wtedy pierwszy strażnik trzasnął go pięścią w twarz, tak mocno, że tamten spadł z krzesła i potoczył się po podłodze. Na chwilę zsunął mu się kaptur, i kampania zobaczyła dziwne, zielone i niesamowite oczy.
Nie mieli czasu działać, wypadki potoczyły się zbyt szybko.
Ponownie zakapturzony nieznajomy zerwał się z ziemi. Strażnicy mieli już w dłoniach miecze.
Błysnęło czerwone światło, jeden z nich zwalił się na stolik przewracając go. Drugi rzucił się w stronę nieznajomego, pchnął mieczem, trafił.
Ponownie błysnęło światło.
- Czerwony Wąż... Orbis Unum. Władza!
Strażnik wpadł na krzyczącego zakapturzonego, nie zważając na błyski światła.
I wtedy... coś wypadło z kłębowiska jakie powstało.
Był to niewielki amulet przedstawiający czerwonego węża. Amulet ów wpadł pod stolik kompanii.
Ktoś z nich go podniósł.

I tak przeznaczenie zacisnęło się wokół drużyny, jak zaciska się pętla na szyi. Mocno i nieodwrotnie.

Strażnik odstąpił podziwiając swe dzieło. Leżał przed nim okrutnie pokrwawiony i poprzebijany zakapturzony nieznajomy, praktycznie zanurzony w kałuży krwi.
- Zabiłem skurwiela. - sapnął. - Nie było wyjścia...
Poczem padł martwy na ziemię. Z jego piersi sterczała rękojeść sztyletu. Ładnego i kościanego sztyletu.

Kampania długo naradzała się co począć ze znalezionym medalionem. Po pewnym czasie wiedźmin z ich drużyny zaproponował by udać się do Kaer Morhen, gdzie stacjonują wiedźmini których dobrze zna. Mówił że może wyjaśnią im tajemnicę nieznajomego. No i Urbis Unum. Co znaczą te słowa?
Ktoś burknął że mogliby wyrzucić amulet do morza i ruszyć na poszukiwanie przygód
Ktoś szybko wyszperał coś o honorze i obowiązku.
Ktoś poparł drugiego.
A potem ktoś zakończył:
- Idziemy, kurwa, do Kaer Morhen, mam w dupie czy wam się to podoba czy nie.
Kto tak powiedział? Niewiadomo. Ale skutek był.
Drużyna ruszyła w stronę wiedźmińskiego siedliszcza, przekonana że wiedźmini im pomogą.
Martwi nie pomagają...


Oxra popatrzył na drużynę. Był chudy, miał gładko przylizane włosy i zadbane wąsy, aż lśniące. Ubrany był w wybitnie dla niego za duży brązowy garnitur, a do tego zabrudzony jak cholera.
- Jesteście jak mniemam na szlaku do Kaer Morhen? - zapytał.
- Tak - odpowiedział ktoś.
Siedzieli przed strażnicą, patrzyli się na ciało celnika sprzątane właśnie przez pomocników Oxry.
- Lepiej zawróćcie. Wszyscy wiedźmini zostali zabici.
- Naprawdę? - ta wiadomość wstrząsnęła wiedźminem do głębi.
- Tak. - pokiwał głową szpieg. - Tak czy siak: czego od nich chcieliście?
Kompanii popatrzyli po sobie.
- Musimy się naradzić - powiedzieli wreszcie.
- Oczywiście. - detektyw usiadł wygodnie na krześle.
- Oxra - powiedział ktoś. - Na osobności...
- O jasne! - szpieg podniósł się - Ja wypierdalam na zewnątrz, podlewać pelargonię.
Kompania rozpoczęła naradę.
Co postanowicie? Co z siedemnastką nieznajomych tkwiącą pod murami Kaer Morhen? Co z medalionem Czerwonego Węża, co ze słowami
Orbis Unum... I co z Oxrą. Zaufać mu czy nie?
Tak czy siak nie było odwrotu. Armia Nilffgradzka przechodziła Jarugę, szła na Sodden. Scoia'tel słyszeliście w waszej podróży przez Kaedwen trzykrotnie. Raz widzieliście.
Oxra czeka...
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Brzoza
Bosman
Bosman
Posty: 1796
Rejestracja: poniedziałek, 26 lutego 2007, 10:52
Numer GG: 0
Lokalizacja: Freistadt Danzig

Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...

Post autor: Brzoza »

Obrazek

Baernn
Driada podłączyła się do kompanii tylko z powodu Wiedźmina. Gdy była w Brokilonie wiele razy widywała Białego Wilka, jednak nigdy z bliska, oraz nigdy z nim nie rozmawiała. Z resztą... Z resztą Baernn tak jak inne Driady woli milczeć, niż mówić. Czcze gadanie nie leży w naturze lasu. Las stoi i milczy. Chociaż... Gdy podróżowała z towarzyszkami do Duen Canell zawsze stawiano ją jako wzór wygadanej osoby. "Jak by się moje siostry zdziwiły, jak gadatliwe potrafią byc istoty żyjące poza lasem" - myślała nie raz. Droga do Kear Morhen upływała jej bardzo miło. Towarzystwo było osobliwą mieszanką, jednak nie było w nim żadnego krasnoluda czy gnoma, których Baernn wybitnie niecierpiała. Patrole Scoiatael nie były problemem, miała pewne pojęcie o nich oraz o niektórych ich tajemnicach, w końcu do niedawna była w tutejszych lasach przewodniczką. Baernn starała się wyglądac raczej jak mieszanka człowieka z elfem. Z początku zbyt często traktowano ją jako potwora lub szukano na niej zemsty za straconego towarzysza lub członka rodziny, gdy przedstawiała się jako Baernn, Driada. Na szczęście jej jasna karnacja byla na tyle nienaturalna dla driady, że mogła bez problemu uchodzic za mieszańca. Dla jeszcze większej niepoznaki miała na sobie czerwoną sukienkę którą zakupiła niegdyś w handlowej Wyzimie. Jedna z tamtejszych dziwek sprzedawała część swojej szafy za grosze. W tej sukience wyglądała bardziej jak jedna z wykwintnych eleganckich półelfich kurtyzan. Ze swojego pochodzenia nie zwierzyła się również swojej nowej kompanii. Nie warto na samym początku robic sobie wrogów. Kiedy zatrzymali się przy strażnicy i jeden z pomagierów Detektywa podniósł kuszę, ręce Baernn odruchowo chwyciły za solidny brokiloński łuk. Dbała o niego, bo gdy ten pęknie lepszego towarzysza nie znajdzie w żadnym innym łuku. Gdy doszło do narady, Baernn w sumie nie wiedziała co zrobić, co powiedzieć. Z jednej strony chciała jechać do Wiedźmińskiego Siedliszcza, z drugiej, skoro wszyscy jego mieszkańcy nie żyli, ktoś musiał ich zasiekać. Wyprawa tam mogła być niebezpieczna. Baernn wolała lekki wiatr kołyszący koroną drzewa od burzy, która mogła je spalić i przewrócić. W końcu wygrała ciekawość:
-Ja chcę zobaczyć Kear Morhen.
ObrazekObrazekObrazekObrazek
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...

Post autor: Alien »

Radcliffe

Radcliffe był zmęczony. Zmęczyła go podróż, rana na szyi bolała. Gdy doszli do strażnicy, a jeden z pomagierów Oxry wymierzył w drużynę z kuszy, młody mag niemal nie upadł. Podróż wykończyła go.
Był zbiegiem z akademii. Dziesięć lat dorywczej pracy odbiło się na jego zdrowiu. Zarobił też ową śliczną ranę na szyi, która niemal go nie zabiła. Posiadał w sobie sporą moc magiczną. Nie miał jednak sił, jak na razie, by ją rozwijać.
Chyba los zagnał go w stronę Kaer Morhen. Medalion? Co go to w sumie obchodziło? Driada chciała zobaczyć wiedźmińskie siedliszcze. Jest młoda - niech jej będzie. Ale tam jest niebezpiecznie. Owa Siedemnastka morderców... Może warto wypytać tego Oxrę o nich?
Ciekawe co sądzili o tym pozostali. On jednak w głębi duszy, chciał rozwiązać zagadkę słów Urbis Unum...
- Kaer Morhen - powiedział wyraźnie do drużyny podczas narady
00088888000
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

Obrazek

Kane Rabeheim

Kane myślał.
Zastanawiał się co robi z tą niecodzienną bandą, do której zresztą świetnie pasuje. Zastanawiał się co go podkusiło aby zgodzić się na tą dziwną, cholernie niebezpieczną wyprawę. W trakcie narady to on ostatni wyraził zgodę na udanie się tutaj, w dzikie góry. Zastanawiało go również kiedy reszta bandy rzuci się na niego jak tylko zorientują się kim jest. Najbardziej bał się reakcji wiedźmina. Ale to tylko gdybanie! I tak nie ma już domu w Ban Glean... nie ma skąd uciekać....

Ostatecznie, zastanawiało go dlaczego to on nosi ten medalion w swojej sakwie. Musieli zdecydować kto będzie nosił znalezisko i padło na niego. Ten wąż… jest jakiś dziwny, niepokojący….

Teraz stali w piątkę rozmawiając z jakimś obdartusem. Przedstawił się jako Oxra.
- Jesteście, jak mniemam, na szlaku do Kaer Morhen? – zapytał Oxra.
- Tak – Odpowiedział Kane.
Dyskusja trwała przez chwile…
- Musimy się naradzić – Stwierdził w końcu Kane patrząc jak Oxra przysłuchuje się ich rozmowie.
- Oczywiście - detektyw usiadł wygodnie na krześle.
- Oxra – Rzeczowym tonem zaczął Kane – Na osobności… - Obdartus zaczynał działać mu na nerwy ale nie okazywał tego w najmniejszym stopniu.

Po szybkim eksmitowaniu się Oxry wrócili do dyskusji.
- Nie podoba mi się ten jegomość, ale nie mamy innego punktu zaczepienia.... na razie…, co sądzicie?
Ostatnio zmieniony sobota, 28 marca 2009, 09:49 przez Sciass, łącznie zmieniany 2 razy.
Obrazek
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...

Post autor: the_weird_one »

Teddevelienn Fairchaseaux

Teddevelien zastanawiał się, jaką przyjąć pozę zanim przejdzie do analizowania sprawy. Zamiast oparcia wąskiego, lekko wysuniętego podbródka na szczupłej dłoni zdecydował się na prostackie podrapanie się w tył szyi, mniej więcej w miejscu gdzie kończyły się szatynowe, zaczesane gładko do tyłu włosy. Ukontentowany zaczął rozmyślać.

Niebezpieczeństwo... na samą myśl o tym przez jego plecy przebiegał przyjemny dreszcz. Kontrolowane niebezpieczeństwo było jego ulubioną, jeżeli nawet nie jedną z nielicznych form rozrywki. I dawało sporą satysfakcję.

Nie był jednak samobójcą, toteż spoglądając na nowych towarzyszy oceniał, jak bardzo nadają się na taką eskapadę. Słyszał pewność siebie wcale atrakcyjnej, jak sądził, półelfki oraz zmęczenie mężczyzny imieniem Radcliffe. Oraz brak zaufania w głosie najnormalniejszego, jego zdaniem, członka dziwacznej grupy. Zdawał sobie sprawę iż był daleki od poznania ich, a zwłaszcza ich zdolności, ale niemal nie mógł się oprzeć pokusie... Miał tylko nadzieję, że nie przegapią niczego godnego uwagi.

- Panie... - zaczął, zbierając myśli - Ja tu nie jestem tym, no, bebechem decyzyjnym, ale możemy i ruszyć się do zamczyska... - chrząknął, zastanawiając się nad resztą wypowiedzi.
- Coby jedno z nas umiało niczym Wiewiórki po lesie hasać... - kontynuował, wpatrując się głównie w wiedźmina i młodą kobietę - To ino nic by nam nawet nie zagroziło... A ci tutaj... To jak waćpanu wypada i się myśli... nikt nie patrzy... Rachować ja umiem, nas tyle - rzekł podnosząc prawą dłoń z wyprostowanymi czterema palcami - ...a ich tyle. - dokończył, zginając jeden palec. Stwierdził jednak iż dowie się czegoś więcej przy pomocy prowokacji, ważąc się na nieco ryzyka - I jeszcze tego tu, odmieńca, wiedźmina mamy, tuzin takich, co ci trzej, to nie wart ani jednego.

Chwycił dłońmi krawędzie swego zbyt dużego brązowego, solidnie impregnowanego i wyszywanego na krawędziach marnym i rzadkim futrem płaszcza i otulił się nim dokładniej, badając spojrzeniem każde z kompanii poza samym wiedźminem. Miał tylko nadzieję, że to jeden z tych bardziej opanowanych.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Matt_92
Mat
Mat
Posty: 554
Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
Numer GG: 6781941
Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa

Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...

Post autor: Matt_92 »

Obrazek
(wiem, wiem to F3, ale miał być awatar to jest- pancerz wydawał mi się najlepiej oddawać wiedźmińskie wdzianko najlepiej spośród tego co znalazłem...)

Laerwen

Gdy wiedźmin usłyszał to co powiedział Orxa, stanął jak wryty.
-To niemożliwe.- szpenął. -Chyba żartujesz, Orxa.- powiedział. Zacisnął pięści, targnęła nim straszliwa wściekłość. Grymas na jego twarzy w połączeniu z dziwnymi, pomarańczowo-żółtymi tęczówkami sprawiały, że wyglądał naprawdę strasznie.
-Jesteś pewien, że to nie byli wiedźmini?- zapytał, przyglądając się uważnie mężczyźnie. -Jak siedemnastu ludzi miałoby wyciąć w pień twierdzę pełną wiedźminów?
Spokojnie, oddychaj-skarcił się w duchu. Wiedźmin nie okazuje emocji. Spokojnie.
-Wyjdź Orxa, musimy się naradzić- rzekł.

Przybył tu by odwiedzić swoich braci.
I odwiedzi ich. Martwych.
A także sukinsynów którzy tego dokonali.
Sprawi, że Ci którzy tu później przyjdą, też będą odwiedzać martwych.
Siedemnastu martwych.
Nie oszczędzi żadnego.

Gdy Orxa wyszedł, Laerwen dołączył do towarzyszy.
-Słuchajcie. Ja muszę tam iść, zobaczyć, co się stało. Wy nie, nie powinniście się w to plątać. Tam będzie niebezpiecznie, cholernie niebezpiecznie. Przewyższają nas ponad trzykrotnie liczebnością. Ale ja muszę pomścić braci.- rzekł i usiadł na jednym z krzeseł w strażnicy.
Spoglądał na Kane'a, który nosił amulet, znaleziony w karczmie.
Jego wiedźmiński medalion znów zaczął drżeć. Coś tu było nie w porządku.
*-To pewnie brzęczy magia od tego adepta. Albo owego amuletu.*- pomyślał.

Spojrzał na kompanów.
-Ja chcę zobaczyć Kear Morhen.- powiedziała dziewczyna. Swoją drogą, całkiem ładna, zauważył, ale akurat nie czas na to, sprawa jest poważna.
- Kaer Morhen - powiedział wyraźnie do drużyny podczas narady Radcliffe
-Co sądzicie?- zapytał Kane.
-...odmieniec...- powiedział Teddevellien

-Dom. Zemsta. Ale... czy wy na pewno też chcecie iść?
Odwrócił się w stronę wzgórz, za którymi znajdowała się twierdza.
Chęć zemsty. Nienawiść...
A podobno wiedźmini nie mają uczuć.
A d'yaebl aep arse!
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

póki co nie będę pisał dla każdego z osobna, choć niebawem to nastąpi ;)


WSZYSCY
Siedzieliście przy stole. Radcliffe charczał i macał swoją ranę wyczuwając pod dłonią drgające żyły.
Wiedźmin milczał. Jego oczy nie wyrażały uczuć, twarz była martwa. Ale wyczulone zmysły Kane'a pozwoliły odczuć jego emocje. Wyczuł gniew. Wyczuł chęć zemsty.
Po krótkiej naradzie, głosy zdawały się być jednozaczne. Kaer Morhen.
Już mieli zawołać Oxrę, wypytać go może o ową siedemnastkę nieznajomych. Wiedźmin, jak mawiał pewien uczony z Oxenfurtu, lubi posiadać wiedzę o swojej zwierzynie. Nie zdołali go zawołać, bo sam wpadł do strażnicy omal nie przewracając krzesła.
- Jakaś hulajpartia idzie ku nam z lasu.
Teddevelien siedział najbliżej okna, widział przez nie zbitą masę drzew z których nie tak dawno wyłonił się on i reszta kompanii. On pierwszy dostrzegł pięć sylwetek pieszych idących ku strażnicy szparkim krokiem. Nie nadchodzili od strony Kaer Morhen, nie mogli być to tajemniczy mordercy. To mogli być Scoia'tel bądź maruderzy. Trudno było ocenić.
- Vilvik, Taxo, wy cholerne i niewarte funta kłaków niedorajdy! Brać kuszę i spieprzać na wieżyczkę, patrzeć czy ta pierdolona maruderia nie będzie wykonywać jakiś gwałtownych ruchów!
- Idziemy, panie Oxra! - pomocnicy rzucili się do schodków wiodących na coś w kształcie baszty, tyle że nieco niższej. Na ostatnim pięterku znajdowały się otwory strzelnicze, wybitnie na rękę schowanym w strażnicy kompanom i szpiegiem.
- No dobra... - Oxra wyglądał na zdenerwowanego - Co to może być? Scoia'tel? Maruderzy? Ty nieźle rąbiesz... przydasz się... w razie czego. Do waszej sprawy wrócimy niebawem, ale teraz nad Jarugą wojna, nie wiadomo co z niej nadciąga... Kurwa mać, przecież to może być Emhyr... Naoliw łuk, driado. Może to nic groźnego, może to tylko...
Nie zdołał dokończyć słowa.

- Hej, hej! - rozległo się wołanie. Nieznajomi piesi byli blisko strażnicy, i najwyraźniej chcieli rozmawiać
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Matt_92
Mat
Mat
Posty: 554
Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
Numer GG: 6781941
Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa

Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...

Post autor: Matt_92 »

Laerwen

-Trzymaj łuk w pogotowiu, Braenn i lepiej się nie wychylaj. Może idź z nimi na wieżyczkę.- powiedział do dziewczyny i wyciągnął swój jednoręczny miecz z wiszącej przy lewym boku pochwy. To byli ludzie, nie było potrzeby wyciągać srebrnego dwuręczniaka. Poprawił rękawice, zacisnął mocniej paski, poprawił rynsztunek. Plecak ze wszystkimi gratami zostawił na podłodze.
-Jest ich piątka. Pewnie są zbrojni, bo tu niebezpiecznie, ale raczej nie znają się na magii. Mogą mieć łuki.
Popatrzył jeszcze raz na kompanów.
-Cholera, czy tylko ja tu walczę mieczem?- zapytał.
-Kogo niesie do Wiedźmińskiego Siedliszcza?- zakrzyknął przez otwarte drzwi do wędrowców.
A d'yaebl aep arse!
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

Kane

Po usłyszeniu wieści o kolejnej grupce wędrującej w strone strażnicy ręka Kane'a zawędrowała na wysokość twarzy, zakrywając oczy i tłumiąc westchnienie mówiące jednoznacznie "Tylko tego brakowało".

Alp przez chwile wpatrywał się w milczeniu na miotającego się wiedźmina. Dla normalnego człowieka wiedźmin zachowywał się spokojnie, było jednak jasne dla wampira że Learwen jest zdenerwowany. Wiedźmini inaczej okazywali uczucia. Jeśli w ogóle je okazywali.

W końcu wyszedł do przodu i nie chcąc przerywać krzyczącemu wiedźminowi cicho wyciągnął z połaci płaszcza szable.

- Nie jestem wojem, ale pomóc w walce mogę... - Rzekł klepiąc dłonią szabelke.
- Nie wiem jednak czy rozwiązania siłowe będą potrzebne..., może uda nam się z tego wykaraskać bez rozlewu krwi - Alp uśmiechnął się w duchu z dowcipu który mu wyszedł a który był tylko zrozumiały dla jemu podobnych.
- Wolałbym uniknąć konfrontacji...
Ostatnio zmieniony sobota, 28 marca 2009, 08:46 przez Sciass, łącznie zmieniany 2 razy.
Obrazek
Brzoza
Bosman
Bosman
Posty: 1796
Rejestracja: poniedziałek, 26 lutego 2007, 10:52
Numer GG: 0
Lokalizacja: Freistadt Danzig

Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...

Post autor: Brzoza »

Baernn
Baern niespecjalnie lubiła okazywać jakiekolwiek uczucia. Zazwyczaj jej twarz była niewzruszona, zupełnie jakby cały czas nosiła maskę skupienia. Ludziom mogłoby się właśnie tak zdawać, gdyby nie ruch oczu i powiek, który potrafił być zdradziecki i okazywać nadto uczuć aniżeli tyle ile Baernn by chciała. Tak było i tym razem. Dziewczyna zgromiła Laerwena zwrokiem mówiącym wystarczająco dużo aby zrozumiał o co chodzi - Oczywiste oczywistości są oczywiste, a to że jestem kobietą, nie znaczy ze trzeba mi wszystko tłumaczyć. Niezadowolona zabrała swój niewielki bagaż i weszła na wieżę, na której stali juz dwaj pachołkowie Oxry. Wybrała sobie jedną ze szczczelin, taką, która była najciemniejsza, lecz z drugiej strony można było przez nią mieć dobry ogląd sytuacji. A na taka mogło się zanosić. Przepasała kołczan przez biodra, wyjęła jedną ze strzał i leciutko napięła łuk, kierując go ku ziemi. Pierwszy strzał zawsze ostrzegawczy, uczoną ją. Jednak nie zawsze miało to zastosowanie. Ile razy musiała stanąć twarza w twarz z bandą wrogów, jeden strzał ostrzegawczy niósł ze sobą niepotrzebną stratę jednej strzały. Podczas walki Baernn zdawała się nie mieć uczuć jeszcze bardziej niż zwykle. Starała się wtedy stawać bronią, a nie tylko nią władać.
Wyjrzała przez szczelinę nie wychylając się. każdy ruch miała wystudiowany, tak jak uczyli ją w Brokilonie, jednak tym razem stała w budynku, a nie na drzewie. Dokładnie czuła cięciwę, strzałę i łuk. Czuła to tak samo jak czuje się swoje kończyny czy bicie serca. Czekała aż rozwinie sie sytuacja.
ObrazekObrazekObrazekObrazek
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...

Post autor: Alien »

Radcliffe
Radicliffe był rozbawiony tą sytuacją. Pierwsze o czym jego kompania pomyślała na wieści o grupie ludzi była szybka akcja bronią. I dużo krwii. Spróbował wstać z krzesła. Upadł, rana piekła go niesamowicie. I to zmęczenie. Powoli spróbował wstać raz jeszcze. Udało się, odchrząknął i powiedział:
- Skąd wiecie że to maruderzy lub Scoia'tel? Może to tylko jakaś grupka ludzi podróżujących tym szlakiem.
Kiedy Baernn, ta driada, ruszyła na wieżyczkę, Radcliffe był już przy drzwiach, opierał się ze zmęczniem o framugę. Chciał rozmawiać. Mniej więcej w tym samym momencie, wiedźmin krzyknął:
- Kogo niesie do wiedźmińskiego siedliszcza?
00088888000
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...

Post autor: the_weird_one »

Teddevelien

Ćwierć krwi elf odprowadził wzrokiem Baernn, podświadomie ledwie rozważając nową sytuację. Stwierdzić musiał, iż podobała mu się, mimo iż nie była w pełni elfką. Żałował jedynie, że była niezbyt otwarta, a nawet nie miał jeszcze okazji zadecydować, czy dziewczyna ta była myśląca czy nie.
Choć samym spojrzeniem ustawiła nieco wiedźmina.
Będzie musiał rozważyć zmianę maski ogłady i charakteru. Lub pozbycie się jej w ogóle.

Otrząsnął się, gdy zniknęła z pola widzenia. Spojrzał nieco zatroskany na Radcliffe'a po czym wstał i podszedł do wiedźmina.

- Panie wiedźmin, panie szabelkowy, ja widzę żeście rębajła tęgie, ale jest ino sens żywota w gazard brać? To zadupie, fakt, nie widać czego by szukali, ale można ich zapytać. My mamy wieżycę - wskazał palcem podłogę, dumny z wynalezienia nowej, komfortowej maniery - a oni nie. My mamy ino kusze i szydło, ten, no, wać, łuk, a oni nie. Co nam grozi pytać ich i pstro może i zacną juchę upuszczać? Pogadajta z nimi, ja też mogę, a jak to wiewiórki, marduderzy czy inne posrańce to my szyim, a oni podwiną ogony i spieprzać będą aż do Kaedwen. To jak?
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

Laewern

- Kogo niesie do wiedźmińskiego siedliszcza?
Odpowiedział mu głos zza drzwi, głośny i donośny.
- Myśmy są zbiegi z niewielkiej posiadłości przy Jarudze. Czarni palą całe wsie a bitwa pod Sodden lada moment się zacznie! Myśmy uciekli, ale nas jeno pięciu... udzielcie nam schronienia... a nuż Nilffgard zawróci i będziemy mogli wrócić do naszych ziem?
Wiedźmin stał w drzwiach. Niezdecydowany. Odczuwał to czego odczuwać nie powinien. Zdenerwowanie... chęć zemsty... a teraz ci ludzie. Czy są tymi za kogo się podają?
- Wyjdźcie do nas i porozmawiajmy - rozległ się ponownie donośny głos. Po chwili dodał płaczliwie: - Nie odrzucajcie nas...



Baernn
Driada była już w wieżyczce, już napinała łuk starannie dobierając cele.
Vilvik i Taxo, stojący obok, rzucali na nią zlęknione spojrzenia. Nie często widywali driady w tej części Kaedwen, mieli jednak pojęcie jak mniej więcej one wyglądają. Nie zmieniło to jednak faktu.
- Myśmy są zbiegi z niewielkiej posiadłości przy Jarudze. Czarni palą całe wsie a bitwa pod Sodden lada moment się zacznie! Myśmy uciekli, ale nas jeno pięciu... udzielcie nam schronienia... a nuż Nilffgard zawróci i będziemy mogli wrócić do naszych ziem?
zawołali nieznajomi. Baernn dostrzegła że byli to raczej wieśniacy bądź chłopi. Długie poplamione koszule, słomiane kapelusze.
Vilvik i Taxo opuścili kusze, ale nie odłożyli ich. Mogli mieć co najwyżej po dwadzieścia pięć lat, byli raczej tędzy i nieatrakcyjni.
- Pani - powiedział jeden z nich, Vilvik chyba. - Wielceście piękna... Czy taka dama nie powinna wyjść bogato za mąż i spędzić resztę życia na aksamitnych poduchach, zamiast uganiać się po niebezpiecznych lasach?

jeśli Baernn będzie chciała rozwinąć dialog, możemy rozegrać go przez GG bądź PW

Kane
Wampir wyciągnął szablę szybkim, płynnym ruchem.
-Nie jestem wojem, ale pomóc w walce mogę...
- Hej! - rozległ się głos zza drzwi - - Myśmy są zbiegi z niewielkiej posiadłości przy Jarudze. Czarni palą całe wsie a bitwa pod Sodden lada moment się zacznie! Myśmy uciekli, ale nas jeno pięciu... udzielcie nam schronienia... a nuż Nilffgard zawróci i będziemy mogli wrócić do naszych ziem?
Kane szybko wykalkulował. Mógł wyjść do owych chłopów... widział jak wiedźmin stoi niezdecydowany przy drzwiach, wyczuwał napięcie driady. W mniej więcej tym samym momencie poczuł również niewielkie drgnięcia medalionu Czerwonego Węża. Zastanawiał się co to sprawiło

Radcliffe
Adept opierał się o framugę, słyszał wszystko, ale ledwo to odbierał swoim zmęczonym umysłem. Ciekaw był trochę czy wiedźmin i Kane wyjdą na spotkanie ludziom których przedtem być może się bali, a już na pewno nie ufali. Może on też chciał rozmawiać?
Rana dokuczała. Bolała. Bardzo bolała, ale nie na tyle by nie mógł funkcjonować.

Oxra stał niepewnie opierając się o parapet niewielkiego okna. Czekał.

z góry przepraszam za krótkość postów, ale nie chcę na razie przesadzać - jak akcja się rozkręci posty będą zapewne dłuższe.
Ostatnio zmieniony sobota, 28 marca 2009, 18:54 przez Blue Spirit, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

Chciałbym w tym miejscu bardzo przeprosić pana the_weird_one, który został pominięty z powodu mojej nieuwagi.
Wiem że to nie powinno zdarzyć się MG, wiem że zasługuję na chłostę. Proszę jednak gracza by nie rezygnował z gry: jego część już jest:


Teddevelien
-Panie wiedźmin, panie szabelkowy, ja widzę żeście rębajła tęgie, ale jest ino sens żywota w gazard brać? To zadupie, fakt, nie widać czego by szukali, ale można ich zapytać. My mamy wieżycę - wskazał palcem podłogę, dumny z wynalezienia nowej, komfortowej maniery - a oni nie. My mamy ino kusze i szydło, ten, no, wać, łuk, a oni nie. Co nam grozi pytać ich i pstro może i zacną juchę upuszczać? Pogadajta z nimi, ja też mogę, a jak to wiewiórki, marduderzy czy inne posrańce to my szyim, a oni podwiną ogony i spieprzać będą aż do Kaedwen.
rozległ się niegłupi głos Teddeveliena. Po chwili popatrzył na reakcję innych, na jego mądre, co by tu nie rzec, słowa.
Wiedźmin znów na twarzy miał maskę, jednak niedokładnie skrytą. Kane stał nie do końca zdecydowany, Radcliffe opierał się o framugę i dyszał...
Do cholery, co robić?
Musiał rozmawiać. W chwili gdy rozległ się głos chłopów proszący o rozmowę, Teddevelien poczuł lekkie wibracje w powietrzu. Pochodzące gdzieś od owego tajemniczego jegomościa...
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

Kane

Po usłyszeniu błagań dochodzących z zewnątrz Kane był już pewny swojej decyzji. Wysłuchał Teddevelien'a, nie komentował. Schował broń, eneregicznym krokiem podszedł do wiedźmina.
- Przepuść mnie, wyjdę do nich... w razie czego wiecie co robić... - Nieczekając na odpowiedź Learwen'a podszedł do wyjścia(ewentualnie przepychając się koło wiedźmina). Jeśli to była pułapka to właśnie on miał największą szanse przeżyć, był w końcu cholernym wampirem, miało to jakieś plusy.
W ostatnim momencie coś tknęło Alpa, pogrzebał chwile w kieszeni u pasa i wyciągnąl sakiewke z wężowym amuletem. Podszedł do wiedźmina i wcisnął mu go w ręke. Orzechowe oczy świdrowały Learwena.
- Jak już mówiłem, wiecie co robić... - Powtórzył, po czym dodał cicho - ...bądźcie gotowi do działania.
Jak dla Kane'a to ci uchodźcy przebyli zajebisty dystans aby uciec przed Czarnymi. Brzmiało to jak kiepsko złożony blef. Nie wiedział jak ci na zewnątrz wyglądają jednak nie słyszał żadnego sygnału od pół-elfki i reszty, to go trochę uspokajało.
Wyszedł do przybyszy.
Ujrzał kolejnych obdartusów, chłopów z prawdziwego zdarzenia.
- Wybaczcie nam, moi drodzy... - Uśmiechnał się zamkniętymi ustami - Ciężkie czasy i każdy musi uważać. Uciekaliście spory kawał drogi przed najeźdźcami. - Czekał na odpowiedź przybyszów.
Ostatnio zmieniony sobota, 28 marca 2009, 19:14 przez Sciass, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
Brzoza
Bosman
Bosman
Posty: 1796
Rejestracja: poniedziałek, 26 lutego 2007, 10:52
Numer GG: 0
Lokalizacja: Freistadt Danzig

Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...

Post autor: Brzoza »

Baernn

Baernn zdziwiła się nieco. Co prawda nie znała się specjalnie na geografii, ale wiedziała że Sodden jest setki mil stąd. Zakładając że Ci uchodźcy są stamtąd musieli wędrować na północe granice Keadwen miesiącami. A wieści o bitwie rozchodzą się bardzo szybko. Coś jej tu nie pasowało. Kiedy usłyszała pytanie Vilvika nawet nie obróciła głowy, tylko spojrzała kątem oka. Wciąż stała w wyuczonej pozycji i miała wyciągnięty łuk. Rozluźniła tylko naciąg, żeby ręce się nie zmęczyły nadto. Odpowiedziała dwóm typkom siedzącym razem z nią na wieży:
-Nie. Wolę szukać przygód niż obcować z samcami.

- Ach tak... A czego szanowna pani tu szuka? - Vilvik spłoną rumieńcem pod jej twardym spojrzeniem.
Taxo spojrzał na niego badawczo i jakby z niemym ostrzeżeniem.
- To znaczy - Vilvik szybko zreflektował - Mi idzie jeno o to... Że panna ładna barzo. A tu wojna idzie... Brokilon zapewne po jednej ze stron będzie się musiał ostawić...

Baernn podniosła brwi. Wiedzieli że jest driadą.
-Sprawa, Panowie jest prosta jak budowa cepa. Driadom to za jedno kogo ustrzelą. Czy to Nilfgardczyk, Krasnolud czy Temerczyk. Jak nieproszony to zanim nogę w Brokilonie postawi, wcześniej się jeżem od strzał stanie. A to że ładna jestem to was gówno obchodzić powinno, starych ras nie było tępić trzeba to byście sobie pooglądali.

- My jeno... - zająknął się Vilvik, świadom że dorównuje w elokwencji średnio rozwiniętemu szympansowi - My jeno chcielim zapytać czy Brokilon postawi się po jednej ze stron palisady, rzekłbym poetycko...
- Głupiś - powiedział Taxo. - Nie kręć Vilvik, kurwa, bo to nie królewski ten, no, jadalnik. My jesteśmy na usługach raz Foltesta a raz Emhyra, jedno nam wszystko czy ustrzeli nas driada z lasu skazanego na zagładę, czy elf zza drzewa. My jeno teraz pytamy, gdyż Oxra chętny to wiedzieć... Nie gniewajcie, pani...

-Brokilon sam w sobie stoi za inną palisadą. Może nie jestem samą Eithne, ale tylko połgłowek może nie wpaść na to jaki stosunek Duen Chanell będzie miał do wojny. Powiedzcie mi lepiej o co w tej wojnie chodzi.

- Jak to, nie wiecie? - Vilvik wyglądał na dość zdziwionego. - Nilffgard - swoją drogą, kurwa jego mać - wymyślił sobie że może by tak poszerzyć swoje terytorium poza granice Jarugi. Nasi zaatakowali wonczas jedną z Nilffgradzkich twierdz, i srogo za to zapłacili. Rozwścieczon Emhyr Var Emreis w szybkim te... tempie przeszedł rzekę i palić począł nasze ziemie, kurwi syn. Niektóre ludzie gadają że to nie były nasze wojska, z tym zaatakowaniem nilffgradzkiej twierdzy. Mówią że to był pre... pler... pretekst to wojny...
A potem posz...edło szybko, Nilffgard szedł, zostawiając za sobą spalone zgliszcza... doszedł do Sodden. I tera nie wiadomo - czy zaatakuje, czy się cofnie. Ale największy cios to dla nas Cintra, zajęli ją zaraz po przejściu rzeki...

- Za dużo to dla mnie. Połapać się ciężko, zbyt odległe krainy w których nie byłam i nazwisk wiele, pojęcia nie mam kim są Foltest i ten wasz Emhyr. Ja tam prosto żyję i w rzyci mam to wszystko bo niczego z tych waszych opowiadań nie wyłapuję, no jedna rzecz to tylko że krew się lać będzie. Ale on zawsze się leje i lać będzie.

- Dobrze prawi - rzekł Taxo. - A ciebie ja też prawie że nie zrozumiałem, kretynie jeden. Zresztą pora, niestety kończyć tą fa...facynującom rozmowę... zaraz będą rozmawiać z naszymi chłopkami... pozwoli pani zejść, czy zostaniemy tutaj?

-A złaźcie sobie - powiedziała Driada patrząc się wciąż na scenę na dole. - Ja nikomu cholera nie zabraniam złazić, co ja dama wielka żeby się mnie o pozwolenie pytać? Czarodziejka może jaka co? - "Alem się nagadała" - pomyślała.
ObrazekObrazekObrazekObrazek
Matt_92
Mat
Mat
Posty: 554
Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
Numer GG: 6781941
Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa

Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...

Post autor: Matt_92 »

Laerwen

Wiedźminowi owi przybysze niezbyt się podobali.
*Kłamią. Cintra jest za daleko.*-pomyślał. Przepuścił Kane'a w drzwiach. Mężczyzna oddał wiedźminowi amulet. Laerwen przyglądał się przez chwilę, po czym odłożył go na stół. Wyciągnął miecz z pochwy i podszedł do drzwi.
-Czekaj, Kane, też wyjdę. We dwóch zawsze raźniej.- rzekł, po czym stanął obok niego.
Orxa stał przy parapecie.
*Chwila... coś jest nie tak.*- przeszło mu przez myśl. *Orxa może być w zmowie z tamtymi. Trzeba będzie uważać.*
-Podejdziemy z obu stron, tak jakbyśmy chcieli ich okrążyć, wtedy nie będziemy zasłaniali pola do strzału tym na wieży.- szepnął, po czym z odsłoniętym mieczem wysunął się do przodu.
Rozluźnił palce lewej ręki. Jeśli coś się stanie, szybko będzie mógł użyć któregoś ze znaków.
-Czemu mielibyście się kryć tak daleko przed Nilfgaardem? Dużo bliżej byłoby wam do Temerii czy Lyrii.- zawołał do wieśniaków.
A d'yaebl aep arse!
Zablokowany