[Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

Kane
Kane zaśmiał się serdecznie na słowa Sibarda. Dawno nikt go tak nie rozbawił. Otarł samotną łezke która pociekła mu ze śmiechu.
- Możesz mi zaufać, pewnie... gwarantuje tobie i reszcie że włos z głowy nikomu nie spadnie - Kane śmiał się jeszcze między zdaniami. Uspokoił się. I uśmiechnął. Tym razem jednak zaprezezentował pełny garnitur wampirzych zębów.

Alp spoważniał
- Nie wiem ile masz lat, synu, ale wyglądasz na około 25..., wiedz że takie łatwe rzucanie słów przyjaźni osobie która należy do rasy o której istnieje bardzo dużo stereotypów, które co do jednego są negatywne może prędko skrócić cie o głowe...
Wampir wstał, otrzepał się.
- Pozwólcie może że się w pełni przedstawie. Nazywam się Kane z domu Rabeheim, wampir z kasty Alp. Zwą mnie także czasem Jakubem. - Kane głęboko ukłonił się i zdjął kapelusz - Chłopcze, możesz spytać tamtego oto wiedźmina ile wie o mojej rasie. Albo przynajmniej ile wydaje mu się że wie...
Obrazek
Matt_92
Mat
Mat
Posty: 554
Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
Numer GG: 6781941
Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Matt_92 »

Laerwen

-A więc jesteś wampirem, tak?- rzekł wiedźmin, przyglądając się Kane'owi. -To tłumaczy jak udało Ci się wyjść z walki bez draśnięcia. Że też się nie domyśliłem.- powiedział i począł się przyglądać towarzyszowi.
-Powiem tak: nie wiem jak się będziesz odżywiał, ale jeśli ucierpi na tym ktoś niewinny, albo ktoś z tu obecnych- rzekł, wskazując pozostałych dłonią, po czym zatrzymał na dłużej wzrok na Darli. Następnie znowu popatrzył na Kane'a, a jego oczy zdawały się mówić "poza nią". -...to będę zmuszony z Tobą walczyć. Ale dopóki walczymy ze wspólnym wrogiem, nie będę dążył do konfrontacji.- zapewnił.
-I niech nikt mnie o to nie prosi. Nawet za pieniądze- mruknął do reszty.

Spojrzał na Sibarda i Teda.
-Dobra, jak będzie trzeba to wam pomogę.- powiedział, wyciągnął z torby bandaże itp. i usiadł obok Baernn, przygotowując się do zabiegu.
A d'yaebl aep arse!
Brzoza
Bosman
Bosman
Posty: 1796
Rejestracja: poniedziałek, 26 lutego 2007, 10:52
Numer GG: 0
Lokalizacja: Freistadt Danzig

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Brzoza »

Baernn
Driada nie lubiła jak ktokolwiek ją dotyka, ale wolała sobie dać wyjąć resztkę bełta niż opóźniać marsz bardziej niż trzeba było. Nie tylko elfy i wiedźmini maja wyczulony słuch. Driada doskonale usłyszała co Laerwen powiedział wcześniej. Nie miała pojęcia czy Sibardowi można zaufać, czy też zajmował się wcześniej takimi ranami, ale musiała zaryzykować.

- Mogę cię znieczulić. Nie będziesz czuła bólu podczas "zabiegu". Nie chcę tego robić bez twojej zgody. Więc jak? - driada mimo braku jakiejkolwiek mimiki spojrzała sie wymownie na młodego maga. Szli już ładne parę godzin, a chodzenie z obcym ciałem w boku stwarzającym ból nie bywa najprzyjemniejsze, a ten dopiero pomyslał o zaczarowaniu rany.
-M'ne ess amadán! Thaess aep i czaruj mi tą ranę. I wyjmijcie to, a d'yaebl aep arse.

-...Abym się dowiedział kim jest ów wampir. W zamian mnie nie zabił kiedy byłem złapany przez jego siły. - Baernn odpychając ból, usłyszała gdzieś nad sobą.

- Strzał w dziesiątke - Westchnął na głos Kane, który bawił się źdzbłem trawy. Nie patrzył bezpośrednio na Radcliffea. W Końcu odpowiedział. - Tak... wiem kto nim jest... a konkretnie ja nim jestem - Westchnął. Dalej bawił się źdzbłem.

Driada obróciła momentalnie głowę i o czym przekonali się towarzysze - bardzo rzadko się uśmiechała. Tym razem na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech, który komponowal się z jej urodą idealnie. Można powiedzieć że cukierkowo. Zasmiała się z niedowierzaniem pod nosem i powiedziała:
-Aep Duén Canell...- obróciła głowę patrząc się gdzieś w zieleń by znów zakręcic wzrokiem na Kane'a -esse en vam'irth, żadna z me sor'ca ne spar'le. A Driady ginęły, w samym środku Brokilonu. W końcu jedna z Hamadriad go jakimś czarem przegnała. Gdybyś był vam'irth już by mnie tu nie było. - Baernn wskazała na czerwony od krwi bandarz, który wiedźmin rzucił położył obok.
ObrazekObrazekObrazekObrazek
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

Kane

- Zapewniam cie, moja droga driado, ze wampirem jestem. - Uśmiechnął się drapieżnie. - Człowiek nie żyłby około 125 lat i wyglądał na, powiedzmy, 30. Poza tym do elfów równiez nie należe choćby przez to rekinie uzębienie, więc zasadą eliminacje zostaje.... - Nie dokończył.

- Nie, nie potrzebuje pić krwi - Odpowiedział Learwenowi - Dla nas jest ona jak dla was... hmmm... alkohol. Kwestia czy jesteś uzależniony czy nie. Ja przestałem pić jakieś 70 lat temu. Jestem na.... tym no.... odwyku.

- To również kończy moją wypowiedż na temat kolorystki naszej druzyny, Darlo. - Odpowiedział zabójczyni.
Ostatnio zmieniony piątek, 17 kwietnia 2009, 12:37 przez Sciass, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Alien »

Radcliffe
-M'ne ess amadán! Thaess aep i czaruj mi tą ranę. I wyjmijcie to, a d'yaebl aep arse.
Nie zrozumiał wszystkiego. Wyczuł tylko tyle że driada zgadza się na czar znieczulający. Pomyślał przez chwilę. Jaka była formuła tego pierdolonego zaklęcia? Przypomniał sobie ostatni raz kiedy go użył. Już wiem jaka jest formuła tego zaklęcia- pomyślał. Zaczął skandować zaklęcie. Po czole przepłynęła mu lekka ścieżka potu. Z ręki rozbłysło niebieskie światło opadając na driadę. Jak Radicliffe wiedział po jej ciele przeszedł lekki dreszcz. Spojrzał na Sibarda.
- Zrobiłem to co mogłem Sibardzie- powiedział na tyle głośno żeby usłyszała go cała drużyna. Następnie przeszukał swoje kieszenie. Na szczęście kiedy był w obozie Bluedeath'a nikt nie wpadł na to żeby zabrać mu jego rzeczy. Wyjął zaciśniętą dłoń i skierował ją w kierunku Sibarda. Kiedy ją otworzył zobaczyli nilfgardzki nóż motylkowy. Cholernie ostry- Trzymaj wojowniku to może się przydać do wyjęcia strzały.
00088888000
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Ouzaru »

Darla

Z zamyślenia wyciągnął ją głos czarnowłosego mężczyzny o dość łagodnych rysach twarzy.
- Co ino dziewka? Co oni mogli od ciebie chcieć? Widać, że hardaś insza od wiekrytych kobieta, i że psy jebane w rzyć mogły cię bić dla zaspokojenia własnej sadystycznej chuci, ale po coś ty im była? Jeno żreć musiałaś, a i w zasadzieś cała...
"Kolejny elokwentny"
- pomyślała rozdrażniona i już otworzyła usta, by uciąć tę rozmowę, gdy Kane stwierdził, że jest... wampirem.

Rozluźniła mięśnie i spojrzała się na niego, nawet nie starając się kryć zdziwienia i fascynacji. Dlatego był taki interesujący i 'inny'. Przekrzywiła głowę, przyglądając mu się i doszła do wniosku, że w sumie to wyznanie niewiele zmienia. I tak jej się podobał i tak, i tak szybko zginą i tak. Mężczyźni zajęli się obmacywaniem driady, która zdawała się być wściekła na maga i Kane znów się odezwał.
- Zapewniam cię, moja droga driado, że wampirem jestem. - Uśmiechnął się drapieżnie, a Darli się ten uśmiech bardzo spodobał. - Człowiek nie żyłby około 125 lat i wyglądał na, powiedzmy, 30. Poza tym do elfów również nie należę, choćby przez to rekinie uzębienie, więc zasadą eliminacje zostaje... - Nie dokończył, nie musiał.

- Nie, nie potrzebuję pić krwi - odpowiedział wiedźminowi, odzywając się znowu. - Dla nas jest ona jak dla was... hmmm... alkohol. Kwestia czy jesteś uzależniony czy nie. Ja przestałem pić jakieś 70 lat temu. Jestem na... tym no... odwyku - stwierdził i zapewne jego słowa uspokoiły niektórych towarzyszy.

- To również kończy moją wypowiedź na temat kolorystki naszej drużyny, Darlo - odpowiedział zabójczyni. Słysząc, że zwrócił się do niej, wróciła myślami na polanę i spojrzała mu w oczy. Było w nich coś łagodnego i niebezpiecznego zarazem, a drapieżny uśmiech tylko dodawał mu uroku.
- Zaiste, piękna z nas gromadka. Ale to daje jakieś szanse na przeżycie - stwierdziła beznamiętnie i usiadła na trawie, by po chwili położyć się w słońcu.
"Jeśli mnie oblezą mrówki, to się wkurwię" - pomyślała i przymknęła oczy. Pozwoliła, by ciepłe promienie lizały jej czarny strój i rozgrzewały, pomagało to na zesztywniałe i obolałe mięśnie.

Nie lubiła owadów i wszelkiego rodzaju insektów. Od najmniejszej mrówki po największego żuczka. Zawsze jakimś cudem właziły nie tam gdzie trzeba, było ich wszędzie pełno i były obrzydliwe. Kobieta mimowolnie się wzdrygnęła. Przyjemne ciepło rozchodziło się jej po ciele, marzyła teraz o gorącej kąpieli i masażu...


Zwłoki leżały wystarczająco długo, by ciało zaczęło się rozkładać i wydawać z siebie tchnienia charakterystycznego smrodu. Wzdęty brzuch pełen był robactwa, muchy chodziły po wytrzeszczonych oczach przerażonego chłopca, a z jego ust kapały jakieś tłuste, białe larwy. Drobny złodziejaszek ukradł o jedną sakiewkę za dużo i skończył z poderżniętym gardłem, które znaczyły teraz ślady zaschniętej, czarnej krwi i odłażącej od ciała skóry. Długo szukała swego towarzysza zabaw i kradzieży, w końcu znalazła... By dopełnić pięknego obrazka, zwróciła cały posiłek na bruk alejki i ledwo trzymając się na nogach zasłoniła ciało śmieciami. Kilka larw zdążyło wspiąć się na jej buty, a chłopak rzucił Darli tylko ostatnie spojrzenie suchych, martwych oczu.



Przebudziła się. Nie, nie spała... Oddychała nieco szybciej niż zwykle i choć przyciskała z całej siły pięści do oczu, nie mogła się pozbyć z myśli tego widoku. Szybko wstała, otrzepując się na wszelki wypadek i podeszła do osób zajmujących się driadą.
- Dajcie mi bukłak, przyniosę wam czystej wody - powiedziała. - Tu niedaleko jest niewielki strumień.
Nie zależało jej na nich ani na niej, po prostu musiała się przejść i ochlapać twarz zimną wodą. Głowa nieprzyjemnie pulsowała, a kolejne makabryczne wspomnienia obijały się wśród pustych myśli. Nikt jej tu nie ufał, więc gdyby od tak sobie poszła, zapewne zaraz by były z tego jakieś nieporozumienia i 'kłopoty'. Wolała póki co unikać konfrontacji i tłumaczenia się.


edit

[Gram dalej.]
Obrazek
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: the_weird_one »

Teddevelien i Darla

Dalsze rozmyślania nie dawały mu spokoju. Niepoiligo żołnierz i kobieta, pozostawieni przez Gwida. Musiał się o nich koniecznie dowiedzieć, wraz z manierą którą zachował. Podejrzewał że Kane... wampir... był nieco zbyt oszołomiony niemalże zignorowaniem faktu, iż jest wampirem... Przez większość. Poza Wiedźminem. I poza Tedem.

W czasie gdy większość, dosyć komicznie dla ćwierć krwi elfa, próbowała pomóc driadzie, obserwował kobietę badawczo. Nie sądził, aby zdradziła, jednak zastanawiał się, kim ona jest i co w zasadzie tutaj robiła zanim została schwytana. I z jakiego powodu Gwido pozwolił jej uciec.

Ted znów odczuł przytłaczający ciężar liczby przemyśleń, których należało dokonać, i analiz, które zapewne będą miały decydujące znaczenie dla przetrwania jego i tejże tutaj zbieraniny. Po tak długim czasie stwierdził już, iż on jeden jest zakonspirowany w całej tej brygadzie, musiał jeszcze pomyśleć jak to wykorzystać, skoro będzie chciał snuć domysły wespół z kimś. Nie żeby to było potrzebne, ale myślenie grupowe zawsze pozytywnie wpływało na jego kreatywność.

Obserwował krótkie śnienie pół elfki i jej gwałtowne przebudzenie, całość trwałą jedynie chwilkę. Gdy odezwała się, pomyślał, o co jej może naprawdę chodzić. W trakcie rozmyślań wstał i podszedł do kobiety podając jej bukłak i mierząc tępym, także wyuczonym spojrzeniem.

- Może im cham i prostak, ja świdym o tym, ale wygląda na to że dziewka chcesz się sama napić więc weź. I jak oni cię pilnowali, tak teraz ja muszę. Weź i idź przodem. I mimoś wszystek mogła była wyrzec na zagadnienie, nawet chamowi, ino prostakowi.
Darla spojrzała się na mężczyznę.
- Chcę się przejść. - odpowiedziała i wzięła od niego bukłak, jej spojrzenie nie było miłe. - Już mówiłam wampirowi - zerknęła w stronę Kane'a - byłam w niewłaściwym miejscu i czasie, a tamten skurwiel wymyślił sobie, że mam ukraść jakiś medalion czy amulet. Obchodzi mnie to tyle samo co wtedy, czyli... - tu urwała i tylko uśmiechnęła się. - Nie jestem złodziejem, ani tym bardziej szpiegiem, więc niech się w rzyć pocałuje. - Splunęła.
- Dobrze dziewka, dobrze, ja tylko chcę mieć pewność że zobaczę bukłak z powrotem. - przywołał na twarz na tyle nieudolnie rozbrajający uśmiech, na ile zdołał. - Jeżeli urąga to samoczci dziewki, to niech ta pomyśli jeno, że ja też się chcę przejść.
- A rób co chcesz i chodź gdzie chcesz... - burknęła.

Poszła przodem, z łatwością przedzierając się przez krzewy i wysoką trawę. Z tego co podpowiadała jej ,,intuicja'' i wspomnienia, niedaleko powinien być niewielki strumień z orzeźwiającą, chłodną wodą.
- Wiedźmin zdaje się mnie nie lubić .- zagadała.
- Mutant parszywy nikogo nie lubi, on tylko ślepia wlepia w driadę i nu niewiele zapowie, a jak teraz imć Kane wąpierzem się okazał, to już w ogóle rozmów ni będzie, pyszałkowaty ponurak zbyt rozmowny nie jest w towarzystwie nieludzi. I niedriad. - odpowiedział z subtelną aluzją, spokojnie podążając za kobietą, pozostając czujnym. Nie podejrzewał zasadzki w takim miejscu, skoro to on uparł się aby iść, ale pozostawał uważny i ostrożny. Jak zawsze.
Skinęła mu głową, spodobało jej się podsumowanie wiedźmina. Nie lubiła tych cholernych mutantów, a przy bliższym poznaniu, nie lubiła ich jeszcze bardziej.
- Kane jest całkiem miły, nie przeszkadza mi. Nie musicie mnie tak pilnować i bać się, przecież wykupił moje usługi. - powiedziała i zatrzymała się. - Muszę z nim to obgadać...
Teddevelien przez chwilę myślał nad wypowiedzią, po czym przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Mógł wybadać odczucia kobiety względem wampira.
Jeżeli cham, to czemu by nie wasal.

- O tak, imć Kane jest bardzo miły. I szlachetny, przy czym nie w ciemię bity, bo na tyle na ile mu, że tak powiem, sytuacyja pozwala. - zwolnił nieco wymijając kobietę. - Bardzo zasłużył się ratowaniu naszych żyć jak i rzyci tutaj, jak Bluedeath i Gwido przyszli, przy czym on głupi nie jest, oj nie. Lis szczwany diabelnie, przy czym też jaja on ma jak jasna cholera, wiedźmina własnym ciałem zasłonić chciał przed bełtem. Wiem, że by nie zmarł, ale wąpierze też ból czują... - zaczął myśleć nad swoją strategią formułowania wypowiedzi. Chciał dowiedzieć się jak najwięcej o kobiecie, a udając wylewnego prostaczka mógł osiągnąć choć część celu. - I on dziewkę owszem, opłacił, i na pewno się nie boi... ale ja tak. I o niego i o mnie. Jeżeli dziewka z nim o tym porozmawia i on mi powie, coby za dziewką nie chodzić - uniósł dłoń w uspokajającym geście - to ino natychmiast przestanę. Ale dopóki mi intelygentiejszy przecie ode mnie pan Kane nie powie, dopóty nie będę się czuł bezpieczny. Chodźmy dziewka. Widzę, że wiesz gdzie strumień.
- Tak mi się wydaje, że wiem. - odpowiedziała i zamyśliła się. - Sobie ufacie, ale do mnie macie jakieś pretensje, zupełnie nie rozumiem dlaczego. Gwido ze swoją bandą złapał mnie i chciał wytresować na swojego szpiega, ale trafił na niewłaściwą kobietę, gdyż mnie nie da się złamać. - syknęła. - O, proszę, jest strumień.

Uśmiechnęła się, stanęła na nasiąkniętym wodą mchu i pochyliła się nad wodą. Nabrała jej w dłonie i obmyła twarz, rozkoszując się chłodem i świeżością. Następnie nabrała zimnej cieczy do bukłaka, wypłukała go i napełniła. Podała mężczyźnie.
- Możemy wracać, przyda im się chłodna, świeża woda. - powiedziała, zamyślając się znowu.
Cały czas uważnie obserwował kobietę, nie dlatego że miał jakieś wątpliwości co do faktu, czy zamierza ich opuścić czy nie. Intrygowało go, o czym rozmyślała. I skąd przypadkiem znalazła się taka, co jej nie złamał zabijaka biciem. Gdyby chciał, to miał jeszcze ogień, szczypce, gwałt... Dużo było metod.
- Prawda waćpanna, wracajmy już. Pan Kane nie zajmował się driadą, więc pewnie się niepokoi czy już dziewce gardła nie poderżnąłem...
- Zapewniam cię, że nikt by się tym nie przejął. - odpowiedziała, uśmiechając się lekko i jakby na siłę. Skinęła na niego ręką i zaprowadziła na polanę, choć się nie spieszyła. Gdy tylko dołączyli do reszty, odnalazła Kane'a i skinęła na niego.
- Wrócił cały i zdrowy - Darla wskazała na swego Teda - a my musimy pogadać. Pozwolisz?
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

Radcliffe, Laerwen, Baernn
Adept pochylił się nad driadą, jego ręce zapłonęły błękitnym światłem. Baernn czekała. Ból nie ustawał.
Po czole maga spłynęła kropla potu. Potem kolejna. I jeszcze następna.
Baernn nie czuła nic prócz dojmującego bólu.
Laerwen chrząknął z niezadowolenia. Bandaże i szmaty leżały obok, a on sam i adept klęczeli przy driadzie, na której twarzy zaczęły pojawiać się najgorsze z możliwych odczuć dla kogoś takiego jak ona:
bezsiła i rezygnacja.
Radcliffe również wyglądał na zrezygnowanego. Opuścił dłonie i spuścił głowę.
- Nic nie czuję - powiedziała nagle driada.
Adept podniósł wzrok.
- Naprawdę?
Baernn potwierdziła.
- No dobrze - Radcliffe odwrócił się do Laerwena - Trzymaj wojowniku to może się przydać do wyjęcia strzały.
-M'ne ess amadán! Thaess aep i czaruj mi tą ranę. I wyjmijcie to, a d'yaebl aep arse.
Nie zrozumiał wszystkiego. Wyczuł tylko tyle że driada zgadza się na czar znieczulający. Pomyślał przez chwilę. Jaka była formuła tego pierdolonego zaklęcia? Przypomniał sobie ostatni raz kiedy go użył. Już wiem jaka jest formuła tego zaklęcia- pomyślał. Zaczął skandować zaklęcie. Po czole przepłynęła mu lekka ścieżka potu. Z ręki rozbłysło niebieskie światło opadając na driadę. Jak Radicliffe wiedział po jej ciele przeszedł lekki dreszcz. Spojrzał na Sibarda.
- Zrobiłem to co mogłem Sibardzie- powiedział na tyle głośno żeby usłyszała go cała drużyna. Następnie przeszukał swoje kieszenie. Na szczęście kiedy był w obozie Bluedeath'a nikt nie wpadł na to żeby zabrać mu jego rzeczy. Wyjął zaciśniętą dłoń i skierował ją w kierunku Sibarda. Kiedy ją otworzył zobaczyli nilfgardzki nóż motylkowy. Cholernie ostry- Trzymaj wojowniku to może się przydać do wyjęcia strzały.
Wiedźmin chwycił nóż. Baernn zagryzła wargi, odwróciła wzrok. Patrzyła na słońce, które już całkiem wyszło zza drzew i oblało polanę blaskiem poranka.
- AAAAAAAAAH!
Nóż rozciął skórę. Szalenie głęboko.
- Przecież dał jej znieczulenie! - zdziwił się.
Driada nie patrzyła na nich.
- Tnij, vath'gern
Laerwen westchnął i naciął jej skórę w jeszcze trzech miejscach tworząc krwawy kwadrat. Potem Radcliffe pochylił się i wyjął ów kwadrat zostawiając zakrwawioną dziurę pełną ścięgien.
Baernn zemdlała.
I wtedy wiedźmin go zobaczył. Kawałek grotu. Niewielki. Mniejszy od kciuka.
Wyjął go, rzucił w bok.
Radcliffe pochylił się nad raną i wyskandował zaklęcie leczące, dzięki któremu rana zasklepiła się niewielką warstwą nowej skóry.

Driada nie mogła znieść bólu towarzyszącego noszeniu kawałka metalu w boku. Wiedziała że ci idioci nic nie zrobią dopóki nie będą absolutnie pewni że nic nie poczuje. Skłamała. Radcliffe'owi nie udało się wyskandować zaklęcia, ból był taki sam jak przy zwykłym zabiegu.
No, tylko że przy zwykłym zabiegu oszałamiano pacjenta wcześniej...


Ted i Darla
Kiedy Radcliffe zabierał się za czarowanie, Ted ruszył za Darlą, która udała się gdzieś w głąb lasu.
Szli dość długo, rozmawiając. Ptaki śpiewały, świat budził się do życia. Igliwie szeleściło pod stopami, po ścieżce wydeptanej najpewniej przez zwierzęta przebiegł niewielki jeż.
Z drzew liściastych liście opadły już niemal zupełnie. Zbliżała się zima, idąc wielkimi krokami. Pogoda była ładna, ale było mroźno. Para buchała z ust.
Po jakimś czasie Darla znalazła strumień. A raczej strumyk, wypływający z majestatycznie wyglądającej skale, na tle błękitnego nieba. Woda była dosłownie kryształowo czysta. I straszliwie zimna.
Minęli zwalony pień, cały omszały.
Darla skinęła na Teda ręką i zaprowadziła z powrotem na polanę, choć się nie spieszyła. Gdy tylko dołączyli do reszty, odnalazła Kane'a i skinęła na niego.
- Wrócił cały i zdrowy - Darla wskazała na swego Teda - a my musimy pogadać. Pozwolisz?

Sibard
Przyglądał się jak przebiegał zabieg, pomógł nawet w paru momentach, korzystając z wiedzy zdobytej w świątynii Melitele.
Gdy driada zemdlała a 'lekarze' odstąpili od niej, spojrzał na każdego z osobna.
Byli wyczerpani. Radcliffe był cały spocony. Laerwen, rzecz jasna nie, ale widać było w jego oczach ogromne zmęczenie.
Baernn leżała bezwładnie na mchu. Chyba spała, bo jej piersi unosiły się miarowo.
Powinien pomóc, wziąć ją, albo ocucić.
Chyba...


Błysnęła czerwona błyskawica, jeden z ludzi Gwida dostał, na ich oczach zmienił się w parujący szkielet. Gwido rzucił się do tyłu unikając kolejnego pocisku.
Vilgefortz stał w rozkroku przed ogromnym dębem, i ciskał w dezerterów piorunami.
- Poddaj się! - ryknął Gwido, świadomy że w tej chwili jego groźba warta jest ile jego łeb dla Emhyra Var Emreisa - Mamy przewagę licz...
Vilgefortz zaśmiał się i cisnął kolejną błyskawicę.
Jeden z chłopów wyskoczył do przodu, natychmiast dostał, ale jego stygnący szkielet przeskoczył już kolejny zbój... Vilgefortz nie zdążył zeskandować zaklęcia...


Błysnęła błyskawica, na chwilę rozświetlając niebo, mimo iż był ranek, a do tego bezchmurny. Czerwona była to błyskawica...
- E tam - powiedział Sibard - Może burza...
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Matt_92
Mat
Mat
Posty: 554
Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
Numer GG: 6781941
Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Matt_92 »

Laerwen

Pierś driady spokojnie unosiła się i opadała, wiedział że oddycha.
-Straciła przytomność. Ale powinna obudzić się za jakiś czas.- powiedział, przyglądając się driadzie.
Wstał, otrzepał się z kurzu. Robiło się zimno. Wyciągnął płachtę z plecaka i rozłożył ją na ziemi. Ułożył na niej driadę, przykrył kocem. Płachta była na tyle duża, że ktoś jeszcze mógł na niej usiąść, zostało dużo miejsca. W razie deszczu mogła służyć za duży namiot.
Wyciągnął manierkę, napił się wody.
Darla i Ted wrócili z bukłakami. Nie zajęło im zbyt długo- strumień musiał być niedaleko. A woda oznaczała pożywienie. Mogli złapać i upiec jakieś zwierzątko. W końcu musieli coś jeść.
-Macie jakieś racje żywnościowe? A może ktoś z Was zna się na myślistwie?- zapytał towarzyszy. Sam mógłby spróbować zapolować, ale nie był tym najlepszy. Z kolei dla niego, ognisko nie było żadnym problemem, mógł użyć jednego ze Znaków.
-Rozpaliłbym ogień, to byśmy coś ugotowali, jednak mogłoby to sprowadzić pościg. Jak uważacie?
A d'yaebl aep arse!
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Alien »

Radcliffe

Macie jakieś racje żywnościowe? A może ktoś z Was zna się na myślistwie?- zapytał Learwen.
Na myśliwstwie znał się jeszcze słabiej niż na leczeniu. Chicał powiedzieć jakąś kąśliwą uwagę do wiedźmina ale się powstrzymał. Też był głodny. Więctylko przejechał ręką po twarzy i przetoczył z nadzieją wzrokiem po towarzyszach.

- Rozpaliłbym ogień, to byśmy coś ugotowali, jednak mogłoby to sprowadzić pościg. Jak uważacie? - usłyszał kolejne słowa wiedźmina. Miał krzesiwo? Chyba nie. Nagle zrozumiał co miał na myśli wiedźmin. Znaki wiedźmińskie. Chciał to zobaczyć. Nigdy nie widział wiedźmina używającego znak. Ale przeżwyciężył swoją chęć.
- Chyba lepiej nie Learwen. Jeśli jeszcze nie wpadli na nasz krok to mamy szczęście. Ogień daje 100 procentową pewność że nas znajdą- powiedział. Spojrzał na wiedźmina. Miał cały czas jego nóż. - Wiedźminie oddasz mi mój nóż?
00088888000
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

Kane, Darla i Ted

- Pozwolę... - wampir wstał i się otrzepał, jeszcze przed sekundą z rozbawieniem oglądał nieudolny zabieg. Cieszył się że to nie on był operowany. Ani że to nie on musiał dokonywać zabiegu. - Słucham?

- Zapłaciłeś mi, więc jestem zobowiązana zabić kogoś dla ciebie - powiedziała, krzyżując przedramiona na piersiach. - Chyba że wolisz, bym cię ochraniała? Acha, przekaż mu - wskazała na Teda - że nie musi za mną łazić i się mnie obawiać. Nie lubię tego.
Na twarzy Teda wykwitł lekki uśmiech, widoczny dla Kane'a. Na razie nie odzywał się, czekając na odpowiedź alpa.
- Eeeee... - Mało elokwentnie zaczął Kane - Zabawne... Zacznijmy od drugiej kwestii, owego łażenia.... Nie chciałbym abyś szwendał się za Darlą, Ted.
- Z resztą, dlaczego ja mam mu kazać? - Spytał w kierunku Darlii - Jestem twoim właścicielem? - To już skierowane było do Teda. Jakubek się zaśmiał.

Mężczyzna skłonił głowę z udawaną pokorą, ukrywając uśmiech. ,,Chronić", dobre sobie.
- Jak sobie życzycie, panie Kane... Będę posłuszny.

Darla uniosła do góry jedną brew, czyżby coś jej umknęło?
- Hmm... ciekawe... - mruknęła pod nosem przyglądając się im obu. Wyglądało, jakby Kane nie wiedział, że ten jego cham i prostak jest mu posłuszny. Może to była tylko maska? - A odnośnie pierwszej kwestii? - zapytała zniecierpliwiona.
- Hmm, no skoro załatwiliśmy tą kwestie... - Alp sie zastanowił. W końcu odpowiedział - Odnośnie naszej umowy... Co powiesz na zmianę profesji na jakiś czas? Co? - Nieco zaskakująco spytał Kane.
Teddevelien przysłuchiwał się rozmowie z rosnącą uwagą. Nie chciał, aby jakakolwiek informacja wyciekła. Poza tym miał interes do alpa później, na osobności.
- Zmianę... profesji? - zapytała, nie kryjąc zaskoczenia. Miała nadzieję, że nie chodziło mu o to, żeby była znowu czyjąś dziwką. Skrzywiła się lekko, nie podobało jej się to.
- Nie, nie dziwką. - Kane wykazał się umiejętnością czytania w myślach. W zasadzie domyślił się się jakie skojarzenie ją naszło.

Zaśmiała się gorzko.
- To dobrze, nikt by nie był zadowolony ze mnie. Zatem?

Teddevelien przez chwilę się zastanowił. Przypomniał sobie o zapomnianym fragmencie, którego także się uczył. Skoncentrował się na bieżących sprawach. Jeżeli mag nie był w stanie, to czym alp nie był? To się okaże. Ale...
Poza drobnym niebezpieczeństwem to może być doskonałe źródło informacji. Będzie musiał to przedyskutować.
- Czy zmienisz zawód zabójczyni na najemniczkę? - Skończył wreszcie
- Towarzyszka broni - Doprecyzował
- Towarzyszka broni? - Z trudem powstrzymała się od zaśmiania się, alp zauważył błysk rozbawienia w oku. - Nazywaj to sobie jak chcesz, ale skoro nie masz dla mnie zlecenia, jestem zobowiązana ci to oddać. - Podała wampirowi puchar, który dał jej wcześniej. - Myślę, że reszta nie będzie zachwycona taką 'towarzyszką' - dodała sucho.
Ted przywołał swoją chłopską manierę, drapiąc się w tył głowy.
- Ja tam do waćpanny nic nie mam. Acz ku woli przetrwania ino miecz dodatkowy się przyda. Waćpanna hardą zgrywała gdy Gwido odszedł, ale teraz widzę, że nie tylko harda, ale normalna. Brzmi nieźle, panie Kane. Już wspominałem, żeś łebski.

- Tja... powiedz to temu cholernemu mutantowi - skwitowała z kwaśną miną.

- Zostaw to dla Siebie. Nie mam zlecenia bo sam nie wiem co nas czeka. Dlatego. Gdybym miał sprecyzować zadanie powiedziałbym: Chroń ten amulet. - W dłoni Kane'a coś błysnęło na czerwono.
Teddevelien zaczął się śmiać. Ciekaw był, czy świadomie wampir podjął najprzebieglejszą lub najgłupszą w zależności od sytuacji decyzję podczas całego zamieszania. Na razie jednak nie komentował.
- Prawdopodobnie czeka nas jeszcze niejedna rozróba. Nie jesteś zainteresowana byciem w jej środku? Zemstą na Gwidzie też nie? - Znów drapieżny uśmiech z ząbkami.

Darla przyjrzała się i wzruszyła ramionami.
- Mam już dosyć cholernych amuletów - prychnęła. - Mogę ochraniać ciebie, byś go nie stracił lub nie zgubił, ale możesz sobie wsadzić tę błyskotkę w rzyć - syknęła. Nagle zagotowała się ze złości, przez jebany amulet musiała przez to wszystko przechodzić. - O tego skurwiela się nie martw, zabiję go przy najbliższej okazji... - dodała wściekle. - Nie musisz ze mną rozmawiać jak z prostaczką bez własnego rozumu.
- Masz rację, nie muszę. I nie będę. Wybacz mi. - Uśmiech zszedł z twarzy Kane'a. Westchnął - Niech będzie. Ochraniaj mnie.
- Umowa stoi - podała mu dłoń do uściśnięcia.
Kane uścisnął dłoń Darli. Uścisnęli Sie twardo, po męsku. Tak jak się Kane spodziewał. Była hardą kobietą.
Skinęła mu głową i zmusiła się do nieznacznego uśmiechu.
- Skoro się dogadaliśmy, to pójdę już - powiedziała i zerknęła na polankę zalaną słońcem. Teraz trzeba było wygrzać plecy.

Darla odeszła od rozmówców.

- Skoro zakończyliśmy tę kwestie... - Odwrócił się do Teda - Czy ten cyrk jest naprawdę potrzebny, Ted?
- Nie wiem. Ale tuszę, że w twoim wypadku był. - odpowiedział z sarkastycznym uśmieszkiem. - Wybacz, ale ledwie się powstrzymałem przed przestrzeżeniem cię, abyś nie zgniótł jej ręki, pamiętam co zrobiłeś Vilgefortzowi. - Z tymi słowy założył ręce jedna na drugą za plecami, wzrokiem odprowadzając Darlę. Ta pozycja zawsze kojarzyła mu się niemiło. Jak każdemu kto był kiedyś związany. Zastanawiał się, jakie złe wspomnienia może posiadać ta kobieta. Odwrócił wzrok z powrotem do oczu wampira, oczekując rozmowy, która po całych czterech latach może być przyjemna. I szczersza niż wcześniej.
Ale nie za wiele.

- Czego oczekujesz, Ted?
- Tak ogółem to pieniędzy na odzyskanie utraconego, wspaniałego życia w ojczyźnie, pięknej i wrażliwej kobiety, najlepiej ze starszej rasy i żeby to całe ogólnoświatowe kurestwo mnie ominęło. A ty? Czego może chcieć od życia wampir? - uśmiechnął się nieco szerzej. Zabawa słowami zwykła denerwować ludzi niższego urodzenia. Miał nadzieję że tak stara istota okaże się cierpliwsza.
- Ja miałem miłe spokojne życie. W Ban Glean. Póki mnie nie wygonili. Czego chce teraz...? - Przez chwilę patrzył na odchodząca Darlę. - Teraz niczego nie potrzebuje. Jest tylko tu i teraz. Oraz drobne przyjemności. Długoterminowy cel jest jeden, dowiedzieć Sie co z tym amuletem. W zasadzie tyle.

Darla położyła się na brzuchu, wystawiając obolałe od razów plecy na słońce. Ciemne ubranie szybko się nagrzewało, ale chłodna trawa trochę psuła efekt. Została niedaleko, niestety się trochę przeliczyła i pozostała poza zasięgiem słuchu. Chrzanić to – Pomyślała.

- Poza tym gdybym był bardziej typowym osobnikiem mojej rasy to chciałbym jeszcze w spokoju spijać niewieścią krew. - Zaśmiał się gardłowo
- Na szczęście, nie jestem. - Dokończył
- Jak dowiedzieliśmy się po twoim dziedzictwie przejawiającym się niezwyczajnymi zdolnościami, jej to nie grozi. - skomentował wskazując Darlę - W każdym razie sprecyzuj, proszę, mój, że tak się wyrażę, przyjacielu, bowiem odnoszę wrażenie, iż dokładnie wiesz co chcesz powiedzieć, ale zaczynasz o jakichś cyrkach.
- Po co bawisz Sie w prostaka? Aż tak zależy ci na informacji? Na incognito? - Przeszedł do sedna Jakubek.
Teddevelien uśmiechnął się krzywo. Nie był zadowolony z konieczności podzielenia się informacją, ale wolał wtedy nie ryzykować.
- Takie konkrety bardzo burzą atmosferę wprowadzaną podczas rozmowy przeze mnie. Musimy? - zapytał retorycznie wampira, znając odpowiedź.

- Musimy. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak mnie korciło by przy Darlii ciebie wydać... - Kontynuował Alp
- Ależ proszę bardzo. - zaczął - I tak prędzej czy później się to stanie, z moją wiedzą lub bez niej. I nie ograniczysz się do Darli. Jednak jesteś inteligentny i dlatego ty o tym wiesz i tego nie zrobisz. Cyrk ma różne powody. Ja mam na przykład powody by ukrywać swoją tożsamość przed wszystkimi. Że tak się imć Kane'nie wyrażę, my, pospolite rębajłą i zbóje, szablisto, na jednym jedziem wózku.

- Rębajły, zbóje i wampiry, co? - Uśmiechnął się Kane półgębkiem. -... z czymże mój powód jest dla was oczywisty ale twój... dla mnie niejasny....

- Widzisz, Kane, jest oczywisty ponieważ zdecydowałeś się na wyznanie nam prawdy. Mój nie jest właśnie dlatego, iż go ukrywam. I nie ukrywam swojej tożsamości czy okolicznościowych dążeń ze względu na paranoję, tylko instynkt samozachowawczy, cechę mentalną u wampirów jako trudno umierających nieco zacofaną, i słusznie w zasadzie. - Teddevelien westchnął. Zaczynał nabierać podejrzeń że wampir nie odpuści, dopóki nie usłyszy wszystkiego o swoim kompanie lub nie przyjmie świadomie jakiegoś zmyślnego kłamstwa.
- Zgodzę Sie z tobą... lecz nie mogę ustalić relacji jakie za chodzą między nami póki nie usłyszę zadowalającej odpowiedzi... W skrócie nie wiem ile mogę powiedzieć.... - Kane nie dawał za wygraną
- To proste... możesz mi zaufać, albo przynajmniej mojej inteligencji, tak jak ja zaufałem twojej, biorąc pod uwagę iż nie ufam osobom. - przez chwilę zastanawiał się, obserwując Radcliffe'a, Laerwena i tego nowego - Drugą możliwością jest kompletny brak zaufania wobec mojej osoby czy inteligencji, w którym to zapewne żadnych relacji nie będzie, poza wspólnym celem.
- No niech będzie. - Kane'owi nie chciało się bardziej drążyć tematu. - Mam tylko jeden warunek. Nie mieszaj mnie w swoje prostackie incognito... Nie jestem twoim panem czy też właścicielem. Inna sprawa... oni i tak się domyślą a im później to wyjdzie tym gorzej dla ciebie.
Uśmiech ćwierćkrwi elfa z powrotem pojawił się na jego twarzy.
- Założysz się?
- Jak już mówiłem, nie uznaje umowy jaką zawarłeś na przykład z Vilgefortzem.... zakładów również nie uznaje... - Kane również się uśmiechnął i wyciągnął reke do uścisku. Nie do potwierdzenia zakładu a raczej do dojścia do jakiegoś konsensusu.

Teddevelien kaszlnął, co przypominało mu, że jeszcze nie w pełni doszedł do siebie po przesyłaniu myśli. Zmierzył wyciągniętą dłoń alpa wzrokiem, po czym uśmiechając się nieco grzecznie odmówił
- Obawiam się, że sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, wampirze... Gdy już to wszystko się skończy, będę zmuszony natychmiast was opuścić, dlatego takie umowy nie mają większego sensu. Na razie wam pomogę, i to nie tylko dlatego, że zagrożone jest moje życie, czy ponieważ jestem uzależniony od niebezpieczeństwa... Także dlatego że zdążyłem was nieco polubić, ciebie czy wiedźmina... Ale za dużo o mnie wiesz, abym czuł się bezpiecznie czy komfortowo, przy czym widzę, iż dalecy jesteśmy od ustalenia czegoś zadawalającego obydwie strony.
- Ja jestem za bardzo prostolinijny na takie umowy... - Zaśmiał się Alp, cofnął rękę. - Pozostawmy w tej sprawie, póki co, status quo...
- Nie istnieje status quo, wampirze. Czas tego nie uczy, ale doświadczenie owszem. Oxra się o tym przekonał. - odpowiedział z tym samym, niemym uśmiechem jednak grobowym głosem i przy nieprzyjemnym spojrzeniu. - Dużo się dowiedziałeś, zatem czas coś ustalić. Poza tym, wydaje mi się że to nie wszystkie twoje pytania. A ja jednak ci zaufam i nieco ci powiem. I jeżeli moje nazwisko, a z drugiej strony wygląd nie mówią ci wiele o moim pochodzeniu, to aluzja to truchła Kaedweńskiego szpiega na pewno.
- Gdybym sam miał określić powiedziałbym że jesteś szpiegiem bądź byłym szpiegiem z czego w tym zawodzie nie istnieje coś takiego jak "były szpieg".... raczej "martwy" jest lepszym określeniem. Moje przekonania opieram na twoim wyszkoleniu i sposobie bycia... wiecznie ostrożnym...
- Dużo wiesz, ale bycie byłym członkiem wywiadu nie oznacza jeszcze bycia szpiegiem. Ale skoro już tyle wiesz, tuszę, iż łatwo dla osoby o twoim rozsądku wydedukować, moje pochodzenie? Jeżeli zgadniesz wampirze dostatecznie dużą cześć, ja wymienię przekażę ci ostatnią informację, która przekona cię do zaufania mi... I być może grania w moją grę. Może sam zauważysz, że tak będzie bezpieczniej.

- Mam za mało informacji aby dokładnie określić twój cel... bycie członkiem wywiadu powiadasz... Nie wiem dlaczego ale twój wywód przyniósł mi na myśl słynnego Dijkstre....
- Zwierzchnika mojego byłego zwierzchnika, powiadasz. Myślałem raczej, że opowiesz nieco i genezie nazwiska Fairchaseaux, ale masz rację co do Redanii. Ale nie martw się, już im nie służę. Gorzej, że znajomość mojej... specjalizacji budziłaby więcej niż napięte stosunki pomiędzy mną a wiedźminem i Radcliffe'em... i w tym temacie tyle ci wystarczy. I prosiłbym, abyś tej gałęzi nie drążył dalej... na razie, dopóki jakoś nie zdobędziesz mojego zaufania. Może łatwiej mi opowiadać tobie, równie skrytemu pomiędzy większymi społecznościami, bo nie jesteś... z tego świata, odwołując się do historii twojej rasy.
W każdym razie, czy chcesz wiedzieć coś więcej, wampirze? Ja ci się zwierzam, ale wiesz czego oczekuję w zamian. Na razie pytaj.

- W zasadzie tyle mi wystarczy. - Wzruszył ramionami wampir - Słucham, czego chcesz w zamian?
- Grania w moją grę i dyskrecji. Tyle mi wystarczy. Może poza twoją historią, łatwiej byłoby mi zrozumieć twoje motywy...
- Moją historią? Motywy? Odpowiedziałem ci na początku. Twoja gra? Niech będzie... wyjątkowo się zgodzę. - Wampir się uśmiechnął - A może chciałbyś wiedzieć więcej o mojej rasie, co?
- Więcej? Jeszcze? Może nie jestem takim specjalistą jak wiedźmin, ale widzę, że udało się sprawić, abyście mnie nie doceniali. Moją bronią jest informacja, moją zbrojownią wiedza. Słyszałem dość dużo o wampirach.
Chyba, że sądzisz że uległem stereotypom...

- Co więc wiesz o wampirach, mój drogi?
- Phhh... daj mi pomyśleć... to było tyle lat temu. - zaczął prowokująco Ted.
- Nie spiesz się, mam czas.
- Zależy, co chcesz dokładnie wiedzieć. Moją podstawową wiedzą było jak nie dać się im zabić, jak je wytropić, jak je zabić lub zadać im ból. Biologiem to ja nie jestem, ale znam dodatkowe informacje. - zaczął, swoim prawdziwym nawykiem zaczesując na gładko włosy do tyłu.
- Na przykład, czym różnią się kasty? Ta wiedza przyda ci się, zapewniam....
- Nie znam większości, jestem przystosowany do radzenia sobie w społeczeństwach, w miastach, czyli przy ekstraordynarnych przypadkach upodabniających się do ludzi, jak właśnie alpy, mule, nosferaty... Bruxy raczej nie wchodzą w ten zakres, mimo że są wyższe. Jeszcze Laeiry może...
- Nieźle, nieźle.... A umiejętności wampirów? Jak je zdobywają?
- Wampiry niższe w zasadzie nie wchodziły w zakres mojej edukacji, chociaż podstawowych informacji o nich także uczyłem się jeszcze dawniej, jak byłem takim wypierdkiem małym, o połowę niższym. Zanim zapytasz - nie, nikt nie próbował ze mnie robić wiedźmina. W kwestii umiejętności nie wiem konkretnie, wiem tylko iż siłę wampira łączną mierzy się wiekiem i ilością wyżłopanej krwi, ale tym informacjom zaufałbym tylko w ostateczności, bo gość który to mi akurat przekazał życzył mi rychłej śmierci.
Oczywiście, pamiętając o podziale na gatunki.
- Wiedz że rangi niższe nie mają dostępu do wszystkich umiejętności. Poza tym w walce z wampirem twoją największa bronią będzie znajomość.... jego wieku. Nowe umiejętności są osiągane z wiekiem, trochę jak nauka chodzenia u ludzi.... Alp w moim wieku nie ma jeszcze praktycznie dostępu do żadnej umiejętności które może osiągnąć. Jednakowoż jestem na etapie w którym mogę osiągnąć prawdopodobnie najprzydatniejszą umiejętności wampirów.... niewidzialność. Jedyne czym mogę się pochwalić w kwestii rozwoju na tle innych wampirów jest umiejętność maskowania którą osiągnąłem w całkiem niezłym stopniu. W normalnych okolicznościach amulet wiedźmina wibrowałby jak jasna cholera. - Uśmiech wampira był jeszcze szczerszy.
- Myślę że tyle informacji ci na razie wystarczy, niech to będzie oznaka mojego zaufania, przyjacielu. - Skończył dyskusje Kane - Chodź, trzeba poszukać jakiegoś jedzenia....
- Taaak... coś czuję że to początek długiej przyjaźni. - Ted ruszył za alpem - Nie przekazałeś mi wiele nowego, ale dziękuję za zaangażowanie. Tak czy siak, znam niewypowiedzianą grozę, która może być potencjalnym postrachem wampira... nawet twojego pokroju...
- Skoro tak mówisz... skoro tak mówisz... - Rozmówcy poszli poszukać jakiegoś jedzenia.

- Tak mówię. Magowie potrafią być problematyczni. Nie miałeś tego typu doświadczeń? - zapytał, podążając za Kane'em.
- Jeszcze nie... Słyszałem jednak o tym.... Skończmy tę dyskusje... zmęczony jestem tym gadaniem...
- Ponieważ nie mam czasu uraczyć cię wieloletnim szkoleniem, przyjmij tylko coś ode mnie. - zatrzymał się, wyjmując swoje dwa sztylety. Chwycił jeden za rękojeść, czując delikatnie, jakby ziemia pod nim stała się bardziej miękka, a on sam mniej stabilny. Nóż nie działał na niego tak silnie jak na tych, na których został wyrobiony, ale nawet on odczuwał jego działanie.
- Hmmmm... ciekawe i niepokojące....
- Weź. - podał wampirowi jeden ze sztyletów. - Może cię uratować w trudnej sytuacji. Gdybyśmy kiedykolwiek spotkali Vilgefortza młodszego... albo gdyby Legendarni mieli więcej tej klasy podwładnych... ewentualnie... gdyby Radcliffe nie okazał się być przekonany nagle do współpracy przez świętej pamięci Bluedeatha tylko jego przełożonych... rzuć. Będziesz miał jedną szansę na trafienie. Ale nieważne w którą część ciała trafisz, mag... nie będzie groźny. - obejrzał ostrze noża, który pozostawił sobie. - Czysty dwimeryt.
- Tak myślałem... Dzięki.... Chodźmy, poszukajmy tego cholernego jedzenia bo głodny jak wilczur jakowy jestem.
- Tak... Kolejna aluzja... wybacz mi gadatliwość, ale jakbyś zgadł, czuję się nieco jak owca, która zaprzyjaźniła się z wilkiem i idzie z nim znaleźć jakąś przekąskę w miejsce z dala od pasterza...
- Jestem na odwyku. Nie kuś. - Odpowiedział poważnie wampir.

Poszli szukać jakiegoś jedzenia. Cała drużyna była wygłodzona. Jakubek rozglądał się za jakimiś dzikimi jabłkami….

(chyba jeden z dłuższych postów na tym forum, 4/5 stron worda)
Obrazek
Sirion
Marynarz
Marynarz
Posty: 293
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:47
Numer GG: 11883875
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sirion »

Sibard

Przez cały czas uważnie przyglądał się wykonywanej operacji, starając podzielić się resztkami wiedzy, jaką nabył na temat medycyny podczas nauki w świątyni. Musiał przyznać, że mimo niesprzyjających warunków i sytuacji wszystko wyszło nad wyraz dobrze. Odłamek został usunięty, rana magicznie zasklepiona, a driada straciła przytomność (Sibard uznał, że i tak trzymała się nad wyraz dobrze).
- Macie jakieś racje żywnościowe? A może ktoś z Was zna się na myślistwie? - Spytał wiedźmin po skończonej operacji.
- Racji żywnościowych co prawda nie mam, ale zapolować bym mógł? - Uśmiechnął się najemnik - Nie mam co prawda jakiegoś wielkiego doświadczenia w tej dziedzinie, ale coś tam złapię. Do tego przyda mi się trochę rozrywki - Zdjął kuszę z pleców i ruszył w głąb lasu - Aha, tylko postarajcie się jej nie budzić - Odwrócił się i wskazał na driadę - Musi wypocząć.
W tym momencie błysnęło coś czerwonego.
- E tam... Może burza... - Powiedział, machnął ręką i wszedł do lasu. Wiedział jednak, że to coś więcej.
- Mam wrażenie, że Vilgefortz ma coś z tym wspólnego. Ci debile pewnie znowu go nie docenili... - Uśmiechnął się do siebie.
Cóż trzeba się wziąć za znalezienie czegoś do żarcia... Rzeczywiście zrobiłem się głodny...
“Better to fight for something, than live for nothing”

General George S. Patton

Fortis cadere, cedere non potest
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Alien »

Radcliffe i Learwen (dialog)
Macie jakieś racje żywnościowe? A może ktoś z Was zna się na myślistwie?- zapytał Learwen.
.

- Rozpaliłbym ogień, to byśmy coś ugotowali, jednak mogłoby to sprowadzić pościg. Jak uważacie? -

- Chyba lepiej nie Learwen. Jeśli jeszcze nie wpadli na nasz krok to mamy szczęście. Ogień daje 100 procentową pewność że nas znajdą- powiedział. Spojrzał na wiedźmina. Miał cały czas jego nóż. - Wiedźminie oddasz mi mój nóż?

Chłopak spojrzał na Radcliffe'a. Przypatrzył się ostrzu, które trzymał w dłoni. Wciąż była na nim krew.
-Tak, już oddaję.- powiedział, wyciągnął manierkę, oblał ostrze wodą, tak aby było czyste. Wytarł o kamizelkę. -Przepraszam, zamyśliłem się- rzekł, podrzucił nóż lekko do góry i zręcznie złapał palcami, za ostrze. Podał go towarzyszowi.

-Słuchaj... możemy pogadać?- zapytał. Chciał wiedzieć coś więcej o swoich kompanach.

- Dziękuje. Tak możemy pogadać Learwen- powiedział szybko Radcliffe. Miał sprawę do Larewna.- Mam do ciebie sprawę ale mów o co chodzi...

-Wiesz może coś o tym amulecie? Albo o Legendarnych?- zapytał, siadając na płachcie, obok driady i oglądając gojącą się ranę ręki. -A tak w ogóle, jaki masz powód, żeby iść do Kaer Morhen?
Spojrzał na towarzysza. Chyba pytanie było zadane za wcześnie.
-Nie zrozum mnie źle, nie żebym jakoś brał Cię na spytki, ale... no wiesz, jestem wiedźminem, mam was chronić i tak dalej.

- Zaczne od pierwszego pytania. Amulet. Nie mam pojęcia co to jest. Musiałbym to przebadać. A do tego nie mam odpowiedniego sprzętu. Dalej : Legendarni- zamyślił się na chwilę jeżdżąc nożem po ramieniu. Zmusił się aby spojrzeć na wiedźmina- Legendarni są dla mnie tajemnicą. Mogę tylko zgadywać. Poza tym nigdy ich nie widziałem. Ale podjerzewam jedno. To nie są ludzie, elfy ani krasnoludy. Muszą być kimś pdobnym do ciebie. Zmutowanym. Nie zrozum mnie źle wiedźminie. Nie chcę cię obrazić. Ale tak myślę. Jakiś mag ich zmutował. Nie wykluczam eliksirów. Ale zanim odpowiem na ostatnie pytanie powiedz mi szczerze. Czy dałbyś radę w razie kłopotów lub gdyby nas zaatakował zabić Kane'a?

-Nie obrażasz mnie. Co prawda to ptawda, jednak jestem mutantem. A przy tym podzielam twoją opinię, byle człowiek czy elf nie poradziłby sobie z wiedźminem nawet walcząc w stosunku trzech, czterech na jednego. Może nie są zmutowani, ale na pewno w jakiś sposób wspomagają się magią. Musi za nimi stać ktoś ważny lub potężny, jacyśczarodzieje na pewno cś o nich wiedzą, mikstury magiczne nie rosną na drzewach.
-Zabić Kane'a?-
mruknął, patrząc lekko niedowierzająco na Radcliffe'a. Zmarszczył brwi, przyglądając mu się uważnie. -Nie wiem czemu miałbym to robić, wierząc że powiedział prawdę,tego co powiedział, jest nieszkodliwy dla ludzi więc chyba nie powinienem.- rzekł, zastanawiając się, dlaczego jest o to pytany. -Ale gdyby nas zaatakował... nie mam ze sobą mistur, więc mógłbym mieć problemy, ale myślę że o ile nie ma jakiejś sztczki w rękawie... chyba bym dał radę, ale okazał się być dobrym wojownikiem. Zapewne nie wyszedłbym z tego cało, ale powinienem sobie poradzić- powiedział, odprowadzając wampira wzrokiem. Medalion spokojnie drgał.
-Dlaczego o to pytasz? Zalazł Ci za skórę, czy jak?

- Nie , nie zalazł. Po prostu chcę wiedzieć co się stanie jeśli... Bluedeath go potrzebował dla legendarnych. Taką dał mi misję. Dowiedzieć się kto jest tym wampirem. Oni wiedzą że ktoś z nas nim jest ale narazie nie wiedzą dokładnie kto... Twoje ostatnie pytanie. Co mnie sprowadza do kaer morhen. Jest to pewnego rodzaju problem... Chcę zdobyć wiedźmińskie mutageny. Jeśli uda mi się rozpoznać składniki to zrobie ich więcej. O wiele więcej. Sprzedam magom. Będe bogaty może nawet wróce do łaski magów.- powiedział Radcliffe.

-A czemu Legendarni potrzebowaliby wampira? Nie mogą żadnego złapać, jest ich jeszcze dość sporo, w każym większym mieście znajdzie się mały klan.- rzekł wiedźmin. Zrobił osię chłodno, wyciągnął kurtkę i nałożył ją na siebie. Rozejrzał się za miejscem w którym rosłyby jakieś zioła- czy to jako składniki lecznicze czy jako barwniki- uwielbiał sztukę maskowania sie, którą poznał w Brokilonie. Wprawdzie nie walczył łukiem, ale bycie niewidzialnym w lesie było czymś co zawsze go pociągało.
-Chcesz zdobyć wiedźmińskie mutageny? Wiesz że...- zaczął, ale nagle uświadomił sobie coś. -O cholera... myślisz że Legendarni... też chcą je zdobyć? To dałoby im ogromną siłę. Staliby się potęgą, z którą każdy musiałby się liczyć, jeśli za prawdziwą uznajemy wersję że są mutantami.

- Możliwe że chcą je zdobyć... Nie pomyślałem o tym... Ale masz rację inaczej nie zdobywali by warowni starego morza...
- powiedział wolno Radcliffe.

-Wiedźmini za nic w świecie nie oddaliby mutagenów. Nawet za ogromne pieniądze. W niewłaściwych rekach te substancje mogłyby być naprawdę niebezpieczne
- rzekł Learwen.

- Oczywiście. Ale czy to tyczy się też ciebie? Przecież właśnie zostałeś ostatnim wiedźminem na świecie. Nie umiesz obsługiwać mutagenów prawda?- powiedział Radcliffe- Więc tak czy inaczej te mutageny ci się już nie przydadzą!

-Nie jestem ostatnim wiedźminem, większość zapewne była w drodze. Po co komu wieźmin siedzący w starej warowni? Żaden z nas nie zginął śmiercią naturalną. A jeśli chodzi o mutageny- tak, nie przydadzą mi się. Ale mogą się przydać komuś innemu. A ktoś z wiedźmińskimi mutagenami do dyspozycji moze być niebezpieczny.
- rzekł Learwen

- Mutageny przydadzą się ludziom. Jeśli uda im się oddzielić poszczególne składniki powstaną lekarstwa na różnego rodzaju zarazy i choroby! Czy to nie jest dobry cel aby ujawnić te mutageny? Ty bronisz ludzi przed potworami. Kikimorą dajmy na to która w ciągu roku zabije trzech czterech ludzi. A zaraza w ciągu miesiąca może zniszczyć miliony ludzi! Daj mi te mutageny kiedy dojdziemy do Kaker Morhen a ja zaniosę je magą na Thadenn!- prawie krzyknął Radcliffe.

-Nie, nie, nie to nie przejdzie. Nie mogę tego zrobić. NAszym zadaniem było strzec eliksirów, aby nie dostał ich nikt inny. A potem wy, magowie zrobicie rasę super ludzi, a biedacy będą umierali.- wytłumaczył Learwen-Dlatego, nie będę mógł Ci ich dać. Muszę was bronić, czasem nawet przed wami samymi.

- My ? Magowie? Nie bądź śmieszny! Jedyny sposób że magowie mnie może nie zabili to przynieść im te pierdolone mutageny!

-Jak to nie zabili?- zapytał wiedźmin. -Podpadłeś komuś, czy co? I dostałeś zadanie w ramach rehabilitacji- zdobyć wiedźmińskie mutageny?

- Mniej więcej...- zaczął się jąkać Radlicffe- Kiedy byłem w akademi zostałem wyrzucony, nie powiem ci teraz za co to długa historia. Od tamtego czasu moje stosunki z magami się pogorszyły. Było to dawno temu teraz czas odpocząć. Ale jedyny sposób żeby magowie przestali na mnie polować to dać im coś cennego. Jedyne co przychodzi mi na myśl to mutageny. Od długiego czasu ich szukają. Jeśli im je dam to przeżyję może nawet osiągne jakieś stanowisko wśród nich...

-A zastanowiłeś się nad konsekwencjami swojego czynu? Ktoś zarobi na tym kupę kasy, a potem zacznie rządzić. Potem nagle pojawi się jakaś choroba i zacznie zaibjać ludzi których nie będzie stać na lekarstwo, albo pojawi się armia niepokonanych wojowników, choćby takich jak wiedźmini, którzy na czyichś usługach zaczna zabijać innych. NAstanie czas panowania nowej rasy, w dodatku takiej której istnienie będzie sprzeczne z naturą.- powiedział Wiedźmin. Był coraz mniej przekonany do magów i ich pracy.

Radcliffe zamyślił się. Zerwał z ziemi słomkę i zaczął ją łamać w palcach. JEśli miał być ze sobą szczery to zadawał sobie to pytanie od wielu miesięcy. Na początku pomyślał : Co mnie obchodzą inni ludzie? Czy oni mi kiedyś pomogli? Ale odkąd poznał tą dziwną kompanię zaczął się zastanawić. Nie byli to idealni ludzie. Mieli swoje wady ale jakoś nie ignorowali innych ludzi. Wampir przestał pić krew a wiedźmin dawał mu wykłady moralności. Jak mu tu odpowiedzieć? W ten sposób żeby nie zaczął mnie traktować jak robaka? W końcu się zebrał i powiedział:

- Wiedźminie postaw się na moim miejscu co ja mam zrobić? OD lat przenoszę się z miejsca na miejsce szukając spokoju. Nie znajdę go póki nie zrobię czegoś w związku z magami. Mogę uciekać dalej ale nie chcę! Na razie jest mi dobrze. Mam do kogo się odezwać. Ale w końcu nasza tak zwana hassa się rozpadnie a co ja wtedy zrobię?

Wiedźmin przez chwilę nic nie mówił. Choć nie pochwalał chęci Radcliffe'a do zdobycia mutagenów, to rozumiał jego sytuację. Zastanawiał się, jak mógłby mu pomóc, zaoferować coś, co sprawi że magowie będą mu przychylni a jednaocześnie nie dostaną mutagenów.

- Każdy z was ma swój dom do którego chce kiedyś wrócić: Ty kaer Morhen , driada Brookilon, Teda i Kane'a aż tak dobrze nie znam. Sibarda i Darli zresztą też. Ale ja nie mam dokąd wrócić. Wszędzie będe ścigany jak pies. Nie mam domu! NAwet nie wiesz jak to boli kiedy dzień za dniem idziesz przed siebie nie patrząc za plecy!- Radcliffe próbował przekonać dalej wiedźmina.

-Myślę, że w Kaer Morhen będzie dość magicznych artefaktów które będę Ci mógł udostępnić, magowie też powinni być zadowoleni- rzekł. -Ja... wiesz, jeszcze przedwczoraj bym tego nie rozumiał. Ale dziś już rozumiem. Teraz, ja też nie mam domu. Gorzej- istnieje we mnie tylko pragnienie zemsty. I wbrew kodeksowi, będę zabijał ludzi.- powiedział Learwen.

- Tak wiem. Tyle że nie ludzi. Legendarnych. Ale artefakty? W Kaer Morhen?- nagle wybuchnął śmiechem. Przyszłość wreszcie zaczęła się robić kolorowa- Dziękuje. Ale nie myśl że wezmę je za darmo. Zrobię jedyne co mogę. Pomogę ci zabić legendarnych! I naprawdę myślisz że wiedźmini przeżyli? Ilu ich mogło być w Kaer Morhen? Ilu przeżyło?

-Myślę, że więcej wiedźminów jest obecnie na szlaku niż martwych w Kaer Morhen. Nie licząc adeptów, dzieci i druidów, którzy na szlak po prostu nie wychodzą. Szacowałbym ze przynajmniej drugie tyle ilu było w twierdzy jest żywych. Ale mogę tylko przewidywać, to nic pewnego.- zaczął tłumaczyć Learwen.

- Wiem
- Radicliffe pokiwał głową- A teraz czas zrobić bardzo ważną rzecz. Zbadać amulet pod kątem magi. Muszę spróbować. Jeśli się uda to myślę że zyskamy wiele cennych informacji i odpowiedzi na nasze pytania... Do roboty.- Uśmiechnął się lekko Radcliffe.NAstępnie odwrócił się w stronę Kane'a i zawołał:
- Kane możesz na chwileczkę?
00088888000
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

Kane i Ted
Poszli dalej rozglądając się na boki w poszukiwaniu zwierzyny. Nic się jednak nie działo nawet wiewióra nie zaszeleściła w koronach drzew.
Przeszli przez niewielki wykrot w którym rosły pokrzywy, przedarli się przez krzaki jeżyn, aż wreszcie zobaczyli niewielki sosnowy zagajnik w którym wesoło świergotały wszelkiego rodzaju ptaki.
I wtedy Kane go zobaczył. Znacznie szybciej niż Ted, wyczulony wampirzy wzrok dostrzegł zwierze znacznie szybciej niż szpieg.
Bo było to zwierze. Jeleń. Wielki, wspaniały jeleń cicho skubiący zieloną trawę rosnącą naokoło niewysokiej brzozy. Zdawał się nie zwracać uwagi na dwóch przyjaciół, był widocznie zbyt głupi lub głuchy.
I nagle Kane syknął. Wyczuł coś bardzo złego, jakiś tajemniczy impuls magiczny. Spojrzał na Teda. On też poczuł, wampir wyczytał to z jego oczu. Obydwoje wyczuli aurę magiczną, mieszaną z okropnym przeczuciem.
Jeleń usłyszał syk wampira, dostrzegł ich i rzucił się w bok.
Coś się szykuje, pomyślał Kane. Ale, co?

Darla
Kobieta położyła się na trawie, rozkoszując się ciepłem rozchodzącym się po całym jej ciele. Ponownie zapadła w drzemkę, ponownie ujrzała dziwne obrazy, będące - być może - urazami z przeszłości.

Ujrzała tysiące gwiazd, sierp księżyca. Już nie leżała na trawie, tylko stała wśród zbóż dotykając ich ręką gdy falowały wprawiane w ruch ciepłym zachodnim wiatrem.
Odetchnęła głęboko wypuszczając powietrze nozdrzami. Była wolna!
Powoli ruszyła przed siebie, dłonią wciąż dotykając wysokich traw. Szła wolno, delektując się wolnością i ciepłą majową nocą. Szła z taktem, omijając krecie kopce, szła delikatnie niczym motyl.
W zasadzie - czemu nie? Jej ubranie opadło na ziemię, a wyzwolona spod wszelkich barier puściła się biegiem przed siebie, naga, na tle gwiazd, księżyca i złotych pól.
I nagle przeszkoda. Potyka się, przewraca, padając na coś miękkiego... Na coś śmierdzącego.
Trup. Odskakuje z przestrachem, odruchowo zasłaniając intymne miejsca dłońmi. Ale przecież nie musi. Trup jest zimny, martwy, nie widzi. Nic nie widzi i nic nie czuje.
Pochyla się nad nim. Oczów już niema, wydziobały kruki. Ubranie - zdjęte, zapewne chłopi zabrali je jako własne. Szyja rozdarta. Padlinożercy.
W oku Darli pojawia się łza. Płacze? Dlaczego? Bo nie może cieszyć się życiem. Jest twarda, daje radę. Ale nie potrafi.
Krew na twym ręku... krew na twej sukience...
pamięta. Pożogę i dym, gdy uciekała, gdy gonili ją, szczuli. Gdy łapali. Gdy jakimś cudem znikała.
Pamięta.
Nie zapomni.
Nigdy.


Zbudziła się gwałtownie. Coś się działo. Podniosła się na łokciach, rozejrzała.
Kane'a i Teda nie było, poszli po coś do jedzenia, jak wywnioskowała. Laerwen i Radcliffe rozmawiali cicho nieco dalej. Sibard stał nad śpiącą driadą, czuwał.
Nie wiedziała co czuje do najemnika, ale bynajmniej nie były to chyba uczucia negatywne. W końcu pod strojem Sibarda grały mięśnie a jego twarz zdradzała szlachetne rysy.
Pomyślała chwilę nad snem. Chyba wspomnienia...
Znów poczuła coś złego, mocniej niż gdy się zbudziła. Znów coś się działo. I nagle krzyk. Tylko w jej głowie.
bądź twarda - powiedział głosik w jej piersi.
Rozejrzała się ponownie. Na pozór nic się nie działo. Ale straszliwe uczucie narastało...

Baernn i Sibard
Driada spała, ale był to - jak już driady mają - sen na jawie, podczas którego była świadoma wydarzeń wokół niej.
Ale ona nie chciała być świadoma. Chciała po prostu odpoczywać.
chyba będziesz jedyną osobą która się wyśpi pomyślała.
Sibard stał wciąż nad nią, czuwał. Oparł się o drzewo i podrapał się za uchem obserwując śpiącą driadę. Złamał w ręku gałązkę.
Ta błyskawica... łatwo było mu się domyślić że to Vilgefortz, że tam trwa niezła jatka. Był szczerze ciekaw co stanie się z ambitnym magiem. Ostatecznie, on nieco lepiej go znał. Wiedział do czego jest zdolny, a był do wielu. Głupi mówli że Vilgefortz Młodszy podnosi most zwodzony ruchem brwi. Brednie. Ale wszędzie jest ziarnko prawdy. Mag był szalenie inteligentny i silny. Sibard nie chciałby się z nim zmierzyć, choć obawiał się że niedługo może się to stać.
Przestań - pomyślał - Jeśli Vilge rozwali te kurwy to zwieje na koniec świata...
I nagle poczuł coś dziwnego. Bardzo dziwnego. Jakaś żyłka, coś podejrzanego dotykała jego umysłu, wpraszała się. Zmarszczył brwi. To był magiczny impuls.
A po chwili wiedział. Zerwał się na nogi trzymając się za skroń...
- SIBARD!
- Vilgefortz Młodszy!
- Tak to ja, ty zawszona, skurwiona mendo! Trafił mnie jeden skurwysyn, rozwalił mi nogę, nie ucieknę!
Sibard szybko sobie wszystko wykalkulował. Czarodziej walczy z ludźmi Gwida... nie może uciekać... i prosi GO o pomoc!
- Sibard, wiesz co mogę! - ryknął głos w jego głowie - Rozwalę cię, sukinsynie, choćby i w piekle, jeśli mi teraz nie pomożesz!

Driada obudziła się. Zobaczyła jak Sibard odstępuje od niej bardzo gwałtownie trzymając się za głowę... Co jest?
Nie wiedziała. Była zła że wyrwano ją ze snu, ale już po chwili zorientowała się co było powodem jej przebudzenia.
Szalenie złe przeczucie...

Radcliffe i Laerwen
Obaj skończyli już swoją rozmowę, wołając Kane'a. Ten jednak nie odpowiedział, był z Tedem dość daleko. Nie mieli amuletu. Radcliffe rzucił spojrzeniem na niewiadomo czemu szarpiącego się Sibarda, na zbudzoną driadę i Darlę, w tym samym, mniej więcej czasie. On też odczuł dziwne uczucie, złe uczucie. Przeczucie. On jednak, jako mag, odczuł coś jeszcze innego. Zbliżającą się do nich falę potężnej magii, jakieś podejrzane źródło. Zmarszczył brwi...
Wiedźmin nic nie poczuł. Siedział milcząc i obserwując akcje w ich prowizorycznym obozie. A potem coś usłyszał. Jakby daleki, bardzo daleki, jęk. Nie był pewien. Nieraz wyły tak wilki, choć mógłby przysiąc że to akurat był ludzki krzyk.
Odruchowo położył rękę na rękojeści miecza. Wyuczono go tego.
Radcliffe zmarszczył brwi. Półelfka siedziała na trawie. Driada obudziła się, jej twarz nie zdradzała emocji.
Chyba za jakiś czas coś się mocno spierdoli.
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

Kane

Kane tęsknie patrzył za jeleniem. Gdzie jest driada gdy jej potrzebujesz... - Odpoczywa niedaleko po operacji wyciągania strzały z "boku". Driada ranna od strzały..... O Ironio!
- No i potencjalne żarcie nam spieprzyło. Może i dobrze bo zaczęłoby nas kusić do rozpalenia ogniska dla tego "jelonka"...
- Chodź, może coś jeszcze znajdziemy jak się pospieszymy....

Coś wisiało w powietrzu... wampir czuł to....
Obrazek
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Alien »

Radcliffe
Wyczuł impuls. Błyskawica wskazywała na maga. Vilgefortza lub Legendarnych o ile ci ostatni władali magią. Co z Kanem i Tedem? Spojrzał troskliwie na Sibarda. Zwykły ból głowy czy ktoś nawiązał z nim kontakt? A może ma wizję? Jego spojrzenie przesunęło się na obudzoną driadę. Ta też to poczuła. Potem przesunął wzrok na Darlę. Ta też coś poczuła. Jedyny Learwen zachował spokój. Dziwnę. Albo nie pokazywał tego po sobie albo coś z jego medalionem było nie tak. Powinien zaalarmować właściciela o magii której poczuł Radcliffe. Lekko dotknął ramienia wiedźmina. Jeśli ten nie wiedział o tym impulsie magii to zamierzał go o nim powiadomić.
- Learwen, magia- powiedział półszeptem.
00088888000
Matt_92
Mat
Mat
Posty: 554
Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
Numer GG: 6781941
Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Matt_92 »

Laerwen

Wiedźmin podniósł się na klęczki, dłonią sięgnął do boku, dotknął chłodnej głowni miecza.
-Czuję...- szepnął cicho, nie spoglądając nawet na towarzysza- rozglądał się wokół i nad siebie. Nasłuchiwał. Słyszał przez chwilę dziwny jęk, jakby w oddali.
Czekał. Czekał i wciąż nasłuchiwał.
Spojrzał na Darlę, potem na Baernn. Chyba się obudziła. Coś działo się z Sibardem.
-Baernn? Będziesz w stanie się ruszyć?- szepnął do driady, przysunął się nieco bliżej.
Odwrócił się do Radcliffe'a.
-Trzeba będzie rozstawić warty. Może tu być niebezpiecznie, a z marszem będziemy mieli problem, bo musielibyśmy nieść dziewczynę. I nie mamy żywności, zostało mi tylko kilka pasków suszonego mięsa.
Poprawił paski przy rękawicach, wysunął powoli miecz z pochwy.
A d'yaebl aep arse!
Zablokowany