[Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Brzoza
Bosman
Bosman
Posty: 1796
Rejestracja: poniedziałek, 26 lutego 2007, 10:52
Numer GG: 0
Lokalizacja: Freistadt Danzig

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Brzoza »

Baernn
Cokolwiek się działo przy ognisku, Driadę to niespecjalnie interesowało. Miała problemy z zaakceptowaniem palenisk w chatach, a co dopiero ogniska w środku lasu. W Brokilonie za odpalenie tych zabawnych zapałek, które produkuję gnomy, należał się nóż w brzuch. W końcu płonące drewno było kiedyś częścią puszczy lub ogrodu. Żyło i miało się dobrze. Ludzie to jednak słabe istoty, jeżeli potrzebują sztucznego ciepła. Baernn wstała, zupełnie obrzydzona sykiem i zapachem pieczonego mięsa. Z resztą wsytarczyło jej to co zjadła. Driada przyzwyczaiła się do brokilońskiej diety, która przewidywała posiłek raz dziennie. Okrążyła jakby niepewnie polanę, przyglądając się wszystkiemu naokoło. Towarzysze się dobrze bawili. Kane i Półelfka zniknęli gdzieś za drzewami. Driada obróciła głowę i przyjrzała się jednym z najwyższych pni wyrastających z brzegu polany. Poprawiła łuk i kołczan, złapała się za niewielką gałązkę i kilkoma zwinnymi susami wspięła się na gałąź, która wyglądała na stabilną. Podciągnęła się jeszcze dobre kilka metrów do góry, jednak to nie była to wysokość którą chciała osiągnąć. Baernn chciała wejść ponad korony drzew, gdzie las wydaje się wielkim morzem zieleni. Zwinnie doskakując i łapiąc się gałęzi doszła ponad korony drzew. Tutaj smród ogniska był na tyle mocno rozwiany że czuła się komfortowo. Oparła się o pień i spuściła jedną nogę w dół. Spojrzała w dół. Nie widziała towarzyszy poprzez poszycie, jednak miała świadomość gdzie są, no i słyszała ich. Tu z góry musieli wydawać się bardzo malutcy.

N'esse sneachda 'se an reòthadh bhno thuath,
N'esse crannadh fuar bhno ear,
N'esse uisge 'se an gailleon bhno iar,
Ach an galair a bhlean bhno deas
Blàth, duilleach, stoc, agunn freumh
Canan me threubh 'se me sorcas.

Zaczęła śpiewać ani to cicho ani na tyle głośno by miało się nieść po okolicy. Od razu jej sie lepiej zrobiło, często śpiewała właśnie tę pieśń na poprawę humoru. Rozłożyła się na gałęzi jak król na tronie. Zastanawiała się po co w ogóle jeszcze trzyma sie z tymi ludźmi. Znaczy - mogła uciec bez problemu. Nawet teraz mogłaby uciec - nikt by jej przecież w lesie nie wytropił, ani nie dopadł. Chciała z początku zobaczyć sławne wiedźmińskie siedliszcze. Tylko - czy ogród buduje mur czy roślinność która w nim stoi? Skoro nie ma tam wiedźminów, nie było po co tam jechać. Baernn obróciła się na brzuch i wyglądała jak jedno z tych dziwnych stworzeń z południa, które wyglądają zupełnie jak ludzie, są jedynie bardziej owłosieni i nie mają rozumu. Widziała raz kilka takich stworów kiedy do Ban Glean przyjechał cyrk. Lecz to było dawno, lub chociaż wydawało się to dawnym wspomnieniem. Spojrzała w stronę, z której przyszli. "Jeżeli wysłano za nami pościg... Oni gdzieś powinni tam być. Zawsze jednak warto stać na straży.
ObrazekObrazekObrazekObrazek
Sirion
Marynarz
Marynarz
Posty: 293
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:47
Numer GG: 11883875
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sirion »

Sibard

Sibard stał samotnie nie angażując się zbytnio w proces przygotowywania zwierzyny. Nie miał na to ochoty, zresztą i tak nigdy go nie interesował się tym aspektem zbytnio. Zdecydowanie wolał machanie mieczem od skórowania i krojenia jakiejś padliny. A teraz miał znacznie ważniejsze sprawy na głowie. Sprawy, które podążały za nimi nieustannie.
"Wiedziałem że nam nie odpuszczą. Ech... Siedzimy tu i udajemy, że wszystko jest dobrze a za nami podąża mała armia najemników chcąca tylko skrócić nas wszystkich o głowę... A do tego wkurwiony Vilgefortz.... On przeżyje nie ma co do tego wątpliwości. A potem nas znajdzie. A potem... Wolę już o tym nie myśleć..."
Pomysł o rozpaleniu ogniska, i w ogóle rozbicie tego ogniska, wydawało mu się mało rozsądnym wyjściem. Czas ich gonił, a oni siedzieli w jednym miejscu. Ale rozumiał to. Wszyscy potrzebowali chwili wytchnienia. On sam był głodny. Naprawdę głodny. Od czasu do czasu przenosił wzrok w kierunku oprawianej zwierzyny i prawie czuł już smak pieczonego mięsa. Ze zdumieniem dojrzał jak Kane podczas dzielenia jelenia, pozbawia zwierzę języka.
"Pewnie jakiś smakosz..." - Pomyślał z rozbawianiem i uśmiechnął się pod nosem.
Chwilę później wampir zaczął dziwnie zachowywać się na widok jabłka jedzonego przez półelfkę.
"Pewnie jakieś wampirze zboczenie czy coś..." - Wzruszył lekko ramionami i dostrzegł iż wiedźmin kończy dzielenie zwierzyny. Podszedł więc szybko i postanowił mu pomóc przy przenoszeniu przyszłego posiłku. Driada i mag tymczasem skończyli przygotowywać rożen. Sibard bez słowa zajął miejsce przy ognisku i zaczął obracać rożen z nabitym jeleniem. Po jakimś czasie mięso było już gotowe. Pachniało naprawdę smakowicie. Najemnik przełknął ślinę i ostrożnie wraz z wiedźminem zdjął upieczonego jelenia. Gdy już każdy dostał swoją część, usiadł w sporej odległości od wszystkich i pogrążył się w analizowaniu sytuacji. Rozważał wszystkie możliwości, każdą możliwą sytuację i próbował znaleźć wyjście z kłopotów w jakie wpadli. Nie był w stanie jednak nic wymyślić. Postanowił to zostawić jak zwykle losowi.
"Co ma być to będzie. Potem się będziemy martwić"
Jednego był pewien - musieli się stąd jak najszybciej zbierać. A nie zanosiło się na to na chwilę obecną. Półelfka zniknęła gdzieś z wampirem, a driada również się gdzieś ulotniła.
- Sibard może byśmy zgasili ten ogień, co? - Odrzekł mag, który pozostał przy ognisku i spojrzał na niego znacząco.
"Sam dupy pewnie nie ruszy. Ech... Jak zwykle to ja muszę się tym zając"
Wstał powoli i zalał ognisko wodą. Nie chciało mu się z nim bawić. Wrócił na swoje miejsce i bez słowa położył się na trawie rozmyślając o swojej przyszłości oraz o tym co zrobi jak wyjdzie z tego wszystkiego cało...
“Better to fight for something, than live for nothing”

General George S. Patton

Fortis cadere, cedere non potest
Matt_92
Mat
Mat
Posty: 554
Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
Numer GG: 6781941
Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Matt_92 »

Laerwen

Wiedźmin spokojnie zajmował się przygotowywaniem obiadu. Uważnie obserwował Kane'a- nie to, żeby mu nie ufał, ale wolał być ostrożnym względem niego. Nie był pewny jak podziała na tamtego świeża krew zwierzęcia. Skończył zabawę z mięsem i wziął się za jedzenie. Usiadł obok Radcliffe'a, oparł się o drzewo, a swoją uwagę skupił na posiłku.
Kane wraz z Darlą udali się w ustronne miejsce. Wiedźmin wytężył słuch, choć nawet nie musiał- domyślał się, czym byli zajęci. Spojrzał jedynie kątem oka na driadę, ale niczego z tym nie zrobił, przysunął się tylko nieco bliżej ogniska i użył znaku Igni, aby podtrzymać ogień- zapewne Radcliffe zwróci na to uwagę jako mag.
Przez chwilę bał się, że wampir może zrobić tamtej krzywdę, ale niespecjalnie go to obchodziło. Ktokolwiek mu groził, nie zasługiwał na jego uwagę ani na pomoc w obronie przed kimkolwiek, bądź czymkolwiek. Może i dziewczyna nie miała ochoty zrobić mu czegokolwiek, ale jednak nie był w nastroju aby się przekomarzać.
Po skończonym posiłku, wytarł dłonie, i pomógł Sibardowi zamaskować ślady ich bytności tutaj. Zapach roznosił się wokół, zostawili też przygniecione rośliny, resztki drzewa przy palenisku, i kilka innych rzeczy, które mogłyby wskazać drogę tym, którzy ich szukali.
-Baernn? Widzisz coś stamtąd?- zapytał driadę. Nie unosił zbytnio głosu, wiedział że usłyszy.
A d'yaebl aep arse!
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: the_weird_one »

Teddevelien

Zaspokoiwszy głód jedzeniem przyniesionym przez driadę, oparł się o drzewo rozmyślając. Mimo braku wyśmienitej kondycji był zdolny do forsownego marszu, gdyż domyślał się jak blisko może być pościg.
O ile jakikolwiek w istocie był.

Rozmyślał o dwójce przyznaczonej ich pilnowaniu. W zasadzie ten Sibard i półelfka nie zatrzymaliby ich nawet gdyby bardzo chcieli. Z kolei adiutant Bluedeatha nie mógł być idiotą. I na pewno nie był.

Teddevelien nie dał po sobie poznać, że chce śledzić wampira i półelfkę gdy ci się odłączyli. Obserwował ich przez dłuższy czas i zaczynała go zastanawiać rola zabójczyni w tym wszystkim, zwłaszcza że wampir został z nią sam na sam. Nie ruszył się jednak, wiedząc, jak zapewne zareagowałby Kane i byłoby to groźne dla jego własnej tożsamości.

Poza tym pasowały mu napięte nastroje pośród grupy. Stwarzały pewną sferę bezpieczeństwa... i można było sobie pozwolić na stratę kogokolwiek. Nikt nie robiłby problemów. Może wiedźmin. To też mogło się jednak zmienić... Wszystko było gorzej niż niebezpieczne.

Ułożywszy się wygodnie na zwiniętej zbędnej wierzchnej odzieży, stwierdził, iż na wszelki wypadek powinien utrzymywać dobre relacje z jedyną osobą, która naprawdę mogłą się przeciwstawić wampirowi. Tak na wszelki wypadek.

- Rzeknijcie przeto, imć magu, jakowoż to było? Wyście naraz pochwyceni a po chwilijże widzieć maga pod basztą z tamtymiż jebańcami i Gwidem czy jak mu było, psu na imię? Wyście pochwyceni byli przez Bluedeatha a potem was jeno wypuścili tak od razu? Cuże miejsce miało, bo chyba nie nasrali w gacie ze strachu że magiem jesteście? - zapytał półszeptem tak, aby pozostali trzej męzczyźni przy ognisku go usłyszeli. Z resztą, za chwilę się dowie kto tu jest bystry...
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

Baernn
Driada wspięła się na drzewo zręcznie pomykając po gałęziach niczym wiewiórka.
Gdy dotarła na sam szczyt, na sam czubek drzewa, oparła się o pień i wyjrzała zza zielonych liści rozglądając się wokoło.
Był to widok którego nie zapomina się nawet w trakcie tortur. Naokoło niej, jej drzewa, jej drużyny, jej polany rozpościerała się ogromna markiza lasu. Po horyzont, na którym widniały góry ze sczytami niknącymi w beżowym niebie. Baernn zerknęła na nieco niższe poziomy jej zasięgu wzroku i dojrzała rzekę wypływającą gdzieś z zachodu i przecinającą ich drogę... a za rzeką... w odległości - na oko - sześciedziesięciu kilometrów, przy olbrzymiej skale, stała warownia. Z tego miejsca driada mogła jedynie powiedzieć że sprawiała wrażenie zniszczonej i że z niektórych miejsc unosi się wąska strużka dymu.
Obudziły się w niej mieszane uczucia... z tyłu Vilgefortz... a z przodu Legendarni.
Kim oni są?
W sumie nikt się nad tym nie zastanawiał, podobnie jak nad słowami "orbis unum".
Nie byli to ani ludzie ani wiedźmini... więc kto, do kurwy nędzy?
Driada przeniosła wzrok na ich drogę, dojrzała zarysy opuszczonej strażnicy majaczące gdzieś w oddali. Potem zbadała dokładnie ich szlak... i nie dojrzała nic.
Odetchnęła z ulgą i chciała zejść...
Ruch.
Obejrzała się szybko, i zobaczyła. Zobaczyła człowieka. Maga. Vilgefortza. A za nim...
Tak, to był Gwido i reszta. Około dwudziestu chłopów ścigających młodego czarodzieja.
Co jak co, ale musieli się spieszyć.
Kurwa, naprawdę musieli się spieszyć.


Ted, Sibard, Radcliffe, Learwen

Sibard zjadł swój kawałek ze smakiem, poczem rozłożył się na trawie rozmyślając o sprawach ważnych. Kątem oka dostrzegł jak Laerwen podchodzi do drzewa w którego konarach znikła przed chwilą driada i pyta się jej czy coś zobaczyła. Sam był tego ciekaw, gdyż był pewien że przybycie do nich Vilgefortza to tylko kwestia czasu. Od czasu do czasu oglądał się, szukając wśród krzaków cienia oczu młodego czarodzieja...
Pracował z nim... znał go. Po chwili zamknął oczy. Chyba zasypiał...
Nie. To była wizja. Sibard poczuł ją nim nadeszła, nie zdążył jednak nic zrobić, ta wdarła mu się do mózgu i nim zdołał zamknąć umysł, ta już zamigotała mu przed oczyma.
Widział
Vilgefortza z obłędem w oczach, z zakrwawioną czupryną idącego gdzieś lasem. Potykał się on co chwila, wstawał jednak, szedł dalej. Na rękach miał krew, podobnie na torsie. Ale szedł i to szybko, oglądając się co jakiś czas za siebie, jakby oczekiwał pościgu.
Słusznie widać to czynił, gdyż po chwili jęknął i zwiększył tempo biegu, widząc sylwetki majaczące mu za plecami.
Były coraz bliżej. Usłyszał syk mieczy wydobywanych z pochew, wycisnął z siebie resztę sił i pognał do przodu nie patrząc na drogę...
I wtedy poczuł umysł Sibarda. Na jego twarzy zagościł wyraz nienawiści, i najemnik już podświadomie wiedział że czarodziej nie spocznie póki go nie ukatrupi.
Zabawa się skończyła - dotarło do niego - Mimo że przeżyłem z drużyną niewiele, finał zbliża się nieubłagalnie... i polecą głowy, nie wszyscy wyjdą z tego żywi...

Obudził się gwałtownie... i już wiedział że Vilgefortz nadchodzi, czuł dosłownie jego oddech, jego przekrwione oczy wpatrujące się w niego...

Tymczasem Ted rozmawiał z magiem. Radcliffe był nieco pokrzepiony, był gotów rzucać zaklęcia. Rozprostowywał palce z trzaskiem i zajadał mięso. Dosiadł się do niego Ted i rozpoczął dość dziwną rozmowę.

Kane i Darla
Granice znikły. Jedynym działającym zmysłem stał się dotyk. Zagubieni w promieniach rozkoszy i zmęczenia leżeli pod wysokim dębem, a nad nimi las szumiał milionami gałęzi i miliardami zielonych liści.
Półelfka pierwsza to poczuła... coś na kształt dziwnych fal, które odczuwała gdy zbliżała się istota połączona w jakikolwiek sposób z magią...
Wampir... usnął, co powiedział jej jego miarowy oddech. Była ciekawa czy miłość której dopiero co doświadczyła była fantazją Kane'a, czy też uczuciem. Była ciekawa czy coś z tego wyjdzie czy rozejdą się nie spojrzawszy na siebie więcej.
I nagle przypomniała sobie coś. Wróżkę. Wieszczkę. Taką tanią, jarmarczą sztukmistrzynię która za dwa pensy powróżyła Darli z kości. Wytężyła swoją pamięc...
Znajdziesz mężczyznę dla którego jesteś przeznaczona. Jednak niestety to się nie uda, gdyż zginiesz niedługo po szczęściu jakiego z nim doświadczysz
Ta myśl zmroziła ją na chwilę, przypomniała czasy gdy bito ją a potem szczuto. Jak ją torturowano.
Powoli otrząsnęła się. Co zrobi?

Vilgefortz szedł. Ludzie z Gwidem na czele gonili go, zmniejszyli dystans do około dwustu metrów. Lada moment mogli wpaść do obozu...

Dobra, kończy się zabawa. Zaczynamy prawdziwą rozgrywkę o śmierć i życie. Z przodu Legendarni z tyłu Vilgefortz. Staniecie do walki?
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Ouzaru »

Darla & Kane

"Znajdziesz mężczyznę dla którego jesteś przeznaczona. Jednak niestety to się nie uda, gdyż zginiesz niedługo po szczęściu jakiego z nim doświadczysz."

Skuliła się w sobie nieznacznie i z dziwnym wyrazem bólu na twarzy spojrzała się na wampira. Spał tak spokojnie, zupełnie nieświadom tego, że coś się do nich zbliżało i mogli być w niebezpieczeństwie. Darla mogła cicho wstać i uciec, ale w dziwny sposób zależało zabójczyni na tym mężczyźnie i po prostu nie mogła tak go zostawić samego. Nie chciała, by coś mu się stało.

Usiadła, poprawiając włosy i rozejrzała się dookoła. Las póki co zdawał się być jeszcze spokojny, ale uczucie niepokoju nie zniknęło. To było to samo, co czuła wcześniej... Nachyliła się nad kochankiem i delikatnie dotknęła jego policzka.
- Kane? - szepnęła. - Obudź się, chyba... chyba coś tu jest nie tak - powiedziała niezbyt precyzyjnie. Była mocno zatroskana i lekko zaniepokojona.

Oczy Kane'a otworzyły się, jego źrenice były nienaturalnie duże. Po chwili przystosowały się do światła. Taksował wzrokiem Darlę. Jego twarz była skupiona.
- Co się stało? - Wampir był już kompletnie przytomny, wpatrywał się w oczy kochanki.
- Coś poczułam, zbliża się tutaj ktoś władający magią - odpowiedziała szybko. - Myślę, że musimy się zbierać i dołączyć do reszty.
To mówiąc niechętnie wstała i zaczęła się ubierać. Robiła to błyskawicznie, nie chciała, by wampir na nią patrzył. Plecy, ramiona i przedramiona miała w siniakach, zadrapaniach i paskudnych bliznach. Jak ktoś kto się kuli i zasłania przed kolejnymi ciosami. Wzdrygnęła się, gdy jej myśli zaczęły odpływać do niedawnych tortur.

Kane nie komentował. Darla była jakaś nieswoja, wyczuwał jej strach. Pół-elfka szybko ubrała się zasłaniając ślady i blizny jakie pozostawiło na niej twarde życie. Kane nie miał czasu podziwiać pięknej, atletycznej budowy dziewczyny której blizny, w jego mniemaniu, wcale nie szpeciły. Dalej milcząc ubrał się i zebrał swoje rzeczy. Ciemne chmury zbierały się nad ich głowami.
- Wracajmy do grupy, nie podoba mie się to. - Alp nie wątpił w słowa pół-elfki. Za długo chodził po tym padole, aby ignorować takie znaki.

Skinęła mu głową, uzbroiła się i ... złapała mężczyznę za rękę. Poczuła się trochę pewniej i uśmiechnęła do niego nieśmiało. Kane odwzajemnił uśmiech.
- Chodźmy - powiedział.
Obrazek
Brzoza
Bosman
Bosman
Posty: 1796
Rejestracja: poniedziałek, 26 lutego 2007, 10:52
Numer GG: 0
Lokalizacja: Freistadt Danzig

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Brzoza »

Baernn
Siedziała na gałęzi i rozkoszowała się widokiem. To jest jeden z tych momentów dla których Baernn uciekła z Brokilonu. Lecz nagle coś zakłóciło sztuczną sielankę.
-Vilgefortz ucieka przed Gwido et h'd'hoines, są niedaleko. - Powiedziała w dół z niepokojem, na tyle głośno by chociażby Wiedźmin wiedział o co chodzi.
Zeskoczyła jeszcze kilka gałęzi w dół, aby łatwiej było strzelać. Wiedziała że dojdzie do walki, więc wolała się ubezpieczyć. Rozejrzała się wokół. Sprawdziła i znalazła dogodne miejsce. Ciężko odnaleźć driadę w środku lasu, a co dopiero kiedy odnajdzie bezpieczne miejsce. Sprawdziła czy krótki miecz który dostała od elfów płynnie się wyjmuje. Poczuła zapach swojego potu, który spłynął po plecach. Zawsze cieszyła się z tego że jej pot nie śmierdzi tak jak ludzki, pachniał lasem. Uspokoiła oddech, zupełnie jakby zrównała go z rytmem szumu drzew. Spokojnie wyjęła strzałę z kołczanu. Zaczęła bawić się grotem przykładając go do ust. Był zimny. A za chwilę może być ciepły. przygotowana była do strzału, jednak tylko przygotowana, bo nie wiedziała po czyjej stronie stanąć.
-Vatt'ghern, J n'fhionn vou j'sparl ! Vilgefortz o Gwido? - zapytała się Wiedźmina, wiedząc że on napewno usłyszy.
ObrazekObrazekObrazekObrazek
Sirion
Marynarz
Marynarz
Posty: 293
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:47
Numer GG: 11883875
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sirion »

Sibard

Wciąż jeszcze zdezorientowany Sibard wstał i próbował dojść do siebie.
"Tak jak przypuszczałem zmierza tu. Ten skurwysyn tu idzie! Nie wróży to nic dobrego raczej dla mnie... W pojedynku jeden na jeden.... Ba! Nawet pięciu na jednego! Nie miałbym większych szans... Pytanie brzmi jednak czego od nas chce? Czy zaryzykuje zabicie ostatniej deski ratunku? Czy może dokona swojej zemsty i spróbuje podjąć dalszą ucieczkę? Jedno jest pewne - cokolwiek się nie zdarzy będzie bolało..."
Ze wszystkich dostępnych możliwości walka z najemnikami wydawała mu się najbardziej nieostrożna. Ale również najbardziej ekscytująca... Ile to już dni minęło od kiedy brał udział w jakiejś porządnej potyczce? Brakowało mu tej adrenaliny i emocji wydzielających się podczas walki... Ale to nie on decydował. Tu decyzja należała do całej drużyny.
Zobaczył, że driada mówi coś w kierunku wiedźmina. Nie musiał tego słyszeć. Dobrze wiedział o co chodzi. To tylko utwierdziło go, w prawdziwości jego wizji.
- Nadchodzą... Vligefortz i Gwido... Idą po nas... Po mnie - Powiedział głośno - Musimy podjąć decyzję. Walczymy czy kontynuujemy ucieczkę. Chwila wyboru nadeszła...
Po chwili dodał: - Jak dla mnie jedynym dobrym rozwiązaniem jest walka. Nie chcę dłużej uciekać i chować się niczym tchórz... Czas zmierzyć się z naszymi prześladowcami...
“Better to fight for something, than live for nothing”

General George S. Patton

Fortis cadere, cedere non potest
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Alien »

Radcliffe
Vilgefortz nadciąga. Poczuł dziwną obojętność. Uciekać dalej prosto w łąpy legendarnych. Czy walczyć z Vilgefortzem. Pięciu na jednego. Kurewsko małe szanse.
-Jak dla mnie jedynym dobrym rozwiązaniem jest walka. Nie chcę dłużej uciekać i chować się niczym tchórz... Czas zmierzyć się z naszymi prześladowcami...- usłyszał głos Sibarda.
- Czas walki. Tak będzie najlepiej. Walczmy i wygrajmy lub zgińmy jak mężczyźni podczas walki!- prawie krzyknął Radcliffe. I dodał:
- Gdyby to była bajka barda Jaskra powiedziałbym teraz: Wszyscy za jednego jeden za wszystkich. Ale to bajka nie jest i życzę wam szczerze żebyśmy jeszcze kiedyś mieli okazję zamienić parę słów.Wstał i przygotował się do walki. Wyjął swój krótki nożyk. Przygotował się do rzucania zaklęć.
- Czas walki z prześladowacami- powtórzył jeszcze słowa Sibarda.
Rzucił okiem szukając Kane'a i Darli. - Pewnie zaraz wrócą- pomyślał.
00088888000
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: the_weird_one »

Teddevelien

Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie, wstając niezbyt pośpiesznie. Nim podniósł się w pełni, w lewej ręce miał już sztylet. Zaczął udawać się spokojnie w bok, dosyć daleko, wcześniej jednak podzielił się swoimi strategicznymi przemyśleniami:

- Radcliffe, nie przemęczajcie się, gdy tylko go zauważycie zabijcie tego Gwido, ale głównie osłaniajcie luki w obronie tych tutaj. Sibard, wy z wiedźminem stanówcie pierwszą zaporę, główny cieżar na wiedźmina. Dwudziestu dobrze dowodzonych was i nas zmiecie, ale i tak wyboru ni ma, a szanse że są niewyszkoleni - spore. Driado, czekaj proszę aż będziesz mogła oddać do Gwida śmiertelny strzał - do teog czasu nie przypominaj im o twoim istnieniu. Niech Gwido zapomni i da się zabić. - zatrzymał się na chwilę, na skraju obozowiska. Rozmyślał przez chwilę, analizując sytuację.

- Jeszcze jedno. - rozpoczął szeptem. - Vilgefortz ma przeżyć. Żadnych wyjątków. Niech podejdzie. Na początku będzie sam, gonią go, będziemy mieli kilkusekundową przerwę. Potrzebuję tylko chwili. Będę tuż obok. Jeżeli będzie się zachowywał agresywnie, biorę go - i proszę nie ingerować. - zakończył tonem nie znoszącym sprzeciwu i kontynuował swój marsz aż znalazł odpowiednie miejsce. Tak przygotował wszystko - miecz, łańcuch, sztylet. Usiadł na ziemi, zasłaniany krzewami przed stroną wskazaną przez Baernn i czekał.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Matt_92
Mat
Mat
Posty: 554
Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
Numer GG: 6781941
Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Matt_92 »

Laerwen (przepraszam wszystkich że się tak grzebię, ostatnio nie bardzo mam jak odpisywać)

Wiedźmin usłyszał co powiedziała driada. Spojrzał w górę, ręką odruchowo sięgnął za plecy, dotknął palcami chłodnej głowni miecza.
Baernn zeszła z drzewa, powiedziała coś do niego. Nie bardzo zrozumiał jej pytanie, jego znajomość starszej mowy nie była aż taka dobra. Chyba coś zaświtało.
-Po prostu brońmy się przed tym, kto nas zaatakuje.- powiedział do niej, szeptem, wiedział że usłyszy.
*Dziś jednak nie uda nam się wyspać. Cholera, dobrze że chociaż coś zjedliśmy.*- pomyślał. Zamknął oczy, uspokoił oddech. Mikstury się skończyły, musiał się skupić. Bez swoich specyfików będzie mu trochę trudniej trudniej. Otworzył oczy, poprawił rękawice, zacisnął mocniej paski, zostawił plecak. Wyciągnął swój dwuręczny miecz. Drugi, krótszy zwisał swobodnie w pochwie przy pasie, na szyi zwisały dwa amulety. Włożył je pod koszulę. Zamachnął się kilka razy na próbę, sprawdził, jak radzi sobie jego ręka.
-Dasz radę walczyć?- zapytał jeszcze ciszej. Nie był pewien czy po "operacji" Baernn nie będzie miała problemów. Skoro wstała sama to zapewne była dużo twardsza niż się wydawało, ale wolał być pewnym. Wbił miecz w ziemię, przyklęknął przed nim, szepnął coś sam do siebie. Zgarnął trochę ziemi, przetarł nią dłonie, uczynił jakiś dziwny gest. Pochylił głowę, jakby się modlił.
*A tamci? Czyżby tamta dziewczyna zabiła Kane'a i powiadomiła tamtych?* pomyślał. Nie było ich widać.
Wysłuchał planu Teda.
-Dobra, może być, ale pilnujcie flanek.- Skinął Sibardowi, pozostał w przyklęku, podniósł tylko głowę. Uważnie się rozglądał, nasłuchiwał. Gdy wyjdą, będzie gotowy.
-Jak tu wpadną, nie zbliżajcie się zbytnio do mnie, może nawet dajcie im mnie otoczyć. Będę ciął wszystko wokół, mogę was nie zauważyć.- rzekł spoglądając na pozostałych.
A d'yaebl aep arse!
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

WSZYSCY
Czas stanął.
Ptak który darł się od pewnego czasu, nagle zakończył śpiew wysokim akcentem.
Dwie wiewiórki goniące się po drzewach znikły w koronach, umilkły.
Ted zajął pozycję, skrył się za krzakami i czekał oddychając ciężko, z trudem. Baernn czekała... Wyjęła łuk, bawiła się grotem strzały. Było duszno.
Cisza.
Driada nie widziała już niczego, idący w ich stronę ludzie skryli się już pod drzewami, znikli w zieleni.
Cisza.
Parno. Dziwne... przecież to jesień! Liście jeszcze na drzewach, lecz powietrze winno być chłodne...
Cisza.
Słychać nerwowy oddech Radcliffe'a, opanowany i wyuczony Learwena. Słychać Teda, oddychającego niemiarowo, zbyt głośno. Słychać bicie serc. Słychać...
Szmer?
Jakaś postać majaczy między drzewami. Adept skanduje powoli zaklęcie...
Wiedźmin trzyma miecz, gotowy do skoku. Baernn nakłada strzałę na łuk, napina cięciwę.
Do obozu wpadł zakrwawiony mag.
Vilefortz Młodszy stanął, przeleciał wzrokiem po wszystkich i rzekł cichym i miękkim jak aksamit głosem:
- A zatem znów się spotykamy. Tam za mną są nasi wrogowie. Pomożecie mi?
Drużyna nie zdążyła odpowiedzieć. Nagle któryś z nich zacharczał. Sibard oglądnął się szybko i dojrzał Radcliffe'a którego dłonie skandowały zaklęcie kuli ognia, która powoli materializowała się mu między dłońmi...
I nagle Sibard wiedział co się dzieje. To był odruch. Gdy Radcliffe zacharczał po raz drugi, z jego rąk buchnął ogień na sześć stóp, adept stanął w płomieniach. Najemnik padł na ziemię wciskając głowę w ramiona.
Ogień pomknął ku Vilgefortzofi który zdumiony rzucił się w bok. Ogień który wyleciał z rąk adepta przez przypadek, nie musnął go nawet. Czarodziej natychmiast podniósł się, zeskandował czar zakrwawionymi dłońmi, naokoło jego sylwetki zamajaczyła srebrna błona. Tarcza.
Radcliffe żył, dyszał trzymając się za ramię.
- Wybraliście - szepnął Vilgefortz.
Między drzewami zamajaczyły sylwetki... wiele sylwetek.
- Tam jest! Bić go, wypatroszyć a resztę nabić na pal!
To był Gwido.
Nagle w obozie pojawili się Kane i Darla. Półelfka natychmiast rozpoznała krzyk swojego dawnego prześladowcy... Jej wzrok ślizgał się po Vilgefortzie który odwrócił się już plecami i patrzył w stronę najemników...
- Patrzcie - powiedział Gwido - Dwie pieczenie na jednym ogniu. Drużyna z amuletem i biedny, zakrwawiony Vilgefortz...
- Sibard! - krzyknął cienko Młodszy cofając się o parę kroków. Błona otaczająca go lekko zanikła.
- Wołaj go, kurwa - kontynuował Gwido wchodząc na polanę. Spojrzał na Darlę, jego wzrok był zimny. - Z tobą, suko... jeszcze potancujemy. Gdy was zajebiemy, szczute dranie, każemy tą dziwkę rozłożyć i każdy z nas sobie z nią poprubuje. A potem... - zatarł ręce - Co będzie potem kamraci?
"kamraci" odpowiedzieli gromkim śmiechem.
Kane poczuł jak coś w nim pęka. Jego umysł sam krzyczał: Baernn!
Ale Gwido wciąż mówił.
- Myślicie, pierdolone dziwki, że nie wiem gdzie jest ta wasza jebana driada? Ona chce strzelać, czuję to. Jeśli jednak to zrobicie... Zabiję go - tu wskazał ręką na Radcliffe'a.
Świsnęła wystrzelona niewiadomo przez kogo strzała, i uderzyła bezbłędnie - w ramię adepta! Radcliffe upadł. Zajęczał.
Gwido zarechotał.
- To jak?
W czasie jego mowy, dwudziestu siedmiu towarzyszących mu wojaków weszło na polanę i mierzyło w nich łukami... niewiadomo kiedy znalezionymi.
Kane. Zapomniał zabrać łuków ze strażnicy...
Wampir przełknął ślinę. Było ich zbyt wielu...
Darla drżała. Słowa Gwida odżywiły w niej strach. Ale i wolę walki.
Learwen również był spokojny. Czubek jego miecza dotykał ziemi. Czas stanął.
- Do diabła z wami - powiedział nagle Vilgefortz - A ciebie dopadnę, Sibard. Kiedy już obydwóch nas wpierdolą kruki wyjadające nam oczy!
Rzucił się do przodu, w stronę najeżonych łukami ludzi, wpadł między nich a w jego rękach zabłysło błękitne światło...
Najpierw dostał w brzuch, strzała przeszła na wylot. Potem oberwał w dłoń, z chrzęstem grot przebił delikatne kości nadgarstka. A jeszcze później zarobił w obie nogi i w pierś. W płuco.
Zwalił się na ziemię, wciąż żył, szarpał ziemię zakrawionymi rękoma.
Gwido splunął, zakrzyknął. Nagle stał się odsłonięty! Zamieszanie... a on, do cholery...
Rzucił się do ucieczki. W złą stronę. W stronę Learwena.
Driada nie powinna strzelać... Słońce zabłysło na klindze wiedźmina, a w jego oku zabłysł gniew...
- Zajebać Tego cholerę magika! - wrzasnął któryś z wojaków wskazując Radcliffe'a...
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Matt_92
Mat
Mat
Posty: 554
Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
Numer GG: 6781941
Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Matt_92 »

Laerwen

Wiedźmin cały czas koncentrował się na tym co ma się zdarzyć. W pierwszym momencie chciał trzasnąć Vilgę w pysk aby zemdlał i normalnie walczyć dalej, ale mag wyrwał się do przodu. Wiedźmin nawet nie drgnął- miał bronić przed potworami, nie innymi ludźmi.
Na jego twarzy zawitał lekki uśmiech.
-Już.- szepnął sam do siebie i pomyślał o martwych braciach wiedźminach, o swojej elfiej przyjaciółce, o towarzyszach podróży. O Baernn.
Nadciąga śmierć.
Poderwał się błyskawicznie do góry, wyszarpnął miecz z ziemi i wziął zamach za głowę. Wybiegł naprzeciwko Gwida. Miał nadzieję, że reszta nie spieprzy roboty bo będzie krucho.
Jeden cel. Jeden człowiek. Jeden dowódca. Zginie i tamci wpadną w popłoch. A potem urządzimy sobie rzeźnię.
Krew. Krew. Śmierć.
Zemsta.
Klinga zatoczyła koło, wiedźmin skoczył do ataku, obrócił się, zatoczył kolejne koło, po czym z obrotu wyprowadził cięcie, tak, aby rozpruć Gwida na pół i nie tracąc pędu, wirując wokół własnej osi, zmieniając kierunek obrotu starał się zadać jak najwięcej ciosów.
(O ile upora się z nim, rzuci się na następnych)
A d'yaebl aep arse!
Brzoza
Bosman
Bosman
Posty: 1796
Rejestracja: poniedziałek, 26 lutego 2007, 10:52
Numer GG: 0
Lokalizacja: Freistadt Danzig

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Brzoza »

Driada była zdziwiona. Jakimś dziwnym sposobem banda szeleszczących ściółką, brzęczących wyposażeniem najemników umknęła jej uwadze. Miała już założoną strzałę, napięty łuk, już celowała w Gwido, kiedy tamten powiedział wystarczająco głośno i dobitnie - Driada nie ma strzelać. Nie wiedziała co ma zrobić. Zdjąć dowódcę, a reszta się rozproszy? Czy jak? I wtedy Vilgefortz się rzucił. Baernn od razu wpadła na pomysł. Tamci podnieśli łuki. Robili to bardzo, powoli, chociażby dla kogoś, kto urodził się niemalże z łukiem w ręku. Driada miała już Dwie strzały naciągnięte na cięciwę. Naciągnęła łuk i puściła ją nieco wcześniej od piechurów Gwido. W momencie kiedy pierwsze strzały przeszły Vilgefortza, dwóch łuczników padło na ziemię martwych. Driada uśmiechnęła się z zadowoleniem. W końcu mogło to wyglądać na nieszczęśliwy wypadek. Dwóm z najemników omsknęły się palce, wiatr zwiał, w końcu jak idioci stanęli w półkolu. Wiedźmin zupełnie nie zauważył pierwszych trupów, zaczął swoje tańce. Na dole zaczął się chaos. Driada wyjęła nową strzałę patrząc się z nieukrywaną na swój łuk. O tak, na jarmarkach i festynach, wśród straganów i w dni targowe widziała nie raz łuki zachwalane jako najlepsze, najwytrzymalsze i najprecyzyjniejsze. Ale nigdy nie trzymała w rękach łuku tak precyzyjnego, tak wytrzymałego i tak zabójczego, jak ten którym od wielu lat się posługiwała. Po prostu ten łuk można było poczuć, a może to po prostu ona go czuła. Druga strzała zaczepiona była o cięciwę. Założyła palce na osadę, i wypuściła. Strzała świsnęła w powietrzu i uderzyła trzeciego najemnika prosto w wątrobę, tak że grot wychylił się z pleców. Mężczyzna odrzucił łuk i złapał za lotkę która zaczęła czerwieniec od krwi. W końcu upadł zemdlony, zostawiając po sobie duże ilości naraz krwi wokół. Baernn nałożyła nową strzałę. Spojrzała do kołczanu- *na tę bitwę starczy - ale zapasy się kurczą, szkoda że nie wzięłam z wieży ich więcej, po wszystkim, będzie trzeba wyjąć je i wyczyścić.*
ObrazekObrazekObrazekObrazek
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

Kane

Vilgefortz leżał na ziemi. Radcliffe wystrzelił za wcześnie. Mag doprowodzał Alpa do szału, mimo że ten pomógł mu znacząco w walce przed strażnicą to to już przechodziło wszystko... A mogli mieć sojusznika tej walce.... (którego później Kane z przyjemnością by wykończył, Vilgefortz był dla niego żmiją). Najpierw ten genialny pomysł z wysadzeniem strażnicy... teraz to.... Kane'owi nie przeszkadzałoby jakoś strasznie jakby któryś z ludzi gwida zastrzelił Radcliffe'a.

W zasadzie Kane zastanawiał się, przegryzając dolną wargę, czy nie opóźnić nieco rzezi i spytać ochoczego do bitki Gwida czy w swoim genialnym planie wymordowania ich grupy przewidział rozkaz ujęcia wampira. Wyglądało to tak jakby Gwido nie wiedział o tym lub był zbyt wkurwiony na ich drużyne która naprzykrzyła mu tyle kłopotów. Kane wypoczął, nie czuł się tak dobrze od wielu dni. Kontakt z Darlą miał na niego cudowny efekt. Poza tym zdążyli zjeść i nabrać sił. To pozwalało prowadzić walke w lepszych warunkach niż w tej zasranej wieżycy. Odsunął się nieco od Darlii aby uchronić ją od zasięgu strzał ewentualnych łuczników-nadgorliwców. Zamierzał coś powiedzieć gdy wiedźmin rzucił się w kierunku Gwida.
- To tyle jeśli idzie o negocjacje... - Mruknął pod nosem. Wyciągnął szable z krótkim *szing*. Szybkim krokiem skierował się do grupy przeciwnika z prawej flanki. Kane nie wiedział co drużyna ustaliła wcześniej, za późno przyszli. Robił to co wydawało mu się teraz najlepsze. Zarżnąć kilku skurwieli..... Rządza krwii buzowała w Kane'nie. Zaczynał się robić niebezpieczny... nie tylko dla przeciwnika ale i dla towarzyszy, jeśliby podeszliby za blisko......
Ostatnio zmieniony czwartek, 18 czerwca 2009, 23:16 przez Sciass, łącznie zmieniany 3 razy.
Obrazek
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Ouzaru »

Darla

Widok niedawnego oprawcy sprawił, że przez chwilę zawładną nią strach i nie do końca była świadoma, co się w następnych sekundach dookoła niej działo. Same słowa mężczyzny sparaliżowały zabójczynię, nie chciała znowu wpaść w jego ręce. Głośno przełknęła ślinę, spoconą dłonią namacała nóż. Szczęście, że Kane się od niej odsunął, inaczej słyszałby panicznie przyspieszone bicie serca. Krew buzowała kobiecie w uszach.
- Po moim trupie - warknęła cicho. Zacisnęła dłoń na nożu, lecz nadal nie była w stanie się ruszyć. Wiedźmin wyskoczył do walki, zaraz po nim rzucił się Kane, a ona stała ogarnięta strachem i obrzydliwymi wspomnieniami.

Zacisnęła mocno oczy, potrząsnęła głową i zakryła na chwilę twarz dłońmi. Poczuła, jak w oczach wzbierają jej łzy, wkurzyła się.
"Weź się w garść, jesteś zabójcą! Rusz się, jesteś potrzebna!" - krzyczała na siebie w myślach. Zerknęła na walczących. Chciała zabić Gwido, poderżnąć mu gardło i z nieukrywaną rozkoszą patrzeć, jak blask życia uchodzi z jego przerażonych oczu. Ale nie miała zamiaru przeszkadzać, bo tylko by się to mogło gorzej skończyć. Zacisnęła pięści i skoczyła w bok, wycierając wilgotne dłonie o spodnie. Chwyciła noże, błyskawicznie obierając sobie cele wśród łuczników i puściła w ich stronę ostrza. Ciągle pozostawała w ruchu, wiedziała, że to jedyny sposób, żeby było im trudniej ją namierzyć. Kryła się raz za drzewem, raz w cieniu... Może walka w lesie nie była czymś, w czym się specjalizowała, ale zabijanie miała we krwi, a każdy dobry zabójca potrafił choć na chwilę zniknąć komuś z pola widzenia.

Jej ruchy były płynne, kroki szybkie, gesty pewne. W myślach modliła się, by Gwido nie odezwał się znów, gdyż naprawdę nienawidziła jego głosu. Całą nienawiść, którą do niego żywiła, postanowiła wyładować na jego ludziach. Może to nie było to samo, ale wierzyła, że inni sobie poradzą z uśmierceniem go. A nie chciała wejść wiedźminowi pod miecz, bo to by zapewne była ostatnia rzecz, którą by zrobiła w swoim życiu.

Zerknęła na Kane'a.
"Uważaj na siebie" - poprosiła w myślach i skupiła się na walce.
Obrazek
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Alien »

Radcliffe
Wił się z bólu na ziemi. Przyłożył dłoń w okolice strzały, poczuł jakąś ciecz. Krew- pomyślał.
Próbował podnieść lekko głowę aby zobaczyć kompanię w walce. Dostrzegł Kane'a z szablą i Larwena walczącego z grupką ludzi Gwida. Głowa opadła mu z powrotem na ziemię. A więc tak się kończy te pierdolone życie. Strzała w ramię i śmiech tego chuja Gwida.
- A zebyś przed końcem tego dnia własne jaja połknął- wydyszał jak miał nadzieję w kierunku Gwida.
Przycisnął ręke do ramienia. Miał nadzieję że choć trochę zatamuje krew. Czy miał jeszcze dość siły aby wyskandować kolejne zaklęcie? Skupił się i zacisnął palce. Przez chwilę nie mógł przypomnieć sobie formuły.
Jak to kurwa było? Myślał dalej aż w końcu przypomniał sobie. Zaczął skandować zaklęcie.
Spoiler: Zaznacz cały
00088888000
Zablokowany