[Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Ouzaru »

Darla

Przebudziła się gwałtownie, a wszystkie uczucia nadal jej się kotłowały w myślach i sercu. Spojrzała się po towarzyszach, zatrzymała wzrok na dłuższą chwilę na wiedźminie. Dostrzegł w oczach Darli niepokój, ślad łez i jakiegoś głęboko skrywanego strachu. Była twarda, nie pozwalała, by uczucia wypłynęły na wierzch, ale i tak je widział. Zadrżała, odwracając wzrok i spoglądając na swoje dłonie. Przetarła nimi zmęczoną twarz i niezdarnie wstała, chwiejąc się chwilę na nogach.
"Co to było?" - zastanawiała się. Reszta nie wyglądała lepiej od niej. - Też to poczuliście, prawda? - zapytała drżącym i niepewnym głosem. Sibard trzymał się za głowę, wyglądało, jakby się zmagał z jakimiś myślami i bólem w skroniach. Darla wzięła głębszy wdech, z trudem opanowując drżenie dłoni. Nigdzie nie widziała Kane'a.

Rozejrzała się na boki i stwierdziła, że jeszcze nic się nie dzieje. Miała jednak przeczucie, że muszą się spieszyć i albo uciekać, albo gotować się do walki. Nie czekając na reakcję reszty, uzbroiła się w noże i ruszyła w stronę strumienia - jeśli Kane i Ted poszli na polowanie, zapewne zaczęli od okolic źródła wody, w końcu tam było najłatwiej znaleźć zwierzęta. Złe przeczucia nie opuszczały kobiety, ściskając ją w okolicy splotu słonecznego i powodując, że zaczynała odczuwać mdłości. Tak, także była trochę głodna, ale zawsze dbała o linię i nigdy dużo nie jadła. Miała nadzieję, że tym razem jej się to przyda i jak najdłużej wytrzyma bez jedzenia.
- Kane? - powiedziała podniesionym głosem, mając nadzieję, że wampir szybko się znajdzie i nic mu nie jest. W końcu zobowiązała się go chronić... Dziwne uczucie strachu i niepokoju odbijało się w spojrzeniu Darli, które do tej pory pozostawało twarde i niewzruszone.
Obrazek
Sirion
Marynarz
Marynarz
Posty: 293
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:47
Numer GG: 11883875
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sirion »

Sibard

Ból w głowie najemnika stawał się nie do zniesienia.
"Zajebie mnie.... Ten skurwysyn mnie zajebie..."
Jednak w tej chwili ból zniknął. Połączenie zostało zerwane. Sibard dokładnie rozważył słowa maga. Wiedział, że pogróżki o odwecie po śmierci były gówno warte, lecz jednak bał się możliwości, gdy jebany czarodziej przeżyje i wywrze swoją zemstę.
"Trzeba coś z tym zrobić... Trudno czas wyłożyć karty na stół..."
Gdy otworzył oczy spostrzegł, że wszyscy towarzysze mu się przyglądają.
Pewnie to musiało zajebiście wyglądać... No ale nic... Nie ma wyboru. Czas przedstawić sytuację jasno
Powoli wstał ignorując na razie towarzyszy.
- To Vilgerfortz - Powiedział głośno - Jest tam gdzieś atakowany przez oddziały Legendarnych. Oberwał i... Domaga się żebym mu pomógł...
Przerwał na chwilę.
- I jestem zmuszony to zrobić. Jak go znam wyjdzie z tego cało i później się będzie na mnie mścił. Wolę więc uprzedzić fakty i nie ryzykować konfliktu z człowiekiem jego pokroju. A z resztą... - Uśmiechnął się lekko -...Szykuje się naprawdę niezła zabawa.
- Wyruszam niedługo - Rzekł i zaczął szykować się do podróży.
“Better to fight for something, than live for nothing”

General George S. Patton

Fortis cadere, cedere non potest
Matt_92
Mat
Mat
Posty: 554
Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
Numer GG: 6781941
Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Matt_92 »

Laerwen

-Wolne żarty kolego. Nigdzie nie idziesz.- powiedział wiedźmin, mierząc rycerza wzrokiem. -Jasne jasne, wzywa mnie Vilgefortz, muszę mu pomóc. Nie znam tego Vilgefortza i nie mam powodu aby mu ufać, a tym bardziej nie mam powodu by ufać Tobie.- rzekł, przyglądając się mu uważnie. Dłoń spoczęła na głowni miecza.
-W obecnej sytuacji nie możemy Cię puścić wolno. Ty sobie pobiegniesz gdzie trzeba, a potem będziemy mieli przerypane. Co cię to obchodzi, przecież dostaniesz swoje złoto. Chyba że pozostali się zgodzą.

*Cholera. Chyba robi się ze mnie paranoik*- pomyślał wiedźmin. *No, ale żeby nie było- jeśli dowiedzą się że driada jest ciężko rana i ledwo chodzi, to za nic nie uciekniemy.*
A d'yaebl aep arse!
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: the_weird_one »

Teddevelien

Teddevelien spojrzał na plecy wampira i uśmiechnął się smutno. Wokół było dużo grzybów, nieco leśnych owoców. Słowem nic, czym można się nasycić. I nic, co bez znawcy nie mogło być uznane za w pełni bezpieczne.

- Żaden ze mnie myśliwy. Jeżeli jesteś w stanie, upoluj tę sarnę. Ja pozbieram tutaj co rośnie przy i na drzewach, może driada się obudzi i powie po czym wnętrzności się nam nie pozawiązują w supełki. Jednakże moim zdaniem powinniśmy szybko wracać. Sytuacja przestałą mi się podobać bardzo, a w kontekście mojego uzależnienia od zagrożeń wyrażenie ,,jest tu kurewsko zdrożno i niebezpiecznie, panie Kane" zaczyna być eufemizmem.

Kucnął i obejrzął najbliższy grzyb. Wyglądał smakowicie. Nie będzie opcji go ugotować ani spiec na ogniu, do suszenia pewnie nie dotrwa. Po chwili namysłu zerwał go i obejrzawszy zaczął wybierać takowe ze ściółki leśnej.
Było to niewiele ponad nic, ale będą i tego potrzebować.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

Kane

Kane niepewnie obejrzał się w kierunku w którym zniknął jeleń.

- Spróbuje... ale nic nie gwarantuje. Jest mi dużo prościej polować na ludzi niż na zwierzęta. One są ostrożniejsze.... - Westchnął wampir i ruszył przed siebie w ślad za zwierzęciem. W opini Kane'a Ted był przewrażliwiony i zbyt ostrożny ale pewnie dlatego wciąż żyje. W tym świecie tacy jak on żyją najdłużej. Ci którym na niczym już niezależy również mają dziwną tendencje do długiego żywota... Może właśnie dlatego że nie mają już co poświęcić i do problemów podchodzą z obojętnością i chłodnym umysłem?
Ostatnio zmieniony piątek, 1 maja 2009, 11:51 przez Sciass, łącznie zmieniany 2 razy.
Obrazek
Brzoza
Bosman
Bosman
Posty: 1796
Rejestracja: poniedziałek, 26 lutego 2007, 10:52
Numer GG: 0
Lokalizacja: Freistadt Danzig

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Brzoza »

Baernn
Driada opierając się o drzewo wstała i przeszła kilka kroków, bardzo niepewnie, kuśtykając jakby miała się przewrócić o każde źdźbło trawy. Z każdym krokiem czuła ukłucie bólu w miejscu gdzie utkiwł grot iz każdym krokiem wydawało się jakby Baernn odzyskiwała płynność chodzenia. Zupełnie, jakby cała operacja wyjęcia tego kawałka z jej ciała przebiegła nadzwyczaj pomyślnie. Nie słuchała o tym o czym mówią inni, odcięła się od wszystkiego mentalnie, pomimo uczucia niepokoju i lęku, który towarzyszył jej od czasu kiedy opuściła granice Brokilonu. Oparła się o drzewo i wsłuchiwała się w powolną pieśń lasu. Tutejsze drzewa wydawały się jej bardzo młode, tam skąd przybyła widywała drzewa większe, potężniejsze i pełne wiedzy której nie odnajdzie się już w żadnej z najstarszych bibliotek.
-M'va e béile. - Powiedziala driada i znikła za wielkim dębem. Wydawało się że wyjdzie zaraz z drugiej strony pnia, lecz Baernn była już daleko. Bo jeśli chciała być niewidoczna w lesie, mogła być bez problemu.

Baernn szła bezszelestnie dosyć szybkim krokiem w dół pagórka na zboczu którego rosły gęsto paprocie. Porozrzedzane były czasem smukłym i wysokim świerkiem czy grubym i zwalistym bukiem. Mech kładł się na pniach grubo i gęsto, podobnie jak bluszcz który zupełnie z rozsmakowaniem owijał się wokół pni i kładł się na ziemię dodając do leśnego dywanu kilka swoich zdań. Światło które przebijało się delikatnie przez koronę drzew nadawało temu miejscu niesamowitego klimatu, takiego, którego driada od dawna nie czuła. Zwolniła i usiadła na chwilę rozmyślając. Tu czuła się całkowicie zdrowa. Nie bolało jej nic przy chodzeniu. Las całkowicie ją uspokajał i leczył. Poczuła zapach górskiego strumyka nieopodal, który nawadniał cały dół jaru w którym znajdowała się Baernn. Zapach mułu, przygniłych drzew, leśnej ściółki i mokrego mchu to było coś przy czym można było myśleć. Driada w myslach analizowała sytuację. Może nie znała świata poza lasem, jednak cała sytuacja wydawała się jej bardzo niedorzeczna i wręcz niemożliwa. Spojrzała w górę, gdzie liście drzew broniły niebu wstępu do lasu. Patrzyła na zielone sklepienie zupełnie jak na niebo nocą. Pomiędzy liśćmi w niektórych miejscach przebijało się światło tworząc ruchome konstelacje i kształty. RZadko kiedy rozmawiała z lasem. Częściej czuła co on czuje. Lecz może on wiedział, bo któżby mógł wiedzieć lepiej czy...
-Hael Woedhen! Dice me, e aon duine va en te fearannee? N'Me dice a me taistealaí, Dice me, latheoil.
Drzewa zaczęły skrzypieć i wyginać się na znikomym wietrze, korony drzew rozchuśtały się na wszystkie strony niosąc po echem szeleszczącą odpowiedź. Driada już wiedziała. Wstała więc i ruszyła dalej po jedzenie, jak powiedziała reszcie.

Po niezbyt długim czasie wróciła do towarzyszy podróży. W dwa wielkie liście nieznanej im rośliny driada zawinęła wszelkie owoce leśne które znalazła, o których wiedziała że są jadalne. Znlazła głównie borówki i maliny, równie dużo poziomek i jeżyn. Gdzieś pośród jagód były również agrest i czerwona porzeczka ale również owoce które niemalże wszyscy widzieli pierwszy raz, które wyglądały dziwnie, osobliwie lub łudząco przypominały owoce roślin niejadalnych . Przyniosła tego na tyle dużo że każdy mógł troche zjeść i posilić się. Driada starała się nie jeść zwierząt leśnych, zwłaszcza jeżeli miało się to wiązać z rozpaleniem ogniska w środku lasu.

ARG CÓŻ ZA POTWORNA SKAZA ;[
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 27 kwietnia 2009, 23:26 przez Brzoza, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazekObrazekObrazek
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

Darla

Szła szybko, przedzierając się przez zarośla. Trafiła na strumień przy którym odnalazła trop. Dwa tropy mówiąc składniej a jak się domyśliła: trop Kane'a i Teda. Szybko się nad nim pochyliła, zbadała go uważnie zwracając uwagę na kierunek w którym obrócony był odcisk stopy. Nie ulegało wątpliwości że wampir i szpieg poszli dalej, najpewniej w poszukiwaniu jedzenia.
Ruszyła szparko naprzód, zręcznie przeskoczyła strumień lądując na ugiętych kolanach i rozejrzała się na boki. Znalazła się w niewielkim zagajniku. Trop okrążał go i wiódł dalej. Darla zaklęła. To znaczyło że odnalezienie ich nie będzie prostym zadaniem.
Ponownie pochyliła się nad tropem. Wampir szedł przodem jak wywnioskowała z rozmiarów butów a szpieg tuż za nim. W pewnym momencie udało dojrzeć jej się kępę ogryzionej trawy.
Jelenie bądź sarny
Pomyślała, uważnie badając odgryzione źdźbła.
Coś go spłoszyło a tym czymś nie byli raczej jej towarzysze, byli na to zbyt mądrzy... zresztą sama nie wiedziała. Wiedziała jedynie jedno i tego się trzymała - musi odnaleźć wampira.
I poszła za tropem. Kręciła między zwalonymi pniami, wciąż napawała się wolnością.
Aż wreszcie, gdy przechodziła koło krzaków jeżyn, zobaczyła ich.
Zauważyła jelenia, stojącego w cieniu drzew i obu panów. Pojęła w lot.
Musiała pomóc.

Kane i Ted
Wampir postanowił spróbować ustrzelić jelenia. Ted ograniczył się do zbierania grzybków, jego niewiadomo kiedy znaleziony koszyk aż błyszczał od wielkich kapeluszów prawdziwków i lepkich pieńków maślaków. Znalazł trochę kurek, trzy opieńki i stado os w wielkim pniu opartym o żywe drzewo. Oprócz tego powynajdywał ostatnie jesienne jagody, wielkie, błękitne i słodkie jak nic na świecie.
Szli dalej. Złe przeczucie nie minęło ale i nie rosło, przestali więc zwracać na nie uwagę. Kane próbował odnaleźć trop jelenia który uciekł im nie tak dawno temu, a Ted przyglądał się jego wysiłkom zajadając maliny które znalazł w krzakach rosnących po lewej stronie scieżynki którą podążali.
Sprawa wyglądała beznadziejnie. Nie widać było absolutnie nic a na dodatek organizm wampira i szpiega był tak wykończony że ledwo powłóczyli nogami. Obawiali się jednak że przyjdzie im poczekać jeszcze trochę na odpoczynek, gdyż Vilgefortz mógł być blisko.
I wtedy Kane to zobaczył. Jakiś ciemny kształt w krzakach dzikich malin, może o siedem metrów od niego i Teda. Zamarł w miejscu, czekał. Uniósł dłoń, szpieg zatrzymał się również.
Kształt zaszeleścił, nie był to jednak szelest głośny. Kane usłyszał go, lecz zwykły człowiek najprawdopodobniej nie byłby w stanie.
Ted drgnął lekko.
Czy to Vilgefortz? Jeśli tak, to biedny z niego jegomość...
Nie był to jednak on, a tak się im przynajmniej zdawało. Ciemny kształt nie wykonywał żadnych nerwowych ruchów, szedł ku nim powoli, sprawiał wrażenie jakby ich jeszcze nie dojrzał...
Rozległo się chrząknięcie, kwiknięcie i dziki już spierdzielał dróżką aż się za nim kurzyło.
Wampir natychmiast odwrócił się z wyrazem ulgi na twarzy.
Ruszyli dalej.
Gdy szpieg po raz ostatni spojrzał na krzaki, zdawało mu się jednak że ów czarny kształt tam pozostał... a może nie? Może to jedynie zwalony pniak?
Szli. Słońce już niemal górowało.
Prawie dwa i pół dnia, nie licząc podróży do strażnicy nie spali! Musieli być straszliwie zmęczeni.
Wreszcie, gdy Kane chciał już zawrócić i zadowolić się znaleziskiem Teda, dostrzegł trop wiodący przez małą polankę w cień drzew.
Były to niewątpliwie ślady jelenia.
I zobaczyli go, stał skubiąc trawę.
No, kurwa jego jebana mać. Teraz nam to kurwi syn wynagrodzi... z jego rogów zrobimy trofeum... ze skóry ubranie... ścięgna sprzedamy czarownikom... a z zębów...
To była jedyna i ostatnia szansa. Jeleń odwrócony był do nich, mówiąc zwięźle - dupą, a wiatr wiał w przeciwną stronę, dzięki czemu zwierze było nieuświadomione.
Przyjaciele stanęli.
No i co teraz? Rzucą nożem?
I wtedy Ted ponownie zobaczył jakiś ciemny kształt, z lewej strony.
Cicho jak anioł, z zarośli wyskoczyła Darla! Zauważyła jelenia i obu panów. Pojęła w lot.
Musiała pomóc


Laerwen i Radcliffe
-Wolne żarty kolego. Nigdzie nie idziesz.- powiedział wiedźmin, mierząc rycerza wzrokiem. -Jasne jasne, wzywa mnie Vilgefortz, muszę mu pomóc. Nie znam tego Vilgefortza i nie mam powodu aby mu ufać, a tym bardziej nie mam powodu by ufać Tobie.- rzekł, przyglądając się mu uważnie. Dłoń spoczęła na głowni miecza.
-W obecnej sytuacji nie możemy Cię puścić wolno. Ty sobie pobiegniesz gdzie trzeba, a potem będziemy mieli przerypane. Co cię to obchodzi, przecież dostaniesz swoje złoto. Chyba że pozostali się zgodzą.

*Cholera. Chyba robi się ze mnie paranoik*- pomyślał wiedźmin. *No, ale żeby nie było- jeśli dowiedzą się że driada jest ciężko rana i ledwo chodzi, to za nic nie uciekniemy.*

Wiedźmin nie wiedział że mniej więcej w tym momencie driada wstała z posłania i cicho odeszła z polanki, nie powiedziawszy ani słowa. Czuł się rozbity i co dziwne zmęczony. Choć może nie dziwne. Sam nie wiedział. Popatrzył raz jeszcze na adepta, na jego podejrzaną ranę na szyi. Nie pytał o nią, nie pamiętał.
I nagle coś zobaczył. Coś, co miało być przewrotem w ich przygodzie, coś co zadecydować miało najpewniej o ich losach.
Mianowicie na dłoni Radcliffe'a znajdował się napis. Czerwony napis. Dziwny napis. O takiej treści:
Orbis Unum
Laerwen miał wrażenie że już gdzieś słyszał te słowa. Że obiły mu się o uszy, że był to sygnał na który on i drużyna nie zwrócili uwagi. Zaraz, zaraz...
myślał. Myślał...
Nic mu to nie mówiło. Nie było to ani ze starszej mowy, ani z elfiej ani z każdej innej. To był jakiś szyfr. Tak przynajmniej sądził.
Radcliffe miał więcej oleju w głowie niż pozostali w drużynie. Gdy ta chora przygoda się rozpoczęła i dziwny jegomość w karczmie w Kaedwen wykrzyczał owe dziwne słowa, Adept zapisał je. Orbis Unum.
Radcliffe studiował wiele języków. Liznął nawet język driad, choć ten opanował w bardzo małym stopniu, śpiewność i wysokie tony były dla niego przeszkodą.
Rana na szyi znów zaczęła piec, mag dziwił się że nie bolała go do tej pory. Spojrzał z nadzieją na wiedźmina, wiedział jednak że ten nie ma już swoich eliksirów.
Wydudnił je, kawał cholery.
Adept potarł się po szyi. Musiał się przespać. Reszta to twarde chłopy, ale on musi się kimnąć...
Laerwen też nie wyglądał za dobrze, zwłaszcza gdy wykrzyczał swoje słowa do Sibarda. Tyle że na jego twarzy wciąż malowała się zemsta. Chęć zemsty składniej, chęć zemszczenia się za Kaer Morhen.

Sibard
Wiedźmin zatrzymał go. Wizja minęła, odczuwał jednak wciąż ból głowy. Popatrzył po jego nowych towarzyszach z niedowierzaniem... wiedział że Vilgefortz jest potężny, lecz wiedział też że rozdzielać się byłoby niebacznie.
Jego historia nauczyła go wielu rzeczy jak na przykład ostrożności. Musiał być ostrożny.
A może był głupi?
Zastanów się porządnie - pomyślał - Zastanów się...

Baernn
Driada wstała.
Być może to siła driad o której krążyły legendy wśród chłopstwa postawiły ją na nogi a może był to głód. Dźwignęła się na nogi, oparła o drzewo i głęboko westchnęła, czuła jak wracają jej siły po porządnym śnie.
Tak, była głodna jak cholera. Rozjerzała się, towarzysze byli dość sobą zajęci. Miała szansę się wymknąć i zrobiła to.
Ruszyła lasem podziwiając jego uroki, jego klimat, zapach i zieleń. Dotykała mchu, trawy, oddychała głęboko. Jako przedstawicielka Starszego Ludu potrafiła się relaksować nawet w tak poważnych sytuacjach. Nic jej w zasadzie nie bolało, no, może coś uwierało ją wciąż w boku, lecz nawet tego nie czuła. Była szczęśliwa.
Rzuciła się na trawę, krzyknęła z radości, choć oczywiście cicho. Leżąc na miękkim podłożu wpatrywała się w korony drzew, w miliony gałęzi, w miliardy liści.
Tak bardzo ten las przypominał jej Brokilon!
Ale to tylko złudzenie... Ona tam nigdy nie wróci...
Szybko otarła łzę. Podniosła się i przysiadła na pniu, wyciągając przed siebie nogi.
Zawołała w kierunku lasu.
-Hael Woedhen! Dice me, e aon duine va en te fearannee? N'Me dice a me taistealaí, Dice me, latheoil
Usłyszała odpowiedź, dość wyraźnie. Las szumiał.
Tak, dziecko Wielkiej Puszczy. Szli tędy tacy jak ty, niszczyli i palili moje dzieci
Las szumiał miliardem liści.
Na południu moich włości gorzała bitwa z błyskawicami.
Las zaszumiał nieco mocniej, niósł ze sobą coś na kształt żałobnej pieśni
Spalili las...
Spalili nas...
Gdy zabłyśnie już ery koniec
Spalą i was
Spalą i nas

Driada zamknęła oczy. Las szumiał.
Mogą być niedaleko od miejsca tego, myślę, dwa dni drogi. Las zdradził ci swoją tajemnicę, córko Wielkiej Puszczy. Nie oczekuj więcej

Nie oczekiwała. Wstała i ruszyła z powrotem zbierając drobne zakąski które znała jako driada. Był wśród nich nieznany a smaczny korzeń.
Był i szczaw.
Ruszyła w drogę powrotną


sry za krótkość ale jestem zmęczony po podróży, chyba ide spać :P
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Ouzaru »

Darla

Kobieta nie była pewna, czy kiedykolwiek polowała, ale logika podpowiadała jej, co mogłaby zrobić. Postanowiła zajść zwierzę i zaatakować z przeciwległej do mężczyzn strony. Istniał cień szansy, że gdyby spudłowała, zdobycz pomknęłaby wprost na nich. Gestem ręki dała im znać, żeby się razem ustawili w trójkąt, zwiększając tym szanse na złapanie obiadu.

Postąpiła kilka kroków w bok, ustawiając się odpowiednio i sięgnęła po noże. Pierwszym celowała w głowę, drugim po prostu w bok. Liczyła, że chociaż zrani jelenia i dzięki temu będzie on wolniej uciekał. To by dało wampirowi okazję do pokazania, na co go stać. Zerknęła na Kane'a. Zastanawiała się, czy to tylko jego dziedzictwo sprawiało, że mężczyzna wydawał się jej interesujący. Lekki wietrzyk poruszał ich włosami i zaniósł obcą woń do zwierzęcia. Jeleń czujnie podniósł głowę i rozejrzał się na boki, strzygąc uszami. Darla widziała, jak napina wszystkie mięśnie, gotów w każdej chwili odskoczyć i pomknąć w las. Wycelowała, nie mogli stracić takiej okazji, potrzebowali jedzenia.

Dała znać towarzyszom, że będzie atakować i spojrzała na nich uważnie patrząc, czy zrozumieli. Nigdy nie była dobra w działaniach grupowych, zabójcy z założenia są samotnikami. Znów zatrzymała wzrok na dłuższą chwilę na wampirze i poczuła się jakoś dziwnie. Miała wrażenie, że doskonale ją widzi i zagląda wgłąb zielonych oczu. Speszona spuściła wzrok, koncentrując się na zadaniu.
"Teraz" - pomyślała, rzucając jednym i od razu drugim nożem.

[Może MG napisze w komentarzach, co się dalej stało, to będzie można jakoś na to reagować?]
Obrazek
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

Kane

Wampir ucieszył się że Darla szybko zaczęła działać. Zobaczył jej sygnał. Trochę się speszyła na jego spojrzenie. Alp uśmiechnął się w duchu. Szturchnął delikatnie Teda i machnął ręką wskazując kierunek w który ma się udać aby mogli okrążyć zwierze. Teraz, przygotowany, czekał na sygnał i/bądź ucieczke jelenia.
Kane nie dobył broni. Co najwyżej złapie go i ukręce mu łeb - Pomyślał
Ostatnio zmieniony środa, 29 kwietnia 2009, 14:43 przez Sciass, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
Brzoza
Bosman
Bosman
Posty: 1796
Rejestracja: poniedziałek, 26 lutego 2007, 10:52
Numer GG: 0
Lokalizacja: Freistadt Danzig

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Brzoza »

Baernn
Driada połozyła owoce obok towarzyszy, którzy zostali na polanie. Sama usiadła pod drzewem wyczuwając jakąś obcość w stosunku do ludzi którzy tu stali. Nie pierwszy raz od czasu ucieczki z Brokilu driada miała wątpliwości. Tak naprawde te wątpliwości nie wracały lecz cały czas w jej głowie egzystowały. To kim była, w tym świecie miało jednak duże znaczenie. Była obca dla kogokolwiek kogo znała. Odepchnęła znów te myśli i połkneła kilka jagód. Przeczesała dłońmi włosy i powiedziała:
-Me savhe, dhó lannes aen anseo essa batainn. - spojrzała na niewiele rozumiejące twarze. - Me savhe, dwa lanne drogi stąd byął bitwa. Jezeli nas ścigają, powinnismy być przygotowani. - driada połknęła kilka następnych owoców.
ObrazekObrazekObrazekObrazek
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Alien »

Radcliffe
Spojrzał bystrym wzrokiem na driadę. - Bitwa?- pomyślał.Z tego co się orientował w bitwie brały udział dwie armie. I dziwne żeby bitwa odbywała się w lesie.
- Bitwa?- spytał driady- Co masz namyśli Baernn?
Spojrzał na rośliny które zebrała. Wystarczająco żebyśmy nie umarli z głodu- pomyślał, po czym sięgnął po jedną z roślin. Ciekawe czy Ted, Kane i Darla coś upolowali. Bez łuku? Wątpliwe , aczkolwiek mogli nazbierać grzybków. Jeszcze raz przejrzał swoją trobę w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Znalazł tylko parę okruszków pomiędzy zwojami.
00088888000
Sirion
Marynarz
Marynarz
Posty: 293
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:47
Numer GG: 11883875
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sirion »

Sibard

Powoli dochodził do siebie. Jego umysł odzyskiwał normalną trzeźwość. Wszystko znowu układało się w logiczną całość. Ponownie przemyślał poprzednią decyzję.
- To nie był mądry pomysł - Pomyślał - Nie zdziałałbym sam za wiele. A poza tym on jest silny. Silniejszy od każdego kogo znam. Wyplącze się z tego jakoś. Ale jedno jest pewne jeśli to już zrobi to mnie znajdzie... I będę miał naprawdę przejebane...
Swoją śmierć wyobrażał sobie wiele razy. Lecz zawsze wolał widzieć honorowy pojedynek twarzą w twarz z wrogiem. Pojedynek, który ma szansę wygrać. Nie chciał być skazywany z góry na porażkę, a tak wygląda konfrontacja z magiem pokroju Vilgefortz'a.
- No cóż. Niech się dzieje co chce. Ten wiedźmin i tak mi na nic nie pozwoli.
Sibard przyjrzał się mu. Mimo że wyczerpany nadal wyglądał na bardzo niebezpiecznego. Jednak Sibard był doświadczonym wojownikiem i wiedział, że w tym stanie mógłby spróbować z nim walczyć. Po co jednak ryzykować? To nie on był jego wrogiem. Poza tym był głodny. To było jego problemem na chwilę obecną.
Mam nadzieję, że tamci coś upolują.
Usiadł na ziemi, oparł ręce na podniesionych kolanach i wsłuchał się w otaczający go las starając się zebrać myśli nie myśląc o głodzie. Ciszę przerwało pojawienie się driady...
- Bitwa mówisz? - Powiedział po wysłuchaniu jej relacji - To nie wróży najlepiej. Moim zdaniem powinniśmy ruszać dalej tak szybko jak to możliwe...
“Better to fight for something, than live for nothing”

General George S. Patton

Fortis cadere, cedere non potest
Matt_92
Mat
Mat
Posty: 554
Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
Numer GG: 6781941
Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Matt_92 »

Laerwen

Wiedźmin zobaczył, że driada przyniosła jedzenie. Nieźle się zdziwił, wcześniej nawet nie zauważył żeby odchodziła.
Sibard w końcu usiadł na miejscu. Wiedźmin odetchnął spokojnie- możliwe że zyskali dzięki temu trochę czasu.
Spojrzał na Baernn, jakoś chodziła, więc chyba nie było z nią tak źle.
Jeśli pozostali znajdą jakieś żarcie, to jednak może być im potrzebny ogień. Nie zamierzał go teraz rozpalać, ale rozejrzał się, czy gdzieś nie ma jakichś suchych gałęzi. Głupio byłoby potem tracić czas na szukanie badyli.
-Przejdę się tu wokół, nazbieram chrustu.- rzekł i poszeł na obchód. Nie odchodził za daleko, starał się cały czas mieć obóz w polu widzenia.
A d'yaebl aep arse!
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

Darla, Ted i Kane

Noże pomknęły ku zwierzynie, wyrzucone z precyzją, na wydechu - słowem - tak jak być rzucone powinny.
Jeleń odwrócił się w stronę Darli, było już jednak o wiele za późno. Jeden nóż utknął w szyi zwierzęcia, przebił ją na wylot. Drugi, nieco mniej celny, wbił się nieco powyżej tylniej nogi, gdzieś w okolicach podbrzusza. Jeleń wierzgnął, ryknął i rzucił się do przodu - prosto w stronę stojącego Kane'a i Teda
Wampir zdecydował się wykorzystać sytuacje. Rzucił się na zwierza z zamiarem ukręcenia mu karku. Rozwarł ręce jak człowiek próbujący schwycić pień drzewa, i runął na zwierze które biegło prosto w jego strone.
Rzecz jasna nie trafił, jeleń uskoczył w bok i pobiegł a raczej pociągnął bezwładny już zad w stronę zarośli.
Darla nie reagowała, zostawiła resztę towarzyszom. Wykonała swoje zadanie. Trafiła zwierza nożami. Celnie.
Kane, zrywając się z ziemi, pobiegł w stronę uciekającego jelenia.
Mężczyzna wpatrywał się w rozgrywającą przed nim akcję.
- Stój! - krzyknął do wampira, który rzucił się biegiem za rannym zwierzem.
- Wracaj idioto! -
Wampir najwidoczniej był wkurwiony, gdyż nie usłuchał. Ted zerknął na Darlę.
Widząc, że ich obiad ucieka, kobieta westchnęła i ruszyła za nim. Ranny i wystraszony mógł zwiać daleko, nim padnie.
Tak, Ted wiedział również o tym. Ale on, w przeciwieństwie do tamtych, wiedział jakie mają szanse.
Zabójczyni zauważyła spojrzenie i wyraz twarzy szpiega, rzuciła mu pytające spojrzenie. Niby czemu wampir nie mógł biec za zdobyczą? Nie rozumiała tego i tylko przyspieszyła, zrównała się z Kane'em.
W końcu go zobaczyli. Siedział oparty o dąb, na jego bokach błyszczały strugi świeżej krwi. Piękne było to zwierze, poroże wyglądało imponująco niczym korona leśnych króli.
Lecz teraz jeleń ledwie dychał, nie ruszył się nawet na widok nadciągających myśliwych.
Kane dobył szabli. Chciał przyszpilić zwierze do drzewa jednym ruchem.
Teddevelien doszedł na miejsce z opóźniem. Niepokoił go fakt, iż wampir działał choćby przez chwilę pod wpływem emocji. To mogło być potencjalnie niebezpieczne. Sam nigdy nie polował, jednak wiedział, jak może zachować się zwierzę.
Ludzie w miastach zachowywali się tak samo. W swoim środowisku.
Przyszedł w chwili gdy wampir zbliżał się do zdobyczy z szablą w ręku... Doskoczył jako pierwszy do zwierzęcia... które obróciło ku niemu swe rogi dysząc ciężko.... przez chwilę Kane'owi było go żal. A potem pchnął. Poprawiła Darla doskakując z drugiej strony. A Ted dołączył do nich, patrzył na śmierć zwierzęcia.
Która dokonała się szybko, niemalże bezboleśnie.
Zawodowcy, k**wa ich mać...
- Żarcie! - burknął Kane. Jego arystokratyczne doznało zgonu wraz z porannymi wydarzeniami. Było mu żal zwierzaka ale był za***iście głodny...
Podszedł Ted patrząc na martwe i szkliste oczy jelenia.
- Wypatroszyć, ściągnąć skóre, et cetera, bez utraty mięska. Wiedźmin będzie umiał to zrobić. Pomóc ci go nieść? - zaoferował wampirowi człowiek.
- Poradzę sobie - Powiedział Kane i zadziwiająco lekko zarzucił sobie już martwe zwierze na ramiona. Ubrania Kane'a wyglądały coraz gorzej. - Dzięki za pomoc przy jelonku - Rzucił do Darli.
Przez chwilę się zdawało, że kobieta się zarumieniła.
- Nie ma sprawy, do usług, Kane... - bąknęła cicho, czyszcząc noże. - Którędy do reszty?
Jeleń, choć spory, nie stanowił dla wampira problemu. Dźwignął go bez trudno, na jego czole nie wykwitła ni jedna kropla potu.
Wydawało mu się że Darla uśmiechnęła do niego lekko.
Nie był w błędzie, w tej samej chwili półelfka pomyślała, że nie zaszkodzi, jeśli będzie milsza. Jej twarda przykrywka powoli zaczęła opadać.
Drużyna ruszyła do obozu, z jeleniem na ramieniu wampira który o dziwo szedł całkiem szybko. Dotarli do obozowiska i zwalili jelenia na trawe.
- Mamy danie główne - Głośno skomentował przybycie "grupy polującej" do ogniska Kane.
Wrócili.
Obrazek
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

Laerwen
Wiedźmin ruszył między drzewa, rozglądając się uważnie na boki, wypatrując spróchniałych pni, młodych zeschniętych chaszczy czegokolwiek by rozniecić ogień.
W oko wpadły mu krzaki jeżyn. Choć kolczaste, były suche jak wiór. Wiedźmin zdziwił się nieco całkowitym brakiem owoców w tej porze roku, ale po chwili uświadomił sobie że przecież idzie zima... i że niebawem nawet drzewa przestaną się zielenić...
Jak na zawołanie, z najwyższego dębu opadł nagle liść i osiadł na mchu o jakieś dwa kroki od Laerwena.
Westchnął i zabrał się za wycinanie chaszczy. Wyjął miecz i szybkimi ciosami porozcinał dwa metry kwadratowe krzaków, poczem zebrał je w zgrabną wiązkę i wrócił do obozu.
I tam czekała go niespodzianka. Byli tam bowiem Kane, Ted i Darla a co dziwniejsze wampir niósł na ramieniu jelenia. Martwego jelenia, jeśli uważaćby na szczegóły. Uśmiechnął się pod nosem zadowolony z tego iż pomyślał o drewnie na opał i wszedł do obozu w momencie gdy Kane zrzucił zwierzę z ramienia i mówił:
- Mamy danie główne

WSZYSCY

Radcliffe wyjął rękę z torby z zawiedzioną miną.
Nic nie miał...
-Mamy danie główne
Twarz adepta rozjaśniła się gdy spostrzegł wampira, Teda i Darlę którzy upolowali najwidoczniej jelenia. Z drugiej strony nadchodził Laerwen z drewnem.
Będzie pieczyste - pomyślał.

- Ja nie gotuję... - od razu uprzedziła Darla i kucnęła gdzieś z boku, jednak blisko Kane'a. Skoro miała go chronić, musiała być zawsze niedaleko niego. Zwiesiła głowę i zapatrzyła się na trawę. Znów odpłynęła myślami.
Znów była tam gdzie jej jedynym zmartwieniem był deszcz który zepsuć mógł wspaniały wieczór. Znów była tam gdzie niebo i ziemia stykały się, a purpura ziemi zdawała rozwierać się i wołać ją do siebie...
Otrząsnęła się i zerknęła na bok.
Wiedźmin wszedł do obozu, zrzucił chrust. Radcliffe wstał i szybko wynalazł dziesięć kamieni z których zmajstrował palenisko, na którym po chwili wylądowało drewno.
Kane i Ted oprawiali jelenia. Wampir odciął już łeb, spuścił krew. Driada przypatrywała się temu ze źle ukrywaną niechęcią.
Szpieg rozciął brzuch zwierzęcia, posoka spłynęła na trawę. Następnie szybko pozbyli się skóry, nie bez pomocy Laerwena który trzymał zwierze za tylne nogi podczas gdy oni wykonywali - bądź co bądź - swoją operację.
Sibard nie wdawał się w akcję, stał samotnie. Wiedział że muszą ruszyć jak najszybciej...
Radcliffe podszedł do chrustu, szybko wymamrotał zaklęcie robiąc zawiły gest dłonią.
Drewno zapaliło się, odień buchnął w górę deszczem iskier. Dym wzbił się zawijasami w górę. Reszta drużyny widocznie była zbyt zmęczona by zniechęcić pozostałych do palenia ognia... lub nie była w stanie, czar adepta rzucony był profesjonalnie.
Darla obserwowała jak Ted i Kane dzielili jelenia, jak rozdzielali ogromne płaty czerwonego mięsa. Wampir ku zdumieniu wszystkich obecnych pozbawił zwierza języka i położył obok nie mówiąc ani słowa.
Darla wyjęła wytrzasnięte skądś jabłko i beznamiętnie przyglądała się pracy jej kompanów.
Wampirowi natychmiast zaczęła cieknąć ślinka, nikt prócz niego nie wiedział z jakiego powodu. Powstrzymał się od pytania i wrócił do rozdzielania mięsa.
Po pewnym czasie Teda zaczęła denerwować bezczynność półelfki która teraz wyciągnęła się na trawie i zaczęła jeść orzeszki podane jej przez Sibarda.
Wiedźmin wytarł ręce splamione krwią i spojrzał na Kane'a z myślą że mógłby się umyć...
Wreszcie zakończyli dzielenie. Powoli odliczyli siedem wielkich i czerwonych kawałów mięcha i dowlekli je do paleniska. Darla przyglądała się im... może powinna pomóc?
Natomiast Sibard już zaczął działać. Pomógł Laerwenowi nieść jeden, wyjątkowo wielki kawał i wreszcie dotarli do ognia.
Teraz trzeba było zmajstrować rożen co zrobiła Baernn, nie bez pomocy Radcliffe'a. Następnie na kij wyglądem przypominający dzidę nadziali mięso i Sibard zaczął obracać rożen.
Już po chwili powietrze wypełniło się wspaniałym zapachem pieczystego...
W międzyczasie Laerwen kopnął się po kolejne drewno.
Wkrótce mięso było gotowe. Zdjęli je z rożna i powoli zaczęli jeść.
Było wspaniałe...
Teraz nastała chwila na rozmowy - w końcu były to ostatnie chwile bo nie oszukujmy się - po rozpaleniu ognia byli widoczni z wielu mil...
A Vilgefortz był blisko...

proszę nie robić krótkich postów, napiszcie pare wspólnych albo jakieś dłuższe o tym co robicie podczas posiłku. Dodam że w sprawie wody nie musicie nic robić, bo macie ją ze strumienia
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Sciass »

Darla i Kane

Kane zajmował się obrabianiem mięsa. Co jak co ale na tym się znał. Wybrał co lepsze kawałki. Wykroił język jelenia który dobrze przypieczony był prawdziwym przysmakiem. Podał Darli kawałek nabity na końcu ozdobnego sztyletu który wcześniej znalazł w strażnicy a który teraz wyczyszczony świetnie do tego celu się nadawał. Chrząknął. Miał wrażenie że Darli co jakiś czas zdarza się "odlecieć".
- Spróbuj - Powiedział podając zabójczyni mięso. Obserwował uważnie jej reakcje.
Gwałtownie powróciła myślami do rzeczywistości i spojrzała się zdziwiona na wampira. W pierwszej chwili zupełnie nie rozumiała, o co mu chodzi.
- Co...? - zaczęła, ale widząc kawałek mięsa tylko skinęła głową i ostrożnie zdjęła go, łapiąc w dwa palce. Było gorące, ale nawet się nie skrzywiła. Przyglądała się jedzeniu przez dłuższą chwilę, jakby nie wiedząc lub nie pamiętając, co ma teraz z tym zrobić. - Dziękuję... - rzuciła niepewnie i uśmiechnęła się lekko do mężczyzny. - Już się zrobiło? - zapytała, nie kryjąc zdziwienia.
- Mam wrażenie że na chwile odpłynęłaś - Zauważył wampir - Tak, już jest gotowe. Reszta się w tej chwili zajada. - Streścił oczywisty obrazek Kane.
- Spróbuj - Ponowił prośbę wampir, a po chwili dodał - ...Często ci się zdarza to noo... - Sugestywnie zrobił wiraż ręką - wiesz...
- Odpływanie? - rzuciła i westchnęła. Zrezygnowanym ruchem odgryzła kęs mięsa, ale w jej ustach smakowało to jak zwykłe trociny. Z trudem przeżuła i połknęła. - Tak, chyba tak, wybacz - bąknęła, gapiąc się na nadgryziony kawałek mięsa. Jej mina mówiła jasno, iż nie ma ochoty jeść. Właściwie kobieta zdawała się nie mieć ochoty na nic.
Wampir odebrał sztylet. Zgodnie z przewidywaniami mięso nie zasmakowało Darlii, było to jasno widoczne z jej skrzywienia się po wzięciu kęsa, wampir uśmiechnął się w duchu. Kiedy ona była "nieobecna" on zdążył zaspokoić swój apetyt. Skoro mieli chwile czasu to może warto było wybadać najnowszy nabytek w kompani...
- Masz mało typowy zawód... Dlaczego zostałaś zabójczynią? Naturalne predyspozycje? - Bez ogródek spytał wampir, nie patrzył w jej kierunku, oglądał sztylet po którego zdobieniach przejeżdżał wąskimi palcami.
Uśmiechnęła się krzywo, jeszcze nigdy nikt się o to nie zapytał. Pewnie dlatego, że większość osób, które poznawała, zaraz kończyła z poderżniętym gardłem. A to trochę utrudniało konwersację i wzajemne poznawanie siebie.
- Zabawne pytanie, Kane - odezwała się cicho. - Pewnego dnia mój mistrz zabrał mnie z ulicy i powiedział, że ma dla mnie ciekawsze zajęcie niż dawanie dupy za pieniądze. Brzmiało nieźle, więc poszłam z nim i zgodziłam się uczyć zabijać dla niego. Ot, cała skomplikowana historia, jak widzisz, nie ma w tym nic ciekawego... - odpowiedziała i spojrzała się na wampira, zaglądając mu głęboko w oczy.
Wampir zaprezentował swoje rekinie uzębienie.
- Zdziwiłabyś się czym ja się zajmuje jeśli nie robie szablą akurat... - Westchnął - W zasadzie robienie szablą jest moim drugorzędnym zajęciem, do podstawowego pewnie i tak już nie będe miał jak wrócić... - Skończył po czym wziął sobie mały kawałek dziczyzny, tym razem nie język.
- Jesteś pewna że nie jesteś głodna? To już powinno smakować o niebo lepiej.
...
- Mówisz że to banalna historia jednak nie wyglądasz na banalną osobę....
Przez chwilę przyglądała się mężczyźnie, a jej spojrzenie i mina pozostawały nieodgadnione. Po chwili zmarszczyła brwi i wzięła się za jedzenie zimnego już kawałka jelonka.
- Skoro tak mówisz - przytaknęła mu, bo na dobrą sprawę nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. - Opowiedz coś o sobie, proszę.
Ostatnie słowo zabrzmiało w jej ustach tak nienaturalnie, jakby je wypowiedziała pierwszy raz w życiu. Dodała do tego szczery uśmiech i już w ogóle nie przypominała zabójczyni.
- ...Eeeee... - Elokwencja wampira nie miała sobie równych - Rzadko ktoś się o to pyta.... ale w porządku. - Chrząknął.
- Nie wdając się w szczegóły ostatnie 30 lat mieszkałem w Ban Glean. Miejsce ciekawe, granica Redanii, Kaedwen i Aedirn. Żyłem z... - Znów chrząknął - ... metalurgii, wyrabiania ozdób z metali szlachetnych. - Wskazał palcem na srebnego kruka dyndającego na szyi. - Wszystko było w porządku dopóki sam siebie niechcący nie wydałem jak ostatni kretyn chłopom na zadźganie... - Alp się trochę zarumienił - Potem musiałem się szybko stamtąd zwijać....
Kobieta zachichotała cicho, lecz szybko spoważniała.
- Och, wybacz, pewnie tobie nie było i nie jest do śmiechu... - Odgarnęła włosy z twarzy, niesforne kosmyki zakładając za lekko spiczaste ucho i zamyśliła się. Było jej troszeczkę niezręcznie. - Czyli, w pewnym sensie, jesteś artystą. Myślę, że gdybyś się osiedlił w innym miejscu i co jakiś czas przenosił, mógłbyś wrócić do dawnego zajęcia. Czyż nie?
- W zasadzie tak to można nazwać... Wrócić? Żyć z przenoszenia się z miejsca na miejsce? Nie wiem. Zastanawiałem się nad tym ale na razie nie ma o tym mowy. Lubiłem swój dom w Ban Glean. Został on niechybnie spalony po mojej sromotnej ucieczce - Wampir grzebał w palenisku jakimś kijem. - Wolałbym zapuścić korzenie gdzieś na stałe... ale w obecnej sytuacji nie ma o tym mowy...
- Obecnej sytuacji? - zapytała, z zaciekawieniem patrząc na niego i przekrzywiając lekko głowę.
- Amulet i zaistniała sytuacja nie dają mi spokoju. Moja ciekawość ma to do siebie że jest niezdrowo wręcz dominująca w moim charakterze. Moglibyśmy wyrzucić ten amulet w cholere.... Ale wszystko mówi mi żeby go zostawić w spokoju i zobaczyś jak się potoczą sprawy w których jesteśmy centrum....
- Wybacz mi, z tego co mi wiadomo nie zostałaś poinformowana w jaki sposób ten nieszczęsny amulet stał się naszą własnością?
- Nie, nie zostałam. Jedyne, co mi przez ostatnie dni wbijano, dosłownie, do głowy to to, że mam go wam odebrać - odpowiedziała szczerze. Może i była zabójczynią, ale nie musiała być przy okazji kłamcą i oszustem. Poza tym jakoś dziwnie polubiła wampira. Nawet nie zauważyła, że znów się do niego uśmiecha.

Następne kilka chwil wampir spędził na streszczaniu kilku ostatnich dni oraz tego jak stali się posiadaczami amuletu.

- Już to wcześniej zauważyliśmy, ale przypomnę... niezła z was... eee... nas zbieranina - stwierdziła, uśmiechając się łobuzersko. - Ale będzie dobrze, damy radę - dodała i klepnęła Kane'a delikatnie w plecy. - Życzę ci, żeby to wszystko się szybko wyjaśniło i byś mógł powrócić do spokojnego życia. A ludźmi z wioski się nie przejmuj, jesteś długowieczny, więc po prostu wróć tam za kilkanaście lat. Część umrze, część zapomni i jakoś wszystko zaczniesz od początku.
- Tjjjaaa, do zgliszcz....

- Wszystko da się odbudować, wystarczą chęci i trochę samozaparcia - uśmiechnęła się i położyła dłoń na jego dłoni, delikatnie ściskając.

Kane odruchowo odwzajemnił uścisk. Zaczął powoli zbliżać się do Darlii....
Kobieta na chwilę zamarła i nie wiedziała co ma zrobić. Spojrzała mężczyźnie głęboko w oczy i speszona odwróciła wzrok, wbijając go w swoje kolana. Przygryzła lekko dolną wargę i zerknęła, czy nikt teraz na nich nie patrzy. Przysunęła się trochę.
Patrzcie państwo, zabija bez mrugnięcia okiem a wstydzi się jak podlotek - Pomyślał Kane. Kane jeszcze bardziej przybliżył się do Darlii, jego usta musnęły jej....
Przymknęła na chwilę oczy, rozkoszując się przyjemnym uczuciem w okolicy żołądka i przyspieszonym biciem serca. Już ją przestało interesować, czy ktoś na nich patrzy i co sobie pomyśli. Złapała twarz wampira w obie dłonie i pocałowała go delikatnie, choć miała ochotę na długi i głęboki pocałunek. Wolała jednak nie być nachalna.
Wampir odsunął się na chwile po pocałunku aby złapać oddech - ...Miło... - Znów się przybliżył tym razem skierował się ku szyi dziewczyny aby złożyć głęboki pocałunek.
Była zaskoczona takim obrotem spraw, ale musiała przyznać, że w końcu spotkało ją coś miłego i przyjemnego. Zamruczała cicho, przymykając oczy i nadstawiając się na dalsze pieszczoty. Kane czuł, jak kobieta się rozpływa i z każdą sekundą jest mu bardziej uległa.
Kane kontynuował swoje zabiegi. Objął Darle. - Chodźmy w ustronniejsze miejsce... - Mruknął

Bezwiednie skinęła mu głową i na zupełnie miękkich nogach dała mu się poprowadzić kawałek dalej w las. Była oszołomiona, serce waliło jej w piersi jak oszalałe i w tej chwili nie była w stanie myśleć o niczym innym jak o tym, że pragnie tego mężczyzny. Gdy tylko znaleźli się w bardziej odosobnionym miejscu, przylgnęła do niego, całując go namiętnie i łapczywie.
Lewa dłoń Kane'a zsunęła się na pośladek Darli, drugą wsunął w jej kaftan sięgając do kształtnej piersi kobiety. Ciągle ją całował.

Objęła go mocno i trzymając blisko swego ciała, wycofała się, opierając plecami o drzewo. Czuł, że jest cała rozpalona, a dłonie jej lekko drżą. Musiał naprawdę mocno na nią działać, ale to nie powinno nikogo dziwić.
Wampir rozchełstał jej koszule, masował pełne piersi. Przeniósł na nie usta i zaczął ssać jej sutki.

Odetchnęła głęboko, rozpływając się pod wpływem delikatnych pieszczot, ale zaraz oprzytomniała. Jak kubeł zimnej wody zadziałał na nią strach, że mężczyzna zaraz odkryje na jej ciele kilka tuzinów mniejszych i większych blizn i się zniechęci. Przygryzła dolną wargę i zamknęła oczy, chcąc się jeszcze chwilę cieszyć tą sytuacją.

Na wampirze zrobiła wrażenie kolekcja blizn której nie powstydziłby się niejeden wojownik, ale nie zajmował się teraz tym. Miał co innego na głowie. Wsunął jedną rękę w krocze Darlii, drugą wciąż masował jej pierś. Zaczął namiętnie całować dziewczynę w usta.
Dla niego była niezwykle piękna.

Widząc, a raczej czując, że Kane nie zamierzał przestać, pozwoliła sobie odetchnąć z ulgą. Była wysportowana i zadbana, tak więc bez dalszego skrępowania zaczęła zrzucać z siebie ubranie. W głowie się jej kręciło z tego wszystkiego, ale doskonale wiedziała, czego chce.
- Kane, jestem cała twoja - szepnęła wampirowi do ucha.

Wampir mruknął jak dziki kot. Również zrzucił swój ubiór. Oboje nadzy stali pod wielkim drzewem. Kane sięgnął rękami w celu uniesienia Darli za nogi i oparcia jej o drzewo. Na jej ramiona położył swój płaszcz aby ochronić jej plecy przed korą drzewa. Wciąż ją pieścił jednocześnie szykował się do wejścia w nią.

Troskliwość ze strony przyszłego kochanka zaskoczyła ją, nie przypominała sobie, by kiedykolwiek jakiś mężczyzna się tak wobec niej zachował. Usprawiedliwiała to lukami w pamięci, ale podświadomie czuła, że jej poprzednie związki nie były usłane różami. Czuła, jak robi się jej coraz bardziej gorąco między udami i uśmiechnęła się lekko do wampira. Objęła go nogami w pasie i całując czekała, aż ich ciała się połączą.
Złączyli się, niby posąg, w boskim uniesieniu. Kane starał się zachować jak najdalej idącą delikatność. Ponownie zaczął namiętnie całować szyje Darlii.

Powoli unosiła się na biodrach i opadała, nie spiesząc się i ciesząc z każdego wspólnego ruchu. Mocno się wsparła na jego ramionach, by móc się swobodnie poruszać. Nie chciała być bierna...
- Cudownie - westchnęła cicho, przylegając do jego ciała.

- Jesteś boska.... Och... - Również westchnął, Darla nie była jedyną dla której było to niezwykle intensywne przeżycie. Podniósł ją jeszcze nieco wyżej. Wszedł głębiej. Ssał jej prawy sutek.

W jednej chwili wszystko zeszło na drugi plan i najważniejsza była obecna sytuacja. Pół elfka zamruczała coś cicho i gdy kochanek wbił się w nią głębiej, westchnęła, wbijając mu palce w ramiona. Oblizała usta, wczuwając się w nowy rytm i szybko się dostosowała. Oparła czoło o ramię wampira i zamknęła oczy, chłonąc jego zapach.

Para czuła że zbliżają się do finału. Kane przyspieszył. Oddech stał się nierówny.

Darla przygryzła mocniej dolną wargę, niemal do krwi i wzięła głębszy wdech, by zachować ciszę. Nie chciała zachowywać się głośno, gdy nieopodal towarzysze posilali się. Zresztą ten cholerny mutant miał tak dobry słuch, że aż dziewczynę mdliło na samą myśl o tym, że mógłby ich teraz podsłuchiwać. Złapała się mocniej Kane'a i czując, jak ogromna fala w niej wzbiera, przycisnęła się do niego z całej siły.

Kane dochodził do finału. Był blisko. .... I nagle stało się!.... Wybuchł pełen słodkiej rozkoszy. Powoli odstawił Darle. Wciąż była w jego objęciach.
Stanęła niepewnie, lekko chwiejąc się na nogach i obdarowała wampira radosnym, ciepłym uśmiechem. Była cała zgrzana i trochę spocona, od jej ciała biło gorąco, a żyły aż pulsowały tłoczoną przez oszalałe serce krwią.
- To było... niesamowite... - powiedziała, z trudem łapiąc powietrze i spowalniając oddech. Wtuliła się twarzą w ciepły tors kochanka i objęła mocno. Nie chciała się nigdzie stąd ruszać.

Kane, z wciąż wtuloną w jego pierś Darlą, usiadł. Jego płaszcz leżał oparty o drzewo. Jedną ręką rozłożył go aby posłużył im za posłanie. Oparł się w pozycji półleżącej o drzewo. Otulił ich oboje swoim płaszczem. Ustami muskał pachnące włosy Darlii.

Było jej dobrze, wciąż się uśmiechała i nagle poczuła się trochę senna. Zmęczenie, stres i ciągły niepokój dały o sobie znać. Skuliła się w sobie, wtulając się jak najbardziej w Kane'a i przymknęła oczy. Naciągnęła sobie jego płaszcz na ramię, nie chciała, by widział jej paskudne siniaki.
- Możemy tu chwilę zostać? - zapytała, ziewając.
- Nie widzę przeciwwskazań - Odpowiedział Alp. Przytulił do siebie ciepłą Darle i w tej pozycji powoli odpływali w sen.....




Masz swojego długiego posta Nesq, zadowolony? :lol:
Ostatnio zmieniony czwartek, 18 czerwca 2009, 22:24 przez Sciass, łącznie zmieniany 3 razy.
Obrazek
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Alien »

Radcliffe
Powoli zaczął jeść kawałek jelenia. Zadziwił go sposób w jaki upolowali go Kane , Ted i Darla. Jeleń miał ślad po żebach w okolicach dupy. Teraz w tym miejscu wbity był zimprowizowany rożen. Tłuszcz pociekł mu bo brodzie. Wytarł się rękawem. Dawno nie jadł dziczyzny. Przełknął kolejny mięsa. Spojrzał leniwie po towarzyszach. Potem zapatrzył się w ogień. Kolejny kęs mięsa wylądował w żałądku. Mag zdjął płaszcz i torbę. Zwinął wszystko i wetknął pod głowę. Lekko się rozmarzył. Myślał o małym pokoju z kominkiem. O wygodnym łóżku i szklance ciemnego marcowego piwa. A takie piwo to dopiero coś. Teraz jadł kawałek mięsa i leżał na ziemi. Zamiast kominku miał ognisko które cholernie dymiło. Swoją drogą możliwe że ktoś zobaczy ich z daleka.
- Sibard może byśmy zgasili ten ogień, co?
Lekko się przeciągnał i spojrzał wyczekująco na Sibarda. Sam nie zamierzał się ruszyć.
00088888000
Zablokowany