[Marvel] Wakacje

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Marvel] Wakacje

Post autor: Epyon »

Michael "Gateway" Ulrich

Z trudem podniósł się z ziemi i bardzo słabo stanął na nogach. Zachwiał się, jednak cudem złapał równowagę i nie upadł ponownie.
*Oddychaj. Oddychając kontrolujesz swój organizm.* - powoli wracał do siebie, jednak wciąż czuł zmęczenie.
-Hej! - krzyknął - To nie jest Hulk!
*Taaak, tylko jeśli to nie on, to co innego może wyglądać jak zielony olbrzym gamma.*
W tym stanie Michael nie nadawał się raczej do dalszej walki, pomimo tego spróbował jeszcze raz, niezależnie od tego, czym miało się to skończyć.
-Tęcza, zabierz stąd innych! Sandrock, zajmij go jeszcze na chwilę.- wydał polecenia, a sam stworzył teleport który miał nadzieję, że przeniesie go prosto na głowę Hulka. Gdyby udało mu się tam trafić, miał tylko nadzieję, że zdąrzy otworzyć jakikolwiek teleport, który przeniesie ich razem jak najdalej od Instytutu.
Obrazek
Kawairashii
Bombardier
Bombardier
Posty: 827
Rejestracja: piątek, 13 kwietnia 2007, 17:04
Numer GG: 1074973
Lokalizacja: Sandland

Re: [Marvel] Wakacje

Post autor: Kawairashii »

Robin

Gdy dobiegła do gruzowiska, zobaczyła podnoszącego się Gateway’a, dookoła było pełno piachu, ale nie był to nawodniony grunt z ogrodu Storm, a czysty złocisty piasek plażowy. Dopiero po chwili dostrzegła jakiegoś chłopaka miotającego nim w stronę uciekającego „Hulk’a” *czy to był Hulk?* pomyślała. Kamienne bloki były zbyt niestabilne by mogła się po nich przejść w szpilkach. Nieopodal także widziała trochę mniej rzucającą się w oczy postać, (Crushe) która miotając się dookoła, starała się zaatakować zielonego goryla. Różnica wzrostu pomiędzy nim w pewien sposób determinowała przewagę Hulka nad małym chłopaczkiem.
-Stój zostaw…!
Rzuciła do niego, wznosząc ręce ku górze. O niezniszczalnym molochu słyszała już wystarczająco wiele, by określić, jakich niebagatelnych szkód mogłoby wyrządzić lekkie szturchnięcie dzieciaka w wykonaniu zielonego giganta (nie jestem pewna, jaką mocą dysponuje Crusher).
-Co tu się dzieje!?
Wyszeptała, chwytając się za usta. Nigdy w życiu nie poradziłaby sobie z takim przeciwnikiem. Była tylko jednak osoba, o której słyszała, była w stanie powstrzymać tego potwora, a była nią kobieta. Nie miała pojęcia, kim ona była, ale to niemożliwe a żeby antyciałem na takie bydle okazała się kobieta, tu w głowie Robin zawitała myśl o grubej kobiecie z lokami we włosach, fajką w ustach i wałkiem w dłoni, czekającej w korytarzu na męża i odliczającej czas po ostygnięciu kolacji.
My Anime List
Obrazek
3 weeks to AvP Release.
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel] Wakacje

Post autor: Ouzaru »

Atak Sandrocka zadziałał zadziwiająco dobrze, Hulk cofnął się o całe trzy kroki, ale dość szybko złapał równowagę.
Zielona paskuda niemal się zaśmiała, gdy oszołomiona, kolorowa dziewczyna przywitała się z nim. Hulk już wyciągnął swą ogromną łapę w stronę Tęczy, gdy głos Mike na chwilę go powstrzymał.
- Hej! - zawołał. - To nie jest Hulk!
Bestia zmrużyła oczy, warknęła i zabulgotała coś pod nosem. Gwałtownie się odwróciła, by przeprowadzić atak na chłopaku, który jednak zniknął w wytworzonym przez siebie portalu i pojawił się znowu, lądując na głowie intruza. Ku zaskoczeniu Gatewaya, gdy tylko zaczął otwierać portal pod nogami, Hulk podskoczył i młody mało sobie nie rozbił głowy o resztki sufitu, ale błyskawiczna akcja Sandrocka uratowała go. Fala piasku uderzyła potwora w wykrzywiony pysk, Mike szarpnął się, nagle oboje stracili równowagę i zielone paskudztwo zaczęło lecieć w dół. Błysk białego portalu i zanim ktokolwiek się zorientował, oboje w nim zniknęli.

Zwiedzający, podziwiający Statuę Wolności byli niezwykle zaskoczeni, gdy jakieś dwieście metrów od budowli otworzył się w powietrzu portal i ogromne zielone coś z impetem wpadło do wody. Gateway ostatkiem sił otworzył drugi portal i nim uderzył o powierzchnię wody, przeniósł się przed budynek Instytutu. Wylądował w gruzach fontanny, wyczołgał się z niej i otrzepał.

[Epyon, jesteś cholernie zmęczony, ale jakoś dajesz radę się utrzymać na nogach, chwilowo zapomnij o używaniu mocy. W głównym holu nie ma sufitu, zniszczona jest również fontanna.]
Obrazek
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Marvel] Wakacje

Post autor: Epyon »

Michael "Gateway" Ulrich

-Mam nadzieję, że Fantastyczna Czwórka nie walczy teraz miliony lat świetlnych stąd... Przydaliby się do posprzątania w okolicach Statuy Wolności. - wysapał wychodząc z resztek fontanny. Zrobił kilka kroków do przodu, słaniając się na nogach.
-Niezłe mamy atrakcje jak na pierwszy dzień. Jak my to do cholery wytłumaczymy profeso... - urwał, kaszląc. *Chyba trochę przesadziłem.* - pomyślał, mając w pamięci szaleńczą teleportację z zielonym olbrzymem. Gateway z trudem łapał oddech, miał chyba stłuczone żebra.
-Tak w ogóle, to wszystko w porządku? - zapytał, zdobywając się na lekki uśmiech, który jednak szybko ustąpił miejsca grymasowi bólu.
Podszedł jeszcze kilka kroków i zachwiał się upadając na stojącą najbliżej osobę.*

*) Nie mam nic przeciwko aby była to jakaś dziewczyna. ;)
Obrazek
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [Marvel] Wakacje

Post autor: Serge »

Sandrock & Ethereal

Michael otarł pot z czoła i przyjrzał się pobojowisku jakie pozostawił po sobie 'Hulk'. Młodzi będą mieć sporo sprzątania – na szczęście Gateway'owi udało się przeteleportować tę przerośniętą sałatę z dala od Instytutu. Sandrock podszedł do ciężko oddychającego Mike'a i spytał.

- Trzymasz się, stary?

- Przeżyję. – odparł Gateway.

- Tęcza, pomóż Michaelowi!! - zawołał Amelię, po czym ruszył na górę. Miał zamiar sprawdzić, co u Lisy.

Dotarcie na górę nie zabrało mu zbyt wiele czasu. Zapukał, a gdy dziewczyna zaprosiła go do pokoju, wszedł szybko i zamknął za sobą drzwi. Usiadł przy niej i spojrzał w oczy.

-Jak się czujesz? Wszystko dobrze? Mieliśmy mały problem na dole, ale już wszystko pod kontrolą. - popatrzył na koszulkę którą miała na sobie i rzekł uśmiechając się zadziornie: - Do twarzy ci w fioletowym...

- Dziękuję - dziewczyna uśmiechnęła się lekko, zakładając włosy za uszy - to... miłe. Mogę ją sobie póki co zatrzymać? Te hałasy na dole nieco mnie zestresowały i już raz się prawie zmieniłam, ale zaraz wszystko ucichło i nadal jestem materialna - stwierdziła, smutniejąc nieco.

- Oczywiście, że możesz. - uśmiechnął się do niej. - Mam nadzieję, że znajdziemy ci coś odpowiedniego, tak na wszelki wypadek, gdyby te zmiany były częstsze... Czyli to przez stres nie możesz zmienić swojego stanu? To znaczy że... zestresowałaś się przeze mnie i dlatego zmieniłaś? - Michael uśmiechnął się lekko.

- No chyba tak - odparła niepewnie. - Nigdy nie gadałam z chłopakiem. No poza takimi chwilami, kiedy jakś krzyczał "Duch!!!" - zaśmiała się.

- Dlatego właśnie trafiłaś w miejsce, gdzie nikt więcej tak nie krzyknie. - Mike ujął ją za dłoń, jednak szybko się wycofał – Lisie mogło się to nie spodobać. - Popracujemy nad twoją przemianą, w niedługim czasie powinnaś nauczyć się kontrolować oba stany. Opowiesz mi coś o sobie? Skąd jesteś? Czym się wcześniej zajmowałaś?

Spojrzała się na jego dłoń i zarumieniła mocniej, choć gdy cofnął rękę, wyraźnie posmutniała.
- Zmieniłam się dziesięć lat temu, w czasie pożaru i dopiero teraz wróciłam do dawnego stanu. Niczym się nie zajmowałam, po prostu schowałam się i byłam... Pamiętam tylko tyle, że moi rodzice znowu się bardzo kłócili, schowałam się do szafy i wtedy wybuchł pożar. Jakiś policjant mówił, że to mój brat... Ale to było tak dawno, naprawdę nie pamiętam.

- Okej, nie zamierzam cię dręczyć takimi pytaniami, przepraszam – Michael delikatnie pogładził ją dłonią po policzku. Tym razem miał gdzieś, czy jej się to spodoba czy nie – najwyżej wyrzuci go z pokoju. - Może to pytanie wybiegające zbytnio w przyszłość, ale gdybyś nauczyła się kontrolować swoją przemianę, co byś powiedziała, żebyśmy kiedyś wyskoczyli na kręgle albo do kina? Z chęcią nauczyłbym cię grać. – uśmiechnął się delikatnie.

Lisa zaniemówiła na chwilkę, po czym uśmiechnęła się rozradowana. Mógł sobie tylko wyobrazić, jak jej serce musi teraz szybko walić.
- Naprawdę? A możemy dzisiaj iść? Proszę! - zawołała błagalnym głosem i przysunęła się do niego, patrząc się Mike'owi głęboko w oczy. Czekając na jego decyzję przygryzła lekko dolną wargę i na chwilę spuściła wzrok.
Michael uśmiechnął się szeroko patrząc jak dziewczyna podekscytowana jest jego pomysłem i z entuzjazmem w głosie odparł:

- No możemy, ale chyba nie masz za bardzo co na siebie włożyć.

- Umm... no w sumie to masz rację - zgasła. - To jutro? - zapytała.

- Dzisiaj, poczekaj chwilkę. - Sandrock puścił jej oczko i wyszedł z pokoju. Zawołał z dołu Destiny i wraz z nią udał się do pokoju dziewczyny. Miał zamiar wybrać jej coś sexy.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Kawairashii
Bombardier
Bombardier
Posty: 827
Rejestracja: piątek, 13 kwietnia 2007, 17:04
Numer GG: 1074973
Lokalizacja: Sandland

Re: [Marvel] Wakacje

Post autor: Kawairashii »

Robin

Kolejny portal wchłonął tak Gateway’a jak Hulka, przez chwilę było cicho. Jedynie opadające kawałki frontowej ściany wzmagały ruch powietrza, stukając o granitową posadzkę w holu. Nagle z nikąd ponownie rozdźwięczą się głuchy dźwięk otwarcia jednej z bram Gateway’a, z której kontem oka Robin dostrzegła jakieś ciało. Zgubiwszy obiekt z pola widzenia ponownie się rozgląda, nerwowo obracając głowę i wprawiając swe długie siwe włosy w taniec. Zniszczona fontanna po raz kolejny otrzymała cios tym razem ze strony Michael’a.
Robin nie zastanawiając się wiele, skacząc ze schodka na schodek, w kilka susów dotarła do chłopaka. Przystała przy fontannie, sprawdzając czy to, co do niej wpadło, naprawdę było Michaelem, wypatrując odpowiedzi, ryknęła uradowana.
-Michael!
Przechodząc przez gruz, i kucając przy nim. Trzymała ręce przy sobie nie będą pewna jego urazów. Wyglądała na zaniepokojoną, jej dłonie wreszcie przylgnęły do niego, gdy schylona nad nim starała się go ocucić.
-Nic ci nie jest? Żyjesz?
Trzymała jego twarz w dłoniach, wydawały się dziwnie zimne i sztywne, ale w tym momencie pewnie odlatywał, pochłonięty bólem. Bólem, który był z nim za każdym razem, gdy starał się ruszyć.

MG: Robin wykorzystuje wiedzę o złamaniach do zminimalizowania bólu odczuwanego prze Gateway’a.
My Anime List
Obrazek
3 weeks to AvP Release.
Samanta
Marynarz
Marynarz
Posty: 280
Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
Numer GG: 4667494
Lokalizacja: NY
Kontakt:

Re: [Marvel] Wakacje

Post autor: Samanta »

Destiny

Destiny z zainteresowaniem przyglądała się przebiegu sytuacji. Juz miała interweniować lecz z głowie Hulka pojawił się mężczyzna, który najwyraźniej był tu już od dłuższego czasu lecz Destiny nie maila okazji go poznać. Moze i nie był to Hulk... Kobieta rozmyśla nad zaistniałą sytuacja. Z zamyśleń wyrwał ja głos Michaela.
-Destiny!
Słysząc swoje imię instynktownie odwróciła głowę w stronę chłopaka. Gdy ten powiedział ze potrzebuje ubrania dla nieznajomej ta tylko kiwnęła głową kierując się do swojego pokoju. Słysząc ze ci wybierając się do kina Destiny postanowiła ze wypad na miasto nie był złym pomysłem.
-Michael. Myślisz ze mogla bym sobie pożyczyć jeden z samochodów stojących w garażu?.
Wchodząc do pokoju Destiny instynktownie podeszła do swojej mini-wieży do której podłączony był jej i-pod. Wybierając jedna z piosenek dziewczyna podkręciła głos. Byla to klubowa muzyka w wykonaniu sławnej francuskiej piosenkarki.
[http://www.youtube.com/watch?v=NX-RW6YovQ8]
-Samoobsługa. - powiedziała wskazując na walizkę wypełnioną przeróżnymi ubraniami. Bylo tam wszystko co dziewczyna potrzebowała. Gdy jeszcze była we Francji jej przyjaciółka z drużyny zawsze brała ja na zakupy i wydajać kupę pieniędzy kupowały razem najmodniejsze Francuskie ciuszki. Czegokolwiek Michael szukał znajdzie właśnie tam.
-Teraz wybacz. - Destiny sama złapała za jakieś ubrania i weszła do łazienki. Stajać przy lusterku wysunęła rękę w stronę drzwi które zamknęły się pod wpływem mocy kobiety. Planowała zwiedzić Nowy York po zmroku. Byla tam tylko raz mając 7 lat, rok przed tragedia jej rodziców. Nic jednak nie pamiętała z tej podróży. Wiedziała ze powinna się w końcu ogarnąć. Kochała się szykować, była typowa dziewczyna, lecz nie potrzebowała kilku godzin aby się wystroić. Po jakimś czasie dziewczyna wyszła z łazienki. Jej włosy nie były już w nieładzie lecz były one pofalowane. Luźne loczki oraz grzywka na bok sprawiały ze Destiny wyglądała bardzo interesująco.
[http://www.popit.no/upload/2007_q3/smil ... rtTopp.jpg]
Ubrana była teraz w dopasowane ciemne jeansy, srebrna bluzkę na ramiączkach odsłaniająca jej biust oraz czarny żakiecik z rękawami 3/4. Na stopach miała czarne klapeczki a na rekach dwie duże, srebrne bransolety.
*Ciekawe jak z tymi samochodami* Nie mogla się doczekać wyjść na ulice Nowego Yorku. Malo ja obchodziło ze nie miała z kim iść, lubiła chodzić sama.
Samanta Bloodmoon

Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
Brzoza
Bosman
Bosman
Posty: 1796
Rejestracja: poniedziałek, 26 lutego 2007, 10:52
Numer GG: 0
Lokalizacja: Freistadt Danzig

Re: [Marvel] Wakacje

Post autor: Brzoza »

Crusher

Wypuścił całą energię z rąk. Uczucie ciężkości szybko je opuściło, tętno zwolniło, a adrenalina opadła. Splunął na gruz i spojrzał w górę. Powyłamywane kawałki belek, powyginany żeliwny szkielet, popękane sufity i zwisające kable. Podłoga była równie mocno usyfiona. Tam gdzie spadł Hulk było głębokie wgięcie, połamany parkiet i rozszarpany uderzeniem dywan. Dodatkowo to czego brakowało u góry, leżało tutaj. Przeszedł kilka kroków żeby wyjrzeć na alejkę prowadzącą do fontanny. Musiał ominąć kawałki więźby dachowej, ocieplenia, jakąś rurę i dachówki. Wszędzie fruwał jeszcze pył, wchodzący do ust i nosa. Gilbert podrapał się po głowie, marszcząc czoło i nos. “Będzie dużo sprzątania, nie ma co“. Wyszedł do ogrodu i zmierzając w stronę fontanny kilka razy zacharczał i splunął, otrzepał sobie ramiona i głowę od pyłu i zatrzymał się tam gdzie padł Gateway. Przy fontannie stała już białogłowa, ta z którą Gateway tu przyszedł. Gilbert przez ułamek sekundy się zawahał, ale złapał dziewczynę spokojnie za ramię i pokazując na zemdlałe ciało Gateway‘a powiedział:
- Trzeba zanieść go do części szpitalnej, potrafisz coś praktycznego w sprawach leczenia? - wziął Michaela delikatnie za ramiona i przełożył go równie delikatnie przez ręce.
ObrazekObrazekObrazekObrazek
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: [Marvel] Wakacje

Post autor: Mekow »

Tęcza

Obrazek

Wszystko toczyło się bardzo szybko. Ktoś do niej krzyknął - miała zabrać stąd innych? Nie była w stanie zabrać nawet siebie. Gdy zielony olbrzym wyciągnął rękę w jej kierunku nie była pewna jak zareagować - robić unik, uciekać... a może, choć zdawało się to bardzo głupie, chciał się tylko przywitać.
Za sprawą nieomal magicznych portali sytuacja sama się rozwiązała. A właściwie rozwiązał ją Michael - bohater dnia.
Wszystkie emocje i skromny strach, zniknęły prawie tak szybko jak się pojawiły. Było już po wszystkim, ale wojowanie z portalami i zapewne upadek nie wpłynęły najlepiej na stan zdrowia Michaela.
Razem ze wszystkimi podbiegła do niego i przez kilka sekund dokładnie mu się przyglądała - bardzo dokładnie. Począwszy od zbadania oddechu i tętna, do pełnego "prześwietlenia". Nie zauważyła żadnych złamanych kości, ani naruszenia organów wewnętrznych. Miał tylko kilka zadrapań i nieco naciągnięte niektóre mięśnie - a na prawym udzie już niedługo pojawi się mały siniak.
- Nie poważnego mu się nie stało. Jest tylko trochę poobijany. - stwierdziła dziewczyna. - I wyczerpany, to chyba przez te portale.
Na jej twarzy pojawił się figlarny uśmiech. Wszak różne ciekawe rzeczy można zobaczyć, gdy się kogoś tak dokładnie ogląda.
- Skrzydło szpitalne to dobry pomysł. Musi odpocząć. - podsumowała.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel] Wakacje

Post autor: Ouzaru »

Tak jak powiedziała Tęcza, chłopakowi nic poważnego nie było, jedynie zmęczył się w czasie walki i otwierania portali. Z pomocą kilku osób, udało się go bezpiecznie przenieść do ambulatorium i tam już dziewczyny postanowiły zająć się kolegą.
- Trzeba go chyba rozebrać? - zastanawiała się na głos Tęcza, dało się też słyszeć nutkę nadziei w jej głosie.
[Kawairashii, Mekow - mile widziany jakiś dialog]

Sandrock wybrał jakąś sexy sukienkę dla Lisy - była czarna, krótka i szyta na modłę hiszpańską. Czerwone wstawki dodawały jej tylko uroku i chłopak nie mógł się już doczekać, aż dziewczyna się w nią wciśnie. Na oko powinno pasować, zresztą chyba Destiny była podobnej budowy co Ethereal.
- Hmm... Myślę, że możesz pojechać, ale lepiej nie sama, dobra? Może Tęcza, Robin albo Crusher by się z tobą wybrali? - zaproponował.
Podziękował dziewczynie za pomoc i zadwolony ze swojego wyboru szybko pobiegł do Lisy. Zastał ją, jak z uśmiechem na twarzy wwąchiwała się w jego podkoszulkę.

Crusher po przetransportowaniu Gatewaya do ambulatorium nie za bardzo miał co ze sobą zrobić. Dziewczyny chętnie zajęły się kolegą, a o nim znowu wszyscy zapomnieli. Może i lubił samotność, ale ileż można? Udał się do kuchni po piwo, z trudem przedzierając się przez gruzowisko.
Obrazek
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [Marvel] Wakacje

Post autor: Serge »

Lisa & Michael

Sandrock po krótkich poszukiwaniach odnalazł odpowiednią sukienkę dla Lisy – jak na jego gust i oko powinna się była w to zmieścić i wyglądać bosko. Wybiegł z pokoju Destiny i wpadł do pomieszczenia zajmowanego przez Lisę akurat w momencie, gdy azjatka wąchała koszulkę Michael'a.

- To tylko Hugo Boss – odparł chłopak. - Nie przesadzaj, bo mi się jeszcze naćpasz i z wieczornego wypadu nici – puścił jej oczko i podał sukienkę. - Proszę, w tym powinnaś wyglądać nieziemsko. - uśmiechnął się zadziornie. - Mam poczekać na zewnątrz czy po prostu się odwrócić?

Młoda Azjatka nieco się zakłopotała, w końcu tylko uśmiechnęła niepewnie i przestała wwąchiwać się w kołnierzyk podkoszulki.
- Wybacz, bardzo ładny zapach... Kiedyś wleciałam do szatni chłopaków i potwornie tam śmierdziało, jakby jakiś ogromny szczur zdechł... - stwierdziła i zmieszała się jeszcze bardziej. - Już i tak mnie widziałeś, więc możesz się odwrócić. Najwyżej mi pomożesz... ok?

- Widziałem? Daj spokój... jak tylko się zmieniłaś, zacząłem podziwiać obrazy wiszące w Pleasure Room. Profesor X ma niezły gust swoją drogą... – chłopak odwrócił się i wbijał wzrok w drzwi wejściowe do pokoju. - Jeśli byś miała problemy z dopięciem czegoś, to służę pomocą. - Mike włożył obie dłonie w kieszenie spodni, a Ethereal mogła podziwiać tatuaż przedstawiający łeb smoka na jego lewej łopatce.

- Czyli mi nie powiesz, czy jestem ładna? Macie tu jakieś lustro? Od dziesięciu lat się nie widziałam... - westchnęła cicho, wciskając się w sukienkę. Materiał był chłodny i przyjemny w dotyku, jak aksamit. - Śliczny tatuaż, jednak ktokolwiek ci go robił, nie znał się na prawdziwych smokach. Nie zostawił mu dość miejsca, żeby mógł się rozprostować i latać - stwierdziła głosem tak poważnym, jakby była wielkim znawcą. - Wrr... weź mi to zapnij!
Od dłuższego czasu mocowała się z suwakiem na plecach.

Odwrócił się i spojrzał na nią. Mimo że sukienka nie leżała idealnie przez to, że suwak na plecach nie był dopięty, musiał przyznać że wyglądała olśniewająco – Lisa zrobiła na nim niemałe wrażenie.

Obrazek

- Wyglądasz zabójczo. - stwierdził wreszcie. - Jakby ta sukienka była szyta dla ciebie. A co do tatuażu, to zrobiłem go bodajże dwa lata temu... Miał odzwierciedlać moją odwagę... Poza tym lubię smoki, chyba pozostało mi to po Dungeons & Dragons. Grałaś kiedyś w RPG?

Podszedł do niej, popatrzył jej w oczy, a następnie niemal tuląc ją do siebie i wciąż uśmiechając pociągnął suwak, który zapiął szybkim pociągnięciem do końca.

- No... już po wszystkim. Wyglądasz pięknie. - pogładził ją po twarzy. - Za to ja w tej chwili obleśnie. Daj mi chwilę, a doprowadzę się do odpowiedniego stanu.

Wyszedł z pokoju i wrócił do niej po około dziesięciu minutach, ubrany w wysokiej klasy ciemny garnitur. Podszedł do niej i objął w pasie.

- Madame, teraz możemy jechać na wykwitną kolację do dobrej restauracji. Co ty na to, Liso? - patrzył jej prosto w oczy uśmiechając się ciepło.

- G..gdzie? - zapytała wystraszona i objęła się ramionami. Sukienka odkrywała wiele, zwłaszcza jej blizny na rękach i nogach. Lisa była nie tylko wystraszona, co wręcz przerażona. - Gdybym miała długie rękawiczki, ciemne rajstopy i szal, mogłabym iść, ale tak... nie chcę ludzi straszyć. Co do RPG, to mój brat w to grał i uczył mnie, ale byłam za mała i niewiele z tego rozumiałam - odpowiedziała i usiadła na łóżku. Chciała wyjść, Mike wyglądał fantastycznie i tak samo pachniał, ale wstydziła się swoich poparzeń.

Widząc, że się waha, Mike uklęknął przy niej, ujął ją za dłonie i spojrzał prosto w oczy.
- Wiem, że uważasz swoje blizny za jakiś defekt, ale dla mnie są one nieistotne, po prostu chcę spędzić z tobą miły wieczór. I nie martw się niczym – jeśli tylko zobaczę, że ktoś z ciebie żartuje bądź uśmiecha się dziwnie, poczuje co znaczą piaski Sahary – uśmiechnął się do niej ciepło. - Zaufaj mi, będzie dobrze. Jesteś piękną młodą kobietą i musisz sama zacząć w to wierzyć. Ja nie muszę... po prostu to widzę. - wstał i wyciągnął do niej dłoń. - Więc jak będzie? Zapraszam panią na dobrą kolację i wspaniały wieczór, jeśli jest pani w stanie znieść moje towarzystwo. – puścił jej oczko.

Zatkało ją i naprawdę nie wiedziała, co ma powiedzieć. Spojrzała niepewnie na swoje pokiereszowane dłonie, uśmiechnęła się lekko, jakby na siłę i podała mu dłoń.
- No dobrze, ufam ci. Ale... - serce waliło jej jak oszalałe, głośno przełknęła ślinę - ja nigdy nie byłam w restauracji, więc jakby coś, to mi pomożesz, prawda? - zapytała, wpatrując się w niego błagalnym wzrokiem. Wyglądała jak dziewczyna, która bardzo potrzebuje dużowego, pluszowego misia...

Sandrock uśmiechnął się do niej delikatnie i pocałował ją w dłoń.
- Oczywiście że ci pomogę i niczym się nie przejmuj – przekonasz się, że będzie świetnie. - mówił to swoim pewnym, głębokim głosem. Musiała mu wierzyć. - Wolisz motocykl czy samochód, Liso?

- A nie możemy się przejść? - zapytała nieśmiało. Pod palcami czuł, że ma niesamowicie szybki puls.

- Pewnie, że możemy. Porozmawiamy po drodze... - uśmiechnął się i chwycił ja za dłoń. Po chwili oboje wyszli z Instytutu mając zamiar spędzić wieczór w szampańskich nastrojach, mimo niezbyt miłych wydarzeń, które miały miejsce całkiem niedawno.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Samanta
Marynarz
Marynarz
Posty: 280
Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
Numer GG: 4667494
Lokalizacja: NY
Kontakt:

Re: [Marvel] Wakacje

Post autor: Samanta »

Destiny

Widząc ze Michael zabrał jedna z jej ulubionych sukienek Destiny lekko się skrzywiła. *Mam nadzieje ze dostane ja z powrotem* Pomyślała wyglądając przez okno. Gdy zobaczyła ze słońce powoli zachodzi postanowiła się stad jak najszybciej wyrwać żeby nikt nie prosił jej o pomoc w sprzątaniu. Łapiąc za swoja skórzaną torebkę Destiny wyszła z pokoju. Zignorowała prośbę Michaela aby wybrała się z kimś zamiast iść sama. Z reszta byli oni zajęci sprzątaniem i opiekowaniem się facetem od teleportów. Po 15 minutach zaglądania po pokojach dziewczyna stanęła na środku holu zakładając rękę na ręce.
-Gdzie ten głupi garaż.
Po chwili zobaczyła duże drzwi z napisem "Garage" Uśmiechnęła się. Wchodząc do pomieszczenia zobaczyła paręnaście samochodów. Chwytając za pierwsze lepsze kluczyki zobaczyła na nich trzy litery BMW. Rozglądając się dookoła zobaczyła odpowiedni samochód.
Samanta Bloodmoon

Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
Brzoza
Bosman
Bosman
Posty: 1796
Rejestracja: poniedziałek, 26 lutego 2007, 10:52
Numer GG: 0
Lokalizacja: Freistadt Danzig

Re: [Marvel] Wakacje

Post autor: Brzoza »

Crusher

Wrócił na parter. Ominął gruzy, rzucając na boki kilkoma niewybrednymi słowami których nauczył się w jednym z tych miłych śmierdzących, starym drewnem, dymem i oparami whiskey pubów na rogach ulic w którym zawsze pełno jest rozwrzeszczanych ludzi, w którym wieczorami zawsze usłyszeć można szczęknięcia szkła i śpiewy. Znów zmarszczył czoło. Zastanawiał się czy warto skoczyć od razu po piwo, czy też chociaż na wypadek deszczu załatać jakąkolwiek plandeką dziurę w dachu. Ale przez jakiś czas padać nie będzie, chociażby tak mówili przelotnie w wiadomościach. “Cholera, że też się tym nikt nie zainteresował“. Zatrzymał się w pół kroku, a następnie obrócił na pięcie. Ruszył do garażu w którym bez problemu znalazł taczkę. Chciał zacząć od wywiezienia gruzu. Spojrzał na nią i znów odwrócił się na pięcie i ruszył powrotem do kuchni. “Co się będę męczyć” - Pomyślał. - “Niech zajmą się tym ludzie z telekinezą“. Wyszedł z garażu i wrócił do kuchni. Telewizor był wciąż włączony. Otworzył lodówkę i wyjął piwo. Gorzkie i ciemne Ale rozlało się po przełyku, zupełnie uspokajając nerwy Gilberta. Z kieszeni wyjął mocno zmiętoloną paczkę papierosów i wyjął jedynego, który nie połamał się podczas walki z Hulkiem. Złapał pilota i przełączył na BBC. Miał nadzieję że będą wiadomości sportowe. Nie przeliczył się. Golf czy polo nigdy go jakoś nie interesowały, bardziej już rugby, albo snooker. Sportem, który naprawdę go interesował była piłka nożna. Niestety zawsze przedstawiają nowości ze świata piłki jako pierwsze, a on właśnie je ominął. Jedyne co było satysfakcjonujące to tabele wyników pokazywane na sam koniec serwisu. Manchester, Liverpool i te buce z Chelsea w czołówce. Rzeczą z której się cieszył niezmiernie było to że od czasu jak siedział w Stanach jego ukochana drużyna pięła się coraz wyżej, zwłaszcza że jeszcze jakiś czas temu była tak nisko że groził jej spadek do drugiej ligi. West Ham aktualnie był siódmy, pomimo tego że przegrał ostatnio z Tottenhamem. Wziął głębokiego łyka i przypomniał sobie czasy, gdy sam chodził na mecze. Przypomniał sobie każdą stadionową przyśpiewkę zaczynając od hymnu “I’m forever blowing bubbles”, a kończąc na tych mniej oficjalnych, które raczej śpiewało się idąc na ustawki. Najpierw na mecz, potem ustawka, następnie pub i powrót do domu nad ranem. Kto by pomyślał że miało się wtedy tylko siedemnaście lat. Uśmiechnął się szeroko do samego siebie. Zgasił papierosa w popielniczce leżącej niedaleko. Wziął piwo i rozsiadł się na kanapie usadowionej we wnęce, która byłaby wykuszem gdyby nie to że zbudowano ją na parterze. Dopił piwo i zrozumiał, że jeżeli ma pić przez resztę dnia powinien wybrać się po papierosy do miasta. Nie czuł jeszcze w ogóle że ma wypite, z resztą amerykańskie piwo nigdy nie było dla niego czymś naprawdę mocnym. Poszedł do pokoju po harringtonkę i kask. Wrócił do garażu. Jeden z kluczyków zniknął, wraz z jednym z aut. “To ciekawe“. Szybko znalazł to czego szukał. Takich klasyków nie mogło tu zabraknąć - Lambretta i Vespa. Obydwa modele już totalnie klasyczne i totalnie kultowe. Skutery może nie są najszybsze, ale te z pewnością nadrabiają tą zaległość swoim wdziękiem. W końcu wybrał Lambrettę, do której niedawno doczepił dwa lansiarskie halogeny. Założył kask na głowę, otworzył główne drzwi garażu i ruszył. Po drodze minął Sandrocka i jakąś dziewczynę, którzy najwidoczniej wybrali się pieszo do miasta. Pomachał im i pojechał dalej.
ObrazekObrazekObrazekObrazek
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel] Wakacje

Post autor: Ouzaru »

Destiny

Wyjechałaś z piskiem opon i zaraz za Tobą zamknęła się brama Instytutu. Wieczór przywitał Cię chłodem, a na horyzoncie zaczęły się pojawiać kuszące światła miasta. Mknęłaś ulicami nie niepokojona przez nic i nikogo, minęłaś kilka nocnych klubów i nawet zauważyłaś Mike'a z jakąś Azjatką, pogrążonych w rozmowie. Tętniące wieczornym życiem miasto kusiło, by się do niego przyłączyć. Skręciłaś w jakąś uliczkę i wjechałaś na ciemne osiedle, trafiając między wysokie bloki. Że też nie mają tu tak dobrych oznaczeń, jak w Europie! Dopiero po chwili zauważyłaś przewrócony znak drogowy z zakazem wjazdu...
- Fajna bryka - usłyszałaś za sobą.
- Laska też niczego sobie... - dodał drugi głos. Szybko się obejrzałaś i zauważyłaś trzech ubranych w dresy kolesi, którzy nie wyglądali zbyt przyjaźnie. Wpatrywali się raz w Ciebie, raz w samochód. - Zabawisz się z nami po dobroci, czy mamy cię siłą przekonać?


Crusher

Nic tak dobrze nie robiło na samopoczucie, jak wieczorna przejażdżka. Podjechałeś do najbliższego kiosku, przy którym nie było kolejki i kupiłeś paczkę fajek. Cena Ci się spodobała, ale papierosy były jak piwo - jakby chciały, a nie mogły. Zniesmaczony pociągnąłeś jeszcze dwa buchy, po czym rzuciłeś peta i zdeptałeś. Trzeba było poszukać czegoś mocniejszego, może tytoń? Logan coś wspominał o jakimś dobrym sklepie, gdzie były cygara i mocny tytoń, z którego mógłbyś sobie coś skręcić. Nie zastanawiając się długo, pojechałeś. Minąłeś samochód, w którym jechała Destiny, akurat w momencie, gdy wjeżdżała na jakieś podejrzane osiedle.


Sandrock

Wieczór z Lisą mijał Ci spokojnie i przyjemnie, dawno się tak nie bawiłeś z dziewczyną. Azjatka miała w sobie wiele uroku i szybko się przekonałeś, że zna się na wielu rzeczach, choć przez ostatnią dekadę była jedynie obserwatorem. Niematerialna postać nie pozwoliła jej na korzystanie z uroków życia i młodości. Przemknęło Ci przez myśl, że to pierwsza randka dziewczyny i że chyba nigdy nie miała chłopaka, nie całowała się ani nic więcej. Trochę się krępowała, gdy ktoś na nią spoglądał, jednak cały czas starałeś się rozpraszać natrętne myśli i utrzymywać kontakt wzrokowy. Dzięki temu szybko się rozluźniła i zapomniała o swych oszpecających urodę bliznach. Po kolacji opuściliście restaurację bez konkretnych planów i skierowaliście się na spacer do parku, co chyba było błędem...
- Patrzcie! Narzeczona Frankensteina!
Nie minęła minuta, jak Lisa stała się pośmiewiskiem grupki nastolatków.
- Taki fajny chłopak, a się z maszkarą zadaje... - mruknęła blachara, obwieszona koralami i dużymi, ciężkimi bransoletami. Jej przetykana cekinami bluzka świeciła się jak psu jajca.
Obrazek
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [Marvel] Wakacje

Post autor: Serge »

Ethereal & Sandrock

Wieczór upływał mu w miłym towarzystwie Lisy – dziewczyna okazała się świetnym towarzyszem rozmów na wszelkie tematy, dlatego też wspaniale bawili się na spacerze, jak i podczas kolacji w jednej z lepszych restauracji Nowego Jorku. Gdy późnym wieczorem wybrali się na spacer po parku, nie było już tak słodko.

- Patrzcie! Narzeczona Frankensteina!

Sandrock zmarszczył brwi i gniewnie spojrzał w kierunku jakiegoś szczyla, który stał wraz z koleżkami i najwyraźniej dobrze się bawił.

- Co powiedziałeś, gnojku? - Mike odezwał się w końcu. - Frankenstein to twój ojciec i zapomniał cię zabić jak się urodziłeś. Poza tym wieczorynka się zaraz zaczyna, na co jeszcze czekacie?

- Taki fajny chłopak, a się z maszkarą zadaje.. - dodała jakaś panienka, stojąca z tą bandą idiotów.
- Maszkara to ty masz na pierwsze, a na drugie, sądząc po twoim stroju, Dziwka, więc daj dupy kolegom i do domu, bo pewnie matka cię szuka, dziecko.

Sandrock zacisnął pięści i popatrzył po ich twarzach.
-Albo natychmiast przeprosicie moją towarzyszkę, albo inaczej to załatwimy... - powiedział to z taką pewnością w głosie, że musieli wyczuć, że nie żartuje.

Poczuł, jak Lisa go ciągnie za rękaw. Odwrócił się do niej i zobaczył, że dziewczyna ma już łzy w oczach. Jej mina mówiła tylko jedno, że wiedziała, że tak będzie.
- Proszę, chodźmy stąd... - jęknęła błagalnym głosem.
- Właśnie, idźcie stąd, bo już się rzygać chce na wasz widok! - zawołała inna blachara.

Sandrock wkurzył się totalnie, słysząc ostatnie słowa. Zacisnął zęby, po czym zamienił swą dłoń i przedramię w płynny piasek. Poderwał ją do góry, a kaskada piasku powędrowała w kierunku małolatów rozbijając się tuż przed nimi i zasypując ich miałką substancją.

- I co teraz, gnojki? Nadal jesteście tacy cwani? - postąpił dwa kroki do przodu i zamieniając już drugą dłoń w piasek zapraszał ich do siebie. - Który pierwszy?

Gnojki nieco się wystraszyły, poszło kilka przekleństw pod adresem mutantów i po chwili już ich nie było. Mike pożegnał ich małą falą piasku, która goniła smarkaczy przez kilka metrów, potem zadowolony odwrócił się do Lisy. Nie zobaczył jej jednak.
- DUCH!
Krzyk z drugiej alejki postawił go na równe nogi.

Mike ruszył biegiem w kierunku alejki, z której dobiegał krzyk. Po chwili dostrzegł jedynie eteryczną postać Lisy – wokół nikogo nie było. Podszedł do niej i spojrzał na nią. Próbował chwycić ją za dłoń, jednak nie mógł. Nie przejął się tym bardzo – wciąż uśmiechając się popatrzył w jej oczy.

- Już wszystko w porządku, Liso. Mam nadzieję, że będziemy mogli dokończyć ten wspaniały wieczór w twojej poprzedniej formie. – pogładził ją po twarzy, choć właściwie nie gładził ją po niczym. - Postarasz się zmienić? W tej sukience od Destiny wyglądałaś zabójczo. - posłał jej zadziorny uśmiech i czekał na odpowiedź młodej kobiety.

Wzięła kilka głębszych "wdechów" i wskazała mu na sukienkę, leżącą na ławce obok.
- Jak się zmienię, to znowu będę goła... - stwierdziła zawstydzona. - Może jednak wrócimy i pogadamy sobie o czymś? Przepraszam, że ci zepsułam wieczór, chyba jednak już pójdę, wiesz...

- Ja się nie pogniewam jeśli się zmienisz. I tak cię już widziałem bez ubrania - puścił jej oczko. Gdy chciała odejść, próbował chwycić ją za rękę. Zdziwił się, że jakimś cudem w jej eterycznej formie mu się to udało. - No proszę, robimy postępy. - uśmiechnął się do niej odsłaniając białe zęby.

Zaraz po tym, jak to powiedział, Lisa znowu przed nim stała, znowu bez okrycia. Mógł ją dokładnie obejrzeć, choć oczywiście starał się nie gapić. Zauważył, że ma ładne kształtne piersi i zgrabny brzuszek, jakby chodziła na jakiś areobik.
- Podałbyś mi sukienkę? - zapytała, wskazując dłonią ciuszek leżący na ławce. W tym momencie ubranie poderwało się i uniosło. Lisa była zszokowana. - Umm... Telekinezę mam tylko w tej drugiej formie... - bąknęła, zasłaniając się ramionami.

- Widać nie wiesz o sobie jeszcze wszystkiego. Dlatego właśnie trafiłaś do naszego instytutu. – powiedział Mike po czym chwycił lewitujący nad ziemią ciuch i podał Lisie patrząc jej w oczy. - Okryj się, wracamy do domu, za dużo wrażeń dla ciebie jak na jeden wieczór. Ale powiem jedno... - pocałował ją w dłonie i uśmiechnął się. - Było fantastycznie i liczę na kolejną kolację. Ewentualnie pójdziemy pograć w bilard, z chęcią cię nauczę. Co ty na to, Słonko?

- Znam bilard - stwierdziła, zakładając kieckę i stając tyłem, by Mike pomógł jej się zapiąć. - Tylko od strony techniczno-teoretycznej, ale chyba dam sobie radę. Tylko nie każ mi palić i pić piwa, bo to tak brzydko pachnie...
Uśmiechnęła się do niego niepewnie i oczy jej zalśniły ciepłym blaskiem.
- Możesz dziś spać u mnie?

Chambers pomógł jej zapiąć sukienkę, po czym zdjął swoją marynarkę i otulił nią Lisę – o tej porze było już chłodno a nie chciał, by dziewczyna zmarzła. Jego moc pozwalała mu utrzymywać jednakową temperaturę przez całą dobę, więc nie martwił się chłodem otulającym o tej porze cały Nowy Jork.

- Obiecuję ci, że na bilard pójdziemy do jakiegoś dobrego klubu, gdzie nie trzeba będzie wdychać dymu i patrzeć na pijanych kolesi. - uśmiechnął się. Był tak blisko, że miał ochotę ją przytulić, jednak powstrzymał się – przyjdzie na to czas.
- Spać u ciebie? - Mike'a nieco zbiła z tropu propozycja dziewczyny. - Oczywiście... jeśli czujesz taką potrzebę, mogę u ciebie spać. Tylko że jak to bywa u nowych uczniów profesora X, masz jednoosobowe łóżko i nie wiem, czy będziesz chciała je dzielić akurat ze mną. Ewentualnie mogę spać na podłodze. - dodał od razu myśląc, że dziewczyna źle sobie skojarzy spanie we dwoje.

- Wszystko jedno, po prostu boję się spać sama. Dawno nie byłam w ludzkiej postaci, a jako eteryczny duch nie musiałam w ogóle spać, więc wiesz... Nawet nie pamiętam, jak się zasypiało - dodała, śmiejąc się nerwowo. Otuliła się marynarką i po chwili wpuściła dłonie w długie rękawy. Pobiegła kilka kroków do przodu i pomachała łapkami.
- Mike, wyglądam jak pingwin! - śmiała się wesoło.
- Najseksowniejszy pingwin jakiego znam, Liso! – Mike uśmiechnął się do niej szeroko podziwiając jej wspaniałą figurę. - Mam nadzieję, żę przez tę kieckę od Destiny się nie przeziębisz, trochę za zimno już na takie mini, choć nie powiem, raduje się moje oko patrząc na ciebie, Pingwinku. - patrząc na nią wywalił jęzor a następnie uśmiechnął się do niej serdecznie.

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i podbiegła do Mike'a, rzucając mu się na szyję. Nie widziała nic złego ani w słowach, ani w zachowaniu. Cieszyła się, że jest dla niej miły, choć nie mogła mieć pewności, że tak o niej myśli.
- Rzeczywiście jest już chłodno, wracajmy szybko - poprosiła, trzęsąc się. W sumie drżenie było spowodowane ekscytacją, ale nie musiała o tym głosno mówić. - Powiedz, fajnie jest w Instytucie? Bo profesor chce, żebym została.

Michael przytulił ją do siebie mocno i pogładził po plecach. Następnie spojrzał w jej wspaniałe, głębokie oczy i powiedział.
- Gdyby nie było fajnie, nie zostałbym tam, Lizzie. W szkole profesora znalazłem prawdziwych przyjaciół, kilka razy walczyliśmy ramię w ramię ze złymi tego świata, którzy chcieli zniszczyć to, co próbuje budować profesor X. Pewnie gdy opanujesz swoje moce, będziesz mogła oddzielić swoją eteryczną formę od fizycznej i staniesz się częścią X-Men. - pogładził ją po twarzy. W tej samej chwili zrobił coś, czego się nie spodziewała. Pocałował ją namiętnie.

Pocałunek nie trwał długo, zaraz Mike przestał wyczuwać jej twarz pod palcami... Sukienka ponownie opadła na ziemię, przykryta marynarką. Ethereal unosiła się w powietrzu, zszokowana, zawstydzona i oszołomiona. Zapewne rumieniłaby się teraz od uszu aż po same kostki.
- Może... może już lepiej tak zostanę... - bąknęła niepewnie. - Bo jak tak będę migać, to się w końcu przeziębię - dodała rozbawiona i podała mu rękę.

- Okej, jeśli tak chcesz... - chwycił jej dłoń i uśmiechnął się lekko. Wiedział dobrze, że się stresowała; zapewne to była pierwsza taka sytuacja w której uczestniczyła. Spojrzał w jej oczy i rzekł poważnym głosem. - Przepraszam, Liso, nie powinienem był...

Zatrzymała się i popatrzyła na niego zdziwiona.
- Ależ nic się nie stało, to było bardzo miłe, dziękuję. To ja przepraszam, nie powinnam była znikać, ale... nikt nigdy mnie nie całował i nie wiedziałam, co mam robić. Jakoś tak samo wyszło, wiesz... Później poćwiczymy, dobra? - zapytała, uśmiechając się do niego ciepło.

- Jasne, później... - rzucił do niej, czując że nastrój zaliczył mu zjazd. Patrzył przed siebie i próbował pogadać o czymś neutralnym wciąż czując jakieś dziwne ciśnienie w środku.

Widząc, że coś jest nie tak i że chyba zrobiła coś złego, na chwilę posmutniała. Zaraz jednak wpadła na genialny pomysł. Pojawiła się, tylko po to, by dokończyć pocałunek...
- Jesteś super, Mike - powiedziała, odrywając wargi od jego ust.

- Miło mi... - rzucił patrząc na nią poważnie. - Wracajmy już do domu, okej? Zmęczony jestem trochę...
- Czy zrobiłam coś nie tak? Przepraszam... - powiedziała cicho, smutniejąc.

- Nie... nic się nie stało. - powiedział do niej, podając jej sukienkę i nie patrząc na jej zgrabne ciało. - Po prostu już jest późno i chyba oboje powinniśmy się położyć. Jutro zapewne czeka nas ciężki dzień, trzeba pomóc posprzątać Instytut. - uśmiechnął się do niej, gdy znów wcisnęła się w sukienkę należącą do Destiny.
- Mogę zająć się sprzątaniem, nieraz jak coś się paliło albo waliło, to pomagałam używając swojej telekinezy. Potrafię podnieść naprawdę ciężkie rzeczy, zresztą sam zobaczysz - stwierdziła podekscytowana. - Masz może jakiegoś pluszaka?

- Pluszaka? - Mike popatrzył na nią zdziwiony. - Nie, nie mam żadnego. Dlaczego pytasz?
- Umm... bo chciałam się do czegoś przytulić w nocy. Cóż, chyba jednak padnie na ciebie...
- Miło. - odparł uśmiechając się do niej. Objął ją i oboje ruszyli w kierunku szkoły dla młodych talentów profesora Xaviera.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Samanta
Marynarz
Marynarz
Posty: 280
Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
Numer GG: 4667494
Lokalizacja: NY
Kontakt:

Re: [Marvel] Wakacje

Post autor: Samanta »

Destiny, Crusher oraz Zero (Walka)

Słysząc glosy mężczyzny Destiny skrzywiła się lekko. Jej spokojny, samotny wieczór miał się zmienić w niechcianą walkę. Wychodząc z auta kobieta stanęła naprzeciw trzech dresiarzy. Sama nie wiedziała jak rozegrać ta sytuacje bez nie potrzebnej bijatyki. Miala nadzieje ze jeden z nich nie wyskoczy tu zaraz z nożem.
-Dla mojego i własnego dobra radze wam nie zaczynać nic głupiego.

- Mała, skoro już wyskoczyłaś z autka, to teraz możesz całkowicie po dobroci oddać nam kluczyki i zabrać swój zgrabny tyłeczek daleko stąd... Albo możemy się zabawić. Co wybierasz? - zapytał jeden z nich.

-Skoro tak stawiasz sprawę w takim świetle to wydaje mi się ze powinniśmy się zabawić - zagryzając dolną wargę zrozumiała ze bez walki się nie obejdzie.

- Słyszałeś, Tim, pani chce się zabawić... - mruknął mężczyzna, uśmiechając się zawadiacko. Nałożył kastet na dłoń. - Zwykle dziewczyn nie biję, ale dziś jest sobota, więc wiesz. Mam weekend.

Dopiero po chwili do głowy Gilberta doszło kogo minął przed chwilą. I gdzie ta osoba skręciła. Wykręcił ostro skuterem i jechał z powrotem. Tamta dzielnica nie jest zbyt przyjazna samotnym kobietom. Wjechał w zakręt. Zatrzymał się widząc ze nowa mutantka wyszła z auta. Cholera wie jaką ona ma moc, ale znając życie ona poturbuje ich bardziej niż oni ją. Zatrzymał się z piskiem obok BMW.
-Dobry wieczór, są jakieś problemy?

Widząc ze w zaułku pojawił się znajomy z akademii i odwrócił uwagę nieznajomych typków dziewczyna postanowiła zaatakować z zaskoczenia. Destiny przystąpiła do ataku. Widząc duży zabytkowy kufer stojący na jednym z balkonów wystających w strona zaułka dziewczyna postanowiła ze będzie on odpowiedni do zatrzymania mężczyzn. Zwężając oczy dziewczyna wyciągnęła rękę w stronę balkonu. Kufer uniósł się i poszybował w jej stronę. Zatrzymując się nad ziemią jakieś pół metra od dziewczyny ta przysunęła obie dłonie do piersi i po chwili wysunęła je gwałtownie do przodu z całej siły. Mosiężny kufer leciał teraz w stronę jednego z mężczyzn.

Z impetem uderzył w zaskoczonego kolesia, który zwalił się ciężko na ziemię. Usiłując się podnieść, ryknął do dwóch kumpli:
- Nie stójcie tak, bierzcie ją!

Gilbert chlasnął ręką o twarz.
-ech.
Szybko doskoczył do jednego z typków, podcinając go nogą. Przeciwnik przewrócił się na plecy, wykrzywiając twarz w zdziwieniu. W drugiej nodze czuł już przyśpieszone tętno i nienaturalny ciężar. Wystarczyła chwila żeby zebrać odpowiednią moc. Całe uczucie zniknęło kiedy kopnął leżącego oprycha w bok. Na szczęście zdążył już nauczyć się ile potrzeba mocy aby nie rozerwać uderzeniem człowieka. Oprych zwinął się jak wykrzywiony pancernik, jęcząc z bólu.

Szybko wysunęła obie ręce w stronę mężczyzny biegnącego ku niej. Podnosząc obie dłonie do góry mężczyzna oderwał się od ziemi. Jego krzyk wypełnił alejkę. Machając nogami na wszystkie strony chłopak wyglądał na przerażonego. Chciał rzucić nim o ścianę ale z jakiegoś powodu zrobiło jej się szkoda nieznajomego mężczyzny. Wiec zanim cokolwiek zrobiła, przemówiła.
-Masz teraz dwa wyjścia. Postawie cie na ziemi i uciekniesz stad jak najdalej i jak najszybciej. Albo....
Ironiczny uśmiech zawitał na jej twarzy.
-Skończysz przylepiony na tej ścianie.

- Dobra, dobra! Postaw mnie, ty dziwaku! Cholerna mutantka! P-postaw mnie do cholery jasnej - wydzierał się. W oddali słychać było syrenę policyjną.

Złość napłynęła do jej oczu jak mężczyzna zaczął wyzywać ją od dziwaczek. Szybkim ruchem reki podniosła go jeszcze wyżej. Mężczyzna krzyczał jeszcze głośniej. Po chwili pościła go. Dresiarz zaczął spadać w stronę twardej ziemi. Gdy był już wystarczająco blisko ta znowu go złapała unosząc w powietrzu. Następnie postawiła go na ziemie, a ten zaczął uciekać.
-Spadaj dupku!

-Proponuję Ci wsiadać szybko do auta. - powiedział Gilbert wsiadając na skuter. - Policja zaraz tu będzie. proponuję jechać powoli.
Włączył silnik i zaczął go rozgrzewać - patrząc na wystraszonych huliganów. Destiny posłuchała się i ruszyli w stronę centrum. Wraz z zachodzącym za ich plecami słońcem zaczynało się robić coraz zimniej. Gilbert zastanawiał się czy źle zrobił że tak cienko się ubrał. Ale kiedy zaczęli wjeżdżać między coraz wyższe zabudowania uznał że w mieście jest nawet ciepło. Zrobiło się już ciemno. Drogę oświetlały im latarnie. Mijali korki, w których siedzieli przedsiębiorcy i biznesmeni wracający do domów za miastem. Po jakimś czasie zamiast normalnych aut po ulicy jeździły praktycznie same żółte taksówki. Byli na Manhattanie. Zaparkowali w jednym z miejskich garaży.


Destiny i Crusher (Dialog)


Wysiadając z samochodu dziewczyna uśmiechnęła się do mężczyzny.
-Dzięki za pomoc.

-Nie ma sprawy dobrze ze tamtędy przejeżdżałem. Uznałem że muszę wpaść po coś do miasta tak czy siak, z resztą to drobna rzecz. Moglibyśmy tam pójść, kupię co potrzebuję i mógłbym Cię oprowadzić. Z resztą, nie przedstawiłem się - ukłonił się dworsko, co wyglądało dosyć głupio - Gilbert Brown.

Dziewczyna zaśmiała się lekko widząc ze mężczyzna kłania się przed nią.
-Mi pasuje. Słyszałam o fajnej kafejce w Central Parku. Nazywa się Boathouse Cafe. - Po chwili zakłopotania przypomniała sobie ze sama się nie przedstawiła.
-Nazywam się Destiny
-Wiec gdzie idziemy wpierw?

Uśmiechnął się, w końcu cały dzień siedział sam.
-Wiesz, muszę dokarmić raka i kupić papierosy - poklepał się po klatce piersiowej - z resztą mam zamiar kupić jakiś nietutejszy alkohol. -podrapał się po głowie - A może właśnie jakiś tutejszy, może Burbon albo jakąś Tennessee. W każdym razie mam na coś mocniejszego ochotę. Co do miasta, to rzadko tu bywam. Za wysokie budynki tu są, to strasznie przytłaczające. Osobiście wolę usiąść sobie gdzieś nad Hudson, lub przy wyjściu z portu. Ale można pójść do kawiarni, jeśli chcesz.

-O tak, mocniejszy alkohol to jest to czego potrzebuje. Szczególnie gdy adrenalina podskoczyła mi przez tych dupków. - powiedziała śmiejąc się lekko. Gdy mężczyzna wspomniał o rzece Hudson ta zorientowała się ze ta rzeka prowadzi do Albany od której Ballston Spa, jej rodzinne miasteczko jest 30 minut drogi.
-Tak możemy posiedzieć sobie nad Hudson. Znasz to miejsce lepiej niż ja. Prowadź

-Juz zaraz, tylko skoczę po to po co przyjechałem - Destiny i Crusher doszli akurat do sklepu. Gilbert przeskoczył krótkie schodki i wszedł do środka poruszając drzwiami mały dzwoneczek. Zawsze podobał mu się drewniany wystrój wnętrza. Po zakupieniu kilku paczek Lucky Strike i litrowej butelki Jim Beam, udali się w stronę Hudson.
-Wiesz, mam nadzieję że w zadomowisz sie w Instytucie. Czasem potrafi być bardzo tłoczno i człowiek może mieć problem ze znalezieniem sobie miejsca, ale zazwyczaj jest rodzinnie.

Kobieta zamyśliła się podziwiając widoki Nowego Yorku.
-Tak tez mam taka nadzieje. Nie wydaje mi się ze miałabym gdziekolwiek się wybierać... W sumie to nie mam gdzie.
Mówiąc to lekko posmutniała. Przeciąg pomiędzy budynkami sprawiał ze włosy dziewczyny latały na wszystkie strony. Kolorowe diody układały się w mozajke światełek.
-A ty jak długo już jesteś w instytucie?

Pomału z pomiędzy budynków wyłaniały się wieżowce Jersey City.
-W instytucie jestem już kilka ładnych lat, może trzy może cztery? Cieszę się że tu jestem, kiedy profesor mnie znalazł, nie miałem gdzie wracać i nie radziłem sobie z tym za co niektórzy nazwaliby nas potworami czy dziwolągami. Z resztą... -ucichł nagle - Nieźle sobie poradziłaś z tymi typkami. Często zdarza Ci się wjeżdżać do nieciekawych dzielnic szukając zaczepki?
Zerknął na Destiny przyglądając się jej oczom.

Kobieta zrobiła groźna minę po czym wybuchła śmiechem. Gdy mężczyzna spojrzał jej w oczy ta szybko popatrzyła w inna stronę.
-Tak to moje hobby. Wieczorami wychodzę na ulice miasta szukając dresiarzy, którzy by mnie sprowokowali do walki.
Mówiąc to pokazała mu jezyk. Kobieta nagle urwala odwracając glowe na budke po drugiej stronie ulicy.
-Hotdogi! Nowojorskie hotdogi! Miałam ochotę na takiego hotdoga od paru lat, Ostatni raz kiedy takiego jadłam miałam 7 lat i od tamtej pory brakowało mi tego smaku.
Jej oczy rozświetliły się jak oczy malej dziewczynki podczas otwierania prezentów w czasie świat.

Spojrzał na Destiny niby z politowaniem, ale raczej rozbawieniem połączonym ze zdziwieniem. Gilbert od razu skręcił na pasy.
-Nie mam w zwyczaju jadać tego co przyrządzają na samym dnie takiego miasta. Ale dla Ciebie mogę zrobić wyjątek. - wyjął automatycznie portfel z tylnej kieszeni u spodni, bo doszli właśnie do budki.
-Poproszę dwa Hot Dogi - zwrócił się do pucułowatego murzyna, który szybko złożył dwa hotdogi. Gilbert zapłacił należną sumę i podał jedzenie Destiny. Kiedy odeszli trochę dalej, z pełną gebą powiedział:
-zastanawiam sie czasem co dodają do tego mięsa. Gdyby to sprzedawał Wietnamczyk albo Chińczyk, dałbym sobie rękę uciąć że jest w tym więcej kota niż świni.

Destiny podziękowała mężczyźnie. Nie był to olbrzymi wydatek ale zazwyczaj nie pozwalała za siebie płacić. Zazwyczaj głupio się czuła. Gdy ten skomentował pochodzenie mięsa w hotdogu ta tylko zaśmiała się.
-Nie gada się z pełną buzia.
Uśmiechnęła się w jego stronę.
-Tak naprawdę to mało mnie obchodzi z czego to zrobione. Najważniejsze jak smakuje!
Przyglądając się zatłoczonym ulicami i kolorowym światełkom Destiny zdąży zakochać się w tym mieście.
-A wiec masz tam jakaś dziewczynę w akademii?
Mówiąc to na jej twarzy pojawił się intrygujący uśmiech.

Spojrzał na nią zdziwiony, albo może trochę zawstydzony, albo może jednak zaskoczony... Ale szybko odpowiedział:
-Szczerze powiedziawszy to nigdy nie miałem dziewczyny. Znaczy nie jako takiej. Tam gdzie się wychowywałem raczej nie było zwyczajnych dziewczyn, z którymi można by wyjść pospacerować sobie po mieście. -uśmiechnął się połową twarzy - A tak w ogóle to skąd jesteś?
Znaleźli się przy dokach, które zasłaniały widok. Chwilę szli wzdłuż ogrodzenia zanim natrafili na jakąś ławkę, przy której usiedli. Gilbert wyjął papierosa:
-Nie będę przeszkadzać jeżeli zapalę?


Słuchając mężczyzny ze skupieniem analizowała każde jego słowo. Robiło się zimno lecz taka pogoda wcale nie przeszkadzała Destiny.
-Urodziłam się właśnie tu, nie w mieście ale na obrzeżach Nowego yorku, lecz...
Tu na chwile przerwała myśląc która wersje historii powinna opowiedzieć
-Cos się stało z moimi rodzicami... Mniejsza o większość w wieku 8 lat trafiłam do Francji gdzie mieszkałam przez 12 lat w akademii profesora Piera.
Lekko posmutniała przypominając se wydążenia z dzieciństwa lecz po chwili lekki uśmiech znowu zawitał na jej twarzy.
-Nie będzie mi przeszkadzać jak zapalisz tylko jeśli mnie poczęstujesz.
Pościła mu oczko.

Otworzył paczkę i podał ją Destiny. Kiedy wyjęła papierosa odpalił jej.
-Akademia profesora Piera? Taki jakby Profesor Xavier? A co du urodzenia, ja się urodziłem w Londynie, i tam się wychowałem. Mogę szczerze powiedzieć że Anglia i USA to dwa różne światy. - pochylił się zakładając łokcie na kolana - Ale jedno mi się tu podoba. Jestem względnie wolny. W Królestwie Brytyjskim czeka na mnie miejsce w więzieniu. A tu mogę spokojnie żyć. - podniósł brwi i pokiwał głową. Rozejrzał się czy w okolicy nie ma kamer,a ni czy nigdzie nie łazi Policja. Otworzył butelkę i wziął łyka. Alkohol wlał mu sie do gardła rozgrzewając usta, i przełyk. Był słodki i mocny. Jak to Jim Beam.

Palac papierosa dziewczyna czuła się jakby była w Europie. Lubiła takich ludzi jak Crusher i dobrze sie z nim czuła Słuchając jego opowieści dziewczyna uśmiechnęła się. Tak jak on, tak samo ona... Nic im nie zostało w miejscu który kiedyś nazywali domem... Kładąc rękę na butelce zabrała ja od mężczyzny
-Zdrowie
Mówiąc to wzięła duży łyk trunku.

Gilbert widząc że jak zaczną razem pić, to wydudnią całą butelkę przy swojej kolejce zakręcił ją i schował znów do torby.
-Trzeba będzie jakoś wrócić. Cóż, ja jeszcze nie jestem napity, ale czuję że pomału zaczynam być mocno rozweselony i zaczyna rozwijać mi się język. Może wrócimy do Instytutu i tam dopijemy tą butelkę? trochę bardziej kulturalnie, ze szklanek, a nie z gwinta? - Znów się uśmiechnął, ale przy okazji wstał.

Wrócili na parking, który już prawie całkowicie opustoszał. Gilbert zastanawiał się czy pojechać z Destiny samochodem, ale wolał pojechać swoim skuterem, aniżeli narazić Lambrettę na kradzież, a swój portfel na potężny wydatek za parkowanie. Wjechali na jedną z estakad okrążających miasto i ruszyli z powrotem do domu. Instytut wieczorową porą wydaje się być zupełnie odcięty od reszty świata. Żyje on własnym życiem, nie przejmując się tym co dzieje się za murami. Guzik przy kluczach Gilberta otworzył ręcznie kutą bramę wjazdową do instytutu. Wjechali na teren i zostawili pojazdy w garażu. Gilbert włożył w siedzenie skutera kask i po gentlemańsku otworzył drzwi Destiny. Poszli do salonu, w końcu między innymi tam był barek. Gilbert wyjął dwie whiskaczówki i nalał do obu szklanek zakupiony alkohol.

Cala noc z salony dobiegały śmiechy, wrzaski oraz odgłosy szklanek stukających jedna o drugiej. Destiny nie pamięta gdzie zasnęła, pewnie na jednej z kanap w salonie. Wiedziała ze obudzi się z bólem głowy...
Samanta Bloodmoon

Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
Kawairashii
Bombardier
Bombardier
Posty: 827
Rejestracja: piątek, 13 kwietnia 2007, 17:04
Numer GG: 1074973
Lokalizacja: Sandland

Re: [Marvel] Wakacje

Post autor: Kawairashii »

Tęcza , Robin i Gateway

Tak jak powiedziała Tęcza, chłopakowi nic poważnego nie było, jedynie zmęczył się w czasie walki i otwierania portali. Z pomocą kilku osób, udało się go bezpiecznie przenieść do ambulatorium i tam już dziewczyny postanowiły zająć się kolegą.
- Trzeba go chyba rozebrać? - zastanawiała się na głos Tęcza, dało się też słyszeć nutkę nadziei w jej głosie.


Robin pędziła przed Crusher’em i Tęczą, otwierając przed nimi drzwi. Prawdę mówiąc robiła to na wyczucie, gdyż razem z Michael’em nie mieli ówcześnie czasu zwiedzić większość z pokoi. Ambulatorium mieszczące się na parterze było dość skromną salą o jakże typowej dla siebie jasnej barwie i charakterystycznym zapachu. Jednak to pomieszczenie Szpitalne, do którego musieli się przedostać przykuło jej uwagę najbardziej. Z tym dużym metalowym stołem operacyjnym pośrodku i wszelakiej aparaturze dookoła, już na wejściu w pomieszczeniu włączyło się światło. Wszystko to stawiało Profesora Xaviera w dość dziwnym świetle, w końcu nie każdy dyrektor nawet szkół specjalnych posiada wystarczające fundusze by wyposażyć placówkę we własną salę operacyjną.
Gdy Crusher, wyszedł zamykając za sobą drzwi, Robin oraz jak dotąd bezimienna dziewczyna zostały sam na sam z poszkodowanym.
-Szczerze powiedziawszy… nie znam się za dobrze na medycynie, mam tylko niejaką… –tu Robin się zawahała krążąc wzrokiem po suficie- wiedzę na temat złamań.
Koncentrując się na chłopaku zastanowiła się, co sanitariusze robią na początku.
-Dobra… rozbierzmy go.


Na twarzy Tęczy pojawił się zawadiacki uśmiech. Zaraz potem zaczęła ostrożnie zdejmować z niego jego biały bezrękawnik. Osłabiony Michael nie miał tu nic do powiedzenia, co bardzo jej odpowiadało.
- Trzeba obmyć jego rany i zdezynfekować. Ma kilka zadrapań, niby nic poważnego, ale trzeba się tym zająć. Osłabienie spowodowane tymi... portalami, to nie wiem. Chyba musi zwyczajnie odpocząć. - rzekła, a bezrękawnik chłopaka wylądował na podłodze.
- Teraz T-shirt. Trzeba go trochę podnieść. - powiedziała uśmiechnięta Tęcza, spoglądając na Robin.


-Czyli to dla niego normalne?
Spytała, nie będąc pewna swych kroków.
-Nie wyglądasz na specjalnie zmartwioną, jak często jesteście atakowani? Znaczy Akademia
Złożyła bezrękawnik podniesiony z ziemi w kostkę i odłożyła na stole nieopodal, po czym pomogła podnieść Michael’a do pozycji siedzącej.


- Nie wiem jak tu zazwyczaj jest. Jestem tu nieco ponad tydzień. - odpowiedziała na pytanie.
Jedną ręką przytrzymywała Michaela, drugą zaś zaczęła zadzierać jego koszulkę do góry. To jej się podobało u młodych wysportowanych chłopaków - brzuch składał się bardziej z normalnych mięśni, niż z zupełnie zbędnych zapasów tłuszczu i równie zbędnego mięśnia piwnego. Szkoda tylko tych dwóch mocniejszych zadrapań i i tu z boku otarta skóra - będzie trzeba przetrzeć wodą utlenioną.
- Nigdy o takim ataku nie słyszałam, więc to na pewno rzadkość. Nie martwię się, bo jest już po wszystkim. I nikt poważnie nie ucierpiał. - powiedziała spokojnie.
Koszulkę miał już zwiniętą na wysokości pach - teraz trzeba było wyciągnąć jego ręce i przełożyć koszulkę przez głowę.
Dziewczyny ponownie położyły chłopca. Tęcza wzięła jego prawą rękę i ostrożnie zaczęła wyciągać z ją z koszulki. Widać było, że w delikatnym rozbieraniu miała pewną wprawę.


Robin poczuła się dziwnie w jej towarzystwie *Jestem tutaj ponad tydzień?* powtórzyła w myślach. W międzyczasie nasączyła gazę jałową wodą utlenioną, podając ją dziewczynie.
-Czyli jesteś studentem? To znaczy…-*Mutantem* spojrzała na Michael’a- co.. jaka jest twoja specjalność? Wybacz, pierwszy raz spotykam się z tego rodzaju organizacji, pewnie każde z was jest jakoś uzdolnione tak? Do zdezynfekowanej rany przyłożyła gazę, następnie rozwinęła na niej opatrunki.


- Studentem? Ja? - Tęcza wyglądała na bardzo rozbawioną takim pomysłem.
- Nie... Ale nie jestem też nauczycielem. - odpowiedziała na pytanie, ale odpowiedź ta mogła nie wystarczyć jej rozmówczyni, więc po chwili dodała: - To dość skomplikowane.
Przeszła dwa kroki w stronę okna i stanęła nad głową półprzytomnego Michaela. Wyglądał na zmartwionego tym co się stało, widziała jak targały nim jakieś emocje.
- Już dobrze, nic Ci nie będzie. - wyszeptała i pogłaskała go delikatnie po głowie, aby go uspokoić.
Ostrożnie przełożyła koszulkę przez głowę chłopaka, a następnie zaczęła uwalniać jego drugą rękę. "" Spojrzała na Robin i uśmiechnęła się.
- tak właściwie to chyba nie miałyśmy okazji się poznać. Mów mi Tęcza, łatwo zapamiętać - powiedziała uśmiechając się i mrugnęła oczkiem - A Ty skąd jesteś? - zapytała.


-Hm - *Ani Student ani Wykładowca* już na wejściu, Robin zdjęła wszelkie niepotrzebne części garderoby, co dziwne założyła także gumowe rękawiczki na swoje białe, nawet w obecnych okolicznościach kryjąc swe ramiona.
-Pracujesz um… -spojrzała na jej dłonie- jako pielęgniarka? Czy raczej jesteś córką Profesora?- nie dawała jej spokoju, wypytując ją co do każdej nieścisłości. Dłonie Robin przylgnęły do bioder Michael’a, odpinając jego pasek. Lądowanie w fontannie nie wyglądało na udane, spodziewała się najgorszego, chociaż najprawdopodobniej wyolbrzymiała w myślach uszkodzenia, jakich mógł doznać.
-Robin, mam na imię Robin. Dopiero co przyjechałam z… europy zakończyła krótko.


Tęcza zaśmiała się delikatnie. - No co Ty. Nigdzie nie pracuje. - rzekła nadal chichotając. ""
Pomogła koleżance w rozpinaniu spodni Michaela. Zapewne gdyby nie był tak zmęczony i obolały bawiłby się teraz znakomicie, gdy dwie pary damskich rąk rozpinały jego spodnie, a następnie powoli zsuwały je coraz niżej.
- Nie jestem tu też z nikim spokrewniona... zapewne. - dodała. Była prawie pewna tego co powiedziała.
Uśmiech nie znikał z jej twarzy, a gdy spodnie chłopaka zjechały niżej odsłaniając jego bieliznę, wyszczerzyła swoje równe białe ząbki. Bawiła się niczego sobie.
- Dostałam tu zaproszenie i przyjechałam. - wyjaśniła swoją obecność w instytucie.
Nadal uśmiechnięta zaczęła rozsznurowywać adidasy Michaela. Jednak głowę miała skierowaną tak, jakby spoglądała przy tym nieco wyżej jego ciała. Ciężko było powiedzieć z racji jej okularów przeciwsłonecznych.
- Lubisz imprezy towarzyskie? - zagadała, do nowo poznanej Robin.


-Imprezy? Heh tak, pewnie.
zachichotała, zajmując swe dłonie drugim butem Gateway’a.
-Czemu pytasz? Coś się szykuje? Dopiero teraz, Robin zwróciła uwagę na dziewczynę.
-Widzisz coś w nich? Nie lepiej ci je zdjąć? Wskazała jej okulary przeciwsłoneczne, ukazując swój niemrawy uśmiech.
-Nie odpowiedziałaś na moje pytanie,… co do zdolności, Michael wspominał coś o ksywkach, ponoć nawet nauczyciele takie sobie wybierają. Tęcza to twoje imię, czy?


- Pewnie. Starsi wyjechali, więc robimy imprezę. - powiedziała uśmiechnięta Tęcza - Zadzwonię po kumpele, słyniemy z organizowania świetnych imprez. - dodała szybko.
Gdy zdjęły chłopakowi buty Tęcza uniosła brwi do góry. Michael miał czystą, a może nawet nową parę skarpetek. "On je chyba codziennie zmienia. To rzadkość u chłopaka" - pomyślała uśmiechając się i ostrożnie ściągnęła chłopakowi spodnie razem ze skarpetkami.
Gdy Robin zagadała o okulary, Tęcza roześmiała się pogodnie. - Ja zawsze wszystko widzę. - powiedziała rozbawiona. - Zarówno w nich, jak i bez nich. - dodała i powoli zdjęła okulary. Zawiesiła je sobie na koszulce między piersiami i spojrzała na Robin. Oczy Tęczy były niezwykle oryginalne: Miała duże wyraźne tęczówki mieniące się wszystkimi kolorami niczym koło barw, Niebieski przechodzi w zielony, ten w żółty, a następnie pomarańczowy, ten przenika w czerwony i dalej w fioletowy, by wrócić do niebieskiego. Wyglądały naprawdę tajemniczo i mistycznie.
- Tęcza to moja ksywka. Od kolorów jakimi świat jest przepełniony... Szkoda, że wy je tak rzadko dostrzegacie. - rzekła.
- Ma lekko spuchniętą lewą kostkę. - oznajmiła, jakby dając możliwość zmiany tematu, a może sama chciała go zmienić.


Na twarzy Robin rozpromieniał się kolejny uśmieszek, na wspomnienie o imprezie, jednak ta krótka chwila zapomnienia minęła, gdy Tęczka nagrodziła pytanie Robin nieoczekiwaną odpowiedzią. Robin na powrót spoważniała, nachylając się nad opuchlizną.
-Może być zwichnięta… jednak z anatomicznego punktu widzenia, budowa nie uległa zmianie. Poruszyła stopę, obserwując reakcję chłopaka, po czym oczyściła napuchniętą kostkę i nasmarowała maścią na opuchliznę.
-Miał szczęście, że sama wskoczyła, nie chciałabym mu jej nastawiać heh.. hmpf
-Ja… ja przepraszam - zwróciła się do tęczy łagodnym tonem, stając naprzeciw niej. *Usłyszeć przeprosiny, od dziewczyny przewyższającej ją o głowę bądź półtorej?* pomyślała, starając nie wywołać się w niej zakłopotania- znaczy… że tak pytam, ale od kiedy tak masz? I co oznacza, że wszystko widzisz?


- A tak, z kilka lat. - odparła od niechcenia. W sumie te kilka lat stanowiły większość jej życia, jeśli nie liczyć dzieciństwa, którego praktycznie nie pamiętała.
Z odległości ponad metra przyjrzała się kostce Michaela. - Nic mu nie będzie. Nie było nic do nastawiania, tylko lekko się nadwyrężył. - stwierdziła uśmiechając się.
- Widzę... na przykład właśnie to. - wskazała na kostkę - widzę jego stan, wewnątrz... Widzę resztki pyłu latającego w powietrzu po uszkodzonej fontannie. - rzekła wyglądając na chwilę przez okno i wskazując na nie ręką.
Spojrzała następnie na ich pacjenta. - Widzę też zadrapanie na jego biodrze. Trzeba je zdezynfekować. - rzekła i z uśmiechem na twarzy wyciągnęła ręce, z wyraźnym zamiarem pozbawienia półprzytomnego chłopaka ostatniej części garderoby jaką miał na sobie.


Robin stała naprzeciw Tęczy, wpatrując się w nią jak w obraz. Jej wzrok był wyssany z uczuć.
-Nawet mnie?


Figlarny uśmiech widniał na twarzy Tęczy - już trzymała bieliznę Michaela bezradnego i lada moment miała zamiar mu ją zdjąć. Robin jednak rozproszyła jej uwagę.
- Co Ciebie ? - spytała z głupią miną, nie rozumiejąc pytania.


Przez cały ten czas Michael był zawieszony między jawą a snem. Teraz powoli wracał do pełnej przytomności. Akurat na czas.
-Drogie panie, proszę się za bardzo nie rozpędzać. - powiedział. - Dam sobie radę.
Spróbował się podnieść, ale stłuczone żebra na to nie pozwoliły.


- Dobrze, już dobrze. - powiedziała szybko Tęcza, zdawała sobie sprawę, że nieco by przeholowała. Wszak Michael osłabł i oberwał w wyniku bohaterskiej walki, a nie upił się w trupa na imprezie - po czym mogłaby sobie pozwolić na kompletną rozbierankę.
- Nie wstawaj, odpoczywaj. - nakazała. - Nie będziemy Cię dalej rozbierać. - stwierdziła stanowczym głosem i pomogła Michaelowi położyć się w mniej bolesny sposób.


-Dzięki za pomoc... - powiedział. - Ale są dwie sprawy... To coś rozwala Statuę Wolności, a potem może tutaj wrócić...

Robin nadal wpatrywała się w Tęczę zimnym jak stal wzrokiem, nawet przebudzenie Michael’a nie wpłynęło na zmianę jej mimiki. Dopiero po czasie zmrużyła oschłe oczy powoli mierząc je ku chłopakowi. Z wypiętą piersią schyliła się nad nim, na przemian podnosząc to jedną a to drugą z jego brwi, nie wyglądał na wycieńczonego, najwyraźniej adrenalina nadal krążyła w jego krwioobiegu. Użycie „bram” nadal stanowiło dla niej unikalny ewenement nawet jak na „mutanta”.
-Opatrzyliśmy ci wszystkie rany, słyszę że jeszcze coś cię boli… tęczo, jesteś pewna że niczego nie zapomniałaś wypatrzyć?


Dziewczyna przyjrzała się chłopakowi dokładnie. Kostką się zajęły, otarcia i zadrapania na nogach, brzuchu oraz boku zostały zdezynfekowane i opatrzone - z tego co widziała, zaczynały się ładnie goić. Ale...
- Jeszcze jedno niezłe otarcie na plecach. No i na biodrze, ale do tego musiałybyśmy mu zdjąć bokserki. - rzekła, kończąc wypowiedź ze szczerym uśmiechem i spoglądając na Michaela, jakby w oczekiwaniu na rozwiązanie tego problemu.


-Jakoś przeżyję z tym biodrem. - z lekkim trudem uśmiechnął się Gateway. - Dzięki za pomoc, ale teraz chyba wystarczy jak trochę poleżę. Do jutra będę jak nowy.

-aha… -Robin zastanowiła się chwilę, mierzwiąc wargi i wpatrując w ten czas w jego dłonie- nie wiem czy macie tu jakąś opiekę medyczną, zważywszy że same musiałyśmy go opatrzyć, pewnie nie ma tu nikogo. Więc, jak co to mogę pomóc ci w kuracji…
Zakończyła, jednak czuła że nie powinna wyznaczać rekonwalescencje Michael’a jako główny punkt dyskusji, w końcu ktoś inny w tym czasie mógł potrzebować pomocy.
-…to gdzie dokładnie znajduje się ten olbrzym? Jest tam ktoś, kto się nim zajmie? Może powinniśmy kogoś poinformować?


- Włączcie telewizję, wątpię by o tym gdzieś NIE mówili. - zaproponował. - A potem może warto zadzwonić do Reeda Richardsa... Albo kogoś w tym rodzaju.

-Michael...
Zwątpiła, a żeby zrobił to celowo, czy był to przypadek.
-Statua Wolności. Tam są turyści i… -*czemu wybrałeś to miejsce?* chciała spytać, jednak zmieniła zdanie w ostatnim momencie- czy był to przypadek że akurat tam wylądowaliście?
Nie rozumiała, Michael wydawał się odpowiedzialny, a tu nagle takie zagranie? *czyżby jego moc miała jakieś wady?*


- Jeśli jest pod Statuą wolności, to dotarcie tutaj zajmie mu conajmniej z dwie godziny. - zauważyła optymistycznie Tęcza.

-Wątpię, czy mamy aż tak dużo czasu. Słyszałem, że raz prawie okrążył Ziemię po jednym wyskoku. I nawet jeśli to plotki, to wątpię by aż tak bardzo mijały się z prawdą.

-Następnym razem spróbuj sama teleportować się z dodatkowymi 500kg. Wielkiego wyboru nie miałem... Zwłaszcza, że nie jestem w stanie samemu przenosić się na bardzo długie dystanse. - powiedział. - Wiem, że zawaliłem sprawę... Ale nie widziałem innego wyjścia w tym momencie. Poza tym wpadł do morza, nie w sam tłum ludzi.


- No dobra, już spokojnie. Wszystko jest dobrze. Ale skupmy się tu i teraz. - powiedziała spoglądając na ubranego tylko w bokserki Michaela i uśmiechnęła się.
- Trzeba go przewrócić na brzuch, bo ma brzydkie otarcie na plecach. - dodała spoglądając na Robin.
- Długo dochodzisz do siebie po tych portalach? Bo mamy w planach imprezę i nie chcemy abyś ją przegapił. Balujemy dzisiaj, czy jutro? - zagadała Tęcza chcąc zmienić temat na jakiś weselszy.


Michael chwilę się zastanawiał.
-Obawiam się, że to nie dla mnie... Nie przejmujcie się moim stanem. - w końcu się odezwał. - Posiedzę w bibliotece, czy coś. Poza tym nie wiem jak zareagują zaproszeni na drobne zniszczenia naszego instytutu.
*No i mam nadzieję, że nie dołożą kolejnych.*


-Czy Pan Richardsa, pomoże nam z n…Y.. -Robin przerwała, gubiąc się w toku dyskusji *w każdym razie, rozumiem, opanowanie mocy to nie łatwa sprawa*- no tak.
Chwyciła chłopaka delikatnie za bok, i powoli pomogła mu się obrócić. Po chwili trzymała w dłoniach krawędź jego bokserek, odsłaniając dość nieładne otarcie. Nieprzyjemny widok wywołał w niej niesmak, na który zareagowała dość charakterystycznym syknięciem i zerknięciem na Tęcze.
-To, do dzieła.


Tęcza zaczęła przemywać zranienie na biodrze chłopaka. Na jaśniejszej, nieopalonej skórze wyglądało ono nieco groźniej, ale nie było poważniejsze od innych.
- Co ty wygadujesz? Jak nie dla ciebie? Wypijesz ze trzy piwa i zamkniemy cię z jakąś laską w ciemnej szafie. Nie lubisz się całować? - zwróciła się do Michaela opatrując jego ranę. - Nie będziesz mi siedział w bibliotece jak jakiś kujon. - podsumowała tonem nie tolerującym sprzeciwu.
Następnie zaczęła przemywać otarcie na plecach. Ono było nieco bardziej rozległe, choć równie płytkie i niegroźne co pozostałe.
- Powiedz nam tylko, czy będziesz dzisiaj na siłach dzisiaj.? Bo jak nie to zaczekamy do jutra. - rzekła.


-Przykro mi, ale nie wpadnę na imprezę. Nadrobię Dostojewskiego. - odpowiedział.

-W każdym razie spodziewaj się odwiedzin, to już tyle…
Robin poklepała go po barku.
-Silny z ciebie chłopak, ale nie przemęczaj się, postaraj się to wszystko odespać, my już cię zostawiamy, ale jakbyś coś chciał…
Spojrzała na tęczę szukając aprobaty.
-To postaramy się być niedaleko
Nie wiedziała jeszcze o interkomie na terenie instytutu, spodziewając się wołania o pomoc, stąd z góry założyła, że dzisiejszy dzień spędzi na parterze.
Spojrzała na tęczę szukając aprobaty, a ta potwierdziła jej energicznym kiwnięciem głowy i mrugnięciem obojga oczu.


-Dzięki za wszystko. - uśmiechnął się Michael na pożegnanie. Nie trwało długo, a zasnął ciężkim snem.

- Spoko. Odpoczywaj. - powiedziała na pożegnanie zanim wyszli - Nabieraj siły na imprezę. - dodała w drzwiach.
My Anime List
Obrazek
3 weeks to AvP Release.
Zablokowany