[WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
SebaSamurai
Majtek
Majtek
Posty: 120
Rejestracja: niedziela, 7 sierpnia 2005, 21:45
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: SebaSamurai »

Anthony, Taranis

To stało się błyskawicznie. Krasnolud zerwał się na nogi i jednym cięciem topora pozbawiłby był głowy łowcy. Aby go ochronić rzucili się Vinnred i Narai. Vinnred dzięki swoim zdolnościom był tylko ranny. Elfka nie miał tyle szczęścia. Łucznik nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Chwycił rzucającą się na pomoc ukochanemu Ulli i odepchnął ją na bok - z dala od zamieszania i stali. Szybkim ruchem wyjął z kołczanu na biodrze krótki łuk i nałożył na cięciwę dwie strzały. Wycelował w oszołomionego wściekłością krasnoluda. "Damn. Nie zatrzymam go nie raniąc silnie lub nie zabijając" - pomyślał. To nie był jego spór, więc postanowił się na razie nie wtrącać. Słowa wampira rozładowały atmosferę wokół ogniska, ale nie były w stanie przywrócić do życia elfki. Anthony patrzył na tę bezsensowną śmierć i widział ogromną satysfakcję w oczach krasnoluda.
- (...) A Ty! - jeszcze raz nazwiesz mnie pseudokrasnoludem, a skończysz jak ona. Dość zabijania na dzisiaj! - Chyba że ktoś ma ochotę pomścić elfkę... - Pochowajcie waszą przyjaciółeczkę, ja do tego ręki nie przyłożę. - khazad aż pienił się ze wściekłości. Splunął na ziemię i wrócił do ogniska.
"On jest szalony. Jeśli mu się coś nie spodoba gotów każdego z nas potraktować w ten sam sposób" - Pewniak pomyślał z niepokojem.

Kiedy przygotowywali stos dla Narai, Anthony bacznie obserwował Taranisa. Elf był przejęty tym co się stało, chociaż dało się zauważyć, że nie darzył wojowniczki zbytnią sympatią. Asurowie zawsze w pewien sposób gardzili Asrai traktując ich jak banitów.
Kiedy Taranis rozpoczął pieśni nad płonącym stosem Naraikhel Kynthir, Albiończyk stanął obok i przyłączył się do smutnych zawodzeń elfa. Leśne słowa z ust łucznika, w czasie obrządku zaskoczyły go, ale nie przerwał pieśni.

Po ceremonii, gdy wszyscy się pakowali do dalszej drogi, Anthony powiedział do Taranisa w jego ojczystym języku: - Zostań nieco z tyłu synu puszczy, chcę pogadać. Elf od razu chciał spytać skąd łucznik zna jego mowę, ale uzbroił się w cierpliwość i odczekał aż wyruszą. Po przejechaniu kilkudziesięciu metrów zrównał się z jadącym na końcu Anthonym.

SPOILER - do wiadomości tylko MG
- Co się stało? - rzekł przyciszonym tonem używając mowy elfów.
- Wychowałem się w Talabeclandzie nieopodal Wielkiego Lasu. Poznałem twoich braci i siostry Taranisie i nie jest mi obojętne kiedy ginie jedno z was. Anthony spojrzał na elfa. W niebieskich oczach łucznika był smutek. - Nie znałem Narai, ale jej śmierć nie była potrzebna. Zastanawiam się co my tu jeszcze robimy Taranisie?
- Wychowany pośród elfów. A to ciekawe. - Smuci cię śmierć elfki? Mnie także chociaż nie była przecież z mej krwi, mimo że dzieliliśmy pewne wspólne cechy, dla jej rodu mój lud to buntownicy - rzekł sucho. - Jednak czyż nie mówiłeś że pochodzisz, z innych stron? - zwrócił się do Anthonego, unosząc brwi.
- Urodziłem się w Albionie, ale przebyłem do Imperium razem z rodzicami. Osiedliliśmy się w Talabeclandzie. - Wzrok człowieka na chwilę odpłynął gdzieś we wspomnienia. Taranis kiwnął głową, na razie to wystarczało za odpowiedź.
- Co do twego pytania - Co my tu robimy? Z chęcią opuściłbym te szeregi. Ale wiąże mnie umowa z pewnym człowiekiem, obiecałem mu, biorąc przy tym zapłatę, że sprowadzę ego córkę do domu. Zgodziliśmy się na to wszyscy pięcioro - rzekł z dziwną ponurą nutą. - Ciebie nic takiego nie wiążę - podkreślił smutnie.
- Masz rację i doprawdy sam nie wiem co mnie jeszcze powstrzymuje przed opuszczeniem tej dziwnej kompanii... - Albiończyk zawiesił głos w zamyśleniu, ale elf się domyślał.
- Fascynacja wampirem? - podpowiedział ponuro Taranis.
- Tak. Nie ukrywam że Vinn ciekawi mnie bardzo. Tak samo jak Sylwania. Nigdy tam nie byłem i zapewne nie będzie drugiej okazji. Wiesz... być w Sylwanii i wrócić stamtąd to coś. O tym się mówi, układa pieśni...
"Więc ciągnie go sława"- elf uśmiechnął się lekko - "mało egoistyczne" - nie dziwił mu się. jego też coś dziwnego ciągnęło w mroczne zakamarki Sylvanii.
- Jeśli ten zapał cię nie opuści, to na pewno nie opuścisz naszej..."kompani" - rzekł nieco zawadiacko. Z wymuszeniem ale jednak.
- Czyli nie zamierzasz odejść? Ale chyba nie pozostawisz śmierci Narai bez echa? Krasnoluda nigdy nie darzyłem sympatią. Wiem jacy są, ale to co się dziś stało... Kell miał rację, on nie ma honoru. Zaatakował bez ostrzeżenia, jak zwykły oprych z najbardziej zaszczanego zaułka Altdorfu, a nie wojownik. Głos Anthonego był pełen rozrzewnienia i złości.
- Przyjdzie na niego pora - Taranis uśmiechnął się drapieżnie. - Odchodząc dałbym do zrozumienia że się boję lub że na prawdę mam to gdzieś. Nie. Zostanę i załatwię moje sprawy w odpowiednim czasie - widać było że skończył ten temat. Miał nadzieję że człowiek zrozumie, że mówiąc mu to, podarował znak zaufania.
- Masz rację - przytaknął Anthony. - Przyjdzie czas na każdego i Karnos rozpocznie swoje łowy.
- Mam na dzieję że będę mógł liczyć na twoją pomoc w razie najbliższych potyczek - rzekł potyczek, ale miał na myśli szaleństwo khazada.
Anthony nie odpowiedział, tylko spojrzał na elfa i popędził konia naprzód. Elf i człowiek najwyraźniej znaleźli nić porozumienia. Coś ich połączyło. Śmierć elfki, a może głód dalszych przygód. A może coś zupełnie innego...
Panie spraw by me oko było bystre, duch silny, a dłoń pewna...
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Ouzaru »

Vinn

Zakończył swoją przemowę i ku swemu zadowoleniu dostrzegł cień strachu lub niepewności w oczach towarzyszy. Nie miał zamiaru pozwolić, by nim pomiatali tylko dlatego, że był z natury miłym facetem. A już najbardziej nie mógł dać wejść sobie na głowę łowcy, bo gdyby okazał przy nim słabość, mogłoby to się źle skończyć.
Poczekał, aż elf i Albiończyk ustalą coś między sobą i z lekkim uśmiechem na ustach odmówił mężczyźnie spirytu do obmycia rany. Kell wtrącił swoje trzy grosze, nieco przesadzone, ale co tam.
- Dziękuję za pomoc, ale naprawdę nie jest to konieczne - to mówiąc zdjął z siebie koszulę i można było zobaczyć, jak jego rana się błyskawicznie zasklepiała. Czego nie można było powiedzieć o rozcięciu na jego ubraniach. - Mam nadzieję, że to już ostatnia taka sytuacja, bo naprawdę nie uśmiecha mi się wywalać każdą dobrą koszulę na szmaty... To druga w ciągu doby!

Nieco poddenerwowany Vinnred, podszedł do Ulli. Na jej widok od razu mu spojrzenie złagodniało i zimny, fioletowy blask zniknął z oczu.
- Przykro mi, kochana, że musiałaś być świadkiem tego wszystkiego - szepnął do niej, przysiadając obok dziewczyny. Choć był chłodny wieczór, on siedział przy ognisku w samych spodniach i nie mógł powiedzieć, żeby odczuwał zimno. Na kolanach położył rozdarty płaszcz i zakrwawioną koszulę, nadal czuł ból pulsujący z rany, ale z każdą chwilą był on słabszy.

Przyglądając się ukochanej mógł z całą pewnością stwierdzić, że się trzęsie. Może i po części z zimna, ale czarodziej wiedział, że nie tylko dlatego. Młoda kobieta po prostu nie wytrzymywała i to było pewniejsze niż jutrzejszy dzień na szlaku. Nie patrząc mu w oczy Ursula złączyła obie dłonie i bawiła się nerwowo kciukami.

- Vinn... ja... - w jej oczach dostrzegł łzy. - To chyba za dużo jak dla mnie... Wy się zabijacie... a jeszcze niedawno rozmawialiście... a teraz krasnolud zranił ciebie i zabił... Nie mogę poukładać... - rozpłakała się i wpadła w ramiona szlachcica. Tuląc ją do siebie czuł jak cała się trzęsie i łka wtulając w jego pierś.

- Spokojnie, najdroższa... - Pogłaskał ją po głowie. - Wiem, że to wszystko jest dziwne i niesprawiedliwe, ale w życiu zdarzają się różne wypadki. I nie żałuj elfki, zasłużyła sobie na śmierć z rąk Throrgrima. Szkoda tylko że w wypadku, a nie honorowej walce. Proszę, postaraj się uśmiechnąć - poprosił, złapał za drobną bródkę i uniósł jej twarzyczkę do góry, by spojrzeć w oczy ukochanej.

Jednak uśmiechu tam nie było. Raczej ból i pytanie 'co ja tutaj właściwie z Tobą robię, Kochanie?'. Wytarła łzy, wzięła kilka głębszych oddechów i powiedziała, patrząc mu w oczy:
- Obiecaj, że jak to się skończy, to osiądziemy gdzieś i będziemy wiedli spokojne życie... - w jej głosie wyraźnie wychwycił poważny ton. - Nie chcę jeździć z tobą po świecie i bać się, że któreś z nas zginie... - podbródek dziewczyny drżał i w ostatnim momencie młoda kobieta ukryła twarz w dłoniach.

Szczęście, że na niego nie patrzyła, bo czarodziej nie był w stanie ukryć swojego zdziwienia. Objął ją niepewnie ramieniem i mocno do siebie przytulił. Wiedział, że musi jeździć do Sylvanii. Wiedział, że od tego zależała jego egzystencja, bo póki był przydatny, tolerowano go. Wiedział, że jej życzenie będzie go kosztować wszystko - majątek, rodzinę i życie.
- Obiecuję. - Ucałował ją w czoło. - Gdzie byś chciała zamieszkać? - zapytał. Jego głos był pogodny, a na twarzy gościł szczery uśmiech. Jeszcze nie wiedział, jak to zrobi, ale był pewny, że dotrzyma słowa.

- Nieważne gdzie, ważne żebyś był ty...
- wtuliła się w niego. - Kocham cię i to się nigdy nie zmieni, mój czarodzieju. - podniosła głowę, a na jej oblicze wstąpił niepewny, acz ciepły uśmiech. - A teraz chodźmy spać, Ukochany, chcę się z tobą po prostu kochać... - stwierdziła to z taką pewnością, że aż zrobiło mu się ciepło, gdy wodziła delikatnymi dłońmi po jego klatce piersiowej.

Vinnred szybko pochwycił jej drobne dłonie i ucałował. Spojrzał Ulli głęboko w oczy.
- Nie teraz, Kruszynko i nie tutaj - szepnął. - Poczekamy, aż towarzysze zasną i przejdziemy się kawałek, potem zobaczę, co mogę dla ciebie zrobić... - Mag puścił do niej oczko i uśmiechnął się zawadiacko. - Wiem, że to mało odpowiedni moment, ale... umiesz szyć? - zapytał niemal błagalnym tonem. Czekając na jej odpowiedź schylił się i wyjął z torby niewielki, acz ciepły koc, którym nakrył plecy narzeczonej.

- Umiem, kochany. - Dotknęła jego dłoni gdy opatulał ją kocem. - Matka mnie uczyła od dziecka... chciała żebym kiedyś wybrała się do wielkiego miasta i szyła ludziom ubrania za pieniądze. Nigdy tego nie lubiłam... - powiedziała i uśmiechnęła się do niego. - Ale dla ciebie wszystko, kochany. Zeszyję ci twój płaszcz, byś nadal mógł się chronić przed słonkiem. I możesz być pewien, że szew nie puści. - Zanim cokolwiek powiedział pocałowała go, prawą ręką dotykając jego krocza.

Westchnął w duchu i uśmiechnął się lekko. Wziął ją do siebie na kolana, by kulturalnie odwrócić się plecami do pozostałych. Nie pozwolił jednak, by dziewczyna się za bardzo rozpędziła, tłumacząc, że to tak nieładnie się zachowywać w towarzystwie. Jego męska natura rugała go za to i wrzeszczała, żeby pierdolił etykietę... Wkrótce z opresji wybawił go pochówek elfki.
Obrazek
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Serge »

Płomieniom trawiącym ciało Naraikhael wtórowali Taranis i Anthony nucący głośno wersy pieśni żałobnej. Throrgrim w tym czasie siedział przy ognisku patrząc beznamiętnie na stos pogrzebowy przy którym zebrali się pozostali. Nawet Marcus i Joahim, mimo że nie znali wojowniczki, postanowili oddać jej cześć. Naraikhael płonęła z mieczem w dłoni, tak, jak każdy wojownik winien zostać pochowany. Na jej twarzy dostrzegliście wreszcie spokój, którego brakowało przez całą podróż w towarzystwie tej osobliwej drużyny, a także chyba i przez całe jej życie. Elfka wyglądała jakby spała, a Taranis był ostatnim, który odszedł od katafalku usłanego z gałęzi i chrustu... zrobił to dopiero, gdy ogień niemal przygasał.

Ustalając warty położyliście się w końcu spać, zwłaszcza że wydarzenia ostatnich kilkudziesięciu minut nie nastrajały do wylewnych rozmów. Na szczęście w nocy nie działo się nic niepokojącego, pomijając dziwne jęki i pomrukiwania dochodzące z miejsca, gdzie nocowali Ulli i Vinn, więc rano, tuż po śniadaniu, w gronie powiększonym o Marcusa i Joahima, postanowiliście udać się w dalszą podróż. Taranis zaopiekował się wierchowcem Narai, który wciąż niósł sakwy z jej ekwipunkiem.

* * *

Po trzech dniach jazdy w stałym tempie i bez niespodzianek, północne niebo wypełniły znane niektórym tylko z opowieści Nawiedzone Wzgórza, na początku widoczne jako niska, postrzępiona linia na horyzoncie. Był to niekończący się szereg olbrzymów stojących ramię w ramię, jak okiem sięgnąć, od wschodu na zachód.

Obrazek

Ciemnozielone suknie gęstych iglastych lasów wznosiły się ku wielkim, szarym górom z granitu. Pokryte śniegiem szczyty lśniły krwawo w blasku słabego, przebijającego przez chmury słońca. Na szczęście nie padało, co niektórzy z was przyjęli z nieskrywaną ulgą. Taranis i Anthony polowali od czasu do czasu, zapewniając pozostałym świeże mięso i nie tylko mięso. Od zboczy wiał zimny wiatr. Owinęliście się więc ciaśniej swoimi płaszczami i podążaliście dalej.

Ruszyliście zarośniętą drogą dla wozów wijącą się ku szczytowi wzgórza i wkrótce wjechaliście do małej osady. Nie było jednak sensu się tutaj zatrzymywać. Wioska, która przywierała do zboczy poniżej, była rozbita i spalona - kamienne domy pozbawione dachów i zawalone, kapliczki Sigmara i Ulryka zbeszczeszczone. Pokruszone kości zebrane zostały w kątach na stosy niczym sterty śniegu. Koszmarny smród unosił się nad miejską studnią, krążyły muchy. Czerwony zmierzch malował tę scenę krwawym pędzlem. Mogliście się jedynie domyślać, co się tutaj zdarzyło... Podczas lat spędzonych na wojaczce widywaliście mnóstwo rzezi i pozostałych po nich ruin, więc takie widoki nie robiły już wrażenia na waszych żołądkach, ale nigdy nie przestały was przygnębiać.

Przejechaliście przez martwą, cichą wioskę i podążając piaszczystym szlakiem znaleźliście się na wysokości Nawiedzonych Wzgórz. Przecinaliście kamieniste górskie strumienie i wdrapywaliście się na zbocza pokryte luźnym łupkiem. Przemierzaliście głębokie lasy i połominy. Gdy wspinaliście się wyżej, w zacienionych kotlinach pojawiały się plamy na wpół stopionego śniegu, chociaż słońce, jak na tę porę roku, mocno prażyło w plecy. Kroczyliście równym tempem – czy to na płaskim gruncie, czy na stromym podejściu. W pewnym momencie, wyłaniając się z załomu dostrzegliście kilka metrów od siebie osobliwy widok.

Wpatrywało się w was z wysokości dwóch i pół metrów pięć par mętnych, kaprawych oczu. Wpatrywały się w was ogry. Uzbrojone w maczugi, trzymane jak kusze balisty oraz topory, odziane w prowizoryczne skórznie. Wiedzieliście o nich tyle, co każdy mieszkaniec Imperium: że są duże, silne, niezbyt bystre i zawsze głodne. Throrgrim, najlepiej zbudowany z waszej szóstki, wyglądał przy nich jak knypek. Pod nogą jednego z ogrów leżały dwie martwe kozice górskie, a wszyscy ożywili się znacznie na wasz widok. Najwyraźniej przerwaliście im posiłek.

Największy z nich, z fioletowym irokezem na głowie, szeroki na dwa metry i wysoki chyba na trzy i pół podszedł w waszym kierunku.

- Siemanko ludziki! – oznajmił ku uciesze reszty uśmiechając się szeroko i podnosząc dłoń w górę. Spojrzał głodnym wzrokiem na wasze konie, a następnie przeniósł swe małe oczka na was. - Jesteście posiłki?
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Jabberwocky
Majtek
Majtek
Posty: 100
Rejestracja: sobota, 23 sierpnia 2008, 03:29
Numer GG: 12017892
Lokalizacja: Cieplice

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Jabberwocky »

Joahim Kell

Spokojnie obserwował dopalający się stos pogrzebowy, zastanawiał się, obserwował twarze pozostałych którzy zebrali się by pożegnać elfkę, krasnolud i wampir niespecjalnie się tym zainteresowali, tak samo jak Ratte ale jemu nie można było się dziwić, tak jak Kell zupełnie nie znał wojowniczki, za to drugi elf i łucznik zdawali się być mocno poruszeni, jeszcze bardziej zdziwiła Joahima elfia mowa płynąca z ust Anthoniego, znał kilku ludzi znających nieźle krasnoludzi ale elfi? Nawet o takich nie słyszał, no, może niektórzy magowie mogli poznać podstawy tej mowy, ale zwykły łucznik? Będzie musiał go kiedyś o to zapytać, ale było to pomniejszą sprawą, tych dwu mogło być w przyszłości przydatnych, tolerowali maga-wampira ale krasnoluda się najwyraźniej obawiali, „A strach bywa ciekawym narzędziem, trzeba go tylko umieć kontrolować, nie za mocny i nie za słaby, taki który ciągle pobudza i każe zrobić wszystko by przetrwać” myślał, oglądając twarze, cóż, to jednak nie była praca na teraz, obserwował więc płomienie....
Kell zasnął od razu, tego już dawno się nauczył, jeśli była okazja do odpoczynku należało ja bezwzględnie wykorzystać, obudził się tylko na swoją wartę, stał niczym paskudna rzeźba, plecami do ogniska by nie psuć wizji która dostosowała się już do ciemności, kiedy kolejny towarzysz przyszedł by go zmienić Kell położył się i momentalnie zasnął, spał cicho i bez ruchu, normalnie ludzie drgają lekko przez sen czy mamroczą, on tylko leżał niczym oddychająca cicho, kłoda.
Obudził się o świcie, wyciągnął się i spojrzał na smętne resztki stosu pogrzebowego, cóż, nic już nie mógł na to poradzić, więc przestał się tym przejmować, reszta spała jeszcze, zaczął więc poranne ćwiczenia tak jak czynił od lat, najpierw szybkie serie pompek na palcach, potem porozciągał, zastałe po nocy, mięśnie, następnie wyciągnął swoją kuszę, piękny egzemplarz samopowtarzalnej maszyny śmierci wytworzonej w Nuln, kompozytowe łuczysko, kolba z dębu, wszystko utrzymane w stanie więcej niż dobrym. Kell podszedł do drzewa, wyrył nożem kilka małych kręgów w jego korze, oddalił się na jakieś pięćdziesiąt jardów i wycelował, stał tak dobrych kilkadziesiąt minut, obserwował końcówkę kuszy, czy zadrży? Pytał sam siebie, czy to już teraz? Czy w końcu zacznie opadać z sił, aż pewnego dnia nie trafi nawet w stodołę? Chyba jeszcze nie dziś, trzy bełty poszybowały w końcu w kierunku niewielkiej tarczy, podszedł i wyrwał pociski z drzewa, otworki jakie po sobie pozostawiły leżały tuż obok siebie, gdyby zakreślić wokoło nich kółko nie było by ono większe niż orcze oko, reszta zaczynała wstawać, Joahim wyjął ze swojego plecaka garść suszonych owoców, kawałek słoniny i chleba, nigdy nie potrzebował jeść wiele, zapił skromny posiłek wodą i ruszył przygotowywać swojego konia do drogi, niespecjalnie lubił jazdę konną, zawsze czuł się pewniej gdy stopami dotykał gruntu, ale zwierzaka oporządzał z niemal taką dokładnością jak swoją kuszę.

***

Jechali spokojnie drogami Imperium prowadzącymi poprzez dzikie, iglaste lasy leżące tuż u podnóża gór, same góry stanowiły piękny widok, majestatyczne świątynie Taala i Rhyi wznosiły się nad światem dłużej niż istniało Imperium, były na swój sposób uspokajające, choć Kell dobrze zdawał sobie sprawę jak paskudna może być przeprawa przez nie.
Spokój jaki budziły, został szybko wypchnięty przez nowe obrazy, wymarła wieś stanowiła nieprzyjemny widok, sugerowała, że w okolicy było coś co zdołało wybić chłopów przywykłych do życia na własną rękę i walki, ze wszystkim co schodziło z gór i wychodziło z lasów, to na pewno nie byli słabi ludzie, inaczej nie przetrwali by tu na tyle długo by stworzyć wieś. Kella kusiło by zejść i zbadać kości ale inni parli naprzód wiec wolał nie zostawać w tyle, czy to były orki czy zwierzoludzie, musiało być ich sporo.
Trzymał broń w pogotowiu, był gotów wpakować przynajmniej dwa bełty w łeb pierwszej istoty jaka na nich wyskoczy, gdy pokonywali wąskie ścieżki rozglądał się szukając zasadzki, najwyraźniej jednak, cokolwiek zabiło chłopów, nie czaiło się na nich, droga upływała nadzwyczaj spokojnie, do czasu oczywiście.
- Siemanko ludziki! – Krzyknął do nich potężny ogr, Joahim zaklną w duchu, jakim cudem mogli przegapić ślady ogrów? „Chyba że przyszli z drugiej strony, albo szli lasami” pomyślał jednak od razu. - Jesteście posiłki? - Bydle było najwyraźniej w nadzwyczaj dobrym humorze, łowca wampirów widział kiedyś ogra-najemnika, był bardziej wybuchowy niż nawet Throrgrim, a co gorsza o wiele silniejszy, ten cały tłuszcz i fałdy skóry okrywały mięśnie godne dorosłego byka, Kell myślał szybko, co mogli zrobić? Mogli ogry przekupić, choć nie było gwarancji, że nie będą chciały więcej, można oddać im konie na obiad, ale znów nie było pewności że zadowolą się tym co dostaną, ostatecznie mogli też walczyć, ale to był najgorszy scenariusz, spojrzał na krasnoluda, z jednej strony było by ciekawie gdyby zaatakował, co z jego wybuchowym charakterem nie wydawało się wcale takie niemożliwe, ale z drugiej ogry mogły by później rzucić się na nich, zastanawiał się gorączkowo, zapewne jak wszyscy pozostali, podczas gdy ogrzy wojownik podchodził do nich z głupim uśmiechem, wymalowanym na swej obliźnionej mordzie.
Ostatnio zmieniony wtorek, 16 czerwca 2009, 23:20 przez Jabberwocky, łącznie zmieniany 1 raz.
"Beware the Jabberwock, my son!
The jaws that bite, the claws that catch!
Beware the Jubjub bird, and shun
The frumious Bandersnatch!"

Wkrocz w świat mrocznego milenium
Yacek
Marynarz
Marynarz
Posty: 343
Rejestracja: wtorek, 10 stycznia 2006, 17:54
Numer GG: 6299855
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Yacek »

Marcus Ratte

Powoli przesunął rękę ku głowicy rapiera. Nie wiedział, kto ma zamiar rozmawiać z ogrami, ale wiedział, że raczej nie będzie to on. Znał o tyle o ile mentalność ogrów, mieli nawet jednego w Kompanii i wiedział, że jeśli dojdzie do walki ich szanse są równe zeru.

Brawo Marcus - pomyślał - ty to zawsze wiesz w co się wpakować. Po pierwszej godzinie chowali trupa, po pierwszym dniu mogą być martwi. Przechylił się w siodle ku szlachcicowi.
- Panie Vinnred o ile znam się na ograch to wystarczy pozyskać ich przywódcę, a reszta się podporządkuje. Nie wiem ile macie złota, ale wiem ze nie przyda się ono nam gdy będziemy martwi - chrząknął przypominając sobie o odmiennej naturze szlachcica i dorzucił - a przynajmniej gdy martwa będzie większość z nas.
- Inaczej umykajmy bo w starciu z nimi nie mamy szans. Zatoczmy łuk w lesie i przemknijmy ścieżką gdy rzucą się za nami w pogoń. Jeśli tego nie zrobią ... Cóż chyba wypadnie nam poszukać innej drogi. Za nic jednak nie oddajmy im koni, bez nich zginiemy na szlaku.


Przesunął kuszę zawieszona na plecach, tak by w razie fiaska negocjacji móc jej jak najszybciej użyć.

Obrazek
Jest właśnie ta złowroga pora nocy,
gdy poziewają cmentarze i piekło
Zarazę rozpościera. Oto mógłbym
Chłeptać dymiącą krew i spełnić czyny,
Których dzień nie zniósłby...
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Ouzaru »

Vinnred von Shotten

Kilka dni zleciało jak z bicza strzelił. Był zaskoczony zachowaniem dziewczyny, która niemal przy każdej nadarzającej się okazji zaczynała się do niego dobierać. Z jednej strony rozpierała go dumna, że jej się tak podoba, z drugiej trochę go to krępowało. Wszak szlachcicowi nie wypada się tak zachowywać. Spojrzał na Ulli i westchnął ciężko. Nie chciał też, żeby przestała.

Taranis i Anthony zajęli się polowaniem i nie było większego problemu, żeby Vinnred mógł skorzystać z krwi zabitych zwierząt. Regularne posiłki sprawiły, że czuł się znakomicie i był niemal w pełni sił. Dobry humor go nie opuszczał, w końcu nie musiał się głodzić i kryć ze swoją naturą. Do tego nawet pogoda im dopisywała! Nocą nie mógł się wręcz powstrzymać, by nie oglądać przepięknych gwiazd na niemal bezchmurnym niebie. Musiało to wyglądać dziwnie, gdy w środku nocy zabierał się za kreślenie czegoś na pergaminie i badanie położenia ciał niebieskich. Zwykle pod koniec takich zabiegów notował coś w grubym zeszycie i uśmiechał się tajemniczo.

W wolnych chwilach czytał Ulli książkę, gdy akurat nie uczyła się z Throrgrimem walczyć. Nie lubiła tego, ale doskonale wiedziała, że musi. Tym razem w drobnych dłoniach dzierżyła prezent od Anthony'ego i chyba czuła się nieco pewniej ze zgrabnym, lekkim ostrzem.
Skończyła kolejną, bolesną lekcję i usiadła zmęczona pod drzewem. Vinnred podał jej bukłak z wodą i przysiadł obok niej, ściskając w dłoni tomik autorstwa Castinyy Orlandoni.

"Niespełna trzydziestoletni, przystojny mężczyzna spojrzał po raz kolejny na kartkę papieru leżącą na blacie stołu. Rozmyślając nad jej treścią, wodził wzrokiem po całej sali. Smagłej cery, szczupły, ogolony, wypachniony i dobrze odziany zdradzał południowca albo Tileańczyka. Obok niego przez oparcie ławy przewieszona była skórzana torba i długi, wysokiej jakości płaszcz podróżny. Nagle jego wzrok przykuła najpierw stojąca przed nim pusta szklanica, a potem grupa podróżników wchodząca do karczmy.
- Jeszcze wina, gospodarzu! – zawołał nieskalanym obcym akcentem reikspielem. Spojrzenie mężczyzny powędrowało do kartki w ręku jednego z przybyłych. Identycznej do tej, która leżała przed nim na stole.
- I dla moich nowych towarzyszy również... – dodał nieoczekiwanie, wstając i ruszając eleganckim krokiem w ich kierunku.
Gdy zbliżał się do zajmowanego przez nich stolika, za wysokim kislevskim pasem, spinającym modny kubrak, dostrzegli zatknięte dwa pistolety i rękojeści dwóch noży. Arsenału dopełniał wiszący u pasa finezyjnie wykonany rapier.

- Zapraszam do stołu, panie i panowie! Na dyliżans przyjdzie nam raczej trochę poczekać, ja zaś z przyjemnością poznam moich współpracowników w jakże zyskownym przedsięwzięciu jakie ufundował nam czcigodny książę von Tasseninck.
Machnął papierem w powietrzu i zawadiacko uśmiechnął się spod wąsika. Pewnym spojrzeniem świdrował zwłaszcza dwie niewiasty przy stole. Szczególną uwagę zwrócił na wystraszoną, czarnowłosą kobietę, jednak o nic nie zapytał. Na razie.
- Luca Antonio Orlandoni, człowiek wielu specjalności, do waszych usług.
To rzekłszy pochylił się w dworskim ukłonie, zamiatając kapeluszem o ziemię i wypielęgnowaną dłonią wskazał przybyłym siedzenie.
- Dziś ja stawiam. Bawmy się więc na bogato! - Uśmiechnął się raz jeszcze do piątki podróżnych zapraszając do stołu."

Czytał pełnym przejęcia głosem, doskonale zmieniając barwę i ton, gdy wypowiadał kwestie Luci, swojego idola i bohatera. Co chwilę zerkał znad książki na dziewczynę i widział w jej oczach entuzjazm oraz zaciekawienie. Czasem pozwalał sobie na żywe gestykulowanie razem z postaciami i wtedy wyglądało o tak, jakby był aktorem w czasie próby. Brakowało mu jedynie wielkiej sceny, barwnego kostiumu i wiernej widowni.

* * *

Co jakiś czas zatrzymywali się, a Vinnred skrupulatnie sprawdzał, czy nie zbaczają ze szlaku. Jego mapa wyglądała na nieźle wysłużoną, gdzieniegdzie widać było naniesione przez niego poprawki, jakieś dopisane uwagi i kolorowe kropki. Zainteresowanym wyjaśnił, że w ten sposób zaznaczał spotkane przez siebie stwory, wioski i wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwa czy niedogodności. Nikt nie miał wątpliwości, że tylko czarodziej potrafi rozszyfrować swoje symbole i skróty.

- O, na przykład ten fioletowy krzyżyk oznacza miejsce, gdzie niedaleko cmentarza zostałem zaatakowany przez szkielety. Dla mnie jest to informacja o tyle ważna, że musi być gdzieś w pobliżu wampir, który zdołał je przywołać. Te pomarańczowe kropki to spotkane przeze mnie ghule.
- To też świadczy o wampirze?
- zapytała zaciekawiona Ulli.
- Niekoniecznie. Ghuli nie przyzywa wampir, one... po prostu są - urwał, by nie wdawać się w szczegóły. - Choć oczywiście często się zdarzało, że przyłączały się do armii nieumarłych, dlatego dokładnie to wszystko zapisuję.
- A czy ty też potrafisz... no wiesz...
- Wezwać zmarłych i ich kontrolować?
- podpowiedział, a dziewczyna kiwnęła twierdząco głową. - Owszem. - Zmarszczył lekko brwi i złożył mapę. Ursula zerknęła pytająco w stronę Anthony'ego, czy czasem nie uraziła czarodzieja. Ten wzruszył jedynie ramionami i uśmiechnął się do niej lekko na pocieszenie.

* * *

"OGRY?!"
Gapił się z otwartymi ustami na pięć obrzydliwych i śmierdzących ogrów i nie mógł uwierzyć własnym oczom.
- Panie Vinnred - zagadał Marcus - o ile znam się na ograch to wystarczy pozyskać ich przywódcę, a reszta się podporządkuje. Nie wiem ile macie złota, ale wiem, że nie przyda się ono nam gdy będziemy martwi - chrząknął - a przynajmniej gdy martwa będzie większość z nas.
Na chwilę zapadła cisza, a szlachcic rozważał w myślach słowa najemnika.
- Inaczej umykajmy, bo w starciu z nimi nie mamy szans. Zatoczmy łuk w lesie i przemknijmy ścieżką, gdy rzucą się za nami w pogoń. Jeśli tego nie zrobią ... Cóż chyba wypadnie nam poszukać innej drogi. Za nic jednak nie oddajmy im koni, bez nich zginiemy na szlaku.

- Racja
- kiwnął głową. - Walka z nimi to szaleństwo. Jeśli nie dadzą się przekupić, wyzwę ich przywódcę na pojedynek i dam wam czas na bezpieczny odwrót. Potem sam ucieknę, korzystając z... - urwał, gdyż nie musiał chyba nikomu tłumaczyć, o co mu chodzi. - Ale najpierw... Witajcie! - zawołał do ogrów, patrząc się bezpośrednio na tego, który się do nich odezwał. - Wybaczcie, że przerwaliśmy wam posiłek! Wracajcie do jedzenia, a my już nie będziemy przeszkadzać!
Mówiąc to podniesionym głosem, dał towarzyszom znak ręką, by się powoli wycofali. Gdyby ogry nie chciały ich puścić, miał zamiar pertraktować przepuszczenie ich dalej tą drogą za opłatą. W razie niepowodzenia zostawała jeszcze opcja pojedynku, ale tego wolał uniknąć...

- Cholera, NIGDY nie spotkałem tu ogrów. Nigdy... - powiedział na tyle głośno, by reszta go usłyszała. - Myślicie, że tamten szlachcic ma z tym coś wspólnego?
Obrazek
Yacek
Marynarz
Marynarz
Posty: 343
Rejestracja: wtorek, 10 stycznia 2006, 17:54
Numer GG: 6299855
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Yacek »

- Jaki szlachcic panie Vinnred ? Taki co potrafi wynająć ogry ? Spotkałem już ogrzych najemników i zapewniam cie, że to nie są najemnicy. Jesli natomiast wezwał je w innych sposób... Może to nie czas i miejsce, ale czy mógłbyś powiedzieć mi pokrótce do obrony przed kim lub przed czym mnie wynająłeś ?

Mówiąc to ukradkiem napiął kusze i założył na nią bełt. Ot tak dla spokoju ducha. O ile można go zachować stojąc twarzą w twarz z piątką ogrów.

- Moze ja spróbuje z nimi porozmawiać ?- dorzucił cicho.
Jest właśnie ta złowroga pora nocy,
gdy poziewają cmentarze i piekło
Zarazę rozpościera. Oto mógłbym
Chłeptać dymiącą krew i spełnić czyny,
Których dzień nie zniósłby...
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: MarcusdeBlack »

Taranis

Po ponurej nocy, zwiadowca miał dosyć sporów, miał przeczucie że to ton wampira, wzbudził w nim takie uczucie. Czyżby działał na nich podświadomie urok maga? Wolał o tym nie myśleć, zresztą pewnie mu się tylko zdawało. Równie dobrze mógł to być efekt pogody. Zbierając swe dobra przed podróżą, zajął się przy okazji sprzętem Asurki. - Teraz przyda się bardziej nam. - rzekł sucho do reszty kompani, było to oczywiste.
Nie wiele miał pytań do nowo poznanych, zresztą nie miał ochoty na rozmowy. Wystarczyło że łowca jest związany przysięgą z Shottenem, było to na razie gwarancją jego "lojalności", obawiał się natomiast Ratte, był to przykład typowego złodziejaszka z przedmieść, przynajmniej takie na nim zrobił wrażenie.

***

Podróż trwała kilka dni, z każdym dniem polepszał mu się humor. Zdobycze z polowań były równo dzielone między członków drużyny, małą część elf postanowił złożyć w ofierze dla Pana Łowów. Wieczorem podczas jednego z postojów. Wzniósł modły w podzięce za sprzyjanie Kurnuosa w czasie polowań.
Wędrówka była dla Taranisa ukojeniem, zawsze czuł się lepiej mając na twarzy chłodny wiatr i pusty horyzont, z dala od ludzkich placówek.
Widok zrujnowanych domostw nie doprowadził go do rozpaczy, smutek, naturalny smutek tak, ale nic więcej. Nie było już nic do zrobienia w tej sprawie. Czuł się teraz bardziej zimny, jak gdyby to towarzystwo dziwnie na niego wpływało. Lub ta kraina...

***

Wspinaczka nie była zbyt wygodna, ale widok wielkich bestii to już coś więcej niż niedogodność. Ogry, olbrzymie potwory gotowe zjeść wszystko co choć trochę przypomina mięso. Twarz mu stężała, naturalny strach dawał o sobie znać, nie był tchórzem, lecz głupotą by było wykazywać odwagę walcząc z tymi bestiami. Asrai domyślał się że inni mają podobne zdania, wątpił trochę w rozsądek krasnoluda, ale on nie był AŻ tak szalony. Szczur coś szeptał do wampira, leśny elf słyszał szczątki słów, dopóty Vinnred zaczął mówić głośno i wyraźniej, wtedy słyszał już wszystko. - Cholera, NIGDY nie spotkałem tu ogrów. Nigdy... Myślicie, że tamten szlachcic ma z tym coś wspólnego?
Czyżby chodziło mu o Wolfsheim'a? Na pewno, jeśli nigdy nie powinno ich tu być, to pewnie jego sprawka. Zwiadowca podchwycił rozmowę.
- Czyżby drogi Wolfsheim był za to odpowiedzialny? - rzekł teatralnym nieco tonem w stronę ogrów. Ścisnął lekko miecz widząc jak Marcus potajemnie szykuje kuszę. Walczyć! Szaleńcze zaprzestań tego! - ryknął w myślach.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
SebaSamurai
Majtek
Majtek
Posty: 120
Rejestracja: niedziela, 7 sierpnia 2005, 21:45
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: SebaSamurai »

Anthony

Albiończyk podróżował wraz z Taranisem zamykając korowód. Podróż przebiegała bez większych niespodzianek. W miarę zbliżania się do podnóży skalistych gór szlak stawał się gdzieniegdzie coraz bardziej śliski i w zacienionych miejscach leżały czapy śniegu.
W pewnej chwili ich oczom ukazała się zgraja ogrów. Anthony uśmiechnął się wiedząc że to krasnolud i Vinnred prowadzą ten orszak. "W razie fiaska ich negocjacji na pewno będę zwiewał szybciej od kurdupla" - pomyślał, skracając wodze swojego wierzchowca. Rzucił spojrzenie Taranisowi. Ich wzrok spotkał się. Spojrzenie elfa wyrażało chyba to samo zadowolenie z zajęcia strategicznej pozycji. Odkrył połę płaszcza na biodrze, aby w razie czego móc szybko wyciągnąć łuk i strzały i czekał na rozwój wypadków.
Panie spraw by me oko było bystre, duch silny, a dłoń pewna...
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Acid »

Throrgrim

Krasnolud siedział w minorowym nastroju przy ognisku obserwując ceremonię pogrzebową elfki. Tyle razy go obrażała i znieważała, że nie zamierzał brać udziału w jej ostatniej drodze. I tak by w końcu zginęła, czy na tym zadupiu, czy w Sylvanii... Khazad nigdy nie podarowałby jej tych obelg.
Gdy stos pogrzebowy dogasał i wszyscy ułożyli się do snu, Throrgrim podjął pierwszą wartę a cztery kwadranse później został zmieniony przez Marcusa. Nigdy nie spał mocnym snem, ale dzisiejszej nocy wyjątkowo lekkim... W końcu nie wiadomo było, co Taranisowi może uderzyć do łba, zwłaszcza że jakby nie patrzeć stracił kogoś z własnej linii krwi – Thror miał to w dupie jak oni się tam dzielą... Asurowie czy Asraiowie – elf to elf, dlatego tarczownik spał z dłonią zaciśniętą na trzonku topora.

* * *

Na szczęście w nocy nic się nie działo i wyruszyli w dalszą drogę. Krasnolud nie był zbyt rozgadany, od czasu do czasu zamieniając jedynie parę słów ze Szczurem i Vinnredem. W kolejnych dniach udzielał także kolejnych lekcji fechtunku młodej wybrance wampira. Z każdym kolejnym treningiem widział postępy u Ursuli – dziewczyna póki co umiała się już ustawić, zastawić, znała też kilka uników. Z wyprowadzaniem ciosów i szybkością był jeszcze problem, a Throrgrim zapowiedział jej, że nad tym popracują na kolejnych treningach.

Trzeciego dnia, przecinając gęste lasy dotarli do wioski. A raczej tego, co z niej zostało. Zniszczenie i śmierć to jedyne co w niej zastali. Krasnolud bywając wielokrotnie ze swoim oddziałem na różnego rodzaju akcjach zbrojnych przeciwko zielonym, widział pozostawione przez nich wioski w podobnym stanie.

- Zielone skurwysyny to zrobiły... Orki albo coś groźniejszego... Widywałem już wcześniej takie rzeczy. - mruknął do jadącego obok Vinnreda.

* * *

Throrgrim z radością w sercu powitał góry. Może były to osławione Nawiedzone Wzgórza, ale pośród szczytów czuł się jak w domu i z uśmiechem na twarzy raczył się świeżym, górskim powietrzem. Uśmiech zszedł mu z twarzy, gdy na ich drodze stanęła piątka śmierdzących ogrów. O tych stworzeniach słyszał tylko z opowieści swojego dziada Thorgiga, ale patrząc na te potężne istoty tarczownik wiedział, że opowiastki dziada nie były przesadzone.Omiótł wzrokiem obozowisko i natychmiast stwierdził to, co nie ulegało kwestii - w ewentualnym starciu nie mieli żadnych szans. Z drugiej strony olbrzymy ich nie zaatakowały, przynajmniej na razie, więc był cień szansy na wyjście z tej sytuacji obronną ręką.

Szlachcic podjechał bliżej i wdał się w jakąś rozmowę z największym z ogrów. Throrgrim postanowił asystować wampirowi w negocjacjach. Nie zsiadając z konia wyprostował się i zbliżył w stronę rozmawiających. Póki co mógł sobie pozwolić na patrzenie na ogry z góry (cokolwiek miało to znaczyć). Dopiero jeśli zechcą gadać, uprzejmość będzie wymagać zejścia z wierzchowca.

Krasnolud podjechał do ogra z fioletowym irokezem. Po przyjrzeniu się pozostałym, ten wyglądał na największego i chyba pozostałe się go słuchały. Zatem pewnie był ich przywódcą. To zmieniało nieco postać rzeczy. Podjeżdżając, Throrgrim wyciągnął z sakwy ocalałą butlę spirytusu i odszpuntował ją.

- Powitać. Moje miano Throrgrim Thorgalddson z Żelaznego Bractwa Zhufbaru. - rzekł dobitnie, robiąc moment pauzy. Kto wie, może tamtemu obiło się o uszy jego nazwisko albo oddział? To zawsze ułatwiało rozmowy. - Pogadamy? Krasnoludzki, prosto ze Zhufbaru. - rzekł lakonicznie, pociągając ze śmierdzącej spirytusem butli i wyciągając ją w stronę ogra. Na razie darował sobie dalsze prezentacje, przekonany że w tej chwili ogry i tak nie są zainteresowane kto i po co stanął im na drodze. Na wyjaśnienia przyjdzie czas zaraz. Albo i nie.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
Yacek
Marynarz
Marynarz
Posty: 343
Rejestracja: wtorek, 10 stycznia 2006, 17:54
Numer GG: 6299855
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Yacek »

Widząc że krasnolud rozpoczął pertraktacje w najlepszym stylu swej rasy (fakt, jedyne czego im brak to podpite ogry teraz), ścisnął boki konia kopytami i wysunął się do przodu.
Interwencja w tym momencie wchodziła już jak najbardziej w zakres jego nowych obowiązków. Podniósł rękę ukazując pustą dłoń, choć druga spoczywała na kolbie umieszczonej przy do siodle kuszy.

- Jestem Marcus Ratte zwany Szczurem, żołnierz 6 Kompanii Tileańskiej zwanej Szarą. Czy ktoś z was zna Grazhada Czarnego Krzemienia ogrzego najemnika ? To mój przyjaciel i mam o nim wieści - ryzykował, bo jeśli któryś z obecnych ogrów miał jakaś waśń z rodem Grazchada, sprawy na pewno nie ułożą się dobrze, ale w końcu życie to codzienna porcja ryzyka...
Jest właśnie ta złowroga pora nocy,
gdy poziewają cmentarze i piekło
Zarazę rozpościera. Oto mógłbym
Chłeptać dymiącą krew i spełnić czyny,
Których dzień nie zniósłby...
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: MarcusdeBlack »

Taranis

Surehand spojrzał na niego dziwnym wzrokiem, o cóż mu mogło teraz chodzić? - pomyślał i zaraz dostrzegł że on także gotuje broń. Nie widział wiele o ograch, ale chyba wzrok mają sprawny. Oby tego nie dostrzegli.
Khazad pewnie zwrócił się do ogrów, nieźle, może zdezorientuje ich ton i brak strachu krasnoluda. Musiał mu to przyznać, tarczownik umiał zachować zimną krew.
W tym czasie kiedy brodaty skończył mówić, Ratte zaczął coś gadać o znajomych ograch. Elf wątpił by to zrobiło na nich wrażenie, ale kto wie. Przynajmniej czegoś się o nim dowidzieli, dobrze by było by to nie był ich ostatnia informacja w życiu. Zwiadowca miał nadzieję że ten natłok informacji, nie zepchnie ogra na łatwiejsze tereny rozmyślań, jak na przykład ich tu przyrządzić.
Z kamienną twarzą czekał na rozwój wypadków, gotów zwinnie sięgnąć po łuk oraz strzały.
Ostatnio zmieniony piątek, 26 czerwca 2009, 16:52 przez MarcusdeBlack, łącznie zmieniany 1 raz.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Serge »

Ogr z fioletowym irokezem zbliżył się do rumaka wampira a przestraszony koń zaczął rżeć i wierzgać tak, że Vinnred stracił nieco na powadze. Wtedy podjechał Throrgrim mówiąc niewiele, za to częstując spirytusem. Ogr wziął od tarczownika butelkę i wydoił jednym łykiem. Otworzył po tym gębę i lekko się wzdrygnął jakby się przeliczył, po chwili jednak przełknął i beknął donośnie. Beknięcie wywołało w ograch głośny entuzjazm. Ogr poklepał przyjaźnie weterana po ramieniu, a od tego klepania khazad omal nie spadł z siodła.

- Twoja wódka być dobra, krasnolud. – wyszczerzył zęby patrząc na Throrgrima. - Jam jest Pitan Balrog, a to moje ludzie. - wskazał na ogry za nim.

Kapitan pokazał Vinnredowi dokument – rzeczywiście, miał stopień którym się posługiwał, a na dole figurowała pieczęć cesarska. Cesarska, nie książęca. Wtedy swoje trzy grosze dorzucił Marcus. Nic bardziej nie wkurzało ogrów jak zbyt dużo słów, których nie mogli zrozumieć. Kapitan Balrog nie był wyjątkiem.

- Nie wszystkie naraz!!! – zaryczał a jego ochrypły głos poniósł się echem po całym wzgórzu.

- My czekać tu na orki – powiedział kapitan patrząc na Throrgrima. – Jak cysorski pukownik kazał. Ale orki nie przychodzić tylko niszczyć wioski. On mówił że przybyć posiłki i posiłki przybyć ale zaraz uciec. – ogr rozłożył ręce i zrobił głupią minę. - My nie chcieć już słurzyć ksienciowi – w oddziale zabrzmiały głosy aprobaty, walenie toporami o tarcze - Ksionze być dobry, przysłać posiłki i złoto, ale w końcu dać dupy. – Balrog wyciągnął zza pazuchy wypchaną sakiewkę. – Reszta posiłki zanim uciec mówić nam o bitwa. Wy nam dać złoto i zaprowadzić do ta bitwa co oni mówić. Wtedy my puścić was wolno. – Balrog podał rękę Throrgrimowi, mimo że nie mieliście pojęcia o czym mówi olbrzym. Mała ręka krasnoluda utonęła w ogromnym łapsku ogra. Ogr miażdzył mu dłoń w uścisku. - Umowa stać, kto ją złamać, temu my złamać łeb.

„Kapitan” chrząknął, a zza zakrętu wyszło kolejnych pięciu odzianych w skórznie ogrów.

- Jak wy nas nie zaprowadzić do bitwa to my was połamać i zjeść. - rzekł z dziwnym uśmiechem na twarzy. - Ty być ładny człowiek, ciebie zjeść pierwszego. – Pitan Balrog wskazał na Vinnreda.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: MarcusdeBlack »

Taranis

Elf ze zdziwieniem przyglądał się pieczęci, te bestie na usługach cesarstwa? W sumie po ludziach można się spodziewać wszystkiego. Dopóty myślą że mamy ich wspierać, jesteśmy bezpieczni. I któż by pomyślał że dzięki krasnoludzkiej wódce, kiedyś ocali skórę. Problem tkwił w tym o jaką bitwę im chodzi, nie spotkali dotąd orków na tych terenach. Może będą chcieli, po prostu...powalczyć, a wtedy nie będzie tak przyjemnie. Sięgnął za wodze i podszedł do maga.
- Więc będziemy musieli wam pomóc. - rzekł zwiadowca w stronę ogrów, wolał nie bawić się w długie rozmowy, zważywszy na to że ich szef zaznaczył że nielubi nadmiernego gadania. Zwrócił się szeptem do wampira, skoro miał świetny słuch to łatwo go zrozumie.
- Czyli co mamy się teraz bawić w tropienie orków? - zrobił pauzę, czekając na odpowiedź maga. - Czy może, skorzystamy z ich...ignorancji?
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Acid »

Throrgrim

Krasnolud widział w swoim życiu wiele, tyle samo przeżył różnorakich wojen i bitew. Ale ogry, w dodatku na cesarskim patencie, pierwszy raz i zrobiło to na nim co najmniej dziwne wrażenie. Z jednej srony byli to jacyś wojskowi, a sam „Pitan” chyba trzymał w ryzach swoich podwładnych, z drugiej to nadal były głupie olbrzymy, co tylko okazję do jedzenia wszędzie widzą.

- Jak wy nas nie zaprowadzić do bitwa to my was połamać i zjeść.
- Balrog rzekł z dziwnym uśmiechem na twarzy. - Ty być ładny człowiek, ciebie zjeść pierwszego. – wskazał na Vinnreda.

Throrgrim zamknął usta dłonią śmiejąc się pod nosem i trzęsąc jak galareta. Nawet ogry uważały go za przystojniaczka i krasnolud zastanawiał się, czy jest jakaś bestia która tego nie uczyni.

- A ty co taki wesoły, krasnolud. My was zmiażdżyć jak wy nas nie zaprowadzić do bitwa.
- powtórzył "Pitan" marszcząc brwi.

- Nie, kapitanie, coś mi wpadło do gardła po prostu. - tarczownik w mig przybrał poważny ton heroicznie walcząc z rozbawieniem kotłującym się w trzewiach. Odchrząknął kilka razy i podjął rozmowę. - Dobra, chłopaki, zaprowadzimy was do bitwa, bo sami też do niej zmierzamy. Będzie co jeść i komu łeb rozwalać, czyli to co każdy krasnolud i ogr lubić najbardziej. Więc ruszajcie za nami, a dostaniecie dużo bitwa. - skinął im głową.

Ogry zaryczały tryumfalnie, a krasnolud modlił się do Grimnira, żeby spotkali po drodze jakiś opór, najlepiej DUŻY. A skoro to Nawiedzone Wzgórza, to wciąż taka możliwość istniała. Poza tym i tak nie mieli innego wyboru, jak zapewnić ogry, że wypełnią ich polecenie. Gorzej jeśli po kilku godzinach jazdy nie znajdą żadnego przeciwnika dla tych głupków... Weteran próbował nie dopuszczać tej myśli do siebie. Spojrzał na stojącego obok Vinnreda i uśmiechnął się paskudnie, próbując ukryć, że ta sytuacja wcale mu się nie podoba.

Wybacz ten obsuw, Serge, ale kocioł w robocie i ostatnio na uczelni uniemożliwia szybkie odpisywanie...
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Ouzaru »

Vinnred von Shotten

"Już nic mnie nie zdziwi" - pomyślał mag, zerkając na pismo. W sumie on sam był jak taki ogr, tylko że nie śmierdział... No ale teraz przynajmniej rozumiał, dlaczego nigdy wcześniej nie spotkał ich tutaj. Zapamiętał, żeby później zaznaczyć na mapie zniszczoną wioskę.

Wysłuchał słów krasnoluda i odkaszlnął znacząco.
- Do nasza bitwa jest jeszcze daleko. Czemu nie pójdziecie zapolować na orki? Skoro książę dał dupy, nie musicie słuchać jego rozkazy i tu czekać - zauważył, rozkładając ręce w geście bezradności. Jego głos był miękki i delikatny, słodki niczym miód. Vinnred nie był pewien, jak na to zareagują ogry, ale wolał spróbować ich przekonać do tego, by sami sobie gdzieś poszli. Nie uśmiechało mu się ciągnąć tej bandy za sobą i jeździć po górach tylko po to, żeby znaleźć jakąś "bitwa". Gdyby próbowali ich oszukać, zapewne byłaby to ostatnia rzecz w życiu, którą by zrobili.

Wspominając słowa Kapitana, zmarszczył lekko brwi. Co oni wszyscy mieli do jego urody?! Von Shotten zerknął szybko na khazada, który jeszcze przed chwilą trząsł się ze śmiechu jak galareta i pokręcił głową. Pozostali towarzysze trzymali się z tyłu, z kuszami gotowymi do strzału. Szlachcic czuł, że jego ukochana się boi, niemal słyszał przyspieszone bicie jej serca i niespokojny oddech. Żałował, że nie może teraz do niej podejść i jakoś uspokoić dziewczyny, ale musiał poczekać na odpowiedź ogra. Nie chciał rozzłościć tej góry skóry, sadła i mięśni.

[Przepraszam, że tak krótko i że dopiero teraz... MG nie muszę tłumaczyć, skąd ten poślizg, ale przepraszam resztę graczy ^^]
Obrazek
Jabberwocky
Majtek
Majtek
Posty: 100
Rejestracja: sobota, 23 sierpnia 2008, 03:29
Numer GG: 12017892
Lokalizacja: Cieplice

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Jabberwocky »

Joahim Kell

Nawet nie spojrzał na papiery ogrów, nie miał pojęcia jak powinny wyglądać dokumenty najemników na żołdzie Imperium, ogry mogły je kupić albo znaleźć przy ostatnim posiłku, choć najwyraźniej na razie nie planowały ich zjadać, tyle dobrego.
- Więc będziemy musieli wam pomóc. - Powiedział Taranis, Kell zamyślił, się, mieli konie, a jak to kiedyś mówił mu jeden najemnik, „Jeśli ogr zechce cię zjeść, jedynym co może cię uratować jest szczęście i szybki koń” może uda się im uciec kiedy wyjdą na prosty teren, a do tego czasu ogry mogą stanowić doskonałą ochronę.
Kiedy ogr wspomniał o zjadaniu wampira Joahim spojrzał na niego z lekkim uśmiechem, to by mogło być ciekawe, słyszał o wampirze unicestwionym za pomocą kwasu, niestety po chwili przypomniał sobie o swoim długu, jeśli ogr zechce pieczyste z wampira, łowca wampirów zaserwuje mu przystawkę z kilku bełtów, był pewien, że jeśli do tego dojdzie przynajmniej jeden ogr będzie biegał po świecie bez oczu.
- Do nasza bitwa jest jeszcze daleko. Czemu nie pójdziecie zapolować na orki? Skoro książę dał d*py, nie musicie słuchać jego rozkazy i tu czekać - Powiedział krwiopijca, to też nie był zły pomysł, choć Kell wątpił by ogry posłuchały, słyszał że w pewnych kwestiach były całkiem uczciwe i trzymały się swoich obietnic, jedną z takich kwestii była walka, jedyne co mogło ogry od niej odciągnąć to solidny posiłek, a że w wypadku takiej ich grupy, solidny posiłek musiałby składać się z małego stada krów, to raczej nie było ku temu wielkich szans.
- Daj spokój, tym ich raczej nie przekonasz - Sykną cicho do maga - Jeśli będzie trzeba odstawimy ich kiedy wyjedziemy na bardziej równe tereny, ogry raczej nie prześcigną koni, na razie mogą się przydać, przynajmniej ubiją wszystko na co możemy się natknąć. - Wzruszył lekko ramionami, trzymanie ogrów obok siebie było cholernie ryzykowne, ale miało i plusy, zwłaszcza jeśli były one opłacone i przekonane iż się im pomaga.
"Beware the Jabberwock, my son!
The jaws that bite, the claws that catch!
Beware the Jubjub bird, and shun
The frumious Bandersnatch!"

Wkrocz w świat mrocznego milenium
Zablokowany