[WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Jabberwocky
Majtek
Majtek
Posty: 100
Rejestracja: sobota, 23 sierpnia 2008, 03:29
Numer GG: 12017892
Lokalizacja: Cieplice

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Jabberwocky »

Joahim Kell

Spojrzał z politowaniem na krasnoluda wydającego rozkazy, Throrgrim w zasadzie powtórzył słowa łowcy wampirów, najwyraźniej zawzięcie kreował się na przywódcę grupy, choć patrząc na Taranisa i Anthonego nie podobało się to im tak samo jak Joahimowi, ale cóż mogli poradzić, wojownik miał po swojej stronie wampira, Rattego który dla Vinnreda pracował no i samego Kella, który to obiecał bronić egzystencji bestii... „Życie jest popieprzone” westchnął w duchu.

Jaskinia nie oferowała wielu ciekawostek, ot, co najwyżej kilka ciekawych kości, łowca wampirów podniósł czaszkę czegoś co musiało być kiedyś mutantem chaosu, pięć oczodołów, róg i szpiczaste zęby, rzucił ją za siebie i ruszył dalej. Nagle po lewej coś błysnęło, krasnolud grzebał w stercie śmieci, pozostałej najwyraźniej po bardziej cywilizowanych przekąskach trolli.
- Czy to...? - zaczął Taranis.
- Patrzcie tylko na to... - powiedział Anthony
- To jest... - odezwał się Kell.
- Złoto! - zawołał Throrgrim
Wojownik rozgrzebał szybko stos, rzeczywiście było tego sporo.
- Głupie trolle. - zarechotał Anthony. - Odrzucają fortunę dla mięsa na gulasz. - Kell spojrzał na chłopaka z lekkim uśmiechem.
- A na co psu korona? - Zapytał - Najesz się monetami? Wypijesz klejnoty? Trolle nie handlują, złoto jest dla nich co najwyżej ciekawostką, czymś co błyszczy i ładnie wygląda, gdybyś mógł z nimi porozmawiać oddały by ci to wszystko za kilka królików.
- Macie zamiar to wszystko zabrać? - spytał sucho Taranis, sięgnął po jedną z monet. - Tego jest tu tyle... - Mrukną - A zresztą, róbcie co chcecie. - Zabrał kilak monet i odszedł by zająć się swoimi sprawami. - Kell się zastanawiał, z jednej strony nie potrzebował tego, pieniądze były zazwyczaj mało potrzebne w jego życiu, ale z drugiej szkoda by to zostawiać dla wampira i krasnoluda...
- A co mi tam - Mruknął - Nieco gotówki nie zaszkodzi - Zabrał rzucony przez wampira bukłak po nafcie i wsypał do niego nieco złotych monet, wziął też kilka klejnotów, te jednak umieścił w innym pojemniku, szkoda by było gdyby się porysowały, przejrzał też stosik w poszukiwaniu srebra, to już mogło się przydać, mimo to nie chciał się obciążać, kilogram kruszcu to było maksimum tego co miał zamiar zabrać.
"Beware the Jabberwock, my son!
The jaws that bite, the claws that catch!
Beware the Jubjub bird, and shun
The frumious Bandersnatch!"

Wkrocz w świat mrocznego milenium
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Ouzaru »

Vinnred

Opadł bezwładnie i z trudem łapał oddech. Pot spływał mu strumieniem po plecach, perliście zrosił czoło i błyszczał się na całej skórze wampira. Wyglądał, jakby był zwykłym, żyjącym człowiekiem... Przez chwilę przyglądał się płonącym trollom, jakby nie rozumiejąc, co się wokół niego dzieje.
"Udało się... Sigmarowi niech będą dzięki..." - przemknęło mu przez myśl.
Nie zdążył nic zrobić, gdy dziewczyna przyległa do niego i zaczęła się natarczywie wtulać. Nie docierało do niego, co wykrzykuje, ale zrozumiał ostatnie zdanie.
- Przydałaby ci się kąpiel, Vinn... Cuchniesz!

- Ulli, proszę... nie tera
z - jęknął i niezdarnie wstał, odpychając ją od siebie. - Odsuń się, kochanie...
Nie czekając na jej odpowiedź przeszedł na drugi koniec jaskini, usiadł pod ścianą i opróżnił swój bukłak. Na niewiele się to zdało, nadal był piekielnie GŁODNY! Schował twarz w dłoniach, jeszcze nigdy nie czuł się taki słaby. Ona była na wyciągnięcie ręki... Mógłby ją zawołać, na pewno by przyszła. A towarzysze? Zajęci szukaniem czegoś, nie zauważyliby...
- Nie! - warknął zły na siebie i potrząsnął głową kilka razy. Zacisnął mocno oczy i zęby, coś mu huczało w uszach i dudniło. Jego serce? Nie, to była bestia oszalała z głodu! Słabe, rozpaczliwe wycie wydobyło się z gardła Vinnreda, gdy usiłował walczyć ze swoją naturą.

Ursula stała niedaleko i przyglądała mu się zmartwiona, nie wiedziała, co ma robić. Widziała, że czarodziej jest osłabiony, słyszała, że cierpi.
- Ja umrę... Nie... - mówił do siebie. Kilka łez skapnęło mu na policzki.
Przez ostatnie dni był ciągle najedzony. Częste polowania Anthony'ego i Taranisa poskromiły nie tylko apetyt ogrów, lecz również i jego. Nie dość, że był nasycony, to jeszcze miał cały czas pełen bukłak. Nigdy nie czuł się tak dobrze. A teraz? Mięśnie mu drżały, był przeraźliwie blady i zimny, nie potrafił myśleć o niczym innym jak o krwi. Podniósł zmęczone spojrzenie przerażonych oczu na Ulli.

- Zawołaj Throra, niech mnie ogłuszy... - szepnął.
Nie usłyszała, co do niej powiedział, więc podeszła. Uklęknęła obok szlachcica, zimną dłonią dotknęła jego mokrego ramienia. Spojrzała w jego wystraszone oczy, ale od razu zaczął uciekać spojrzeniem gdzieś na boki.
- Vinn, co się dzieje? - zapytała łamiącym się głosem.
Chciał odpowiedzieć, ale coś ścisnęło go w gardle. Szybko pochwycił ją i ... z całej siły do siebie przytulił.
- Boję się, Ursulo - wyszeptał dziewczynie do ucha. - Jestem taki słaby... taki głodny... Proszę, zostań ze mną... Ty dajesz mi siłę, ja cię nie skrzywdzę, nie mogę... nie mógłbym...

W odpowiedzi przytuliła go mocno do siebie i zaczęła gładzić po włosach.
- Nie możemy tu długo zostać! - zawołała do towarzyszy, którzy akurat nad czymś debatowali. - Vinnred nie potrzebuje odpoczynku, tylko musi... się najeść. Wtedy zregeneruje siły!
Spojrzała khazadowi głęboko w oczy, a jej wzrok był chodny i stanowczy. Wyglądało na to, że dziewczyna nie odpuści, póki jej narzeczony nie poczuje się lepiej.

A on... czuł jej zapach i ciepło... Słyszał bicie serca...
Obrazek
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Acid »

Throrgrim

Obchodząc salę wraz z towarzyszami nawet nie podejrzewał co mogą znaleźć. Spodziewał się, że mogą być to jakieś stare pancerze, broń, resztki jedzenia i ubrania, jednak znalezisko przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Widząc cały ten SKARB, bo inaczej tego nazwać nie sposób, krasnolud stał jak oczarowany i uśmiechał się do siebie gromko, non stop oblizując wargi. Wyglądało to tak, jakby tarczownik wpadł nagle w jakiś trans i nie liczyło się nic poza tym złotem, łańcuchami i innymi cennymi znaleziskami. Krasnolud otworzył swój plecak i zaczął zagarniać do niego wszystko, co tylko się dało... wszystko, co tylko mógł zmieścić do rukzaka. A jeśli miejsce się skończy to są jeszcze juki na Gurnim.

- Dzięki ci Grimnirze, jesteś wspaniałomyślny i wielki! - wyrzucił z siebie niemal śpiewnie weteran całując monety i śmiejąc się radośnie.
- Macie zamiar to wszystko zabrać? - usłyszał za sobą głos Taranisa.
- Trollom to już się nie przyda, elfie. Zresztą, trzeba być tymi śmierdzącymi, bezmózgimi stworami żeby odrzucać takie bogactwo na rzecz żarcia. - wycedził tarczownik, jakby obruszony zapytaniem elfa. - Wiesz co można zrobić za takie pieniądze? Kupię sobie za to karczmę w Zhufbarze... Albo nie, w Barak Varr, tam wyjdzie mnie taniej... - khazad wciąż zgarniał precjoza do plecaka, a ich blask odbijał się w jego zachłannych oczach.

Gdy plecak był już pełen, krasnolud podprowadził swojego kuca i zaczął pakować kosztowności do juk zawieszonych na Gurnim. Miejsca nie było za wiele, ale jeszcze trochę tego upchnął zostawiając też (z wielkim żalem) trochę złota dla towarzyszy – w końcu też na nie zasłużyli. Gdy khazad skończył mlasnął radośnie i poklepał wierzchowca po grzbiecie.
- Jesteśmy bogaci staruszku. Wujek Throrgrim kupi ci jakąś młodą klacz, żebyś też miał coś jeszcze od życia. - koń parsknął z entuzjazmem, a khazad zarechotał gromko. Wtedy też usłyszał słowa Ulli, wyrywając się z objęć gorączki złota.

- Nie możemy tu długo zostać! Vinnred nie potrzebuje odpoczynku, tylko musi... się najeść. Wtedy zregeneruje siły!

Krasnolud spojrzał w jej oczy wychwytując nieprzyjemne spojrzenie. Skinął jej głową.
- Dobra, pozbierać co się da i ruszamy dalej. Nasz czarodziej napracował się wystarczająco i trzeba mu teraz pomóc. Anthony, Taranis, pojedziecie na szpicy i baczcie za jaką zwierzyną dla naszego głodnego wampira. A ty, dziecko... - zwrócił się do Ulli. - na wszelki wypadek trzymaj się blisko naszego pogromcy.

- Nie ma mowy, zostaję z moim ukochanym. - odpowiedziała pewnie dziewoja.

- Czyżbyś mi... nie ufał, krasnoludzie... - spytał ciężko szlachcic podnosząc się z pomocą Rattego z ziemi.

Krasnolud prychnął.
- Wiele żeś dobrego uczynił odkąd podróżujemy razem i wierny żeś kompan, człeczyno, ale sam dobrze wiesz, że twoich 'zdolności' na dłuższą metę nie da się kontrolować... zwłaszcza po takim wysiłku jak przed chwilą. Chodź, chłopcze, trolle cię wymęczyły, my sprawimy że znowu będziesz rześki i będziesz podobał się swej pannie, piękny ludziku. - krasnolud wyszczerzył żółte zęby patrząc na czarodzieja i dosiadł Gurniego.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Serge »

Wyruszyliście najszybciej, jak było to możliwe, zabierając tyle złota, ile byliście w stanie unieść. Na oko Throrgrima znalezisko warte było jakieś trzysta, trzysta pięćdziesiąt koron, a znając zachłanność krasnoludów i ich uwielbienie dla pieniędzy, tarczownik nie mógł się zbytnio mylić. Albiończyk i zwiadowca ruszyli przodem wypatrując ewentualnego zagrożenia.

Mijając spalone na wiór trolle opuściliście ich legowisko, kierując się szerokim, naturalnym korytarzem. Od czasu do czasu słyszeliście dziwne odgłosy dochodzące zewsząd, jednak nic się nie wydarzyło. Pogrążeni w milczeniu mijaliście kolejne rozwidlenia, zakręty i korytarze zupełnie tracąc rachubę i orientację. Vinnred, osłabiony walką z trollami źle znosił podróż i resztkami sił trzymał się w siodle, cały czas pod okiem Ulli. W końcu, mając już serdecznie dość zimnych, wilgotnych jaskiń dostrzegliście przed sobą światło. Światło, które zbliżało się w miarę jak poruszaliście się naprzód. Wkrótce w wasze nozdrza wbiło się świeże, górskie powietrze i po chwili pojawiliście się na szerokiej ścieżce, dającej niesamowity widok na Nawiedzone Wzgórza.
Obrazek Taranis i Pewniak puścili się kłusem znikając wam niebawem z pola widzenia. Droga w dół prowadziła łagodnymi serpentynami do położonej kilkaset metrów niżej doliny. Zaczął sypać gęsty śnieg, wasze twarze i ciała smagał delikatny, zimny górski wietrzyk. Zewsząd otaczały was szarobiałe szczyty. Dolina była długa i szeroka, cała zajęta przez piardy i małe łąki. Jej środkiem płynęło kilka łączących się i rozwidlających strumieni. Nikły poniżej w świerkowych, przysypanych białym puchem lasach.

Niedługo później zwiadowca i strzelec wrócili taszcząc ze sobą dwie duże górskie kozice. Rozbiliście mały obóz – jedno zwierzę upiekli i przyrządzili Anthony wespół z Throrgrimem, drugą zajął się Vinnred, odchodząc nieco w las, byście nie byli świadkami tego, jak się pożywia. Wrócił kilka chwil później w pełni sił, uśmiechnięty i jakby... lepiej zbudowany. A może wam się tylko tak wydawało? W każdym razie z człowieka, który ledwo trzymał się w siodle zmienił się znów w rozgadanego, dowcipnego czarodzieja którym był wcześniej.

Na przełęczy nie rozgościliście się zbyt długo. Po obiedzie zebraliście się do dalszej drogi i kwadrans później wyjechaliście na trakt wiodący ku świerkowym lasom, które oglądaliście ze szczytów. Góry zostawialiście bez specjalnego żalu, nawet Throrgrim, mający pełne sakwy i wlokący się na swym kucu jako ostatni jakoś niezbyt się tym przejmował.

- Mir! Xuat mumbaro! - okrzyk padł gdzieś z przodu, w zupełnie niezrozumiałym dla was języku. Jedynie Taranis rozpoznał, że jest to eltharin, język jego rasy. Podnieśliście wzrok i ujrzeliście elfa, który stał pośród drzew.
Obrazek - Ani kroku dalej! Wynocha stąd, to nasz las! - tym razem słowa padły w reikspielu.

Z oczu nieznajomego biła jakaś niezrozumiała dla was wrogość i mściwość, nie pasująca do dumnych i szlachetnych elfów jakie spotykaliście dotychczas. Zarośla po waszej lewej i prawej zaszeleściły. Nie byliście w stanie policzyć czy choćby dojrzeć leśnych duchów. Wiedzieliście, że jesteście otoczeni.

- Jeden ruch a dwadzieścia strzał przebije wasze gardła. Moi bracia to najlepsi strzelcy w okolicy...
- Nie, Altharis! - usłyszeliście kobiecy głos z boku. - Nie widzisz, głupcze, że to podróżni przejeżdżający przez dolinę a nie nasi wrogowie?! - z cienia drzew wyszła kobieta. Jej zielonkawy strój sprawiał wrażenie utkanego z gęstej pajęczyny, a kombinacja rozcięć po obu bokach sukni sięgających biodra, gorsetu, gustownego dekoltu i nagich ramion sprawiała, że jej młode kształty były jeszcze bardziej uwypuklone. Rozpuszczone swobodnie, blond włosy, mimo że długie i gęste, nie były w stanie ukryć szpiczastych koniuszków uszu jasno zdradzających jej rasę. Taranis przez chwilę oniemiał patrząc jak elfka powoli, kołysząc biodrami zbliżała się w stronę drużyny. Vinnred od razu wyczuł od niej wiatry magii, z pewnością była czarodziejką i to dość potężną jak na swój młody wygląd.
Obrazek - Jestem Sa'ela Eronnsalis. Ten tutaj narwaniec to Altharis Marathir, dowódca naszej grupy leśnych duchów. Wybaczcie nam to chłodne powitanie, przybysze. - powiedziała głębokim, pełnym czarującej magii głosem. - Bądźcie naszymi gośćmi przy dzisiejszej wieczerzy, zapewne macie za sobą ciężką podróż przez Nawiedzone Wzgórza. Niewielu mamy tutaj gości, pomijając orki i inne stwory, które atakują nasz dom, więc z miłą chęcią was ugościmy.

Sa'ela podeszła do was i skłoniła się delikatnie, po czym pogładziła rumaka Taranisa po pysku. Wszyscy mężczyźni, prócz Throrgrima przez moment poczuli się jakby odurzeni jej bezapelacyjnym urokiem. Po chwili jednak ten stan minął.

- Nie kłamie. - stwierdził Vinn patrząc na towarzyszy. - Wyczuł bym to...

Dwudziestka odzianych w świetnej jakości kolczugi i hełmy elfów z łukami w dłoniach wychynęła na trakt uśmiechając się do was przyjaźnie. Wyglądało na to, że po dniach trudu, walki, potu i zmagań z rzeczywistością, wreszcie będziecie mieć chwilę wytchnienia. Coś się kończy, coś się zaczyna...

Koniec Rozdziału I
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Jabberwocky
Majtek
Majtek
Posty: 100
Rejestracja: sobota, 23 sierpnia 2008, 03:29
Numer GG: 12017892
Lokalizacja: Cieplice

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Jabberwocky »

Joahim Kell

Problemy z wyżywieniem wampira wypędziły ich z jaskiń, kto wie, może to i lepiej, Joahim spojrzał na Vinnreda, wampir był osłabiony ale dalej niebezpieczny. Łowca poczuł delikatną pokusę, tak łatwo mógł puścić go przodem, zmienić magazynek na ten ze srebrnymi bełtami, dwa takie w głowie potwora powinny szybko załatwić sprawę, zwłaszcza kiedy był tak osłabiony.... Dłoń spokojnie ruszyła w kierunku paska, palce zacisnęły się na magazynku, koń zwolnił nieznacznie kroku, kiwający się w siodle mag wyprzedził go już o kilka kroków, nawet nie zwrócił uwagi na ruchy Kella.... „NIE!” krzyknął w myślach, „Trzeba trzymać się swoich zasad, odpuścisz raz, zaczniesz robić to częściej” przymknął oczy i wziął kilka głębokich wdechów, potrząsnął głową, opanował odruchy. Po chwili sięgnął do pasa i wyjął jedną z fiolek wody święconej, raczej łatwo nie uzupełni jej zapasów, ale lepsze to niż oszalały wampir, no i obiecał chronić dziewczynę, podjechał do niej spokojnie.
- Weź to - Mrukną podając jej niewielką fiolkę - Jakby co rzuć w niego, to woda święcona - Dziewczyna spojrzała na niego z niechęcią - Jego siła woli słabnie, widziałaś kiedyś oszalałego z głodu wampira? Zgaduję, że nie, to go raczej nie zabije, ale tobie życie może uratować. - Dziewczyna wciąż nie wyglądała na przekonaną, Joahim spróbował wepchnąć jej fiolkę.
Dziewczyna spojrzała ze zdziwieniem na pogromcę i zmarszczyła gniewnie brwi.
- Jestem prostą dziewczyną z małej wioski... Nigdy nie widziałam rozszalałego wampira, panie Kell i nie wiem jak to jest, gdy się z kimś takim walczy. Ale ja kocham Vinnreda i nie potrzebuję żadnych fiolek. Tak jak on mi nie uczyni krzywdy, tak ja nigdy nie zrobię nic przeciwko niemu... Nawet gdyby miało mnie to kosztować życie. - powiedziała jednym tchem i odepchnęła dłoń pogromcy z podarunkiem. Joahim pokręcił tylko głową i wycofał się za plecy wampira, cóż, w razie czego wpakuje mu bełt w kolano, żelazny oczywiście, nie zabije ale spowolni.

Droga była spokojna, w końcu Joahim wyczuł świeże, zimne powietrze, chwilę później widać już było światło, wyjście było niedaleko. Kell mruknął z zadowoleniem, mimo tego, że zazwyczaj pracował we wszelakich kryptach i podziemiach zawsze wolał przebywać w pełnym słońcu, lepiej widać cel, no i nieumarli zazwyczaj słabli w promieniach słońca.

***

Kozy upolowane przez Anthonego i Taranisa były smaczne, tym bardziej, że od dłuższego czasu nie jedli niczego solidnego. Joahim przeżuwał w milczeniu, zauważył jednak, że Albiończyk obserwuje go od dłuższej chwili, najwyraźniej chciał o coś zapytać ale nie był pewien.
- Tak? Chcesz czegoś? - Zapytał Joahim, łucznik zmieszał się lekko.
- Jakim cudem wy dwaj się poznaliście? - Wypalił wskazując palcami na łowcę wampirów i wampira, widać męczyło go to od pewnego czasu. Kell zamyślił się, „A co mi tam” pomyślał i zaczął mówić.
- To było w 2513[*][/b], w Sylvanii....[/i]

Wieś Shelvizk, rok 2513

- Łojce, łoce, psywendlował! - Do karczmy wpadł na oko czteroletni letni dzieciak. Krzycząc dopadł do ławy przy której siedział jego ojciec, Herman Gothe, burmistrz, jak lubił się określać, to, że wieś liczyła osiem chat nigdy mu w tym nie przeszkadzało. Wstał teraz i otarł piwną pianę z wąsów.
- Gdzie on? - zapytał swego najmłodszego.
- Łobok blamy miejskiej - i znów, nikomu nie przeszkadzało nazywanie dużej furtki, bramą miejską - Wysoki on, o taaaki! - dzieciak machał rękoma w górze.
- Dobra chłopy, łowiec wampierzy przywędrował, trza go przywitać należycie - Rzucił do pozostałych zgromadzonych - Ja go zara przyprowadze, yyy... coś nie tak chłopy? - Wszyscy zgromadzeni patrzyli na coś za jego plecami.
- Nie wysilaj się, sam sobie poradziłem - Przemoczony, odziany w szare szaty, człowiek wkroczył do wnętrza karczmy. Podszedł do paleniska i powiesił swe odzienie na drągu, by wyschło. Spod szat wyłonił się niewielki arsenał i czarna zbroja, przybysz odwrócił się do burmistrza, tamten, choć od lat zamieszkiwał Sylvanię, wzdrygnął się i zrobił krok w tył, wykonując jednocześnie znak przeciw złym mocom, łowca najwyraźniej nie zwrócił na to uwagi, przywykł do takiego traktowania.
- Joahim Kell - Przedstawił się - Łowca wampirów, ponoć macie tu problemy z nieumarłymi - wystawił dłonie do ognia - to znaczy, większe niż zwykle - to była w końcu Sylvania.
- Prawda to panie - Gothe zdawał się być podenerwowany - Krypta, po jakiejś bitwie wielkiej postawiona i nasz cmentarz, leżą tu niedaleko - Mówił - Dotąd nigdy problemów nie było. Braciszkowie Morra zaglądali co pewien czas i ziemię święcili, coby od złego nas uchronić. Ale ostatnimi czasy coś się zmieniło - Gorycz napełniła jego głos - Chłopaki co wypasali owce i kozy w tamtej okolicy nie wrócili przed zmrokiem, a tutaj to niebezpieczne - Dodał tak jakby łowca wampirów sam tego nie wiedział - Wzieli my się więc zebrali, broń jaką kto miał zabrali i ruszyli zobaczyć co to się stało. A tam panie, trawa czarna, jakby kto kura czerwonego na łąkach zapuścił, ni żywej duszy usłyszeć, nawet krucy, co ich tu pełno, się pochowali. No ale wroga nijakiego my nie widzieli tośmy ruszyli dalej, w stronę krypty, a tu jak się spod ziemi umarlaki wykopywać nie zaczną! - Zadrżał na samo wspomnienie - No to my w nogi, no bo jak tu bez kapłana z siłami nieczystymi walczyć my mieli? Johana za stopę capną jeden martwiak, zdołali my go na szczęście wyrwać. Choć nogę i tak trza była upitolić bo zielona się robiła - wzruszył lekko ramionami - No i żeśmy chłopaka jednego do miasta wysłali coby kogoś znalazł. Jesteście wy panie, dacie radę nasze ziemie oczyścić?
- Czy dam radę to tylko od woli Morra zależy - Powiedział - Ale na pewno spróbuję, jutro rano dacie mi kogoś kto mnie doprowadzi na miejsce, jak nie wrócę do wieczora wzywajcie kapłanów i innych łowców wampirów. Plaga nieumarłych musi być niszczona, gdziekolwiek się pojawi - Mówił - Jak kto był kiedyś w krypcie niech opowie jak ona od środka wygląda. Albo lepiej narysuje jeśli potrafi - Podszedł do plecaka leżącego obok szaty i wyją kawałek węgla do pisania i papieru, podał oba przedmioty Hermanowi - Ja tymczasem modły do pana snów i śmierci wzniosę i o pomyślność dla mych czynów się pomodlę. Pierwiej jednak jeść dajcie bom zmęczony drogą.

Dzień następny, okolice cmentarza.

- Tam to jest panie - Chłop wskazał na, widoczny już teraz doskonale, cmentarz. Kell westchnął cicho, okolica zdradzała wyraźne objawy czarnoksięskiej magii, ktoś, lub coś, wyssało energię życiową ze wszystkiego co było w pobliżu. I najwyraźniej przekierowało ją na miejscowych nieboszczyków. To musiało dziać się już od dawna, kapłani Morra bardzo dbali o bezpieczeństwo jego ogrodów. Zwłaszcza tych położonych w Sylvani, ten kto zbezcześcił te ziemie musiał pracować nad tym długie miesiące.
- Dobrze, twoja praca tutaj jest zakończona. Dalej, jeśli Morr dopomoże, poradzę sobie sam - Rzucił młodemu chłopu złotą monetę. Tamten złapał ją zachłannie widząc żółty błysk, Joahim pokręcił ze zrezygnowaniem głową, „Zachłanność, to największa wada ludzkości, a ponoć to krasnoludy kochają złoto, jednak nie słyszałem nigdy by krasnolud sprzedał swą rasę za garść monet” pomyślał, cóż, na takie rozmyślania przyjdzie czas później. Spojrzał na kryptę i otaczający ją cmentarz, chwycił mocniej kuszę, sprawdził wszystkie wiązania w swoim ekwipunku i poluzował pasek trzymający nadziak, był gotów

- Kurwi syn! - Mrukną z wściekłością gdy szkielet przejechał mu palcem po policzku, dodając kolejną bliznę do istniejącej już kolekcji. Joahim rozbił jego głowę recytując modlitwę do pana śmierci. Szedł przez cmentarz oczyszczając go i uwalniając dusze więzione w doczesnych szczątkach. Półksiężycowe groty bełtów, w jakie zwykł się zaopatrywać na takie sytuacje, ścinały głowy szkieletów, zombie padały pod uderzeniami nadziaka. Łowca wampirów kierował się w stronę krypty. Nekromanci i czarownicy byli przewidywalni, cóż, dawniej byli ludźmi, słyszeli historie o czarownikach w kryptach i teraz sami chowali się w ich cieniu. Kell miał tylko nadzieję, że nie trafi na Licza, nigdy nie spotkał takiej istoty, nie wiedział nawet czy naprawdę istnieją, słyszał tylko plotki i legendy o tych starożytnych, nieumarłych czarnoksiężnikach, pochodzących ze dawnych czasów. Ponoć nawet wampiry kajały się przed ich mocą. Pocieszał się tylko tym, że taka istota nie zamieszkała by raczej w tak nieznaczącym miejscu. Po chwili stał już przed drzwiami krypty, na szczęście jeden z wieśniaków był tam raz pomagając kapłanom Morra oczyszczać ją z grzybów, mchów i resztek jedzenia, jakie przez lata naznosiły mieszkające tam zwierzęta. Chłop rozrysował koślawo rozłożenie pomieszczeń. Długi hol z którego odchodziły boczne, podłużne pomieszczenia w których leżały ciała żołnierzy. Na końcu holu znajdowała się okrągła komnata w której leżało ciało generała oraz jego straży przybocznej. Kell spluną na ziemię, po raz pierwszy zastanowił się czy aby nie przeliczył się z siłami, tam mogła być dobra setka uzbrojonych nieumarłych. Oraz ten kto ich zawezwał do służby.
- Panie, dodaj mi sił - Powiedział tylko i szarpnięciem otworzył drzwi. Przed nim była ciemność a on był pochodnią która ją rozświetli...

- W imię Morra, giń! - Krzyk łowcy wampirów rozdarł ciszę krypty. Miał rację, na dole kłębiły się szkielety, nosiły resztki kolczug i trzymały pordzewiałe miecze. Jedyną jego przewagą było to, że korytarz prowadzący do wnętrza krypty mieścił niewiele więcej niż jedną osobę naraz. Coraz ciężej było mu odpierać ataki nieznających zmęczenia umarłych. Jedną ręką odbijał ciosy i atakował, drugą wyrwał zza pasa butlę oliwy do lamp. Rzucił ją w tłum szkieletów, po chwili poszybowała za nią płonąca zapałka a łowca błyskawicznie zaczął się wycofywać. Miał nadzieję, że ogień pożre choć część przeciwników. Dotarł do drzwi, rozbił czerp kolejnego przeciwnika i wypadł na zewnątrz. Przytrzymał drzwi i czekał, nie wygrał jeszcze, wiedział to dobrze, „Ale pierwsze starcie należy do mnie”, pomyślał gdy zza drzwi usłyszał stukot sypiących się na ziemię kości.
Krypta była czarna od dymu. Czekał dobrych dwadzieścia minut by oczyściła się, a powietrze znów napełniło starożytne sale. Kuszę trzymał w pogotowiu, znów schodził wąskimi schodami do wnętrza grobowca. Był zdziwiony, nie słyszał jakichkolwiek odgłosów, przecież nie mógł unicestwić wszystkich nieumarłych. Ziarno nadziei wykiełkowało w jego sercu, najwyraźniej ich pan nie miał wystarczającej mocy, by wyrwać je wszystkie z ich wiecznego snu. Joahim zniszczył jeszcze dwa szkielety, stały na straży generalskiej komnaty, łowca wykonał znak odpędzający złe moce i szarpnął drzwi. Za nimi była tylko ciemność, wsuną się powoli do pomieszczenia, pochodnia, trzymana w lewej dłoni, oświetlała pomieszczenie migoczącym, czerwonym blaskiem. Było puste.
- Witam i żegnam - Rozległ się zadowolony głos z holu krypty. Kell spojrzał na drzwi, za nimi stał ubrany w ciężkie, czarne szaty mężczyzna. Czuć było od niego odór nekromancji, „Głupi, głupi, głupi! Jak mogłem dać się tak załatwić”. Myślał gorączkowo, drzwi zaczęły się zamykać. Straż przyboczna, pochowana wraz ze swym panem, poczęła podnosić się ze swych miejsc wokoło ścian grobowca, główny sarkofag pozostawał, na szczęście, nieruchomy. Szkielet dawnego bohatera był najwyraźniej poza mocą nekromanty.
- Uwolnię wasze dusze biedacy - Mrukną Kell i począł strzelać. Bełty urywały głowy, odcinały nogi i ręce, ale szkieletów było wiele, a większość miała na sobie zbroje. Opróżnił magazynek wycofując się pod ścianę, wolał mieć coś pewnego za plecami. Chwycił nadziak i rzucił się do walki wręcz, urywał głowy, miażdżył klatki piersiowe. Srebrne ćwieki na jego rękawicach rozpraszały nekromanckie czary gdy dotykały kości dawnych wojowników. Mimo to wróg miał przewagę, Kell wiedział, że jeśli coś się szybko nie zdarzy Morr wezwie go do swych ogrodów. Albo co gorsza, sam stanie się sługą nekromanty.

Wieś Shelvizk, pół godziny wcześniej

- Wysłaliście tam kolejnego łowcę? - mężczyzna w szarym płaszczu aż przysiadł. - Przecież mówiłem, że wrócę i się tym zajmę!-
Jego głos był w tej chwili bardzo nieprzyjemny. Ludzie zebrani w karczmie skulili się w sobie i jakoś nikt nie śmiał się odezwać.
- Cholera, idę... - mruknął pod nosem. Pociągnął kilka dużych łyków z bukłaka, otarł usta chusteczką i ruszył w stronę krypty.

Krypta Morra

Wiedział, że za chwilę zginie. Przewaga była zbyt wielka by mógł sobie poradzić. W ferworze walki usłyszał jednak dziwny dźwięk zza drzwi, rozmowa? Sekundy później szczęk metalu i inwokacje rozdarły ciszę krypty. Łowca obejrzał się stronę drzwi. To był błąd, duży błąd, jeden z przeciwników wbił Joahimowi sztylet w ramie. łowca wampirów stękną lekko i urwał głowę umarłego chwytając go za oczodoły. Mimo to słabł z każdą chwilą, gdyby nie ściana za jego plecami zapewne padłby już na ziemię.

Po kilku chwilach, które wykrwawiającemu się łowcy zdawały się trwać wieczność, drzwi odskoczyły pod potężnym uderzeniem. Do środka wpadł.... cień, rzucił się na szkielety i począł je rozrywać. Kilka razy w powietrzu dało się wyczuć znane już Kellowi wibracje, magia! Czyli jego wybawieniem miał być mag? Opadł powoli na ziemię, czarodziej zniszczył ostatniego przeciwnika i podszedł do łowcy.
-Vinnred von Shotten - Przedstawił się - Jak już zapewne zdążyłeś się domyślić, mag, no, wstawaj, trzeba będzie zająć się tą raną a tu panują kiepskie ku temu warunki - Czarodziej wyciągnął rękę do łowcy wampirów, ten z wdzięcznością wyciągnął swoją.
- Mam wobec ciebie dług magu - powiedział - Dług życia, jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował pomocy możesz na mnie liczyć - Dłoń Vinnreda chwyciła nadgarstek Kella, mag-wampir zrozumiał swój błąd dopiero w chwili, gdy srebro wypaliło dziury w jego dłoni, łowca wampirów spojrzał na swego wybawiciela w nagłym przypływie zrozumienia.
- Bestia - Syknął wyrywając dłoń z uścisku maga - Dług życia wobec pierdolonego krwiopijcy - dyszał, ból zdawał się zanikać w miarę jak opanowywała go wściekłość - NIGDY! - Krzyknął i uderzył, szał dodawał mu sił, pięść na której znajdowało się więcej srebrnych ćwieków, poszybowała w stronę maga.

Zaskoczony wampir oberwał, przyjmując cios w szczękę i zatoczył się dwa kroki do tyłu. Rozcięta warga niemal od razu się zasklepiła.
- Hej, opanuj się! - zawołał, tym razem płynnie unikając kolejnych ciosów. W przeciwieństwie do łowcy, nie był zbyt zmęczony. Chwilę miotali się w szaleńczym tańcu ciosów i uników, gdy w końcu von Shotten się znudził tym całym przedstawieniem. Wykorzystał swą nadludzką szybkość, by w mgnieniu oka znaleźć się za plecami Kella i unieruchomić w żelaznym uścisku.
- Posłuchaj - syknął mu do ucha, zmieniając barwę swego głosu. - Nie mam zamiaru z tobą walczyć. Dług życia, pamiętasz? Nie chcę cię zranić, wiedziałem, że jesteś łowcą. Przyszedłem ci pomóc.
Mówił spokojnie, miękko i delikatnie, jego głos brzmiał jak piękna muzyka.

Łowca dyszał z wściekłością. Mimo to upływ krwi i walka dawały o sobie znać, opadł z sił, nie mógł już nic zrobić. Cicho zaintonował modlitwę do pana śmierci „Czemuś mi to zrobił panie? Nie mogłeś dać mi wiecznego snu? Czym sobie zasłużyłem na taką karę?” pytał w myślach. Spojrzał na maga, bardziej ze zrezygnowaniem niż złością.
- Nie mi zrozumieć wszelkie czyny Morra, krwiopijco. Dobrze więc, pomogę ci kiedy zajdzie taka potrzeba - starł krew spływającą mu po twarzy, nie mówił już nic więcej, odsunął tylko dłoń maga i powoli ruszył w stronę wyjścia. Powinien zdążyć dostać się do wioski nim się wykrwawi. Morr go pokarał i raczej nie pozwoli mu tak łatwo wykręcić się od kary.

Odszedł kawałek i poczuł, jak łapie go silna ręka i wciąga na konia. Vinnred przez całą drogę do wioski nie odezwał się ani słowem, pomógł łowcy dotrzeć do karczmy, zapłacił jakiemuś konowałowi za zajęcie się rannym i odjechał od razu. Kell wiedział, że i tak nie zapomni jego twarzy i nawet za dziesięć lat rozpozna wampira. Teraz jednak musiał odpoczywać i nabierać sił.

Nawiedzone Wzgórza, czasy obecne

- ... I od tamtych czasów nie widziałem go, ale przeznaczenie upomniało się o swoje - Mrukną, dokończył spokojnie posiłek, popił ciepłą jeszcze wodą którą zagotował sobie w kociołku - Czas już chyba by się zbierać - Powiedział.

***

- Mir! Xuat mumbaro! - okrzyk padł gdzieś z przodu, Kell słyszał już podobną mowę, z ust Elfa i Albiończyka na pogrzebie rodaczki Taranisa, rzeczywiście, niedaleko stał Elf, i nie wygladał on przyjaźnie. - Ani kroku dalej! Wynocha stąd, to nasz las! - tym razem słowa padły w reikspielu.
- Z jednej kupy gówna w drugą - Mrukną cicho łowca, rozglądał się za jakąś osłoną.
- Jeden ruch a dwadzieścia strzał przebije wasze gardła. Moi bracia to najlepsi strzelcy w okolicy... - bufonowaty Elf zaczynał nieco irytować łowcę, nie lubił kiedy mu grożono.
- Nie, Altharis! - usłyszeliście kobiecy głos z boku. - Nie widzisz, głupcze, że to podróżni przejeżdżający przez dolinę a nie nasi wrogowie?! - z cienia drzew wyszła Elfka, piękna, nawet Joahim musiał to przyznać podeszła do nich, w powietrzu czuć było magię, dosłownie, najwyraźniej była ona czarodziejką. - Jestem Sa'ela Eronnsalis. Ten tutaj narwaniec to Altharis Marathir, dowódca naszej grupy leśnych duchów. Wybaczcie nam to chłodne powitanie, przybysze. - powiedziała głębokim, pełnym czarującej magii głosem. - Bądźcie naszymi gośćmi przy dzisiejszej wieczerzy, zapewne macie za sobą ciężką podróż przez Nawiedzone Wzgórza. Niewielu mamy tutaj gości, pomijając orki i inne stwory, które atakują nasz dom, więc z miłą chęcią was ugościmy.
- Nie kłamie. - stwierdził Vinn patrząc na towarzyszy. - Wyczuł bym to...
Kell nie zamierzał się spierać, obóz Elfów był zapewne najbardziej bezpiecznym miejscem w okolicy, nieco odpoczynku dobrze im zrobi, „No i ciekawie będzie oglądać krasnoluda w obozie elfów” pomyślał z nietypową dla niego złośliwością łowca wampirów.

[* Datowanie jest oczywiście wyłącznie moje, nie ma nic wspólnego z samą sesją]
"Beware the Jabberwock, my son!
The jaws that bite, the claws that catch!
Beware the Jubjub bird, and shun
The frumious Bandersnatch!"

Wkrocz w świat mrocznego milenium
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: MarcusdeBlack »

Taranis

Asrai rozejrzał się jeszcze po stęchłej jaskini, nie zważając już na Throra. który pakował złoto w takim tempie, jakby się miało lada chwila rozpłynąć. W sumie tego się można było spodziewać po khazadzie, on i jego lud reagowali na błysk złota, jak człowiek po dawce 'czarnego ziela', taką po prostu mieli naturę. Elf już nie spostrzegł niczego przydatnego w jaskini, zresztą jego przeszukiwania, przerwał głosik Uli.

- Nie możemy tu długo zostać! Vinnred nie potrzebuje odpoczynku, tylko musi... się najeść. Wtedy zregeneruje siły! - zwróciła się do grupy z troska wymalowana na twarzy.

Khazad szybciej zareagował niż inni. Skinąwszy głowa odparł - Dobra, pozbierać co się da i ruszamy dalej. Nasz czarodziej napracował się wystarczająco i trzeba mu teraz pomóc. Anthony, Taranis, pojedziecie na szpicy i baczcie za jaką zwierzyną dla naszego głodnego wampira. - rzucił w stronę towarzyszy.

- Nie musisz mówić tak 'oczywistych' rzeczy krasnoludzie. - zwiadowca mruknął do Tarczownika. Throrgrim niewiele sobie z tego zrobił, kontynuował bez mrugnięcia okiem.

Asrai podrapał się po skroni i podszedł do Jutrzenki, klacz źle znosiła towarzystwo martwych trolli, nie dziwił się, ich smród był gorszy niż za życia. Elf poprawił juki i zajął sie swoim ekwipunkiem, słysząc strzępki dalszej rozmowy.
- Czyżbyś mi... nie ufał, krasnoludzie... ? - spytał wycieńczony Shotten. Ciekaw jestem, czy sam sobie ufasz... przyszło zwiadowcy na myśl.
Dosiadł swej klaczy i spojrzał na resztę kompani. Byli gotowi do drogi, nikt nie chciał tego po sobie dać znać (nikt oprócz Vinnreda z oczywistych względów), ale byli zmęczeni.

Przed odjazdem Taranis zwrócił się niechętnie do khazada. - W razie czego pilnuj go. - rzekł spokojnie wskazując na Vinnreda asystowanego przez Marcusa. - Zresztą sam wiesz. - dodał i bez słowa zrównał się z Anthonym.
Niepokoił go stan mrocznego szlachcica. Widać teraz było, że nie był jedynym pasażerem w swoim ciele. Tak była cena jego zdolności, syn puszczy nigdy nie chciałby takiej mocy, nie takim kosztem...

Bez większych problemów wydostali się z ciemnych korytarzy legowiska trolli, zapominając, a przynajmniej próbując, o bandzie ogrów i rozszalałej mantikorze. Ze szczerym uśmiechem przywitał otwartą przestrzeń i puch padający z chmur. Nie przeszkadzał mu nawet chłodny powiew wiatru. Jednak jedno spojrzenie na Vinnreda, ponownie wprawiło go w ponury nastrój.

Razem z Surehand'em, udali się by zapolować, jak zawsze małą część zdobyczy poświęcił w darze dla Myśliwego. Jak dotąd łaska Kurnuosa, sprzyjała mu, ale wolał nie nadużywać przychylności bogów.
Gdy kompani skończyli sie silić, Pewniak narzekał że stracili cały zapas soli, ale zaraz się poprawił ciesząc się że nie stracili czegoś więcej, na przykład życia. Nasycony czarodziej, wyglądał jak dawniej, na twarzy znów miał wymalowany zawadiacki uśmiech. Na pytające spojrzenie elfa, tylko wzruszył ramionami.

Po posiłku drużyna zwinęła obóz i udała się w dalszą podróż, jak zwykle mapy Shottena były bezbłędne. W miejscu jaskini, w której niedawno byli, dokonał kilku nowych wpisów. Według maga dalsza droga wiodła przez las, Taranis ucieszył się że będą podróżować po bardziej znanym mu gruncie.

Nie przewidział tylko jednego, że ktoś będzie znał ten grunt lepiej od niego. Lata z dala od ojczyzny dawały o sobie znać, był jak dziecko we mgle.
- Mir! Xuat mumbaro! - podróżnicy usłyszeli przed sobą. Zwiadowca podniósł jedną rękę w stronę towarzyszy na znak by się zatrzymali. Gniewne słowa były w języku jego ludu. Po chwili głos zyskał ciało, elfa o surowym spojrzeniu, stojącego hardo przed drużyną.

- Ani kroku dalej! Wynocha stąd, to nasz las! - tym razem warknął w języku imperium. Znał ten ton, osoby która zrobi wszystko by ochronić swój dom. Nim reszta towarzyszy spostrzegła strzelców gotowych zrobić sobie z nich żywe cele, Taranis czuł już na sobie ich wzrok.
Grupa leśnych duchów, nawet by się zbytnio nie zmęczyła strzelaniem do nich, nawet khazad nie zdążyłby krzyknąć, zapewne wampirzy mag, miałby szansę, ale elf nawet w to wątpił. Darzył Leśne duchy, takim samym szacunkiem co Tancerzy wojny, ich talent i zimną precyzję. Było mu daleko do takiego poziomu.
Widok krewnych wywołał serię wspomnień, ale tylko jedno uderzyło go niczym obuch w głowę.

...młody ruszaj się! - warknął po elficku ubrany w czarną skórznie, niezbyt wysoki elf o fiołkowych oczach. Widać było że tracił już cierpliwość do nowego członka komoda.
- Sathis robię co mogę, nie musisz mnie popędzać. - odparł melodyjnie młody elf o szaroniebieskich oczach. Asrai o imieniu Sathis zatrzymał się, wstrzymując pozostałych czterech elfów. Jego irytacja wzrosła do niebezpiecznego poziomu.
Nim zdążył coś powiedzieć, miedziano włosy elf o łagodnych rysach, położył mu dłoń na ramieniu i powiedział spokojnie.
- Nie denerwuj się, to jego pierwszy patrol. - elf w ciemnej zbroi, zrzucił z ramienia dłoń towarzysza i spojrzał na niego przeszywającym wzrokiem.
- Kto tu dowodzi Elduin? Ja, czy ty? - spytał ostro. Tamten tylko wzruszył ramionami. - Więc nie wp*****aj mi się tu! - warknął w reiskpielu i zaraz znów wrócił na eltharin. - Jesteśmy tak szybcy jak najwolniejszy z nas! A on zamyka pochód i się guzdrze! - kropelki potu spłynęły mu po czole. - To nie jest do diabła spacerek! - żaden nie miał zamiaru się odezwać, wszyscy wiedzieli że to tylko rozjuszyłoby, drogiego Sathisa. Po chwili ciszy, dowódca komoda spojrzał na nowego i syknął. - Skup się na na szybkości, nie na zbyt ostrożnym ustawianiu kroków. Jasne? - zabrzmiałoby to prawie jak rada, gdyby nie wypowiedział tego Sathis, w jego ustach brzmiało to raczej jak ostrzeżenie. Młody elf tylko przytaknął, nie chciał zadzierać ze swym dowódcą, nie dlatego że się go bał, ale dlatego ze zazdrościł mu doświadczenia. Dowodzący asrai, był jednym z najlepszych wojowników osady. - I dobrze, bo jak nadal będziesz nas spowalniał, Myśliwy świadkiem, to ci kark przetracę Thariel. - rzucił już swoim zwykłym chłodnym tonem. - Dobra idziemy i pilnować się nawzajem...


Wspomnienie ulotniło się, Taranis nie wiedział czemu akurat to go nawiedziło, zresztą nie miał czasu się zastanawiać. Elf który stał przed nimi miał chyba ochotę zobaczyć ich poprzebijane strzałami trupy.
- Jeden ruch a dwadzieścia strzał przebije wasze gardła. Moi bracia to najlepsi strzelcy w okolicy...
- Nie, Altharis! - syn puszczy usłyszał melodyjny kobiecy głos. - Nie widzisz, głupcze, że to podróżni przejeżdżający przez dolinę a nie nasi wrogowie?! - z cienia drzew wyłoniła się piękna elfka o blond włosach.
Miała ciało leśnej bogini, a strój który przywdziała pasował idealnie do jej zgrabnej sylwetki. Przez dłuższą chwilę Taranis starał się by nie opadła mu szczęka, kiedy elfka podchodziła w ich stronę. Tak samo próbował się nie rumienić, jednak przez krótką chwile, był zaczerwieniony jak uczniak.

- Jestem Sa'ela Eronnsalis. Ten tutaj narwaniec to Altharis Marathir, dowódca naszej grupy leśnych duchów. Wybaczcie nam to chłodne powitanie, przybysze. - powiedziała głębokim, pełnym czarującej magii głosem. Taranis stłumił westchnienie. - Bądźcie naszymi gośćmi przy dzisiejszej wieczerzy, zapewne macie za sobą ciężką podróż przez Nawiedzone Wzgórza. Niewielu mamy tutaj gości, pomijając orki i inne stwory, które atakują nasz dom, więc z miłą chęcią was ugościmy.

- Dziękuję w imieniu moich towarzyszy. - odparł w mowie imperium, kiedy elfka podeszła do Jutrzenki. Ta nawet nie drgneła, kiedy Sa'ela pogładziła ją po pysku.
- Mam nadzieję że nie będziemy obciążeniem. - rzekł uprzejmie katem oka wyczekując reakcji Altharisa i zaraz dodał. - Jestem.. - przerwał jakby się z czymś ścierał i owszem walczył z przeszłością. - Jestem Thariel Rhanis. - odparł wreszcie tonem jakby zrzucił z siebie jakiś ciężar.


[Kurde, też miałem pomysł z retrospekcją!]
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Acid »

Throrgrim

Krasnolud z ciężkim sercem żegnał góry, mimo tego że sakwy wypchane były do granic i przez to weteran nieco opóźniał pochód. Miał nadzieję, że szybko znajdzie się w Zhufbarze i jego misja dobiegnie końca. Poza tym tęsknił za żoną i latoroślami, co tylko potęgowało jego nostalgiczny nastrój gdy kierowali się ku dolinom i sosnowej puszczy.

Rozmyślał o kilku rzeczach, gdy w końcu wjechali do lasu i natknęli się na tego wyniosłego elfa, który ich straszył. Krasnolud nie był z natury strachliwy i już sięgał po topór, gdy powstrzymał go czarodziej.
- Zbastuj, krasnoludzie. - rzekł.
- Żaden szpiczastoouchy nie będzie groził Throrgrimowi Thorgaldssonowi z Żelaznego Bractwa! - warknął weteran.
Chwilę później usłyszał słowa, które nieco ostudziły jego zapał.
- Jeden ruch a dwadzieścia strzał przebije wasze gardła. Moi bracia to najlepsi strzelcy w okolicy...
- No tak... te k*rwy tylko z łuków potrafią strzelać – mruknął pod nosem khazad i zatknął topór za pas. Popisywanie się heroizmem w takich sytuacjach było raczej głupotą niż świadectwem odwagi.

Khazad niewzruszony obserwował zajście, a gdy pojawiła się ta elfka, czarodziejka chyba, tarczownikowi zachciało się rzygać. Oni wszyscy byli tacy piękni, wspaniali, gładcy, że aż nie do zniesienia. Weteran westchnął, zacisnął zęby i poprawił hełm.

- Że też się w takie ścierwo musiałem wpakować. Już bym wolał trolle od tych cipek... - mruknął i potrząsnął wąsami. Ta cała sytuacja niezbyt mu się podobała.

Elfka wygłosiła swoje przemówienie, potem głos zabrał Taranis, który chwilę później okazał się Thariel Rhanisem. Krasnolud miał w dupie jak nazywał się naprawdę zwiadowca, wiedział tylko jedno – było o dwadzieścia trzy cipki za dużo jak na jego skołatane nerwy. Nigdy wcześniej się tak nie czuł... Nigdy wcześniej nie był otoczony przez bandę ciot z łukami. Nie chciał się do tego przyzwyczajać, ale życie na szlaku płata różne figle – teraz po prostu musiał to przeboleć, chociaż zupełnie nie było mu to po nosie.

- Nigdy więcej podróży przez Nawiedzone Wzgórza... - bąknął pod nosem. - Jak nie zabiją cię trolle, ogry albo mantikora, to z pewnością wioska przemądrzałych cipków... Tego żem się na starość dorobił... - zawodził kierując się za Altharisem i Sa'elą. Topór pozostawał w gotowości, tak na wszelki wypadek.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: Serge »

„Życia nie da się z definicji kontrolować. Co najwyżej możemy uzyskać nad nim chwilowy wpływ, lecz nawet on jest podległy kaprysom losu.”
- Castinaa Orlandoni; właścicielka sklepu z ziołami w Luccini, a po zmroku herszt zabójców w tymże mieście.


Rozdział II: Kręta ścieżka, której nie wciąga się nosem...

Do świetnie ukrytej osady elfów dotarliście po zmierzchu w eskorcie leśnych duchów i czarodziejki Sa'eli, której amulet na piersiach płonął dziwnym, ametystowym światłem póty na horyzoncie nie ukazała się rzeczona wioska synów i cór puszczy. Położona w dolinie, otoczonej ze wszystkich stron przysypanymi białym puchem świerkami, przysiadła na małym wzgórzu, przez które przechodził gościniec. Ogromny Mannslieb chylił się nad ziemią, a w jego blasku wioska rysowała się dokładnie. Otoczona wysoką, mocną palisadą, była niemal fortecą. Już z daleka słyszeliście odgłosy muzyki i śpiewu. Mimo trwającej zabawy mieszkańcy dostrzegli was szybko. Niemal trzydziestoosobowa karawana nie mogła umknąć ich uwadze, toteż przy bramie przywitało was sześciu dobrze uzbrojonych elfów. Mieli łuki, włócznie i miecze a na sobie skórznie, kolczugi i kirysy. Jednemu z nich jadąca na szpicy Sa'ela skinęła głową, na co elfi wojownik odpowiedział tym samym i w eltharinie nakazał by otworzyć bramę.

Chwilę trwało nim wrota otworzyły się, po czym wjechaliście do środka. Osada elfów na oko liczyła około dwustu dusz. Nie było w niej żadnej karczmy ani nic w ten deseń. Zamiast tego w osadzie była spora stajnia i stodoła dla gości. Prócz was przebywała w niej obecnie jeszcze jedna karawana, jakiegoś kupca z południa. Elfy niezbyt przyjaznym okiem patrzyły na Throrgrima, jednak nie odezwały się ani słowem. Najwyraźniej nie zamierzały prowokować dzisiejszego wieczoru żadnych spięć. Zwłaszcza, że osada coś świętowała.

- Czyżbyśmy trafili na jakieś elfie święto? - zapytał Anthony podjeżdżając do Sa'eli.
- Tak, dzisiejszej nocy bawimy się do rana i razem z parą młodą celebrujemy ich szczęście. - odrzekła czarodziejka wskazując na dwójkę młodych elfów siedzących przy ognisku.

Zabawa trwała w najlepsze. Mężczyźni tańczyli wokół ognisk wymalowani na twarzach i klatkach piersiowych czerwoną farbą w rytm skocznej muzyki granej na lutniach, mandolinach i bębnach. Kobiety razem z nimi w zwiewnych spódnicach. Zatroszczywszy się o konie usiedliście przy ogniu. Podano wam wino i – jakżeby inaczej – dziczyznę z rożna, ciemny chleb oraz owczy ser. W pewnym momencie muzyka ucichła i w krąg światła weszła piękna (piękniejsza nawet od Sa'eli) kobieta ubrana w bordowo-czarną tunikę z kapturem, spod którego wypływały kaskady blond włosów.
Obrazek W prawej dłoni dzierżyła mistycznie wyrzeźbiony kostur, a Vinnred czuł wyraźnie moc płynącą z przedmiotu. W ogóle całe to miejsce zdawało się otoczone wciąż przepływającymi wiatrami magii, których szlachcic nie mógł przypisać do żadnej tradycji znanej ludziom. Wyglądało więc na to, że wioskę elfów mogli odnaleźć tylko ci, którzy sami zostali do niej przyprowadzeni – tak przynajmniej tłumaczył to sobie i towarzyszom przy ognisku wampir. Wszyscy zamilkli i kobieta wyszła na środek. Wyrzuciła szybko coś w eltharinie, po czym tańczący szybko znaleźli sobie miejsce przy ognisku. Kobieta przechadzała się przez chwilę patrząc po zebranych, po czym skierowała swój kostur na waszą drużynę uśmiechając się delikatnie.

- Wiele się dzisiaj zdarzyło, bracia i siostry! - rzuciła perfekcyjnym reikspielem, jakby uczyła się go od urodzenia. - Arksh i Marsh nie żyją, zabici przez tych oto ludzi! - nagle podniósł się głos aprobaty ze strony elfów. - Tak, bracia i siostry! Trolle spłonęły i skończyły swe życie... dzięki tym oto wędrowcom. - spojrzała na was. - Człowiek ukrywający swoją prawdziwą naturę. Dumny wojownik z Zhufbaru. Ambitny mężczyzna pragnący wykonać najlepiej jak potrafi swą misję na rzecz Imperium. Nasz brat szukający własnej drogi pośród szlaków Starego Świata. Albiończyk zagubiony na obcej ziemi. Kobieta pewna swych uczuć, ale nie przyszłości. I ten, którego nić życia niedługo zostanie przerwana. - wskazała na was po kolei. - Hej, wędrowcy! Dam wam wróżbę za pół ceny, pięć srebrników i będziecie mogli zadać jedno pytanie. – to rzekłszy odeszła ku jednej z chat.

- Czemu nie! – parsknął Throrgrim. - Nie ma to jak usłyszeć wróżbę od szalonej elfki! – zaśmiał się sardonicznie i ruszył za wróżką. Wrócił po paru minutach.

- Rzeczywiście szalona, kurwa... – powtórzył z nietęgą miną i łyknął wina.


Taranis

Siedząc przy ognisku tuż obok Sa'eli, przysłuchiwałeś się słowom wróżki nie mogąc za bardzo skupić, zwłaszcza że miałeś na wyciągnięcie ręki piękną kobietę, która zerkała co chwila na ciebie i uśmiechała się ciepło. Jak dawno tego nie czułeś? Jak dawno nie miałeś kobiety? Co chwila wyłapywałeś gdzieś w tłumie pogardliwy wzrok Altharisa, jednak nie zwracałeś na niego zbytnio uwagi. Byłeś mężczyzną, który zwykle czuł, gdy się podoba jakiejś kobiecie. A czarodziejka zdecydowanie wykazywała zainteresowanie twoją osobą.

- Kto to? Wydaje się potężna.. - zapytałeś patrząc na wróżkę.
- To moja siostra, Sayane, potrafi widzieć przeszłość i przyszłość... - rzekła Sa'ela zerkając na ciebie i uśmiechając się zalotnie. - Wiem, że to pewnie nie wypada, ale może chciałbyś spędzić ze mną resztę wieczoru? - spytała, a ty nie miałeś zielonego pojęcia co ma na myśli mówiąc 'resztę wieczoru'. W tłumie wyłowiłeś zazdrosne spojrzenie Altharisa, dowódcy leśnych duchów...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor

Post autor: MarcusdeBlack »

Panie Zieleni,
Władco dzikich ostępów,
Składam Ci mą ofiarę.
I proszę o błogosławieństwo,

Tyś jest pośród drzew,
zielonym człekiem puszcz,
tym co ożywia świt wiosny.
Jesteś jeleniem w rui,

O wielki rogaczu,
przemierzający jesienny gaj,
łowco pośród dębowych kręgów,
Poroże dzikich nocy,
przelewasz krew wielu,
sycąc ziemię każdego sezonu.

Panie Zieleni,
Władco dzikich ostępów,
Składam Ci mą ofiarę.
I proszę o błogosławieństwo.

- modlitwa do Kurnuos'a.

Thariel Rhanis/Taranis

Kiedy grupka elfów prowadziła ich w stronę swej siedziby, czy raczej, kiedy Sa'ela ich prowadziła. Mieniący się fioletowym światłem amulet, był tego największym dowodem, lecz pewnie i tak, elf uważałby że to piękność jest tu przewodnikiem, a reszta jest zależna od jej zdolności.
Przez całą drogę, Thariel miał wymalowany lekki uśmiech, trochę z powodu pieniącego się khazada i trochę dlatego że miał szczęście trafić na Sa'elę. Nigdy nie spotkał tak powabnej elfki, widząc ją nie czuł wstydu, raczej żar w sercu. Zmienił się, podróżując wciąż wśród przeciwności, trwając i wygrywając. Zwiedził wiele miejsc w Imperium, spotkał rożnych osobników, ale dopiero ta podróż pozwoliła mu zrzucić z siebie brzemię winy, brzemię słabości i głupoty. Zrzucił z ducha okowy, które sam sobie nałożył. Nie miał zamiaru już roztrząsać przeszłości.

W wiosce leśnych elfów, trwało najwyraźniej jakieś święto. Co zresztą potwierdziła ich przewodniczka, gdy zapytał o to 'Pewniak". Jeśli Taranis się nie mylił była to noc więzów. Tak to się nazywało w jego domu, ale tutaj pewnie używali innej nazwy. Tutejsze elfy, tylko w pewnym stopniu przypominały jego rodzinny lud, różniły ich głównie szczegółami, ale zwiadowca się tym nie przejmował. Kurnuos zezwolił mu odpocząć wśród pobratymców i elf miał zamiar cieszyć się tą okazją, w końcu, niewiadome kiedy trafi się coś podobnego.

Zabawa trwała w najlepsze, jedzenie i trunki były wyśmienite, ludzkie wina nie umywały się do tych, które im zaproponowano tej nocy. Nawet na twarzy ponurego zwykle Kell'a, pojawił się słaby uśmiech, a Surehand zaimponował elfom znajomością eltharin. Trudy ostatnich dni, były im wynagrodzone.

W pewnym momencie, muzyka i śpiewy ucichły, by powitać ładną i dostojną elfkę o blond włosach. Była piękna, ale Thariel był zauroczony Sa'elą. Kobieta była najpewniej Wiedzącą, wiedziała o ich wyczynie w jaskiniach i mówiła niepokojącym mistycznym tonem. Przejrzała każdego z nich, ale co miała wskazując na Ratte'go. Elfa tak naprawdę to nie obchodziło, teraz liczyło się to, że miał wspaniale towarzystwo.

- Kto to? Wydaje się potężna.. - zapytał czarodziejkę.

- To moja siostra, Sayane, potrafi widzieć przeszłość i przyszłość... - odparła wpatrując się w zwiadowcę i uśmiechnęła się zalotnie. - Wiem, że to pewnie nie wypada, ale może chciałbyś spędzić ze mną resztę wieczoru? - zapytała, a Asrai nie bardzo wiedział co ma na myśli mówiąc 'resztę wieczoru'.

Ale dostrzegłszy zawistne oblicze Altharisa, postanowił zrobić wszystko, by ta 'reszta wieczoru' była przyjemna. W oddali nad horyzontem Mannslieb, patrzył na niego szyderczo. Ostatnio uczucia go zwiodły, ruminując wiele z jego życia. Dziś jednak, był pewien swego serca, był gotów postawić na swoim.

- Oczywiście, z przyjemnością. - odpowiedział jej i dotknął jej dłoni. - I nie ma w tym nic złego. Naprawdę. - w jego szaroniebieskich oczach znów płonął żar.

Rozmawiali długo, opowiedział jej o swych podróżach, o niebezpieczeństwach jakie napotkał. Ona powiedział mu w zamian o wiosce i tym co im zagrażało. Wymieniali się wspomnieniami. Śmiali sie Wreszcie wyjaśnił jej czemu jego towarzysze nazywają go 'Małym Gromem' - Taranisem.

- Czy tak nie nazywa się upartych dzieci? - spytała się uśmiechając się.

- Tak, masz całkowita rację! - Asrai odwzajemnił jej uśmiech. - Ale moi towarzysze o tym nie wiedzą.

- W takim razie czemu? - odparła przekrzywiając lekko głowę.

- Kiedyś pomogłem pewnej małej dziewczynce. - te wspomnienia nie wywoływały już silnych uczuć, a amulet miał schowany w kieszeni. - Opiekowałem się nią, ponieważ dobry człowiek, jej ojciec zginął chroniąc mnie. - na chwilę przerwał, ale najwyraźniej Sa'ela rozumiała całkowicie tą sytuację. - Musiała się do mnie jakoś zwracać, prawda? Ale trudno jej było wymówić Thariel Rhanis, łamiąc je na Tharranees. - elf wzruszył ramionami. - Wreszcie przywykłem do tego miana...szczerze powiedziawszy, byłem wtedy jak uparte dziecko i.. - przerwał widząc że czarodziejka chichocze. Spojrzał na nią pytająco.

- Przepraszam. - pokręciła energicznie głową. - Ale to wydaje się strasznie...

- Strasznie co? - spytał z niemądrą miną wymalowaną na twarzy.

- Strasznie głupie. Nie, nie zrozum mnie źle, ale nie wygląda Ci to trochę grubymi nićmi szyte? - odparła śmiejąc się szczerze.

- Ale to całkowita prawda! - zaczął desperacko, czyżby uznała go za głupca.

Zwiadowca chciał coś powiedzieć jeszcze na swoje usprawiedliwienie, ale czarodziejka położyła mu palec na ustach.
- Żartowałam. - powiedziała szeptem i nim zdążył zareagować pocałowała go namiętnie, a on już bez oporów odwzajemnił jej uczucie. Nie zaczepiani przez nikogo, oddalili się od serca zabawy. Byli sami, a słowa stały się zbędne.
Obrazek
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Zablokowany