[Steampunk] 1861

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

[Steampunk] 1861

Post autor: Perzyn »

Prolog:

„Mogłoby się wydawać, że uspokojenie sytuacji międzynarodowej, jakie nastąpiło po pierwszych pięciu dekadach XIX wieku potrwa dłużej i przerodzi się w stan zimnej wojny pomiędzy blokami Brytyjsko – Amerykańskim i Blokiem Wschodnim. Myślenie takie jednak jest jak najbardziej błędne, nie tylko z perspektywy historii, gdy znamy przebieg wydarzeń. Również współcześni dostrzegali, że pozornie spokojna sytuacja staje się coraz bardziej napięta. Wystarczy przypomnieć, że już w 1857 roku Imperium Brytyjskie dokonało złamania warunków Pokoju w Kapsztadzie odmawiając odsprzedania Francji części wydobytego Kamienia Filozoficznego, na co zresztą w roku następnym odpowiedzią było zerwanie przez Cesarstwo Rosyjskie analogicznych traktatów handlowych z USA. Choćby to pozwalało spodziewać się dalszego ochłodzenia stosunków i zaostrzania konfliktów, jakie nastąpiło. Przełomową datą okazał się rok 1861...”

Albert Einstein, „Era Rozwoju i Konfliktu” Uniwersyteckie Wydawnictwo Historyczne, Berlin 1948


23 Października 1861, Waszyngton

Z tarasu widać było rzekę. Woda płynęła leniwie dążąc ku morzu a siedzący przy kawiarnianym stoliku mężczyzna z zainteresowaniem śledził jej bieg. Na pierwszej stronie leżącej przed nim gazety wielki nagłówek głosił „Kongres Przeciwny Niewolnictwu”. Gdyby ktokolwiek zwracał uwagę na mężczyznę zauważyłby na jego twarzy lekki uśmiech zadowolenia i niemal natychmiast by o nim zapomniał. Siergiej Nikitycz Żukow, lub też jak nazywano go tutaj Simon Farman był człowiekiem o niemalże idealnie nijakim wyglądzie. Przeciętny wzrost, przeciętna budowa, przeciętna twarz. Zupełnym przeciwieństwem nieprzyciągającego uwagi Rosjanina był mężczyzna idący teraz między stolikami. Niski, tęgi i w sposób gwarantujący odwrotny efekt starający się zachować incognito. Każdy znający się, choć trochę na pracy wywiadu z politowaniem pokiwałby głową widząc długi płaszcz z postawionym kołnierzem i naciągnięty głęboko kapelusz. Przynajmniej jesienna pogoda usprawiedliwiała taki strój. Rosjanin wskazał oszczędnym gestem krzesło naprzeciw siebie. - Proszę się tak nie denerwować panie Cheney. Przed południem wszyscy są zbyt zajęci w pracy by móc pozwolić sobie siedzenie w kawiarniach. - Miał rację, w tej chwili byli jedynymi klientami lokalu, a obsługa na razie pozostawała wewnątrz.- Znakomicie wywiązuje się pan z umowy. W teczce są dalsze instrukcje.

Data Nieznana, Gdzieś na Pacyfiku

Wnętrze było ciasne, wręcz klaustrofobiczne. Na dodatek znaczną część wolnego miejsca zajmował przykręcony śrubami do pokładu stół. Na metalowym blacie spoczywała pokreślona różnokolorowymi, oznaczającymi przewidywany kurs różnych jednostek liniami. Zasępiony mężczyzna wpatrywał się w mapę zmęczonym wzrokiem. Kapitański mundur był cały wymięty a włosy i broda jego właściciela zmierzwione i mokre od potu. Wreszcie przerwał ciszę. - Trzy czwarte naprzód, wszyscy na stanowiska bojowe.- Stojąca obok kobieta zawahała się, a po chwili powtórzyła rozkaz kapitana. - Trzy czwarte naprzód, wszyscy na stanowiska bojowe.

20 Października, Przestrzeń Powietrzna Imperium Brytyjskiego

Olbrzymi sterowiec z gracją sunął po niebie. Olbrzymia biała czasza z herbem rodziny królewskiej odcinała się wyraźnie na tle bezchmurnego nieba. Na mostku kapitańskim stał młody pierwszy oficer, chwilowo zastępujący samego kapitana. Znowu przyszli do niego ludzie z RIS. HMAS Avalon powoli płynął przed siebie bez najmniejszych zakłóceń. W obszernej i wygodnie urządzonej kabinie kapitan Lelouch Lamperouge przeglądał przedstawione mu akta. Spojrzał na siedzącego na przeciw mężczyznę, w którym wielu rozpoznałoby szanowanego bankiera. - Jesteś pewien tej dwójki? - Szef Royal Intelligence Service uśmiechnął się lekko. - Nie, ale nadają się najlepiej spośród tych, którymi w tej chwili dysponujemy.



Rozdział 1:

Żmij Gorynycz

„Zmiejem takoż zwany. Bestyja to okropna, ze wszem bestyj chyba najokropniejsza. Smok to jest straszliwy, trójgłowy, a każdy łeb inny: Zielony, Czerwony i Złoty. Żmij na milę jedną jest długi, korpus jego wężowy łuską jest pokryty brązową. Ma Gorynycz wiele postaci. Mieniać się może w młodzieńca mężnego, babę staruszkę, aleć najpotężniejszą jego postacią jest wir powietrzny, w której to postaci Zmiej jest nieśmiertelny. Towarzyszą mu często małe Żmijewki, syny jego i córy. Żmij jest strażnikiem Trzydziesiątego Carstwa za trzydziewięcioma ziemiami. Do carstwa owego dostać się można bory mroczne pokonując, szczyty górskie forsując i przez dziewięć kościanych mostów nad ognistymi czeluściami zawieszonych przechodząc. Tuż przy Bramie czeka Żmij. Kto dotrze doń ładnie, grzecznie ukłonić się musi, a zapytać, czy li nie może owej bramy przekroczyć. Tedy Zmiej Gorynycz zaryczy, zasyczy i żywym ogniem z trzech paszczy w śmiałka rzygnie.
By Zmieja zabić, trza najpierw ostrze miecza, topora swego w wodze martwej umoczyć, po czym w Chramie Peruna poświęcić. Owym ostrzem trza jednym cięciem wszystkie trzy głowy ściąć, a zewłok podpalić, a uciekać gdzie pieprz rośnie, bo zabijając Gorynycza gniew na się ściągnąłeś bękartów jego i rodzeństwa, z których najsilniejszy jest Wij, u Czernoboga na służbie będący.
Żmij, jeżeli chce, może rozdzielać się na dwoje i swą drugą część w świat wysyłać, bo sam z siebie nijak ruszyć się nie może, bo do Bramy Trzydziesiątego Carstwa srebrnym łańcuchem jest przykuty, a czarami potężnymi związan. Ową drugą część, gdy nadchodzi, zwiastuje nagły podmuch lodowatego wichru, zasię podmuch wichru gorącego, zapadające nagle ciemności i okrutne ziemi trzęsienie, a jęczenie.”


Z legend i baśni rosyjskich.


21 Października, Londyn

Mgła od rana unosiła się w zimnym powietrzu nadając ulicom oniryczny wygląd. Mżawka w połączeniu z wiatrem sprawiały, że myśl o opuszczeniu wynajętego pokoju napawała Christine obrzydzeniem. Dopiero, co wróciła do Anglii a już miała dość tego miejsca. Uśmiechnęła się do siebie na myśl o spalonych słońcem równinach i powietrzu falującym od żaru na sudańskiej pustyni. Ale nie tylko pogoda jej się nie podobała. Wciąż czuła wściekłość na myśl o artykule, jaki znalazła wczoraj w gazecie, o „nierozsądnych” kobietach nazywających same siebie sufrażystkami próbujących zakłócić „od wieków ustalony i skutecznie sprawdzający się porządek społeczny”. I jeszcze to dziwne zaproszenie. Restauracja Imperial należała do najlepszych i najdroższych lokali w mieście a na dodatek osoba, która chciała się tam spotkać z Christine nie uważała najwyraźniej za konieczne by się przedstawić. Twórczyni linii kolejowej z portu Sudan do Nimuje usiadła w dość wygodnym fotelu i spojrzała w sufit zastanawiając się, co zrobić.

21 Październik, Poligon w okolicach Loch Leven

Porucznik MacKennet patrzył właśnie jak dwójka młodych żołnierzy rozstawia testowany właśnie ciężki karabin maszynowy. Co prawda oficjalna nazwa modelu brzmiała Watt’s Steam Gun 42, ale i tak poza dokumentacją nikt się tym nie przejmował i wszyscy mówili po prostu MG42. Właśnie testowali kolejną wersję rozwojową, co prawda mniej mobilną niż poprzednia ale ponoć z lepszym chłodzeniem. William ze sceptycyzmem powitał radiator na silniku i pojemnik z wodą zainstalowany dookoła lufy. Teraz nawet on nie był w stanie strzelić bez rozłożenia trójnogu, zresztą samo przenoszenie było znacznie bardziej kłopotliwe. Rozważania przerwał mu cichy odgłos pracującego silnika coraz bardziej się zbliżający. Odwrócił się i zobaczył, że w jego stronę, ciągnąc za sobą kłęby bordowego dymu, zbliża się motocykl. Sierżant zsiadł z maszyny i zasalutował. – Pruczniku Mac Kennet, dowodzenie nad testami przejmie od tej chwili podporucznik MacLeod. – William mimo zdziwienia skinął głową. – Coś się stało? – Przypomniał sobie nazwisko sierżanta, MacRae, entuzjasta motoryzacji twierdzący, że kiedyś każdego będzie stać na samochód. – Tak panie poruczniku. Ma się pan natychmiast zgłosić do dowództwa jednostki w Kinlochleven.

21 Październik, Morze Chińskie

Fregata Abukuma dziarsko pruła fale. Wszystko zapowiadało, że kolejny patrol upłynie w spokoju, przerywany, co najwyżej spotkaniami z innymi jednostkami Floty Pacyfiku oraz rosyjskimi statkami handlowymi. Nagasumi siedział w małej kajucie, którą dzielił z czwórką innych podoficerów. Właśnie zszedł z wachty i mógł wreszcie odpocząć. Spod materaca wyjął sczytaną do granic niemożliwości książeczkę, jego ulubiony zbiór poezji. Nie dane mu jednak było w spokoju zagłębić się w lekturze, ledwie otworzył na pierwszej stronie, dał się słyszeć stłumiony huk a zaraz po nim jęk wiązań kadłuba. Jeszcze nim upuszczony tomik dotknął podłogi wszystko zostało zagłuszone przez przeciągłe wycie syreny oznajmiającej alarm bojowy i tupanie nóg na stalowej podłodze korytarza. Shimazu Nagasumi też wypadł z kajuty na zewnątrz. Jego oczom ukazał się obraz chaosu i paniki. Nie wiedział, co się dzieje, ale był pewien, że nic dobrego.
Jabberwocky
Majtek
Majtek
Posty: 100
Rejestracja: sobota, 23 sierpnia 2008, 03:29
Numer GG: 12017892
Lokalizacja: Cieplice

Re: [Steampunk] 1861

Post autor: Jabberwocky »

Christine Emma Troy

„Anglia, dom, mój dom... Ha, jeśli prawdą jest to co mówił o reinkarnacji szaman plemienia Nimbsu to w poprzednim życiu musiałam porządnie nagrzeszyć” pomyślała Christine z niesmakiem spoglądając na ulice Londynu, pełne brudu i bezdomnych nawet w tak okropną pogodę.

-Przynajmniej ja nie muszę już moknąć- Mruknęła do siebie cicho podczas gdy odźwierny otwierał jej drzwi kłaniając się lekko, odpowiedziała skinięciem jak przystało osobie kulturalnej i weszła do środka.

Podczas gdy zwykła osoba wchodząc do restauracji Imperial zauważy najpierw bogate zdobienia i gustowny wystrój Christine w oczy rzucił się rozkład, zakrytych zdobieniami, rur ciepłowniczych przy ścianach, jednocześnie w umyśle zaczęła tworzyć schemat bardziej wydajnego ich rozkładu. Z twórczego zamyślenia wyrwał ją kelner grzecznie pytając czy posiada zamówiony stolik, zgonie z zaproszeniem które otrzymała spotkanie miało się odbyć przy stoliku numer 29.

Rozsiadła się wygodnie w fotelu i wygładziła prostą, ciemnobrązową suknię, kapelusz w tym samym kolorze i parasolkę zostawiła jeszcze przy wejściu do lokalu. Z niewielkiej torebki wyjęła małe lusterko, normalnie nie przejmowała się swoim wyglądem, silniki parowe nie robią z tego powodu wyrzutów, skoro jednak odpowiedziała na zaproszenie wypadało jej nieco zadbać o siebie, w lusterku odbiła się spieczona afrykańskim słońcem skóra twarzy na której mocno odcinały się białka jasnobrązowych oczu, poprawiła niesforny kosmyk czarnych włosów który opadał jej na oczy i starła plamkę rozmazanego pudru z ucha, od lat nie robiła sobie makijażu i odzwyczaiła sie od pilnowania jego stanu w trakcie dnia.

Gdy podszedł kelner pytając o jej zamówienie poprosiła jedynie o mocną kawę, z torebki wyjęła gazetę, powód jej ostatnich napadów złości, miała w planach stanowczą rozmowę z redaktorem naczelnym tego szmatławca, „Banda zacofanych idiotów, czemu nie potrafią przyjąć francuskich rozwiązań polityki społecznej? Przecież nikomu nie szkodzą a mogą zrobić wiele dobrego dla naszego kraju.” westchnęła w myślach, od lat walczyła o prawa kobiet, było to ciężkie i niewdzięczne zajęcie, ludzie nie umieli zrozumieć dlaczego obecna sytuacja społeczna jest nie do przyjęcia, co gorsza nawet część kobiet była przeciwna jej ideom, to było dołujące...
"Beware the Jabberwock, my son!
The jaws that bite, the claws that catch!
Beware the Jubjub bird, and shun
The frumious Bandersnatch!"

Wkrocz w świat mrocznego milenium
Artos
Kok
Kok
Posty: 928
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 19:37
Numer GG: 1692393
Lokalizacja: Świnoujście - Koszalin -Szczecin
Kontakt:

Re: [Steampunk] 1861

Post autor: Artos »

Nagasumi Shimazu

Shimazu siedział spokojnie w kajucie. Nie zwracał większego zainteresowania na ludzi przebywających w jego okolicy. Miał ciekawsze zajęcie, które można byłoby nazwać wykuwaniem na pamięć kolejnych wierszy ze swego ulubionego tomika poezji. Gdy jednak statek znacząco przechylił się na bakburtę, dało się słyszeć głośny huk wraz ze skowytem rozrywanej stali kadłuba, niepokój zaczął narastać. Sekunda zastanowienia i udało mu się zlokalizować miejsce uszkodzenia. Zniszczony musiał zostać prawdopodobnie prawy forpik, gdyż przechył był skierowany na centrum okrętu, co wywołało delikatne przesunięcie krzesła na którym siedział Nagasumi w stronę włazu. Dodatkowo odgłos dochodził z dziobowych części statku. Wybiegł więc na główny korytarz śródokręcia i zobaczył gigantyczny chaos. Duża część załogi wybiegła ze swych kajut i próbowała dowiedzieć się do czego tak właściwie doszło. Część z nich nawet na własną rękę próbowała odkryć tą tajemnicę i niczym zombie biegało bezmyślnie po całym pokładzie szukając epicentrum płaczu kadłuba.

„Czemu to zawsze musi przytrafiać się mi? Zresztą nie ważne, trzeba coś z tym zrobić i to teraz.”

Pomyślał podporucznik marynarki i wskazał na najbliższe sobie trzy osoby

- Takagami, Hazumu, za mną! Ichigo, ty sprowadź na forpik mechaników i pomóż nam zająć się uszkodzeniami.

Mężczyźni kiwnęli głową i zaczął się wyścig z czasem. Ichigo pobiegł na rufę po mechaników, a cała reszta pobiegła w stronę pomieszczeń dziobowych. Nie należało to do najprostszych zadań z powodu dużego ruchu na korytarzu i ogólnej dezorganizacji tym nagłym problemem. Z jednej tylko w tym momencie rzeczy cieszył się Nagasumi – z porządnego szkolenia jakie każdy na tym okręcie otrzymał.

- PRZEJŚĆIE!!!

Ta komenda wykrzyczana przez niego mocno ułatwiła, choć nie rozwiązała do końca problemu w wąskim korytarzu przez który musieli się teraz przedzierać. Szczęście jednak w pewnym sensie im sprzyjało. Po drodze udało mu się dostrzec przed sobą bosmana Nagasaki, przez co nie przerywając biegu krzyknął do niego.

- Nagasaki! Zbierz część ludzi i wyślij ich na forpik, podejrzewam, że tam doszło do uszkodzeń.

Gdy go mijał dodał jeszcze tylko

- I zawiadom o tym komandora!

Zaraz po tym przeszedł ze swymi ludźmi przez dwa pomieszczenia i dotarli do forpiku. Widok nie był pocieszający. Wszędzie była woda, co utrudniało poruszanie. Na szczęście w tej części okrętu nie znajdowało się nic niebezpiecznego typu kotła czy amunicji, co mogło doprowadzić do niemalże natychmiastowego zatopienia statku bez możliwości walki o przetrwanie załogi. Cała trójka zaczęła szybko badać straty. Takagami przeszedł jeszcze przez jeden właz i zaglądając do niego zameldował

- Tu mamy większy przeciek poruczniku!

- Zrozumiałem. Natychmiast zajmijmy się naprawami w tym pomieszczeniu. Takagami, zamknij grodzie do pierwszego pomieszczenia, możemy sobie pozwolić na jego stratę w tej chwili, zresztą sami niewiele tam wskóramy. Najpierw załatwmy sprawy tutaj.


Kończąc swą przemowę zdjął marynarkę i zabrał się za odpompowywanie wody przy pomocy małej ręcznej pompy umiejscowionej w pomieszczeniu. Jego podwładni natomiast z miejsca zaczęli po wykonaniu rozkazów wcześniejszych tamować przeciek.
Obrazek
Obrazek
War, war never changes...
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Steampunk] 1861

Post autor: BlindKitty »

William MacKennet

Pokręcił głową z westchnieniem. Znów czegoś od niego chcą, a już zaczynał się przyzwyczajać że jest spokojnym, zwyczajnym porucznikiem, nadzoruje sobie testy prowadzone przez biednych podoficerów, albo sam biega z karabinem na plecach.
Poprawił clayberg wiszący w skórzanej pochwie przy pasie. Sierżant zwykle spoglądał na niego z niemym podziwem - szczupły, niewysoki chłopak patrzący na mierzącego ponad sześć stóp i ważącego ponad dwieście funtów oficera. William uśmiechnął się do niego, dodają mu animuszu - w końcu nie miał zamiaru go zabijać.
- Dobrze, sierżancie. Zdaje się że mieliście mnie tam zawieźć, prawda? - przypatrzył się uważnie młodziakowi. Ten jakby zawahał się przez moment, ale wyglądało na to że nie będzie protestował. I rzeczywiście.
- Tak... Tak mi się wydaje, panie poruczniku. Proszę siadać! - przysunął się do kierownicy, czysto kurtuazyjnym gestem, motocykl był bowiem na tyle duży, że dwie osoby mieściły się na nim bez trudu.

W ciągu kilkunastu minut dotarli do Kinlochleven, gdzie w starym, drewnianym dworku mieścił się sztab jednostki. Wiedział skąd ten dworek się tu wziął - jedna ze starych, szkockich rodzin zapisała go w spadku armii, gdy umierał jej ostatni męski potomek. Takich dworków na terenie Szkocji było zaledwie kilka - było tu zbyt mało lasów, by marnować je na budowle obronne, i zbyt wiele kamieni, by pozwalać im leżeć bezproduktywnie.

Pożegnawszy sierżanta skinieniem głowy, wszedł do sieni, rozglądając się za kimś, kto zaprowadzi go dalej. Zwykle siedział tu adiutant generała...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [Steampunk] 1861

Post autor: Perzyn »

21 Października, Londyn – Restauracja Imperial

Christine siedziała spokojnie czekając aż pojawi się tajemniczy autor zaproszenia. W tle słychać było cichy głos stojącej na scenie śpiewaczki. Zagadka rozwiązała się dość szybko, ku zdziwieniu inżynier, do jej stolika punktualnie o 12, tak jak stało w zaproszeniu dosiadł się redaktor naczelny gazety, o którym dopiero, co przed chwilą myślała. – Witam panno Troy. – Zobaczył jej minę. – Zanim pani coś powie, chcę uprzedzić, że dziś jestem tylko posłańcem. - Christine zmrużyła nieprzyjemnie oczy na widok niespodziewanego gościa - Spodziewałam się wielu osób, ale stanowczo nie pana. – Powiedziała tonem zimnym niczym grudniowa noc. -Mam nadzieję, że to, co ma pan do powiedzenia jest ważne- mówiła dalej patrząc na niego wrogo - i krótkie, bo mam zamiar opuścić ten lokal, a zwłaszcza ten lokal z panem w środku, tak szybko jak to tylko możliwe. – Redaktor popatrzył na nią zmęczonym wzrokiem i westchnął. – Jak sobie pani życzy. Poproszono mnie, żebym przekazał pani pewną propozycję. Chodzi o pracę w służbie Korony. – Christine drgnęła słysząc ostatnie słowa. Pozornie niewinny zwrot krył więcej niż się na pozór zdawało. Choć nigdy nie było przesłanek dla takiego podejścia, przyjęło się, że określa się tak pracę dla wywiadu. „Ha, służba dla korony” spojrzała na niego ironicznie, czy ten człowiek nie wie, co działo się z nią przez ostatnie lata?

-Osiem lat pracy, ponad tysiąc mil trasy kolejowej poprzez dzikie pustkowia i co ja z tego miałam? - Mówiła a jej głos wyraźnie wskazywał, że ledwo panuje nad złością. – Otóż nic drogi panie, wszystkie moje dzieła zostały przez naszą „kochaną ojczyznę” ukryte lub przypisane innym inżynierom, jedyne, co zyskałam to niewątpliwa przyjemność opuszczenia naszego kraju. - Powiedziała patrząc z niechęcią przez okno, jakby sama Anglia osobiście ją uraziła. – Więc jeśli chce pan abym tu została, choć minutę dłużej proszę dać mi, choć jeden powód, dla którego miałabym znów poświęcić mój czas dla tego kraju zamiast ruszyć do Republiki Francuskiej i tam rozpocząć nowe życie. – Mężczyzna zamówił dla siebie czerwone, francuskie wino i usiadł wygodniej. – Dobrze. Pomijam pensję, ponieważ sprawy finansowe są w tym wypadku drugorzędne. Tym, co może panią zainteresować jest fakt, że pewnie służby upoważniły mnie do obiecania pani, że działalność społeczna, jaką prowadzi pani i inne sufrażystki przestania znajdować się w ich kręgu zainteresowania. – Przerwał na chwilę upijając łyk przyniesionego trunku. Widać było, że to, co ma zaraz powiedzieć nie przyjdzie mu łatwo. – Poza tym, zasugerowano mi zmianę polityki odnośnie pewnych publikacji, a może nawet przyjęcie nowych ludzi. Słyszała pani o Virginii Woolf? Bardzo utalentowana młoda dama... – Znacząco zawiesił głos. Gdy Christine kończyła mówić do redaktora, kelner zdążył przynieść jej kawę, sączyła ją delikatnie słuchając jego słów, miał rację niezbyt interesowało ją wynagrodzenie, bo choć Imperium zatajało wszelkie jej dokonania to pensję wypłacało regularną i całkiem przyzwoitą. Gdy wspomniał jednak o sufrażystkach na sekundę zamarła spoglądając w głąb filiżanki, gdy, oczywiście nie wprost, powiedział, że tajna policja przestanie gnębić kobiety, wraz, z którymi działała o równość praw, ręka lekko jej zadrżała, „Spokojnie Chris, tylko spokojnie, taka okazja może się nie powtórzyć a jeśli zrobisz coś głupiego i wykażesz nadmierne zainteresowanie gotowi jeszcze zmniejszyć swoją ofertę” myślała gorączkowo, na twarz starała się jednak przywołać maskę, co najwyżej, lekkiego zainteresowania, „Skoro jest okazja trzeba korzystać” pomyślała jeszcze odstawiając filiżankę na stolik. - Hmm, a jaką ja mam gwarancję, że choć jedno z pańskich słów jest prawdą, dotąd polityka imperium była, co najmniej wrogo nastawiona do działań moich i innych sufrażystek. – Mówiła starając się zachować obojętność. – I jakim cudem ta... Praca może być tak ważna by zmienić tak rygorystycznie przestrzegane dotąd tradycje, jestem inżynierem, nie zajmuję się... Aktywną polityką. – Skinął głową. I wyciągnął w jej stronę kopertę. – Sądzę, że zawartość tej koperty będzie służyć za gwarancje. – Christine, zajrzała do środka. Nakazy zwolnienia aktywistek z aresztu domowego i odwołanie zakazu publikacji pewnych bardziej postępowych dzieł. Wszystko oficjalne, potwierdzone pieczęcią, co prawda te egzemplarze to były kopie, ale sygnowane przez kogoś naprawdę wysoko postawionego. Nazwisko na dokumentach niewiele jej mówiło. Lamperouge? Nie słyszała, ale wszystkie były autentyczne. Spojrzała na swojego rozmówcę. Ten uprzedził pytanie. – Nie znam szczegółów, wiem, że jeśli wyrazi pani zgodę to jutro odleci pani z lotniska wojskowego sterowcem, którego cel przeznaczenia zna jedynie pilot i zostanie pani poinformowana na miejscu. - Przyjęła kopertę starając się zachować całkowity spokój, to było zbyt piękne by było prawdziwe, jej życiowa misja mogła zostać spełniona za jej życia, i to tak wcześnie. Wyjęła dokument z koperty, nie była, co prawda specjalistką od takich spraw, ale całość zdawała się jej prawdziwa „Trzeba będzie się dowiedzieć, kim jest ten cały...” Spojrzała jeszcze raz na list „Lamperouge” pomyślała starając się nie uśmiechać z radością.

Siedziała jeszcze chwilę myśląc i popijając kawę, redaktor siedział naprzeciw oczekując jej odpowiedzi, co prawda i tak miała zamiar się zgodzić, to, co mogła osiągnąć było zbyt cenne by mogła to porzucić ot tak, ale nie miała żadnego powodu by ten bufon nie podenerwował się jeszcze trochę.

-Zgoda - powiedziała nagle – może pan przekazać swoim pracodawcom, że z chęcią zajmę się ich sprawą. - Mówiła dalej wstając z fotela – Na lotnisko mam dostać się sama, czy ktoś zostanie wysłany by odebrać mnie z hotelu? – Dopilnuję żeby ktoś po panią przyjechał. Proszę spakować swoje rzeczy, nie wiem czy będzie okazja wrócić do Londynu. -Podróżuję bez obciążeń, ufam, że pańscy pracodawcy zapewnią mi wszystko, czego mogę potrzebować, skoro gotowi są na takie ustępstwa prawne z powodu tego zadania to dobrej jakości wyposażenie nie powinno być problemem. – Raczej stwierdziła niż zapytała.

Wychodząc z lokalu zaczepiła jeszcze kelnera.
-Tamten dżentelmen ureguluje mój rachunek.- Powiedziała z zadowoleniem, kawa za niemal pięćdziesiąt funtów powinna zaciążyć mu na portfelu, choć trochę.

Założyła na głowę kapelusz i opuściła restaurację Imperial w o wiele lepszym humorze, niż gdy do niej wchodziła, nawet przestało padać a z za chmur wyłoniło się słońce...

21 Października, Kinlochleven

Zgodnie z tym, czego się spodziewał, William zastał adiutanta na miejscu. Ten zasalutował służbiście i powiedział. – Generał czeka na pana, proszę za mną. – Szybkim krokiem zaprowadził go do gabinetu, w którym urzędował Huygens. Zobaczywszy porucznika generał skinął głową na powitanie. MacKennet zauważył, że jego przełożony minę ma ponurą i wpatruje się w leżące przed nim dokumenty. – No cóż, gratuluję Pułkowniku MacKennet. - William zamrugał szybko, próbując zwalczyć wrażenie, że coś jest nie tak. Dopiero po dobrej chwili dotarło do niego, że generał - chyba - się nie pomylił. W każdym razie założenie, że się mylił było o wiele bardziej niebezpieczne, niż myślenie, że się awansowało. Za tą drugą pomyłkę mógł zostać, co najwyżej wyśmiany, a za tą pierwszą... No cóż, generał nie słynął z łagodnego usposobienia. Strzelił obcasami i zasalutował sprężyście, prostując się jak struna. - Dziękuję, panie generale! – Huygens po raz kolejny już skinął głową, jego mina sugerowała wyraźnie, że ten awans nie jest wbrew pozorom powodem do zbytniej radości. – Jeszcze raz gratuluję awansu panie pułkowniku. – Cień smutnego uśmiechu zagościł na jego ustach. – Razem z rozkazami dotyczącymi tej sprawy przyszły też inne. Zostaje pan przeniesiony z jednostki do służby bezpośrednio pod rozkazami Admirała Floty Powietrznej Jej Wysokości Lelouch’a Lamperouge. Rano poleci pan podstawionym przez flotę sterowcem na HMAS Avalon. Ma pan jakieś pytania? - Skrzywił się lekko, przez moment. Prawie niezauważalnie, ale obawiał się, że generał i tak to wychwyci. No cóż, ale trudno było się powstrzymać. Lubił swoją pracę, nowe technologie i szkockie poligony, a teraz... No, ale trudno, nie miał nic do powiedzenia na ten temat. Armia to armia. - Tak jest, panie generale! Chciałbym zapytać, czy są jakieś bliższe dane na temat moich zadań we flocie? – Generał pokręcił głową. – Jedynie, że będzie pan podlegał bezpośrednio Admirałowi. Jeśli to wszystko, niech pan się przygotuje do podróży. – Sugestia była delikatna, ale w połączeniu ze sporą ilością dokumentów na biurku nadto wyraźna. Skinął głową.
- Panie generale, służba pod pańskimi rozkazami była... - Zawahał się przez moment, szukając właściwych słów - Ważnym doświadczeniem. Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się tu wrócić. - Zasalutował i opuścił pomieszczenie, żeby nie zajmować więcej cennego, generalskiego czasu.

21 Października, Morze Chińskie – Fregata Abukuma

Kapitan Yūto Ayase spoglądał ze zdziwieniem na pierwszego oficera. – Łódź podwodna? To niemożliwe, żadna z jednostek podwodnych Floty Pacyfiku nie operuje na tym obszarze, po tamtym incydencie z 58 admiralicja zadbała żeby nie doszło do podobnej pomyłki. – Oficer posłusznie skinął głową, ale jego mina wskazywała, że nie jest przekonany. Coś uderzyło w burtę i prędzej mogła to być łódź podwodna niż nieoznaczona rafa czy skały, za długo już pływali po tym akwenie. Kapitan też o tym wiedział, ale nie chciał dopuścić myśli, że jakieś inne państwo dysponuje tą technologią do siebie. A mimo to zrobił to, o czym obaj myśleli. – Zmienimy kurs. – Spojrzał na mapę i wytyczył nowy kurs na podstawie najprawdopodobniejszej trasy nieistniejącej łodzi podwodnej.

Tymczasem Nagasumi zbyt zajęty był doraźnym naprawianiem uszkodzeń wywołanych zderzeniem by zastanawiać się, co je spowodowało ani tym bardziej, co się właśnie dzieje na mostku. Stojąc po kolana w wodzie pracował przy pompie, jednocześnie pilnując czy prace przy tamowaniu przecieku przebiegają sprawnie. Odcięli pomieszczenie pierwsze, ale nim też trzeba się będzie zająć, kiedy skończą tutaj. Zastanawiał się nad możliwymi rozmiarami przecieku i nad tym jak zabrać się za łatanie go w pomieszczeniu pewnie już prawie całkiem zalanym. Nie zauważył zmiany kursu a pod pokładem, przy wytężonej pracy nie słychać było trwającej w tym samym momencie na górze krzątaniny. Dopiero dwa wybuchy przy rufie dotarły do pracujących na forpiku.

„Torpedy!” Ta myśl była pierwszą, jaka przyszła mu do głowy. Był na Abukumie, w 1858, gdy z powodu mgły łódź podwodna Kajiki zaatakowała ich, ale od tego czasu podjęto różne środki ostrożności mające temu zapobiec. Zresztą tego dnia pomimo wiatru pogoda była dobra i nie można było przeoczyć ani bandery Cesarstwa Japońskiego ani pomylić fregaty klasy Kuma z jakimkolwiek innym typem okrętu... Nie było czasu na deliberacje, jeśli to faktycznie były torpedy to uszkodzenia na forpiku stawały się najmniejszym problemem. Shimazu wiedział, że trzeba działać jak najszybciej.
Jabberwocky
Majtek
Majtek
Posty: 100
Rejestracja: sobota, 23 sierpnia 2008, 03:29
Numer GG: 12017892
Lokalizacja: Cieplice

Re: [Steampunk] 1861

Post autor: Jabberwocky »

Christinne Emma Troy

Christine nawet nie zauważyła drogi powrotnej do swojego apartamentu w hotelu Savoy, w jej głowie wciąż panowało lekkie zamieszanie wywołane wydarzeniami sprzed chwili, miała co prawda pewne wątpliwości co do hojnej oferty, nauczyła się już, że nieufność w stosunku do reporterów i polityków zwykle się opłacała, oni nigdy nie mówią całej prawdy.

Gdy tylko weszła do swojego apartamentu rozpoczęła przygotowania do przyszłej podróży, nie miała co prawda pojęcia gdzie i po co się udaje ale były dwie rzeczy bez których nigdzie by się nie ruszyła. Po pierwsze, szyty na miarę wedle jej wskazówek, strój roboczy, składały się na niego twarde i może nieco za sztywne, czarne skórzane buty, sięgające za kostkę, mocne, wzmocnione skórą na kolanach brązowe spodnie, biała koszula zapinana na stalowe guziki i brązowa kurtka z wszytymi niewielkimi metalowymi płytkami, które to miały za zadanie uchronić noszącego przed zranieniem w wypadku wybuchu kotła lub podobnych nieprzyjemności mogących sie przytrafić przy pracy, wszystko to, włącznie z butami posiadało kieszenie i uchwyty na wszelkie śrubki, nakrętki czy niewielkie narzędzia których mogłaby potrzebować przy pracy. Drugą rzeczą którą zapakowała był... talizman, co prawda nieco się go wstydziła, bo jak to wyglądało, ona, postępowa i niezależna kobieta, otwarcie zaprzeczająca istnieniu wszelkich bóstw nosiła ze sobą talizman szczęścia... „Głęboko w psychice ludzi musi być zakorzenione coś co sprawia że potrafimy pokładać wiarę w takie symbole” pomyślała lekko zawstydzona, zakładając na szyję zawieszony na czarnym sznurku kościany medalion otrzymany od jednego z afrykańskich szamanów, przedstawiał on słonia, jej „zwierzęcego opiekuna” jak to określił szaman, i choć zawsze twierdziła ze nosi go tylko z sentymentu do Afryki to czuła się nico niepewnie bez niego.

Gdy spakowała swój niewielki bagaż do równie małej walizki spojrzała na zegar, była już niemal siedemnasta, „Czas na herbatę” pomyślała z zadowoleniem, była to chyba jedyna angielska tradycja którą lubiła, zeszła więc do hotelowej restauracji by napić się spokojnie słuchając cichej gry na fortepianie, „Ciekawe, czego może ode mnie chcieć RIS?” zastanawiała się popijając swoją ulubioną herbatę Earl gray „ Może pracują nad nową bronią? Niee, przecież to dla mnie to zaledwie hobby, mają lepszych specjalistów w tej dziedzinie?” myślała podczas gdy muzyk skończył utwór, nagrodziła go więc lekkimi brawami „Hmm, a może chcą mojej opinii w sprawie nieznanych zagranicznych mechanizmów, ponoć wywiad zdołał nakraść nieco urządzeń z Japonii” pomyślała, w tle pojawiła się kolejna melodia, to było całkiem prawdopodobne, jeszcze nie znalazła się maszyna której prędzej czy później Christine nie była by w stanie rozgryźć, to bez wątpienia był wartościowy talent „Ha, a może po prostu znów chcą się mnie pozbyć, tym razem może i na zawsze” zasępiła się, to niestety było równie prawdopodobne, eufemizmem było by stwierdzenie że angielscy notable jej nie lubili. Czy możliwe było aby całe to przedstawienie miało służyć jedynie jako preludium do zamachu? Inni mogli by w takiej sytuacji spanikować, ale nie ona, nie kobieta która musiała przez osiem lat przetrwać w afrykańskiej dziczy, możliwość zamachu wprawiła ją raczej w zamyślenie niż strach, przeszła więc do recepcji i poprosiła o pióro i papier, będzie musiała odebrać jedną ze swoich pamiątek z Afryki którą pozostawić wolała dotąd w skrytce bankowej, recepcjonista zmotywowany trzydziestoma funtami przyobiecał dostarczyć jej wiadomość do banku w ciągu godziny.

Christine wróciła do swojego pokoju, nie miała już nic do zrobienia więc aby zająć czymś myśli i ręce wyjęła z leżącej na stoliku torebki niewielki śrubokręt i zaczęła z nudów rozkręcać i skręcać mały silniczek parowy który służył jako ozdoba pokoju, co ciekawe był on w pełni funkcjonalny, nie był to odlew a prawdziwy miniaturowy silnik. Gdy do drzwi jej pokoju zapukał ktoś z obsługi hotelu, wstała, odłożyła na stół niemal kompletny mechanizm drugiego silniczka zrobiony z „niepotrzebnych części” pierwszego i otworzyła drzwi, młody chłopak który stał za nimi wręczył jej niewielką paczkę z logo banku Londyńskiego na wierzchu, dała mu napiwek i zamknęła drzwi, położyła paczkę na stole, spokojnymi ruchami rozwiązała sznurek i zdjęła nawoskowany papier w który zapakowane było niewielkie drewniane pudełko, ze środka wyjęła swój, i to dosłownie swój, rewolwer oraz kaburę do niego, sama go zaprojektowała i zbudowała, nie było to co prawda dzieło mistrza ale pozwolił jej przetrwać w Afryce co zapewniło mu zaufanie właścicielki, Christine popatrzyła na niego z uśmiechem, przetarła lekko zdobiące go ryty własnej roboty, przedstawiały one sawannę i dwa walczące lwy, zawsze była zadowolona z tego obrazu, uważała go za jeden z lepszych jakie wykonała. W pełni już spokojna przeczyściła jeszcze mechanizm rewolweru i załadowała bęben, teraz pozostało jej jedynie czekać....

Obudziło ją uporczywe pukanie do drzwi, zaspana podniosła się z łóżka i przetarła oczy, za oknem było jeszcze ciemno, co oni do cholery sobie myślą, budzić ją o tej porze.
-Spokojnie, zaraz otworzę, musze się ubrać! - Powiedziała tonem sugerującym mord w przypadku niewielkiej wagi sprawy przez którą nie mogła się wyspać.

Założyła szybko sukienkę i ruszyła do drzwi, kilka kroków przed nimi zatrzymała się jednak, właśnie oprzytomniała na tyle by uświadomić sobie swoje wczorajsze spekulacje o intencjach wojskowych którzy chcieli ja wynająć, wróciła się do stołu i chwyciła rewolwer, podeszła znów do drzwi, tym razem ostrożniej.
-Już, już, bez nerwów- powiedziała gdy pukanie stało się głośniejsze
Chwyciła za klamkę lewą ręką, odetchnęła głęboko i szarpnęła mocno drzwi jednocześnie wyciągając dłoń z rewolwerem przed siebie.

-Eeeeee, mam nadzieję że nie przeszkadzam?- powiedział nerwowo jeden z hotelowych boyów, lufa rewolweru znajdowała się niecały cal od jego oka, zamrugał kilkakrotnie i głośno przełknął ślinę – nie chciałem pani przeszkadzać ale tamten dżentelmen uparł się że musi się z panią spotkać – Tłumaczył się szybko, uświadamiając sobie jednocześnie, że wystarczy lekkie zgięcie palca aby jego głowa stała się jednością ze ścianą za jego plecami, zaczął się lekko pocić...
-Jaki dżen.. ?- Zaczęła wrogim tonem Christine, nie zdążyła jednak skończyć gdyż z lewej strony drzwi wystrzeliła czyjaś ręka wyrywając jej rewolwer z dłoni, w tym samym momencie boy zemdlał.

-Ma chłopak wyczucie – Powiedział z rozbawieniem przybysz, spojrzał na twarz Christine na której odmalowywały się emocje pomiędzy strachem a wściekłością, z przewagą tej drugiej, uśmiechną się szerzej. - Proszę się nie bać, jestem James Fulton z RIS'u, mam panią zawieść na lotnisko – mówił dalej pokazując legitymację – Proszę zabrać swoje rzeczy i zejść do recepcji, ruszmy natychmiast – rzucił jeszcze podając jej rewolwer i spokojnie odchodząc w dół schodów.

Chris była lekko oszołomiona tym co się właśnie zdarzyło, agent był bezpardonowy, i nieludzko szybki, z drugiej strony ulżyło jej, najwyraźniej nie chcieli jej zlikwidować, gdyby taki był ich cel była by już trupem... Jako że najwyraźniej mieli podróżować w tajemnicy, nie musiał przejmować się odpowiednim strojem, zrzuciła więc niewygodną sukienkę i założyła swoje robocze ubranie, lepiej się w nim czuła, założyła jeszcze medalion i przypięła kaburę do której włożyła rewolwer po czym szybko zeszła na parter hotelu.

Agent Fulton czekał na nią na zewnątrz obok samochodu o przyciemnionych szybach, mimo wariactwa całej sytuacji, które przypominało jej tanie książki przygodowe, zaczęła się zastanawiać jaki silnik kryje się pod maską automobilu i jak przyciemniono jego szyby, odruchy inżyniera z którymi ciężko walczyć.
-Proszę wsiadać, bo pociąg nam ucieknie – Powiedział ze śmiechem Agent.
-Jaki znów pociąg do cholery? - Zapytała zirytowana Christine, cała ta sytuacja była nieco zbyt chaotyczna jak na jej gust.
-Zobaczy pani – Odparł wciąż uśmiechając się tajemniczo.

Jechali niemal godzinę, wyjechali z Londynu a teraz znaleźli się na samotnym przejeździe kolejowym w okolicach niewielkiej wsi. Kierowca okazał się kiepskim kompanem, mimo że cały czas się uśmiechał nie chciał odpowiedzieć na żadne pytanie, mówił tylko:
-Wszystkiego dowie się pani na miejscu.. - niestety nie chciał nawet powiedzieć na które dokładnie lotnisko się kierują.

Po chwili na przejeździe zatrzymał się pociąg wiozący, jak można było wywnioskować po zapachu i odgłosach, bydło.
-Ja mam niby tym jechać ?– Zapytała Christine wskazując palcem na brudny i cuchnący pociąg, jej mina sugerowała że udzielenie pozytywnej odpowiedzi może skończyć się nagłą śmiercią odpowiadającego.
-Oczywiście- Powiedział James szczerząc zęby- proszę za mną.
Naburmuszona panna Troy ruszyła za nim, co innego mogła zrobić, sama zgodziła się na ten los.

Agent otworzył drzwi „przedziału”, Christine spojrzała z niechęcią do środka i zrobiła chyba najgłupszą minę w swoim życiu, to co miało być w jej mniemaniu wagonem dla krów okazało się luksusowo urządzonym przedziałem godnym by wozić królów, stare dębowe meble obite aksamitem, piękny żyrandol korzystający najwyraźniej z elektryczności i luksusowe łóżko zajmowały większość przestrzeni.
-Tam ma pani łazienkę – powiedział jeszcze agent wskazując na drzwi po lewej – Ja, razem z samochodem, jadę wagonem z tyłu, jeśli coś się stanie proszę dać mi sygnał tamtym przyciskiem- Wskazał na duży czerwony guzik na ścianie. - Niestety ze względów bezpieczeństwa drzwi pani wagonu zostaną zamknięte do końca podróży – rzucił jeszcze i zaprosił ją gestem do środka.

Pierwszy raz w życiu Christine zaniemówiła, metody działania jej nowych pracodawców były co najmniej... niekonwencjonalne, „Skoro jest okazja to trzeba korzystać” pomyślała patrząc na łóżko, rozebrała się więc i położyła by kontynuować przerwany sen, stukot kół nie przeszkadzał jej na szczęście ani trochę, zbyt wiele czasu spędzała z pociągami by mogły wybić ją przebudzić, ułożyła się więc wygodnie i zasnęła.

- Witam naszą nową agentkę, jesteśmy na miejscu- powiedział, szczerząc zęby tuż nad jej twarzą, agent Fulton, popatrzyła na niego wrogo, jeśli myślał że zdoła ją tym zaniepokoić czy zdenerwować to głęboko się mylił.
- Czy ktoś kiedyś połamał panu nos i szczękę za jednym zamachem panie Fulton?- zapytała spoglądając jednym okiem w którym skupiła całą niechęć jaką obecnie dysponowała.
- Nie droga pani – odpowiedział ze śmiechem
- A chciałby pan zobaczyć jak to jest? Jeśli nie to proszę się odsunąć.
Agent odstąpił, i choć było widać że cała sytuacja wyraźnie go bawi to na jego twarzy można było zauważyć cień niepewności.
-Czekam na zewnątrz -rzucił jeszcze

Chris ubrała się spokojnie i umyła, zjadła też lekkie śniadanie które znalazła na stole i wypiła kawę, kiedy uznała że jest już gotowa zapukała w drzwi, Fulton otworzył je z zewnątrz i podał jej rękę, nie zwróciła na nią uwagi i zgrabnie wyskoczyła na wysoki nasyp kolejowy pod nią. Słońce raziło jej oczy przyzwyczajone do mętnego światła w wagonie ale szybko odzyskała ostrość widzenia.
- A więc jesteśmy droga pani, oto Avalon...
"Beware the Jabberwock, my son!
The jaws that bite, the claws that catch!
Beware the Jubjub bird, and shun
The frumious Bandersnatch!"

Wkrocz w świat mrocznego milenium
Artos
Kok
Kok
Posty: 928
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 19:37
Numer GG: 1692393
Lokalizacja: Świnoujście - Koszalin -Szczecin
Kontakt:

Re: [Steampunk] 1861

Post autor: Artos »

Nagasumi Shimazu

Prace naprawcze na forpiku były przeprowadzane w miarę szybko i sprawnie. Nic nie zdawało się zakłócać prac. Sprawność załogi była na tyle wystarczająca, iż woda przybywała bardzo powoli, co dawało możliwość przynajmniej prowizorycznego załatania dziur powstałych przez zderzenie. Nic nie zapowiadało, by miały nastąpić jakiekolwiek dalsze problemy szczególnie, że już po dwóch minutach udało się dotrzeć dwuosobowej grupie mechaników wraz z potrzebnymi narzędziami (a dokładniej z zestawem narzędzi i spawarkami gazowymi) i płytami stalowymi tej samej klasy co konstrukcja okrętu (lecz cieńszymi, gdyż byłą to naprawa prowizoryczna). Mechanicy zajęli się swą pracą, zakrywając prowizoryczne łaty płytami i przy pomocy Takagamiego i Hazumu załatali w kolejne kilka minut wszystkie mniejsze otwory. Został tylko jeden, o przybliżonej średnicy 200mm, lecz poziom wody już się nie podnosił. Nagasumi już miał zostawić resztę pracy swym podwładnym, lecz doszło do dwóch kolejnych eksplozji na rufie. Siła uderzeniowa popchnęła wszystkich do przodu przyprawiając ich o kilka niepotrzebnych siniaków na ciele. Częściowo przyspawana płyta na ostatnim i największym uszkodzeniu w tym pomieszczeniu ledwo się trzymała na krótkim spawie, lecz jakimś cudem wytrzymała przeciążenia jakie zapanowały w tamtym momencie na kadłubie. Wszyscy nie zważając na nic rzucili się do przytrzymania jej i stawiając opór napływającej wodzie zaspawali w końcu, mimo że nie było to tak prostym zadaniem jak za pierwszym razem.
Dopiero teraz była chwila na jakiekolwiek myśli. Shimazu opadł zadyszany po ścianie na ziemię. Woda sięgała mu przez to po szyję, lecz uczucie zimna i ochłody po męczącym wypompowywaniu jej dawały wiele przyjemności. Jego umysł zaczął na nowo pracować i skupiać się na najważniejszych rzeczach i informacjach jakie udało mu się zgromadzić.

- Takagami, leć na pokład i otwórz właz do tego pomieszczenia. Weź ze sobą jeszcze trzech ludzi i podłączcie przez powstały otwór pompę dziobową i zacznijcie wypompowywać stamtąd wodę, aż do przybycia ekipy mechaników, którzy już zajmą się przeciekiem. Prawdopodobnie tak jest on poszarpany, że nie da się tego załatwić prowizorycznie, a i wody tam prawie do pokładu jest. Ichigo, przejmujesz stanowisko przy pompie wraz z Hazumu. Gdy wypompujecie już ją dołączycie do Takagamiego.

Wskazał na zamknięte przez nich drzwi (gdzie był większy przeciek, który zostawili na później, gdy zaczęli zajmować się forpikiem), by po chwili zwrócić się do mechaników przy nim stojących.

- Dobrze, że jesteście. Biegniemy na rufę, tam dopiero musi być zabawnie. Nie da się w końcu wjechać rufą na rafę dwukrotnie w odcinku kilku minut. Pewnie oberwaliśmy od nieprzyjaciela.

Mechanicy kiwnęli głowami na znak aprobaty i cała trójka wybiegła z forpiku. Tym razem nie było tak trudno przebić się przez korytarz. Wyglądało to tak, jakby wszyscy już zostali postawieni w stan gotowości bojowej i pod pokładem znajdowała się zaledwie garstka marynarzy, która w biegu była rekrutowana do pomocy. Gdy dotarli było ich już nie trzech a dwunastu, co znacząco przyspieszyć mogło prace. To co tam zastali jednak okazało się jednym z najgorszych scenariuszy. Woda która wylała się po otworzeniu śluzy przeciągnęła trzy osoby nie przygotowane na taką możliwość po korytarzu, nie krzywdząc ich zbytnio na szczęście. Gdy całej ekipie udało się wejść do środka zobaczyli jeszcze dwie ekipy już zajmujące się uszkodzeniami w tym sektorze co ich trochę uradowało. Jednakże po zamknięciu włazu okazało się, że wody zbyt szybko przybywa. Po zaledwie minucie się gała im ponownie po kolana. Spowodowane było to dość solidnym poszarpaniem kadłuba. Wszędzie znajdywało się mnóstwo większych dziur, a i na niektórych wiązaniach puściły nity. Mechanicy od razu rzucili się do roboty, a Nagasumi wsparł ich jeszcze dodatkowymi trzema ludźmi. Z siedmioma pozostałymi wbiegł po drabinie na wyższy poziom i zaopatrzył ich w pompy ręczne z wiadomym zamiarem. Wszyscy szybko zabrali się za robotę. Trudno twierdzić, że ich praca dawała pozytywne skutki, gdyż wody nadal przybywało, jednak dzięki ich pracy i działaniu głównej pompy uruchomionej przez inne ekipy udało się spowolnić jej napływ. Shimazu nadal trzymał swą pompę lecz jeszcze nie pomagał im. Najpierw musiał skomunikować się z mostkiem.

Na mostku również panowało spore zamieszanie. Komandor Yūto starał się z całych sił poprawić kurs niebezpiecznie zmieniany z powodu niesprawności jednej ze śrub. Dodatkowe trudności sprawiała łódź podwodna na którą próbowali zapolować. Zgodnie z wytyczonym kursem udało się dostrzec ślad zostawiony przez peryskop atakującego. Artylerzyści kończyli przygotowania do ostrzału. Nagle rozszedł się głos z rur komunikacyjnych:

- Shōsa Yūto-sama! Shōsa Yūto-sama! (Komandorze podporuczniku Yūto! Komandorze podporuczniku Yūto!)

- Shōi Shimazu-san? (Podporucznik marynarki Shimazu?)

- Hai, watashi wa iru (Tak, to ja)


Kapitan spojrzał na oznakowanie rury i od razu zdał sobie sprawę z lokalizacji. Nagasumiego

- Jakie są uszkodzenia afterpeak’a?

- Ciężkie komandorze. Proszę o przysłanie do pomocy z dwudzistu ludzi, inaczej nie gwarantuje utrzymania się jednostki dłużej niż pół godziny.

- O której skończycie jeśli podeślę ludzi?

- Chmmm... do godziny 4


Kapitan spojrzał na zegarek. Była godzina 9:17.

- Dostaniecie ludzi.

- Jak sprawa stoi z atakującym?

- Zdaje się, że próbuje nam uciec. Ostrzelamy go dla pewności. Wiecie co robić.

- Wakarimashita (zrozumiałem)


Shimazu szybko odskoczył od rury i dołączył do reszty towarzyszy. Widział jak jego ludzie odpompowują wodę z afterpeak’u i jak zakładane są belki rozporowe. Praca wrzała a wody cały czas przybywało. Dodatkowo prace utrudniały wały napędowe prowadzące od silników na śródokręciu do śrub, co stwarzało niekorzystne środowisko. Belek rozporowych w końcu na wale nie można było oprzeć, lecz mechanicy byli na tyle pomysłowi, że ustawiali w każdym miejscu dwie pod różnymi kontami. Zajmowało to więcej czasu, lecz to była jedyna słuszna decyzja. Może i belki mniejszy nacisk wytrzymają i będzie trudniej je utrzymać w tych pozycjach, ale przynajmniej nie zatoną do czasu właściwych napraw na morzu polegających na poprawieniu gum uszczelniających i zanitowaniu złącz.

Na mostku nadal panował gwar. Łódź podwodna która ich zaatakowała w końcu się wynurzyła. Na tą okazję czekał kapitan. Nawet rodzime łodzie podwodne nie mogą zbyt długo utrzymać się pod wodą. Nie da się przecież pływać, gdy wszystkie spaliny idą do środka. Wywołałoby to jedynie zaczadzenie załogi. Gwar pokładu i mostku został nagle zagłuszony przez salwy z dział kalibru 229mm...
Obrazek
Obrazek
War, war never changes...
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Steampunk] 1861

Post autor: BlindKitty »

William MacKennet

Skinął głową adiuntantowi, mijając go w przejściu, i wyszedł na dwór. Wciągnął głeboko powietrze i spojrzał w dal. Miał przeczucie, że długo go tutaj nie będzie. Może nawet już nigdy.
Avalon, tak? Dobrze, niech będzie i Avalon. Skoro tego potrzebuje mój kraj, to jest to moim obowiązkiem. Schował twarz w dłoniach, przesuwając zrogowaciałymi palcami po długich, nieładnych bliznach. Technologia. Ale blizny nie bolały, przyzwyczaił się do nich. Adiutant zawsze patrzył na niego ze strachem, jak na monstrum. Ale przy tych rozmiarach - i tych bliznach - było to dość naturalne zachowanie. Szeregowcy zwykle omijali go łukiem i bardzo starannie omijali wzrokiem jego twarz, tak jakby bali się że gapienie się na jego obrażenia sprawi, że będzie zły.
Pokręcił głową. Od tego przecież był, żeby nieudane eksperymenty przytrafiały się jemu, a nie komuś na froncie. Cieszył się że wypadek nie pozbawił go oczu, nic innego go zbytnio nie martwiło.
Po chwili zawrócił jednak i machając papierami przed nosem adiutanta, załatwił sobie nowe mundury. Właściwie wystarczyłoby wymienić pagony, ale armia miała na tyle niewielu oficerów, że mogła sobie pozwolić na wymianę całych mundurów zamiast prucia i doszywania. Szczególnie że tradycyjne, szkockie mundury - niewiele różniące się od tradycyjnego stroju - naszywki miały nie na pagonach, ale bezpośrednio na rękawach koszul.

Potem spakował swoje osobiste rzeczy - wielkie słowa, poza mundurami i mieczem nie miał wiele, nawet książki tylko wypożyczał - i przygotował się do wyjazdu. Dopiero teraz poczuł jak niewiele tak naprawdę łączyło go z tym miejscem. Nie miał własnej pościeli, ubrań poza mundurami, praktycznie żadnych pamiątek. Jedno tylko małe, drewniane pudełko z łuską w środku i napisem na wieczku "Memento mori".
Łuska po pocisku który zabił młodego MacDonalda. Symbol tego że zawodzi nie tylko technika, ale czasem też człowiek.

O świcie, wbity w nowy mundur z dystynkcjami pułkownika, stał na płycie lądowiska. Oczywiście nie na tej samej, do której mieli przycumować jego sterowiec, to byłoby dość nierozsądne; obserwował jego lądowanie z kilkudziesięciometrowej odległości. Kiedy sterowiec został przymocowany do ziemi, podszedł do niego.
Jakiś sierżant zasalutował mu.
- Pułkownik MacKennet? - spytał.
- Tak, to ja. Legitymować się? - odparł William, bezwiednie dotykając twarzy.
- To nie będzie konieczne. Prosimy do kajuty - gestem wskazał wnętrze gondoli sterowca - czy potrzebuje pan pouczenia na temat zachowania na pokładzie?
- Nie, nie będzie to konieczne. Znam procedury - ostatnio latał sterowcami kilka razy, pomiędzy różnymi poligonami, nie potrzebował dodatkowych pouczeń. Szczególnie że rzadko kiedy trzeba było je brać po uwagę; sterowce należały do niespotykanie stabilnych urządzeń.

A potem, po długim i nieciekawym locie, ujrzał HMAS Avalon...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [Steampunk] 1861

Post autor: Perzyn »

22 Października, Baza Wojskowa gdzieś w rejonie Wzgórz Cheviot

Christine była inżynierem i myślała, że jeśli chodzi o maszyny to nic jej nie zaskoczy. Myliła się. Patrzyła się z rozszerzonymi oczami na zjawisko, jakie unosiło się nad nią. Latała już sterowcami, zaprojektowała nawet kiedyś jeden, ale proporcje... Proporcje nie mogły się zgadzać. Jej mosty, filigranowe konstrukcje wytrzymujące tony robiły wrażenie na laiku, Avalon robił wrażenie na każdym. Olbrzymia, lśniąco biała czasza musiała mieć prawie kilometr „Nie, raczej półtora” wyćwiczone oko pozwoliło Christine lepiej ocenić wielkość latającego olbrzyma. Mimo, że musiała szacować parę szybkich obliczeń dało jej pewność. Coś takiego nie miało prawa latać, nie z gondolą wielkości niszczyciela i tymi wszystkimi działami. A jednak, nie dało się zaprzeczyć, że flagowy okręt powietrzny Floty Powietrznej Jej Królewskiej Mości unosi się niczym latająca wyspa Laputa z cyklu powieści o Guliwerze.

Milczenie wywołane wymieszanymi po równo zaskoczeniem, zachwytem i niedowierzaniem przerwał agent Fulton. – Widok faktycznie robi wrażenie, ale zaraz będzie mogła pani obejrzeć sobie wszystko z bliska. – Wskazał ręką na przycumowany niedaleko sterowiec, tym razem już normalnych rozmiarów, w zasadzie nawet bardzo mały. Wsiedli do pojazdu o gondoli niewiele większej od przeciętnego samochodu i już po chwili zmierzali w stronę latającego kolosa. Z każdą chwilą HMAS Avalon zbliżał się odsłaniając kolejne szczegóły. Christine dbała o estetykę swoich dzieł, które choć miały być przede wszystkim praktycznie, nie mogły jednak szpecić krajobrazu, podobną staranność dostrzegła teraz w elementach Avalonu. Taki mały szczegół, jak to, że żeliwne barierki otaczające zewnętrzny pokład gięte były w kształt splecionych konarami jabłoni świadczył o kunszcie budowniczych. Również dwa znajdujące się po obu stronach rufy tunele osłaniające śmigła poza tym, że zwiększały wydajność napędu otoczone były siecią misternych, skrywających odprowadzające dym z silników kominy, reliefów wyobrażających gałęzie jabłoni upstrzone owocami. Aż trudno było jej uwierzyć, że to naprawdę jednostka bojowa, mimo, że działa tak na pokładzie, jak i na zawieszonych pod nim wieżyczkach nie pozostawiały, co do tego najmniejszej wątpliwości.

Trap prowadzący na pokład był wąski i wstrząsany powiewami wiatru, ale dzięki linom po obu stronach oraz doświadczeniu w przemierzaniu zdradliwych ścieżek, czy to bagiennych czy to pustynnych, Christine zdołała bez przeszkód go pokonać. Dookoła rozpościerała się panorama jesiennych wzgórz i wrzosowisk. Nagle dał się usłyszeć syk wypuszczanej pary i metalowe drzwi prowadzące do środka gondoli rozsunęły się. Fulton bez słowa poprowadził Christine korytarzami wewnątrz, musiał być tu już kiedyś, bo doskonale się orientował, dokąd idzie, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Zaprowadził ją do pokoju, który skojarzył jej się z salą konferencyjną. Wisząca naprzeciw drzwi tablica, długi stół, przy którym stały rzędy krzeseł i niedomknięta szafa, w której, jak zdołała zauważyć znajdowały się długie, zwinięte rulony płótna, zapewne mapy. – Proszę tu poczekać, kapitan przyjdzie, gdy tylko obowiązki mu na to pozwolą. – Agent wyszedł, zostawiwszy Christine samą sobie i swoim myślom.

21 Października, Morze Chińskie – Fregata Abukuma

Dookoła wrzała gorączkowa praca. Przecieki były mniejsze niż na forpiku, ale za to było znacznie więcej, najwyraźniej torpedy były niskiej jakości, albo ledwie trafiły. Niezależnie od przyczyn, sytuacja powoli się poprawiała. Shimazu z niechęcią patrzył na ustawione dziwacznie belki rozporowe, ale nie dało się z tym nic zrobić, nie w tych warunkach.

Tymczasem ich tajemniczy przeciwnik wynurzył się. Nikogo z obecnych na mostku nie zdziwiło, że pierwszy raz widzą taką łódź, choć akceptacja, że to jednak nie jest żaden z okrętów Floty Pacyfiku nie była łatwa. Komandor Yūto oderwał lornetkę od oczu. – Ognia! – Działa pokładowe i ich obsługa tylko czekały na wykrzyczany do rury rozkaz. Grzmot wystrzałów słychać było nawet pod pokładem.

Nagasumi właśnie próbował ocenić uszkodzenia przy śrubie. Wały napędowe, przekładnie i cała reszta napędu były nieuszkodzone, wciąż pracowały równo, ale znoszenie statku z kursu oraz brak cichego szumu pracującej śruby po prawej stronie wyraźnie dawały do zrozumienia, że bez napraw przeprowadzonych na zewnątrz nic się nie poradzi, może nawet potrzebny będzie suchy dok. Zastanawiał się właśnie czy nie warto przekazać wiadomości do maszynowni, gdy dotarł do nich przytłumiony odgłos oddanej salwy.

Trafienie w poruszający się obiekt, zwłaszcza, jeśli jest stosunkowo niewielki jest trudne, szczególnie, gdy strzela się z działa. A jednak nie na darmo szły długie szkolenia i doświadczenie wyniesione ze służby, oprócz kilkunastu rozbryzgów wody towarzyszących pudłom, dał się słyszeć metaliczny odgłos, gdy trzy pociski jeden po drugim uderzały w kadłub pozbawionej jakiegokolwiek oznakowania łodzi. Ku zdziwieniu i zawodowi załogi Abukumy był to jedyny widoczny efekt ostrzału. Tylko kapitan i artylerzyści, obserwujący sytuację przy użyciu lornetek widzieli, jak trzydziestocentymetrowe pociski ześlizgują się po czarnej powierzchni wrażej jednostki. Również tylko oni zobaczyli, jak otwierają się podłużne szpary po obu stronach kadłuba, za to olbrzymie kłęby purpurowego dymu, jakie z nich buchnęły zobaczyli wszyscy, którzy nie zajmowali się akurat łataniem uszkodzeń. Okręt podwodny przyśpieszył i oddalał się coraz bardziej od okaleczonej fregaty zostawiając za sobą szeroki kilwater. – Nie dogonimy go z uszkodzoną śrubą. – Masao Takahata, drugi oficer, wypowiedział na głos to, o czym pomyśleli niemal wszyscy. Nikt nie wypowiedział jednak, że nawet w pełni sprawna fregata mogłaby mieć problem z dogonieniem uciekającej łodzi.

Shimazu Nagasumi nie miał pojęcia o tym, co działo się na zewnątrz, był zajęty. Przekazał maszynowni, żeby wyłączyli silnik napędzający prawą śrubą i teraz, gdy wał przestał się obracać naprawy po tej stronie przebiegały szybciej. Nagle usłyszał gwizd z rury komunijacyjnej oznaczający nadchodzącą wiadomość. - Shōi Shimazu-san, komandor Yūto oczekuje pana na mostku, zameldować się jak najszybciej i złożyć raport na temat stanu jednostki!

22 Października, Baza Wojskowa gdzieś w rejonie Wzgórz Cheviot

Wielki. To było pierwsze słowo, jakie przyszło mu do głowy. William nie mógł uwierzyć, że Avalon jest aż tak olbrzymi. Widział już kilka sterowców bojowych, ale przy tym, na który właśnie patrzył wyglądały jak zabawki. Z początku widział tylko czaszę, białą z herbem rodziny królewskiej namalowanym z boku, lecz szybko przybliżali się do celu i już po chwili dostrzegł więcej szczegółów. W przeciwieństwie do Christine jego uwagę przykuło, co innego. Najpierw działa na wieżyczkach. Nie potrafił dokładnie ocenić kalibru, ale musiał być naprawdę potężny, co najmniej 550 milimetrów. A gdy wreszcie napatrzył się na miotające śmierć z nieba molochy dojrzał równe rzędy stojących na pokładzie działek. Cztery lufy, po 20 milimetrów każda, miotające łącznie 800 pocisków na minutę. Doskonale znał tę broń, sam je kiedyś testował. Szybko policzył baterie przeciwlotnicze. Dwadzieścia z jednaj tylko strony. Po raz kolejny uświadomił sobie jak olbrzymi jest okręt, na którym będzie od teraz służył.

- Witam panie pułkowniku! Proszę za mną. – Młody mężczyzna w białym mundurze floty powietrznej zasalutował. William przywitał się z nim i pozwolił poprowadzić przez korytarze. Nie musieli długo wędrować. – Pan Kapitan niedługo przyjdzie, proszę tu na niego poczekać. – William zajrzał do pomieszczenia, które właśnie otworzył jego przewodnik. Jego oczom ukazała się typowa sala odpraw, wyglądająca jak odbita z tej samej sztancy, co setki innych. Przypomniało mu się, jak młody szeregowiec Schroedinger, potomek niemieckich imigrantów, twierdził kiedyś, że tak naprawdę istnieje tylko jedna taka sala, a wejście do niej się przemieszcza. Szalony chłopak. Jednak pewien element odbiegał od przyjętej normy, w środku siedziała kobieta w stroju roboczym.
Jabberwocky
Majtek
Majtek
Posty: 100
Rejestracja: sobota, 23 sierpnia 2008, 03:29
Numer GG: 12017892
Lokalizacja: Cieplice

Re: [Steampunk] 1861

Post autor: Jabberwocky »

Christinne Emma Troy

Christine dawała się prowadzić po korytarzach niczym kukiełka, jej umysł wypełniały pytania, „Jak to cholerstwo działa?” myślała zirytowana, „Przecież to nie jest z papieru, samo uzbrojenie i amunicja.. i jeszcze te zdobienia, przecież one były z żelaza! TO jest za ciężkie żeby mogło latać!” zagryzła lekko dolną wargę, będzie trzeba do warunków kontraktu dodać możliwość zapoznania się z tym cudem.

Po chwili została wprowadzona do sporej sali, rozejrzała się lekko oszołomionym wzrokiem, zauważyła tablicę naprzeciw wejścia i szafę obok, podeszła szybko i zaczęła grzebać po meblach, gdy po chwili znalazła zagubiony kawałek kredy stanęła przy tablicy i zaczęła zapisywać obliczenia prowadzone dotąd w głowie, „No to od nowa” rzuciła do siebie w myślach.

„Żelazo 55,845 u, glin 26,981538 u....” myślała przeliczając na tablicy ciężary wszelkich, znanych jej, metali których można było użyć przy budowie sterowca, narysowała kilka schematów, powoli kończyła się jej kreda i miejsce na tablicy a dalej nic się w obliczeniach nie zgadzało, ten sterowiec nie miał prawa latać...

Zajęła się szukaniem kolejnego kawałka kredy kiedy drzwi do sali znów się otworzyły, nie zwróciła na to większej uwagi, jeśli chcą czegoś od niej to sami się odezwą...
"Beware the Jabberwock, my son!
The jaws that bite, the claws that catch!
Beware the Jubjub bird, and shun
The frumious Bandersnatch!"

Wkrocz w świat mrocznego milenium
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Steampunk] 1861

Post autor: BlindKitty »

William przeszedł przez HMAS Avalon, czując się częściowo przynajmniej ojcem tego sukcesu, którym niewąptliwie jest ten gigant.
Wszedł do sali konferencyjnej i spojrzał na kobietę stojącą przy tablicy i bazgrzącą coś kredą. Rozpoznał jakieś obliczenia, chyba coś z chemii. A może raczej fizyki? Przez chwilę patrzył na twórczość kwitnącą na tablicy, a po chwili zrozumiał, uśmiechając się.
- Dzień dobry, madame - ukłonił się głęboko.
-Hmm, co?- Powiedziała lekko zdziwiona, obróciła się i spojrzała na człowieka który wszedł do sali -aaa tak, witam, witam, nie ma pan czasem kredy?- mówiła dalej, szukając ze zirytowaniem czegoś do pisania – Może być ołówek i papier, cokolwiek – ruszyła znów grzebać w szafie.
Lekkie zdziwienie przebiegło jego twarz. Nie dlatego, że poprosiła go o ołówek - dlatego że zrobiła to bez cienia wahania w głosie. Jego obrzydliwe blizny na twarzy zwykle odstraszały ludzi. Kobiety właściwie zawsze - to był pierwszy wyjątek.
- Niestety, madame, obawiam się że nie posiadam nic takiego - sięgnął jednak odruchowo do kieszeni bluzy mundurowej. Zdziwił się, ale znalazł tam pióro. - O, nie, myliłem się. Mam pióro wieczne, madame, ale niestety, żadnej kartki.
-Mmm, szkoda -wyłoniła się z głębi szafy – tu tez pustki, nic to, potem się cos zdobędzie- powiedział choć w jej głosie dało się wyczuć nutkę rozczarowania, spojrzała na przybysza i zmrużyła lekko oczy.
-Oberwałeś stalowym jeżem czy stałeś za blisko czegoś co postanowiło znaleźć się w wielu miejscach jednocześnie? Nie musisz odpowiadać, miałam okazję widywać takie pamiątki, choć zwykle mniej... rozległe – w jej głosie nie było śladu rozbawienia, najwyraźniej mówiła to co myślała – Też jesteś inżynierem? - zapytała – A, wybacz, gdzie moje maniery, nie przedstawiłam się, nazywam się Christine Troy – powiedziała wyciągając rękę.
Skinął głową.
- To drugie, a konkretnie był to karabin parowy - odpowiedział jej mimo wszystko. - Jestem wojskowym, testuję takie nowe... Zabawki - uśmiechnął się, choć pod bliznami niełatwo było to zidentyfikować. Zmieszał się nieco, gdy wyciągnęła doń rękę; mimo wszystko był oficerem, całowanie kobiet w rękę wydawało mu się stosowniejsze, nic jednak nie powiedział na ten temat. Słyszał już o surfażystkach, a nie chciał irytować nowej znajomej. - Por... Pułkownik William MacKennet - jeszcze nie przyzwyczaił się do nowego stopnia.
-Hmm, jak rozumiem lubi pan swoją pracę – spojrzała wymownie na jego twarz – ja ostatnie lata spędziłam budując trasę kolejową w Sudanie, i tak, wiem, w gazetach opisali „nieco” zmodyfikowaną wersję – powiedziała krzywiąc się, najwyraźniej nie lubiła Angielskiej prasy – nasz „kochany” rząd od dłuższego czasu dba o moją... prywatność – jej głos sugerował że rządu nie lubi nawet bardziej niż prasy – A właśnie, wie pan kiedy przyjdzie kapitan? Kazano mi tu na niego czekać.
- Tak, ta praca jest pięknym zajęciem. Twórczym, powiedziałbym nawet - skinął głową. - Kapitan? Nie, nie wiem, niestety. Ja również mam tu na niego czekać.
- I jak rozumiem nie jest pan z załogi? Najwyraźniej więc, chcą czegoś od nas obojga, zastanawia mnie tylko co to może być? Jak dotąd najbardziej prawdopodobna wydawała mi się, moja zresztą, teoria o nowym mechanizmie którego działani nie potrafią zrozumieć – Mówiła przygryzając lekko dolną wargę – Ale kiedy zobaczyłam ten okręt zwątpiłam, z czego oni to zbudowali!?- Zirytowana wskazała na ściany wokół siebie – Jeśli mają ludzi zdolnych stworzyć coś takiego to ja nie jestem im potrzebna do czegokolwiek... A pan ma jakiś pomysł? Było nie było, tak jak oni jest pan z armii.
Pokręcił głową z rozbawieniem.
- Sądzę, że może mieć pani rację, może to jakiś nowy mechanizm. Tylko że mogą chcieć, na przykład, żeby pani go zbadała, a ja panią chronił; jestem do tego dość dobrze przystosowany - nie musiał nawet napinać mięśni dla podkreślenia swoich słów, ponad ćwierć tysiąca funtów mięśni i prawie sześć i pół stopy wzrostu mówiło samo za siebie - Niestety, nie jestem aż tak kompetentny żeby powiedzieć pani, z czego wykonany jest HMAS Avalon. Ja jestem z armii, a to - pokazał ręką wokół siebie - flota. Nie miałem z nią wcześniej styczności. Wszakże to chyba kwestia masy, z tego co widzę na tablicy, a nie mechanizmów. Jeśli jest pani specjalistką od mechanizmów, a nie od materiałów, to wyjaśniłoby to wiele.
Spojrzał na niego z lekkim politowaniem
-Proszę pana, jeśli inżynier nie zna się na materiałach to może skończyć tak jak pan, albo i gorzej, większość musi sama testować to co zbuduje, możliwość śmierci w chmurach wrzącej pary naprawdę pomaga w skupieniu przy pracy, i zwalcza skąpstwo kiedy dochodzi do kupna materiałów – uśmiechnęła się lekko.
- Co innego znać się na materiałach, a co innego być w nich specjalistą, czyż nie? Nie powie pani, że przeciętny żołnierz nie zna się na strzelaniu, a przecież nie każdego nazwiemy snajperem - odparł, kiwają głową. - Choć przyznaję, że nie znam się na mechanice, to wydaje mi się że inżynieria materiałowa jest już od pewnego czasu osobnym wręcz działem nauki... Ale mogę się mylić - skłonił głowę z szacunkiem.
-Ha, ma pan nieco racji, o ile stać człowieka na wynajęcie sztabu specjalistów to może pozwolić sobie nawet na specjalistę od przykręcania śrubek, osobiście przypuszczam że to nowy stop, może nawet nowy metal, nic to, dyskusja pozbawiona faktów na których można się oprzeć nic nam przecież nie da, mam tylko nadzieję że wyjaśnią mi potem kilka ciekawostek tego statku.
- Myślę że flotę stać na każdy sztab specjalistów, jaki może dostarczyć Imperium...
- Prawda- powiedziała, wyraźnie zmęczyło ją ciągłe stanie, podeszła do rzędów krzeseł i usiadła w pierwszym rzędzie. - I tu znów zaczynam się zastanawiać, skoro stać ich na wszystko to po co im ja, i pan – zamyśliła się lekko – chyba tylko czas może rozwiązać tą zagadkę.
Korzystając z tego, że kobieta usiadła, sam też użył jednego z krzeseł.
- Po prostu skoro stać ich na wszystko, to na nas również. W każdym razie z pewnością mamy umiejętności, których potrzebują. Pytanie tylko, o których mowa.
- Ja jestem inżynierem, dotąd budowałam głównie lokomotywy, mosty i trasy kolejowe, projektowanie broni to raczej hobby – Mówiła – coś jeszcze? Hmm, umiem obronić obozowisko przed lwami czy ustrzelić spanikowanego nosorożca ale tego raczej potrzebować nie będą – uśmiechnęła się. - A pan na czym się dokładnie zajmuje? Bo zgaduję, że nie służy pan wyłącznie jako żywa tarcza dla bandy spanikowanych wojskowych majsterkowiczów- Spytała spogladając na niego.
- W gruncie rzeczy mam dwa podstawowe zajęcia. Jestem testerem broni, ze względu na siłę fizyczną; obecna broń wymaga sporo siły do używania, nawet ta tak zwana lekka. A po drugie, jestem snajperem, całkiem niezłym zresztą. I to w zasadzie wszystko. Od dziecka byłem przygotowywany do służby wojskowej, i jestem z tego zadowolony. Choć na uczelni otrzymałem dość solidne i wszechstronne wykształcenie.
- Ha, a ja zawsze myślałam że mocują takie modele karabinów na golemach, przecież to bezpieczniejsze, hmm, pozostaje nam tylko pytanie czy nie wynajęli kogoś poza nami
- Niekiedy tak robią, ale golemy są o wiele droższe niż ludzie. Większość z tych karabinów jest więc dawna żołnierzom. Ale tacy jak ja są właśnie po to, żeby zwykłym chłopakom nie urywało rąk na froncie, przynajmniej nie przez własne karabiny. A czy kogoś jeszcze potrzebują, dowiemy się gdy przybędzie kapitan.
Spojrzała na niego lekko zszokowana
-I pan naprawdę lubi ta pracę? Przecież z tego co pan mówi wynika, że zasadniczo jest pan dla armii rzeczą... i to nawet niezbyt drogą -pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Och, ja osobiście jestem dość drogi. Było nie było, jestem oficerem. Ale to nie o to chodzi, proszę pani - pokręcił głową - lubię tę pracę, bo mogę dowiedzieć się czegoś nowego. I za to że mogę pomagać innym, chronić ich. Bo dzięki temu - wskazał blizny na twarzy - ktoś inny może nie straci rąk. A może obroni pozycję i przeżyje...
- Widze że prawdziwy z pana społecznik- spojrzała na niego z ciekawością – i patriota - niewielu zgodziło by się dalej robić to co pan, zwłaszcza po takim wypadku.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Artos
Kok
Kok
Posty: 928
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 19:37
Numer GG: 1692393
Lokalizacja: Świnoujście - Koszalin -Szczecin
Kontakt:

Re: [Steampunk] 1861

Post autor: Artos »

Nagasumi Shimazu

Naprawy po wyłączeniu silnika szły łatwiej i szybciej, choć sytuacja nie była i tak ciekawa. Co prawda przecieki w miarę zostały opanowane, jak również i stan wody z wolna opadał jednakże, postępy nie były zadowalające. Atak doprowadził do zbyt wielu zniszczeń by można było mówić o kontynuacji misji patrolowej z zadowalającą skutecznością. Gdy nie była już potrzebna jego pomoc w trakcie dokonywania napraw zaczął oględny przegląd stanu Abukumy. Po rozejrzeniu się usłyszał z tuby:

- Shōi Shimazu-san, komandor Yūto oczekuje pana na mostku, zameldować się jak najszybciej i złożyć raport na temat stanu jednostki!

- Zrozumiałem!


Nagasumi szybko zebrał się tak w sobie porządkując swe myśli, jak również i poprawiając swój wygląd. Szybkim i zdecydowanym krokiem wyszedł z afterpeak'u i rufowymi schodami wyszedł na zewnątrz. Zobaczył tam ciekawą sytuację. Grupa marynarzy bawiła się w rozładowywanie dział z których nie zdążono wypalić, inna natomiast czyściła już te użyte jeszcze tak niedawno. Zdawał sobie sprawę, że fregata nie poddała się bez walki i też odpowiedziała ogniem, jednak spokój i delikatne zwątpienie na minach załogi były rzeczami niepokojącymi. Zresztą nie dziwił się prostym marynarzom i matom, dla których była to pierwsza potyczka. Całą sprawę komplikowała jeszcze bezbronność jaką wykazała się jednostka. Dopiero po trzecim uderzeniu udało się odpowiedzieć ogniem, co w normalnych warunkach wojennych byłoby nie do pomyślenia. Zastanawiając się nad tą sprawą zatrzymał się i rozejrzał wyglądając za burtę. Ucieszył go ten widok przez co delikatnie się uśmiechną, jakby z przekąsem i kontynuował marsz w kierunku mostka kapitańskiego. Gdy już tam dotarł oddał honory dowódcy.

- Panie komandorze, podporucznik marynarki Shimazu melduje stan okrętu w trakcie działań naprawczych. W takcie prac naprawczych znajdują się forpik i afterpeak. Udział załogi w naprawach to 52 osoby. Uszkodzenia forpiku zostały opanowane. Pomieszczenie przed forpikiem uległo większym uszkodzeniom przez co zostało odcięte grodziami. Aktualnie trwają tam prace naprawcze polegające na wypompowywaniu wody i łataniu uszkodzeń. Zakończenie prac naprawczych w tym sektorze zostanie ukończone za dwie godziny. Uszkodzenie tego sektora uznaję za niegroźne.

Nagasumi wziął głęboki wdech i kontynuował.

- Uszkodzenia afterpeak'u są większe. Sektor ten ma wiele pomniejszych uszkodzeń, przez co integralność kadłuba w części rufowej została mocno zachwiana. Wystąpił w tym pomieszczeniu potężny przeciek, który udało się opanować. Aktualnie kończymy wstępną naprawę. Większość belek rozporowych została już rozmieszczona, jak również i łatanie mniejszych przecieków idzie sprawnie. Uszkodzeniom nie uległy części wewnętrzne części maszynowe i wały śrubowe. Z maszynowni też nie otrzymaliśmy informacji o uszkodzeniach przez co można stwierdzić, iż całość uszkodzeń praktycznie skupia się na poszyciu okrętu. Podejrzewam jednak uszkodzenie, lub nawet utratę jednej ze śrub. Niestety naprawa tego uszkodzenia, jak i przywrócenie pełnej integralności konstrukcji, która aktualnie szacowana jest na 75% wymagać będzie napraw w porcie.

Kapitan spojrzał na niego przyjmując do wiadomości stan swej jednostki. Widać było, że ma aktualnie poważny dylemat.
Obrazek
Obrazek
War, war never changes...
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [Steampunk] 1861

Post autor: Perzyn »

22 Października, HMAS Avalon

Rozmowę przerwało otwarcie się drzwi. Ani Christine ani William nie mieli wątpliwości, że mężczyzna, który właśnie wszedł jest kapitanem, na którego czekali. Elegancki biały mundur ze złotymi akcentami dobrze pasował do szczupłej, nawet nieco wydłużonej sylwetki mężczyzny, który choć niższy od MacKenneta, to sprawiał wrażenie jakby niemal dorównywał wzrostem Szkotowi. Mundurowa czapka, z krótkim daszkiem rzucała cień na twarz o ostrych rysach i przenikliwych oczach. – Dobrze, że państwo już się poznali. – Skłonił się lekko Christine. – Jestem Lelouch Lamperouge, kapitan tej jednostki. – William natychmiast poderwał się i stanął na baczność salutując. – Pułkownik William MacKennet melduje się na rozkaz. – Christine znacznie mniej rwała się do autoprezentacji. Zresztą Kapitan na pewno wiedział, kim jest, w końcu to jego podpis znajdował się na dokumentach, których kopie widziała poprzedniego dnia. Przywitała się z nim mimo wszystko jak nakazywały maniery i dobre wychowanie, po czym od razu przeszła do rzeczy. – Może zechce wyjaśnić nam pan przyczyny, dla których zostaliśmy wezwani?- Lamperouge uśmiechnął się, szczerze, ale i jakby drapieżne, po czym skinął głową.

- Mówiąc najbardziej wprost, potrzebujemy szpiega. – Widząc, że Christine chce coś powiedzieć powstrzymał ją gestem. – Agentów mamy na pęczki, ale tym razem potrzebne są nam pani zdolności z zakresu inżynierii oraz znajomości, jakie pani posiada. – Tym razem inżynier nie próbowała nic powiedzieć patrzyła jedynie zdziwiona. – Odkryliśmy pewne niezgodności w danych dotyczących przepływu surowców w Cesarstwie Rosyjskim. Do Władywostoku trafia znacznie więcej stali i kamienia filozoficznego niż powinno. Pani znajomy Siergiej Witte obecnie tam przebywa, jako jeden z inżynierów mających przedłużyć Kolej Transsyberyjską o nowy odcinek przecinający Mandżurię. Mamy nadzieję, że zdoła pani zbadać sprawę. Obecny tu pułkownik MacKennet będzie odpowiedzialny za pani bezpieczeństwo. – Kapitan cały czas mówił spokojnym, ale nie monotonnym głosem. Nawet w tak standardowej sytuacji czuło się, że jest człowiekiem o żelaznych nerwach i wyjątkowym opanowaniu. Wskazał na dość przystojnego, młodego mężczyznę, który wszedł z nim. – Pan Bond ma szczegółową analizę danych, o których wspomniałem. A teraz odpowiem na państwa ewentualne pytania.

22 Października, Hong-Kong

Shimazu Nagasumi siedział w hotelowym barze i patrzył na stojący przed nim kieliszek. W sumie nie przepadał za alkoholem, ale teraz miał rzadką ochotę by się napić. Ostatnie kilkanaście godzin spędził pod pokładem pilnując, żeby Abukuma zdołała dopłynąć do sojuszniczego portu w Hong-Kongu. Musiał przyznać, że Rosjanie przyjęli ich przyjaźnie i bez kłopotu znalazł się miejsce w wojskowej części portu a nawet ekipa naprawcza. Spojrzał na zegarek. Dotarli cztery godziny temu, ostatnie dwie i pół przespał a do końca zezwolenia na zejście z pokładu, jakie otrzymali oficerowie miał jeszcze dwadzieścia. Już miał wracać do swojego pokoju żeby jeszcze trochę pospać, gdy podszedł do niego jakiś Chińczyk, ubrany jak żebrak i z wielką blizną na twarzy sprawiał żałosne wrażenie. – Ja wie, co się stać z twój statek. – Okropny akcent i okaleczona gramatyka sprawiały, że jego Rosyjski ranił uszy. Shimazu zbył go gestem i ruszył do wyjścia. – Łódź podwodna. Dwa torpedy, tak?
Artos
Kok
Kok
Posty: 928
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 19:37
Numer GG: 1692393
Lokalizacja: Świnoujście - Koszalin -Szczecin
Kontakt:

Re: [Steampunk] 1861

Post autor: Artos »

Nagasumi Shimazu

– Ja wie, co się stać z twój statek. Łódź podwodna. Dwa torpedy, tak?

Nagasumi podszedł do Chińczyka przypierając go do ściany

- Trzy...

Chińczyk przełknął głośno ślinę.

– Trzy? Może. Doktor mnie przysłać. On powiedzieć Japończycy spotkać łódź tego skurwysyna, ty przyprowadzić Japończyka.

Nagasumi przyjrzał się mówiącemu do niego człowiekowi. Nie wydawało mu się, by to była pułapka, lecz wolał mieć co do tego stu procentową pewność. Nie chciał mieć kłopotów. W końcu wystarczająco ich przeżył w trakcie ostatnich dziesięciu lat.

- Doktor powiadasz? W takim razie powinieneś pójść ze mną.

Dodał po chwili spokojnym miłym głosem.

- Nie musisz się niczego obawiać. To tylko czysta formalność. Wiesz w końcu jak to jest. Im wyżej człowiek się znajduje tym więcej papierków musi wypełnić. Tak też jest w mym przypadku.

Nagłe ukłucie bólu na wysokości żołądka zaskoczyło oficera. Zobaczył dwa wbite w swój brzuch palce Chińczyka, który wykorzystał okazję i się uwolnił. Wyglądał może jak żebrak, ale ruchy miał szybkie i pewne, a mięśnie sądząc po tym jak wiele bólu sprawił tak prostym ruchem, musiał mieć z żelaza.

– Doktor nie powiedział papierek. Doktor powiedział Japończyk. Ty chcieć spotkać Doktor ty bądź wieczór w herbaciarnia u Lo Pan. Sam.

Dziwny posłaniec odwrócił się i ruszył do wyjścia.

- Skurwysyn z Ciebie, ale niech Ci będzie...

Odparł zaskoczony nagłym atakiem przeciwnika. Lecz co mógł w tym momencie zrobić? W końcu był tylko oficerem marynarki, a nie komandosem. Fakt ten został podkreślony jeszcze miejscem. TU nie można było oddawać strzałów. W końcu nie jest u siebie, ani w kraju z którym są w wojnie, a więc miał ręce splątane.

- Zjawię się tam

Odparł zanim żebraczyna zostawił go samemu sobie. Po chwili gdy już się pozbierał, z powodu bliskości swej jednostki podbiegł do niej. Musiał w końcu zdać pełny meldunek o tym zajściu komandorowi. Gdy tylko wbiegł na mostek szybko zameldował.

- Panie komandorze, podporucznik marynarki Shimazu melduje napotkanie podejrzanego człowieka. Człowiek ten twierdził, iż zna osobę posiadającą wiedzę o jednostce która nas zaatakowała wczorajszego dnia. Mam się z nim spotkać wieczorem w herbaciarnia u Lo Pan.

Komandor spojrzał zdziwiony na swojego oficera. Wypytał Nagasumiego o szczegóły zajścia, po czym się zamyślił.

– Nie możemy posłać z panem eskorty, bo ich spłoszymy. Nie możemy pana wysłać samego, bo to niebezpieczne. Nie możemy też tego zignorować, bo ten cały Doktor wie rzeczy, których wiedzieć nie powinien.

Komandor znów się zamyślił. Wreszcie westchnął.

– Pójdzie pan sam. Postaram się rozmieścić w okolicy tej herbaciarni kilku naszych chłopców ubranych po cywilnemu, przynajmniej tyle można zrobić.

- Sądzę, iż takie posunięcie są w stanie przewidzieć

Odparł po chwili zamyślony Shimazu.

- Jeśli mogę coś zaproponować, pragnął bym stawić się na miejsce spotkania bez zbędnej eskorty. Skoro dotarli do mnie, to oznacza to, iż obserwowali nasze przybycie do tego miejsca, jak również i posiadają informacje na temat naszej załogi, tak więc są przygotowani na taką ewentualność.

Spojrzał przenikliwym wzrokiem na kapitana

- Ponieważ sami się z nami skontaktowali, raczej nie mają złych zamiarów. Dodatkowo informacje jakie nam przekażą mogą być nieocenione tak dla naszej floty jak również i dla całego narodu, który być może ma szanse zdobyć informacje o technologi tego okrętu.

Uśmiechną się jakby z przekąsem.

- Jeśli me przewidywania są słuszne, być może dzięki nim uda nam się nawet umieścić szpiega na tej jednostce, a co za tym idzie zwiększyć nasze szanse tak w działaniu dywersyjnym jak i kradzieży technologii. Dla tego też chciałbym im dać to minimum zaufania przynajmniej przy pierwszym spotkaniu.

Kapitan przygryzł wargę. Nagasumi pomyślał, że pod poprzednim przełożonym taka uwaga spowodowałaby, co najwyżej awanturę, jednak teraz służył pod rozkazami znacznie spokojniejszego i otwartego na sugestię człowieka.

– Jest w tym pewna racja, ale nie dowierzałbym Chińczykom. Nie mogą być związani z oficjalnymi władzami, bo te są rosyjskie, a jeśli dysponują takimi informacjami to muszą mieć sprawną siatkę szpiegowską.

Obaj mężczyźni wyobrazili sobie podziemny syndykat, nielegalny i potężny.

– Mimo to każda informacja jest cenna. Dobrze Shimazu-san, nie będzie eskorty, jednak paru ludzi będzie na ulicach na wypadek jakby potrzebował pan pomocy.

- Dziękuję Panie komandorze!


Odparł Nagasumi wyraźnie uradowany.

- A tak przy okazji, nie wydaje się Panu, iż sytuacja jest dosyć nietypowa? Podejrzewać by można było, iż w całe te zajście jest zamieszany jest rząd Rosyjski albo niezależna jednostka, która doprowadziła ich w ten czy inny sposób do furii. Inaczej w końcu nie proponowaliby nam tego typu transakcji, gdyż niemal na pewno będą chcieli zrobić z nimi porządek. Pytanie tylko ile to będzie nas kosztowało...

- Koszty... Cóż, przekonamy się podczas transakcji. Niezależnie od okoliczności trzeba zachować dalece posuniętą ostrożność, przynajmniej dopóki nie dowiemy się kim są i czego chcą nasi tajemniczy „przyjaciele”.

- Tak jest!

Odparł Nagasumi i po krótkiej rozmowie z komandorem ruszył ku swej kajucie, gdzie przygotował się na spotkanie z nowymi i nieoczekiwanymi sprzymierzeńcami. Gdy wybiła godzina 20 był już przed wyznaczonym na spotkanie lokalem. Wszedł spokojnie do środka, gdzie kelner wskazał mu miejsce. Spokojnie więc usiadł rozgaszczając się i czytając menu z którego wybrał ramen. Do zamówienia dodał jeszcze kieliszek czerwonego wina.
Obrazek
Obrazek
War, war never changes...
Jabberwocky
Majtek
Majtek
Posty: 100
Rejestracja: sobota, 23 sierpnia 2008, 03:29
Numer GG: 12017892
Lokalizacja: Cieplice

Re: [Steampunk] 1861

Post autor: Jabberwocky »

Christine Emma Troy

„No proszę, wiecie o mnie więcej niżbym podejrzewała” pomyślała zaskoczona, gdy kapitan wspominał o Siergieju, dawno go nie widziała choć korespondowali ze sobą od czasu do czasu, wiedziała, że ma on jakiś grubszy projekt do wykonania, ale żeby od razu kolej transsyberyjska? Od razu zapałała chęcią zobaczenia budowy, musiała być naprawdę imponująca, zwłaszcza biorąc pod uwagę środki jakimi dysponowali Rosjanie.

Spojrzała na Williama, „Punkt dla ciebie” pomyślała gdy kapitan oznajmił że będzie on stanowić jej ochronę.
Pan Bond ma szczegółową analizę danych, o których wspomniałem. A teraz odpowiem na państwa ewentualne pytania.
-Ha! Ewentualne, kto by nie zadawał pytań w takiej sytuacji ? - Powiedział ze swojego miejsca Christine. - Oczywiście że mam kilka, primo, jak to cudo lata? Od razu zaznaczam że albo powie mi pan to od razu albo zostanę na tym statku tak długo aż sama to odkryję – po jej twarzy można było poznać że najwyraźniej nie żartuje.

Białe zęby kapitana błysnęły w uśmiechu.
To bardzo proste panno Troy, myślałem, że zna pani zasadę działania sterowców. Wewnątrz czaszy znajduje się hel, który jest lżejszy od powietrza i to on odpowiada za możliwość latania sterowców.

-Bardzo zabawne -powiedziała lekko urażona- proszę nie żartować, hel nie ma najmniejszych szans na uniesienie TEGO – zatoczyła lekko ręką wskazując sterowiec

- Cóż, w takim razie, Avalon lata na wiarę. – Kapitan spojrzał na minę Christine. – Obawiam się, że moja wiedza nie jest wystarczająca by w pełni zadowolić pani ciekawość. Mogę powiedzieć tyle, że przy budowie zostały zastosowane specjalne, by nie rzec eksperymentalne materiały. Mam nadzieję, że na tym zakończymy ten temat.

Spojrzała niezadowolona, jej mina mówiła że to jeszcze nie koniec, co najwyżej tymczasowe zawieszenie broni.
-Wracając do pytań, jak zamierzacie nas dostarczyć do Rosji i zapewnić wstęp na budowę? Rosjanie pilnują swoich spraw i raczej nie dopuszczą obcych, nawet jeśli są oni znajomymi ich inżynierów.

Mężczyzna zdjął kapitańską czapkę i położył ją na stole po czy przysiadł się naprzeciw Christine. Nie zauważyła jak sięgał do kieszeni, ale na stole pojawiły się dwa bilety lotnicze. – Dyrektor oddziału British Bank of Commons we Władywostoku jest rezydentem RIS, pomoże państwu zorientować się w sytuacji, gdy dotrzecie na miejsce. A co do budowy kolei... – Wzruszył ramionami. – Wiem, ze z pewnością panią zainteresuje, ale to tylko pretekst. Siergiej Witte jest jej kierownikiem, więc na pewno nie pogardzi konsultacją kogoś o pani umiejętnościach. Odkrycie co jest nie tak pozostanie w państwa gestii.

-Hmm, nie ma to jak skuteczny wywiad prawda kapitanie – powiedziała z przekąsem – macie choć jakiekolwiek podejrzenia, wskazówki? Czy to po prostu pańska paranoja?

- Panie Bond, zdaje się, że pan może udzielić odpowiedzi na to pytanie. – Christine spojrzała na drugiego mężczyznę. Wciągnęła powietrze, gdy zorientowała się gdzie wcześniej widziała tę twarz. Pierwsza strona, Financial Times, prezes British Bank of Commons, najbogatszy człowiek w Imperium. Inna fryzura, brak okularów i eleganckiego garnituru, ale była pewna, że to on James Bond, nawet się z tym specjalnie nie krył.
No cóż panno Troy. Porównaliśmy dane oficjalne ze zdobytymi przez nasz nieudolny wywiad. – Inżynier wyraźnie słyszała sarkazm w jego głosie. – Po pierwsze do Władywostoku trafia znacznie więcej stali, kamienia filozoficznego oraz kilku innych materiałów niż wymaga produkcja Władywostockiego Okręgu Przemysłowego, nawet, jeśli weźmie się pod uwagę budowę kolei. Rozbieżność jest widoczna zwłaszcza, jeśli podsumuje się faktyczne dane produkcji i obliczy ilość materiałów potrzebnych do uzyskania tych wyników. – Wręczył jej niewielką teczkę obitą skórą, w środku znajdowały się precyzyjne, wręcz zaskakująco dokładne, wyliczenia, których streszczoną analizę przedstawił. – A jeszcze bardziej podejrzane jest, że Ochrana robi wszystko żeby te informacje nie wyszły na jaw.

-Hmm, może robią zapasy? Tylko czemu... zresztą po co ja pytam, to my mamy się tego dowiedzieć - westchnęła- Mam jeszcze tylko dwa pytania, jakie mamy szanse na przeżycie no i kiedy ruszamy? - powiedziała, co prawda cała ta sytuacja nie podobała się jej to zbytnio ale to co mogła zyskać warte było ryzyka, nawet znacznego.

- Powiem bez ogródek, państwa szanse na przeżycie to jedna wielka niewiadoma. Ochrana obserwuje obcokrajowców bardzo uważnie, dlatego wybraliśmy panią, jako osobę, która ma dobrą przykrywkę i nie potrzebuje fałszywej tożsamości. – Uśmiechnął się nieco złośliwie. – No i w Cesarstwie Rosyjskim pewne przestarzałe poglądy na rolę społeczną kobiety są jeszcze mocniej zakorzenione niż u nas, zlekceważą panią. Na drugie pytanie odpowiedź ma pani przed sobą. – Christine spojrzała na bilet. Widniała na nim data 24 października, lecieć mieli z Londynu z Heathrow. – Jutro będą się mogli państwo przygotować do podróży. Agent Fulton, którego zdążyła już pani poznać zapewni wszelkie niezbędne środki jakie uznacie za potrzebne w Rosji.

Spojrzała na niego z lekkim zrezygnowaniem
-Że też sama się w to wpakowałam- powiedziała kręcąc głową – w Rosji jest zimno, cholernie zimno.... – mówiła z miną męczenniczki – jeśli dokumenty które mi przedstawiono okażą się fałszywe lub nie wejdą w życie to... no powiedzmy że nie radzę panu zaglądać do Afryki, mam tam jeszcze kilku znajomych – mówiła ale widać było że nie wkłada w to serca – nocujemy tu czy wracamy do Londynu? - spytała jeszcze

- Obawiam się, że Avalon nie jest przystosowany do podejmowania gości. – Uśmiechnął się podnosząc z krzesła i z powrotem zakładając czapkę. – A dokumenty już weszły w życie.

Machnęła lekko ręką
-Ja nie mam więcej pytań, jak na razie to wszystko co chciała bym wiedzieć, prosiła bym może jeszcze o kopie danych posiadanych przez pana Bonda, być może uda mi się z nich wywnioskować coś co przegapili wasi specjaliści.

Kapitan skiną głową zgadzając się z jej pomysłem i spojrzał wyczekująco na Williama.
"Beware the Jabberwock, my son!
The jaws that bite, the claws that catch!
Beware the Jubjub bird, and shun
The frumious Bandersnatch!"

Wkrocz w świat mrocznego milenium
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Steampunk] 1861

Post autor: BlindKitty »

William MacKennet

Zasalutował jeszcze raz, kiedy po skończeniu dialogu z panną Troy admirał zwrócił się w jego kierunku.
- Nie mam pytań, sir! Rozumiem swoje zadanie i myślę że pan Bond ma wszystkie potrzebne mi dane - stwierdził z typowo żołnierską werwą.
Admirał skinął głową, zadowolony z postawy pułkownika.

Zaś William przypomniał sobie, jak pierwszy raz zobaczył admirała Lamperouge'a. Bo widział go już kiedyś, na żywo. Teraz skojarzył tego człowieka - wówczas, z jakiejś tajemniczej przyczyny, ubrany był w dość zwyczajny mundur oficera floty. Wizytował poligon w Kinlochleven, obserwując testy szybkostrzelnych działek, które miały stanowić znakomitą broń przeciwlotniczą.
Wiedział już, dlaczego tamten bezimienny wówczas oficer tam był. Potrzebowali dobrej broni do wyposażenia HMAS Avalon. I teraz widział efekt swoich uwag i swojego męczenia się z tym przeraźliwie jednak ciężkim sprzętem, zastosowany w praktyce na najbardziej imponującym osiągnięciu brytyjskiej myśli technicznej.
To był trzeci powód dla którego pracował w tej branży. Dla którego wrócił na poligon po śmierci MacDonalda, mimo że proponowano mu bezpieczniejszą, sztabową robotę i szybką, wojskową emeryturę. Ale jego to nie kręciło, nie zależało mu na tym. O wiele bardziej podobała mu się perspektywa oglądania tego, do czego powstania przyłożył rękę, używanego przez wielu.
Tak jak patrzeć mógł teraz na te działka...

- Dziękuję za tak zaszczytną funkcję, sir! - dodał jeszcze William, cały czas z dłonią przy czole.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [Steampunk] 1861

Post autor: Perzyn »

22 Października, Hong-Kong, Herbaciarnia u Lo Pan’a

Czekając na swoje zamówienie Nagasumi rozglądał się dyskretnie po wnętrzu. Urządzone tradycyjnie i skromnie nie robiło wielkiego wrażenia, choć miało dość przyjemną atmosferę. Wzrok porucznika marynarki wędrował po twarzach klientów próbując wyłowić spośród nich tę, która należy do tajemniczego Doktora. W lokalu poza nim samym było raptem kilka osób, których obecność napełniała pomieszczenie cichym gwarem. Nagle drzwi rozsunęły się i do środka wszedł postawny, a także ewidentnie pijany Rosjanin. Zataczający się i klnący szpetnie mężczyzna przyciągną uwagę Japończyka, który nie zauważył, kto i kiedy zdołał podejść, a potem nie zauważył już nic, bo starannie wymierzone uderzenie w kark pozbawiło go przytomności.

Zimno i wilgoć na twarzy wyrwały go z ciemności. Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, co się musiało stać. Omiótł otoczenie wzrokiem. Znajdował się w czymś na kształt korytarza. Podłoga, na której siedział przykryta była czerwonym dywanem, na oko bardzo wysokiej jakości. Pod ścianami stały w dwu szeregach rzeźby przedstawiające stworzenia mityczne, wykonane ze szczerego złota. Kirin, Smok, Feniks. Nie był pewien gdzie jest, w zasadzie to wiedział jedynie, że na pewno nie jest w herbaciarni. Osobą, która go ocuciła była stara Chinka o wyglądzie służącej, ale zdążył zauważyć, że poza nią w pomieszczeniu jest jeszcze czterech strażników, choć stali w cieniu zalegającym pod najdalszą ścianą i zdecydowanie nie rzucali się w oczy. – Doktor już czeka na pana. – Rosyjski służącej był znacznie lepszy niż spotkanego rano rzekomego żebraka. Nagasumi podniósł się na nogi i ruszył za nią.

Pokój, w którym czekał jego rozmówca był urządzony skromniej, choć drzeworyty na ścianach musiały kosztować swoje. Nagasumiemu nie dane było zobaczyć twarzy Doktora, który okazał się człowiekiem nadzwyczaj ostrożnym. Na podłodze leżała poduszka – siedzisko a naprzeciw niej stał papierowy parawan podświetlony z przeciwnej strony, tak by widać było zarys znajdującej się za nim postaci. – Witam Shimazu-san. – Ku zdziwieniu Shimazu, jego chiński gospodarz mówił płynnie i bez akcentu po japońsku. – Nazywam się Doktor Fu Manchu i miło mi pana gościć w moich skromnych progach. Mam nadzieję, że wybaczy mi pan te wszystkie środki ostrożności?

23 Października, Londyn, Hotel Royal

RIS wynajęło dla nich pokoje w najlepszym hotelu w mieście. Christine przyznała przed sobą, że choć najtańszy spośród wszystkich hotelowych apartamentów, to ten przydzielony jej i tak był znacznie większy i lepiej urządzony, niż ten, który wynajmowała sama. Na stole obok łóżka leżały rozłożone papiery od Bonda, które przeglądała do późna w nocy, nim zasnęła. Nie zdołała wywnioskować za wiele, za to uwagę przyciągnęło opracowanie geograficzne, które jak musiała niechętnie przyznać zostało stworzone wyjątkowo profesjonalnie, przecząc jej opinii na temat skuteczności brytyjskich tajnych służb. Praktycznie cała nadwyżka trafiała do niewielkiej miejscowości, w której nie było nic ciekawego poza paroma mniejszymi zakładami włókienniczymi. Rzuciła okiem na załączoną mapę, Carskie Kołowroty, w porównaniu z innymi miasteczkami Władywostockiego Okręgu Przemysłowego w zasadzie wioska i na dodatek otoczona kilometrami nieprzebytej tajgi. Inżynier jeszcze raz rzuciła okiem na dane. Nadwyżka dotyczyła większości materiałów przemysłowych, choć głównie kamienia filozoficznego, stali i gazu ziemnego. Ta ostatnia pozycja wydawała jej się podejrzana, co prawda ten ostatni znajdował swoje zastosowania, choćby przy rafinacji kamienia filozoficznego, to jednak nie był zbyt powszechnie używany. Przygryzła wargę i skończyła się ubierać. Wiedziała, że w holu czeka na nich agent Fulton, który miał im towarzyszyć przy zakupach. Syberia to jednak Syberia i nawet najbrzydsza angielska jesień jest o niebo cieplejsza niż tamtejsza lekka, nie mówiąc już o zimie.

William obudził się przed świtem. Wstał i umył się w elegancko urządzonej łazience, w jaką zaopatrzony był jego pokój. Z pewnym żalem ubierał mundur, po raz ostatni w najbliższym czasie. Wczoraj już po dotarciu do hotelu dostał od mówiącego z irlandzkim akcentem agenta teczkę. W środku była jego fałszywa tożsamość i wskazówki, co do zachowania. Miał udawać brygadzistę, znajomego Christine z końcówki prac w Sudanie. Legenda była opracowana dokładnie, poszczególne epizody jego życia były w niej opisane. Sudan, Norwegia, praca z rosyjskim inżynierem Popowem przy budowie kolei w Kraju Przywiślańskim. To ostatnie było zresztą znakomitym zagraniem ze strony RIS. Ktoś podkupił gubernatora i koleją zajęła się brytyjska ekipa pod nadzorem nieszczęsnego Popowa, którego zabił wybuch przegrzanego kotła... MacKennet przyznał, że misja została przygotowana z godną podziwu drobiazgowością. Poza życiorysem i wskazówkami jak powinien się zachowywać dostał coś jeszcze. Gdy schodził po schodach do holu, jego myśli uciekły do leżącej pod łóżkiem walizki, w której znajdował się prototypowy model karabinu snajperskiego Lee Enfield. Prezent z okazji przeniesienia jak to określił przy pożegnaniu Kapitan Lamperouge. William MacKennet, pułkownik a od jutra brygadzista, rozejrzał się szukając wzrokiem jasno rudej grzywy Fultona. Wreszcie dostrzegł agenta siedzącego w fotelu z najnowszym numerem Times’a w rękach. Z pierwszej strony wielkimi literami wrzeszczał nagłówek „KONGRES USA PODEJMIE DEBATĘ O NIEWOLNICTWIE” i zdjęcie prezydenta Dentona stojącego ramię w ramię z indiańskimi wyzwoleńcami w garniturach.
Zablokowany