Strona 1 z 1
[Warhammer 2.0] Ścieżki Przeklętych
: piątek, 27 czerwca 2008, 16:06
autor: Serge
Z pewnością doskonale znacie zasady, ale profilaktycznie przypomnę:
Posty zaczynajcie od imienia swego bohatera
-
To co mówią postacie piszcie od myślnika pochyloną kursywą.
„To co myślą w cudzysłowie.”
Tak piszemy wszystko poza sesją.
Posty nie muszą być arcydługie, ważne by były ciekawe i wnoszące coś do gry. Postuję raz-dwa razy na tydzień, w zależności od tego, czy czas mi na to pozwoli. Bohaterowie Graczy, którzy nie będą odpisywać (bez wcześniejszego zgłoszenia nieobecności w komentarzach lub bezpośrednio na PW) znajdą swoje miejsce na przytulnym cmentarzu

. Życzę miłej i przyjemnej gry, zaczynamy!
Drużyna:
Aria (Ouzaru)
Ninerl Tar-Vatherain (Ninerl)
Pieter Van Halen (Ravandil)
Gotfryd Longstren (Wilczy Głód)
Levan Kryuk (Loczek)
ŚCIEŻKI PRZEKLĘTYCH
Przez Ostępy Drakwaldu (Prolog)
W dzieciństwie słyszeliście pewne opowieści o Wielkiej Wojnie z Chaosem. Historia Magnusa Pobożnego i jego zwycięstwa nad armiami Asavara Kula jest powszechnie znana. Chociaż w ciągu 200 lat, jakie upłynęły od tamtej pory, nie brakło wojen i zagrożeń, Imperium nigdy wcześniej nie stanęło w obliczu takiego niebezpieczeństwa. Aż do teraz. Archaon, Władca Chaosu, zaatakował Imperium, wiodąc pięć potężnych armii. Z Pustkowi Chaosu wyruszyły hordy mutantów, koszmarnych potworów i ogarniętych obłędem czarnoksiężników. Biczownicy i wróżbici głosili, że oto nadszedł kres ludzkości. Łatwo było w to uwierzyć, gdy hordy najeźdźców plądrowały i paliły wszystko na swojej drodze, pustosząc północne prowincje Imperium.
W ciągu kilku ostatnich miesięcy słyszeliście niezliczone opowieści. Ludzie powiadają, że Sigmar znów stąpa po ziemi. Podobno armia wilków zaatakowała kislevskie miasto Erengard. Dawni bohaterowie powstają z grobów, by bronić Imperium. Ludzie zapewniają, że pod Middenheim odniesiono wielkie zwycięstwo. Mówi się, że w Talabheim szaleje zaraza. Możecie jednak wierzyć tylko w to, co sami widzieliście. A niektórzy z was widzieli ostatnimi czasy o wiele za dużo...
Kilka dni temu nad Middenlandem rozszlała się potężna nawałnica – deszcz właściwie nie przestawał padać, a wiatr nie ustępował na sile. Zatrzymaliście się więc w jednej z karczm, gdzie od razu jedną z najbardziej wyrazistych postaci okazała się kobieta lekkich obyczajów, Aria. Dowiedzieliście się od niej między innymi że w samym miasteczku miała miejsce dziewięciodniowa bitwa ze zwierzoludźmi. Bestie próbowały zająć miasto, atakując z drugiego brzegu rzeki przez wielki most. Zostali odparci, lecz cena zwycięstwa okazała się bardzo wysoka. Miasto zostało zrujnowane, a jego nieliczni mieszkańcy z mozołem właśnie próbowali je odbudować. Imperialna armia już dawno odeszła z Untergardu, zostawiając za sobą tylko rannych i poległych. Słyszeliście, że gdzieś na północy trwają jeszcze walki, ale tutaj wojna dobiegła już końca. Przynajmniej taką wszyscy mają nadzieję.
Ten ranek różnił się nieco od poprzednich. Burze i deszcze w końcu ustały. Drugą sprawą było dość głośne poruszenie na pobliskim rynku Ackerplatz. W tym niemal wymarłym i cichym po tych wszystkich zajściach miasteczku, to było wręcz niespotykane.
W pierwszym poście standardowo opiszcie wygląd Waszej postaci (avatarki mile widziane) i nawiążcie jakąś konwersację. Siedzicie w Untergardzie już kilka dni (w dodatku w tej samej karczmie), więc zdążyliście się już trochę poznać. Miłej zabawy!
Re: [Warhammer 2.0] Ścieżki Przeklętych
: sobota, 28 czerwca 2008, 21:06
autor: Ravandil
Pieter van Halen
Sytuacja była jak zwykle beznadziejna, choć ludzie mówili, że się poprawia. Znaczy to chyba, że w porywach będzie może nawet tylko do dupy. Pieter się tym zbytnio już nie przejmował, ludzie różne rzeczy gadają. Wiedział tylko, że idzie nowe. Nie wiadomo jakie, i to mu się podobało. Pieter był człowiekiem, który zawsze wsadzał nos w nie swoje sprawy i pakował się z lubością w kłopoty.
Teraz przebywał w karczmie w Untergardzie, z dala od wojennej zawieruchy. Bawił tu już kilka dni, i było to po nim widać. Siedział na krześle, oparty o ścianę, z nogą kolanem wspartą o stół. Obok leżała jego broń, pod ręką, jakby jakieś niedobitki chciały się jeszcze zabawić. Na stole stał niedopity kufel piwa. Jaki był Pieter? Wyglądał jak książkowy przykład osobnika, który szuka guza. Wysoki, z bystrym, ciemnozielonym spojrzeniem i przydługimi (ach, przydałby się jakiś fryzjer, albo choć pewna ręka trzymająca nóż/nożyce) kasztanowymi włosami. Widać było, że zawierucha odcisnęła na nim swoje piętno - ubranie, wraz z peleryną i kurtą, która nosiła kiedyś godło Altdorfu, było mocno sfatygowane, a sam Pieter nie wyglądał najlepiej. Zmierzwione, przykurzone włosy, podkrążone oczy i nieco ziemista cera nie robiły dobrego wrażenia. Ale na wojnie nie zawsze można dobrze wyglądać.
Tego dnia coś zaczęło się dziać. Podobno nieprzyjaciel się wycofuje. Na rynku miasteczka zapanowało poruszenie. Może warto to sprawdzić? Nie można tutaj wiecznie plaszczyć dupy... Pieter zmierzył wzrokiem wszystkich obecnych. Zbieranina mętów z całej krainy, choć niektórzy wyglądali na obrotnych, na przykład ta... eeee... kobieta nie najcięższego prowadzenia się, Aria. I do tego była całkiem nieźle zorientowana w bieżących wydarzeniach... A reszta? Nie mógł powiedzieć niczego konkretnego, nie wchodził z nimi w większe zażyłości. Ale czuł, że w końcu będzie trzeba...
Pieter wstał, otrzepał się, wziął sprzęt i ruszył do drzwi. Wrócił się jednak po chwili i dopił zapomniane piwo. Rzucił niedbale przy wyjściu, opierając się przy tym o framugę drzwi -Będziecie tak wszyscy tu siedzieć? Zamierzacie spędzić tu całe życie? Bo mam wrażenie, że to pora ruszyć tyłek i zobaczyć, co się dzieje na rynku... Chyba wreszcie będziemy mieli coś do roboty- Trzeba przyznać, że było to skierowane trochę do nikogo, ale cóż, trzeba było ich zmotywować jakoś... W każdym razie Pieter obrócił się na pięcie i wyszedł, wabiony odgłosami pobudzenia dobiegającymi Ackerplatz.
Re: [Warhammer 2.0] Ścieżki Przeklętych
: sobota, 28 czerwca 2008, 23:05
autor: Wilczy Głód
Gotfryd Longstren
Człowiek siedzący przy jednym ze stolików westchnął już nie wiadomo który raz tego dnia. Jakby mało miał własnych problemów, to jeszcze akurat musiało się trafić coś takiego. Gotfrydowi przemknęła nawet przez głowę niedorzeczna myśl, że Archaon ruszył na południe tylko po to, aby zrobić Longstrenowi na złość. Chociaż z drugiej strony… Przy takich „atrakcjach” - jakimi niewątpliwie są walki z bogowie jedni wiedzą jakim tałatajstwem z północy – nikt nie będzie przejmował się jednym czarodziejem bez licencji. Gotfryd skrzywił się. „Nikt, poza jednym wyjątkowo upartym sukinsynem…” pomyślał i znów westchnął.
Gdyby nie fakt, że już od kilku dni siedzi w tym przybytku, można by pomyśleć, że Gotfryd Longstren przed chwilą wyszedł z puszczy. Długie czarne włosy i takaż broda sprawiały, że wyglądał jakby przez ostatni rok żył na bezludnej wyspie. Spod tych kudłów zielone oczy podejrzliwie spoglądały na wszystko dookoła. Gotfryd czasem sprawiał wrażenie, jakby chciał stać się niewidzialny. Budowa jego ciała mu w tym trochę pomagała – był dosyć wysoki, lecz chudy jak szkapa. Siedział cicho przy stole, wpatrując się w przestrzeń. O krzesło oczywiście oparty kij. W długiej podróży taka „trzecia noga” się przydaje.
Jeden z gości karczmy wstał. Chyba Pieter mu było, ale Gotfryd nie był pewien. Spojrzał na niego chłodno (czyli tak jak patrzył na większość ludzi). „Od siedzenia jeszcze nikt nie umarł. A od wciskania nosa w nie swoje sprawy i owszem” pomyślał, ale nie odezwał się. Bo szczerze powiedziawszy, Longstren wolałby już opuścić to miejsce. Nie lubił przebywać zbyt długo w miejscach takich jak to. Za dużo ludzi, za bardzo na widoku i ani chwili spokoju. Nawet skupić się nie można. A w jego „zawodzie” brak skupienia, może oznaczać katastrofę. No i szansa, że spotka kogoś, kto rozpozna jaką "profesją" para się Gotfryd, jest tutaj większa, niż Longstren by sobie życzył...
Spojrzał po pozostałych, mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, po czym podniósł się z krzesła. I tak już za długo tutaj siedział. Tak więc, teraz na Ackerplatz, a potem zobaczymy. Myślał o tym, żeby najpóźniej jutro być już w dalszej drodze. Dokąd? Dobre pytanie.
Re: [Warhammer 2.0] Ścieżki Przeklętych
: poniedziałek, 30 czerwca 2008, 00:19
autor: Ninerl
Ninerl Tar Vatherain

Zamyślona Ninerl siedziała w kącie gospody. Co ona tu robi?
Wiedziała, co tu robi. Ale czemu, na światło Asuryana nie wróciła razem z resztą? Że też się uparła...
W tym zrujnowanym wojną kraju, ślad pewnie dawno już przepadł. Kontakt tym bardziej. Zagryzła wargi.
Ta ruina nazywana "miasteczkiem"- Ninerl nie orientowała się dokładnie co znaczy to słowo, zaczynała powracać do życia.
Przejawiało się to jakąś szczątkową aktywnością. Ale dzisiaj Ninerl miała wrażenie, że coś się dzieje...
Chyba nie tylko ona. Właśnie wstał jakiś ludzki młodzieniec i skomentował zbiegowisko.
Ninerl nadal niezbyt dobrze rozumiała ten ich język. Co znaczył ten "tyłek"?
"Może chodzi o nogi?" pomyślała. Rozumiejąc, że pytanie jest skierowane do niej, wstała.
- Mieeli do roboty? Masz na myśli jakąś... jakąś...nieważne...- zakłopotana, przysunęła krzesło do stołu.
Smukła, niezbyt wysoka dziewczyna ruszyła w stronę drzwi. Długie, ciemne włosy miała związane w koński ogon. Szaroniebieskie oczy, pełne wargi i jasna skóra dopełniały całości. Ciemne, nieco przykurzone ubranie, tu i tam błyskające niemal czarnym fioletem, szarą zielenią i czernią sprawiało, że elfka niemal wtapiała się w cień.
Owinęła sie płaszczem i z przyzwyczajenia włożyła hełm, zakrywając pół twarzy maską. Chwyciła jeszcze wdzięcznie wygięty łuk, zrobiony z ciemnego matowego drewna i już była gotowa.
Re: [Warhammer 2.0] Ścieżki Przeklętych
: wtorek, 1 lipca 2008, 09:40
autor: Loczek
Levan Kryuk
Pogoda minionego tygodnia doskonale wpisywała się w nastrój Levana. Powiedzieć o nim ponury, to jakby stwierdzić, że miasteczko w którym utknął zostało ledwie naruszone przez hordę chaosu. Kilka dni, które skutecznie opóźniły jego poszukiwania dzieciobójcy z Kastdorf, rozgoryczyły go na tyle, że jest postawa zmieniła się z „dobrze, że wcześniej nie trafiłem do Utergardu” na „żałuję, że nie udało mi się dokopać choć paru mutantom”. Jednak wczesnym rankiem pierwszego bezdeszczowego dnia odkąd tu przybył, przekonały go, że jednak nie chciałby tu być wcześniej. Mimo obecności armii imperialnej, miasto było w przeważającej części zniszczone, zginęło wielu ludzi, nie wspominając już o żołdakach. Z tymi, którzy przeżyli wielokrotnie już rozmawiał częstując rozcieńczonym winem – niestety w ostatnim czasie nie został wcielony w ich szeregi bezoki młodzieniec, którego śmierci tak chętnie Levan by dopomógł.
Pierwszy raz od dłuższego czasu mógł wyjść na świeże powietrze nie nasuwając na twarz kaptura. Bardzo lubił poranne spacery. Bez swojego brązowego skórzanego płaszcza wyglądał niezwykle chudo idąc przez miasto w kierunku gospody, w której pewnie więcej osób już nie śpi.. Dosyć wysoki Levan nie sprawiał jednak wrażenia niezgrabnego. Wręcz przeciwnie, mimo spokojnych i niespiesznych ruchów, można w nich było dostrzec pewną grację. Levan nie lubił, kiedy swędział go zarost, a teraz drapał się częściej niż zwykle. Przebywając w mieście, wśród ludzi nie golił się starając ukryć widoczne na szyi, paskudne blizny. Jego poszarpane ucho było dla wielu obserwatorów, szczególnie dziewek, wystarczająco dużym przeżyciem. A w gospodzie spotkał kilka, na których chętniej zatrzymywał się wzrok jego ciemnoszarych oczu kislevczyka. Mimo, że chaos został odparty, do pasa miał przytroczoną pochwę z rapierem – ot tak, na wszelki wypadek. Kilka dni temu, wychodząc ochłonąć z karczmy, zmuszony był stanąć w obronie dziewki, która za nic sobie miała awanse trzech pijanych głąbów – teraz jeden z nich już nigdy na nikogo nie podniesie ręki. Nie był z tego dumny, ale pewnych rzeczy Levan nie znosił…
Kiedy ujrzał szyld karczmy, zdał sobie sprawę, że na pobliskim Ackerplatz coś się dzieje, krzyczący ludzie rzadko kiedy zwiastowali coś dobrego. Kiedy skierował się na plac, z karczmy wyszedł zdecydowanym krokiem Van Halen. Chyba mógłby go polubić, podobało mu się, że nie patyczkował się z innymi i mówił to co myśli – raczej człowiek czynu. Poczekał więc na niego i lekko kiwnął głową, gdy ten się zbliżył.
- Pewnie to nic dobrego – powiedział wskazując oczami w stronę placu i kierując się w jego stronę – jak sądzisz?
Re: [Warhammer 2.0] Ścieżki Przeklętych
: wtorek, 1 lipca 2008, 10:17
autor: Ravandil
Pieter van Halen
Towarzystwo zgromadzone w karczmie było zaiste osobliwe. Gdy Pieter się odezwał, jakiś ponury gbur zmierzył go tylko wzrokiem. Cóż, nie wszyscy muszę Pietera lubić. W sumie to mało kto go lubi. Van Halen spojrzał jeszcze na elfkę - wyglądała na nieco zagubioną w tym miejscu, ale kto nie wyglądał? Ale elfka na tym zadupiu... Może kiedyś się dowie, co za pechowa siła ją tu przywiała.
Już na zewnątrz, w drodze na plac, natknął się na Levana. O nim też zbyt wiele nie wiedział, mimo wspólnego (jeśli można to tak nazwać) spędzania czasu - trudno, jak zginie to van Halenowi nie będzie zbyt przykro. Wojna to wojna.
- Pewnie to nic dobrego – powiedział Kryuk – jak sądzisz?
-Z ust mi to wyjąłeś- odparł Pieter -Jak znam życie, to z podziemi wyległy niedobitki zwierzoludzi, albo po prostu tłum złapał sobie czarownicę i zamierza ją spalić, tak ku uciesze gawiedzi- Cóż, jego już nic nie zdziwi, a ludzka mentalność bywa czasem zaskakująco przewidywalna.
Re: [Warhammer 2.0] Ścieżki Przeklętych
: wtorek, 1 lipca 2008, 10:33
autor: Ouzaru
Aria
Cała karczma przesiąknięta była gryzącym dymem z kominka i zapachem mokrego drewna, gdzieniegdzie w powietrzu unosiła się nieprzyjemna nuta pleśni. Jednak po tak długich opadach deszczu nikogo to nie dziwiło, a i bywalcy szybko przywykli. Po tylu godzinach, a nawet dniach, spędzonych w jednym miejscu, zapewne niewiele im już przeszkadzało.
Młoda, może osiemnastoletnia kobieta, kręciła się między stolikami i zagadywała gości. Nie narzekała na nudę, choć klientela zebrana w karczmie nie odpowiadała jej standardom. Aria zwykle spotykała się ze szlachcicami i bogatymi mieszczanami, których niestety rzadko teraz spotykała. W ciągu kilku lat wykonywania zawodu nauczyła się także, że poszukiwacze przygód i awanturnicy mogą być bardzo dochodowi. Po długiej wyprawie zwykle szybko się bogacili i z chęcią witali w swych ramionach piękną dziewczynę.
Tym razem jednak nie miała wiele do roboty, raptem kilka nocy udało jej się spędzić z klientami. Na szczęście to wystarczyło, by uznała pobyt tutaj za udany. Przy każdym ruchu dziewczyny pełna sakiewka pobrzękiwała wesoło, a i jej twarz zdobił szeroki uśmiech.
Arii niczego nie brakowało. Długie ciemne włosy, piwne kocie oczy, gładka cera, pełne usta i pełne... inne kształty. Może i była niewysoka, ale wyglądała jak jakieś marzenie z obrazu romantycznego malarza. Poruszała się z gracją, a w jej ruchach i spojrzeniu widać było delikatność młodej kobiety. Niewiele się odzywała, choć głos miała miły i przyjemny dla ucha.
Ubrana w jasną suknię właśnie pomagała roznosić śniadanie, gdy jeden z mężczyzn wstał i swym krótkim 'przemówieniem' wywołał zaciekawienie bywalców karczmy. Kilka osób poszło w jego ślady, udając się przed budynek, jednak Aria nie miała zbytniej ochoty z nimi iść. Ten człowiek wzbudzał w niej niepokój i starała się go unikać, tak samo jak tej elfki. Strój, sposób poruszania się i ogólna aparycja obcej istoty sprawiały, że Aria po prostu się bała, iż skończy z poderżniętym gardłem.
-
Malutka... - usłyszała za sobą głos karczmarza, który wyrwał ją z rozmyślań. -
Mogłabyś pójść i zobaczyć, co się tam dzieje? Potem byś mi wszystko opowiedziała... Ja za bardzo nie mogę opuścić karczmę.
Niechętnie, ale skinęła mu głową i odstawiając zebrane naczynia na ladę, udała się do drzwi. Z kołka przy framudze zdjęła swą delikatną pelerynkę i zarzuciła na ramiona, by nie zmarznąć zbytnio.
-
Jak znam życie, to z podziemi wyległy niedobitki zwierzoludzi albo po prostu tłum złapał sobie czarownicę i zamierza ją spalić, tak ku uciesze gawiedzi - słowa tego nieprzyjemnego mężczyzny dotarły do jej uszu, gdy wyszła przed karczmę.
Stał tam z tym Kislevczykiem, którego widok sprawiał, że Arii jeżyły się włosy na karku. Znała jego rodzimy język, jednak nigdy się z tym nie ujawniała i nie wdawała w dyskusje.
-
Mam nadzieję, że to jednak nic złego - powiedziała, jakby bardziej do siebie i spojrzała na panów. Nieopodal stała elfka i przyglądała się wszystkiemu, bacznie słuchając.
Przepraszam, że dopiero teraz, ale czekałam... aż wszyscy odpiszą, by Aria mogła mieć jakieś zdanie na temat ich postaci. Poza tym laptop mi szwankuje i co chwilę wyłącza, więc musiałam co chwilę zapisywać posta, bo mi się wszystko kasowało :/
Re: [Warhammer 2.0] Ścieżki Przeklętych
: wtorek, 1 lipca 2008, 15:40
autor: Serge
W sali podniósł się szum i ludzie poczęli wychodzić na zewnątrz, zmierzając ku Ackerplatz. Chcąc nie chcąc i wy się tam udaliście.
Większość z ocalałych mieszkańców Untergardu zdążyła się już zebrać na rynku miasta. Stali zgromadzeni w niewielkich grupkach, dyskutując ze sobą o czymś. Wyraźnie byli przejęci. Zauważyliście, że część z nich nosiła jeszcze opatrunki i bandaże. Było tu też bardzo wiele starców i dzieci, nie biorących udziału w bitwie, jaka się tu niedawno rozegrała. Praktycznie wszyscy mieli na sobie podarte i najczęściej brudne ubranie, zaś niektórzy wyglądali również na przymierających głodem.
Nie trudno było dowiedzieć się, co wywołało zamieszanie wśród zebranych mieszkańców. Zresztą, rynek teraz aż huczał od najróżniejszych plotek, zapewne najczęściej kompletnie wyssanych z palca. Ludzie zgromadzili się, gdyż tutejszy kapitan straży, Schiller, otrzymał ponoć wiadomość od Księcia-Elektora Borysa Todbringera z Middenheim i chce ją odczytać mieszkańcom. Dowiedzieliście się też przy okazji o tym, że tutejszy drwal i leśnik zniknął niemalże przed tygodniem i na pewno już nie żyje, że kapitan straży dowodził kiedyś własnym oddziałem najemników, że Ojciec Dietrich, tutejszy kapłan Sigmara, przybyły tu również niedawno, posiada świętą relikwię. Dowiedzielibyście się pewnie jeszcze więcej o tutejszych pogłoskach, gdyby nie pojawienie się Schillera.
Sam kapitan był już starym, posiwiałym człowiekiem. Lecz nadal trzymał się nieźle, widać było, że w niejednej potyczce brał udział. Był też bardzo szanowany przez mieszkańców miasta, on bowiem kierował obroną Untergardu, gdy rozpętała się bitwa. Teraz zwinnie wskoczył na podstawioną skrzynkę, zaś ludzie zaczęli się tłoczyć dookoła niego. Mimo podartego munduru i powgniatanego napierśnika, wystarczył jeden gest by uciszyć zebranych.
- Obywatele Untergardu! To doniosły dzień. Otrzymałem list od księcia Todbringera z Middenheim. Stary wilk nadal żyje, a miasto Middenheim wciąż mocno stoi na swej górze!
Tłum zaczął wiwatować, po chwili Schiller znów uniósł dłoń, uciszając zebranych.
- Książę Todbringer śle swoje podziękowania dla całego Untergardu za rolę, jaką odegraliśmy w odparciu najeźdźców. Powiada, co następuje: "Bitwa na moście w Untergardzie zostanie zapamiętana jako jedna z najchwalebniejszych bitew w historii Middenlandu." Bądźcie dumni, mieszkańcy tego miasta, bowiem wasze poświęcenie nie poszło na marne!
Kolejne okrzyki radości, tyle, że tym razem kapitan poczekał, aż same ucichną.
- By okazać wdzięczność za naszą waleczność, książę posyła nam dowód swojego uznania.
Kapitan sięgnął do torby, wyjmując bochenek chleba oraz butelkę wina.
- Zostaliśmy zaszczyceni darem w postaci trzydziestu bochnów chleba i tuzina flaszek wina prosto z zapasów Middenheim.
Tłum wręcz oszalał na widok hojnego daru. Wygłodniali ludzie nie mogli oderwać wzroku od świeżego chleba w rękach kapitana, wznosząc okrzyki radości.
- Niech żyje książę! Niech żyje książę!
Kapitan uniósł wyżej chleb i wino, zaś niezłomni obrońcy Untergardu krzyczą, zdzierając gardła.
Nagle rozległ się głośny trzask i butelka pękła, zasypując kapitana odłamkami szkła i oblewając winem. Ogarnięty nagłą paniką tłum rzucił się do ucieczki w jednej chwili, próbując się wydostać z odsłoniętego placu. Ci zaprawieni w bojach ludzie w mig rozpoznali huk wystrzału z muszkietu. Zresztą wystarczyło spojrzeć za rzekę, by zobaczyć dym unoszący się z jednego z okien jakiegoś zrujnowanego budynku po drugiej stronie rzeki.
A przez most biegło kilka pokracznych istot z bronią w ręku. Szukający osłony mieszkańcy nawet chyba nie do końca ich dojrzeli. Panował ścisk, zamieszanie i panika. Kobiety chwytały dzieci i próbowały uciec wgłąb miasta. Powolni staruszkowie tamowali ucieczkę, przewracając się i z kolei powodując zatrzymywanie się innych, którzy albo im pomagali, albo się o nich potykali. Nikt jak na razie nawet nie ruszył w kierunku mostu i zbliżającego się wroga.
Re: [Warhammer 2.0] Ścieżki Przeklętych
: czwartek, 3 lipca 2008, 18:00
autor: Ravandil
Pieter
Pieter trochę się rozczarował - nawet nikogo nie wieszali. Choć teoretycznie wieści były dobre, to van Halen nie podzielał entuzjazmu miejscowych notabli i tłumu. W sumie co go Middenheim obchodzi? Dobrze, że nie upadł, ale co się działo w Altdorfie? Diabli wiedzą...
Łowca chłodno przyjął to, co się działo - w końcu co tu do roboty... Ale szybko musiał zmienić zdanie - rozpoczęło się natarcie jakichś pokrak.
-A więc jednak- mruknął pod nosem, choć stojący w pobliżu Levan nie powinien mieć problemów z dosłyszeniem tego. Niby wreszcie się coś działo, ale minusem był fakt, że wybuchła ogólna panika. A wszyscy wiedzą, że tłum + panika = rzeź. Pieter nigdy nie był dobry z matmy, ale to równanie znał doskonale.
-Do broni, kto może!- ryknął, co sił w płucach -Levan, odsuń się, zanim ktoś cię stratuje, ja muszę rozeznać się w sytuacji- rzucił do Kislevczyka. On sam uskoczył w bok, gdzieś z dala od tłumu i starał się ocenić siły przeciwnika z jakiegoś wyżej położonego punktu, takiego, by rozpędzony tłum za bardzo mu nie utrudniał zadania. Jeśli ludzie nie stanęli do obrony (co wydawało mu się w tym momencie dość realnym scenariuszem, chyba za bardzo się ucieszyli z wygranej), pobiegł do karczmy. Jeśli zgromadzeni tam ludzie wcześniej nie byli skorzy to ruszenia się, to banda uzbrojonych potworów będzie wystarczającym czynnikiem motywującym...
Re: [Warhammer 2.0] Ścieżki Przeklętych
: czwartek, 3 lipca 2008, 18:34
autor: Loczek
Levan Kryuk
Cała odbywająca się na placu feta była dla Levana klasycznym przejawem ludzkiej próżności. Doskonale rozumiał zadowolenie ze zwycięstwa, jak i z otrzymanych darów, ale nie podobała mu się otoczka – ludzie wpadli w euforię, która – jak zauważył – szybko zamieniła się w strach. Tak samo szybko, jak odbudowa miasteczka zmieniła się w próżność zwycięzców.
Jego huk też wystraszył, choć bardziej może zdziwił, dlaczego tak długo czaili się w pobliżu, to niepodobne do bestii chaosu. Zaatakowali dopiero teraz, jakby tylko czekali na tę okazję.
Część ludzi skuliła się, kogoś poraniło szkło. Levan wykorzystał te chwilę by rzucić się biegiem do przodu, w kierunku mostu, korzystając z chwilowego bezruchu wspiął się na kamienną balustradę mostu. Kątem okaz widział, że van Halen też nie dał się zaskoczyć. "Po co on do mnie krzyczy, za kogo on mnie ma? Teraz już zobaczy, jak szybko potrafią poruszać się kislevczycy" W tym momencie wszyscy ludzie zaczęli uciekać, każdy w inną stronę… Levan stojąc w tym świetnym miejscu obserwacyjnym widział jeszcze dym muszkietu po drugiej stronie rzeki, ale samego strzelca już tam nie było. „O Ursunie, oby nie było tam drugiego muszkietu! Mam jeszcze ze trzy oddechy zanim broń będzie gotowa do kolejnego strzału”. Z góry Levan mógł świetnie ocenić całą sytuację – widział zmutowane postacie spieszące mostem, obrócił się w kierunku placu i z góry krzyknął
- Każdy kto ma broń na most, reszta do karczmy!!! - choć już chwilę wcześniej słyszał podobne wezwanie Pietera!
Miał nadzieję, że pozycja w której się znajdował da mu posłuch wśród spanikowanych, wpadających na siebie ludzi. Skacząc z powrotem na dół zauważył, że na pewno nie wszyscy byli na tyle roztropni, by schować się przed ewentualnym kolejnym strzałem. Levan skulił się nieco za balustradą mostu, błyskawicznym ruchem wyciągnął rapier i lewak. Co najmniej jednego mutanta chciał zaskoczyć. Choć krew pulsowała mu już bardzo szybko, odczekał tych kilka sekund, aż dobiegli na koniec mostu.
Re: [Warhammer 2.0] Ścieżki Przeklętych
: czwartek, 3 lipca 2008, 19:37
autor: Ninerl
Ninerl Tar Vatherain
Razem z innymi udała się na plac. Jakiś starszy człowiek, chyba ten ludzki dowódca stanął na skrzyni i coś zaczął mówić, wymachując butelką i kawałkiem chleba. Ludzie zgromadzenie na placu trajkotali w tym swoim języku tak szybko, że Ninerl wyłapywała tylko pojedyńcze zdania. O jakimś "Kssięciu" z Middenheim, które zdaje się było miastem, chyba kapłanie z "relikwiją"- co to na światło Lileath mogło być? "Może zaraz się dowiem" pomyślała "To chyba jakoś ważne dla nich? Może ten kapłan to mag i posiada jakiś potężny artefakt?".
Za moment tłum ucichł i człowiek zaczął mówić. Ninerl nie do końca rozumiała, ale ogólny sens był pozytywny. Zastanowiło ją słowo "wilk". Czy to jakiś przydomek? A ta "walecczność"? To chyba jakaś cecha. Zastanawiała się właśnie, czy nie zapytać któregoś z znajomych ludzi z gospody, gdy mówca pokazał butelkę i jadło ocalałym. Od ich wrzasków radości Ninerl przez chwilę ogłuszyło.
Właściwie nie dziwiła się temu nagłemu wybuchowi. Widziała chude, brudne dzieci, starców, którzy ledwie trzymali się na nogach.
Pewnie oni dostaną najwięcej zapasów i tak powinno być.
Jej rozmyślania przerwał głośny huk. Ludzki dowódca został oblany winem. Ninerl spojrzała w kierunku mostu. Ha, ludzie-bestie!
Z okrzykiem wyzwania wyciągnęła łuk, a potem skoczyła w bok, by ominąć spanikowany tłum i znaleźć dobry punkt. Musi być nieco wyżej, by łatwiej trafić wrogów...
Re: [Warhammer 2.0] Ścieżki Przeklętych
: czwartek, 3 lipca 2008, 22:38
autor: Wilczy Głód
Gotfryd Longstren
Gotfryd razem z tłumem ludzi słuchał przemowy tego całego Schillera. Ten człowiek, mimo że to tylko wojskowy, najwidoczniej umie przemawiać do ludzi. W miarę jak mówił, brwi Longstrena unosiły się. „Doniosły dzień? Najchwalebniejsza bitwa w historii Middenlandu? Brednie…" W jego głowie pojawiła się dziwna myśl. Przyszło mu do głowy, że Schiller sam napisał ten list – jeśli jakiś w ogóle był – i teraz go „odczytuje,” żeby podnieść na duchu mieszkańców. W końcu w tej bitwie stracili prawie cały swój dobytek. Jednak kiedy kapitan wyciągnął „dar,” Gotfryd już nie był tak pewien swego, jak jeszcze przed chwilą. Pomyślał nawet, że jest dobrze. I to było błędem, bowiem nawet jeśli o tamtej sytuacji można by powiedzieć „dobra,” to zaraz wszystko zmieniło się na gorsze.
Longstren zaklął, gdy już zrozumiał co się dzieje. „No pięknie…” Rozejrzał się, szukając przynajmniej śladowych oznak zorganizowania – w końcu mają tu straż i tego Schillera! Obrona tego miasta to teraz chyba jego działka! To co widział Gotfryd nie napawało go optymizmem. Kto miałby walczyć z tymi stworami? Kobiety? Dzieci? Starcy? Ranni? Gotfryd co prawda, nie należał do żadnej z tych grup – ale nie znaczy to, że ma ryzykować własnym życiem. Spojrzał na swoich „towarzyszy,” poznanych w karczmie. Na pierwszy rzut oka, przynajmniej trójka z nich potrafi obchodzić się z bronią - elfka i tych dwóch. Na drugi rzut oka także, bowiem Longstren widział jak ochoczo postawili swoje życie na szali.
Sam trzymał się z tyłu. Bo w końcu kijem za dużo tutaj nie zdziała. „Zwłaszcza, że nie jestem wojownikiem, do jasnej cholery!” Jego magia raczej też tu nie pomoże. Gotfryd rozważał nawet podążenie za tłumem, jednak widok przestraszonej i tratującej się masy ludzi wybił mu ten pomysł z głowy. Już dawno nauczył się, że w życiu dobrze mieć silnych sojuszników. „A przynajmniej kogoś, kto nadstawi za ciebie karku…” Podczas gdy Levan, Pieter i ta elfka – Ninerl chyba – oddalili się stawić czoła bestiom, Gotfryd zwrócił się do prostytutki.
- Wygląda na to, że tutaj nie jest najbezpieczniej. Jeśli nie chcesz zginąć, to wynośmy się stąd!– mówił, siląc się (niestety na próżno) na spokojny ton głosu. Chociaż w sumie, po co zawraca sobie nią głowę?! Jeśli chce zginąć, niech jej będzie. Jeśli z rynku do karczmy da się dotrzeć, nie zostając przy okazji stratowanym, to właśnie tam pospieszy Gotfryd – z Arią czy bez. A jeśli nie… pozostaje trzymać się daleko od wroga i liczyć na opiekę bogów.