[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]

Post autor: Megara »

Kilka standardowych zasad, które i tak dobrze znacie ;):

- postujemy raz na dwa, góra trzy dni przynajmniej, przeżyję jeśli ktoś czasem będzie postował co drugi mój update, ale nie cały czas... postacie osób niepostujących giną szybko i efektownie (chyba że zgłoszą wcześniej nieobecność), czasu na napisanie posta jest jednak troszkę więc myślę że będziecie odpisywać regularnie,
- piszemy w trzeciej osobie czasu przeszłego,
- nie piszemy postów jedno linijkowych. Jest to storytelling, zatem im ładniejsze i ciekawsze Wasze posty, tym lepiej będzie wiodło się Waszym bohaterom.
- kwestie wypowiadane przez postać piszemy kursywą, resztę normalnie. Myśli kursywą ale w cudzysłowie na przykład, tak aby sie wyróżniało,
- możecie dawać opisy czynności, w walkach z wieloma przeciwnikami dopuszczam nawet zabicie przez was kogoś przy ładnym opisie starcia, jednak gdy walczycie z trudnym przeciwnikiem, lub opisujecie trudną czynność, jej skutek opisuję ja, Wy natomiast opisujecie jak wykonujecie tę czynność.

To chyba wszystko na teraz. Jak coś mi się jeszcze przypomni, z pewnością dopiszę. Ninerl może odpisać gdy tylko podeśle mi kartę, Serge wejdzie nieco później.

Życzę miłej i przyjemnej gry. Zaczynamy!

Drużyna:

- Arienati (Ouzaru)
- Ninerl (???) (Ninerl)
- Luca Orlandoni (Serge)
- Gildril Val’Athem (Ravandil)
- Ulrich de Maar (Wilczy Głód)
- Günter Golem (Deadmoon)


CZĘŚĆ I: POMYLONA TOŻSAMOŚĆ



Arienati, Ninerl (???), Gildril, Günter, Ulrich

Drewna wesoło trzaskały w kominku, otaczając przyjemnym ciepłem wspólną izbę. Nawet biorąc pod uwagę ponurą, typowo jesienną pogodę na zewnątrz, w środku było przyjemnie. Mimo, że dopiero weszliście, szybko poczuliście się znacznie lepiej.

Karczma... mimo, iż zwykła, drewniana chałupa, z małą jedynie podmurówką, gdzieś przy błotnistym trakcie do Altdorfu, to jednak każdemu z was przyniosła w tym dniu wytchnienie. Nie znaliście się, znaleźliście się tu z różnych powodów, mieliście różne cele, jednakże los sprawił, że to akurat wy byliście w tym miejscu, gdy do środka wszedł człowiek ubrany w zieloną, nieco obłoconą liberię. Donośnym głosem ogłosił, że jego pan poszukuje ludzi chcących zarobić trochę pieniędzy.

Zgłosiliście się oczywiście, każdy z was szukał zajęcia, a jeśli była robota to zawsze dobrze było przynajmniej posłuchać. Człowiek zaprosił was do jednego ze stołów. Gdy wszyscy zajeliście miejsca, wyjął jakiś pergamin i zaczął:

- "Jego Ekscelencja Koronowany Książę Hergard von Tasseninck z Wielkiego Księstwa Ostlandu zawiadamia, że przebywa obecnie w Altdorfie i życzy sobie wynająć usługi ludzi, którym niestraszne są niebezpieczeństwa i trudy drogi. Zatrudnienie od zaraz na czas nieokreślony. Chętnych przestrzega się, że wezmą udział w niebezpiecznej misji, celem której są niezbadane rejony Gór Szarych. Jak najbardziej pożądane jest zachowanie daleko idącej dyskrecji. Wynagrodzenie do uzgodnienia, zależnie od doświadczenia, ale zapewnia się minimum 20 złotych koron dla osoby dziennie. Dodatkowo hojny dodatek po zakończeniu wyprawy. Nie potrzebujemy włóczęgów oraz tchórzy. Podpisano: Hans Ridritch, osobisty pisarz Koronowanego Księcia Hergarda."

Człowiek przerwał, złożył pergamin i położył go przed wami na stole. Spojrzał na każdego po kolei, jakby sprawdzając czy na pewno byście się nadawali po czym dodał:

-Do Altdorfu jest dwa dni drogi, jeśli wynajmiecie dyliżans. Godzinę stąd jest zajazd "Dyliżans i konie", tam możecie spróbować coś złapać. Gdy dotrzecie do miasta, razem z tym papierem musicie udać się do rezydencji księcia, tam zajmą się resztą. Powodzenia.

Wręczył dokument barczystemu, niezbyt przystojnemu mężczyźnie (Günterowi - dop. MG), który zasiadał wraz z wami przy stole, po czym wstał, poprawił ubranie, i podszedł do baru. Widzieliście jak wdał się w rozmowę z gospodarzem a następnie opuścił zajazd. Wy natomiast szybko zdecydowaliście co robić. Pismo było jedno, więc wzięliście tylko coś na przepłukanie gardła i wyszliście z karczmy. Wyszliście akurat w chwili, gdy kilku obdartych ludzi wyprowadzało konie ze stajni, w tym również wasze konie! Szybko rzuciliście się w pościg, lecz złodzieje byli szybcy, wyszkoleni w ucieczkach. Wsiedli na wierzchowce i zniknęli wam z pola widzenia, kierując się w stronę Altdorfu. Chcąc nie chcąc ruszyliście pieszo. Ci co stracili konie klęli co prawda na czym to świat stoi, lecz oni również nie mieli wyjścia.

Po niecałej godzinie drogi, gdy zaczynało już zmierzchać, zobaczyliście wreszcie w oddali jakieś nieliczne zabudowania. Zbliżaliście się szybko, lecz powoli zaczęliście zdawać sobie sprawę, że zupełnie się nie znacie... lecz czy to miało znaczenie przy tak bajecznym wynagrodzeniu, które czekało po dotarciu do stolicy?

W pierwszym poście standardowo opiszcie wygląd swoich bohaterów. O nawiązywaniu jakiejś konwersacji raczej nie muszę przypominać tak doświadczonym i kreatywnym graczom :). Miłej zabawy życzę!
Ostatnio zmieniony wtorek, 15 stycznia 2008, 19:25 przez Megara, łącznie zmieniany 1 raz.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ravandil »

Gildiril

Drzwi do karczmy otworzyły się z łoskotem, a po chwili wszystkim zebranym na progu gospody ukazał się nieznajomy mężczyzna. Może i lepiej dla nich, że go nie znali... Wysoki, szczupły (nawet zbyt szczupły), wypisz wymaluj - elf. Długie, czarne włosy opadały mu na ramiona, a opuszczone rondo kapelusza zasłaniało mu część twarzy tak, że zgromadzeni mogli dostrzec tylko jego uśmiech. I to powinno wystarczyć, żeby nie wchodzili mu w drogę...

Gildiril otrzepał kurz z nieco już znoszonego ubrania i zamówił szklankę wina. Zajął miejsce przy stoliku w rogu, wieszając swoją pelerynę na oparciu krzesła i rozsiadając się wygodnie. Miecz i łuk położył koło siebie na sąsiednim krześle, by w razie czego były pod ręką... "W razie czego"... Oby nikomu nie wpadł do głowy pomysł wchodzenia mu w drogę. Nie dzisiaj. Ten dzień był już wystarczająco parszywy.

Spojrzał z zainteresowaniem na tego palanta, mówiącego coś o robocie. "Taaaaak... Przydałoby mi się trochę pieniędzy, ostatnio mi się nie przelewa". Zgodził się, w końcu proponowany zarobek mógł tych o słabszych nerwach przyprawić o zawrót głowy. Przed robotą dobrze było walnąć sobie szklaneczkę wina na rozruszanie i można było przystąpić do działania...
***

-KURWA MAĆ!!!- ten jakże uroczy okrzyk wydobył się z gardła Gildirila, gdy zobaczył jak banda lumpów podprowadza ich konie. Pal sześć, że ich, ale oni zabrali Vilena! Miarka się przebrała... Szkoda, że Gildiril nie miał dwa razy dłuższych nóg, to by ich dogonił i własnoręcznie wypatroszył... A tak została mu piesza wędrówka z nadzieją, że jeszcze dorwie kiedyś tych drani. A wtedy pożałują...

Ruszyli na piechotę. Wędrówka była średnio pasjonująca, w końcu życie bez konia to samobójstwo w Imperium... Dla podróżnika tym bardziej. A na domiar złego zaczynało się zmierzchać... Choć zabudowania w oddali wlały w serce Gildirila odrobinkę nadziei... Westchnął ciężko i zwrócił się do reszty:
-Cóż, może to niezbyt dobra okazja... Ale pozwólcie, że się przedstawię - nazywam się Gildril Val’Athem i mam nadzieję, że mimo złego początku wyjdziemy jeszcze na swoje- przesunął wzrokiem po całej grupie -Na razie jednak proponuję przyspieszyć kroku, bo skoro nawet w biały dzień grasują tu rabusie, to chodzenie po zmroku może nie być dobrym pomysłem. A nie ma lepszej rzeczy, niż obgadanie szczegółów współpracy przy szklance wina, prawda?- uśmiechnął się szelmowsko pod nosem i obróciwszy się na pięcie ruszył przed siebie. Miał już dosyć "wrażeń" na ten dzień, a prawdopodobnie przez kolejne dni także na nudę nie będzie narzekał.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Arienati

Dość długo błądziła po lesie, zbyt duży miecz ciążył jej niemiłosiernie, kiszki grały marsza, a wiatr nieubłaganie wychładzał ciało młodej kobiety. Strzępy jakiś szmat, które miała na sobie, w ogóle nie grzały, jedynie niezdarnie zasłaniały te najbardziej wstydliwe miejsca. Na piersiach i biodrach, powiązane jakimiś supełkami, ledwo trzymały się kupy i przy każdym większym kroku praktycznie wszystko odsłaniały. Ari w ręku ściskała małą sakiewkę, która podobnie jak miecz, nie należała do niej...
Dotarła na trakt, było szaro i zimno, zanosiło się nawet, że może będzie padać. Po jakimś czasie włóczenia nogami dostrzegła przed sobą światła i wiedziona nadzieją schronienia przyśpieszyła. Karczma, może nie była jakaś wyjątkowa, ale dla niej zdawała się być teraz pałacem. Obejmując się ramionami i szczękając zębami stała przez chwilę patrząc się tępo na drzwi i jakby zastanawiając. Od środka dobiegał do niej przyciszony gwar rozmów, który bardziej odstraszał dziewczynę niż zachęcał.
Nie trwało to jednak długo, zmęczenie i przemarznięcie były silniejsze niż strach, zacisnęła drobną dłoń i weszła do środka. Spojrzenia wszystkich szybko zostały przyciągnięte przez jej nietypowy strój i... stan.
Nie należała do osób wysokich, na oko zdawała się mieć coś między sto siedemdziesiąt a sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Ewidentne braki w odzieniu mogły świadczyć o wielu rzeczach, jednak wystraszone spojrzenie i zawstydzona mina mówiły raczej same za siebie. Przemknęła bokiem, idąc przy samej ścianie i usiadła gdzieś w kącie. Ładną twarzyczkę przesłoniła czarnymi jak sadza długimi włosami i tylko czasami niepewnie zerkała po zebranych osobach. Oczy, będące niczym błyszczące węgielki, czujnie lustrowały otoczenie. Dziewczyna zdawała się być gotowa natychmiast się zerwać i uciec, gdyby ktokolwiek się głośniej odezwał.
Skórę, opaloną na przyjemny miodowy kolor, zdobiły liczne siniaki, zadrapania, krwiaki i ranki. Pęknięta warga i lekko popuchnięty policzek dopełniały tylko ten obraz nędzy i rozpaczy.

Przerzuciła palcami zawartość sakiewki, nie było tego dużo, ale na coś do jedzenia spokojnie starczyło. Wstała i ostrożnie skierowała się do karczmarza, zamówiła sobie kanapkę ze smalcem i nim zdążyła wrócić do stolika, do pomieszczenia wszedł jakiś mężczyzna. Cicho przysiadła i zjadając szybko swoją kromkę przysłuchiwała mu się. Kolejno zgłaszały się chętne osoby, w końcu i ona postanowiła się przyłączyć. Wolała jakąś uczciwą pracę niż wylądować na ulicy, co chyba teraz najbardziej jej groziło.
Nie miała ochoty opuszczać ciepłej karczmy, po wyjściu zdawało się Ari, że jest jeszcze zimniej. Gdy inni gonili za złodziejami koni, ona spokojnie poszła za nimi i dołączyła po kilku minutach. Trzęsła się z zimna i słaniała na nogach, jednak jakimś cudem dawała radę się dzielnie trzymać. Idąc dalej z tą grupką ludzi nie odzywała się do nikogo, póki co nawet się nie przedstawiła elfowi, przysłuchiwała się jednak wszystkim rozmowom i starała się unikać ich wzroku.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Deadmoon »

Günter Golem

Wyłaniający się zza pagórka budynek karczmy wprawił przygarbionego jeźdźca w zadowolenie. Dość miał już kolebania się w siodle, siedząc na grzbiecie chuderlawej chabety, na domiar złego co i rusz zapadającej się w kilkudziesięciocentymetrowej warstwie zalegającego na drodze rozmiękłego błota. Zeskoczył z wierzchowca i zaprowadził zwierzę do stajni. Następnie ściągnął przemoczony kapelusz i zanurzył się w zatęchłym wnętrzu karczmy.

Właśnie kończył dopijać miejscowego sikacza, kiedy jakiś elegancik jął wygłaszać wyuczoną na pamięć kwestię. Aż dziw brał, że miał wystarczająco dużo odwagi, by w takim stroju wleźć do knajpy pełnej różnej maści obwiesi i obszczymurków. Mimo tego Günter słuchał słów herolda z zaciekawieniem, a z każdym kolejnym zdaniem na jego twarzy wykwitał głupkowaty uśmiech.

"Idealnie" - pomyślał. - "Ziemia zaczęła mi się nieco palić pod nogami, więc trzeba było na jakiś czas zniknąć. A tutaj nadarza się okazja na zaliczenie całkiem niezłego pieniądza."

Jak pomyślał, tak zrobił. Zgłosił swoje zainteresowanie i zasiadł przy wskazanej przez elegancika ławie. Przebiegł głupawym wzrokiem po pozostałych tu siedzących. Najbardziej rzucił mu się w oczy zawadiacki na pozór elf. I dziewczyna, która wyglądała, jakby właśnie wyskoczyła z rozpędzonego wozu pełnego rozjuszonych psów.

Cierpliwie i z równie głupawym wyrazem twarzy słuchał treści odczytywanych przez posłańca słów. Pozostali mogli dostrzec jak wysoki i barczysty mężczyzna o szpetnej twarzy, obdarzonej bliznowatą łysiną, wydatnymi łukami brwiowymi, szerokim, wielokrotnie złamanym nosem, mięsistymi wargami i mocno zarysowaną żuchwą, po każdym zdaniu kiwa twierdząco głową. Nie przestał potakiwać nawet wtedy, gdy herold zakończył odczyt, co tylko wywołało pobłażliwy śmiech u obserwatorów. Günter ocknął się dopiero, kiedy elegancik podsunął mu zwój pod nos. Zerknął na pergamin, potem na herolda, potem znów na pergamin. Chrząknął donośnie, splunął w wielkie dłonie, zatarł je i podniósł leżące przed nim pełnomocnictwo. Spojrzał tępo na pozostałych awanturników, wyszczerzył się triumfalnie i zatknął zwój za grubą skórzaną kurtę.

Odprowadził wzrokiem zielonego eleganta, opróżnił kufel z sikacza, beknął donośnie i z głośnym szurnięciem wstał od ławy.
- Chono, ludziska - rzucił przez ramię i ruszył ku wyjściu z karczmy.

Widok uprowadzanych koni nie zrobił na nim wielkiego wrażenia. A przynajmniej mniejsze, niźli na pozostałych. Nie żałował pokoślawionej chabety, która z ledwością go tu przywiozła. Wprost przeciwnie - wystawił gruby jak rękojeść sztyletu palec przed siebie, rechocząc na widok srodze zawiedzionego rabusia, który z uporem maniaka usiłował wykrzesać z jego eks-wierzchowca nieco więcej wigoru. Dlatego został w tyle pościgu, równając ciężki krok do tempa obdartej dziewczyny.
- Te, dziołcha! - Zawołał do niej. - Czy to aby nie za skromny strój na długą wyprawę, w dodatku o tak podłej porze roku?
Nie czekając na odpowiedź trzęsącej się z zimna dzierlatki, podał jej swój podróżny płaszcz.
- Weź to i załóż. Inaczej odwalisz kitę nim zza drzew zobaczysz wieże Altdorfu.

Widząc opory dziewczyny, wręczył jej odzienie i ruszył do przodu. Nie interesowało go, co zrobi z płaszczem. I tak planował sprawić sobie nowy w miejsce już wysłużonego.

Po kilku chwilach zrównał się ze zdyszanymi "współpracownikami", którzy nie przebierali w słowach na widok umykających w dal koniokradów. Wysłuchał słów zawadiackiego elfa i odparł spokojnym, beznamiętnym głosem:
- Mnie zwą Günter Golem. Jednak z jednym, panie elfie, się nie zgodzę.
Widząc jego pytające spojrzenie, odparł niezmienionym tonem:
- Od szklanki wina lepsza jest beczka piwa.
Po czym wyszczerzył się idiotycznie, wyraźnie ukontentowany udanym dowcipem.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ninerl »

Ninerl Tar Vatherain
Ponieważ karta już poszła, to ja odpisuję:).. w razie czego zawsze jest polecenie edytuj :)
Coś, co nazywało się szumnie karczmą, Ninerl określiłaby co najwyżej ruderą. Nigdy na Ulthuanie nie widziała takiego ... takiego zaniedbanego budynku. Ale co los daje, to brać trzeba. Zwłaszcza, że błotnista droga i szybko ciemniejące niebo, nie zachęcały do dalszej wędrówki. Tutejsze lasy były równie niebezpieczne, co na Ziemiach Cienia. Chociaż nie... tutaj nie było tyle trucizn na strzałach i bełtach.
Powoli otworzyła drzwi, uważnie obserwując otoczenie. Te ich karczmy miały dziwne właściwości- ciągle wybuchały jakieś burdy. Żeby chociaż miały o co...
Weszła cicho do środka. Rozejrzała się wokoło. Jeydne wolne miejsce było koło jakiejś grupy. Ninerl podeszła i zauważyła z radością, pobratymca. Asur tutaj, no proszę... Ciekawe, co go zmusiło do przebywania wśród ludzi. Właśnie siadała na brudnej ławie, gdy ten dziwnie ubrany człowiek zaczął coś wygłaszać. Zrozumiała większość. Tylko co znaczyło "ekscelencja"? Albo "koronowany"? "Może jakieś tytuły?" pomyślała.
Rozważyła, to co usłyszała. Pieniądzą są jej potrzebne- już się kończyły. No i Altdorf- tam był miecz... I tak przecież podążała do Altdorfu. Gdy załatwi swoją sprawę, musi jakoś wrócić. Wtedy fundusze się przydadzą. Przez chwilę zalała ją tęsknota za domem.
Potrząsneła głową i zauważyła, że ten brudny człowiek zabrał pergamin. Trzeba za nim iść! Wstała i wyszła na zewnątrz.
A tam- ktoś chyba właśnie ukradł jej konia.
- Vae haryas Morai!- zaklęła pod nosem.
Przez chwilę zastanowiła się, co robić. Ekwipunek w postaci wielkiego wora, miała przy sobie. Był ciężki owszem, ale oni w czasie przemarszów nosili takie i wszyscy sobie dawali radę.
Człowiek i Asur przedstawili się.
- Jestem Ninerl Tar Vatherain z Tor Anlec- przedstawiła się, składając dłonie w powitalnym geście. Nadal w jej głosie pobrzmiewały śpiewne i miękkie akcenty.
Przed nimi stała niezbyt wysoka elfka. Jasna cera dziewczyny niemal świeciła w mroku. Miała pełne wargi koloru bladej maliny, duże, szaroniebieskie oczy o przenikliwym spojrzeniu i ciemne w tym świetle włosy, skręcające się lekko w loki. Były spięte rzemieniem w koński ogon. Spod czarnego płaszcza, którym była owinięta, wystawał skraj ciemnofioletowej tuniki, czarne wysokie buty, srebrne okcie pochwy od miecza. Na plecach, dziewczyna miała zawieszony łuk z ciemnego, prawie czarnego drewna.
Drobny srebrny łańcuszek spływał na jej pierś - zawieszony na nim był jakiś skomplikowany symbol.
Zgodnie ze słowami Asura o imieniu Gildiril przyśpieszyli kroku. Ninerl dopiero teraz zuważyła obdartą dziewczynę i zrobiło się jej wstyd. Co z niej za ansur, skoro nie zauważa stanu cywili? Czy może powinna zaproponować jej pomoc? Ale z drugiej strony zajął się nią ten ludzki mężczyzna. Poza tym może ona wcale nie chciała pomocy. Tu wszystko było dziwne... takie inne. Lepiej na razie pozostać obserwatorem.
- Co to jest ten... dyliiżans? -zapytała Gildirila. - Czy to jakiś pojazd?- poprawiła uchwyt od worka.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Wilczy Głód »

Ulrich de Maar

Pogoda była pod psem. Nic dziwnego jak na tę porę roku. Mężczyzna powoli jechał na swym wiernym wierzchowcu. Zbyt powoli. Błoto i zmęczenie nie pomagały w niczym. Człowiek odetchnął z ulgą, kiedy jego oczom ukazał się zajazd. „Rychło w czas” pomyślał, po czym pogonił konia.

Trudno byłoby nie zauważyć jego wejścia do izby. Trzasnął drzwiami, kichnął przeraźliwie, wytarł nos wierzchem dłoni i zmierzwił mokre od jesiennego powietrza włosy. Zebrani zobaczyli niewysokiego człowieka odzianego w typowo wojskowy sposób. Mocne, ale teraz zabłocone buty, skórzane spodnie i cicho pobrzękująca przy każdym ruchu kolczuga. Natomiast jedwabna koszula nałożona na nią już nie pasowała do wizerunku typowego wojaka. Na niej jakiś dziwny znak: skrzyżowane młot i miecz oplecione – jak mawiają ignoranci – „jakimś zielskiem.” Ulrich jednak, bowiem tak miał na imię człowiek, utrzymuje, że to krzak róży. Oprócz tego wędrowiec miał przewieszoną przez ramię torbę… jak większość wędrowców.

- Psiajucha…– powiedział pod nosem, po czym huknął – Karczmarzu! Polej no trochę gorzałki bom strudzon. A i na rozgrzanie coś by się przydało…

Podszedł szybkim krokiem do najbliższego wolnego stolika i rozsiadł się wygodnie. Po chwili popijał sobie powoli mocny trunek. W tym momencie można było pomyśleć, że przy stole siedzi jakiś wiekowy starzec, a nie prawie trzydziestoletni były żołnierz. To przez te włosy. Krótkie, popielate... no i tego samego koloru krótka bródka. Wyraz twarzy miał taki, jakby ciągle nad czymś rozmyślał. Wąskie, zaciśnięte usta, zmarszczone przez dawne troski czoło i głębokie oczy koloru ciemnego piwa. W tym momencie ich spojrzenie skierowało się na drzwi. No proszę… okazja trafia się dosłownie co chwilę.

Po chwili siedział już przy stole z pozostałymi zainteresowanymi pracą. Ulrich cieszył się w duchu słysząc słowa posłańca. Zwłaszcza przy „Koronowany Książę Hergard von Tasseninck” i „niebezpieczna misja.” Jest okazja zrobić coś dla Imperium. Mężczyzna spojrzał po reszcie chętnych. Dwójka elfów, człowiek, którego lepiej nie spotkać w ciemnym zaułku i jakaś obszarpana dziewka. Jeszcze nie był pewien, czy dobrze trafił. Zobaczymy. No, ale skoro bogowie rzucili ich wszystkich tutaj, to już nic z tym się nie zrobi.

***

Zatrzymał się po dłuższym biegu by zaczerpnąć oddechu. „Chędożeni złodzieje… niech no ich jeszcze spotkam, to zobaczą…” Trzeba powiedzieć, że był wzburzony po tym co się stało. Nie co dzień miał okazję być ofiarą, tak bezczelnego złodziejstwa. Jak spotka tych sku***synów to lepiej dla nich, żeby już nie żyli.

Kiedy emocje już opadły, co w przypadku Ulricha trochę zawsze trwa, przyjrzał się uważniej całej kompanii. Ta obszarpana dziewka nie wyglądała jakby miała zajść daleko. Wyglądał na taką, co niejedno przeżyła… i nie było w tym „niejednym” nic dobrego. Postanowił zapytać o to później. Tymczasem słysząc dyskusję na swój prawie ulubiony temat, dorzucił i swoje trzy pensy.
- Rzeczywiście beczka piwa nie jest zła. A skoro już przy tym jesteśmy, to z przyjemnością napiłbym się czegoś mocniejszego, kiedy już dotrzemy na miejsce… Nie ma nic lepszego niż mocna, paląca gardło gorzałka. - rozmarzył sie - Moje imię brzmi Ulrich de Maar. Miło mi poznać...
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Megara »

Droga upłynęła wam na wymianie zdań, choć nie wszyscy byli tak wylewni jak choćby Gildril czy Günter, którzy prawie cały czas podtrzymywali dialog. Znajdowaliście się już niemal przy zabudowaniach, gdy nagle dźwięk, coś jak stukot wozu podskakującego na nierównym trakcie stał się bardzo wyraźny. Po chwili zza zakrętu wyjechał z ogromną prędkością dyliżans zaprzęgnięty w cztery konie. Gdyby nie woźnica popędzający krzykiem wierzchowce, z pewnością nie wyrobiłby na łuku. Wyraźnie widzieliście znak popularnej kompanii przewozowej "Cztery Pory Roku". Konie, wciąż popędzane przez woźnice pędziły galopem, najwyraźniej dyliżans nawet nie ma zamiaru zwalniać. Siedzący na koźle strażnik z muszkietem w ręku zamachał rękami byście się odsunęli. Usłyszeliście też jego krzyk:

-Z drogi! Z drogi cholera! I tak mamy opóźnienie!

Po chwili pojazd przemknął koło was, szybko odsuwających się mu z drogi, wzbudzając tumany kurzu. Widzieliście jak szybko oddala się w stronę z której przyszliście. Pozostawieni bez wyjścia ruszyliście w stronę zabudowań.

Dziedziniec zajazdu tętnił życiem. W powietrzu czuć było zapach świeżego nawozu, a obok stajni widać kilku chłopców stajennych starannie wycierających czwórkę koni. Z samego zajazdu dochodził wspaniały zapach przygotowywanych potraw oraz odgłosy śmiechu. Teraz wiedzeni bardziej uczuciem głodu niż czegokolwiek innego, ruszyliście w tamtą stronę.

Günter

Wiedziony wrodzonym instynktem podszedłeś bliżej stajennych, by przyjrzeć się koniom. Znawcą to ty nie byłeś, jednak w powozowni zauważyłeś dyliżans, nieznanej ci firmy przewozowej, rzuciła ci się w oczy jedynie zębatka narysowana na pojeździe. Sam dyliżans wydawał się z tej odległości w niezłym stanie, lecz do końca nie umiałeś tego stwierdzić.

Wszyscy

Weszliście do karczmy, wiedzeni miłymi zapachami. Wnętrze zajazdu wyglądało bardzo przyjemnie i gościnnie. Tuż po wejściu poczuliście mocny, smakowity zapach jakiejś strawy, usłyszeliście też głośny śmiech dwóch ludzi, którzy już chyba nieźle podpici opowiadali sobie dowcipy przy jednym ze stolików. Z ich wyglądu, łatwo wywnioskowaliście, że są to woźnice. Z drugiego końca pomieszczenia dostrzegliście lodowate spojrzenie jakieś wytwornie ubranej, młodej damy. Obok niej siedziały jeszcze dwie kobiety - jedna mała i skulona, druga natomiast potężnie zbudowana, patrząca na was nieco groźnie. Przy innym stoliku zauważyliście jakiegoś młodzieńca, wydawałoby się całkowicie pochłoniętego lekturą jakiejś książki. Przy jeszcze innym stoliku siedział mężczyzna, na oko jakieś trzydzieści lat popijając spokojnie piwo. Za kontuarem stało dwóch, całkowicie sobie przeciwnych ludzi - jeden tyczkowaty, drugi natomiast gruby, najwyraźniej właściciel przybytku. On też ruszył w waszą stronę natychmiast jak tylko weszliście i z serdecznym uśmiechem zaczął swój potok słów:

- Witamy w Dyliżansie i Koniach. Usiądźcie sobie, może tam przy ogniu, będzie wam tam przyjemnie i ciepło. Arne, dorzuć do kominka! - krzyknął przez salę. Tyczkowaty skinął głową, schował się na zapleczu po czym wrócił z naręczem drewna i skierował się do paleniska. - Czy chcecie jeść i pić? Tak? Ależ oczywiście, najpierw picie, ależ ze mnie głupiec!

Wylewny właściciel potoczył się z powrotem za kontuar.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Obrazek

Luca Orlandoni

Niespełna trzydziestoletni, przystojny mężczyzna spojrzał po raz kolejny na kartkę papieru leżącą na blacie stołu. Jego wzrok stale przykuwał jeden fragment.
„Minimum 20 złotych koron dla osoby dziennie” - głosił list Jego Ekscelencji Hergarda von Tassenincka.
Nieźle, naprawdę nieźle. Zanosiło się na ciekawą, ba!, chyba nawet uczciwą pracę dzięki której w krótkim czasie będzie można stanąć na nogi. I rozkręcić interes na nowo, pomyślał.
Rozmyślając, wodził wzrokiem po całej sali. Smagłej cery, szczupły, ogolony, wypachniony i dobrze odziany zdradzał południowca albo Tileańczyka. Obok niego przez oparcie ławy przewieszona była skórzana torba i długi, wysokiej jakości płaszcz podróżny.
Spojrzał z wyraźnym zniesmaczeniem i sardonicznym grymasem na pustą szklanicę, w której jeszcze przed chwilą pływał bordowy napój, gdy drzwi zajazdu otworzyły się i do środka zawitała piątka podróżnych.
Zmierzył ich chwilę wzrokiem czarnych oczu spod eleganckiego kapelusza z piórami, po czym jego spojrzenie znów zatrzymało się w pustej szklance.
- Jeszcze wina, gospodarzu! – zawołał nieskalanym obcym akcentem reikspielem. Nagle jego wzrok przykuła kartka w ręku jednego z przybyłych. Identyczna jak ta, która leżała przed nim na stole.
- I dla moich nowych towarzyszy również... – dodał nieoczekiwanie wstając i ruszając eleganckim krokiem w ich kierunku.
Gdy zbliżał się do zajmowanego przez nich stolika, za wysokim kislevskim pasem, spinającym modny kubrak dostrzegli zatknięte dwa pistolety i rękojeści dwóch noży. Arsenału dopełniał wiszący u pasa finezyjnie wykonany rapier.

- Zapraszam do stołu, panie i panowie! Na dyliżans przyjdzie nam raczej trochę poczekać, ja zaś z przyjemnością poznam moich współpracowników w jakże zyskownym przedsięwzięciu jakie ufundował nam czcigodny książę von Tasseninck.
Machnął papierem w powietrzu i zawadiacko uśmiechnął się spod wąsika. Pewnym spojrzeniem świdrował zwłaszcza dwie niewiasty przy stole. Szczególną uwagę zwrócił na wystraszoną, czarnowłosą kobietę, jednak o nic nie zapytał. Na razie.
- Luca Antonio Orlandoni, człowiek wielu specjalności, do waszych usług.
To rzekłszy pochylił się w dworskim ukłonie zamiatając kapeluszem o ziemię i wypielęgnowaną dłonią wskazał przybyłym siedzenie.
- Dziś ja stawiam. Bawmy się więc na bogato! - uśmiechnął się raz jeszcze do piątki podróżnych zapraszając do stołu.
Ostatnio zmieniony środa, 26 grudnia 2007, 20:01 przez Serge, łącznie zmieniany 1 raz.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Arienati

Miły gest ze strony tego dużego i brzydkiego jak noc mężczyzny zaskoczył ją. Nie zdążyła nawet się odezwać i podziękować, ale on chyba tego nie oczekiwał. Chwilę szła z płaszczem wciśniętym w dłonie, jeszcze był ciepły i to ciepło właśnie mile ją kusiło. Zarzuciła go na plecy, był dla niej za ciężki i za duży, mogłaby się ze dwa... może nawet trzy razy nim owinąć! Pociągnęła nosem i poczuła nieprzyjemny zapach. Cały płaszcz był nim przesiąknięty, aż się wzdrygnęła. Smród mężczyzny był przytłaczający, więc nie pociągała już nosem, tylko zwiesiła głowę i szła dalej za wszystkimi.

Rozmowa toczyła się spokojnie i swobodnie, ale nic ciekawego nie zostało powiedziane. Arienati starała się za dużo nie myśleć, uporczywe pulsowanie w głowie dobijało ją i denerwowało. Kilka razy rozglądała się na boki, jakby upewniając się, że nie śni i zastanawiając, co ona właściwie tu robi. Była zagubiona i znowu głodna, ale jeśli uda się jej jakoś wytrzymać, powinno już być tylko lepiej.
Rozmyślania przerwało jej jakieś pokrzykiwanie, w ostatniej chwili odskoczyła na bok i na szczęście ani jej, ani nikomu innemu nic się nie stało. Chwilę patrzyła się zdziwiona usiłując dojść, co się tak właściwie stało, ale umysł Ari nie należał teraz do najbardziej rozgarniętych.

W końcu zdarzyło się coś, co lekko ją rozbudziło z tego otępienia - weszli do ciepłej i przyjemnie oświetlonej izby, w której pachniało jadłem i napitkami. Nie było tu dużo osób, co ją tylko ucieszyło. W końcu usiadła i pozwoliła sobie cicho odetchnąć. Nogi potwornie ją bolały, pas od miecza nieprzyjemnie odparzył i obtarł jej biodro, a ściskana w dłoni sakiewka była już cała wilgotna od spoconej dłoni. Z roztargnieniem dziewczyna poprawiła i przygładziła swoje włosy, jakby to cokolwiek mogło zaradzić przy obecnym wyglądzie i zaczęła rozmyślać nad tym, co się niedawno wydarzyło. Te rozmyślania jednak przerwało pojawienie się mężczyzny, który nazwał ich współpracownikami i zaprosił do siebie do stolika. Wzięła głębszy wdech i zmierzyła go wzrokiem. Nie wyglądał na nikogo groźnego, ale mimo to nie ruszyła się z miejsca. Czekała, aż inni pójdą, by dopiero wtedy do nich dołączyć...

Obrazek
Normalnie Ari wygląda właśnie tak.
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Wilczy Głód »

Ulrich de Maar

Był pogrążony w myślach. W takim stopniu, że gdy usłyszał dyliżans, ten był już niebezpiecznie blisko. Na szczęście nie dość blisko. Pojazd przemknął obok grupy podróżników i zaraz zniknął z pola widzenia. Nie wiadomo gdzie tak pędził… i chyba nie było to w tej chwili zbyt istotne. Teraz ważne było, że Dyliżans i Konie są już niedaleko.

Ulrich nie zawiódł się. Zajazd wyglądał na porządny i zadbany. W dodatku zaraz po wejściu zostali zaprowadzeni w pobliże paleniska. Ciepło miło ogarniało całe ciało. Człowiek obrzucił spojrzeniem lokal. Pijanym woźnicom nie poświecił nawet odrobiny uwagi. Podobnie jak temu z książką… „Młody a książki czyta… do woja powinien iść. Co się dzieje z tym światem…” pomyślał zniesmaczony. Jego wzrok na dłuższą chwilę zatrzymał się na tej damie. Wyglądało na to, że to całkiem niezła partia. Nie znał jej – Ulrich już dawno nie bywał na żadnych bankietach, więc mógł być trochę z tyłu za nowinkami z dworu. Co nie zmienia faktu, że najpewniej jakiś szlachcic weźmie sobie ją… a raczej jej posag, za żonę. Jeśli już tak się nie stało. Ulrich otrząsnął się z tych myśli. Przecież nie jest tu po to, żeby znaleźć żonę. Ech… Niestety lata dworskiego wychowania zrobiły swoje. Błękitna krew to nie jest coś z czego można po prostu zrezygnować. Nawet długi pobyt w armii tego nie zmienił.

Zwrócił się do kompanii. A raczej, miał taki zamiar, ale pojawił się ten człowiek. Przedstawił się jako Luca… W pierwszej chwili de Maar zaniepokoił się. Przyszedł mu na myśl, aż zbyt często spotykany w wielu karczmach scenariusz. Ktoś zaprasza, częstuje… a potem budzisz się w rynsztoku. O ile w ogóle jeszcze wstaniesz. Kiedyś mało brakowało, a Ulrich sam by tak skończył. Na szczęście, wygląda na to, że bogowie przewidzieli dla niego lepszy los niż zdradziecka śmierć od ciosu w plecy. Tym razem jednak nie było za dużego niebezpieczeństwa. Orlandoni był ubrany porządnie – pierwszy plus. Maniery tez prawie nienaganne…chociaż trzeba przyznać, że etykieta de Maara trochę ostatnio „zardzewiała.” No ale jedno jest ważne. Ten człowiek, mimo swojego ubioru, wyglądał na takiego co nosi broń nie dla parady. I to jaką broń. Rapier prawie dorównywał kunsztem wykonania szpadzie de Maarów, którą Ulrich miał przy boku. I to przeważyło. Chociaż pozostał pewien niepokój... "człowiek wielu specjalności?"
-Chyba nie wypada nam odmówić tak miłemu człowiekowi, prawda? – spojrzał na pozostałych pytająco i odwrócił się do Orlandoniego z lekkim uśmiechem – A w dobrym towarzystwie napitek smakuje lepiej. Ulrich de Maar, znany też jako Mały Rycerz. – wyciągnął dłoń do powitania, po czym, przepuszczając resztę towarzystwa, ruszył do stolika „gospodarza.”
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ninerl »

Ninerl Tar Vatherain
Ninerl szła milcząc i przysłuchując się rozmowom. Musiała jak najszybciej douczyć się tego ich nieprzyjemnie brzmiącego, ludzkiego języka. Większość rozumiała, ale niektóre słowa nadal brzmiały dziwnie.
Nadstawiła uszu. Zbliżało się coś dużego, jakiś powóz. Brzmiał tak, jakby jechał z dużą prędkością. Dziewczyna odsunęła się troche na bok- nie miała ochoty na zderzenie z pojazdem.
Istotnie, po chwili obok nich przemknęło coś dużego- w dodatku ciągnęły to cztery konie.
Zdążyła zauważyć parę interesujących szczegółów- tego typu powozów raczej na Ulthuanie nie bywało. Woźnica darł się ostrzegawczo, ale jej nie było to potrzebne. Przecież i tak nie stała mu na drodze.
Zaraz potem, na horyzoncie pojawiły się jakieś budynki.
Były to stajnie i jakaś gospoda, jak wywnioskowała Ninerl po zapachu potraw.
Weszli do środka- Ninerl ostatnia, rozglądając się badawczo.
Tu chyba nie było niczego groźnego. Wnętrze wyglądało jako tako, na pewno lepiej niż tamta rudera.
W pomieszczeniu siedzieli jacyś ludzie. Dwoje wyglądało na pijanych- Ninerl ominęła ich szerokim łukiem.
Na lodowate spojrzenie damy odpowiedziała pogardliwym. Spojrzała się na tę większą, zimno. Nikt tu nie będzie próbował jej zastraszać. Ona na pewno na to nie pozwoli.
Obejrzała dokładnie pomieszczenie, z przyzwyczajenia notując możliwe drogi ucieczki.
Żaden z siedzących tu ludzie nie przyciągnął jej uwagi. Byli zazwyczaj tacy sami- głośni, hałaśliwi, brudni.
Jeden, gruby podszedł do nich i wylał z siebie potok słów. Ninerl słuchała go uważnie. To chyba był właściciel.
Wymienił to dziwne słowo "dyliiżans" i dodał konie- to chyba była nazwa tej oberży. Zastanawiała się przez chwilę, co za trunki oferował ten przybytek.
Zanim zdążyli usiąść, podszedł do nich jakiś młody człowiek. Ninerl nie orientowała się w wieku ludzi- powiedziałaby, że ten wygląda na 90, ale oni żyli krócej... "Pewnie ma czterdzieści lat" pomyślała, gdy młodzieniec się przedstawiał.
Odpowiedziała spokojnym spojrzeniem na jego bezczelny wzrok. Przynajmniej nie śmierdział, co było warte odnotowania. Zrobił jakiś śmieszny ukłon- to chyba było według nich eleganckie okazanie szacunku. Wielu specjalności- zabrzmiało to dziwnie, ale chyba sens był taki, że nie bał się przelewać krwi za pieniądze . "Jakiś morvath może..." pomyślała i zlustrowała go uważnie "Trzeba będzie uważać na jedzenie i podczas snu".
Wykonała powitalny gest, przeznaczony dla tych równych jej stanem lub rangą i powiedziała:
- Ninerl Tar Vatherain an Tor Anlec .
Następnych słów mężczyzny nie zrozumiała do końca. Co takiego miał stawiać? Coś na stole? Postanowiła milczeć i zobaczyć co z tego wyniknie. Usiadła koło krewniaka, czując się nieco pewniej w jego obecności.
-Słuchaj, co to jest to "stawianie" ? Nie do końca rozumiem, możesz mi wyjaśnić?- wyszeptała do niego w swoim ojczystym języku.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Deadmoon »

Günter Golem

Günter człapał ciężko po błotnistej drodze, rozbryzgując naokoło lepką maź. Skórzana kurtka i spodnie zaczęły już przemakać pod wpływem rzęsistego deszczu. Golem odruchowo chciał otulić się grubym płaszczem i nasunąć kaptur na łysą głowę, lecz wspomniał, że podarował okrycie obdartej dziewczynie. Rzucił spojrzenie w tył przez ramię i uśmiechnął się do siebie, kiedy spostrzegł drobną kobietkę opatuloną jego obszernym i wytartym już płaszczem.
"A co mi tam" - pomyślał. - "Jej się bardziej on przyda, niźli mnie."

Dalszą drogę spędził zabawiając towarzystwo głupawymi dowcipami i anegdotami. Nie bardzo wiedział jak odnieść się do, skądinąd mało mu znanych, elfów, a w szczególności długouchej kobiety. Właściwie to nie miał ochoty nad tym długo dywagować, dlatego zadowolił się towarzystwem ludzkiego kompana.

W rytm głośnego mlaskania gęstego błota, po którym stąpał Günter, odzywał się brzęk krótkiego miecza i ciężkiej, okutej metalem i nabitej ćwiekami pałki, które przytroczone były do szerokiego, ćwiekowanego skórzanego pasa po obu stronach bioder. Golem pod sakwą na plecach miał założony okuty blachą drewniany puklerz, który przez rozmokłą kurtkę nieprzyjemnie uwierał go pod łopatkami.

Gdy odezwało się dzikie rżenie koni, a za nim mlask rozjeżdżanego błota, tętent kopyt, skrzyp drewna i pokrzykiwania woźnicy, Günter instynktownie uskoczył w bok. Zdenerwowany odgarnął z policzka warstwę błota, która wyskoczyła spod kół wozu, podniósł przydrożny kamień i z całej siły cisnął w tył pojazdu. Parsknął nerwowo, mieląc niezrozumiale pod nosem przekleństwa.

Gdy kompania skierowała się do wnętrza budynku, on dał im znać, że zerknie tylko do stajni i zaraz do reszty dołączy. Spojrzeli na wielkoluda nieufnie, w końcu dzierżył przy sobie pełnomocnictwo, lecz rozbrajająco głupawą miną dał im do zrozumienia, że nic złego nie ma na myśli. Następnie, wiedziony zapachem końskiego łajna, zajrzał do stajni i wozowni, gdzie spostrzegł stojący w głębi dyliżans z symbolem zębatki. Cmoknął zadowolony i skierował się do ciepłej oberży, gdzie wkrótce dołączył do reszty towarzystwa.

Wewnątrz zajął miejsce przy ławie. Powitał ogorzałego mężczyznę uściskiem wielkiej dłoni, podając mu swoje imię.
"Człowiek wielu specjalności, hę?" - zamyślił się, mrużąc małe, głęboko osadzone oczy. - "Ciekawy gatunek podróżnych. Przy takich lepiej zachować czujność."

Nie umknął mu również sposób, w jaki pan Luca zmierzył małą kobietkę i elfkę.
"Pies na baby. To dobrze." - uśmiechnął się niewyraźnie, po czym zanurzył usta w kuflu uprzednio zamówionego piwa.

Z uwagą przysłuchiwał się rozmowom, sam niewiele się odzywając, chyba że w odpowiedzi na bezpośrednio do niego skierowane pytanie. Nie, nie był typem tajemniczego jegomościa. Po prostu po nieustannym paplaniu na trakcie zaschło mu w gardle, a język niemal opuchł z wysiłku. Wolał się rozkoszować ciepłem wnętrza ogrzewanego budynku i smakiem chłodnego sikacza, kojącego spierzchnięte usta i przełyk.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Obrazek

Luca Orlandoni


„Uch.. co za banda mruków mi się trafiła”, pomyślał tileańczyk gdy wszyscy zasiedli przy stole.
- No cóż, skoro nic jeszcze nie zamówiliście, pozwólcie że ja się tym zajmę. - odwrócił się do baru i rzucił przez salę. - Gospodarzu! Specjalność kuchni i dwie flaszki wódki, najlepiej kislevskiej, jeśli takową macie na stanie. Do tego jakiś dzban soku dla naszych miłych dam! Byle pędem...
Upewniwszy się że właściciel przyjął zamówienie, rozejrzał się po sali, zawieszając na chwilę wzrok na pijących nieopodal mężczyznach.
- Rozgośćcie się moi drodzy, za chwilę do was wracam. - skinął głową, a następnie wstał i ruszył do kontuaru. Wypytał karczmarza o firmę przewozową i czas odjazdu najbliższego dyliżansu, dziękując za informację kilkoma miedziakami.
Wracając do stolika fachowo ocenił szpadę siedzącego naprzeciwko Ulricha. „Profesjonalista”, stwierdził w myślach. „Dobrze, nie lubię pracować z amatorami”. Po chwili dziewka służebna postawiła przed nimi talerze, wódkę i dzban soku.
Zdjął kapelusz odsłaniając smoliście czarne i gładko zaczesane do tyłu włosy.
Następnie przyjrzał się z lubością potrawie. Przez chwilę podziwiał podany z kaszą bobrzy plusk, czyli ogon uduszony w gęstym pomidorowym sosie po czym zabrał się do jedzenia życząc wszystkim smacznego.
Zebrani przy stole nie kwapili się zbytnio do konwersacji, ale dla pieniędzy oferowanych przez Wielkiego Księcia był gotów znieść niemal każde towarzystwo. Wzajemna nieufność tych ludzi mogła jednak pomieszać mu szyki a nie miał zamiaru stracić okazji na świetnie płatną robotę z powodu czyjejś głupoty lub nieodpowiedzialności. Trzeba się będzie z nimi jakoś rozmówić, a jak trochę sobie popiją to i bardziej skłonni do rozmowy będą. Ale to później, po jedzeniu. Na razie był cholernie głodny.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Megara »

Wszyscy

Rozmowa jakoś się nie kleiła, więc czekaliście wszyscy na zamówioną przez Lucę kolację. Karczmarz i jedyna „kelnerka” w karczmie szybko uwijali się z podawaniem posiłków i napitków. Wyraźnie odpowiadały im drogie zamówienia. Arienati trzymała się cały czas blisko Güntera, jedynie cicho się przedstawiając. Gdy już wszystkie potrawy zostały podane gospodarz po raz kolejny potoczył się do was, gadając prawie bez przerwy:

-Ach! Czy państwo życzą sobie coś jeszcze? Może któreś z was chciałoby skorzystać już z pokoju? Mamy wspaniałe dwuosobowe pokoje za 15 miedziaków od osoby, a także wspólną izbę za 3 miedziaki od łóżka! Jutro czeka państwa zapewne ciężki dzień, podobno maja padać ulewne deszcze... Państwo do Altdorfu? Ech, straszne teraz tam jechać, z drogi zbaczać bo napadają zwierzoludzie lub jeszcze gorsze plugastwa, a drogi w coraz gorszym stanie bo cesarz zamiast na nie pieniądze przeznaczać to armie kupuje.. no nic. Jeśli państwo sobie teraz nic nie życzą to pozwolę sobie się oddalić. W razie czego proszę jedynie powiedzieć.

Gospodarz oddalił się na zaplecze, wreszcie zostawiając was samych. Izba w tym czasie opróżniała się powoli. Zostało w niej już tylko dwóch nadal śmiejących się i pijących woźniców oraz barman Arne, który monotonnie wycierał jakieś kufle. Hmm.. po zastanowieniu się doszliście do wniosku, że został też nieco irytujący kruk gospodarza, który co jakiś czas go przedrzeźniał:

-Tak, witamy, tak szybko nas opuszczacie, jak miło was widzieć, czy może chcecie drogę do pójścia skąd przyszliście? Och, oczywiście, że chcecie, a może łyczek kurczaka?

Woźnice akurat wychylali kolejne kufle trunku gdy kruk zamilkł...

Luca

Barman odsunął pieniądze, najwyraźniej nie chciał ich za tak banalną przysługę. Wskazał ci po prostu siedzących tuż obok woźniców i rzekł krótko: - Są z kompani "Zębatka", jutro z rana mają wyruszyć do Altdorfu. Jeśli szanowny pan do nich zagada to na pewno znajdą się jeszcze miejsca w dyliżansie.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Luca Orlandoni

Widząc że nawet wódka nie rozwiązała języków nowo poznanym, Luca westchnął i zaczął:
- No dobrze, skoro nie chcecie rozmawiać, to może ja powiem coś o sobie. Jestem…byłem człowiekiem handlu. Nawet nie wyobrażacie sobie.... - kontynuował. - ile pieniędzy można zarobić handlując czymś tak prozaicznym jak przyprawy z Indu i bobrze pluski – spojrzał wymownie na talerz. – a co dopiero odpowiednio zamalowanymi kawałkami płótna i lewym alkoholem. Oczywiście pod warunkiem, że omija się celników i inne bezpodstawnie roszczące sobie pretensje do udziału w zyskach władze. – na twarzy tileańczyka wykwitł porozumiewawczy uśmiech. - Bo niby dlaczego mam płacić 40% podatek tym bezdusznikom w stolicy? Trzeba umieć sobie radzić w takich sytuacjach, a ja wychodzę z założenia że nikt nic ci nie da jak nie weźmiesz sobie sam. - wygłaszając monolog zauważył zaciekawienie na ich twarzach.
- Jednak – rzekł sentecjonalnie. - szczęśliwe czasy mają to do siebie, że kiedyś się kończą. Powiedzmy…że niektórych zanadto przywiązanych do przestrzegania prawa zawistników kłuł w oczy mój kwitnący interes. - dodał ze smutkiem.
- Niestety, do prowadzenia handlu potrzebny jest naprawdę duży kapitał – mówił teraz poważnie. - Tego zaś, choć może się wydawać inaczej w odpowiedniej ilości obecnie nie posiadam.
Skończywszy jedzenie, wytarł usta chusteczką i rozparł się na siedzeniu.
-Te kilka koron zainwestowane dzisiaj we wspólny posiłek – spojrzał na wszystkich zasiadających przy stole - traktuję jako inwestycję…inwestycję w nowych towarzyszy podróży. Używając bliższej mi terminologii, partnerów w tym, jakże zyskownym interesie. Zaś o partnerach w interesie wypadałoby coś bliżej wiedzieć. Na przykład, czym się zajmują, co mogą zaoferować i czy są godni zaufania - rzekł, badając ich reakcję.
- Bo jakoś tak wyszło – założył ręce na piersi. - że tylko ja mówię coś o sobie, zaś o waszmościach nie wiem zgoła nic.
Wlał w siebie setkę wódki krzywiąc się lekko.
- Radzę przemyśleć moje słowa - spojrzał na nich wymownie. - Ja zaś idę zorganizować nam miejsca w jutrzejszym dyliżansie.
To rzekłszy udał się w stronę pijących woźnic z "Zębatki".
- Za pokoje już nie płacę.- dodał z rozbrajającym uśmiechem odchodząc.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ravandil »

Gildiril

-Cóż, to kwestia gustu- odpowiedział i skwitował nikłym uśmiechem wzmiankę o beczce piwa -Elfy raczej nie zniżają się do poziomu schlania się gorzałą...- rzucił nieco zaczepnie -Chociaż jak już wykonamy zadanie, to wszystkie ewentualności mogą być równie kuszące- zaśmiał się cicho i zwrócił do Ninerl. -Tak, dyliżans to taki pojazd zaprzężony w konie... Ale z praktyki wynika, że to wręcz wymarzony cel dla wszelkiej maści złodziei...- zmrużył oczy i ściągnął brwi. "Wszelkiej maści złodziei...". Ech, lepiej żeby reszta nie wiedziała o niektórych epizodach z życia Gildrila. No co, przecież on naprawdę potrzebował wtedy pieniędzy... A woźnica mógł nie oponować z taką zaciekłością. Ale było, minęło...

Gildiril zdusił w gardle kilka niewybrednych słów pod adresem woźnicy dyliżansu. Nie będzie się przecież przejmował byle dupkiem... Tak, to bardzo cenna umiejętność - ignorowanie znacznej większości rzeczy, która cię otacza. Nie raz już uratowała Gildirila od kłopotów... Wszedł do karczmy i omiótł wzrokiem zebranych. Spojrzał na ładnie ubraną damę... "Niezły kąsek... Szkoda, że skończyłem z pospolitym kieszonkowstwem i napadami..." przemknęło mu przez myśl. Nie zdążył pomyśleć nic więcej, gdy ten nieznajomy zaprosił ich do stolika. No ładnie... Dziwni ci ludzie, kto normalny zaprasza do stolika garstkę obdartusów? Albo psychopata, albo bogaty naiwniak. Innej możliwości nie ma... Chyba. Uścisnął nieznajomemu rękę i przedstawił się. Nie, żeby od razu mu zaufał. Ale tak przynajmniej będzie miał czas, by wybadać intencje nieznajomego.

Gildiril usiadł na krześle i w ostatniej chwili powstrzymał się przez odchyleniem się i położeniem nóg na stole. Ech, te paskudne nawyki... Teraz musiał się pilnować, warunki były inne, bez tych wszystkich zakazanych gęb i trefnych towarów na stole, których los rozstrzygał się za pomocą partyjki pokera... Gildiril musiał przynajmniej stwarzać pozory uczciwości i dobrego wychowania. Od czegoś trzeba w końcu zacząć.

-Hmmm... Wytłumaczę ci to obrazowo. "Stawiać" to znaczy tyle, że ten facet zamówi dla nas to, co chcemy, zapłaci za to, a potem się spije na umór i rano będzie się zastanawiał, co się stało z jego pieniędzmi- Gildiril uśmiechnął sie do elfki. Wydawała mu się całkiem ładna, nie licząc tego, że była trochę zbyt blada... Ale za to oczy naprawdę mu się podobały. Widać w nich było taką... Naiwność i niewinność. Znać było, że dziewczyna nie dość dobrze się jeszcze orientuje w tutejszych realiach. Odpowiedział jej w ich języku -Długo już wędrujesz po Imperium? Bo widzę, że wciąż obce jest dla ciebie wiele tutejszych wyrażeń... W sumie to może i lepiej, Imperium to niezbyt fajne miejsce- zamyślił się przez chwilę, a potem uśmiechnął się do elfki. Cóż, nie był ekspertem w sprawach międzyludzkich (międzyelfich?), ale zawsze to dziewczyna poczuje jakieś oparcie. Tamtej obtarganej chudzinie też najwyraźniej by sie takie przydało...

***

Po kolacji przyszedł gospodarz i trajkotał coś o pokojach... W sumie dobry pomysł, przecież nie będą się włóczyć po nocy. "Taaaak... Bardzo odkrywcze stwierdzenie" pomyślał na wzmiankę o niebezpieczeństwach w drodze do Altdorfu. Tyle to sam wiedział... Wysłuchał jeszcze jakże uroczej opowieści Orlando. -Może to nawet lepiej...- mruknął pod nosem na słowa o tym, że Orlando mało o nich wie. Kupiec w końcu odszedł, a Gildirilowi ulżyło. Nie lubił ludzi, którzy ciągną innych za język. Może i pójdzie na współpracę, ale nic więcej... Życie go nauczyło, że nie można przesadnie angażować się w sprawy dotyczące interesów

Zwrócił się więc do reszty -Myślę, że zdecydowanie przyda nam się trochę odpoczynku- spojrzał mimowolnie na tą zabiedzoną dziewczynę, która nawet się nie przedstawiła -I proponuję wyruszyć z samego rana, szkoda marnować czasu- po czym zamilkł i spojrzał na kruka. Szkoda, że byli w gospodzie... Sprawdziłby, jak tam u niego z celnością. No, ale teraz raczej nie wypadało, więc pozostało zamówić sobie pokój i udać się na "zasłużony" spoczynek.

Ech, za wolno piszę... Dwa razy musiałem zmieniać posta, bo Megara i Serge mnie ubiegli :P
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Megara »

Luca

Podszedłeś do woźniców, lecz nie zdążyłeś nawet otworzyć ust, co było w twoim wypadku co najmniej dziwne. Jeden z przewoźników odezwał się na całą izbę, nieco bełkotliwym już głosem:

- Aszzzzz... Wy pewno *hik* do Altdorfu? Tak się składa, że sss rana wyrussszamy. Jeśli ktosss, chce się zabrać ,to stafffka siedem *hik* koron na głoowe wynosi. Płatne terass..


Woźnica wstał i beknął ci prosto w twarz. Odór gorzały niemal przyprawił cię o odruch wymiotny. Mężczyzna wykonał coś, co chyba miało być ukłonem, lecz jedynie schylił nieco głowę i od razu musiał złapać się krzesła, aby nie upaść. Był niemal zawalony w trupa.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Zablokowany