Płaszcz i Szpada

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Latilen
Szczur Lądowy
Posty: 6
Rejestracja: sobota, 26 stycznia 2008, 20:14
Numer GG: 3315093

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Latilen »

Elena pewnie szła przed siebie. Jedwabne lekko podziurawione pończochy zawijały się, buciki ocierały i raniły stopy, ale nie dało się tego zauważyć po kroku hrabiny. Minęła kobietę koło altany, jakby jej tam wcale nie było i podeszła prosto do Tristana. Stanęła jednak w pewnym oddaleniu. Pamiętała o swojej szabli i efekcie jaki broń wywoływała u postronnych. Skłoniła się nisko.
- Ma godność Hrabina Elena von Brunsen. - spojrzała muszkieterowi w oczy, jej tęczówki jak zastygła stal nie robiły zapewne lepszego wrażenia niż szabla - Poszukuję Tristana don Hermoso.

Mężczyzna przyglądał się jej przez chwilę w zamyśleniu po czym skinął głową i odparł.
- To ja pani, czym mogę ci służyć?
Głos był uprzejmy i spokojny.

Elena podeszła jeszcze o krok i w wyciągniętej dłoni łatwo można było dostrzec medalion zakonu i list.
- Przysłano mnie, abym uzupełniła Wasze towarzystwo. Oto list polecający.

Tristan wziął list do ręki i zaczął go uważnie czytać.

"Wyłącznie do oczu Tristana de Beauharnais.
Ja, niżej podpisany Erlich von Graff, pełnomocnik Zakonu Róży i Krzyża, zwierzchnik wolnego miasta Freiburg z polecenia głowy Zakonu posyłam do Castille moją uczennicę, Hrabinę Elenę von Brunsen, aby pomogła ona schwytać podstępnego Biskupa Miguela Alonzo Rodrigo i odzyskać jakże niebezpieczny artefakt. Ufam i zawierzam Hrabinie jak własnej córce, co powinno być odpowiednią poręką. Jako córa ziem Eisen to kobieta silna, pewna siebie, co widać w stalowych oczach. Postury średniej, jasnych włosach, nosi przy sobie szable, wykonaną z dracheneisen, co świadczy o jej statusie. Rozpoznasz ją Panie bardzo łatwo - niewiele kobiet nosi widoczne blizny na prawym licu.
Wierzę to, iż szybko ujmiecie biskupa. To sprawa niecierpiąca zwłoki.

Erlich von Graff"



Tristan uważnie czytał list który mu podano... po czym skinął głową damie jaka stała przed nim ze słowami.
- Myślę ze wszystkich nas czeka dłuższa rozmowa.... - spojrzał ponad ramieniem Baronówny i dodał ciszej. - lecz to po skończonym Balu właśnie gospodarz nas szuka...
Rzeczywiście gdy wszyscy sie obejrzeli w ich stronę zmierzał gospodarz nad podziw szybkim krokiem a za nim zmierzało kilku gości...

Hrabina von Brunsen
, zanim się odwróciła w kierunku nadchodzących ludzi, schowała medalion i list ponownie do gorsetu. Jutro będzie leczyć poraniony brzuch i dekolt, na razie wszystko musi pozostać niewidoczne...
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Znowu sala balowa. Znowu toasty. Znowu tańce. Gospodarzowi się nie odmawia. Jeśli prosi honorowych gości, by wrócili na salę balową, to trzeba go słuchać i tyle. Dlatego właśnie Eugene stał obecnie pod ścianą, uśmiechał się, odkłaniał, odpowiadał na toasty. Patrzył na Elenę, Tristana i innych.
- Rzeczywiście, śmieszna sprawa – pomyślał. - Kolejna Elena oraz kolejna hrabina. Wprawdzie Eisenka, a nie Castylijka, ale ciekawy przypadek. No i ta nowa, znajoma Tristana, jakże podobna do jego poprzedniej miłości. Wprawdzie nic mi do tego, z kim Tristan jest oraz sypia, ale widać lubi długowłose blondynki. Chociaż z drugiej strony, to zapewne wspomnienie dawnej miłości. Szkoda dziewczyny, szkoda. Czyżby ta nowa miała mu ja zastąpić? Hm, ale widać, zbiera się tu ciekawe towarzystwo, a grupa zakonu powoli odbudowuje po walce na wyspie biskupa. Eisenka to ciekawy przypadek. Znam dziewczyny stamtąd, oj znam. Wychowywane niczym synowie, do szabli raczej sposobne niżeli kądzieli, zresztą dokładnie to pokazała owa Elena stamtąd. Hm, ciekawe, gdzie ona jest? Po rozstaniu na placu przed altaną odeszła gdzieś. Rzecz jasna, jest wolną osobą i, szczerze mówiąc, wypadałoby, żeby się przebrała, gdyż po jej krzakowej eskapadzie, strój miała nieco pomięty, pończochy zaś gdzie niegdzie przedarte. Wracając tak na bal wzbudziłaby niezdrową sensację. Pewnie więc poszła się przebrać.

Tak dumając patrzył na Hrabinę, która wirowała znowu na sali towarzysząc swojemu niedoszłemu narzeczonemu. Diuk musiał być nią naprawdę zauroczony i Eugene mu się nie dziwił. Piratka miała naprawdę klasę stanowiąc niecodzienne połączenie czystej wody arystokratki z dzikim postrachem mórz. Montenegro z tych Montenegro. Siostra ministra, której poślubienie nie byłoby ujmą dla księcia krwi czy królewicza. Jednocześnie piratka, pływająca po oceanach pod czarną flagą. Teraz tańczyła. Diuk obejmował jej kibić, przytrzymywał dłoń, delikatnie prowadził. Razem, niewątpliwie, tworzyli najlepszą parę na parkiecie. Jak karze konwenans menueta patrzyli sobie w oczy, kłaniali, kreślili skomplikowane grupy figur bez najmniejszych pomyłek, błędów, czy niedokładności.
- Szkoda, ze nie mogę towarzyszyć jej tam – cichutko szepnął do siebie. Ale nie był zbyt dobrym tancerzem. Owszem, uczył się niegdyś co nieco, przed balem powtarzał sobie dawną wiedzę, ale ten taniec, który stanowił owo niezwykłe pole popisu Eleny i diuka to była wyższa szkoła. Dla niego zdecydowanie zbyt trudne, ale cieszył się oglądając Hrabinę, która wyrastała na bezsprzeczną królową balu.

Baron patrzył. Był kimś zwykłym, chyba jedyną zwyczajną osobą w tym towarzystwie. Tytuł nadany ojcu przeszedł na niego, gdy ten zbiegł do Kastylii zdradzając swój naród. Nie kłamał Elenie z Eisen, ze jego ojciec tu mieszka. Wiedział, że jako renegat osiedlił się gdzieś w tym kraju, ale on nie chciał go widzieć. Teraz stał:
- A cóż to panie Septimo Torro, czyżby nie miał pan z kim tańczyć? – Usłyszał wyniosły męski głos. – Jeżeli liczył pan na to, że pojedynek z dzielnym markizem przysporzy panu popularności, to zapewne się pan srogo zawiódł.

Obrazek

Blady mężczyzna w jasnej peruce, która podkreślała jeszcze bardziej ów kolor skóry oraz szpadą w ręku spoglądał niechętnie na barona.
- Pańska godność, senior? – Zwrócił się do niego baron. Drugi pojedynek tego dnia to byłoby przesadne. Nie, nie dla niego, ale dla Eleny. Nie chciał jej martwić. Widział błysk w jej oku oraz smutne spojrzenie. Nie pragnął przysporzyć jej jeszcze większych zmartwień niżeli zrobił to dzisiaj. Chciał, żeby była szczęśliwa oraz dobrze się bawiła, nawet, jeżeli takie karaluchy miałyby go wkurzać swoimi złośliwymi uwagami.
- Czyżby mnie pan nie znał? Niedobrze, mości Septimo Torro. Niedobrze.
- Nie pochodzę stąd, jakież zdziwienie więc może rodzic sytuacja, że nie znam jednego z gości zacnego hrabiego? Zresztą nie przypominam sobie, żeby przedstawiono pana przy wejściu na salę
- Prawda
– przytaknął jego rozmówca. – Przyszedłem nieco później. Ważne sprawy państwowe, rozumie pan zapewne. Zresztą nie tylko ja – wskazał ręką na salę, na której, faktycznie, wydawało się, ze jest więcej osób niż początkowo to się baronowi wydawało. Jednak cóż, to jak hrabia zaprasza swoich gości, czy to, jak oni przychodzą, to wszak nie jego sprawa.
- Rozumiem, ale dlatego pytam pana o godność.
- Montenegro
– spojrzał na barona dumnie – markiz Pablo don Montenegro, gubernator królewski.
Słysząc to, baron zbladł:
- No, widzę, ze moje nazwisko uczyniło na panu właściwe wrażenie, senior – nieco łagodniejszym głosem stwierdził Montenegro.
Baron rzeczywiście był pod wrażeniem nazwiska. Inna sprawa, że kompletnie z innych powodów, niż wyobrażał sobie to dumny panek. Zastanawiał się:
- „Sacrebleu, kim on jest? Elena go nie zauważyła? Mogło tak istotnie być, skoro przyszedł później. Jej brat, może krewny? Jest na tyle młody, że może być bratem. Ewentualnie może nie zna go, gdyż rodzina mogła mieć kilka gałęzi, których członkowie mogli się nawet nie spotykać. Jednak nazwisko zwróciłoby jej uwagę. Szkoda, ze nie zainteresowałem się wcześniej jej rodziną.”
Na głos zaś rzekł:
- Rzeczywiście, słyszałem to nazwisko wasza ekscelencjo, jako synonim dzielnych mężczyzn oraz pięknych niewiast, a czasem także jedno i drugie.
- No cóż, mości panie, doszły cię prawdziwe słuchy. Jak widać, nasza rodzina jest sławna nawet wśród obcych. Być może zaszczyciłbym cię nawet łaskawą protekcją, gdyby nie godny pożałowania fakt, ze zraniłeś szlachetnego markiza.
- Zapewne orientuje się wasza ekscelencja, że przegrana w pojedynku nie jest dla markiza Castello-Barba hańbiąca. Dodajmy jeszcze fakt, że to on wyzwał mnie na ubitą ziemię, więc proszę wybaczyć, ale jeżeli coś się mu stało, nie jestem winny.
- Zapewne się orientuję, zapewne
– przedrzeźniał go markiz. – Ale co z tego wynika: dzielny markiz, ozdoba szlacheckiego stanu Castilii, leży położon przez jakiegoś nieznajomego przybysza.
- Jeżeli dotyczy to owej ozdoby
Eugene hamował się, żeby nie kopnąć markiza Montenegro tam, gdzie plecy tracą swoją szlachetna nazwę, - to wasza ekscelencja nie zna zapewne opinii zdecydowanej większości jego sąsiadów, którzy mają zgoła przeciwne zdanie na ten temat. Jednak dla mnie sprawa jest zakończona. Rozstrzygnęła się honorowo, uczciwie, wobec świadków. Przeto właściwie nie widzę możliwości, by do niej wracać, nawet jeśli ktoś ma jakieś inne zdanie.
- Ja mam, mości panie. Montenegro, nie jakiś szlachetka spod Koziej Wólki.
- Wobec tego, cóż robić, wasza ekscelencjo. Nie sądzę, by moje skromne pochodzenie dobrze prezentowało się wykładając dokładny przebieg całego pojedynku tak dostojnemu panu. Pan pozwoli więc, ze nie będę mu przeszkadzał
Eugene już planował odsunąć się. Naprawdę, naprawdę robił, co mógł. Cóż, kiedy markiz nie chciał go puścić. Chwycił za rękę mówiąc:
- Zaraz, kawalerze, zaraz. Sam chyba rozumiesz, że ze względu na pozycję oraz stanowisko, wreszcie szlachetność rodu, ktoś taki jak ty, nie może ot tak sobie przerwać rozmowy z przedstawicielem rodziny Montenegro.
- Wasza ekscelencjo, naprawę nie wiem, do czego pan zmierza
– odparł baron zmęczonym głosem. – Chcę się dobrze bawić, co jest moim obowiązkiem, jako honorowego gościa na balu szanownego hrabiego Almodovary, czego życzę i waszej ekscelencji. Teraz zaś naprawdę – po prostu wyszarpnął rękę z uścisku markiza. – jeżeli wasza ekscelencja ma jakieś uwagi, proszę się zwrócić do świadków oraz widzów.
- Świadkowie oraz widzowie, mój panie, to rzecz obojętna. Markiz Castello-Barba to mój druh i po pierwsze, nie życzę sobie, żeby mówiono o nim źle, tymczasem pan ośmielił się zasugerować coś takiego. Po wtóre chyba nie myślisz przybyszu, że zranienie dostojnego członka społeczności szlacheckiej Castilii przez kogoś tam pozostawię bez reakcji.
- Dobrze, powiedz pan po prostu, czego chcesz
Eugene darował sobie „ekscelencję”, która choć należała się gubernatorowi, jednakże nie wtedy, gdy ten chciał jednak go wyzwać. Taka sytuacja stawiała bowiem obydwie strony na równi.
- Ciebie, przybyszu, ciebie. Skoro markiz Castello-Barba nie może, samemu muszę podjąć ten trud.
- Przykro mi, ale to pańska sprawa
– zaczął Eugene. Nie chciał kolejnego pojedynku, który mógł zmartwić Elenę i nie chciał mieć na sumieniu krwi jej rodziny. – Ja jeden pojedynek stoczyłem. Całkowicie wystarczy. Tymczasem ... proszę podejść – zwrócił się do lokaja, który przechodził obok z tacą zawierającą smakowite wiktuały. Eugene wziął widelec, po czym nabrał sporą porcję.

Obrazek

Nawinięty na ząbki widelca makaron przykryty zdobieniem owoców oraz listkami pietruszki wyglądał smakowicie. Przyglądał mu się chwilę:
- Na pewno pyszne – rzekł do markiza ignorując jego przytyki. - Czyż nie powinniśmy jednak spędzić noc na znacznie milszych sprawach niżeli walka? Wiem, że poprzedni pojedynek, chociaż nie przeze mnie wymuszony, zasmucił naszego gospodarza. Wiem też, co to znaczy castilijska etykieta oraz uprzejmość gospodarza, na którą gość powinien wszak odpowiedzieć równie odpowiednim zachowaniem.
- Chcesz się pan wykręcić
– zmielił w ustach przekleństwo Montenegro. Zamierzał dalej coś dodać, gdy hrabia Almodovara nagle wyszedł na środek i zaklaskał. Orkiestra przestała grać na dany sygnał. Wszyscy powoli zgromadzili się po jednej stronie sali. Almodovara chciał coś powiedzieć, jako organizator balu miał prawo i nawet wkurzony Montenegro nie śmiał temu przeszkadzać. Także Eugene słuchał próbując wyłowić wzrokiem Elenę. Diuka znalazł, ale Hrabinę nie. Czyżby więc Pablo Montenegro był dla niej kimś bliskim, na tyle bliskim, że mógłby ją rozpoznać? Taka możliwość była całkiem realna. Brat rodzony lub stryjeczny pewnie. Elena obawiając się odkrycia jej prawdziwej postaci mogła opuścić bal, albo przynajmniej schronić się w tłumie. Nie wiedział, co się stało, zaś przez nieprzyjemną rozmowę z jej markizem stracił moment, gdy odchodziła.

Zacny gospodarz zaczął, mając przy swoim boku pokaźnego, jaskrawo odzianego mężczyznę w masce na twarzy. Wprawdzie maski to była moda z Vodacce, nie Castilii, ale niektóre damy oraz niewielka ilość panów ubarwiała nimi sobie swoje stroje balowe
- Senioras, siniores, dostojne damy, szlachetni panowie. Chciałbym podziękować wszystkim państwu za odwiedziny na moim skromnym przyjęciu, co uważam za wyświadczenie mi zaszczytu. Pozwolę sobie więc wznieść dwa toasty: pierwszy – powiedział szczególnie dobitnie – za jego królewską mość, naszego monarchę, niech będzie najwspanialszym władcą całej Thei. Niech żyje!

Wszyscy obowiązkowo spełnili toast. Wcześniej lokaje poroznosili wino szampańskie w kryształowych lampkach. Jeden z nich wcisnął je także baronowi i Montenegro. Eugene wprawdzie dość śmiesznie wyglądał trzymając w jednej ręce stalowy, posrebrzany widelec z nawiniętym makaronem, w drugiej zaś kielich, ale cóż, nie wypadało jeść podczas toastu.
- Teraz zaś, dostojni państwo, jeżeli pozwolicie, pan kapitan Pedro don Sangre, dzielny oficer i marynarz, którego statek przybił niedaleko. Progi mojego domu są otwarte zawsze dla wojaków naszego zacnego władcy. Dlatego, kiedy przyniesiono mi o tym informacje natychmiast zaprosiłem dowódcę statku oraz jego oficerów. Kapitan prosił mnie, żeby pozwolić mu wygłosić kilka słów do zebranych. Niniejszym czynię to. Wielką przyjemnością i honorem, mości kapitanie, jest dla mnie goszczenie pana – zwrócił się do marynarza w bielutkiej masce na oczach. Czarna peleryna ściśle okalała go. Widać jednak pod maska było, że nie ma prawego oka. Czarna przepaska dowodziła, ze dzielny oficer walcząc zapewne za króla, odniósł tam właśnie ranę.

Obrazek

Rozległy się oklaski gości. Oficer zaś wystąpił na środek, grzecznie się ukłonił zaczynając przemówienie:
- Szanowni zebrani. Chciałbym podziękować panu hrabiemu za zaproszenie na przyjęcie. Dowiedziałem się bowiem, że cudem ocalony postanowił uczcić swoje uratowanie balem, na którym zebrała się śmietanka szlachty: najświetniejsze rody, najbogatsi szlachetnie urodzeni. To cudowne. To akurat to, czego pragnęliśmy ja oraz moi oficerowie.
- Ależ
– wtrącił hrabia Almodovara – cieszymy się, ze jest pan z nami oraz pańscy ludzie. Wspaniale jest gościć dzielnych marynarzy walczących przeciwko wrogom oraz podłym piratom. Toast! Toast dla dzielnego dowódcy fregaty!
Znowu wszyscy wypili, a jednooki się skłonił:
- Dziękuję państwu, dziękuję – mówiąc to podszedł do rogu sali, w którym stał akurat Eugene. – Chciałbym mieć nadzieję, że dalsza część balu będzie przebiegała identycznie miło, jak dotychczasowa.
- Ależ drogi panie, rzecz jasna, rzecz jasna. Wszyscy jesteśmy zadowoleni, ze jesteście panowie tutaj, niewątpliwie także będziemy się przyczyniać do tego, żeby panowie byli zadowoleni.
- Wierzę panu, panie hrabio
– roześmiał się mężczyzna. – Wierzę – niespodziewanym ruchem wyciągnął spod peleryny pistolet i jednym strzałem trafił w kryształowy żyrandol, który spadł na podłogę.

TRZASK! 10000 kawałków poleciało w 10000 stron. Ktoś krzyknął, któraś dama zemdlała, jednak raczej dominowała niepewność. Co się dzieje? Jak? Gdzie?
- Panie oficerze – hrabia próbował wyjaśnić nieporozumienie. – Wybacz proszę, lecz strzelanie jest całkowicie niedopuszczalne. Mógł pan kogoś zranić. – Mówił to jąkając się wyraźnie zdenerwowany. – Czy wypaliła panu pańska broń?
- Nie, mości hrabio. Nie – szybkim ruchem zerwał maskę, zrzucił pelerynę oraz kapelusz zakładając inny. Nagle przed hrabią stał nie królewski oficer, lecz człowiek, na widok którego hrabia pobladł mnąc:
- Piotr, Piotr Blood. Zapamiętałem ciebie oraz twoją rudą sukę.
- Blood, tak jestem Blood. Dla ludzi z Montaigne Le Sang, dla Castilijczyków Sangre, a dla wszystkich Blood. Aha
– nagle odwinął się ręką uderzając tak hrabiego po twarzy, ze gospodarz poleciał zamroczony na podłogę:
- To za ową sukę, hrabio. Nie pozwalamy, żeby obrażano któregokolwiek z nas. Prawda – odpowiedział mu okrzyk:
- Hay, kapitanie.

Obrazek

Na przeciwległym końcu sali, przy orkiestrze, na balkonie nagle zaroiło się od ludzi, którzy nie wyglądali na gości. Niektórzy zrzucając peleryny, jak ich wódz, okazali się pirackimi oficerami. Inni, po prostu po cichu dostali się pod zamek potem zaś weszli do sali. Straszliwe zamieszanie spowodowane balem ułatwiło sprawę.
- „Ilu ich było?” – Zastanawiał się baron. Na sali wydawało się, jest mniej więcej po równo lecz to piraci rządzili sytuacją. Wśród szlachty kilka pań omdlało, jakąś zaczęła histerycznie płakać, słyszało się kilka przekleństw. Przede wszystkim niedowierzanie oraz powoli rosnący szept:
- PIRACI.
- Owszem mości państwo, piraci. Piotr Blood oraz jego maskotka, Hrabina
. - Ruda baba wielkiego kształtu stojąca wśród kamratów splunęła na posadzkę. – Teraz zaś państwo rozumiecie. Oddacie nam swoje kosztowności i wszyscy rozejdziemy się szczęśliwi. Jeśli nie, to będzie tak – TRZASK! – Wypalił drugim pistoletem trafiając jakiegoś pechowego młodzieńca. Trafiony nic szczególnego nie robił. Obok pozostałych gości stał oraz bał się, bardzo bał. Teraz leżał trafiony prze pirata, trafiony wyłącznie dla przykładu. Aby postraszyć innych. Skutecznie chyba zresztą, bo oczy szlachty zdradzały strach. Owszem, właściwie nawet byli to dzielni ludzie, lecz zaskoczenie oraz dominująca pozycja pirata odebrały im odwagę, która pewnie niejeden miał. Piraci widząc dominującą pozycję swojego wodza popatrzyli dumnie myśląc pewnie: „kolejne zwycięstwo”.
- Markizie – odezwał się szeptem Eugene do Montenegro – Przed chwilą słyszałem propozycje pojedynku. Odrzucam, jednakże proponuje inną zabawę.
Gdy baron nagle odezwał się na głos do wodza napastników, markiz popatrzył zdziwiony:
- Już dostojny panie, już, mam tylko pierścień. Proszę wziąć, ale zostawić mnie. Proszę.
Wyglądał śmiesznie akurat wkładając widelcem trzymany ciągle makaron do ust. Kielich rzucił chwilę wcześniej. Tamten uśmiechnął się. Niektórzy jego kamraci tak samo popatrzyli pełni politowania dla zachowania barona:
- Łał, bohater się znalazł. Tak szybko chcesz wszystko oddać. Cieszy mnie to, jednak zjedz sobie. Spokojnie, przełknij, potem zaś oddaj. Spokojnie – kpił z barona który rzeczywiście przełknął makaron. Stał przed piratem lewą ręką wyciągając pierścień, a drugą widelec. Stalowy posrebrzany widelec, który wyjęty z ust błysnął w świetle setek świec i pchnięty nagłym ruchem wgłębił się w grdykę wodza piratów. Widelec! Widelec! Nikt nie atakuje widelcem, mówiły oczy pirata, który charczał, rzęził, plując krwią walił się na piękny parkiet balowej sali hrabiego Almodovary.
Latilen
Szczur Lądowy
Posty: 6
Rejestracja: sobota, 26 stycznia 2008, 20:14
Numer GG: 3315093

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Latilen »

Należało nie rzucać się w oczy. Matka zawsze to powtarzała, kiedy nadchodził moment kupna materiału na suknię, dodatków, doszywania falbanek i dopasowywania biżuterii, bądź układania fryzury. Elena nigdy do końca nie wiedziała, czy było to bardziej spowodowane brakiem majątku (siedem córek i dziadek, a każdego należało nakarmić i ubrać odpowiednio, bo przecież tytuł hrabiowski tego wymaga) czy próbą pokazania kobiecego czaru niezakłócanego zbyt dużą ilością bibelotów (im szybciej córki się wyda za mąż, tym lepiej). Możliwe, że nie przeszkadzały by jej tak te wszystkie koafiury, gorsety, pantofelki, gdyby tamtego dnia nie wybiegła z domu...

Ale teraz nie było czasu do stracenia. Ukłoniła się głęboko, w ramach przeprosin i powiedziała, iż musi się wyszykować, zanim znów pojawi się na sali balowej. Nie oglądając się na pozostałych, oddaliła się szybko. W jej sposobie poruszania czy mówienia można było dostrzec pewną szorstkość, poczytywaną zwykle za niegrzeczność. W rzeczywistości po prostu uparcie podążała własną ścieżką.

W drodze do powozu ponownie ściągnęła buciki, które jej przeszkadzały i palcami starała się rozczesać blade włosy. Zależało jej na zniszczeniu misternego koka, gdyż cześć pasm włosów była o wiele za mocno ściągnięta do tyłu.

Obrazek

Dotarła w końcu do powozu szwagra i szarpnęła na drzwiczki. Wewnątrz nie było nikogo. Wrzuciła do środka szablę, buciki, kokardki, które jeszcze przed momentem ozdabiały jej fryzurę i rozejrzała się dokoła.

- Sigmund!! - zawołała w swoim ojczystym języku. - Woher bist du?

Drzwi małego budynku, stojącego koło stajni, otworzyły się. Ktoś właśnie wybiegł i niestabilnym biegiem wpadł w krzaki. Z wnętrza dobiegały salwy śmiechu, muzyka i urywki rozmów. Służba też potrafiła się bawić. Czemuż niby nie?
Jeśli Sigmunda nie było w pobliżu powozu, pewnie siedział razem z nowymi znajomymi, właśnie tam. Elena z kamiennym wyrazem twarzy skierowała się w kierunku budynku. Zatrzymała się na progu, aby jej oczy mogły przystosować się do dość jasno oświetlonej izby. Duchota, smród potu, muzyka i kobiety tańczące na środku sali. Służba najróżniejszej maści siedziała gdzie się tylko dało i raczyła się tutejszym trunkiem. W takim chaosie ludzkich ciał nie było szansy znaleźć jednego eiseńczyka. Grupa ludzi stojących w pobliżu obrzuciła ją niepewnym, prawie wrogim spojrzeniem. Niepewność powoli zataczała coraz szersze kręgi. Hrabina przyciągała zainteresowanie, bo po cóż ktoś z gości balu przybyłby tutaj? Przecież jeszcze wcześnie. Dzisiaj był naprawdę zły dzień. Elena podjęła decyzję. Przepchnęła się przez, teraz już niezadowolony, tłum do najbliższego stołu i weszła na niego. Ale musiało to wyglądać dość komicznie - manewrowanie wielką suknią balową w takim ścisku graniczyło z cudem. Muzyka ucichła. Wszyscy czekali, co też ta dziwna kobieta chce. Hrabina wyrwała kufel najbliższemu mężczyźnie i wzniosła, pijackim tonem toast:
- Za was wszystkich, za ojczyznę i za Boga! - po czym wypiła zawartość na jeden haust. - No i może za tamtych tam. - pomachała dłonią w kierunku wielkiego domu i sali balowej. Następnie zajrzała do kufla, który już był pusty - Jeśli ktoś mi doleje...
Chwilowa cisza została natychmiast przerwana przez salwy śmiechu ("nasi panowie to mają gorzej we łbach niż my!" "Dajcie jej coś, nich przepłucze gardło!" "Jak na hrabiankę, to ma niezły... głos."), dźwięki gitary, śpiewy i gwar rozmów ponownie zapełniły pomieszczenie. W międzyczasie Elena szukała wzrokiem Sigmunda. Ale nigdzie go nie zauważyła. Ktoś pomógł jej zejść ze stołu, ktoś inny wepchnął pełny kufel w dłoń. I nagle tuż przed nią wyrosła jak z pod ziemi zguba.
- Pani...? - chłopak nie wiedział za bardzo, co ma robić. Kobieta obrzuciła go lodowatym wzrokiem.
- Zdejmij moją skrzynię z powozu natychmiast. - Sigmunda zdziwiła rzeczowość wypowiedzi. Przecież przed chwilą widział hrabiankę z trudnością stojącą na nogach, a tu...?
- Nic Hrabinie nie...
- Czy wyglądam, jakby mi coś było?
- znów prześwidrowała go wzrokiem. - Czy jest tutaj jakiś mały pokoik?
Musiała się nachylić, gdyż ledwo się słyszeli. Tego, że ktoś ich zrozumie nie bała się zupełnie. Niewielu w takim gwarze zrozumiałoby eiseński dialekt. Chłopak niepewnie spojrzał na przeciwległą ścianę i lekko wypaczone drzwi prowadzące zapewne do składziku czy kuchni.
- Tak. - dalej nie wiedział, czy ma spełnić prośbę, czy może zjąć się hrabianką. Ale skoro został oddany jej na posługi przez von Graffa...
- W takim razie zanieś moją skrzynię właśnie tam. I nie zapomnij o szabli.
I ruszyła przedzierać się w stronę drzwi, bez butów, i z kuflem w ręku. Ale przynajmniej alkohol trochę ją rozgrzał. Dzięki Theusowi, jeszcze jako dziecko, nauczyła się pić, bo inaczej nie było by zbyt ciekawie. Obolałe stopy ułatwiały jej nawet pijacki chód. Szczęście w nieszczęściu. W kącie pomieszczenia zauważyła służkę swojej siostry - Clarę. Ta stałą w grupce kobiet i stukały obcasami w rytm muzyki, czekając na swoją kolej, aby móc zatańczyć w małym kółeczku na środku izby.
- Zdrowie tancerek! - Elena krzyknęła, starając się przekrzyczeć muzykę.
- Hej! - odpowiedział jej tłum wznosząc z nią toast.
Kobiety uśmiechały się do niej ciepło, rozbawione sytuacją.
- Kochane, miałabym do was prośbę - nachyliła się do Clary i uśmiechnęła się przepraszająco, starając się nie odwracać do niej policzkiem z blizną. Miała nadzieję, iż nie wyszło to tak sztucznie, jak czuła, że jest. - strasznie tu duszno, a ja w tym gorsecie. Sama się tego nie pozbędę...
Clara zdziwiła się i spojrzała z jakąś nostalgią na tańczących. Mężnie jednak odwróciła się do pozostałych kobiet i zamieniła z nimi kilka zdań. Śmiały się jak szalone i właściwie biegiem porwały Elenę do pokoiku obok. Była to malutka kuchnia. Ledwo się wszystkie razem pomieściły.

Obrazek

Kufer hrabiny już tu czekał. A obok leżała szabla. Kobiety cały czas ze sobą rozmawiały i śmiały się serdecznie, jednak Elena rozumiała jedynie co któreś słowo. "Ładna", "ale pijana", "zwariowała". Szybko wzięły ją w obroty. Elena nawet nie podejrzewała, że można zdjąć z kogoś taką kieckę tak szybko. Nagle, jak na komendę wszystkie zamarły. Ktoś otworzył kufer hrabianki i widocznie musiał oznajmić pozostałym, że nie znalazła sukienki, a jedynie strój męski. Clara trzymała kamizelkę z miną bezbrzeżnego zaskoczenia. Elena wzruszyła teatralnie ramionami.
- Jestem z Eisen.
Tyle że im to nic nie mówiło. Kobiety popatrzyły na siebie i znów zaczęły mówić po swojemu, a hrabina miała wrażenie, że zastanawiają się, skąd dla niej wziąć sukienkę.
- Naprawdę, męski strój wystarczy. - chyba jej znużenie dało się słyszeć w głosie, gdyż kobiety, z ociąganiem, przestały protestować i powróciły do zdejmowania kolejnych warstw sukienki .
I w końcu Elena była wolna! W samej bieliźnie opadła na zydelek kuchenny i upiła łyk piwa z kufla, który ze sobą niechcący przyniosła. Grana melodia w sąsiedniej izbie zmieniła się i wszystkie castillianki, jak jeden mąż, piszcząc wniebogłosy wybiegły przez drzwi. Dzięki Theusowi zamknęły je. Uchyliła okno, aby wpuścić choć trochę powietrza i usłyszała dziwny, przedłużający się dźwięk jakby... rzężenie? Przez drzwi od izby wszedł Sigmund.
- Pani...? - i zamarł widząc hrabinę machającą mu, żeby się nie odzywał. W bieliźnie. W samej bieliźnie. Ona raczej dobrze się dziś nie czuła... Elena wystawiła głowę przez okno i zauważyła już tylko sylwetkę niknącą w krzakach. A prawie pod samym oknem lokaja z poderżniętym gardłem. Należało natychmiast rzucić się w pogoń! Szczęka sama jej się zacisnęła, blizna zaczęła podrygiwać na policzku w nerwowym rytmie.
- Sigmund! - powiedziała za głośno i zbyt zdenerwowana. Nigdy jeszcze się tak nie zachowywała. Pobyt w tym kraju nie wpływał na nią dobrze. Ale nie można tracić czasu!! Sługa już pozbierał jej ubrania i podszedł do hrabiny. Przejęła rzeczy i pchnęła go w stronę okna. - Sprawdź czy on jeszcze żyje.
Chłopak nie za bardzo zrozumiał o co jej chodzi, ale nie powiedział ani słowa i tylko wyjrzał przez okno. Pierwszy raz w życiu zobaczył trupa i nie mógł oderwać od niego wzroku.
- Na co czekasz? - rzuciła zimno hrabina narzucając na siebie koszulę, jedną ręką ubierając spodnie, a drugą kamizelkę. Dzięki Theusowi, przezornie wzięła strój specjalnie przygotowany na ewentualność łowów. Naciągnęła wygodne, wysokie buty.
Sigmund spojrzał na nią zielony na twarzy. Zaraz zwróci cały dzisiejszy alkohol razem z kolacją.
- Mam nadzieję, że jako kurier będziesz bardziej przydatny. - powiedziała chłodno, bez jakichkolwiek emocji i w rozchełstanej koszuli i z szablą w dłoni wyskoczyła przez okno.
Elena pochyliła się nad ciałem i przyłożyła ucho do klatki piersiowej. Nic nie usłyszała. Oczywiście to o niczym nie świadczyło, bo powtórzyła tylko ruch kiedyś podpatrzony u jej znajomego studenta medycyny. Ale coś usłyszeć powinna, prawda? A tu spotkała się z martwą cisza. Wstała i skierowała się w stronę krzaków, gdzie ostatni raz zobaczyła sylwetkę.
- Pani...Ja... - z okna, nieśmiało, wychylał się Sigmund. - Czy mogę iść z Tobą?
Spojrzała za siebie. Muzyka grała w najlepsze, mimo ze wytłumiona przez ściany, świetnie zagłuszała większość odgłosów. Przynajmniej w pobliżu budynku. A potem? Machnęła na niego ręką, a on ucieszony (nie wiadomo czym) wyskoczył sprawnie z okna i podbiegł do niej.
- A teraz ani słowa. - powiedziała szeptem i weszli w krzaki.
Robiło się coraz ciszej, chłodniej i ciemniej. Elena z uwagą stawiała każdy krok. W pogotowiu trzymała szablę. Sigmund szedł po jej krokach. Hrabina dopiero teraz uświadomiła sobie, że chłopak nie miał broni. Czyli wzięła ze sobą "mięso armatnie", jak powiedział ostatnio jakiś dworzanin z Montaine o żołnierzach, zanim stracił łaskę i już nie może pojawiać się na dworze królewskim. Jeśli trzeba będzie walczyć, a będzie trzeba, to co ja z nim zrobię? Otarła rękawem pot, który wstąpił jej na czoło. Na rękawie odznaczyła się resztka makijażu. I nagle usłyszała czyjś szept gdzieś w pobliżu. Elena zatrzymała gestem dłoni Sigmunda, bo by na nią wpadł. Przykucnęła i zaczęła liczyć. Jeden, dwa, trzy, cztery sylwetki tu, kolejne dwie tam. Wszyscy na coś czekali zwróceni w stronę sali balowej. Ta najbliższa postać trzymała w dłoni coś, co przypominało rapier.
Niedorzeczność. Nawet bezmyślna Olga by się na nich nie rzuciła. Sama przeciwko całej zgrai. Cóż za głupota! I jeszcze wzięła chłopaka, chyba postradała zmysły! Elena przeżegnała się. Zresztą pewnie też mają pistolety... Co robić, co robić?! Musi być jakiś sposób! I nagle, po raz pierwszy od dłuższego czasu uśmiechnęła się. Ale nie tak jak kobieta powinna, łagodnie i ciepło, a właśnie paskudnie, złośliwie i groźnie. Na migi kazała zawrócić Sigmundowi. Najpierw skradali się, potem szli pochyleni, a jak tylko byli odpowiednio daleko, puścili się biegiem.
- Sigmund! Stajnia! - rzuciła hrabianka do chłopaka i już chwilę później otwierali wrota do stajni.

Obrazek

- Plan jest prosty. Musimy wypłoszyć konie i modlić się do Theusa, że ich odpowiednio zaskoczy...
Chłopak potakująco skinął głową. Oczywiście wiązało się to z tym, że konie mogą uciekać gdziekolwiek. Szansa, że się uda, była nikła. Otworzyli wszystkie zagrody. Konie zachowywały się niespokojnie, instynktownie wyczuwały zagrożenie. Zanim się obejrzała Sigmund osiodłał dla niej siwka, a dla siebie czarnego ogiera. Wzięli pejcze i dość sprawnie wypłoszyli zwierzęta, ale tylko ze stajni. Każdy chciał biec w inną stronę, a plac przed stajnią zastawiony był powozami. Co jeszcze bardziej je zdenerwowało. Z małego budynku, gdzie bawiła się służba wypadło kilku podchmielonych lokai. Ci machali rękami i krzyczeli coś niezrozumiale, co wprawiło zwierzęta w taką panikę, że rozbiegły się w co najmniej cztery kierunki. Ale miało to też swoją dobrą stronę. Większość zwierząt skierowała się tam, gdzie powinna. Elenie i Sigmundowi, udało się jakimś cudem, jednak zbić je w zwartą grupę, która w końcu ruszyła na czatujące w krzakach sylwetki.

Obrazek

Konie z całym pędem wypadły z krzaków prosto na czatujących. Wyglądały imponująco z pianą na pyskach i potem błyszczącym się pod wpływem światła księżyca.
- Nie zatrzymuj się, rozumiesz? - wrzasnęła rozkazująco do chłopaka hrabina, a sama ściągnęła wodze i zeskoczyła z impetem na pierwszą postać, szablą podrzynając gardło jej gardło. Kilku padło pod kopytami koni. Ci, którzy nie mieli szczęścia. Była już wystarczająco blisko, aby rozpoznać twarze... Piraci! Z furią cięła po brzuchu kolejnego. Musiała wyglądać strasznie jak Harpia. Jasne włosy, nadawały poświatę wokół głowy, niebieskie rozżarzone wściekłością oczy, blizna nadająca twarzy złowrogi wyraz, rozchełstana koszula już poznaczona krwią... Jak bogini zemsty. Ale była tylko człowiekiem. A do tego kobietą. I jakby nie patrzeć, oni nadal mieli przewagę liczebną. Rzuciła się na nią najbliższa dwójka, a hrabina mogła się na razie tylko cofać. Czekała na dogodny moment. Tylko im dłużej robiła parady, tym bardziej traciła siłę. I nagle potknęła się o wystający korzeń, plecami lądując na drzewie. Nie zdawała sobie sprawy, że granica lasu znajdowała się tak blisko. Rapier pirata wylądował tuż przy jej szyi, kiedy rozległ się huk wystrzału. Elena zesztywniała. Wystrzał i huk na sali balowej? Berennika... Zimny pot przeszedł jej po plecach. Mężczyzna uśmiechnął się paskudnie i już chciał tym razem skrócić jej życie, gdy na jego głowie wylądowała butelka. Elena sprawnie uniosła szablę i wbiła mu ją w bok, jednoczenie osłaniając się jego ciałem przed drugim mężczyzną. Tylko, że nie zdążył już jej zaatakować, gdyż na przeciw wyszedł mu woźnica jej szwagra. Elena spojrzała za siebie przez ramię. Sigmund znów tu był i to nie sam, gdyż przyprowadził kilku swoich znajomych. Trzymał pistolet w dłoni. Teraz szanse były już bardziej wyrównane...
Discordia
Majtek
Majtek
Posty: 89
Rejestracja: piątek, 2 listopada 2007, 23:31
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Discordia »

Hrabina stała przez chwilę nieruchomo. Słuchała szelestów w krzakach, chrzęstu kroków na żwirze, przyciszonych głosów barona i tej kobiety (teraz już wiedziała, że to kobieta), dochodzącej jej słabo rozmowy Tristana. A przede wszystkim własnego oddechu starając się uspokoić. „Nie co dzień widuje się duchy” pomyślała nieco obok podsumowując. I była to jedyna myśl, jaka zawitała jej w głowie.

Nagle minęła ją szybkim krokiem para ludzi. Kobieta w balowej sukni ściskająca szablę. „Bez butów?” przemknęło prze głowę Hrabinie. A zaraz za nią Eugene, zaintrygowany i nieco niepewny.
Elena po chwili weszła na placyk przed altanką. Już uspokojona, bardziej zaintrygowana niż zaskoczona. Młoda kobieta w wyciągniętej dłoni trzymała medalion Zakonu. Tristan czytał pismo, które przed chwilą mu podała. „List polecający. Czyli hrabina von Brunsen jest członkiem Zakonu. Kolejnym. Ciekawe czy rzekoma Minnionet także.” Zastanawiała się piratka. Nie chciała nawet myśleć, jakie konsekwencje dla niej będzie miało powiększenie ich małej grupki. Wystarczy, że znów trzeba będzie stać się kimś innym, żeby nie zawisnąć. Skrzywiła się mimowolnie.

Tristan uważnie czytał list który mu podano. Po czym skinął głową damie jaka stała przed nim ze słowami.
- Myślę ze wszystkich nas czeka dłuższa rozmowa...- Spojrzał ponad ramieniem Baronówny i dodał ciszej. - Lecz to po skończonym Balu. Właśnie gospodarz nas szuka...

Elena obejrzała się przez ramię. Hrabia Almodovara śpieszył do niech w towarzystwie paru gości.
- Ależ drodzy państwo. Nie róbcie mi tego, proszę. To przyjęcie na waszą cześć.- Zaniepokojony brakiem na Sali swoich wybawców zaczął ich szukać, aż w końcu znalazł małe zgromadzenie pod altanką.- Czy wam się co nie spodobało? Owszem, pojedynek to godny pożałowania incydent. Przepraszam najmocniej. Ale wróćcie proszę na salę. Do gości.
Zdyszany, szedł ku nim szybkim krokiem. Hrabina postanowiła wyjść mu naprzeciw i wziąć na siebie ciężar oddalenia gospodarza z tego miejsca. Aby nie deprymować pozostałych towarzyszy. Zwłaszcza Eleny von Bunsen.
- Drogi Panie Hrabio, skądże przyszło Panu na myśl, że coś mogłoby nam się nie podobać.- Zaszczebiotała słodko, uśmiechając się czarująco.- Przyjęcie jest naprawdę najwyższej klasy. Dawno tak dobrze się nie bawiłam. Zgromadził Pan znakomitych gości.
Wzięła gospodarza pod ramię i delikatnie odciągnęła od towarzystwa pod altanką.

W miarę zbliżania się do pałacu rósł gwar i tłum. Także otoczenie przybierało na wyrazistości. Wchodząc po tarasowych schodach zmrużyła oczy przed blaskiem. Zza otwartych przeszklonych drzwi dolatywał ją odgłos rozmów i muzyki.
Zajmując hrabiego rozmową o niczym, dotarła do Sali Balowej. Kiedy przechodzili przez próg, światło setek świec na chwilę pozbawiło ją ostrości widzenia. Jednak za moment dotarła do niej gwar głosów i brzęk szkła napełnianych kieliszków.
- Wspaniały bal mości Hrabio. Wspaniały.- Dodała na koniec długiej listy zalet Hrabiego, Hrabiny Alory oraz ich siedziby.- A teraz, jeśli Pana pozwoli, pójdę odświeżyć gardło.
- Zbyteczna uprzejmość, zbyteczna.- Hrabia ukłonił się dwornie.- Przesadza Pani, dona Laru. To nic takiego. Ale nie mogę pozwolić aby znów mnie Pani opuściła. Nie teraz, gdy dopiero odzyskałem Pani towarzystwo.- Był bardzo zadowolony. Mile połechtały go słowa Eleny.
Hrabina uśmiechnęła się wymuszenie.
- Oczywiście. Jak Pan sobie życzy.
- Dona Laru muszę Cię przedstawić wielu ludziom. Poza tym Twoje towarzystwo Pani jest niezmiernie miłe i czułbym się zaszczycony, gdybyś zechciała przespacerować się ze mną po Sali.- Hrabia nieco się plątał ale nie zależało jej na obrażeniu go.
- Panie hrabio, będzie to dla mnie przyjemność.- Odpowiedziała rozkładając wachlarz.

Szli powoli wzdłuż Sali przystając co chwilę, gdy Hrabia witał się ze swoim znajomym. W ten sposób Elena poznała większą część tutejszej śmietanki towarzyskiej. Odpowiadała na eleganckie ukłony panów, nieco sztywniejsze ich żon, wylewne ucałowania ręki kawalerów oraz przyjacielskie z pannami na wydaniu.
Hrabina rozbawiona dworskimi obyczajami, przepychankami i intrygami miała niezłą zabawę. Prawie zapomniała, że miała za sobą ciężkie chwile a czekały ją jeszcze mocniejsze. Uśmiechała się lekko, z ukrywaną ironią i kpiną. W końcu jednak znużyły ją te konwenanse. Zaczynała ją ogarniać irytacja i pusty śmiech na widok tych wyperfumowanych fircyków i wyfiokowanych panien.
Już miała się pożegnać z Hrabią don Almodovara, kiedy na swojej drodze zobaczyła Diuka Sabato y Montoya. Jej dzisiejszego narzeczonego. Uśmiechnęła się promiennie wyczuwając w tym spotkaniu możliwość ucieczki od hrabiego i jego gości.
- Dona Laru, Panie Hrabio.- Diuk skłonił się elegancko.- Proszę mi pozwolić zauważyć, że bal udał się znakomicie. Gratulacje dla pani domu.
- Dziękuję, drogi książę.- Hrabia promieniał.- To nic takiego. Takie skromne przyjęcie.
- Ależ skąd.- Gorąco zaprzeczyła Hrabina.- Niech i mnie wolno będzie jeszcze raz wyrazić zchwyt nad pańskimi i Dony Alory umiejętnościami. Doprawdy wspaniałe wydarzenie.
- Ależ to nic, nic.- Hrabia zaróżowił się na twarzy. Widać było wyraźnie jak zadowolony jest z uznania.- Przecież to Pani, dona Laru, i jej towarzysze jesteście ozdobą balu.
- Rację ma Pan hrabia.- Diuk zmienił front.- Jesteś Pani ozdobą sali. Pozwolę sobie zauważyć, że w całej Kastylii nie ma równej Pani urodą kobiety. I tańczysz Pani fenomenalnie.
- Drogi książę jestem zaszczycona komplementami od takiej osobistości.- Hrabina lekko machała wachlarzem.
- Panie Montoya, powinieneś Panią Laru zaprosić do tańca. Najbogatszy dziedzic prowincji i najpiękniejsza kobieta na balu.- Entuzjazmował się hrabia.
- Ależ Panie hrabio.- Elena udała zażenowanie.- Nikt tak nie uważa.
- Zapewniam Panią, dona Laru, że owszem. Ktoś tak uważa.- Diuk był bardzo pewny siebie. I bardzo uśmiechnięty.- Więc jeżeli Pani pozwoli, to proszę Panią do tańca. Panie hrabio?
- Ależ oczywiście. Nie zatrzymuję.- Hrabia Vilar uśmiechną się przyjemnie i szarmancko ucałował dłoń Eleny.

Orkiestra właśnie skończyła poprzedni utwór. Zakończony owacją tańczących przyprawił dyrygenta o uśmiech samozadowolenia. Muzycy przerzucali nuty, w poszukiwaniu kolejnego. Hrabina uśmiechnęła się miło. Diuk natomiast poprowadził ją na środek parkietu.
- Jestem oczarowany Pani osobą, dona Laru.
- Dziękuję.- Elena ledwo zdążyła powiedzieć to jedno słowo, gdy smyczki ruszyły po strunach. W jednej chwili znalazła się obok Diuka, tańcząc w takt wspaniałej muzyki.

Elena dawno nie miała okazji do tańca. Czuła się wyśmienicie. Każdy krok był lekki, wyważony. Gesty rąk proste ale wyrafinowane. Niewymuszony uśmiech i błyski w oczach świadczyły o bezbrzeżnej przyjemności. Na dnie serca piknęła jej tęsknota za domem, jednak szybko stłumiła ją. Na to przyjdzie jeszcze czas. Teraz należy się bawić. Tańczyć i śmiać się póki można. Zapomnieć o wszystkim innym. Więc Hrabina beztrosko uśmiechała się do Diuka znajdując przyjemność w balu, tańcu i muzyce.
Gdzieś pod oknem mignęła jej twarz Eugene. Na moment radosne odczucia zabarwiły się żalem, że baron nie cieszy się w tej chwili tak, jak ona. Jednak szybko zniknęły ledwie sprecyzowane, wyparte światłem, dźwiękiem i przyjemnością.
Kolejny obrót, piruet, figura na parkiecie. Zmiana partnerów i następny zestaw kroków.
Nagle zdawało jej się, że w tłumie nieopodal drzwi dostrzega coś znajomego. W tym momencie muzyka się skończyła na dany przez gospodarza znak. I Hrabina w pełnym świetle, bezruchu, tak wyraźnie jakby to był słoneczny dzień, zobaczyła mężczyznę, z którym rozmawia baron.
Niezauważalnie potknęła się nie odrywając wzroku od rozmawiających, niedbale ukłoniła się Diukowi nie zwracając na niego najmniejszej uwagi.
- Dona Laru jestem niewymownie wdzięczny za ten taniec. Pozwól Pani…
Nawet nie słyszała, co mówił. Nie zauważyła żeby w ogóle coś ktoś mówił. Szła powoli, nieco lunatycznym krokiem, przez całą salę.
- Juan… Juan. Juan? - Cicho powtarzała zaciśniętymi wargami.
Równie nagle jak porzuciła Diuka, zatrzymała się. „Nie mogę się mu pokazać. Doniesie ten wypindrzonej foce.” Z bólem serca cofnęła się pod przeciwległą ścianę. „Skąd on się tu wziął? Jakim cudem nie poznał mnie jeszcze? Ona też tu jest? Podejść czy nie podejść? Tak bardzo bym chciała wiedzieć jak się miewają.” Elena starała się aby żadne z tych pytań nie odbiło się na twarzy. „Co robić? Wyjść czy zostać?” rzuciła okiem na drzwi w głąb pałacu po prawej i wyjście na taras po lewej niezdecydowana. Starała się na razie pozostać niezauważona. I wymyślić co zrobić.
Nagle z zamyślenia wyrwał ją strzał z pistoletu i trzask tłuczonego kryształu. Zdezorientowana podniosła głowę w końcu dostrzegając co się dzieje.

Na środku sali było pusto. Jeśli nie liczyć pobladłego ze strachu hrabiego Vilar. Goście stłoczyli się pod ścianami. Żyrandol z sufitu strącił człowiek stojący w rogu. Człowiek z czarną opaską na oku. Pirat. Elena postarała się wymusić na twarzy ułożenie się w wyraz przestrachu. „Jakbym miała mało kłopotów” sarknęła w duszy, przeklinając się za własną głupotę, że nie zabrała jakiejkolwiek broni.
I wtedy pirat stwierdził, że nazywa się Piotr Blood. Eleną zatrzęsło. „Jak on śmie kalać imię Kapitana!” Wściekłość wypaliła w jej duszy, jak kitajski fajerwerk na koronację króla. Kiedy uderzył hrabiego don Almodovara, zaczęła się rozglądać za jakąś bronią. Jakąkolwiek. Gdy na balkonie i w drzwiach wyroili się piraci, zaklęła cicho ale siarczyście zauważając u wszystkich panów paradne mieczyki. W momencie kiedy kolejny strzał z pistoletu oznajmił padającego na posadzkę rannego, dostrzegła swoją jedyną szansę.
Elena stała mniej więcej po środku sali, przy ścianie. Tuż obok wybudowano kominek. Wielki, marmurowy kominek, w którym można by upiec na ruszcie wołu. A na wyciągnięcie ręki stał oparty o nogi jednego z podtrzymujących półkę atlasów długi mosiężny i zakrzywiony na jednym końcu pogrzebacz.
Gdy odezwał się Eugene Hrabina zrobiła krok bliżej w stronę pogrzebacza. Kiedy zaatakował herszta piratów już trzymała go w dłoni. Ciało nie zdążyło upaść na posadzkę, gdy wściekła Elena powoli ruszyła do najbliższego zbira.

Nie miała daleko. Zbóje na dany przez dowódcę znak rozeszli się po całej sali, strasząc damy i panów. Najbliższy stał zaledwie o dwa- trzy metry od niej. Niepozornej, drobnej, kunsztownie ubranej kobiety nikt nie podejrzewa o mordercze zamiary. Poza tym wszystkie, ale to absolutnie wszystkie, oczy skupione były na martwym Bloodzie i jego zabójcy.
To było aż za proste. Hrabina stanęła za piratem, odsunęła najbliżej stojące osoby i wzięła ładny zamach zza głowy. Lewą ręką jakby uderzała na odlew.
Widziała wszystko w zwolnionym tempie, ale jednocześnie bardzo szybko. Mężczyzna nawet nie zauważył ruchu, nie spodziewał się. I umarł na miejscu.
Hrabina jednym płynnym ruchem ważącego blisko 2kg pogrzebacza zakończyła niechlubny żywot pirata miażdżąc mu skroń.
Przez moment czas się zatrzymał. Nikt nic nie mówił. Człowiek, którego zabiła patrzył na ciało swojego wodza. Pozostali piraci także nie ruszali się z miejsc. Zdawało się nawet, że wszyscy przestali oddychać. Tylko z roztrzaskanej czaszki wypływała krew, a wraz z nią życie.
A potem ta zdająca się trwać wiecznie chwila zawieszenia minęła i wszystko wróciło z ogłuszającym hałasem i w przyspieszonym tempie.
Pirat z cichym trzaskiem osunął się na parkiet. Kobiety obok niej zaczęły piszczeć, krzyczeć bądź mdleć. Panowie klęli i starali się podtrzymywać damy. Piraci rzucili się hurmem na gości.
- Bierzcie ich!- Nad ogólne zamieszanie wzniósł się niski, głęboki głos kobiety. Podszywająca się pod Elenę kobieta obudziła swoich kamratów.- Na co czekacie?
Elena w tym czasie zdążyła wyszarpnąć rapier z rąk padającego pirata, w drugą wzięła pistolet i wycofała się w tłum. Zaczęła obchodzić salę przyciskając się do ściany. Chciała od tyłu zająć piratkę i, jeśli nie uda się jej zadźgać, to zastrzelić, kiedy nadarzy się okazja.
- Ale ciałka.- Wyrwało się któremuś z piratów i Elena z satysfakcją stwierdziła, że ta "ruda krowa" nie ma posłuchu wśród załogi.
- Zamknij mordę! Znaleźć mi tych odważnych, co ukatrupili kapitana. Pani… pierwsza rozkazuje.- Odezwał się jeszcze jeden głos. Zawahanie pozwoliło stwierdzić, że piratka nie miała takiej pozycji na okręcie, jakąby chciała.
- No już! Jazda!- Krzyknęła w odpowiedzi.
I w tej chwili banda piratów rzuciła się między gości.
"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?" Mt 7,3
Bortasz
Majtek
Majtek
Posty: 78
Rejestracja: środa, 1 lutego 2006, 19:28
Numer GG: 8153680
Lokalizacja: Marienburg

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Bortasz »

Cała sala zamarła porażona widokiem Eugena powalającego pirata widelcem. Dopiero krzyk „Hrabiny” wywołał jakaś reakcję w piratach którzy w końcu raczyli się rzucić w stronę gości.
Jeden z nich rzuciwszy się w stronę najbliższego mężczyzny miał pecha. Nim zdołał wykonać cięcie swym kordelasem, kopniecie pozbawiło go broni a cios pięścią złamał szczękę. Gdy Tristan siła pędu swego ciosu obrócił się twarzą ku kolejnemu napastnikowi i zamarł widząc lufę pistoletu. Zza niej uśmiechnięta gęba zbira patrzyła kpiąco na bezradnego muszkietera, która wnet zniknęła w eksplozji czerwonej posoki i kryształowych odłamków. De Beucharnais skinął zdaje się nie mniej zaskoczonej niż on matronie wciąż dziarsko trzymającej resztki wazy z ponczem i uniknął prostackiego pchnięcia w brzuch szybkim ruchem wyrywając szpadę z rak napastnika i rękojeścią na dłuższą drzemkę. Widząc biegnących na niego pirata rzucił broń trzymaną w dłoni jednemu z gości w oficerskim mundurze samemu zaś zrobił obrót zbijając szable napastnika chwytając mocno jego nadgarstki i przerzucając przez biodro zabrał jego broń a ciosem pięści wyłączył z dalszej walki.
Gdy obrócił się w poszukiwaniu kolejnego napastnika dostrzegł z uśmiechem że piraci przeliczyli się i to znacznie. Szlachta nie miała zamiaru sprzedać tanio swego życia a parę lat wojny z montaigne przekonała najwidoczniej większości castilijskiej szlachty do sprawnego posługiwania się orężem. Zaś temperamentu kobietom nikt nie mógł odmówić. Znaczna części dzbanów kielichów jak i wszelakich waz walała się po podłodze w najdrobniejszych kawałkach. Rudzielec zaś który robił za pierwszego oficera tej czeredy marnował tylko oddech starając się jakoś ogarnąć bałagan jaki panował na sali. Szlachta wprawdzie była gorzej uzbrojona lecz miała przewagę liczebną.
Muszkieter ruszył na odsiecz młodzieńcowi który zdał sobie sprawę że wspaniała pochwa i pozłacana rękojeści nie są dobrą tarcza przeciw zwykłej stali.
Hrabina zaś przyciśnięta do ściany przesuwała się by zająć dogodną pozycje do strzału lecz co chwile ktoś w chodził jej pod lufę. Nagle kontem oka dostrzegła jak jeden z piratów wznosi swój oręż by przeszyć jakiegoś szlachcica trzymającego się za ranne ramię.
Eugen zaś uzbrojony w piracki oręż ruszył na piratów którzy nie zdążyli się nacieszyć biżuterią jakie im wpadały w chciwe łapska. Kontem oka dostrzegł jak w sukurs ruszył mu Montenegro wpierw łamiąc rękę piratowi chcącemu odebrać mu szpadę.
Huk wystrzałów jaki przywitał Baronowa Elen wraz z służbą był początkiem ucieczki piratów. Piraci jednak w desperackim akcie postanowili wyrąbać sobie drogę do wolności. Jedna „hrabina” stała pośrodku tego harmidru krzycząc wniebogłosy lecz milknąc i odwracając sie na odgłos wystrzału zza jej pleców.
Dyslektyk Dysortografik i Dysgrafik koszmar Senny Miodka postrach polonistów Wszelakiej płci
Nonkonformistyczne spojrzenie na problem ortografii polskiej.
Discordia
Majtek
Majtek
Posty: 89
Rejestracja: piątek, 2 listopada 2007, 23:31
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Discordia »

Tło

Elena szła ciągle przed siebie starając się zajść „hrabinę” od pleców. Harmider był okropny. Chaos jaki zapanował, gdy piraci się rozbiegli mógłby konkurować tylko z walną bitwą na froncie. Co chwilę ruda piratka znikała jej z pola widzenia lub przesuwała się nieznacznie udaremniając podejście bliżej. Nawet jednak gdyby stała w miejscu, Elena nie mogłaby oddać strzału. Bez ranienia postronnych w każdym razie.
Szła pod bogato wytapetowaną ścianą, gdyż przed nią, obok niej i za nią przelewała się rzeka ludzi. Cały czas ktoś wchodził jej na linię strzału. Kobiety, dziewczyny, panowie, wszyscy uparli się żeby jej przeszkodzić. Niektórzy walczyli, większość jednak starała się schować. Panika szerzyła się wśród płci pięknej równie szybko co duch bojowy między mężczyznami. Elena musiała odpychać biegających bez ładu i składu ludzi. Cud, że jeszcze nikt nie nadział się na rapier.
Nagle zatrzymała się ujrzawszy swoją szansę. Piratka właśnie kopnęła jakiegoś kamrata odpędzając go od siebie. Jednocześnie szlachta biegająca wokoło nagle rozpierzchła się jak stado kur na widok lisa. Wtedy pomiędzy ludźmi utworzył się korytarz, zupełnie pusty. Hrabina szybko złożyła się do strzału. Muszka bezbłędnie odnalazła cel. Jednak właśnie wtedy z prawej nadleciał zduszony okrzyk.
- Pomocy.- Ktoś zawołał cicho. Równocześnie dał się słyszeć dźwięk stali uderzającej o posadzkę.
Elena na chwilę odwróciła wzrok. Bardziej była to mimowolna ocena sytuacji niż świadoma chęć niesienia pomocy. Zawsze należy wiedzieć, co się ma za plecami. To często ratuje życie.
Ta chwila jednak wystarczyła. Wyrwa w tłumie zniknęła zastąpiona hałaśliwą ciżbą ludzką. Elena zaklęła siarczyście, głośno. I tak w panującym hałasie nikt jej nie usłyszał.
Teraz już zupełnie świadomie spojrzała w stronę przyczyny swojej klęski.

Nieopodal młody szlachetka stał na ugiętych nogach. Trzymał się za prawe ramię, spomiędzy palców ciekła krew. Na podłodze pod nogami leżała jego szpada. Wysadzane klejnotami cacko do zabawy a nie walki. Miał strach w oczach ale usta zaciśnięte w determinacji.
W jego stronę kroczył bardzo powoli pirat. Obszarpana brudna koszula, skórzana kamizelka, wysokie buty. Prawą dłonią ściskał rapier, a za pasem miał zatknięty nóż i pistolet. Na gębie rysował mu się wyraz okrucieństwa i zadowolenia.
Do młodzieńca miał jeszcze ze dwa metry. Nie więcej. Elena wiedziała, że albo mu przeszkodzi teraz albo już nigdy i szlachcic będzie dziś wieczorem pił wino z Prorokiem. Westchnęła przy tym płytko, ze zniecierpliwieniem. Podeszła kilka kroków w stronę pirata. Powoli, dokładnie wycelowała pistolet. Odwiodła kurek i głośno, przeciągle gwizdnęła przez zęby.
- Hej, marynarzu!- Zawołała. Musiał ją usłyszeć więc oczywiście się odwrócił. Jej zielone, pełne wzgardy oczy były ostatnim, co zobaczył po tej stronie drogi.
Hrabina nie czekając, bez zastanowienia strzeliła mu w głowę. Rozprysła się jak melon ochlapując wszystko krwią. Odruchowo się cofnęła, nie chcąc zniszczyć sukni.
- Weź jego broń i zachowuj się jak mężczyzna.- Rzuciła szlachcicowi. Widząc, że sięga po rapier martwego, już miała iść dalej, gdy nagle młodzieniec spojrzał ponad jej ramieniem.
- Uważaj pani!- Zawołał.
Obróciła głowę kątem oka dostrzegając górującą nad nią sylwetkę z bronią w dłoni.

W ostatniej chwili uniknęła spadającego ostrza. Zrobiwszy krok w lewo usunęła się z zasięgu ciosu. Odrzuciła bezużyteczny pistolet i mocniej uchwyciła rapier.
Stanęli naprzeciw siebie dosłownie na krótką chwilę, by zaraz zewrzeć się w walce. Szczęknęły zderzające się ostrza. Próba sił. Hrabina odpadła. Wykręciła piruet, wzięła zamach z biodra robiąc wypad do przodu. Starała się go trafić w brzuch. Jednak pirat to przewidział i cofnął się o dwa kroki od czubka ostrza. W ferworze walki zgubił gdzieś kapelusz.
- Rafferty!- Wykrzyknęła zdziwiona Elena.
Wściekła, natarła ze zdwojoną energią. Dwa pchnięcia, zamach zza głowy. Rapiery zderzyły się ze sobą, gdy pirat sparował cios. Hrabina powtórzyła cięcie z drugiej strony. I tym razem sparował.
Odskoczyli od siebie.
- Jestem Rafferty.- Potwierdził mężczyzna.- Znasz mnie kobieto. Hmm… Więc jestem sławny?
Pirat zrobił dwa kroki w lewo.
- Oni cię nie znają, ale ja tak, ty parszywa gnido.- Uśmiechnęła się złośliwie.- Z dawnego życia.
Hrabina odpowiedziała tym samym, przesuwając się nieco w prawo.
- Z dawnego powiadasz?- Uśmiech mu trochę przybladł.- Kim ty jesteś?
Mężczyzna wykonał trzy szybkie kroki w prawo.
- Przyjrzyj mi się dobrze.- Syknęła przez zęby.
Nie ruszyła się z miejsca, pozwalając mu podejść bliżej.
- La Condesa!- Krzyknął zaskoczony.- Co ty tu robisz?
Zrobił się nieuważny. Podszedł zbyt blisko, bo nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Elena nadstawiła rapier. Złu uśmiech zagościł na jej twarzy.
- Niespodzianka.- Warknęła.- Zaskoczony?
I pchnęła go ostrzem w bebechy. Rafferty zaklął głośno i odskoczył jak oparzony. Krew buchała mu z brzucha gęsta i czerwona. Wściekły zamachnął się próbując trafić Hrabinę. Ta zaśmiała się tylko. Chodzili po ciasnym okręgu, starając się trafić w przeciwnika. W końcu zwarli się. Znowu pirat zaatakował. Parady, pchnięcia, piruety, uniki. Wszystko mieszało się w jednym, ostatecznym tańcu życia i śmierci. Elena zwinna, szybka i precyzyjna mimo nieporęcznej sukni. Rafferty słabł z każdą kroplą krwi, ruchy miał coraz bardziej ociężałe i niedokładne. Dookoła nich szalał tłum, ale go nie słyszeli. Szum krwi w uszach Hrabiny, krwi pompowanej przez serce dyszące rządzą zemsty zagłuszał wszystko. Śmierć już zakryła piratowi głowę całunem, grubym i ciężkim, przez który dźwięki dochodziły stłumione i zniekształcone.
Wreszcie wypuścił broń z ręki i osunął się na kolana. Wzrok miał nieobecny, gdy Hrabina podeszła do niego.
- Dostałeś w wątrobę. Nie wyżyjesz.- Głos miała beznamiętny.- Powiedz dlaczego?
- Nie… wyżyjesz…- Powtórzył za nią automatycznie i nagle zogniskował wzrok na jej twarzy.- Chciałem być sławny. Wielki. Bogaty… Mieć to, co on miał.
Chwycił ją za nadgarstek. Jak na umierającego miał zadziwiająco dużo siły.
- Ale umierasz, psie.- Klęczała przy nim opierając ostrze rapiera o jego gardło. Zdawał się patrzeć na nią przytomnie.- Oczyść swoją nędzną dusze przed wiecznym spoczynkiem. Miej chociaż trochę odwagi.
- A on jaki był? Co ty w nim widziałaś takiego?- Zakaszlał. Mówił chrapliwie ale zrozumiale.- Nie zasługiwał na to. Na nic nie zasługiwał. To ja miałem rację. Gdyby tylko mnie posłuchali dziś bylibyśmy bogaci. Bogaci!
Zaczął odpływać. Hrabina patrzyła na niego z obrzydzeniem. Był największą gnida jaką znał piracki świat. Posłał na tamten świat wielu dobrych i odważnych kapitanów. Ale oczywiście nie własnymi rękoma. Na to był zbyt tchórzliwy i zbyt słaby.
- Jesteś nikim Rafferty. Nikim!- Z obrzydzeniem wyrwała rękę. Miała wrażenie, że nawet w chwili śmierci próbuje ją oszukać.- Nie będziesz taki jak Blood. I nie zmieni tego ani ta tłusta krowa, ani pieniądze, jakie dostałeś.
- Dlaczego… pieniądze…- Urwał gwałtownie zanosząc się kaszlem.- Cokolwiek się z nim stało, zasłużył sobie na to.
Patrzył na nią wyzywająco a strużka krwi ciekła mu po brodzie.
- Nawet jak na pirata jesteś straszną gnidą. Dla takich ja ty stryczek na rei to za mało. – Spojrzenie Eleny stwardniało. Stało się okrutne i złe.- Masz na co zasłużyłeś.- Sparodiowała jego własne słowa.- Za podżeganie do zabójstwa kapitana każdego kto się nawinie, darcie pasów. Nie wspominając o trucicielstwie. Za bunt każe się głową.
Dodała cicho po chwili przerwy.
- Ja… nie…
Ale nie zdążył nic powiedzieć, bo Elena jednym gestem zakończyła jego życie przeciągając rapierem po szyi. Prawie natychmiast odeszła kierując całą swoją uwagę na następny cel- piratkę na środku sali.
Nawet się nie odwróciła.
"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?" Mt 7,3
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Cios, odsunięcie się, finta, kontra, zbicie, kolejna kontra. Haha, ten, kto myśli, ze walka jest tak elegancka, chyba nigdy nie widział prawdziwego starcia. Krew, pot, wrzask, krzyk. Nagły ból przewiercający tych, którzy zostali trafieni, rzężenie innych, tych mniejszych farciarzy, którzy padali, czasem nawet nie wiedząc dlaczego. Jakąś kopiąca noga, pięść nad głową, śmierdzący oddech wydobywający się zza przebitych kolczykiem warg. To jest bitwa! To jest starcie! Krótkie szaleństwo dostarczające potężną dawkę adrenaliny.

Uderzył głownią w jakiś piracki pisk wybijając brodatemu mężczyźnie oko. Akurat chciał skoczyć do przodu, kiedy mignęła mu jakaś twarz. Młoda, piękna baronessa Oreiro przerażona, pobladła cofała się. Próbowała uciec pomiędzy poplątanym chaosem ludzi. Zamierzył się na nią, gdy właśnie postał w oko głownia od barona i wyjąc straszliwie padł na podłogę. Tam dobił go poznany wcześniej diuk, który zalecał się do Hrabiny. Diuk nie miał standardowej broni, ale trzymał w łapach potężny kandelabr. Widocznie miał trochę krzepy, bo machał nim całkiem sprawnie. Także teraz spuścił go na klatę zwijającego się z bólu pirata wykańczając go.

Ciach! Nagle diuk oberwałby z boku, gdyby baron nie zablokował ciosu. Kolejny cios. Teraz tłum ich rozłączył. Atakujący ich pirat także się oddalił wypchnięty przez jakąś wrzeszczącą kobietę w bogatej sukni. Nie zastanawiał się. Pociągną po niej ostrzem i krzyk doświadczonej latami niewiasty urwał się. Ale z kolei on zarobił od kogoś z tyłu. Widać było tylko ostrze wychodzące mu z przodu tułowia oraz nagle zmartwiałą gębę. Usta wypuściły wciąż wypalaną fajkę.

Już nie patrzył na niego. Gdzieś z boku przemknęła mu baronessa, której udało się wyjść cało. W długiej sukni miała jednak większe problemy, niż mężczyźni. Dobrze, że póki co, jej się udało. Hrabina także była w sukni. Eugene szukał jej wzrokiem. Nie mógł dostrzec. Targnął nim niepokój. Elena była dobrym szermierzem i miała doświadczenia w takich bijatykach, ale nie w atłasowej sukni oraz delikatnych pantofelkach.
- Chyba lepiej już walczyłoby się jej w samej bieliźnie – pomyślał i nagle zarumienił się, bo nie wiedzieć czemu ta myśl mu wyjątkowo przypadła mu do gustu. Co więcej, uparcie tam tkwiła, mimo że chciał ją odgonić nabijają kolejnego gościa na rożen. Miał kolorowa koszulę i zdołał niemal lekko pociągnąć po lewej ręce barona. Szczęśliwie, czy nieszczęśliwie, zamieszanie było okrutne. Pod szablę pirata przypadkiem wszedł jakiś młody chłopiec. Jego smukłe, dziecięce niemal jeszcze ciało trafione bronią zgięło się w pół leżąc na okrwawionej, pokrytej papką jedzenia, picia oraz ciał podłodze. Zaskoczony napastnik chyba nie przewidywał takiego obrotu sprawy, bo niemal nie bronił się przed kolejnym uderzeniem barona.

- Elena! Elena, gdzie jesteś – już nie myślał, krzyczał, próbując się przeciskać przez rozbiegana, przestraszoną grupę. Głównie kobiet, krzyczących, mdlejących oraz znacznie częściej ginących niż, znacznie bardziej doświadczeni, mężczyźni. Piraci nie mieli złudzeń. Uderzyli licząc na przestrach oraz zaskoczenie. Kiedy te dwa elementy zawiodły, musieli się wycofać, musieli uciec. Szczególnie, ze po utracie wodza nie wiedzieli dokładnie co robić. Na pewno, było ich wielu, ale nie tylu, ilu gości oraz służby. Jakaś następna grupa wyskoczyła z korytarzy. Ponieważ nieco wcześniej fałszywa Maskotka gwizdała na palcach przypuszczał, ze to był dla nich sygnał. Zresztą w ogóle była to dla nich jedyna szansa: próbować zgrupować się jako tako oraz przebić na zewnątrz, potem uciec. Zresztą niektórzy pewnie już uciekli, inni jednak byli w środku sali.

Uch! Kolejny raz ledwie uchylił się przed szpadą. Ktoś przy nim nie dał rady. Tryskający czerwony potok trysnął na twarz jakiejś kobiety obok. Czerwień, czerwień, czerwień. Histeryczne wrzaski, łkania, krzyki. Jakieś krocze. Baron kopnął ile miał siły. Pirat stęknął, jego oczy wyszły na chwilę za powieki. Schylił się, po czym padł dobity.

- Elena, gdzie jesteś, Elena.

Wtedy ją zobaczył. Szła, więc było wszystko nieźle. Nie wyglądała na ranną. Szła do pseudo Hrabiny, która pozwoliła sobie wykorzystać jej pirackie miano. Szła, a baron popędził w jej kierunku. Nie mógł, nie mógł pozwolić, by coś jej się stało. Nie mógł. Przed nią gdzieś gromadziła się niewielka grupa piratów, która została zorganizowana przez rudą piratkę. Wiedziała, musiała wiedzieć, ze jeżeli nie przebiją się zaraz, to malejąca liczba jej podwładnych miotających się sprawi, że atak skupi się na niej i jej grupie. Teraz pojedynczy piraci jeszcze szarpali się wśród gości. Mieli małe szanse na wyjście, ale próbowali się przebić rzezając oraz mordując po drodze. Zwłaszcza kobiety padały łupem. Nie mogąc uciekać szybko w swych strojach, przestraszone miały małe szanse. Piraci naprawdę nie mogli się wyrwać z gąszcza, jednak skutecznie czynili zamieszanie. Dawało to pseudo Hrabinie jakąś szansę na ujście stąd. Dlatego zgromadziła tą niewielką grupę wokół siebie. Musiała się przebić. Miała szanse, bowiem nawet rozpaleni walką goście mogli odsuwać się od zorganizowanej grupy, która nie patrzyła na nic, lecz po prostu pragnęła uciec. Pragnęła, lecz na ich drodze stała Hrabina.
Latilen
Szczur Lądowy
Posty: 6
Rejestracja: sobota, 26 stycznia 2008, 20:14
Numer GG: 3315093

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Latilen »

Hrabina odsunęła się, chowając się w cieniu drzewa. Przy którym prawie straciła życie.
- Czasem lubię to, że nie jesteś do końca posłuszny. - powiedziała szeptem do Sigmunda i spojrzała w stronę willi. Zaczęła się tam regularna walka. Niedobrze. Berennika. Bardzo niedobrze. "Otrząśnij się w końcu! Po to ma męża, żeby ją ochronił!" Zabrała chłopakowi pistolet, wymierzyła i wystrzeliła. W ten sposób uratowała życie woźnicy szwagra. Pirat dostał w oko i nie zdążył już zaatakować zza drzewa. Bywały dni, kiedy nienawidziła siebie za umiejętności posługiwania się bronią palną. Obecnie dziękowała Losowi, że i tym razem miała farta. Wepchnęła chłopakowi pistolet ponownie w garść.
- Ładuj.
Sama wychylając się nieznacznie i ciąć w bok jakiegoś pirata. Po czym w jego martwe ciało wytarła szpadę. Spojrzała ponownie w stronę willi.
Zauważyła, że piraci zaczynali się wycofywać z sali balowej i bezwładnych grupkach uciekać w mniej więcej jedną stronę.
- Sigmund, gwiżdż. - należało się zbić w jedną grupę ze służbą i nie narażać bez sensu na śmierć. Teraz tamci byli bardziej zdeterminowani. Rozległ się gwizd. Elena machnęła kilka razy charakterystycznie szpadą, aby pozostali, co przybyli z odsieczą, wycofali się do lasu. Po czym pomogła młodszemu mężczyźnie i podwadziła nogę jakiemuś piratowi, także sam nabił się na broń tamtegoż. Po czym ponownie wzięła w dłoń pistolet i ustrzeliła jeszcze jednego ptaszka. Tym razem w nogę. Nie widziała potrzeby w dalszym rozlewie krwi. W końcu wszyscy, poobijani i lekko poranieni skryli się w cieniu drzew.
- Teraz możemy, albo zaczaić się na jakąś mniejszą grupkę i jeszcze ich trochę wytrzebić - sama nie wierzyła, że to mówi. Hrabianka, która pragnie kogoś wystrzelać... Niedojrzały sposób odreagowania nieszczęścia. Który nic nie da. I nic nie zmieni.
- Albo wrócimy do pozostałych, tam będziemy mieć większe szanse powodzenia. Dodatkowo sprawdzimy, co się stało na sali balowej.
Domorosły plan. Domorosły mężczyzna. Doprawdy nie wierzyła, że ci mężczyźni rzeczywiście jej słuchają. Zwykle musiała walczyć o posłuch. Ci jakoś nie mieli nic przeciwko. Może to z powodu tych kilku toastów? I nagle przypomniał jej się del Corre. Jeśli zobaczy ją teraz, gotów się pojedynkować... Czyli należało się od sali balowej trzymać z dala.
- Proponuję iść sprawdzić, co dzieje się przy stajniach. Baronowie sobie poradzą sami.
Woźnica zaśmiał się chrapliwie. Było ich razem sześcioro. Ruszyli powoli, czając się po krzaczorach w kierunku stajni.
Elena już myślała, że nie będzie musiała utoczyć więcej krwi. Okazało się, że wcale jej to nie pomagało. Tak, po głębszym zastanowieniu, czuła się jeszcze gorzej. Ale niestety tuż przy stajni natknęli się na kolejną grupę pierzchających żeglarzy. Elena niewiele myśląc oddała strzał i jeden już leżał bez ducha. A potem poszło szybko. Kilka pchnięć, trzy zastawy, kolejna szrama na biodrze i kolejny trup u jej stóp. Hrabina wytarła szablę o martwe ciało i schowała ją w końcu do pochwy. Przypięła ją do pasa. W końcu porządnie założyła rozchełstaną koszulę i zapięła kamizelkę.
- Sigmund, ładuj. - powiedziała beznamiętnie i spojrzała na jasny księżyc. Tamtego wieczoru też świecił tak samo...
Discordia
Majtek
Majtek
Posty: 89
Rejestracja: piątek, 2 listopada 2007, 23:31
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Discordia »

sTło

Elena szła teraz szybko. Parła przed siebie niezmordowanie usiłując dosięgnąć piratki. Widziała, że ona zwołuje wokół siebie towarzyszy. Chciała przebić się do drzwi tarasowe, póki jeszcze miała szansę. Dlatego Hrabina miała klapki na oczach i zmierzała po prostej linii do wytyczonego celu. Nie zwracała absolutnie żadnej uwagi na otoczenie. Nie interesowało jej, co się dzieje obok niej. Dookoła lała się krew, padali ludzie, krzyki wznosiły się aż po strop a ona widziała tylko rudą piratkę na środku sali. Wszędzie słychać było okrzyki grozy i przestrachu. Piraci cięli bez pardonu nie zostawiając jeńców. Szlachta odcinała się wcale nie gorzej jednak ochrona kobiet stanowiła słabość mężczyzn. I dlatego właśnie sporo ich ginęło od szabel pirackich. Jednak dało się zauważyć, że powoli goście wypierają zbójów z sali.
Parę razy musiała machnąć rapierem, parę razy dać komuś w mordę lub kopnąć w nogi. Pomogła w ten sposób kilku kobietom i mężczyznom. Jednak nie było to jej zamiarem. Chciała tylko utorować sobie drogę. Inni ludzie jej nie obchodzili. Mogli ginąć lub nie, mogli krzyczeć w agonii lub wołać pomocy. Hrabinę znów opętało to dziwne, dobrze znane uczucie, kiedy zmierza się do wyznaczonego celu i nic innego się nie liczy. Pirackie uczucie. Jednak Elena nie chciała się go pozbywać. Było jej bardzo dobrze znane i prowadziło do osiągnięcia pozytywnych efektów. A pomoc bezbronnym nie.
Dlatego Elena nie zwracała uwagi na ludzi umierających jej pod nogami. Uratowała życie tamtemu szlachcicowi, ponieważ pirat zmarnował jej szansę na zastrzelenie fałszywej Hrabiny. Poza tym, jak się później przekonała, zbój okazał się Rafferty’m. „Więc warto było” pomyślała z satysfakcją.
Magnus Rafferty był świnią jakich mało. Nawet w pirackim światku był wyjątkiem. Spiskowiec, zamachowiec, skrytobójca, chorobliwie ambitny, nie przebierający w środkach podjudzacz, który wszystko robi rękami innych. Parę lat wcześniej pływał na Morning Star. Był zwykłym marynarzem ale marzyło mu się stanowisko kapitana. Dlatego spiskował na życie Blooda. Hrabina wiedziała o trzech zamachach, bo wszystkie trzy udaremniła. Ale można przypuszczać, że było ich znacznie więcej. Rafferty nienawidził też Hrabiny, bo jego zdaniem zajęła jego pozycję. Ale na nią nie znalazł się żaden zamachowiec- wszyscy ją lubili. I w końcu to ona jego wykopała na zbity pysk z okrętu. Potem cały czas kręcił się na Strains of Blood zmieniając statki i szukając chętnych do mokrej roboty. I znajdował ich. Męty, szumowiny, bezpaństwowcy i idioci, którzy słuchali go, bo Rafferty nie umiał działać, ale umiał mówić. I w końcu doigrał się. Za bunt, za trucizny, za podżeganie. Kapitan w tym jednym przypadku był za miękki. Nie chciał go zabić.
Elena zamachnęła się i pchnęła kolejnego rzezimieszka pod żebra. Osunął się z głośnym stęknięciem na posadzkę. Obok niego stał zaskoczony szlachcic broniący dwóch zapłakanych klęczących na podłodze kobiet- matki i córki. Jednak Hrabina już tego nie widziała. Szła dalej zajęta kolejnym piratem stojącym jej na drodze.

Nagle gdzieś z boku usłyszała krzyk „Pomocy!”. Okręciła się na pięcie, przeczesując wzrokiem tłum. Ten głos był znajomy. Po prawej na chwilę zrobiło się luźniej i w tej wnęce zobaczyła klęczącego Diuka Sabato y Montoya. Trzymał się za krwawiącą dłoń a nad nim stał pirat z obnażoną szablą. Mimo skupienia na piratce Hrabina już miała się ruszyć na pomoc, kiedy ktoś skrócił pirata o głowę. Zobaczyła swojego brata podającego księciu pomocną dłoń. Jej oczy na chwilę straciły obojętność, błysnęły dziwnie, gdy Elena patrzyła na Juana. „Mój brat… To jest mój brat. Jakie to dziwne, że spotykamy się w takiej chwili.” Zmężniał, wyrósł, wyprzystojniał chociaż Elena nie cierpiała stylu salonowych pięknisiów. Ale musiała przyznać, że braciszkowi do twarzy w błyszczącym fraku i wypudrowanej peruce.
- Dziękuję drogi panie.- Usłyszała jak diuk zwraca się do Juana.- W samą porę przyszła pomoc.
- Ależ nie ma o czym mówić.- Odparł z nonszalancją. Nad jego ramieniem Sabato zauważył Hrabinę wpatrującą się w nich. I zobaczył coś jeszcze.
- Uwaga! Dona Laru!- Szarpnął się próbując odepchnąć Montenegro. Markiz także obrócił się rozglądając się dookoła. I wtedy ją zauważył. Najpierw zaskoczenie, że ona jeszcze żyje. Jest tu, na balu a on jej nie zauważył. A za chwilę zdziwienie nowym nazwiskiem. Podejrzliwość zamigotała w jego oczach wyparta bardzo szybko wyrazem, którego Hrabina nie potrafiła rozgryźć. Gniew, złość, wzgarda, może smutek? Może była gdzieś na dnie nutka sympatii i uczuć, które kiedyś sobie okazywali. Nie wiedziała.
Ich oczy spotkały się na moment. Ta krótka chwila wystarczyła. Hrabina wiedziała już, że ją poznał.
- Za tobą!- To diuk. Ta chwila trwała dosłownie moment ale dla nich dwojga wieczność.
Uśmiechnęła się cieniem uśmiechu. W oczach zgasły iskierki a zamigotała stal, gdy wbijała rapier w brzuch nadchodzącego pirata. Krew bluznęła na podłogę. Jednak Hrabina znowu obojętna, teraz bardziej zdeterminowana niż przed chwilą, ruszyła szukać swojej rywalki. Nie obejrzała się ani razu. Po co? Przecież wiedziała co Juan zrobi z tą informacją.

Torując sobie drogę przez tłum dźgała, biła, podstawiała nogi. Oszczędzała suknię, pantofle, fryzurę. W końcu nie były jej a jakaś część ogłady już się w niej obudziła. To dziwne, ale nie oberwała ani razu. Czy to przez to, że była pięknie ubrana czy z powodu broni trzymanej w dłoni a może z beznamiętnego wyrazu oczu i zaciśniętych w złości ust na martwej twarzy. Tak czy inaczej miała szczęście. Póki co żyła tylko dzięki szczęściu. Zdawała sobie sprawę z tego. Na razie śmierć jej nie chciała. Ale miała przeczucie, że ten fał rzucony jej przez los robi się coraz cieńszy i żagiel w końcu spadnie. Wiedziała o tym i miała zamiar mieć je jeszcze przynajmniej przez najbliższe piętnaście minut walki z piratką.

Wszystkie te myśli urwały się, gdy podeszła na środek sali i stanęła w odległości kilku metrów od „Hrabiny”. Odeszły, bo cel jej przepychanki stał przed nią.
Gwizdnęła zupełnie tak samo, jak ruda. Piraci, których zebrała wokół siebie, odwrócili się jak na komendę. Było ich niewielu i byli głupi, ale jednak stali Elenie na drodze.
- Hej ty!- Zawołała do stojącej w kręgu piratki.- Brudna ruda suko! Jeśli masz odwagę, jak mówią, to pokaż na co cię stać!
Splunęła na podłogę pod nogi najbliższego pirata. Stali zaskoczeni, przez chwilę bez ruchu.
- Stawaj, ty parszywa ropucho!- Mówiła na tyle głośno, że słyszeli ją wszyscy w promieniu co najmniej pięciu metrów. Wszyscy otaczający ich ludzie znieruchomieli, piraci spojrzeli na swoją przywódczynię. - Zobaczymy co jesteś warta!
A potem rozpoczęło się pandemonium. Pierwszy z brzegu drab ruszył się nieznacznie ustawiając się w pozycji do ataku. Hrabina nie miała zamiaru czekać. Nie wkładając w to żadnego wysiłku zrobiła klasyczny wypad do przodu i pchnęła pirata w brzuch. Zaskowyczał, upuszczając szablę. Kiedy znów stanęła, dwóch kolejnych zbliżało się z dwóch stron. „Jeszcze dwóch, trzech a potem nie dam rady” pomyślała.
Cały czas wokół niej szemrał tłum. Słyszała głosy ludzi. Wołali żeby przestała, żeby dała spokój. Że stanie jej się krzywda. Że zginie. Nie rozumieli i nie zrozumieją. Musiała ją pokonać. Przecież ta portowa dziwka szargała jej nazwisko. Bali się, ale nie słyszała w ich słowach troski tylko strach. Obawiali się, że rozjuszy piratów. I gdy ją pokonają ruszą na tłum. Była w stanie to zrozumieć, ale nie miała zamiaru rezygnować z nauczenia tej krowy szacunku do nazwiska. Nie patrzyła na tłum. Wiedziała, że otaczają ją ludzie, ale wszystkie zmysły miała skupione na czekającej ją walce. „Nie rozumieją, że muszę ją pokonać. Żeby oczyścić nazwisko” myślała jakby obok odpowiadając na zarzuty tłumu za plecami. Czyżby słyszała wśród nich Eugene? Brzmieli w jej uszach jak szum owadów. Coraz głośniejszy, tak, że niedługo będzie nie do zniesienia.
- Nie chowaj się, ty tchórzliwa dziewko!- Krzyknęła Elena robiąc krok w stronę bandy piratów.- Nie jesteś prawdziwą Hrabiną! Ona nie zna strachu! Niczego się nie boi! A ty chowasz się za swoich najemnych chudopachołków!
Elena zrobiła piruet wymykając się dwóm piratom a następnego z brzegu zdzieliła głownią w twarz. Poderwał ręce do twarzy i odsunął się.
- Patrzcie ją! Ty wszawa dupiasta krowo masz rację! Bój się, żeby każdy mógł powiedzieć, że Hrabina to kupa słomy trzęsąca się na dźwięk strzału!- Roześmiała się głośno, śmiechem złym i złośliwym.- Zróbcie miejsce tej tchórzliwej fretce! Niech ucieka!
Odsunęła się z drogi w stronę drzwi balkonowych. Wyraz wzgardy, jaki miała w oczach, musiał podziałać, bo fałszywa hrabina przepchnęła się przez swoich ludzi. Może miał w tym udział wysoki, chudy jak szczapa mężczyzna cały w czerni stojący zaraz za nią.
- Dobrze zrobiłaś! Zostaw tych tumanów i ratuj skórę!- Elena dalej się uśmiechała. Wyraz tryumfu na jej twarzy mówił za kogo ma piratkę.- Zostaw swoich ludzi!
Specjalnie podkreśliła dwa ostatnie słowa. Piraci spojrzeli na ruda spode łba. Od jej następnych słów zależało czy będzie miała przeciwko sobie Elenę. Czy Elenę i piratów.
- Uciekaj, dupo, póki możesz.- Powiedziała złowrogo Elena.- Bo za chwilę nie ujdziesz z życiem.
- Nikt nie będzie obrażał Hrabiny!- Ryknęła piratka zachrypniętym, grubym głosem.- Nie pozwolę się obrażać!

Kiedy piratka stanęła z szablą w ręku jej kamraci wydali okrzyk uznania. Była wielka. Wszystko w niej było duże. Nogi w wysokich butach, ramiona okryte brudną koszulą, dłonie w skórzanych rękawicach, wielkie piersi wylewające się z dekoltu. Przerastała Elenę o głowę. Przy filigranowej, ubranej jak laleczka przeciwniczce wyglądała jak olbrzymka. Nawet broń miała dużą.
Jednak Elena zdawała się nie zdawać z tego sprawy. Stała spokojnie trzy kroki przed nią i uśmiechała się kpiarsko.
- Patrzcie kto wyszedł ze swojej budy! Suka chce pokazać, że umie gryźć!- Natrząsała się z niej. Nie zwracała uwagi na gości i piratów. Teraz liczył się tylko pojedynek.- Chodź suczko, chodź! Pokaż ząbki!
Piratka splunęła zamaszyście pod nogi. Spojrzała na drobną kobietę spod przymkniętych powiek. Zaczerwieniona z gniewu twarz mówiła sama za siebie. Piratka była wściekła. I nie mogła się doczekać, aż położy Elenę trupem.
- Nie gadaj tyle, ty koścista wywłoko! Mnie wyzywałaś a teraz sama się boisz!- Zarechotała a wraz z nią piraci.
Elena nie odezwała się, tylko oczy błysnęły jej złem i nienawiścią.
Piratka podniosła do góry szablę i ruszyła na Elenę. Ta obserwowała ją spokojnie, zimnymi oczyma. Piratka cięła i prawie trafiła przeciwniczkę. Prawie, bo Eleny nie było już w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stała.
Znajdowała się natomiast kilka kroków dalej i przygotowała się do walki. Piratka obróciła się wściekła i wyprowadziła kolejny cios. Elena sparowała uderzenie. Ludzie zamknęli się wreszcie. Na chwilę w ciszy dał się usłyszeć dźwięk uderzających o siebie ostrzy.
Żadna z kobiet nie miała tarczy ani naramienników. Jednak od razu dało się wyróżnić odmienne sposoby walki. Piratka zacisnęła dłoń mocniej na rękojeści i ruszyła za Eleną. Zaczęła metodycznie polować na Hrabinę. Czerwona z gniewu na twarzy, milcząca, wielka szła za swoją przeciwniczką krok w krok. Ilekroć zadawała cios zdawało się, że to już ostatni. Czasem ostrze spadało tak blisko, że wydawało się iż przepołowi Elenę na pół. Albo co najmniej odetnie jej rękę lub nogę. Ale jakoś do tego nie dochodziło. Za każdym razem Elena w ostatniej chwili wymykała się miażdżącym ciosom. Nawet węże mogłyby pozazdrościć jej zwinności. Z tym, że w odróżnieniu od węży, Elena cofając się potrafiła się odgryzać.
Ubrana w duży, piękny robron, Hrabina wymykała się piratce. Zręcznie unikała ostrza w zamian tnąc zarówno bronią jak i językiem. Co chwilę dało się słyszeć jej głośne kpiny i podjudzanie lub ciche szepty, działające na piratkę jak smagnięcie batem. Z początku zdawało się, że ruda, mimo iż jej ciosy nie dochodziły do celu, ma przewagę. Ona nacierała, Elena się broniła. Tłum rozstępował się, robiąc im miejsce. Elena słyszała cały czas szum głosów, ludzi zadających pytania, przerażone kobiety i skonsternowanych mężczyzn. Kątem oka zauważyła pudrowaną perukę. Może to Juan? Może prowadzi diuka? Ale nie miała czasu się zastanawiać. Kolejny atak, kolejna parada.
Dwie walczące kobiety zataczały ciasne kółka wokół siebie. Elena trzymała się dobrze. Nie wyglądała świeżo jak pierwiosnek, ale na pewno miała się lepiej niż piratka. Ruda była duża, była wściekła i na straconej pozycji więc mocno się pociła. Miała już mokrą koszulę na ramionach i błyszczącą od potu twarz. A jednak i u Eleny dało się zauważyć oznaki zmęczenia.
Jej ruchy stały się widocznie wolniejsze. Nie uskakiwała tak zręcznie przed ciosami piratki, jak na początku walki. Jednak za każdym razem, kiedy wydawało się, że nic nie uchroni jej przed śmiercią lub okaleczeniem, parowała uderzenie. Rozlegał się wtedy dźwięk uderzenia stali o stal, jakby na urągowisko piratce. I po każdym takim sparowaniu natychmiast skutecznie się odgryzała. Były to z pozoru niewielkie zadraśnięcia, których piratka postury rudej nie powinna była odczuć. Ale swoje robiły, bo krwawiła coraz bardziej.
Walka robiła się coraz bardziej zacięta. Nagle goście jęknęli a piraci zaśmiali się. Hrabina upadła. Ktoś podstawił jej nogę. Piratka uśmiechnęła się obleśnie.
- Już jesteś moja, suczko.- Wycharczała ruda unosząc szablę.
Ale Elena zdążyła odtoczyć się po podłodze poza jej zasięg. Szybko wstała na nogi.
- Jeszcze nie, ty ruda wywłoko.- I znowu się zwarły.
Tłum jakoś nie przestawał się interesować, jednak piraci powoli, chyłkiem wycofywali się do drzwi.
Piratka nacierała, Elena się cofała. Już kilka razy okrążyły zaimprowizowany kilkumetrowy placyk. Za każdym razem Elena bezlitośnie zadawała piratce nową ranę. Znalazły się w końcu tam, gdzie zaczęły- przed drzwiami na taras.
Piratka broczyła krwią z licznych ran. Aż trudno było uwierzyć, że jeszcze żyje. Chyba tylko wściekłość trzymała ją w przytomności. Ale Elena też była zmęczona. Kosmyki włosów wysunęły jej się z koka, oddychała płytko, twarz miała szarą jak popiół z wyczerpania, była lekko ranna w prawe przedramię. Musiała przełożyć rapier do lewej ręki. Na szczęście była oburęczna. Krew skapywała dużymi kroplami na podłogę. Z coraz większym trudem parowała ciosy piratki. I znów nagle ruda rzuciła się na Elenę z szablą w górze.
Hrabina wykręciła piruet i usunęła się z zasięgu ostrza.

- Och, mam już tego dość.- Mruknęła przewracając oczami.- Chodź tu, ty tłusta szmato do wycierania pokładu! Kręcisz się jak gówno w przeręblu!
Ustawiła się w klasycznej pozycji szermierczej. Uśmiechnęła wyzywająco, cmoknęła. Piratka nie potrafiła zachować zimnej krwi, wściekła, ruszyła na Elenę.
- Żadna pańska suka nie będzie mnie obrażała.- Wyprowadziła cięcie zza głowy. Hrabina sparowała odbijając ostrze.
Przez tłum przetoczył się szmer zdziwienia. Wydawało się, że jest bardziej zmęczona. Okazało się, że jest prawie wypoczęta. Elena spojrzała w oczy piratki. Złośliwe, ciemne, sprytne ale pozbawione inteligencji. Zwierzęce. Jej twarz przybrała wyraz obojętności. Wiedziała, że wygrała ten pojedynek. Kiedy piratka wyprowadziła kolejny cios, Hrabina przyjęła ostrze i jednym płynnym ruchem wytrąciła je z ręki rudej.
- Teraz już się nie wywiniesz.- Wywarczała. Złowrogi charakter tych słów jeszcze zaakcentował głuchy brzęk stali uderzającej o podłogę.- Hrabina zawsze dopełni zemsty.
I pchnęła zaskoczoną piratkę w brzuch. Kiedy ta zachwiała się poprawiła zaraz obok. I jeszcze raz. Na wszelki wypadek.
Obejrzała swoje ostrze. Rapier zawsze jej się podobał. Był taki poręczny.
Podeszła do klęczącej piratki. Złapała ją za włosy i pociągnęła głowę do góry. Spojrzała w twarz swojej uzurpatorki. Wyczytała w jej twarzy strach, zaskoczenie, niewiarę, że to wszystko dzieje się naprawdę. Oczy miała rozbiegane. Szukała pomocy u kamratów, jednak Elena nie pozwoliła się nie szanować. Podstawiła jej okrwawione ostrze pod oczy.
- Patrz na mnie, kiedy mówię do ciebie, suko!- Warknęła.- Przypatrz mi się dobrze.
Hrabina miała martwą twarz. Tylko zielone oczy ciskały wściekłe błyski. Płonęły zemstą.
- Jak… jak to możliwe?- Wydukała piratka.- Jak ty…?
- Bo to ja jestem Hrabiną, ty rynsztokowa zdziro.- Elena trzepnęła ją w twarz pięścią ściskającą rapier.- Nie zadziera się ze mną. Bo można nie dożyć następnego dnia.
Piratka zrobiła okrągłe oczy i kaszlnęła. Trzymała się rękami za brzuch. Między palcami spływała jej krew. Ciemna, gęsta, powolnym ale nieubłaganym strumieniem.
Elena przewróciła ją na plecy pociągając za włosy. Buty miała uwalane we krwi. Stając nad nią oparła się na rapierze. Oparła się na ramieniu piratki przygważdżając ją do ziemi. Ruda krzyknęła z bólu.
- Jesteś śmieciem. Nikim. Zawszoną dziwką z najpodlejszej dziurawej kopii pływającego sparszywiałego tiureckiego burdelu.- Spojrzała na leżącą kobietę ze wstrętem.- Zemsta Hrabiny dosięgnie każdego.
Powiedziawszy to, wyrwała ostrze z rany. Stała wyprostowana ale wciąż patrzyła na twarz piratki.
- Nikt mi nie ucieknie.
I ruszyła przed siebie unosząc rapier. Nie obejrzała się, żeby sprawdzić, co się dzieje za jej plecami. Twarz miała obojętną a wzrok beznamiętny. Nie słyszała i nie widziała niczego dookoła. Szła spokojnie, jak na letniej przechadzce po parku.

Z przeciwnej strony nadbiegał mężczyzna w czerni. Miał broń i ewidentnie chciał jej użyć. Przeciwko Hrabinie. Jednak ktoś zablokował jego cios. Elena otrząsnęła się widząc plecy mężczyzny przed sobą. To Diuk przyszedł jej z pomocą. Przyjął na siebie uderzenie przeznaczone dla niej. Dostał w bark ale nie upadł. Zachwiał się tylko i Elena usłyszała jak pyta:
- Dona Laru, wszystko w porządku?- Niecierpliwy ton obudził ją z zamyślenia.
- Tak.- Odparła.- Już w porządku.
Zobaczyła jeszcze jak Sabato y Montoya sparowuje cios i uderza pirata. Mężczyzna jęknął i osunął się na podłogę.
Książę odwrócił się twarzą do Hrabiny.
- Cieszę się, że jesteś Pani cała.- Uśmiechnął się do niej ciepło. Zaraz jednak zachwiał się i klęknął na jedno kolano. Dopiero wtedy zauważyła, że krwawi. Poprzednia rana była dość głęboka a teraz doszła mu jeszcze jedna od ciosu pirata. Elena klęknęła obok niego podtrzymując jedną ręką. Diuk usiadł ciężko.
- Jesteś ranny panie.- Zauważyła delikatnie.
- To nic, droga Pani. Cieszę się, że ty jesteś cała.- Odpowiedział cicho i głowa opadła mu do tyłu.
Elena odrzuciła rapier i podnosząc głowę zawołała:
- Pomocy! Ten człowiek umiera!
Dopiero teraz zauważyła, że wszędzie jest pełno ludzi, pełno walki i krwi. Że jest pełno hałasu.
"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?" Mt 7,3
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Zmęczenie podobne do wszystkich tych, którzy w nocy walczyli w piratami, później zaś pozostali, by dopomóc rannym. Napad kapitana Blooda i maskotki odparto. Obydwoje zostali zabici wraz z grupą swoich piratów. Praktycznie nie brano jeńców. Napastnicy wiedzieli, ze nie mogą liczyć na litość, skoro napadli szlachecki pałac mordując grupę gości i służby, w tym część dobrze urodzonych niewiast. Tak się złożyło, że kobiet zginęło mniej niż początkowo przypuszczano, bowiem piraci mając uzbrojoną szlachtę na karku walczyli głównie przeciwko mężczyznom. Nie mieli czasu na specjalne gwałty oraz morderstwa szlachcianek, czy dziewek służebnych. Te, które padły, oberwały raczej przypadkiem, ewentualnie podczas ucieczki, gdy niechcący weszły piratom w drogę. Toteż najeźdźcy, kiedy padli przywódcy, albo starali się zbiec, taka była większość, albo walczyli do ostatka desperacko.

Noc wesoła dla większości, która dla wielu zakończyła się paskudnie. Dla Eugene była paskudna od początku, więc atak piratów raczej przeszkodził raczej innym, dla niego zas była to nawet miła rozrywka, a raczej byłaby miła, gdyby mu nie żal było tych, którzy ucierpieli i gdyby się nie bał o nią. Och, to nie to, ze uważał ją za słabowitą kurę domową, nawet więcej, lubił w niej między innymi to, że mogła być nie tylko żoną, ale i prawdziwym partnerem, jednocześnie nie tracąc swej kobiecości. Taka osoba, o takim charakterze i cechach była dla niego od dawna ideałem, teraz, kiedy poznał Elenę, w jakiejś mierze stała się nią ona, zwłaszcza, gdy zafarbowała rudą czuprynę.

On był lekko ranny, także Elena była draśnięta. Spośród znanych mu osób bez szwanku wyszli Oreiro oraz gospodarz. Hrabina don Almodovira została lekko ranna, ale dzielnie pomagała mężowi w uporządkowaniu całego bałaganu. Tristan nie wiadomo, gdzie polazł, jego udawana małżonka także gdzieś zniknęła. Nie dostrzegł także swojej niedawnej znajomej, Eleny z Eisen. Przeżyli, byli ranni?, tak jak diuk, który zalecał się do dony Laru. Dalej nieprzytomny został ułożony na łożu. Początkowo stanęła przy nim Hrabina, bo chociaż odrzuciła jego oświadczyny, miała chyba więcej niż cień sympatii do niefortunnego amanta. Później zastąpiła ją służba. Również ów Montenegro został ranny, mocno ranny i choć zachowywał przytomność lekarz hrabiego nie wiedział, czy uda mu się wyciągnąć pacjenta. Kiepską nowina także było to, ze statek piracki zbiegł. Obsada pozostawiona na fregacie uciekła, kiedy tylko usłyszała strzały oraz została powiadomiona przez najszybciej uciekających kompanów. Kiedy dowiedzieli się, ze dowódcy padli, dali drała nie troszcząc się o resztę towarzyszy. Aczkolwiek ten napad miał także pozytywną stronę: piracka para kapitan Blood wraz ze swoim pierwszym oficerem przestali istnieć. Eugene postarał się o to. Wszyscy widzieli, jak baron i Hrabina pokonali ich. Dwa dodatkowe strzały w głowę w potwornym zamieszaniu i walce i nikt już nie byłby w stanie zaprzeczyć, że to Blood i jego maskotka. Piraci? Ci albo uciekli, albo padli, ewentualnie byli dobici przez wściekłą szlachtę, także przez kilka kobiet, które jednego z leżących napastników zadźgały wykałaczkami. Zresztą, nawet gdyby ktoś próbował twierdzić inaczej to szlachta, chcąca ogłosić swój wielki sukces w pokonaniu słynnego pirata nie pozwoliłaby sobie wykazać, że to nie Blood, tylko przebieraniec. Tym bardziej, ze przecież naprawdę słynny kapitan przestałby się pojawiać, co uprawdopodabniało, iż padł trafiony widelcem na zamku Almodovira.

Osoby mogące wyjechać do swoich włości opuściły posiadłość hrabiego rozumiejąc, ze w tak trudnej sytuacji przysparzają tylko kłopotów. Zostali tylko ci, którzy musieli, albo mogli pomóc. Hrabia dwoił się i troił, albo raczej pracował za 90-ciu, żeby zaopiekować się rannymi, zając przestraszonymi, postanowić, co z tymi, którzy padli, szczególnie piratami. Jednakże radził sobie doskonale, więcej nawet, był urodzonym organizatorem, jak na potomka kupieckiego rodu przystało.

Tymczasem Hrabina poszła się na chwilę zdrzemnąć oraz przebrać i umyć, jak zresztą większość pań, których krępowały potężne zwały materii balowych sukien. Położyła się na chwilę, nawet nie w łóżku a na sofie, tymczasem Eugene usiadł opodal na fotelu, właściwie po prostu po to, żeby sobie popatrzeć na nią, oficjalnie jednakże podawał powód, że pilnuje swej pani na wszelki wypadek, gdyby jakiś samotny pirat ocalał i chciał zaatakować śpiącą dziewczynę.
Zablokowany