[Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
[Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia
Piotrek skręcił w alejkę. Cholera, ten park był przecież nieduży, skąd tu nagle tyle rozwidleń? I gdzie on się schował?...
Szedł powoli, krok za krokiem. Chciał usłyszeć, gdyby złodziej zerwał się do ucieczki.
Marcin, z pistoletem w dłoni, skradał się ostrożnie przez park Słowackiego. Przecież go widział, gdzie ten cholerny krwiopijca? Chodź do tatusia, tatuś nafaszaruje cię srebrem...
Antonij siedział na drzewie. Błazen prosiła go, żeby był tu tej nocy, i mimo że nie wiedział po co, postanowił to zrobić. W końcu, tak ładnie prosiła.
Dni Srebra i Ognia
Tom I
Początek
Prolog - Krew i Mrok
Drzewa wykrzywiały się jak w kiepskim horrorze. Cholera, dlaczego one to robią?
Światło było przytłumione przez padający śnieg. Biały puch chrzęścił pod nogami tych nielicznych, którzy o tej porze i w taki mróz przebywali w tym parku.
Powietrze smakowało prochem.
Marcin wypada zza drzewa, celując!
Piotrek wychla się zza rogu, gotów do skoku!
Na szczęście, w ułamku sekundy zdają sobie sprawę, że ten drugi nie jest tym, którego ścigają, mimo padającego śniegu.
I nagle ze śniegu podnoszą się dwie sylwetki!
Zanim ktokolwiek zdąży zaregować, pozbawieni przytomności ludzie są ciągnięci w krzaki.
Snake eyes in heaven
And thief in your head
Antonij rozpoznaje w nich Izaaka, który zaczyna właśnie proces osuszania Marcina z vitae, i Franciszka, dobrego przyjaciela Izaaka, który robi to samo z Piotrem. Czy to po to miał tu być tej nocy?
Krew spływa z żył i tętnic ludzi w gardła trupów. Malkavianie nie dbają o to żeby nie rozlewać krwi.
Blood is falling on the snow
it's crimson cloak, unveils again...
Oni nie są głodni, konstantuje krwiopijca siedzący na gałęzi dębu, jednego z wielu w tym parku. Im zależy na potomkach... Ale dlaczego?
Otchłań.
Czerń.
Spadam, spadam, spadam.
Czy tak wygląda umieranie?
Chwyt.
Kto mnie trzyma?
Odzyskuję czucie.
Coś ciepłego, słodkiego, niewypowiedzianie cudownego w smaku...
Spływa moim gardłem.
Otwieram oczy!
Ból.
Chcę więcej tej słodkiej cieczy!
Rozpaczliwe wycie, przechodzące w skrzek.
Dlaczego jest tak jasno? Czy to dzień?
Nie, świecą się lampy?
Kim się stałem?
I kto mnie woła?
Krwiopijca widzi z drzewa, jak do parku wbiegają postacie. Cztery? Nie, pięć... Z bronią. Karabiny, strzelby, pistolety.
Zaraz, zaraz, co oni mają przy pasie? Czy to aby nie... kołki?
Izaak podrywa za klapy Marcina. Wciska mu do ręki jego Steyra GB. Wskazuje w dal, niemal jednoczesnym ruchem z Frankiem, który podaje Piotrowi Hardballera. I jednym głosem krzyczą:
- Zabijcie ich!
Obydwaj czują, jak ich wola kruszy się i pęka pod naporem tych słów... Że nie są w stanie im się oprzeć. Tamci już ich widzą! Wampiry dobywają własnej broni.
Szedł powoli, krok za krokiem. Chciał usłyszeć, gdyby złodziej zerwał się do ucieczki.
Marcin, z pistoletem w dłoni, skradał się ostrożnie przez park Słowackiego. Przecież go widział, gdzie ten cholerny krwiopijca? Chodź do tatusia, tatuś nafaszaruje cię srebrem...
Antonij siedział na drzewie. Błazen prosiła go, żeby był tu tej nocy, i mimo że nie wiedział po co, postanowił to zrobić. W końcu, tak ładnie prosiła.
Dni Srebra i Ognia
Tom I
Początek
Prolog - Krew i Mrok
Drzewa wykrzywiały się jak w kiepskim horrorze. Cholera, dlaczego one to robią?
Światło było przytłumione przez padający śnieg. Biały puch chrzęścił pod nogami tych nielicznych, którzy o tej porze i w taki mróz przebywali w tym parku.
Powietrze smakowało prochem.
Marcin wypada zza drzewa, celując!
Piotrek wychla się zza rogu, gotów do skoku!
Na szczęście, w ułamku sekundy zdają sobie sprawę, że ten drugi nie jest tym, którego ścigają, mimo padającego śniegu.
I nagle ze śniegu podnoszą się dwie sylwetki!
Zanim ktokolwiek zdąży zaregować, pozbawieni przytomności ludzie są ciągnięci w krzaki.
Snake eyes in heaven
And thief in your head
Antonij rozpoznaje w nich Izaaka, który zaczyna właśnie proces osuszania Marcina z vitae, i Franciszka, dobrego przyjaciela Izaaka, który robi to samo z Piotrem. Czy to po to miał tu być tej nocy?
Krew spływa z żył i tętnic ludzi w gardła trupów. Malkavianie nie dbają o to żeby nie rozlewać krwi.
Blood is falling on the snow
it's crimson cloak, unveils again...
Oni nie są głodni, konstantuje krwiopijca siedzący na gałęzi dębu, jednego z wielu w tym parku. Im zależy na potomkach... Ale dlaczego?
Otchłań.
Czerń.
Spadam, spadam, spadam.
Czy tak wygląda umieranie?
Chwyt.
Kto mnie trzyma?
Odzyskuję czucie.
Coś ciepłego, słodkiego, niewypowiedzianie cudownego w smaku...
Spływa moim gardłem.
Otwieram oczy!
Ból.
Chcę więcej tej słodkiej cieczy!
Rozpaczliwe wycie, przechodzące w skrzek.
Dlaczego jest tak jasno? Czy to dzień?
Nie, świecą się lampy?
Kim się stałem?
I kto mnie woła?
Krwiopijca widzi z drzewa, jak do parku wbiegają postacie. Cztery? Nie, pięć... Z bronią. Karabiny, strzelby, pistolety.
Zaraz, zaraz, co oni mają przy pasie? Czy to aby nie... kołki?
Izaak podrywa za klapy Marcina. Wciska mu do ręki jego Steyra GB. Wskazuje w dal, niemal jednoczesnym ruchem z Frankiem, który podaje Piotrowi Hardballera. I jednym głosem krzyczą:
- Zabijcie ich!
Obydwaj czują, jak ich wola kruszy się i pęka pod naporem tych słów... Że nie są w stanie im się oprzeć. Tamci już ich widzą! Wampiry dobywają własnej broni.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia
Antonij Panin
Wampir syknął zniesmaczony. Malkowie, wszędzie pieprzeni Malkowie!
No i ten sukinsyn Izaak, znowu sprowadza łowców do miasta. Książe powinien już dawno pokazać mu piękno wschodu słońca.
Myśli atakowały jego umysł niczym kule, błyskawicznie rozstrzeliwując opcje wyboru, by zostawić tą jedną najtrafniejszą.
Uciekać! I co dalej? Pozwolić Błaznowi robić ze mnie idiotę, wysyłając do parku niczym jakiegoś psa!?
Zostać i dobić rannych! Kusząca propozycja, ale dałoby to Izaakowi kartę przetargową u Księcia, ściągając na mnie jego gniew.
Zostać i pomóc wampirom! Za cholerę nie! Prędzej mnie ujrzą na rozkładówce Playboya, niż pomogę tym gnidom!
Zostać… i pomóc żółtodziobom.
Tak, to jest kusząca perspektywa. Ani nie da Malkowi powodu do skargi, ani też nie wystawi mnie na pośmiewisko Błaznowi. Być może mógłbym ukraść jaja tych ptaków, by wychować pisklęta jako moje…
I choć te rozważania zajęłyby śmiertelnikowi wiele minut, w głowie wampira powstały w zaledwie kilkanaście sekund. Mając już cel, postanowił opuścić swoją kryjówkę, by zaraz móc zakraść się za śmiertelnych łowców.
„Ich wyposażenie – to z pewnością nie amatorzy. Książe będzie chciał o tym usłyszeć…”
Panin uśmiechnął się do siebie, gdy zupełnie bezdźwięcznie wylądował na ziemi. Gdyby ktoś spojrzał teraz w jego stronę, nie zobaczyłby nic, co zapowiadałoby nadchodzące kłopoty… Nadchodzące z cienia. Ot, zwykły obraz szarego Wrocławskiego parku, który o tej porze nocy budził co najmniej psychodeliczne skojarzenia.
Jakby świat wokół był szary, bezbarwny, i tylko jako zakrzywione tło dla aktorów tej sceny. Lecz to nie krzywego zwierciadła świata trzeba było się teraz obawiać…
Wampir szybko wyszukał wzrokiem dwójkę żółtodziobów. Cholerni Malkavianie wystąpili przeciwko pierwszemu, fundamentalnemu prawu Maskarady. Śmiertelni byli świadkami mrocznego pocałunku. Opcje były tylko dwie:
Albo my, albo wy. Odpowiedź na to pytanie zaległa, gdy Antonij mocno ścisnął w dłoni swoją garottę, którą trzymał właśnie na takie „nagłe przypadki”.
Kainita szybko skoczył do przodu, ruszając na ludzi niczym dziki zwierz. Z tą różnicą, że zazwyczaj widzi się biegnącego tygrysa. Tymczasem ukryty doskonale przed wzrokiem przeciwnika, Antonij Panin szybko znalazł się za jego plecami, mając pięć postaci tylko dla siebie… Dawno nie czuł takiej ekscytacji polowaniem, kto by się spodziewał że zawdzięcza ją swojemu wrogu?
Za to jeden ze śmiertelnych łowców już za chwilę nie poczuje nic, prócz ściskającej gardło żyłki. Drugi nie zdąży raczej zareagować, gdyż Panin zamierzał rzucić się na niego błyskawicznie, łamiąc kark najszybciej jak się da.
Dalej? Dalej pewnie rzuci się na pomoc nowicjuszom. W końcu miał pomóc im, a nie tym pieprzonym baranom.
Wampir syknął zniesmaczony. Malkowie, wszędzie pieprzeni Malkowie!
No i ten sukinsyn Izaak, znowu sprowadza łowców do miasta. Książe powinien już dawno pokazać mu piękno wschodu słońca.
Myśli atakowały jego umysł niczym kule, błyskawicznie rozstrzeliwując opcje wyboru, by zostawić tą jedną najtrafniejszą.
Uciekać! I co dalej? Pozwolić Błaznowi robić ze mnie idiotę, wysyłając do parku niczym jakiegoś psa!?
Zostać i dobić rannych! Kusząca propozycja, ale dałoby to Izaakowi kartę przetargową u Księcia, ściągając na mnie jego gniew.
Zostać i pomóc wampirom! Za cholerę nie! Prędzej mnie ujrzą na rozkładówce Playboya, niż pomogę tym gnidom!
Zostać… i pomóc żółtodziobom.
Tak, to jest kusząca perspektywa. Ani nie da Malkowi powodu do skargi, ani też nie wystawi mnie na pośmiewisko Błaznowi. Być może mógłbym ukraść jaja tych ptaków, by wychować pisklęta jako moje…
I choć te rozważania zajęłyby śmiertelnikowi wiele minut, w głowie wampira powstały w zaledwie kilkanaście sekund. Mając już cel, postanowił opuścić swoją kryjówkę, by zaraz móc zakraść się za śmiertelnych łowców.
„Ich wyposażenie – to z pewnością nie amatorzy. Książe będzie chciał o tym usłyszeć…”
Panin uśmiechnął się do siebie, gdy zupełnie bezdźwięcznie wylądował na ziemi. Gdyby ktoś spojrzał teraz w jego stronę, nie zobaczyłby nic, co zapowiadałoby nadchodzące kłopoty… Nadchodzące z cienia. Ot, zwykły obraz szarego Wrocławskiego parku, który o tej porze nocy budził co najmniej psychodeliczne skojarzenia.
Jakby świat wokół był szary, bezbarwny, i tylko jako zakrzywione tło dla aktorów tej sceny. Lecz to nie krzywego zwierciadła świata trzeba było się teraz obawiać…
Wampir szybko wyszukał wzrokiem dwójkę żółtodziobów. Cholerni Malkavianie wystąpili przeciwko pierwszemu, fundamentalnemu prawu Maskarady. Śmiertelni byli świadkami mrocznego pocałunku. Opcje były tylko dwie:
Albo my, albo wy. Odpowiedź na to pytanie zaległa, gdy Antonij mocno ścisnął w dłoni swoją garottę, którą trzymał właśnie na takie „nagłe przypadki”.
Kainita szybko skoczył do przodu, ruszając na ludzi niczym dziki zwierz. Z tą różnicą, że zazwyczaj widzi się biegnącego tygrysa. Tymczasem ukryty doskonale przed wzrokiem przeciwnika, Antonij Panin szybko znalazł się za jego plecami, mając pięć postaci tylko dla siebie… Dawno nie czuł takiej ekscytacji polowaniem, kto by się spodziewał że zawdzięcza ją swojemu wrogu?
Za to jeden ze śmiertelnych łowców już za chwilę nie poczuje nic, prócz ściskającej gardło żyłki. Drugi nie zdąży raczej zareagować, gdyż Panin zamierzał rzucić się na niego błyskawicznie, łamiąc kark najszybciej jak się da.
Dalej? Dalej pewnie rzuci się na pomoc nowicjuszom. W końcu miał pomóc im, a nie tym pieprzonym baranom.
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Kok
- Posty: 1228
- Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 21:54
- Numer GG: 8228852
- Lokalizacja: Dziki kraj pod Rosją
Re: [Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia
Marcin Sito
Role w jednej chwili się odwróciły. To on polował na wampiry, a one zapolowały na niego. Został przemieniony. Okropne pragnienie krwi... NIE! NIE! TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDA! NIE JEST JUŻ CZŁOWIEKIEM! Został wampirem. Został przeklęty. Został ofiarą własnego celu.
Rozkazują mu strzelać do nich! Do nich! On był jednym z nich. Był łowcą wampirów. Nagle ma się odwrócić od tego o co sam walczył? Nie! To byłoby zbyt okropne. Zabić siebie? Nie! Pieprzony instynkt samozachowawczy! Czemu zawsze odzywa się wtedy gdy nie trzeba? Jest wampirem, ale czy został człowiekiem? Zabić tych, którzy go przemienili? Może... On chce to zrobić! Nie! Nie może. Czemu? Przez ten cholerny instynkt samozachowawczy. Jak zabije te wampiry, które tu są, to łowcy zabiją jego i to nim się spostrzeże. Ratunku! Co począć?
-Zabijcie ich!- Te słowa na niego działają. Zmuszają go. Nie chce tego zrobić. Nie podda się słowom. To nie jest aż tak wielka siła. A jednak... Mimowolnie podnosi pistolet. Celuje w głowę jednego z łowców. Pojawia się nowy wampir. Ma garotę. W mig zabija jednego z nich. Drugi pada niedługo potem. To osłabiło działanie słów. Oni widzą co robi. Co może więc zrobić? Łapie drugą dłonią telefon. Celuje nadal. Strzela w brzuch jednemu z nich. To nie powinno go zabić. Następny celuje mu w głowę. Przynajmniej stara się żeby tak to wyglądało. Niech widzą co robi. Może pożyje przez to dłużej. Nie ważne ile. Ważne by przeżył. Strzela. Celowo chybia. Pocisk leci obok głowy. Chyba już wystarczy. Reszta też ma broń. Zabiją ich.
Role w jednej chwili się odwróciły. To on polował na wampiry, a one zapolowały na niego. Został przemieniony. Okropne pragnienie krwi... NIE! NIE! TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDA! NIE JEST JUŻ CZŁOWIEKIEM! Został wampirem. Został przeklęty. Został ofiarą własnego celu.
Rozkazują mu strzelać do nich! Do nich! On był jednym z nich. Był łowcą wampirów. Nagle ma się odwrócić od tego o co sam walczył? Nie! To byłoby zbyt okropne. Zabić siebie? Nie! Pieprzony instynkt samozachowawczy! Czemu zawsze odzywa się wtedy gdy nie trzeba? Jest wampirem, ale czy został człowiekiem? Zabić tych, którzy go przemienili? Może... On chce to zrobić! Nie! Nie może. Czemu? Przez ten cholerny instynkt samozachowawczy. Jak zabije te wampiry, które tu są, to łowcy zabiją jego i to nim się spostrzeże. Ratunku! Co począć?
-Zabijcie ich!- Te słowa na niego działają. Zmuszają go. Nie chce tego zrobić. Nie podda się słowom. To nie jest aż tak wielka siła. A jednak... Mimowolnie podnosi pistolet. Celuje w głowę jednego z łowców. Pojawia się nowy wampir. Ma garotę. W mig zabija jednego z nich. Drugi pada niedługo potem. To osłabiło działanie słów. Oni widzą co robi. Co może więc zrobić? Łapie drugą dłonią telefon. Celuje nadal. Strzela w brzuch jednemu z nich. To nie powinno go zabić. Następny celuje mu w głowę. Przynajmniej stara się żeby tak to wyglądało. Niech widzą co robi. Może pożyje przez to dłużej. Nie ważne ile. Ważne by przeżył. Strzela. Celowo chybia. Pocisk leci obok głowy. Chyba już wystarczy. Reszta też ma broń. Zabiją ich.

-
- Pomywacz
- Posty: 63
- Rejestracja: poniedziałek, 22 stycznia 2007, 22:25
Re: [Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia
Piotr Lemański
Co się dzieje? Gdzie ja jestem? I...Kim ja jestem? Cóż to za smak? Krew? Taka słodka...taka...pyszna. Metal. Zimny metal w dłoni...i te słowa "Zabijcie ich!"...ich? To znaczy kogo? Pięć sylwetek na wprost...Nigdy jeszcze nie zabiłem nikogo...Nie chcę...Ale...ale...to silniejsze...jakby coś kierowało moja dłonią...Pistolet...Cóż to? Kto to? Coś ich zabija....Pomaga nam? A może samo chce nas zabić? Nieważne...Piotrek pociąga za spust. Słyszy huk wystrzału i widzi jak jedna sylwetka łapie sie za szyję, po czym pada. Dziwne uczucie...Czemu mam ochotę się śmiać? Czemu mam ochotę wybuchnąć opętańczym śmiechem? Jednak udaje sie to powstrzymać. Kolejny strzał. Teraz już spokojniej. I kolejny...I kolejny...Gdy magazynek się kończy odwraca się za siebie. Patrzy na swoich oprawców...darczyńców...może...panów?
Co się dzieje? Gdzie ja jestem? I...Kim ja jestem? Cóż to za smak? Krew? Taka słodka...taka...pyszna. Metal. Zimny metal w dłoni...i te słowa "Zabijcie ich!"...ich? To znaczy kogo? Pięć sylwetek na wprost...Nigdy jeszcze nie zabiłem nikogo...Nie chcę...Ale...ale...to silniejsze...jakby coś kierowało moja dłonią...Pistolet...Cóż to? Kto to? Coś ich zabija....Pomaga nam? A może samo chce nas zabić? Nieważne...Piotrek pociąga za spust. Słyszy huk wystrzału i widzi jak jedna sylwetka łapie sie za szyję, po czym pada. Dziwne uczucie...Czemu mam ochotę się śmiać? Czemu mam ochotę wybuchnąć opętańczym śmiechem? Jednak udaje sie to powstrzymać. Kolejny strzał. Teraz już spokojniej. I kolejny...I kolejny...Gdy magazynek się kończy odwraca się za siebie. Patrzy na swoich oprawców...darczyńców...może...panów?
"Obowiązek cięższy niż góra, śmierć lżejsza od pióra"

Re: [Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia
Błazen
Miękkie kroki zdawały się nie powodować żadnego dźwięku, a mimo to było wiadomo, że ktoś tam jest. Nie było nikogo widać, ale obecność była bardziej niż namacalna. Bezgłośne słowa nie zostały wypowiedziane, ale ich dźwięk zawisł w powietrzu ciężko niczym topór.
Postać niespokojnie przechadzała się po komnacie zakładając na siebie swój nowy strój. Jak to miło, że go w końcu przysłali... Mała, delikatna dłoń przejechała po jedwabiu i koronkach, zatrzymała się na chwilę przy dzwoneczkach i dla zabawy trąciła jeden z nich palcem. Ciche dzwonienie przywodziło na myśl szpilkę upadającą na taflę szkła, aż ciarki przechodziły po plecach. Miękki szlafrok opadł na kamienne kafelki, którymi wyłożona była podłoga w pokoju i zaraz drobne nagie stópki weszły w cienkie, jedwabne spodnie. Dłonie zanurzyły się w rękawach, które kończyły się koronkami i dzwoneczkami. Długie włosy opadły na szykowny kołnierz, szybko jednak zostały odrzucone na plecy.
Wyszła z pokoju, nie zamknęła drzwi i tak nikt by się nie odważył wejść pod jej nieobecność. Przeszła powolnym, tanecznym krokiem przez korytarze i bez pukania weszła do Głównej Sali Elizjum. Kilka osób się na nią spojrzało, jednak każdy się już przyzwyczaił, że była u siebie. Nie musiała pytać o pozwolenie czy widzenie z Księciem. A on nigdy nie musiał jej wzywać.
Taneczne kroki zmieniły się w łagodny fikołek, postać wygięła plecy niczym kocica prostując się i przetoczyła się pod same nogi Księcia. Ten ujął jej dłoń i drugą ręką pogładził lekko po włosach. Cisza, która na tę chwilę zapanowała, znów została przerwana swobodną rozmową.
- Musisz być gotów - szepnęła cicho i nie powiedziała nic więcej, a on nie pytał.
Wiedział, że nie mam sensu. Gdyby wiedziała, powiedziałaby mu od razu, nigdy niczego przed nim nie taiła. A w każdym razie tak myślał.
Coś się działo, coś ważnego i w każdej chwili mieli się dowiedzieć co. Płatki śniegu wirowały jej przed oczami, słyszała strzały, widziała czerwień płynącej krwi. Oddech zamieniał się w parę na mrozie, kroki skrzypiały.
Czerwone łzy popłynęły po jej policzkach, na chwilę oczy wszystkich skierowały się na jej twarz. Chwilowe poruszenie, niepokój. Kilka osób odsunęło się z wyraźnym lękiem i obrzydzeniem. Nikt nie lubił tego widoku, jedynie najbliższy przyjaciel Księcia tolerował i akceptował ją taką, jaką była. I Książę oczywiście.
- Pójdź odpocząć - powiedział do niej cicho. - Powiedz mi później, co widziałaś.
- Przyjdę, jak tylko będę coś wiedzieć - odpowiedziała kiwając lekko głową, wzrok miała nieobecny.
Ostrożnie wstała i zrobiła kilka kroków idąc z pamięci. W tej chwili jej oczy widziały coś innego, umysł był gdzieś indziej. Ktoś ujął ją pod rękę i pomógł wyjść. Choć się jej obawiali, szanowali. Musieli.
Zastanawiała się, jak Antonij sobie radzi. Już nie mogła się doczekać, gdy dowie się wszystkiego. Wiedziała, że to będzie coś ważnego, a sama wyjść nie mogła. A on chyba się nauczył... że ma do tego nosa. Wiedziała, że już tam jest.
Miękkie kroki zdawały się nie powodować żadnego dźwięku, a mimo to było wiadomo, że ktoś tam jest. Nie było nikogo widać, ale obecność była bardziej niż namacalna. Bezgłośne słowa nie zostały wypowiedziane, ale ich dźwięk zawisł w powietrzu ciężko niczym topór.
Postać niespokojnie przechadzała się po komnacie zakładając na siebie swój nowy strój. Jak to miło, że go w końcu przysłali... Mała, delikatna dłoń przejechała po jedwabiu i koronkach, zatrzymała się na chwilę przy dzwoneczkach i dla zabawy trąciła jeden z nich palcem. Ciche dzwonienie przywodziło na myśl szpilkę upadającą na taflę szkła, aż ciarki przechodziły po plecach. Miękki szlafrok opadł na kamienne kafelki, którymi wyłożona była podłoga w pokoju i zaraz drobne nagie stópki weszły w cienkie, jedwabne spodnie. Dłonie zanurzyły się w rękawach, które kończyły się koronkami i dzwoneczkami. Długie włosy opadły na szykowny kołnierz, szybko jednak zostały odrzucone na plecy.
Wyszła z pokoju, nie zamknęła drzwi i tak nikt by się nie odważył wejść pod jej nieobecność. Przeszła powolnym, tanecznym krokiem przez korytarze i bez pukania weszła do Głównej Sali Elizjum. Kilka osób się na nią spojrzało, jednak każdy się już przyzwyczaił, że była u siebie. Nie musiała pytać o pozwolenie czy widzenie z Księciem. A on nigdy nie musiał jej wzywać.
Taneczne kroki zmieniły się w łagodny fikołek, postać wygięła plecy niczym kocica prostując się i przetoczyła się pod same nogi Księcia. Ten ujął jej dłoń i drugą ręką pogładził lekko po włosach. Cisza, która na tę chwilę zapanowała, znów została przerwana swobodną rozmową.
- Musisz być gotów - szepnęła cicho i nie powiedziała nic więcej, a on nie pytał.
Wiedział, że nie mam sensu. Gdyby wiedziała, powiedziałaby mu od razu, nigdy niczego przed nim nie taiła. A w każdym razie tak myślał.
Coś się działo, coś ważnego i w każdej chwili mieli się dowiedzieć co. Płatki śniegu wirowały jej przed oczami, słyszała strzały, widziała czerwień płynącej krwi. Oddech zamieniał się w parę na mrozie, kroki skrzypiały.
Czerwone łzy popłynęły po jej policzkach, na chwilę oczy wszystkich skierowały się na jej twarz. Chwilowe poruszenie, niepokój. Kilka osób odsunęło się z wyraźnym lękiem i obrzydzeniem. Nikt nie lubił tego widoku, jedynie najbliższy przyjaciel Księcia tolerował i akceptował ją taką, jaką była. I Książę oczywiście.
- Pójdź odpocząć - powiedział do niej cicho. - Powiedz mi później, co widziałaś.
- Przyjdę, jak tylko będę coś wiedzieć - odpowiedziała kiwając lekko głową, wzrok miała nieobecny.
Ostrożnie wstała i zrobiła kilka kroków idąc z pamięci. W tej chwili jej oczy widziały coś innego, umysł był gdzieś indziej. Ktoś ujął ją pod rękę i pomógł wyjść. Choć się jej obawiali, szanowali. Musieli.
Zastanawiała się, jak Antonij sobie radzi. Już nie mogła się doczekać, gdy dowie się wszystkiego. Wiedziała, że to będzie coś ważnego, a sama wyjść nie mogła. A on chyba się nauczył... że ma do tego nosa. Wiedziała, że już tam jest.

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia
Żyłka zaciska się na szyi śmiertelnika.
A ten odwraca się i wyrwa z uścisku!
Antonij w ułamku sekundy uświadamia sobie o czym zapomniał.
Jest mróz. Ludzie na mrozie noszą szaliki.
Marcin podrzuca pistolet. Celuje w brzuch...
Jego ciało samo podnosi lufę.
*Masz go zabić!*
I przy tym unosi też... Kąciki ust.
Piotrek nie celuje, strzela!
Znów!
Znów!
Ludzie rozbiegają się po parku, płatki śniegu wzbite przez stopy mieszają się z tymi spadającymi z nieba.
Światło latarni rozmywa się w jedną, mdłą poświatę.
Drzewa otwierają paszcze, czując szykującą się ucztę!
Antonij zbija lufę!
Huk wystrzału, niosącego śrut donikąd.
I nagle wampir jest już za plecami przeciwnika!
Tym razem garota omija szalik...
Marcin strzela!
Krew i mózg rozchlapują się na ziemi. Śnieg zaczyna gwałtownie topnieć, gdy zrasza go ciepła ciecz.
Piotrek stracił cel.
Zrywa się do biegu.
Tamten schował się za krzakami.
Trzeba go dorwać, trzeba go dorwać, trzeba go dorwać...
Antonij znika w cieniu drzewa. Chwila na zorientowanie się w sytuacji... Trzech już nie żyje, Izaak ustrzelił jednego. Za czwartym pobiegł ten nowy od Franka, a piąty?
Piąty, kilkadziesiąt metrów dalej, celuje ze strzelby w twarz Franciszka.
Młody wampir podrzuca broń! On chce zabić przyjaciela mojego Ojca.
Ale...
To ten sam człowiek, który naprowadził mnie na trop mordercy mojej rodziny!
Nie mogę go zabić!
Nie mogę!
Łowca nie ma takich oporów.
Pociąga za spust.
Huk!
Smród płonącego fosforu wdziera się w nozdrza, gdy pocisk rozrywa czaszkę Szaleńca.
Piotrek wypada zza drzewa.
Strzał!
Karabinowa kula rozrywa pierś neonaty.
Strzał!
Pocisk z rewolweru rozłupuje czaszkę człowieka.
Izaak patrzy w dal, nie przygląda się opadającemu na śnieg ciału.
Patrzy jak jego przyjaciel zamienia się w proch.
Łowca podnosi wzrok, widzi Marcina!
Malk płynnym ruchem unosi pistolet i uderza kolbą w twarz łowcy. Ten chwyta się za pęknięty nos.
Kula z rewolweru Izaaka o włos mija jego dziecię i rzuca ciałem ostatniego z ludzi o drzewo.
Przerywając na moment wycie policyjnych syren.
- Ażebyś umarł! - wrzeszczy Żyd do swojego dziecka. I rzuca się do ucieczki w stronę Poczty Głównej.
Piotrek, pozbawiony nagle więzi ze stwórcą, nie może podnieść się z ziemi. Krew nie cieknie z jego rany na piersi...
Marcin upada na kolana pod siłą nienawiści Ojca.
Antonij... Patrzy.
A ten odwraca się i wyrwa z uścisku!
Antonij w ułamku sekundy uświadamia sobie o czym zapomniał.
Jest mróz. Ludzie na mrozie noszą szaliki.
Marcin podrzuca pistolet. Celuje w brzuch...
Jego ciało samo podnosi lufę.
*Masz go zabić!*
I przy tym unosi też... Kąciki ust.
Piotrek nie celuje, strzela!
Znów!
Znów!
Ludzie rozbiegają się po parku, płatki śniegu wzbite przez stopy mieszają się z tymi spadającymi z nieba.
Światło latarni rozmywa się w jedną, mdłą poświatę.
Drzewa otwierają paszcze, czując szykującą się ucztę!
Antonij zbija lufę!
Huk wystrzału, niosącego śrut donikąd.
I nagle wampir jest już za plecami przeciwnika!
Tym razem garota omija szalik...
Marcin strzela!
Krew i mózg rozchlapują się na ziemi. Śnieg zaczyna gwałtownie topnieć, gdy zrasza go ciepła ciecz.
Piotrek stracił cel.
Zrywa się do biegu.
Tamten schował się za krzakami.
Trzeba go dorwać, trzeba go dorwać, trzeba go dorwać...
Antonij znika w cieniu drzewa. Chwila na zorientowanie się w sytuacji... Trzech już nie żyje, Izaak ustrzelił jednego. Za czwartym pobiegł ten nowy od Franka, a piąty?
Piąty, kilkadziesiąt metrów dalej, celuje ze strzelby w twarz Franciszka.
Młody wampir podrzuca broń! On chce zabić przyjaciela mojego Ojca.
Ale...
To ten sam człowiek, który naprowadził mnie na trop mordercy mojej rodziny!
Nie mogę go zabić!
Nie mogę!
Łowca nie ma takich oporów.
Pociąga za spust.
Huk!
Smród płonącego fosforu wdziera się w nozdrza, gdy pocisk rozrywa czaszkę Szaleńca.
Piotrek wypada zza drzewa.
Strzał!
Karabinowa kula rozrywa pierś neonaty.
Strzał!
Pocisk z rewolweru rozłupuje czaszkę człowieka.
Izaak patrzy w dal, nie przygląda się opadającemu na śnieg ciału.
Patrzy jak jego przyjaciel zamienia się w proch.
Łowca podnosi wzrok, widzi Marcina!
Malk płynnym ruchem unosi pistolet i uderza kolbą w twarz łowcy. Ten chwyta się za pęknięty nos.
Kula z rewolweru Izaaka o włos mija jego dziecię i rzuca ciałem ostatniego z ludzi o drzewo.
Przerywając na moment wycie policyjnych syren.
- Ażebyś umarł! - wrzeszczy Żyd do swojego dziecka. I rzuca się do ucieczki w stronę Poczty Głównej.
Piotrek, pozbawiony nagle więzi ze stwórcą, nie może podnieść się z ziemi. Krew nie cieknie z jego rany na piersi...
Marcin upada na kolana pod siłą nienawiści Ojca.
Antonij... Patrzy.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia
Antonij Panin
Chaos i niedoświadczenie to mieszanka wybuchowa. A jeśli do tego dodać przymus błyskawicznej reakcji, wtedy wystarczy tylko dokupić uran na czarnym rynku.
Żółtodzioby! Oni są teraz najważniejsi!
Wampir widział jak jedno z Dzieci leży, zapewne panikując nad swoimi ranami. Cholera, sam Antonij pamiętał kiedy pierwszy raz tak oberwał po swojej śmierci. Pamiętał dobrze to nieznośne pieczenie, oraz ból klaty towarzyszący mu przez następny tydzień.
Ale to już było dawno, wystarczająco dawno, by zniknął strach przed następną raną. A ta mogła powstać, przez to cholerne niedopatrzenie z szalikami.
Ach, tak. Poza tym on za życia też miał mózg. A ci dwaj wyglądali, jakby przemiana odebrała im ten ośrodek zarządzania obłędem. Drążąc dalej ten temat – Antonij nie miał najmniejszej chęci zadawać się z Malkami, przynajmniej już nie tej nocy. Ale wiele rzeczy by nie chciał – teatru podpalać także nie pożądał.
Się stało.
Nosferatu syknął słysząc wycie syren. Będąc pewnym że Żyda nie ma w okolicy, rzuca się na stworzone przez niego dziecko. Gdy już chwyta go za bluzę, chcąc odciągnąć jak najdalej… Pewien plan nawiedza jego myśli.
Nie tracąc ani sekundy, rozcina sobie nadgarstek.
- Pij! Uleczy twoje rany!
Pierwsza kropla krwi kapie na żółtodzioba, zlatując wprost do jego gardła. Tymczasem Panin spogląda w bok, wypatrując drugiego. Drugi leży, także potrzebując drogocennej krwi.
Druga kropla wlatuje do gardła młodego wampira. Odgłos syren robi się coraz bliższy!
- Pieprzyć to.
Wybierając lepsze rozwiązanie wampir szybko wstaje, rwąc mocno ku sobie młodego. Działa w takim pośpiechu, że nawet nie zauważa miny dzieciaka, gdy niewidoczna siła porywa go na równe nogi. Antonij pcha chłopaka do przodu!
- Łap tamtego za ramiona i chodu stąd!
Musieli uciekać, przetrwanie grało rolę teraz o wiele ważniejszą niż jakiekolwiek gry polityczne, starzy wrogowie czy nawet dwójka potencjalnie niebezpiecznych Malków!
A i z *tym* fantem – Antonij zalizał pośpiesznie ranę – rozprawi się później.
Póki co miał zamiar chwycić drugiego żółtodzioba za nogi, niosąc je nisko (na wypadek gdyby ktoś ich zauważył) i spieprzając tak szybko jak się da! Jeśli tamten się przewróci, a jego mózg wyleje na bruk – trudno! Czas na zabawę był, teraz przyszedł czas na szybki bieg.
Najlepiej schronić się w kanałach, Policja rzadko się tam zapuszcza.
Chaos i niedoświadczenie to mieszanka wybuchowa. A jeśli do tego dodać przymus błyskawicznej reakcji, wtedy wystarczy tylko dokupić uran na czarnym rynku.
Żółtodzioby! Oni są teraz najważniejsi!
Wampir widział jak jedno z Dzieci leży, zapewne panikując nad swoimi ranami. Cholera, sam Antonij pamiętał kiedy pierwszy raz tak oberwał po swojej śmierci. Pamiętał dobrze to nieznośne pieczenie, oraz ból klaty towarzyszący mu przez następny tydzień.
Ale to już było dawno, wystarczająco dawno, by zniknął strach przed następną raną. A ta mogła powstać, przez to cholerne niedopatrzenie z szalikami.
Ach, tak. Poza tym on za życia też miał mózg. A ci dwaj wyglądali, jakby przemiana odebrała im ten ośrodek zarządzania obłędem. Drążąc dalej ten temat – Antonij nie miał najmniejszej chęci zadawać się z Malkami, przynajmniej już nie tej nocy. Ale wiele rzeczy by nie chciał – teatru podpalać także nie pożądał.
Się stało.
Nosferatu syknął słysząc wycie syren. Będąc pewnym że Żyda nie ma w okolicy, rzuca się na stworzone przez niego dziecko. Gdy już chwyta go za bluzę, chcąc odciągnąć jak najdalej… Pewien plan nawiedza jego myśli.
Nie tracąc ani sekundy, rozcina sobie nadgarstek.
- Pij! Uleczy twoje rany!
Pierwsza kropla krwi kapie na żółtodzioba, zlatując wprost do jego gardła. Tymczasem Panin spogląda w bok, wypatrując drugiego. Drugi leży, także potrzebując drogocennej krwi.
Druga kropla wlatuje do gardła młodego wampira. Odgłos syren robi się coraz bliższy!
- Pieprzyć to.
Wybierając lepsze rozwiązanie wampir szybko wstaje, rwąc mocno ku sobie młodego. Działa w takim pośpiechu, że nawet nie zauważa miny dzieciaka, gdy niewidoczna siła porywa go na równe nogi. Antonij pcha chłopaka do przodu!
- Łap tamtego za ramiona i chodu stąd!
Musieli uciekać, przetrwanie grało rolę teraz o wiele ważniejszą niż jakiekolwiek gry polityczne, starzy wrogowie czy nawet dwójka potencjalnie niebezpiecznych Malków!
A i z *tym* fantem – Antonij zalizał pośpiesznie ranę – rozprawi się później.
Póki co miał zamiar chwycić drugiego żółtodzioba za nogi, niosąc je nisko (na wypadek gdyby ktoś ich zauważył) i spieprzając tak szybko jak się da! Jeśli tamten się przewróci, a jego mózg wyleje na bruk – trudno! Czas na zabawę był, teraz przyszedł czas na szybki bieg.
Najlepiej schronić się w kanałach, Policja rzadko się tam zapuszcza.
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Kok
- Posty: 1228
- Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 21:54
- Numer GG: 8228852
- Lokalizacja: Dziki kraj pod Rosją
Re: [Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia
Marcin Sito
Jak tylko był w stanie, przyłożył lufę austriackiego pistoletu do ciała Nosferatu. Jednak zachowania łowcy wampirów ciągle w nim zostały. W porę się opamiętał, przed wystrzałem.
"Mógłbym nafaszerować go teraz srebrem... Czemu wydaje mi się, że jest mi do czegoś potrzebny?"
- Ty chyba zwariowałeś. Uciekać stąd? Policja napewno już otoczyła cały park. Trzeba odwrócić ich uwagę, by mieć czas tu posprzątać. Masz pojęcie co się tu będzie działo jak odkryją ciała pięciu łowców wampirów? Wtedy zaczęłaby się na wampiry chyba największa nagonka od zarania dziejów. Trzeba schować ich ciała. Ich sprzęt się bardzo przyda, więc nie warto się śpieszyć by go nie zniszczyć. - mówił szybko i spiesznie, ale zrozumiale.
Opuścił pistolet i zabezpieczył go. Wstał pomagając sobie ciałem nosferatu. Schował broń za pas.
- Trzeba zyskać na czasie... Tylko jak? Wiem! Trzeba upozorować włamanie do Panoramy Racławickiej, tego Hotelu, który jest naprzeciw, albo do Galerii Dominikańskiej. Wywalenie, czy przestrzelenie drzwi powinno uruchomić alarm. Policja powinna chwycić przynętę i wziąć te wystrzały tutaj jako plan odwrócenia ich uwagi. Będą szukać nas tam a dopiero potem tutaj. Zapewne pomyślą, że włączenie alarmu to wypadek przy pracy i będą chcieli przyłapać "włamywaczy" na gorącym uczynku. Zajmij się tym jako najstarszy z nas. My w tym czasie posprzątamy tutaj. Spotkajmy się potem przy moim samochodzie. Czarny VW Trasporter. Stoi na parkingu pod Pocztą Główną. Zawsze tam jest pełno samochodów, więc to dobra kryjówka na przeczekanie. Możemy też spróbować wdrapać się na dach Panoramy, ale to również może mijać się z celem. Kanały odpadają. Ty możesz tam przebywać bez najmniejszych problemów, za to ja nie zrobię tego. Myślę, że on też. - powiedział, podchodząc do ciała łowcy, który w chwili śmierci uderzył o drzewo.
Zaczął go przeszukiwać, by zabrać mu dokumenty, broń, telefon, portfel. W końcu jako wampir też musi się z czegoś utrzymywać. Skradzione dokumenty i telefon mają utrudnić rozpoznanie ciała, w razie jego znalezienia. Broń... Wiadomo... W takim kraju jak Polska trudno o nią. Wszystko chował do kieszeni swych bojówek, za pas lub pod płaszcz.
Gdy skończył przeszukiwanie zwłok, wskazał na Piotrka.
- Otwórz jakąś studzienkę ściekową. Wiem, że to park, ale nawet tu jest ich parę. W końcu to nasza piękna Polska. Tu jest prawie wszystko nie tak. - powiedział do niego.
Potem zabrał się do przeszukiwania pozostałych ciał. Jak tylko wszystkie były już przeszukane, poprosił Piotrka o pomoc przy wrzucaniu ciał do kanału, bo sam musiałby je ciągnąć, a to zostawiałoby krwawy ślad na śniegu, co mija się z celem.
Jak tylko był w stanie, przyłożył lufę austriackiego pistoletu do ciała Nosferatu. Jednak zachowania łowcy wampirów ciągle w nim zostały. W porę się opamiętał, przed wystrzałem.
"Mógłbym nafaszerować go teraz srebrem... Czemu wydaje mi się, że jest mi do czegoś potrzebny?"
- Ty chyba zwariowałeś. Uciekać stąd? Policja napewno już otoczyła cały park. Trzeba odwrócić ich uwagę, by mieć czas tu posprzątać. Masz pojęcie co się tu będzie działo jak odkryją ciała pięciu łowców wampirów? Wtedy zaczęłaby się na wampiry chyba największa nagonka od zarania dziejów. Trzeba schować ich ciała. Ich sprzęt się bardzo przyda, więc nie warto się śpieszyć by go nie zniszczyć. - mówił szybko i spiesznie, ale zrozumiale.
Opuścił pistolet i zabezpieczył go. Wstał pomagając sobie ciałem nosferatu. Schował broń za pas.
- Trzeba zyskać na czasie... Tylko jak? Wiem! Trzeba upozorować włamanie do Panoramy Racławickiej, tego Hotelu, który jest naprzeciw, albo do Galerii Dominikańskiej. Wywalenie, czy przestrzelenie drzwi powinno uruchomić alarm. Policja powinna chwycić przynętę i wziąć te wystrzały tutaj jako plan odwrócenia ich uwagi. Będą szukać nas tam a dopiero potem tutaj. Zapewne pomyślą, że włączenie alarmu to wypadek przy pracy i będą chcieli przyłapać "włamywaczy" na gorącym uczynku. Zajmij się tym jako najstarszy z nas. My w tym czasie posprzątamy tutaj. Spotkajmy się potem przy moim samochodzie. Czarny VW Trasporter. Stoi na parkingu pod Pocztą Główną. Zawsze tam jest pełno samochodów, więc to dobra kryjówka na przeczekanie. Możemy też spróbować wdrapać się na dach Panoramy, ale to również może mijać się z celem. Kanały odpadają. Ty możesz tam przebywać bez najmniejszych problemów, za to ja nie zrobię tego. Myślę, że on też. - powiedział, podchodząc do ciała łowcy, który w chwili śmierci uderzył o drzewo.
Zaczął go przeszukiwać, by zabrać mu dokumenty, broń, telefon, portfel. W końcu jako wampir też musi się z czegoś utrzymywać. Skradzione dokumenty i telefon mają utrudnić rozpoznanie ciała, w razie jego znalezienia. Broń... Wiadomo... W takim kraju jak Polska trudno o nią. Wszystko chował do kieszeni swych bojówek, za pas lub pod płaszcz.
Gdy skończył przeszukiwanie zwłok, wskazał na Piotrka.
- Otwórz jakąś studzienkę ściekową. Wiem, że to park, ale nawet tu jest ich parę. W końcu to nasza piękna Polska. Tu jest prawie wszystko nie tak. - powiedział do niego.
Potem zabrał się do przeszukiwania pozostałych ciał. Jak tylko wszystkie były już przeszukane, poprosił Piotrka o pomoc przy wrzucaniu ciał do kanału, bo sam musiałby je ciągnąć, a to zostawiałoby krwawy ślad na śniegu, co mija się z celem.

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia
Antonij Panin
Wampir syknął wściekły. Ten mały żółtodziób odważył się mu rozkazywać!?
Mógłby go teraz zniszczyć, czy upośledzić w sposób jaki ten odczuwałby przez resztę egzystencji! Chciał mu pokazać gdzie jest jego miejsce...
Co za arogancki, słaby pomiot szalonego Żyda!
Nie! Spokój! Nie wolno mi ich uszkodzić, muszą wyjść cało z tego parku!
Policjanci są już na miejscu, słychać jak opuszczają samochody. A on chce przeszukiwać ciała, chować je i jeszcze upozorować włamanie!?
- A co powiesz na partię szachów, żółtodziobie!? Ruszaj tyłek, bo ja nie zamierzam tu długo zabawić!
Pchnął go ponownie, tym razem mocniej. Wygląda że trzeba będzie go nauczyć szacunku do starszych od siebie.
„Nie cierpię Malków”
Panin zamierzał wykonać swój plan, czy oni tego chcą czy nie. Jeśli tak ma być, to samemu zawlecze leżącego nowicjusza do kanałów. A jak tamten boi się że pobrudzi sobie sweterek, to już jego problem.
- Lepiej się pośpiesz!
Kto zostaje w tyle… Będzie zostawiony w tyle.
Wampir syknął wściekły. Ten mały żółtodziób odważył się mu rozkazywać!?
Mógłby go teraz zniszczyć, czy upośledzić w sposób jaki ten odczuwałby przez resztę egzystencji! Chciał mu pokazać gdzie jest jego miejsce...
Co za arogancki, słaby pomiot szalonego Żyda!
Nie! Spokój! Nie wolno mi ich uszkodzić, muszą wyjść cało z tego parku!
Policjanci są już na miejscu, słychać jak opuszczają samochody. A on chce przeszukiwać ciała, chować je i jeszcze upozorować włamanie!?
- A co powiesz na partię szachów, żółtodziobie!? Ruszaj tyłek, bo ja nie zamierzam tu długo zabawić!
Pchnął go ponownie, tym razem mocniej. Wygląda że trzeba będzie go nauczyć szacunku do starszych od siebie.
„Nie cierpię Malków”
Panin zamierzał wykonać swój plan, czy oni tego chcą czy nie. Jeśli tak ma być, to samemu zawlecze leżącego nowicjusza do kanałów. A jak tamten boi się że pobrudzi sobie sweterek, to już jego problem.
- Lepiej się pośpiesz!
Kto zostaje w tyle… Będzie zostawiony w tyle.
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Kok
- Posty: 1228
- Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 21:54
- Numer GG: 8228852
- Lokalizacja: Dziki kraj pod Rosją
Re: [Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia
Marcin Sito
Ponownie wyciągnął Steyr'a GB. Wyciągając go, odbezpieczył go. Wycelował w Antonija.
- Szachy może później. Teraz trzeba szybko pozbyć się ciał. Inaczej do końca świata wampiry będą zaszczute jak psy. Jak sądzisz? Co stwierdzą policjanci gdy podczas śledztwa stwierdzą, że broń miała srebrne kule? Jako wampir wolę nie być zaszczuty jak pies. Jak chcesz to działaj sam. Ja tu zostanę i posprzątam. Najwyżej zginę, ale co tam. I tak moje życie jest nic nie warte. Niech choć wam się łatwo żyje. - znów mówił szybko.
Wyciągnął katanę.
- Teraz dajcie mi spokój i uciekajcie, albo pomóżcie. -powiedział, odcinając głowę jednego z łowców. Podniósł ją ręką, której miał pistolet i rzucił za ogrodzenie jakiejś bliżej nie określonej maszynerii, hałasującej co kilka minut przy Panoramie Racławickiej. Nigdy tam nie było jakiegoś wejścia, pewnie zaglądali tam tylko mechanicy gdy to ustrojstwo się popsuje. Zrobił tak też z pozostałymi. Schował broń. Potem szybko przeszukał bezgłowe ciała, zabezpieczył ich broń, schował ją i pobiegł w kierunku parkingu za Panoramą trzymając się jej ścian, by być ciągle w cieniu. Był ubrany na czarno, więc cień powinien mu pomóc. Od strony ulicy Purkyniego policja dojedzie jako ostatnia. Dobrze, że jest tak wiele małych uliczek we Wrocławiu.
Biegł dalej, skrył się w krzakach, przed parkingiem. Dobrze, że sypał śnieg. Ślady szybko były zasypywane.
"Pod tutejszym muzeum sztuki ścieżki są codziennie sprzątane, to kolejny plus. Trudniej będzie odnaleźć moje ślady. Mógłbym się schować w rzeźbie stojącej przed nią. Kto by pomyślał, żeby tam szukać? Nie byłoby chyba takiego człowieka. Nie! Przecież z tamtej strony będzie najwięcej glin. Będą szli z tej strony. Potrzebna jakaś alternatywa. Jestem przeładowany bronią, hałasuję idąc. Nie mogę więc uciec daleko. Skryć się pod samochodem? Nie! Będą tam szukać. Wbiec do ASP? Pewnie tam będą szukać. Zaraz! Naprzeciw Akademii jest szkoła, jakieś gimnazjum czy coś. Dzieciaki tam grają w nogę lub piją na tamtejszych trybunach przez cały rok. Pokrywa śniegu nie będzie więc gruba, a ślady na śniegu będą czymś normalnym."
Przebiegł na drugą stronę parkingu, żeby nie zobaczyli go ochroniarze. Potem przebiegł przez ulicę. Jak miło betonowa ni to skrzynka, ni to murek. Przed nią wielokrotnie wydeptane ścieżki na boisko. Wszedł na to. Krok na płot i przeskoczył. Przebiegł przez boisko. Od strony Purkyniego były drzewa i zarośla. Tego było mu trzeba. To dobry kamuflaż. Ale nie wystarczy. Na pewno tu zaglądną.
"Co teraz? Hmm... Bloki? Nie! Będą w nich szukać, a drzwi powinny być teraz zamknięte. Kontener na śmieci? Nie! Nie jestem pozbawiony węchu. Wdrapać się na dach po rynnie? Nie! Zarwie się pod moim ciężarem. Włamać się do szkoły? Nie jestem bandytą! Po za tym może tu być alarm. O! Żywopłot otaczający jakiś placyk, w lecie pewnie zielony. Jest w miarę gęsty i nie oświetlony. Raczej nie będą tu szukać"
Wskoczył za niego. Znalazł najbardziej gęstą jego część. Zwinął się tam w kłębek, by nie stracić zbytnio temperatury ciała, o ile wampiry takie coś mają. Temperatury krwi w takim razie.
"Teraz trzeba liczyć na szczęście. Jeżeli śnieg przysypie moje ślady, jeżeli akcja skończy się nim zamarznę, albo nastąpi ranek, jeżeli ochroniarze Panoramy mnie nie widzieli i jeżeli nikt nie wpadnie na to by tu szukać, z to jestem uratowany. Cholera! Za dużo tu jeżeli. Ale to i tak najbezpieczniejsze miejsce jakie mogłem znaleźć. Przynajmniej nie obwinią mnie o zabójstwo. Nie ma tam moich odcisków. Rękawice... Doskonały wynalazek. Pewnie będą zachodzić w głowę, czemu mają w sobie srebrne kule. Nie znajdą ich dokumentów. Głowy może... Ale zajmie im to trochę. Po za tym pewnie są zaspani i jest noc. Nie znajdą wiele śladów."
Spojrzał na zegarek, podświetlił tarczę. Chciał się dowiedzieć ile ma jeszcze czasu.
Która godzina? Około której wstanie słońce?
Ponownie wyciągnął Steyr'a GB. Wyciągając go, odbezpieczył go. Wycelował w Antonija.
- Szachy może później. Teraz trzeba szybko pozbyć się ciał. Inaczej do końca świata wampiry będą zaszczute jak psy. Jak sądzisz? Co stwierdzą policjanci gdy podczas śledztwa stwierdzą, że broń miała srebrne kule? Jako wampir wolę nie być zaszczuty jak pies. Jak chcesz to działaj sam. Ja tu zostanę i posprzątam. Najwyżej zginę, ale co tam. I tak moje życie jest nic nie warte. Niech choć wam się łatwo żyje. - znów mówił szybko.
Wyciągnął katanę.
- Teraz dajcie mi spokój i uciekajcie, albo pomóżcie. -powiedział, odcinając głowę jednego z łowców. Podniósł ją ręką, której miał pistolet i rzucił za ogrodzenie jakiejś bliżej nie określonej maszynerii, hałasującej co kilka minut przy Panoramie Racławickiej. Nigdy tam nie było jakiegoś wejścia, pewnie zaglądali tam tylko mechanicy gdy to ustrojstwo się popsuje. Zrobił tak też z pozostałymi. Schował broń. Potem szybko przeszukał bezgłowe ciała, zabezpieczył ich broń, schował ją i pobiegł w kierunku parkingu za Panoramą trzymając się jej ścian, by być ciągle w cieniu. Był ubrany na czarno, więc cień powinien mu pomóc. Od strony ulicy Purkyniego policja dojedzie jako ostatnia. Dobrze, że jest tak wiele małych uliczek we Wrocławiu.
Biegł dalej, skrył się w krzakach, przed parkingiem. Dobrze, że sypał śnieg. Ślady szybko były zasypywane.
"Pod tutejszym muzeum sztuki ścieżki są codziennie sprzątane, to kolejny plus. Trudniej będzie odnaleźć moje ślady. Mógłbym się schować w rzeźbie stojącej przed nią. Kto by pomyślał, żeby tam szukać? Nie byłoby chyba takiego człowieka. Nie! Przecież z tamtej strony będzie najwięcej glin. Będą szli z tej strony. Potrzebna jakaś alternatywa. Jestem przeładowany bronią, hałasuję idąc. Nie mogę więc uciec daleko. Skryć się pod samochodem? Nie! Będą tam szukać. Wbiec do ASP? Pewnie tam będą szukać. Zaraz! Naprzeciw Akademii jest szkoła, jakieś gimnazjum czy coś. Dzieciaki tam grają w nogę lub piją na tamtejszych trybunach przez cały rok. Pokrywa śniegu nie będzie więc gruba, a ślady na śniegu będą czymś normalnym."
Przebiegł na drugą stronę parkingu, żeby nie zobaczyli go ochroniarze. Potem przebiegł przez ulicę. Jak miło betonowa ni to skrzynka, ni to murek. Przed nią wielokrotnie wydeptane ścieżki na boisko. Wszedł na to. Krok na płot i przeskoczył. Przebiegł przez boisko. Od strony Purkyniego były drzewa i zarośla. Tego było mu trzeba. To dobry kamuflaż. Ale nie wystarczy. Na pewno tu zaglądną.
"Co teraz? Hmm... Bloki? Nie! Będą w nich szukać, a drzwi powinny być teraz zamknięte. Kontener na śmieci? Nie! Nie jestem pozbawiony węchu. Wdrapać się na dach po rynnie? Nie! Zarwie się pod moim ciężarem. Włamać się do szkoły? Nie jestem bandytą! Po za tym może tu być alarm. O! Żywopłot otaczający jakiś placyk, w lecie pewnie zielony. Jest w miarę gęsty i nie oświetlony. Raczej nie będą tu szukać"
Wskoczył za niego. Znalazł najbardziej gęstą jego część. Zwinął się tam w kłębek, by nie stracić zbytnio temperatury ciała, o ile wampiry takie coś mają. Temperatury krwi w takim razie.
"Teraz trzeba liczyć na szczęście. Jeżeli śnieg przysypie moje ślady, jeżeli akcja skończy się nim zamarznę, albo nastąpi ranek, jeżeli ochroniarze Panoramy mnie nie widzieli i jeżeli nikt nie wpadnie na to by tu szukać, z to jestem uratowany. Cholera! Za dużo tu jeżeli. Ale to i tak najbezpieczniejsze miejsce jakie mogłem znaleźć. Przynajmniej nie obwinią mnie o zabójstwo. Nie ma tam moich odcisków. Rękawice... Doskonały wynalazek. Pewnie będą zachodzić w głowę, czemu mają w sobie srebrne kule. Nie znajdą ich dokumentów. Głowy może... Ale zajmie im to trochę. Po za tym pewnie są zaspani i jest noc. Nie znajdą wiele śladów."
Spojrzał na zegarek, podświetlił tarczę. Chciał się dowiedzieć ile ma jeszcze czasu.
Która godzina? Około której wstanie słońce?

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia
Marcin uniósł pistolet.
Wymierzył w twarz Antonija.
Światło latarni padło na oczy starego wampira...
Don't look to the eyes of a stranger
Don't look through the eyes of a fool
Cały plan przelatuje przed oczyma Marcina.
Zna tę okolicę, wie gdzie się ukryć, przecież ma rację!
Promień światła oświetla oczy Antonija.
Całe czarne, białka i tęczówki, i tylko czerwona kropka źrenicy na środku.
Feel someone's watching you
You gotta get away
Is it the first time
You've ever felt this scared
Otwarł usta.
- Szachy może później. Teraz trzeba...
Urwał.
Czy na pewno ma rację?
Może się myli...
Czuje, że serce waliłoby mu teraz jak opętane.
Gdyby w ogóle jeszcze biło.
Feel the adrenaline pump
Your heart begins to race
Begin to run now
The sweat runs down your face
Stary wampir podchodzi do młodego.
Syczy gniewnie.
- Bierz go i wiejemy stąd!
Dłoń Marcina drży...
Don't know which way to turn
You'd better hide yourself
He's getting closer now
You'd better improvise
Pistolet ląduje za paskiem. Marcin chwyta leżącego, który wygląda jakby pogrążył się w śpiączce.
Antonij łapie go za ramiona.
Ruszają w stronę Purkiniego.
Gęsty śnieg zasypuje ślady. Przebiegają przez ulicę, niemal przewracając się na śliskim bruku. Moment później w uliczkę wjeżdżają pierwsze radiowozy.
Stary ogląda się za siebie.
Z drzewa spadł wielki płat śniegu.
Somebody's watching when the night comes down.
Ścieżka dla rowerów pnie się na Górkę Pedałów. Ktoś ją odśnieżył, Kainowi dzięki. Śnieg szybciej zasypie ślady. Luźne deski w ogrodzeniu, kopniak, jest dziura w płocie. Wampiry przenoszą towarzysza, stawiają deski z powrotem.
"Teren prywatny, nieupoważnionym wstęp wzbroniony."
Brną w śniegu. Tutaj nikt nigdy nie odśnieża. Ciężka klapa maskuje wejście do kanałów, o którym chyba nawet szczury zapomniały, a co tu mówić o kanalarzach.
Antonij odsuwa ją.
Piotr zostaje zrzucony, pozostała dwójka schodzi pospiesznie po drabinie, zasuwając za sobą klapę. Na dole jest tak ciemno, że nawet wampiry prawie nic nie widzą.
- I co teraz? - pyta Marcin. Dziwnie cicho i nieśmiało.
Wymierzył w twarz Antonija.
Światło latarni padło na oczy starego wampira...
Don't look to the eyes of a stranger
Don't look through the eyes of a fool
Cały plan przelatuje przed oczyma Marcina.
Zna tę okolicę, wie gdzie się ukryć, przecież ma rację!
Promień światła oświetla oczy Antonija.
Całe czarne, białka i tęczówki, i tylko czerwona kropka źrenicy na środku.
Feel someone's watching you
You gotta get away
Is it the first time
You've ever felt this scared
Otwarł usta.
- Szachy może później. Teraz trzeba...
Urwał.
Czy na pewno ma rację?
Może się myli...
Czuje, że serce waliłoby mu teraz jak opętane.
Gdyby w ogóle jeszcze biło.
Feel the adrenaline pump
Your heart begins to race
Begin to run now
The sweat runs down your face
Stary wampir podchodzi do młodego.
Syczy gniewnie.
- Bierz go i wiejemy stąd!
Dłoń Marcina drży...
Don't know which way to turn
You'd better hide yourself
He's getting closer now
You'd better improvise
Pistolet ląduje za paskiem. Marcin chwyta leżącego, który wygląda jakby pogrążył się w śpiączce.
Antonij łapie go za ramiona.
Ruszają w stronę Purkiniego.
Gęsty śnieg zasypuje ślady. Przebiegają przez ulicę, niemal przewracając się na śliskim bruku. Moment później w uliczkę wjeżdżają pierwsze radiowozy.
Stary ogląda się za siebie.
Z drzewa spadł wielki płat śniegu.
Somebody's watching when the night comes down.
Ścieżka dla rowerów pnie się na Górkę Pedałów. Ktoś ją odśnieżył, Kainowi dzięki. Śnieg szybciej zasypie ślady. Luźne deski w ogrodzeniu, kopniak, jest dziura w płocie. Wampiry przenoszą towarzysza, stawiają deski z powrotem.
"Teren prywatny, nieupoważnionym wstęp wzbroniony."
Brną w śniegu. Tutaj nikt nigdy nie odśnieża. Ciężka klapa maskuje wejście do kanałów, o którym chyba nawet szczury zapomniały, a co tu mówić o kanalarzach.
Antonij odsuwa ją.
Piotr zostaje zrzucony, pozostała dwójka schodzi pospiesznie po drabinie, zasuwając za sobą klapę. Na dole jest tak ciemno, że nawet wampiry prawie nic nie widzą.
- I co teraz? - pyta Marcin. Dziwnie cicho i nieśmiało.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia
Antonij Panin
To wszystko było jakieś dziwne. Najpierw Błazen dzieli się z nim swoją wizją, a potem *przypadkiem* Antonij widzi atak łowców na ich wspólnego wroga, by zaraz uratować bezużyteczne tyłki jakimś żółtodziobom. Gdy pierwszy raz usłyszał słowa wampirzycy dotyczące tej nocy, pomyślał że chodzi o jakąś polityczną gierkę.
W końcu wampiry to *tylko* krew i polityka.
Wiedział że jako Malkaviance, musi bardzo ostrożnie podchodzić do jej „wizji”. Już nie jeden nieostrożny Kainita padł ofiarą żartu jednego z nich, pogrążonych w szaleństwie świrów, i tego ich wewnętrznego wzroku.
I nie mylił się – to była polityczna gra. Tyle że miał w niej swoje korzyści… Bo w jej centrum znajdował się Izaak, nieśmiertelny którego wręcz kochał nienawidzić. Jako że Błazen także go nie lubiła, można było wnioskować iż był to początek intrygi, która ma na celu pozbycie się tego pojeba z Wrocławia, a przy odrobinie szczęścia…
…Na stałe.
„Obym tylko się nie przeliczył”
Wampir jakby zniknął duchem z tego świata, i to tak bardzo, że dopiero po chwili dotarły do niego słowa świeżego wampira. Ten drugi wyglądał jakby dostał za mało vitae, gdy jego stwórca przebudzał go do nowej egzystencji. To może oznaczać komplikacje – Chłopak będzie miał farta, jeśli odziedziczy krew Malkava.
Zresztą, nie wiadomo co gorsze.
- Teraz? Teraz ja pójdę do swojego apartamentu, w najdroższym hotelu w mieście. Dwie seksowne panienki umyją mi plecy, a potem napiją się ze mną wina, rocznik sześćdziesiąty szósty.
Panin szybko odszedł do cienia, znajdując tam bezpieczne schronienie przed wzrokiem tej dwójki. W ten sposób nie będzie musiał się tak wysilać, byle tylko pozostać niezauważonym.
Tak było lepiej, zarówno dla niego, jak i dla tych słabych wampirów.
- Ty z kolei możesz zostać tu, wraz ze swoim śniętym przyjacielem, oraz przeczekać dzień. Póki co odradzam wędrówkę po mieście, czy szukanie jakiegokolwiek schronienia w tych brudnych ubraniach.
A były one naprawdę brudne. Krew oraz inne płyny zdobiły ciuchy mężczyzn, skutecznie ich wyróżniając w tłumie.
- Jeśli tego chcecie, to wróćcie w to miejsce, albo zwyczajnie zostańcie tu do drugiej nocy. Jesteście młodzi, niedoświadczeni… A z pewnością przyda się wam ktoś, kto nauczy was paru sztuczek ułatwiając przetrwanie w nocnym Wrocławiu.
Krwiopijca mówił teraz spokojnie, nie starając się być uszczypliwy czy sarkastyczny. Mówił jak ktoś, kto oferuje bezwarunkową pomoc, niczym prawdziwy altruista. Czy mówił szczerze? To wiedział już tylko on sam…
- Aha, i jeszcze jedno!
Głos dobiegał jakby z oddali, niosąc się daleko po kanałach.
- Gdybyście spotkali innego jak my, który – jak to się zwykle zdarza – będzie chciał wam zrobić krzywdę, powiedzcie mu że jesteście od Panina!
To wszystko było jakieś dziwne. Najpierw Błazen dzieli się z nim swoją wizją, a potem *przypadkiem* Antonij widzi atak łowców na ich wspólnego wroga, by zaraz uratować bezużyteczne tyłki jakimś żółtodziobom. Gdy pierwszy raz usłyszał słowa wampirzycy dotyczące tej nocy, pomyślał że chodzi o jakąś polityczną gierkę.
W końcu wampiry to *tylko* krew i polityka.
Wiedział że jako Malkaviance, musi bardzo ostrożnie podchodzić do jej „wizji”. Już nie jeden nieostrożny Kainita padł ofiarą żartu jednego z nich, pogrążonych w szaleństwie świrów, i tego ich wewnętrznego wzroku.
I nie mylił się – to była polityczna gra. Tyle że miał w niej swoje korzyści… Bo w jej centrum znajdował się Izaak, nieśmiertelny którego wręcz kochał nienawidzić. Jako że Błazen także go nie lubiła, można było wnioskować iż był to początek intrygi, która ma na celu pozbycie się tego pojeba z Wrocławia, a przy odrobinie szczęścia…
…Na stałe.
„Obym tylko się nie przeliczył”
Wampir jakby zniknął duchem z tego świata, i to tak bardzo, że dopiero po chwili dotarły do niego słowa świeżego wampira. Ten drugi wyglądał jakby dostał za mało vitae, gdy jego stwórca przebudzał go do nowej egzystencji. To może oznaczać komplikacje – Chłopak będzie miał farta, jeśli odziedziczy krew Malkava.
Zresztą, nie wiadomo co gorsze.
- Teraz? Teraz ja pójdę do swojego apartamentu, w najdroższym hotelu w mieście. Dwie seksowne panienki umyją mi plecy, a potem napiją się ze mną wina, rocznik sześćdziesiąty szósty.
Panin szybko odszedł do cienia, znajdując tam bezpieczne schronienie przed wzrokiem tej dwójki. W ten sposób nie będzie musiał się tak wysilać, byle tylko pozostać niezauważonym.
Tak było lepiej, zarówno dla niego, jak i dla tych słabych wampirów.
- Ty z kolei możesz zostać tu, wraz ze swoim śniętym przyjacielem, oraz przeczekać dzień. Póki co odradzam wędrówkę po mieście, czy szukanie jakiegokolwiek schronienia w tych brudnych ubraniach.
A były one naprawdę brudne. Krew oraz inne płyny zdobiły ciuchy mężczyzn, skutecznie ich wyróżniając w tłumie.
- Jeśli tego chcecie, to wróćcie w to miejsce, albo zwyczajnie zostańcie tu do drugiej nocy. Jesteście młodzi, niedoświadczeni… A z pewnością przyda się wam ktoś, kto nauczy was paru sztuczek ułatwiając przetrwanie w nocnym Wrocławiu.
Krwiopijca mówił teraz spokojnie, nie starając się być uszczypliwy czy sarkastyczny. Mówił jak ktoś, kto oferuje bezwarunkową pomoc, niczym prawdziwy altruista. Czy mówił szczerze? To wiedział już tylko on sam…
- Aha, i jeszcze jedno!
Głos dobiegał jakby z oddali, niosąc się daleko po kanałach.
- Gdybyście spotkali innego jak my, który – jak to się zwykle zdarza – będzie chciał wam zrobić krzywdę, powiedzcie mu że jesteście od Panina!
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

Re: [Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia
Błazen
Dawno wizje nie były tak czyste i jasne dla niej, widziała i czuła wszystko. Słyszała nie tylko odgłosy, ale i myśli. W końcu obraz się ustabilizował i Błazen zaczęła widzieć oczami Panina. Stało się oczywistym, że zasady Maskarady zostały złamane tej nocy, młodzi pozostawieni samym sobie, łowcy zabici tuż przed nosem policji... istny burdel dział się tam w parku. I ktoś będzie za to odpowiadać.
Do umysłu istoty dobiegły myśli i plany jednego z młodych. Wykrzywiła się w grymasie i na chwilę zdekoncentrowała tracąc swe 'wizje'.
"Spokrewnianie wariatów, to mogę zrozumieć, ale debili i idiotów? Do tego łowców... Kiepski żart, nawet mnie nie bawi. Tak, ma korzyści, ale zbyt wiele się ryzykuje. Poza tym... nie ufam im, są dziwni. Skąd łowca nagle czuje sympatię do wampira i chce mu dupę ratować? Czy Przemiana aż tak go wypaczyła, że postradał zmysły?" - zastanawiała się gorączkowo, jej własne myśli mieszały się z myślami i planami Marcina.
Nie podobali się Błaznowi ci młodzi, ten drugi zdawał się być w kiepskiej formie. Dlaczego stwórca opuścił swe dzieci? Och, to było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe! Właśnie dostali z Paninem do ręki ostrze, które będą mogli zwrócić przeciwko niemu. Nie, nie jego dzieci... Informacje.
Błazen doskonale wiedziała, że nie ma nic bardziej cennego i śmiercionośnego od informacji. Dlatego od ponad czterystu lat zbierała je, katalogowała, selekcjonowała i starannie ukrywała w najbardziej niedostępnych zakamarkach swego umysłu. Zaletą jej Rodziny było to, że w swym szaleństwie byli w stanie zapamiętać niemal wszystko. Gorzej, jak rzeczy nieistotne zaczynały zapadać w pamięć i nie szło się ich pozbyć.
Wizja zakończyła się dość szybko, jak tylko młodzi znaleźli się w bezpiecznym, wybranym przez wampira miejscu. Antonij odszedł, zostawiając ich samych, umysł i oczy Błazna wróciły do ciała. Szybko otarła twarz i zmieniła zakrwawioną bluzkę, długo łzy płynęły z jej oczu, dawno nie miała takiej wizji.. Czuła się osłabiona, będzie musiała się tej nocy pożywić, jednak najpierw rzeczy ważne i istotne.
Chwiejnym krokiem udała się do Sali, weszła pewnie i dumnie jak zwykle. Stanęła przed obliczem Księcia, skłoniła mu się w pas, skłoniła się Wiceksięciu i skinęła lekko głową na towarzyszące im sługi. Miała w zwyczaju witać się z każdym...
- Książę... - zaczęła podchodząc do tronu i siadając przy nogach swego Pana. - Przynoszę wieści.
Książę, jak zwykle w eleganckim garniturze i pod krawatem, uśmiechnął się wesoło na widok Błazna.
- Jakież to wieści, moja droga?
- Bardzo poważne - stwierdziła i żeby potwierdzić swe słowa momentalnie spoważniała na twarzy. - Mamy dwóch młodych w niebezpieczeństwie swej własnej głupoty, martwych łowców, policję węszącą po śniegu i winnego złamania zasad Maskarady. Jest też wybawiciel, przyjaciel, który pomógł i zabrał dzieci w bezpieczne schronienie, byłam jego oczami, Panie, wszystko widziałam.
Zakończyła swą wypowiedz i utkwiła spojrzenie w Księciu. Sprawa była poważna i choć w rezultacie udało się wszystko załagodzić, Izaak powinien mieć wielkiego minusa w oczach jej Pana. Póki co jednak nie chciała go otwarcie oskarżać, choć była zaufanym członkiem Elizjum i wierzono jej słowom, wolała poczekać na Panina.
- Łowcy. Szli za Ickiem, jak zwykle. Dwóch młodych? Pewnie był z Franciszkiem. Naczytali się o czasach Inkwizycji. Ach, jaki ja byłem wtedy młody - rozmarzył się nieco, ale tylko na chwilę. - Chcieli pewnie zrobić jak dawniej, stworzyć potomków by rzucić ich w bój osłaniając samych siebie. Cóż jednak widziałaś dokładnie?
Przymknęła na chwilę oczy przywołując w pamięci wszystkie obrazy i wizje. Dźwięki i odczucia. Wszystko powoli wracało do niej jak nagranie z taśmy.
- Tak... Podarowali wieczne życie dwóm łowcom, potem kazali im zabić swych towarzyszy. Młodzi nie mogli się oprzeć rozkazowi, byli w szoku, wdali się w walkę. Pojawił się przyjaciel i pomógł im - mówiła matowym głosem zapatrzona swe własne myśli. - Jeden upada nieprzytomny, drugi nie chce posłuchać starszego wampira, który chce ich ratować i zabrać w bezpieczne miejsce. Celuje do niego, ale nie pociąga za spust. Planuje, chce zabrać łowcom broń, poodcinać głowy dla trudniejszej identyfikacji, uciec i schować się w żywopłocie. Chce pomóc i ratować wampiry, choć je zabijał... - Błazen pokręciła głową, gdyż ten fragment wydawał jej się nielogiczny. - Jednak stary wampir wie lepiej, co jej dla nich dobre. Zabiera nieprzytomnego i tego drugiego i ukrywa w bezpiecznym miejscu. Potem odchodzi i... koniec. Książę, boję się, że Franciszek nie żyje. Strzał ze strzelby rozerwał jego czaszkę...
Wyraz zakłopotania wkradł się w oczy i na twarz Błazna. Była bardziej zmartwiona faktem, że nie jest pewna losu Szaleńca, niż tym, że może już nie istnieć. Jednak tym wolała się nie dzielić.
- No cóż... Janie! Podaj mi telefon. I zadzwoń, proszę, od razu do Agnieszki - Agnieszka była Księciem Poznania, skąd pochodził Franciszek. - Sądzę, że będę musiał to przemyśleć. Zaczekaj tu chwilkę, moja droga.
Jan po chwili podał Księciu telefon, na którym był już wybrany numer. Liczący sobie ponad piętnaście wieków Izydor miewał problemy z najnowocześniejszą technologią, na przykład z komórkami.
- Agnieszka? Witaj, piękna. Mam pytanie do ciebie... O Franciszka. Tak. Czy udzielałaś mu kiedyś zezwolenia na stworzenie potomka? Nie? Tak, bo robił problemy, zrobił bękarta a potem dostała kulkę w łeb... Tak, ślicznotko, wiem. Na rudo? Naprawdę? Uwielbiam cię w tym kolorze. Tak, tak, zajmiemy się nim, od tego tu jesteśmy. To pa, do usłyszenia.
Po czym zwrócił się do Błazna:
- Nie chcesz może pisklaka pod opiekę? Jeden ze świeżo stworzonych musi być przez kogoś związany, a ty jeszcze nikogo nie masz.
Szybko to przemyślała, rozważyła wszystkie za i przeciw. W końcu skłoniła głową.
- To bardzo hojne, dziękuję, Książę. Oczywiście, że zaopiekuję się młodym... - niewinny uśmieszek wkradł się na jej usta, była szczerze wdzięczna.
Wszystko szło pomyślnie.
- Trzeba będzie ich sprowadzić do Elizjum i to jak najszybciej - zauważyła po chwili. - Mogę się tym zająć, wiem, gdzie ich szukać - dodała bardzo niechętnie.
Rzadko opuszczała swoje miejsce schronienia, zazwyczaj tylko gdy udawała się na służbę do innego Elizjum.
- Powiedz tylko gdzie są schowani, pewnie ktoś będzie mógł się nimi zająć, wiem że nie lubisz stąd wychodzić.
Wyraz rozpaczy i zakłopotania odmalował się na jej twarzy. Była szczęśliwa, że Książę pamięta i niej i opiekuje się ją... lecz...
- Ciężko opisać to miejsce... ja... Musiałabym tam być i zobaczyć to jeszcze raz, wtedy rozpoznam. To kanały, tego jestem pewna, wejście znajduje się w parku. Reszta to tylko obraz w mojej głowie... - jęknęła cicho.
- Za chwilę mogę zadzwonić... Jan może zadzwonić do naszego znajomego Szczura. On na pewno będzie umiał ich znaleźć. Jak to mówią: orientuje się tam równie dobrze jak Nosferatu w kanałach - Książę roześmiał się cicho, bo Szczur był właśnie jednym z wrocławskich Nosferatu.
Błazen uśmiechnęła się już dużo pewniej, wyraźnie jej ulżyło.
- Znam go? - ośmieliła się spytać i niemal skrzyżowała palce, by okazał się nim być Antonij.
- Pewnie tak, choć bywa tu rzadko. To ten z bielmem na prawym oku i rogami na czole, pamiętasz?
Niepewnie pokręciła przecząco głową, na chwilę białe jak mleko włosy zasłoniły zakłopotaną twarz.
- Coś już postanowiłeś? - zapytała. - Sprowadzisz ich jeszcze tej nocy? Mam przyszykować im jakieś pokoje?
Arcyksiążę zapatrzył się na chwilę w dal. Sięgnął dłonią po zawsze leżący obok jego fotela długi nóż, i zaczął kręcić nim w palcach, jak zwykle, gdy się zastanawiał. Po chwili rzekł:
- Jedna noc w kanałach im nie zaszkodzi, wręcz przeciwnie. Trzeba umieć przetrwać w mieście. Ale niech Szczur ma na nich oko. Janie! Zadzwoń do niego i każ mu ich znaleźć. Może skontaktować się z Antonijem, on powinien dokładnie wiedzieć, gdzie to jest. Niech im się nie pokazuje, ale pilnuje żeby nic im się nie stało.
Skinęła głową, słowa Księcia były jak zawsze mądre a ocena trafna. Poczuła ogromne zmęczenie i głód.
- Jeśli to już wszystko, oddaliłabym się do swojej komnaty. Dużo krwi straciłam i jestem zmęczona, Panie - powiedziała.
Zawsze mogła być szczera, nie bała się też okazywać słabości. Oni dobrze wiedzieli, ile kosztują ją jej wizje. A teraz marzyła tylko o spoczynku.
- Oczywiście, moja droga - Książę uśmiechnął się lekko - jeśli chcesz się posilić, ktoś może przyprowadzić ci zbiornik, a gdzie są zapasy krwi medycznej, wiesz przecież sama.
Błazen wstała i skłoniła się nisko.
- Dziękuję za twą troskę, Panie.
Następnie ukłoniła się drugiemu wampirowi i lekko pomachała sługom. Odwróciła się sztywno i z wyraźnym brakiem gracji w ruchach wyszła z Sali. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi oparła się o nie ciężko i mało nie zjechała po nich na dół. Opanowała się jednak, na korytarzu mogły ją dostrzec jakieś oczy, nie chciała zdradzać się ze swymi słabościami nikomu innemu. Wzięła się w garść i powoli poszła do siebie. Tam wezwała sobie posiłek tłumacząc się nawałem pracy...
Już nie mogła się doczekać, aż uda się jej porozmawiać z Paninem.
Dawno wizje nie były tak czyste i jasne dla niej, widziała i czuła wszystko. Słyszała nie tylko odgłosy, ale i myśli. W końcu obraz się ustabilizował i Błazen zaczęła widzieć oczami Panina. Stało się oczywistym, że zasady Maskarady zostały złamane tej nocy, młodzi pozostawieni samym sobie, łowcy zabici tuż przed nosem policji... istny burdel dział się tam w parku. I ktoś będzie za to odpowiadać.
Do umysłu istoty dobiegły myśli i plany jednego z młodych. Wykrzywiła się w grymasie i na chwilę zdekoncentrowała tracąc swe 'wizje'.
"Spokrewnianie wariatów, to mogę zrozumieć, ale debili i idiotów? Do tego łowców... Kiepski żart, nawet mnie nie bawi. Tak, ma korzyści, ale zbyt wiele się ryzykuje. Poza tym... nie ufam im, są dziwni. Skąd łowca nagle czuje sympatię do wampira i chce mu dupę ratować? Czy Przemiana aż tak go wypaczyła, że postradał zmysły?" - zastanawiała się gorączkowo, jej własne myśli mieszały się z myślami i planami Marcina.
Nie podobali się Błaznowi ci młodzi, ten drugi zdawał się być w kiepskiej formie. Dlaczego stwórca opuścił swe dzieci? Och, to było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe! Właśnie dostali z Paninem do ręki ostrze, które będą mogli zwrócić przeciwko niemu. Nie, nie jego dzieci... Informacje.
Błazen doskonale wiedziała, że nie ma nic bardziej cennego i śmiercionośnego od informacji. Dlatego od ponad czterystu lat zbierała je, katalogowała, selekcjonowała i starannie ukrywała w najbardziej niedostępnych zakamarkach swego umysłu. Zaletą jej Rodziny było to, że w swym szaleństwie byli w stanie zapamiętać niemal wszystko. Gorzej, jak rzeczy nieistotne zaczynały zapadać w pamięć i nie szło się ich pozbyć.
Wizja zakończyła się dość szybko, jak tylko młodzi znaleźli się w bezpiecznym, wybranym przez wampira miejscu. Antonij odszedł, zostawiając ich samych, umysł i oczy Błazna wróciły do ciała. Szybko otarła twarz i zmieniła zakrwawioną bluzkę, długo łzy płynęły z jej oczu, dawno nie miała takiej wizji.. Czuła się osłabiona, będzie musiała się tej nocy pożywić, jednak najpierw rzeczy ważne i istotne.
Chwiejnym krokiem udała się do Sali, weszła pewnie i dumnie jak zwykle. Stanęła przed obliczem Księcia, skłoniła mu się w pas, skłoniła się Wiceksięciu i skinęła lekko głową na towarzyszące im sługi. Miała w zwyczaju witać się z każdym...
- Książę... - zaczęła podchodząc do tronu i siadając przy nogach swego Pana. - Przynoszę wieści.
Książę, jak zwykle w eleganckim garniturze i pod krawatem, uśmiechnął się wesoło na widok Błazna.
- Jakież to wieści, moja droga?
- Bardzo poważne - stwierdziła i żeby potwierdzić swe słowa momentalnie spoważniała na twarzy. - Mamy dwóch młodych w niebezpieczeństwie swej własnej głupoty, martwych łowców, policję węszącą po śniegu i winnego złamania zasad Maskarady. Jest też wybawiciel, przyjaciel, który pomógł i zabrał dzieci w bezpieczne schronienie, byłam jego oczami, Panie, wszystko widziałam.
Zakończyła swą wypowiedz i utkwiła spojrzenie w Księciu. Sprawa była poważna i choć w rezultacie udało się wszystko załagodzić, Izaak powinien mieć wielkiego minusa w oczach jej Pana. Póki co jednak nie chciała go otwarcie oskarżać, choć była zaufanym członkiem Elizjum i wierzono jej słowom, wolała poczekać na Panina.
- Łowcy. Szli za Ickiem, jak zwykle. Dwóch młodych? Pewnie był z Franciszkiem. Naczytali się o czasach Inkwizycji. Ach, jaki ja byłem wtedy młody - rozmarzył się nieco, ale tylko na chwilę. - Chcieli pewnie zrobić jak dawniej, stworzyć potomków by rzucić ich w bój osłaniając samych siebie. Cóż jednak widziałaś dokładnie?
Przymknęła na chwilę oczy przywołując w pamięci wszystkie obrazy i wizje. Dźwięki i odczucia. Wszystko powoli wracało do niej jak nagranie z taśmy.
- Tak... Podarowali wieczne życie dwóm łowcom, potem kazali im zabić swych towarzyszy. Młodzi nie mogli się oprzeć rozkazowi, byli w szoku, wdali się w walkę. Pojawił się przyjaciel i pomógł im - mówiła matowym głosem zapatrzona swe własne myśli. - Jeden upada nieprzytomny, drugi nie chce posłuchać starszego wampira, który chce ich ratować i zabrać w bezpieczne miejsce. Celuje do niego, ale nie pociąga za spust. Planuje, chce zabrać łowcom broń, poodcinać głowy dla trudniejszej identyfikacji, uciec i schować się w żywopłocie. Chce pomóc i ratować wampiry, choć je zabijał... - Błazen pokręciła głową, gdyż ten fragment wydawał jej się nielogiczny. - Jednak stary wampir wie lepiej, co jej dla nich dobre. Zabiera nieprzytomnego i tego drugiego i ukrywa w bezpiecznym miejscu. Potem odchodzi i... koniec. Książę, boję się, że Franciszek nie żyje. Strzał ze strzelby rozerwał jego czaszkę...
Wyraz zakłopotania wkradł się w oczy i na twarz Błazna. Była bardziej zmartwiona faktem, że nie jest pewna losu Szaleńca, niż tym, że może już nie istnieć. Jednak tym wolała się nie dzielić.
- No cóż... Janie! Podaj mi telefon. I zadzwoń, proszę, od razu do Agnieszki - Agnieszka była Księciem Poznania, skąd pochodził Franciszek. - Sądzę, że będę musiał to przemyśleć. Zaczekaj tu chwilkę, moja droga.
Jan po chwili podał Księciu telefon, na którym był już wybrany numer. Liczący sobie ponad piętnaście wieków Izydor miewał problemy z najnowocześniejszą technologią, na przykład z komórkami.
- Agnieszka? Witaj, piękna. Mam pytanie do ciebie... O Franciszka. Tak. Czy udzielałaś mu kiedyś zezwolenia na stworzenie potomka? Nie? Tak, bo robił problemy, zrobił bękarta a potem dostała kulkę w łeb... Tak, ślicznotko, wiem. Na rudo? Naprawdę? Uwielbiam cię w tym kolorze. Tak, tak, zajmiemy się nim, od tego tu jesteśmy. To pa, do usłyszenia.
Po czym zwrócił się do Błazna:
- Nie chcesz może pisklaka pod opiekę? Jeden ze świeżo stworzonych musi być przez kogoś związany, a ty jeszcze nikogo nie masz.
Szybko to przemyślała, rozważyła wszystkie za i przeciw. W końcu skłoniła głową.
- To bardzo hojne, dziękuję, Książę. Oczywiście, że zaopiekuję się młodym... - niewinny uśmieszek wkradł się na jej usta, była szczerze wdzięczna.
Wszystko szło pomyślnie.
- Trzeba będzie ich sprowadzić do Elizjum i to jak najszybciej - zauważyła po chwili. - Mogę się tym zająć, wiem, gdzie ich szukać - dodała bardzo niechętnie.
Rzadko opuszczała swoje miejsce schronienia, zazwyczaj tylko gdy udawała się na służbę do innego Elizjum.
- Powiedz tylko gdzie są schowani, pewnie ktoś będzie mógł się nimi zająć, wiem że nie lubisz stąd wychodzić.
Wyraz rozpaczy i zakłopotania odmalował się na jej twarzy. Była szczęśliwa, że Książę pamięta i niej i opiekuje się ją... lecz...
- Ciężko opisać to miejsce... ja... Musiałabym tam być i zobaczyć to jeszcze raz, wtedy rozpoznam. To kanały, tego jestem pewna, wejście znajduje się w parku. Reszta to tylko obraz w mojej głowie... - jęknęła cicho.
- Za chwilę mogę zadzwonić... Jan może zadzwonić do naszego znajomego Szczura. On na pewno będzie umiał ich znaleźć. Jak to mówią: orientuje się tam równie dobrze jak Nosferatu w kanałach - Książę roześmiał się cicho, bo Szczur był właśnie jednym z wrocławskich Nosferatu.
Błazen uśmiechnęła się już dużo pewniej, wyraźnie jej ulżyło.
- Znam go? - ośmieliła się spytać i niemal skrzyżowała palce, by okazał się nim być Antonij.
- Pewnie tak, choć bywa tu rzadko. To ten z bielmem na prawym oku i rogami na czole, pamiętasz?
Niepewnie pokręciła przecząco głową, na chwilę białe jak mleko włosy zasłoniły zakłopotaną twarz.
- Coś już postanowiłeś? - zapytała. - Sprowadzisz ich jeszcze tej nocy? Mam przyszykować im jakieś pokoje?
Arcyksiążę zapatrzył się na chwilę w dal. Sięgnął dłonią po zawsze leżący obok jego fotela długi nóż, i zaczął kręcić nim w palcach, jak zwykle, gdy się zastanawiał. Po chwili rzekł:
- Jedna noc w kanałach im nie zaszkodzi, wręcz przeciwnie. Trzeba umieć przetrwać w mieście. Ale niech Szczur ma na nich oko. Janie! Zadzwoń do niego i każ mu ich znaleźć. Może skontaktować się z Antonijem, on powinien dokładnie wiedzieć, gdzie to jest. Niech im się nie pokazuje, ale pilnuje żeby nic im się nie stało.
Skinęła głową, słowa Księcia były jak zawsze mądre a ocena trafna. Poczuła ogromne zmęczenie i głód.
- Jeśli to już wszystko, oddaliłabym się do swojej komnaty. Dużo krwi straciłam i jestem zmęczona, Panie - powiedziała.
Zawsze mogła być szczera, nie bała się też okazywać słabości. Oni dobrze wiedzieli, ile kosztują ją jej wizje. A teraz marzyła tylko o spoczynku.
- Oczywiście, moja droga - Książę uśmiechnął się lekko - jeśli chcesz się posilić, ktoś może przyprowadzić ci zbiornik, a gdzie są zapasy krwi medycznej, wiesz przecież sama.
Błazen wstała i skłoniła się nisko.
- Dziękuję za twą troskę, Panie.
Następnie ukłoniła się drugiemu wampirowi i lekko pomachała sługom. Odwróciła się sztywno i z wyraźnym brakiem gracji w ruchach wyszła z Sali. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi oparła się o nie ciężko i mało nie zjechała po nich na dół. Opanowała się jednak, na korytarzu mogły ją dostrzec jakieś oczy, nie chciała zdradzać się ze swymi słabościami nikomu innemu. Wzięła się w garść i powoli poszła do siebie. Tam wezwała sobie posiłek tłumacząc się nawałem pracy...
Już nie mogła się doczekać, aż uda się jej porozmawiać z Paninem.

-
- Kok
- Posty: 1228
- Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 21:54
- Numer GG: 8228852
- Lokalizacja: Dziki kraj pod Rosją
Re: [Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia
Marcin Sito
Syf, smród, mróz i wilgoć... Tego było trzeba napewno wampirowi pogrążonemu w letargu.
- Czekaj... Ty jak ci tam? Do końca nocy to on tu zamarznie i nie będzie po nim nic ratować. A jeszcze dzień i kolejna noc? Tego to już napewno nie przetrzyma. - stwierdził jak tylko Antonij powiedział co mu przyszło do głowy.
- Jak chcesz by padł to zabij go teraz, a nie każ mu cierpieć. Weź go może ze sobą, a nie zostawiasz go na pastwę mrozu. Okropne tu przeciągi. Chcesz by zginął? Twoja sprawa. Ja się w to nie mieszam. - powiedział patrząc na zegarek. Była 3:31.
- Do rana zostało jeszcze kilka godzin. Do rana pewnie zaglądną tu psy. Jak myślisz co się stanie jak zobaczą na śniegu, że pokrywa włazu była ściągnięta? Pewnie tu wpadnie antyterrorka i po nas, a ty będziesz sobie w najlepsze siedział w hotelu. Siedzimy w tym gównie razem. Zamierzam przeżyć jakkolwiek pierwszy dzień, bycia wampirem, a nie gnić tu całą noc czekając na nie wiadomo co. Muszę wiedzieć tylko jedno. Jak nazywa się ten, który mnie przemienił? Mam do niego pewną sprawę nie cierpiącą zwłoki, a dokładniej jakieś dziesięć srebrnych naboi. - mówiąc to zmarszczył brwi, w jego oczach pojawił się nieodgadnięty błysk i pojawił się typowy dla szaleńca uśmiech.
- A teraz przepraszam na chwilę... Kolejna ważna sprawa. -
Ściągnął skórzaną rękawicę, na której widniały srebrne ćwieki na kostkach, bardziej do obrony niż do ozdoby, z prawej dłoni. Z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyjął telefon, na którym dzwonki były wieczyście wyłączone. Odblokował klawiaturę. Na ekranie nieśmiale majaczyła jedna kreska zasięgu. W spisie kontaktów odnalazł wpis 'Bartek'. Był to numer Bartłomieja Brzezińskiego, zaprzyjaźnionego handlarza bronią, jeszcze z czasów liceum. Zwykle o tej porze, albo imprezował nie wiadomo gdzie, albo spał. Jego sen był niewybale lekki, więc zawsze można było się do niego dodzwonić.
Marcin nacisnął klawisz przedstawiający zieloną słuchawkę. Jeden sygnał... drugi... Odebrał w końcu.
- Słuchaj!... Tak wiem, że jest trzecia w nocy, ale to ważne... Pewnie słyszałeś o dzisiejszej akcji. Padło pięciu łowców. Jak zaopatrywali się u ciebie to możesz mieć przerąbane. Jak wpadną na twój ślad to jesteś udupiony. Lepiej się gdzieś zaszyj na kilka dni. Jak możesz skontaktuj się z Tomkiem. On też może być w nienajlepszej sytuacji. To tyle. Narazie. -
Rozłączył się i wsadził komórkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
Syf, smród, mróz i wilgoć... Tego było trzeba napewno wampirowi pogrążonemu w letargu.
- Czekaj... Ty jak ci tam? Do końca nocy to on tu zamarznie i nie będzie po nim nic ratować. A jeszcze dzień i kolejna noc? Tego to już napewno nie przetrzyma. - stwierdził jak tylko Antonij powiedział co mu przyszło do głowy.
- Jak chcesz by padł to zabij go teraz, a nie każ mu cierpieć. Weź go może ze sobą, a nie zostawiasz go na pastwę mrozu. Okropne tu przeciągi. Chcesz by zginął? Twoja sprawa. Ja się w to nie mieszam. - powiedział patrząc na zegarek. Była 3:31.
- Do rana zostało jeszcze kilka godzin. Do rana pewnie zaglądną tu psy. Jak myślisz co się stanie jak zobaczą na śniegu, że pokrywa włazu była ściągnięta? Pewnie tu wpadnie antyterrorka i po nas, a ty będziesz sobie w najlepsze siedział w hotelu. Siedzimy w tym gównie razem. Zamierzam przeżyć jakkolwiek pierwszy dzień, bycia wampirem, a nie gnić tu całą noc czekając na nie wiadomo co. Muszę wiedzieć tylko jedno. Jak nazywa się ten, który mnie przemienił? Mam do niego pewną sprawę nie cierpiącą zwłoki, a dokładniej jakieś dziesięć srebrnych naboi. - mówiąc to zmarszczył brwi, w jego oczach pojawił się nieodgadnięty błysk i pojawił się typowy dla szaleńca uśmiech.
- A teraz przepraszam na chwilę... Kolejna ważna sprawa. -
Ściągnął skórzaną rękawicę, na której widniały srebrne ćwieki na kostkach, bardziej do obrony niż do ozdoby, z prawej dłoni. Z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyjął telefon, na którym dzwonki były wieczyście wyłączone. Odblokował klawiaturę. Na ekranie nieśmiale majaczyła jedna kreska zasięgu. W spisie kontaktów odnalazł wpis 'Bartek'. Był to numer Bartłomieja Brzezińskiego, zaprzyjaźnionego handlarza bronią, jeszcze z czasów liceum. Zwykle o tej porze, albo imprezował nie wiadomo gdzie, albo spał. Jego sen był niewybale lekki, więc zawsze można było się do niego dodzwonić.
Marcin nacisnął klawisz przedstawiający zieloną słuchawkę. Jeden sygnał... drugi... Odebrał w końcu.
- Słuchaj!... Tak wiem, że jest trzecia w nocy, ale to ważne... Pewnie słyszałeś o dzisiejszej akcji. Padło pięciu łowców. Jak zaopatrywali się u ciebie to możesz mieć przerąbane. Jak wpadną na twój ślad to jesteś udupiony. Lepiej się gdzieś zaszyj na kilka dni. Jak możesz skontaktuj się z Tomkiem. On też może być w nienajlepszej sytuacji. To tyle. Narazie. -
Rozłączył się i wsadził komórkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza.

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia
Antonij Panin
Tak, scenariusz z zabiciem bardzo mi się podoba.
Wampir momentalnie doskoczył do żółtodzioba, zręcznym ruchem wyrzucając mu telefon z ręki. Ten roztrzaskał się za chwilę o kamień.
W tej chwili chciał się wyżyć na nowicjuszu, wbić mu do głowy fundamentalne zasady jego egzystencji. Był słaby, już to mógł dostrzec. Był także lalusiem, stąd wstręt do kanałów, nawet w potrzebie przetrwania.
- Jesteś marnym pyłem, żółtodziobie. Ale ja przekuję cię w stal.
Mówił bez gniewu w głosie, choć było to tylko udawanie. Starał się panować nad swoimi emocjami, nie miał siły droczyć się z tym kolesiem. Trudno, on ich nie potrzebuje. Jedyne rzeczy jakie teraz potrzebował, to był kojący zapach mięty, oraz jego przytulne schronienie.
- Pierwsza sprawa. Nie zamarzniesz, nie zachorujesz, ani nie będą swędzieć cię jaja. Żyję w takich miejscach jak to od długiego czasu, i ani razu mi to nie zaszkodziło.
- Druga sprawa. – Wampir westchnął… Głupota nowicjusza go irytowała, i chciał go o tym powiadomić.
- Niebawem obydwaj zaczniecie przechodzić przemianę. Nie jest to przyjemny stan, dlatego lepiej żeby nikt was wtedy nie widział. Ten śnięty skurczybyk będzie miał lżej, bo wątpię żeby potem coś z tego pamiętał. Za to ty…
Mężczyzna poczuł jak coś szponiastego dotyka jego piersi, zupełnie jakby Kainita wskazał na niego palcem. Albo przytknął mu tam nóż.
Lub pistolet.
- …Ty lepiej żebyś został tutaj. Jeszcze raz zobaczę jak próbujesz cwaniakować, to moja dobrotliwość się skończy.
Wskazał na zniszczony telefon. Ach, cholera, przecież on go nie widzi.
- Nie wolno ci się kontaktować z żadnymi śmiertelnikami, póki nie dostaniesz wyraźnego pozwolenia. A *tymbardziej* nie wolno ci kontaktować się z żadnymi łowcami. W tym drugim przypadku to już nie ja będę cię uśmiercał… A wierz mi, wolałbyś mnie.
Chwila milczenia. Nosferatu nie czekał na pytania, lecz chciał się upewnić czy tamten zrozumiał.
- Trzecia sprawa. Antonij Panin, do usług. Ale zanim zażądasz jednej, pomyśl dwa razy.
I z tym ostatnim zdaniem, krwiopijca zostawił dwójkę żółtodziobów, i udał się do swojego leża.
Tak, scenariusz z zabiciem bardzo mi się podoba.
Wampir momentalnie doskoczył do żółtodzioba, zręcznym ruchem wyrzucając mu telefon z ręki. Ten roztrzaskał się za chwilę o kamień.
W tej chwili chciał się wyżyć na nowicjuszu, wbić mu do głowy fundamentalne zasady jego egzystencji. Był słaby, już to mógł dostrzec. Był także lalusiem, stąd wstręt do kanałów, nawet w potrzebie przetrwania.
- Jesteś marnym pyłem, żółtodziobie. Ale ja przekuję cię w stal.
Mówił bez gniewu w głosie, choć było to tylko udawanie. Starał się panować nad swoimi emocjami, nie miał siły droczyć się z tym kolesiem. Trudno, on ich nie potrzebuje. Jedyne rzeczy jakie teraz potrzebował, to był kojący zapach mięty, oraz jego przytulne schronienie.
- Pierwsza sprawa. Nie zamarzniesz, nie zachorujesz, ani nie będą swędzieć cię jaja. Żyję w takich miejscach jak to od długiego czasu, i ani razu mi to nie zaszkodziło.
- Druga sprawa. – Wampir westchnął… Głupota nowicjusza go irytowała, i chciał go o tym powiadomić.
- Niebawem obydwaj zaczniecie przechodzić przemianę. Nie jest to przyjemny stan, dlatego lepiej żeby nikt was wtedy nie widział. Ten śnięty skurczybyk będzie miał lżej, bo wątpię żeby potem coś z tego pamiętał. Za to ty…
Mężczyzna poczuł jak coś szponiastego dotyka jego piersi, zupełnie jakby Kainita wskazał na niego palcem. Albo przytknął mu tam nóż.
Lub pistolet.
- …Ty lepiej żebyś został tutaj. Jeszcze raz zobaczę jak próbujesz cwaniakować, to moja dobrotliwość się skończy.
Wskazał na zniszczony telefon. Ach, cholera, przecież on go nie widzi.
- Nie wolno ci się kontaktować z żadnymi śmiertelnikami, póki nie dostaniesz wyraźnego pozwolenia. A *tymbardziej* nie wolno ci kontaktować się z żadnymi łowcami. W tym drugim przypadku to już nie ja będę cię uśmiercał… A wierz mi, wolałbyś mnie.
Chwila milczenia. Nosferatu nie czekał na pytania, lecz chciał się upewnić czy tamten zrozumiał.
- Trzecia sprawa. Antonij Panin, do usług. Ale zanim zażądasz jednej, pomyśl dwa razy.
I z tym ostatnim zdaniem, krwiopijca zostawił dwójkę żółtodziobów, i udał się do swojego leża.
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia
Antonij zniknął... A właściwie umilkł, bo tylko jego kroki dawały się słyszeć, gdy wampir odchodził w cieniu.
Marcin usiadł na możliwie suchym kawałku betonu i wciągnął tu też Piotrka, żeby się nie utopił. Dopiero po chwili doszedł do wniosku, że przecież wampiry nie oddychają. Oparł się plecami o ścianę i starając się zapomnieć o smrodzie myślał nad swoim położeniem.
Gdzieś za rokiem coś błysnęło lekko. Nawet nie podszedł w to miejsce... Uznał że to nie ma sensu.
Nawet nie zauważył, jak zasnął.
8 stycznia 2006 AD, godzina 19.00
Marcin ocknął się i rozejrzał dookoła. Leżał po szyję w płynącym tędy gównie, i czuł zakrzepłe strupy na twarzy.
Czy to efekty tej cholernej przemiany, o której mówił tamten krwiopijca?
Przecież zasnąłem na siedząco.
Piotrek leżał skulony kawałek dalej, w takiej pozycji że tylko sterczący do góry spod gówna łokieć sygnalizował, gdzie się znajduje. Wszystko śmierdziało tak samo jak wczoraj. A Antonij pewnie dalej siedzi w swoim cholernym hotelu i wącha pieprzone perfumy dziwek myjących mu plecy.
A za rogiem znów coś błysnęło. Czy to tylko wrażenie, czy te kanały są nierówne? Raz wyższe, raz niższe... Raz szerokie, raz wąskie...
I na dodatek ciągle się zmieniają. Mam wrażenie, że coś tu jest nie tak!
Marcin usiadł na możliwie suchym kawałku betonu i wciągnął tu też Piotrka, żeby się nie utopił. Dopiero po chwili doszedł do wniosku, że przecież wampiry nie oddychają. Oparł się plecami o ścianę i starając się zapomnieć o smrodzie myślał nad swoim położeniem.
Gdzieś za rokiem coś błysnęło lekko. Nawet nie podszedł w to miejsce... Uznał że to nie ma sensu.
Nawet nie zauważył, jak zasnął.
8 stycznia 2006 AD, godzina 19.00
Marcin ocknął się i rozejrzał dookoła. Leżał po szyję w płynącym tędy gównie, i czuł zakrzepłe strupy na twarzy.
Czy to efekty tej cholernej przemiany, o której mówił tamten krwiopijca?
Przecież zasnąłem na siedząco.
Piotrek leżał skulony kawałek dalej, w takiej pozycji że tylko sterczący do góry spod gówna łokieć sygnalizował, gdzie się znajduje. Wszystko śmierdziało tak samo jak wczoraj. A Antonij pewnie dalej siedzi w swoim cholernym hotelu i wącha pieprzone perfumy dziwek myjących mu plecy.
A za rogiem znów coś błysnęło. Czy to tylko wrażenie, czy te kanały są nierówne? Raz wyższe, raz niższe... Raz szerokie, raz wąskie...
I na dodatek ciągle się zmieniają. Mam wrażenie, że coś tu jest nie tak!
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Wampir: Maskarada] Dni Srebra i Ognia
Antonij Panin
Wampira obudził zapach mięty. Kolejna przydatna rzecz, która potrafiła przerwać błogi stan snu. Z jednej strony przydatna, z drugiej praktycznie nie – niewielu znało położenie tego miejsca. Wszyscy nie żyli.
„Pora się wybrać na przywitanie nowicjuszom. Jeśli przeżyli, w co wątpię.”
Zdejmując stonogę ze swojej bluzy, Antonij założył kaptur na twarz i ruszył ku tunelowemu wyjściu. W tym miejscu mógł wreszcie czuć się jak prawdziwy on, nie kryjący się, i nie udawający kogoś innego.
Zanim wyszedł, zabrał ze sobą mały słoik po konfiturach. Był on wypełniony po brzegi ciemno fioletową cieczą, która na pewno spodoba się młodym.
Drogę w kanałach znajdował bez trudu – nic dziwnego, spędził tu większość swojego nie-życia. Nie obchodziły go nieczystości, błoto czy spacerujące tu i ówdzie szczury. Zdążył przywyknąć do tego widoku. Szedł dalej, odnajdując drogę którą przybył wczoraj.
„Ach, to miejsce budzi tyle wspomnień!”
I rzeczywiście. W zeszłym tygodniu jakiś bezdomny, szukający miejsca na noc, zobaczył Panina w tych kanałach.
Wampir zaklął cicho, potykając się o coś. Zawsze zapominał o tych cholernych zwłokach.
Wreszcie w końcu dotarł do „leża” neonatów. Nie wyglądali mu na wyschniętych, choć może trochę… Głodnych. Dobrze że zabrał ze sobą krew. Muszą się posilić zanim przedstawi ich Księciu. Zresztą, Antonij nie był wielce zaskoczony że ich tu zauważył. Byłby, gdyby przespany dzień nie zostawił śladu na ich psychice.
- Pobudka śmierdziele! Dzisiaj mamy ważną noc!
Nie zamierzał teraz chować przed nimi swojego oblicza. Nie było na to czasu.
Tak więc zobaczyli przed sobą lekko przygarbioną postać (co wyglądało na umyślny zabieg), ubraną niemal całkowicie na czarno. Miało to dwie funkcje – pozwalało lepiej zlewać się z cieniem, oraz powodowało „radosną” reakcję, połączone z ukazaniem jego twarzy. Tą niestety skrywał kaptur bluzy, zapiętej niemal pod samą szyję. Dało się widzieć tylko kawałek koszuli, na której nowicjusz spostrzegł poziome białe i czarne paski. Buty Panina były zwykłymi Adidasami, choć zauważalnie starymi. No i niemiłosiernie zabłoconymi. Jego spodnie były czarne tak jak bluza, oraz lekko przyduże na wampira. Za to musiało się w nich wygodnie biegać.
- Mam tu coś dla was, co trochę złagodzi wasz ból. Wielu oddało życie bym mógł to zdobyć, więc docencie ich ofiarę. – Wampir zaśmiał się, po czym podsunął przytomnemu neonacie słoik z vitae.
Wampira obudził zapach mięty. Kolejna przydatna rzecz, która potrafiła przerwać błogi stan snu. Z jednej strony przydatna, z drugiej praktycznie nie – niewielu znało położenie tego miejsca. Wszyscy nie żyli.
„Pora się wybrać na przywitanie nowicjuszom. Jeśli przeżyli, w co wątpię.”
Zdejmując stonogę ze swojej bluzy, Antonij założył kaptur na twarz i ruszył ku tunelowemu wyjściu. W tym miejscu mógł wreszcie czuć się jak prawdziwy on, nie kryjący się, i nie udawający kogoś innego.
Zanim wyszedł, zabrał ze sobą mały słoik po konfiturach. Był on wypełniony po brzegi ciemno fioletową cieczą, która na pewno spodoba się młodym.
Drogę w kanałach znajdował bez trudu – nic dziwnego, spędził tu większość swojego nie-życia. Nie obchodziły go nieczystości, błoto czy spacerujące tu i ówdzie szczury. Zdążył przywyknąć do tego widoku. Szedł dalej, odnajdując drogę którą przybył wczoraj.
„Ach, to miejsce budzi tyle wspomnień!”
I rzeczywiście. W zeszłym tygodniu jakiś bezdomny, szukający miejsca na noc, zobaczył Panina w tych kanałach.
Wampir zaklął cicho, potykając się o coś. Zawsze zapominał o tych cholernych zwłokach.
Wreszcie w końcu dotarł do „leża” neonatów. Nie wyglądali mu na wyschniętych, choć może trochę… Głodnych. Dobrze że zabrał ze sobą krew. Muszą się posilić zanim przedstawi ich Księciu. Zresztą, Antonij nie był wielce zaskoczony że ich tu zauważył. Byłby, gdyby przespany dzień nie zostawił śladu na ich psychice.
- Pobudka śmierdziele! Dzisiaj mamy ważną noc!
Nie zamierzał teraz chować przed nimi swojego oblicza. Nie było na to czasu.
Tak więc zobaczyli przed sobą lekko przygarbioną postać (co wyglądało na umyślny zabieg), ubraną niemal całkowicie na czarno. Miało to dwie funkcje – pozwalało lepiej zlewać się z cieniem, oraz powodowało „radosną” reakcję, połączone z ukazaniem jego twarzy. Tą niestety skrywał kaptur bluzy, zapiętej niemal pod samą szyję. Dało się widzieć tylko kawałek koszuli, na której nowicjusz spostrzegł poziome białe i czarne paski. Buty Panina były zwykłymi Adidasami, choć zauważalnie starymi. No i niemiłosiernie zabłoconymi. Jego spodnie były czarne tak jak bluza, oraz lekko przyduże na wampira. Za to musiało się w nich wygodnie biegać.
- Mam tu coś dla was, co trochę złagodzi wasz ból. Wielu oddało życie bym mógł to zdobyć, więc docencie ich ofiarę. – Wampir zaśmiał się, po czym podsunął przytomnemu neonacie słoik z vitae.
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
