[Świat Mroku] Chicago

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
[Świat Mroku] Chicago
Każdy nowy dzień zaczyna się głęboką nocą.
— Robert Allen Zimmerman
Obłoki pary i dymu unoszą się nad wieżowcami. Ostatnie promienie słońca odbijają się od szyb szklanych drapaczy chmur, rażąc swoją ostrością ludzi wewnątrz.
Setki metrów niżej, tysiące samochodów przeplatają się przez misterną pętlę. Ludzie jadący do pracy, lub wracający z niej. Także ludzie jadący do rodziny, do bliskich lub do kochanek. Są tam też ludzie jadący by spotkać własną śmierć, by stać się jedynie numerem w statystyce wypadków samochodowych.
W powietrzu unosi się gama zapachów – od delikatnego aromatu kawy, po silny smród spalin i benzyny. Parki są zapełnione, zarówno zakochanymi parami, jak i ćwierkającymi ptaszkami. Zarówno bezdomnymi układającymi się na ławkach, jak i zdychającymi z głodu zwierzętami.
Słońce zachodzi, uraczając mieszkańców miasta swoimi jaskrawymi kolorami, przepowiadając nadejście nocy. Jego promienie łaskoczą teraz Sears Tower, kolorując jedną ze ścian kolosa na żółto.
Oko głupca uznałoby że metropolia układa się do snu. Nic bardziej mylnego, Wietrzne Miasto dopiero się budzi…
Burning now I bring you Hell!
Wrzask kobiety! Ktoś ją ściga – kto? Jej głos rozchodzi się wśród betonowych ścian, odbijając echem. Biegnie przez kałuże, obijając się co chwila o sznury z bielizną, zawieszone pomiędzy blokami mieszkalnymi. Trzeba było dziś nie wybierać drogi na skróty…
Oh, burning now I bring you Hell!
Potyka się! Upada prosto na twarz. W kałuży odbija się jej blade oblicze, które nie czyni jej zbytnio atrakcyjną. Kosmyki jasnych włosów opadły jej w nieładzie na twarz, teraz zapłakaną i wykrzywioną w grymasie przerażenia.
Read me tonight, when the warnings said leave a shudder upon you,
Running from all that you feared in your life.
Soul of the night, when the sun mislead hear the horror upon you,
Marking the moment to straying in my…
Ghost of a life!
And I can't get round the way you left me out in the open,
To leave me to die!
Czemu nie mogła wezwać taksówki!? Czemu była taka głupia i szła dziś skrótem!? Jej lenistwo ją zgubiło – ktoś zaczął ją śledzić parę minut temu. Kiedy przyśpieszyła kroku, prześladowca zaczął biec. Obejrzała się – miał w ręku nóż.
So how can I, forget the way you lead me through the path into Heaven,
To leave me behind!
Now I can stay behind
Save me, from wreaking my vengeance
Upon you, to killing more than I can tell
Burning now I bring you Hell!
Oh, burning now I bring you Hell!
Wstaje pośpiesznie, czując jak stopa ślizga się jej na niepewnym podłożu. Ale prześladowca jest już za nią! Chwyta ją w pasie, zaciskając drugą rękę wokół jej szyi!
Dziewczyna wierzga się, krzycząc z całych sił. Czuje jak zimny nóż przesuwa się w kierunku jej bioder… Zaczyna szlochać, jęcząc przy tym błagalnie. Jej napastnik – zakapturzony mężczyzna – rzuca ją brutalnie na ziemię, przytrzymując stopą. Ręce wracają mu do spodni. Chwilę później kładzie się na kobiecie.
Rozpaczliwy wrzask ofiary przeszywa nocne powietrze.
Free me tonight, as the animal kings breathe their terror upon you,
Caught in the moment, engaging in my…
Bloodlust tonight, now I can't control my unbalanced soul,
Get back from me demon, or be exorcised!
Okno pobliskiego budynku świeci się na żółto, jakaś zaciemniona postać wyszukuje źródła jęków. Dostrzega dziewczynę!
Stoi przez chwilę, po czym gasi światło.
Nagle jakiś cień porusza się gwałtownie za napastnikiem! Ten, pokryty potem swoim i ofiary, nie zwraca nań uwagi.
Do czasu gdy para silnych rąk nie podrywa go do góry, zrzucając z bladej blondynki.
Now I can stay behind
Save me, from wreaking my vengeance
Upon you, to killing more than I can tell
Burning now I bring you Hell!
Leżąca dziewczyna słyszy za sobą odgłosy szamotaniny. Natychmiast wstaje, zamierzając uciekać. Jęcząc ze strachu, dźwiga się na równe nogi, od razu rzucając się przed siebie.
Lecz zaraz nagłe ukłucie paraliżuje jej plecy. Bez wydania najcichszego dźwięku upada ponownie. Czuje jak potworne pieczenie przeszywa jej ciało, zaś nozdrza wypełnia zapach brudnego zaułka… i krwi. Sięga ręką za siebie, czując jak coś wystaje z jej pleców.
Napastnik musiał rzucić w nią nożem. Zemdlała, a ciemność przesłoniła jej umysł… Kolory się rozmyły, zapachy rozwiały, a dźwięki ucichły.
All my emotion and all my integrity,
All that you've taken from me.
All my emotion and all my integrity,
All that you've taken from me!
Obudziła ją straszna żądza. Nie widziała, ani nie była świadoma co czyni. Wiedziała tylko to, że gdy już się przebudziła to nadal była tam, w pechowej alejce.
Z tą różnicą że po napastniku nie było ani śladu. Wokół było pełno czerwonej farby. Robotnicy musieli rozlać ją gdy malowali budynek… Tak, to na pewno to.
Drgnęła. Dopiero teraz zorientowała się że stoi nad nią dwóch mężczyzn. Czyżby bandyta powrócił!?
Jeden z nieznajomych wpatrywał się w nią, zaś w jego oczach malowała się… Adoracja. Drugi z nich – zdecydowanie starszy – zachowywał niewzruszoną, kamienną minę. Po chwili jednak uśmiechnął się, szczerząc nienaturalnie długie kły.
Wyciągnął ku niej dłoń.
- Powstań moja droga.
Drugi także się uśmiechnął. Jego zielone oczy błysnęły drapieżnie w ciemności. Mogła przysiąść że było coś… Nienaturalnego, w jego wyglądzie. Po chwili odezwał się i on, wypowiadając słowa których znaczenie zrozumiała znacznie później.
- Moje dziecko…
Oh, burning now I bring you Hell!
CHICAGO
Epizod I: Włoska kolacja
13 Maja, 1991 rok.
Muzyka, taniec i śpiew! Kolejne pary wychodzą na parkiet, oddając się magii delikatnych dźwięków pianina i skrzypiec. Młoda, elegancko ubrana włoszka śpiewa coś w swoim ojczystym języku. Cokolwiek to jest, wypada naprawdę świetnie.
Wokół goście śmieją się, piją wino i szampana! Trzy stoły rozstawione w równych rządkach, każdy zapełniony gracją, elegancją i wyśmienitymi potrawami. Wyśmienity kurczak, zupy – grzybowa i rosołek -, owoce morza… Oraz specjalność zakładu – prawdziwe, Włoskie spaghetti!
Sala udekorowana wstążkami i balonami, zaś wielka czerwona wstążka wita nowoprzybyłych napisem:
Sto lat Wujku Vito!
- Nie lepiej było zmienić na tysiąc?
Zaśmiał się jakiś młodzik z przewieszoną przez ramię marynarką. Podszedł do ostatniego stołu, z którego można było oglądać całą przyciemnioną salę. A podszedł on do starego, wychudzonego mężczyzny, który głaskając rudego kota, odbierał prezenty od gości. Młodzik nachylił się przed starym, całując go w jego sygnet.
- Don Giovanni.
Szepnął, uniżając pokornie czoło. Stary wykrzywił usta w czymś, co miało przypominać uśmiech, po czym ucałował nadstawione czoło (odgarniając wcześniej czuprynę czarnych włosów).
Gdy młody odszedł, Vito odwrócił się ku reszcie gości którzy zajmowali miejsca przy stole. A dokładniej do czwórki jego gości, od razu wyróżniających się spośród tłumu Włochów.
Miejsce niedaleko starego Dona zajmował inny starszy mężczyzna, równie wychudzony. I podobnie jak tamten, ten także miał elegancko uczesane siwe włosy, oraz podobny odcień skóry.
Różnica nie była dostrzegalna na pierwszy rzut oka. A właśnie w spojrzeniu trzeba było jej szukać… W lustrującym, skupionym wzroku, zapowiadającym nadchodzące kłopoty.
Miejsca obok ubranego w garnitur starca zajmowały dwie panie. Różniły się całkowicie wyglądem (z wyjątkiem szczupłej, niemalże chudej figury). Jedna blondynka, druga włosy ma czarne. Uroda jednej wskazuje na Słowiańskie korzenie, podczas gdy druga jest bezdyskusyjnie Azjatką. Obydwie ubrane w ponętne, czarne suknie, zapewne prezenty od starego.
Tymczasem za tą trójką stał i czwarty oryginalny gość. I kiedy oryginalność się zaczyna, u niego przeradzała swoje znaczenie, tak że stawała się wręcz paradoksem. Ubiór świetnie pasował do ciężko pracującego Włocha – stary, brązowy garnitur, tego samego koloru krawat a do tego ciemne spodnie, trochę przyduże jak na właściciela. Ale jednocześnie aura tej osoby, oraz niesmacznie przykryte włosami czoło, dawała dziwne wrażenie że jest to przybysz z innej planety.
Don Vito Giovanni odchrząknął, zwracając uwagę drugiego starca. Reszta Włochów siedzących przy stole nagle przerwała swoje rozmowy, a ich wzrok zwrócił się ku dwójce mężczyzn.
- Przejdźmy do interesów Angusie… Mówiłeś że interesuje cię kupno olbrzymiej –
Przerwał, a jego wzrok odpłynął gdzieś w dal, jakby sprawdzając czy nikt spoza stołu nie podsłuchuje rozmowy.
- … Ilości kokainy. Mogę ci wskazać odpowiednie osoby, które zajmują się sprzedażą. Ale ciebie mój drogi, z pewnością nie interesują drobni dilerzy, dosypujący mąkę do towaru, byle tylko dzieciaki wracały do nich po więcej?
Angus pokręcił głową. Na jego twarz przebił uśmiech.
- Mogę zrobić coś więcej. Mogę ci dostarczyć towar z najwyższej półki, jakiego żaden zasrany ćpun nigdy nie zasmakował. Mogę sprzedać ci kokainę prosto z mojej *prywatnej* fabryczki. Co ty na to…?
Angus McLean otworzył usta, wyrażając teatralne zaskoczenie.
Lecz nim je domyka, potężny huk wysadza drzwi! Do środka wbiega tuzin ubranych w kombinezony postaci! Natychmiast łapią dwójkę ochroniarzy i rzucają na podłogę!
- Wszyscy na ziemię! Nie ruszać się!
Członkowie oddziału antyterrorystycznego przebiegają przez środek sali!
Kot ucieka z kolan Wujka Vita, gdy jeden z komandosów pcha go na podłogę.
Ale co z Angusem i resztą?
6 Maja, 1991 rok.
- Dobrze się czujesz…? Na pewno, w końcu to najlepsze lekarstwo na świecie.
Anna obudziła się. Musiała ponownie zasnąć gdy dwójka mężczyzn wniosła ją do samochodu. A raczej do eleganckiej, czarnej limuzyny. Położyli ją na tylnim siedzeniu, sami zaś zajęli miejsca przed nią. Wpatrywali się w kobietę całą drogę, mówiąc coś co chwila. Ale ona nie słuchała… Czuła teraz rzeczy których nie była w stanie wyjaśnić.
Co się właściwie stało? Kim oni byli? Gdzie jadą? Co z tamtym napastnikiem?
Te i wiele innych pytań atakowało jej umysł, nie dając spokoju myślom. Co chwila przejeżdżali obok jakiejś latarni, zaś jej światło muskało przez szyby blade oblicze Anny.
Tymczasem jej zbawiciele pozostawali w cieniu. Czy robili to umyślnie? Nie wiedziała, choć ciekawość graniczyła teraz u niej z agresją. Wszystko ją bolało, czuła przeraźliwie zimno.
Nagle zdała sobie z czegoś sprawę. Szybko sięga ręką do tyłu, wyginając ją by dotknąć pleców.
Po nożu nie ma śladu. Co ciekawsze, po ranie także.
Wstała, oddychając głęboko, wodząc paniczne wzrokiem po wnętrzu auta. Widząc jak jej pierś unosi się i opada, jeden z mężczyzn zaśmiał się głośno.
Gdy z głośnika wbudowanego w siedzenie rozległ się głos, dziewczyna podskoczyła. Drugi z mężczyzn – Angus – spokojnie wysłuchał meldunku szofera.
- Jesteśmy na miejscu.
- Bardzo szybko Hektorze, jesteś pewien że jechałeś ulicą?
Nikt mu nie odpowiedział. Za to limuzyna faktycznie się zatrzymała. Po chwili drzwi się otworzyły, a stanął w nich ubrany w przyduży, czarny garnitur mężczyzna, który najwidoczniej nie znał wielu zastosowań grzebienia.
Lisa, właścicielka klubu do którego zajechali, prosiła o wizytę Angusa. A znając sposób prowadzenia interesów w Rodzinie, na pewno nie było to zaproszenie na kawę.
Zhou szła uliczką, nucąc wesoło niedawno zasłyszaną piosenkę. Znajdowała się teraz niedaleko klubu nocnego „Etna”. Przed sobą widziała jasną ulicę, oświeconą światłem latarni. Niedaleko niej znajdowało się tylnie wyjście z klubu, którego nikt nie pilnował. Nigdy nie była w takim miejscu jak to. W dodatku każdy Amerykanin uważał takie miejsca za wynalazek ich nacji.
Uśmiechnęła się do siebie, gdy ta myśl przeszyła jej umysł niczym strzała. Wysnuła pewien wniosek, ale jego treść zachowała tylko dla siebie.
Idąc tak, do tej pory nie zwracała uwagi na szczegóły otoczenia. Teraz nagle dostrzegła samotną postać, stojącą tuż przy ulicy, lecz cały czas kryjącą się w mroku alejki.
Długa, czarna limuzyna zatrzymała się na uboczu. Zhou raz jeszcze skierowała oczy ku postaci, która zdawała się obserwować pojazd.
Nagle, owa postać wyciągnęła z kieszeni kurtki rewolwer. Wycelowała go, gdy z auta zaczęli wychodzić ludzie.
— Robert Allen Zimmerman
Obłoki pary i dymu unoszą się nad wieżowcami. Ostatnie promienie słońca odbijają się od szyb szklanych drapaczy chmur, rażąc swoją ostrością ludzi wewnątrz.
Setki metrów niżej, tysiące samochodów przeplatają się przez misterną pętlę. Ludzie jadący do pracy, lub wracający z niej. Także ludzie jadący do rodziny, do bliskich lub do kochanek. Są tam też ludzie jadący by spotkać własną śmierć, by stać się jedynie numerem w statystyce wypadków samochodowych.
W powietrzu unosi się gama zapachów – od delikatnego aromatu kawy, po silny smród spalin i benzyny. Parki są zapełnione, zarówno zakochanymi parami, jak i ćwierkającymi ptaszkami. Zarówno bezdomnymi układającymi się na ławkach, jak i zdychającymi z głodu zwierzętami.
Słońce zachodzi, uraczając mieszkańców miasta swoimi jaskrawymi kolorami, przepowiadając nadejście nocy. Jego promienie łaskoczą teraz Sears Tower, kolorując jedną ze ścian kolosa na żółto.
Oko głupca uznałoby że metropolia układa się do snu. Nic bardziej mylnego, Wietrzne Miasto dopiero się budzi…
Burning now I bring you Hell!
Wrzask kobiety! Ktoś ją ściga – kto? Jej głos rozchodzi się wśród betonowych ścian, odbijając echem. Biegnie przez kałuże, obijając się co chwila o sznury z bielizną, zawieszone pomiędzy blokami mieszkalnymi. Trzeba było dziś nie wybierać drogi na skróty…
Oh, burning now I bring you Hell!
Potyka się! Upada prosto na twarz. W kałuży odbija się jej blade oblicze, które nie czyni jej zbytnio atrakcyjną. Kosmyki jasnych włosów opadły jej w nieładzie na twarz, teraz zapłakaną i wykrzywioną w grymasie przerażenia.
Read me tonight, when the warnings said leave a shudder upon you,
Running from all that you feared in your life.
Soul of the night, when the sun mislead hear the horror upon you,
Marking the moment to straying in my…
Ghost of a life!
And I can't get round the way you left me out in the open,
To leave me to die!
Czemu nie mogła wezwać taksówki!? Czemu była taka głupia i szła dziś skrótem!? Jej lenistwo ją zgubiło – ktoś zaczął ją śledzić parę minut temu. Kiedy przyśpieszyła kroku, prześladowca zaczął biec. Obejrzała się – miał w ręku nóż.
So how can I, forget the way you lead me through the path into Heaven,
To leave me behind!
Now I can stay behind
Save me, from wreaking my vengeance
Upon you, to killing more than I can tell
Burning now I bring you Hell!
Oh, burning now I bring you Hell!
Wstaje pośpiesznie, czując jak stopa ślizga się jej na niepewnym podłożu. Ale prześladowca jest już za nią! Chwyta ją w pasie, zaciskając drugą rękę wokół jej szyi!
Dziewczyna wierzga się, krzycząc z całych sił. Czuje jak zimny nóż przesuwa się w kierunku jej bioder… Zaczyna szlochać, jęcząc przy tym błagalnie. Jej napastnik – zakapturzony mężczyzna – rzuca ją brutalnie na ziemię, przytrzymując stopą. Ręce wracają mu do spodni. Chwilę później kładzie się na kobiecie.
Rozpaczliwy wrzask ofiary przeszywa nocne powietrze.
Free me tonight, as the animal kings breathe their terror upon you,
Caught in the moment, engaging in my…
Bloodlust tonight, now I can't control my unbalanced soul,
Get back from me demon, or be exorcised!
Okno pobliskiego budynku świeci się na żółto, jakaś zaciemniona postać wyszukuje źródła jęków. Dostrzega dziewczynę!
Stoi przez chwilę, po czym gasi światło.
Nagle jakiś cień porusza się gwałtownie za napastnikiem! Ten, pokryty potem swoim i ofiary, nie zwraca nań uwagi.
Do czasu gdy para silnych rąk nie podrywa go do góry, zrzucając z bladej blondynki.
Now I can stay behind
Save me, from wreaking my vengeance
Upon you, to killing more than I can tell
Burning now I bring you Hell!
Leżąca dziewczyna słyszy za sobą odgłosy szamotaniny. Natychmiast wstaje, zamierzając uciekać. Jęcząc ze strachu, dźwiga się na równe nogi, od razu rzucając się przed siebie.
Lecz zaraz nagłe ukłucie paraliżuje jej plecy. Bez wydania najcichszego dźwięku upada ponownie. Czuje jak potworne pieczenie przeszywa jej ciało, zaś nozdrza wypełnia zapach brudnego zaułka… i krwi. Sięga ręką za siebie, czując jak coś wystaje z jej pleców.
Napastnik musiał rzucić w nią nożem. Zemdlała, a ciemność przesłoniła jej umysł… Kolory się rozmyły, zapachy rozwiały, a dźwięki ucichły.
All my emotion and all my integrity,
All that you've taken from me.
All my emotion and all my integrity,
All that you've taken from me!
Obudziła ją straszna żądza. Nie widziała, ani nie była świadoma co czyni. Wiedziała tylko to, że gdy już się przebudziła to nadal była tam, w pechowej alejce.
Z tą różnicą że po napastniku nie było ani śladu. Wokół było pełno czerwonej farby. Robotnicy musieli rozlać ją gdy malowali budynek… Tak, to na pewno to.
Drgnęła. Dopiero teraz zorientowała się że stoi nad nią dwóch mężczyzn. Czyżby bandyta powrócił!?
Jeden z nieznajomych wpatrywał się w nią, zaś w jego oczach malowała się… Adoracja. Drugi z nich – zdecydowanie starszy – zachowywał niewzruszoną, kamienną minę. Po chwili jednak uśmiechnął się, szczerząc nienaturalnie długie kły.
Wyciągnął ku niej dłoń.
- Powstań moja droga.
Drugi także się uśmiechnął. Jego zielone oczy błysnęły drapieżnie w ciemności. Mogła przysiąść że było coś… Nienaturalnego, w jego wyglądzie. Po chwili odezwał się i on, wypowiadając słowa których znaczenie zrozumiała znacznie później.
- Moje dziecko…
Oh, burning now I bring you Hell!
CHICAGO
Epizod I: Włoska kolacja
13 Maja, 1991 rok.
Muzyka, taniec i śpiew! Kolejne pary wychodzą na parkiet, oddając się magii delikatnych dźwięków pianina i skrzypiec. Młoda, elegancko ubrana włoszka śpiewa coś w swoim ojczystym języku. Cokolwiek to jest, wypada naprawdę świetnie.
Wokół goście śmieją się, piją wino i szampana! Trzy stoły rozstawione w równych rządkach, każdy zapełniony gracją, elegancją i wyśmienitymi potrawami. Wyśmienity kurczak, zupy – grzybowa i rosołek -, owoce morza… Oraz specjalność zakładu – prawdziwe, Włoskie spaghetti!
Sala udekorowana wstążkami i balonami, zaś wielka czerwona wstążka wita nowoprzybyłych napisem:
Sto lat Wujku Vito!
- Nie lepiej było zmienić na tysiąc?
Zaśmiał się jakiś młodzik z przewieszoną przez ramię marynarką. Podszedł do ostatniego stołu, z którego można było oglądać całą przyciemnioną salę. A podszedł on do starego, wychudzonego mężczyzny, który głaskając rudego kota, odbierał prezenty od gości. Młodzik nachylił się przed starym, całując go w jego sygnet.
- Don Giovanni.
Szepnął, uniżając pokornie czoło. Stary wykrzywił usta w czymś, co miało przypominać uśmiech, po czym ucałował nadstawione czoło (odgarniając wcześniej czuprynę czarnych włosów).
Gdy młody odszedł, Vito odwrócił się ku reszcie gości którzy zajmowali miejsca przy stole. A dokładniej do czwórki jego gości, od razu wyróżniających się spośród tłumu Włochów.
Miejsce niedaleko starego Dona zajmował inny starszy mężczyzna, równie wychudzony. I podobnie jak tamten, ten także miał elegancko uczesane siwe włosy, oraz podobny odcień skóry.
Różnica nie była dostrzegalna na pierwszy rzut oka. A właśnie w spojrzeniu trzeba było jej szukać… W lustrującym, skupionym wzroku, zapowiadającym nadchodzące kłopoty.
Miejsca obok ubranego w garnitur starca zajmowały dwie panie. Różniły się całkowicie wyglądem (z wyjątkiem szczupłej, niemalże chudej figury). Jedna blondynka, druga włosy ma czarne. Uroda jednej wskazuje na Słowiańskie korzenie, podczas gdy druga jest bezdyskusyjnie Azjatką. Obydwie ubrane w ponętne, czarne suknie, zapewne prezenty od starego.
Tymczasem za tą trójką stał i czwarty oryginalny gość. I kiedy oryginalność się zaczyna, u niego przeradzała swoje znaczenie, tak że stawała się wręcz paradoksem. Ubiór świetnie pasował do ciężko pracującego Włocha – stary, brązowy garnitur, tego samego koloru krawat a do tego ciemne spodnie, trochę przyduże jak na właściciela. Ale jednocześnie aura tej osoby, oraz niesmacznie przykryte włosami czoło, dawała dziwne wrażenie że jest to przybysz z innej planety.
Don Vito Giovanni odchrząknął, zwracając uwagę drugiego starca. Reszta Włochów siedzących przy stole nagle przerwała swoje rozmowy, a ich wzrok zwrócił się ku dwójce mężczyzn.
- Przejdźmy do interesów Angusie… Mówiłeś że interesuje cię kupno olbrzymiej –
Przerwał, a jego wzrok odpłynął gdzieś w dal, jakby sprawdzając czy nikt spoza stołu nie podsłuchuje rozmowy.
- … Ilości kokainy. Mogę ci wskazać odpowiednie osoby, które zajmują się sprzedażą. Ale ciebie mój drogi, z pewnością nie interesują drobni dilerzy, dosypujący mąkę do towaru, byle tylko dzieciaki wracały do nich po więcej?
Angus pokręcił głową. Na jego twarz przebił uśmiech.
- Mogę zrobić coś więcej. Mogę ci dostarczyć towar z najwyższej półki, jakiego żaden zasrany ćpun nigdy nie zasmakował. Mogę sprzedać ci kokainę prosto z mojej *prywatnej* fabryczki. Co ty na to…?
Angus McLean otworzył usta, wyrażając teatralne zaskoczenie.
Lecz nim je domyka, potężny huk wysadza drzwi! Do środka wbiega tuzin ubranych w kombinezony postaci! Natychmiast łapią dwójkę ochroniarzy i rzucają na podłogę!
- Wszyscy na ziemię! Nie ruszać się!
Członkowie oddziału antyterrorystycznego przebiegają przez środek sali!
Kot ucieka z kolan Wujka Vita, gdy jeden z komandosów pcha go na podłogę.
Ale co z Angusem i resztą?
6 Maja, 1991 rok.
- Dobrze się czujesz…? Na pewno, w końcu to najlepsze lekarstwo na świecie.
Anna obudziła się. Musiała ponownie zasnąć gdy dwójka mężczyzn wniosła ją do samochodu. A raczej do eleganckiej, czarnej limuzyny. Położyli ją na tylnim siedzeniu, sami zaś zajęli miejsca przed nią. Wpatrywali się w kobietę całą drogę, mówiąc coś co chwila. Ale ona nie słuchała… Czuła teraz rzeczy których nie była w stanie wyjaśnić.
Co się właściwie stało? Kim oni byli? Gdzie jadą? Co z tamtym napastnikiem?
Te i wiele innych pytań atakowało jej umysł, nie dając spokoju myślom. Co chwila przejeżdżali obok jakiejś latarni, zaś jej światło muskało przez szyby blade oblicze Anny.
Tymczasem jej zbawiciele pozostawali w cieniu. Czy robili to umyślnie? Nie wiedziała, choć ciekawość graniczyła teraz u niej z agresją. Wszystko ją bolało, czuła przeraźliwie zimno.
Nagle zdała sobie z czegoś sprawę. Szybko sięga ręką do tyłu, wyginając ją by dotknąć pleców.
Po nożu nie ma śladu. Co ciekawsze, po ranie także.
Wstała, oddychając głęboko, wodząc paniczne wzrokiem po wnętrzu auta. Widząc jak jej pierś unosi się i opada, jeden z mężczyzn zaśmiał się głośno.
Gdy z głośnika wbudowanego w siedzenie rozległ się głos, dziewczyna podskoczyła. Drugi z mężczyzn – Angus – spokojnie wysłuchał meldunku szofera.
- Jesteśmy na miejscu.
- Bardzo szybko Hektorze, jesteś pewien że jechałeś ulicą?
Nikt mu nie odpowiedział. Za to limuzyna faktycznie się zatrzymała. Po chwili drzwi się otworzyły, a stanął w nich ubrany w przyduży, czarny garnitur mężczyzna, który najwidoczniej nie znał wielu zastosowań grzebienia.
Lisa, właścicielka klubu do którego zajechali, prosiła o wizytę Angusa. A znając sposób prowadzenia interesów w Rodzinie, na pewno nie było to zaproszenie na kawę.
Zhou szła uliczką, nucąc wesoło niedawno zasłyszaną piosenkę. Znajdowała się teraz niedaleko klubu nocnego „Etna”. Przed sobą widziała jasną ulicę, oświeconą światłem latarni. Niedaleko niej znajdowało się tylnie wyjście z klubu, którego nikt nie pilnował. Nigdy nie była w takim miejscu jak to. W dodatku każdy Amerykanin uważał takie miejsca za wynalazek ich nacji.
Uśmiechnęła się do siebie, gdy ta myśl przeszyła jej umysł niczym strzała. Wysnuła pewien wniosek, ale jego treść zachowała tylko dla siebie.
Idąc tak, do tej pory nie zwracała uwagi na szczegóły otoczenia. Teraz nagle dostrzegła samotną postać, stojącą tuż przy ulicy, lecz cały czas kryjącą się w mroku alejki.
Długa, czarna limuzyna zatrzymała się na uboczu. Zhou raz jeszcze skierowała oczy ku postaci, która zdawała się obserwować pojazd.
Nagle, owa postać wyciągnęła z kieszeni kurtki rewolwer. Wycelowała go, gdy z auta zaczęli wychodzić ludzie.
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Zhou Wang Bao
I got my pride and that's all I need
I'll make you bleed with another blow without the radio
don't take advantage of this process
you might have to digest a blade, made for your ass to fade
I'm living on instinct
never think when I'm rushin' bones crushin'
when I put your sorry ass in a package
you piece a shit sealed and delivered from a savage
and now you sweat because you're going down
Dziwnie radosna melodia - choć to może za duże słowo dla tej melorecytacji - do tych słów.
Człowiek. Czemu on tak wpatruje się w tych w limuzynie?
Zhou podnosi drobne dłonie o długich palcach do głowy. Poprawia czarne, lśniące włosy zwinięte w kok.
Wyciąga rewolwer?
Różnokolorowe trampki zaczynają nieść wampirzycę szybciej i ciszej, w jego kierunku. Na wszelki wypadek.
Długie rękawy jedwabnej bluzki powiewają lekko.
Celuje. Teraz wszystko staje się jasne.
Cichy furkot jedwabnych, czarnych spodni o rozeszarzanych nogawkach nie miał szans zwrócić uwagi skupionego na celowaniu człowieka.
Człowieka?
I czy niziutka Azjatka dopadnie go i pozbawi przytomności ciosem w kark, nim ten zdąży wystrzelić?
I got my pride and that's all I need
I'll make you bleed with another blow without the radio
don't take advantage of this process
you might have to digest a blade, made for your ass to fade
I'm living on instinct
never think when I'm rushin' bones crushin'
when I put your sorry ass in a package
you piece a shit sealed and delivered from a savage
and now you sweat because you're going down
Dziwnie radosna melodia - choć to może za duże słowo dla tej melorecytacji - do tych słów.
Człowiek. Czemu on tak wpatruje się w tych w limuzynie?
Zhou podnosi drobne dłonie o długich palcach do głowy. Poprawia czarne, lśniące włosy zwinięte w kok.
Wyciąga rewolwer?
Różnokolorowe trampki zaczynają nieść wampirzycę szybciej i ciszej, w jego kierunku. Na wszelki wypadek.
Długie rękawy jedwabnej bluzki powiewają lekko.
Celuje. Teraz wszystko staje się jasne.
Cichy furkot jedwabnych, czarnych spodni o rozeszarzanych nogawkach nie miał szans zwrócić uwagi skupionego na celowaniu człowieka.
Człowieka?
I czy niziutka Azjatka dopadnie go i pozbawi przytomności ciosem w kark, nim ten zdąży wystrzelić?
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Bosman
- Posty: 2074
- Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
- Numer GG: 6094143
- Lokalizacja: Roanapur
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Angus McLean
Angus pozwolił Hektorowi otworzyć sobie drzwi. Gdy szofer go wypuścił z gracją wysiadł z limuzyny. Za nim wysiadł Dedal. Wtedy zauważyli mężczyznę z rewolwerem. Nawet na moment nie tracąc zimnej krwi Angus dał gestem znać, aby Hektor go zasłonił. Okazało się jednak, że i ta ostrożność nie była potrzebna. Nie wiadomo skąd za uzbrojonym mężczyzną pojawiła się niewielka Azjatka, która zręcznym ciosem w kark pozbawiła go przytomności. Szkot przyglądał się temu z umiarkowanym zainteresowaniem, w Chicago ani napady z bronią w ręku ani zamachy na przedstawicieli finansowej śmietanki nie były niczym niezwykłym, zwłaszcza jak mieszkało się w nim tak długo. Niemniej wrodzona ostrożność kazała mu zbadać tę sprawę, w końcu nie przeżyłby tyle gdyby bagatelizował takie ataki na swoją osobę. Na to jednak przyjdzie czas. Teraz musi się zając leżącą w limuzynie dziewczyną oraz dowiedzieć, czego chce od niego Lisa. Najpierw jednak trzeba podziękować przypadkowej wybawicielce. Szedł pewnym, sprężystym krokiem a mimo wszystko w ręce trzymał laskę, która miarowo stukała o bruk. Nie można zaprzeczyć, że czarne, wypolerowane do połysku drewno w połączeniu ze złotą gałką na końcu idealnie pasowało do czarnego garnituru i dodawało mu stylu, tworząc przy tym image starego milionera, a może arystokraty, filantropa. - Dziękuję za pomoc pani... Właśnie, nie dosłyszałem imienia. - Nic dziwnego, skoro go nie podałam - śmiech dziewczyny - dziewczynki? - Miał w sobie coś... obcego. - Jestem Zhou. Zhou Wang Bao. - A zatem pani Zhou Wang Bao jeszcze raz bardzo dziękuję za to, że powstrzymałaś tego szaleńca nim nas wszystkich pozabijał. - Tu mężczyzna wskazał na Hektora i leżącą jeszcze w limuzynie Annę. - Może zdołam jakoś wyrazić swoją wdzięczność? Mam kilka rzeczy do załatwienia w klubie Etna, może pójdziesz tam z nami i gdy je załatwię ustalimy coś w tej sprawie. - Szkot bez kłopotu zauważył podejrzliwe spojrzenie Azjatki. Teatralnym niemal gestem klepnął się w głowę. - Ach, gdzież moje maniery. Nazywam się Angus McLean. - Powiedziawszy to szybkim ruchem wydobył skądś, zapewne z kieszeni garnituru, wizytówkę zawierającą wymienione imię i nazwisko oraz logo dużego holdingu. I nic więcej. - Angus? Jest pan Szkotem? - Uśmiechnęła się lekko, biorąc wizytówkę. - Sądzę, że mogę przystać na pana propozycję - jej uśmiech stał się nieco... filuterny. Angus popatrzył ciekawie na Azjatkę, po czym wskazał Hektorowi leżącego na ziemi mężczyznę i powiedział. - Hektorze, zabierz tego człowieka do Etny, sądzę, że będzie miał nam coś ciekawego do opowiedzenia. Potem skinął trzeciemu mężczyźnie i powiedział. - Weź dziewczynę i chodźmy. Pani przodem. - Tym razem zwrócił się do Zhou i szarmanckim gestem wskazał, aby poszła przed nim. Już bez przeszkód dotarli do klubu, w którym to Angus miał dowiedzieć się, w jakiej sprawie dzwoniła Lisa, kim był zamachowiec a także jakoś rozwiązać sytuację z dwiema kainitkami – jedną świeżo upieczoną i jedną najwyraźniej albo nową w mieście albo trzymającą się na uboczu.
Angus pozwolił Hektorowi otworzyć sobie drzwi. Gdy szofer go wypuścił z gracją wysiadł z limuzyny. Za nim wysiadł Dedal. Wtedy zauważyli mężczyznę z rewolwerem. Nawet na moment nie tracąc zimnej krwi Angus dał gestem znać, aby Hektor go zasłonił. Okazało się jednak, że i ta ostrożność nie była potrzebna. Nie wiadomo skąd za uzbrojonym mężczyzną pojawiła się niewielka Azjatka, która zręcznym ciosem w kark pozbawiła go przytomności. Szkot przyglądał się temu z umiarkowanym zainteresowaniem, w Chicago ani napady z bronią w ręku ani zamachy na przedstawicieli finansowej śmietanki nie były niczym niezwykłym, zwłaszcza jak mieszkało się w nim tak długo. Niemniej wrodzona ostrożność kazała mu zbadać tę sprawę, w końcu nie przeżyłby tyle gdyby bagatelizował takie ataki na swoją osobę. Na to jednak przyjdzie czas. Teraz musi się zając leżącą w limuzynie dziewczyną oraz dowiedzieć, czego chce od niego Lisa. Najpierw jednak trzeba podziękować przypadkowej wybawicielce. Szedł pewnym, sprężystym krokiem a mimo wszystko w ręce trzymał laskę, która miarowo stukała o bruk. Nie można zaprzeczyć, że czarne, wypolerowane do połysku drewno w połączeniu ze złotą gałką na końcu idealnie pasowało do czarnego garnituru i dodawało mu stylu, tworząc przy tym image starego milionera, a może arystokraty, filantropa. - Dziękuję za pomoc pani... Właśnie, nie dosłyszałem imienia. - Nic dziwnego, skoro go nie podałam - śmiech dziewczyny - dziewczynki? - Miał w sobie coś... obcego. - Jestem Zhou. Zhou Wang Bao. - A zatem pani Zhou Wang Bao jeszcze raz bardzo dziękuję za to, że powstrzymałaś tego szaleńca nim nas wszystkich pozabijał. - Tu mężczyzna wskazał na Hektora i leżącą jeszcze w limuzynie Annę. - Może zdołam jakoś wyrazić swoją wdzięczność? Mam kilka rzeczy do załatwienia w klubie Etna, może pójdziesz tam z nami i gdy je załatwię ustalimy coś w tej sprawie. - Szkot bez kłopotu zauważył podejrzliwe spojrzenie Azjatki. Teatralnym niemal gestem klepnął się w głowę. - Ach, gdzież moje maniery. Nazywam się Angus McLean. - Powiedziawszy to szybkim ruchem wydobył skądś, zapewne z kieszeni garnituru, wizytówkę zawierającą wymienione imię i nazwisko oraz logo dużego holdingu. I nic więcej. - Angus? Jest pan Szkotem? - Uśmiechnęła się lekko, biorąc wizytówkę. - Sądzę, że mogę przystać na pana propozycję - jej uśmiech stał się nieco... filuterny. Angus popatrzył ciekawie na Azjatkę, po czym wskazał Hektorowi leżącego na ziemi mężczyznę i powiedział. - Hektorze, zabierz tego człowieka do Etny, sądzę, że będzie miał nam coś ciekawego do opowiedzenia. Potem skinął trzeciemu mężczyźnie i powiedział. - Weź dziewczynę i chodźmy. Pani przodem. - Tym razem zwrócił się do Zhou i szarmanckim gestem wskazał, aby poszła przed nim. Już bez przeszkód dotarli do klubu, w którym to Angus miał dowiedzieć się, w jakiej sprawie dzwoniła Lisa, kim był zamachowiec a także jakoś rozwiązać sytuację z dwiema kainitkami – jedną świeżo upieczoną i jedną najwyraźniej albo nową w mieście albo trzymającą się na uboczu.
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 18 czerwca 2007, 13:22 przez Perzyn, łącznie zmieniany 1 raz.
Spłodził największe potwory - wielkiego wilka Fenrira, węża Midgardsorma i boginię umarłych Hel.
Nordycka Zielona Lewica

Nordycka Zielona Lewica


Re: [Świat Mroku] Chicago
Anna Barbara 'Ouzaru'
Czuła się co najmniej dziwnie i źle, a jej wybawiciele nie przypadli kobiecie do gustu. Ciężko było to zauważyć w minie i spojrzeniu Anny, może jedynie lekkie zniecierpliwienie. Zdołała opanować strach i wyrównać oddech, choć przyszło to z trudem i powoli. Zastanawiała się, czy nie podali jej czegoś. Cały świat wydawał się wyraźniejszy, ostrzejszy i bardziej... realny? Jakby nagle zrobiło się jego kilka razy więcej, niż do tej pory było. Limuzyna zatrzymała się i światło latarni wpadło przez okienko rażąc ją w oczy. Nigdy nie przepadała za światłem, w pokoju zawsze miała zasłonięte żaluzje i zasłonki. Mogła jedynie znieść blask lampki, ale to też tylko wtedy, gdy chciała czytać. Teraz jednak ten drobny promień światła był inny, doskonale widziała drobinki kurzu unoszące się w nim. Migotały różnymi barwami oświetlane przez niego, poruszały się leniwie w stojącym powietrzu. Nagle zawirowały jak szalone w makabrycznym tańcu i kobieta westchnęła rozmarzona zatracając się w tym pięknym widoku. Za blachą samochodu słyszała kroki i stukanie o bruk, dźwięki wibrowały w uszach i łaskotały przyjemnie. Były tak wyraźne, jakby to ona sama je powodowała...
Drobinki kurzu zawirowały powtórnie, gdy jakiś mężczyzna szybkim szarpnięciem otworzył drzwi koło jej głowy. Na chwilę wnętrze limuzyny zalała fala światła latarni, Anna mimowolnie zmrużyła oczy i syknęła niezadowolona. Odgłos przypominał bardziej prychnięcie kota szczerzącego swoje kły. Mężczyzna jakby na chwilę się zawahał. Spojrzał w błękitne oczy kobiety, która myślami zdawała się być w zupełnie innym świecie i wyciągnął ku niej rękę. Nie zareagowała, nawet nań nie spojrzała. Pochylił się więc i sięgnął wgłąb limuzyny starając się ją stamtąd wyjąć. Wzięcie na ręce czy wyciągnięcie jej okazało się trudniejsze niż myślał.
"Kim oni są?" - pomyślała pomału dochodząc do siebie. - "Powinni mnie zabrać na komisariat policji, bym mogła zgłosić napad, podać rysopis napastnika... czy cokolwiek w ten deseń! Ten stary jest jakiś dziwny, ale zielonooki... Nie, nie mam zamiaru więcej spoglądać w te oczy, ale jeśli będzie trzeba, wytrzymam jego spojrzenie i nie odwrócę wzroku. Ouzaru wytrzyma... Ciekawe, po co mnie tu przywieźli? Ech, zapewne po to samo, co chciał tamten." Wzdrygnęła się lekko na samo wspomnienie niedawnej napaści i zdziwiona zauważyła, jak niewiele pamięta z tego, co zaszło. "Czy udało mu się?" - te i inne myśli poczęły wirować w głowie kobiety z ogromną prędkością nie zatrzymując się ani na chwilę, by dać jej szansę głębszego zastanowienia się.
Z tego dziwnego stanu wyrwał ją dotyk szorstkiej dłoni. Wzdrygnęła się i przybrała swą twarz w wyraz głębokiego niezadowolenia.
- Nie dotykaj mnie! - syknęła do mężczyzny i odtrąciła jego rękę z całą siłą.
Słowa, chociaż wypowiedziane pośpiesznie nosiły ślady pięknego szkockiego akcentu, choć uroda Anny zdradzała zupełnie inne korzenie. Powoli usiadła, przytrzymała się rękoma ścian i ostrożnie wyszła. Nie czuła bólu w plecach, nogi miała sztywne i dziwnie stabilne. Jakby z kamienia wykute. Zamknęła drzwiczki od limuzyny i oparła się o nie ręką. Odwróciła się powoli w stronę lokalu przy okazji opierając się o samochód plecami. Powiodła wzrokiem po zebranych tu osobach, właśnie jakiś mężczyzna podnosił kogoś z chodnika i odciągał w stronę budynku. Niedaleko stał jeden z jej wybawicieli i jakaś Azjatka. Lekki uśmiech pojawił się na twarzy Anny, uwielbiała Azjatów. Będąc w Cambridge uczyła się chińskiego od swego przyjaciela, który ze względu na trudne imię kazał się nazywać Vincent. Kilka lat wcześniej pobierała lekcje japońskiego i nawet dobrze jej szło...
Teraz jednak nie było to ważne, uwagę Anny przykuł wyrazisty błysk na chodniku. Gdy się lepiej przyjrzała, dostrzegła leżący rewolwer ze wszystkimi jego szczegółami, zupełnie jakby trzymała go w ręce. Ciarki przeszły jej po plecach, jednak wyraz jej twarzy nie zmienił się nawet trochę.
"Narkotyki? Czy to co odczuwam, to działanie prochów?" - zastanowiła się i powiodła beznamiętnym wzrokiem po klubie. - "Czyżby moi wybawiciele chcieli mnie zaćpać i zrobić ze mnie dziwkę w tym lokalu? Cóż, interesujące..."
Po raz pierwszy usta kobiety wykrzywiły się w uśmiechu, który bardziej przypominał niewypowiedzianą drwinę. Postąpiła kilka kroków do przodu stukając wysokimi obcasami o chodnik, przy każdym ruchu lekko kołysała kształtnymi biodrami, a jej długie włosy swobodnie falowały wzdłuż szczupłych ramion. Zatrzymała się wysuwając jedną nogę do przodu i przerzucając ciężar ciała na lewe biodro oparła na nim rękę. Przetarła dłonią twarz, by pozbyć się resztek kałuży, w której wylądowała i poprawiła ubranie. Długa do kolan sukienka nosiła na sobie ślady zasychającej wody i ulicznego brudu, dekolt miała lekko poszarpany i za bardzo rozchylony. Spod czarnego materiału dało się ujrzeć koronkę fioletowego stanika, lecz to zdawało się Annie nie przeszkadzać, jakby jej wygląd nie miał teraz zupełnie znaczenia. Bardziej martwiła się o swoje kolana, które mocno poobtłukiwała w czasie upadku. Po tym jak je kilka lat wcześniej wykręciła w czasie wypadku w autobusie, cały czas odczuwała ból, a uszkodzona lekko rzepka przypominała o sobie niemal przy każdym kroku.
Delikatnym i stanowczym ruchem otrzepała sukienkę ciesząc się, że jest czarna i aż tak bardzo nie widać, iż jest jeszcze brudna i wilgotna.
"Dobrze, właśnie tak" - pomyślała. - "Nie okazuj strachu, Ouzaru. Wtedy wpadłaś w panikę, to niewybaczalny błąd. Teraz trzeba zachować spokój i zimną krew..."
Mówienie i myślenie o sobie w trzeciej osobie było czymś, czego już nawet nie zauważała. Ostatnie lata żyła sama z dala od innych ludzi i miała jedynie siebie za towarzysza. Cóż, uroki tony zainteresować, setki talentów i braku czasu na to wszystko. Z czegoś trzeba było zrezygnować i w rezultacie Anna wybrała siebie wyrzucając tym samym mężczyznę na zawsze ze swego życia. Nie żałowała tego, gdy brakowało jej partnera na noc czy kilka dni, po prostu szła do najbliższego baru i wyrywała sobie kogoś. Ze swoją urodą nigdy nie miała z tym problemu. Gorzej, gdy właśnie ta ładna buźka zaczynała ściągać na nią kłopoty, jak dzisiejszej nocy...
- Przepraszam! - zawołała za starszym mężczyzną zwracając tym samym jego uwagę na siebie. Przekrzywiła nieco głowę i wymalowała na twarzy swój najpiękniejszy, rozbrajający uśmiech. Kiedyś podbiła nim serce fotografa, ale czasy sesji zdjęciowych miała już dawno za sobą...
- Przepraszam za swoje złe maniery, nie podziękowałam jeszcze za pomoc. Czy ten niewybaczalny błąd zostanie mi puszczony w niepamięć? - spytała poszerzając uśmiech i kłaniając się lekko. - Dziękuję... wam obu.
Odwróciła się spoglądając przez ramię na zielonookiego. Słowa wypowiadała płynnie, szorstko i miękko zarazem. Mieszała ze sobą kilka akcentów. Typowy dla Cambridge, Edynburga i północnej Szkocji. Ostatnie zdanie wypowiedziała w sposób naturalny dla Highland'u.
Czuła się co najmniej dziwnie i źle, a jej wybawiciele nie przypadli kobiecie do gustu. Ciężko było to zauważyć w minie i spojrzeniu Anny, może jedynie lekkie zniecierpliwienie. Zdołała opanować strach i wyrównać oddech, choć przyszło to z trudem i powoli. Zastanawiała się, czy nie podali jej czegoś. Cały świat wydawał się wyraźniejszy, ostrzejszy i bardziej... realny? Jakby nagle zrobiło się jego kilka razy więcej, niż do tej pory było. Limuzyna zatrzymała się i światło latarni wpadło przez okienko rażąc ją w oczy. Nigdy nie przepadała za światłem, w pokoju zawsze miała zasłonięte żaluzje i zasłonki. Mogła jedynie znieść blask lampki, ale to też tylko wtedy, gdy chciała czytać. Teraz jednak ten drobny promień światła był inny, doskonale widziała drobinki kurzu unoszące się w nim. Migotały różnymi barwami oświetlane przez niego, poruszały się leniwie w stojącym powietrzu. Nagle zawirowały jak szalone w makabrycznym tańcu i kobieta westchnęła rozmarzona zatracając się w tym pięknym widoku. Za blachą samochodu słyszała kroki i stukanie o bruk, dźwięki wibrowały w uszach i łaskotały przyjemnie. Były tak wyraźne, jakby to ona sama je powodowała...
Drobinki kurzu zawirowały powtórnie, gdy jakiś mężczyzna szybkim szarpnięciem otworzył drzwi koło jej głowy. Na chwilę wnętrze limuzyny zalała fala światła latarni, Anna mimowolnie zmrużyła oczy i syknęła niezadowolona. Odgłos przypominał bardziej prychnięcie kota szczerzącego swoje kły. Mężczyzna jakby na chwilę się zawahał. Spojrzał w błękitne oczy kobiety, która myślami zdawała się być w zupełnie innym świecie i wyciągnął ku niej rękę. Nie zareagowała, nawet nań nie spojrzała. Pochylił się więc i sięgnął wgłąb limuzyny starając się ją stamtąd wyjąć. Wzięcie na ręce czy wyciągnięcie jej okazało się trudniejsze niż myślał.
"Kim oni są?" - pomyślała pomału dochodząc do siebie. - "Powinni mnie zabrać na komisariat policji, bym mogła zgłosić napad, podać rysopis napastnika... czy cokolwiek w ten deseń! Ten stary jest jakiś dziwny, ale zielonooki... Nie, nie mam zamiaru więcej spoglądać w te oczy, ale jeśli będzie trzeba, wytrzymam jego spojrzenie i nie odwrócę wzroku. Ouzaru wytrzyma... Ciekawe, po co mnie tu przywieźli? Ech, zapewne po to samo, co chciał tamten." Wzdrygnęła się lekko na samo wspomnienie niedawnej napaści i zdziwiona zauważyła, jak niewiele pamięta z tego, co zaszło. "Czy udało mu się?" - te i inne myśli poczęły wirować w głowie kobiety z ogromną prędkością nie zatrzymując się ani na chwilę, by dać jej szansę głębszego zastanowienia się.
Z tego dziwnego stanu wyrwał ją dotyk szorstkiej dłoni. Wzdrygnęła się i przybrała swą twarz w wyraz głębokiego niezadowolenia.
- Nie dotykaj mnie! - syknęła do mężczyzny i odtrąciła jego rękę z całą siłą.
Słowa, chociaż wypowiedziane pośpiesznie nosiły ślady pięknego szkockiego akcentu, choć uroda Anny zdradzała zupełnie inne korzenie. Powoli usiadła, przytrzymała się rękoma ścian i ostrożnie wyszła. Nie czuła bólu w plecach, nogi miała sztywne i dziwnie stabilne. Jakby z kamienia wykute. Zamknęła drzwiczki od limuzyny i oparła się o nie ręką. Odwróciła się powoli w stronę lokalu przy okazji opierając się o samochód plecami. Powiodła wzrokiem po zebranych tu osobach, właśnie jakiś mężczyzna podnosił kogoś z chodnika i odciągał w stronę budynku. Niedaleko stał jeden z jej wybawicieli i jakaś Azjatka. Lekki uśmiech pojawił się na twarzy Anny, uwielbiała Azjatów. Będąc w Cambridge uczyła się chińskiego od swego przyjaciela, który ze względu na trudne imię kazał się nazywać Vincent. Kilka lat wcześniej pobierała lekcje japońskiego i nawet dobrze jej szło...
Teraz jednak nie było to ważne, uwagę Anny przykuł wyrazisty błysk na chodniku. Gdy się lepiej przyjrzała, dostrzegła leżący rewolwer ze wszystkimi jego szczegółami, zupełnie jakby trzymała go w ręce. Ciarki przeszły jej po plecach, jednak wyraz jej twarzy nie zmienił się nawet trochę.
"Narkotyki? Czy to co odczuwam, to działanie prochów?" - zastanowiła się i powiodła beznamiętnym wzrokiem po klubie. - "Czyżby moi wybawiciele chcieli mnie zaćpać i zrobić ze mnie dziwkę w tym lokalu? Cóż, interesujące..."
Po raz pierwszy usta kobiety wykrzywiły się w uśmiechu, który bardziej przypominał niewypowiedzianą drwinę. Postąpiła kilka kroków do przodu stukając wysokimi obcasami o chodnik, przy każdym ruchu lekko kołysała kształtnymi biodrami, a jej długie włosy swobodnie falowały wzdłuż szczupłych ramion. Zatrzymała się wysuwając jedną nogę do przodu i przerzucając ciężar ciała na lewe biodro oparła na nim rękę. Przetarła dłonią twarz, by pozbyć się resztek kałuży, w której wylądowała i poprawiła ubranie. Długa do kolan sukienka nosiła na sobie ślady zasychającej wody i ulicznego brudu, dekolt miała lekko poszarpany i za bardzo rozchylony. Spod czarnego materiału dało się ujrzeć koronkę fioletowego stanika, lecz to zdawało się Annie nie przeszkadzać, jakby jej wygląd nie miał teraz zupełnie znaczenia. Bardziej martwiła się o swoje kolana, które mocno poobtłukiwała w czasie upadku. Po tym jak je kilka lat wcześniej wykręciła w czasie wypadku w autobusie, cały czas odczuwała ból, a uszkodzona lekko rzepka przypominała o sobie niemal przy każdym kroku.
Delikatnym i stanowczym ruchem otrzepała sukienkę ciesząc się, że jest czarna i aż tak bardzo nie widać, iż jest jeszcze brudna i wilgotna.
"Dobrze, właśnie tak" - pomyślała. - "Nie okazuj strachu, Ouzaru. Wtedy wpadłaś w panikę, to niewybaczalny błąd. Teraz trzeba zachować spokój i zimną krew..."
Mówienie i myślenie o sobie w trzeciej osobie było czymś, czego już nawet nie zauważała. Ostatnie lata żyła sama z dala od innych ludzi i miała jedynie siebie za towarzysza. Cóż, uroki tony zainteresować, setki talentów i braku czasu na to wszystko. Z czegoś trzeba było zrezygnować i w rezultacie Anna wybrała siebie wyrzucając tym samym mężczyznę na zawsze ze swego życia. Nie żałowała tego, gdy brakowało jej partnera na noc czy kilka dni, po prostu szła do najbliższego baru i wyrywała sobie kogoś. Ze swoją urodą nigdy nie miała z tym problemu. Gorzej, gdy właśnie ta ładna buźka zaczynała ściągać na nią kłopoty, jak dzisiejszej nocy...
- Przepraszam! - zawołała za starszym mężczyzną zwracając tym samym jego uwagę na siebie. Przekrzywiła nieco głowę i wymalowała na twarzy swój najpiękniejszy, rozbrajający uśmiech. Kiedyś podbiła nim serce fotografa, ale czasy sesji zdjęciowych miała już dawno za sobą...
- Przepraszam za swoje złe maniery, nie podziękowałam jeszcze za pomoc. Czy ten niewybaczalny błąd zostanie mi puszczony w niepamięć? - spytała poszerzając uśmiech i kłaniając się lekko. - Dziękuję... wam obu.
Odwróciła się spoglądając przez ramię na zielonookiego. Słowa wypowiadała płynnie, szorstko i miękko zarazem. Mieszała ze sobą kilka akcentów. Typowy dla Cambridge, Edynburga i północnej Szkocji. Ostatnie zdanie wypowiedziała w sposób naturalny dla Highland'u.

-
- Bosman
- Posty: 2074
- Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
- Numer GG: 6094143
- Lokalizacja: Roanapur
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Angus McLean
Angus odwrócił się i szybko ogarnął wzrokiem całą sytuację za swoimi plecami. Z dezaprobatą spojrzał na mężczyznę, któremu kazał zabrać przenieść do klubu. - Dedalu, nie widzisz, że pani jeszcze nie czuje się dobrze? Zdanie wypowiedziane było zimnym, nieco nie pasującym do pytań, rozkazującym tonem. Dziewczyna nie mogła nie zauważyć szkockiego akcentu, który nie zanikł pomimo tylu lat spędzonych w Stanach. Mężczyzna nazywany Dedalem zrozumiał zawartą w pytaniu sugestie i pomógł Annie zachować równowagę podpierając ją ramieniem i pozwalając jej oprzeć się na sobie. Dopiero teraz Angus spojrzał na Annę i odpowiedział na jej pytanie. - Ależ proszę się nie przejmować, pani sytuacja i szok w jakim się pani znajduje w pełni to usprawiedliwiają. Mam nadzieję, że gdy załatwię pewne sprawy a pani poczuje się lepiej będziemy mogli o tym spokojnie porozmawiać. Jego uśmiech był szeroki i śnieżnobiały, ale dziwnie nieszczery, wyglądało to tak jakby ktoś mu opowiedział czym jest uśmiech, ale nie przekazał ogólnej idei stojącej z uśmiechaniem się. Po krótkiej chwili znaleźli się już w klubie. Z głośników sączyła się muzyka. Freddy Mercury właśnie śpiewał. I am immortal I have inside me blood of kings. I have no rival no man can be my equal. “Jakże idealnie pasujący wers.” Pomyślał Angus szukająć wzrokiem Lisy.
Angus odwrócił się i szybko ogarnął wzrokiem całą sytuację za swoimi plecami. Z dezaprobatą spojrzał na mężczyznę, któremu kazał zabrać przenieść do klubu. - Dedalu, nie widzisz, że pani jeszcze nie czuje się dobrze? Zdanie wypowiedziane było zimnym, nieco nie pasującym do pytań, rozkazującym tonem. Dziewczyna nie mogła nie zauważyć szkockiego akcentu, który nie zanikł pomimo tylu lat spędzonych w Stanach. Mężczyzna nazywany Dedalem zrozumiał zawartą w pytaniu sugestie i pomógł Annie zachować równowagę podpierając ją ramieniem i pozwalając jej oprzeć się na sobie. Dopiero teraz Angus spojrzał na Annę i odpowiedział na jej pytanie. - Ależ proszę się nie przejmować, pani sytuacja i szok w jakim się pani znajduje w pełni to usprawiedliwiają. Mam nadzieję, że gdy załatwię pewne sprawy a pani poczuje się lepiej będziemy mogli o tym spokojnie porozmawiać. Jego uśmiech był szeroki i śnieżnobiały, ale dziwnie nieszczery, wyglądało to tak jakby ktoś mu opowiedział czym jest uśmiech, ale nie przekazał ogólnej idei stojącej z uśmiechaniem się. Po krótkiej chwili znaleźli się już w klubie. Z głośników sączyła się muzyka. Freddy Mercury właśnie śpiewał. I am immortal I have inside me blood of kings. I have no rival no man can be my equal. “Jakże idealnie pasujący wers.” Pomyślał Angus szukająć wzrokiem Lisy.
Spłodził największe potwory - wielkiego wilka Fenrira, węża Midgardsorma i boginię umarłych Hel.
Nordycka Zielona Lewica

Nordycka Zielona Lewica


-
- Bosman
- Posty: 1691
- Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39
Re: [Świat Mroku] Chicago
Hector Ambelly
- Proszę wyjść. - powiedział kulturalnie Hector wpatrując się ze spokojem w pustkę. Na początku wyszzły dwie osoby – dziewczyna oraz Dedal, który - co dla niego nietypowe – wlepiał zielonkawe ślepia w nieznajomą. Na samym końcu ich obecny opiekun, przyjaciel Ojca – Angus McLean. Ojciec kazał mu służyć, pomagać w każdej potrzebie – więc Hektor służył i pomagał. Tak chciał Ojciec.
Słowo ojca to świętość, gówniarzu. Ja nie proszę, ja mówię co masz zrobić.
Nagle umiłowany przez Hektora spokój rozpadł się dzięki człowiekowi który w nich celował. Pistolet w ręce śmiertelnika zwykle nie zabije, lecz nikt nie chciałby mieć na głowie leczenia. To strata czasu.
Nie będziesz głupia pało tracił czasu! Do pracy ,a potem nauka! Nie obijaj się, nie trać czasu bo jak ci....
Angus dał znać.
W ułamku sekundy, osłaniając całą trójke stanął Hektor.
Reszta może sie przygotować.
Hektor sie poświeca dla ich dobra.
Ktoś przewrócił napastnika.
Kobieta. Azjatka.
Żółtki! Wszędzie się panoszą! Zagrabiają ... ten kraj! Po prostu zagrabiają, tak właśnie – zagrabiają! Zero szacunku!
- Hektorze, zabierz tego człowieka do Etny, sądzę, że będzie miał nam coś ciekawego do opowiedzenia. - rzekł Angus. Hektor podszedł więc do człowieka czując, że Szkot (jak nazwał Angusa Ojciec) unieruchamia napastnikowi ręce wolą.
Przerzucając więc go przez ramię ruszył w stronę Etny zostawiając za sobą resztę towarzystwa.
- Proszę wyjść. - powiedział kulturalnie Hector wpatrując się ze spokojem w pustkę. Na początku wyszzły dwie osoby – dziewczyna oraz Dedal, który - co dla niego nietypowe – wlepiał zielonkawe ślepia w nieznajomą. Na samym końcu ich obecny opiekun, przyjaciel Ojca – Angus McLean. Ojciec kazał mu służyć, pomagać w każdej potrzebie – więc Hektor służył i pomagał. Tak chciał Ojciec.
Słowo ojca to świętość, gówniarzu. Ja nie proszę, ja mówię co masz zrobić.
Nagle umiłowany przez Hektora spokój rozpadł się dzięki człowiekowi który w nich celował. Pistolet w ręce śmiertelnika zwykle nie zabije, lecz nikt nie chciałby mieć na głowie leczenia. To strata czasu.
Nie będziesz głupia pało tracił czasu! Do pracy ,a potem nauka! Nie obijaj się, nie trać czasu bo jak ci....
Angus dał znać.
W ułamku sekundy, osłaniając całą trójke stanął Hektor.
Reszta może sie przygotować.
Hektor sie poświeca dla ich dobra.
Ktoś przewrócił napastnika.
Kobieta. Azjatka.
Żółtki! Wszędzie się panoszą! Zagrabiają ... ten kraj! Po prostu zagrabiają, tak właśnie – zagrabiają! Zero szacunku!
- Hektorze, zabierz tego człowieka do Etny, sądzę, że będzie miał nam coś ciekawego do opowiedzenia. - rzekł Angus. Hektor podszedł więc do człowieka czując, że Szkot (jak nazwał Angusa Ojciec) unieruchamia napastnikowi ręce wolą.
Przerzucając więc go przez ramię ruszył w stronę Etny zostawiając za sobą resztę towarzystwa.

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Świat Mroku] Chicago
Gdy weszli do klubu, oprócz relaksujących dźwięków gitary, przywitała ich także chmura zapachów. Wokół unosiła się lekka mgiełka, w której pływały swobodnie mieszane aromaty tytoniu i drogich perfum.
Zza tej mgły świeciły delikatnie zielone neony, porozwieszane na każdej z czerwonych ścian.
Klub był duży, choć przy tak wielkiej liczbie gości nie można było tego ocenić.
Angus szedł przodem, za nim Hektor (ku zdumieniu gości, dźwigając na plecach mężczyznę), a na końcu wlekła się trójka innych. Starzec rozglądał się wokoło, czasem wzrokiem zaczepiając co bardziej atrakcyjną tancerkę.
A te półnagie dziewczyny wiły się wokół rur, oblepiane pożądliwymi spojrzeniami mężczyzn. Ich różowe peruki podskakiwały nienaturalnie za każdym razem, gdy jedna przekręcała się w tanecznej pozie, eksponując swoje zgrabne nogi.
Wszystkie stoliki były zajęte, a między nimi biegała ubrana jedynie w czerwone stringi kelnerka. Była to młoda dziewczyna, wyraźnie zakłopotana swoim „ubiorem”, oraz dziesiątkami par oczu skierowanych na nią.
Stoliki były kwadratowe, podświetlane zielonymi neonami, świetnie kontrastującymi z gorącą czerwienią ścian i podłogi. Wokół stolika były po cztery siedzenia, okrągłe i bez oparć, koloru czarnego niczym noc.
Przed nimi wyrósł barek. Przeróżne kolorowe butelki stały na półce za barmanem, podświetlane zielonymi i żółtymi neonami. Sam barman był młodym mężczyzną, tak na oko około dwudziestu lat. Nosił czerwoną kamizelkę nałożoną na białą koszulę, a wszystko to uwieńczone misterną muszką, gdyż reszta schowana była za ladą, z dala od ciekawskich spojrzeń. Jego długie, spięte w kuc dredy opadały mu bezwładnie na plecy.
Przy barku było kilka wolnych miejsc, zaś reszta była okupowana przez półnagie tancerki, oraz paru facetów liczących na bzykanko roku. Musiało im być wyjątkowo gorąco w tych marynarach.
Hektor szybko wypatrzył jeden wolny stolik, po czym „usadowił” przy nim niedoszłego napastnika. Sam usiadł tuż obok, zahaczając spojrzeniem o atrakcyjną Azjatkę. Wewnątrz czuł do niej niewyjaśnioną antypatię. Tak mu kazał ojciec… Ale czemu?
Milcz! Nie zadawaj takich pytań!
Mężczyzna bez żadnej przyczyny, zdzielił się sam otwartą dłonią po twarzy.
Niedaleko stała ta *cholerna* Azjatka, nieśmiało spoglądając na Dedala i tajemniczą blondynkę. Angus podszedł do barmana, nachylając się lekko nad ladą. Zamienił z nim kilka szybkich słów, po czym rozmówca skłonił przed nim delikatnie głowę, wskazując na schody za barem.
McLean podszedł do Dedala. Szepnął mu coś do ucha, spoglądając się z ukosa w stronę wyjścia. Rozmówca uśmiechnął się tylko, obejmując Annę mocno ramieniem. Gdy Angus odszedł z powrotem do baru, wchodząc po schodach na piętro, zielonooki mężczyzna zaprowadził blondynkę do najbliższego stolika, *przypadkiem* graniczącego ze stolikiem Hektora.
- Jak się czujesz? Musisz być w szoku.
Mężczyzna nachylił się nad dziewczyną. Mogła wreszcie dostrzec jego twarz… Tą nienaturalnie piękną twarz, taką jaskrawą i żywą. Miał trochę za duże kości policzkowe, jakby głodował wiele dni, lecz jego rysy były tak egzotyczne, tak ostre i pociągające, że Anna zaniemówiła. Jego włosy nie wywoływały już takiego zachwytu. Pospolity czarny kolor, oraz ich artystyczny nieład. Były długie, kręcone, oraz emanowały dziwną poświatą, jakby właściciel spryskał je brokatem.
Anna w ślepej adoracji wpatrywała się w swego „wybawcę”. A jego drapieżne, zielone oczy drążyły głęboko w jej umyśle.
I wtedy spuściła wzrok. Nie ze wstydu, czy zakłopotania. Po prostu poczuła że spotkała *silnego* osobnika, który zdominował jej żelazną wolę.
Zhou tymczasem przypatrywała się temu miejscu z ciekawością, oraz ukrywanym zakłopotaniem. Ci mężczyźni wyglądali na zdesperowanych, choć mogła przysiąść że są wzorowymi, dobrze zarabiającymi głowami swoich rodzin. Czuła jednak pewną satysfakcję, która o wiele bardziej spełniała część jej własnego poglądu, niż była rzeczywiście tak ważna.
Mówili że to mężczyźni rządzą światem.
Stuk, stuk, stuk.
Laska Angusa odbija się głośno po metalowych schodach. Gdy starzec dochodzi do ich szczytów, jego oczom ukazuje się jasny korytarz, oświetlany zaledwie przez słabe światło lampki stojącej w rogu.
Puka do drzwi na końcu korytarza, mających plakietkę z napisem: Menadżer, nie przeszkadzać.
- Proszę.
Wchodzi do środka. Wita go absolutna ciemność… Nie! Jedna, jedyna świeczka oświetla biurko właścicielki klubu. A jest ona wbita w coś, co wygląda na bardzo grubą księgę. Jak dziennik albo coś w podobie. Kawałki rozpuszczonego wosku kapią na pożółkłe stronice, lecz nikt zdaje się tym nie przejmować.
Nagle w ciemności ktoś się porusza. Blada, żylasta ręka przesuwa się ku źródle światła.
- Czekałam na ciebie. Mam nadzieję że noc była dla ciebie uprzejma…?
Kobieta, bo do niej należał głos, przerwała na chwilę, kończąc zdanie z nutką nadziei w głosie.
- Potrzebuję twojej pomocy Angusie. Z radością zrobiłabym to sama, ale pewne okoliczności sprawiają, że jestem zmuszona prosić o pomocną dłoń. Mój wybór padł na ciebie, stary przyjacielu.
Zza tej mgły świeciły delikatnie zielone neony, porozwieszane na każdej z czerwonych ścian.
Klub był duży, choć przy tak wielkiej liczbie gości nie można było tego ocenić.
Angus szedł przodem, za nim Hektor (ku zdumieniu gości, dźwigając na plecach mężczyznę), a na końcu wlekła się trójka innych. Starzec rozglądał się wokoło, czasem wzrokiem zaczepiając co bardziej atrakcyjną tancerkę.
A te półnagie dziewczyny wiły się wokół rur, oblepiane pożądliwymi spojrzeniami mężczyzn. Ich różowe peruki podskakiwały nienaturalnie za każdym razem, gdy jedna przekręcała się w tanecznej pozie, eksponując swoje zgrabne nogi.
Wszystkie stoliki były zajęte, a między nimi biegała ubrana jedynie w czerwone stringi kelnerka. Była to młoda dziewczyna, wyraźnie zakłopotana swoim „ubiorem”, oraz dziesiątkami par oczu skierowanych na nią.
Stoliki były kwadratowe, podświetlane zielonymi neonami, świetnie kontrastującymi z gorącą czerwienią ścian i podłogi. Wokół stolika były po cztery siedzenia, okrągłe i bez oparć, koloru czarnego niczym noc.
Przed nimi wyrósł barek. Przeróżne kolorowe butelki stały na półce za barmanem, podświetlane zielonymi i żółtymi neonami. Sam barman był młodym mężczyzną, tak na oko około dwudziestu lat. Nosił czerwoną kamizelkę nałożoną na białą koszulę, a wszystko to uwieńczone misterną muszką, gdyż reszta schowana była za ladą, z dala od ciekawskich spojrzeń. Jego długie, spięte w kuc dredy opadały mu bezwładnie na plecy.
Przy barku było kilka wolnych miejsc, zaś reszta była okupowana przez półnagie tancerki, oraz paru facetów liczących na bzykanko roku. Musiało im być wyjątkowo gorąco w tych marynarach.
Hektor szybko wypatrzył jeden wolny stolik, po czym „usadowił” przy nim niedoszłego napastnika. Sam usiadł tuż obok, zahaczając spojrzeniem o atrakcyjną Azjatkę. Wewnątrz czuł do niej niewyjaśnioną antypatię. Tak mu kazał ojciec… Ale czemu?
Milcz! Nie zadawaj takich pytań!
Mężczyzna bez żadnej przyczyny, zdzielił się sam otwartą dłonią po twarzy.
Niedaleko stała ta *cholerna* Azjatka, nieśmiało spoglądając na Dedala i tajemniczą blondynkę. Angus podszedł do barmana, nachylając się lekko nad ladą. Zamienił z nim kilka szybkich słów, po czym rozmówca skłonił przed nim delikatnie głowę, wskazując na schody za barem.
McLean podszedł do Dedala. Szepnął mu coś do ucha, spoglądając się z ukosa w stronę wyjścia. Rozmówca uśmiechnął się tylko, obejmując Annę mocno ramieniem. Gdy Angus odszedł z powrotem do baru, wchodząc po schodach na piętro, zielonooki mężczyzna zaprowadził blondynkę do najbliższego stolika, *przypadkiem* graniczącego ze stolikiem Hektora.
- Jak się czujesz? Musisz być w szoku.
Mężczyzna nachylił się nad dziewczyną. Mogła wreszcie dostrzec jego twarz… Tą nienaturalnie piękną twarz, taką jaskrawą i żywą. Miał trochę za duże kości policzkowe, jakby głodował wiele dni, lecz jego rysy były tak egzotyczne, tak ostre i pociągające, że Anna zaniemówiła. Jego włosy nie wywoływały już takiego zachwytu. Pospolity czarny kolor, oraz ich artystyczny nieład. Były długie, kręcone, oraz emanowały dziwną poświatą, jakby właściciel spryskał je brokatem.
Anna w ślepej adoracji wpatrywała się w swego „wybawcę”. A jego drapieżne, zielone oczy drążyły głęboko w jej umyśle.
I wtedy spuściła wzrok. Nie ze wstydu, czy zakłopotania. Po prostu poczuła że spotkała *silnego* osobnika, który zdominował jej żelazną wolę.
Zhou tymczasem przypatrywała się temu miejscu z ciekawością, oraz ukrywanym zakłopotaniem. Ci mężczyźni wyglądali na zdesperowanych, choć mogła przysiąść że są wzorowymi, dobrze zarabiającymi głowami swoich rodzin. Czuła jednak pewną satysfakcję, która o wiele bardziej spełniała część jej własnego poglądu, niż była rzeczywiście tak ważna.
Mówili że to mężczyźni rządzą światem.
Stuk, stuk, stuk.
Laska Angusa odbija się głośno po metalowych schodach. Gdy starzec dochodzi do ich szczytów, jego oczom ukazuje się jasny korytarz, oświetlany zaledwie przez słabe światło lampki stojącej w rogu.
Puka do drzwi na końcu korytarza, mających plakietkę z napisem: Menadżer, nie przeszkadzać.
- Proszę.
Wchodzi do środka. Wita go absolutna ciemność… Nie! Jedna, jedyna świeczka oświetla biurko właścicielki klubu. A jest ona wbita w coś, co wygląda na bardzo grubą księgę. Jak dziennik albo coś w podobie. Kawałki rozpuszczonego wosku kapią na pożółkłe stronice, lecz nikt zdaje się tym nie przejmować.
Nagle w ciemności ktoś się porusza. Blada, żylasta ręka przesuwa się ku źródle światła.
- Czekałam na ciebie. Mam nadzieję że noc była dla ciebie uprzejma…?
Kobieta, bo do niej należał głos, przerwała na chwilę, kończąc zdanie z nutką nadziei w głosie.
- Potrzebuję twojej pomocy Angusie. Z radością zrobiłabym to sama, ale pewne okoliczności sprawiają, że jestem zmuszona prosić o pomocną dłoń. Mój wybór padł na ciebie, stary przyjacielu.
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Zhou Wang Bao
Usiadła naprzeciwko Hektora.
Adrenalina biegu i walki minęła, miły Szkot odszedł gdzieś dalej, nagle wokół zrobiło się mnóstwo ludzi.
Zhou cofnęła się, schowała głowę w ramiona, chciała wtulić się w oparcie i niemal spadła z siedziska.
Dlaczego tu jest tak wielu ludzi? Zbyt wielu ludzi.
Przesunęła siedzisko pod ścianę, przytuliła się plecami do krwistoczerownej powierzchni, spojrzała na swoje buty - jeden zielony, drugi pomarańczowy.
Niech sie tylko nikt do mnie nie odzywa! Proszę...
Wyraźnie było widać jak Azjatka kuli się pod ścianą, wciąga nogi na siedzisko, obejmuje je rękami i chowa twarz. Cofała się przed tłumem, tak jakby wiedziała że ta agresywna masa chce ją pochłonąć, pożreć, zniszczyć...
Czekała aż wróci Angus i wreszcie będzie mogła z nim pogadać i opuścić to miejsce.
Usiadła naprzeciwko Hektora.
Adrenalina biegu i walki minęła, miły Szkot odszedł gdzieś dalej, nagle wokół zrobiło się mnóstwo ludzi.
Zhou cofnęła się, schowała głowę w ramiona, chciała wtulić się w oparcie i niemal spadła z siedziska.
Dlaczego tu jest tak wielu ludzi? Zbyt wielu ludzi.
Przesunęła siedzisko pod ścianę, przytuliła się plecami do krwistoczerownej powierzchni, spojrzała na swoje buty - jeden zielony, drugi pomarańczowy.
Niech sie tylko nikt do mnie nie odzywa! Proszę...
Wyraźnie było widać jak Azjatka kuli się pod ścianą, wciąga nogi na siedzisko, obejmuje je rękami i chowa twarz. Cofała się przed tłumem, tak jakby wiedziała że ta agresywna masa chce ją pochłonąć, pożreć, zniszczyć...
Czekała aż wróci Angus i wreszcie będzie mogła z nim pogadać i opuścić to miejsce.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Bosman
- Posty: 1691
- Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39
Re: [Świat Mroku] Chicago
Hector Ambelly
Muzyka.
Agresywna.
Niepoprawna.
Ludzie.
Niepoprawni.
Muzyka.
You can't predict where the outcome lies
You'll never take me alive
Ojciec nie pozwalał na taką muzykę.
Jest.
Jest niebezpieczna.
Hektor nie może słuchać.
I'm alive
I'm alive
I'm alive
Nie!
Musi się skupić.
Ta muzyka irytuje. Drażni. Wypacza.
Muzyka synu, jest dla pospólstwa. Jako człowiek światły nie mogę pozwolić na wypaczenie twego postrzegania na świat.
Hektor wpatrywał się bez myśli w nicość. Nicość obecnie znajdowała sie tuż na prawym uchem Zhou. Nicość odpowiadała Hektorowi. Mógł zająć się nią. Czasem sam przed sobą nie chciał przyznać, że jest ona ważniejsza dla niego nawet bardziej niż Ojciec.
Stop!
- Mam nadzieję, że McLean szybko przyjdzie. Inaczej tu zwariuje. - powiedział Hektor kierując słowa do samego siebie.
Muzyka.
Agresywna.
Niepoprawna.
Ludzie.
Niepoprawni.
Muzyka.
You can't predict where the outcome lies
You'll never take me alive
Ojciec nie pozwalał na taką muzykę.
Jest.
Jest niebezpieczna.
Hektor nie może słuchać.
I'm alive
I'm alive
I'm alive
Nie!
Musi się skupić.
Ta muzyka irytuje. Drażni. Wypacza.
Muzyka synu, jest dla pospólstwa. Jako człowiek światły nie mogę pozwolić na wypaczenie twego postrzegania na świat.
Hektor wpatrywał się bez myśli w nicość. Nicość obecnie znajdowała sie tuż na prawym uchem Zhou. Nicość odpowiadała Hektorowi. Mógł zająć się nią. Czasem sam przed sobą nie chciał przyznać, że jest ona ważniejsza dla niego nawet bardziej niż Ojciec.
Stop!
- Mam nadzieję, że McLean szybko przyjdzie. Inaczej tu zwariuje. - powiedział Hektor kierując słowa do samego siebie.

Re: [Świat Mroku] Chicago
Anna Barbara "Ouzaru"
Klub, do którego weszła (czy raczej została wprowadzona) nic a nic jej się nie spodobał. Wyrazem tego mogło być chwilowe zmarszczenie brwi, jednak kobieta szybko rozpogodziła twarz przybierając beznamiętny, neutralny wygląd. Powiodła wzrokiem po półnagich tancerkach i kelnerkach, mogła im tylko współczuć, lecz w głębi serca... gardziła nimi. Czuła się pod każdym względem lepsza i wiedziała, że i bez rozbierania mogłaby mieć każdego mężczyznę w tym lokalu. Muzyka nie była taka zła, jednak nie lubiła głośnych i zatłoczonych pomieszczeń, między innymi dlatego miała własną firmę w komputerze i nie musiała siedzieć w jakimś obskurnym, dusznym biurze.
Podeszli dość szybko do Szkota, mężczyzna 'pomagający' Annie zamienił z nim kilka słów na tyle cicho, że nic nie usłyszała, po czym mocniej ją do siebie przycisnął. Ona nie zareagowała. Skierowali się do jakiegoś wolnego stolika, który udało się cudem odnaleźć w tym tłoku i kobieta niechętnie, czy może obojętnie tam poszła. Przysiadła na środku swego siedzenia, wiedziała, że to jaką przyjmie pozycję, może ją zdradzić. Siadanie na samym brzegu ponoć oznaczało lęk i niepewność, a ona na pewno nie chciała się taką pokazać. Założyła nogę na nogę, wygładziła brzeg sukienki.
- Jak się czujesz? Musisz być w szoku - powiedział nieznajomy i kobieta spojrzała na niego.
Było coś niezwykłego w jego wyglądzie, pomijając fakt że był cholernie przystojny i na jego widok normalnie serce by zaczęło jej bić jak oszalałe... Miał w sobie niezwykłą, nieposkromioną siłę - wolę kutą z żelaza i spojrzenie rzeźbione w kamieniu. Pociągało ją to tak samo jak odpychało, spuściła wzrok. Czuła się pokonana w tej turze. Ale jeszcze mogła walczyć...
Słysząc pytanie mężczyzny uniosła lekko jedną brew, co chyba oznaczało, iż jest zdziwiona.
- Pomyślmy... - zaczęła przysuwając się do niego. - Jakiś debil usiłował mnie zgwałcić a wy, moi wspaniali wybawcy, miast mnie zabrać na komendę policji czy do lekarza... zabraliście mnie do nocnego klubu pełnego pół nagich dziwek. Tak, jestem w szoku, nie spodziewałam się tego - stwierdziła z dziwnym, krzywym uśmiechem. Z jej oczu dało się z łatwością wyczytać drwinę.
Widząc oburzenie kobiety nieznajomy uśmiechnął się potulnie.
- Och, tak mi przykro kochanie.
Zaczął mówić z nieudawanym sarkazmem.
- Niestety w twoim obecnym stanie... niemożliwe jest abyś została przebadana przez lekarza. A policjanci? Nie chcesz do nich iść, wierz mi.
Nadal wpatrywał się drapieżnym wzrokiem w Annę. Wpatrywał się tak bardzo, że zaczęła czuć się nieswojo. Zjeżyła się w sobie i przez chwilę miała ochotę skoczyć mu do gardła. Gdy coś ją zaczynało denerwować i kobieta wpadała w złość, stawała się nieobliczalna i niebezpieczna dla otoczenia. Jednak tu było za dużo ludzi i nie chciała mieć kłopotów. Tak, cholerne konsekwencje, gdyby nie to zapewne została by jakimś zabójcą, przemknęło jej przez myśl i uśmiechnęła się lekko.
- W moim obecnym stanie? A co niby ze mną jest nie halo? Czuję się znośnie - zauważyła spoglądając na niego wyniośle, lecz odwróciła nieco głowę pokazując tym samym swoją zwiększająca się niepewność. - Z policjantami chętnie bym się zobaczyła, trzeba przecież dać im rysopis tego drania. Zapewne nie byłam pierwszą ofiarą, powinni go złapać jak najszybciej, nim znów będzie chciał kogoś skrzywdzić.
Mimowolnie skrzywiła się, jednak nie była aż tak obojętna na to, co się stało jakiś czas temu. Spuściła głowę i wzrok, zacisnęła pięści na kolanach.
- Poza tym nie mam się czego bać na komendzie, to ja zostałam zaatakowana, pamiętasz?
Spojrzała mu prosto w oczy rzucając jakieś ciche wyzwanie. Zielonooki przybliżył się ku jej twarzy, odgarniając włosy i szepcząc prosto do ucha...
- A co, jeśli powiem ci, że policja uzna cię współuczestniczką morderstwa?
Czując jak kobieta sztywnieje na dźwięk jego słów mężczyzna powrócił na swoje siedzenie. Uśmiechał się do niej tajemniczo, jakby wiedział coś, o czym ona nie ma pojęcia.
"Morderstwa?" - pomyślała i poruszyła się niespokojnie rozluźniając nieco napięte mięśnie.
- Poza tym wątpię, by ten bydlak skrzywdził już jakąkolwiek kobietę. Powiedzmy, że ja i Angus *wypiliśmy* z nim mocnego drinka.
Nagle jego twarz skamieniała, przybierając bardziej drapieżny wygląd. Nawet pomimo faktu iż jego oczy nie lśniły już tak, głównie ze względu na otaczające ich czerwone światła.
- Jesteś martwa.
Siedzieli przez chwilę w ciszy. Kobieta zmrużyła oczy wyraźnie podirytowana i pochyliła głowę do przodu ściągając przy tym usta w mały 'dziubek'. Fala włosów opadła na jej czoło zasłaniając częściowo pogardliwe spojrzenie. Nagle zielonooki wybuchnął tłumionym śmiechem widząc wyraz twarzy Anny.
- Nie, ja mówię serio.
Ponownie znieruchomiał.
"Debil... świr... myśli, że na takie tanie numery można kogoś poderwać lub zastraszyć? Cóż, widocznie nie poznał jeszcze mnie. Ouzaru rządzi i dominuje, a on będzie mój" - pomyślała krzyżując ręce tuż pod biustem co delikatnie go uwydatniło. Jednak nie zależało Annie na tym, by zwrócił swoją uwagę na wdzięki jej ciała, wolała, by skupił się na jej osobie.
- Ach tak, rozumiem doskonale. Albo jesteś skończonym idiotą, albo masz mnie za skończoną idiotkę. W tym drugim wypadku też wychodzisz na durnia, więc może skończymy tę bezsensowną rozmowę i podrzucisz mnie do jakiegoś postoju taksówek? Pies czeka na spacer - skłamała. Nie miała żadnych zwierząt już od dłuższego czasu, choć była wielkim miłośnikiem psów. Unikając wzroku i spojrzenia zielonych oczu skoncentrowała się na kulącej się pod ścianą Azjatce.
"Hę? A Ciandze to co je?" - zaczęła się zastanawiać. - "Klaustrofobia czy ki kokot?"
Nim zdążyła zareagować drapieżnik złapał ją za nadgarstek ściskając mocno. Poczuła jego zimny uścisk, oraz szponiaste palce wbijające się w skórę.
Co ciekawsze, jego ręce wyglądały na zupełnie normalne. Co innego czuło ciało, co innego widziały oczy...
- Jeśli mi nie wierzysz, wtedy wyjdź do toalety, jest tam - na końcu korytarza.
Wciąż trzymał ją nie pozwalając jej odwrócić wzroku.
- Sprawdź tam swój puls, a potem przyjdź... I podziel się wrażeniami.
W końcu wyszarpnęła swoją rękę patrząc się na niego gniewnie. Mężczyzna w odpowiedzi uśmiechnął się tylko, rozsiadając przy tym wygodnie. Rozmasowała nadgarstek gromiąc go morderczym spojrzeniem, nie chciała, by ktokolwiek więcej był tej nocy brutalny wobec niej. Zazwyczaj jej się to podobało i lubiła przemoc, zwłaszcza w łóżku, ale... Nagle drgnęła zaniepokojona zdając sobie sprawę z faktu, że choć mężczyzna pociągał ją i w pewien niezdrowy sposób podniecał, nie czuła tego przyjemnego ciepła pod brzuchem i między nogami, który zawsze informował ją, że należy kolesia zaciągnąć już do łóżka. Także nie było nigdzie tego cudownego przyśpieszonego bicia serca tłoczącego rozgrzaną krew po całym ciele.
Zamrugała kilka razy oczyma zaskoczona swoim odkryciem.
- Wierzę ci - przyznała w końcu niechętnie. - Co to wszystko oznacza i kim do cholery jesteś?!
Podniosła głos i uniosła się ze swojego siedzenia. Nie krzyczała, jeszcze nie. Była mocno rozdrażniona, wkurwiona wręcz. Gdyby mogła zabijać wzrokiem, zapewne położyłaby trupem jakiegoś wielkiego mitycznego smoka.
Klub, do którego weszła (czy raczej została wprowadzona) nic a nic jej się nie spodobał. Wyrazem tego mogło być chwilowe zmarszczenie brwi, jednak kobieta szybko rozpogodziła twarz przybierając beznamiętny, neutralny wygląd. Powiodła wzrokiem po półnagich tancerkach i kelnerkach, mogła im tylko współczuć, lecz w głębi serca... gardziła nimi. Czuła się pod każdym względem lepsza i wiedziała, że i bez rozbierania mogłaby mieć każdego mężczyznę w tym lokalu. Muzyka nie była taka zła, jednak nie lubiła głośnych i zatłoczonych pomieszczeń, między innymi dlatego miała własną firmę w komputerze i nie musiała siedzieć w jakimś obskurnym, dusznym biurze.
Podeszli dość szybko do Szkota, mężczyzna 'pomagający' Annie zamienił z nim kilka słów na tyle cicho, że nic nie usłyszała, po czym mocniej ją do siebie przycisnął. Ona nie zareagowała. Skierowali się do jakiegoś wolnego stolika, który udało się cudem odnaleźć w tym tłoku i kobieta niechętnie, czy może obojętnie tam poszła. Przysiadła na środku swego siedzenia, wiedziała, że to jaką przyjmie pozycję, może ją zdradzić. Siadanie na samym brzegu ponoć oznaczało lęk i niepewność, a ona na pewno nie chciała się taką pokazać. Założyła nogę na nogę, wygładziła brzeg sukienki.
- Jak się czujesz? Musisz być w szoku - powiedział nieznajomy i kobieta spojrzała na niego.
Było coś niezwykłego w jego wyglądzie, pomijając fakt że był cholernie przystojny i na jego widok normalnie serce by zaczęło jej bić jak oszalałe... Miał w sobie niezwykłą, nieposkromioną siłę - wolę kutą z żelaza i spojrzenie rzeźbione w kamieniu. Pociągało ją to tak samo jak odpychało, spuściła wzrok. Czuła się pokonana w tej turze. Ale jeszcze mogła walczyć...
Słysząc pytanie mężczyzny uniosła lekko jedną brew, co chyba oznaczało, iż jest zdziwiona.
- Pomyślmy... - zaczęła przysuwając się do niego. - Jakiś debil usiłował mnie zgwałcić a wy, moi wspaniali wybawcy, miast mnie zabrać na komendę policji czy do lekarza... zabraliście mnie do nocnego klubu pełnego pół nagich dziwek. Tak, jestem w szoku, nie spodziewałam się tego - stwierdziła z dziwnym, krzywym uśmiechem. Z jej oczu dało się z łatwością wyczytać drwinę.
Widząc oburzenie kobiety nieznajomy uśmiechnął się potulnie.
- Och, tak mi przykro kochanie.
Zaczął mówić z nieudawanym sarkazmem.
- Niestety w twoim obecnym stanie... niemożliwe jest abyś została przebadana przez lekarza. A policjanci? Nie chcesz do nich iść, wierz mi.
Nadal wpatrywał się drapieżnym wzrokiem w Annę. Wpatrywał się tak bardzo, że zaczęła czuć się nieswojo. Zjeżyła się w sobie i przez chwilę miała ochotę skoczyć mu do gardła. Gdy coś ją zaczynało denerwować i kobieta wpadała w złość, stawała się nieobliczalna i niebezpieczna dla otoczenia. Jednak tu było za dużo ludzi i nie chciała mieć kłopotów. Tak, cholerne konsekwencje, gdyby nie to zapewne została by jakimś zabójcą, przemknęło jej przez myśl i uśmiechnęła się lekko.
- W moim obecnym stanie? A co niby ze mną jest nie halo? Czuję się znośnie - zauważyła spoglądając na niego wyniośle, lecz odwróciła nieco głowę pokazując tym samym swoją zwiększająca się niepewność. - Z policjantami chętnie bym się zobaczyła, trzeba przecież dać im rysopis tego drania. Zapewne nie byłam pierwszą ofiarą, powinni go złapać jak najszybciej, nim znów będzie chciał kogoś skrzywdzić.
Mimowolnie skrzywiła się, jednak nie była aż tak obojętna na to, co się stało jakiś czas temu. Spuściła głowę i wzrok, zacisnęła pięści na kolanach.
- Poza tym nie mam się czego bać na komendzie, to ja zostałam zaatakowana, pamiętasz?
Spojrzała mu prosto w oczy rzucając jakieś ciche wyzwanie. Zielonooki przybliżył się ku jej twarzy, odgarniając włosy i szepcząc prosto do ucha...
- A co, jeśli powiem ci, że policja uzna cię współuczestniczką morderstwa?
Czując jak kobieta sztywnieje na dźwięk jego słów mężczyzna powrócił na swoje siedzenie. Uśmiechał się do niej tajemniczo, jakby wiedział coś, o czym ona nie ma pojęcia.
"Morderstwa?" - pomyślała i poruszyła się niespokojnie rozluźniając nieco napięte mięśnie.
- Poza tym wątpię, by ten bydlak skrzywdził już jakąkolwiek kobietę. Powiedzmy, że ja i Angus *wypiliśmy* z nim mocnego drinka.
Nagle jego twarz skamieniała, przybierając bardziej drapieżny wygląd. Nawet pomimo faktu iż jego oczy nie lśniły już tak, głównie ze względu na otaczające ich czerwone światła.
- Jesteś martwa.
Siedzieli przez chwilę w ciszy. Kobieta zmrużyła oczy wyraźnie podirytowana i pochyliła głowę do przodu ściągając przy tym usta w mały 'dziubek'. Fala włosów opadła na jej czoło zasłaniając częściowo pogardliwe spojrzenie. Nagle zielonooki wybuchnął tłumionym śmiechem widząc wyraz twarzy Anny.
- Nie, ja mówię serio.
Ponownie znieruchomiał.
"Debil... świr... myśli, że na takie tanie numery można kogoś poderwać lub zastraszyć? Cóż, widocznie nie poznał jeszcze mnie. Ouzaru rządzi i dominuje, a on będzie mój" - pomyślała krzyżując ręce tuż pod biustem co delikatnie go uwydatniło. Jednak nie zależało Annie na tym, by zwrócił swoją uwagę na wdzięki jej ciała, wolała, by skupił się na jej osobie.
- Ach tak, rozumiem doskonale. Albo jesteś skończonym idiotą, albo masz mnie za skończoną idiotkę. W tym drugim wypadku też wychodzisz na durnia, więc może skończymy tę bezsensowną rozmowę i podrzucisz mnie do jakiegoś postoju taksówek? Pies czeka na spacer - skłamała. Nie miała żadnych zwierząt już od dłuższego czasu, choć była wielkim miłośnikiem psów. Unikając wzroku i spojrzenia zielonych oczu skoncentrowała się na kulącej się pod ścianą Azjatce.
"Hę? A Ciandze to co je?" - zaczęła się zastanawiać. - "Klaustrofobia czy ki kokot?"
Nim zdążyła zareagować drapieżnik złapał ją za nadgarstek ściskając mocno. Poczuła jego zimny uścisk, oraz szponiaste palce wbijające się w skórę.
Co ciekawsze, jego ręce wyglądały na zupełnie normalne. Co innego czuło ciało, co innego widziały oczy...
- Jeśli mi nie wierzysz, wtedy wyjdź do toalety, jest tam - na końcu korytarza.
Wciąż trzymał ją nie pozwalając jej odwrócić wzroku.
- Sprawdź tam swój puls, a potem przyjdź... I podziel się wrażeniami.
W końcu wyszarpnęła swoją rękę patrząc się na niego gniewnie. Mężczyzna w odpowiedzi uśmiechnął się tylko, rozsiadając przy tym wygodnie. Rozmasowała nadgarstek gromiąc go morderczym spojrzeniem, nie chciała, by ktokolwiek więcej był tej nocy brutalny wobec niej. Zazwyczaj jej się to podobało i lubiła przemoc, zwłaszcza w łóżku, ale... Nagle drgnęła zaniepokojona zdając sobie sprawę z faktu, że choć mężczyzna pociągał ją i w pewien niezdrowy sposób podniecał, nie czuła tego przyjemnego ciepła pod brzuchem i między nogami, który zawsze informował ją, że należy kolesia zaciągnąć już do łóżka. Także nie było nigdzie tego cudownego przyśpieszonego bicia serca tłoczącego rozgrzaną krew po całym ciele.
Zamrugała kilka razy oczyma zaskoczona swoim odkryciem.
- Wierzę ci - przyznała w końcu niechętnie. - Co to wszystko oznacza i kim do cholery jesteś?!
Podniosła głos i uniosła się ze swojego siedzenia. Nie krzyczała, jeszcze nie. Była mocno rozdrażniona, wkurwiona wręcz. Gdyby mogła zabijać wzrokiem, zapewne położyłaby trupem jakiegoś wielkiego mitycznego smoka.

-
- Bosman
- Posty: 2074
- Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
- Numer GG: 6094143
- Lokalizacja: Roanapur
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Angus McLean
Angus skrzywił się widząc tak potraktowaną książkę. Niewielu to wiedziało, a już z pewnością nikt poza Starym Krajem, ale znacznie bardziej cenił książki niż ludzi. Zwłaszcza, że leżący na stole foliał na pierwszy rzut oka nie był cenny, raczej bezcenny. Niemniej Angus jak zwykle ze spokojem wysłuchał, co jego, z braku lepszego określenia, przyjaciółka ma do powiedzenia. – Wiesz, że zawsze jestem skłonny pomagać przyjaciołom, jednak nawet moje dość spore możliwości są ograniczone. Dlatego chciałbym wiedzieć, czego oczekujesz nim cokolwiek zadecyduję. Przez chwilę panowała cisza, i jedynie ogień świecy drżał niespokojnie. W końcu Lisa odezwała się ponownie.
- Proszę cię jedynie o przysługę w interesach. Nic wielkiego, choć możesz to błędnie zinterpretować, naprawdę. Jedynie tycia drobnostka...
Oczywiste było, że jakiekolwiek proszenie o przysługi było dla niej kłopotliwe. Angus wyczuwał zakłopotanie Lisy. Jakby na to nie patrzeć było jedną z ważniejszych postaci w Chicago a jej klub był miejscem, w którym niejednokrotnie rozgrywały się losy wielkich tego miasta. Dlatego rozumiał jej zakłopotanie, sam też nie lubił prosić innych o pomoc. – Cóż, powiedz, zatem, w jaki sposób mogę ci pomóc a zobaczę, co jestem w stanie zrobić w tej sprawie.Angus od dawna miał ochotę na to miejsce, zatem ewentualne kłopoty Lisy były mu raczej na rękę. Musi to jedynie dobrze rozegrać a przy odrobinie szczęścia łyknie smakowity kąsek. Ledwie skończył mówić, skryta w cieniu kobieta wyrzuciła z siebie potok słów.
- Chcę rozpocząć nowy biznes, zacząć eksploatować nowe źródło dochodów. A co jest w tych nocach bardziej dochodowe, niż prochy Angusie?
Nastała cisza. Starzec słuchał z uwagą słów "starej przyjaciółki".
- Postanowiłam wkroczyć na rynek narkotyków. Ale dobrze wiesz, kto go kontroluje... A ci cholerni Włosi prędzej by zjedli spaghetii ze zwłokami własnych przodków, niż zaczęli robić ze mną interesy.
Angus uśmiechnął się. Dobrze pamiętał nagłówek gazety z ostatniego tygodnia - "Bomba podłożona w Cafe Cavoletti".
- Wiesz już, dokąd zmierza ta rozmowa?Angus skinął głową. Wiedział, dokąd zmierza rozmowa. Powiedzieć, że Don Giovanni nie lubili Lisy to jak powiedzieć, że Hitler odczuwał drobną antypatię w stosunku do Żydów. Z drugiej strony od około siedemdziesięciu lat stosunki Angusa z Włochami układały się nieźle, nie wchodzili sobie nawzajem w drogę i tak było dobrze. Szkot wiedział, że musi działać ostrożnie, nie miał ochoty łamać umowy dotyczącej podziału stref wpływów, jaką zawarł z rodziną Giovannich. Z drugiej strony, jeśli by to rozsądnie przeprowadzić to mógłby zyskać wdzięczność Lisy sprowadzając jej jednocześnie na głowę problemy z Włochami. To była zdecydowanie najlepsza opcja, napuścić Giovannich na Lisę a samemu nie ubrudzić sobie rąk. – Cóż moja droga prosisz o rzecz drobną, aczkolwiek nieco kłopotliwą. Jednakże zobaczę, co jestem w stanie zrobić, w końcu przyjaciołom trzeba pomagać. Uśmiech ponownie zagościł na jego twarzy, niezależnie od tego jak potoczą się sprawy na linii Lisa – Włosi on wygra, w końcu, choć jedno z ważniejszych Elizjów w mieście byłoby wspaniałym łupem, to także zyskanie sobie przychylności jego właścicielki także miało swoje dobre strony. Makabryczna, żylasta ręka Lisy cofnęła się z powrotem do cienia. Przez chwilę właścicielka "Etny" milczała, zapewne rozmyślając nad odpowiedzią starca, analizując prawdopodobność jego prawdomówności. W końcu jednak musiała powiedzieć sobie - Pieprzyć.
- Dziękuję, gwarantuje, że nie pożałujesz straconego czasu. Słyszałam, że Don Giovanni organizuje jakąś imprezę w ciągu kilku nocy, być może to byłby właściwy moment do obgadania z nim sprawy.
Przerwała, jakby uznawszy, że za bardzo się zapędziła.
- Póki, co, rozgość się w moim przybytku, mój drogi. Angus ukłonił się na pożegnanie i wyszedł. Kierując się do głównej sali zaczynał tworzyć w myślach plan takiego rozegrania sprawy, aby wyciągnąć jak najwięcej korzyści dla siebie. Zszedł powili po schodach i skierował się w kierunku stolika, przy którym siedzieli jego towarzysze i dwie przypadkowe dziewczyny.
Angus skrzywił się widząc tak potraktowaną książkę. Niewielu to wiedziało, a już z pewnością nikt poza Starym Krajem, ale znacznie bardziej cenił książki niż ludzi. Zwłaszcza, że leżący na stole foliał na pierwszy rzut oka nie był cenny, raczej bezcenny. Niemniej Angus jak zwykle ze spokojem wysłuchał, co jego, z braku lepszego określenia, przyjaciółka ma do powiedzenia. – Wiesz, że zawsze jestem skłonny pomagać przyjaciołom, jednak nawet moje dość spore możliwości są ograniczone. Dlatego chciałbym wiedzieć, czego oczekujesz nim cokolwiek zadecyduję. Przez chwilę panowała cisza, i jedynie ogień świecy drżał niespokojnie. W końcu Lisa odezwała się ponownie.
- Proszę cię jedynie o przysługę w interesach. Nic wielkiego, choć możesz to błędnie zinterpretować, naprawdę. Jedynie tycia drobnostka...
Oczywiste było, że jakiekolwiek proszenie o przysługi było dla niej kłopotliwe. Angus wyczuwał zakłopotanie Lisy. Jakby na to nie patrzeć było jedną z ważniejszych postaci w Chicago a jej klub był miejscem, w którym niejednokrotnie rozgrywały się losy wielkich tego miasta. Dlatego rozumiał jej zakłopotanie, sam też nie lubił prosić innych o pomoc. – Cóż, powiedz, zatem, w jaki sposób mogę ci pomóc a zobaczę, co jestem w stanie zrobić w tej sprawie.Angus od dawna miał ochotę na to miejsce, zatem ewentualne kłopoty Lisy były mu raczej na rękę. Musi to jedynie dobrze rozegrać a przy odrobinie szczęścia łyknie smakowity kąsek. Ledwie skończył mówić, skryta w cieniu kobieta wyrzuciła z siebie potok słów.
- Chcę rozpocząć nowy biznes, zacząć eksploatować nowe źródło dochodów. A co jest w tych nocach bardziej dochodowe, niż prochy Angusie?
Nastała cisza. Starzec słuchał z uwagą słów "starej przyjaciółki".
- Postanowiłam wkroczyć na rynek narkotyków. Ale dobrze wiesz, kto go kontroluje... A ci cholerni Włosi prędzej by zjedli spaghetii ze zwłokami własnych przodków, niż zaczęli robić ze mną interesy.
Angus uśmiechnął się. Dobrze pamiętał nagłówek gazety z ostatniego tygodnia - "Bomba podłożona w Cafe Cavoletti".
- Wiesz już, dokąd zmierza ta rozmowa?Angus skinął głową. Wiedział, dokąd zmierza rozmowa. Powiedzieć, że Don Giovanni nie lubili Lisy to jak powiedzieć, że Hitler odczuwał drobną antypatię w stosunku do Żydów. Z drugiej strony od około siedemdziesięciu lat stosunki Angusa z Włochami układały się nieźle, nie wchodzili sobie nawzajem w drogę i tak było dobrze. Szkot wiedział, że musi działać ostrożnie, nie miał ochoty łamać umowy dotyczącej podziału stref wpływów, jaką zawarł z rodziną Giovannich. Z drugiej strony, jeśli by to rozsądnie przeprowadzić to mógłby zyskać wdzięczność Lisy sprowadzając jej jednocześnie na głowę problemy z Włochami. To była zdecydowanie najlepsza opcja, napuścić Giovannich na Lisę a samemu nie ubrudzić sobie rąk. – Cóż moja droga prosisz o rzecz drobną, aczkolwiek nieco kłopotliwą. Jednakże zobaczę, co jestem w stanie zrobić, w końcu przyjaciołom trzeba pomagać. Uśmiech ponownie zagościł na jego twarzy, niezależnie od tego jak potoczą się sprawy na linii Lisa – Włosi on wygra, w końcu, choć jedno z ważniejszych Elizjów w mieście byłoby wspaniałym łupem, to także zyskanie sobie przychylności jego właścicielki także miało swoje dobre strony. Makabryczna, żylasta ręka Lisy cofnęła się z powrotem do cienia. Przez chwilę właścicielka "Etny" milczała, zapewne rozmyślając nad odpowiedzią starca, analizując prawdopodobność jego prawdomówności. W końcu jednak musiała powiedzieć sobie - Pieprzyć.
- Dziękuję, gwarantuje, że nie pożałujesz straconego czasu. Słyszałam, że Don Giovanni organizuje jakąś imprezę w ciągu kilku nocy, być może to byłby właściwy moment do obgadania z nim sprawy.
Przerwała, jakby uznawszy, że za bardzo się zapędziła.
- Póki, co, rozgość się w moim przybytku, mój drogi. Angus ukłonił się na pożegnanie i wyszedł. Kierując się do głównej sali zaczynał tworzyć w myślach plan takiego rozegrania sprawy, aby wyciągnąć jak najwięcej korzyści dla siebie. Zszedł powili po schodach i skierował się w kierunku stolika, przy którym siedzieli jego towarzysze i dwie przypadkowe dziewczyny.
Spłodził największe potwory - wielkiego wilka Fenrira, węża Midgardsorma i boginię umarłych Hel.
Nordycka Zielona Lewica

Nordycka Zielona Lewica


-
- Bosman
- Posty: 1691
- Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39
Re: [Świat Mroku] Chicago
Hector Ambelly
Angus podszedł spokojnie do Hektora, przeprosił wszystkich i razem wyszli podtrzymując byłego napastnika pod ramię.
"Schlałeś się stary, dobra – ale nie rzygaj na stół tylko do kibla"
"Jutro kac jak stąd do L.A., człowieku. Ale najpierw do toalety, bo nie wyrobisz"
"Sorry, no suń się! Nie widzisz, że nalanego niesiemy?"
Toaleta pracownicza znajdowała się na pietrze. Mieli szczęście – nikogo nie było. Zresztą jakby był to Angus trocszkę by sie wytężył i przechodzący obok ludzie przypomnieliby sobie choćby o tym, że natychmiast muszą wracać do domu. Zamknięcie drzwi... dobrze
Nie ma kamer... dobrze
Cucenie kranówą... dobrze
Drgawki... dobrze
Budzi się... dobrze
Angus popatrzył na niedoszłego zamachowca .- Cóż, zacznijmy od czegoś prostego. Dlaczego chciałeś nas zabić? Głos starca był surowy i władczy. Nie musiał nawet używać dyscyplin by nagiąć większość przeciętnych ludzi do uległości i posłuszeństwa. Na twarzy Hektora malowało się zobojętnienie, wycelował zabrany wcześniej pistolet wprost miedzy ślepia człowieka. Jeśli go zastrzeli będą musieli wszyscy czym prędzej zwiewać z Etny, nieczęsto widuje się (nawet w takim klubie) człowieka siedzącego w kabinie toalety z dziurką wyróżniającą sie na płaskiej powierzchni czoła. Chłopak spojrzał się z pretensją na starca. Widać obecna sytuacja obudziła w nim pewność siebie.
- Gówno cię to obchodzi. Masz przesrane, facet! Nie żyjesz! I ty też! Wszyscy jesteście już martwi!
Mimo twardych słów, widoczne było że mężczyzna się trzęsie. Był to młodzieniec, który wyglądał jakby ledwie opuścił rodzinny dom i zaczął żyć z własnej kieszeni. Miał długą, kościstą twarz i kruczoczarne włosy, spod których zerkała na was para gniewnych, brązowych oczu.
- Jesteśmy martwi szefie! - Hektor wykrzywił usta w uśmiechu - Nie żyjemy! Toś chłopie odkrył wiele. - twarz ponownie przybrała wyraz absolutnego braku emocji - Niestety nie przed nami. A nam zależy by co nieco odkryć dla siebie. Prawda panie McLean? Byłbym wdzięczny za przytrzymanie broni, szefie. - Ventrue chwycił broń i w tej samej sekundzie pięść Hektora zetknęła sie z twarzą nieznajomego. Następnie wykręcił mu ręce stawiając młodego w dość niezręcznej sytuacji. Wykrzywiony bowiem, majacy świadomość iż jest na muszce Angusa tykał niemal twarzą mętnej wody w sedesie.
- Pan McLean zadał pytanie. - ścisnął mocniej – Kulturalny człowiek odpowiada na pytania.
Chłopak stęknął głośno. Zaczął się szarpać, ale czując fizyczną przewagę oprawców zaprzestał prób.
- Nie róbcie mi krzywdy! To nie ja! To... To nie ja! Ja tylko wykonywałem rozkazy!
Dotykał już nosem mokrego papieru toaletowego. Zdaje się że ktoś nie spuścił wody.
Chłopak był coraz bardziej zdesperowany.
- Ale ja nic nie wiem! Zabiją mnie jeśli powiem!
- O tym pomyślisz później - Hektor pchnął kark chłopaka przez co ten nałykał się "wody" - Zapewniamy, ze jeśli nas zawiedziesz to będziesz umierał tak długo, ze śmierć bedzie wybawieniem mały. Jeśli nam zaś pomożesz - my pomożemy tobie.
Przerażony napastnik zaczął kaszleć, dławiąc się kałem z sedesu. Jego głos był drżący i słaby, zaczął przybierać błagalny ton.
- Gówno zrobicie... Wy ich nie znacie, nie wiecie co robią z ludźmi!
Krzyczał przeraźliwie. Hektor zanurzył twarz delikwenta ponownie, nakazując mu przy tym spuszczenie z tonu.
- Mają wielkie wpływy... Najpierw zabiją mnie, a potem zabiją was!
- Nie dramatyzuj. - rzekł Angus - Skad wiesz jakie my mamy wpływy? I co potrafimy zrobić szczeniaku?
- Mów! Kto – głowa do sedesu - cię - znowu - nasłał szczeniaku - tym razem Hektor przytrzymał łkającego chłopaka na kilka sekund w muszli.
Chłopak krztusił się przez chwilę. Nagle wypluł z siebie własny obiad, opluwając przy tym cała twarz.
Zemdlał.
- Przewieziemy go może do siedziby? Trzeba tylko troche przemyć, Hektor spóścił wodę w sedesie wraz z zawartością, zerwał trochę papieru toaletowego, wylał całą zawartość mydła w płynie na chłopaka, po czym starł wymiociny z ubrania i twarzy..
- Paskudne, prawda? Ale w domu będzie można sie nim zająć na dłużej. - rzekł Hektor i zaniósł gangstera do bagażnika limuzyny wiążąc mu ręce jego własną skórzaną kurtką.
Ojciec byłby z niego dumny.
Angus podszedł spokojnie do Hektora, przeprosił wszystkich i razem wyszli podtrzymując byłego napastnika pod ramię.
"Schlałeś się stary, dobra – ale nie rzygaj na stół tylko do kibla"
"Jutro kac jak stąd do L.A., człowieku. Ale najpierw do toalety, bo nie wyrobisz"
"Sorry, no suń się! Nie widzisz, że nalanego niesiemy?"
Toaleta pracownicza znajdowała się na pietrze. Mieli szczęście – nikogo nie było. Zresztą jakby był to Angus trocszkę by sie wytężył i przechodzący obok ludzie przypomnieliby sobie choćby o tym, że natychmiast muszą wracać do domu. Zamknięcie drzwi... dobrze
Nie ma kamer... dobrze
Cucenie kranówą... dobrze
Drgawki... dobrze
Budzi się... dobrze
Angus popatrzył na niedoszłego zamachowca .- Cóż, zacznijmy od czegoś prostego. Dlaczego chciałeś nas zabić? Głos starca był surowy i władczy. Nie musiał nawet używać dyscyplin by nagiąć większość przeciętnych ludzi do uległości i posłuszeństwa. Na twarzy Hektora malowało się zobojętnienie, wycelował zabrany wcześniej pistolet wprost miedzy ślepia człowieka. Jeśli go zastrzeli będą musieli wszyscy czym prędzej zwiewać z Etny, nieczęsto widuje się (nawet w takim klubie) człowieka siedzącego w kabinie toalety z dziurką wyróżniającą sie na płaskiej powierzchni czoła. Chłopak spojrzał się z pretensją na starca. Widać obecna sytuacja obudziła w nim pewność siebie.
- Gówno cię to obchodzi. Masz przesrane, facet! Nie żyjesz! I ty też! Wszyscy jesteście już martwi!
Mimo twardych słów, widoczne było że mężczyzna się trzęsie. Był to młodzieniec, który wyglądał jakby ledwie opuścił rodzinny dom i zaczął żyć z własnej kieszeni. Miał długą, kościstą twarz i kruczoczarne włosy, spod których zerkała na was para gniewnych, brązowych oczu.
- Jesteśmy martwi szefie! - Hektor wykrzywił usta w uśmiechu - Nie żyjemy! Toś chłopie odkrył wiele. - twarz ponownie przybrała wyraz absolutnego braku emocji - Niestety nie przed nami. A nam zależy by co nieco odkryć dla siebie. Prawda panie McLean? Byłbym wdzięczny za przytrzymanie broni, szefie. - Ventrue chwycił broń i w tej samej sekundzie pięść Hektora zetknęła sie z twarzą nieznajomego. Następnie wykręcił mu ręce stawiając młodego w dość niezręcznej sytuacji. Wykrzywiony bowiem, majacy świadomość iż jest na muszce Angusa tykał niemal twarzą mętnej wody w sedesie.
- Pan McLean zadał pytanie. - ścisnął mocniej – Kulturalny człowiek odpowiada na pytania.
Chłopak stęknął głośno. Zaczął się szarpać, ale czując fizyczną przewagę oprawców zaprzestał prób.
- Nie róbcie mi krzywdy! To nie ja! To... To nie ja! Ja tylko wykonywałem rozkazy!
Dotykał już nosem mokrego papieru toaletowego. Zdaje się że ktoś nie spuścił wody.
Chłopak był coraz bardziej zdesperowany.
- Ale ja nic nie wiem! Zabiją mnie jeśli powiem!
- O tym pomyślisz później - Hektor pchnął kark chłopaka przez co ten nałykał się "wody" - Zapewniamy, ze jeśli nas zawiedziesz to będziesz umierał tak długo, ze śmierć bedzie wybawieniem mały. Jeśli nam zaś pomożesz - my pomożemy tobie.
Przerażony napastnik zaczął kaszleć, dławiąc się kałem z sedesu. Jego głos był drżący i słaby, zaczął przybierać błagalny ton.
- Gówno zrobicie... Wy ich nie znacie, nie wiecie co robią z ludźmi!
Krzyczał przeraźliwie. Hektor zanurzył twarz delikwenta ponownie, nakazując mu przy tym spuszczenie z tonu.
- Mają wielkie wpływy... Najpierw zabiją mnie, a potem zabiją was!
- Nie dramatyzuj. - rzekł Angus - Skad wiesz jakie my mamy wpływy? I co potrafimy zrobić szczeniaku?
- Mów! Kto – głowa do sedesu - cię - znowu - nasłał szczeniaku - tym razem Hektor przytrzymał łkającego chłopaka na kilka sekund w muszli.
Chłopak krztusił się przez chwilę. Nagle wypluł z siebie własny obiad, opluwając przy tym cała twarz.
Zemdlał.
- Przewieziemy go może do siedziby? Trzeba tylko troche przemyć, Hektor spóścił wodę w sedesie wraz z zawartością, zerwał trochę papieru toaletowego, wylał całą zawartość mydła w płynie na chłopaka, po czym starł wymiociny z ubrania i twarzy..
- Paskudne, prawda? Ale w domu będzie można sie nim zająć na dłużej. - rzekł Hektor i zaniósł gangstera do bagażnika limuzyny wiążąc mu ręce jego własną skórzaną kurtką.
Ojciec byłby z niego dumny.

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Świat Mroku] Chicago
Uśmiechając się do ludzi wokół, Hektor wlókł za sobą chłopaka z obrzyganą bluzą. Kilka tancerek oglądało się z obrzydzeniem na tą scenę, podobnie jak kilku rozbawionych (i mocno wstawionych) bywalców.
Szofer wreszcie doszedł do drzwi, otwierając je lekkim kopnięciem. Gdy wyszedł, od razu poczuł ulgę od mieszaniny zapachów w „Etnie”. Miejskie, brudne powietrze o wiele bardziej mu pasowało.
Podszedł do tyłu limuzyny, rzucają swoją ofiarę niedbale na bruk. Nie śpiesząc się, przekręcił kluczyk w zamku, otwierając bagażnik. Dźwigając raz jeszcze, wepchnął nieprzytomnego mężczyznę do środka. Gdy domykał klapę, przez przypadek walnął nią o jego głowę.
Hektor uśmiechnął się sam do siebie, wyobrażając minę gościa gdy tylko się obudzi.
Tymczasem przekręcił znowu kluczyk, i odszedł w kierunku klubu.
Gdy tylko doszedł do barku, spostrzegł poznaną niedawno blondynkę, która zachowywała się teraz niczym… Wariatka. Serio, Ambelly potrafił świetnie to dostrzec.
Zielonooki uśmiechął się do Anny, widząc jak ta mała dziewczynka się unosi. Wewnątrz czuł olbrzymie podekscytowanie, co znajdowało ujście jedynie w jego energicznych ruchach.
- W tym momencie mam powiedzieć: „Ach, gdzie są moje maniery? Mam na imię John Doe”. Tego oczekujesz?
Zaśmiał się.
- Ale tak nie powiem. Za to możesz nazywać mnie Dedal, tak jak większość moich znajomych. Wkrótce i tak dowiesz się, że imiona są jak twarze… Mogą zmieniać się z biegiem czasu.
Ostatnie zdanie wypowiedział jakby był w jakimś odległym miejscu. Anna nie była pewna czy mówi to do niej, czy może do siebie?
Dedal odchrząknął.
- Teraz skoro masz już słowo którym mnie nazwiesz, może ja poznam *twoje* określenie?
Angus przyglądał się tej scenie z dzikim uśmiechem na twarzy. Jeszcze bardziej pasjonował go sadyzm, jaki okazuje Dedal wobec dziewczyny. To tak, jakby głaskał tonącego szczeniaka…
Dobrze wiedział też, że dziewczyna niedługo zacznie przeżywać legendarną „Przemianę”. Lepiej żeby ją ukryć przed wzrokiem innych, niżby miały krążyć plotki o zatrutych drinkach w klubie.
Na razie się jednak tym nie przejmował. Jego wzrok podążył dalej, aż w końcu spoczął na tajemniczej Azjatce, która tak ochoczo pomogła im z napastnikiem. Zauważył jak podchodzi do niej kelnerka, delikatnym szturchańcem zwracając jej uwagę.
- Maleńka, to chyba nie jest miejsce dla ciebie.
Szofer wreszcie doszedł do drzwi, otwierając je lekkim kopnięciem. Gdy wyszedł, od razu poczuł ulgę od mieszaniny zapachów w „Etnie”. Miejskie, brudne powietrze o wiele bardziej mu pasowało.
Podszedł do tyłu limuzyny, rzucają swoją ofiarę niedbale na bruk. Nie śpiesząc się, przekręcił kluczyk w zamku, otwierając bagażnik. Dźwigając raz jeszcze, wepchnął nieprzytomnego mężczyznę do środka. Gdy domykał klapę, przez przypadek walnął nią o jego głowę.
Hektor uśmiechnął się sam do siebie, wyobrażając minę gościa gdy tylko się obudzi.
Tymczasem przekręcił znowu kluczyk, i odszedł w kierunku klubu.
Gdy tylko doszedł do barku, spostrzegł poznaną niedawno blondynkę, która zachowywała się teraz niczym… Wariatka. Serio, Ambelly potrafił świetnie to dostrzec.
Zielonooki uśmiechął się do Anny, widząc jak ta mała dziewczynka się unosi. Wewnątrz czuł olbrzymie podekscytowanie, co znajdowało ujście jedynie w jego energicznych ruchach.
- W tym momencie mam powiedzieć: „Ach, gdzie są moje maniery? Mam na imię John Doe”. Tego oczekujesz?
Zaśmiał się.
- Ale tak nie powiem. Za to możesz nazywać mnie Dedal, tak jak większość moich znajomych. Wkrótce i tak dowiesz się, że imiona są jak twarze… Mogą zmieniać się z biegiem czasu.
Ostatnie zdanie wypowiedział jakby był w jakimś odległym miejscu. Anna nie była pewna czy mówi to do niej, czy może do siebie?
Dedal odchrząknął.
- Teraz skoro masz już słowo którym mnie nazwiesz, może ja poznam *twoje* określenie?
Angus przyglądał się tej scenie z dzikim uśmiechem na twarzy. Jeszcze bardziej pasjonował go sadyzm, jaki okazuje Dedal wobec dziewczyny. To tak, jakby głaskał tonącego szczeniaka…
Dobrze wiedział też, że dziewczyna niedługo zacznie przeżywać legendarną „Przemianę”. Lepiej żeby ją ukryć przed wzrokiem innych, niżby miały krążyć plotki o zatrutych drinkach w klubie.
Na razie się jednak tym nie przejmował. Jego wzrok podążył dalej, aż w końcu spoczął na tajemniczej Azjatce, która tak ochoczo pomogła im z napastnikiem. Zauważył jak podchodzi do niej kelnerka, delikatnym szturchańcem zwracając jej uwagę.
- Maleńka, to chyba nie jest miejsce dla ciebie.
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Zhou Wang Bao
Podniosła lekko głowę. Czego chce tu ta kobieta?
Ach, tego.
- Być może nie za bardzo, proszę pani. - przełknęła ślinę. - Ale jestem tu z opiekunem. - rozejrzała się po barze. Wypatrzyła Angusa, i przez chwilę rozważała, czy warto wskazać na niego. - Ale nie ma go tu w okolicy, poszedł przed chwilą do toalety i jeszcze nie wrócił. - uśmiechnęła się słabo. - Powiedział że musi tutaj coś załatwić, a potem stąd pójdziemy. - zlustrowała ciało kelnerki, od stóp do głów. Jej uśmiech stał się nieco pewniejszy, choć nie była pewna dlaczego.
- Więc proszę się mną nie przejmować, myślę, że nie zostaniemy tu zbyt długo.
Idź już sobie stąd. Dlaczego tylu obcych się tu kręci? Dajcie mi wreszcie spokój...
Podniosła lekko głowę. Czego chce tu ta kobieta?
Ach, tego.
- Być może nie za bardzo, proszę pani. - przełknęła ślinę. - Ale jestem tu z opiekunem. - rozejrzała się po barze. Wypatrzyła Angusa, i przez chwilę rozważała, czy warto wskazać na niego. - Ale nie ma go tu w okolicy, poszedł przed chwilą do toalety i jeszcze nie wrócił. - uśmiechnęła się słabo. - Powiedział że musi tutaj coś załatwić, a potem stąd pójdziemy. - zlustrowała ciało kelnerki, od stóp do głów. Jej uśmiech stał się nieco pewniejszy, choć nie była pewna dlaczego.
- Więc proszę się mną nie przejmować, myślę, że nie zostaniemy tu zbyt długo.
Idź już sobie stąd. Dlaczego tylu obcych się tu kręci? Dajcie mi wreszcie spokój...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Bosman
- Posty: 1691
- Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39
Re: [Świat Mroku] Chicago
Hector Ambelly
Dosiadł się do Angusa i rzekł:
- Krzykacz leży. Co teraz panie McLean? - wpatrywał się ślepo w swego mocodawcę. Hektor włożył ręke do kieszeni marynarki wpychając głębiej broń zabraną młodzieńcowi stawiającemu się samemu Angusowi McLean.
Szacunek, siła i wiedza – to przychodzi z wiekiem.
Kelnerka wprawiła Hektora w zakłopotanie. Ubranie składające się jedynie ze stringów nie stanowiło bowiem porządnego stroju w jakim kobieta wychodzi z domu. Na pewno nie! Starał się patrzyć jednak prosto w twarz, tak jest grzecznie. Oczywiście zamówił whiskey. Oczywiście Jim Beam'a.
Amerykanin pije whiskey. To nas wyróżnia wśród motłochu, od żółtków ze szczynami pokroju sake i czarnuchów którzy żłopią tylko to co ma w sobie krew białej dziewicy. Skurw..
Tymczasem Angus wyrwał sie z zamyślenia i odpowiedział.
Dosiadł się do Angusa i rzekł:
- Krzykacz leży. Co teraz panie McLean? - wpatrywał się ślepo w swego mocodawcę. Hektor włożył ręke do kieszeni marynarki wpychając głębiej broń zabraną młodzieńcowi stawiającemu się samemu Angusowi McLean.
Szacunek, siła i wiedza – to przychodzi z wiekiem.
Kelnerka wprawiła Hektora w zakłopotanie. Ubranie składające się jedynie ze stringów nie stanowiło bowiem porządnego stroju w jakim kobieta wychodzi z domu. Na pewno nie! Starał się patrzyć jednak prosto w twarz, tak jest grzecznie. Oczywiście zamówił whiskey. Oczywiście Jim Beam'a.
Amerykanin pije whiskey. To nas wyróżnia wśród motłochu, od żółtków ze szczynami pokroju sake i czarnuchów którzy żłopią tylko to co ma w sobie krew białej dziewicy. Skurw..
Tymczasem Angus wyrwał sie z zamyślenia i odpowiedział.

-
- Bosman
- Posty: 2074
- Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
- Numer GG: 6094143
- Lokalizacja: Roanapur
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Angus McLean
Tymczasem Angus wyrwał sie z zamyślenia i odpowiedział. - Czyż to nie oczywiste Hektorze? Teraz pojedziemy do domu. Tam będziemy mogli spokojnie zająć się naszymi gośćmi. Zarówno tymi miłymi jak i tymi nie do końca.Tu wykonał ręką gest w nieokreślonym kierunku, mający zapewne dotyczyć młodzieńca w bagażniku. Wspomnienie wykrzykiwanych przez niego gróźb sprawiło, że Angus się uśmiechnął. – Poza tym sądzę, że nasza młoda przyjaciółka chciałaby usłyszeć pewne wyjaśnienia odnośnie jej sytuacji, a te najlepiej będzie udzielić na osobności. W tym momencie spojrzał na Annę i spytał. – Nie będziesz robić scen, prawda? Zachowasz się spokojnie i grzecznie pójdziesz z nami. Obiecuję ci, że nie spotka cię z naszych rąk żadna krzywda. „Nie licząc tej, którą już wyrządził ci Dedal.” Dodał do siebie w myślach Szkot. Po raz kolejny pozwolił paniom iść przodem. Gdy wyszli przed klub dał Hektorowi znak, aby otworzył drzwi. „Ten chłopak to prawdziwy skarb, posłuszny, zaradny. Zdecydowanie jeden z lepszych pracowników.” Wsiedli do samochodu, po czym Hektor zamknął drzwi i zasiadł za kierownicą. Angus wskazał na barek i powiedział. – Może zechcecie się poczęstować? Nie czekając na reakcję sięgnął po oszronioną butelkę z ciemnego szkła i nalał sobie do kieliszka czerwonego, gęstego płynu. Patrząca na to Anna pomyślała. „Wino, tak, to musi być wino. A może?” Droga mijała cicho, w ciężkiej atmosferze. A górujący nad miastem wieżowiec było coraz bliżej....
Tymczasem Angus wyrwał sie z zamyślenia i odpowiedział. - Czyż to nie oczywiste Hektorze? Teraz pojedziemy do domu. Tam będziemy mogli spokojnie zająć się naszymi gośćmi. Zarówno tymi miłymi jak i tymi nie do końca.Tu wykonał ręką gest w nieokreślonym kierunku, mający zapewne dotyczyć młodzieńca w bagażniku. Wspomnienie wykrzykiwanych przez niego gróźb sprawiło, że Angus się uśmiechnął. – Poza tym sądzę, że nasza młoda przyjaciółka chciałaby usłyszeć pewne wyjaśnienia odnośnie jej sytuacji, a te najlepiej będzie udzielić na osobności. W tym momencie spojrzał na Annę i spytał. – Nie będziesz robić scen, prawda? Zachowasz się spokojnie i grzecznie pójdziesz z nami. Obiecuję ci, że nie spotka cię z naszych rąk żadna krzywda. „Nie licząc tej, którą już wyrządził ci Dedal.” Dodał do siebie w myślach Szkot. Po raz kolejny pozwolił paniom iść przodem. Gdy wyszli przed klub dał Hektorowi znak, aby otworzył drzwi. „Ten chłopak to prawdziwy skarb, posłuszny, zaradny. Zdecydowanie jeden z lepszych pracowników.” Wsiedli do samochodu, po czym Hektor zamknął drzwi i zasiadł za kierownicą. Angus wskazał na barek i powiedział. – Może zechcecie się poczęstować? Nie czekając na reakcję sięgnął po oszronioną butelkę z ciemnego szkła i nalał sobie do kieliszka czerwonego, gęstego płynu. Patrząca na to Anna pomyślała. „Wino, tak, to musi być wino. A może?” Droga mijała cicho, w ciężkiej atmosferze. A górujący nad miastem wieżowiec było coraz bliżej....
Spłodził największe potwory - wielkiego wilka Fenrira, węża Midgardsorma i boginię umarłych Hel.
Nordycka Zielona Lewica

Nordycka Zielona Lewica


-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Zhou Wang Bao
W samochodzie czuła się trochę lepiej. Przynajmniej była wśród swoich. Byli nieco mniej obcy.
No, i było ich mniej.
Całe szczęście, nikt się do niej nie odzywał.
Siedziała, wyraźnie rozluźniona w stosunku do sytuacji w klubie. Patrzyła przez okna na mijane budynki. Chicago... Piękne miasto. Już je polubiła, mimo że była tu od niedawna.
Spoglądała też od czasu do czasu przez przednią szybę. Zdaje się, że kierowali się na jakiś wysoki budynek. Drapacz chmur, tak to tu się nazywało. Ciekawe. Ten wampir wyglądał, jakby mógł być właścicielem całego tego wieżowca.
Zresztą, może nawet jest?
Na twarzy Azjatki pojawił się delikatny uśmiech. Wiedziała, że albo znalazła przyjaciół, albo trening. I jedno i drugie jej odpowiadało.
W samochodzie czuła się trochę lepiej. Przynajmniej była wśród swoich. Byli nieco mniej obcy.
No, i było ich mniej.
Całe szczęście, nikt się do niej nie odzywał.
Siedziała, wyraźnie rozluźniona w stosunku do sytuacji w klubie. Patrzyła przez okna na mijane budynki. Chicago... Piękne miasto. Już je polubiła, mimo że była tu od niedawna.
Spoglądała też od czasu do czasu przez przednią szybę. Zdaje się, że kierowali się na jakiś wysoki budynek. Drapacz chmur, tak to tu się nazywało. Ciekawe. Ten wampir wyglądał, jakby mógł być właścicielem całego tego wieżowca.
Zresztą, może nawet jest?
Na twarzy Azjatki pojawił się delikatny uśmiech. Wiedziała, że albo znalazła przyjaciół, albo trening. I jedno i drugie jej odpowiadało.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
