[Warhammer] Czarne Chmury Nad Imperium

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
WHITEs
Szczur Lądowy
Posty: 12
Rejestracja: czwartek, 1 lutego 2007, 17:03

[Warhammer] Czarne Chmury Nad Imperium

Post autor: WHITEs »

Tak więc zaczynamy. Wspominałem o tym w rekrutacji, ale myślę warto raz jeszcze. Zatem: piszemy w 3 osobie czasu przeszłego. Dialogi kursywą i od myślnika, przed postem pogrubione imię postaci.
Mile widziany jeden post dziennie. Ew. przynajmniej jeden na dwa dni. Ja również postaram się w tym tempie postować.
Jeśli nie macie akurat czasu żeby pisać długiego posta to lepiej napisać krótko i zwięźle niż nic. Ważne żeby było widać że wasza postać żyje i uczestniczy w rozgrywce. Każdy jest w stanie w parę minut przeczytać posty innych i wypocić z siebie te 2-3 zdania.
Nie mam nic przeciwko jeśli gracze współtworzą świat gry. O co mi chodzi? Tworzycie postacie na progu drugiej profesji, każda z nich już niejedno w Starym Świecie przeżyła. Każda z nich na pewno ma wiele do opowiedzenia. Co robią ludzie którzy dopiero co się poznali? Starają się poznać współtowarzyszy i opowiadają coś o sobie. Możecie sięgnąć chociażby do przygód z dawnych sesji. Każdy człowiek ma swój charakter, nawyki i poglądy… na temat płci przeciwnej, walki (czyt. seks i przemoc), polityki, kościoła, innych ras, ulubionego jadła, napoju i tytoniu. Takie szczegóły sprawiają, że postacie żyją.
Traktujcie NPC-ów jak żywe postacie, dyskusje, przyjaźnie, miłości i konflikty z nimi są jak najbardziej wskazane i dozwolone. Zwłaszcza że przeróżni BN-i będą wam towarzyszyć praktycznie cały czas.
I to by było na tyle. Życzę wam oraz sobie dobrej zabawy!

Grają:
- Serge (Falandar Tu'Aghar)
- Hyjek (Konrad z Boven)
- Sergi (Pyotr Antonov)
- SebaSamurai (Anthony Surehand)


CZĘŚĆ I: DALEKO OD DOMU...


Letni zmierzch zapadał szybko powiewem chłodu zmuszając podróżnych do podsycania ognisk. Nieopodal, kilka dni drogi na północ niemrawie toczyła się wojna o spadek po stirlandzich Babenbergach. Do książęcej korony zgłaszało pretensje wielu elektorów a cesarz pragnął włączenia Stirlandu do swojej domeny. Od dwóch lat przez ziemie nad Stirem przetaczały się rycerskie zagony, oblegano miasta i zamki, ścierali się dowódcy i armie. Na ogół jednak niewiele się działo zaś jedynym widoczym efektem zmagań były puste skarbce książąt i spalone przez nieopłaconych zaciężnych wioski. Niewiele to jednak obchodziło zgromadzonych przy waszym ognisku jak i w całym zajeździe „Pod Trzema Piórami” gości. Dla nich liczyły się ciepła strawa i bezpieczne miejsce do spędzenia nocy. Bo jak na każdej wojnie tak i tutaj najbardziej cierpieli zwykli ludzie – zaś tu, w Averlandzie poprzez skierowanie większości milicji i straży dróg do służby na froncie gościńce zaroiły się od zielonoskórych, zwierzoludzi i bandytów. Wy zaś już dziękowaliście temu miejscu za spokojny sen zbliżającej się nocy, sen bez zaciśniętego noża w dłoni i nasłuchiwania zbliżających się kroków.

Wczesną wiosną, trzy miesiące temu podczas zagonu wojsk stirlandzkich zajazdu użyto jako punkt oporu. Podczas starcia lekkie kawaleryjskie działo użyte przez Stirlandczyków rozbiło w drobny mak przednią ścianę budynku. Gdy przeszła nawałnica zmyślny gospodarz, Jorgen Jorgensen zwany Jorgiem postanowił na czas lata wykorzystać szkodę na swoją korzyść. Sklepienie zostało podparte solidnymi balami a główna sala zajazdu otwierała się obecnie jak weranda na podwórze. Gości było dużo. Improwizowane urządzenie zajazdu miało tą zaletę że siedzący i nocujący z braku miejsc na dworze nie czuli się gorzej. Na trawie ułożono paleniska, wokół nich rozstawiono drewniane pieńki i ławy. Między ogniskami uwijali się gospodarz i posługacze donosząc napoje i posiłki i zbierając zamówienia. W środku i na zewnątrz wokół ognisk siedzieli goście: podróżni, awanturnicy i żołnierze, uchodźcy wojenni, kupiec z pomocnikiem, przybyły niedawno szlachcic ze świtą i najemnikami.

Najdziwniej z całego obozowiska wyglądało wszak jedno ognisko, przy którym zgromadziły się chyba największe indywidua tego wieczoru: zakapturzony wysoki mężczyzna z mieczem na plecach. Obok dobrze zbudowany miedzianowłosy człowiek z blizną na policzku. Dalej niezbyt wysoki lecz postawny łysy mężczyzna. Najbardziej w jego wyglądzie uderzała pionowa blizna przecinająca prawą część czaszki. Dalej siedział szczupły mężczyzna o mysim kolorze włosów, na pierwszy rzut oka wojownik.

Tak zanotowałby sobie was w pamięci postronny obserwator. Natomiast jak wy postrzegaliście otoczenie? Przy ognisku oprócz was siedział jeszcze niski, grubawy, dobrze ubrany, wyglądający na kupca człowieczek oraz jego tyczkowaty, o tępym wyrazie twarzy pomocnik. Obok milcząco przycupnęła jeszcze dziewczyna, w wiejskiej sukni, jakby jedna z uchodźców widocznie nie chcąca (a może na odwrót?) mieć z nimi nic wspólnego. Cała trójka nie nawiązywała z wami rozmowy, kupiec z pomocnikiem z rzadka tylko zamieniali zdanie.

Wasze wierzchowce odpoczywały w przy zajezdnej stajni. O tej porze roku paszy był dostatek. Przynajmniej o to jedno nie musieliście się teraz martwić.

Na skraju obozowiska elfi minstrel przygrywając na lutni nucił słowa pieśni:

Jutro zabierze nas w dal
Daleko od domu
Nikt naszych imion nie będzie znał
Lecz barda pieśń zostanie

Jutro wszystko będzie znane
I nie będziesz sam
Nie bój się zatem zimna i ran
Bo barda pieśń zostanie...


Z zamyślenia wyrwał was głos karczmarza. Solidnej postury brodata postać zwinnie toczyła się w waszym kierunku.

- Ech ci grajkowie. Siędzie taki, brzdąka na tej lutni a śpiewa że niewiastom z wrażenia w głowach się przewraca…Czegoś jeszcze trzeba? Piwa pod dostatkiem, moje własne w zajeździe warzone, szylinga za kufel. Wino młode, jesienne z tutejszych winnic niezgorsze. Gorzałka… Z mięsiwem trochę gorzej, porekwirowali co lepsze. Był taki okres co żeśmy koninę i szczury podawali hehe, nie no żartuję – zaśmiał się jowialnie. - Ale kurak czy trochę królika się znajdzie, to i rosołek czy inną zupkę upichcimy..Do tego chleb, micha fasoli albo o! Kasza ze skwarkami! Pyszności, moja żona robi.
Jorg zamyślił się trochę.
- Niestety nie ma już pokoi w środku, ale spać można tutaj. Noc będzie ciepła a drew na opał nie zabraknie. I nijak mi liczyć za nocleg na dworze. A i bezpieczniej gdy tylu zbrojnych pod ręką. Czasy paskudne się zrobiły ostatnio…Zastanówcie się a ja wracam za chwilkę…
Zostawże tą belkę parszywcze! Dom mi chcesz zawalić?...
- to rzekłszy Jorg poleciał uspokoić jakiegoś typka co i rusz zataczającego się na podtrzymujący werandę filar.

Przy sąsiednim ognisku szlachcic i towarzyszący mu rycerz rozmawiali w nieznanym wam, dźwięcznym języku. Towarzyszący im najemnicy obgadywali w reikspielu przeróżnych hrabiów, książąt oraz ich siostry i matki z użyciem licznych niegodnych przytaczania przymiotników.
Po drugiej stronie grupa uchodźców dzieliła się wieściami z ogarniętego wojną Stirlandu.
- Powiadają Nulneńczycy podeszli już pod Wurtbad – powiedział jeden.
- Powiadają Nifelheim wzięte – dorzucił inny - Cała dolina Iny...Kesselring z zaciężnymi poszedł tamtędy przed miesiącem, jeden dom się nie ostał.
- Oh, Hansi, mój Hansi! – jęknęła jakaś kobieta.
- A Irhm? A klasztor Sióstr Dobrodziejek pod wezwaniem Shallyi podal Altmarktu?
- Spalony, żadnej świętości nie uszanują.
Ktoś głośno westchnął, ktoś się rozpłakał.
W tle płonącego leniwie obozowego ognia dało się słyszeć tylko:
- Biedna ziemia stirlandzka.
- Przeklęta ziemia stirlandzka.

Wieść niosła, że averlandzki książe planuje nowe zaciągi aby przyjść z odsieczą zagrożonemu przez Nulneńczyków Wurtbadowi. Sprzymierzył się w tym celu z koalicją stirlandzkich baronów, do tej pory lansującą własnego kandydata. Prawdopodobnie ceną przymierza było uznanie przez Stirlandczyków jego praw do tronu. Mając takie atuty w ręku książe Ruprecht był potencjalnie najsilniejszym kandydatem do stirlandzkiej korony.

Tak niosła wieść, którą znaliście już od dawna i na której - niektórzy - opieraliście swe plany. Tymczasem gospodarz, nie zważywszy na szanse poszczególnych pretendentów oraz polityczne układy zrobił porządek z pijanymi i powrócił do waszego ogniska. Popatrzył po was, po czym rzekł:
- To co podać panowie?

W pierwszym poście standardowo opiszcie Waszych bohaterów i oczywiście odpowiedzcie Jorgowi ;)
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Post autor: Serge »

Falandar

Mężczyzna zrzucił swój szkarłatny kaptur na ramiona obdarowując towarzyszy ponurym spojrzeniem. Zgromadzeni przy ognisku ujrzeli smukłą elfią twarz o czarnych, długich do ramion włosach i oczach tego samego koloru, z których biły doświadczenie i inteligencja.
- Dla mnie czerwone wino i specjalność kuchni... - rzucił spokojnie do karczmarza. Jego głos był głęboki a jednocześnie delikatny.
W sakiewce brzęczało radośnie kilka koron, więc mógł sobie pozwolić na lepszy posiłek, zwłaszcza że ostatnio nie miał na to zupełnie czasu.
Elf był wysoki i, mimo iż szczupły, to jednak szeroki w barach. Jego delikatne ruchy mogły zdradzać kocią zwinność z jaką porusza się w walce. Miał na sobie długi do kostek płaszcz koloru burgundu, a pod spodem lekki pancerz najlepszej jakości. Luźne czarne spodnie wpuszczone były w długie, skórzane buty o szerokiej cholewie. Dłonie, odziane w czarne rękawice zaciskały się w pięści. Osobliwie kuta rękojeść miecza gilesowskiego wystawała znad jego lewego ramienia, przez prawe przerzuconą miał czarną torbę podróżną. Mężczyzna był również posiadaczem finezyjnie wykonanego elfiego łuku, który spoczywał oparty o drzewo znajdujące się tuż za nim, wraz z kołczanem pełnym strzał. Na szyi wisiał srebrny medalik przedstawiający feniksa z rozłożonymi skrzydłami na tle piramidy – symbol Asuryona, elfickiego Boga Ojca.
Zanim z rozmyślań wyrwał go karczmarz, Falandar przypominał sobie i analizował wydarzenia ostatnich tygodni, gdy wraz z przysadzistym najemnikiem o nazwisku Broch stawili czoła wampirzej wiedźmie Ariel. Sprawy nie potoczyły się jednak tak, jak by sobie tego życzył elf i byli zmuszeni się rozdzielić, a Ariel uszła z życiem. Wszystkie tropy wskazywały na to iż udała się do Averheim i tam też Falandar zamierzał ją dopaść.
Mężczyzna spojrzał mętnie po pozostałych zasiadających przy tym samym ognisku. Od razu na myśl nasunęły mu się radykalne poglądy swego mistrza-nauczyciela Johana - "Wszyscy są winni, trzeba tylko ustalić w jakim stopniu". Elf uśmiechnął się krzywo przywołując jego słowa w myślach. Nie podchodził aż tak drastycznie do swoich działań, chociaż słowa jego nauczyciela na pewno niosły jakąś część prawdy. Spojrzał po towarzyszach. Towarzyszach przynajmniej na tę jedną noc.
- Jestem Falandar... - rzucił oschle do pozostałych, mimo iż już dawno porzucił wyniosły styl mówienia towarzyszący jego rasie od setek lat. - A jak was zwą?
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
hyjek
Marynarz
Marynarz
Posty: 395
Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
Lokalizacja: Piździawy Zdrój
Kontakt:

Post autor: hyjek »

Wyraźnie wyróżniał wśród współobozowiczów swoją fryzurą. Łysina, która była jednym z trzech znaków szczególnych jego wyglądu zewnętrznego nie mogłaby nawet być porównywana do bujnych i kolorowych fryzur towarzyszy, a już w szczególności do tego miedzianowłosego mężczyzny. Drugim znakiem szczególnym były jego szare oczy, które mogły oznaczać wiele: smutek, skrywaną tajemnicę, konszachty z Chaosem... Możliwości w tej kwestii na pewno było sporo, ale tylko ich posiadacz nie musiał się tego domyślać. Jak na razie to był jeden z jego nielicznych przywileji. W końcu trzecią cechą charakterystyczną była blizna na prawej stronie czaszki, co w jego mniemaniu nie były niczym nadzwyczajnym, biorąc pod uwagę czas i teren w którym przyszło żyć obywatelom Imperium. Strój tego jegomościa od razu zdradzał czym się zajmuje: nikt z wyjątkiem akolitów Sigmara nie nosi takich szat, nie wspominając już o dumnie wiszącym na szyi symbolu patrona Imperium: komety o dwóch ogonach. Zatrzymując jeszcze wzrok na szatach można było zauważyć liczne plamy od krwi i błota. "On to musiał dużo widzieć i przebyć wiele kilometrów" - taki wniosek nasuwał się automatycznie sam u niemal każdego obserwatora. Przy sobie miał jedynie miecz zwisający u pasa oraz sakiewkę. On sam uważał, że tyle mu wystarczy.
Spojrzał na dziewoję przy ognisku obok. W niektórych kwestiach przypominała nawet Julię. Ale tylko w niektórych. Zresztą, nie ona jedna. Zawsze gdy Konrad miał parę chwil spokoju, chwil w których nie musiał o niczym myśleć, lubiał przyrównywać przypadkowe dziewczęta do niej. Sam nie wiedział czemu to robi. Chyba po to, by załagodzić tęsknotę...
Z obserwacji gwałtownie wyciągnął go głos elfa.
- Konrad, tak mnie zwą. Nazwiska nie posiadam, one są zarezerwowane dla... właściwie sam nie wiem dla kogo. - powiedział, po czym nagle dostrzegł, że zwleka z zamówieniem u karczmarza - Dla mnie kawał porządnego mięsa, jakąś sałatkę i dzban wody, możliwie najczystszej.
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
SebaSamurai
Majtek
Majtek
Posty: 120
Rejestracja: niedziela, 7 sierpnia 2005, 21:45
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: SebaSamurai »

Anthony

Człowiek siedział przy ognisku i prostował strudzone podróżą nogi. Od jakiegoś czasu przyglądał się towarzystwu, które jak on pragnęło spędzić wieczór wokół tego paleniska. A towarzystwo było doborowe. Jego uwagę zwrócił elf z mieczem przewieszonym przez plecy na modłę ludzi północy. Ostatnimi czasy spotykał wielu elfów. "Ciekawe co ich gna ku ludzkim osadom. Jeszcze parę lat temu spotkać elfa było nie lada wydarzeniem, a teraz, w większych miastach aż się od nich roiło i nie byli to minstrele, a wojownicy." - pomyślał.
Nieznajomy rozpostarł płaszcz podróżny, zdjął buty z holewką sięgającą połowy łydki i położył się na nim upychając pod głowę tobołek. Koc do przykrycia na noc leżał zwinięty obok razem z pozostałym jego dobytkiem. Człowiek był szczupłej budow ciała więc mieścił się swobodnie na płaszczu. Podkurczone nogi nieco wystawały w kierunku ogniska, przy którym ogrzewal sobie stopy. W ciemności trudno było ocenic jego wiek, ale trafnym strzałem byłoby, gdyby ktoś z siedzących obok powiedział że ma ze 30 lat. Jego włosy o nijakim kolorze swobodnie opadały na policzki. Znać było po nich, że czlowiek jest od wielu dni w podróży i dawno nie widział balii z wodą. Leżąc poluzował rzemienie w skórzanej kurtce, która chroniła górną część ciała i przysunął do siebie kołczan z krótkim łukiem refleksyjnym. Nie zamierzał na noc zdejmować cięciwy, nigdy tego nie robił wśród nieznajomych. Podpierając głowę na dłoni pogrzebał patykiem w palenisku poszukująć wsadzonych w popiół ziemniaków i począł wygarniać te, które były już miekkie.
"Cóż, dziś tylko ziemniaczki. Jak się nie poluje to się nie je" - pomyślał i zaczął obierać spaloną skórkę. Wśród zebranych wkoło rozniosła się przyjemna woń. Człowiek jadł ziemniaki powoli, ostrożnie przerzucając gorące bulwy na dloniach.
- A jam jest Anthony Surehand przez przyjaciół zwany Shureshot, co we wspólnym można tłumaczyć jako Pewniak. Czy ktoś ma ochotę na pieczonego ziemniaka?
Anthony podniósł wzrok i spojrzal po zebranych, na dłuższą chwilę zatrzymując go na dziewczynie.
Panie spraw by me oko było bystre, duch silny, a dłoń pewna...
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Pyotr Antonov

Płomyki igrały z gracją pomiędzy dogorywającymi kawałkami drzew, czerwone fale co chwile przetaczały się w obrębie kamieni ogniska. Ciepło biło z niego, otulając wszystkich wokół przyjemnym uczuciem. Towarzystwo tego wieczoru było zaprawdę wyśmienite. Nieznani sobie ludzie w spokoju odpoczywali wokoło, bez waśni, kłótni i innych tym podobnych cech tak bardzo charakterystycznych dla karczm. Świeżę, podgrzany ogniem palenisk wiatr smagał miedzianowłosego w twarz. W świetle ogniska rysował się wam mężczyzna młody, o rysach nieświadczących nijak o jego pochodzeniu. O ile to nie było widocznie na pierwszy rzut oka, to głos jego zdradzał kimże jest, akcent wschodni mocno rozbrzmiewał w jego głosie.

- Uracz mnie gospodarzu swym winem...- uśmiechnął się jakby oschle do karczmarza i dodał.- Na nic więcej tego wieczora zapewne ochoty bym nie miał...

Przyglądając się temu osobnikowi można było dojrzeć srebrny łańcuszek wiszący na jego szyi. Spod płaszcza błyszczał kamień jakiś, czy to jedynie zwykły kowalski, czy może jakiś szlachetny. Tego ocenić nie można było, fakt był taki że był on jedną z części symbolu jego bóstwa: Kometa o dwóch jakże pięknie wyrzeźbionych ogonach. Gdyby ktoś postronny nie dostrzegł owego wisiorka zapewne druga oznaka jego patrona byłaby wystarczającym dowodem że oto on jest czcicielem Sigmara. Medalion owinięty wokół prawej skórzanej rękawicy, w kształcie młota.
Ów medalion delikatnie spoczywał na rękojmi jego miecza gilesowskiego. Dziwny czerwony niczym krew materiał owijał rękojeść, tak jakby materiał wsiąknął tym czym ostrze było nie raz zbroczone.
Miecz skrywający się w czarnej, matowej pochwie wykonanej z przedniej skóry zawieszony był u sporego pasa, który spełniał jedną jeszcze funkcje. Zastępował brakującą klamrę w płaszczu nieznajomego. Ciężkie z wyglądu, metalowe klamry łączyły płaszcz w równych ostępach. A był to płaszcz nie tyle elegancki co wykonany z pewnym kunsztem, jakby przystosowany do wymogów swego właściciela. Wysoki kołnierz chronił dolną część mężczyzny nie tylko przed nieprzyjaznym wiatrem ale i przed wścibskimi spojrzeniami innych.
Podobną funkcje zapewne sprawował kapelusz, wysłużony, wykonany z brązowej skóry z dość charakterystycznym szerokim rondlem i szpiczastym czubem, lekko zakrzywionym w tył.
Jednak nie to przykuwało uwagę tych którzy spoglądali na niego. Pozbawione jakichkolwiek emocji czy chociażby iskierki życia. Dwójka oczu, mimo że brąz ich był widoczny czuć było jakby były pusta. Zimno i chłód, ból i doświadczenie, cierpienie wewnętrzne i zewnętrzne. Oczy te nie pasowały do niego, były zbytnio obce, nieprzyjazne.

- Ma godność to Pyotr Antonov...- odrzekł niespodziewanie, ukrywając się już pod rondlem swego kapelusza i poddając rozmyślaniom.
WHITEs
Szczur Lądowy
Posty: 12
Rejestracja: czwartek, 1 lutego 2007, 17:03

Post autor: WHITEs »

Jorg przyjął wasze zamówienia i oddalił się od ogniska by pogonić kucharzy.

Posiłki, które niebawem otrzymaliście, choć proste, były obfite, ciepłe i wyglądały apetycznie. Specjalność tutejszej kuchni - kasza ze skwarkami, była naprawdę pyszna. Ci z was, którzy z braku pieniądza lub apetytu nie zamówili ciepłego posiłku patrzyli teraz z zazdrością na zawartość misek sąsiadów. Pochodzące z tutejszych winnic wino przyjemnie połechtało podniebienia tych, którzy je zamówili. Nawet sałatka i spory kawał pieczonego kurczaka dla Konrada się znalazł.

Spożywaliście posiłek w milczeniu a ci, którzy go nie spożywali nie byli zbyt skorzy do rozmowy. Bard przygrywał zawsze aktualną pieśń opowiadającą o wojnach religijnych w Imperium, o dawnych i zamierzchłych czasach:

Wolniej wolniej wstrzymaj konia
Dokąd pędzisz w stal odziany
Pewnie tam gdzie błyszczą w dali
Middenheimu białe ściany

Pewnie myślisz, że na górze
Zniewolony Sigmar czeka
Abyś przybył go ocalić
Abyś przybył doń z daleka

Wolniej wolniej wstrzymaj konia
Chcesz oblegać Middenheim
Strzegą go wysokie mury
Strzegą srodzy Ulrykanie

Wolniej wolniej wstrzymaj konia
Byłem wczorał w Middenheim
Przemierzałem puste sale
Pana twego nie widziałem

Pan opuścił Białe Miasto
Przed minutą przed godziną
I na Gór Środkowych szczycie
Wraz z Ulrykiem pije wino

Wolniej wolniej wstrzymaj konia
Porzuć walkę niepotrzebną
Porzuć miecz i włócznię swoją
I jedź ze mną i jedź ze mną

Wąską drogą ku północy
Podążają hufce ludne
Ja unoszę dumnie głowę
I podążam na południe


Dwóch pijanych wieśniaków zatoczyło się koło waszego ogniska omal nie wpadając na kupca z pomocnikiem. Jeden z nich zatrzymał się i spojrzał w waszą stronę, poprzez bijące akurat wyskoko płomienie.
- Heej, Ooostan! – krzyknął do towarzysza, wskazując palcem na Falandara. – Pacz ty, szpicouch nam się trafił na naszej ziemi...
Chwilę potem pijaczyna skierował swój wzrok na Pyotra.
- A tyn to wyglondo mi na łowce tych, no, czarownic czy jak je tam zwał, psia mać. Pamientosz jak ostatnio był tu jeden z tych fanatyków, ubrany podobnie...Chcioł nom wioske całą spalić...
- Ostaw, pijanyś! – nieco trzeźwiejszy kompan trzepnął go w wyciągniątą rękę. - We łbie ci się namieszało? Głupiś jak cep, zbrojnych zaczepiać… – popchnął do przodu towarzysza i zatoczyli się gdzieś w stronę karczmy niknąc w mroku nocy.
Wieśniacy, rychło zapomniawszy o zdarzeniu zniknęli, ale spojrzenia wszystkich zwróciły się na Pyotra. Paradoksalnie wzbudził większe zainteresowanie niż elf na averlandzkiej ziemi.


Anthony

Kiedy wzrok wszystkich zwrócony był na Antonova, podeszła do ciebie dziewczyna którą przed chwilą obrzuciłeś spojrzeniem. Przycupnęła obok i przez chwilę wpatrywała się w ciebie swymi czarnymi oczyma. Proste włosy tej samej barwy okalały jej ładną twarz a pod brudnym i znoszonym ubraniem kryły się apetyczne kształty. Musiała być piękną dziewczyną zanim wojna zmusiła ją do opuszczenia domu. Położywszy ci dłoń na piersi powiedziała cicho:

- Będę twoja, jeśli się mną zaopiekujesz. Lub tylko dzisiaj za ciepły posiłek.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Post autor: Serge »

Falandar

Czarnowłosy mężczyzna ze spokojem przyglądał się całej sytuacji popijając delikatne czerwone wino i spożywając wyborną wręcz kaszę ze skwarkami. Wiedział, że zrzucając kaptur naraża się na uszczypliwe komentarze, ale przez wiele lat tułaczki po Starym Świecie zdążył przyzwyczaić się do tego, że ludzka rasa boi się i szydzi z tego, czego nie zna i co nie jest zgodne z jej przekonaniami. Zresztą, już od dawna nie przejmował się opiniami innych. Odprowadził wzrokiem dwóch zataczających się pijaczków po czym spojrzał na Pyotra.
Elf jeszcze zanim się przedstawił, rozpoznał w Antonovie człowieka tej samej profesji. Nosił się charakterystycznie dla łowców czarownic, poza tym miał równie charakterystyczne nazwisko które nasuwało Falandarowi jedno pytanie na które miał zamiar za chwilę uzyskać odpowiedź. Poza tym był jeszcze jeden temat, na który elf miał zamiar rozmówić się z Pyotrem.
Koncząc posiłek obrzucił spojrzeniem Konrada. Akolita, tak przynajmniej stwierdził Falandar patrząc po jego szatach i wizerunku boga na szyi, zajęty był własnym posiłkiem, choć i jemu chyba udzieliła się dziwna atmosfera jaka nastała po uwadze jedengo z pijaczków. Mimo splamionych krwią i błotem ubrań, Konrad wyglądał elfowi na porządnego człowieka.
Falandar odłożył prawie pustą miskę na bok i wstał od ogniska. Z kubkiem wina w ręku skierował się w stronę Antonova. Kątem oka zobaczył jak do Anthonego przysiada się umorusana dziewczyna która siedziała naprzeciw nich, jednak w tej chwili nie miało to dla niego większego znaczenia. Miał ważniejsze sprawy.
Obrzucając wieśniaków zebranych za plecami Antonova groźnym spojrzeniem przysiadł się do Pyotra. Patrząc na tańczące w ognisku wysokie płomienie zaczął mówić.

- <Dobrze jest spotkać w tej dziczy kompana tej samej profesji. Widać ludzie tutaj nie są zbyt przychylni i elfom i łowcom czarownic...> – Falandar uśmiechnął się krzywo, mówiąc do Pyotra w jego ojczystym języku. Doskonały akcent elfa i sposób wypowiadania słów zdradzały, że musiał spędzić w Kislevie sporo czasu. Powód dla którego mówił w języku Antonova był jeszcze jeden – nie chciał by postronni słuchacze wiedzieli o czym rozmawiają. Nie sądził bowiem by któryś z wieśniaków znał kislevski choćby w stopniu podstawowym. - <W Kislevie mieszka mój dobry przyjaciel – wyśmienity szermierz Sergiej Antonov. Czyżbym dzisiejszego wieczoru miał przyjemność poznać kogoś z jego rodziny?> - spytał Falandar biorąc łyk wina. - <Poza tym miałbym dla ciebie jeszcze jedną propozycję, tym razem związaną z naszym fachem...O ile jesteś zainteresowany i nie jesteś zbyt zajęty w najbliższym czasie?>

Oczekując odpowiedzi Pyotra, Falandar popatrzył w stronę Anthonego, który rozmawiał właśnie z czarnowłosą dziewczyną i chyba nawet nieźle się bawił. Błogie, usypiające ciepło biło od ogniska.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
SebaSamurai
Majtek
Majtek
Posty: 120
Rejestracja: niedziela, 7 sierpnia 2005, 21:45
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: SebaSamurai »

Anthony

Anthony spojrzał na dziewczynę. Jej bezpośredniość nieco go speszyła. Dziewczyna była bardzo ładna, ale widać, że zaniedbana. Zawierucha wojenna z pewnością zabrała wszystkich jej bliskich zostawiając ją na łasce żołdaków lub innych podróżnych, którzy przemierzali tą okolicę. Anthony spojrzał jej głęboko w oczy. Była na prawdę śliczna i taka młoda, a on długiego już czasu nie miał kobiety.
"Damn, nie tak, nie tak... Jakie to życie jest cholernie niesprawiedliwe" pomyślał. Patrząc w oczy dziewczyny wyobrażał sobie jaki pieski żywot musi wieść. "Stary Świat, to świat mężczyzn. Mężczyzna jest w stanie sam zdobyć pożywienie, zbudować schronienie na noc, obronić się przed rabusiem. Kobiety są zbyt słabe." Albiończyk zastanawiał się ile to już razy oszukano tą biedną dziewczynę, ile razy ją wykorzystano i porzucono?
- Gospodarzu! - krzyknął w stronę uwijającego się między ogniskami Jorga i wierzchem dłoni wytarł spływającą po prawym policzku łzę.
Opalonym od żaru kijem wygrzebał z ogniska kartofla i usiadł na płaszczu robiąc miejsce, aby dziewczyna mogła się przysiąść. Obrał gorącego ziemniaka ze skórki i podał dziewczynie uśmiechając się do niej. Kiedy Jorg podszedł bliżej, wyciągnął z za pazuchy sakiewkę, w której było kilka monet. Spojrzał do środka z nadzieją, chociaż dokładnie wiedział, że jest tego niewiele. Następnie zwrócił się do Jorga - Kaszę ze skwarkami, wino i połówkę z pieczonego kuraka.
Panie spraw by me oko było bystre, duch silny, a dłoń pewna...
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Pyotr Antonov

Uśmiech goryczy pojawił się na twarzy owego młodego mężczyzny w którym dostrzeżono łowce czarownic. Antonov żył na tyle długo na tym świecie aby zdać sobie sprawę jaką to świetlistą reputacją cieszą się mu podobni. Czyny łowcy z opowieści pijaczka były mu dość dobrze znane, narastały one w swoiste legendy którymi karmiło się pospólstwo niezdolne do samodzielnego oceniania, choć prawdę mówiąc owe mity o jego profesji niestety bywały w większości prawdą Taki już był świat w którym przyszło im żyć...
Antonov nie odwzajemnił żadnego z spojrzeń, cała zaistniała sytuacja bowiem go bardziej bawiła w tej formie w jakiej była, nie chciał wykonywać niepotrzebnych ruchów mogących zburzyć cudny klimat tej chwili.

-<Dawno me uszy nie słyszały słów wypowiedzianych w rodzimym języku. Mała kto zadaje sobie trud ażeby zapoznać się z nim na tak wysokim poziomie jak waść>- słowa Antonova wyprane były z jakichkolwiek emocji, widać było że nawet fakt że Elf zna kislevski nie imponował mu zbytecznie.-<Siergiej Antonov powiadasz Falandarze, choć imię te jest mi znajome nigdy nie miałem okazji poznać owego mężczyzny. Nie mi sądzić czy jest on mi rodziną, przed laty zatraciłem jakikolwiek z nią kontakt...>

Zimne spojrzenie Antonova raczyło teraz sylwetkę elfa, jak już sam wiedział również będącego łowcą czarownic. Wtedy też dostrzegł medalik na jego szyi.
-<Więc panem twym Asuryon, elficki Bóg Ojciec. Zaprawdę dawno nie widziałem jego wiernych>- Kislevczyk rozepną kołnierz swego płaszcza, żar ogniska dawał się jednak we znaki. Gdyby elf przypatrywał się teraz tej czynności dojrzałby i symbol boga któremu służy Antonov. Jednak jego medalik znacząco różnił się od elfiego, nie chodzi tutaj o coś takiego jak kształt lecz o to iż medalion kislevczyka cały był skąpany w krwi. I to nie była krew ludzka lecz jakby wprawne oko dostrzegło krew starszego ludu, elfów.- <Z chęcią wysłucham słów wysłannika Asuryona. Mam nadzieje że będą one na tyle warte aby nie marnować mego czasu...>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Post autor: Serge »

Falandar

Falandar spojrzał na Antonova zachowując kamienną twarz. Słowa kislevczyka biły chłodem i elf doskonale to wyczuł jednak nie to było w tej chwili najważniejsze. Pominąwszy kwestie rodzinne Falandar zahaczył o pozostałe tematy.

- <Sporo czasu spędziłem na północnych ziemiach, Pyotrze, a język waszego ludu nie jest aż tak trudny do przyswojenia jak zdaje się niektórym...Powiedziałbym nawet że jest jednym z prostszych jakie poznałem do tej pory> - rzucił zimo Falandar. – <A skoro dawno nie widziałeś wyznawców Asuryona, to znaczy że równie dawno nie byłeś na ziemiach Laurelorn i Loren...> – na twarzy Falandara pojawił się kwaśny uśmiech. Mimo iż sam nie pochodził z tamtych stron, wiedział, że większość jego pobratymców stamtąd wyznaje Asuryona.

Falandar dopił wino które, podobnie jak ognisko, już od dłuższej chwili zaczęło miło rozgrzewać jego ciało. Spojrzał ponuro na medalik Antonova zbroczony elfią krwią. Przez chwilę ważył coś w myślach. Na pewien czas wolał jednak nie poruszać tego tematu. Ale tylko na pewien czas.

- <Sprawa którą do ciebie mam wygląda następująco...Kilka tygodni temu wraz z moim kompanem najemnikiem zmierzyłem się w Krugenheim z bardzo niebezpieczną wiedźmą, która na dodatek okazała się być wampirzycą. Ariel, bo tak ma na imię, udało się uciec dzięki pomocy pewnego mężczyzny. Przeszukując jej rzeczy znalazłem zapiski mówiące o karczmie „Czarny Klejnot” w Averheim. Jak sądzę tam mogła się zatrzymać, zwłaszcza że podążając jej śladem napotkałem kilka osób mówiących o dziwnej czarnowłosej kobiecie o nienaturalnie długich siekaczach, która aatakowała w nocy ludzi. Trop jak na razie doprowadził mnie tutaj. Zamierzam sprawdzić ten zajazd w Averheim i przydałaby mi się pomoc kompana po fachu, zwłaszcza że wiedźma jest naprawdę niebezpieczna i w pojedynkę może być zaprawdę ciężko ją unieszkodliwić...Wchodzisz w to, Pyotrze?>

Elf doskonale wiedział jaka będzie odpowiedź kislevczyka, mimo to na wszelki wypadek chciał się upewnić. Falandar znał takich jak on. Będąc łowcą, w dodatku sigmarytą, Antonov nie mógł odmówić, zwłaszcza że sam na pewno wiele razy walczył z podobnymi do Ariel. Poza tym dwóch doświadczonych łowców będzie mieć większe szanse w walce z tą wampirzą czarownicą. Patrząc przenikliwie w oczy kislevczyka, elf ponowił pytanie, tym razem we wspólnej mowie:

- Więc jak będzie?
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 5 lutego 2007, 16:24 przez Serge, łącznie zmieniany 1 raz.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
hyjek
Marynarz
Marynarz
Posty: 395
Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
Lokalizacja: Piździawy Zdrój
Kontakt:

Post autor: hyjek »

Konrad z Boven

Nawet nie przyglądał się całemu zajściu z chulakami. Nic złego jeszcze nie zrobili, a Pyotr nie wyglądał mu na kogoś, komu łatwo puszczają nerwy. Konrad zdecydowanie wolał w tym momencie delektować się posiłkiem.
"Kurczak... W każdej karczmie w jakiej byłem i poprosiłem o kawał mięsa, zawsze był nim kurczak! Jakby w Imperium nie było świń czy krów! Chociaż nie ma co narzekać, ten jest wyborny. No i nawet sałatka się znalazła, i w miarę przejrzysta woda! Chyba już wiem dlaczego ten budynek jeszcze tu stoi... - poprowadził w myślach monolog, po czym kontynuował dalej - "Tym razem trafiła mi się banda indiwidualistów. Nie mam nic przeciwko temu. W sumie to nie dziwię im się - wyglądają na łowców czarownic, a to raczej z reguły samotnicy. Żadnego co prawda nie spotkałem, ale los wynagrodził mi to dzisiaj podwójnie. Może znają kogoś wpływowego wśród Sigmarytów. Może mogliby wspomnieć o mnie czasami. Hieronymus byłby dumny... Jak natrafi się sposobność to porozmawiam z nimi. No a Anthony... Cóż, to tylko mężczyzna. I zmienię tą opinię, jeśli odmówi tej damie...". Ostatnie zdanie skwitował lekkim uśmiechem.
Uznając, że nie będzie całej trójce przeszkadzał w swoich zajęciach, postanowił być uczynny i samemu zanieść karczmarzowi puste już naczynia po posiłku, zarówno jego, jak i towarzyszy. Przy okazji zobaczy jak jest w środku. I być może znajdzie także zajęcie dla siebie...
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Pyotr Antonov

Stary, wysłużony w swych podróżach kapelusz łowcy spoczął obok jego nóg. Noc była jeszcze młoda, a księżyc choć panował na niebiosach od niedawna, otaczał wszystko swym bladym blaskiem. Owe światło jego, wraz z pomocą rozbłyskających gwizd wynurzyły twarz Antonova z objęć cienia. Twarz jego młodo wciąż wyglądająca ozdobiona była płytką blizną przecinającą prawy policzek. Znawca zapewne dostrzegłby że dokonana zostanie nie za pomocą ostrza lecz szponów. Problem tkwił w tym że nic nie pozostawiało pojedynczego śladu, fakt ten dość niepokojący mógł być jedynie tłumaczony przez niezwykłe szczęście lub refleks owego kislevczyka.

Antonov spojrzał w głębie oczy elfa, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Fałszywy czy może jednak prawdziwy, to nie było istotnie. Bardziej liczyło się w tej sytuacji to co odrzekł na jego propozycje.

- Zgodzę się na twą propozycje elfie...- Antonov czół pewność siebie drugiego łowcy, nie zamierzał jej w jakiś sposób hamować.
-...pamiętaj jednak iż ja również jestem Łowcą Czarownic, a to ciągnie za sobą kłopoty.

"Wampiry, dzieci nocy zrodzone z ambicji i pychy. Starsze zapewne niźli rasa twa, zawzięte bardziej niźli moi bracia, tak ów pomiot diabelski jest niebezpieczny. Szczególnie gdy w grę wchodzi tak nieprzewidywalny czynnik jak magia. Hmm... dawno nie spotkałem wampira, ich ruchy ostatnimi czasu stały się ostrożne. A możliwe iż jedynie jest tak skradanie się do ofiary, oczekiwanie chwili aż będzie nieostrożna...Ciekawi mnie też sprawa czy owa mroczna dama będzie równie życzliwa jak moja dawna przyjaciółka."

-<Zginąć w walce z wampirem czy wilkołakiem no nie wstyd.>- basowy głos wydobył się z jego gardła. Nikt z obecnych zapewne nie zrozumiał tego co rzekł przed chwilą Antonov. Albo z racji tego że powiedział to cicho albo z powodu nieznajomości owego języka. Tak naprawdę tylko garstka ludzi może się poszczycić znajomością khazadu. Kislevczyk po wypowiedzeniu tych słów uśmiechnął się, wspomnienia rozpogodziły go nieznacznie...
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Post autor: Serge »

Falandar

-...pamiętaj jednak iż ja również jestem Łowcą Czarownic, a to ciągnie za sobą kłopoty.

"A ja to kim jestem? Teogonistą?", skwitował w myślach buńczuczne słowa Antonova.

Elf doskonale znał i odczuwał złą sławę i strach wśród ludzi (zwłaszcza tych na wsi), jaką cieszyli się łowcy czarownic. On sam jednak, w odróżnieniu od Antonova, starał się z tym nie afiszować. Nie ubierał się jak łowcy, poza tym była jeszcze jedna ważna rzecz która go wyróżniała - nie działał na licencji Imperium. Pobudki nim kierujące były dużo głębsze. Mimo iż rozmawiali ze sobą dosłownie chwilę, Falandar już wiedział że wiele ich rożni, i to nie tylko w kwestii motywacji i skrupułów ich działań. Niemniej elf był rad, że kislevczyk przystał na jego propozycję. Tacy nieobliczalni osobnicy jak Antonov zawsze byli pomocni, a Ariel była jedną z niebezpieczniejszych wampirzyc z jakimi spotkał się Falandar w swoim życiu.

- O kłopoty na razie się nie martw... - rzucił oschle do Pyotra - Prawdziwe zaczną się dopiero gdy dotrzemy do Ariel..."o ile to w ogóle nastąpi", dodał w myślach.

Radośnie tańczące płomienie poprowadziły go w czeluści wspomnień...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
WHITEs
Szczur Lądowy
Posty: 12
Rejestracja: czwartek, 1 lutego 2007, 17:03

Post autor: WHITEs »

Pyotr, Falandar, po części również Anthony

Minstrel wciąż miło przygrywał, i nawet przyłączyło się do niego kilku rozweselonych gości ale po kilku chwilach – jako że wiele osób kładło się już spać aby o świcie wyruszyć w drogę - zakończył swoje występy.

Gdy muzyka umilkła przysiadł się do was jeszcze ktoś. Grubawy, niski człowieczek, który podobnie jak dziewczyna wcześniej siedział po przeciwnej stronie ogniska.

- Hugo Graave, kupiec bławatny - rzucił siadając. Spojrzał jeszcze przez moment na dziewczynę siedzącą z Anthonym, po czym zwrócił oczy ku obu łowcom.– Zdaje się, że wsześniej się nie przedstawiłem. Towarzystwo wieśniaków niezbyt mi odpowiada. Czy zatem zostawiwszy swego sługę między jemu podobnymi mógłbym dotrzymać panom kompaniji? Tak się bowiem składa, że do waszej czwórki dobrodzieje miałbym sprawę. Jeśli raczą panowie zabrać sobie chwilę miałbym dla panów pewną ofertę...– napotkawszy wasze milczenie kontynuował. - Otóż wędruję z ładunkiem do Averheim: trochę sukna, bawełny, niby nic cennego ale ostatnio i za miedziaka potrafią ukatrupić a to dwa dni drogi – mówił na swój sposób uniżenie jak do grona co najmniej baronów. Bo też i czasy były takie, że bezbronni byli zdani na łaskę i niełaskę zbrojnych. Rude bokobrody i zielony kapelusz sprawiały, że wyglądał na rozdającego worki złota bajkowego skrzata. - Bandyctwa na drogach się ostatnio namnożyło a panowie wyglądają na dobrze zbrojnych i co ważne godnych zaufania obywateli.

Nie wyglądaliście na godnych zaufania obywateli.
Każdy kto choć trochę znał się na wynajmnie ochrony dla kupieckich karawan rzekłby iż człowiek ten był szalony. Nikt nie wynajmował do ochrony przygodnie poznanych ludzi, bez referencji i na szlaku. Po głębszym namyśle jednak doszliście do wniosku, że w jego postępowaniu jest logika. Człowiek ten, mając do wyboru jechać z wami lub bez ochrony, przysłuchawszy się rozmowie doszedł do wniosku, że być może przynajmniej część z was nie jest czyhającymi na jego życie i majątek zbirami.

- Czy wynagrodzenie rzędu dziesięciu koron na głowę panom by odpowiadało? – zwrócił się do Pyotra i Falandara.

Patrząc na was, jakby z dołu, swoimi nieco wystraszonymi oczkami Hugo Graave, kupiec bławatny oczekiwał waszej reakcji.

Anthony:

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko odkrywając swe białe ząbki. Miała uroczy uśmiech dzięki któremu zdawała się jeszcze bardziej niewinna.
- Dziękuję ci, panie...Zwali…zwą mnie Adhele – rzekła skromnie jakby zawstydzona obecnością tylu osób nie dodając jednak nic więcej. Gdy samemu jedząć ziemniaka podsunąłeś jej przyniesiony przez karczmarza posiłek przyciągnęła miskę do siebie i zaczęła jeść łapczywie jakby ktoś miał go jej zaraz odebrać. Granica Stirlandu była niedaleko. Zastanawiałeś się jak długo dziewczyna była w drodze i jak dawno niczego nie jadła. Z pewnością nie miała żadnych krewnych ani przyjaciół wśród obecnych w obozie uchodźców.
Gdy spożywała posiłek, twoje zainteresowanie przyciągnął kupiec, który proponował wam pracę na czas dotarcia do Averheim. Proponował wam po 10 koron na głowę, co w obecnych warunkach wydawało się dobrą zapłatą.

Konrad

Po sowitym posiłku zaniosłeś naczynia do karczmy. Jorg uwijał się za szynkwasem czyszcząc kufle które po chwili napełniał złocistym napojem. Zobaczywszy cię, uśmiechnął się szeroko i powiedział:

- Ach, nie trza było się fatygować, drogi panie... - nagle odwrócił się w kierunku zaplecza - Hans, gdzie jest Axel...Miał pozbierać puste talerze po gościach...Na Sigmara, z tym chłystkiem są wieczne problemy!

Żylasty, szczupły mężczyzna wychylił się lekko zza drzwi po czym wzruszył ramionami. W jednej dłoni trzymał nóż, w drugiej na wpół obranego ziemniaka.

- Jo żem go dzisiajszego wieczoru nie widzioł. Pewno znowu śpi w stajni na sianie...

Jorg zaklął sairczyście pod nosem i w momencie gdy miał wyjść z zajazdu by sprawdzić czy parobek rzeczywiście śpi w stajni, w środku pojawiło się dwóch mężczyzn. Jeden z nich trzymał pod ramię bladego, ledwo słaniającego się na nogach czarnowłosego młodziana. Z jego prawej stopy ciurkiem płynęła krew.

- Jorg, pomóź że nam...Andreas szedł lasem i wdepnął nogą we wnyki. Niedobrze z nim. Ten przeklęty Timo musiał je dzisiaj założyć. Krew mu płynie strumieniami, a blady jak trup....

Nie czekając, pomogłeś właścicielowi zajazdu położyć młodzieńca na stole. Karczmarz oblizując miarowo wargi (a zawsze tak robił gdy się denerwował) spojrzał na ciebie i rzucił:

- Panie, wyglądasz mi na takiego co zna się trochę na medycynie. Pomóż Andreasowi jak możesz, bo się nam wykrwawi...- odwrócił się w stronę drugiego z mężczyzn -A ty Josef leć no do wioski po medyka. Ino szybko. Pan Konrad postara się pomóc twojemu bratu, prawda?

Karczmarz pytająco popatrzył na Ciebie, a ty wiedziałeś, że nie możesz odmówić.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Post autor: Serge »

Falandar

Elf odprowadził wzrokiem Konrada, który zniknął mu chwilę potem z oczu wraz z pustymi naczyniami i popatrzył na kupca. Sądząc po nazwisku, z pewnością pochodził z Bretonii. Widać było również, że do biednych to on nie należy. Tym bardzie łowca zdziwił się że Graave porusza się bez eskorty po tym barbarzyńskim południu, co w najlepszym razie mogło skończyć się zrabowaniem majątku gdzieś na szlaku. Falandar nie przepadał za takimi ludźmi, zwłaszcza że doskonale wiedział iż w pierwszej propozycji kupiec nigdy nie oferuje nawet połowy tego, co przygotowany jest oddać.

- Tak się pomyślnie składa, że zmierzamy właśnie do Averheim i możemy ci towarzyszyć, panie... - zaczął po chwili elf wpatrując się w Graave'a. - Nie jesteśmy jednak zwykłymi najemnikami i z reguły nie zajmujemy się ochroną karawan kupieckich. Dlatego myślę iż piętnaście koron na głowę będzie wystarczającym wynagrodzeniem za zadanie jakiego mamy się podjąć...Szlaki prowadzące do Averheim są ostatnio bardzo niebezpieczne więc wydaje mi się iż to rozsądna cena za naszą ochronę...Prawda, Pyotr?

„Skoro i tak zmierzamy do Averheim, dlaczego jeszcze mamy na tym nie zarobić...Pieniędzy nigdy za wiele”, pomyślał Falandar wciąż patrząc na kupca. Wiedział, że Graave będzie się targował, ale skoro jechał z towarem w taki czas, o małym zarobku nie myślał. Falandar założył ręce i czekał na reakcję bretończyka.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
hyjek
Marynarz
Marynarz
Posty: 395
Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
Lokalizacja: Piździawy Zdrój
Kontakt:

Post autor: hyjek »

Konrad z Boven

Ależ to nie był żaden problem, nie miałem nic lepszego do roboty. A to rzadko kiedy się zdarza. Swoją drogą... - w tym momencie wypowiedź akolity przerwało wtargnięcie krwawiącego mężczyny i jego brata. Odpowiedź na pytanie karczmarza była równie oczywistwa co treść spojrzenia, którym to obdarował Konrada, jak już skończył swoją kwestię.
To należy do jednego z moich licznych obowiązków - w tym momencie zerwał rękaw poszkodowanego, który był pomocą tylko na chwilę, bowiem krew wyciekała w dość dużych ilościach, po czym dalej kontynuował, nie przerywając opatrywania - Będę potrzebował bandaży, o ile one są, ręczników, najlepiej takich których chciałbyś się pozbyć, i dużo czystej wody. A to wszystko możliwie jak najszybciej - zakończył swoim standardowym, spokojnym tonem, mimo tego, że zdenerwowanie sięgało szczytów Gór Krańca Świata. Ostatni raz swoją wiedzę na temat medycyny wykorzystywał podczas "pobytu" w jednym zamku na obrzeżach Bretonii, a i tak była ona wtedy potrzebna, by zaledwie opatrzyć kilka poważniejszych zadrapań. Z tak skomplikowaną raną nie miał dawno do czynienia, ale wolał nie mówić tego na głos. Starał się robić wszystko co w jego mocy, w końcu niektórych rzeczy się nie zapomina.
Mówcie do niego, nie pozwalajcie mu stracić przytomności... - rzucił do tłumu. Sam w tym czasie czyścił ranę. Następnie przycisnął ręcznik (lub jeśli była potrzeba to więcej) do rany i zaczął owijać wszystko bandażem.
"Mam nadzieję, że cokolwiek to pomogło. Jeśli nie, to Sigmarze błagam Cię, niech ten medyk przybędzie szybko. Chyba nie chcesz stracić obrońcy Twojego Imperium" - powiedział sam do siebie w myślach.
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Pyotr Antonov

Skórzany kapelusz przykrył twarz kislevczyka gdy ów legł na ziemi, opierając swą głowę na plecaku podróżnym. Wygodnie ułożył swe ręce pod głowę, a nogi skrzyżował. Nie trudno było odgadnąć postronnym że taki tryb spędzania nocy nie był pierwszyzną dla owego łowcy. Choć można było wysnuć wnioski ,że kislevczyk oddał się snu to jednak bacznie przysłuchiwał się słowom kupca. Propozycja była jedynie ciekawa dla niego z racji zabicia czasu. Ostatnimi tygodniami, gdy trop urwał się całkowicie Antonov cały czas spędzał na poszukiwaniach. Los najwidoczniej kieruje go do Averheim, niechaj i tak będzie.

- Jakże mógłbym odmówić kompani tak zacnej...słowa raz wypowiedzianego nie zamierzam cofać...A co to naszej zapłaty zdaje się na ciebie elfie, ponieważ widzę iż ci zależy w tejże sprawie.

Rzekł znudzony ową sytuacją, prawdę mówiąc kislevczykowi w najmniejszym nawet stopniu nie zależało na wynagrodzeniu. Skoro mógł dobyć swój oręż czemu miałby tego nie uczynić?
Nie była to heroiczna walka o większe dobro, ani nawet bestialska walka o zemstę. Kislevczyk walczył ponieważ czynić to potrafił. Choć takim się nie zrodził takim stał się krocząc po ścieżce swego życia.
Zablokowany