Strona 1 z 3

[Sag'Quap] Sala Bohaterów

: niedziela, 31 grudnia 2006, 15:32
autor: BlindKitty
Dziad poprawił się na krzesełku, pociągnął łyk z gąsiorka i rzekł:
- Tak, tak właśnie było... A gdy już druga niedziela minęła, jak razem ze sobą podróżowali...


...Graldok uniósł kostur i mruknął. Koniec giętej, nieporadnie wyrzeźbionej, drewnianej pałki zapłonął, oświetlając niewielką polankę. Dochodziła północ, był początek Miesiąca Kwiatów, a księżyc oświetlał polankę tylko jedną kwadrą. Drugi wzejdzie dopiero za tydzień czy dwa. Płomienie oświetliły stojącego i nasłuchującego maga, i zwiniętą przez sen w kłębek wojowniczkę.

: niedziela, 31 grudnia 2006, 16:21
autor: Seth
Graldok

Pot spłynął mi po twarzy, czułem jego słony smak. Serce zaczęło mocniej bić, nie słuchając się moich nieszczęsnych prób uspokojenia. Oczy wędrowały mi z jednej strony na drugą, nie mogąc się opanować.
‘’Wystarczy.’’
Powiedziałem do siebie, westchnąłem i stanąłem mocniej na ziemi. Rytm serca się uspokoił, oczy opanowały, zaś ja chwyciłem twardo mój stary dobry kij. Coś tu śmierdziało… ach, cholera. Resztki wczorajszej zupy wciąż zostały na trzonku.
Gdy ta myśl zawitała mi do głowy, od razy pomyślałem o Jha. Tak, elfka miała go dobrze wyczyścić. Me spojrzenie powędrowało ku niej, by oddalić od siebie te niedorzeczne, paranoiczne obawy.
Spała, wtulona w śpiwór, nie podzielając obaw swego towarzysza. Jej piersi wznosiły się i opadały co chwila, podnosząc warkocz kasztanowych włosów, wdzięcznie spoczywających na jej piersi. Jej ciepła twarz zawsze ocieplała me serce. Grzywka ciemnych włosów opadała jej na twarz, przykrywając te błyszczące sprytem oczy.
Kolczyki na jej uszach, zawsze uważałem to za młodzieńczy kaprys. Ale gdy dostrzegłem mnogość jej pierścionków, a także innych ozdób –większości ich pewnie nigdy nie zobaczę- zdałem sobie sprawę z jej młodzieńczego, kobiecego ducha, zamieszkującego to filigranowe ciało. Mówiąc ‘’filigranowe’’ nie mam wcale na myśli słabe, czy małe. O nie, wzrostem mi dorównywała (co zawsze wprowadzało mnie w zakłopotanie), zaś siłą mięśni znacznie przewyższała… choć nigdy nie zamierzałem jej tego wyznać. Nie wiem czy to jej elfia natura, czy może magiczna… złe słowo… *mistyczna* prezencja jej ludu to sprawiała, czy po prostu jej jadłospis to czynił, ale była szczupła, tak że mógłbym ją poskładać i zamknąć w mej Księdze.
Szelest! Co to było?

Mężczyzna powędrował grubymi, brudnymi od podróży palcami prawej dłoni po swej bogato (lecz nie z przepychem) zdobionej czerwonej szacie. Jej zakończenia zdobiła złota nić, importowana od najbardziej zacnych kupców, podobnie jak wysadzany niebieskimi i zielonymi kamieniami, obszerny złoty pas.
Czarodziej przesunął palcem po swych długich, sumiastych wąsach, przymrużonymi oczyma wpatrując się w ciemność.
Mam cię!
Palce uchwyciły gruby, silny łańcuch. Wodząc po nim (lecz nie spoglądając w dół) dotarł do potężnej, wielkiej ramy. Rama ta należała do jego Księgi Zaklęć, w której to przechowywana była cała jego wiedza, wraz z tajemnymi inkantacjami, zapisanymi sprytnie w formie wierszy.
Chwycił mocno, wyciągając ją przed siebie. Łańcuch zastukał, lecz zelżał posłusznie, jakby rozpoznając swego pana. Wielka niczym głaz księga wyrosła przed magiem, zaś na środku jej okładki (wyglądającej na skórę jakiegoś gada) widniał wielki, zielony kryształ.

- Gyragos, ednemen de luminas!
Gdy wymówiłem ostatnie słowo mocy, na moich oczach kryształ wypełniła czerwona substancja, zmieniając nagle jego barwę. Mocarne zamki Księgi puściły, otwierając ją przede mną. Stare pożółkłe kartki zaczęły się przewracać, jakby poruszane jakąś niewidzialną siłą. Teksty tak stare, że nawet ja nie mogłem ich odczytać, lub zbyt plugawe bym się odważył… przelatywały przede mną, kusząc swą mocą. Ogarnęła mnie ślepa chęć korzystania z każdego z osobna, lecz szybko ją zwalczyłem, przypominając sobie o obecnej sytuacji.
Odrzuciłem kij na ziemię, czując jak dzierżącą go rękę na chwilę opuszczają siły, lecz ta słabość szybko zniknęła.
Mój wzrok od księgi, powędrował ku Beowulfowi. Stary, dobry i wierny towarzysz już nie spał. Patrzył się na mnie otępiałym wzrokiem, zapewne modląc się w duchu… o sfery wiedzą jakie cuda spokoju i siana.
Polanka wydawała się pusta… niedaleko nas znajdowało się stare, spróchniałe drzewo. Łatwo by było wykryć wroga, gdyby nadszedł…
Me palce spoczywały na księdze, gdy ta skończyła przewracać swe karty. Powietrze wokół pulsowało od nagromadzonej magyi…

: wtorek, 2 stycznia 2007, 11:30
autor: WinterWolf
Jha

Obudziłam się w chwili, gdy zabrzmiał brzęk ciężkiego łańcucha mojego towarzysza podróży. Ten mag chyba nigdy nie spał. Czy on na prawdę nie potrafił choć na chwilę zmrużyć w spokoju oka? Wygramoliłam się sennie ze śpiwora, by móc usiąść na posłaniu. Lata doświadczeń, których sporo zebrało się w czasie mojej pracy w straży pod różnymi chorągwiami oraz póżniejsze liczne podróże już jako wolna poszukiwaczka przygód, czy jak kto woli najemniczka, nauczyły mnie podchodzić do życia z większą swobodą. Większą w każdym razie niż ta prezentowana przez maga. Dlatego nadal dziwiło mnie jego nerwowe zachowanie, gdy zatrzymywaliśmy się na postojach. Inni ludzie nazywali to ostrożnością narzekając przy tym, że jestem niepoprawną optymistką i że jestem zbyt lekkomyślna... Ja bym raczej powiedziała, że po prostu potrafie cieszyć się życiem... No ale o czym to ja? Aha! Usiadłam na posłaniu. Stwierdziłam, że nie ma sensu powstrzymywć sie przed ziewnięciem, które i tak prędzej czy później wyrwłoby sie na wolność więc przy okazji przeciągnęłam się sennie. Aż zaskrzypiała skórzana, wzmacniana thantalowym drutem zbroja, z którą się nie rozstawałam. Wiecie jak to jest na szlaku? Nie wiecie? No cóż... Zawsze lepiej jest mieć coś co osłania słabe ciało przed ciosami miecza... Nieważne... W każdym bądź razie spojrzałam z lekkim wyrzutem w zielonych oczach na maga, który obudził mnie z tak przyjemnej drzemki. - Coś się stało? - gdy zamierzałam wypowiedzieć te słowa nie przewidziałam, że zabrzmią one tak sennie, kiedy już rozlegną się w nocnej ciszy. Przetarłam oczy chcąc doprowadzić się do jako takiej przytomności po czym odgarnęłam długi warkocz kasztanowych włosów (niech no który mądrala powie, że są rude to już ja mu kości porachuję!). Grzywce pozwoliłam opaść na oczy... Niech robi co chce... W końcu i tak ją przytnę, to się będzie miała z pyszna! Tylko dlaczego tak szybko rośnie? Nieważne... Co to ja chciałam? A tak! By uspokoić przynajmniej część jak na razie nieuzasadnionych obaw towarzysza rozejrzałam się za moim mieczem. Znalazłam go w śpiworze... Nie dziwcie się, że sypiam z bronią... Mówiła już chyba, że lata doświadczeń robią swoje... A pracowałam nie tylko jako gwardzistka, ale również jako rozbójniczka więc się trochę na tym znam. Przyjrzałam się uważnie Graldokowi. Był jednym z nielicznych istot obdarzonych talentem magicznym. Gdy spotkaliśmy się jakiś czas temu, w pewnej gospodzie stwierdził, że widzi u mnie talent w dziedzinie magii... Jak on to nazwał? Magii symboli chyba... Ha! Zainteresował mnie. Od tego czasu ma mnie na ogonie, czy tego chce czy nie. Niech tylko zrozumie w końcu, że gotowanie nie zalicza się do moich hobby... Wysoki, postawny, łysiejący już i nie ukrywajmy tego dość tęgi mag z długą brodą, krzaczastymi brwiami i sumiastymi wąsami budził szacunek... Z rozsądnej odległości rzecz jasna, bo z bliska efekt psuł nos wyglądający jakby mu go ktoś połamał, poskładał i niezadowolony z efektu połamał go po raz drugi... Ale cóż idzie się przyzwyczaić do tego widoku... Uklękłam na posłaniu z mieczem gotowym do wyjęcia z pochwy. - Co się dzieje? - spytałam już bardziej przytomnym głosem choć nadal dość cicho. Uniosłam przy tym pytająco jedną brew dając znać, że czekam na odpowiedź. Aż się ucieszyłam myśląc z wyższością, że idąc spać nie zdjęłam butów. Przynajmniej teraz nie szukałam ich jak głupia po całym obozie. Mam nadzieję, że ta myśl nie odbiła się zbyt wyraźnie na mojej twarzy...

: wtorek, 2 stycznia 2007, 18:08
autor: BlindKitty
- Usłyszałem... Coś. - stwierdził mag, zły na siebie. Oddychał głęboko, starając się wykryć ewnetualną aurę agresji czy zła. Nic nie czuł, nic nie widział, niczego też nie słyszał... Uspokojony, zamknął z powrotem księgę, a krycztał zapulsował zielono.
- Ale może to był tylko sen. - dodał, siadając na śpiworze. Wojowniczka westchnęła teatralnie, demonstrując swoje niezadowolenie z przerywania jej wypoczynku. Oboje schowali się z powrotem w śpiworach, i usnęli.

Zwierzak o aparycji ocelota, ale cały czarny, smyrgnął na ziemię i uciekł w las.

Słońce rozświetliło polankę, cieplutkimi promieniami ozłacając wlosy wojowniczki i odbijając się od wysokiego czoła maga. Mucha zabzyczała w powietrzu, przelatując nad śpiącymi. Konik maga prychnął, budząc oboje...

: wtorek, 2 stycznia 2007, 18:56
autor: Seth
Graldok

Podniosłem się leniwie, powoli. Czując jak kości trzaskają mi w plecach, jęknąłem z cichą, masochistyczną rozkoszą. Oczy nadal zasłaniała lekka mgiełka, lecz rozmyła się już zaraz, gdy usłyszałem głos elfki. Dodana zaraz odpowiedź Beowulfa, mieszana z jego charakterystycznym zapachem, od razu sprowadziła mnie na ziemię…
Tak, muszę w końcu umyć tego konia.
Poklepałem się po brzuchu, gdy nawiedziła mnie koszmarna rzeczywistość! Dzień trwał już od wielu pięknych chwil, zaś mój umysł (przywiązany trwale do żołądka) żądał bym zaspokoił głód jego przyjaciela. Niektórzy mogli mi to wypominać, fakt mogłem trochę schudnąć, wszakże Magowi mojej renomy nie wypadało źle wyglądać. Lecz tak wiele odwiedziłem gospód i tawern, tak wielu wykwintnych win i egzotycznych potraw próbowałem (wszystko ku chwale nauki!), że trudno było zachować szczupłą sylwetkę, nawet z moim ruchliwym trybem życia.
Ale wracając do tego poranka… jak już wspomniałem, czynniki wyższe wyrwały mnie z zadumy. Skupione (lecz zmęczone) oczy skierowałem ku mej towarzyszce… pożądliwym wzrokiem obejmowałem wielkie, okrągłe, soczyście wyglądające owoce kiwi. Ha… to jedynie przekąska dla mego konia. Beowulf (warto wspomnieć że nazwałem go po swoim dawnym mentorze… choć biedne zwierzę nie zasługiwało na jego imię, uznałem je za dobrze oddające charakter szkapy) zdawał się bardzo rozkoszować przeżuwaniem importowanych, dziwactw królestwa.
Że co? Ach! Tak, tak, Jha.
- Pomóż mi z tym ogniskiem. Zjemy tu śniadanie… chyba że chcesz abym jechał głodny!
Gdy tylko zdołaliśmy rozpalić małe ognisko, natychmiast rozpakowałem moje rondelki. Srebro, trudno znaleźć coś takiego, nawet u zamożnych książąt. Drewno z pobliskiego, starego drzewa świetnie się paliło (dało mi nawet okazję pokazać Jha pewną sztuczkę z magicznym ogniem).
Zanim słońce na dobrze rozświetliło polanę, zajadaliśmy się ciepłymi kiełbaskami, które to zachowały się cudownie, mimo że przeleżały w kuferku już kilka dni.

Hmm, zapasy zaczynają się kończyć. Mam nadzieję że mapy mówią prawdę, bo w innym przypadku czeka nas ciężka podróż. Rzuciłem wzrok ku moim własnym tobołkom. Ostatni bukłak wody wystawał z plecaka.
Westchnąłem. Mój wzrok powędrował do dziewczyny.
- Gotowa ruszać w drogę?
Zapytałem cicho, starając się brzmieć przyjemnie. Dość miałem już zatargów z kobietami… i nie uważam, by po dwóch tygodniach mogłem być z nią zupełnie szczery.
Mimo wszystko, nie czekając na odpowiedź wstałem, pakując powolnymi ruchami garnki. Kątem oka obserwowałem ją (nie, wcale nie czekam aż sprzątnie resztę), będąc ciekaw jej reakcji. Muszę się usprawiedliwić, iż interesowało mnie to, ponieważ ostatnio zacząłem badać zwyczaje, oraz sposób życia elfów.

: niedziela, 7 stycznia 2007, 11:19
autor: WinterWolf
Jha

"Na wszystkich bogów czy ten koń nie potrafi zachować ciszy tak do południa przynajmniej?" pomyślałam zwlekając się z posłania. Koszmar... Już nie dają się wyspać. Ech... No co poradzę, że uwielbiam dobrze pospać? Ziewnęłam, przetarłam oczy i po wybąkaniu paru niesprecyzowanych słów przywitania pod adresem maga, jego konia o śmiesznym imieniu (bo kto to nazywa konia "Niedźwiedź"?) i własnego wierzchowca zaczęłam dochodzić do siebie. Około pięć minut zajęło mi rozbudzenie się. Rozejrzałam sie uważnie dokoła i ponieważ nie zauważyłam niczego niezwykłego - a oznaczało to również że mój wierzchowiec oddalił się nieco od obozowiska w poszukiwaniu świeżej trawy - gwizdnęłam przenikliwie na palcach. W sierocińcach uczą takich rzeczy... Nie na jakichś specjalnych lekcjach, ale przydatna to umiejętność, gdy każdy musi sobie radzić sam... Mój rumak pojawił się juz po krótkiej chwili. Był to potężnie zbudowany karosz. Wysoki (dużo wyższy iż ja, gdy wyprostowana stałam koło niego... śmiesznie wyglądało wskakiwanie na jego grzbiet... gdy się zestarzeję zapewne już na niego nie wsiądę), kruczo czarny, bez białych znamion, o garbonosym profilu nosa. Miał ciężkie szerokie kopyta i gęste krótkie szczotki na pęcinach. Zawsze bardzo podobały mi się jego grzywa i ogon, gdy odbijało się w nich światło słońca. Człowiek, który mi sprzedał tę piękną bestię mówił, że koń pochodzi od rycerskich, bojowych rumaków. Szczerze wątpię w jego słowa, bo choć ogier jest piękny i diablo inteligentny to jednak daleko mu do siły i agresji bojowych krewniaków. - Masz, Przyjacielu - powiedziałam podając koniowi koniczynę zerwaną chwilę przedtem koło mojego posłania. Ogier z radością przyjął przysmak tracając mnie nosem i nadstawiając chrapy na poranne pieszczoty. Gdy klepnęłam go w końcu w nos zrozumiał i ponownie ruszył szukac świeżej trawy tym razem nie odchodząc tak daleko. Zaczęłam zwijać posłanie. Szybko uporałam sie z resztą sprzętu. Moje pakowanie przerwały słowa Graldoka, dla którego żołądek liczył się ponad wszystko. Westchnęłam teatralnie. Jakie to szczęście, że już pierwszego dnia wspólnej podróży zauważył, iż mimo wychowania w sierocińcu nie umiam gotować nic więcej ponad wodę na herbatę i usmażyć kiełbasę nad ogniem... Nie wytrzymałabym bowiem z nim w innym razie. Gdy ogień został rozpalony mag ponownie bawił się w sztuczki magiczne. Bawił mnie tym i rozśmieszał. Zawsze mnie ciekawiło jak on robił niektóre rzeczy. Jedne było łatwo rozszyfrowaćbo opierały sie na zręcznych palcach i umiejetności odwrócenia uwagi widza... Inne były bardziej skomplikowane. Wiele bym dała, by w końcu je rozszyfrować... Po śniadaniu składającym się z kiełbasy świeżości... Hmm... Tygodniowej blisko... Na szlaku trzeba mieć żelazny żołądek... I przeglądnięciu zapasów, które nawiasem mówiąc się kończyły (dobrze, że mam pare awaryjnych żelaznych racji. Mag nie będzie zadowolony gdy mu je pokażę w stosownym czasie. Uważał je za bluźnierstwo jako coś niezdatnego do spożycia i bezbarwnego smakowo... Trochę w tym racji jest... Też nie lubię podróżnego żarcia...), pytaniu Graldoka czy jestem gotowa do podjęcia dalszej wędrówki (co za pytanie... zawsze jestem!), posprzątaniu po śniadaniu i zamaskowaniu ogniska byliśmy gotowi. Jezcze tylko osiadłałam Przyjaciela (tak ma na imię mój koń) i czekałam chwilę z uśmiechem na twarzy na maga. On nie radził sobie tak szykbo i sparwnie z pakowaniem sie. Cóż... Zwalę to na karb tego, że nie był nigdy w wojsku... Nie wiem czemu, ale mnie napawa dumą fakt, że ja byłam... Może mam jakiś kompleks?

: poniedziałek, 8 stycznia 2007, 22:38
autor: BlindKitty
Mag i wojowniczka wsiedli na konie, osiodłane i obciążone jukami. Ruszyli powoli do bitej drogi, między rozłożystymi dębami i wiązami.
Gdy wjechali na ocienioną drogę, słońce przeświecało już pod całkiem ostrym kątem. Teraz wzosiło się szybko, i długo wisiało na niebie. Dni były piękne, w czasie ich podróży ani razu nie padało.
Mag spojrzał na mapę.
- Jeszcze tylko mila czy dwie do najbliższego miasta, więc pewnie wkrótce wyjedziemy z lasu. - powiedział, i jak się okazało, miał rację.
Problem polegał na tym, że gdy tylko minęli ostatnie drzewa, z krzaków przed nimi wysypała się szóstka rozbójników. Dźwięk za nimi oznajmił, że i z tyłu pojawili się jacyś...
Bandyci byli profesjonalistami. Jednolicie odziani, w szarozielone ubiory maskujące, byli niezwykle trudni do zauważenia. Przedstawiali mieszankę rasową - ludzie, elfy, mieszańcy...
Przed wami jest ich sześciu, w półkolu, uzbrojonych w napięte kusze i miecze, szable, sejmitary i w ogóle różną broń sieczną. Za wami, uzupełniając koło, kolejna czwórka, tak samo uzbrojona. Stoją na samej granicy ostatnich drzew, i ani w przód ani w tył nie widać nikogo i niczego co mogłoby wam pomóc. Pola uprawne ciągną się w kierunku miasta jak okiem sięgnąć, ale nikt się tu nie plącze...

: czwartek, 11 stycznia 2007, 21:40
autor: Seth
Graldok

Stanąłem jak wryty. Nie obca mi była agresja bandytów, ale to nagłe pojawienie, z ranka… na szlaku! To było za wiele!
Wahałem się, niepewny co robić. Wziąłem głęboki oddech, prawa ręka ścisnęła Księgę. Czułem jak pod moimi palcami, kryształ zaczyna pulsować mocą. Tą mocą, która teraz wypełniała moje żyły, rozchodząc się po całym ciele.
I szczerze mówiąc, miałem nadzieje że moją moc dało się dostrzec. To dodawało mi odwagi.
Nie spoglądałem teraz na Jha, gdyż dziewczyna dobrze wiedziała co robić. Miałem tylko nadzieję że w razie walki, zajmie się tymi z tyłu (wiele razy jej mówiłem, że magia potrzebuje obszaru… nie chciałbym przysmażyć jej rud… kasztanowych włosków).
Lewa ręka, nerwowo sięgnęła ku wąsom. Staliśmy tak, w ciszy… w myślach zacząłem recytować co bardziej śmiercionośne wiersze.
- Czy możemy wam, panowie, w czymś pomóc? Jeśli nie, to chciałbym abyście odeszli, gdyż płoszycie nasze biedne wierzchowce.
Nie miej mi tego za złe Beowulfie. Nie wiem czy przez swój stoicki spokój (graniczący z desperackim zrezygnowaniem), czy przez wielką odwagę, ale mój rumak nigdy nie uciekł… cóż, wiele razem przeżyliśmy, też miał swoje lata.
Milczenie nieznajomych było niepokojące… przewidując nadchodzącą walkę, zacząłem szeptać do siebie, kątem oka porozumiewawczo spoglądając na elfkę.
- Rzekł raz lisek, do zająca…

: piątek, 12 stycznia 2007, 02:18
autor: WinterWolf
Jha

Przyjaciel zatańczył pod siodłem, gdy przed nami wyrosła banda rzezimieszków. Musiałam nieco więcej uwagi poświęcić na uspokojenie wierzchowca dlatego w pierwszej chwili nie zauważyłam, że z tyłu za nami również są jacyś bandyci. Gdy Przyjaciel stał już w miarę spokojnie wiercąc się tylko jakby w pobliżu pełzał jadowity wąż, przyjrzałam się przeciwnikom. Nie wiedzieć czemu, ale nie udało mi się zatrzymać szerokiego uśmiechu na ten widok... Może wynika to z faktu, że sama przez parę lat parałam się podobnymi zajęciami. Ech... Co to były za czasy...
- Spryciarze - zaśmiałam się cicho pod nosem. Od razu, nie owijając w bawełnę wyłożyli swoje karty na stół... Mieli przewagę liczebną i wynikającą z uzbrojenia oraz rozstawienia... W gorszej sytuacji podróżni być już nie mogli... Wszak rabusie nie bali się jak Przyjaciel... Na co dzień był spokojny i zrównoważny, ale gdy go ktoś przestraszył zaczynało być nieprzyjemnie...
- Z tego zająca będzie niesmaczny pasztet - skomentowałam z uśmiechem na ustach, błądząc przy tym gdzieś we własnych rozmyślaniach i niezbyt uważnie słuchając słów maga. W razie czego nie zamierzałam tanio skóry sprzedać, ale na razie czekałam na dalszy rowój sytuacji. "Jak to dziwnie jest oglądać to z odwrotnej perspektywy niż zazwyczaj" pomyślałam.

: sobota, 13 stycznia 2007, 12:14
autor: BlindKitty
Wysoki, szczupły elf skinął na towarzyszy. Opuścili kusze, a jasnowłosy przwódca z brzydką blizną na czole podniósł wzrok na Graldoka i powiedział:
- Jesteś magiem, tak? W takim razie, jesteśmy skłonni poprosić cię o pomoc dla pobliskiej wioski... Oczywiście, pomocy udzielisz za darmo, ale za to nie będziesz musiał dokładać się do naszej wspólnej sprawy. Jest tam pewien ogr do ubicia. Oczywiście, jeśli załatwicie dla nas tę sprawę, to żadnego z was nie będziemy prosić o dobrowolne datki na naszą słuszną sprawę. - uśmiechnął się promiennie.
Pozostali również zdawali się być rozluźnieni, ale wprawne oko Jha dostrzegało, że wszyscy, jak jeden mąż, mieli napięte ścięgna barkowe rąk, w ktróych trzymali kusze, i byliby w stanie podrzucić je i strzelić w ciągu mgnienia oka...

: sobota, 13 stycznia 2007, 23:03
autor: WinterWolf
Jha

Uśmiech, który wykwitł na mojej twarzy był zaiste niezwykle promienny. Mało się z konia nie stoczyłam, słysząc słowa rozbójnika i widząc jego uśmiech. - No Przyjacielu... Pamiętasz te stare dobre czasy? - spytałam mojego wierzchowca, a ten słysząc subtelną zmianę w tonie mojego głosu uspokoił się i parsknął kiwając głową w takt uderzeń kopyta o ziemię. Zawsze tak reagował, gdy do niego mówiłam. - Wasza słuszna sprawa to pełen trzos, ogień trzaskający na kominku, pełna micha i dobre piwo pod nosem. Podobasz mi się, stary - uśmiechnęłam się tak promienie i życzliwie, a potem wybuchnęłam tak donośnym śmiechem, że aż mi się wydawało, że tak nie potrafię. - Wskaż kierunek do osady, a po sprawie postawisz mi piwo. Zaschło mi w gardle od tego śmiechu - dodałam pewnie. Przypomniała mi się moja stara drużyna rabusiów i moczymord, z którą zdarzyło mi się włóczyć... A nawet im przewodzić... Aż zapragnęłam ujawnić moje powiązania z rozbójniczym światkiem... Wszak moja wesoła "drużyna" była znana w wielu kręgach dopóki się nie rozpadła... Nie warto się rozwodzić nad przyczynami tego stanu rzeczy... Machnęłam jednak na to ręką. Jeśli ten tutaj mężczyzna, który jeszcze przed chwilą groził mi kuszą, a teraz umiejętnie i z humorem wymusił na mnie współpracę słyszał choć słowo o bandzie będącej niedawno jeszcze pod moją komendą to wyjdzie to później w praniu. Zawsze tak jest... Swój pozna swego.

: sobota, 13 stycznia 2007, 23:38
autor: Seth
Graldok

Westchnąłem. Nie żebym nie chciał pomóc wieśniakom z ogrem.
Ona podjęła decyzję za mnie, czułem jak moja duma uderza mi do głowy. Eh, ta jedna charakterystyczna cecha, dziedziczona przez każdego mistrza arkanów.
Ręka powędrowała ku grzywie konia, masując ją, starając się uspokoić konia.
Choć bardziej, starałem się uspokoić samego siebie. Mam nadzieję że wytrwamy na tyle długo, żeby to rzeczone piwo wypić już w mieście.
Nie chciałem też być zmuszonym wieźć czyjeś ranione ciało. Już nie raz dane mi było widzieć skutki zakażeń… a ogry, nie były na pewno gadatliwymi typami.
Ani rozumnymi.
Uśmiech zawitał na mej twarzy, skierowany ku elfowi.
- Cóż panie, gdybyś tylko nauczył się najpierw mówić, później straszyć bronią.
Zaśmiałem się wesoło. Pora rozruszać kości.
- Prowadź do wioski!
Machnąłem ręką do reszty zawadiaków. Zszedłem z konia, wciąż ostrożny. Chwyciłem w dłoń mój kostur, zaś drugą ręką złapałem za uzdę Beowulfa. Postawiłem kilka wielkich kroków w kierunku elfa, uważnie lustrując go wzrokiem. Starałem się zapamiętać każdy szczegół jego twarzy, zwracałem uwagi nawet na zmarszczki. Zaraz moje oczy powędrowały ku jego towarzyszom, oglądając dokładnie ich ekwipunek, oraz patrząc po ich oczach.
Zastanawiam się… czy kiedyś spotkałem już tą grupę?

: poniedziałek, 15 stycznia 2007, 18:38
autor: BlindKitty
Elf zmierzył Jha wzrokiem.
- Czy ja cię skądś znam, panienko? - spytał, uśmiechając się. - Na przykład z obwieszczeń o nagrodzie, przekreślonych i opisanych 'nawrócona'? - wyszczerzył zęby. - Chodźcie. - ruszył w stronę wioski, małą, leśną dróżką, której nawet nie zauważyliście. - Ach, ale co do naszej słusznej sprawy, wolę określać ją jako wynagradzanie karczmarza za ciężką pracę. No i wynagradzanie za równie ciężką pracę kowala, kuśnierza, wieśniaków... - mówił wesoło. Za wami szli jego towarzysze, również wyraźnie rozluźnieni. Ściągnęli bełty z kusz i przywiesili broń do pasków. Szemrały między nimi rozmowy.
- A tak szczerze mówiąc, to naprawdę pomagamy wieśniakom za sporą część tego co zarobimy na rozboju. Nie wyszystko, to raczej jasne, ale jednak zachowujemy sobie tylko piątą część. Powiedzmy sobie szczerze, to się po prostu bardziej opłaca, niż rabowanie wszystkiego dla siebie. I tak nie można tego wydać, a o wiele łatwiej wpaść nie mając wsparcia miejscowej ludności. - lasek przerzedzał się, a potem zniknął zupełnie, ustępując miejsca polom uprawnym rozrzuconym wokół wioski. Paręset kroków od wioski było wzgórze.
- Pod tym właśnie wzgórzem mieszka ogr. Jego jaskinia bardzo by sie nam przydała, ale wolę nie ryzykować życiem moich elfów, i oczywiście ludzi. I półludzi. I ćwierćludzi. - zamyślił się przez chwilę, spojrzał po towarzyszach. - Dobra, chyba wszystkich wymieniłem. A wy, jako słynni magowie i wojownicy... Wróć, wojowniczki, powinniście dać sobie radę bez strat własnych. A potem, oczywiście, piwo na nasz koszt! - stwierdził, odwracając się do was i znów susząc piękne, bielutkie zęby. Nagle walnął się głową w czoło. - Nie przedstawiłem się, prawda? Jestem Mathern. - wskazał wam miedzę. - Tędy dojedziecie do wzgórza nie niszcząc upraw. A potem do zobaczenia w karczmie. - dodał, zaczesując palcami grzywkę na czoło i usiłując zasłonić bliznę.

: wtorek, 16 stycznia 2007, 00:17
autor: WinterWolf
Jha

Odpowiadałam mu kolejno w miarę słuchania jego słów - To moja sława sięga aż tak daleko? Nie spodziewałam się tego - zaśmiałam się na wzmiankę o nagrodzie wyznaczonej swego czasu za moją głowę. Ach... Cóż to były za piękne czasy... Mam nadzieję, że Graldok nie będzie mi miał za złe, że przemilczałam przed nim swoją zbójecką przeszłość. Wszak nie mam obowiązku rozliczać się przed nim z mojego życia, czyż nie tak? - Macie zdrowe podejście do tutejszej społeczności rolniczej - zaśmiałam się. - Gdyby nie to, że jeden z moich podkomendnych miał nieco inne zdanie na temat koegzystujących z nami osad zapewne w dalszym ciągu nagroda byłaby aktualna - uznałam, że odrobina szczerości wobec tej bandy nie zaszkodzi. Podobali mi się. No i mieli stawiać piwo na koniec całej przygody... Każde ryzyko jest warte dobrego piwa... - Słynni? Gdzie? - spytałam naiwnie rozglądając się dokoła. Zrezygnwałam z kwaśna miną z poszukiwań po czym przytuliłam się do szyi wierzchowca po prostu kładąc się w siodle i obejmując rękami szyję Przyjaciela. Moja twarz znalazła się kawał drogi nad czubkiem głowy stojącego obok elfa. Nadal... Mówiłam, że Przyjaciel jest wysoki. Gdy elf się przedstawił podałam mu dłoń i również wymieniłam swe imię - Jha jestem - nigdy nie przedstawiam się inaczej, mimo że nie jest to moje pełne miano. Gdy jego próby zasłonięcia grzywką blizny na czole spełzły na niczym wyciagnęłam dłoń i jednym ruchem poprawiłam niesforne kosmyki. Uśmiechnęłam się przy tym przyjaźnie i mrugnęłam do niego okiem.

: czwartek, 18 stycznia 2007, 17:50
autor: Seth
Graldok

- Do zobaczenia.
Słowa wyrwały się z moich ust automatycznie. Nie myśląc nad powodem tej bezmyślnej akcji, odwróciłem wzrok. Moje oczy powędrowały w kierunku wzgórza. Zamyśliłem się, stojąc milczący, lecz nie mogąc się skupić.
Byłem zły.
Byłem bardzo zły.
Byłem głodny…
Z drugiej jednak strony, obietnica posiłku w tawernie, na koszt rozbójników, wydawała się bardzo kusząca. W końcu to tylko jeden, głupi Ogr.
Marthern… ta jego elficka buźka mi kogoś przypominała. Kogoś, kogo nie widziałem od dobrych paru lat, a kto zdążył zaskarbić sobie moje uznanie…
Rozwiałem te myśli, ponownie wracając do rzeczywistości. Moje oczy uważnie obserwowały teren, sprawdzając czy aby rezydent nie wybrał się na spacer. Atak z zaskoczenia byłby o wiele skuteczniejszy, niż walka w jego własnym legowisku. Lustrowałem wzrokiem pola uprawne, las, oraz tereny wokół wzgórza. Szybko też objąłem spojrzeniem wioskę, lecz nie obserwowałem jej długo. Gdyby była zagrożona, pewnie bym zauważył.
Wtedy przypomniałem sobie o mojej towarzyszce.
- Jha…
Rzekłem do niej, mocnym tonem, jakbym wydawał jej rozkaz. Nie spoglądałem na jej gładkoskórą twarz, tylko dalej oglądałem tereny wokół leża Ogra.
- Zrobimy ciche podejście. Musisz mieć oczy dookoła głowy, dziewczyno.
Chwila ciszy. Sprawdzałem czy mnie słucha. Po chwili, doszedłem do wniosku że tak raczej jest, dlatego kontynuowałem…
- Jeśli go zauważysz, najpierw mnie zawiadom. Jeśli nie będzie go w jaskini, będziemy musieli się rozdzielić… Ogry to głupie stworzenia, ale niezwykle silne, dlatego nie możesz stać cały czas w tym samym miejscu.
Byłem cały roztrzęsiony… z ekscytacji! Bębny walki, okrzyki wojowników! Te wszystkie odgłosy wypełniły moją głowę. I znowu, nerwowo ręka powędrowała ku sumiastym wąsom, masując je energicznie. Po krótkiej chwili milczenia, odezwałem się, lecz tym razem o wiele spokojniejszym tonem.
- Jeśli zrobimy to szybko, nie będziemy stać w miejscu, i czekać aż nas zatłucze swoją maczugą… to nawet nie zorientuje się że coś go zabiło.

: piątek, 26 stycznia 2007, 01:58
autor: WinterWolf
Jha

Gdy wyprostowałam się w siodle moje oczy natchmiast skierowały się w stronę maga. Ojej... Ale on się zrobił nerwowy... Zapewne zgłodniał... Ech... W ciągu naszej krótkiej znajomości udało mi się zauważyć, że mój towarzysz miał niepokojący zwyczaj robienia się głodnym w najmniej odpowiednich momentach. Ten był zdecydowanie nieodpowiedni. Mieć za plecami zdenerwowanego maga, gdy walczy się z niezwykle silną istotą jaką jest ogr nie jest bezpiecznie. Doprawdy, nie chciałabym oberwać jakąś kulą ognia czy czymś w tym rodzaju... Przyjaciel parsknął jakby zgadzałsie z moimi myślami. Uśmiechnęłam sie pod nosem i podjechałam bliżej Graldoka. Tak na prawdę nie mówił mi nic więcej ponad to co już wiedziałam. Stary mag widać chciał zgrywac dowódcę oddziału zbrojnych... Nie uwzględnił chyba jednak w swoich kalkulacjach, że jego oddziałem byłam ja sama jedna. Rozbawiły mnie jednak jego słowa... Gdy Przyjaciel znalazł się wystarczająco blisko położyłam Graldokowi delikatnie dłoń na ramieniu.
- Spokojnie mój drogi. Jestem przy tobie. Nie pozwolę mu cię skrzywdzić - powiedziałam półżartem chcąc dodać mu otuchy. Hmm... W tej grupie to chyba tylko ja dysponuję tą odrobiną optymizmu... Nie zmieniało to jednak faktu, ze zachowałam czujność i daleko posuniętą ostrożność, nie chcąc stać się jednym z licznych wielodaniowych posiłków ogra...

: piątek, 26 stycznia 2007, 22:40
autor: Seth
Graldok

Uśmiechnąłem się. Jha, mimo że stwarzała pozór lekkomyślnej nowicjuszki, wiedziała co ma robić. Inaczej zostawiłbym ją, już dawno temu, w tej zapyziałej karczmie.
Gdy słowo ‘’karczma’’ wydźwięczało w mojej głowie, poczułem ssanie w żołądku. Tak, im szybciej te bydlę umrze, tym szybciej będę mógł zaspokoić wewnętrzny głód, wywołany przez nieodpartą chęć poznania smaków, oraz walorów jakże bogatych, miejscowych potraw.
I win. Cholera, muszę przestać pić.
Starając się by elfka tego nie zauważyła, pogładziłem się po brzuchu. Odchrząknąłem, po czym w milczeniu skinąłem głową. Ruszyłem, trzymając mocno uprząż Beowulfa.
Łańcuch delikatnie pobrzękiwał, gdy schodziłem z gościńca, wchodząc na mniej przyjazny –dla mych stóp- teren.
Obejrzałem się na wojowniczkę, ciesząc się w duchu, że chociaż ją nie nękają zmartwienia podróży. Kostur twardo uderzał o ziemię… hmm, przypominając mi jakby melodię.
- Nanana…
Zanuciłem. Oczy me uważnie obserwowały okolicę, zaś serce biło szybciej. Starałem się uspokoić wewnętrznie, lecz wędrówka musiała odcisnąć już na mnie swe piętno. Widząc że walka z własną ekscytacją jest bezsensowna, postanowiłem się z nią pogodzić. Zacząłem nucić starą pieśń, zasłyszaną przeze mnie gdy byłem jeszcze młodzikiem.
- Wen… riel… mellon, adu tirith. Anna runya karan… ruth.
Przerwałem na chwilę. Zamyśliłem się, a może… wyglądałem jakbym się zamyślił. Tak naprawdę, nasłuchiwałem. Starałem się rozróżnić każdy dźwięk, przyporządkować mu źródła. Szeptem już, urwałem pieśń… szedłem dalej.
- Luin thalion… thaur… naur…
Nadszedł czas, by wprowadzić mój plan w życie.