Pierwsza kropla spadła niespodziewanie. Każda następna była łatwa do przewidzenia, jak miliony śmierci od czasu narodzin pierwszego człowieka. Jednak to wszystko i tak miało się kiedyś skończyć, by... zacząć się na nowo, w innym miejscu i czasie, zmieniając się nie jeden raz z potężnej ulewy i rzeki śmierci w delikatne parowanie duszy z ciała zmarłego starca.
Jakież to było proste - trajektoria lotu kropli, jej spłaszczenie, wreszcie siła uderzenia o ziemię. To wszystko było równie proste jak miliony śmierci, jak upadek duszy, która przez całe życie była nienaturalnie rozciągana i pędziła w otchłań, by na końcu się rozbić...
Samochodów tym razem było naprawdę niewiele. W pogodzie zapowiadali deszcz - Technomanci posiadali wystarczające umiejętności, by w razie czego, go wywołać, parodks był słaby w tym przypadku. Wracając do samochodów... pozostawmy je stojące przed przejściem dla pieszych, a przypatrzmy się dziwnemu człowiekowi w garniturze, jednak bez marynarki. Spogląda na samochody i wymalowane na jezdni pasy z wyraźną niechęcią, krople, padające na jego łyse czoło, pewnie też go denerwują. Idzie lekko, sprężyście, mimo iż czas już odcisnął na nim swoje piętno - wygląda na czterdziestolatka. Wygląda na to, iż wiele w życiu widział, wygląda na... zółtego, nie jest członkiem rasy białej.
Wygląda na to, że już się ściemnia...
Ciemność... Nie pozwól, by obsiadły Cię skrzydła, nie uniesiesz się wtedy. Samotność... Nie czekaj aż ktoś zdejmie Ci worek z głowy.
Zza drzwi za plecami Bao wyraźnie dochodziły jęki rozkoszy pary wijącej się w spazmach uczucia, popularnie zwanego miłością, mniej popularnie pożądaniem. Na klatce śmierdziało psimi odchodami, co nadawało swoistego uroku odrapanym poręczom i pokruszonym schodom. Tak, to była melina. Aż dziw brał, że w takim miejscu mieszkał, a raczej chronił się szanowany mistrz Porządku Hermesa.
Trzy puknięcia w drzwi, klamka opada w dół, czuć powiew świeżego powietrza. Przed drzwiami stoi chyba Japończyk, otwiera mu zasuszony staruszek - chyba z krwią Indianina. Wchodzą do mieszkania, tam na ścianach dawne azteckie wzory i kalendarze, duszno i parno, jak w dżungli. W jednym z pokoi, zawalonym kamiennymi tablicami (skąd się tam wzięły?) siadają przy stole. Starszy mężczyzna odgarnia notatki.
[Chwila na przedstawienie - mężczyzna to Ramuel Ascotiati, coś poburczał o Hermetycznym zakonie, w końcu przeszedł do rzeczy]:
- W mieście grasuje niebezpieczny Maruder. Dwójka Opustoszałych straciła dusze... Co o tym myślisz Bao? Oprócz dusz zaginęły ich awatary, a ich ciała żyją jak roślinki... Co sądzisz o tym? Boję się Bao, naprawdę się boję...
Pozwoliłem sobie na dowolność w sesji, a im mniej wiadomo, tym lepiej. Graczom też pozwalam na wszelką dowolność

