[D&D] Wieża Cieni - początek
: środa, 15 listopada 2006, 18:53
Po pierwsze chciałbym przeprosić za opóźnienie. Po drugie mam kilka informacji ad gry.
1.Piszczcie dużo i ładnie (błagam) kto będzie pisał krótko i głupio dostanie meteorem w łeb!! i pa!
2.piszcie normalnie, myśli i wypowiedzi zaznaczajcie tak (-tak zaczynajcie wypowiedzi, "tak myśli), tylko wypowiedzi do mnie pogrubiajcie!
3 Wasze historie zaczynały się w waszych światach myślę "a pobawię się i dopisałem do waszych historii kontynuacje i to jak dostaliście się do mojego świata! mam nadzieje że nie będzie tak źle.
4Ja pisze post potem każdy z was.
Początek
Hered
Po paru latach od najazdu znalazł się w mieście Altara. Tam szkolił się jako wojownik by nigdy więcej nie musiał uciekać z pola bitwy.
Hered szkolił się no i się wyszkolił. Po ukończeniu szkolenia krasnolud wyruszył w podróż. Razu pewnego doszła go wieść o kontynencie dopiero co kolonizowanym. Władze królestwa w którym się znajdowałeś ogłosiły rekrutacje wszelkiego rodzaju społeczeństwa do teleportacji na ów nowo kolonizowany kontynent. Był tylko jeden problem: kontynent znajdował się w innym świecie! Władze jednak zapewniały o pełnym bezpieczeństwu teleportacji. Po kilku dniach pełnych przemyśleń stwierdziłeś że piszesz się na to. Zgłosiłeś się do punktu teleportacji, był tam całkiem pokaźny tłumek ludzi i nieludzi. Po kolei wchodzili do sporego budynku z różnymi bagażami... nie zauważyłeś żeby wychodzili. Weszłeś do budynku, po paru formalnych burknięciach kilku popierdołkowatych użędników znalazłeś się przed pokojem do którego wchodzili wszyscy. Otworzyłeś drzwi i wszedłeś, w środku stał wysoki chudy mężczyzna o blond włosach opadających na ramiona. Był trochę spocony, widać po nim było zmęczenie.
- Dzień dobry panie krasnoludzie - powiedział do ciebie patrzac z góry i próbując się uśmiechnąć - witam serdecznie jast pan dzisiaj pierwszym przedstawicielem swojej rasy jakiego tu widzę. A więc tak : wejdzie pan do tego portalu ja będę swoją magią dbał o to aby trafił pan tam gdzie trzeba, tzn mam na myśli że będzie to coś w rodzaju asekuracji. Ach, wie pan że jest to droga z której nie ma powrotu - zapytał , ale widząc że nie masz zamiaru odpowiadać kontunuował - rozumiem, tak więc proszę wejść do portalu później pójdzie już szybko.
Spojrzałeś na owal płonący przed tobą szmaragdowym światłem, mag się skupił, zaczół coś mamrotać, spostrzegłeś, że był elfem. "No cóż czas ruszać:" pomyślałeś wziołeś poprawiłeś młot i wszedłeś w portal. Poczułeś szarpnięcie i oślepiający błysk szmaragdowego światła.... . Nie pamiętasz nic oprócz tepego bólu w nodze który pojawił się zaraz po wylądowaniu. Rozglądnołeś sie po oklicy i stwierdziłeś że jeśli to jest miejsce gdzie miałeś trafić to jesteś driadą i dasz dupska pierwszemu lepszemu elfowi. Gdyż okolica nie byłą kolorowa od flag, nikt nie wrzeszczał, nikt nie płakał, nikt nie wołał, było spokojnie..., za spokojnie jak na punkt w którym odbiera się nowych kolonistów ledwo co odkrytego świata. Zastanaowiłeś się, i stwierdziłes, że nadal siedzisz na ziemi tak jak siedziałeś, a przed tobą stoi budynek pokoźnych rozmiarów. Z uchylonych drzwi i przez okiennice wypływały strugi światła, a co ważniejsze słychać było gwar i pokrzykiwania. Wstałeś otrzepałeś się z kórzu wielce rad, że słyszysz ów gwar, gwar który kochałeś. Taki odgłos wydają tylko dobre i często odwiedzane. Takie których się nie zapomina, właśnie takie karczmy.
Daleko, daleko, bardzo daleko od miejsca gdzie Hered stłuk sobie zadek, na drewnianej podłodze, na czerwonym dywanie leżał chudy, jasnowłosy mężczyzna. Z nosa lała mu sie krew, zaś lewa strona ciała, oraz potyliczna czść głowy były spalone. Mag, umierał powoli, nikt nie mogł przjść przez dzrzwi zawalone teraz gruzem z sufitu, sufitu który spadł podczas wybuchu portalu. "Wiedziałem..., wiedziałem qrwa mać, że ten portal w końcu wybuchnie. Wiedziałem i pozwoliłem się zwieść kretyńskim zapewnieniom. Ja..., ja nie chcę umierać" pomyślał mag w ostatniej chwili przed tym jak wielki odłamek ze zniszczonego do połowy sufitu spadł mu na plecy.
Razmus
Teraz mając 30 lat nadal podróżuje po świecie, mając większą wiedzę i walczy teraz też krótkim mieczem.
Podróże te zaprowadziły 30-sto letniego kapłana do portu na zachodzie kontynentu. Podróżował przez wiele tygodni nie zapominając o swoej świętej misji, szeżył dobro wśród przyjaciół i strach wśród wrogów. Do portu przybył słysząc, iż ma tu siedzibę piracka organizacja terroryzująca te wody. Rozmus nie był człowiekiem nad wyraz dobrym i pomocnym, ale fakt, że o przysługę prosiła go kobieta, do tego kobieta z która się przespał, sprawił, iż zdecydował się podjąć zadania. Nie, nie kochał jej, choć zasługiwała na miłośc. Postanowił podjąć się zadania z trzech powodów: 1.- bardzo, ale to bardzo dawno temu się nie bił. 2.- przywódcą tej pirackiej hansy był elf, Razmus nie wiedzieć czemu nie lubił elfów. 3.- lubił tą kobietę. I tak oto bohater ów dotarł do portu. Był ranek, morze, niewidoczne bo otulone jeszcze mgłą szumiało sobie jak to zwykło robić od wieków. Nad statkami latały mewy, jakiś kot miauczał żałośnie za beczką, ktoś wylewał pomyje na bruk. Kapłan zdecydował, że od razu zaciągnie się na statek gdzie kapitanem jest ów elf, przywódca poszukiwanej hansy. Informację te otrzymał od owej kochanki, swoją drogą była dziwnie dobrze przygotowana do złożenia tej propozycji. Razmus zastanawiał się, czy sypiała z nim tylko z tego powodu, iż jak mówiła "Był jedynym mężczyzną w okolicy którego ne miała ochoty skopać, opluć i sponiewierać". Człowiek uśmiechnoł sie pod nosem myślac "Z tym sponiewieraniem to różnie bywało".
Nie mineło południe, a Razmus juz był na statku zakwaterowany i gotowy do wyruszenia w morze. Elfa chciał zabić dopiero przy powrocie z wyprawy gdyz pragnoł teraz przygody! Lubiał przygody. W morze wyruszyli po południu, kapitan i reszta załogi odnosili sie do niego nie ufnie. Kapłan nie przejoł się tym, wiedział , że pod koniec rejsu bedzie jednym z nich, będzie piratem. "Szkoda tylko, że to się tk szybko skończy" pomyślał.
Po dwóch dniach, rejsu trafiliście na sztorm. Buża była niemożliwie silna i bezwżględna! Przewróciła statek, piraci wpadali do wody wrzeszcząc, Razmus również wpadł do oceanu. Próbował się utrzymać na powierzchni wody, lecz wkrótce i on zaczął tonąć. Opadając na dno oceanu Razmus myślał o swoim życiu, przypomniał sobie cudowne chwile ze swoją ostatnią kochanką. "Ech, fajne było życie", myśląc to zauważył że jakaś zielonkawa postać, jakby z płetwą przepłyneła przed nim. Nie miał jednak czasu zwrócic na to uwagę gdyż właśnie skończyło mu sie powietrze i odruchowo próbował zaczerpnąć nową jego porcje. Zamiast powietrza zaczerpnoł wody, bardzo dużo, morskij, słonej i lodowatej wody. Poczuł jak cały ocean wlewa mu się do płuc....
Kapłan obudził się na brzegu jakieś, sporej rzeki. Muł rzeczny pokrywał go od stóp aż po głowę. Nie miał na sobe nic, oprócz ubrania. Leżąc w mule poczuł jak coś, jakby rybi ogon musnoł jego nagie stopy. Chciał się obrócić, ale nie mógł. W ustach czuł smak słonej wody, kaszlnoł wypluwając to co jeszcze pozostało w płucach. Był wyczerpany, przed zaśnięciem zdążył jednak jescze usłyszeć:
- Samie spójrz, kto tam leży !
Razmus obudził się. Leżał na łóżku, pod pierzyną ktoś się nim opiekował. Otworzył oczy. Była to ładna czarnowłosa dziewczyna zajęta mieszaniem zawartości glinianego kubka... .
Zaknafan
Podczas jednej ze swoich podróży natrafił na grupę podróżników ...
I z tą właśnie grupą podróżników Zaknafan podróżował lat kilka. Pewnego zaś razu natrafili na małą miejscowość zwaną Małe Kępki. Nikt nie wiedział dlaczego Małe Kępki nazywały się Małymi Kępkami! Nie to jednak w Małych Kępkach było ważne, ważne było to , że zawsze działo się tam coś ciekawego. Dzisiaj też tak było! Karczma w małych kępkach obchodziła swoje dziesięciolecie powstania, z tej to okazji właściciel karczmy "Wielka Kępka" nie wiedzieć czemu tak nazwanej karczmy, organizowali mały festyn w swym niechlujnym, małym ale kochanym zajeździe. Zaknafan razem z kąpanymi chcieli zahaczyć o festyn i rozerwać się trochę, lecz gdy chyliło się ku wieczorowi a dziewuszki, które nie miały wiele wspólnego z dziewictwem (a jak miały to nie chciały mieć ! ) zaczęły schodzić się pod karczmę, ich tropem zaś podążali dzielnie wiejscy chopkowie w celach ogólnie znanych...., ale wracając do tematu, lecz gdy chyliło się ku wieczorowi nadjechał człowiek z listem od zaufanego klienta. Zaknafan odebrał list, rozwinął i zaczął czytać swoim towarzyszom: "Szanowni Państwo proszę mi wybaczyć tak długie zastanawianie się nad Państwa propozycją, ale w końcu doszedłem do wniosku, że 15 tys. sztuk złota plus bogactwa zdobyte to dobra cena za zadanie jakie Państwo macie dla mnie wykonać. A więc proszę tak : proszę odwiedzić pana Crystaniusa i przekazać mu serdeczne pozdrowienia razem ze sztyletem, najlepiej w brzuch (to ostanie było podkreślone)". Drow ucieszył się, nie myślał że ta łajza w końcu się zdecyduje. Zebrał towarzyszy i zawrócili spod "Wielkiej Kępki" jadąc do wieży Crystaniusa.
Siedząc w karczmie pod bardziej interesująca, ale zapewne mniej intrygującą nazwą niż "Wielka Kępka" Zaknafan myślał nad tym dlaczego zgodził się na tą robotę, pomasował swoje prawe ramię które było jeszcze opuchnięte, dlaczego się zgodziłem, dumał drow, robota za 15 tys sz i nie wydała mi się podejrzana. W karczmie było hucznie, z uchylonych drzwi i przez okiennice wypływały strugi światła.
Sześciu kompanów stanęło w sali audiencyjnej wieży maga Crystaniusa. Siódmy, drow, okryty był zaklęciem niewidzialności, skrył się w okolicach tronu stojącego na podwyższeniu. Drow trzymał w rękach krótkie miecze. W sali było cicho i ponuro. Nagle za plecami szóstki otworzyły się drzwi, a do sali wszedł mężczyzna. Był niski, barczysty i miał jakiś taki nieprzyjemny wyraz twarzy. Czarne krótko strzyżone włosy czesane były chyba ostatnio rok temu, ale mężczyźnie to nie przeszkadzało. Przeszedł pewnie obok stojących i usiadł na tronie.
-Słucham państwa - powiedział zimnym władczym tonem, mimo tonu nie wydawał się groźny, sprawiał wrażenie człowieka spokojnego nie obeznanego w rzemiośle wojennym, ukrywającego się od maską złego i zimnego.
-Mamy przesłać pozdrowienia dla pana szanowny Crystaniusie- zaczął człowiek z wielkim dwuręcznym mieczem przewieszonym przez plecy, mag uśmiechnoł się - oraz sztylet jaśnie panowi, najlepiej w brzuch - zacytował mężczyzna dobywając miecza, cała reszta również dobyła broni.
Edward zaatakował go i to była chwila dla mnie, miałem go przebić nim zdąży żucić jakiekolwiek zaklęcie. Nawet nie zdążyłem się zamachnąć...
....gdy drowa trafiło potężne udeżenie mocy magicznej wysłanej z ręki wyciągniętej przez maga w jego stronę. "Do licha z kąd wiedział" pomyślał mężczyzna z dwuręcznym mieczem nim kwasowa strzała melfa stopiła mu twarz.... Zaknafan otworzył oczy, z pod ściany widział ciała swych towarzyszy lężace na środku sali audiencyjnej. Nad nimi stał Crystanius, mag spojrzał w stronę drowa.
- Naiwny głupczze, chcieliście się pozbyć mnie za marne 15 tysięcy sz, mnie!? Pan burmistrz zakpił sobie z was, posłał chłopków z motyką na slońce! - mag był teraz podobny bogom, emanowała od niego moc jakiej nigdy nie byłeś świdkiem- Zastanawiam się co z tobą zrobić. Zabicie cię niczego cię nie nauczy. Hmm..., tak, słyszałeś kiedyś o Sirionie? Nie? Widzisz jest to jedno z wielu królest w odległym świecie, bardzo odległym... . - Mag uniusł dłonie i wypowiedział jakąś formułę, na ścianie pojawił się płonący owal, portal.- Drowie masz dwa wyjścia! Pierwsze prowadzi do mnie czego konsekwencją będzie śmierć, drugie to ten portal prowadzący do Sirionu, do królestwa w odległym świecie z kąd nie ma powrotu. Wybieraj.
Mag stał nie wzruszony, Zaknafan wstał i nic nie mówiąc podszedł do portalu, śmierć nie była mu przeznaczona, jeszcze nie dziś. Pewnym krokiem wszedł do portalu. Błysnęło, zakreciło się i drow pojawił się w kacie karczmy w której teraz siedzi i duma.
Crystanius pokręcił głową "Ech, żeby wszyscy mieli tyle rozumu co ten dzieciak to nie musiałbym zabijać pozostałej szóstki". W sali było cicho i ponuro.
Feyra Xan + Lina
Po kilku miesiącach dołączyła do grupy wojowników-rabusiów. Razem zabijali i kradli na zlecenie - poznali się na jej umiejętnościach walki i traktowali ją z należnym szacunkiem. Po paru tygodniach postanowili (na własną rękę) złupić jaskinie pewnego smoka. Udało im się namierzyć jego siedzibę i wszystko zaplanować. Jednak podczas operacji "Smok poleciał na polowanie => bierzemy skarb" nie wszystko poszło zgodnie z planem. Smok wrócił znacznie przed czasem (zamiast po paru godzinach, zjawił się po ok 20 minutach). Efekt był taki, że drużyna zostawiła ją sam na sam ze smokiem. Udało jej się jednak przemknąć obok niego niezauważenie i dołączyć do towarzyszy, którzy szykowali się już do drogi. Oszukała ich mówiąc, że smok zasnął i można spokojnie wrócić po kolejne skarby. Sześciu (z dziewięciu) z nich wróciło do jaskini smoka (i już nie wyszli), dwóch spotkała szybka śmierć z ręki (z miecza) Feyry. Ostatni, najmłodszy (17 letni) błagał ją o litość. Okazała ją i nie zabiła go. Odjechała jadnak zostawiając go (pięć dni drogi pieszo od najbliższej osady) bez udziału w łupie, konia, broni i jakiegokolwiek ubrania.
Wiedziała już, że nie powinno się nikomu za bardzo ufać (to nie to co wyprawa z Ayrą). Nie zamierzała się porywać więcej na coś takiego, jak zadzieranie ze smokami, chociaż sam gatunek bardzo ją interesował.
Najbardziej mogła polegać na sobie. Działała sama, głównie jako drogi wojownik-najemnik, czy wysoko płatny zabójca. Przywiozła wóz pełen złota do domu i spędziła z siostrą parę tygodni.
Feyra wkrótce znów wyruszyła drogę. Zamiłowanie do smoków wkrótce zaprowadziło ją do krainy wysokich gór gdzie te najczęściej były spotykane. U podnóża gór Feyra napotkała orszak ciągnący w stronę masywu. Zwiadowcy kręcący się wokoło orszaku spostrzegli ją. Dwóch z pięciu jakich widziała podjechało do niej i po krótkiej wymianie zdań Feyra dała się zaprowadzić do dowódcy którego zwali Drakonem. Jechali wzdłuż kolumny ciągnącej raźnie przed siebie. Gdy dojechali na sam początek drowka spostrzegła dwie osoby na koniach. Pierwsza z nich ubrana była w strój jaki zwykli nosić w tych stronach łowcy, na południu popularniej zwani tropicielami. Drugi, trochę niższy, słuchał z kamienną twarzą tego co mówił pierwszy. Był łysy jak kolano niemowlaka, miał trochę ciemniejszą barwę skóry niż reszta. Nosił czarny płaszcz, a pod nim granatowe szaty, na szyi miał ciemno niebieski, oprawiony w złoto i srebro kamień. Feyra od razu zorientowała się który z nich to Drakon. Słuchający spostrzegł gościa i popatrzył na przybyłą, oczy miał ciemne, a spojrzenie nieprzyjemnie głębokie.
- Witaj pani, czemuż zawdzięczam tą wizytę? Czyżby była pani zainteresowana pracą dla łowcy smoków ?
Feyra ni cholerę nie wiedziała co tu robi ale jeśli chodziło o prace, do tego prace ciekawą otwarto było się zastanowić.
Nie wchodząc w szczegóły dla skrócenia: Feyra przyjęła robotę, Drakon płacił tak, że drowka nie miała najmniejszych wątpliwości co do trafności swej decyzji. Podróżowała z orszakiem trzy miesiące, przez ten czas zaszli tak daleko w góry, że chwilami nawet tropiciele przystawali i długo zastanawiali się nad tym gdzie iść dalej. Warto też wspomnieć, że udało im się ubić sześć smoków, Drakon okazał się potężnym i genialnym magiem zdarzało się tak że gdy rzucał zaklęcie powietrze wibrowało od magii z taką siłą i mocą że nie jeden słabszy został ogłuszony lub stracił przytomność. W końcu Feyra dowiedziała się że mag poszukuje błękitnego smoka...
Po czterech miesiącach podróży dotarli na szczyt góry mającej wysokość 9 czy 10 tys. m.n.p.m (było diabelnie zimno, a i oddychało się ciężko) Ze szczytu schodziło się około jednej mili lądowej w dół, wąską ścieżką mając po obu stronach prawie płaski ściany. Odkrył tą drogę pewien tropiciel. Tropiciel ów przybył tu z Waterdeep specjalnie na prośbę Drakona. Swoją drogą był podobno najlepszy, no i na to wyszło! Dróżka prowadziła do gigantycznej jaskini w ścianie góry...
Zdziesiątkowany oddział na rozkaz Drakona zatrzymał się trochę poniżej szczytu, tutaj mieli rozłożyć obóz i tak też poczęli czynić. Xan rozglądnął się dookoła, nie dobrze to wyglądało, ludzie byli wyczerpani, konie zmęczone i zmarznięte, błękitnego nadal ani śladu a Drakon się uparł. "Cóż..." pomyślał łowca i poszedł do dowódcy aby spytać się czy może sobie już odpocząć, jego kara klacz też widocznie potrzebowała odpoczynku, przywiązał ją do sosny rosnącej nie opodal i podał jej owsa, poczuł klepnięcie w ramię, to dowódca.
-Słuchaj Xan Drakon kazał przekazać wszystkim łowcą że mogą sobie odpocząć, jednak wcześniej wyznaczył trzech i prosił aby sporządzili dla niego zwiad okolicy i złożyli mu raport, wiesz czemu właśnie tobie to mówię - wysoki chudy mężczyzna, trochę garbaty ostrzyżony na krótko spojrzał na wściekła i zawiedzioną minę Xan - nie bój, ja idę z tobą, też nie mam szczęścia. Obaj tropiciele wzięli łuki i poszli poza obóz, gdy wyszli z pomiędzy namiotów dołączył do nich trzeci i razem pobiegli sprawdzić teren, trzeba było się śpieszyć, chyliło się ku wieczorowi.
-Zebrałem was tutaj aby wam przekazać, że zwiadowcy odnaleźli jaskinię błękitnego, - Drakon mówił lekko podniesionym głosem, przystopował na chwilę i spojrzał po minach wszystkich najlepszych czarodziei jakich mógł sprowadzić do swego orszaku - Jesteśmy tu przedstawicielami magii i to my będziemy podstawą w walce z bestią....(długi wykład taktyczny i organizacyjny popartymi kilkoma kurwami jej maciami).
Lina siedziała i słuchała arcymistrza Drakona, Łowcę smoków który właśnie przedstawiał im jak będzie wyglądał jutrzejszy poranek. Lina nie bała się, ona bardzo rzadko się bała , ale tak jemu jak i wszystkim udzielało się podniecenie, z całego towarzystwa nikt nawet arcymag nigdy nie widział błękitnego, a jutro mieli się z nim zmierzyć. Po naradzie Lina wyszła razem z resztą z namiotu, nie poszła jednak z całą resztą rozmawiać i komentować, poszła do swojego namiotu aby odpocząć i przygotować się. Po drodze kłębiły jej się w głowie różne myśli, nie przejmowała się jednak niczym. Dziś jak nigdy czuła pulsującą w sobie magie szukającą ujścia. "Jutro, już jutro" pomyślała czarodziejka i naszła ją cholerna ochota na rzucenie jakiegoś zaklęcia. Lina weszła do swojego namiotu, wielkiego i bogato zdobionego, przed wejściem spostrzegł jeszcze dwa cienie idące szybkim krokiem poza obóz. W namiocie nie było za ciepło, ale mag nie zauważył tego, od razu położył się spać, jutro był wielki dzień.
Xan stojąc z napiętym i przygotowanym do strzału łukiem myślał o tym jak to miejsce wyglądało jeszcze wczoraj. Nie było tu tylu śmierdzących spalonych trupów nie było wibrującej w powietrzu magii i spopielanych drzew. Już wczoraj gdy razem z dowódcą odkryli to miejsce napełniło go strachem i złym przeczuciem, dziś wiedział dlaczego, plac przed jaskinią spływał krwią, mistrz Drakon obdarty i poraniony stał przed wielką poranioną i zmęczoną błękitną bestią, oboje gotowali się do ostatniego uderzenia...
Lina przykucnęła za sporym głazem, widziała jak arcymistrz zbiera się do rzucenia kolejnego zaklęcia, widziała tropiciela stojącego kilkanaście metrów za arcymagiem z napiętą na cięciwę strzałą, strzałą gotową do wystrzelenia, i widziała gigantycznego Błękitnego jak niebo smoka stojącego w centralnej cz. placu. Lina zaczęła recytować formułę kuli ognia, dziś już dwudziestą pomyślała i wyskoczyła zza głazu celując zaklęciem w smoka....
Feyra trzymała miecz stojąc za szkieletem spalonego drzewa, chyba sosny, ręka bolała ją jak cholera. W pierwszym starciu smok mocno jej przywalił. Cały czas gapiła się na bestie która ją przerażała a zarazem fascynowała, w pewnej chwili zobaczyła pośród dziesiątek śmierdzących trupów trzy osoby, Drakona, jakiegoś tropiciela i czarodziejkę. Wszyscy trzej jakby na jakiś sygnał rzucili się do walki, Drakon miotał w bestie zaklęciami o niewyobrażalnej sile, tropiciel szył z łuku z prędkością nie podobną nikomu zaś mag rzucał zaklęcia wspomagające i leczące. Feyra nie zastanawiała się długo, zawinęła młynka swoim mieczem i ruszyła na smoka...
W zimny górski poranek nad placem przed wielką jaskinią przelatywał kruk. Czarne ptaszysko dostrzegło wielką niebieską bestie i małych ludzików biegających wokoło niej. Ptak nie miał wątpliwości na dole toczyła się zażarta walki widać było, że bestia powoli zaczyna przegrywać.
Lina wal kulą ognia!!!! - ryknął Drakon do czarodziejki stojącej kilka metrów dalej. Czarodziejka uchylił się właśnie przed ogonem smoka i w chwilę później walnęła zaklęciem w brzuch smoka. Czwórka bohaterów zdobyła się na ostatni wysiłek i znów zaatakowała bestie, ta sparowała wszystkie ataki i zaryczała śląc w kierunku przeciwników całą swoją moc utkwioną w zaklęciu. Tylko Drakon, arcymag wytrzymał to uderzenie, reszta rzucona siłą zaklęcia wylądowała kilka metrów dalej. Drakon wykorzystał moment w którym smok stracił na chwilę sporą część swojej mocy i rzucił w niego skomplikowanym i śmiertelnym zaklęciem, przygotowanym na właśnie takie okazję. Bestia runęła na ziemie, przed swym końcem zdążyła jednak machnąć ogonem w podły i kurewski sposób. Ogon rozbił głowę arcymaga Drakona stojącego i zadowolonego ze zwycięstwa.
Smok leżał pośród śmierdzących trupów swych przeciwników, pośród krwi i śmierci. Umierał ale cieszył się w swej nienawiści i złości, cieszył się bo ostatnim ruchem swego ciała zabił zabójcę smoków. Gdy smok umiera wyzwala się potężna magiczna siła, powietrze w tym miejscu już wibrowało magią, a gdy Błękitny wydał ostatnie tchnienie czas i miejsce przestały mieć znaczenie, wszystko wirowało, znikł smok, znikł Drakon, nie było już placu przed jaskinia, nie było już śmierdzących trupów. Feyra, Lina i Xan jedyni z orszaku którzy przeżyli dzień obudzili się w prowincji Immersea królestwa Sirionu w odległości pół mili od wioski w której była najsławniejsza w prowincji karczma.
Nad leżącymi nachylił się kmiotek, a w chwile później odskoczył widząc jak otwierają oczy. Stanął kilka metrów dalej czekając
1.Piszczcie dużo i ładnie (błagam) kto będzie pisał krótko i głupio dostanie meteorem w łeb!! i pa!
2.piszcie normalnie, myśli i wypowiedzi zaznaczajcie tak (-tak zaczynajcie wypowiedzi, "tak myśli), tylko wypowiedzi do mnie pogrubiajcie!
3 Wasze historie zaczynały się w waszych światach myślę "a pobawię się i dopisałem do waszych historii kontynuacje i to jak dostaliście się do mojego świata! mam nadzieje że nie będzie tak źle.
4Ja pisze post potem każdy z was.
Początek
Hered
Po paru latach od najazdu znalazł się w mieście Altara. Tam szkolił się jako wojownik by nigdy więcej nie musiał uciekać z pola bitwy.
Hered szkolił się no i się wyszkolił. Po ukończeniu szkolenia krasnolud wyruszył w podróż. Razu pewnego doszła go wieść o kontynencie dopiero co kolonizowanym. Władze królestwa w którym się znajdowałeś ogłosiły rekrutacje wszelkiego rodzaju społeczeństwa do teleportacji na ów nowo kolonizowany kontynent. Był tylko jeden problem: kontynent znajdował się w innym świecie! Władze jednak zapewniały o pełnym bezpieczeństwu teleportacji. Po kilku dniach pełnych przemyśleń stwierdziłeś że piszesz się na to. Zgłosiłeś się do punktu teleportacji, był tam całkiem pokaźny tłumek ludzi i nieludzi. Po kolei wchodzili do sporego budynku z różnymi bagażami... nie zauważyłeś żeby wychodzili. Weszłeś do budynku, po paru formalnych burknięciach kilku popierdołkowatych użędników znalazłeś się przed pokojem do którego wchodzili wszyscy. Otworzyłeś drzwi i wszedłeś, w środku stał wysoki chudy mężczyzna o blond włosach opadających na ramiona. Był trochę spocony, widać po nim było zmęczenie.
- Dzień dobry panie krasnoludzie - powiedział do ciebie patrzac z góry i próbując się uśmiechnąć - witam serdecznie jast pan dzisiaj pierwszym przedstawicielem swojej rasy jakiego tu widzę. A więc tak : wejdzie pan do tego portalu ja będę swoją magią dbał o to aby trafił pan tam gdzie trzeba, tzn mam na myśli że będzie to coś w rodzaju asekuracji. Ach, wie pan że jest to droga z której nie ma powrotu - zapytał , ale widząc że nie masz zamiaru odpowiadać kontunuował - rozumiem, tak więc proszę wejść do portalu później pójdzie już szybko.
Spojrzałeś na owal płonący przed tobą szmaragdowym światłem, mag się skupił, zaczół coś mamrotać, spostrzegłeś, że był elfem. "No cóż czas ruszać:" pomyślałeś wziołeś poprawiłeś młot i wszedłeś w portal. Poczułeś szarpnięcie i oślepiający błysk szmaragdowego światła.... . Nie pamiętasz nic oprócz tepego bólu w nodze który pojawił się zaraz po wylądowaniu. Rozglądnołeś sie po oklicy i stwierdziłeś że jeśli to jest miejsce gdzie miałeś trafić to jesteś driadą i dasz dupska pierwszemu lepszemu elfowi. Gdyż okolica nie byłą kolorowa od flag, nikt nie wrzeszczał, nikt nie płakał, nikt nie wołał, było spokojnie..., za spokojnie jak na punkt w którym odbiera się nowych kolonistów ledwo co odkrytego świata. Zastanaowiłeś się, i stwierdziłes, że nadal siedzisz na ziemi tak jak siedziałeś, a przed tobą stoi budynek pokoźnych rozmiarów. Z uchylonych drzwi i przez okiennice wypływały strugi światła, a co ważniejsze słychać było gwar i pokrzykiwania. Wstałeś otrzepałeś się z kórzu wielce rad, że słyszysz ów gwar, gwar który kochałeś. Taki odgłos wydają tylko dobre i często odwiedzane. Takie których się nie zapomina, właśnie takie karczmy.
Daleko, daleko, bardzo daleko od miejsca gdzie Hered stłuk sobie zadek, na drewnianej podłodze, na czerwonym dywanie leżał chudy, jasnowłosy mężczyzna. Z nosa lała mu sie krew, zaś lewa strona ciała, oraz potyliczna czść głowy były spalone. Mag, umierał powoli, nikt nie mogł przjść przez dzrzwi zawalone teraz gruzem z sufitu, sufitu który spadł podczas wybuchu portalu. "Wiedziałem..., wiedziałem qrwa mać, że ten portal w końcu wybuchnie. Wiedziałem i pozwoliłem się zwieść kretyńskim zapewnieniom. Ja..., ja nie chcę umierać" pomyślał mag w ostatniej chwili przed tym jak wielki odłamek ze zniszczonego do połowy sufitu spadł mu na plecy.
Razmus
Teraz mając 30 lat nadal podróżuje po świecie, mając większą wiedzę i walczy teraz też krótkim mieczem.
Podróże te zaprowadziły 30-sto letniego kapłana do portu na zachodzie kontynentu. Podróżował przez wiele tygodni nie zapominając o swoej świętej misji, szeżył dobro wśród przyjaciół i strach wśród wrogów. Do portu przybył słysząc, iż ma tu siedzibę piracka organizacja terroryzująca te wody. Rozmus nie był człowiekiem nad wyraz dobrym i pomocnym, ale fakt, że o przysługę prosiła go kobieta, do tego kobieta z która się przespał, sprawił, iż zdecydował się podjąć zadania. Nie, nie kochał jej, choć zasługiwała na miłośc. Postanowił podjąć się zadania z trzech powodów: 1.- bardzo, ale to bardzo dawno temu się nie bił. 2.- przywódcą tej pirackiej hansy był elf, Razmus nie wiedzieć czemu nie lubił elfów. 3.- lubił tą kobietę. I tak oto bohater ów dotarł do portu. Był ranek, morze, niewidoczne bo otulone jeszcze mgłą szumiało sobie jak to zwykło robić od wieków. Nad statkami latały mewy, jakiś kot miauczał żałośnie za beczką, ktoś wylewał pomyje na bruk. Kapłan zdecydował, że od razu zaciągnie się na statek gdzie kapitanem jest ów elf, przywódca poszukiwanej hansy. Informację te otrzymał od owej kochanki, swoją drogą była dziwnie dobrze przygotowana do złożenia tej propozycji. Razmus zastanawiał się, czy sypiała z nim tylko z tego powodu, iż jak mówiła "Był jedynym mężczyzną w okolicy którego ne miała ochoty skopać, opluć i sponiewierać". Człowiek uśmiechnoł sie pod nosem myślac "Z tym sponiewieraniem to różnie bywało".
Nie mineło południe, a Razmus juz był na statku zakwaterowany i gotowy do wyruszenia w morze. Elfa chciał zabić dopiero przy powrocie z wyprawy gdyz pragnoł teraz przygody! Lubiał przygody. W morze wyruszyli po południu, kapitan i reszta załogi odnosili sie do niego nie ufnie. Kapłan nie przejoł się tym, wiedział , że pod koniec rejsu bedzie jednym z nich, będzie piratem. "Szkoda tylko, że to się tk szybko skończy" pomyślał.
Po dwóch dniach, rejsu trafiliście na sztorm. Buża była niemożliwie silna i bezwżględna! Przewróciła statek, piraci wpadali do wody wrzeszcząc, Razmus również wpadł do oceanu. Próbował się utrzymać na powierzchni wody, lecz wkrótce i on zaczął tonąć. Opadając na dno oceanu Razmus myślał o swoim życiu, przypomniał sobie cudowne chwile ze swoją ostatnią kochanką. "Ech, fajne było życie", myśląc to zauważył że jakaś zielonkawa postać, jakby z płetwą przepłyneła przed nim. Nie miał jednak czasu zwrócic na to uwagę gdyż właśnie skończyło mu sie powietrze i odruchowo próbował zaczerpnąć nową jego porcje. Zamiast powietrza zaczerpnoł wody, bardzo dużo, morskij, słonej i lodowatej wody. Poczuł jak cały ocean wlewa mu się do płuc....
Kapłan obudził się na brzegu jakieś, sporej rzeki. Muł rzeczny pokrywał go od stóp aż po głowę. Nie miał na sobe nic, oprócz ubrania. Leżąc w mule poczuł jak coś, jakby rybi ogon musnoł jego nagie stopy. Chciał się obrócić, ale nie mógł. W ustach czuł smak słonej wody, kaszlnoł wypluwając to co jeszcze pozostało w płucach. Był wyczerpany, przed zaśnięciem zdążył jednak jescze usłyszeć:
- Samie spójrz, kto tam leży !
Razmus obudził się. Leżał na łóżku, pod pierzyną ktoś się nim opiekował. Otworzył oczy. Była to ładna czarnowłosa dziewczyna zajęta mieszaniem zawartości glinianego kubka... .
Zaknafan
Podczas jednej ze swoich podróży natrafił na grupę podróżników ...
I z tą właśnie grupą podróżników Zaknafan podróżował lat kilka. Pewnego zaś razu natrafili na małą miejscowość zwaną Małe Kępki. Nikt nie wiedział dlaczego Małe Kępki nazywały się Małymi Kępkami! Nie to jednak w Małych Kępkach było ważne, ważne było to , że zawsze działo się tam coś ciekawego. Dzisiaj też tak było! Karczma w małych kępkach obchodziła swoje dziesięciolecie powstania, z tej to okazji właściciel karczmy "Wielka Kępka" nie wiedzieć czemu tak nazwanej karczmy, organizowali mały festyn w swym niechlujnym, małym ale kochanym zajeździe. Zaknafan razem z kąpanymi chcieli zahaczyć o festyn i rozerwać się trochę, lecz gdy chyliło się ku wieczorowi a dziewuszki, które nie miały wiele wspólnego z dziewictwem (a jak miały to nie chciały mieć ! ) zaczęły schodzić się pod karczmę, ich tropem zaś podążali dzielnie wiejscy chopkowie w celach ogólnie znanych...., ale wracając do tematu, lecz gdy chyliło się ku wieczorowi nadjechał człowiek z listem od zaufanego klienta. Zaknafan odebrał list, rozwinął i zaczął czytać swoim towarzyszom: "Szanowni Państwo proszę mi wybaczyć tak długie zastanawianie się nad Państwa propozycją, ale w końcu doszedłem do wniosku, że 15 tys. sztuk złota plus bogactwa zdobyte to dobra cena za zadanie jakie Państwo macie dla mnie wykonać. A więc proszę tak : proszę odwiedzić pana Crystaniusa i przekazać mu serdeczne pozdrowienia razem ze sztyletem, najlepiej w brzuch (to ostanie było podkreślone)". Drow ucieszył się, nie myślał że ta łajza w końcu się zdecyduje. Zebrał towarzyszy i zawrócili spod "Wielkiej Kępki" jadąc do wieży Crystaniusa.
Siedząc w karczmie pod bardziej interesująca, ale zapewne mniej intrygującą nazwą niż "Wielka Kępka" Zaknafan myślał nad tym dlaczego zgodził się na tą robotę, pomasował swoje prawe ramię które było jeszcze opuchnięte, dlaczego się zgodziłem, dumał drow, robota za 15 tys sz i nie wydała mi się podejrzana. W karczmie było hucznie, z uchylonych drzwi i przez okiennice wypływały strugi światła.
Sześciu kompanów stanęło w sali audiencyjnej wieży maga Crystaniusa. Siódmy, drow, okryty był zaklęciem niewidzialności, skrył się w okolicach tronu stojącego na podwyższeniu. Drow trzymał w rękach krótkie miecze. W sali było cicho i ponuro. Nagle za plecami szóstki otworzyły się drzwi, a do sali wszedł mężczyzna. Był niski, barczysty i miał jakiś taki nieprzyjemny wyraz twarzy. Czarne krótko strzyżone włosy czesane były chyba ostatnio rok temu, ale mężczyźnie to nie przeszkadzało. Przeszedł pewnie obok stojących i usiadł na tronie.
-Słucham państwa - powiedział zimnym władczym tonem, mimo tonu nie wydawał się groźny, sprawiał wrażenie człowieka spokojnego nie obeznanego w rzemiośle wojennym, ukrywającego się od maską złego i zimnego.
-Mamy przesłać pozdrowienia dla pana szanowny Crystaniusie- zaczął człowiek z wielkim dwuręcznym mieczem przewieszonym przez plecy, mag uśmiechnoł się - oraz sztylet jaśnie panowi, najlepiej w brzuch - zacytował mężczyzna dobywając miecza, cała reszta również dobyła broni.
Edward zaatakował go i to była chwila dla mnie, miałem go przebić nim zdąży żucić jakiekolwiek zaklęcie. Nawet nie zdążyłem się zamachnąć...
....gdy drowa trafiło potężne udeżenie mocy magicznej wysłanej z ręki wyciągniętej przez maga w jego stronę. "Do licha z kąd wiedział" pomyślał mężczyzna z dwuręcznym mieczem nim kwasowa strzała melfa stopiła mu twarz.... Zaknafan otworzył oczy, z pod ściany widział ciała swych towarzyszy lężace na środku sali audiencyjnej. Nad nimi stał Crystanius, mag spojrzał w stronę drowa.
- Naiwny głupczze, chcieliście się pozbyć mnie za marne 15 tysięcy sz, mnie!? Pan burmistrz zakpił sobie z was, posłał chłopków z motyką na slońce! - mag był teraz podobny bogom, emanowała od niego moc jakiej nigdy nie byłeś świdkiem- Zastanawiam się co z tobą zrobić. Zabicie cię niczego cię nie nauczy. Hmm..., tak, słyszałeś kiedyś o Sirionie? Nie? Widzisz jest to jedno z wielu królest w odległym świecie, bardzo odległym... . - Mag uniusł dłonie i wypowiedział jakąś formułę, na ścianie pojawił się płonący owal, portal.- Drowie masz dwa wyjścia! Pierwsze prowadzi do mnie czego konsekwencją będzie śmierć, drugie to ten portal prowadzący do Sirionu, do królestwa w odległym świecie z kąd nie ma powrotu. Wybieraj.
Mag stał nie wzruszony, Zaknafan wstał i nic nie mówiąc podszedł do portalu, śmierć nie była mu przeznaczona, jeszcze nie dziś. Pewnym krokiem wszedł do portalu. Błysnęło, zakreciło się i drow pojawił się w kacie karczmy w której teraz siedzi i duma.
Crystanius pokręcił głową "Ech, żeby wszyscy mieli tyle rozumu co ten dzieciak to nie musiałbym zabijać pozostałej szóstki". W sali było cicho i ponuro.
Feyra Xan + Lina
Po kilku miesiącach dołączyła do grupy wojowników-rabusiów. Razem zabijali i kradli na zlecenie - poznali się na jej umiejętnościach walki i traktowali ją z należnym szacunkiem. Po paru tygodniach postanowili (na własną rękę) złupić jaskinie pewnego smoka. Udało im się namierzyć jego siedzibę i wszystko zaplanować. Jednak podczas operacji "Smok poleciał na polowanie => bierzemy skarb" nie wszystko poszło zgodnie z planem. Smok wrócił znacznie przed czasem (zamiast po paru godzinach, zjawił się po ok 20 minutach). Efekt był taki, że drużyna zostawiła ją sam na sam ze smokiem. Udało jej się jednak przemknąć obok niego niezauważenie i dołączyć do towarzyszy, którzy szykowali się już do drogi. Oszukała ich mówiąc, że smok zasnął i można spokojnie wrócić po kolejne skarby. Sześciu (z dziewięciu) z nich wróciło do jaskini smoka (i już nie wyszli), dwóch spotkała szybka śmierć z ręki (z miecza) Feyry. Ostatni, najmłodszy (17 letni) błagał ją o litość. Okazała ją i nie zabiła go. Odjechała jadnak zostawiając go (pięć dni drogi pieszo od najbliższej osady) bez udziału w łupie, konia, broni i jakiegokolwiek ubrania.
Wiedziała już, że nie powinno się nikomu za bardzo ufać (to nie to co wyprawa z Ayrą). Nie zamierzała się porywać więcej na coś takiego, jak zadzieranie ze smokami, chociaż sam gatunek bardzo ją interesował.
Najbardziej mogła polegać na sobie. Działała sama, głównie jako drogi wojownik-najemnik, czy wysoko płatny zabójca. Przywiozła wóz pełen złota do domu i spędziła z siostrą parę tygodni.
Feyra wkrótce znów wyruszyła drogę. Zamiłowanie do smoków wkrótce zaprowadziło ją do krainy wysokich gór gdzie te najczęściej były spotykane. U podnóża gór Feyra napotkała orszak ciągnący w stronę masywu. Zwiadowcy kręcący się wokoło orszaku spostrzegli ją. Dwóch z pięciu jakich widziała podjechało do niej i po krótkiej wymianie zdań Feyra dała się zaprowadzić do dowódcy którego zwali Drakonem. Jechali wzdłuż kolumny ciągnącej raźnie przed siebie. Gdy dojechali na sam początek drowka spostrzegła dwie osoby na koniach. Pierwsza z nich ubrana była w strój jaki zwykli nosić w tych stronach łowcy, na południu popularniej zwani tropicielami. Drugi, trochę niższy, słuchał z kamienną twarzą tego co mówił pierwszy. Był łysy jak kolano niemowlaka, miał trochę ciemniejszą barwę skóry niż reszta. Nosił czarny płaszcz, a pod nim granatowe szaty, na szyi miał ciemno niebieski, oprawiony w złoto i srebro kamień. Feyra od razu zorientowała się który z nich to Drakon. Słuchający spostrzegł gościa i popatrzył na przybyłą, oczy miał ciemne, a spojrzenie nieprzyjemnie głębokie.
- Witaj pani, czemuż zawdzięczam tą wizytę? Czyżby była pani zainteresowana pracą dla łowcy smoków ?
Feyra ni cholerę nie wiedziała co tu robi ale jeśli chodziło o prace, do tego prace ciekawą otwarto było się zastanowić.
Nie wchodząc w szczegóły dla skrócenia: Feyra przyjęła robotę, Drakon płacił tak, że drowka nie miała najmniejszych wątpliwości co do trafności swej decyzji. Podróżowała z orszakiem trzy miesiące, przez ten czas zaszli tak daleko w góry, że chwilami nawet tropiciele przystawali i długo zastanawiali się nad tym gdzie iść dalej. Warto też wspomnieć, że udało im się ubić sześć smoków, Drakon okazał się potężnym i genialnym magiem zdarzało się tak że gdy rzucał zaklęcie powietrze wibrowało od magii z taką siłą i mocą że nie jeden słabszy został ogłuszony lub stracił przytomność. W końcu Feyra dowiedziała się że mag poszukuje błękitnego smoka...
Po czterech miesiącach podróży dotarli na szczyt góry mającej wysokość 9 czy 10 tys. m.n.p.m (było diabelnie zimno, a i oddychało się ciężko) Ze szczytu schodziło się około jednej mili lądowej w dół, wąską ścieżką mając po obu stronach prawie płaski ściany. Odkrył tą drogę pewien tropiciel. Tropiciel ów przybył tu z Waterdeep specjalnie na prośbę Drakona. Swoją drogą był podobno najlepszy, no i na to wyszło! Dróżka prowadziła do gigantycznej jaskini w ścianie góry...
Zdziesiątkowany oddział na rozkaz Drakona zatrzymał się trochę poniżej szczytu, tutaj mieli rozłożyć obóz i tak też poczęli czynić. Xan rozglądnął się dookoła, nie dobrze to wyglądało, ludzie byli wyczerpani, konie zmęczone i zmarznięte, błękitnego nadal ani śladu a Drakon się uparł. "Cóż..." pomyślał łowca i poszedł do dowódcy aby spytać się czy może sobie już odpocząć, jego kara klacz też widocznie potrzebowała odpoczynku, przywiązał ją do sosny rosnącej nie opodal i podał jej owsa, poczuł klepnięcie w ramię, to dowódca.
-Słuchaj Xan Drakon kazał przekazać wszystkim łowcą że mogą sobie odpocząć, jednak wcześniej wyznaczył trzech i prosił aby sporządzili dla niego zwiad okolicy i złożyli mu raport, wiesz czemu właśnie tobie to mówię - wysoki chudy mężczyzna, trochę garbaty ostrzyżony na krótko spojrzał na wściekła i zawiedzioną minę Xan - nie bój, ja idę z tobą, też nie mam szczęścia. Obaj tropiciele wzięli łuki i poszli poza obóz, gdy wyszli z pomiędzy namiotów dołączył do nich trzeci i razem pobiegli sprawdzić teren, trzeba było się śpieszyć, chyliło się ku wieczorowi.
-Zebrałem was tutaj aby wam przekazać, że zwiadowcy odnaleźli jaskinię błękitnego, - Drakon mówił lekko podniesionym głosem, przystopował na chwilę i spojrzał po minach wszystkich najlepszych czarodziei jakich mógł sprowadzić do swego orszaku - Jesteśmy tu przedstawicielami magii i to my będziemy podstawą w walce z bestią....(długi wykład taktyczny i organizacyjny popartymi kilkoma kurwami jej maciami).
Lina siedziała i słuchała arcymistrza Drakona, Łowcę smoków który właśnie przedstawiał im jak będzie wyglądał jutrzejszy poranek. Lina nie bała się, ona bardzo rzadko się bała , ale tak jemu jak i wszystkim udzielało się podniecenie, z całego towarzystwa nikt nawet arcymag nigdy nie widział błękitnego, a jutro mieli się z nim zmierzyć. Po naradzie Lina wyszła razem z resztą z namiotu, nie poszła jednak z całą resztą rozmawiać i komentować, poszła do swojego namiotu aby odpocząć i przygotować się. Po drodze kłębiły jej się w głowie różne myśli, nie przejmowała się jednak niczym. Dziś jak nigdy czuła pulsującą w sobie magie szukającą ujścia. "Jutro, już jutro" pomyślała czarodziejka i naszła ją cholerna ochota na rzucenie jakiegoś zaklęcia. Lina weszła do swojego namiotu, wielkiego i bogato zdobionego, przed wejściem spostrzegł jeszcze dwa cienie idące szybkim krokiem poza obóz. W namiocie nie było za ciepło, ale mag nie zauważył tego, od razu położył się spać, jutro był wielki dzień.
Xan stojąc z napiętym i przygotowanym do strzału łukiem myślał o tym jak to miejsce wyglądało jeszcze wczoraj. Nie było tu tylu śmierdzących spalonych trupów nie było wibrującej w powietrzu magii i spopielanych drzew. Już wczoraj gdy razem z dowódcą odkryli to miejsce napełniło go strachem i złym przeczuciem, dziś wiedział dlaczego, plac przed jaskinią spływał krwią, mistrz Drakon obdarty i poraniony stał przed wielką poranioną i zmęczoną błękitną bestią, oboje gotowali się do ostatniego uderzenia...
Lina przykucnęła za sporym głazem, widziała jak arcymistrz zbiera się do rzucenia kolejnego zaklęcia, widziała tropiciela stojącego kilkanaście metrów za arcymagiem z napiętą na cięciwę strzałą, strzałą gotową do wystrzelenia, i widziała gigantycznego Błękitnego jak niebo smoka stojącego w centralnej cz. placu. Lina zaczęła recytować formułę kuli ognia, dziś już dwudziestą pomyślała i wyskoczyła zza głazu celując zaklęciem w smoka....
Feyra trzymała miecz stojąc za szkieletem spalonego drzewa, chyba sosny, ręka bolała ją jak cholera. W pierwszym starciu smok mocno jej przywalił. Cały czas gapiła się na bestie która ją przerażała a zarazem fascynowała, w pewnej chwili zobaczyła pośród dziesiątek śmierdzących trupów trzy osoby, Drakona, jakiegoś tropiciela i czarodziejkę. Wszyscy trzej jakby na jakiś sygnał rzucili się do walki, Drakon miotał w bestie zaklęciami o niewyobrażalnej sile, tropiciel szył z łuku z prędkością nie podobną nikomu zaś mag rzucał zaklęcia wspomagające i leczące. Feyra nie zastanawiała się długo, zawinęła młynka swoim mieczem i ruszyła na smoka...
W zimny górski poranek nad placem przed wielką jaskinią przelatywał kruk. Czarne ptaszysko dostrzegło wielką niebieską bestie i małych ludzików biegających wokoło niej. Ptak nie miał wątpliwości na dole toczyła się zażarta walki widać było, że bestia powoli zaczyna przegrywać.
Lina wal kulą ognia!!!! - ryknął Drakon do czarodziejki stojącej kilka metrów dalej. Czarodziejka uchylił się właśnie przed ogonem smoka i w chwilę później walnęła zaklęciem w brzuch smoka. Czwórka bohaterów zdobyła się na ostatni wysiłek i znów zaatakowała bestie, ta sparowała wszystkie ataki i zaryczała śląc w kierunku przeciwników całą swoją moc utkwioną w zaklęciu. Tylko Drakon, arcymag wytrzymał to uderzenie, reszta rzucona siłą zaklęcia wylądowała kilka metrów dalej. Drakon wykorzystał moment w którym smok stracił na chwilę sporą część swojej mocy i rzucił w niego skomplikowanym i śmiertelnym zaklęciem, przygotowanym na właśnie takie okazję. Bestia runęła na ziemie, przed swym końcem zdążyła jednak machnąć ogonem w podły i kurewski sposób. Ogon rozbił głowę arcymaga Drakona stojącego i zadowolonego ze zwycięstwa.
Smok leżał pośród śmierdzących trupów swych przeciwników, pośród krwi i śmierci. Umierał ale cieszył się w swej nienawiści i złości, cieszył się bo ostatnim ruchem swego ciała zabił zabójcę smoków. Gdy smok umiera wyzwala się potężna magiczna siła, powietrze w tym miejscu już wibrowało magią, a gdy Błękitny wydał ostatnie tchnienie czas i miejsce przestały mieć znaczenie, wszystko wirowało, znikł smok, znikł Drakon, nie było już placu przed jaskinia, nie było już śmierdzących trupów. Feyra, Lina i Xan jedyni z orszaku którzy przeżyli dzień obudzili się w prowincji Immersea królestwa Sirionu w odległości pół mili od wioski w której była najsławniejsza w prowincji karczma.
Nad leżącymi nachylił się kmiotek, a w chwile później odskoczył widząc jak otwierają oczy. Stanął kilka metrów dalej czekając