Grają:
- Blindkitty
- Tori
- Deep
- Ra-V (prześlij mi kartę JESZCZE RAZ na pw... znów się gdzieś zapodziała).
Zasady: Opisowe pisanie postów. MG niczego nie zabrania, idźcie gdzie chcecie, róbcie co chcecie . MG ma zawsze rację, nawet jak nie ma, to nikt o tym nie wie. Piszcie imię postaci przed swoim postem.
Uwagi: Postać Blindkitty ma SVD Dragunova, a postać Toriego tylko 50g tego mocnego materiału wybuchowego (100g to przesada lekka). Reszta bez zmian.
Początek. Wy też tu trafiliście, co nie? Na pustynne tereny Nevady? Musieliście mieć naprawdę pecha, to mogę wam powiedzieć. Nie zdajecie sobie nawet sprawy, ile mutków, maszyn i innego ścierwa biega po tych terenach. Ktoś musi się tym zająć, a wy macie ku temu okazję... Jak tu się dostaliście? Chyba nie powiecie, że urządzaliście sobie piknik na środku tej pieprzonej pustyni? Cysterna? To już lepiej brzmi. Tak, jeździ tu pełno cystern z wodą, które zaopatrują Vegas i kilka mniejszych osad. Pełniliście ochronę przy jednej z nich? Musicie być nadziani gamblami i dobrym sprzętem, co nie? Co mówicie?
Cysterna została okradziona? Przez kogo? Mutków? Wyszliście z tego jako jedyni cali? A gdzie jest ta cysterna? Zabrali ją mutki tak? To już za dużo dla mnie, przesadzacie. Idźcie kłamać gdzie indziej. Ja odjeżdżam, Vegas na mnie czeka...
Znajdujecie się... Właśnie. Nie wiadomo gdzie się znajdujecie. Podobno jest to pustynia Nevady i faktycznie tak wygląda. Wszędzie jest piasek. Dużo piasku. Najwięcej piasku. Nigdzie więcej nie widzieliście tyle. Jest gorąco. Zdjęliście już płaszcze, pancerze, chcielibyście zedrzeć skórę, byleby słońce nie piekło tak mocno... Thomas, sędzia z Missisipi coś zauważył. Jakieś wzgórza majaczą przed wami, całkiem daleko. Zawiedziony wzgórzami wytężył wzrok jeszcze raz i... Jakaś osada na zachód! Tak! Życie! Ludność! Piwo!
Za dużo o sobie nie wiecie. Wiecie tylko, jak się nazywacie i jak wielkie spluwy macie. To chyba nie wystarczy na dłuższą współpracę. Dlatego opiszcie swój wygląd. Tylko z uczuciem! To jest chrom, a ja nie przyszedłem tu z ciasteczkami, by rozgrywać kolejną sesję z elfami i krasnoludkami. Tak więc, do roboty.
Sędzia sprawiał wrażenie totalnie wysuszonego. Długi, gumowany płaszcz, kapelusz i rękawiczki niósł w rękach, na sobie miał już tylko koszulkę z krótkim rękawem, spodnie i gumiaki. Od razu widać było, że jest znad Missisipi - pomijając nawet ubiór, widać było że skóra jest przeżarta kwaśną wodą Rzeki. Gdyby nie był znad Missipi, na pewno nie przeżyłby z taką skórą.
No, o tym że w zimnie wydychał żółtozielone zamiast białych obłoczki pary nawet nie warto wspomniać. I tak jest za gorąco.
Dragunov wiszący na skórzanym pasku wrzynał się w ramię. Thomas zdjął karabin i spojrzał przez celownik optyczny, żeby napawać się widokiem wioski, która już na nich czekała. Odwiesił karabin z powrotem, zarzucił wypolerowany do połysku młot na to samo ramię i powlókł się dalej, prowadząc tą kawalkadę straceńców.
- Dojdziemy. Tego jestem pewnien. - rzucił do nich.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Zabójca pogładził zmoczone potem krótko przystrzyżone włosy. Poy lał się z niego strumieniami. Miał podwinięte nogawki spodni, koszulkę przewieszoną przez ramię i ciemne okulary. Nie miał już co ściągać i tak było mu za gorąco. Popatrzył nerwowo na słońce. Wyciągnął papierosa z kieszeni jednak szybko go schował gdyż przypomniał sobie, że nie ma zapalniczki. Popatrzył na Thomasa.
- Jesteś tego pewien? - Spytał. - A resztą. Co mi tam. Porwadź wodzu- dorzucił po chwili. Sprawdził czy wierny gnat jest pod ręką po czym jeszcze raz spojrzał na słońce.
Spojrzał przeciągle na góry majaczące się w oddali. "Hmmm, może tam znajdę to, czego szukam?" pomyślał. Ściągnięty ciężki płaszcz ciążył mu na ramieniu. "A może się rozerwę? Może tam?" Chrapliwie zaśmiał się w duchu, jednak jego twarz, zimna jak kamień nawet nie drgneła, a ręką automatycznie zacisnęła się na rękojeści noża. Muskularne ramiona świadczące o ciężkiej pracy skroplił pot. "Taak, muszę tam iść". Poprawił wielką spluwę wiszącą na ramieniu. W końcu odezwał się cichym, lecz doskonale słyszalnym głosem.
No, więc? Ruszacie swoje stare tyłki, czy nie? Ekhu-ekhu-ekh! Ahhhhhh. No! ruszać się! Nie wytrzymamy tutaj... Ekhu-ekhhh! W drogę!
Kaszel ustał. Spojrzał na każdego z osobna po czym ruszył do celu.
Wasza grupka straceńców ruszyła przez pustynię ku osadzie. Wyglądaliście jak nieudacznicy - wywalone na wierzch jęzory, spieczeni jak frytki... Powinni wasze zdjęcie przypinać na tabliczkach z napisem "UWAGA: PUSTYNIA!"... Powoli dochodziliście do osady. Zbite z złomu, desek i powyrywanych drzwi od samochodu mury były coraz bliżej was. Kilkaset metrów przed osadą widniała tabliczka.
Umiecie czytać? Ktoś z was na pewno. Na tabliczce pisało:
"Chillbloom.
Za kradzież grozi obcięcie dłoni.
Sprzedaż, kupno i wyrabianie Tornado jest nielegalne - karą jest pobyt w więzieniu.
Za bójkę grozi pobyt w więzieniu.
Za zabójstwo grozi egzekucja.
Można zabijać maszyny i mutanty Molocha - za to nie ma żadnej kary.
Wszelkie pytania, skargi i donosy proszę kierować do McKone'a - szeryfa Chillbloom.
Miłego dnia."
Cooooo? Sędzia i mafiozo zdziwili się na widok tabliczki. Kto układał te zasady? Będzie trzeba chyba kogoś nauczyć egzekwowania praw. Osada stała jakieś dwieście metrów dalej. Jeszcze możecie się wycofać...
- No nie! - Oburzył się zabójca. - Trzeba tu komuś przemówić do rozsądku. Miałem taką nadzieję na czyste Tornado i zarobek...
Załozył koszulkę, wyprostował się i jeszce raz pogładził swoje włosy. Rozejrzał się bacznie, czy przypadkiem nie ma w okolicy, żadnych dziewczynek po czym wkroczył do Chillibloom. Raz jeszcze sprawdził czy pistolet jest pod ręką po czym zapytał najbliższego przechodnia o drogę do szeryfa.
- Prawo jak prawo - mruknął cicho pod nosem sędzia - Teraz nie czas zastanawiać się nad tym czy dobre, czy złe, ważne żeby było tu coś do picia. - powiedział jeszcze, wciąż do siebie, i ruszył dalej. Młot ciążył mu coraz bardziej, piach niesiony pustynnym wiatrem szorował o gumowany płaszcz. Człowiek znad Missispi sunął powoli w stronę wioski.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Lekarka chyba najgorzej z drużyny znosiła upał. Gdy się zatrzymali upadła na ziemię - No nareszcie doszliśmy Powiedziała cięzko oddychając. Po chwili podniosła się i odwinęła nogawki białych spodni i bluzki. Otrzepała się z piasku. Potem zdjęła buty i wysypała z nich piasek po czym spowrotem je założyła. - O co wam chodzi z tymi prawami? Zapytała sie sędziego i mafioza. - Jak dla mnie są ok. powiedziała i poprawiając cały ekwipunek skierowała kroki do miasta - No to chodźmy Powiedziała juz uśmiechnięta.
Ostatnio zmieniony wtorek, 7 listopada 2006, 17:21 przez Arxel, łącznie zmieniany 1 raz.
Czekamy jeszcze na Ra-Va, mam nadzieję, że napisze kiedyś posta. Póki co sesja leci bez niego .
Minęliście tabliczkę i poszliście dalej w stronę osady. Przeszliście przez liche, zbudowane ze złomu mury - ku waszemu zdziwieniu brama była otwarta i nikt przy niej nie czuwał. Czyżby jakaś pułapka? Niedaleko murów stały otoczone kiepską zagrodą szczątki ziemi, na której wyrosły małe kępki trawy, co ktoś wykorzystał do hodowania bydła. A osada nie prezentowała się wcale tak źle...
Na lewo stoi hipermarket. Niestety, wszystkie wózki zostały już dawno pokradzione. Szyld hipermarketu został zasprejowany na czarno, a na nim czerwonymi literami wymalowane słowo: "Sheriff". Chociaż bardziej niż posterunek wygląda raczej jak więzienie - pręty w oknach, drzwi pozbijane z byle czego (tak, by były jak najgrubsze i jak najbardziej wytrzymałe). Za to niedaleko przed wami stoi Mekka, Raj, Eden, Pola Elizyjskie, nazywajcie sobie to jak chcecie - stoi tam prawdziwy Pub!
A pod nim oczywiście garstka ubranych w skóry gangerów, zaczepiających przechodzących szczurów. Jeden z nich wyróżnia się swoją budową - jak widzieliście Hulka Hogana na plakatach to wiecie, kogo mam na myśli...
Mężczyzna spojrzał swoimi bystrymmi oczyma w stronę posterunku i już maił pokierować tam swoje kroki. Ale zaraz zaraz! Czyżby to był pub? To oznaczało żarcie, panienki i mnóstwo piwa! Zabójca wciągnął powietrze. Syf z Miami odszedł w zapomnienie. Tony Pokręcony jak zahipnotyzowany podążył w stronę pubu ciągnąc za sobą towarzyszy.
- Są takie chwile w życiu sędziego, że trzeba się napić. - stwierdził Thomas i ruszył do pubu, przerzucając płaszcz przez ramię, wsadzając rękawiczki do kieszeni spodni i nakładając kapelusz na głowę, tak żeby w razie potrzeby móc użyć młota w miarę wygodnie.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Rozejrzała sie po okolicy jeszcze raz. - No trduno. Jak wszyscy ida to sam nie zostanę. Powiedział i skierowała powolne kroki do baru. Przechodząc uważa żeby nie dotknąc szczurów i gangerów.
Tylko piszcie dłuższe posty i najlepiej prowadźcie przydługawe rozmowy międzydrużynowe.
Zbliżaliście się w czwórkę do tej nory zwanej pubem. Czterech ubranych w czarne skóry i lustrzanki gangerów popatrzyło na was wzrokiem prześladowcy, którego aż świerzbi, by coś zrobić swojej ofierze. Tony spoglądał z góry na jednego z mniejszych, łysych gangerów, gdy prawie dwumetrowy kolos spojrzał na niego tak, jak pies na świeże żarcie. Idąc, Tony mierzył się z kolosem na spojrzenie. Kto pierwszy oderwie wzrok... Kto pierwszy... Tony był do tego zmuszony, gdyż kolos podstawił mu nogę, a mafiozo się o nią wywalił. Cała czwórka gangerów zaśmiała się gromkim śmiechem.
- Nowa paczka śmieci w mieście? Zostawimy was sobie na kolację hyhy... A teraz idźcie coś zjeść, mamisynki - powiedział olbrzym. Cała czwórka nie byłą uzbrojona w widoczną broń palną, mogli mieć co najwyżej kastety lub jakieś noże. Gangerzy oczekiwali tylko, kiedy ich sprowokujecie i zacznie się jatka...
Wpomnienia jak koszmarny film przesunęły się przed jego oczami. Jeden z pierwszych transportów. I ten umięśniony mutnat. Noga. Gleba. Ból nosa. Śmiech i upokorzenie. Ten mutant pojawił się ponownie. Drugie wcielenie postaci, która całe życie prześladowała John'a. Bunt w środku nocy. Mutanty uwolnione. Wszędzie krew i ciała, słychać było tylko wystrzały i krzyki rozszarpywanych żywcem ludzi. Cios w tył głowy. Ciemność... Przebudzenie się z potwornym bólem potylicy. Ręce skrępowane, twarz oparta o palik. Teraz my jesteśmy transportem. Dwa długie dni oglądania śmierci swoich ludzi. Potworne sceny tortur i pożerania żywcem. Mnie zostawiły na koniec. Przeliczyły się. Banda gangerów. Myśleli, że jestem martwy. Zostawili mnie. Miałem szczęście, wiedziałem gdzie te potwory ukryły broń. Długa droga do domu. Teraz wszystko widziałem jak na przyspieszonym tempie. Zwielokrotniony śmiech. "Zostawimy was sobie na kolację..." NIEEE!
John poprawił strzelbę na ramieniu i wygarnął serią w stojących kilka metrów dalej bandytów. Pie*dolone mutanty!! Gińcie!! AHAHAHAHA!! Gińcie!!
Z każdym strzałem zbliżał się do przeciwników. Śrut rozrywa ciała. Krew na twarzy. Taaak, już mogę się osiedlić...