[Świat Pasem // IIWŚ] Fatalna Kolizja

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

[Świat Pasem // IIWŚ] Fatalna Kolizja

Post autor: Mr.Zeth »

Ok. Zaczynamy, drodzy państwo na początek kilka spraw:
-Piszemy w PIEWRSZEJ osobie
-tekst mówiony piszemy
kursywą między myślnikami
-tekst myśli piszemy
kursywą między gwiazdkami (*)
-NIE MA tekstu „poza sesją” – takie sprawy na PW
-Posty poniżej 5 zdań będą traktowane jako obraza
-na PW będziecie otrzymywać wytyczne, które pomogą wam pisać dłuższy post
-Update będzie trzy razy w tygodniu, średnio co dwa/trzy dni
-Postać nieaktywna przez tydzień będzie unicestwiana – w razie nieobecności należy dać mi znać.
-Dozwolona jest własna fantazja, ale w granicach normy. Jak ktoś przesadzi, to udzielę mu reprymendy na PW.
-Update będzie pisany nie wedle osób, a wedle miejsc akcji.
-Może zdarzyć się, ze JA napiszę krótki update, ale to tylko ze względu na to, że nie chcę kierować graczem na siłę i pozostawiam mu wolne miejsce na manewr.
-Następny update w piątek (będę pisał kiedy znów dam update pod każdym postem - bardzo małymi literami)

Wojnę czas rozpocząć...



Zniszczona Stacja kolejowa:

Widać było, że to miejsce zostało opuszczone przez nieumarłych dawno temu i nie było ponownie osiedlane. Ciężkie kroki wzniecały tumany kurzu i pyłu. Ślady na początku wyraźne były szybko zacierane przez wiatr. Spaczeniec patrzył przez kilka sekund, jak ślady jego obecności były zacierane w zaskakująco szybkim tempie. Kilka kroków i już był wewnątrz wagonu. Pustego jak wszystkie inne. Szedł wiec dalej w poszukiwaniu... w poszukiwaniu czegokolwiek. Posadzka przedziału skrzypiała pod jego nogami, a spaczeniec szedł dalej dobywając każdym krokiem coraz to nowe dźwięki z posadzki. Wreszcie zatrzymał go inny spaczeniec. Pojawił się jak cień przed pierwszym. Zatrzymał przybysza ruchem ręki. –Kogo los przyprowadził na wiec, Tan?- zapytał starszy spaczeniec z wnętrza. Ten, którego nazwano „tan” obrócił siew tamtym kierunku i spojrzał raz jeszcze na przybysza. Ten czując nacisk sytuacji szybko wypluł swe imię. –Tajsir- zabrzmiało w przedziale. –Nie mamy czego się lękać... oto kolejne zbłąkane dziecię Gai, które przyszło, by nas wspomóc....- powiedział starszy, kładąc rękę na ramieniu półtorametrowego spaczeńa, który mimo nikłego wzrostu budził respekt. Potarł on wąsy w milczeniu i ustąpił drogi nowemu.
Tan obserwował nowego. Minęło już sporo czasu od momentu, gdy dołączył się do tej watahy i pomimo wielokrotnych propozycji zostania wataszym trwał jako wilk. Nie zmieniało to faktu, ze był równie poważany i respektowany co reszta członków wiecu, do którego z resztą został dopuszczony. W charakterze słuchacza, ale jednak...
Wiec miał się już ku końcowi. Ustalenia pozostały zatwierdzone i członkowie wiecu rozeszli się. Do siedzącego pod ścianą Tana podszedł jeden z członków wiecu. Dwukrotnie wyższy od niego przykucnął i zapytał –Więc jeszcze raz... nie chcesz być wataszym?-


Bunkier u wybrzeża Estonii:

I co? I co? I zostało10 cholera! Też mi pomysł z tym wypadem – to musiało jednak pozostać w myślach Darrena, bo poprzedni Corporal właśnie umierał jeden krok przed nim. Kula Niebios powinna przywrócić go do życia w centrali, ale to już nie będzie ta sama osoba. W przeciwieństwie do Darrena nie wiedział, ze każdy rozkaz „góry” trzeba dzielić przez dwoje i zadbać o możliwość odwrotu i ponownego uderzenia. Linia Mołotova broniąca ziemie ZSRR przed nieumałrymi okazała się niemożliwa do ominięcia drogą lądową, a przelot skosił 80% oddziału. Przedostali się dalej. Darren znał rozkazy – ich celem był nadajnik w zachodniej części tajgi – w małej wiosce. Satelita szpiegowski namierzył cholerstwo. Czerwoni miotają siepo terenie jak kurczaki z odrąbanymi głowami, więc trzeba zapomnieć o locie. Pozostaje marsz – i to szybki. Nowy Corporal ścisnął w ręce „pluskwę” wielkości cegły, którą miał umieścić wewnątrz nadajnika. Spojrzał na 10 upadłych aniołów gotowych na wymarsz. Vivisco, Sivan, Zeheri, Nomas, Evveris, Pessus, Krag, Ophet, Nevt i Kalimshan. Każdy miał bron, która umożliwiła wyłączenie z akcji diabła i usuniecie kilku ostatnich minut życiorysu przed atakiem. Marsz miał być długi i monotonny, ale bezpieczny, jeśli wyruszą szybko.




Kwatera SS w Berlinie:

Przydział na Sturmfuhrera... Lisz właśnie taki papier trzymał w ręce. „Tworzy się nowy korpus... ...na rozkaz Fuhrera... ...uwzględniwszy doświadczenie... ... Geashgenteash... ...przeniesienie do Todesvermacht... ...powodzenia, panie Sturmfuhrer.”
Trzeba znów uczyć dzieci, którą stroną strzela się do przeciwnika...
Lisz chwycił Swe działo, które normalny ghul uznałby za stacjonarne i ruszył do holu, by dostać się do Reisewagen, który miał go dowieźć a miejsce.

Obóz szkoleniowy na obrzeżach Berlina:

Wszyscy stali na baczność... Od przeszło godziny... Trzydziestu ghuli i jeden thrall wyróżniający się wzrostem i budową jak spalony trup w wagonie z ofiarami obstrzału. Wreszcie przed żołnierzy zajechał czarny Reisewagen, z którego wysiadł lisz w mundurze SS z papierosem w zębach i olbrzymim działem na plecach. –Herr Geashgenteash!- powiedział ghul u szczytu kolumny i przekazał liszowi władzę nad grupą.


Pałac w Stalingradzie – sala balowa:

Muzyka ani gwar nie ucichły, gdy do sali wszedł demon potężnej postury i spoglądnął po sali. Diabeł koło drzwi oznajmił donośnym głosem –Tawarisz Ondrus Pietrovowicz!- wszyscy przez chwilę odwrócili się w stronę nowoprzybyłego. Kilka osób kiwnęło głową. Po raz pierwszy demon nie poczuł, że wszyscy wokół szukają tylko sposobu na pozbawienie go stołka i zniszczenie. Dwa odziane w suknie sukkuby przy barku spoglądały na niego łakomie spod długich rzęs. Ponadto kilka osób z balustrady mówiło coś na jego temat. Słuchacze pokiwali głową z uznaniem.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Spojrzałem na towarzysza. Zair chciał zrzucić z siebie brzemię, które uważał za zbyt ciężkie dla siebie. Ale ja wiedziałem, że nie będę dobrym dowódcą. Nie dbałem ani o własne, ani o cudze życie w wystarczającym stopniu. Żołnierz powinien dbać o śmierć wrogów, a dowódca o życie żołnierzy.
- Nie, zdecydowanie nie nadaję się na wataszego. Jesteś w tym o wiele lepszy. - powiedziałem.
- Ależ, mnie samemu brakuje spokoju do prowadzenia watahy. Już zbyt wiele razy ryzykowałem życie moich wilków, bez żadnej potrzeby. - odpowiedział Zair.
- Jesteś doskonałym taktykiem i stragiem. Ryzykowałeś nasze życie wiele razy, ale za każdym razem nie tylko wyciągałeś nas z problemów, ale też miażdżyłeś wrogów niczym Młot Lodu. - odparłem.
- Jednak za każdym razem zbyt wiele ciał naszych współplemieńców pozostawało na placu boju.
- Po wielokroć więcej pozostawało ciał przeciwników.
- Utrzymanie przy życiu naszych wilków jest ważniejsze niż odesłanie naszych wrogów do piekła, gdzie ich miejsce.
Niezwykłe. Zair powiedział dokładnie to co ja chciałem powiedzieć, żeby go przekonać, że się nie nadaję, ale po to żeby przekonać mnie, że to on się nadaje...
- Pod tym względem wcale nie jestem lepszy od ciebie. - stwierdziłem.
- Jesteś, i to po wielokroć. Twój spokój i opanowanie z pewnością oszczędzi wiele wilków które zginęłyby gdybym to ja je prowadził.
- Nie sądzę. Ty przynajmniej zawsze wiesz, kiedy należy się wycofać, ja zaś sam nie wycofuję się nigdy, od czasu mej ucieczki z Tokio.
- To jedynie zaleta, dość, że poprosisz wiec by nie nakazywał atakować twojej watasze, lecz jedynie bronić miejsc strategicznych, z których i tak nie wolno by ci było się wycofać. - powiedział Zair.
- Wiesz równie dobrze jak ja, że tak rzadko zdarza się konieczność bronienia jakiegokolwiek miejsca, że wataha by się marnowała. - odparłem
- Ale sam twierdzisz, że powinno się ich bronić częściej. Jeśli będziesz miał prawo głosu na wiecu, będziesz mógł przekonać resztę, że warto bronić wielu miejsc, i wtedy będziesz mógł się tym zająć, wraz z watahą. Wiec darzy cię szacunkiem, większym nawet niż mnie.
- Z pewnością mniejszym. A i tak nie ma nawet czego tu bronić.
- Tedy możesz ogłosić w swej watasze, w jaki sposób decydujesz się walczyć. Ci którzy się na to godzą, zostaną, a ci którzy się nie godzą odejdą do innej watahy.
Zastanowiłem się głęboko. Zginając rękę w obu łokciach, podrapałem się w plecy. Brakowało mi miecza, ale na wiecu obowiązywało zaufanie, więc nie można było mieć przy sobie broni.
- Dobrze. Skoro tak mówisz. Zgodzę się przejąć twą watahę. Jeśli sam znajdę lepszego następcę; a mam nadzieję, że tak właśnie będzie - to oddam mu ją niezwłocznie. Ale teraz, chodźmy, powiemy to zebranym... - powiedziałem, i pozwoliłem mu poprowadzić się do kręgu zebranych.
- Chcielibyśmy ogłosić jeszcze ostatnią decyzję tego wiecu! - krzyknął Zair, zbierając wszystkich wataszych z powrotem w krąg. - Zdecydowaliśmy wspólnie z Tanem, że przejmie on mą watahę... I chce poprosić was o coś. - dodał już ciszej, bo wszyscy zebrani i tak uważnie słuchali.
- Tak. Jestem, jak wiecie, jednym który przetrwał z trzech plemion, w których byłem. Obawiam się, że z tą watahą, którą przejmę, może wkrótce stać się
tak samo, a nawet gorzej; tym razem zapewne ja też nie przetrwam.
- powiedziałem, suchym głosem, który im tak bardzo kojarzył się ze starością. Dlatego, że byłem jedynym starcem tutaj. Gdzie te dobre, przedwojenne Chiny, gdzie starzec był długowłosy, tłusty i miał wesoły głos? Byłem przeraźliwie stary, dla nich... U siebie dopiero teraz powoli zaczętoby uważać mnie za starca. Byłem łysy, to przez wojnę, chudy - przez wojnę i miałem głos jak piasek na pustyni. Przodkowie raczą wiedzieć czemu... Otrząsnąłem się z ponurych myśli. - Nie chcę więc zmuszać nikogo, by szedł za mną. Powiem to swej watasze, i obawiam się że wielu będzie wolało ją opuścić. Chciałbym was prosić żebyście w razie potrzeby ich przyjęli. To pierwsza prośba. A druga jest taka, żebyście w swych watahach ogłosili, że przejmuję jedno z plemion i przyjmę każdego, kto jest gotów bez zmrużenia oka iść na śmierć. To wszystko.
Przywódcy watah podchodzili do mnie po kolei i ściskali rękę, obiecując wypełnienie moich próśb. Zair doczekał do końca.
- Wreszcie zgodziłeś się na to, co nieuchronne. - powiedział. - Lecz pozwól mi, że odejdę, nie zostając z twą watahą...
Jego oczy mówiły mi tego, czego nie chciał wyrazić głos. *Umierasz, dzielny towarzyszu, i zdajesz sobie z tego sprawę... To ta kula, która cię trafiła, jestem pewnien. Powinniśmy zacząć badać możliwości leczenia się, inaczej nie zwyciężymy...*
- Przecież powiedziałem, że nie wolno mi nikogo przy sobie zatrzymywać. - odpowiedziałem mu. - Weź jednak moją kuszę. Twoja jest o wiele słabsza, a czuję, że przyda ci się dobra broń... No i będziesz miał jakąś pamiątkę, towarzyszu.
- Dziękuję. Możesz być pewien, że się nie zmarnuje. - powiedział, prostując się na pełną wysokość. - Wiesz gdzie są, prawda?
- Wiem. Żegnaj.
- Żegnaj. - odpowiedział i odszedł.
Długo patrzyłem za nim, jak odchodził, ładując kuszę i mocując miecz do pleców. Kilka minut potrwało, zanim usłyszałem za sobą dźwięk. Odwróciłem się powoli - to był ten nowy, charakterystycznie chodził, jakby miał jedną nogę nieco dłuższą od drugiej. Spojrzałem na niego.
- Postanowiłeś przyłączyć się do mnie? - spytałem. Jego wyraz twarzy powiedział mi, że niezbyt się orientował w tym co się dzieje. Nauczy się albo umrze. Pewnie umrze. - Dobrze. W tamtym kierunku - pokazałem na zachód - jest jaskinia, w której są nasi współplemieńcy. Twoim zadaniem jest ją znaleźć. Jesli ci się uda, będziesz przyjęty. - wolałem nie mówić, co się stanie jeśli mu się nie uda. Na pewno sam się domyśli. To nie było trudne.
Podniosłem z ziemi Ostrze Wiosennego Deszczu, uśmiechnąłem się do nowego, na co zaregował drżeniem strachu, i nic dziwnego, a potem pobiegłem do jaskini najkrótszą drogą. Wiedziałem, że nie ma szans ani mnie dogonić, ani wyśledzić - Ostrze Wiosennego Deszczu, mimo że ponadczterometrowe, gdy było schowane w pochwie nie przecinało gałęzi, więc śledzenie mnie nie wchodziło w rahubę. Gdy tylko dotarłem do jaskini, ogłosiłem watasze zmianę na stanowisku przywódcy. Nie byli zdziwieni, wiedzieli że już od dłuższego czasu Zair pragnął znaleźć następcę.
- Hans, jesteś zwiadowcą. Pójdź w las i poszukaj młodego. Nie pokazuj mu się, ale obserwuj i śledź go. Na wszelki wypadek. Helga, Berta, Johan, Władek... Jesteście żołnierzami, nadacie się. Pójdzie z Hansem i przygotujcie młodemu jakieś parę niespodzianek po drodze. Łamiące się drzewa, bełt z krzaków, wymyślicie coś na pewno. Dajcie mu szansę przetrwania tego, ale też nie stosujcie taryfy ulgowej. Nie potrzebujemy tu słabych.
Gdy wilki zniknęły w poszyciu, kazałem reszcie watahy przygotować posiłek. Jak... Czy też raczej, jeśli, młody tu dotrze, to będzie na pewno głodny. A przy okazji, ja też jestem glodny, więc tym bardziej przyda się żarcie. Teraz już tylko czekamy aż młody dotrze.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Bielik
Mat
Mat
Posty: 594
Rejestracja: środa, 7 czerwca 2006, 20:34
Numer GG: 5800256
Lokalizacja: GOP

Post autor: Bielik »

Darren

Stawać na warcie mi i uważać nie chcę stracić reszty oddziału- mówię do aniołów których imiona wysłałem. Jeśli któryś z was jest chory lub coś w tym rodzaju niech zaraz się tu zgłosi nie chcę aby mi ktoś na jakieś diabelstwo nie umarł w czasie marszu. Później nie będziecie mieli wielu szans na taki odpoczynek jak teraz.- powiedziałem po czym dodałem Wyruszamy zaraz po wschodzie słońca nie później ale możliwe, że wcześniej.- po czym udałem się na jakieś wygodne miejsce i przez prawie całą noc nie zmrużyłem oka, żeby być gotowym w czasie ataku.
Stare chińskie przysłowie mówi: "Jak nie wiesz co powiedzieć, to powiedz stare chińskie przysłowie"
Ant
Kok
Kok
Posty: 1228
Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 21:54
Numer GG: 8228852
Lokalizacja: Dziki kraj pod Rosją

Post autor: Ant »

Tajsir

*Jak mus to mus. Czasem każdego jakoś wypróbują, a skoro przyszedł czas na mnie, to czas ruszać* Pomyślałem . Odwróciłem się w stronę, którą pokazał mi zwierzchnik. Zamyśliłem się chwilę, wyciągnąłem miecz i ruszyłem przed siebie. Nie szedłem ścieżką. To by było zbyt amatorskie. Szedłem największą gęstwiną lasu, by jakby co, nikt nie mógł tak łatwo mnie wyśledzić. Szedłem bardzo szybkim krokiem, graniczącym z biegiem. Jednak to mnie męczyło. Przyzwyczaiłem się do takiej prędkości. Nauczyłem się szybko chodzić prawie nie wydając dźwięków. No cóż... Parę lat w partyzantce robi swoje. Wiedziałem, że może mnie wszystko spotkać, więc byłem gotowy na każdą próbę, jaką przygotuje mi los. Głowę miałem zwróconą cały czas na wprost, jednak rozglądałem się na boki, ruszając tylko oczami. Przypadkiem udało mi się usłyszeć pewien nie do końca naturalny dźwięk. *Nie ja go wydałem. Albo ktoś mnie śledzi, albo to moja bujna wyobraźnia daje mi się we znaki*-pomyślałem. Zacząłem wtedy iść odrobinę wolniej, po to by móc zrwacać większą uwagę na szczegóły. Gdy zobaczył em lub usłyszałem coś, co mi nie wydawało sie być takie jakie powinno omijałem to szerokim łukiem. Co jakieś pięć, dziesięć minut zerkałem na porosty na drzewach, czy przypadkiem nie gubię kierunku. Jakbym choć obrobinę zboczył z kursu, natychmiast na niego wracam.
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Ondrus Pietrovowicz

Przekroczywszy próg sali uważnie przyjrzałem się zgromadzonym. *Elita elit, najgorsze istot chodzące po tym padole łez, hmmm... *- pomyślałem na ich widok, tak pewnych i zadufanych w sobie, całkowicie nie przejmujących się trwającą brudną wojną. Jednak skrywałem swe myśli za ochronną barierą swego chaotycznego umysłu, podzielonego na dwie różne od siebie osoby i świadomości. Ma twarz przybrała wyraz idealny do takich przyjęć, nieszczery w swej istocie jednak mogący bez problemu zmylić zgromadzone towarzystwo. Wszyscy będący na tym przyjęciu byli zapewne niezwykle wpływowi toteż chociaż starałem się zachowywać pozory tego że z chęcią się tutaj znalazłem. Zapewnie gdybym się ich spytał czemu nagle wezwano czwartego komendanta sił Głównego Zarządu Wywiadowczego usłyszałbym jedynie przypuszczenia i plotki jakie już od kilku dni krążyły wokół. Jedno było pewne, czekała mnie albo śmierć albo awans, inne możliwości w Armii Czerwonej nie istnieją. Rozważając tak nad powodem zaproszenia spojrzałem mimowolnie w stronę dwóch generałów, zapewne nimi byli, rozpoznałem to po ilości odznaczeń oraz o specyficznym wyglądzie. *Spasione świnie, w życiu nie widzieli pola walki*- pomyślałem na ich widok, uważając przy tym aby żaden z nich nie wysondował mych nader aroganckich myśli. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę że toczą oni rozmowę na mój temat. Najwidoczniej jeden z nich coś opowiadał na mój temat, zapewne jakieś wyssane z palca opowiastki, tak myślałem na początku. Jednak o dziwo ten drugi pokiwał głową z podziwem po czym elegancko skinął głową w geście powitania, pozostało mi jedynie odwzajemnić gest. W końcu jednak ruszyłem w głąb sali, czułem na swej osobie spojrzenia wszystkich, paliły mnie i równocześnie miło pobudzały moje ego. Jednak coś takiego jak podziw i szacunek było tylko ułudą, wiedziałem że wielu z nich z chęcią strąciłoby mnie z mojej posady. Jednak tak już było, nic nie potrafiłoby zmienić tego. Podążając w stronę barku dostrzegłem jak dwa sukubby, które od dłuższego czasu przypatrywały się mnie łapczywie ruszyły do ofensywy, innego słowa w takiej sytuacji trudno użyć. Niedługo czekałem nim pierwsza z nich była już przy mnie, wyzywająco wpatrując się we mnie. Uśmiechnęła się do mnie po chwili, ukazując przy tym swe śnieżnobiałe kły, wyglądała niezwykle drapieżnie w tej czerwonej, długiej sukni bez pleców i z jednym ramiączkiem opuszczonym. Po chwili usłyszałem jej melodyjny, miły dla uszu głos.
-Czy mam przyjemność z sławnym komendantem Pietrovowiczem, tym samym który zasłynął w bitwach pod Viełką...- przejechała po mym ramieniu swą miękką ciepłą dłonią, wciąż zalotnie się uśmiechając.
-Tym samym- odrzekłem, jednak nie będąc w nastroju do takiego typu gierek.
-Czy to prawda ,że ktoś taki jak pan nie ma wiele czasu na odprężające zabawy...- dołączyła w tej chwili również i druga demonica, trzymała w dłoniach trzy kieliszki jakiegoś alkoholu, zapewne czegoś wytrawnego. Mimowolnie spojrzałem w jej wielki dekolt, sięgający prawie do pasa. Jednak to nie na dekolt spoglądałem w tej chwili, i zapewne dostrzegły to obie.
-Czy to prawda ,że ktoś taki jak pan nie ma wiele czasu na odprężające zabawy...- powtórzyła jeszcze raz, nie dając za wygraną. Wiedziałem że nie uda mi się je tak łatwo zbyć, nie byłem zbytnio w nastroju na tego rodzaju “zabawy”.
-Czasy wolnego mam aż na to, moje miłe...- odpowiedziałem wymijająco, jednak na tyle dwuznacznie aby sukkuby jeszcze bardziej się zaciekawiły. Już miały mnie zasypać gradem wyzywających pytań, testując jak długo oprę się ich urokowi gdy nagle usłyszałem tubalny głos tuż za sobą. “ Towarzysz Pietrovowicz, w końcu towarzysza znalazłem”- powiedział. Ujrzałem po chwili drobnej budowy, niepozornego diabła. Jednak był to jedynie pierwsze wrażenie, chociaż był niski, łysy i do tego o wielkich dwóch wąsach to od razu dostrzegłem na jego piersi jedne z najważniejszych odznaczeń Armii, a po mundurze łatwo było odgadnąć że mam do czynienia z ważną osobistością. Gestem ręki wskazał aby pozostawiono nas samych, zawiedzione sukkuby podążyły w głąb tłumu wpatrując się wciąż we mnie. Natomiast mężczyzna zbliżył się i powiedział.
-Mam nadzieje że miło się bawisz Adro Nehli....
Mało kto wiedział o imieniu mej dominującej świadomości, a zapewnie jeszcze mniej odważyłoby się je wymówić. Miałem teraz przed sobą kogoś kto nie tylko wiedział o tym kim się stałem ale również ten ktoś nic sobie z tego nie robi.
-... ale dość o rzeczach, niewartych uwagi. Jeśli pozwolisz mam pewne pytanie- diabeł poprawił swe kwadratowe okulary, idealnie prawie leżące na jego nosie.
-Proszę pytać...- odpowiedziałem, zapewne bezpotrzebnie.
-Ostatnio odziały wychodzące pod twych skrzydeł Adro są jakby to powiedzieć...- zrobił pauze jednak tylko dla teatralności swej wypowiedzi.- ... mniej liczne. Czyżby aż tak mało było w tych czasach chętnych?
-“Chętnych” jest zawsze pod dostatkiem, jednak ostatniego czasu coraz mnie jest zdolna dotrwać do końca szkolenia- powiedziałem jakbym wyuczył się tego wcześniej, tak naprawdę to spodziewałem się takiego pytania.
-Ach, takie czasy drogi Adro, coż począć- w jego głosie było coś niepokojącego, coś co nie dawało mi spokoju.- Jednak nie możesz zapominać o tym że twoi podkomendni są najlepszymi w GRU, trudno o tym zapomnieć drogi towarzyszu...- był zbyt miły, nawet jeśli jest to spotkanie pozasłużbowe, był zbyt miły- Udowodnili to miedzy innymi straszliwych dla naszych wrogów bitwach pod Viełką, oraz w walkach na morzu Śródziemnomorskim... hmmm... Jeśli dobrze pamiętam to właśnie pan przewodził podczas tych ciężkich misji. Zaprawdę godne podziwu, mało niestety jest takich komendantów jak pan w Gławnoje Rozwiedywatielnoje Uprawlenije, a każdy jest na wagę złota jak to powiadają.
-Zapewne....
-Jak zwykle skromy, i to się właśnie ceni w Armii- mężczyzna podszedł bliżej, przy okazji zniżył głos, teraz prawie ,że szeptał.- Wiem , że mogę panu zaufać, toteż powinien towarzysz wiedzieć że przybył pan tu na rozkaz samego Stalina!- Spojrzałem na niego jak na głupca, co on wygaduje myślałem na początku, jednak najwyraźniej nie były to żarty. Po za tym to nie czas ani miejsce na nie. Mężczyzna po chwili niepewności postanowił kontynuować.- Może towarzysz nie wie, ale na dziś zaplanowano również niezwykłe widowisko. Wiem z pewnych źródeł że przy okazji pańskiego zaproszenia zostanie urządzona publiczna egzekucja zdrajcy, niejakiego Arachena...-*To nazwisko, skąd ja je znałem..*. W tej samej chwili gdy mną targały złe przeczucia usłyszałem głos kaprala, który pojawił się tuż przy mnie:” Towarzyszu Bethrezen jest pan proszony do gabinetu”- No cóż na mnie już najwyższy czas. Bardzo dziękuje ,że raczyłeś Adro Nehli poświęcić mi kilka chwil. Zapewne się jeszcze spotkamy... - powiedział mi na odchodne a ja dopiero teraz zrozumiałem z kim mam do czynienia, przez kilka minut rozmawiałem z drugą najważniejszą osobą w Armii, z prawą ręką samego Stalina. Tak naprawdę niezbyt się z tej przyczyny nie cieszyłem, ta rozmowa była nazbyt niepokojąca sama w sobie ażebym nie szukał drugiego dna w jego słowach...
Phoven
Bosman
Bosman
Posty: 1691
Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39

Post autor: Phoven »

Wychodząc z zachlapanego błotem z drogi Reisewagenem zobaczyłem z daleka grupkę około trzydziestu ghulów i stającego koło nich zdecydowanie nie pasującego do reszty thrala. Krocząc powoli przez coś co kiedyś prawdopodobnie było było trawą przystanąłem przez grupką. Zagryzłem jeszcze niedopałek i przemówiłem do tej zgrai.
- Heil Hitler und Reich! Przybyłem tu żeby z wami zrobić porządek! Od razu zapowiadam że nie będę tolerował żadnego nieposłuszeństwa! I czego się gapicie jak idioci?! Baczność! - wziąłem wdech a wszystkie me owieczki posłusznie stanęły wyprostowane niczym słup -- Nazywam się Geashgenteash i zostałem waszym cholernym dowódcą przez najbliższy czas! – kolejny wdech i skulone spojrzenie wszystkich podwładnych - Za godzinę widzę was tu w strojach odpowiednich do ćwiczeń! - i odszedłem w stronę koszar oficerskich. Wchodząc spokojnie na pierwsze piętro, otworzywszy hebanowe drzwi rozgościłem się po betonowym, zimnym pomieszczeniu. Twarde łóżko, wieszak, biurko i zbite lustro – to właśnie był pokój oficerski pod Berlinem. Projektant najwyraźniej nie myślał że żywe trupy również nie pogardzą luksusem. Tak właściwie nie zastanawiałem się nad moją nominacją. Nie cieszyłem się, choć może rzeczywiście oficer może mieć więcej jedzenia i szlugów. Podsumowując - nie jest źle... choć wspaniale również nie jest. Podszedłem do lustra i przypatrzyłem się sobie. Wysoki, długowłosy gnijący lisz. Długie zęby i wielkie niespokojne oczy oraz tlący się papieros tylko potęgowały uczucie osamotnienia wobec takiego przeciwnika. Zawadiacki (poprzestrzelany) kapelusz, skórzana kurtka (poprzestrzelana) nałożona na oficerskie umundurowanie (poprzestrzelane) połączone ze skórzanym paskiem podtrzymujące (również poprzestrzelane) brunatne jeansy. Nie mówiąc oczywiście o zabłoconych glanach. Największe wrażenia robiła jednak przewieszona przez ramię na pasku strzelba zwana przezemnie pieśczotliwie "Freundlichflinte". Co jak co ale przyjazna to ona na pewno nie byłaPo chwili samouwielbienia zasiadłem do dokumentów...
Wszyscy stali w równym rządku, nawet thral tak się nie wyróżniał. Zadowolony przystąpiłem do wygłoszenia mowy:
- Co powiecie na małe testy sprawdzające wasze umiejętności? - zapytałem tak na prawde sam siebie – No.. wiedziałem że się ucieszycie... a teraz... do roboty! - po tych słowach odeszłem na wzgórze przypatrując się mym podwładnym niezgrabnie wykonującym kolejne coraz to bardziej męczące zadania. Po stosunkowo łatwej pogoni za wypuszczonym demonem przychodził wymagajacy większego sprytu "turlaj zwłokami" poprzez zwykła strzelnicę z jeńcami jako celami skonczywszy na trudnym Biegu Śmierci. Tak trudnym że siedem podopiecznych skończyło jako karma... Tylko dwóch z nich na sam koniec nie prychało krwią i stało w prawidłowym "na bacznosć". Podeszłem wiec i przychrupiwając zmiętolonego peta spytałem się:
-Wasze imiona?

-Eee.. Shulz. – powiedział thral
-Hans Schumacher, herr Geashgenteash!
Altar
Majtek
Majtek
Posty: 115
Rejestracja: sobota, 2 września 2006, 05:17
Lokalizacja: Z pokoju!

Post autor: Altar »

Stałem równo w rzędzie razem z grupka ghuli i jednym thral’em. Nagle zauważyłem nadjeżdżający samochód w którym znajdował się lisz. *Następny cwaniak co będzie udawał, że wszystko wie* samochód dojechał na miejsce. Wysiadł z niego lisz ubrany w Zawadiacki kapelusz, skórzana kurtkę nałożona na oficerskie umundurowanie a Także brunatne jeansy. Wszystko było podziurawione. *widocznie dostał seria* ”durszlak” szepnąłem do ghula obok. Po tym jak to usłyszał ledwo powstrzymał się od śmiechu. Wtedy usłyszałem komendę baczność. *Kim on do cholery jest żeby się nami rządzić?* następnie usłyszałem słowa – „Nazywam się Geashgenteash i zostałem waszym cholernym dowódcą przez najbliższy czas!” pomyślałem *Tiaa dowódcą i co nam pokarzesz jak ziemniaki obierać?* po chwili jeszcze dodał – „Za godzinę widzę was tu w strojach odpowiednich do ćwiczeń!” *Mądrze za godzinę… no to co chłopaki idziemy się napić? W końcu w ciągu godziny zdarzymy nawet wytrzeźwieć* - na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Ruszyliśmy w szeregu w stronę baraków. Na miejscu ubraliśmy się w około 5 minut. A resztę czasu poświeciliśmy na rozrywkę. Jedni robili pompki, kto więcej ten wygrywał paczkę fajek. Inni grali w karty również o fajki, lecz ja postanowiłem położyć się na pryczy i wypocząć przed treningiem. Kilkanaście minut później usłyszałem gwizdek. I szybko zbiegliśmy na plac apelowy. Gdy się już ustawiliśmy lisz rzekł - „Co powiecie na małe testy sprawdzające wasze umiejętności?” * testy umiejętności sam idź sobie sprawdzać swoje umiejętności tępaku pusto głowy. Myślicie ze nie wiemy jak te testy wyglądają?* następnie dodał - „No.. wiedziałem że się ucieszycie... a teraz... do roboty!” *Tak bardzo się ucieszyłem* na mej twarzy pokazał się grymas nie zadowolenia.
Cała kolumna zrobiła zwrot w prawo i pobiegliśmy ćwiczyć. Pierwszym zadaniem było ściganie demonów, lecz ich było zawsze o jeden mniej od nas i ten żołnierz który nie zabił żadnego demona zostawał rozstrzeliwany. Jako broń mieliśmy tylko noże. Padł rozkaz rozproszenia się. Podzieliliśmy się na małe grupki po ok. 3 osób. Wypuszczono demony i wtedy padł również rozkaz ataku. *Całe szczęście ze potrafię się posługiwać nożem.*
I rzuciłem się na jednego z demonów, niestety wyrwał mi się i nie udało mi się go zabić. Lecz po chwili zobaczyłem biegnącego obok mnie demona, który uciekał przed thral’em. Rzuciłem nożem mu wszyje i celnie trafiłem zabijając demona. „Przykro mi” – powiedziałem.
Thral zwątpił jednak po chwili zauważył przebiegającego obok innego demona i szybkim ruchem ręki podciął mu gardło. Następne zadanie polegało na strzelaniu z broni palnej *Hmm wezmę mg42. Potrafię dobrze strzelać ciężką bronią* następnie padłem przy stanowisku z karabinem. „ahhh moje ukochane 7,92 mm” – powiedziałem do siebie. Chwile po tym wypuszczono kolejne demony. Strzelałem jak oszalały aż przegrał mi się karabin i tak okazało się ze zabiłem już 5 demonów. „Brawo, żołnierzu. Zadanie wykonane” Powiedział dowódca prowadzący trening. Powstałem i pobiegłem na następny punkt. Na miejscu czekało już kilku moich kompanów między innymi Thral. Ujrzałem ogromną łąkę. „Żołnierze teraz będziemy ćwiczyć kamuflaż. Macie dziesięć minut na ukrycie się. A po dziesięciu minutach ja was szukam jeśli znajdę któregoś z was zabijam na miejscu zrozumiano?” - stwierdził dowódca - ”tak jest Führer” – wykrzyknęliśmy równocześnie. I zaczęliśmy biec w stronę łąki. *sztuka kamuflażu… w końcu jestem byłym komandosem. Dam sobie rade Schowałem się dokładnie przykryłem gałązkami. Miałem szczęście bo mnie nie zauważył choć przechodził blisko mnie. *Jak zwykle pomogło mi moje doświadczenie z bycia komandosem* Przeżyłem ja Thral i jeszcze nie wielka grupka ghuli w sumie 10. Pobiegliśmy powrotem na plac apelowy. Ja zarówno jak i Thral nie doznaliśmy żadnych szczególniejszych obrażeń. Podszedł do nas lisz i powiedział:
-„Wasze imiona?”
-„Eee Schulz” –
Wyjąkał Thral
-“Hans Schumacher, herr Geashgenteash! – krzyknąłem.
....
ugurth
Majtek
Majtek
Posty: 118
Rejestracja: czwartek, 3 sierpnia 2006, 12:01
Lokalizacja: wrocek

Post autor: ugurth »

Przez przeszło godzinę staliśmy na placu apelowym nie wiedząc co się dzieje dochodziły mnie słuchy ze czekamy na nowego członka SS który ma przeprowadzi szkolenie. Wreszcie zobaczyłem samochód był to czarny Reisewagen po chwili wysiadł z niego lisz który miał na plecach wielkie działo od razu pomyślałem*no to chłopaki do 3 odlicz reszta padnij a potem nie wstań. On nas tu powybija no ale zawsze miło było pobyć sobie te kilka tygodni w woju nie*. tym samym czasie ktoś podszedł do lisza i cos do niego powiedział lecz tego nie usłyszałem. Lisz przeszedł się wzdłuż kolumny oglądając wszystkich po koleji i nagle padł rozkaz ,,padnij!!,, wszyscy oprócz 1 ghula upadli, zdezorientowany zaczął się rozglądać nagle huki i zobaczyłem go jak osuwa się na ziemię z wielką dziurą w głowie. Licz podszedł do zwłok i ,,no dobrze wykonane zadanie rekrucie mamy już 30 żołnierzy”- powiedział i zaśmiał się złowrogo. Następnie kazał nam powstać i iść za sobą na poligon. „Jestem tu po to aby zrobić z was żołnierzy na początek zobaczymy co potraficie, 1 zadanie będzie polega na zabiciu ruchomego celu” - powiedział i wskazał ręką w stronę klatki w której znajdowały się diabły, „po jednym diable dla każdego, dostaniecie karabin z bagnetem bez amunicji dla utrudnienia1 chętny wystąp” krzyknął, bez chwili namysłu podniosłem rękę „brawo za odwagę podejść tu” podszedłem wręczył mi bron i stanąłem w wyznaczonym polu, nagle wyszedł z klatki wielki diabeł i rozwścieczony zaczął na mnie szarżować gdy był niedaleko wyskoczyłem nad nim i spadłem z 2 strony a w locie wbiłem mu bagnet między rogi, wróg staną i odwrócił się z brody wystawał mu koniec bagnetu poczynił kilka kroków w moją stronę i padł. BRAWO!! zakrzyknął licz „ bieżcie z niego przykład postępujcie tak jak on a przeżyjecie 1 tydzień na froncie „ - zakrzyknął i zaśmiał się szyderczo.
-Jak się zwiesz kadecie
-Shulz Sir”
-I wiesz jak się zwracać do właściwych osób będą z ciebie zwłoki
” powiedział i znów się zaśmiał, „idź do baraków powiedzcie ze kazałem wam wydać podwójną porcję jedzenia oraz możesz sobie wybrać jakąś broń z magazynu dla ciebie szkolenie się zakończyło
- Tak jest Sir - powiedziałem i poszedłem w stronę magazynu po drodze obejrzałem się za siebie i ujrzałem jak diabeł rozszarpywał jednego z ghuli pomyślałem *jemu się nie udało * i roześmiałem się pod nosem. Gdy doszedłem do magazynu rozejrzałem się wszędzie była broń ale najbardziej rzucił mi się w oczy gigantyczny karabin snajperski kaliber 12,5 powiedziałem magazynierowi rozkaz, nie miał sprzeciwów wydal broń wraz z amunicją. Po posiłku do zachodu słońca ćwiczyłem strzelając do wszystkiego co się ruszało i za zabicie czego nie mogłem zostać sam zabity.
odtralanie zakończone 100% półorka:)

http://www.mythai.info/ naprawdę bardzo fajne forum
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Post autor: Mr.Zeth »

Tymczasowy Obóz Spaczeńców watahy Tana:

„Młody” wreszcie dotarł na miejsce. Nie był specjalnie poharatany. Znalezienie obozu zajęło mu około godziny. Biorąc pod uwagę stopień zamaskowania mogło to trwać nawet dwie, więc wataha przyjęła jego przyjście jako przedwczesne. Para Spaczeńców wyszła z gąszczu za nim. –Nie śledził nikogo, sam znalazł drogę- stwierdził jeden. Drugi odszedł bez słowa do namiotu. Wkrótce posiłek z upolowanego zwierzęcia przypominającego skrzydlatego gada został rozdzielony na porcje i rozdany w drewnianych miskach.

Pałac w Stalingradzie – sala balowa:

W pewnym momencie dało się słyszeć jak łyżeczka uderzała o szklankę. Bethrezen wyłonił się z tłumu i wyszedł na coś w rodzaju sceny umiejscowionej na zachodniej ścianie. –Towarzysze i Towarzyszki- zaczął. –Przejdę do rzeczy. Jak wiecie dobrze Zarówno ja jak i Towarzysz Stalin nie zcierpimy jednej rzeczy. Rzeczy, którą z powodzeniem wyeliminowaliśmy wśród was. Wewnętrzenj wrogości, którą cechują się wszystkie diabły i demony. Wrogością, która sprawia, ze nie można w spokoju myśleć o przyszłości narodu. Wrogością ,która sprawia, ze nie potrafimy wykorzystać talentów naszych podwładnych. Wrogością, która sprawia, ze chcemy usunąć kogoś, kto mógłby przejąć nasz stołek i działać lepiej niż my... Tak przynajmniej myśleliśmy. Okazuje się bowiem, ze są wśród nas tacy, co nie wyzbyli się Wrogości i wciąż przyszłość własną stawiają nad przyszłość ZSRR.- w czasie przemowy koło podestu coś zaczęło się kotłować. Wreszcie dwa pomioty wyprowadziły na podest demona. Pietrovicz bez trudu rozpoznał swego zwierzchnika – Archena Berutę. Bethrezen odchrząknął i kontynuował. –Archen dopuścił się złamania najważniejszego prawa posyłając kogoś znacznie bardziej utalentowanego na zmielenie podczas, gdy on chciał spokojnie siedzieć na swym miejscu. Oto teraz jesteśmy świadkami zdarzenia nieuchronnego. Karząca ręka Stalina sięgnęła i po ciebie, Towarzyszu... były towarzyszu!- warknął i szybkim ruchem wyciągnął mały pistolet. Demon nie zdołał nawet zaprotestować. Wkrótce płonął z przestrzeloną głową. Wszyscy bili brawo, lecz Bethrezen uciszył wszystkich ruchem ręki. –Pozostaje kwestia próżni, która została w miejscu naszego Drugiego Dowódcy Oddziałów GRU... i tu wchodzi znany wam skądinąd towarzysz Ondrus Pietrovowicz!- powiedział i zarazem przywołał demona ruchem ręki na „scenę”.

Bunkier u wybrzeża Estonii:

Wszyscy wreszcie podnieśli się z barłogów, w których spali w pełnym rynsztunku. Byli na tyle wypoczęci, na ile było to możliwe... Wreszcie stanęli gotowi do wymarszu. Na zewnątrz było jeszcze ciemno...


Obóz szkoleniowy na obrzeżach Berlina:

Lisz usiadł przy stole i stwierdził, ze jest na nim koperta. Po zbadaniu zawartości oparł się o oparcie, które zgrzytnęło głośno. Przeczytał kilka fragmentów jeszcze raz „...niniejszym przyznaje się dwa czołgi „Rheinengeld” i wóz pancerny „Shrek”... ...Eliminacja obozu Spaczeńców zaobserwowanego na południe stąd... ...celem lokalizacji załączono Radar Próżniowy...” i wybite na końcu wraz z podpisem Himmlera „Heil Hitler”.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Siedziałem przed jaskinią, z mieczem na kolanach. Jeszcze zanim młody dotarł na miejsce, zaraportowano mi że woli unikać niebezpieczeństw, niż stawiać im czoła. Trudno, oduczę go tego.
Dotarł na miejsce. Przynajmniej w miarę szybko, i o własnych siłach. To dobrze.
- Witaj ponownie, Tajsir. Pozwól, że przedstawię ci członków naszej watahy. Ja sam jestem Tan, jak już słyszałeś. Ten tutaj, to Hans. Jest zwiadowcą. Dalej siedzi nasz szperacz, Jean-Pierre. Nasza kuśnierka, Monika. Jest ze wschodu, tak jak Władek, który jest jej bratem, i służy u nas jako żołnierz, a więc specjalista od walki, nie od pierdół. Razem z Helgą, Bertą, Johanem, Bercikiem, Johnem i Vaclavem. Materiały zbiera dla nas Ralf. - mówiłem, pokazując mu wszystkich po kolei. Członkowie watahy uprzejmie, ale z rezerwą kiwali głowami na powitanie. - Szczególnie przydaje się to naszemu kowalowi, Jorgowi, i technikowi, który ma na imię Adam. Obserwatorem w naszej watasze jest Klara. Brakowało nam ostatnio kucharza, więc to stanowisko będzie dla ciebie. O, właśnie wraca Piter, jest naszym szperaczem i odwala kupę dobrej roboty. Pozostała dziewiątka po prostu walczy, pracuje, żyje... Nie mają czegoś, co można określić jako stanowisko. Poznaj ich: Jack, William, Gustav, Frank, Maria, Mia, Mateusz, Karolina i Natalia. Jak sądzę domyślasz się, że Mateusz, Natalia i Karolina też są ze wschodu. - przyglądałem się nowemu. Zapamięta, czy nie zapamięta? Teraz to nieistotne. - Potem sprawdzimy, jakim będziesz kucharzem, jako że na razie ktoś zdołał coś ugotować. A teraz mamy sprawę do załatwienia. Nasi ukochani wrogowie wybudowali coś w pobliżu. Nie mam pojęcia co, ale trzeba to zniszczyć. Wokół położyli też miny, które z kolei należy ominąć. Miejsce jest doskonale bronione i niemal niemożliwe do zdobycia, także to idealna robota dla nas. Adam, ty pewnie wiesz co to jest. - zwróciłem się do technika, zaczynając jeść.
- Tak, wiem. Radar. Pozwala im wykrywać anioły, i pewnie też nas jeśli się postarają. Piekielnie drogie i bardzo wrażliwe. - odpowiedział.
- Doskonale. Łatwo to zniszczyć, a utrata tego będzie bolała. - stwierdziłem, i odczekawszy aż wszyscy skończą posiłek, poprowadziłem watahę w kierunku budowli. Hans pędził przodem, starając się uniknąć ewentualnych pułapek. Ale mimo że wiec odbywał się niemal po sąsiedzku, żywotrupy chyba niczego się nie domyślały, bo nie wystawili nawet czujek, o patrolach nie mówiąc. Czuli się widać nadzwyczaj pewnie. Zapewne sądzili że pole minowe daje im pewność, że nie dostaniemy się do środka.
- Adam, Hans, Piter. Idziecie przodem, znajdując drogę w polu minowym. Mam nadzieję, że nie zawiedziecie. - powiedziałem, gdy ujrzeliśmy na wzniesieniu budynek. - Uważajcie na siebie. Będziemy szli za wami. Żołnierze, przygotujcie kusze. Będą o wiele przydatniejsze od mieczy, bo ciężko jest biegać po polu minowym.
Nisko pochyleni przedzieraliśmy się za strażą przednią. Jakieś trupy wystawione zapewne jako strażnicy zauważyły nas dopiero, gdy bełty z naszych kusz przybiły je do ścian przy których stali. Dzięki niech będą przodkom, że uchronili nas na razie od tych przeklętych min. Budynek był tuż przed nami.
- Wejdę tu ja, nasi drodzy żołnierze, Adam, Piter i Ralf. Reszta niech tu zostanie i w razie potrzeby ostrzeliwuje przeciwnika.
Złożyłem Ostrze Wiosennego Deszczu przed wejściem i podniosłem jakiś śmiesznie krótki mieczyk któregoś z trupoludzi. W ciasnych wnętrzach wojskowych budowli zwykle trudno jest posługiwać się czterometrowym mieczem... Niestety.
- Adam, do ciebie należy pokazanie nam, jak to zniszczyć. Ralf, postaraj się znaleźć wraz z Piterem wszystko, co może nam się przydać. Żołnierze, wy i tak wiecie co macie robić. A ty, młody, idziesz na razie ze mną. - stwierdziłem, po czym wpuściłem cały oddział do środka. Drzwi ustąpiły pod potężnymi kopniakami. Weszliśmy do środka, i pierwszym co ujrzeliśmy było zejście do podziemi.
- Dobra młody. Czas na pierwszy prawdziwy test. Właź tam, rozejrzyj się, a jak przeżyjesz, to wyjdziesz i przylecisz do mnie opisać mi co tam jest. A my lecimy dalej - zwróciłem się do pozostałych.
Cóż może przynieść nam los w tej budowli?
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Ant
Kok
Kok
Posty: 1228
Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 21:54
Numer GG: 8228852
Lokalizacja: Dziki kraj pod Rosją

Post autor: Ant »

Tajsir

Gdy weszłem do środka rozglądnołem się i pomyślałem *hehe. Domyślna budowa. Radar jest na środku. Pewnie u jego podstawy jest pokój z całą maszynerią, na górze kwatery żołnierzy, a na dole mały składzik. Fakt. Mury są trochę grubsze niż normalnie. Ale nie dziwie się. Dość chłodno tutaj. Jak się domyślam gdzieś w centrum jest CKM na wszelki wypadek.* Zgodnie z rozkałem Tana zszedłem schodami w dół. Ostrożnie. Na wszelki wypadek, żeby nikt, kto byłby w środku nie usłyszał mnie. No i dobrze zrobiłem. W składziku były dwa ghule. Na szczęście mnie nie zauważyły, mimo iż stały bokiem do mnie. Skuliłem się i schowałem za beczkami. Było w nich coś nie tak. Wydały mi się jakąś bronią. Miałem rację. Na jednej z beczek zobaczyłem znak zagrożenia skażeniem biologicznym. *To nie są żarty. To poważna misja.* pomyślałem. Przyglądnąłem się ghulom. Byli uzrobojeni standardowo. Każdy z nich miał MP40. Zacząłem się przyglądać pomieszczeniu. Było tu pełno skrzyń i beczek. Szybko przeanalizowałem sytuację. *To dość małe pomieszczenie. Walka mieczem raczej odpada. Mogę kryć się za skrzyniami i beczkami. Nie będą w nie strzelać. Bedą bały się wybuchu. A więc najlepiej się do nich przyczaić.* Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Schyliłem się niżej, żeby była jeszcze mniejsza szansa na zauważenie mnie. Ghule nie były zbyt czujne mimo tego, że musiały słyszeć wyważanie drzwi. Bez trudu mogłem zajść ich od tyłu. Oceniłem odległość. Były to jakieś 2 metry. *Doszkoczę* pomyślałem. Skoczyłem tuż za ghula. Nie spodziewał się tego. Jedną ręką złapałem go za kark, podniosłem opierając go na swojej klatce piersiowej, by stracił orientację. Natomiast drugą wyjąłem mu Lugera i strzeliłem w jego towarzysza, który właśnie się odwrócił. Dostał kulkę prosto w krtań. Ta przebiła mu szyję na wylot uszkadzając rdzeń kręgowy i wbijając się w ścianę. Ghul padł na ziemię. Tymczasem ten, który zaczynał się dusić zdołał wbić mi łokieć w brzuch. Uderzył tak mocno, że musiałem poluzować uścisk. Natychmiast się obrócił. Chciał strzelić do mnie serią, lecz nie udało mu się to, gdyż ręką trzymającą Lugera wytrąciłem mu broń, uderzając z impetem spod spodu w środek karabinu. Nie trzymał go zbyt mocno. MP40 poleciało pod góry. Skorzystałem z sytuacji i natychmiast uderzyłem go głową z całej siły. Poleciał na drewnianą skrzynię stojącą za nim. Podeszłem doń i strzeliłem prosto w czoło. Kula tym razem zablokowała się na hełmie. Na szczęście tylko tylu ich było. Rozglądnąłem się po pomieszczeniu. Otworzyłem skrzynie. Były w nich miny, amunicja i przeróżna broń. W pomieszczeniu były też drzwi. Były zamknięte. Przestrzeliłem zamek. Okazało się, że był to tylko schowek na miotły. Po dokładnym sprawdzeniu pomieszczenia, wróciłem na górę.
Phoven
Bosman
Bosman
Posty: 1691
Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39

Post autor: Phoven »

Jeszcze raz dokładnie przeczytałem lekko zagięty na rogu list z charakterystycznym orłem z swastyką i napisem "Heil
Reich". Usiałwszy się na łóżku powoli zdjąłem buty i zagłebiłem się w rozmyślaniach nad zadaniem. *W ciągu dwóch dni wyszkolić tych idiotów i ruszyć na przekletych spaczeńców!*. Chwała Rzeszy, też mi coś... Całe wyższe dowództwo to idioci którzy nawet broni nie umieją tzrymać. Podobno Hitler doprowadził do przejęcia władzy przez nieumarłych i Wiecznej Wojny. Popatrzyłem na leżący na biurku egzeplarz "Mein Kampf". *Dureń wymordował rządzących wtedy Upałych i Spaczonych i sam zajął ich miejsce. Nawet paczki szlugów nie przysyłają na dzień, cholerni idioci!*. Ale trzeba podjąć decyzję – wstałem, założyłem buty poczym ruszyłem do pokoju podoficerów. Otworzyłem po prostu drzwi usmiechając się pod nosem na widok salutujących żołnieży i powiedziałem:
- Hail Fuhrer und Reich! – po czym odpowiedzieli mi chórkiem "Haaail!" a ja rozpocząłem przemówienie – Jutro wieczorem przybędą do nas dwa czołgi "Rheinengeld". Do tego czasu Herr Haussaf i Herr Gutenburgel mają przygotować 8 osimiu wybranych przez siebie i najbardziej odpowiadającym zadaniu rekrutów. Herr Nagashealkagtsth będzie prowadził lekcje na temat obsługiwania "Shreka", prowadzenie, wyrzutnia i der Maschinengewehr. - zasalutowałem i odeszłem do swej komnaty słysząc jak niżsi rangą oficerowie spełniają moje polecenia. Reszte dnia odpoczywałem bycząc się na łóżku i czyszcząc swą Freundlichflinte. Wypaliłem wtedy chyba z diwe paczki co spowodowało że mój zapas papierosów skurczył się do jedynie trzech paczek. Dopiero wieczorem zakasałem rękawy i ruszyłem na plac treningowy. *Ci idioci nawet dobrze sobie radzą* pomyślałem ze zdumieniem. *Na jutro powinni być chyba gotowi*. Zamieniłem jeszcze kilka słów z oficerami i poszedłem się przekimać... być mozę za kilka dni będe musiał spać już wiecznie...
Następnego dnia głównie załatwiałem formalności, szperałem przy dokumentach oraz oczywiście rozkazałemwskazać dokładna lokalizację obozu spaczeńców. Pod sam wieczór dwa potężne transportowce powietrzne, jeden z najnowszych wynalazków Rzeszy przetransportowały dwa czołgi. Rheinengeldy posiadały działo posiadające napęd u-śmierci. Własnie dlatego ładowniczy cały czas musiał mieć założony kombinezon ochrony bez którego zginąłby niemal natychmiast. Tuż po uruchomieniu maszyn dwa czołgi, wóz wojskowy "Shrek" i 72 piechurów wyszło z obozu ruszajac walczyćw imię Rzeszy ze spaczeńcami.
Papieros w mych martwych ustach powoli się dopalał. Spalony lecz nadal żarzący się popiół zaginął w czeluściach mego przełyku. *Będe musiał niedługo przeczyszcić żołądek... ten popiół zaczyna mi już ciążyć*. Pet tlił się, wydawało się że za kilka chwil zupełnie zgaśnie. Jak tysiące żołnieży na Największej Wojnie Tego Świata. I najkrwawszej. Papieros zgasł...
Bielik
Mat
Mat
Posty: 594
Rejestracja: środa, 7 czerwca 2006, 20:34
Numer GG: 5800256
Lokalizacja: GOP

Post autor: Bielik »

Darren

Wszyscy wstawać!!!- powiedziałem na tyle głośno aby wszyscy mnie usłyszeli po czym ciągnąłem dalej -Widzę, że jesteście wyspani.... I dobrze. Długo tak sobie nie pośpicie. Wiecie jaki jest nasz cel, mamy zniszczyć radar/nadajnik. Nie możemy stracić nikogo z was... Raporty donoszą, że stacjonuje tu trochę oddziałów pancernnych więc musimy uważać. Widzieliście co się stało z naszymi oddziałami gdy lecieliśmy nad linią obronną wroga, dlatego lot jest surowo zabroniony. Nie chcemy przecież zostać wykryci przez te przeklęte diabły... Aha uważajcie także na miny....- powiedziałem po czym wskazałem na tego z wykrywaczem min i spytałem się:W jaki sposób działa ten twój wykrywacz?- gdy uzyskałem odpowiedzieć kazałem trzymać się mu blisko mnie i uważać na siebie po czym rzekłem: Gdy tylko się rozjaśni wyruszamy. Uważajcie na siebie.... Gdy tylko słońce wzeszło ruszyłem wraz z oddziałem przed siebie do doliny. Dwóm kazałem pilnować tyły i reszcie rozglądać się na boki a ja szłem zaraz przed nimi wraz z kolesiem od wykrywacza.
Stare chińskie przysłowie mówi: "Jak nie wiesz co powiedzieć, to powiedz stare chińskie przysłowie"
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Ondrus Pietrovowicz

Spoglądałem na egzekucje bez najmniejszych odznak jakichkolwiek odczuć. Nie pierwszy i nie ostatni załatwiono w ten sposób awans i degradacje dwóch różnych jednostek. Cieszyłem się jednak że to nie ja jestem “degradowany” w ten sposób. Po za tym fakt tego ,że zostałem drugim w GRU zbytnio pochłonął me ego. Wolnym dostojnym krokiem zbliżałem się do sceny, napawając się każdą sekundą mojego tryumfu. Kątem oka dostrzegałem miny zazdrości oraz pewnego strachu w duszach zgromadzonego towarzystwa. Kroki me zapewne trwały dla nich wieki, będące kwintesencją upokorzenia i pogardy dla nich. Postanowiłem nie przedłużać ich cierpienia, jak na razie. Zbliżyłem się do Bethrezena z podniesionym czołem, był to widok w swojej istocie lekko komiczny. Najwyżej jednak nie przeszkadzało mu to że byłem o wiele większy od niego. Podał mi swą diabelską dłoń, ja nie tracąc czasu odwzajemniłem gest. Idealnie w chwili gdy staliśmy w uścisku dłoni niewiadomo skąd pojawili się reporterzy, a flesze zaczęły błyskać, rozświetlając półmrok. Po chwili Bethrezena gestem ręki dał znak ażeby przestali po czym przemówił do mnie a zarazem do wszystkich zgromadzonych.
-Wielu z tutaj zgromadzonych zna towarzysza Pietrovowicza- uśmiechnął się dość dwuznacznie, zapewne chodzi mu o mąm złą sławę.- Był on jednym z najlepszych od kiedy tylko przekroczył próg Gławnoje Rozwiedywatielnoje Uprawlenij, jest znakomitym szkoleniowcem, dowódcą oraz żołnierzem. Któż może nie znać historii jego walk pod Viełką i morzem Śródziemnomorskim gdzie zadał wielkie rany naszym wrogą... ale to tylko kropla w porównaniu z tym co ten demon osiągnął.- po tych słowach Bethrezen zrobił sceniczną pauzę.- Niewielu byłoby zdolnych do poświęcenie jakiego on dla swej ojczyzny uczynił, otóż drodzy towarzysze, ten oto Ondrus Pietrovowicz był wstanie zniszczyć swą słabości i niedołężność jaka nas wszystkich trapi...- coraz bardziej domyślałem się do czego w tej chwili dąży, niezbyt podobało mi się to jednak nie mogłem temu zaradzić-... Towarzyszu salutuje przed tobą, składając ci hołd...- było to zapewne jedynie ułudne uczucie-... od tej chwili masz prawo i obwiązek ujawnienia się nomadzie Andro Nehli...- grobowa cisza zaległa na sali, przestraszone twarze spoglądały na mnie. “Więc w końcu się wydało... żegnaj więc Ondrusie”- na mej twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia, ma dualna dusza została ujawniona. Zapewne wszyscy wiedzieli co oznaczała dualność. “ Tak, tak moi mili... ja jestem Kainem, tym gorszym spośród dwóch dusz..
Niewiele czasu pozostałem na tym przyjęciu, najwyraźniej na mą cześć. Miałem zbyt dużo rzeczy do wykonania tej pierwszej nocy mego nowego urzędu. “Na przyjemności przyjdzie czas..”- pomyślałem sobie gdy przypomniały mi się dwa urocze sukkuby. Szedłem raźnym krokiem, mijająć ściany tętniące od przepychy burżuazji która niegdyś zamieszkiwała Pałac Krymski . Od niedawna również moje nowe lokum, do tego jeszcze bardzo komfortowe. Zapewne głównie dlatego ,że górne kondygnacje pałacu są przeznaczone jedynie dla trzech głównych dowódców GRU. Gdy dotarłem do swych apartamentów dostrzegłem ,że czeka już na mnie mój sekretarz, Belzern. Był niezwykle zdziwiony ,że widzi mnie tak wcześnie, zapewne myślał że dłużej zabawie na przyjęciu.
-Dobrze że jesteś, nie będę musiał po ciebie posyłać...- rzekłem na wstępie do wstającego z krzesła Belzerna.- Pamiętasz listę moich podkomendnych którą sporządziłem dla towarzysza Beruty?
-Tak towarzyszu Pietrovowicz- oznajmił bez najmniejszego zawahania, to w nim lubiłem.
-Zapewne już o wszystkim wiesz, więc nie będę urażał twej inteligencji- Usiadłem wygodnie na wysokim fotelu tuż przy rozpalonym kominku.- Masz wysłać oddział Specnazu do każdego z nich... kto przeżyje ma niezwłocznie się u mnie stawić- spojrzałem na niego wymownie, nawet nie starał się mi przeciwstawić, znał me metody choć je nie pochwalał.
Po kilku godzinach, blisko północy stawili się u mnie, dwunastu ledwo żywych, mocno zakrwawionych. Tego się właśnie spodziewałem, moi najlepsi ludzie, których sam przeszkoliłem. Był tam Falagh, diabeł z Sybiru, Ib Nakrh, biały demon z bliskiego wschodu, Davidow, półdiabeł z zachodu, Melchi, czart z wysokich Tatr, Norg, pomiot z naszej wschodniej flanki... i reszta parszywa siódemka z łagru dla nieumarłych, tak zwani bracia Telichov. Choć ich ciała odmawiały im niekiedy posłuszeństwa to stali przede mną z wyprostowaną piersią, nawet bez najmniejszego zająknięcia. Stanąłem przed nimi z paskudnym uśmiechem na twarzy.
-Zapewne nie wiecie, ale zająłem miejsce towarzysza Beruty, od tej chwili podlegacie pod Drugiego w GRU, więc i wy awansujecie i to znacznie.- podszedłem do nich, spojrzałem się w ich dusze czarne niczym słoma i kontynuowałem.- Znacie me metody, łatwo je w kilku słowach omówić, każdy z was je kiedyś zaznał. Otóż aby przygotować przed piekłem jakie panuje na froncie trzeba zapewnić rekrutom, że jest ono niczym w porównaniu do piekła jakie wy możecie im rozpętać... ma poczuć się na froncie niczym na odpoczynku od codziennych zapraw w naszych obozach szkoleniowych...- spoglądali na mnie bez żadnej skargi, wiedziałem ile przeżyli i ile przeżyją, powinni być mi wdzięcznie że jestem dla nich uosobieniem prawdziwego Demona.
Trzy dokładnie trzy godziny zajęło mi dokładne przygotowanie swych ludzi do nowych zadań. Oni pokornie słuchali, wiedziałem że są dumni z tego co się wydarzyło. Od tego momentu byli naprawdę kimś, byli moimi najlepszymi podwładnymi... to im wystarczyło. Gdy mój apartament opustoszał, a Belzern podążył załatwiać wszelkie formalności wobec mych byłych przełożony, ja sam siedziałem popijając czasami wyborne czerwone wino. Swym jednym okiem spoglądałem w odmęty płomieni igrających na polanach drewna. Usłyszałem donośne pukanie do drzwi, spodziewałem się go. Po chwili ujrzałem w drzwiach niewysoką postać Bethrezen, gestem ręki zaprosiłem go na drugi fotel. Po wymianie przywitań i gratulacji, gdy obaj czekaliśmy na główny sens rozmowy wtedy przemówił on.
-Wiesz zapewne Andro ,że Armie Czerwoną trapi paskudna choroba, jest nią chciwość i zachłanność istot które nazywają się naszymi towarzyszami....
-Nie do końca wiem do czego zmierzasz- uśmiechnąłem się do niego chytrze.
-Oczywiście ,że wiesz. Niedługo rozpoczną się czystki w naszych szeregach, musimy zwalczyć raka który trapi nasz naród. Wielu chciałoby mieć ciebie po swej stronie, masz wpływy i lojalnych podkomendnych, jesteś łakomym kąskiem... Pamiętaj rozkazy możesz odtrzymać tylko od trzech osób: ode mnie, od generała Trevenowa Lucyfrowicza oraz oczywiście od samego Stalina...
-To wszystko, towarzyszu?- spytałem znudzony tą konwersacją.
-Musisz być zdecydowany i gotowy gdy nadejdzie czas...
Wiele czasu nie spędziłem tam dłużej, wiedziałem że rozmowa ta nie prowadzi do nikąd. Ruszyłem do swej kwatery, aby zaznać chociaż namiastki snu. Na miejscu okazało się że moja nowa kwatera zawiera wszelkie luksusy aby nawet gościć samego Stalina. Widać było że w Armii dba się o kadrę dowodzącą a w szczególności w GRU. Krótkie godziny snu mijały niemiłosiernie, żałowałem w tej chwili że zbyt szybko przeszłem do spraw służbowych. Nim zdążyłem się zorientować usłyszałem huk wystrzałów i towarzyszące temu krzyki, kolejna egzekucja i kolejny dzień. Czym prędko ruszyłem po rozkazy na nowy dzień, na nowym stanowisku.
Altar
Majtek
Majtek
Posty: 115
Rejestracja: sobota, 2 września 2006, 05:17
Lokalizacja: Z pokoju!

Post autor: Altar »

Po odmeldowaniu się u dowódcy dostaliśmy rozkaz samodzielnego treningu. Pierwsze co zrobiłem to z magazynu wziąłem najlepsze cudo jakie znam czyli Bergmann MG15nA (Bergmann to ciężki karabin maszynowy, kaliber 7,9 mm, produkcji Niemieckiej, waży 12,9 kg, mierzy 1120 mm długości, lufa 725 mm, zasięg praktyczny 2 000 m, konfiguracja: chłodzony powietrzem, wykorzystujący energię odrzutu, zasilany taśmą amunicyjną, szybkostrzelność około 500 p/m, prędkość początkowa 890 m/s. jeśli kogoś by interesowało.)
*kocham to cacko!* – pomyślałem podnosząc karabin z pudła. Następnie poszedłem na plac treningowy postrzelać do tarcz. Jednak po chwili mi się to znudziło i spytałem znajdującego się nieopodal oficera - „Nie mógł bym sobie postrzelać do diabłów lub demonów…?” - spytałem spoglądając jak bawi się odrywającym się skrawkiem skóry z twarzy – „Hmm niech pomyśle… Tak dam ci 10 oszczędzaj ich bo więcej nie dostaniesz” – odpowiedział poczym urwał kawałek skóry którym się bawił –„Agh co zrobiliście żołnierzu!?” powiedział ponuro – „na glebę i sto mi tu pąpować a po diabły zgłoś się tam – poczym wskazał na klatkę obok której stał tempo wyglądający ghul. Tak jest – odpowiedziałem. Tym czasem oficer poszedł w stronę baraków. *nienawidzę takich jak on* po zrobieniu tych stu pompek udałem się w stronę klatek. „Dawaj mi tu 10 diabłów. – ryknąłem – Rob-bi s-ie! – poczym wyprowadził diabły na poligon. Diabły miały zawiązane oczy. Położyłem się namierzyłem jednego z nich i otworzyłem ogień i przechodziłem od jednego do drugiego jak bym rysował ósemkę. Jednak to co zobaczyłem gdy już pierwszy nabój trafił w diabła przerosło moje oczekiwania. Diabeł dostał w szyje poczym oderwało mu głowę następnie zanim zdążył opaść dostał jeszcze trzy razy raz w głowę i dwa w brzuch widok był nawet jak dla mnie okropny każdą część ciała rozrywało mu z osobna w szczególności ze załadowałem amunicje rozrywająca. „To żelastwo ma naprawdę wielką silę” – powiedziałem do siebie. Chwile później zobaczyłem thral’a strzelającego z olbrzymiego karabinu snajperskiego. Usiadłem obok i patrzyłem jak strzela. „Ty wiesz ze maja nam czołgi przywieść?” – spytał – ”Tak słuchałem na apelu” – odpowiedziałem poprawiając karabin na ramieniu. *Ech cieszy się jak głupi, na bitwie już nawet czołgi mu nie pomogą*. „To bardzo milo z ich strony” – rzekłem poczym odszedłem w stronę baraków odpocząć… czekałem na wieczorny apel leząc na pryczy i myśląc jak to będzie i ilu zginie. Poleżałem godzinę i usłyszałem gwizdek, od razu zbiegłem na duł i ustawiłem się w szeregu okazało się ze już przybył transport z pojazdami. Stałem i czekałem na dalsze rozkazy …
Ostatnio zmieniony środa, 25 października 2006, 13:47 przez Altar, łącznie zmieniany 1 raz.
....
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Post autor: Mr.Zeth »

Obóz szkoleniowy na obrzeżach Berlina:

Szkolenie w obsłudze czołgów wreszcie się zakończyły. Upiory zaraz po tym otworzyły portal, przez który czołgi miały przejechać. Uznano, że transport powietrzny spłoszyłby spaczeńców, których obóz był ulokowany w czymś na kształt małego krateru. Lisz ustawił się na prawo od portalu i wydał komendę, po czym sam ruszył do środka. Pojazdy zawarczały i ruszyły naprzód powoli zagłębiając się w wirze materii i energii.


Obóz Spaczeńców:

Obóz Był pusty, jednak żołnierze nie opuszczali pojazdów, które swoją drogą kadziły niemiłosiernie... pod tym względem były podobne do Geashgenteasha, który najwyraźniej dostał dodatkowy przydział przed powrotem na pole bitwy. Lisz rozglądnął się wokół i szybko wyczuł miejsce, gdzie przebywa ich „cel”.


Główna Kwatera GRU:

Dwie koperty. Jedna zawierała gratulacje urzędowe i głupoty, na które demon nie miał zamiaru tracić czasu. Druga koperta zaś była konkretniejsza. Zorganizowane oddziały Armii Czerwonej poszukują dziesięcioosobowej grupy 666 dywizji aliantów, którzy schronili się na terenie Estonii. Czas jest tylko na jedną teleportację. Trzeba przerzucić wojsko w punkt radarowy, co jednak osłabi ich zdolności bojowe, gdyż będą na otwartym polu, wrażliwi na bombard. Do listu załączono mapkę terenu. Jest puszcza, w które można się świetnie ukryć, jest też wąwóz wiodący drogą bardzo okrężną, ponadto wejścia do niego broni pole minowe i posterunek Armii Czerwonej. Najkrótszą drogą wydają się być pustkowia pocięte wyrwami niczym pajęczyną. W kanionach można się ukryć... Jeśli spróbują polecieć, to chwyci ich radar...
Koperta również zawierała rozkazy do przejęcia tzw. frontu japońskiego, gdzie ciągle trwały walki z spaczeńcami uprawiającymi partyzantkę. Polecenie brzmiało: „Udajcie się tam i sprawdźcie, towarzyszu, czemu nie rozgromiliśmy ich jeszcze, wyeliminuj przyczyny i zgnieć partyzantów. Obejmujecie dowodzenie nad czterema garnizonami UPA obecnie pod dowództwem Towarzysza Kaspara Vergowicza. Ku chwale ojczyzny!”


Estonia:

Marsz trwał do czasu, aż droga przez gąszcz musiała się zakończyć. Na polu przed aniołami stał czołg. Lufa była obrócona w przeciwną stronę, ale diabeł siedzący na otwartej pokrywie wejściowej rozglądał się bacznie. Chwila rozeznania i już było wiadomo, ze nie mają żadnego radaru, czy wykrywacza. Jeden z aniołów kiwnął głową i włączył moduł ukrywający. Szybko podkradł się do czołgu i wrzucił do środka granat. W tym czasie inny zdjął diabła siedzącego koło włazu. Wybuch stłumiony przez ściany czołgu wybił wszelkie diable życie wewnątrz pojazdu. Droga byłą więc wolna. Szybki bieg pod uszkodzonym modułem maskującym zakończył się na przedpolu pola minowego. Wszyscy spoczęli na kamieniach, kryjąc się przed diabłem pełniącym wartę. Moduł maskujący nie działa na tyle dobrze, by ukryć anioła z aktywnym wykrywaczem metalu...


Nastepny update koło piątku
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Arxel
Kok
Kok
Posty: 1007
Rejestracja: wtorek, 3 stycznia 2006, 17:37
Numer GG: 8564458
Lokalizacja: Z TBM

Post autor: Arxel »

Sivan

- Ej Zeheri! Zakrzyknął szeptem. Kolge z oddziału podszedł blisko do niego. - Może zrobiłbyś uzytek ze swojej snajperki? Bo inaczej trochę tu posiedzimy. Powiedział Sivan do rozmówcy. - Pomysł dobry ale... Albo dobra. Tylko bądźcie cicho Szepnął Zeheri i przyłożył się do strzału. Przez chwilę trwał w bezruchu jak posąg po czym pociągnął za spust. Pocisk przeleciał gładko przez głowę diabła, który w chwilę po wystrzale upadł na ziemię. - Ok, Nomas ruszaj. A ty rozglądaj się po okolicy Powiedział Sivan do snajpera. - To chyba Corporal powinien wydawac rozkazy Powiedział ten służbista z wykrywaczem metalu - Tak ale chyba tak protą rzecz mozesz wykonać bez rozkazu. Odpowiedział anioł. Nomas sepnął coś pod nosem i ruszył w stronę pola minowego. Gdy już stał na krawędzi wyjął wykrywacz i postawił pierwszy krok. Poruszał się wolno i uważał gdzie stawia stopy. Wykrywacz piszczał co chwilę, a z każdym odgłosem twarz Nomasa przedstawiała coraz większy niepokój. Na ostatnich kilku metrach zaczął sie pocić ze zdenerwowania. W końcu jednak dotarł do końca. Stojąc tam pomachał reką, że możemy iść. Gdy doszliśmy do krawędzi pola anioł po drugiej stronie odłozył wykrywacz i postawił krok w naszą stronę. Wtedy zobaczyłem drut pod jego nogą. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć Nomas zachaczył o niego i poleciał do przodu. Pech chciał, że wylądował na jakiejś minie. Kawałki jego ciała poleciały bardzo daleko. Jego ręka upadła tuż obok nas. - O kurwa... Powiedział bezgłośnie Vivisco. - Nie ma co, głupio zginął. Ale mówi się trudno. Powiedział Sivan - To co kto weźmie po nim wykrywacz? Zapytał się oddziału stawiając pierwszy krok na polu. - Napewno nie ja Powiedział Vi. - Za to ja chętnie Powiedział Krag po czym ruszyli przez zaminowany obszar. Po kilku chwilach niepewności w końcu dotarli na skraj pola. Tam wszyscy usiedli na ziemi i odetchnęli. Po chwili Sivan wstał i podszedł do korporala - Melduje, że oddział w stanie 9 osób przebył pole minowe. No to co dalej robimy? Powiedział zerkając kątem oka na podnoszącego wykrywacz Kraga.[/img]
Zablokowany