[Marvel RPG] Amazing X-Men

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: BlindKitty »

Grim

Zostawiwszy Szkota pod profesjonalną opieką Elixira, sam udał się pod prysznic, gdzie aktualnie wydawało się być całkiem pusto. W zasadzie ciężko uznać to za zaskakujące, skoro wszyscy teraz przebywali pewnie w ambulatorium, ale poparzenia zaczynały mu już nieco przeszkadzać - nie były głębokie, ale jednak bolały - rozebrał się więc szybko i wszedł pod prysznic, odkręcając letnią wodę. Bo umyciu się i schłodzeniu oparzeń, wrócił pod ambulatorium i wsadził głowę przez drzwi, rozglądając się czy nie ma tu przypadkiem Belli. Większą część pomieszczenia zajmował Juggernaut, którego cokolwiek poobijaną twarzą zajmował się właśnie Elixir.
- Wchodź, wchodź. Obsłużyłem już prawie wszystkich, a z Juggernautem zaraz skończę - stwierdził naczelny lekarz Instytutu, widząc rozglądającego się niepewnie Grima.
- Przykro mi z powodu Sammy'ego - Grim zwrócił się cicho i niezbyt wyraźnie do Juggernauta. - Gdybym kiedyś mógł mu jakoś pomóc, możesz... Możecie na mnie liczyć.
Usiadł i spokojnie zaczekał, aż ostatni pacjent zostanie opatrzony. Wielkolud nie odpowiedział nic w związku z jego propozycją, a Chińczyk siedział ze spuszczoną głową, bawiąc się końcówką cienkiego warkoczyka. W końcu podszedł do niego Elixir, przyglądając się jego poparzonej skórze.
- No, nie powinno być z tym problemów, mimo że twój organizm nigdy nie reaguje najlepiej na moje leczenie - stwierdził, przyglądając się policzkowi Grima, na którym potrójne cięcie dokonane przez samolotową blachę stało się teraz, po poparzeniach, wyraźniejsze. Oparł jednak dłonie na jego klatce piersiowej, i po chwili oparzenia praktycznie zaniknęły. Dotknął jeszcze policzka młodego mutanta, z którego po chwili oparzelina również zaniknęła, ale wyglądało na to, że blizny po cięciach już się zadomowiły. Może nawet na stałe.
- Dziękuję - Chang skłonił się Elixirowi i wyszedł z ambulatorium, kierując się do kuchni.

Po chwili dotarł na miejsce, ale zanim zdążył wejść, usłyszał ze środka głos Belli. Bał się konfrontacji z dziewczyną, nie chcąc znów zrobić czy powiedzieć czegoś nie tak, więc odwrócił się i powoli wycofał. Poszedł do swojego pokoju, gdzie przebrał się w czarne bojówki i luźną koszulę, po czym zszedł na dół i odnalazłwszy pokój Ike, zapukał cicho. Kiedy dziewczyna nie odpowiadała, wyciągnął z kieszeni spodni nieduży notesik, zapisał coś na kartce i wsunął ją pod drzwiami do jej pokoju - zapewne spała, co po dzisiejszych przygodach nie było niczym niezwykłym. Sam zaś wyszedł z Instytutu, kierując się w stronę najbliższego miejsca, w którym mógł coś zjeść bez kontaktu z Bellą. Na dziś uznał że treningu fizycznego wystarczy, więc po szybkim kebabie w budzie koło parku, wróciwszy do swojego pokoju, usiadł nad matematyką. Rozwiązał już zadanie o wilku i zającu w dwóch wymiarach, ale to samo zadanie w przypadku ogólnym, kiedy linia lasu nie jest linią prostą, stawało się o wiele bardziej złożone...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Mekow »

Adam

Po bardzo nietypowym spotkaniu z Ike, Adam pogrążony był w myślach... rozmyślał o sobie, o szkole, o mutacji, wykorzystywaniu danych przez nią zdolności... myślał o wszystkim. Ike dobrze zrobiła, że do niego zagadała i powiedziała mu to i owo. Oczywiście Adam wolał, aby nie była przy tym taka... dobitna.
Tak, czy inaczej w drodze do ambulatorium miał o czym rozmyślać i na pewno wpłynęło to pozytywnie na jego samopoczucie.

- Zapraszam.
- Powiedział uprzejmie Elixir, gdy tylko zobaczył Adama.
Chłopak tylko skinął głową i usiadł we wskazanym mu miejscu.
- Trafili mnie w oko. - powiedział cicho.
- Spokojnie zajmę się tym i nie będzie śladu. - powiedział Elixir i użył swoich mocy do wyleczenia chłopaka. - Co tak późno? Pozostali wyszli stąd pół godziny temu. - spytał.
- No, bo. Musiałem coś jeszcze zrobić. - wymyślił na poczekaniu.
- To nie było nic wielkiego. Ale nawet drobna rana może mieć jakieś skutki uboczne. Najlepiej zgłaszać się tu od razu. - powiedział - w miarę oczywiście możliwości. - dodał z uśmiechem.
Adam podziękował za leczenie i radę. Pożegnał się i opuścił ambulatorium. Był bardzo zadowolony, że winę za podbite oko, udało mu się zrzucić na Alpha Flight. Wolał, aby nikt się o tym nie dowiedział... Warto więc było poszukać Ike.

Po drodze natknął się na pozostawione po walce pobojowisko. Rozbita fontanna, gruz i potłuczone szkło.
Tym ostatnim Adam postanowił się zająć. Wykorzystał swoje zdolności do zmontowania szyb na nowo i już po kilku minutach "zbierania" szkiełek, szkody zostały naprawione. Niestety wyszły mu tylko trzy sztuki, więc jedno z okien pozostanie z pojedynczą szybą, zamiast podwójną jak to było wcześniej. Bez większego wysiłku wstawił szkło we framugi, nie pozostawiając na oknie śladów użytkowania.
Zaraz potem zmył się z ich pola walki, zanim ktoś każe mu brać udział w sprzątaniu.

Następnie Adam wrócił do swojego pokoju. Spojrzał na laptopa, ale postanowił go nie włączać. Postanowił zastosować się do innej sugestii Ike. Wyciągnął z szafki czystą koszulkę i poszedł wziąć długi, gorący prysznic.
Bardziej zajmował się rozmyślaniem niż faktycznie myciem się, ale spełnił podstawowy cel swojej wizyty w łazience. Wytarł się, nałożył czystą koszulkę, a w pasie owinął się dużym ręcznikiem. Tyle ich tu było, że nikomu nie powinno zabraknąć. Nie raz już tak robił, zresztą jutro rano go odda.
Założył buty, złapał swoje ciuchy i poszedł do swojego pokoju. Tam przebrał się, zamieniając ręcznikową spódnicę na spodnie od piżamy i położył się spać. To był raczej długi, ale i ciekawy dzień.


Obudził się dość wcześnie, był rześki i wypoczęty. Poszedł do kuchni po świeży sok na śniadanie. Oczywiście nie taki z koncentratów, czy z kartonu (co często wiązało się jedno z drugim), tylko prawdziwy, własnoręcznie robiony przy pomocy wyciskacza, sok ze świeżych owoców. Gdy wrócił ze sporym zapasem zdrowego napoju odpalił laptopa.
Wczoraj przyszło mu nowe zlecenie - niebieska zastawa. Adam odpisał zleceniodawcy, ale tym razem zwiększył sobie zapas czasu i odpisał, że zrealizowanie zamówienia potrwa do 1 miesiąca.
Nie tracąc czasu zabrał się do pracy. Za to lubił dni wolne od nauki, mógł robić to co lubił.

Parę godzin później, gdy jego pęcherz już głośno przypomniał o ilości wypitego przez Adama soku, ktoś do niego zapukał. Była to Jessika z informacją o późniejszym spotkaniu. Oczywiście potwierdził, że będzie i nie zamierzał się nawet spóźnić. Na szczęście nie rozmawiali zbyt długo - głupio by się czuł, stwierdzając w połowie rozmowy, że musi iść siusiu.
Poszedł do łazienki naszykować się na spotkanie. "Czy w nocy ktoś tu umył podłogę?" - zdziwił się lekko, ale nie rozmyślał nad tym. Czekał go nowy dzień pełen wrażeń i zaczął się do niego przygotowywać.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Evandril »

Grim i Jason

Grim spędził raczej spokojną noc, odpoczywając po trudach dnia poprzedniego. Wstał wcześnie, i idąc korytarzem, natknął się na Dylana.
- Stary, słyszałeś już że Jason dopadł Jess? - spotkany mutant wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym oddał się dokładniejszej relacji. Grim spokojnie kiwał głową, mruknął jakieś podziękowanie za informację i ruszył na dół, spodziewając się znaleźć Ghettoblasta w kuchni albo w podziemiach. Chyba powinni pogadać.

Jason akurat wychodził ze studia, chcąc iść wrzucić coś na ząb, gdy wpadł na Grima.
- Siema, ziomek... A tobie to się czasem kierunki nie pomyliły? - zapytał Ghetto z uśmiechem na twarzy. - Czy chcesz nagrać jakieś wokale w studiu? - klepnął kumpla w ramię.

- W zasadzie, to szukałem ciebie - odpowiedział Chang, przyglądając się uważnie Jasonowi. Wyglądał na zadowolonego... Ale on tak wyglądał zawsze, co o niczym nie świadczyło - wiesz, Dylan opowiada... rzeczy. O tobie i Jessice. Ciekaw jestem, na ile są prawdziwe.

- A coś ty się ostatnio taki dociekliwy zrobił, stary? Chcesz robić za moją przyzwoitkę? - uśmiechnął się od ucha do ucha. - Nie mogę w to uwierzyć... Szukałeś mnie? Żeby POGADAĆ? O JESSICE? Cholera, ziom, ten Earthmover musiał ci chyba nieźle przywalić. - Jason zarechotał.

- To co mówił, wydało mi się mało prawdopodobne - stwierdził Grim - a jeśli to rzeczywiście nieprawda, ona może się zirytować, kiedy do niej to dotrze. A ciężko mi powiedzieć, do czego może być zdolna w takim stanie. Ale jak nie chcesz gadać, to nie ma sprawy - wzruszył ramionami.

- No co, spałem z nią. Trochę się spiliśmy wczoraj w knajpie i musiałem ją odstawić do pokoju. Potem ciężko było wyjść i zostawić ją samą. - rzucił całkowicie szczerze i zgodnie z prawdą. - Nie mów, że chcesz znać pikantne szczegóły, Grim. Nie znałem cię od tej strony, ziom!

- Dylan już mi opowiedział o... pikantnych szczegółach. Konkretnie o tym że wizytowaliście łazienkę, gdzie musieliście między innymi użyć mydła w płynie, bo tylne wejście było za ciasne. Sam oceń, jak Jessica może na to zareagować - Grim patrzył Jasonowi w oczy, co było zjawiskiem raczej rzadkim.

- Niech no ja tylko dorwę dziada. - Jason się skrzywił. - Akurat z tym mydłem, to sobie wymyślił. Normalnie facet, a plotkuje jak baba... chyba że to Nadine wymyśliła. - zastanowił się. - No nieważne... A co do Jess, to niech reaguje jak chce. Przecież ja się nie mam czym przejmować. - uśmiechnął się od ucha do ucha. - A co, chciałeś mnie przed nią bronić, przyjacielu?

- Jakbym usłyszał twoje wrzaski, możesz liczyć na to że niczym Supermen przybędę na miejsce chronić uciśnionych. Ale ostrzegam że dopiero na miejscu sprawdzę kto jest uciśniony, tak na wszelki wypadek - Grim miał minę, jakby chciał się uśmiechnąć, ale powstrzymał się, czy też mu nie wyszło. - W każdym razie, gratulacje. Nie z powodu tego, że się z nią... przespałeś - Chang położył na to słowo wyraźny akcent - tylko z powodu tego, że dzięki tobie spędziła miły wieczór. Jakkolwiek jej nie lubię, nikt nie zasługuje na bycie nieszczęśliwym - wzruszył ramionami, jakby chcąc umniejszyć wagę tego co właśnie powiedział. - Pójdę zjeść śniadanie. Idziesz ze mną?

- Nie, dzięki, jadłem niedawno, a muszę jeszcze poskładać trochę bitów. Wracam do komory. – wskazał na drzwi od studia, na których wisiał plakat The Game’a. – A o mnie się nie martw, na pewno jakoś sobie poradzę z wściekłością Jess… zawsze można obrócić kota ogonem, nie? – puścił mu oczko i uśmiechnął się chytrze. – Do zobaczenia później, jak skończę, to się złapiemy i popykamy na konsoli, gra?

Grim jedynie skinął głową, po czym skierował się w stronę jadalni. Jason odprowadził kumpla wzrokiem a potem skrył się w swoim studiu dopieszczając kolejne kawałki i rozmyślając o tym, co jeszcze przyniesie dzisiejszy ciekawy dzień.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Ouzaru »

Jazz & Yogi

Nie trwało to długo, jak radosna wiadomość o szalonej nocy dotarła również do Jessici. Usłyszała, całkowicie przypadkiem, rozmowę jakichś dwóch małolat, które niesamowicie podniecone niemal się przekrzykiwały w domysłach. Dowiedziała się między innymi, że była nadal dziewicą i że robili to w 69 różnych pozycjach. Pomyślała, że musi sobie pogadać z Jasonem… W pierwszej chwili była cholernie wkurwiona, jednak nim dotarła do studia, przeszło jej. Doszła do wniosku, że to może nie być taki zły pomysł z tym „romansem”. Wczoraj przekonała się, jak bardzo jej brakowało wypadów na miasto, napicia się i szaleństw w nocy. Czy nie mogłaby trochę wykorzystać Jasona, żeby zastąpić sobie nim Remy’ego?
Zapukała do studia i po chwili nieco zaskoczony chłopak otworzył.
- Co jest, Jazz? Stało się coś? Już się stęskniłaś za mną, kwiatuszku? – rzucił, zapraszając ją do środka. W tle leciał jakiś fajny podkład, do którego nogi aż same rwały się do tańca. – Bit bandyta, nie? – uśmiechnął się szeroko.
- Nie jestem tu po to, żeby oceniać twoje bity, J. Co żeś nagadał? – spytała, krzyżując przedramiona na piersi.
- Ale komu? Co? – Jason palił jana.
- Ty mi to powiedz. Właśnie minęłam dwie dziewczyny z pierwszej grupy, które gadały o tym, jak w 69 różnych pozycjach pozbawiłeś mnie dziewictwa, przy pomocy mydła z łazienki… - mruknęła, starając się nie uśmiechnąć. Nawet dla niej brzmiało to zabawnie.
- Powiedziałem Dywanowi, że razem zalaliśmy łazienkę w nocy, a on sobie oczywiście dopowiedział resztę i zaniósł to Nadine. A co ona z tym dalej zrobiła, to już wiesz – westchnął. – Więc nie do mnie pretensje…
- Spokojnie, uważam, że to całkiem dobrze się składa – odparła, uśmiechając się szeroko.
- Słucham? – zapytał zdziwiony. Na chwilę wyłączył muzykę, bo chyba nie dosłyszał. – Masz jakiś plan, szefowo?
- Udawajmy, że naprawdę coś jest między nami, jakiś namiętny i płomienny romans, tak żeby Emma i Nadine miały o czym plotkować. – Jason uniósł obie brwi do góry. – A jak już Instytut ochłonie z nowych wrażeń, zerwiemy ze sobą z hukiem i znowu będą mieli o czym gadać. Co ty na to, misiaczku? – rzuciła mu propozycję.
- Na pewno jesteś trzeźwa? Brałaś coś? – zapytał zaniepokojony. Coś ostatnio dziewczyna się dziwnie zachowywała, może Bell jej poprzestawiała w głowie, kiedy ta była nieprzytomna?
- Myślę, że możemy zrobić trochę szumu i przy okazji dobrze się razem pobawić. Oznacza to, że raz na jakiś czas wymkniemy się razem napić, na imprezę czy do wesołego miasteczka. – powiedziała, przypominając sobie wypady z Remym. – Pasuje?
- Dla mnie może być, nie ma problemu. Trochę dmuchanego rozgłosu mi nie zaszkodzi. – spojrzał się nagle na nią przebiegle i uśmiechnął szeroko. – A będę cię mógł łapać za tyłek na korytarzu i publicznie całować, kotku?
- Ech – westchnęła ciężko, jakby przeczuwając, iż takie pytanie w końcu padnie. – Będziesz mógł, jak robimy pokazówkę, to pełną piersią – odparła, puszczając mu oczko. – Tylko ta rozmowa ma zostać między nami, J. Wszyscy mają w to uwierzyć, ok.?
- Jasne, możesz na mnie liczyć… jak na nikogo innego w tym Instytucie, KOCHANIE – uśmiechnął się. – Whoa, nie myślałem, że ten dzień nadejdzie, właśnie oficjalnie zostałaś moją dziewczyną – zaśmiał się. – A teraz daj buzi swojemu chłopakowi – dodał wciąż się śmiejąc.

* * *

W jadalni pojawili się razem, trzymając się za ręce i gadając o jakichś głupotach. Usiedli obok siebie i jak tylko wszyscy się zebrali, Jess zabrała głos.
- W związku z naszym wczorajszym „zwycięstwem” chcieliśmy was z misiacz… z Jasonem zaprosić do pizzerii na kolację, co wy na to? Poza tym mam zamiar poprosić Magneto, by przez tydzień nasza drużyna w nowym składzie razem ze mną i Jasonem była zwolniona z jednej godziny wykładów na rzecz dodatkowego treningu zapoznawczego. Przed kolejną misją muszę wiedzieć, jakimi mocami dysponujecie i na jakim poziomie, kochani. Nie chcę więcej wydawać błędnych rozkazów i pakować was przeciwko nieodpowiednim przeciwnikom. Wybaczcie mi ostatnią wpadkę, mam nadzieję, że gdy was lepiej poznam, więcej się to nie powtórzy…
- Spokojnie, kochanie – Jason położył dłoń na jej dłoni – przecież to nie była twoja wina, po prostu nie wiedziałaś i tyle. Jestem pewien, że każdy to rozumie. – uśmiechnął się do niej.
- Więc jak? Jedziecie dzisiaj z nami? - rzuciła, spoglądając się po zebranych. - Musimy się lepiej poznać.
Obrazek
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: WinterWolf »

Wszyscy...

[SOBOTA}

Upór Jess w budzeniu Ike był na tyle duży, że Indianka musiała się w końcu zwlec z łóżka. Nie pomagały tłumaczenia, że chce spać, próby przepędzenia Jess – „Idź sobie, Jess…” – czy nawet próby zakopania przyjaciółki pod poduszką. Jessica była tego dnia zbyt konsekwentna. Ike wyglądała na poważnie zaspaną, gdy już udało jej się wstać. Zanim zdążyła z siebie wykrztusić jakieś normalne zdanie w języku innym niż mohawk, Jess już nie było. Indianka westchnęła ciężko i ubrała się. Znalazła pod drzwiami karteczkę od Changa. Aż uniosła brwi ze zdumienia analizując jej treść. Cóż, czemu nie… Uśmiechnęła się do swoich myśli, po czym poszła do łazienki. Szybki prysznic doprowadził ją do jako takiego porządku. Już ubrana stanęła przed lustrem, rozczesując swoje czarne włosy i zaplatając warkocz. Niebawem same wyschną. Gdy wiązała buty do łazienki weszły jakieś dwie trajkoczące bez przerwy uczennice instytutu. Padło imię Jess i Jasona. Ike aż się poderwała gwałtownie, gdy pojęła kontekst… I wyrżnęła potężnie głową o umywalkę. Wszystkie gwiazdy stanęły jej przed oczami. Ike z powodzeniem mogła zająć się teraz badaniem tych przedziwnych konstelacji... Mamrocząc coś pod nosem w którymś z bardziej wyrazistych języków Indian Ameryki Północnej, mało nie przewracając się na niewielkiej kałuży wody na podłodze, chwiejnie opuściła łazienkę. Nie było tam bezpiecznie. Nie zabił jej Shaman, to zabije ją łazienka. Indiańskie korzenie Ike domagały się jednak nieco chwalebniejszych okoliczności opuszczenia tego padołu.

Ike ruszyła przed siebie nie za bardzo patrząc na drogę zajęta badaniem jakich spustoszeń na jej głowie dokonało spotkanie z umywalką. Masowała obolałe miejsce wciąż licząc gwiazdy przed oczami. Nie sądziła, że można mieć taki impet przy wstawaniu. I zupełnie nie patrzyła ani gdzie idzie, ani też jakie ma przeszkody przed sobą.
Bella kierowała sie, jak miała nadzieje, mniej więcej w stronę łazienki, torując sobie drogę laska. Gdy na swojej drodze napotkała Ike uśmiechnęła się do dziewczyny
- Cześć! - skinęła jej głową. W ostatniej chwili zorientowała się, że chyba są na kursie kolizyjnym. Odbiła się od swojej laski i przeskoczyła zwinnie nad dziewczyna, lądując na lekko ugiętych nogach.
- Ike! - krzyknęła z naganą. - Co się z tobą dzieje? I podaj mi laskę, gdzieś upadla
Ike z kolei poleciała na plecy i gruchnęła o ziemię potykając się właśnie o laskę Belli. - Uuu, tylko nie znowu - jęknęła Indianka. Podniosła się do siadu. - Wybacz - bąknęła, gdy zdała sobie sprawę z tego, że ma nad sobą Bellę. - Możesz mi pomóc sprawdzić jak mocno tym razem rozbiłam sobie głowę? - bąknęła. Sama już nie była tego w stanie określić na wyczucie.
- Przynajmniej sie znalazła - mruknęła, podając rękę Indiance - Wstawaj - Rękoma dokładnie zbadała jej głowę - Bedzie drugi guz do kompletu. Może poproś Elixira o pomoc? Albo wiesz co? Analizując twoje zachowanie to, zdecydowanie, poproś go o pomoc. Co sie stało?
- Uderzyłam się w łazience o umywalkę... Wiązałam buta i się poderwałam gwałtownie. Jakieś dziewczyny mówiły coś o Jess chyba - bąknęła jeszcze skołowana. - Nie jestem w sumie pewna kto na tym mocniej ucierpiał, ja czy umywalka - bąknęła. Postawiona do pionu i zmuszona do myślenia zaczęła wracać do rzeczywistości. Podała też Belli laskę. - Wraca mi ostrość widzenia - dodała opierając się o ścianę.
- Chcesz iść do naszego uzdrowiciela czy przyłożyć zimny nóż do guza? - spytała, zabierając swoja odwieczna przewodniczkę z rak Ike - I przepraszam, nie powinnam jej rzucać. Co takiego słyszałaś, że aż tak to tobą wstrząsnęło?
- Chyba powinnam odwiedzić Elixira - mruknęła krytycznie Ike. - I jeśli nie masz nic przeciwko to prosiłabym cię byś mnie tam doprowadziła w jednym kawałku - bąknęła. Zmarszczyła brwi zastanawiając się nad tym jak odpowiedzieć. - To co słyszałam... Było, jak to mówią w Nowym Yorku, nieparlamentarne - powiedziała. - I sądzę, że nie powinnam powtarzać. Nie lubię, gdy ludzie się tak wypowiadają o innych - dodała. Ledwie echo słów Ike przebrzmiało na korytarzu, trzech plotkujących chłopaków rzucających półgębkiem kilka co bardziej pikantnych szczegółów na temat domniemanego spotkania Jess i Jasona przeszło obok dziewczyn. Jessica najwyraźniej była na ustach nie tylko osób odwiedzających damską łazienkę. Ike słyszalnie zgrzytnęła zębami.
- No to chodźmy - Bella podała ramie Indiance i ruszyła w dalsza drogę - wole wiedzieć, gdzie dokładnie jesteś - wyjaśniła z uśmiechem. Szla chwile w milczeniu - A, o to chodzi - mruknęła, słysząc rozmowę - No cóż, na przykładzie tej dwójki okazało sie, ze jestem jeszcze gorsza telepatka, niz myślałam. Ale masz racje. To ich sprawa. Choć, jak słyszę, cały Instytut oszalał na tym punkcie.
- Ja chyba nigdy do końca nie zrozumiem postępowania białych ludzi - mruknęła kwaśno Ike. - Nie wiem w ogóle dlaczego ich to interesuje - westchnęła. Ike nie ubierała swoich myśli w słowa. Po prostu pomyślała sobie, że cieszy się, iż Bell nie podążyła za wszystkimi, za ogólnym niezbyt miłym trendem, który panował teraz w Instytucie. Spytała z kolei głośno - Dokąd szłaś, gdy na ciebie prawie wpadłam? - spytała. Zdała się zupełnie na przewodnictwo Bell. Dwa ciosy w głowę od samej siebie jednego dnia to dla niej za dużo.
- Chyba jestem, jak to nazwałaś? Biała, jeśli dobrze pamiętam nasza rozmowę o ludziach, ale sama tego nie rozumiem. Rodzice nauczyli mnie, ze sprawy innych, nie są moimi. Tata uznał, ze jako telepatce, ta prawda życiowa może mi sie bardzo w życiu przydać. Ja? Do łazienki, miałam dzisiaj ochotę skorzystać z wolnego dnia i odwiedzić brata, studiuje niedaleko - gdy mówiła o bracie, jej glos zmienił momentalnie ton na o wiele cieplejszy - Należy mu sie to za ten szkocki cyrk. W niedziele pewnie tez z nim się zobaczę. Obiecał mi wytłumaczyć idee godzin i wyjaśnić działanie zegarka. Miałam iść na obiad z Jasonem, ale po tych rewelacjach to raczej bardzo niestosowne, nie chciałabym ani potem mieć, ani nikomu robić żadnych przykrości - powiedziała swobodnie - Dlatego czekają mnie upojne chwile z Panem Zegarkiem - wzdrygnęła się komicznie
- Do tej pory nie umiem czytać zegarka - mruknęła Ike konspiracyjnie. - Tylko cyfrowe. I poznaję porę dnia po słońcu - dodała. - A właśnie... Ile spałam? - bąknęła zdezorientowana, zdając sobie sprawę z tego, że nie jest jej to wiadome. Nie miała kogo spytać, a kalendarza obecnie nie miała w pokoju.
- Cale szczęście, dla mnie przeznaczone sa tylko cyfrowe, wiec połączmy sie w bólu - zaśmiała sie - Ja poznaje wtedy czy jest noc, czy dzień, ale jak słońce jest za chmurami to już mam problem. No i, lekarz mi kiedyś tłumaczył, ze to brak słońca, czy tego, co słońce daje, a co nie jest ciepłem... - zastanowiła sie chwile - Uciekło mi słowo - poskarżyła sie - Jest odpowiedzialny za moja bezsenność. Czas zawsze był dla mnie czymś... Mało ważnym w takich okolicznościach. Czasem zamieniałam dzień z nocą i tata złego słowa mi nie powiedział. Wiesz... Właściwie to nie wiem... Nie mogłam długo spać, a jak w końcu zasnęłam to obudziłam sie głodna. Może być pora śniadania albo już po śniadaniu - zastanowiła sie chwile - W każdym razie sobota
- No to w takim razie jest sobota, pora obiadu - powiedziała Ike. - Nie byłam pewna czy jest sobota czy niedziela - podsumowała. Gdy dotarły do ambulatorium Elixir doprowadził jej głowę do porządku. Ike krótko wytłumaczyła się z upadku. Nie widziała sensu ukrywania czegoś co się wydarzyło i miało widoczne skutki. - Spieszy ci się teraz gdzieś czy idziemy na obiad? Muszę coś zjeść no i Jess zwoływała wszystkich na spotkanie - powiedziała.
- No właściwie to mówiłam całkiem niedawno, ze idę do brata, słuchasz mnie dokładnie tak, jak moja własna matka - marudziła chwile - No ale skoro Jess zwoływała, to trzeba sie przejść. Może będzie jakieś podsumowanie ostatniej walki? - zastanawiała sie głośno
Ike się uśmiechnęła. - Słucham cię Bell. Nie byłam tylko pewna czy spieszysz się bardzo czy masz jeszcze chwilę czasu. Mam jeszcze problemy z przekazywaniem precyzyjnej treści w języku angielskim - powiedziała zmieszana.
- Mama tez tak mówiła. "Ależ słucham cie, kochanie. To co mówiłaś?" - roześmiała sie - Ze mną można porozmawiać jeszcze w trzech innych jeśli to cos pomoże - zaproponowała - Czas dla szefowej znaleźć sie musi, prawda? - uśmiechnęła sie - Chodźmy, ale na spotkanie to juz ty prowadzisz - zastrzegła
Ike się tylko uśmiechała. - O, to będzie łatwe. Muszę tylko szukać Jess i jedzenia - rzuciła ze śmiechem. Czuła się już dużo lepiej choć wciąż nieco zaspana.

Ike wprowadziła Bell na miejsce zbiórki trzymając ją pod rękę. Zamknęła za sobą drzwi i podprowadziła ją spokojnie do krzesła. Rozejrzała się wokół. Prawie wszyscy już byli. Siadła koło Belli i poprawiła warkocz, który obecnie zawadzał jej nieco. Indianka miała chwilę czasu na obserwowanie zachowania Jess. Zwierzęcy instynkt i różne przyzwyczajenia sprawiały, że odczuwała pewien dysonans. Czyżby aż tak mocno dostała dziś w głowę, że nie potrafiła rozpoznać po zachowaniu własnej przyjaciółki. Ike była skonsternowana. W końcu zebrali się wszyscy. Po słowach Jess odezwała się Indianka - A podają tam coś prócz pizzy? - spytała z uśmiechem. Pizza to nie dla niej. Za dużo przypraw...
- Podają makarony, jakieś grillowane dania, sałatki i lekkie przekąski, więc na pewno każdy coś dla siebie znajdzie. - odpowiedział szybko Jason. - Wczoraj byliśmy tam z Jessicą i knajpa naprawdę świetnie wygląda.
Odkaszlnęła zakłopotana - Wiecie... Mnie uczono planować komuś dzień z nieco większym wyprzedzeniem - zaczęła - Umówiłam sie ze swoim bratem - powiedziała, postukując lekko laską o podłogę
Adam przyglądał się to Jessice, to Jasonowi. Wyglądało na to, że co co usłyszał było prawdą. Przestał dopiero, gdy Ike się odezwała. On z pizzą też nie miał zbyt dobrych doświadczeń, choć samo danie uważał za jedno ze smaczniejszych... choć nie aż tak zdrowych jak preferowana przez niego dieta.
- A jakieś dania wegetariańskie? - spytał.
Jason najpierw się zwrócił do Adama, unosząc lekko jedną brew.
- Stary, a czy ja ci wyglądam na szefa tamtejszej kuchni? Pizzę na pewno można wybrać z samymi warzywami i serem, tak samo sałatki. A makaron z sosem grzybowym czy brokułowym jest jak najbardziej wegetariański... - westchnął. Spojrzał na Bellę. - Czyli nie dasz rady z nami wyskoczyć? W ogóle, nawet na chwilę? Taka interakcja z grupą jest bardzo ważna i potrzebna, Dzwoneczku...
Adam poczuł się osaczony. Zrobił niewyraźną minę i spojrzał na Bellę, która akurat zabrała głos. Wcześniej liczył, że pogada z Jasonem na osobności, ale zrozumiał, że najwidoczniej nadal ma mu za złe jego wpadkę ze szklaną tarczą.
Ike bardzo ucieszyła wiadomość dotycząca menu. - W razie czego jestem za. Tym bardziej, że wypadałoby w końcu coś zjeść - bąknęła przypominając sobie, że od blisko 15 godzin nic nie jadła. - Tylko jakim środkiem komunikacji? - spytała. - W razie czego mam prawo jazdy na samochód, ale nie mam samochodu - bąknęła.
- W Instytucie jest kilka aut, weźmiemy je i pojedziemy wszyscy razem. Chang zapewne nie będzie pił, ty tak samo, to będziecie nas odwozić - zaśmiała się Jessica. - Bo Jason i ja mamy zamiar co nie co oblać...
Adam spojrzał na Jessikę. Wzmianka o piciu i prowadzeniu była nad wyraz jednoznaczna.
- Podają tam alkohol. Jaki? - spytał. Adam uważał, że picie samemu to przejaw alkoholizmu, więc jakoś nigdy nie miał okazji się napić.
A chętnie spróbuje.
- Piwo i drinki, do tego masa wina z Włoch, napijemy się i przełamiemy pierwsze lody... Tak jak wczoraj - spojrzał na Jessie i uśmiechnął się do niej.
Grim, nieco nieobecny duchem na początku rozmowy, podniósł głowę. - Mogę prowadzić. I tak zapewne nie mają tam chińskich win - stwierdził, przyglądając się przez chwilę uważnie wszystkim po kolei. Coś mu nie grało z Jasonem i Jessicą... Ale jeszcze nie był pewien co.
Bella westchnęła ciężko. - Dobra, widzę, ze wszyscy już myślicie tym wyjściem, nie będę wyjątkiem. Zadzwonię do brata. - wyjęła telefon i wybrała numer. Odczekała chwile i skrzywiła się - Ed, nienawidzę twojej sekretarki. Masz głupie nagranie, to raz. Dwa - dzisiaj nic nie wyjdzie z naszego spotkania, nowi znajomi mnie wyciągają na integracyjna pizze. Uprzedzając - Nie, nie zapomniałam o rodzinie, nadal was kocham i uwielbiam. Spotkajmy sie jutro, plany mi sie zmieniły, mam wolne popołudnie. Kocham cie, do usłyszenia - schowała telefon. - Załatwione. Poświęcam sie dla was, bo będzie mi to wypominał do emerytury - uśmiechnęła sie leciutko.
- To się nazywa kochana rodzinka - wtrącił Jason, uśmiechając się rozbrajająco. - Dzięki, Dzwoneczku, nie mogło cię dzisiaj zabraknąć... na tak ważnej uroczystości - robił sobie jaja.
Adam zamyślił się na temat rodzeństwa. Wzrok wlepił w podłogę.
Ike się wyszczerzyła wesoło. - Czyli wszyscy jadą - ucieszyła się. - Może będzie okazja by porozmawiać - powiedziała do Belli chociaż ton jej głosu wyrażał pewną wątpliwość. Ike już miała nie raz okazję widzieć ile potrafiła wypić Jess.
- Taki wypad dobrze nam zrobi, zobaczycie - uśmiechnęła się Shadow. - Cóż, obawiam się, że propozycja nie obejmuje żadnego afterparty... No nie wiem, niby powinienem się wyspać, mam co robić jutro... - przerwał Alastair z uśmiechem.
- Afterparty będzie dla chętnych, w soboty gram imprezę w klubie. Jessie NA PEWNO idzie - rzucił z naciskiem, spoglądając na Shadow. - Ktoś jeszcze chętny? To zapraszam.
- No cóż, to mogłoby być coś... w takim razie może i zmienię harmonogram dnia... - odparł.
- Czyli po tej wycieczce do pizzerii chcecie jeszcze iść do klubu, tak? - zamyśliła się na chwilę. - Jak znam Jess... - zaczęła. - Ktoś będzie musiał was odwieźć do Instytutu. Jeśli jest tam... - Ike szukała słów. - Strefadlaniepalących... To mogę na was poczekać - zaofiarowała się. Wiedziała doskonale, że alkohol i prowadzenie pojazdów nie są dobrym połączeniem. Obserwacje...
- Ja też mogę na was zaczekać. A na wypadek braku strefy dla niepalących, może znajdziemy z Ike jakieś inne miejsce - dodał od siebie Grim. On też nie miał zamiaru pić, a hałaśliwe imprezy w klubach nie były w jego stylu.
- To o której? Się spotykamy... Gdzie? Pod garażem? - powiedział cicho Adam, przechodząc do jakby sedna sprawy.
- Zatem niech Chang i Ike poczekają, jeśli chcą, zawsze możemy wziąć z Jasonem taksówkę tak jak wczoraj - dziewczyna stwierdziła, wzruszając ramionami. - Rezerwację mamy na 17, więc spotkajmy się o 16.30 w garażu.
- Nie znam się na zegarku. Ani na żadnej innej formie oznaczania czasu - wyznała, poczerwieniawszy lekko.
- To ja w takim razie wezmę komórkę. Ma cyfrowy wyświetlacz - powiedziała do Belli. - Razem tam pójdziemy. Może znajdę ten garaż - mruknęła.

Kiedy wszystko zostało ustalone i niedokońca-ludzie zaczynali się rozchodzić Adam podszedł do Ike.
- Cześć - przywitał się z nią po raz drugi, dość nieśmiałym głosem. - Możemy na chwilkę zamówić? - powiedział i po chwili lekko zarumieniony się poprawił - pomówić.
- Jasne. A co się stało? - spytała Ike. Ona sobie robiła jakieś szybkie, lekkie śniadanko.
Adam rozejrzał się dookoła, aby upewnić się, że nikt ich nie podsłuchuje.
- Ja Cię przepraszam. Za to wcześniej. Że Cię zdenerwowałem - powiedział cicho.
- A kiedy ty mnie zdenerwowałeś? - spytała zdziwiona. Zrobiła sobie serek ze śmietaną i szczypiorkiem. Tym razem mogła zjeść coś normalnego...
Adam zaczerwienił się lekko. - No wtedy. Co się spotkaliśmy, przypadkiem - wybąkał.
- Wybacz. Nie pamiętam niczego takiego - powiedziała już jedząc. - Jeśli to było wczoraj wieczorem, to nie wiem co się działo. Byłam zmęczona i niewiele mi z tego wieczora zostało - dodała.
Adam wyglądał na bardzo zaskoczonego, ale zaraz potem uśmiechnął się szczerze, z tym raczej niespotykanym u niego wyrazem twarzy, wyglądał znacznie lepiej.
- Aha. To spoko - powiedział uradowany. Jeśli Ike, z jakiegoś powodu nic nie pamiętała, to sprawa o której chciał aby została między nimi, zostanie tylko w jego pamięci.

Grim na wszelki wypadek pojawił się przed garażem na pół godziny przed ustalonym terminem, żeby ułatwić innym trefienie na miejsce. Bawił się kluczykami od samochodu, czekając na zebranie się wszystkich.
Kiedy wszyscy się zebrali i wsiedli do auta, Chang ruszył ostrożnie dowożąc wszystkich na miejsce.
Ike rozejrzała się po pizzeri. Nie pachniało tu najgorzej. Jedzenie było wystarczająco dobrej jakości by Ike nie miała żadnych zastrzeżeń. Uśmiechnęła się pod nosem. Ciekawa była co można tu dobrego zamówić. Za dużo zapachów się mieszało.
Adam był bardzo zadowolony tym wypadem. Nigdy nie uczestniczył w takich spotkaniach, a teraz był częścią grupy. Lekki uśmiech nie znikał z jego przystojnej twarzy.
Grim wsunął kluczyki do wewnętrznej kieszeni czarnej, mundurowej kurtki, dopasowanej do czarnych, grubych bojówek i wojskowych trepów. Zaczekał, aż wszystkie panie usiądą, tymczasem zaś poszedł po menu dla wszystkich, a na koniec usiadł, starając się nie siedzieć za blisko Belli.
Jason korzystając z chwili, złapał kumpla za rękaw i ciągnąc go w swoją stronę, szepnął coś szybko.
Gdy do rąk Ike trafiło menu zwróciła się do Belli - Możesz czytać cudzymi oczami czy mam ci to odczytać? - spytała. Sama już sobie upatrzyła jedzonko.
- Teoretycznie mogę, dziękuję tez za troskę, ale byłabym uszczęśliwiona, gdyby nasz drogi Chang mi to przeczytał - uśmiechnęła sie - Co ty na to, kolego?
- Hmm - Jason spojrzał na Ike i Bellę, już wcześniej Indianka zachowywała się dziwnie względem niewidomej. - Czy mi się wydaje, czy łączy was jakaś mocna zażyłość, drogie panie? - wypalił z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Zażyłość? W jakim sensie? - spytała Ike odrywając spojrzenie od karty dań. Na jej twarzy odbijał się całkowity brak zrozumienia.
Alastair spojrzał na Jasona i dwie dziewczyny i tylko parsknął nieco śmiechem. To, że nie stosował takiego... humoru nie znaczyło, że za nim nie przepadał.
- Jesteś blisko Belli jak rzep na psim ogonie - zaśmiał się Jason. - Było widać już podczas obiadu.
- Jeśli mój akcent ci nie przeszkadza, Bello, mogę je odczytać - powiedział tymczasem Grim w odpowiedzi na pytanie.
Ike się zmieszała - Miałam dzisiaj mały wypadek... Dwa... Bell musiała mnie odprowadzić do Elixira - powiedziała. - Dlatego przyszłyśmy razem - powiedziała. Wciąż nie rozumiała o co chodzi.
- Twój akcent to niebiańska pieszczota moich uszu - zapewniła Changa z twarzą pokerzystki. - Brat mi opowiadał o tego typu żartach, Jasonie, ale w zasadzie... Ike ślicznie pachnie, nie mam nic przeciwko - objęła koleżankę ramieniem
- A jednak - skwitował Jason.
- Hm, dziękuję - rzuciła nieco zdezorientowana do Belli. - Ale o co chodzi? - bąknęła malującą się na twarzy całkowitą nieświadomością. Uśmiechnęła się bezradnie.
Grim zaczerwienił się zauważalnie po słowach Belli, otworzył jednak menu i przewróciwszy stronę, przebiegł po niej wzrokiem, po czym zapytał: - Skoro tak lubisz mój akcent, to może będę czytał po prostu po chińsku?
- Czytaj, Chang! Chętnie posłucham - rzucił Jason, po czym poszedł do baru i wziął drinka dla Jessici.
- Umarłabym ze szczęścia, ale... Zapewne po takim seansie zamówiłabym to, co brzmiało najładniej, a okazałoby sie to pewnie, znając moje szczęście, potrawka ze szczurzych zwieraczy, duszona w treściach żołądkowych hieny, wiec może nie będę ryzykować? Ale innym razem bardzo chętnie - oświadczyła z uśmiechem
Ike tylko westchnęła. Wzruszyła ramionami. Najwyżej później przyciśnie Jess o co im chodzi
Adam uznał, że Ike jest po prostu osobą opiekuńczą, wszak wcześniej zaopiekowała się także nim... na swój sposób. Obie dziewczyny zawitały w instytucie w tym samym czasie, a to sprzyja zawieraniu przyjaźni.
Adam przeglądał menu. Nie zastanawiał się długo.
- Ja poproszę Pizzę z pieczarkami, oliwkami i podwójnym serem; sałatkę z pomidorów i duże piwo. - powiedział, gdy kelnerka przyjmowała ich zamówienia.
- Niestety, obawiam się zupełnie szczerze, że we włoskiej restauracji nie podają takich rarytasów. Po tak cudowne dla podniebienia potrawy należałoby wybrać się do Chin, najlepiej do północnej części Kantonu - odparł Grim, teraz już spokojny. Uznał, że skoro Bella ma ochotę się z niego nabijać, to nie będzie jej przeszkadzał; denerwowanie ludzi mu nie przeszkadzało, źle się czuł jedynie gdy sprawiał, że byli równie smutni jak on. - Nawiasem mówiąc, brzmiałoby to Hualing chanwientu xiwon, na wypadek gdybyś chciała to jednak kiedyś zamówić. A skoro już mam czytać, to może posłuchajcie wszyscy, żeby łatwiej nam było wybierać?
- Dzwoneczku, nie masz się z kogo nabijać? Masz koleżankę obok siebie, a mojego kumpla zostaw w spokoju, bo zaraz sama możesz wyjść - mruknął ostrzegawczo Jason, patrząc na Bellę. - Może z mojego koloru skóry też się ponabijasz? Jestem czarny jak kawa z mlekiem, ale niektórym kobietom to chyba nie przeszkadza tak jak tobie...
Ike także złożyła zamówienie. Tym razem w pełni wegetariańskie danie. Jakieś dwa rodzaje sałatki i proste danie z makaronem. Takie, które nie powali jej nadmiarem przypraw...
Wysoka blondynka z długimi włosami musnęła policzek Adama swoją pełną, niemal wyskakującą z białej bluzki piersią, kiedy przyjmowała od niego zamówienie. - Za chwilę będzie gotowe - powiedziała z lubieżnym uśmiechem.
Adam uśmiechnął się szczerze, chwaląc się przy okazji zadbanymi ząbkami. Spoglądał na kelnerkę, odprowadzając ją wzrokiem, gdy wracała aby zająć się realizacją ich zamówień. Szczery uśmiech, od ucha do ucha, nie znikał z jego twarzy.

Zaraz potem dostał zamówione piwo i sałatkę. Na pizzę musiał chwilę zaczekać.
Gdy otrzymywał zamówienie uśmiechnął się szczerze do kelnerki i grzecznie podziękował. Nie omieszkał zauważyć, że i Ona uśmiechnęła się do niego.
- Przepraszam, zaraz wracam - powiedział Adam i poszedł do łazienki.
Jessica położyła rękę na ramieniu swojego chłopaka.
- Spokojnie... Nie chcemy się kłócić, jesteśmy drużyną, nie? - spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie cierpię nadętych szlachcianek, które uważają się za pępek świata i myślą, że wszystko im wolno, bo są z dobrego domu. Mój ojciec też jest bogaty i co? To jest X-Men, kobieto, a jakoś mi się nie przewróciło w głowie. Tutaj wszyscy są równi - mruknął.
- Próbowałam być mila - zauważyła. - Nie wiem co znaczy słowo "czarny" i nigdy nie chciałam nabijać sie z Changa. A teraz wychodzę. Dziękuje za mile spotkanie - powiedziała lodowatym tonem, wstała i wybiegła z restauracji.
- No, to jeden problem i lady mamy z głowy - odparł spokojnie Jason i nie pozwolił, by Shadow za nią poszła. - Niech idzie, wielka dama.
Ike wstała - Chang, czułeś się urażony słowami Bell? - spytała
- Moment, spokojnie - przerwał Alastair, podchodząc do Jasona. - Spróbujmy nie tracić panowania i niech nikt nikogo nie obraża... Szlag... - mruknął na końcu, widząc, że Bella wychodzi. - Zaraz wracam. - dodał, i poszedł za dziewczyną.
- Urażony? Nie. Mnie trudno urazić - wzruszył ramionami.
- Jason. Spytaj nim coś powiesz - powiedziała spokojnie. - Zaraz wrócę - powiedziała. Poszła za Alastairem i Bell.
Jessica widząc, że atmosfera gęstnieje, wzięła się za drinka. Wolała coś wypić...
Grim tymczasem, zerknąwszy jeszcze na drzwi za którymi zniknęła Bella, Ike i Alastair, pokręcił zrezygnowany głową i zamówił dla siebie dużą Cosa Nostrę, w ostatniej chwili powstrzymując się przed podwójnym czosnkiem, i szklankę soku pomarańczowego.
Korzystając z okazji, że obie panie wyszły, Jason szybko pocałował Jessicę, kładąc dziewczynie dłoń na kolanie i przesunął ją na udo.
- J. jeszcze nic nie wypiłeś, a już się do mnie dobierasz? - zapytała. - Nie radzę ci podchodzić wyżej z tą łapą, bo to będzie ostatnia rzecz, jaką zrobisz w życiu. Jesteśmy w knajpie, jakbyś nie zauważył, kochanie - skrzywiła się.
- I co, że w knajpie? Niech każdy widzi, jaką mam wspaniałą kobietę. - uśmiechnął się od ucha do ucha, a następnie przeniósł wzrok na Alastaira, który właśnie wrócił. - Al, stary, chyba trochę cię Shaman poturbował, nie? Jaką ty w ogóle masz moc, ziom?
- No właśnie, jesteśmy tutaj, żeby się lepiej poznać... – Jessica zamarła na chwilę, złapała dłoń Jasona i odłożyła na blat stołu. - Ale nie tak! Mamy się poznać od strony mocy i umiejętności. J. skocz mi zamówić Pepperoni, ok?
Alastair wrócił zrezygnowany. Popatrzył pytająco na Changa i zajął jedno z wolnych miejsc, gdy Jason zadął pytanie.
- Nic mi nie jest, a przynajmniej nie poczułem. W sumie... zgłosiłem się do Elixira, ale nie poczekałem na pomoc. Nie stało się nic straszniejszego, niż Tobie, przyjacielu - z charakterystycznym akcentem odpowiedział na jedno z pytań, zamierzając zbyć drugie w subtelny sposób.
Grim sączył powoli sok pomarańczowy, nie przejmując się spojrzeniem Alastaira. W zasadzie Bella mimo wszystko dość skutecznie zepsuła mu humor swoim popisem.
- To znaczy... ja... nie umiem niczego spektakularnego - odpowiedział lakonicznie Al, wyobrażając sobie, jak Jason wykorzysta jego moc do kreowania niewybrednych żartów. Sam potrafił na poczekaniu stworzyć nienajgorsze.
- Ej, stary, co jest? - szturchnął Changa w bok. - Wszystko gra? Wiedziałem, że tamta paniusia zepsuje ci humor... - pociągnął spory łyk piwa i przywołał kelnerkę, by zamówić coś dla siebie i Jessici.
- Nic spektakularnego? To znaczy? Wiesz, żeby lepiej was rozstawiać i wykorzystywać, muszę was lepiej poznać – rzuciła Jess, a Jason parsknął śmiechem na "wykorzystywać" i "poznać".
Szturchnięty Grim pokręcił głową. - Nic mi nie jest, spokojnie. Zgłodniałem po prostu - odpowiedział, zerkając za ladę, na jakim etapie jest jego pizza.
- Przestań mi ściemniać, przecież nie znamy się od dzisiaj. Wiem, kiedy coś ci leży na sercu, stary - wtrącił, niemal wchodząc w słowo Shadow. - I to bynajmniej nie zapotrzebowanie twojego żołądka na pizzę... Nie przejmuj się, masz nas. Panienki takie są. Na szczęście nie wszystkie - klepnął kumpla w ramię.
- Po prostu nie lubię psuć innym humoru - stwierdził. - A Bella wydaje się... Bardzo niezadowolona z kontaktów ze mną.
- No dobrze... – zaczął Alastair, stwierdzając, że bezczelność może go wyratować z sytuacji. Spojrzał tajemniczo na Jasona, rozmyślając i gładząc przez moment brodę. Zachowywał zdrowy dystans do plotek, wierzył, że może ktoś robi sobie tutaj żarty, nie znał Jessici, ale znał Jasona... i chętnie sam coś sobą zaprezentuje. Nachylił się bliżej Jess z tajemniczym uśmiechem.
- Po prostu, ze względu na budowę układu nerwowego bardzo szybko reaguję, niemal nie posiadam zmysłu dotyku i mogę kontrolować każdy... jeden... mięsień ciała.
- Ona się wydaje niezadowolona z kontaktów z wszystkimi – prychnął Ghetto. - Olać paniusię, przywyknie do życia w Instytucie, to od razu zrobi się milsza. A teraz przestań się dołować, mamy miły wieczór. Zamówię ci piwo z wkładką na poprawę nastroju - uśmiechnął się.
- Każdy jeden mięsień? – zapytała Jessica i widać było, że od razu to sobie z czymś skojarzyła, gdyż zarumieniła się lekko.
Prowadzę, stary, zapomniałeś? - Grim pokręcił głową. - Zresztą, kto by tam pił te wasze amerykańskie sikacze - prychnął, odbierając od kelnerki zamówioną pizzę.
- Jakie sikacze? A idź ty - zaśmiał się Jason. - No dobra, jutro do ciebie wpadnę. Pogadamy i się napijemy, pasuje?
- Tak... każdy - odpowiedział ściszonym głosem Al wciąż z uśmiechem i wrócił do wyprostowanej pozycji na krześle. - Tak gwoli twojej kompletnej wiedzy o moich... zdolnościach - przerwał i zwrócił się do kelnerki obsługującej Grima - Chciałbym zamówić Penne al Pesto i małe piwo, dziękuję.
Jason zerknął w stronę szepczącego Szkota i zauważył rumieniec na twarzy swojej dziewczyny. Posłał chłopakowi chłodne spojrzenie, po czym objął Jess ramieniem.
- Niektóre bazy są nie do zdobycia, stary - uśmiechnął się do niego szyderczo.
- Wyciągnę coś z moich zapasów na tę okazję - stwierdził Grim i zaczął wcinać pizzę.
- Nie, proszę, naprawdę, sądziłem, że akurat ty docenisz piękną grę, przyjacielu - nie spuścił z tonu coraz bardziej bezczelny Alastair odbierając piwo i popijając.
- Chłopaki, luz - wtrąciła się Jessica. - Gdzie dziewczyny? Czy mam być jedyną samicą w naszym stadzie?
- Piękną grę? - zapytał. - O czym my tu mówimy? Powinieneś się uczyć od mistrza, ziom - uśmiechnął się zawadiacko i spojrzał w stronę drzwi. - Mają czas dla siebie - wzruszył ramionami.
Ike otworzyła drzwi przed Bellą. Weszła tuż za nią.
- O wilku mowa - uśmiechnęła się Jessie na widok koleżanek.
Bella pewnym krokiem podeszła do stolika i stanęła przy nim. - Przepraszam, Chang – zaczęła. - Nie rozumiem za co, ale przepraszam. Dwadzieścia lat nie wychodziłam z domu. Styczność miałam tylko z piątka osób, w tym dwójce za te spotkania płacili, bo byli moimi nauczycielami. Jedyna osoba w wieku podobnym do mojego był mój brat, z którym zawsze tak rozmawiałam. Chciałam być mila. Nie wiedziałam, ze kogoś może to urazić. Wybacz mi.
Grim wstał, bo nie przywykł rozmawiać ze stojącą kobietą, samemu siedząc. - Nic się nie stało, Bella. Siadaj, zjedz coś; okazuje się zresztą, że mają tu menu w alfabecie Braile'a - podał jej wziętą wcześniej z lady kartę dań - nie będziesz potrzebowała niczyjej pomocy. Wydaje się, że wolisz robić rzeczy sama.
- Aż się łezka w oku kręci, normalnie się wzruszyłem. - rzucił teatralnie Jason. - Więc może pogadamy o naszych mocach? I nie będziemy odstawiać takiej szopki?
- Prosząc cie o przeczytanie mi tego, chciałam cie przeprosić za wcześniejsze zachowanie. Racja, czasem potrzebuje pomocy. Ale czasem za mnie myśli moje nienormalne ciało, a po walce byłam nabuzowana agresja i adrenalina. Dlatego tak wyszło - dopowiedziała jeszcze, idealnie ignorując Jasona i siadając na swoim miejscu
- Prawie wszyscy tak się czują po walce - dodał jeszcze Grim - a ja po prostu nie lubię czytać na głos, a ty nie mogłaś o tym wiedzieć.
- Skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, przejdźmy do sedna. Chcę was lepiej poznać, inaczej nie będę mogła dobrze dowodzić grupą. A nie chcę, by znów zdarzyło się tak, jak wczoraj. Zwłaszcza, jak dojdzie do walki z silniejszym przeciwnikiem... - rzuciła Shadow.
Ike nagle się pacnęła w czoło - A właśnie, Chang. Odnośnie twojego pytania. W ogóle o tym zapomniałam przez zamieszanie. Jasne, zgadzam się tylko powiesz co mam robić - powiedziała. - No i pokażesz mi co już masz - powiedziała z uśmiechem. Wróciła do swojej sałatki.
Jason spojrzał znacząco na Grima, po czym posłał mu szeroki uśmiech. Już rozumiał, co przyjaciel miał na myśli.
Bella milczała chwile. - W moim przypadku to... No cóż. Jestem telepatka, co wiecie, ale niezbyt silna. Odziedziczyłam te zdolność, nie sadze by kiedykolwiek była silniejsza. Moje pozostałe zmysły - słuch, dotyk, smak, węch, są bardzo rozwinięte. No i... Jestem szybka, co tez pewnie zauważyliście. Silna, nie wiem jaki jest mój górny limit, ale bez problemu podnoszę jednocześnie matkę i brata. I wytrzymała. Ogólnie, mój organizm ma podwyższone atrybuty fizyczne. Pod opaska skrywam cos jeszcze, co pewnie jest związane z tym wszystkim, ale po pierwsze nie jest to widok do oglądania przy jedzeniu, a po drugie ani sie nie przyda w walce, ani nie zaszkodzi. Po prostu... Dziwnie wyglądam. Tyle - odetchnęła z ulga.
- Jak dla mnie wyglądasz całkiem normalnie, Dzwoneczku - odezwał się Jason. - Tylko powinnaś mniej zadzierać nosa - pokazał jej język.
- Przepraszam - dodała skruszona - To nie jest przejaw mojej zlej woli. Tylko... Nie wiem jak sie powinno zachowywać. Moi rodzice wychowali mnie najlepiej jak potrafili, ale nie mogli mnie przygotować na wszystko. A wyglądam normalnie, bo nie zdejmuje tego z oczu - uśmiechnęła się nieśmiało.
- Nie pozwalali mi. Bali się. Wiedzieli, ze jestem kim jestem. Ciągle czekali, aż cos w mojej okolicy zacznie wybuchać i chcieli by miało to miejsce w domu. Zresztą nie chcieli by ktoś zobaczył moje oczy.. Być może - uśmiechnęła się. - Ale w razie potrzeby zwróć mi uwagę jakoś mniej agresywnie - poprosiła jeszcze.
- Oczywiście, chętnie pokażę ci to co mam - kiwnął głową Grim w odpowiedzi na słowa Ike. - A twoje zadanie nie powinno być zbyt trudne, to raczej ja się zajmę robieniem... - dodał jeszcze.
Ike skinęła głową z uśmiechem. Potem zdecydowała się odpowiedzieć na pytanie Jessici dotyczące mocy. - Umiem korzystać ze zdolności zwierząt. Wzrok sokoła, skrzydła orła, węch niedźwiedzia. Szybkość poruszania się geparda, albo szybkość ataku żmii... Póki co mam jeszcze poważne kłopoty z łączeniem zdolności. Szczerze mówiąc wyszło tylko raz i kiepsko się skończyło - powiedziała szczerze.
- No cóż. Moje zdolności. - zaczął Adam. Kilka osób przyglądało mu się, więc przełknął ślinę i wpatrując się w blat stołu kontynuował wypowiedź. - Ja kontroluje szkło. Potrafię je zmieniać. Jego kształt, kolor i gęstość. - powiedział cicho. - W sytuacji... bojowej, mogę ciskać i sterować szklanymi odłamkami, kulkami lub innymi takimi tymi. Rzeczami ze szkła. - rzekł i upił łyk piwa. Wziął głębszy oddech. - Mogę też stworzyć i kontrolować ochronną kuloodporną szybę. - dodał cicho. Z tym ostatnim ostatnio mu jakoś nie wyszło.
- Ja potrafię manipulować kośćmi. Niestety, tylko własnymi, ale to już sporo. Zmieniać ich wytrzymałość, kształt i w pewnym stopniu również... Wielkość - stwierdził, akcentując ostatnie słowo wystawieniem sporego, kościanego szponu z dłoni. Schował go po chwili - potrafię też poskładać swoje kości, kiedy zostaną połamane.
- Żeby nie odstawać za bardzo od naszej grupy, dodam od siebie tylko, że doskonale kontroluję mięśnie... - zaczął Alastair, popijając dawno już otrzymane piwo - co, jak już z niektórymi się podzieliłem, wynika z układu nerwowego. Reaguję szybko, myślę szybko, nudzę się szybko, ledwie czuję dotyk... I tyle, nic spektakularnego, bez fajerwerków. - stwierdził, wzdychając przez porównanie siebie w myślach z innymi zgromadzonymi.
- Mnie przepełnia energia kosmiczna. - zaczął Jason. - Co oznacza, że praktycznie się nie męczę, nie sypiam za dużo, potrafię strzelać plazmą z rąk i tworzyć tarcze energetyczne, które mogą mnie ochronić przed kulami i mniejszymi wybuchami. Takie perperuum mobile. - uśmiechnął się krzywo.
- Adam, chodź na chwilę, chciałem zamienić z tobą parę zdań - stwierdził Grim, spoglądając na siedzącego z ponurą miną kolegę.
Adam pokiwał głową, upił łyk piwa i zaciekawiony odszedł z kolegą na bok.
- To może teraz ja powiem o swoich mocach? – zaproponowała Jess. - Zmieniam swoje ciało w dym, potem mogę zmieniać jego stan skupienia w ciecz bądź ciało stałe. Do tego tworzę i kontroluję dym, mogę przy jego pomocy podnosić jakieś lekkie przedmioty, otaczać je i zgniatać... takie mało przydatne bajery. Co jeszcze? - zamyśliła się. - To chyba wszystko z tych ważniejszych rzeczy. Może teraz Ike się wypowie? Potem Chang i Adam.
Po dłuższej chwili Grim i Adam wrócili do stolika, siadając każdy przy swojej pizzy.
- Męska rozmowa? - zapytała Jessica, zerkając na Changa.
- Chyba wypowiedzieli sie juz wszyscy obecni na temat swoich mocy? - zapytala cicho, nadal zapoznajac sie z menu, bez wiekszego przekonania - Ale jednej osoby tu brakuje. Petera. Wiem, ze powinien sam sie przedstawic, ale moze warto teraz o nim chociazby napomknac?
- W kwestii bicia - odpowiedział Chińczyk.
- Bicia? - zdziwiła się Shadow. - No nieważne. Ja mogę powiedzieć o Peterze, bo kiedyś był pod moją "opieką", gdy stawiał swoje pierwsze kroki w Instytucie. To telepata i telekinetyk, nie tak potężny jak Emma czy Jean Grey, ale naprawdę nieźle sobie radzi z przemieszczaniem przedmiotów i tworzeniem baniek ochronnych. Stąd mój błąd w czasie walki z sówką, niepotrzebnie założyłam, że Bella jest tak samo uzdolniona i silna jak Peter - Jessie wyjaśniła i wzruszyła ramionami.
Adam uśmiechnął się lekko. - Dzięki. - powiedział.
- Tak właściwie... Co dokładnie oznacza słowo telepata i telekinetyk - wypaliła nagle Ike. - Zawsze mi się mylą - mruknęła.
- Telepata czyta w myślach, przekazuje myśli, może czasami namieszać w głowie. Emma i Bella są telepatkami, mogą się porozumiewać bez słów i patrzeć czyimiś oczami. Telekinetyk porusza przedmiotami bez dotykania ich, tworzy pole kinetyczne mogące obronić przed atakiem lub upadkiem. To tak ogólnie - odezwał się Jason.
Ike rozważyła odpowiedź Jasona. - Dziękuję - mruknęła. - Rozumiem - skinęła głową. Wróciła do makaronu i sałatki.
Wszyscy przez moment milczeli, więc po chwili Adam postanowił zabrać głos.
- Czy będziemy opracowywać jakąś strategię? - rzekł niewyraźnie. - Znaczy się teraz. Jak już wiemy, kto co umie - dodał cicho.
- Zaraz, zaraz, chyba przyszliśmy tutaj się lepiej poznać! - uniósł dłonie w obronnych geście Alastair, choć wciąż z łagodnym uśmiechem nie zamierzając urazić pomysłodawcy. - Taktyka chyba może stać się częścią wspólnych treningów... Nie żebym planował oponować jeżeli jednak pomysł uzyskałby większościowe poparcie... Ale mimo wszystko.
- Popieram Alastaira - odezwała się Ike, która akurat w tej chwili miała małą przerwę w jedzeniu.
- Z taktyki i strategii mam zajęcia z Cyckiem – mruknęła Jess - i wierz mi, że nie chcesz się z nim uczyć dwóch godzin sam na sam. Tak czy inaczej dodatkowe treningi w Danger Roomie nam się przydadzą i będę o tym rozmawiać z szefem jutro rano. Musimy się nauczyć, jak uzupełniać się nawzajem i wspomagać.
Ike nagle w odpowiedzi na słowa Jess parsknęła śmiechem. Udało jej się zakryć usta nim zrobiło się za głośno.
- Z... kim...? - zapytał z niedowierzaniem w oczach Alastair.
Adam spojrzał na Jessikę dziwnie zmieszany.
- C... Cyclops - odparła Ike w przerwie między jednym napadem śmiechu a drugim.
Adam zmarszczył brwi, ale zaraz po chwili zrozumiał o co chodziło i wyraz jego twarzy zdradził tę informację. Chłopak upił nieco piwa.
- Pan... Scott... no tak... wyborne, naprawdę – skomentował Alastair, z trudem i tylko dzięki swym zdolnościom nie parskając przy popijaniu alkoholu.
- Cycek, tak mówię na Scotta, choć bardziej do niego pasuje Cipek - skomentowała Jessica, uśmiechając się szeroko.
- Nie, proszę – przerwał Al, udając zniesmaczenie. - Czy nie możemy chociaż przez chwilę udawać grupy, kulturalnych, ułożonych, dystyngowanych młodych ludzi?
- Możemy, ale to nie moja wina, że Emma ma jaja większe od Scotta... Nie uważacie, że zachowuje się jak ciota? - zapytała, szczerze zainteresowana tym tematem. Ike cały czas trzęsła się ze śmiechu.
- Jess - bąknęła wreszcie Ike kręcąc głową i wciąż się śmiejąc. - Daj mi odetchnąć - dodała, gdy złapała oddech.
- No doooobra - odparła dziewczyna i machnęła ręką.
Dyskusja przybrała nieco dziwne tematy, Adam nie zwykł obgadywać nauczycieli. Właściwie to nie był przyzwyczajony do obgadywania kogokolwiek. Siedział w miarę spokojnie, ale obawiał się sięgnąć po piwo, bo właściwie w każdej chwili mógłby się nim zachłysnąć.
Indianka uspokoiła się w końcu i otarła łzę spływającą po policzku. - Jess, a kiedy nam zrobisz wycieczkę po Instytucie? - spytała z uśmiechem.
- Jutro? - zaproponowała. - Pogadam z szefem, a potem się przejdziemy i powiem wam, co mi odpowiedział. Jedna godzina wykładów na pewno nikogo nie zbawi, a dodatkowy trening nam się naprawdę przyda. Trzeba się zgrać... Ech, jeszcze raz przepraszam za ostatnią akcję - skrzywiła się lekko.
- Debiuty bywają trudne. Pamiętasz mój pierwszy dzień w Nowym Yorku? - spytała.
Jessica zaśmiała się na wspomnienie tego dnia. - Tak, chciałaś mnie ratować i łaziłaś po mieście z mapą, trzymając ją odwrotnie... - skomentowała.
Ike spiekła raka. Kaszlnęła - Mapy miast wyglądają inaczej niż mapy dziczy - mruknęła.
- Ale zawsze mi się wydawało że jednak czcionka którą jest wydrukowana legenda wygląda zawsze podobnie? - Grim uniósł jedną brew.
- Nie ma to jak Tarzan na Manhattanie - uśmiechnął się szeroko Ghetto. - A może ty Jane jesteś, Ike? - widać było, że to co mówi, sprawia mu radość.
- Wybacz. Nie znam ani Tarzana ani Jane - powiedziała z przekonaniem nieświadoma o czym mówi Indianka.
- No nie wiedziałem, że nie znasz członków rodzin... - zakrztusił się, gdy Jessica szturchnęła go łokciem w bok. - No co? Chciałem ją tylko uświadomić, gdzie ma wujka - obruszył się. - A tak na serio to Tarzan jest kultową postacią, przeżył w dżungli przy pomocy nożyka i małpy, to się nazywa TWARDZIEL!
- Zostawcie ją. Może nie miała tego. W szkole i poza nią. - Adam nie przepadał jak się z kogoś nabijano, nawet jeśli tym kimś nie był akurat on.
- Ja też, chciałem Was przeprosić, za wczoraj. Za dużo wziąłem, na raz. - powiedział niezbyt głośno i choć mówił do wszystkich to spoglądał na Jessikę. Pamiętał, że to w nią trafiły jego szklane kulki.
- Mam tylko babcię - wzruszyła ramionami dziewczyna. - Nie wiem czy mój ojciec miał brata. Wśród Irokezów dzieci należą do klanu matki, więc rodziny ojca nigdy nie poznałam - dodała. Potem się uśmiechnęła szeroko - Potrzebował nożyka? A po co mu małpa? Słaby jest ten Tarzan jeśli nie umie sobie poradzić bez zapasu własnej żywności - powiedziała.
- Przestańcie się wreszcie przepraszać.... co to, jakieś Kółko Różańcowe? - mruknął Jason. Po chwili spojrzał na Indiankę. - Ike, a wiesz kim był Rasputin? - na jego twarzy wykwitł chytry uśmiech.
- Grigorij Jefimowicz Rasputin? - spytała. Nie wiedziała czy o tego gościa chodzi czy o kogoś innego.
- Widzę, że to wyjątkowo bliska twoim ideałom postać historyczna. – wtrącił Alastair, kierując wypowiedź do Jasona i słysząc odpowiedź Ike.
- Jednak wiesz - westchnął niepocieszony. - Jednak nie jesteś taka nienaczasie, jak udajesz - puścił jej oczko. - Ktoś reflektuje na piwo bądź coś mocniejszego? Jessie? Ja się muszę napić i to porządnie.
Po słowach Jasona Adam spojrzał na swój talerz i zajął się dokończeniem swojej pizzy.
- Dla mnie dwa wściekłe psy, J. - rzuciła Jessie z dziwnym błyskiem w oku. - Potem może zaprosimy Gladiatora do stołu?
- Jason, historię znam. Tym bardziej, że mamy rok 2010, a Rasputin zmarł w 1916 - powiedziała.
- Robi się, Jazz. - rzucił uradowany i gestem dłoni przywołał rudą kelnerkę do stołu. Zamówił co trzeba, nie zapomniał wspomnieć o Maximusie. - Liczę, że znowu wypijesz tyle, ile ostatnio, Kochanie. - obdarował ją szerokim uśmiechem. - Wtedy noc jest nasza. - poruszał seksownie brwiami.
- Mam nadzieję, że do trzeciej w nocy skończycie - mruknęła Ike. Miała taką szczerą nadzieję. W przeciwnym razie Jess na pewno nie wstanie rano.
- A ja poproszę jeszcze jedno piwo. - powiedział Adam z szerokim uśmiechem, skierowanym do uroczej kelnerki. Kiedy odchodziła, aby przynieść zamówienie odprowadził ją wzrokiem.
- Skończymy przed świtem, to na pewno. A jakby coś, to twoje ziółka na kaca mi się przydadzą, więc bądź w pogotowiu - rzuciła do Ike. - To rozkaz! - Jessica zaśmiała się i sięgnęła po kieliszek ze wściekłym psem. - Zdrówko.
- Masz jakieś ziółka na kaca, Ike? - zapytał Jason. - Chyba cię będę musiał odwiedzić, kobieto, przydadzą mi się na pewno. - uśmiechnął się szeroko.
Ike spojrzała na niego wymownie - Naucz się pilnować swojego języka i nie przesadzaj z tymi paskudztwami, a zawsze możesz liczyć na pomoc... Mawiają, że wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem - mruknęła.
- Żaden normalny człowiek nie wytrzyma ze mną jeśli chodzi o picie alkoholu. Wiesz, kosmos. - uśmiechnął się Jason. - Wyobraź sobie ile ja muszę wypić, żeby być na kacu i wtedy mów, że coś jest dla ludzi, Skarbie. - upił łyk piwa i spojrzał na Indiankę. Widać było, że dobrze się bawił.
- A mimo to wiesz co to jest kac - powiedziała krótko i filozoficznie Ike. Rozwinięcie nasuwało się samo. Dziewczyna tylko westchnęła.
- Kiedyś Jason nie miał swoich mocy, jak każdy z nas - zauważyła Jessica. - Ja też piłam, jak byłam młodsza - pokazała koleżance język.
Ike się tylko zaśmiała. Jess ją pobiła na słowa.
- Słuchaj przyjaciółki, dobrze prawi - Jason skinął głową swej kobiecie. - Polać jej! - wziął butelkę Maximusa, odkręcił i nalał kolejkę. - Kto pije? - zapytał.
Alastair lekkim ruchem posłał szklankę po blacie w stronę Jasona z wyzwaniem wypisanym na twarzy.
- Nie potrząsaj tym tak, bo zapach roznosi się w powietrzu - jęknęła Ike osłaniając nos.
Ghettoblasta uśmiechnął się szeroko, po czym polał kolejkę chętnym. Miał zamiar się zmierzyć ze Szkotem.
Wiedział, że ci ludzie zwykle nie mają miękkiej głowy... do takich poważnych spraw.
Adamowi nie przeszkadzało, że nie ma naczynia na mocny trunek, które zresztą zawsze mógł sobie zrobić. Obecnie piwo mu wystarczyło i nawet zaczynało już na niego działać.
Ike dość wyraźnie odsunęła się od tej części X-men, którzy zaczęli pachnieć alkoholem. - Tu nie trzeba nawet moich zdolności - poskarżyła się pod nosem. Zapach alkoholu mało nie wywołał u niej kichnięcia.
- Jason, o której zaczyna się to twoje afterparty?
- Gram od 22, a co, ziom? Ktoś chce iść? Jessie, mam nadzieję, że ty się w końcu wybierzesz zobaczyć, jak twój facet rusza tłumem? - zapytał, zerkając na biust, a potem w oczy Shadow.
- Żebyś się nie spóźnił - odpowiedział Chińczyk, pokazując Jasonowi zegarek.
Adam spokojnie popijał piwo, słuchając tego o czym gaworzą pozostali.
- No mamy jeszcze spokojnie z... godzinkę - bąknął Ghetto, patrząc się z wyrzutem na Grima. - To co? Jedziecie do Instytutu, czy ze mną na afterparty? - zapytał.
- Wiem - wzruszył ramionami Chang. - A ty wiesz ile przez godzinę można wypić? Jakby co, ja mogę prowadzić. Jakby ktoś chciał wrócić do Instytutu, to mogę was odwieźć a potem wrócić po tych co zostaną na afterparty.
- O ile nie umiesz usunąć alkoholu z krwi, to bez względu na siły kosmiczne, ktoś musi was odwieźć. Także ja idę. Sami nie wiecie, o której chcecie skończyć, więc jazda w te i we wte na umówioną godzinę nie wchodzi w grę - mruknęła.

Chang odwiózł niechętnych imprezowaniu do Instytutu, Ike zaś wraz z Jasonem, Jessicą i Adamem poszła do klubu. Pośpiesznie jednak opuściła lokal z miną jakby dostała obuchem po głowie, gdy tylko rozległy się pierwsze dźwięki muzyki. Gdy Chińczyk wrócił z samochodem chętnie się przysiadła zajmując siedzenie dla pasażera by spędzić czas na rozmowie. Jess, Jason i Adam w końcu opuścili hałaśliwy przybytek. Stan w jakim znaleźli się Jess i Adam utwierdził Ike w przekonaniu, że lepiej nastawić zioła jeszcze tej nocy...
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Evandril »

Jess & Jason

Obrazek

Pojechali do klubu o dźwięcznej nazwie „Red Lights Night” – od razu przypadła ona do gustu mutantce. Ghetto wyjaśnił jej, że prowadzi w radiu taką nocną audycję i klub płaci mu niemałą kasę za reklamę. Gdy dojechali na miejsce, parkiet powoli się zapełniał, rozgrzewkowy set grał niejaki DJ Khrysis, ale widać było, że ludzie czekają na atrakcję wieczoru. Idąc przez salę, minęli zaciszne sofy i stoliki, przy których zapewne niedługo zbiorą się niezłe tłumy.
Obrazek - Gdzie usiądziemy? – zapytała Shadow.
- Ty siadaj gdzie chcesz, ja już muszę wskoczyć za konsoletę – odpowiedział jej czarnoskóry chłopak. Wskazał stolik najbliżej podwyższenia, który znajdował się jakieś 40 metrów od niego. – Widzisz, nie możesz usiąść obok mnie, bo tu jest parkiet. W ciągu godziny będą tu jakieś dwie setki tańczących ludzi – uśmiechnął się szeroko, a Jessie jedynie pokiwała głową.
- To widzimy się, jak skończysz – skwitowała.
- Zawsze możesz wejść za konsoletę i posiedzieć ze mną – zasugerował.
- Zobaczymy.

Rozstali się, a w ciągu pół godziny do klubu przybyła masa ludzi w różnym wieku. Jason w tym czasie zdążył już rozkręcić gości na parkiecie serwując największe hity Aaliyah, Usher’a, Dru Hill, Rick Ross’a i wielu innych wykonawców. Chłopak z reguły grywał nieco inny rodzaj muzyki na takich imprezach, koncentrując się bardziej na R’n’B, G-Funku i Miami Bass. Efekt zawsze był piorunujący – parkiet pękał w szwach, a właściciel klubu był chyba bardziej zadowolony, niż stojący za gramofonami Jason. Czuć było gorącą atmosferę, zwłaszcza gdy podpite już nieco kobiety pozbywały się górnej warstwy ubrań koncentrując się na intymnym tańcu z partnerami w rytm pobudzającej do namiętności muzyki.
Obrazek Po niemal dwóch godzinach fantastycznej imprezy, Ghetto dostrzegł, że do Jessici „przylepiło” się dwóch podpitych, młodych kolesi, którzy próbowali ściągnąć z niej kurtkę. Nie chcąc, żeby koleżanka zdemolowała klub, Jason skinął głową na Steve’a – ochroniarza przypominającego posturą Juggernauta i zeskoczył ze sceny, zmierzając wraz z nim w stronę Jess. Zanim tam jednak dotarł, Shadow już zdążyła rozbić jednemu nos, a drugiemu wykręcić rękę do tyłu. Ghetto nie musiał się nawet odzywać, gdyż Steve znał się na swojej robocie.
- Zachciało wam się zadzierać z kobietą, łachudry? – wypalił z angielskim akcentem, po czym chwycił obu mężczyzn za ręce i wyprowadził z klubu.
- Może posiedzisz ze mną za konsoletą? – zapytał.
- Chyba tak zrobię, coś ostatnio dużo cipkowatych kolesi się wokół mnie kręci. – uśmiechnęła się krzywo.
- Jak ci się podoba impreza? – Jason chwycił ją za dłoń i poprowadził przez tłum w stronę podwyższenia.
- Bywałam już na lepszych, ale to chyba kwestia towarzystwa i zbyt małej ilości drinków.
- Coś sugerujesz?
- Tak, że mógłbyś mi postawić drinka.
- Robi się! – Jason uśmiechnął się w swoim stylu, a gdy był już za swoim sprzętem, szepnął coś do ucha ochroniarzowi, który przekazał zamówienie kelnerce. Po chwili zgrabna blondynka przyniosła cztery duże drinki. Kobieta spojrzała na lekko zielone zabarwienie alkoholu.
- Co to?
- Nazywają go Pluto. – powiedział Jason, przechodząc gładko między piosenkami. – Wódka, likier, takie tam sprawy. Uważaj, bo kopie równo!
- Przecież ma kopać. Jakby nie miało, to bym kupiła sobie soczek.
- I taką najbardziej cię lubię, Jess. – rzucił Ghetto, opróżniając całą szklankę przy pierwszym podejściu. – To powinien być short, ale kazałem zrobić większe.
- Jesteś w pracy, nie powinieneś chyba pić?
- Właśnie za to kocham tę pracę… że MOGĘ pić! – uśmiechnął się szeroko.

Jessica spróbowała zamówionego przez chłopaka specyfiku – miał naprawdę ciekawy smak i dopiero po trzecim zorientowała się, że zaczyna jej już nieźle szumieć w głowie, a alkohol gładko płynąć w żyłach przyjemnie rozgrzewając. W końcu sama z siebie pozbyła się swojej kurtki, a gdy Jason skończył grać, oboje wskoczyli na parkiet by poszaleć w rytm muzyki serwowanej przez kolejnego DJ-a. Oczywiście towarzyszył im Pluto, który bardzo posmakował dziewczynie. Rozmawiali, śmiali się i tańczyli niemal do czwartej rano, a ledwo trzymającą się na nogach Jessicę Ghetto musiał siłą wyprowadzać z klubu, bo nadal chciała się bawić. I nie pomagało tłumaczenie, że Chang i Ike czekają już od sześciu godzin.

Chwilę trwało, nim Jason „zapakował” koleżankę do Range Rover’a i mogli ruszyć do domu. Uśmiech natomiast nie schodził z ust Jess, która opowiadała przez pierwsze minuty jak świetnie się bawiła. Potem, już chyba baaardzo zmęczona, głowę położyła na kolanach Jasona, a nogi wyciągnęła na kolanach Adama. Nim obaj mężczyźni cokolwiek odpowiedzieli na to, spokojny, wyrównany oddech oznajmił im, że Jess właśnie skończyła imprezę.

* * *

Powrót do Instytutu odbył się w dość głośnych warunkach, gdyż obudzona Jess postanowiła zaprezentować śpiącej Akademii swoje warunki wokalne, przewracając przy okazji kilka doniczek w holu i zrzucając dwa obrazy ze ściany. Ike i Chang chcieli pomóc Jasonowi, jednak ten stwierdził, że sobie poradzi. Uciszając ją jak tylko mógł, przetransportował dziewczynę do jej pokoju. Gdy zdjął z niej kurtkę, którą sama kilka minut wcześniej założyła, blondynka zaczęła go namiętnie całować z zamkniętymi oczami.
- Zostaniesz, prawda? – zapytała.
- Jeśli tylko chcesz. – szepnął Jason ściągając bluzę.
Przejechała dłonią po twarzy chłopaka.
- Nie lubię, jak się golisz, Remy… - rzuciła już prawie nieprzytomna.
Jason zmarszczył brwi i przestał ją całować. Niemal spała w jego ramionach, więc położył ją na łóżku i przykrył kołdrą.
- Ale wrócisz zaraz do mnie, prawda, Rem… - nie dokończyła, gdy sen otulił ją swym ciepłem.
Ghettoblasta popatrzył jeszcze chwilę z kamiennym wyrazem twarzy na śpiącą Shadow, po czym odwrócił się i wyszedł zamykając cicho drzwi.

* * *

Niedzielne południe nie należało do najprzyjemniejszych. Jessica obudziła się przed 12 z ogromnym bólem głowy, w dodatku suszyło ją tak, jakby ostatni tydzień spędziła na Saharze. Gdy tylko doprowadziła się do jako takiego stanu, zjadła lekkie śniadanie i wypiła niemal cały dzbanek soku pomarańczowego, udała się do Magneto, by porozmawiać z nim na temat tego, co ustalili z innymi podczas kolacji w pizzerii. O dziwo, nigdzie nie natrafiła na Jasona, co trochę ją zaskoczyło. Gdyby nie wiedziała, że chłopak się błyskawicznie regeneruje, pomyślałaby, że jeszcze śpi po imprezie. Idąc do gabinetu dyrektora uśmiechała się do siebie i nuciła coś pod nosem. Nie dość, że miała fajny wieczór w towarzystwie przyjaciół, miłą noc w klubie Jasona, to na dodatek świetny sen z Remy’m w roli głównej. Pamiętała, że przyszedł do niej do pokoju i całowali się namiętnie – to było takie realistyczne!



Jason

Remy? A więc to o nim myśli cały czas i to jego chce, pomyślał Ghetto zmierzając do swojego pokoju. Różne scenariusze przelatywały mu przez głowę, tak samo jak i różne emocje i uczucia. Nie da się ukryć, że to był cios, który bolał bardziej, niźli by dostał od niej po gębie. Dobrze chociaż, że byli sam na sam i nikt tego nie słyszał, bo w przeciwnym razie w szkole już byłby spalony – całuje się z jednym, a wymawia imię drugiego… Takie rzeczy jak widać nie zdarzały się tylko w „Modzie na sukces”. Przypomniał sobie jej tatuaż na przedramieniu – „I Miss You”; teraz wiedział, czego jej tak naprawdę brakuje. Czuł się dziwnie z tym wszystkim, ale póki co, chciał zostawić bieg wydarzeń czasowi, w końcu to on pokaże, na czym stoi. Nie zamierzał jednak podchodzić już do tej znajomości tak jak do tej pory… Skoro zasady gry uległy zmianie, gracz też musi zmienić swoje nastawienie.

Zbiegł po schodach i nie robiąc wiele hałasu skrył się w swoim pokoju. Szybko zdjął z siebie przepocone ubranie, na szybki prysznic nie miał jednak ochoty, zrobi to rano. Położył się od razu do łóżka, próbując zasnąć, jednak dziś przychodziło to z dodatkową trudnością – wciąż miał w głowie ton głosu z jakim wypowiadała „Remy”. Czyżby on miał być tylko zastępstwem? To zmieniało postać rzeczy i dawało nowy punkt widzenia.

W końcu, po niemal godzinie przewracania się z boku na bok, zasnął. Obudził się niewiele po godzinie i czuł się w nieco lepszym nastroju. Nie zamierzał się jednak dzisiaj pokazywać innym, póki to nie będzie konieczne. Przed ósmą wziął długi prysznic, zjadł jajecznicę przygotowaną przez Joy i zaszył się w swoim studiu. Nawet dobrze się składało, bo miał na głowie parę projektów, które musiał skończyć, a dzisiejszy dzień dawał ku temu sposobność. Przy okazji poukłada sobie parę spraw, a przy czym się lepiej myśli nad swoimi dalszymi ruchami, jak nie przy muzyce?
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: WinterWolf »

Ike i Chang + pozostali

Pojechał do Instytutu i z powrotem, obserwując od czasu do czasu w tylnym lusterku Alastaira i Bellę; sprawiali wrażenie, jakby każde z nich chciało się odezwać do tego drugiego, ale żadne nie wiedziało, jak zacząć. A może po prostu Grim nie znał się na ludziach? W Instytucie spakował dwa rysunki, ostatnie, które sobie zostawił, wygrzebując je z dna szafy, a pod klubem zaparkował koło Ike i otworzył okno.
- Wsiadasz, czy pójdziemy na jakiś spacer?
- Tu jest zimno... Wsiadam
- skwitowała to krótko Indianka. Nie wzięła pod uwagę, że będą na mieście do późna. Miała na sobie tylko jeansy, adidasy i koszulkę z krótkim rękawem z logo WWF. Po zajęciu miejsca i zamknięciu drzwi natychmiast skorzystała ze swoich mocy... Ciepłe futerko szybko ją rozgrzeje. - Gadom nie jest zimno, ale w takiej temperaturze robią się senne i powolne. Wolałam tego uniknąć - wytłumaczyła się.
W samochodzie było dość ciepło - kurtka Changa leżała na tylnym siedzeniu, najwyraźniej chłopak przewidział, że lekko ubranej koleżance przyda się... nieco ciepła.
- Tak, dlatego węże najlepiej jest chwytać wieczorem lub rano, kiedy jest chłodniej - kiwnął głową Grim, sięgając na tył, pod kurtkę. - Mam tu... Moją twórczość - stwierdził nieśmiało, wyciągając dwa rysunki. Jeden, na brystolu, przedstawiał fontannę przed Instytutem; był całkiem dobry, włącznie z kroplami wody które jakby zawisły w powietrzu. Drugi, o wiele mniejszy, na kartce A4, przedstawiał pociągłą twarz nieładnej, młodej dziewczyny z długim warkoczem; wyglądał jak wykonany w pośpiechu, nieco pozbawiony szczegółów, ale był przesycony poczuciem smutku, choć dziewczyna nawet się uśmiechała.
Ike kiwnęła głową z uśmiechem słysząc te słowa. Indianie czasem polowali na węże, ale nie każdy wiedział jak to się odbywa i dlaczego. Miło było spotkać kogoś z kim będzie można później ewentualnie na takie tematy porozmawiać. Przyjrzała się rysunkom - Od dawna rysujesz? - spytała ciekawie. Wyglądało na to, że podobają się jej prace.
- Od kilku lat - odparł, a po chwili zastanowienia dodał - o ile się nie mylę, od siedmiu. Ale zawsze tylko amatorsko - rozpiął pas, ale nie wyciągnął kluczyka ze stacyjki, żeby nie przestała działać klimatyzacja.
- O, to długo. Podobają mi się te rysunki. Kto to jest? - spytała przekrzywiając głową i patrząc ciekawie na Changa. Przypominała teraz trochę wróbla, który przysiadłszy na gałązce przygląda się siedzącemu na ławce człowiekowi.
- Zwykle kiedy coś zaczynam, kończę szybko albo wcale - odpowiedział Grim, przy pytaniu o dziewczynę jednak wyraźnie się speszył i po chwili wydukał - przyjaciółka... Ze szkoły średniej.
Ike spojrzała jeszcze raz na obrazek i uśmiechnęła się do swoich myśli. - Jess wyjaśniła mi jak wygląda system edukacji. Ja sama nie chodziłam do żadnej szkoły. Podoba mi się jak rysujesz twarze - powiedziała. - Wkładasz w to wiele z siebie - mruknęła przekrzywiając głowę. - W zamian jutro pokażę ci to co ja mam - oddała mu rysunki. Nagle uśmiechnęła się szeroko - Rysujemy zupełnie inaczej, ale może spróbujemy stworzyć coś razem? - rzuciła z nagłym entuzjazmem. Widać bardzo to lubiła i ucieszyło ją znalezienie pokrewnej duszy w tej materii.
- Wychodzą mi tylko, jeśli mam dobry powód żeby rysować właśnie tę twarz - odpowiedział cicho chłopak, patrząc na swój rysunek. Wydawało się że nieco posmutniał... Choć w jakiś przedziwny sposób sprawiało to wrażenie jego naturalnego stanu. Ale ożywił się nieco przy propozycji Ike.
- Ty również rysujesz? Nie wiedziałem... Na pewno wychodzi ci dobrze - stwierdził z pełnym przekonaniem - bardzo chętnie spróbuję coś z tobą narysować, jeśli masz na to ochotę - teraz znów wydawał się... No cóż, w przypadku Grima 'wesoły' ciężko byłoby uznać za właściwe słowo, ale na pewno przypadł mu do gustu pomysł Indianki
- Swojego czasu zużyłam cały blok w Central Parku - zaśmiała się Ike. - Byłam w ZOO, a potem poszłam na spacer... Dużo rysuję, choć krótko. Jakieś dwa lata. No i architektura w ogóle mi nie idzie - pokręciła głową. Zrobiło jej się cieplej, więc kocie futro poszło w odstawkę. Ike wzdrygnęła się, gdy przestała używać mocy.
- Architektura to z kolei chyba mój ulubiony temat... Zaraz po Alex, ale ileż można rysować z pamięci - przez twarz Changa przebiegł grymas który mógł w tutejszym słabym oświetleniu i przy dużej dozie dobrej woli uchodzić za wyjątkowo nieudany półuśmiech, po czym chłopak wzruszył lekko ramionami. - Moglibyśmy spróbować narysować... - zastanawiał się przez chwilę - jakiś budynek, przy którym jest dużo zieleni, ale co by to mogło być? - zmarszczył brwi i po chwili z wyrazem zmieszania na twarzy stwierdził - jedyne w okolicy co przychodzi mi do głowy, do chyba Instytut.
- Jutro, gdy Jess zrobi nam obiecaną wycieczkę po całym Instytucie może znajdziemy coś blisko i w wolnej chwili się tym zajmiemy - powiedziała. Zamyśliła się na chwilę. - A potem znajdziemy coś trudniejszego. Jeszcze nie rysowałam z kimś na spółkę - dodała.
- Ja też. Bardzo niewiele rzeczy w życiu robiłem z kimś razem - stwierdził. - Uważam, że to dobry pomysł, zacząć od czegoś nietrudnego. Wspominałaś, że nie chodziłaś do żadnej szkoły. Kto cię uczył?
- Nazywają to nauczaniem indywidualnym. Wpierw uczył mnie w naszej osadzie pewien starszy Indianin. Uczył się wcześniej w normalnych szkołach. Załatwił formalności. Potem miałam innych nauczycieli. Babcia nie chciała bym opuszczała rezerwat przed osiągnięciem 18 roku życia
- powiedziała.
- Twoja babcia musiała być mądrą kobietą - stwierdził Chang, kiwając głową. - Hm, wiesz, wygląda na to że oni szybko nie wyjdą z tego klubu. Nie chciałabyś pójść na spacer? Dam ci kurtkę, a może uda nam się zauważyć coś wartego narysowania.
Ike zaśmiała się cicho. - Dziękuję, ale moja babcia ma się dobrze. Nie musisz o niej mówić w czasie przeszłym - dodała wesoło. - Możemy się przejść. Mięśnie mi sztywnieją. W ciągu dwóch lat obeszłam prawie cały Nowy York... Ciekawy jest Central Park i kilka mniejszych parków... Ale tak poza tym... Beton i szkło - bąknęła.
Grim schylił głowę i znów wyraźnie się zawstydził.
- Miałem na myśli tylko to, że to wcześniej podjęła decyzję o twoim pozostaniu w rezerwacie - wydukał, podając Ike kurtkę i wyciągając kluczyki ze stacyjki. - Beton, szkło i stal - uzupełnił cicho, kiwając potakująco głową, choć z tonu jego głosu ciężko byłoby wywnioskować co na ten temat sądzi.
- Faktycznie. Zapomniałam o stali... - mruknęła. - Tylko mam prośbę. Pilnuj drogi... Ja, nie nadaję się do prowadzenia kogokolwiek po mieście - powiedziała z lekkim zakłopotaniem. Podziękowała za kurtkę i narzuciła ją sobie na ramiona. - Mogę oprowadzać ludzi po lasach... Nawet takich których nie znam. Zapamiętuję tam drogę, rozpoznaję pewne... sygnały. Tu się gubię - rzuciła.
- Postaram się. Zwykle nie gubię się w mieście, już prędzej w lesie... Ale i tak niełatwo. Chociaż ostrzegam, że nie znam zbytnio tej okolicy, jestem w Nowym Jorku dopiero od pół roku, i prawie cały ten czas spędziłem w Instytucie - Chang również wydawał się nieco zakłopotany, jednak nieco się rozpogodził, patrząc jak nieduża Indianka niemal tonie w kurtce, luźnej nawet na nim, mimo że przecież jak na Chińczyka był całkiem postawny.
Ike w tym czasie na wieść o tym, że Chang też nie bardzo się orientuje w tym mieście zamyśliła się na chwilę. - Trzeba będzie pokombinować z tymi świeczkami - mruknęła w końcu. - Adam wymyślił, że można rozstawiać świeczki zapachowe w ważne miejsca. Jakby taka była w samochodzie, nawet bez zapalania jej byłoby łatwiej - powiedziała. Machnęła na to ręką. - Ale to później - zaśmiała się. Rzuciła okiem wzdłuż ulicy.
- Na razie nie ma się co martwić. Bardzo dobrze zapamiętuję drogę, więc wrócimy tu po własnych śladach bez trudu - wzruszył ramionami i rozejrzał się. - To w którą stronę?
- Tam
- rzuciła dziewczyna na oko, pierwszy lepszy kierunek. Z podejmowaniem decyzji to ona raczej wielkich problemów nie miała w życiu...
Grim ruszył pewnym, choć nie za szybkim krokiem we wskazanym kierunku, uważnie rozglądając się dookoła i zapamiętując charakterystyczne punkty, żeby nie zgubić się podczas powrotu.
Ike po kilkuset metrach nagle przystanęła. Pociągnęła nosem - Co to za zapach? - bąknęła.
Zatrzymał się również i spojrzał na towarzyszkę. Sam również pociągnął nosem, ale pokręcił głową. - Nie mam pojęcia.
- To chyba stamtąd
- bąknęła. Spojrzała na Changa - Ups, wybacz, ale tak przywykłam do niedźwiedziego węchu... - zaczęła się tłumaczyć.
- Nie szkodzi - pokręcił przecząco głową. - Ale niestety, wciąż nie wiem co to za zapach.
- To może pójdziemy zobaczyć co to?
- zaproponowała. Oczy jej błyszczały. Chang nagle nabrał pewności, że to jest coś do jedzenia...
- Jeśli chcesz - kiwnął głową. Wolał się ruszyć, bo mimo że przyzwyczajony do chłodu, lepiej czuł się teraz idą, niż stojąc w miejscu.
Ike prowadziła więc za nosem. Dotarli do restauracji prowadzonej najprawdopodobniej przez jakiegoś Japończyka lub Koreańczyka. - Hmm... Mają tu sushi - mruknęła Indianka zupełnie zapominając, że przed chwilą chciała się dowiedzieć co tak pachnie.
- Na to wygląda - skomentował Grim, przyglądając się menu. Wyglądało całkiem interesująco, choć w zasadzie po dzisiejszej dużej pizzy nie był jeszcze zbytnio głodny.
Ike po chwili straciła zainteresowanie knajpką. - Lubisz sushi? - spytała za to, ruszając dalej spacerkiem.
- Niezbyt. Rybę wolę jednak usmażoną czy ugotowaną, niż surową - ruszył niespiesznie za nią, znów przyglądając się terenowi. Cały czas skupiał się na zapamiętaniu drogi powrotnej.
- Yhm, rozumiem. Ja lubię sushi. To przez tego niedźwiedzia - mruknęła. - Dzisiaj właściwie pierwszy raz od dawna jadłam coś normalnego - mruknęła.
- Czyli przejmujesz nie tylko wybrane cechy zwierząt, ale też i pozostałe? - spytał.
- Nie... To coś w rodzaju... Zapłaty za pożyczoną zdolność - powiedziała. - Nic nie dzieje się bez konsekwencji. Gdybym przejęła wszystkie cechy zwierzęcia, stałabym się tym zwierzęciem. Zdarza mi się tylko czasem... stracić nad sobą panowanie - mruknęła. - Nie każdą cechę musiałabyś przybierać w pełni... - odpowiedział cicho, nieco zdeprymowany. - Ale chyba rozumiem, o co ci chodzi.
- Tylko że albo coś bierzesz, albo nie. To że pożyczając szybkość geparda nie biegniesz z prędkością 100 km/h wcale nie znaczy, że pożyczyłeś tylko fragment tej szybkości. To znaczy, że celowo nie biegniesz tak szybko
- powiedziała. - Nie da się czegoś wziąć częściowo - powiedziała. - To trudne do wyjaśnienia - uśmiechnęła się przepraszająco. - Chyba musiałbyś porozmawiać raczej z moją babcią na ten temat - powiedziała.
Tak sobie rozmawiali spacerując po mieście. W końcu ruszyli w drogę powrotną. Nie czekali długo na pojawienie się Jess, Jasona i Adama. Ike oddała Changowi kurtkę dziękując za nią z uśmiechem i pojechali do Instytutu. Ponieważ wrócili bardzo późno, Ike musiała przestawić się na tryb snu zwierząt roślinożernych by w ogóle myśleć o wstawaniu rano… Konie śpią mniej więcej 4 godziny na dobę. Gdy wstała rano zrobiła sobie owsiankę… Duuużo owsianki z otrębami. Objadła się tak, że musiała się położyć. Owsianka była niezłym substytutem trawy i owsa. A w każdym razie nie wzbudzała jakiegoś szczególnego zdumienia.
Niedziela była dniem, w którym niektórzy X-meni dochodzili do siebie po imprezie (Adam i Jess), inni poszukiwali inspiracji na nową pracę plastyczną (Chang i częściowo Ike), oprowadzali po Instytucie (Jess), zwiedzali Instytut (Ike i Bella), spotykali się z rodziną (Bella), jeździli konno (Ike), pozowali (Ike), rysowali (Chang), siedzieli zamknięci z dala od wszystkich (Jason), czy nawet zwyczajnie i po ludzku się obijali (Alastair). Krótko mówiąc – zbierali siły na kolejny tydzień zmagań (z Emmą, z rządowymi lalusiami w garniakach, z Emmą, z kacem po imprezach, z Emmą, z całą plejadą paskud wszelakich… i z Emmą).
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Acid »

Kolejne dwa tygodnie upłynęły zwykłym rytmem Instytutu, skupiającym się na szkoleniu młodzieży w posługiwaniu się ich zdolnościami. Magneto przychylił się prośby Jess i zwolnił wszystkich X-Men z godzinnych wykładów z Cyclopsem na rzecz treningów w Danger Roomie z nowymi koleżankami i kolegami pod okiem Northstara i Bishopa. Dzięki takim zabiegom Shadow mogła ocenić, jakimi zdolnościami dysponują Ike, Bella i Alastair, a Bishop i Jean-Paul z nieskrywaną radością dzielili się swoim doświadczeniem i radami z młodymi mutantami. Pozwalało to także uniknąć kolejnych potknięć, jak stało się w przypadku rozdzielania przez Shadow zadań w starciu z Alpha Flight.

Początki z nowymi członkami grupy w Danger Roomie wyglądały dość chaotycznie, jednak z kolejnymi dniami zgranie drużyny wzrastało, co niezmiernie cieszyło nauczycieli jak i samą Jess. Krew, pot i ciężka praca na treningach przynosiły nadspodziewane efekty. W wolnym czasie Jason zaszywał się w swoim studiu pracując nad kolejnymi kawałkami, tudzież wyskakując z Alastairem na imprezy – a trzeba przyznać, że obaj imprezowali naprawdę ostro, co dziwiło nawet samą Jessicę. Kilka razy Szkot i Amerykanin zjawili się też u Emmy na dywaniku, ale widać było, że niewiele robią sobie z ostrzeżeń wydawanych przez panią dyrektor.

Jess natomiast spędzała sporo czasu z Ike, a ta druga podejrzanie dużo uwagi poświęcała Changowi. Plotka o tym, że Jason i Jess są razem wciąż krążyła w ustach uczniów, co niezmiernie cieszyło Shadow, Jasona jednak jakby mniej. Bella skupiała się na treningach z Emmą i dawała z siebie naprawdę wszystko – nawet gdy White Queen widziała, że dziewczyna jest zmęczona i chciała zakończyć szkolenie, panna Adams nadal kontynuowała ćwiczenia, co zrobiło wrażenie na Frost. Wkrótce po szkole zaczęły krążyć informacje, że Bella jest pupilką Emmy i ma u niej specjalne względy. Adam natomiast zaczął otrzymywać anonimowie liściki z wierszami miłosnymi, które były naprawdę wysokich lotów – chłopak zwykle zastawał kopertę z wierszem na swojej ławce w klasie, bądź z rana wsuniętą pod drzwiami. Wyglądało na to, że wśród uczennic (lub uczniów?) znajduje się ktoś, kto pała do Adama szczególnymi uczuciami.

Szkolna rutyna nie trwała jednak długo. W trybie natychmiastowym zostaliście przywołani telepatycznie przez Emmę do salonu, gdzie na wielkiej plazmie wytapetowana blondynka podawała najświeższe wiadomości:
„O 4:15 lokalnego czasu, córka prezydenta Kelly’ego, Amanda, zniknęła ze swojego pokoju w New Jersey’s Princeton University. Czterdzieści pięć minut później do porwania przyznało się niejakie Bractwo Mutantów, żądając dziesięciu milionów dolarów za uwolnienie młodej kobiety. Obecnie nie wiadomo, gdzie porywacze przetrzymują Amandę, natomiast prezydent Kelly poważnie zastanawia się nad przywróceniem do życia projektu Sentinel, który chroniłby zwykłych obywateli przed muta…"

Emma nacisnęła przycisk na pilocie i wyłączyła telewizor.
- Już siódmy raz nadają tę wiadomość, a mamy dopiero dziewiątą. Jeszcze tego by nam brakowało, żeby przez jakieś ścierwojady Kelly znów uruchomił Sentinele. – syknęła patrząc na was.
- Więc co mamy robić? – zapytał Alastair. – Odbić ją?
- Oczywiście. Bo cóż innego można zrobić w takiej sytuacji? – mruknęła Frost. – Relacje między mutantami a rządem i tak już są wystarczająco napięte, nie ma powodu, by napinać je bardziej. Dlatego trzeba uwolnić córkę Kelly’ego z rąk Bractwa – wtedy na pewno uzbieramy trochę punktów u samego prezydenta. – wiedzieliście, że jeśli chodzi o takie zagrywki, Emma była mistrzynią, w końcu nie od parady Magneto zrobił z niej managera Instytutu.
- Znamy ich lokalizację? – zapytała Shadow.
- Tak, zajęłam się tym z samego rana, jak tylko usłyszałam co się stało. – rzuciła Emma. – Cerebro idealnie wskazał ich pozycję z dokładnością do papieru toaletowego jakiego ostatnio używali. – uśmiechnęła się zimno. – Islandia, Reykjavik, ulica Grundargerdi. – z aktówki wyjęła sporej wielkości zdjęcie i pokazała wam. – Tutaj macie zrzut satelitarny. Zaznaczony dom jest waszym celem.
Obrazek - Tym razem lecicie sami, bez opiekuna, więc nie zawiedźcie naszych oczekiwań. Jest ich sześciu, góra siedmiu, dlatego lecicie całą grupą. Forge przygotował już Blackbird’a, Jason jest pierwszym pilotem. Gdyby coś źle poszło, niech Peter da mi znać. Jakieś ostatnie pytania? – spojrzała po waszych twarzach. – Jeśli nie, czekają na was kombinezony i zadanie do wykonania. Dowodzi Ghettoblasta, jego zastępcą jest Shadow. – Emma uśmiechnęła się chytro patrząc w oczy Jess. Nie od dziś było wiadomo, że obie panie najchętniej by się pozabijały nawzajem.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Ouzaru »

Ghettoblasta i Shadow

Z początku Shadow zaczęła w głowie układać plan, jak pokonać Bractwo – w końcu sama kiedyś do nich należała i świetnie znała tych mutantów – jednak gdy tylko Emma wspomniała o tym, że to Jason ma odwodzić, lekko zdziwiona Jessie przestała sobie tym zawracać głowę. Wiedziała, że panna Frost zrobiła to złośliwie i z czystej nienawiści, więc czemu by miała się tym przejmować? Objęła Jasona ramieniem.
- Gratuluję awansu, kochanie – powiedziała, po czym cmoknęła go w policzek i gdy się nadstawił również w usta. – Służenie pod twoimi rozkazami na pewno będzie dla mnie niezapomnianym przeżyciem i doświadczeniem – rzuciła, uśmiechając się szeroko.
- Pode mną nie tylko służenie byłoby niezapomnianym przeżyciem, kotku. – odpowiedział, puszczając do niej oczko.
- Jakby nie patrzeć, to też pod to podchodzi… - zauważyła. Nachyliła mu się do ucha. – To może wykorzystamy to, że jesteś szefem, hyyym? – zapytała szeptem, wtulając się w Ghetto i napierając na niego biustem.
- Po misji, kochanie, po misji. – Jasonowi uśmiech nie schodził z twarzy. – No dobra, zbieramy się! Jessie, poczekaj chwilę, będę miał do ciebie kilka pytań na osobności.
- Każdą – odpowiedziała szybko.
- Co każdą?
- Pozycję lubię – zaśmiała się wesoło. – No dobra, to o co chciałeś zapytać?
- O Bractwo. Jak mówiłaś w pizzerii, że należałaś do Bractwa Mutantów, chodziło ci o tę grupę czy jakąś inną?
- Tak myślałam, że o to chodzi. Należałam do właśnie tej grupy i jak chcesz, to mogę ci coś powiedzieć o mutantach, którzy też tam ze mną byli. Co prawda nie wiem, czy skład się nie zmienił, ale nie zaszkodzi przygotować się na starych znajomych, czyż nie?
- Dokładnie. – skinął jej głową. – Dlatego w czasie lotu zasiądziesz na drugim siedzeniu pilota i opowiesz mi wszystko, co wiesz na ich temat. To się może bardzo przydać przy planowaniu ataku. Szczegółowy plan działania ustalimy, jak już będziemy na miejscu, muszę najpierw zobaczyć tę chałupę…
- Spoko, misiaczku, Bractwo to cieniasy. Trzech na sześciu mogłoby być godnymi nas przeciwnikami, ale dwójka odeszła jak jeszcze należałam do grupy…
- Póki co nie wiemy, kto aktualnie jest w ich składzie, więc nie możemy zakładać z góry, że to cieniasy. Musimy być przygotowani na każdą ewentualność. – rzucił i spojrzał na pozostałych. – Chyba nie muszę wam mówić, żebyście byli maksymalnie ostrożni i skupieni? To już nie Danger Room.
- Gadasz jak Cycek, wyluzuj! – Jessica zaśmiała się i klepnęła Ghetto w tyłek.
- No wiesz, jestem dowódcą. – uśmiechnął się od ucha do ucha.
- A my nie jesteśmy dziećmi, Scott – puściła mu oczko i uciekła poza zasięg rąk Jasona. Nie chciała, by jej oddał. Wiedziała, że w tym momencie sobie nagrabiła. Jason pokiwał głową i przetarł oczy.
- Do drugiej wersji Cyclopsa brakuje mi stylowych okularków. Chyba że Ike pożyczy mi swoje lenonki… - stwierdził, zezując na Indiankę.
Resztę rozmowy zostawili sobie na później.

* * *

- Zacznę od cieniasów – powiedziała Shadow, gdy tylko Jason ustabilizował lot i włączył autopilota. – Toad. To taki zielony chudy mutant z mocami żaby. Leci na babki, śmierdzi, jest obleśny i paskudny. Wysoko skacze, jest obślizły, pluje śluzem i jest bardzo szybki oraz zwinny. Wystarczy go zamknąć w bańce i po sprawie.
- Drugi to Blob. Wielka, tłusta, spasiona świnia. Wszystkie ataki fizyczne wchłania w siebie, więc posyłanie na niego Ike czy Changa nie ma sensu, także twoje blasty by nic nie dały. Za to ja poradzę sobie z nim bez problemu, więc jeśli tam będzie, zostaw go mnie. Dysponuje ogromną siłą fizyczną, ale przeciwko mojej mocy będzie bezsilny.

- Mocniejszym kolesiem jest Avalanche, potrafi tworzyć trzęsienia ziemi i to naprawdę potężne. Na wszelki wypadek warto by go było szybko zdjąć, by czasem nie zawalił nam chałupy na głowę. O ile tam będzie… Ogólnie ta trójka nie należy do zbyt bystrych i gdy walczą, robią dużo nieprzemyślanych szkód i błędów, dlatego Avalanche to priorytet i chyba zadanie dla ciebie, kotku.

- Rodzeństwo Quicksilver i Scarlet Witch to dzieciaki Magneto, ale nie mają jego mocy, więc o to się nie martw. Koleś jest potwornie szybki, a babeczka ma moc podobną nieco do czarów, dość ciężko to opisać. Powiem ci, jak to wygląda. Jakby mogła zmieniać i przetwarzać materię… W każdym razie oni odeszli jak jeszcze byłam w Bractwie i dołączyli do ojca. Wątpię, byśmy ich dzisiaj spotkali.

- No i najgorszy, moim zdaniem, przeciwnik, czyli Mimic. Koleś jest wyjebany i spokojnie by położył tamtą piątkę. Posiada moc kopiowania zdolności innych mutantów za pomocą dotyku, dlatego trzeba go zająć walką, by nikogo nie skopiował. Ponadto na stałe ma moce Beasta, Cyclopsa, Angela, Icemana i Marvel Girl.
Jason zagwizdał pod nosem.
- No to jeśli on tam będzie, to może być ciężko. – zauważył, a Jessie skinęła mu głową. – Emma wspominała o sześciu czy siedmiu, więc kolejnych nie znamy.
- Mimic to ciężki przeciwnik i wątpię, byśmy sobie z nim dali radę. To doświadczony mutant, dlatego niech Bella, Ike, Chang i Al. zajmą go walką wręcz, uważając przy tym, żeby nie dać się skopiować. O ile tam będzie, choć mam szczerą nadzieję, że jednak nie…
- Ja też. – powiedział Jason, w zamyśleniu marszcząc brwi. – Dzięki za info, Jessie. – dodał po chwili, uśmiechając się do niej. – I tak na miejscu będziemy musieli wybadać, kto jest w chacie, ale i tak pewnie twoje wskazówki się przydadzą. Polecisz na zwiad?
- To pytanie czy oficjalny rozkaz? – zapytała, posyłając mu szeroki uśmiech.
- Prośba. – odpowiedział. – Resztę zadań rozdzielę, jak już będziemy pod domem. Nie wiedzą, że zaatakujemy, a to nasz największy atut.
- Racja, cherie – rzuciła dziewczyna. Wyglądało na to, że się świetnie bawi i już nie może doczekać, aż wylądują.
- A co ty taka wesoła jesteś? – zapytał, zerkając na nią podejrzliwie.
- Cieszę się na myśl, że będę mogła skopać dupska starym kumplom – odpowiedziała, uśmiechając się jeszcze szerzej. – Poza tym cieszy mnie, że dowodzisz. Choć i tak ciężko mi się przyzwyczaić, żeby nie zastanawiać się nad strategią i rozłożeniem sił – zaśmiała się.
- Spokojnie, pewnie przy kolejnym zadaniu wrócisz na fotel dowódcy. Mnie akurat to stanowisko nie kręci. Widać, że Emma zrobiła ci na złość.
- Ja też jej zrobię na złość i nie będę wracać, nawet jeśli będą chcieli. Może uda mi się ją wpędzić w jakieś kłopoty? Tyle moich przygotowań ma pójść na marne, bo wielka pani profesor zachowuje się jak obrażona dziewczynka? – zapytała i parsknęła szczerym śmiechem. – Kochanie, nie mogę przepuścić takiej okazji, by ją oczernić w oczach Erika, wybacz… Sama się wkopała, a ja chcę tę sukę choćby trochę bardziej pogrążyć.
- W sumie jakbym był na twoim miejscu, to zrobiłbym dokładnie to samo. Nie lubię tej zołzy. Ostatnio tyle razy lądowaliśmy z Alem u niej na dywaniku, że już mam dosyć tej jej wytapetowanej buźki. Ale przynajmniej w cycki się pogapiliśmy. – Odwrócił się do kolegi i rzucił głośniej. – Jakieś 85 F, nie, Al.?!
Jessie zaśmiała się, kręcąc głową.
- Jest jedna fajna rzecz, którą można zrobić w czasie rozmowy z nią. Intensywnie myśleć o dzikim, ostrym seksie – rzuciła, a widząc zdziwioną minę i pytanie w oczach Jasona, wyjaśniła. – Jak z kimś rozmawia, to zwykle skanuje jego myśli. Wierz mi, warto to zrobić, by zobaczyć to zmieszanie na twarzy Emmy i posłuchać, jak gubi wątek.
Chłopak parsknął śmiechem, jednak jego koleżanka miała czasami dobre pomysły. Musiał to koniecznie wypróbować następnym razem.
- Co z naszym wyścigiem, Jazz?
- Ty mi powiedz, ciągle się chowasz tam u siebie i już łatwiej spotkać yeti niż ciebie na korytarzu – mruknęła. – Stało się coś? Unikasz mnie?
- Nie unikam, tylko miałem masę pracy. – odpowiedział spokojnie. – Ty się możesz byczyć, a ja muszę dokończyć to, co zacząłem. Skoro wziąłem za to pieniądze. Zaraz tam unikam, pfff! – prychnął.
- No skoro tak mówisz – wzruszyła ramionami. – Może po misji skoczymy gdzieś razem? Zjemy coś, napijemy się. Ja stawiam.
- Jasne, nie ma sprawy. Z chęcią się z tobą gdzieś wybiorę. Tym razem ty wybierz knajpę, mi w sumie obojętne.

Resztę lotu gadali o jakichś pierdołach. Jessica zmieniła kolor włosów na czarny, żeby dawni znajomi ją na pewno poznali. Już się nie mogła doczekać, aż zobaczy ich zaskoczone miny.
Obrazek
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: the_weird_one »

Alastair aka Quickblood

- Co jestem zmuszona wysłuchiwać tym razem?
Wykorzystując fakt, że uwaga Jasona była skupiona na piersiach znienawidzonej dyrektorki, Al postanowił złożyć adekwatne wyjaśnienia.
- Już mówię, widzi pani, pani Frost, tak po prostu... problem wynikł z misternego planu. Jesteśmy wielbicielami pani, pani metod nauczania, nawet tego pięknie urządzonego gabinetu ale jesteśmy zbyt nieśmiali, by by otwarcie umówić się na spotkanie, ale oto tutaj jesteśmy, nie nazbyt nachalnie, skoro to pani nas sama zawezwała. - skomentował wczorajsze poimprezowe wtargnięcie do Instytutu na lekkim podcięciu wespół z Ghetto. Dobrze przynajmniej, że plany na uczelniane afterparty nie wyszły, inaczej nawet on wątpił, czy odważyłby się na taki komentarz. Może nieśmieszny, ale satysfakcjonujący.
Z resztą, biorąc pod uwagę spojrzenie Jasona, nienawistne, acz zafascynowane biustem dyrektorki, coś w jego słowach było.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

- Tym razem lecicie sami, bez opiekuna, więc nie zawiedźcie naszych oczekiwań. Jest ich sześciu, góra siedmiu, dlatego lecicie całą grupą. Forge przygotował już Blackbird’a, Jason jest pierwszym pilotem. Gdyby coś źle poszło, niech Peter da mi znać. Jakieś ostatnie pytania? – spojrzała po waszych twarzach. – Jeśli nie, czekają na was kombinezony i zadanie do wykonania. Dowodzi Ghettoblasta, jego zastępcą jest Shadow. – Emma uśmiechnęła się chytro patrząc w oczy Jess. Nie od dziś było wiadomo, że obie panie najchętniej by się pozabijały nawzajem.
Zanosiło się na rozrywkę na cały dzień albo i lepiej. Alastair rozumiał powagę sytuacji i wydał mu się dziecinny wręcz optymizm co poniektórych towarzyszy, nie odmówił sobie jednak komentarza.
- Świetnie... tuszę, że nie zdążę na wieczór na uczelnię? Napisze mi do dziekana pani usprawiedliwienie, pani dyrektor? Wie pani, pełnoletność pełnoletnością, nie chciałbym naciągać pana McCoya ani Elixira na kolejne lekarskie...
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Alastair już na pokładzie odrzutowca siedział cicho, dla odmiany milcząc. Jako indywidualista nie przepadał za sztywnymi rozkazami, nawet jeżeli rozumiał ich potrzebę i zapewne dlatego nie poszedł w ślady swego ojca do wojska. Cóż, największym zmartwieniem po ratowaniu córki prezydenta, co, przysiągłby że było znanym mu motywem, może i z filmu, było utrzymanie się na Konserwatorium. Cóż, przy odrobinie szczęścia Beast... znaczy pan McCoy okaże się łaskawszy od Królewny Śnieżki. Znaczy... pani Frost. Panny Frost? trzeba będzie kiedyś się tak do niej zwrócić.

Jason dwrócił się do kolegi i rzucił głośniej. – Jakieś 85 F, nie, Al.?!
Alastair wytrącony z rozmyślań nie wiedział, o kogo konkretnie chodzi, chociaż wiedział o co chodzi. Aby nie ryzykować narażenia się komuś obecnemu, gdyby rozmowa była o współtowarzyszce, odparł:
- Pewnego dnia musisz zobaczyć kobietę w tańcu, przyjacielu. Ale jakbyś kiedykolwiek się zakochał i miał być ślepy na walory... artystyczne... daj mi znać, posłużę za rzeczoznawcę. - odparł. Słysząc śmiech Jess na słowa Jasona zastanowił się, co w zasadzie powiedział, ale nie było dosyć obraźliwe. no chyba że dla kobiet w ogóle.
- Gra ktoś w karty? - zapytał resztę grupy w nadziei na odnalezienie sposobu zabicia stresu związanego z oczekiwaniem na działanie.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: WinterWolf »

Ike i Chang

Chang i Ike spotkali się na tyłach Instytutu, gdzie stała ładna ławeczka z kutego żelaza, z dwoma pięknymi dębami w tle. Kiedy zobaczyła to miejsce z odpowiedniej perspektywy, zrozumiała, dlaczego Grim chciał je narysować - potężne drzewa tworzyły jakby naturalną ramę dla i tak już bardzo ładnej ławki, w sumie składając się na praktycznie gotową kompozycję. Jednak żeby ją zobaczyć, trzeba było zejść ze ścieżki i tak położonej na uboczu w jeszcze dziksze tereny, żeby odpowiednio się ustawić. Wyraźnie jednak brakowało temu miejscu jeszcze kogoś na ławce...
- O, tego jeszcze nie widziałam - rzuciła. Najwyraźniej Jessica ominęła to miejsce uznając, że nie należy do ciekawych. - Tu chcesz rysować? - spytała z uśmiechem. Jej się tu bardzo spodobało. Lubiła zieleń z zaledwie delikatnie zaznaczonymi śladami ludzkiej obecności w danym miejscu. Samotna ławka dobrze spełniała te kryteria.
- To sam koniec ogrodu i mało kto tu przychodzi - odpowiedział Grim. - Tak, od razu spodobało mi się to miejsce, tylko wciąż nie miałem kogo zaprosić do pozowania - dodał w odpowiedzi na pytanie, poprawiając trzymany pod pachą spory szkicownik.
Ike się uśmiechnęła - Mów gdzie i jak - powiedziała. - A potem zobaczymy kto dłużej wytrzyma - mrugnęła do niego okiem
- Chciałem, żebyś usiadła na ławce - stwierdził Grim, przypatrując się jej uważnie i śmiesznie przechylając przy tym głowę, raz w jedną, raz w drugą stronę - usiądź tak, żeby było Ci wygodnie, i patrz na czubek tamtego... - zastanowił się chwilę - jesiona? Tak, to chyba jesion.
- Owszem, jesion. Fraxinus excelsior Linnaeus - powiedziała i usiadła na ławce. Uśmiechnęła się wesoło.
Grim usiadł ze skrzyżowanymi nogami i położył na kolanach szkicownik.
- Czyżbym słyszał łacinę, niemal najszlachetniejszy język świata, w ustach pięknej pani? - przybrał najbardziej zdziwioną minę jaką zdołał, z niebywale komicznym efektem, bo wyglądał jakby próbował udawać misia koalę po kokainie.
- Nie - zaśmiała się Indianka. - Słyszałeś łacińską nazwę drzewa powtórzoną z pamięci, z fatalną wymową - dodała wesoło.
Otworzył szkicownik, w którym była też cała bateria ołówków, co zresztą wyjaśniało jego niezwyczajną grubość, po czym z wielką starannością wybrał jeden, dość twardy.
- Niemniej jednak, to wciąż łacina - kiwnął głową i przechylił ją na bok, przez chwilę obserwując scenę.
- Owszem, choć szczerze mówiąc mam bardzo blade pojęcie o znaczeniu tych słów. Wiem, że ostatnie to nazwisko Karola Linneusza - powiedziała. - Czytam sporo książek o różnych zwierzętach... Wiesz, nie mogę pożyczać mocy zwierząt nie wiedząc od jakiego zwierzęcia co mogę wziąć - powiedziała.
Grim zamilkł na długą chwilę, a gdy Ike chciała już na niego spojrzeć żeby sprawdzić co się stało, pochylił się nagle nad szkicownikiem i zaczął błyskawicznymi pociągnięciami ołówka szkicować 'szkielet' całej sceny, tworząc go w ciągu doslownie kilkunastu sekund, mimo że pokrywał przecież całkiem spory arkusz papieru. Dopiero gdy skończył, znów podniósł wzrok - dało się zauważyć że niemal widocznie się rozluźnił - schował dotychczas używany ołówek i zaczął szukać następnego.
- Większość tych nazw ma sens ukryty... Bardzo głęboko - skomentował. - Twoja moc musi być dość uniwersalna.
- Na przykład nazwisko odkrywcy... Bywa nazwą dla gatunku. Albo nazwisko kogoś kogo chciałby odkrywca uczcić. O samym zwierzęciu nazwa rzadko mówi cokolwiek - powiedziała. - A co do mocy, dzięki czytaniu o tych wszystkich gatunkach zwierząt bardzo poprawił się mój angielski - powiedziała.
Tym razem wybrał ołówek średnio twardy, i zaczął przypatrywać się twarzy Ike. Teraz wiedziała już, co się święci, więc nie zdziwiła się gdy milczał przez kolejne dwie minuty, jednak znów zdziwiło ją to, że zaczął rysować bardzo powoli, co kilka sekund spoglądając na nią.
- Pewien zoolog nazwał kiedyś ropuchę imieniem swojej żony. Ciekawe, czy uznała to za romantyczne.
- Cóż, jeśli go znała i kochała to musiało ją to bardzo ucieszyć - zaśmiała się Indianka. Obserwowała ciekawie poczynania Chińczyka. - Odkrycie nowego gatunku to zawsze coś fascynującego dla biologa - mruknęła. Wzdrygnęła się na wspomnienie szkockiej przygody...
- Podobnie jak nowego pierwiastka dla chemika, czy nowej klasy równań dla matematyka - dodał, kiwając głową. Po kilku chwilach schował ołówek, i znów wyciągnął jakiś twardszy, po czym objął wzrokiem całą scenę naraz, wpatrując się w nią uważnie.
- Trochę trudno mi jest sobie wyobrazić zachwyt matematyką - mruknęła filozoficznie. - Jest bardzo przydatna jako narzędzie. Ale dla mnie zbyt... Abstrakcyjna - mruknęła. - Chemię mogę jeszcze zrozumieć poprzez doświadczenie, biologię przez obserwacje... - dodała.
Znów po długiej obserwacji pochylił się nad kartką, tym razem jednak jego ruchy były niemal tak szybkie, jak za pierwszym razem. Po kilkudziesięciu sekundach znów się wyprostował, chowając ołówek, i poszukał innego, miękkiego.
- Ja bardzo lubię matematykę. Głównie dlatego, że mogę się nią zajmować zawsze i wszędzie, wystarczy że mam ze sobą papier i ołówek - stwierdził, znów skupiając swoją obserwację na postaci Ike. Dziewczyna zaczynała wyłapywać prawidłowości w jego sposobie rysowania
Uśmiechnęła się. - Ja czasem czuję się jak tłum istot w jednym ciasnym pudełku. Nie odczuwam potrzeby obcowania z matematyką, doceniam jej rangę. Sądzę, że to rozsądny układ - powiedziała. Przez chwilę siedziała w milczeniu. - Mogę o coś spytać? - rzuciła nagle.
Grim tworzył powoli, ale uparcie - cały czas niemal tak samo, na zmianę obserwując scenę, po czym przenosząc ją z pamięci na papier szybkimi ruchami, choć zwalniały tym bardziej, im bardziej zagłębiał się w szczegóły, i obserwując postać, którą rysował bardziej tradycyjnie, spoglądając raz na nią, a raz na kartkę, i zawsze miększym ołówkiem. - Oczywiście, pytaj.
- O co chodziło Jasonowi z tą zażyłością? - spytała. - Wiem, że różne wyrazy w języku angielskim mają różne znaczenia niekiedy... Zależnie od kontekstu - powiedziała. - Ale słownik jest niestety milczącym doradcą - dodała.
- Sugerował, że jesteś zaangażowana w związek z Bellą - odpowiedział, spokojnie rysując dalej.
- Nie rozumiem - powiedziała marszcząc brwi.
- W sensie... Powiedziałbym damsko-męskim, ale to zdecydowanie nie pasuje do sytuacji.
Ike przez chwilę się jeszcze namyślała. - Masz na myśli związek taki jak między zakochanymi chłopakiem i dziewczyną? - spytała. - Jeśli to to... To szczerze mówiąc wciąż nie wiem co tak wszystkich ubawiło - bąknęła.
- Prawdę mówiąc, sam się nad tym zastanawiam - odpowiedział Grim, po raz kolejny zmieniając ołówek. Zauważyła, że rysowanie idzie mu bardzo powoli, o wiele wolniej niż przeciętnemu rysownikowi - Ale zapewne dla większości ludzi jest coś zabawnego w sugestii że dwie dziewczyny mogą się w sobie wzajemnie zakochać.
- Z moich obserwacji wynika, że ludzie śmieją się głównie z tego co jest dla nich dziwne, nietypowe czy rzadkie albo z zazdrości - powiedziała w zamyśleniu. - Czy są jeszcze jakieś powody? - spytała. - Bo to, że dwie osoby się w sobie zakochują nie jest przecież ani dziwne, ani nietypowe... Nie należy do rzadkości. Jason wydawał mi się ostatnią osobą, która mogłaby coś komuś zazdrościć - mruknęła.
- Przyznasz jednak, że słowo 'nietypowe' jest dość odpowiednie w sytuacji... Związku jednopłciowego - odparł Grim, po kolejnej przerwie spowodowanej obserwacją sceny.
- Tak myślisz? W przyrodzie występuje naturalnie... Znaczna większość stworzeń jest zdolna do tworzenia takich związków - powiedziała.
- 'Nietypowe' oznacza 'rzadkie', a nie 'nieistniejące' - sprostował Grim. - Nawet jeśli zwierzęta w ogóle uznać za zdolne do stworzenia związku, co jest raczej kwestią filozoficzną niż naukową, to i tak istotniejsza jest tu niewielka ilość takich związków pośród homo sapiens sapiens.
- Twoje słowa budzą we mnie wewnętrzny protest - bąknęła. - W naturze nie jest rzadkie. Wśród ludzi, też nie... Tylko, że wśród ludzi jest rzadko okazywane. Nie wiem jeszcze z czego to wynika, ale chcę się tego kiedyś dowiedzieć. Efektem ubocznym moich zdolności jest zwierzęca empatia. Wyczuwam pewne nastroje. Ludzie ukrywają przed innymi tak wiele emocji... - zmarszczyła brwi urywając myśl.
- A więc dla ludzi jest rzadkie. Jeśli ktoś tego nie okazuje, dla innych to nie istnieje - stwierdził.
- Ludzie tracą zdolność okazywania uczuć inaczej jak przy pomocy słów - powiedziała smutno. Pozwoliła by podmuch wiatru na chwile przesłonił jej oczy zaczepionymi we włosach piórkami.
Grim wolał nie komentować tego stwierdzenia. Niewiele razy w życiu choćby próbował okazywać jakieś uczucia, a już zupełnie ciężko byłoby mówić o jakichkolwiek sukcesach w tej materii...
- Jak znalazłeś się w Instytucie? - spytała nagle ni z tego ni z owego. Ike dość często zadawała bezpośrednie pytania. Nie krępowały jej więzy kultury zachodu... Ani wschodu...
- Zaproponowano mi przeniesienie się tu, kiedy skończyłem szkołę średnią, a ja przystałem na tę propozycję.
- Żadnych prób pożarcia przez przerośnięte pokrzywy? Żadnych głodnych niedźwiedzi? - spytała ciekawie.
- Grzeczne pukanie do drzwi i rozmowa przy herbacie, jedynie - odpowiedział, przyjmując nieco bardziej pogodny wyraz twarzy.
Ike uśmiechnęła się szeroko. - A twoja zdolność kiedy się objawiła? - spytała. Ike bardzo lubiła poznawać ludzi. W końcu człowiek to stadne stworzenie...
- Kiedy zrobiłem dziurę w ścianie, na którą ktoś mnie popchnął w czasie meczu koszykówki - Grim cieszył się, że dziewczyna lubi rozmawiać. Nie czuł się tak źle jak zwykle, kiedy musiał przy niej mówić, a w ten sposób wiedział że się nie nudzi, pozując dla niego.
- Auć, to musiało boleć - bąknęła. - Ja szczerze mówiąc... Nie do końca pamiętam co się stało, gdy po raz pierwszy użyłam moich zdolności - powiedziała, marszcząc brwi. - Wiem co było przed i co było po - dodała.
- Szczerze mówiąc, nie. Właśnie dzięki moim zdolnościom. Opowiesz mi o tym? - spytał, widząc szansę na zajęcie dziewczyny mówieniem.
- Jeśli chcesz słuchać... - powiedziała, a gdy uzyskała potwierdzenie zaczęła niezbyt długą opowieść. - To było późnym wieczorem, parę lat temu. Babcia potrzebowała ziół, więc poszłam je nazbierać. Kawałek za osadą jest wygodne zejście do niższej partii lasu, który rośnie wokół osady. Ta część jest odcięta od pozostałych obszarów rezerwatu. Szczerze mówiąc tak często chodziłam tamtą ścieżką, że nie zwróciłam uwagi na ślady. Okazało się, że jakiś kłusownik urządził sobie polowanie na niedźwiedzia i zagonił go w pobliże osady. Grizzly. Postrzelony przez jakiegoś głupca w łopatkę - Ike wyraźnie się zdenerwowała przy tych słowach. - Miałam pecha i weszłam prosto na tego niedźwiedzia - mruknęła po chwili milczenia. - Wiem tylko tyle, że kiedyś pamiętałam co się wtedy wydarzyło. Wie to też moja babcia. Wiem, że gdy się obudziłam, niedźwiedzia nie było już ani w lesie, ani na świecie - mruknęła ponuro. - Babcia zrobiła mi ten naszyjnik z jego kłów i pazurów - Indianka wyciągnęła spod ubrania starannie wykonany naszyjnik zdobiony kościanymi koralikami. - Ma to być przestroga - dodała.
- Choć niektórzy mogliby myśleć, że miałaby to być oznaka dumy.
- Nie można być dumnym z czegoś co sprowadza złe sny - powiedziała poważnie Indianka. Schowała znów naszyjnik pod koszulkę. - Szaman stwierdził później, że chronić mnie musi potężny i straszny duch. Duch, który zdolny jest zabić niedźwiedzia musi być doprawdy przerażający. Niedźwiedź jest najpotężniejszym i najszlachetniejszym, nazwanym duchem - wyjaśniła. - Łączy on wszystkie nasze klany, patronując szamanom - dodała.
- Rozumiem. Choć nasze niedźwiedzie nie są wyjątkowo potężne - uniósł brew na wspomnienie wielkiego misia pandy.
- Od czasu gdy do tego świata przybyli biali, niedźwiedzie skarłały i osłabły. Kiedyś nie było wojownika, który dałby radę zabić niedźwiedzia stojąc z nim twarzą w twarz - powiedziała. - Dziś i takie rzeczy są niekiedy możliwe - westchnęła.
- Czy nie jest możliwe, że to ludzie urośli w siłę? - zapytał, wybierając kolejny ołówek. Zbliżał się coraz bardziej do miękkiego końca skali, co mogło sugerować, że kończy już rysunek.
- Szczerze mówiąc nie wierzę w to. Liczba indiańskich wojowników maleje z dnia na dzień. Stracili już dawno i bezpowrotnie to co kiedyś było dla nich ważne. Idą ku tak zwanej cywilizacji, która czyni ludzkie ciało słabym i nakazuje podporządkować się sztywnym regułom. Coraz mniej ludzi potrafi powiedzieć dlaczego coś robi. Karabiny i bomby zastąpiły broń. Człowiek boi się widoku krwi. Komputery zastąpiły rozmowę w cztery oczy - westchnęła.
- Widzę, że nie lubisz cywilizacji - stwierdził.
- Nie twierdzę, że nie lubię - powiedziała. - Widzę jej wady. Nie lubić cywilizacji w świecie, w którym stała się ona koniecznością to niepotrzebne zadręczanie umysłu - dodała.
- Koniecznością... - powiedział raczej sam do siebie, niż do Ike, po czym schował ołówek i nie wyciągnął już następnego. - Chyba gotowe - stwierdził nieśmiało. Gdy tylko skończył rysować, jakby skurczył się lekko w sobie i wycofał, tracąc sporą część rozluźnienia które zyskał dzięki pracy.
- Jeśli uznałeś, że jest gotowe, to znaczy, że jest gotowe - powiedziała z uśmiechem, jakby zupełnie zapominając o rozmowie sprzed chwili. Wstała z ławki by podejść i obejrzeć rysunek.
Grim wstał i po chwili wahania w końcu westchnął lekko i pokazał jej rysunek. Podobnie jak rysunek fontanny, który widziała wcześniej, był niezwykle dokładny - oddawał strukturę liści na drzewach, zagięcia metalowej ławki, a nawet wszystkie piórka w jej włosach, wraz z ich kolorami i fakturami; jedynie tło było lekko zamazane, jakby schowane za delikatną mgłą, czyniąc rysunek nieco bardziej tajemniczym, niż samą scenę.
Ike zaśmiała się wesoło widząc rysunek - Ikhstha'! Naprawdę ikhstha'! - rzuciła. Wyraźnie jej się podobało. Nie zauważyła, że częściowo przeszła na Mohawk.
- Ikhstha'? - powtórzył, z niewielką tylko trudnością, choć kiepskim akcentem Grim.
- Tak! Naprawdę! - rzuciła z entuzjazmem. Dopiero po chwili do niej dotarło - Och, przepraszam - zaśmiała się. - To znaczy, że to jest świetne - powiedziała tłumacząc przedziwnie brzmiące słowo.
Rozpogodził się lekko, choć wciąż wydawał się nieco osowiały.
- Brzmi lepiej niż 'fajne' - stwierdził, po czym powtórzył - ikhstha'. - Pokręcił głową, po czym podał jej rysunek. - Proszę, to dla Ciebie.
- Dla mnie? - zdziwiła się, ale zaraz zdziwienie jej przeszło i rozpogodziła się. - Dziękuję - rzuciła z szerokim uśmiechem. - Powiedz, jakie zwierzę lubisz najbardziej? - wypalila nagle.
- Koty. Wszystkie, choć... Tygrysy, chyba najbardziej - odparł.
Ike przyjrzała mu się uważnie. Uśmiechnęła się znowu i skinęła głową w milczeniu. Chang dostrzegł tylko błysk oka. Ike miała już jakiś pomysł, którego nie wyraziła na głos.
Spojrzał w niebo, które robiło się już powoli czerwone, co oznaczało, że spędzili tutaj przynajmniej jakieś sześć godzin.
- Powoli robi się późno - stwierdził. - Wracamy do Instytutu?
- Nie mamy daleko - uśmiechnęła się, ale wstała z klęczek. - Dlaczego mam przeczucie, że czeka mnie bardzo dużo, bardzo ciężkiej pracy? - rzuciła nagle na głos.
- Bo tutaj zawsze, wszystko tak się kończy - wzruszył ramionami.
- Ciężką pracą? - spytała. - To dobrze... Może przestanę mieć ochotę na sushi za każdym razem, gdy używam węchu niedźwiedzia... - mruknęła. Nauczona doświadczeniem nie dodała słów "I na robaki, gdy śpiewam słowiczym głosem..."
Ruszył w stronę budynków, rozglądając się po ogrodzie.
- Tutaj przynajmniej zawsze jest ryba - powiedział.

…………………………………………..

W ciągu następnych kilku dni znaleźli miejsce, które znakomicie nadawało się do kolejnego z ich celów, którym był wspólny rysunek - nie było to wprawdzie w samym Instytucie, ale w pobliżu. Niewielki, dobrze zachowany domek sprzed co najmniej stulecia, w otoczeniu mnóstwa drzew i krzewów w ogrodzie. Chwilowo jednak nie mogli znaleźć czasu na wspólną pracę - Grim poprosił Beasta o dodatkową godzinę wykładów dziennie, żeby zrekompensować sobie fakt że jedna z godzin była pochłaniana przez treningi w Danger Roomie, co wraz z pozostałymi zajęciami, zajmowało mu sporo czasu; więcej niż komukolwiek innemu w Instytucie.
Ike, mimo faktu iż w Instytucie była dopiero od niedawna nie pozwalała sobie na żadne lenistwo. Szybko podłapała reguły, którymi rządziła się ta niewielka społeczność. Indiańska duma nie pozwalała odstawać od innych czy to w wysiłku fizycznym, czy umysłowym. Znajdowała jeszcze czas i energię na własne studia, czytanie książek itp. Któregoś dnia, po zajęciach złapała Changa na korytarzu. - Wystaw dłoń i zamknij oczy - powiedziała z uśmiechem.
Chłopak przy tej okazji zmieszał się wyraźnie, ale posłusznie wykonał polecenia, nie odzywając się ani słowem.
Ike chwyciła jego dłoń i owinęła ją czymś delikatnie. - Wampompeag - powiedziała. - Możesz otworzyć oczy - powiedziała. Chang miał na nadgarstku niezbyt szeroki pas spleciony z zaokrąglonych, kolorowych muszelek. Ewidentnie widniał na nim tygrys między dwoma drzewami. - Takohs - kot - powiedziała z uśmiechem. - To jest pas wampum - dodała.
Przyjrzał się uważnie nowej ozdobie i na jego twarzy znów zagościł dziwny grymas, najbliższy uśmiechowi z jego, niezbyt szerokiej zresztą, gamy wyrazów twarzy.
- Bardzo ci dziękuję, Ikenonhne. - odpowiedział - Pas wampum?
- Wampum inaczej biały sznur, albo biały pas. Nazwa pochodzi od tych białych muszelek - powiedziała Ike. - Ten ma sprawiać, że duch tygrysa będzie ci przychylny - dodała. - Tak mój lud zapisuje... a raczej zapisywał... Ważne wiadomości, wydarzenia. Tak oznaczało się czyjąś godność czy prosiło duchy o wsparcie - powiedziała.
Ukłonił się jej głęboko, składając ręce, w tradycyjnym wschodnim wyrazie szacunku.
- Tym bardziej dziękuję.
Ike się uśmiechnęła. - Chodźmy coś zjeść. Dzisiejsze treningi były naprawdę męczące - powiedziała.

…………………………………………..

Ike przez parę kolejnych dni miała trochę problemów z dograniem sobie czasu. Doba okazywała się dla niej za krótka. Nie da się trenować z pozostałymi X-menami, jeździć konno, studiować i robić wszystko inne... Chyba, że na pomoc przychodzi zdolność żyrafy... Przez dwa kolejne dni, śpiąca po 20 minut na dobę Ike chodziła po Instytucie rozdrażniona jak wściekły szerszeń. Akacji nie było w zasięgu, a głupio było prosić o coś takiego... Po tym czasie, gdy doszła nieco do ładu mogła się przerzucić na coś bardziej neutralnego - owsianki miała pod dostatkiem... Pod koniec tygodnia mogła ograniczyć wysiłek - na jej studiach przestano od niej wymagać chwilowo kolejnych cudów...
Tymczasem Chang zredukował po prostu ilość robionych zadań z matematyki, przynajmniej tych robionych po zajęciach, bo Beast starał się jak mógł żeby w czasie dodatkowej godziny wykładów udowodnić że zasługuje na swoje imię kodowe. Większą zaś część uzyskanego w ten sposób czasu wolnego zarówno od zajęć uczelnianych, jak i od własnych treningów, przeznaczał na rysowanie. Można było domyślać się tego po fakcie, że od czasu do czasu spacerował po Instytucie z nieobecnym wzrokiem i bandoletem ołówków przerzuconym przez ramię niczym pas z amunicją; nie miał nawet prawie czasu na bieganie po mieście z Jasonem, który i tak zajmował się setką innych spraw.

…………………………………………..

Gdy przyszedł dzień, w którym Emma Frost wezwała ich do salonu Indianka stawiła się natychmiast. W przeważającej części z ciekawości, gdyż nie należała do osób często widujących White Queen. Uważnie wysłuchała na czym polegać ma ich zadanie. Zdziwiła ją bardzo zmiana przywódcy. W końcu przez cały czas Jess była szkolona do tej roli. Wychowana wśród Irokezów dziewczyna przeczuwała, że to błąd. Nie odpycha się dobrych przywódców... Miała nadzieję, że Emmą nie powoduje zwykła niechęć do Jessici, a jakieś konkretne podstawy, które jeszcze nie wyszły na jaw.
Gdy Indianka przebrała się wreszcie w kombinezon stwierdziła, że czuje się z tym trochę dziwnie. Po pierwsze i najważniejsze - nie był na nią za duży...
- Jak myślisz, co my tam zastaniemy? - spytała jeszcze Changa.
Chińczyk stawił się na miejsce niemal spóźniony, wciąż obracając jeden ołówek w rękach. Po wysłuchaniu wszystkiego, co miało być powiedziane, ruszył bez słowa żeby wbić się w swój strój bojowy. Skończył jako pierwszy, i czekał na następnych, aż po chwili pojawiła się też i Ike, już w kombinezonie.
- Zapewne zło - odpowiedział na jej pytanie.
- Zło? - spytała zdezorientowana tą odpowiedzią.
- W sensie, złych ludzi - sprostował Chang, uświadamiając sobie że Ike może jeszcze nie być przyzwyczajona do jego sposobu mówienia.
Ike zastanowiła się nad tą odpowiedzią. - Ciekawa jestem co Jason i Jessica wymyślą - mruknęła. Na widok Black Birda w całej jego okazałości, gotowego do lotu Indianka zwyczajnie w świecie zaniemówiła.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Acid »

Podróż minęła spokojnie i bez żadnych niespodzianek – większość czasu lecieliście nad wodami Atlantyku, które z każdym kolejnym kilometrem oddzielały was od Ameryki Północnej. W końcu, nieco po ósmej lokalnego czasu wylądowaliście w Reykjaviku – sercu Islandii.
Obrazek Miasto było bardzo zadbane i uderzało w oczy wspaniałymi widokami. Uliczki wciąż były wyludnione, ale w końcu był poranek i ci, którzy mogli, grzali się jeszcze pod grubymi kołdrami. Pierwsze co w was uderzyło, gdy wsiadaliście do zabranego z sobą na pokład Blackbirda Lancera, to chłód panujący na dworze. Mimo iż wasze kombinezony były podwójnie ocieplane, mróz nieprzyjemnie wgryzał się pod ubrania.

Na miejsce, gdzie rzekomo przetrzymywana była córka Kelly’ego trzeba było obrócić dwa razy – w końcu było was siedmioro, a Mitsubishi mógł zmieścić jedynie pięć osób. Po niemal kwadransie byliście na miejscu już wszyscy i z ukrycia obserwowaliście okolicę. Było naprawdę spokojnie, od czasu do czasu mijał was jakiś przechodzień wracający z zakupami bądź wyprowadzający psa, nie mający pojęcia o waszej obecności. W powietrzu unosiła się mgła.
Obrazek Obserwowaliście wyznaczony przez Emmę dom – otoczony zewsząd świerkami, robił na was spore wrażenie. Póki co niewiele się działo, od czasu do czasu jedynie na werandę wychodził potężny mężczyzna z żółtym irokezem na głowie. Wiedzieliście, że to Blob. Grubas rozglądał się nerwowo po okolicy, kilka razy zerknął nawet w stronę drzew i krzaków, za którymi się chowaliście, jednak w końcu wracał do środka. Nie wyglądał wam na zbyt bystrego.

Jessica zmieniła się w dym i poleciała na zwiad. Czekaliście dłuższą chwilę nim powróciła przyjmując na powrót własną postać.
- Sześciu, wszyscy skupieni w salonie – jedzą jakąś pizzę jakby nic się nie działo. Blob, Toad, Mimic, Avalanche i dwóch, których nie znam. Nigdzie nie widziałam dziewczyny. – powiedziała Shadow.
- Co robimy, szefie? – zapytał Peter rozcierając zmarznięte dłonie i patrząc na Ghettoblasta.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Evandril »

Wspaniała Drużyna w składzie Jess, Ike, Bella, Chang, Adam, Alastair, Peter i Jason

Jason siedział w krzakach wraz z innymi, przypatrując się drewnianemu domkowi. Mówiąc szczerze, niezbyt uśmiechało mu się dowodzenie drużyną, jakoś czuł się pewniej, gdy to Jess ponosiła odpowiedzialność za ich wszystkie ruchy. Będzie musiał pogadać o tym z Magneto przy najbliższej okazji.
- Co taki spięty? – zapytała Shadow i klepnęła go w ramię.
- Myślę. – odparł Jason, marszcząc brwi.
- Pomóc? – zaśmiała się pod nosem.
- Nie trzeba, mam już plan. – odwrócił się do niej i uśmiechnął. Spojrzał na resztę. – A więc tak. Wchodzimy w jedno tempo, każdy z innej strony domu. Jess, ty zajmiesz się przeszukaniem piwnicy i piętra, bezpieczeństwo dziewczyny to priorytet.
- Jasne, się wie. Zajmę się tym i dam wam znać, jak tylko ją stąd wyprowadzę. Peter, zrób dla nas kanał myślowy – powiedziała i ugryzła się w język, w końcu to Jason był od wydawania poleceń. – Sorka…
- Nie ma sprawy, sam się z tym niekomfortowo czuję… - mruknął.
- Przyzwyczajaj się – pokazała mu język.
- Wolę nie. Peter, Jessie ma rację, zrób dla nas kanał. Jak dziewczyna będzie bezpieczna, to się wycofamy, chodzi nam o nią, a nie o to żeby im skopać tyłki. Jakieś pytania? Jessie, powiedz jeszcze raz, kto ma jakie moce, żeby reszta drużyny też była przygotowana.
Dziewczyna wzięła głębszy wdech i opowiedziała wszystkim co wie na temat Bractwa. Zastrzegła jednak, iż dwójki mutantów nie zna.
- Ja wchodzę od frontu, narobię sporo hałasu. Adam, ty zajmij się oknami i wszelkim szkłem – niech się rozpadnie, wybuchnie czy cokolwiek. Masz narobić sporo zamieszania. Ike, weź sobie jakieś duże i silne zwierzę, łaknące krwi. Chang, Alastair i Bella – wykorzystajcie swoje możliwości, żeby zająć Bractwo walką.

- Jeżeli mógłbym się wtrącić... - przerwał Szkot. - Nie sądzicie, że można to rozegrać na spokojniej, mniej żywiołowo?
- A jaki masz pomysł? - zapytał Jason.
- Znam tylko trochę nasze możliwości z Danger Rooma, ale ustalmy. Oni nie spodziewają się, albo zakładamy, że nie spodziewają się bezczelnego ataku, prawda? - zapytał retorycznie, mierząc wzrokiem Jasona i Jess.
- Zapukać, powiedzieć że jesteśmy harcerkami i sprzedajemy ciastka? - wypaliła Jessie. - Plan Jasona jest dobry, znam Bractwo, to ich zdeorganizuje. Mamy element zaskoczenia, a jak mawiał Cycek, to jak as w rękawie.
- Nie wiemy gdzie jest dziewczyna - wtracila sie - Nie mozemy chyba tak wpasc, jesli tam jest przerazi sie, mozemy ja zranic przypadkowo
- Mimo wszystko... Powiedz, Jessico, czy oni sypiają? - zapytał Alastair.
- Dlatego wpadniemy tylko my, a Jessie jej poszuka. W głównej izbie jej nie ma, więc jak będą zajęci walką, nie dotrą do niej, by zrobić krzywdę lub zabrać.
- Mogę na węch spróbować sprawdzić ile jest tam osób - mruknęła Ike. - Ty widziałaś 6. I żadnej która odpowiada rysopisowi dziewczyny. Może jej tu nie ma? - dodała.
- Sypiają, ale ja nie chcę tu marznąć cały dzień - prychnęła Shadow. - Nie widziałam dziewczyny w salonie, ani w kuchni... WIęc jest albo na dole, albo na górze.
- Moja propozycja jest taka: - zaczął Alastair. - Poczekajmy aż się ściemni... chcą okupu, więc niczyje życie jeszcze raczej nie jest zagrożone. Jessico, myślę, że bezproblemowo dostaniesz się tam i odnajdziesz kogoś, kto by spał. Może się mylę, ale wątpię by w jednym pomieszczeniu spali i urzędowali. Jeżeli ktokolwiek będzie spał, mogłabyś bez hałasu odciąć im powietrze, by mieć pewność, że minie... dłuższa chwila niż się obudzą. To Może i wadliwy plan, zwłaszcza jeżeli nie śpią, ale każdy kolejny to mniejsze ryzyko. - wypowiedział koncepcję. - Wtedy można by realizować bardziej bezpośrednie... natarcie.
- Byłam tam, nie śpią, wszyscy siedzą w salonie i jedzą pizzę... - bąknęła Shadow.
Ike namyślała się dłuższą chwilę
- Awaryjnie dodam: wiecie co to karukia, albo irukandji? - spytała.
- Dlatego byśmy poczekali. Gdzieś... do drugiej w nocy? - zapytał, unosząc brew z uśmiechem.
- Jest ich szostka na dole, tak? I nie ma dziewczyny? Wiec musimy zalozyc, ze albo ktos jeszcze tu jest i jej pilnuje, albo jest nieprzytomna. Porwali corke kogos takiego i spokojnie jedza pizze? I nikt nie pilnuje zakladniczki? Nie spodziewaja sie prob odbicia? Sa az tacy glupi? Pewni siebie?
- Nie żartuj! Nie mam zamiaru marznąć!
- Chyba cię pogięło, stary... - wypalił Jason.
- Możecie iść na obiad. Zostawcie mi komórkę. - odparł.

Ike westchnęła. Postanowiła poczekać spokojnie, aż do kogokolwiek dojdzie, że zadała pytanie. Intensywnie wpatrywała się w sprzeczających się towarzyszy.
- To idioci, mówiłam. Bractwo takie jest, dlatego już z nimi nie trzymam - odpowiedziała Belli. - Kiedyś do nich należałam, zaufajcie mi.
- Rozumiem, że to idioci, ale kiedy możemy zrobić trochę więcej, zróbmy to. Jeżeli kogokolwiek narazimy, to zakładniczkę. A dyrektoriat będzie niepocieszony. I mówię raczej o panu Lensherrze. To jak, idziecie do motelu pospać? - raz jeszcze zapytał Szkot. - Robimy tak, jak powiedział Jason. To on tu teraz dowodzi! - warknęła na zebranych. - Skoro siedzą i jedzą pizzę, nie spodziewają się ataku. Poza tym naprawdę ich znam.
- Nigdzie nie idziemy, załatwimy to tu i teraz. - Jason pokręcił głową.
- Udalo im sie kogos porwac, nie moga byc az tacy glupi... - zauwazyla sceptycznie
- Zgoda. - westchnął Alastair. - Mam nadzieję, że nie mam racji. Jakie konkretne rozkazy, sir? Ike westchnęła ponownie - Nie wiem czy w tym zamieszaniu kogokolwiek to interesuje... Ale jad irukandji w razie potrzeby wyeliminuje każdego z nich na jakieś dwa tygodnie... O ile nie mają niewiadomo jakiej regeneracji. A teraz wybaczcie, podejdę zorientować się czy znajdę coś na węch - burknęła ponuro. Tak też zrobiła.

Jessica aż się w sobie gotowała ze złości.
- Jakoś mi takich problemów nie robiliście - wyrzuciła z siebie. - Zaraz jej poszukam i będzie jeden problem z głowy. Ja się zajmę uwolnieniem zakładniczki, a wy narobicie hałasu, by mi to ułatwić. Kapujecie?! Słuchajcie tego, co Jason mówi, bo już mnie krew zalewa.
- Hej, hej, tylko spokojnie. - zaprotestował Szkot. - No.. już się podporządkowałem.
- Spokojnie, kwiatuszku... - położył dłoń na ramieniu dziewczyny. - Ike, liczymy na ciebie. Wracaj szybko.
- I tak ma, kurwa, być! - prychnęła jeszcze Shadow.
Jason parsknął śmiechem, ale musiał przyznać, że rzeczywiście nadawała się na dowódcę.
- Zachowujesz się jak kapral, szkolący kotów w wojsku. - zauważył, uśmiechając się szeroko.

Ike wróciła po kilku chwilach. Kłócąca się ekipa zdecydowanie pogarszała jej humor. - Wyczuwam kogoś w domu. Kobieta. Więcej szczegółów nie mam jak podać. Cały dom cuchnie pizzą i colą - burknęła.
- Tego mnie uczył Scott - burknęła Jessie. - Lecę poszukać dziewczyny, Bella, podłącz się do mnie. Jak ją zobaczę, to od razu przekażesz.
To mówiąc zmieniła się w dym i ruszyła w stronę domu.
Alastair uniósł tylko dłonie w obronnym geście i skulił się teatralnie, cofając przed Jess. Mruknał tylko po cichu do siebie:
- Odpowiedzialność... jest zła. Trzeba się wystrzegać bycia odpowiedzialnym. Tak, wierzę. - po chwili zapytał głośniej:
- Na jaki znak zaczynamy? Czy po prostu czekamy kilkanaście minut, Shadow, aż odnajdziesz ją odnajdzie? - zapytał Jasona.
- Poczekamy, aż Bella powie, że Jessie znalazła dziewczynę. Wtedy wkraczamy, robiąc dużo hałasu i zamieszania, żeby mogła ją spokojnie stąd wyprowadzić. - westchnął.

Bella z niesmakiem sluchala klotni. Gdyby miala oczy to by nimi przewrocila. Zlapala kontakt z Jessica, zastanawiajac sie w duchu gdzie, u licha, dym ma oczy i westchnela lekko, jak zawsze, gdy przestawila swoje postrzeganie zmyslowe.
- To kto się kim zajmie? - spytała jeszcze Ike. - Blob dla mnie odpada - mruknęła. - Mimik z tego co mówiła Jess jest bardzo niebezpieczny - dodała.
Jessica najbliższą drogę miała na dół, przez małe okienko, więc zaczęła swoje poszukiwania od piwnicy. Spłynęła do niej, a następnie rozejrzała się uważnie. Po chwili, dostrzegła skuloną w kącie dziewczynę. Była związana i zakneblowana, nie wyglądała na zbyt szczęśliwą. Wróciła do swojej postaci.
- Spokojnie - uniosła obie dłonie. - Jestem tutaj, żeby cię uwolnić - szepnęła spokojnym głosem. Teraz pozostało jej czekać, aż reszta zacznie działać.
- Ja biorę na siebie Mimica. Jak dostanie plazmą, to nawet jego moce sobie z tym nie poradzą. - powiedział Jason.
- Toad brzmi jak ktoś dopasowany do mnie... może go nie przerosnę, ale na pewno skutecznie zajmę. - dodał Alastair.
- Ja mogę się zająć Avalanche... – mruknęła Indianka.
- Znalazla ja - powiedziala cicho Bell - jest zwiazana, ale chyba nic powazniejszego jej nie jest. Co teraz, dowodco? - zapytala, odlaczajac sie juz od Jess, jakos byla wtedy bardziej skoncentrowana.

- No dobra, teraz.. tak jak już mówiłem.. idziemy narobić hałasu. Żeby Jessie mogła się z nią wymknąć i bezpiecznie wyprowadzić z budynku. - westchnął ciężko. Jakoś Shadow nie miała takich problemów z tą bandą.
- Idziesz frontem, Yogi? Mi pasuje to okno. Adam usunie szyby - powiedziała Ike w zamyśleniu.
- No przecież mówiłem, że wejdę od frontu. - burknął Ghettoblasta. - A Adam ma się zająć całym szkłem w domu, żeby narobić zamieszania. Szyby, butelki, szklanki, telewizor... - westchnął zrezygnowany. Miał już serdecznie dosyć dowodzenia.
- Nie szło się skupić w całym tym zamieszaniu - mruknęła Ike. Czekała aż wszyscy ruszą gotowa wskoczyć przez to okno, robiąc przy tym zgodnie z założeniami jak najwięcej hałasu. W planach miała szybkie dorwanie jakiegoś stołka, który mogłaby wykorzystać jako broń.
- Idziemy! - warknął Jason.
- Czas TO zrobić... szkoda, że nie można się napić łyka czegoś mocniejszego na odwagę... - wymamrotał głównie do siebie Szkot, skoncentrowany na odpowiednim podejściu do okna aby nie odkryć, iż grupa wrogo nastawionych nastolatków podrkada się do siedziby szóstki porywaczy.

Jessica czekała jedynie na wyraźny sygnał z góry, że towarzysze wpadli już do domu i może się zająć bezpiecznym wyprowadzaniem zakładniczki.
- Moi towarzysze zaraz zrobią nam zaplecze, żebyś mogła uciec - powiedziała Shadow, kończąc ją rozwiązywać. - Jestem z X-Men, czyli jestem tą dobrą duszyczką, która chce ci pomóc. Przez to okienko raczej ciężko ci będzie wyjść bez mojej pomocy, więc musisz mi zaufać. Zmienię się w dym, potem w coś na kształt skrzynki i wejdziesz na mnie, by dosięgnąć okienka, dobrze? - zapytała spokojnie. - Niedaleko jest zaparkowany samochód, zaprowadzę cię do niego. Będę ci osłaniać plecy, więc nie masz się co martwić i bać. A tak w ogóle to jestem Jessica.
Starała się zająć ją rozmową i powiedzieć, co będą robić, by poczuła się pewniej i nie bała. Tak uczył Scott i Beast.

Jason ruszył w kierunku werandy przygotowując kosmiczną energię w przedramionach. Chwilę później uwolnił ją w postaci dwóch grubych, białych promieni roznosząc w pył drzwi wejściowe. Wpadł do środka wypatrując Mimica i ładując kolejne blasty w swoje dłonie. Zamierzał uderzyć w mutanta i posłać go do krainy Morfeusza.

Ike zgodnie z planem władowała się przez okno bez względu na to, czy Adam zdążył z usunięciem szyby czy nie. Osłoniła tylko oczy przedramieniem by w razie czego nie musieć ich później regenerować... Jej miał przypaść w udziale Avalanche. Postanowiła spróbować zaatakować szybciej niż on. Wpierw kobra plująca jadem prosto w oczy. Rozpylony w promieniu prawie 3 metrów jad miał oślepić przeciwnika. Potem w planach miała zadanie ciosu jakimś porwanym z ziemi przedmiotem: fragmentem rozwalonych drzwi, stołkiem, krzesłem czy nawet stołem. Słoniowa siła powinna tu wystarczyć. W razie konieczności, gdyby gość okazał się zbyt niebezpieczny jad karukii wyłączy gościa na 2 tygodnie...

Alastair osłaniając twarz rękoma wskoczył z rozpędu w trenowany w Danger Roomie sposób przez okno tak, aby skoordynować skok z działaniem Adama, choć zamierzał zbić swoją masą szybę, gdyby drugi mutant nie zdążył lub skupił się na innej części budynku. Wiedząc, że tutaj sam nikogo doskonale nie zajmie, rozejrzał się błyskiem w oku po pomieszczeniu szukając wzrokiem jakiegokolwiek korytarza prowadzącego do piwnicy, Toada i Avalanche'a. Wiedząc, że zarówno Jason, Chang, Ike jak i Adam zrobią więcej od niego, zamierzał rozegrać to defensywnie, chroniąc jako rezerwa najbliższego Toadowi towarzysza, choć dzięki swojej szybkości reakcji gdyby w mało prawdopodobnym wypadku akurat Toad był dosyć oddalony albo w ogóle nieobecny w pomieszczeniu, zamierzał spróbować obezwładnić Avalanche'a zanim ten zorientuje się, że ktoś obrał go na cel.

Bella ruszyła za reszta. Miała nadzieje, ze przeprowadza to na tyle sprawnie, ze obędzie się bez jakiś spektakularnych katastrof. Wpadła do domu, za reszta. Szybko wniknęła do umysłu Alastaira i w ten sposób namierzyła swojego, słusznych gabarytów, przeciwnika. Blob. Szybko wróciła do siebie i, skoro już złapała trop, skupiła się na swoich pozostałych, wyostrzonych zmysłach. Wniknęła do umysłu mutanta i postarała się by go wyłączyć. miała nieśmiałą nadzieje, ze po tylu wyczerpujących treningach pójdzie jej nieco lepiej niż ostatnim razem. Jednak była gotowa na bezpośrednią konfrontacje. Jedyna pociecha było to, ze nie mógł być równie szybki, co silny, wiec istniała szansa, ze nie zrobi z niej naleśnika.

Grim wpadł do domu za Jasonem, korzystając z tego że ten rozwalił drzwi, oszczędzając mu roboty. W biegu jeszcze wystawił na zewnątrz kości przedramion, tworząc z nich coś w rodzaju wielkich szponów obejmujących spory kawałek rąk, po czym natychmiast runął w kierunku tych dwóch, których nie rozpoznał z opisu, mając zamiar zająć walką tego który wyglądał na sprawniejszego w walce - Chińczyk zwykle znakomicie radził sobie w takich sytuacjach, więc wolał zająć się większym zagrożeniem. Przyjął postawę, jak ją sam ochrzcił, Dachowca, skupioną na pracy rąk, nie nóg, i kładcą nacisk raczej na bloki niż uniki; znakomicie więc łączącą się z kościanymi przedramionami.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Acid »

Przygotowaliście plan i ruszyliście do ataku. Gdy znaleźliście się na miejscach, Jason uderzył swoimi blastami we frontowe drzwi, niszcząc je niemal doszczętnie i robiąc przy tym sporo hałasu. Na ten znak wpadliście przez okna do domku. Element zaskoczenia miał tutaj chyba największe znaczenie, gdyż wszyscy mutanci z Bractwa po prostu oniemieli z wrażenia na wasz widok i zanim jakkolwiek zdążyli się przygotować, wy już ich atakowaliście.

Wszystko działo się błyskawicznie i w jednym tempie. Ike plunęła jadem oślepiając podnoszącego się z kanapy Avalanche’a. Gdy mężczyzna chwycił się za oczy, w tym momencie Wendigo chwyciła za ciężki, drewniany stołek i wymierzyła mu potężny cios w korpus. Coś nieprzyjemnie chrupnęło, a zamaskowany mężczyzna uderzył o stojący pod ścianą kominek i osunął się na ziemię. Dziś już nie zatańczy.

W tym samym czasie Mimic strzelił z oczu promieniami Cyclopsa w kierunku Jasona. Chłopak dostał w prawy bark, co odrzuciło go w tył, jednak nim upadł, zdążył wystrzelić potężny strumień plazmy, który trafił Mimica prosto w twarz. Takiego ciosu nawet mutant z podwyższoną regeneracją nie przyjąłby na miękko i mężczyzna padł na podłogę nieprzytomny. Chwilę mu zajmie, nim powróci do zmysłów.

Ropuch natomiast wypluł z siebie swoją „najpotężniejszą” broń, czyli długi język, jednak widać było, że nigdy nie zapoznał się z zasadą „poznaj swego przeciwnika”, zwłaszcza, że mierzył się z człowiekiem o podwyższonej szybkości. Quickblood chwycił oślizgły, śmierdzący, zielony jęzor Toada i cisnął nim z ogromną siłą w kierunku nieznajomego mutanta z Bractwa. Pech chciał, że na linii rzutu stanął mu Adam i Toad wpadł z impetem w Glassmakera, po czym obaj panowie wypadli przez okno. Żaden z nich już nie wrócił do pomieszczenia.

Peter natomiast stawił czoła mężczyźnie w dziwnym, staromodnym ubraniu, który próbował zmienić swój wygląd. Niestety, po raz kolejny element zaskoczenia okazał się zbawienny – mężczyzna nie zdążył w porę tego uczynić, a Dreamer posłał ku niemu telekinetyczną falę, która rozbiła mutanta o ścianę. Nim opadł na ziemię, Harbour uderzył raz jeszcze prosto w twarz wysyłając mężczyznę w krainę ciemności.

Niezgorzej radziła sobie w tym samym czasie Bella prowadzona wzrokiem Alastaira. Blob może i przewyższał ją o dwie głowy, był znacznie silniejszy, ale też i cholernie wolny. Wyprowadzał ciosy tak nieudolnie, że dziewczyna przewidywała je, zanim nastąpiły. Gdy chwilę później Blob nie trafił, rozwalając przy tym kawał podłogi, Bella dotknęła na chwilę jego czoła. To wystarczyło, by wzmocnić mentalny atak, tak jak uczyła ją Emma. Grubas jedynie wymamrotał coś nieskładnie o naleśnikach, po czym osunął się na ziemię śpiąc słodko jak niemowlę.

Chang odbił od walczącego z Mimikiem Jasona i zaatakował niezidentyfikowanego mutanta w dziwnym kombinezonie, który do prawej dłoni przymocowany miał bat, naładowany elektrycznością. Grim sprawnie unikał wyprowadzanych przez niego ciosów, co chwilę zmniejszając dystans do przeciwnika. Gdy był już blisko wymierzył swoimi szponami dwa ciosy, które posłały mężczyznę pod ścianę. Mutant próbował się podnieść, jednak mocny kopniak w twarz załatwił sprawę.

Nie zdążyliście nawet pogratulować sobie udanej rozprawy z Bractwem, gdy do domu wpadło kilka osób ubranych w podobne do was kombinezony. Przewodziła im białowłosa Murzynka, która widząc jak zdemolowaliście Bractwo, jedynie uśmiechnęła się szeroko.
- Brawo. – powiedziała. – Ubiegliście nas z tym atakiem. Widzieliśmy, że wchodzicie, ale chcieliśmy się wam bliżej przyjrzeć… Jestem Storm, a to moi współpracownicy – Colossus, Shadowcat, Nocturne, Sage, Thunderbird, Slipstream i oczywiście Gambit… - rozejrzała się, nie widząc mężczyzny. – który zapewne gdzieś się tutaj kręci. Tworzymy X.S.E. – X-treme Special Enforcement. A wy kim jesteście?
- Jak to kim? – Jason podniósł się na równe nogi trzymając za obolały bark. – Jesteśmy X-Men… od Magneto. Ike, Bella, Quickblood, Grim, Dreamer. – wskazał na towarzyszy. – Gdzieś za oknem leży Glassmaker. Ja jestem Ghettoblasta.
- Gdzie dziewczyna? – zapytał z wyraźnym rosyjskim akcentem Colossus.
- Nasza koleżanka Shadow już się nią zajęła. – powiedział Peter.
- Wyjdźmy na zewnątrz, musimy porozmawiać. – rzuciła Storm. – Colossus, Slipstream, zajmijcie się naszymi zbiegami. – wskazała na leżących mutantów z Bractwa.

Chwilę później znaleźliście się przed domem. Storm rzuciła okiem na odzianego w brązowy płaszcz mężczyznę, który właśnie stał na ganku i namiętnie całował Shadow.
- No i Gambit się znalazł. – stwierdziła, a przechodząc obok niego klepnęła go w ramię.
Przy okazji wszyscy zobaczyli wystraszoną dziewczynę, siedzącą na tylnym siedzeniu Lancera. Zapewne była to córka prezydenta, którą zdążyła już uwolnić Jessica.


Po krótkiej wymianie zdań udaliście się w drogę powrotną do Instytutu. Co ciekawe, Gambit zabrał się z wraz Wami, nawet na chwilę nie odstępując od Waszej koleżanki. Wyglądało to tak, jakby zupełnie przestali zwracać uwagę na cokolwiek i kogokolwiek. Bezpiecznym odstawieniem córki Kelly’ego zajęła się Storm, razem z swoją drużyną, zatem nie musieliście się już tym martwić.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Ouzaru »

Shadow & Gambit

Zaprowadziła dziewczynę do samochodu i dała znać pozostałym, iż już jest bezpieczna. Kanał myślowy Petera bardzo się przydał, teraz wystarczyło tylko poczekać, aż reszta drużyny do nich dołączy.
- Widzisz, już po sprawie, jesteś cała i zdrowa – Jessica rzuciła, uśmiechając się lekko do córki Kelly’ego. Kątem oka zauważyła, że ktoś się kręci koło domu. – Połóż się na tylnym siedzeniu, muszę coś jeszcze sprawdzić – dodała i wyszła z samochodu. Zmieniła się w dym, zakradła do mężczyzny i już miała na niego skoczyć, gdy ten posłał w nią naładowaną kartę. Ta jednak przeleciała przez nią, nie czyniąc Shadow żadnej krzywdy. Zaskoczona dziewczyna zmieniła się w swoją normalną, cielesną formę.
- Remy? – zapytała niepewnie. Jej zdziwiona mina była podobna do tej, która malowała się na twarzy Gambita. Oboje przyglądali się sobie przez jakiś czas. – Myślałam, że nie żyjesz…
- Mon dieu, Jessica, to ty?

Stali niepewnie na przeciwko siebie, dopiero po chwili mężczyzna rozłożył szeroko ramiona i pozwolił, by dziewczyna wtuliła się w niego.
- Myślałam, że nie żyjesz… - powiedziała raz jeszcze, walcząc z łzami.
- Niewiele brakowało. – odparł, gładząc ją po włosach i plecach. – Parę tygodni dochodziłem do siebie, potem szukałem cię, ale nikt nic nie wiedział na twój temat, więc uznałem, że musiałaś zginąć. – wyjaśnił. Spojrzał na jej czarne włosy i skrzywił się nieco. – Teraz już rozumiem, czemu nikt nie znał blond-mutantki. Dobrze cię znowu widzieć.
Nim coś odpowiedziała, pocałował ją namiętnie i nie wypuszczał z ramion, aż nie poczuł klepnięcia w ramię. Dopiero teraz zauważyli, iż nie są sami i otacza ich kilkanaście osób. Jessica niechętnie odkleiła się od Remy’ego i spuściła wzrok czując, jak pliczki jej płoną w pokaźnym rumieńcu.

Przez chwilę się przyglądała Gambitowi, jakby jeszcze nie do końca wierząc w to, iż naprawdę przed nią stoi. Zerknęła na stojących za nim mutantów, którzy zbierali Bractwo i po kolei wyprowadzali z domu. Została tylko białowłosa Murzynka, która co chwilę zerkała w ich stronę, jakby się niecierpliwiąc.
- Remy, proszę, tylko mi nie mów, że musisz z nimi lecieć… - jęknęła Shadow. Dopiero się spotkali i nie chciała się z nim już rozstawać. Zrobiła błagalną miną, na co on uśmiechnął się ciepło.
- Nie muszę, mogę polecieć z wami. – odparł spokojnie. – Tylko daj mi chwilę, pogadam ze Storm. Bo chyba czeka na mnie.
Podszedł do Storm i zamienił z nią kilka słów, wskazując przy tym na Shadow. Kobieta chyba nie była do końca zadowolona, ale w końcu skinęła głową.
- No i załatwione, cherie! – rzucił, podchodząc do Jessici. – Będziemy mieli trochę czasu, żeby pogadać na spokojnie.

Lecąc do Instytutu, opowiadała mu, jak spędziła ostatnie dwa lata. O przynależności do Six Packa, Bractwa, o zwerbowaniu przez Magneto i o tym iż aktualnie należy do X-Menów. Remy z kolei zdradził, że miał sporo spraw na głowie od wybuchu. Gdy tylko doszedł do siebie, zaczął jej szukać, jednak nie natrafił nawet na najmniejszy ślad dziewczyny.
- Wróciłem do mieszkania i wszystko było na swoim miejscu. – powiedział, wzruszając lekko ramionami.
Potem musiał zająć się sprawami Gildii po tym, jak jego ojciec został zamordowany. Przez jakiś czas pozostawał w Nowym Orleanie, a gdy wrócił do NYC, imał się różnych ciekawych zadań. Niedawno Storm zwerbowała go do swojej nowej drużyny.
- I w sumie to tyle.
- Nieźle – rzuciła, uśmiechając się do niego szeroko. Siedzieli na samym końcu odrzutowca, gdzie nikt im nie przeszkadzał i nie słyszał, o czym mówią. – Ściąłeś włosy – zauważyła.
- A ty przefarbowałaś. – mruknął.
- Podoba ci się?
- Nie. Wolę cię jako blondynkę. – odpowiedział szczerze.
Jessica westchnęła, jak zawsze był brutalnie szczery i bezpośredni. Uniosła lekko dłoń do góry, a cała czerń z włosów po prostu uleciała i została wchłonięta przez skórę dziewczyny. Remy uniósł do góry jedną brew, nigdy wcześniej nie widział, żeby coś takiego potrafiła.
- Nieźle. Od razu lepiej. – rzucił. – Widzę, że nauczyłaś się nowych sztuczek?
- Poczekaj, aż dolecimy. Pokażę ci znacznie więcej.
- Na to liczę, cherie. – odpowiedział i pochylił się w jej stronę. Przez resztę drogi co chwilę się tulili do siebie i całowali, co pewnie nieco działało X-Menom na nerwy.
Obrazek
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Evandril »

Jason feat. Alastair

Udało im się uporać z Bractwem nawet szybciej niż myślał. Zebrał się na równe nogi i syknął z bólu, gdy bark dał o sobie znać… no cóż, teraz przynajmniej wie, z jaką potencjalną mocą uderza promieniami optycznymi Cyclops. Poruszał trochę stłuczonym barkiem – bolał, ale wyglądało na to, że kości są całe. Po raz kolejny kurtka z vibranium okazała się spełnić swoje zadanie. W przeciwnym razie mogło być słabo.

Przez chwilę porozmawiał z dowódczynią niejakiego X.S.E., którzy wpadli do domku ni z gruszki, ni z pietruszki. Wyjaśnił sytuację, chwilę później dowiedział się od Storm, że działają na zlecenie rządu USA i przybyli tu po córkę Kelly’ego. To wyglądało całkiem ciekawie – X-Men odwalili brudną robotę, a te harcerzyki wpadły zgarnąć główną nagrodę. Czemu się nie dziwił? Nie miał zamiaru protestować, pewnie mieli na taką sytuację kilkanaście paragrafów i parenaście innych nakazów, dokumentów i ściśle tajnych podpisów na papierkach, o których nie można było mówić.

- Niech ktoś wyciągnie Adama zza okna. – rzucił chłodno do towarzyszy, nie patrząc nawet na nich. – Zmywamy się, skoro kawaleria przyjechała posprzątać. – minął Storm patrząc jej hardo w oczy i wyszedł z domu.

Myślał, że nic go już dzisiejszego wieczora nie zaskoczy, ale to, co zastał na zewnątrz sprawiło, że usta wykrzywiły mu się w sardonicznym grymasie. Nieopodal Lancera bowiem Jess całowała się z jakimś typkiem w płaszczu. Na pierwszy rzut oka Ghetto kojarzył jego zarośniętą gębę, ale nie wiedział skąd. Dopiero po chwili dowiedział się od Ike, że to był osławiony nieboszczyk Remy. Tylko że wyglądał na całkiem żywego.

- Jak więc widzisz, Chang... – rzucił do przyjaciela, gdy ten pojawił się przed domem. – Cały ten związek z Jess to była jedna wielka maskarada. Zresztą, chyba sam już do tego doszedłeś, nie? – obaj przyglądali się tonącej w ramionach Gambita Jess przez chwilę, po czym Jason skwitował. – Nie komentuj, dobra? Mam dość wrażeń jak na dzisiaj. – mruknął, po czym skierował się do samochodu i usiadł za kółkiem czerwonego Mitsubishi czekając na resztę.

Teraz miał już całkowitą pewność, że Jessica bawiła się nim… Początkowo zdawało mu się, że imię „Remy” jakie wypowiedziała po osławionej imprezie w klubie, było spowodowane jedynie alkoholem. Dzisiaj się przekonywał, że to nie grało w ten sposób. To było od początku skierowane w stronę tego typa, który pokłócił się z fryzjerem. To nie była pomyłka. Nawet nie zauważyła, gdy obok niej przechodził, zafascynowana swoją odnalezioną „zgubą”. Facet, który powinien gryźć ziemię już dawno, teraz całował się z osobą, na której w jakiś tam sposób Jasonowi zależało.

Czyżby był tak głupi, by myśleć, że coś z tego będzie? Że momentalnie Jess zdejmie zdjęcia z tym typem ze ściany i rozpocznie nowy rozdział? Że mogą być w prawdziwym związku? Sam nie wiedział, co myśleć. Początkowo podobało mu się, że mogli się zgrywać z ludzi, ale potem… Sam już nie wiedział – różne emocje i uczucia kotłowały mu się w trzewiach. Wiedział na pewno, że dzisiaj będzie pił do rana… Musiał to wszystko jakoś odreagować. Może pogada z Alastairem albo Changiem, żeby wybrali się z nim do jakiejś knajpy. Ale to potem, gdy już dolecą na miejsce. Momentalnie Jason chciał się znaleźć w Instytucie, jakby to był jego prawdziwy dom… Jakby to było miejsce bezpieczne jak brzuch mamy. Czuł wkurwienie.

* * *

Przez całą drogę milczał, dopiero w Blackbirdzie, zaprosiwszy na siedzenie drugiego pilota Quickblood’a, odezwał się grobowym głosem.
- Masz ochotę się dzisiaj najebać, Szkocie? – rzucił mu zimne spojrzenie.
- Przed, czy po wylądowaniu? - zapytał jak gdyby nigdy nic Alastair.
- Mógłbym i tutaj, chociaż wtedy niektórzy mogliby nie dolecieć na miejsce… - spojrzał w kierunku Gambita mizdrzącego się z Jess.
Wzrok Szkota powędrował na parę, ale szybko skupił się na niebie za szybą, siadając na fotelu pasażera.
- Wiem co czujesz. Może nie dokładnie, ale z grubsza. Nie warto się przejmować więc tak, mam ochotę się... spić. - dodał wiecznie taktowny mimo dwuznacznych żartów i wypowiedzi Szkot.
- Dobra odpowiedź. – Jason uśmiechnął się zimno. – Nie przejmuję się, po prostu chcę z kimś wyskoczyć na wódkę i pogadać. Ostatnio trochę imprezowaliśmy, więc jesteś jedynym dobrym wyborem. Zwłaszcza, że już pokazałeś, że Szkoci mają twarde głowy.
- Wy, Amerykanie, czujecie straszny pociąg i przeżywacie od pokoleń burzliwą miłość do paskudnych alkoholi. To toksyczne uczucie. Mam trochę, tylko trochę ale jednak, kasy, i dzisiaj, Jasonie, ponieważ wiem, że to moja niesubordynacja jest powodem twego humoru. - skinął pilotowi głową z uśmiechem - Dzisiaj, niczym lamentujący Highlanderzy spijemy się whisky.
- A ja myślałem, że Szkoci piją whisky tylko dla smaku, przed snem, żeby rozgrzać potem swoje żony? – Jason wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. – A co do niesubordynacji, to się mylisz, wszystko gra. Zresztą, nie zamierzam być dowódcą – niech zajmują się tym ci, co potrafią kręcić różne dziwne historie na boku. – spojrzał w kierunku Jessici. – A wieczorem możemy się napić czego tylko chcesz. Ja zaprosiłem, ja stawiam. Więc przygotuj się na odlot.
- Naprawdę, powiedz, czy masz humor. Znam dobry Irlandzki pub. - zaczął, przypatrując się chmurom. - Irlandczycy to tanie sukinkoty, bo przypisują sobie wynalezienie naszej whisky, w dodatku za chlebem wyjeżdżają do was i organizują puby i gangi do ich ochrony. Ale whisky mają dobrą i można tam wyśpiewać swe gorzkie żale i nieskończone lamenty, spodoba ci się, zobaczysz. Możesz nawet rapować. - dodał, śmiejąc sie z samej absurdalnej myśli.
- Z rapowaniem niewiele mam wspólnego. – powiedział Ghetto. – Ale dobra, możemy się wybrać tam, gdzie mówisz. Zawsze to jakaś odmiana. Poza tym znowu będzie miło spotkać się potem z cyckami Emmy, nie?

Obaj parsknęli śmiechem, a Jason raz jeszcze spojrzał w kierunku obu „gołąbków” skrytych na tyłach samolotu. Zafascynowana swoim zarośniętym facetem Jess nie wiedziała jeszcze, że teraz jej stosunki z Jasonem ulegną lekkiej rotacji.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Dia
Pomywacz
Posty: 49
Rejestracja: niedziela, 17 stycznia 2010, 11:31
Numer GG: 3357251

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Dia »

Bella&Ike

Ike się skrzywiła, gdy usłyszała chrupnięcie. - Ups... - bąknęła pochylając się nad nieprzytomnym Avalanche. Im bardziej się w niego wpatrywała tym bardziej był nieprzytomny... Z nerwowego zamyślenia wyrwała ją Bella, która właśnie posłała Bloba do krainy snów. - Jak myślisz... Nic mu nie będzie? - spytała podchodząc do Belli wciąż ze stołkiem w ręce. Głos Ike zdradzał niepokój.

Bella uśmiechnęła się leciutko, gdy wielki mężczyzna zasnął.Chyba wyszedł na tym najlepiej. Nic go nie boli i nawet sny mile ma. Usłyszała głos koleżanki i podeszła do nich szybkim krokiem. - Na moje oko, to nic mu nie jest - zapewniła z powaga i kucnęła przy mężczyźnie - A tak serio to oddycha, dość regularnie, by się spodziewać, ze za jakiś czas wstanie - niewidoma uśmiechnęła się pokrzepiająco - Nie martw sie

- Mam nadzieję... - bąknęła nieco niepewnie. Odstawiła to co zostało z nieszczęsnego stołka z powrotem na miejsce i rozejrzała się wokół. - Rany, ale pobojowisko - bąknęła.

- Nie spodziewam się, by wyglądało tu zbyt przyjemnie, ale przynajmniej patrzeć na to nie muszę. Ani tego sprzątać - dodała po chwili zadumy. Słuchała z uwaga nowo przybyłych - Ike? Kto to? - zapytała ciszej, zawsze czuła się dużo mniej pewnie w towarzystwie większej grupy obcych

- Szczerze mówiąc nie jestem pewna - odparła Ike chwilowo tracąc zainteresowanie Avalanchem. - Mają podobne kombinezony co my. I wygląda na to, że nie są z Bractwa. Chodźmy może wyciągnąć Adama z krzaków - mruknęła widząc, że Bell nie czuje się komfortowo w towarzystwie nieznajomych.

- Tak, to dobry pomysł... - wyszła z domu i węszyła chwile w powietrzu - Chyba go czuje, ale tu jest multum zapachów - nieco niepewnie skierowała się w stronę, którą podpowiadał jej nos, pewna, ze Ike w razie potrzeby ja zawróci.

Ike poszła za Bellą. W końcu dostrzegła chłopaka w krzakach. - Oła, daleko poleciał - bąknęła dziewczyna. - I wygląda na to, że sam nie da rady stamtąd wyjść - mruknęła. - Spróbuję sięgnąć po niego przez krzaki. Ale musiałabyś mnie pociągnąć, gdy go złapię - powiedziała Ike.

- Dobrze, jakoś sobie poradzimy, ta osławioną praca drużynową. Daj znać, gdy go będziesz miała - podeszła bliżej krzaków - Nieźle ci tam poszło. Przypomnij mi, żeby cie nie denerwować, tak na przyszłość - poprosiła jeszcze z uśmiechem Indiankę - Zbierajmy naszego Szklanego Chłopca i chodźmy już, tu nie jest zbyt przyjaźnie i zdecydowanie mi zimno

Ike zanurkowała w krzaki i chwyciła Adama. Z pomocą Belli wyciągnęła skołowanego chłopaka. - Ja się przecież nie denerwuję... - bąknęła nieco zbita z tropu Ike. Wzruszyła ramionami. - Też mi klimat nie odpowiada - mruknęła Indianka. - Chodźmy go odstawić do samochodu. Tam powinno być w ogóle cieplej - powiedziała. Stanęła jak wryta, gdy zobaczyła ostatniego członka X.S.E. - Remy? - bąknęła zdumiona. Na szczęście nie zauważyła wyrazu twarzy Jasona.

- Zawsze mi mówili, ze to kobiety powinno się nosić - zażartowała Bell, trzymając Adama. Z ulga zasiadła w ciepłym wnętrzu samochodu, tak skoncentrowana na perspektywie ciepła ze nie zwróciła uwagi na brak Indianki, dopiero po chwili zdała sobie z tego sprawę - Ike, idziesz? - krzyknęła - Co cie zatrzymało?

Ike dotarła do samochodu dopiero po dłuższej chwili, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że Bella już dawno sobie poszła. - Jess odnalazła Remy'ego - bąknęła. Szczerze mówiąc była bardzo zdezorientowana. - Wszyscy byliśmy pewni, że on nie żyje - dodała.- Mam nadzieję, że przemówi Jess do rozumu. Źle jej w czarnym - palnęła.

- Remy? Opowiadała mi o nim trochę, jak spala - zastanowiła się - Czarny musi mieć sporo odcieni - zdziwiła się szczerze - Trudno mi to wyjaśnić, ale... Juz ledwo pamiętam to, co widziałam, ale... - zaplątała się - Jej "czarny", który widziałam jest inny niż inne - brnęła jeszcze bardziej, w końcu machnęła na to ręka - Tych kolorów to sporo musi być.

- Jeśli chcesz to ci go mogę pokazać. Razem z Jess z tego co widzę. Hmm... Nie wiem co widziałaś we śnie, ale sny pokazują różne rzeczy - powiedziała. - Bo wiesz... Jessica jest blondynką. Tak jak ty. Ja mam czarne włosy - dodała.

- Mogę zobaczyć - uśmiechnęła się Bella - i tak zapomnę większość, ale coś mi pewnie utkwi w pamięci na dłużej. Ja? Ja chyba nie jestem blondynka... Mama często zamawiała mi fryzjerkę, swoja dobra znajoma, która raz w miesiącu kładła mi na głowę jakąś papkę. Mówiły, ze trzeba coś schować, ale nie wiem o co im chodziło. Wiem, ze tata tez tak robił. Śmierdziało to strasznie, było takie... cierpkie, a potem było mi gorąco w głowę. To się chyba farbowanie nazywa. Mama mi już przypominała kilka razy, ze mamo tym nie zapomnieć. Ale powiedz mi... Lubisz dzieci? - spytała znienacka

- To jak będziesz gotowa to daj znać i powiedz gdzie i na co chcesz patrzeć. - powiedziała. - Nigdy nie zrozumiem idei farbowania włosów - westchnęła. - Dzieci? Lubię. W sumie lubię, choć niektóre potrafią być bardzo uciążliwe - powiedziała.

- Ja tez nie - wzruszyła lekko ramionami - Pewnie z moimi włosami jest coś złego, jak z oczami, wiec trzeba je chować, a ogolić mnie nie chcieli. W sumie się nie dziwie... A o dzieci spytałam dlatego, ze znajoma mojej mamy jest dyrektorka Domu Dziecka, poprosiła mnie i brata o zorganizowanie im jakiejś rozrywki, wiec może byś się ze mną wybrała? - zaproponowała - Brat tam często jeździł, mówił, ze nikt nas nie zje

- Jasne, mogę się z tobą wybrać - powiedziała Ike. - Tylko jeśli mamy coś zorganizować to chyba dobrze by było kogoś zapytać co by to mogło być - dodała.

- Ostatnio rozmawiałam z bratem. On tam robi "magiczne sztuczki", gra w piłkę. Po prostu chodzi o to by spędzić czas z tymi dziećmi, zająć je czymś. Na razie w obrębie sierocińca, bo wyjścia to już więcej kłopotów. Sam fakt, ze przyjdzie do nich ktoś tak egzotyczny pewnie zachwyci młodsze maluchy - uśmiechnęła się

- Egzotyczny? - rzuciła Ike. - Byłaś tam już kiedyś? - spytała.

- Znasz się na zwierzętach, roślinach, nie jesteś mieszczuchem, który się boi komarów, to wbrew pozorom nie takie oczywiste dla wszystkich. Sporo osób nie odróżnia tez krowy od byka - wyjaśniła Bella z uśmiechem - Byłam, tuz przed wyjazdem do Szkocji. Brat grał w piłkę, a ja raczej zabawiałam mniejsze z dzieci muzyka. Najlepsze w tym wszystkim to, ze nawet jak nie odróżnię myśli tych dzieci od slow, to one nie widza w tym jeszcze nic dziwnego.


Ike się zaśmiała wesoło - Masz trochę racji... Cóż, powiedz tylko kiedy i możemy jechać - powiedziała. - O, wygląda na to, że zaraz będziemy wracać do Instytutu - dodała. - I całkiem możliwe, że Remy leci... Na pewno leci z nami - mruknęła.

- Dla Jess to wspaniała wiadomość, ale dla Jasona już chyba mniej. Mam nadzieje, ze obędzie się bez awantur - westchnęła - Jakkolwiek dobrze by nam nie poszło mam dość wrażeń na cały tydzień.

Ike westchnęła ciężko. Pamiętała dobrze słowa, które powiedziała do Jasona, gdy Jess leżała nieprzytomna. Chłopak dobrze wiedział w co się pakuje. - Też mam taką nadzieję. Avalanche i ten dziwny dźwięk, gdy go walnęłam będą mi się śniły jeszcze przez kilka dni - wzdrygnęła się.

- Ze złymi snami mogę pomoc - zaoferowala sie - Nawet mi to wychodzi bez szkody dla sniacego. Na bracie trenowalam kilka lat. Bo jest chyba wiele przyjemniejszych istot niz Avalanche, zeby je we snie spotykac
- Będę wdzięczna za pomoc - bąknęła. - Trochę mnie poniosło dzisiaj. Tracę trochę panowanie nad sobą, gdy korzystam ze zwierzęcych zdolności - powiedziała zmieszana.

- Nie ma problemu. Poczekam tylko u ciebie aż zaśniesz, tak mi łatwiej wchodzić i porządkować czyjeś sny. A wole nie ryzykować, w końcu nie jesteś moim bratem, by robić z ciebie królika doświadczalnego. Nie martw się - poklepała ja po ramieniu - Chyba wszystkich z nas to dotyka. Odpocznijmy, w końcu te podróże to rzadki moment prawdziwej chwili relaksu - uśmiechnęła się

Ike uśmiechnęła się na wzmiankę o króliku. - Mhm... Teraz czeka nas droga do domu - mruknęła Indianka. Nawet nie zauważyła, że zaczęła nazywać Instytut swoim domem. Nie zauważyła kiedy jej 'rodzina' tak bardzo się powiększyła...
Zablokowany