[Wampir: Maskarada] Dziedzictwo Krwi

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Samuel Scott

Ventrue czuł się dziwnie odprężony i spokojny. Badał okolicę wzrokiem.
Francja... - pomyślał. Nagle dobiegły go myśli o istnieniu i życiu. - Jeszcze chwila i zostanę największym z filozofów - zakpił.
Przeczesał włosy i na chwilę zamknął oczy.
Będzie trudno ukryć nasz wampiryzm.
Nagle przypomniała mu się legenda o Drakuli.
Będzie nieźle... Wymordować wszystkich pasażerów i nazwać statek Dimitrij. - uśmiechnął się w myślach.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Francja… tak, to tam się wszystko zaczęło. Kto się spodziewał, iż trójka ludzi z różnych stron świata, złączy swe żywota właśnie tam. I ku ironii… złączy w śmierci. Lecz teraz zostawiali to za sobą, niczym dzieci porzucały swe zabawki i wkraczały w dorosłe życie. Noce były krótkie i pełne tęsknoty. Statek którym płynęli, jeszcze długo pamiętał płacze i lamenty Stevena… jego poczucie winy oraz gryzące sumienie wspomnienia.
Nowy świat? Ach tak, cel ich podróży. Cóż mogę powiedzieć? Odnaleźli to czego szukali, wśród wysokich wieżowców, rozległych miast, brutalnej… bezdusznej społeczności. Wiele lat minęło, nim w końcu udało im się zaklimatyzować. Wojna się skończyła, zaś ludzie zapomnieli… nie było już sławetnej, Paryskiej chantry domu Tremere. Francuska populacja Kainitów, drastycznie zmniejszona podczas wojny, zaczęła się rozrastać… świat lizał rany, zaś stare bakterie ponownie je zainfekowały. Nikt nigdy o niczym się nie dowiedział. Bezimienny ruch oporu, bezimienni żołnierze… wszystko to zostało zapomniane.
Nawet teraz gdy piszę to, podziwiając wschód słońca na Manhatannie, wlepiając wzrok w te żółte kartki… wciąż pamiętam ich wszystkich. Długopis –jeden z tych misternych wynalazków nowej ery- wyślizguje mi się już z ręki.
Spytacie się co z moimi towarzyszami? Co z tym szalonym Rosjaninem?
Cóż… ja i Aleksander, pozostawaliśmy jeszcze przez długi czas towarzyszami. Po przybyciu do Nowego Jorku, nie zostaliśmy przyjęci zbytnio przyjaźnie, i już od pierwszych nocy okazało się…

- Nie będę brał w tym udziału.
Samuel stał oparty o ścianę. Jego nieludzka, szara twarz odbijała się w kałuży przed nim. Był zauważalnie wściekły, jego oczy złowrogo łypały na stojące obok trzy postacie. Jedna z nich, wychudzony, kościsty mężczyzna w staroświeckim meloniku przemówiła do niego, z lekko błagającym tonem.
- Proszę cię Samuelu… nie mamy dokąd pójść! Nie mamy wyboru… nie zostawiaj mnie teraz…

Dobrze pamiętam tamtą noc. Niby każda chwila jest podobna… każde uczucie powieleniem innego. Lecz są momenty w życiu… których się nigdy nie zapomina. Pamiętam moje dzieciństwo, spędzone w ukochanej Anglii… pamiętam chorobę ojca, pamiętam rozpacz matki po jego odejściu. Pamiętam ich uśmiechnięte twarze… jedyne chwile warte pamiętania. Mimo to, każdy zły moment też utkwił we mnie… czy było to naturalne? Wina mojego dziedzictwa? Coś innego? Teraz to nie ma już znaczenia… czuję jak potworne zmęczenie ogarnia moje ciało.
Po tym ostatnim spotkaniu, nigdy więcej już nie widziałem Samuela… Londyńskiego prawnika, mojego przyjaciela. Słyszałem później o młodym umarłym, dołączającym do Amerykańskiej ligi siedmiu klanów. Wyrobił sobie niemałą reputację… w pewnym sensie mnie to cieszy.
Ale co z Raztargujevem? Wspominałem już że był moim kompanem jeszcze przez długi czas. Tak… to on powiedział mi że Karol –mój przybrany syn- przeżył wojnę. Gdy go odnalazłem, wreszcie poczułem… moje serce zostało złamane w pół. Był to rok ’86…

Zimne krople deszczu uderzyły jego twarz. Słaba chmura dymu wędrowała po grobach, otaczając je swym ponurym całunem. Nagrobek przy nagrobku, każdy biały, zadbany… on też tam był. Pamiętam samego siebie, klęczącego przy miejscu jego spoczynku. Wtedy po raz pierwszy od wielu lat… płakałem. Płakałem tak głośno, z takim żalem, że do tej pory noszę go w martwym sercu…

Aleksander zdobył niemałą pozycję wśród Miecza Kaina, wykorzystując nowo poznane moce. Drążył głębiej i głębiej, chwytając się każdego źródła potęgi… ostrzegałem go, lecz bez skutku. Osoba którą znałem… umarła już dawno, wtedy na wybrzeżu Francji. On… on był tylko skorupą, wilkiem, rozszalałym i głodnym krwi. A wraz z szaleńcem, kroczyła jego jedyna ukochana i przyjaciółka… Anna.

Ja? Po śmierci Karola, po tym jak jeden po drugim, moi bliscy mnie opuszczali… upadłem. Z mojego powodu, z powodu mojej chciwości i ślepych żądzy, zginęły setki ludzi… krew tych wszystkich mężczyzn, kobiet i dzieci, wciąż spływa po moich rękach. Próbowałem zapomnieć, jakoś zatracić tą przeszłość… lecz im bardziej się starałem, tym bardziej widma nawiedzały mnie w nocach mej egzystencji…
Nie, nie było ucieczki. Odkryłem to pamiętnej nocy, w listopadzie… na początku nowego tysiąclecia. Siedziałem sam, w moim apartamencie.

- Coś cię gryzie?
Stary, siwy mężczyzny stał nade mną. Zza jego okrągłych okularów, raziła inteligencją para brązowych oczu.
- Artemusie… gdybym ci teraz wyjawił coś… niedorzecznego. Czy byłbyś w stanie mi uwierzyć?
Mężczyzna uśmiechnął się ciepło. Na tyle ciepło, na ile pozwalały łączące ich stosunki mistrza i ucznia.
- Zwątpiłem.
- Zwątpiłeś?
Jego twarz wyrażała zdziwienie. Światło świeczki tańczyło po pokoju, poruszane lekkim powiewem, wdzierającym się z otwartego okna.
- Lata temu… byłem człowiekiem.
- Każdy z nas był.
Artemus odpowiedział bez zastanowienia, z lekkim rozbawieniem.
- Nie rozumiesz… *obiecałem* sobie, iż bez względu na wszystko, zachowam resztki mojej dawnej osoby.
Tym razem starszy milczał. Jego pełne sprytu oczu lustrowały twarz Stevena.
- Okłamałem cię. Nigdy nie byłem rekrutem Sabbatu, przybyłym ze starego kontynentu… przywiodła mnie tu chęć zemsty. Zemsty za to co mnie spotkało… byłem samolubny…
Moja twarz utkwiona była w rękach. Nie mogłem zdobyć się na odwagę, by spojrzeć własnemu mentorowi w twarz.
- Kiedyś… myślałem że świat jest inny. Sądziłem że stałem się potworem, przeklęty tą klątwą. Teraz zrozumiałem… że tak naprawdę, sam ją na siebie narzuciłem. To moja ręka, mój głód, moja nienawiść… nigdy tego nie chciałem. A jednak…
Poczułem ciepły dotyk na ramieniu. Może nie był ciepły… lecz jak najbardziej szczery.
- Nikt tego nie chciał. Moje życie zostało mi wyrwane, niczym dziecku odbiera się zabawki i wyrzuca na ulice… by poznało ból i gorzki smak życia.
Jakby uprzedzając moje słowa, Artemus szepnął cicho, wprost do mego ucha.
- Nie powstrzymam cię.

Gdy to wypowiedział, poczułem ulgę. Jakby po latach spowiadania, ksiądz w końcu wydał mi pokutę. Mi zostało nic… jak ją wypełnić. Wciąż zostawała jedna, niedokończona sprawa…

Zabrałem swój kapelusz, nałożyłem płaszcz. Byłem już niemal gotowy by opuścić fundację.
- Artemusie?
Mag odwrócił się, na jego twarzy gościł spokój… lecz mogłem czuć jak jego duszę rozrywa rozpacz. Do nikogo nie przywiązałem się nigdy tak, jak do tego samotnego biedaka.
- Obydwaj wiemy jak to jest stracić syna… wiele lat temu, odwiedziła mnie pewna istota. Nigdy nie rozmawialiśmy… lecz zrozumiałem to co chciała mi powiedzieć.
Spokojny wyraz twarzy został zastąpiony smutnym zmartwieniem… na moich oczach starzec rozklejał się, targany emocjami.
- Stworzysz potomka. Znam twoje moce… potrafisz manipulować krwią. Ten potomek będzie pierwszą częścią twojej radości, wszystkiego co masz. Będzie pierwszym z wielu, odrodzeniem starej potęgi.
Wampir spoglądał się na mnie, tym razem już w pełni skupiony. Mrugnął w zdumieniu.
- Steve? Czy ty…
Nienaturalny, nawet nie mój, lecz jakiejś potężniejszej siły, głos wydobył się z mojego gardła.
- Tak. My.

On pozwolił mi odejść. Widział moje cierpienie, moją udrękę. Moja misja na tym świecie została spełniona… żyłem życiem pełnym wrażeń. Dziękuję teraz za każdą chwilę, radosną i smutną… wspominam moich rodziców, moich przyjaciół z dzieciństwa, moją pierwszą miłość, mój pierwszy własny dom. Wspominam Samuela, Aleksandra i innych… jeszcze kiedyś się spotkamy… lecz nie teraz.
Po raz ostatni, spoglądam na ukochane słońce, jak wraz z wstaniem nowego dnia zabiera cały mój ból… oczyszczając promieniami moje grzechy. Wybaczcie mi, to jak żyłem… jeśli to czytasz, wiedz że żałuję…

KONIEC
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Zablokowany