Strona 1 z 1

Pamiętnik Szalonego Alkoholika

: czwartek, 19 stycznia 2006, 00:14
autor: Artos
[Są to przemyślenia, co prawda, lecz nie ma innego działu, gdzie można było by to umieścić, wiec daje to tutaj. Może kiedyś zostanie to przeniesione do odpowiedniejszego miejsca :D. Co pewien czas będę dodawał kolejne dni, czy jak kto woli części, które rozjaśnią chaotycznie ułożone próby opisania obecnego stanu tak moralnego jak i społecznego. Bohater tych rozmyślań jest osobą fikcyjną. Wszelkie podobieństwa do osób i zdarzeń są przypadkowe :D]

Dzień 1
Budzę się rano w dziwnym pomieszczeniu. Pełnym pustego emocjonalnie żółto-czarnego wystroju,który przytłacza duszę miotającą się po całym ciele. Duszę, która wie jedynie tysiąc genialnych pomysłów na idealną śmierć. Powolną, bolesną, lecz wyrafinowaną z nutką pomysłowości i szeroko pojętego dekadentyzmu. Pierwszym mym ruchem, zaraz po poczuciu coraz potężniejszych i nader natrętnie rytmicznie powtarzających się uderzeń serca, jest wielka wędrówka ręki po całym otoczeniu wszystkich wielkich równin, gór i dolin tworzonych przez wszystkie poduszki, kołdrę i prześcieradło. Co za bezsensowna egzystencja myślę sobie, po czym jednym zdecydowanym ruchem chwytam komórkę by zobaczyć, co mam na dziś zaplanowane. Następną mą operacją jest próba wyczucia, w której butelce po ostatniej nocy coś zostało, a gdy ja znajduję wylewam cała zawartość na twarz, próbując trafić w usta spragnione boskiej cieczy.
Kim jestem? A po co komu taka wiedza! Obywatel zwykły państwa o kaczym herbie, co zamiast odwagi do działania woli się upajać własną marną egzystencją. Oczywiście takie działanie do niczego nie prowadzi, no może oprócz nasilającego się głodu myśli - potrzeby samospełnienia czy chociażby normalnego życia utraty.
Podobno ewolucja nie działa nigdy wstecz. Nigdy nie pozbawia dany typ istot cech już nabytych, tak jest na przykład u węży, które to zamiast całkowicie zostać pozbawione swych kończyn na rzecz prawdziwie sprawnego i idealnie przystowanego ciała do środowiska, w którym żyją, dostały szansę na ewentualne ponowne przystosowanie się do korzystania z nich, gdyż kończyny jedynie są na tyle mocno osłabione u tego gatunku, że stanowią tylko małe „wyrostki”, który to nie spełnia praktycznie żadnej funkcji, ale nadal pozostaje jako część ciała.
A więc jak można wytłumaczyć to nasze zjawisko narodu orłów, które to swymi potężnymi uderzeniami skrzydeł potrafiło pokonywać hordy niewiernych? Gdzie są te dzioby nasze, które kąsały wszelakich wrogów jedynej słusznej wiary, która dawała nam siłę, potęgę i poważanie na całym ówcześnie znanym świecie? Co się stało z tymi pazurami, co wydrapywały oczy tym, co zapomnieli o ojczyźnie i zdradzali tylekroć, lecz mimo tego nigdy nie udało im się zwyciężyć? Czemu nasze serca wielkie, bogate w tyle pozytywnych cech takich jak miłość, dobroć, gościnność, pomoc bliźnim, odwaga i poświęcenie, stały się tak drobne i małe niczym serca kurcząt, które to w strachu przed cieniem własnym ukrywają się gdzie tylko się da, a jedynymi ich myślami odbiegającymi od owego strachu dążą do nienawiści, zawiści i pożądaniu tego, co ma osoba znajdująca się w naszym otoczeniu, nasz bliźni, często nawet i krewny…
Wspominam wczorajszy wieczór, kiedy to szef z kilkoma kumplami z roboty przyleźli do mnie znienacka i zabrali mnie na miasto. Wylądowaliśmy w ładnym lokalu, trochę za różowym, a i oświetlenie też nie najciekawsze tam było, nazbyt jaskrawe, ale za to ładnie komponowało się z Koryntu nastolatkami, piętnasto - szesnastoletnimi, kręcącymi się tu i ówdzie, a to obsługując coraz to nowszych klientów, a to tańcząc na odpowiedniej platformie w nader wymyślnych strojach.
Spoglądając na nie myślę sobie o najstarszym zawodzie świata, czym on jest i jak bardzo moralnie sprzeczny według myśli mych rodaków, którzy to jednak coraz częściej podziwiają jego piękno… Eh, kolejny paradoks tego świata w którym dane nam było się wychować…
Wstaje od stołu, przepraszam zgromadzonych. Idę do kibla i jeszcze w drodze słyszę wielki okrzyk z ich stolika dolatujący do mych uszu, która od razu kojarzy mi się z tą starą piosenką,. Jak ona szła? Chyba jakoś tak:
„Później wyśnimy sen kolorowy sen malowany
Z twarzą wtuloną w kotlet schabowy, panierowany…
My pełni wiary, choć łeb nam ciąży, ciąży jak ołów,
Ze żadna siła nas nie pogrąży…
ORŁÓW< SOKOŁÓW!!!!!!!!”
Opieram się delikatnie o ścianę coraz szybciej próbując przegnać myśl o bezmyślności całej tej sytuacji i fatum które nas ogarnia, które nie pozwala nam normalnie żyć.
Podnoszę się niezgrabnie, ubieram w to, co leży na podłodze po niechlujnym rzuceniu tuż przed położeniem się do snu i idę naprzód, w stronę lustra, by poprawić potarganą przez poduszkę fryzurę i krawat, krzywo leżący na koszuli pod marynarką. Po chwili wychodzę bez słowa do pracy…
Ciężki jest los urzędnika państwowego…

: czwartek, 19 stycznia 2006, 10:33
autor: Eglarest
Artos założyłem taki dział po rozmowie z tobą widze ze ci umknął ;)

: czwartek, 19 stycznia 2006, 13:20
autor: Artos
hehe
jak tak to prosze szanownego admina o przeniesienie tego do twego dzialu :P

opowiadanie

: poniedziałek, 17 lipca 2006, 16:19
autor: Archon0
ty strasznie długie ale strasznie fajne umiesz opowiadaci[/b]