Szelest

ODPOWIEDZ

Jak oceniasz ten tekst?

1
0
Brak głosów
2
0
Brak głosów
3
2
67%
4
1
33%
5
0
Brak głosów
6
0
Brak głosów
 
Liczba głosów: 3
Bór3k
Szczur Lądowy
Posty: 5
Rejestracja: niedziela, 26 lipca 2009, 00:35
Numer GG: 0

Szelest

Post autor: Bór3k »

Biegli. Wiedzieli, że nie ma czasu do stracenia. Po obu stronach drogi rozciągała się trawiasta równina. W poświacie księżyca, na tle atramentowego nieba rysowały się czarne kontury z rzadka rosnących w małych grupkach drzew. Zgarbione, nachylały długie gałęzie ku środkowi skupiska przywodząc na myśl sabat czarownic. Ekwipunek kołysał się w rytm stawianych kroków. Miecze w pochwach, kołczany ze strzałami przytroczone do pasów, przełożone przez ramie razem z łukami. Delikatnie dzwoniły wzmacniane ćwiekami skórzane zbroje. Teren począł wznosić się nie co. Niedługo na szczycie wzniesienia zamajaczyło zrujnowane ogrodzenie. Nikt od dawna nie odwiedzał tego miejsca. Wielka żelazna brama stała otworem. Prawe jej skrzydło zwisało żałośnie, wyłamane, na jednym już tylko zawiasie. Kamienne słupy, pokruszone, zwalone ciągnęły ku ziemi potężne zdobione kraty. Na całej długości płotu ziały spore wyrwy. Pogięte grube pręty zdawały się starać zasłonić wyłomy niczym wychudłe poczerniałe palce, wespół z bluszczem, który rozrósł się dziko tworząc nieprzenikniony mroczny woal. Z poza bramy tchnęło wilgocią. Noc była bezchmurna. Ale mimo to cała nekropolia zdawała się tonąć w mroku. Postanowili zapalić pochodnie. Gdy przekroczyli żelazne wrota, skrzypnęły cicho niby przebudzony z odwiecznego snu strażnik na dawno zapominanym posterunku. Krzywe wyszczerbione nagrobki zrujnowanych mogił sterczały niczym trupie zęby z omszałej szczęki. Obłoczki perłowo białej mgiełki unosiły się leniwie nad ziemią. Znikały bez śladu gdy tylko wchodziły w zasięg rzucanego przez płomienie blasku. Powietrze stało w miejscu; przejmująco zimne, suche, ciężkie i duszne. W świetle pochodni między wiecznymi łożami odbywała się gra upiornych cieni, które zdawały się śledzić, podążać za przybyłymi. Mimo braku wiatru wśród grobów przemykał szept, a gdy się zbliżał włosy na karku stawały dęba, szpik zamarzał, krew zwalniała, a serca zamierały w niepewności. Niczym kondukt cieni, pięć kształtów majacząc w świetle pochodni sunęło po starym cmentarzu. Bacznie rozglądali się wokół próbując wzrokiem spenetrować zasłonę ciemności. Coś przemknęło w pobliżu. Stanęli nasłuchując. Wszystko zamarło. Szelest. Ruch. Nagle zobaczyli go gnającego do krypty stojącej w głębi cmentarza. Jak to możliwe? Był zaraz za nimi. Wołali. Nie słyszał. Może nie chciał słyszeć. W szaleńczym biegu dopadł ziejącej ciemnej palmy wejścia i zniknął im z oczu. Nie zastanawiając się ruszyli w stronę zrujnowanego grobowca. Nikt nie zauważył kiedy się oddalił. Nawet szepną coś parę chwil temu. Jak to możliwe?
Budowla była nieco zapadnięta. Mała, opleciona wokół zielskiem, które swymi ciemno zielonymi szponami zagarniało ją pod ziemię na spoczynek u boku tych, których pod sobą kryła. Płaskorzeźby i inskrypcje na bogato zdobionym niegdyś froncie zatarły się. Kamień popękał i nabrał trupio białego odcienia. Wiekowe schody prowadziły stromo w dół i zaraz za progiem ginęły w ścianie mroku o najczystszym odcieniu czerni. Nie było tropu. Żadnego. Przecież widzieli jak wskoczył bez zastanowienia na stopnie. Jakby się rozpłynął. Może spadł, leży tam w dole. Weszli na schody. W nozdrza powoli wpłynął zapach wilgotnej ziemi.

Trzej kompani już przekroczyli próg krypty. Obejrzał się przez ramię. Szelest. Spojrzał w tamtym kierunku i przez ułamek sekundy zdawało mu się, że widział znajomy kształt. Lecz teraz nic tam nie było. Odwrócił się. Postawił stopę na pierwszym stopniu. Szelest... Już kiedyś go słyszał.

U podnóża schodów nikogo nie było. Ostatni z grupy pojawił się w świetle niesionych pochodni. Wyszedł z nisko sklepionego i wąskiego zejścia. Stali w kwadratowym pomieszczeniu. Oświetlone słabym blaskiem pod ścianami wychynęły z cienia zakurzone jak wszystko wokół, od podłogi aż po sufit, oblepione pajęczymi nićmi świeczniki. Komnata nie była duża. Na przeciwległej ścianie widoczne było przejście. Nie myśląc wiele ruszyli ku niemu. Korytarze były różnych rozmiarów. Raz klaustrofobiczne małe, raz niczym długie sale wsparte pod ścianami rzędami kolumn. Pochodnie nie oświetlały wiele. Nawet w najciaśniejszych tunelach. Otaczająca ciemność zdawała się być żywa, świadoma. Brnęli przez nią, przepalając się pochodniami przez gęste pajęczyny, których tkacze, spłoszeni nagłym błyskiem, uciekali ku podłodze poza zasięg światła. Tupot wielu nóg odbijał się wyraźnie niczym tętent kopyt. Rozwieszone w poprzek przejścia przypominały niekiedy delikatną zasłonę dzieląca rzeczywistości. W tym miejscu granica między nimi zdawała się być bardzo cienka. Ciemność. Gęsta, czarna niczym smoła wyciągała chciwe macki w ich stronę jak daleko tylko mogła. Mimo światła była wokół, nigdy nie pozostawała tylko z przodu i za nimi. Gdy oświetlali drogę trzymając łuczywa wyżej ich stopy tonęły w mroku; gdy opuszczali, rozstępowała się w zakamarki ale strop czerniał i zaciemniał się. Zawsze pozostawała jednością. Z rzadka potykali się o przedmioty, które głucho przetaczały się spod ich stóp. Zalegający kurz tłumił kroki, pochłaniał wszystkie odgłosy tak, że każdy dźwięk zamierał gdy tylko się pojawił. Przechodzili przez komnaty. Większe, mniejsze. Z niektórych wychodziło więcej niż jedno przejście. Naradzali się krótko, którym z nich pójdą dalej i kontynuowali marsz.

Szli w milczeniu. Pogrążył się w myślach. Wszystko zdawało się im przyglądać. Śledzić każdy krok. Szukają ale nie ma śladu... Teraz już nie tylko jej. Co im z tego przyjdzie? Jak długo już błąkają się po tym mrocznym labiryncie? Jak długo jeszcze będą? Kto za nimi idzie? Kto ich obserwuje? Bo ktoś, lub coś, na pewno...

Przechodzili przez kolejne mroczne sale, mijając sarkofagi lub klucząc między podłogowymi płytami mogilnymi. Niektóre płyty były rozłamane, sarkofagi uchylone. Tu i ówdzie leżały kości i pozostałości całunów. Rozszarpane, podarte jakby w akcie brutalnego oswobodzenia. Wszechobecna cisza była nieznośna. W pomieszczeniach, w których znajdowały się groby było chłodniej. Duszna atmosfera cmentarza, w podziemiach wzmogła się niepomiernie. Chłód fizyczny zanikł i przerodził się w uczucie mrożące wnętrze człowieka, paraliżujące uczucia, mieszające umysły. Mogiły zdawały się wołać, a dusze obecnych tu żywych, mimowolnie, odpowiadać na wezwanie do wieczności i próbować wydostać się, wywołując skrajne stany i dręcząc ciała. Weszli do sali nieco większej niż inne. I stanęli jak wrośnięci w posadzkę. Stał tam. Kilka metrów od ściany, przed podpierającymi strop kolumnami. Szli ku niemu szybkim krokiem. Gdy się zbliżali podniósł ku nim wzrok. Wzrok pełen obłędu i nieopisanego strachu. Na jego twarzy rysowała się panika. Blady, jakby chudszy niż kiedy go widzieli na cmentarzu, spięty i odrętwiały. Przyspieszyli kroku. Otworzył powoli drżące usta ale nie dobył się z nich dźwięk. Nie zdążył. Szelest. Niewidzialna siła pociągnęła go z taką mocą, że zgiąwszy się w pół oderwał się od podłoża i zniknął bezszelestnie w mroku między kolumnami. Podbiegli. Światło pochodni oświetliło miejsce gdzie stał i ścianę, która znajdowała się kawałek za nim. Pozostał tylko ślad butów odciśnięty w kurzu, w miejscu gdzie ostatni raz go widzieli. Coś drgnęło w korytarzu, którym przyszli. W ślepym szale i amoku, dobywszy oręża, rzucili się z powrotem. Wypadli na korytarz. Coś zniknęło za rogiem przed nimi. Puścili się pędem pokonując kolejne metry, zakręty, małe puste salki. Ktoś upadł. Wpadli do kolejnej sali. Jej szukali! Leżała na posadzce twarzą do dołu. Nie czekając podbiegli do niej. Z niezwykłą zwinnością poderwała się do góry. Obraz uległ zmianie. Delikatne dziecięce rysy wyostrzyły się, skóra wyschła na wiór, tu i ówdzie odpadając płatami od przegniłej tkanki i zmurszałych kości. Policzki zapadły się. W lewym ziała makabryczna dziura, w którą można by włożyć trzy palce. Oczy zapadły się do czaszki. Ciemne kasztanowe, puszyste włosy przerzedziły się i zamieniły w siwe pajęczynowate niteczki. Drobne paluszki wyciągnęły i zakończyły długimi ostrymi szponami. Rumiane, pełne usta zeschły i popękały. Straciły powabny kształt. Stały się kolistym otworem wypełnionym wokół szpilkowatymi, pożółkłymi kłami. Zwiewna sukienka przeistoczyła się w strzęp starej szmaty ledwo okrywający, blady, suchy, wychudły, martwy korpus. Upiór naparł. Szczęki łapczywie otwierały się i zamykały. Nim zdążyli zareagować pochwyciła jednego z nich i uleciała przeciwległym wejściem z przeciągłym potępieńczym jękiem. Pognali za nią. Ale zaraz za progiem zachwiali się i stoczyli po kamiennych stopniach. Na całe szczęście schody nie były wysokie. Wylądowali w Największej sali jakiej dotąd byli. Wytężyli słuch. Z odległego kąta dobiegało chłepcenie i chrapliwe mlaskanie. Ostrożnie podnieśli się trzymając miecze przed sobą. Z ostatnim łuczywem ruszyli przez zatopioną w smolistej ciemności komnatę, w miejsce z którego dobywał się obrzydły dźwięk. Powoli krąg światła ukazał im źródło odgłosów. Leżał martwy z szeroko otwartymi oczyma i ustami. Krew była wszędzie. W gardle ziała ogromna dziura sięgająca podbródka. Korpus był dosłownie rozpruty. Żebra sterczały wyłamane. Mostka nie było. Spora część wnętrzności już zniknęła. Reszta była w nieładzie wywleczona poza ciało ukazując kręgosłup. Ktoś zwymiotował. Dało się słyszeć ciche przekleństwa. Nie rozległy się modły, nie było znaków krzyża. Obraz odbierał wiarę w istnienie Boga. Szyszymora ucztowała. Gdy padł na nią blask zasyczała i odwróciła zakrwawioną trupią facjatę. Wpatrzyły się w nich puste oczodoły. Usta otwierały się i zamykały. W kościanej dłoni trzymała kawałek świeżego mięsa z oderwanego od ciała potężnego ramienia. Powoli wsunęła go do wyschniętych ust. Chciała zrobić ruch w ich stronę. Padł cios. Pokryta zasychającą krwią, groteskowa głowa potoczyła się po podłodze. Szczęki jeszcze przez chwilę wykonywały wygłodniałe ruchy ale zamarły wreszcie. Zwiotczałe ciało padło jak szmaciana lalka obok wypatroszonego kompana. Zamknęli mu oczy. Okryli płaszczem. Upiorne truchło spalili. Pospiesznie zaczęli się wycofywać ku schodom. Błyskawicznie sięgnęli ich szczytu z zamiarem powrotu po własnych odciśniętych w kurzu śladach.

Pojął, że stali się marionetkami w rękach mrocznych sił. Że muszą uciekać. Że wielka przygoda, chwalebny czyn, którego chcieli dokonać by zdobyć zasługi i posłuch wśród okolicznych wieśniaków oraz by się trochę przy tym wzbogacić, polowanie na łatwą zwierzynę, ratunek niesiony ślicznej pannie zamienił się w rzeźnie. Myśliwy stał się zwierzyną.

Przebiegli przez pomieszczenie, korytarz, następne. W świetle łuczywa sprawdzali jedynie odciski pod stopami. Nie zastanawiali się gdzie biegną. Wbiegli do którejś z kolei komnaty o zatrzymali się nagle. W przeciwległym przejściu stała postać w habicie. Mimo całkowitych ciemności była wyraźnie widoczna. Brązowy kaptur zakrywał całą głowę, stara podniszczona szata opadała do samej ziemi, rękawy były za długie. Szelest. Na ten dźwięk w panice rzucili się do przejścia na prawej ścianie Wbiegli w korytarz ale nie wszyscy. Z tyłu rozległ się urwany gwałtowny oddech i przeraźliwy rozdzierający agonijny wrzask. Dźwięk brutalnie łamanych kości. Strzaskanych, miażdżonych, mielonych niczym na żarnach. Odgłos pełnego cierpienia dławienia się. Odwrócili się ale jedyne co zoczyli to kałuża krwi wsiąkająca w kamienną podłogę. Tego było już za wiele. Gnali na oślep przed siebie potykając się w biegu. Wpadli do komnaty Zatrzymali się. Nie było z niej wyjścia innego niż to, którym weszli. Obydwaj poczuli to za sobą. Odwrócili się, cofnęli. Zakapturzona postać bezgłośnie wkroczyła do środka. Cofnęli się jeszcze bardziej. Wola przetrwania pchnęła ich jednak zupełnie w drugą stronę. Rzucili się na fantoma. Ów powoli uniósł okryte rękawami dłonie ku głowie. Kaptur opadł. Szata niespodziewanie spoczęła na posadzce. Była pusta. Totalnie ogłupieni, skołowani stali przed starym habitem. Nastała nieprzenikniona ciemność.

Szelest. Poczuł, że coś koło niego przemknęło. Chwilę później za plecami usłyszał odgłos przypominający nabijanie na nóż soczystego mięsistego owocu. Odwrócił się. Lecz nim zdążył wykonać pełny ruch, dźwięk zabrzmiał jak owoc miażdżony wielkim młotem. Coś go obryzgało. Stał zszokowany, jeszcze nie świadomy tego co się stało, wpatrując się w puste miejsce gdzie jeszcze przed momentem stał ostatni towarzysz. Ocknął się po chwili z letargu, powitany w makabrycznej rzeczywistości dźwiękiem kropel krwi kapiących ze sklepienia i odpadających od ścian ochłapów. Ciemność na powrót zszarzała. Pochodnia dokładnie oświetliła całą scenę. Cały był we krwi i drobnych szczątkach. Miecz wypadł mu z ręki. Przed oczyma przelatywały obrazy. Tamten wieczór. Tawerna. I tak! Szelest! Wtedy usłyszał go po raz pierwszy. Na dworze rozległ się krzyk. Wybiegli. Zakapturzona postać, mnich, krzyczał, że jakieś dziewczę uprowadzono ku cmentarzowi. Ich zapał, wolę, odwagę. Chęć i zacięcie z jakimi ruszyli w pogoń. Poczuł przypływ furii gdy zdał sobie sprawę jak brutalnie na nich zagrano. Na wszystkim czemu hołdowali i co ich tu sprowadziło. Stał pośrodku sali, sam. Otoczony sarkofagami, przy których zgromadzili się, za pewne, ich właściciele. Nie wiedział czy to halucynacja, czy jawa. Duchy przyglądały mu się beznamiętnie, wszystkie tak samo pustym wzrokiem. Żaden nawet nie drgnął. Wtem nagle przez pomieszczenie przeszedł zbiorowy niespokojny szept. Eteryczne postacie zaczęły znikać. Jedne wycofywały się w mrok pod ścianami i tam nagle rozpływały w powietrzu, inne po prostu bledły w miejscu, aż zupełnie rozwiały się niczym nietrwała mgiełka. Wyczuł zmianę w powietrzu, mrok za wejściem choć nieprzenikniony i zdawałoby się jednolicie czarny zgęstniał i ściemniał jeszcze bardziej. Poczuł przypływ woli. Podniósł z ziemi zakrwawione ostrze. Stał wyprostowany, mocno zaciskając obie dłonie na rękojeści. To koniec. Ale był gotów.

Szelest.

Życie we wsi nie uległo zmianie. W tawernie wieczorami żywo rozprawiano o porwaniu ale nikt inny nie wybrał się by spróbować odnaleźć zaginionych. Właściwie nikt nie był pewien kogo porwano. Ludzie żyli jak co dzień, pochłonięci własnymi sprawami, jak gdyby nie zwracając uwagi no to co zaszło. Mnicha po tamtym wieczorze już nigdy nie spotkano. Śmiałków oraz dziewczynę, których nikt nie znał, uczczono należycie. Cmentarz uznano za przeklęte miejsce i zaprzestano chowania tam zmarłych, nawet tam nie chodzono, a o całej sprawie z czasem zapomniano.
CoB
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1616
Rejestracja: poniedziałek, 12 września 2005, 08:47
Numer GG: 5879500
Lokalizacja: Opole
Kontakt:

Re: Szelest

Post autor: CoB »

Strasznie nierówne opowiadanie. W jednym akapicie napięcie rośnie, by w kolejnym spaść do zera. I tak w kółko. Najbardziej dobitne pod tym względem, są te finałowe. Swoją drogą zakończenie bardzo przeciętne - właśnie tego się spodziewałem, a w przypadku fantastyki, tak już wyeksplatowanej, to bardzo źle. Czytelnik nie powinien domyślać się rozwiązania akcji, jeśli opowiadanie ma być dobre. Niestety, fabuła przypomina trochę "zemstę wkurzonego MG dedeka". Jak dla mnie, nie jest to coś godnego polecenia i nie nadaje się na łamy zinu.

Konkrety:

1.
Biegli. Wiedzieli, że nie ma czasu do stracenia. (...)
Strasznie nie lubię, kiedy "ktoś coś czyni". Nie mam pojęcia kto biegnie - takie zdania automatycznie tracą dla mnie jakiekolwiek znaczenie, ponieważ nie mogę ich sobie wyobrazić.

2.
Delikatnie dzwoniły wzmacniane ćwiekami skórzane zbroje. Teren począł wznosić się nie co. Niedługo na szczycie wzniesienia zamajaczyło zrujnowane ogrodzenie.
a) Trochę czepialskie, ale związek pomiędzy pierwszym a drugim zdaniem nie istnieje. Jak dla mnie, drugie zdanie powinno być początkiem kolejnego akapitu, w którym znajduje się opis cmentarza.

b) Popraw "nie co" na "nieco" ;)

c) Pierwszy wyraz ostatniego zdania sugeruje, że wzniesienie pojawiło się, lecz wnet zniknęło. "Niedługo" można było zastąpić "W niedługim czasie" lub "Po chwili" itp.

3.
Z poza bramy tchnęło wilgocią. (...) Powietrze stało w miejscu; przejmująco zimne, suche, ciężkie i duszne.
Wywaliłbym to "suche", które nijak ma się do wilgoci, ciężkości i duszności.

4.
Trzej kompani już przekroczyli próg krypty. Obejrzał się przez ramię. Szelest. Spojrzał w tamtym kierunku i przez ułamek sekundy zdawało mu się, że widział znajomy kształt. Lecz teraz nic tam nie było. Odwrócił się. Postawił stopę na pierwszym stopniu. Szelest... Już kiedyś go słyszał.
Nie wiem, kto obejrzał się za siebie? Czy ten, który wbiegł wcześniej? A może jest to czwarta osoba z grupki? Trochę jaśniej proszę...

5.
U podnóża schodów nikogo nie było. Ostatni z grupy pojawił się w świetle niesionych pochodni. Wyszedł z nisko sklepionego i wąskiego zejścia. Stali w kwadratowym pomieszczeniu.
Kto stał?

6. Podoba mi się opis ciemności. Daje kopa ;)

7.
Szli w milczeniu. Pogrążył się w myślach. Wszystko zdawało się im przyglądać.
Niby nic, ale strasznie wkurza. Pierwsze zdanie - Oni. Drugie zdanie - On. Trzecie zdanie - Oni. Czyżby był/byli jakimś Nadorganizmem?

8.
Wzrok pełen obłędu i nieopisanego strachu.
Więc po co o tym strachu pisać? Nie umiem wyobrazić sobie czegoś "nieopisanego".

9.
Wylądowali w N(!)ajwiększej sali jakiej dotąd byli.
?

10. Masa przecinków. Przymiotniki. I konstrukcja wielu zdań złożonych. To do poprawy, żeby opowiadanie było bardziej znośne.

Ok, na koniec ocena. Daję 3. Dlaczego? Nie obniżę jej za błędy, ale też nie podwyższę, za niektóre fajne opisy. Za to mocna trójka jest chyba dobrą zapłatą za przeciętne opowiadanie fantastyczne, o którym zapomina się szybciej, niż je czyta. A szkoda, bo widać, że pisać, przynajmniej znośnie, potrafisz.

Więc nie zrażaj się tą trójczyną, zamiast tego potraktuj ten utwór jako dobre ćwiczenie, przed kolejnymi, lepszymi opowiadaniami.
Bór3k
Szczur Lądowy
Posty: 5
Rejestracja: niedziela, 26 lipca 2009, 00:35
Numer GG: 0

Re: Szelest

Post autor: Bór3k »

Pierwszy "poważny" tekst. Z resztą pisany na konkurs szkolny na "opowiadanie grozy", który żeby było śmieszniej wygrał. :lol: Epopei nie mogłem z tego zrobić (ograniczenie do 4str A4) i nie było czasu (i potrzeby ;)) żeby nad tym medytować. Jak stwierdziłeś, to taki średniak. Pisze aktualnie kolejną rzecz ale nie mam jej jak tutaj wrzucić bo w sumie w 2,5 rozdziału jest już jakieś 26 str.
Może mnie jeszcze natchnie na coś krótszego.
Nyano
Mat
Mat
Posty: 589
Rejestracja: poniedziałek, 6 lutego 2006, 11:51
Numer GG: 3030068
Lokalizacja: Z ukrycia i cienia

Re: Szelest

Post autor: Nyano »

CoB pisze:
Biegli. Wiedzieli, że nie ma czasu do stracenia. (...)
Strasznie nie lubię, kiedy "ktoś coś czyni". Nie mam pojęcia kto biegnie - takie zdania automatycznie tracą dla mnie jakiekolwiek znaczenie, ponieważ nie mogę ich sobie wyobrazić.
"Nie lubię", "Nie mam pojęcia", "dla mnie", "nie mogę".
Ty osobiście możesz nie lubić, wszak de gustibus non est disputandum, ale w "czynieniu czegoś przez kogoś" nie ma żadnego błędu. Wiele naprawdę, za przeproszeniem, zajebistych pisarzy czasem tak robi. "Biegli." jako osobne zdanie rozpoczynające nowy akapit może na przykład podkreślać, że najważniejszy w tej scenie jest bieg, pęd, ruch.

Zabawmy się przez chwilę w reżyserów i nakręćmy film pod tytułem "Początek Tekstu Zwanego Szelestem".
:arrow: Ujęcie pierwsze:
Kamera bardzo nisko. Widać tylko glebę. Przez moment widzimy przebiegające przed kamerą nogi. Nie wiadomo kto biegnie.
:arrow: Ujęcie drugie:
Kamera ukazuje panoramę trawiastej równiny. Gdzieś w oddali przebiegają czarne sylwetki. Wciąż nie wiadomo kto biegnie.
:arrow: Ujęć następnych parę:
Zbliżenia kamery na poszczególne części ekwipunku biegnących.

Et cetera, et cetera.

Jednak nawet samo "Biegli." da się na swój sposób zwizualizować, a co za tym idzie również i wyobrazić. Kwestia wyobraźni. :)


Co do tekstu:

Chwilami widać całkiem przyjemne opisy, ale są one jak tona makijażu na twarzy brzydkiej kobiety. Przez chwilę może się wydawać, ze jest znośnie, ale wystarczy przyjrzeć się dłuższą chwilę i widać kryjącą się w głębi brzydotę.

Mówi się, że dobry tekst powinien bawić, uczyć lub wzruszać. Ja bym do tej puli dorzucił również "straszyć". Niestety, u Ciebie nie ma nic z tych czterech rzeczy.

Jako stary (stary i brzydki, ale nie w tym sęk) miłośnik horrorów powiem Ci jedną ważną rzecz:
Strach jest emocją. Naturalnie tym co wyraża emocje jest twarz. W twoim opowiadaniu nie ma emocji, ponieważ nie ma również żadnych twarzy. Jak czytelnik może utożsamiać się z twoimi bohaterami, jak może wspólnie z nimi przeżywać ich strach skoro to tylko beztwarzowe kukły: bez imion, bez myśli, bez własnego ja?
Biegną sobie kukły. Coś się pojawia. Jedna kukła schodzi ze sceny. Zapętlić. Koniec.
Byłeś aż tak leniwy, że nie chciało Ci się nawet wymyślić imion dla swoich kukiełek.

A ostatni akapit całkiem sympatycznie kończy opowiadanie. Smaczny deserek po niedobrym obiadku :)


Tyle N.
:arrow: 3-
Wystarczająco by zaliczyć egzamin, ale przerażająco kiepsko.
Bóg na Krzyżu był tylko kolejną religią, która uczyła że miłość i morderstwo są nierozłącznie związane - że w końcu Bóg zawsze pije krew
Bór3k
Szczur Lądowy
Posty: 5
Rejestracja: niedziela, 26 lipca 2009, 00:35
Numer GG: 0

Re: Szelest

Post autor: Bór3k »

To nie kwestia lenistwa. Jak napisałem wyżej - nie było miejsca. Najzwyczajniej nie było miejsca na kunsztowne bajery, które pochłonęłyby jeszcze ze 3 strony. I było to do szkoły pisane, bardziej dla zabawy. ;) Cholera. Zaczyna mi to wchodzić na ambicję i chyba napiszę kolejne. ;)
Twój komentarz jest bardzo ważny. :smile: Jako stary wyjadacz w temacie podajesz ważne wskazówki. Następnym razem będę się ich trzymał.
ODPOWIEDZ