Szpieg na Krawędzi

ODPOWIEDZ

ocena

6-
0
Brak głosów
5-
1
20%
4-
1
20%
3-
2
40%
2-
1
20%
1-
0
Brak głosów
 
Liczba głosów: 5
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Szpieg na Krawędzi

Post autor: Blue Spirit »

z dedykacją dla tych co chcą poczytać ;) proszę o komentarze bo w końcu po to się robi opowiadanka, nie?




WSTĘP
Aby być szpiegiem, potrzebne są, jak mawiał Jack, cztery rzeczy.
Po pierwsze: nadzwyczajna inteligencja. Bo co, gdy na przykład szpieg zostaje odkryty i musi zgubić pościg? Wykorzystuje wówczas mądrość i swoją zdolność do wyciągania wniosków.
Szpieg musi być również niebywale zręczny fizycznie. Bo cóż to za szpieg który nie potrafi otworzyć sejfu, złamać szyfru, otworzyć drzwi wytrychem, albo wysłać kod morsa przez rynnę. Taak, zręczność fizyczna to nieodłęczna cecha szpiegów.
Kolejną niezwykle ważną rzeczą, jest wyposażenie i wygląd. Szpieg nie może się rzucać w oczy, a wyposażony ma być w najlepszy sprzęt dostępny na rynku. Na przykład w snajperkę. Pistolet Saahstar. Buty z ssawkami, dzięki czemu może utrzymać się na ścianie. Okulary z noktowizją, ekranem, i tak zwanym IQ, gdy szpieg ma problem typu psychicznego... o tak! Niezwykle ważny jest też sprzęt!
No i ostatnia cecha: nieprzekupność.
Szpieg nie może zmieniać pracodawcy, jak zmienia pozycje podczas nocnych uciech. Nie może wydawać zleceniodawcy, gdy jego ofiara zaproponuje mu większą zapłatę. Nie wolno mu się lenić. Nigdy nie może pozwolić sobie na urlop.
Jack Quest, Szpieg Wyborowy, z prawie żadnym punktem nie miał problemów. Oprócz ostatniego.
Przekupności.

Rozdział 1
Ectevion
Była noc
Jack stał przed wielkim budynkiem, i powoli mierzył go wzrokiem.
Wieżowiec był czteropiętrowy, koloru ciemnego błękitu. Okna miały długie, wystające parapety. Na pierwszy rzut oka, dach był płaski. Jackowi było to bardzo, ale to bardzo na rękę.
Naciągnął na dłonie ciemnogranatowe rękawice, poprawił ułożenie snajperki na plecach. Potem zgiął nogi, i podskoczył w górę, łapiąc się pierwszego parapetu.
Z łatwością podciągnął się na rękach, i uklęknął rozglądając się naokoło, czy żaden przechodzeń nie dostrzegł człowieka łażącego po cudzych parapetach.
Niczego podejrzanego jednak nie dostrzegł. Jak jednak na szpiega przystało, założył na nos okulary z wykrywaczem żyjących atmów, i rozglądnął się ponownie.
Na szczęście, niczego, prócz dwóch lejących się zażarcie kotów, nie zauważył.
Uspokojony, wstał. Następny parapet miał na wyciągnięcie ręki. Chwycił marmurową dechę palcami, i mocno odepchnął się nogami.
Z łatwością zdobył drugi parapet.
A potem z powodzeniem zdobył kolejne dwa, dochodząc do tego okna, na którym mu zależało.
Domie Dommy'ego Gooda.
Okno było niestety zamknięte.
Jack zmierzył je krytycznym spojrzeniem. To było szkło rozsuwane, zwykłe dla każdego durnego mieszkańca tego miasta, przekonanego że taki "trick" zmyli włamywacza.
Ponieważ jednak Jacka nie zmylił ten jakże zmyślny "trick", z łatwością wyjął szybę z ramy, i rzucił ją za siebie.
Przez to jednak popełnił błąd straszliwy, ponieważ szkło rozbiło się na dole w drobny mak robiąc wielki hałas.
On jednak nic sobie z tego nie zrobił. Wskoczył do mieszkania.
Był w ciemnej kuchni. Kuchenka i długi blat stołu zawalony tosterami, mikserami, chlebami, nożami i widelcami, stały pod ścianą.
W ciemności ujrzał zarys drzwi.
Nie myślał jednak ryzykować. Założył ponownie okulary, przełączając się jednak na opcję noktowizji. Teraz dokładnie widział drzwi, otwarte, i dość małe.
Powoli stawiając stopy przeszedł przez nie, i znalazł się w maleńkim holu. Zza drzwi po lewej dochodziły stłumione odgłosy chrapania.
Jack ruszył do tych drzwi. Otworzył je głośniej niż zamierzył, i spojrzał na tłustego facecika śpiącego w szerokim łóżku.
- Wstawaj, Domm. - rzekł głośno Jack. - Wcale nie starałem się być cicho.
mężczyzna nie zareagował. Albo spał, albo udawał.
- Ostrzegam cię, Good!
- No już, już! - Dommy podskoczył na łóżku. - Jasna cholera, kim ty do diabła jesteś!
zmierzył Jacka spojrzeniem.
Szpieg - wykalkulował natychmiast.
Jack był niski. Miał bujny zarost dochodzący do uszu, choć krótki. Ciemne, proste włosy przykrywały mu lekko odstające uszy, zakrywały całe jego czoło. Na poliku widniała szeroka, choć już prawie zagojona blizna.
Na szyi wisiała mu czarna chusta. Ubrany był w ciemno granatowy płaszcz ciut krótszy niż do kolan. Płaszcz ten miał wiele kieszeni i zakamarków, niewidocznych dla zwykłego oka. Pod owym płaszczem, na biodrach, znajdował się pas, u którego wisiał pistolet z tłumikiem i parę granatów. Lecz co najdziwniejsze, na drugim pasie, skośno przerzuconym przez ramię, wisiała snajperka, Dauharow. Była to piękna i lekka broń. Dommy śmiał twierdzić że była to jedna z najlepszych dostępnych na rynku broni palnych.
- Nazywam się Jack Quest. - rzekł szpieg. - Mojemu zleceniodawcy zależy na pewnym przedmiocie, będącym w twoim posiadaniu.
- Mianowicie?
- Oddaj mu swoje laboratorium, Good.
- Jesteś od Kaina. - syknął Doom, wstając z barłogu. - Potwierdź!
- Tak. - rzekł obojętnie Jack.
- Nie wierz mu! On chce moje laboratorium do stworzenia broni!
- Słyszałem już podobne temu twierdzenia. A ja wówczas odpowiadałem: to co? Co mnie to obchodzi!?
- Posłuchaj mnie, palancie. - charknął Doom. - W moim laboratorium pracuję nad detonatorem nitroglicerynowym. Wiesz co to jest nitrogliceryna?
- Wyobraź sobie że wiem.
- Pracuję nad tą rzeczą od lat. Jestem bliski stworzenia najlepszej broni na świecie: Dommesthikov.
Jack parsknął śmiechem.
- Kalasnikov, Dommesthikov, czy może gównsnikov, mnie to nie interesuje. Zapłacił mi dużo, więc zlecenie wykonam.
- Ty kretynie! To jest mafia! Oni wykorzystają moją broń przeciwko policji i wojsku! W końcu pracujesz też dla glin, nie?
- Jeśli dobrze płacą. - rzekł zimno Jack.
- Nieważne. Słuchaj, nie możesz pozwolić by Kaine dorwał moją broń! Ty nie rozumiesz co to będzie oznaczać dla świata!??
Jack milczał. Doom uznał to za dobry omen.
- Przyłącz się do mnie! Za parę tygodni ukończę Dommesthikov, i pokażemy go wojsku. Wtedy będziesz mógł pójść do Kaine, i powiedzieć mu że cię uwięziłem, nie wiem wymyślisz coś.
Jack nadal wyglądał na nieprzekonanego.
- Słuchaj. - powiedział po chwili Doom. - Czy jeśli chciałbym użyć tej broni a proponowałbym ci więcej niż Keane, dołączyłbyś do mnie?
- Tak.
- A zatem proponuję ci więcej. Teraz pracujesz dla mnie, Jack!
- Nie stać cię.
- Załóżmy się.
- Jeśli to co mówisz jest prawdą - Jack pochylił się ku niemu. - To się do ciebie dołączę.
- Witaj w moim świecie. - powiedział spokojnie Doom. - Bo mnie stać na wszystko.

Kiedy wrócił do domu, był zbyt wyczerpany by jeść. Zrzucił tylko snajperkę z pleców, zszarpnął z siebie płaszcz, i padł na łóżko. Szybko zapadł w sen, a sen przyniósł niepokoje.
Śniło mu się że jest z Keanem w jakiejś zapadłej dziurze. Rozmawiają, popijając herbatę ze szczerbatych filiżanek. A potem błysk. Dwa strzały. Obydwa trafiają celu. Jack pada na ziemię. Jest martwy...

- Skup się, Quest.
Jack ocknął się z półsnu.Siedział za biurkiem, w budynku "The Secrets of world". Przeglądał właśnie papiery, gdy zmorzyła go drzemka. Obudził go jego szef, Lincoln See, mocno nim potrząsając.
- Skup się, Quest! Wczoraj nie było cię w pracy, i musisz wszystko dzisiaj nadrobić!
- Tak, panie See. - westchnął Jack. Zeszłego dnia włamywał się do mieszkania Dommy'ego Gooda, więc nie za bardzo miał czas, by wpaść do tego głupiego biura "sikrets of łorld.". A teraz miał to odpracowywać!
- Skup się, Quest!! - powtórzył Lincoln.
Jack odepchnął swoje myśli z niemą wściekłością, i zabrał się do pracy. Znaleziono pradawną świątynię Inków. to wiadomość stara jak świat, która gazeta drukuje takie bzdety! Na Dzikim Zachodzie odnaleziono ostatniego wolnego indianina. To jest ciekawe.
Jack chwycił wycinek z indianinem i odłożył go na bok. Potem znów zakopał się w nic nie wartych gazetach.
Koński Świat: ogierek zwalił jeźdźca w błoto i nadepnął go. Pewnie miał grzybicę papużki Penelopy Cruz molestują ją w nocy taaa, a ja jestem święty mikołaj... Tom Cruise przyznaje że nie ma jednego jądra...
Głupota! Johnny Depp i jego dredy na penisie, Bliźniaczki Cuehoorn i ich wspólny pies (!!!)
Kung-fu-panda wchodzi do chińskich kin, Catrine Zeta Jones włamała się do banku po filmie JA SZPIEG...
Doom Good prawdopodobnie wchodzi w układ z dziwnym mężczyzną...
Jack zamarł. przeczytał ponownie swój ostatni wycinek. Tego się nie spodziewał...
- Quest! Gdzie ty idziesz... Quest!!! QUEEEEST!!!!
Jack obrócił się szybko. Lincoln nie zauważył ciosu, poczuł tylko jak leci do tyłu i wali plecami w półki, które natychmiast na niego spadły, zasypując go gradem papierów i spinaczy.
Jack był już na klatce schodowej. Spojrzał na schody w dół, i na okienko w lewej ścianie.
Podszedł do okna. Wyszedł przez nie i znalazł się na dachu budynku. Widział niemal całą panoramę miasta, ale widział ją tak często, że przestała robić na nim wrażenie.
Z kieszeni wyjął coś na kształt telefonu komórkowego, i wycelował nim w przepaść na dole.
Sznur, poleciał z prędkością pocisku i uderzył w ziemię na dole z siłą miniguna. Jack puścił komórkę, a ona zawisła w powietrzu, tworząc coś w rodzaju rury strażackiej.
Tak jak strażak, Jack skoczył na linę, i z ogromną prędkością zaczął się spuszczać w dół.
Był na drugim piętrze, gdy się puścił.
Leciał, wylądował, lekko się zachwiał, przywrócił równowagę dzięki balansowaniu rąk. Nawet się nie zatrzymał tylko pobiegł w stronę ulicy po której pędziły samochody. Ludzie na chodnikach przyglądali mu się z zaciekawieniem, bo ubrany był w marynarkę i czarne kantowane spodnie, a ponadto miał krawat. Normalne więc, że biegnąc wyglądał lekko komicznie.
W dali widział odjeżdżający autobus z przystanku. Przyspieszył kroku, i wpadł do niego w momencie, gdy drzwi zaczęły się zatrzaskiwać.
Nie zważając na ludzi wewnątrz pojazdu, zza pasa wyjął pistolet. Tak uzbrojony wysiadł z autobusu na pierwszym przystanku.
Był już w centrum, naokoło pełno było ludzi, po jezdni pędziły samochody. Wieżowce otaczały go ze wszystkich stron. Do jednego z takich wieżowców wpadł on. Pędząc po schodach na drugie piętro, nawet nie zauważył Catriny: ładnej dziewczyny z sąsiedztwa. On miał trzydzieści dziewięć lat ona trzydzieści dwa. Była piękna.
I tak jej nie zauważył. Był już w korytarzyku, a po jego lewej i prawej błyskały numery mieszkań.
Dwa, trzy, cztery, p...
Tak jak się spodziewał, drzwi jego mieszkanka były otwarte, a wewnątrz ktoś coś przewracał i wywracał.
Po co brałem zawód szpiega, po co brałem...
Wlazł do środka, przyklejony do ściany swojego małego holu.
Były w nim cztery drzwi, a w jednych był właśnie on. Pozostałe trzy też były otwarte, a w tych wiodących do łazienki, ktoś badał kafelki macając je rękami.
Jack był przyzwyczajony, przyuczony i miał za dużo doświadczenia i zimnej krwi. Wychylając się zza węgła swoich drzwi, wypalił pistoletem mężczyźnie prosto w plecy.
Huk był oszałamiający, bo łazienkę miał Jack sporą, i echo nieźle niosło. Facet w marynarce wpadł do środka buchając krwią. Po odgłosach z kuchni, Jack wykalkulował że tamten jest już gotowy do obrony.
Wyjrzał do kuchni. Za stołem ustawionym jak barykada pod ścianą, klęczał mężczyzna w t-shircie, z pistoletem.
Jack wpadł do środka jak burza, kopnął stół, który roztrzaskał się na ścianie. Nie tracąc rytmu, Jack obrócił się płynnie w stronę szarżującego na niego włamywacza, i strzelił mu prosto w pierś.
Z ust ofiary trysnęła krew. Podrpetał trochę do tyłu, i wpadł na szklane drzwi prowadzące do salonu, doszczętnie je tłucząc.
Jack skoczył za drzwiami i ofiarą, i znalazł się w salonie.
Huknął strzał. Uskoczył za przewalony ekran telewizora, i dostrzegł kątem oka jak ostatni mężczyzna strzela we wszystko w pokoju, z wyrazem przerażenia na twarzy, i powoli cofa się do drzwi prowadzących do holu, skąd przyszedł właściciel domu.
Jack nie czekał. Wyskoczył tigerem zza telewizoru, doskoczył do włamywacza nim ten zdążył wrzasnąć o swej niewinnśości, i trzasnął go pięścią w twarz.
Siła ciosu odwróciła jego cel wokół własnej osi. Gdy ponownie mu się nadstawił, Jack trzasnął go raz jeszcze.
Nieprzytomny padł na ziemię.
Jack przestąpił jego ciało i pobiegł do łazienki. Nerwowo zdjął lustro ze ściany, którego dziwnym losem nie zniszczono.
Na szczęście jego dziennik ciągle tam był: przymocowany taśmą pod małą warstwą tynku.
- Świetnie - rzekł. - Więc przynajmniej nie wiedzą że teraz pracuję dla Dooma. Podejrzewają, ale nie mają dowodu. Teraz tylko muszę stać się dobrym aktorem. I wyspowiadać się przed Keanem...
Tu Jack się nie mylił.

ROZDZIAŁ 2
U pana Keana za piecem
Jack szybko uprzątnął ciała, posprzątał pokoje. Przebrał się w swoją ulubioną skórzaną kurtę, założył okulary słoneczne, i wymaszerował z mieszkania.
Ponownie wsiadł do autobusu, teraz jednak był spokojny o dalsze losy. Te zbiry od Keana nie wiedzą że pracuje dla Dooma, a on z pewnością przekona Keana, że w mieszkaniu jego nowego szefa stało się to co się stać miało, a gazety dostały fałszywą wiadomość.
Naturalnie ubierze to w ładniejsze słowa - nie po raz pierwszy tak robił.
W końcu wywalił się z autobusu, i pomaszerował chodnikiem prosto przed siebie.
- Los Buytos - głosił znak po lewej.
W sumie, pomyślał Jack, to miejsce na tajną bazę jest wcale niezłe.
Los Buytos było wsią.
I to nie zwyczajną, a opanowaną przez gangi Fletchera. Co chwila na ulicach pojawiały się kupy ziomów, spiskujących o napadach na sklepy, kradzieży biżuterii. Na każdym skrzyżowaniu kłóciły się co najmniej dwa żule. O co się kłóciły łatwo sobie wywnioskować.
Tak, pomysł ukrycia tu bazy, jest bardzo dobry.
Jack przeszedł przez piaszczystą drogę. Domy stały tu obok siebie i miały identyczne proste dachy. Tam gdzie był teraz szpieg, widniała tabliczka z numerem domu, sześć.
Gdy podszedł do drzwi, i zastukał w nie knyciami, pojawił się w nich Ben. Stary lokal Ben Sutter, bezzębny staruszek z reumatyzmem, wiecznie odziany w wiśniowy surdut.
- Jack Quest. - rzekł Jack, mrugając do niego ponad okularem, i szczerząc swoje zęby zza gęstwiny zarostu. - Keane zapewne mnie oczekuje.
Lokaj odstąpił od drzwi. Jack wszedł, i Ben zatrzasnął za nim drzwi.
- Pan Keane będzie na dole - rzekł bezbarwnym głosem, i zatrzasnął klamkę na łańcuch. - Pojedzie pan windą?
- Jak zwykle.
- Proszę wejść...
Jack wlazł do małego pomieszczenia, i spojrzał po raz ostatni na Bena.
Potem winda ruszyła i lokaj zniknął mu z oczu.
Zdjął okulary, przygładził brodę. w rękawy kurty powkładał pistolety z tłumikami, do paska przypiął niewidoczne, małe granaciki, robiące od cholery hałasu.
Po raz ostatni poprawił brodę, i przeczekał chwilę, póki winda się nie otworzyła. Gdy to się wreszcie stało, wyszedł z niej, idąc cichym, ale pewnym krokiem.
Był w ciemnym korytarzu. Musiał być z dobre parenaście metrów pod poziomem morza.
Szedł z pięć minut, przyświecając sobie latareczką. Gdy wreszcie dojrzał zarys drzwi, prychnął z niesmakiem i je pchnął.
Znalazł się w okrągłym pomieszczeniu bez okien. Stało w nim biurko, za którym siedział Keane: wysoki, z oczyma czarnymi jak noc, z grzywą mrocznych włosów na głowie. Jak zwykle bębnił paluchami po blacie, wzrok utkwił w Jacku.
Ten, przestąpiwszy próg, zerknął na lewo i prawo. Żadnych strażników jednak nie dostrzegł.
- Witaj Quest...
- Witam panie Keane.
- usiądź proszę.
Jack spojrzał na stojące przed biurkiem drugie krzesło. Usiadł na nim.
- Dlaczego nasłałeś na mnie assassynów, Keane?
- Nie assasynów - zaprzeczył boss. - Poszukiwaczy. Nakazałem przeszukać im twoje mieszkanie. Nie było moim zamiarem zabić cię.
- Czyżby?
- Tak, Jack. Tutaj jednak, niestety, ja mam większe prawa do zadawania pytań. Powiedz mi: co to jest?
Jack nawet się nie wzdrygnął gdy Keane rzucił w niego gazetą z nagłówkiem który szpieg widział już w pracy.
- Byłem u niego! - rozdarł się Jack wstając. - Zaproponował mi dużą sumę, ale się nie zgodziłem. Obezwładniłem go i uciekłem. I wiem jak nazywa się jego wynalazek. Żebyś nie pomyślał że jestem podwójnym agentem, Keane.
- Słucham.
- Broń nazywa się Dommesthikov. Nie śmiej się. Znając Doommy'ego to będzie potężna broń.
- Wiem o tym, Quest.
- Ale po co ci ona?
- Mówiłem kto tu jest od zadawania pytań.
- Mówiłeś, a ja, mam zdolną pamięć. - przerwał Jack. Miał dość kluczenia wokół tajemnicy zamiarów bossa. - Powiedzmy że teraz to ja zadaję pytania. A konkretnie jedno. Zgodzisz się na nie odpowiedzieć?
Keane uśmiechnął się paskudnie.
- Uważaj, Jack. Wiesz kto jest wyżej od ciebie.
- Do czego ci te wszystkie rzeczy po które mam biegać. Po co ci najnowszy projekt pancerzy FBI, który leży już w twoim laboratorium? Po co ci szesnaście najnowszych ścigaczy wyposażonych w Thompsony?
- Jesteś nadzwyczaj inteligentnym facetem, Jack. Sam musisz to odgadnąć.
- Jeśli jednak mi się uda, potwierdzisz?
- Oczywiście.
- Chodzi ci o... - Jack spojrzał na Keana, na jego czarne oczy. Na oczy mordercy. - Chcesz coś przeprowadzić - rzekł w końcu - Kto wie czy nie chcesz zacząć wojny gangów.
- Nieee... nie chodzi o żadne gangi.
- A zatem planujesz jakiś wielki skok, lub zamierzasz jakoś przejąć władzę w naszym starym miasteczku.
- Trafiłeś w sedno! - roześmiał się Keane. - Słyszałeś o ogromnym banku White Three Kings Center? o WTKC?
- Kto by nie słyszał...
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, z wyposażeniem jakie nam załatwiasz, przedrzemy się przez nadzwyczaj zmyślną ochronę.
- Kto? - zapytał Jack. - Kto sprawia ci tyle kłopotów?
- cyborgi.
- Co?
- cyborgi, Quest. Pół ludzie, pół roboty. To nie sen, Jack, obudź się mamy końcówkę XXI wieku.
- Dobra.
- Już lepiej.
Jack prychnął.
- Okey. Teraz, musisz wejść w bliższe stosunki z Dommem by wyłudzić od niego miejsce produkowania jego... broni.
- Dobrze.
- To wszystko, Jack.
- Ta jest.
- Czekaj. - Keane chwilę podumał. Potem uniósł wzrok. - Smithy, chodź no.
Z drzwi za plecami Jacka, wyleciał niski blondyn, z milionem piegów koło jego brzydkiego zadartego nosa.
- Tak, panie Keane?
- To jest Jack Quest. - powiedział Keane. Wstał i wyciągnął rękę, złapał Smithy'ego, i podprowadził go do Jacka. Jack uścisnął żylastą dłoń chłopaka, puścił ją, i ukradkiem wytarł swoją w rękaw.
- Smithy będzie twoim nowym chłopcem na posyłki, Jack. Smith, masz nie odstępować mu na krok.
Szpieg Wyborowy spojrzał na swojego bossa. A zatem podejrzewa go o zdradę, i bierze tego smarkacza by go pilnował? Dobrze. - pomyślał ze złością - Dam mu taką szkołę, że popamięta kto tu rządzi. I nie myślę o Smithym, ale o Keane'nie!

ROZDZIAŁ 3
Szpieg zdejmuje Szpiega
Jack szedł szybko ulicą, tak, że biedny Smith nie mógł go dogonić.
Gdy wreszcie znalazł się w swoim mieszkaniu, zaczekał, aż jego nowy "stróż" wwali się do środka.
Potem jakgdyby nigdy nic, Jack poszedł do pokoju, usiadł w swoim fotelu, i załączył nowo kupiony telewizor. Mieszkanie wróciło już do swojego poprzedniego stanu.
- Co mam robić, panie Quest? - zapytał Smith nieśmiało, stojąc w drzwiach.
- Zrób sobie herbaty. I mi. - dodał po chwili. - Cytrynę znajdziesz w lodówce. W kuchni.
Gdy Smithy poszedł, Jack zerknął na ekran. Leciał jakiś koszmarnie nudny teleturniej, w którym nagrodą było luksusowe ferarri.
Jack prychnął.
Po chwili do salonu wpadły dwie filiżanki herbaty. Jack schwycił swoją, upił łyk, odstawił, i zaczekał aż Smithy usiądzie na pufie nieco bliżej ekranu.
- Kim ty właściwie jesteś? - zapytał, gdy stróż rozsiadł się już wygodnie, o ile było to możliwe, mając na myśli twarde i pozbawione sprężyn siedzenie. - Skąd cię Keane wytrzasnął?
- Hmm... - Smith odchrząknął ze strachem. Jego piegi zbladły nieco. - Pan Keane, kazał mi się od pana uczyć.
- Wziął zwykłego smarkacza z ulicy?
- Taa jasne! Skończyłem szkołę szpiegowską, proszę pana!
- Brawo. - rzekł spokojnie Jack, zmieniając program pilotem i popijąc łyk herbaty z cytryną. - Mi się nigdy nie udało tam dostać. Moje że się tak wyrażę, umiejętności, to wynik wprawy, niczego więcej.
Smithy wyglądał na wstrząśniętego.
- Zrób mi test. - Jack uśmiechnął się szczerze. - No dalej, zapytaj o coś z dziedziny szpiegostwa.
- Nie wątpię w pana umiejętności.
- Jasne że nie. No, dawaj.
Smithy zastanowił się dłuższą chwilę. Po tej chwili, która zdawała się być wiecznością, wreszcie się odezwał.
- Jak otwiera się zamknięte drzwi? Kiedyś wystarczył wytrych, dzisiaj...
- Nie otworzysz żadnego zamka - dokończył Jack. - No może bagażnik samochodu, o ile nie ma włączonego alarmu. Dzisiaj, drogi szpiegu, używamy przyrządu o nazwie keygen. To klucz który możesz modelować na własne życzenie. Musisz jedynie znać rodzaj zamka, by potem wymodelować kształt klucza, i woala! Drzwi otwarte!
- Pokaż! - powiedział Smith, robiąc się podniecony.
- Łap.
Jack cisnął keygena wyciagniętego z kieszeni, przez pokój. Smith uchwycił go w powietrzu, i ponownie opadł na pufę, wbijając w niego chciwy wzrok.
Jack obserwował jak młodzian modeluje keygen jakby był z plasteliny, a po chwili ujrzał, idealny odpowiednik klucza do jego mieszkania.
- Nieźle. - pochwalił go. Młodzik uśmiechnął się, nieco trwożliwie i odrzucił przyrząd. Jack chwycił go, i obydwoje skupili się na telewizji i herbacie.

*

Zegar wybił północ.
Jack ocknął się z półsnu na fotelu, i zerknął na Smithy'ego.
Ten spał, zwinięty w kłębek pod telewizorem.
Szpieg uśmiechnął się sam do siebie, i powstał. Na palcach przeszedł salon, i wylazł na balkon.
Gwiazdy świeciły bardzo intensywnie, a sierp księżyca oblewał okolicę złotym blaskiem. Jack przesadził barierkę, i spadł na ziemię, amortyzując równowagę wyciągniętymi rękoma.
Dobra, rzekł sam do siebie. - Teraz muszę dostać się do Dooma.
Przebiegł przez park, nie zwalniając ani na chwilę. Przeskoczył zielone pojemniki na śmieci, wylądował pewnie, przesadził smródkę, i pognał przed siebie zmierzając w stronę świateł budynku należącego do Domma. Domm'yego Gooda.
Zatrzymał się na chwilę. Kontrolując oddech obejrzał się ostrożnie, czy nikt nie podąża jego śladem, czy nic nie stanie mu na drodze.
Wyglądało na to że jest tu sam jak palec.
Uspokojony powrócił do biegu, lecz teraz biegł już wolniej: sprawdził czas - było w pół do szóstej. Dommy nie będzie w swoim mieszkaniu wcześniej niż szósta.
Gdy wybiegł na wijące się jak strumyczki ulice Starego Miasta, zatrzymał się nawet na hot doga.
Pałaszując go ze smakiem, raz jeszcze sprawdził czas, a dowiedziawszy się że jest za dziesięć, przeciągnął się, i odstąpił od lady.
I wpadł na Smitha.
- Co ty smarkaczu u diabła wyprawiasz! - warknął, usiłując zachować pozory spokoju. Potarł się po swojej zarośniętej gębie, i raz jeszcze zbadał smarkacza wzrokiem.
Smith był blady i bardzo przestraszony.
Naiwny dzieciak, pomyślał Jack.
- No? Pytałem co robisz?
- Ja... pan Keane kazał mi się od pana uczyć i nie opuszczać pana o krok.
- Keane ci kazał, powiadasz? - Jack udał zaskoczenie. - Świetnie.
Obiecał że da popalić i smarkatemu wrzodowi i Keanowi, i zamierzał zrealizować ten plan.
- Świetnie - powtórzył. - A zatem pójdziemy razem. Och, pomyliłem się. Chciałem naturalnie powiedzieć: pobiegniemy!
Wystrzelił do przodu jak proca. Pobiegł po całkiem opustoszałym chodniku nawet się nie oglądając.
Budynek, ciemnobłękitny i już mu znany, był o jakieś trzy skoki. Jack skoczył, wybił się z lewej nogi, i uchwycił parapetu na parterze. Tym sposobem, podobnie jak jaki czas temu, wspiął się aż do okna Domma Gooda, i po jakiś dziesięciu minutach znów przed nim stał.
- Witaj Jack... o, a to kto?
Szpieg odwrócił się gwałtownie.
W oknie stał Smith, zdyszany, ale widocznie z siebie zadowolony, bo założył ręce na piersi, i patrzył na nich wyzywająco, może nawet z niewielką lecz zauważalną wyższością.
- Keane przydzielił mi... ucznia. - rzekł Jack nie ukrywając sarkazmu syczącego w jego głosie. - Smarkateria straszna, jedyne co potrafi dobrze robić, to przeszkadzać.
- No dobrze. - Dommy zmierzył Smithy'ego nieprzychylnym spojrzeniem. - To może dam ci jakieś pisma do pooglądania obrazków... lubisz pornoski mały?
Smith spłonął rumieńcem, a Jack i Goods ryknęli okrutnym, ironicznym śmiechem.
- Spadaj gówniarzu po przelezę płazem pasa przez tyłek! - rzucił po pewnym czasie Doom, tłumiąc rechot.
- Dobrze. - rzucił krytycznym tonem Smithy. - Pójdę do pana Keana i wszystko powiem!
- Co powiesz? - zapytał naraz Jack zmienionym tonem
- To jak mnie traktujesz!
- Aaaa... - Jack widocznie westchnął z ulgą, co też naturalnie nie mogło ujść uwadze biednego smarkacza, który ku ich zdziwieniu zaczął ryczeć.
- Powiem wszyyyystko!
- Dobra, do jasnej cholery! Zamknij się smarkaczu i nie przeszkadzaj!
Smith otarł łzy i nie wtrącał się. przez jakiś czas.
- No i co? - zapytał Dommy przecierając oczy. - Co powiedział Keane?
- Że mam wydobyć od ciebie miejsce w którym produkujesz swoją broń.
- Ale na co mu ona Jack? Na co mu Dommestkikov?
-Nie jestem całkiem pewien... - szpieg zamyślił się lekko. - Ale chyba chce zaatakować WTKC.
- Na rany chrystusa! - Goods złapał się za głowę. - Nie można do tego dopuścić, Jack. Musisz mi pomóc...
- A co niby robię przez cały czas? - warknął Quest. - Powiedz mi co mam robić.
-Przede wszystkim: czy jestem w niebezpieczeństwie?
- Hm?
- Czy coś grozi mi od strony... Keana?
- Nie... - odprał po chwili namysłu Jack. - Ale i tak musisz uważać. On robił już naprawdę niespodziewane rzeczy, uwierz mi.
- Zapamiętam.
- Smith!
- Nic nie robię! - smarkacz pospiesznie odsunął się z drogi Jacka, patrząc na niego ze strachem. - Naprawdę nic!
- Zamknij się, cholera jasna! - warknął szpieg wkładając rękę za pazuchę swojej brązowej kurty- I odejdź od okna.
- Co jest, Jack?
Quest nie odpowiedział. Wysunął głowę z okna, i bardzo powoli zmierzył wzrokiem cały widnokręg i wszystkie obiekty w jego polu widzenia.
I już wiedział. Mianowicie za zielonym koszem na śmieci, czaił się człowiek. Szpieg, dokładniej, a poznać to było można po jego niewysokiej posturze i wiedzy jak kryć się w cieniach.Jednak owy szpieg myślał że jego czarny strój ukryje go przed wzrokiem wyćwiczonego Szpiega Wyborowego. Zapomniał jednak że znajdował się na zielonym tle, i widać było go aż zanadto.
Jack wyszarpnął pistolet zza pasa, wymierzył bardzo dokładnie.
- Co ty robisz? - krzyknął Dommy zrywając się z krzesła. - Może to tylko obserwator.
Jack zmierzył go chłodnym spojrzeniem. Baaaardzo chłodnym spojrzeniem.
- Jeśli zauważę szpicla - rzekł cicho. - Mam prawo go zdjąć!
ponownie wymierzył. Obcy szpieg wychylił się teraz by spojrzeć w okno, w którym zobaczyć miał właśnie mierzącego do niego szpiega...
- Nie trafisz, a on dowie się że pracujesz dla mnie... - jęczał Dommy.
Cyngiel drgnął.
Zawieszka odsunęła się.
Huknął strzał.
Obca postać przewaliła się na śmietnik przewracając go. Śmieci rozsypały się dobre trzy metry średnicy od miejsca zamachu, a teraz już bezwładne ciało ofiary, przywalone zostało drugim kubłem, którego ruszyła siła zderzenia.
W momencie strzału Smithy nie zamknął oczu.
Ba, powieka nawet mu nie zadrżała.

ROZDZIAŁ 4
Sztuka Złodzieja
Kiedy Jack Quest i Smith wleźli do banku Fibstera, ludzie odrazu zwrócili na nich uwagę.
Quest był niższy, miał posturę szpiega. Nosił długą do kolan kurtę z wysokim kołnierzem, ciemne jeansy, i dziwne wąskie buty. Na jego nieogolonej gębie błąkał się podejrzany uśmieszek.
Natomiast drugi z nich był wyższym, wyjątkowo piegowatym blondynem ubranym w ciemny t-shirt i niebieskie jeansy.
Zwracali uwagę.
Bank Fibstera magazynował nie tylko pieniądze. Były tu też przeróżne wynalazki i skarby. Quest i Smith właśnie po coś takiego przyszli.
Skąd ludzie przebywający wówczas w banku to wiedzieli? To proste: nieznajomi podeszli do kantora z kasjerką Lizzy.
- Dzień dobry.
Jack nie odpowiedział na powitanie kasjerki, wskazał tylko ruchem brody napis nad ich głowami: "KASA OD RZECZY WYJĄTKOWYCH"
- Jest pan ślepy? - zapytała ze złością kasjerka podążając za gestem Jacka. - Tak to są rzeczy wyjątkowe. Kim panowie są?
- Nazywam się Smith Corloy, a to jest Jack Quest. - rzekł Smithy.
- Taaak... jaki numer konta?
Smarkacz spojrzał się pytająco na Szpiega.
- 98799 - odparł szpieg.
kasjerka obrzuciła Jacka nieprzychylnym spojrzeniem, i wstukała numer w okno sprawdzające prawidłowość danego numeru konta.
- Konto pana Gerry'ego Samma?
- Zgadza się.
- Proszę za mną. - kasjerka otworzyła drzwi do pomieszczenia socjalnego, i szpiedzy weszli.
Znaleźli się w korytarzu w kształcie litery T. Ta krótsza część korytarza gdzie właśnie zmierzali, okazała się potem po prostu tunelem, w którego ścianach widniały wielkie włazy prowadzące do skarbców, gdzie bogacze z całego świata ukrywali przeróżne dobra.
- Dobrze - rzekł półgłosem Jack, gdy kasjerka prowadziła ich do celu. - Zaraz się ulotnię i wejdę kanalizacją do sejfu Dommy'ego. Twoje zadanie jest proste: kiedy będziesz przy tym włazie nie pozwól by ktokolwiek tam wszedł.
- Co chcesz zrobić Jack?
- Dostanę się bezpośrednio do pomieszczenia. Tam... ech, zobaczysz. Będą fajerwerki.
Smith nie zdążył nawet zawyć czy choć zajęczeć. Szpieg zaczął działać.
- Och, cholera jasna! - zaklął Jack, nerwowo zacierając ręce. - Moje spotkanie! Spóźnię się na spotkanie!
- Cóż, to leć... - Smith usiłował się nie uśmiechnąć.
- Poradzisz sobie?
- No jasne.
- To lecę. Uszanowanie pani...
kasjerka zmierzyła go teksującym spojrzeniem, gdy oddalał się idąc bardzo szybkim krokiem.
- proszę za mną. - powiedziała do Smithy'ego, i kontynuowała marsz.

Skończyło się to pieprzone udawanie. Nie miał na głowie Smitha który łowił każde słowo z jego ust, nie miał Dommy'ego który ciągle usiłował narzucić mu swój pomysł. Wreszcie był wolny, niezależny, i ma możliwość wykonania swej pracy jak niegdyś: porządnie i czysto.
Domm Gods dał mu nietypowe zadanie - miał wysadzić jego sejf i wszystko co jest w środku. Jack podejrzewał że Goods trzyma tam kopie swoich pism odnośnie Dommesthikova, i nie chce by te wpadły w łapy Keana.
Quest wyleciał z banku popychając ludzi stojących mu na drodze, a trochę ich było - w banku panował bowiem tłok, i to nie mały.
To nieco krępowało Jacka. Wybiegł z budynku, i wskoczył za śmietniki by wyjąć schowany przez siebie ekwipunek.
Buty z przyssawkami były w porządku. Ładunek też. I najważniejsze, laserek Trytowy był jak najbardziej sprawny.
Jack zrzucił również z siebie kurtę i nałożył ciemnobrązowy sweter, który mniej krępował jego ruchy. Za pas zatknął pistolet z wmontowanym tłumikiem. Nie zapomniał też o granatach, ale wolał ich nie używać.
W końcu wrócił do banku, i poszukał wzrokiem drzwi z jakże wdzięcznym napisem WC.
Znalazł go. Drzwi tkwiły w ścianie naprzeciw kasy gdzie niedawno stała kasjerka która obecnie musiała się jakoś kłócić ze Smithem.
Jack ruszył do toalety, jednym pchnięciem ręki otworzył drzwi, wkroczył do środka.
Dwóch panów wypróżniało się do męskich kiblów, trzech albo sądziło że ma za małe przyrodzenia, albo miało wielkie potrzeby, bo siedziało w toaletach zamkniętych.
Jack odczekał aż panowie wyjdą, poczem wlazł do pierwszej z brzegu kabiny.
Wyjął z plecaka ładunek wybuchowy. Podłożył go pod klozetem, swoją drogą pełnym żółtego płynu.
Zasyczał z niesmakiem, poczem cofnął się.
Rąbnęło aż miło. Kibel został wyrwany z podłogi i wpadł do drugiej kabiny rozwalając doszczętnie ścianę.
Rozbeczał się alarm. Jack nie sądził że tak szybko to nastąpi, ale był zawodowcem: wiedział co robić.
Wyjął pluskwę z kieszeni, i pieczołowicie umieścił ją w trzeciej kabinie, która o dziwo, była jeszcze cała.
Potem pospiesznie podszedł do czarnej dziury - miejsca gdzie niedawno stał wdzięczny, obeszczany klozet.
- Robię to tylko dla siebie... - warczał jakiś czas, wsuwając się w śmierdzącą czeluść rury, pół minuty potem. - Żeby mnie nie capnęli ci strażnicy...
O wilku, kurna, mowa. Trzech stróżów wpadło naraz do toalety. Jack jęknął i puścił się dłońmi wylotu rury... i już spadał kanalizacją w dół...
Dobra, jest. Teraz latarka.
Był w ustawionej pionowo rurze, a zatrzymał się przez drugą rurę przecinającą jego drogę w połowie. Należało ją rozwalić, bo inaczej utknął by tu na dobre.
Jack wyjął pistolet.
Strzelił dwadzieścia sześć razy w okucia nieproszonej rury, i poszło, choć nie bez trudności.
Wywalony kawał żelastwa poleciał w dół, i gdzieś tam okropnie zarył w ziemię: aż ciarki przeszły.
Szpieg zsunął się ostatnie dwadzieścia metrów, i ujrzał naraz rurę łączącą się z jego, z tą różnicą że ta biegła po skosie w górę.
Należało więc użyć butów z przyssawkami.
Ubieranie obuwia praktycznie wisząc w prawie pionowej kanalizacji nie było miłym doświadczeniem. W końcu wpełzał się do drugiej części kanalizacji, i tam już pobiegł w kuckach.
Wreszcie, a wydawałoby się że po wiekach, ujrzał wylot rury: kolejny kibel.
Podłożył ładunek, oddalił się kawałek, a po huku wypełzł ponownie na, ekhm... czysty świat.
Był w sejfie. To nie ulegało wątpliwości. leżało tam pełno przeróżnych papierów na zagraconych stołach, stosy nic nie wartych porozwalanych wynalazków, miliony długopisów i pieczątek, i - co najniezwyklejsze - olbrzymi plakat broni wyglądającej jak połączenie bazooki, miniguna i kałasza. Miała ona przezirenkowy celownik, trzymało się ją jak miniguna, ale lufa mogła pomieścić rakiety. Ponadto magazynek wykonany był jak u maszynówek, przez co broń nie musiała się rozgrzewać jak minigun. Jack podejrzewał że wielki wylot lufy miał swoje uzasadnienie w praktyce: z broni po prostu nie wylatywał jeden nabój, a sto dwadzieścia takich!
- ZŁOOODZIEEEEJ!!!
Jack obejrzał się i w samą porę, bo pałka która ugodzić go miała w głowę, trafiła w plecy.
Zaklął, cofnął się, i ujrzał kolejnych dwóch strażników pędzących mu na spotkanie.
-Rzuć broń i cofnij się ! - ryknęli.
- Po pierwsze - rzekł Jack przywołując na twarz bardzo wredny uśmiech. - Nie mam broni. A po drugie, ciekawym jestem kto z tego starcia wyjdzie cało i kto pierwszy się cofnie. Może sprawdzimy, panowie?
- Brać go!
Jack wyminął cios zadany pałą pierwszego, i usunął się z toru szarży drugiego. Okręcając się w biegu wskoczył na stół, podskoczył na nim umykając przed szerokim ciosem, i kopnął tego który stał najbliżej.
Nie czekał na reakcję, zeskoczył ze stołu gdy inni na niego wpadli, wylądował na ugiętych nogach, trzasnął stopą mebel, tak że ten wyrżnął strażników w brzuchy.
Jeden z nich nie wytrzymał, wpadł w stos odpadków metalowych i gwoździ. Kupka zawaliła się pod jego ciężarem zasypując okolicę.
Jack uniknął ciosu ostatniego strażnika zwinnym półpiruetem, i wymierzył tamtemu zdrowego kopniaka w żołądek. Gdy ten się zgiął, Szpieg wyrżnął go pięścią w podbródek, tak że ofiara podleciała pod sufit i zwaliła się na stos odpadków, ten sam w którym szamotał się półżywy kompan.
Jack wyszarpnął pistolet, ale zastanowił się. Po chwili podjął decyzję.
Szybko wyjął cały zapas ładunków wybuchowych, i rzucił go w kąt, równocześnie podpalając lont.
Teraz podleciał do wyjścia z sejfu: włazu, który był otwarty.
Jack wyskoczył z pomieszczenia i wpadł na kasjerkę i Smitha.
- Wybacz Jack. - rzekł Smith. - Nie udało mi się.
- Że co? - kasjerka cofnęła się lekko.
I wówczas Szpieg Wyborowy coś dostrzegł. Kasjerka miała zaróżowiono jagody, antenki jej stały. O taaak, Smithy się z nią musiał mocno obciskać.
- Powiem ci coś, piękniusiu - rzekł Jack zapominając o ładunku. - Jak ci, do jasnej cholery nie wstyd obmacywać taką ładną panią w miejscu publicznym!?
- Może porozmawiamy o tym kiedy indziej?
- NIE! - wrzasnął Jack. - Pogadamy teraz, bo mamy mnóstwo czasu, co ostatnio nie jest normą!!
- CZASU!? - równie głośno odkrzyknął Smith. - Nie podłożyłeś... bomby!?
Przez chwilę Jack zaniemówił. Potem spojrzał na smarkacza, i obydwoje równocześnie i zgodnie wrzasnęli:
- SPIIIEEEERDAAAALAAAAĆ!!!
Rzucili się korytarzem do wyjścia, Smith po drodze złapał kasjerkę za rękę.
- Biegiem! - ryknął Jack.
Wypadli do banku który zawalony był klientami, i szukającymi złodzieja strażnikami.
- Do widzenia państwu, do widzenia! - krzyczał Jack.
A po chwili dotarli do drzwi. Stał tam jeden jedyny rosły strażnik, który jak ich zobaczył zamarł.
- ALAAAARMM!!!
Szpieg trzasnął go pięścią w podbródek, przesadził próg, już wybiegali z budynku...
BUUUUM!!!
ładunek wybuchł.
Kasjerka wrzasnęła, Smith złapał się za głowę. Tylko Jack Quest stał, a jego broda i włosy falowały na wietrze.
Z banku zaczęły unosić się fałdy dymu. Ludzie wysypywali się na zewnątrz.
Po chwili rozległ się chrzęst.
Bank Fibstera walił się.
- Do samochodu, gazem! - ryknął Jack, i polecieli razem z kobietą do najbliższego wozu, a był to volsvagen bez dachu.
- ładować się łazęgi! - ryknął szpieg, i wyjął z kieszeni keygena. - Pamiętałem... forma to...
- Idą tu stróże! - wrzasnął Smith i wskazał palcem na wyjście z banku.
Faktycznie, byli to strażnicy, lecz przestali się oni bawić w ciuciubabki. Walili z shotgunów, i to celnie.
Jedna kula przebiła przednią szybę. Droga rąbnęła w fotel Jacka - który nie zwrócił na to uwagi i ryknął:
-Mam! Jedziemy, panowie!!!
włożył świeżo uformowany klucz do dziurki, i samochód z piskiem opon wyjechał.
Strażnicy, a było ich sześciu rozpiechrznęli się na boki, gdy Jack wykręcał. Jeden jednak nie zdołał, i usłyszeli nieprzyjemny chrzęst.
- Daaalej!! - wrzasnął Jack, i samochód wyprysnął ponownie, tyle że już do przodu.
- Udało się! - jęknął Smith.
Kasjerka jęczała na tynym siedzeniu przecierając swoje orzechowe oczy.
- Smith - rzekł Jack, rzucając okiem na kobietę - wyrzuć ją z wozu.
- Co?
- Słyszałeś.
- Ale czemu?
- Bo... samochód będzie przeciążony.
- Akurat!
- Wywal ją, mówię!
- Jedziemy stówą!!
- Dwiema stówami, jeśli chodzi o ścisłość. Wywal ją!
- Nie. - zaprotestował stanowczo Smith. - Nie ma mowy.
Jack westchnął.
- Jack...
- Nie, nie, nie... - Szpieg przerwał smarkaczowi -nie mam ochoty wysłuchiwać twoich przemów, wybacz.
- Nie, Jack...
- Mówiłem ci żebyś się zamknął!
- Jack! Mamy ogon.
Quest odwrócił się do tyłu.
- Cholera jasna!
Goniły ich trzy wozy. Policyjne wozy.
- Dobra, trzymajcie się panowie... i panie... - Jack zapiął pas. - Troszkę ich poczarujemy!
- Co ty kombinujesz, Jack?
- Ja? - Szpieg zarechotał. - Niic!!
I w tym momencie nacisnął pedał gazu.
Wystrzelił do przodu jak korek który wylatuje z butelki, ostro podjechał, i skręcił w pierwszą uliczkę w prawo.
Policyjne wozy zrobiły to samo.
Byli w dość wąskiej uliczce, w której nie sposób było zawrócić. Pędzili więc do przodu, a pały siedziały im na ogonie.
- Teraz w lewo! - ryknął Jack, i gwałtownie skręcili w więksżą ulicę, z chodnikiem, po którym spacerowali ludzie.
Policyjne wozy były zbyt wolne: gdy samochód Jacka skręcił, one dopiero zwalniały, co w konsekwencji spowodowało "wykolejenie" się jednego z nich, i piękne bum wozu w przeciwległą ścianę wąskiej uliczki.
Ostatnie dwa samochody jednak zdołały dostać się na ogon Jacka. Ten nie czekał aż podjadą, skręcił dwa razy w prawo, w ulice "Tarty'ego Botta" i Harry'ego Pottera, poczem wyjechał na most zwodzony, idący nad widniejącą w dole rzeką.
Policja wwaliła się za nimi, pedząc ile sił. Warto wspomnieć że na moście był korek, więc Szpieg i goniące go wozy, musieli niesamowicie sprawnie manewrować między samochodami. Ale ponieważ Jack, jako młody renegat jeździł lepiej niż niejeden schwarcenneger, zdołał wcisnąć się między dwa tiry, wyprzedzić trzy syrenki, i wydostać się z korku, z mostu i z łap policji.
Tak, z łap policji, bowiem jeden wóz wyrżnął w tira który oczywiście natychmiast przejechał go, a drugi zderzył się z eleganckim Porsche, w wyniku czego utknął tam na dobre.
- Udało się! - wykrzyknął Smith. - Udało!
- Tak. - potwierdził Jack. - Jedziemy do mojego mieszkania, nie mam ochoty pierdzielić się z tą bździągwą.
Kasjerka łkała na tylnym siedzeniu.

ROZDZIAŁ 5
Nazywam się Natalie. A ja Pościg.
Nie postawili samochodu pod blokiem, jasne to jak słońce, lecz ukryli go w parku pod stertą liści. Nadchodziła bowiem jesień. Złota jesień.
Następnie udali się do mieszkania. Smith niósł kasjerkę, bowiem sama nie miała sił albo chęci by iść o własnych siłach.
Gdy w końcu Jack otworzył drzwi, a Smarkacz doniósł swoją księżniczkę, okazało się że jak zwykle Szpieg zapomniał zamknąć kranu, co w efekcie przyniosło zalaną łazienkę.
- Połóż ją... w moim pokoju. - rzekł z bólem Jack. - Ja posprzątam ten bajzel.
Smith zrobił jak mu kazano. Ułożył kasjerkę na łóżku, i przysiadł koło niej.
- Jak się nazywasz? - zapytał ją.
- Natalie Gordon. - odpowiedziała słabo.
Miała ładne zielone oczy, jasne włosy i była nawet atrakcyjna. Smithy mógł się założyć że nie miała więcej niż dwadzieścia pięć lat. Chciał zapytać ją o wiek, ale nie zdążył.
- Czemu mnie porwałeś?
- Ja?
- A kto? Ten niski przystojniak? Przecież wiem że go nie obchodzę. To był twój plan, panie...
- Smith. - odparł z źle zatuszowaną złością. - Ja porwałem, tak? Świetnie. Tylko że jakbym tego nie zrobił, to wyleciałaby pani w powietrze jak ci strażnicy w sejfie.
Natalie nie odpowiedziała, bo w tym momencie, w drzwiach przystanął na chwilę Jack. Rzucił na nich przelotne spojrzenie, i poszedł dalej, najwyraźniej zmierzając po mopa.
- Uwierz mi, Natalie, ten Quest to dobry człowiek, ale bezlitosny i interesowny. Praktycznie nie ma skrupułów. Zostawiłby cię.
- I chciał mnie wyrzucić z wozu. - uśmiechnęła się słabo, unosząc się na tapczanie.
- No i co ty robisz?
- Opieram się, głupku. Powiedz mi, czy ten... Jack ma jakąś dziewczynę?
- Ma. - odparł zimno Smith. - Jasne że ma.
Natalie lekko się nachmurzyła.
- No dobra, gołąbeczki, koniec tego dobrego. - do pokoju wlazł Jack.
Kasjerka aż pisnęła, bo szpieg, choć nieco od niej niższy, był szalenie przystojny. Jego broda, włosy zachodzące na oczy, czarne ślepia, i ładna, szeroka w barach figura, przedstawiająca, zdawać by się mogło, boga, robiła na niej niemałe wrażenie
- Co jest, Jack?
- Przytargałeś tutaj tą laskę bo miałeś w tym jakiś cel, tak? - Szpieg przysunął sobie krzesło do łóżka i Smitha - A teraz albo ją wywalisz, albo ją zostawisz, albo będziemy musieli ją zabić żeby nie wydała nas policji. Ale uprzedzam, że jeśli chcesz ją sobie zostawić, to nie u mnie w mieszkaniu. Czy wyrażam się jasno?
- Tak - syknął Smith.
- Jak ci na imię? -Jack zwrócił się do dziewczyny.
- Natalie. - odparła rumieniejąc jak burak.
- No dobra. - Jack wstał - Idę zrobić nam herbaty. A ty Smith, się lepiej z nią dogadaj, bo jak wrócę to masz podjąć decyzję.
I wyszedł.
- No cóż... - Smarkacz odwrócił się do Natalie. - Co robimy?
- A dlaczego ja miałabym coś wymyślić!? To wszytko twoja i tylko twoja wina!
- Masz słuszność. - westchnął. - Pogadam z nim.
- Czego?
Jack parzył herbatę.
- Co będziesz teraz robił?
- Teraz? Teraz pójdę do Dooma, odbiorę zapłatę, i polecę naskarżyć się na ciebie do Keana.
- Aha.
Szpieg nie odwrócił się do Smitha, rozlał gorącą herbatkę do trzech filiżanek, i dopiero wówczas podał jedną z nich swojemu cholernemu wrzodowi.
- Chodźmy.
Wrócili do pokoju. Smith natychmiast usiadł na łóżku, w którym dalej siedziała Natalie.
- Pij. - Jack bezceremonialnie wcisnął jej filiżankę do ręki. - Samo zdrowie.
- No i co? - odwrócił się do Smithy'ego. - Postanowione?
- Powiedzmy. - Smarkacz spojrzał na szpiega. - Natalie zostanie tu parę dni. Jak przestaną nas ganiać listami, to wypuścimy ją.
- Dobrze - ale nie tu!
- To najlepsze miejsce! - wtrąciła niespodziewanie Natalie. - Naprawdę!
- No dobra. - westchnął Szpieg. -Choć założę się że będę tego żałować. Idę się położyć w saloniku. Ty Smith - dodał do zrywającego się z miejsca smarkacza - będziesz spał w tej kanapie. - wskazał mu mebel naprzeciwko łóżka kasjerki.- Miłych snów życzę.
I zniknął w drzwiach.
Smith wydał z siebie odgłos przypominający "tja"
- No nic... - powiedział po chwili. - Dobrej nocy.
I poszedł położyć się spać.
Natalie nie odpowiedziała, tylko czekała... czekała...
A gdy wybiła dwunasta w nocy, zwlokła się za barłogu.
Jack przypadł jej do gustu, to był fakt. Zamierzała wwalić się mu do łóżka, i zastosować metodę zmuszenia. Jak dotąd z każdym jej się to udawało.
Nie wiedziała że Jack nie jest "każdym", pospolitym facetem, na którym wymusić można seks...
Quest miał spore łóżko w rogu salonika, w którym chrapał z naciągniętą kołdrą pod nos. Natalie opracowała już plan, zbliżyła się i zamierzała na niego wskoczyć.
Wskoczyła.
- Jasna cholera, psia krew!! - ryknął Jack, szamocząc się pod nią w pościeli.
A potem na chwilę zapanowała cisza....
Natalie podskoczyła jakby ją poraził prąd, a Jack - ten chytry i szczwany Szpieg - siedział na łóżku i śmiejąc się badał szpilkę, którą przed chwilą zanurzył w zadku panny kasjerki.
Pani Gordon była wściekła. Wrzasnęła na cały głos że Jack to brutal, lis, odyniec, gwałciciel i wałach, poczem uciekła do swojego łóżka.
Dużo czasu minęło, zanim brechty Jacka zmorzył długo wyczekiwany, pełny krzepiącej siły, sen.

Rano atmosfera w kuchni była gęsta jak mrożona czekolada. Jack i Natalie patrzyli na siebie piorunując się spojrzeniami, natomiast Smith który najwyraźniej stwierdził że tych dwoje na siebie leci, udawał że niczego nie zauważa, i je owsiankę.
Po śniadaniu, Jack powstał od stołu pierwszy.
- Dobra, dzieciaki, do szóstej macie całe mieszkanko dla siebie, ale jak was znajdę - tu pogroził im paluchem - Na przykład w MOIM łóżku, to uwierzcie lub, nie, ale wylądujecie w koszu na śmieci szybciej niż ty Smith potrafisz naciągnąć rękawiczki. Idę do Keana. - zwrócił się do smarkacza.
- No dobrze. - odparł tamten.
Jack ubrał kurtę, a na szyji zawiązał sobie czerwoną chustę, po na dworze piździło równo.
- Do widzenia wam.
I zniknął w drzwiach.

Minęło trzydzieści dwie minuty, a Jack już siedział w ciepłym wnętrzu autobusu, i czekał aż przyjadą na jego przystanek.
Było to niedaleko, lecz Szpieg wyjątkowo źle się tego dnia czuł.
Robię się stary.
Na dworze, za szybą autobusu, zacinał zimny jesienny deszcz, krople waliły w szklaną ścianę. Powieki Jacka były ciężkie... przez chwilę marzył o emeryturze, o spokojnym życiu nieściganego człowieka...
I wtedy do autobusu weszli dwaj dziwni ludzie: policjanci.
Jack rzucił w myślach całą wiązanką przekleństw, gdy nieproszeni goście zaczęli sprawdzać bilety pasażerów... zaraz dotrą do niego i będzie musiał wiać...
- Przepraszam... - Jack obrócił głowę. Stał przed nim wielki dryblas z policyjną czapą na łbie. - Poproszę bilecik do kontroli.
Szpieg westchnął i wyjął z kieszeni nabijany srebrnymi ćwiekami portfel
- Nie przekupisz mnie! - rzekł dumnie policjant.
- Nie zamierzam.
I rąbnął go portfelem prosto w ryj.
Policjant przezabawnie zapląsał na nogach, poczem potknął się o własne stopy i wylądował na podłodze.
- Brać go!! - ryknął wskazując Jacka ręką. - Złodziej cholerny!
Szpieg nie czekał. Złapał laskę babuni siedzącej przed nim, wziął zamach, i udrzył w szybę tłucząc ją. Następnie odrzucił laskę, i skoczył przez dziurę, prosto na ulicę.
Policja ryczała ze złości wewnątrz, i dawała znaki autokarzowi by stawał.
Ale Jack miał już gorsze problemy: wylądował bowiem na drodze szybkiego ruchu, a dziś było nadzwyczaj tłoczno. Innymi słowy, samochody migały obok niego dosłownie się ocierając o jego ubranie.
Tymczasem autobus już hamował, powoleńku stawał. Jack wiedział że nie ma zbyt wiele czasu, i zdecydował się na skok. Skok na drugą stronę jezdni, na chodnik. Odczekał aż dwa samochody osobowe musną jego ciało, i po tym incydencie skoczył.
Wylądował na ugiętych nogach, przeturlał się, wstał.
Był na chodniku.
Słyszał dochodzące z drugiej strony ulicy jazgotania policji, ale był już blisko mieszkania Dommy'ego, i nie myśląc już o nich, pobiegł dalej zręcznie lawirując wśród częstych tu fastfoodowych pubów.
Gdy zapukał do drzwi Goodsa, jak zwykle ten mu otworzył.
- Witaj, stary. I co tam?
- Nieźle. - Jack zdjął chustę ze złością. - O mało co mnie nie złapali pały, tylko dlatego że wysadziłem twój sejf.
- Słyszałem o tym - odparł z przejęciem Dommy. - Twierdzili że to robota zawodowca.
- Przynajmniej jedna dobra wiadomość...
- Chodź, zrobię herbaty.
Razem usiedli w saloniku, przy dużym oknie, za którym wciąż zacinał deszcz.
- Ohydna pogoda - mruknął Dommy. - No nic. Tu jest twoja działka.
Rzucił Szpiegowi paczkę z banknotami.
- Dzięki. - Jack upił łyk z filiżanki - Keane się nie naprzykrzał?
- Nie, od czasu tamtego szpiega nie pokazywali się tu żadni ludzie. Jack, Dommesthikov jest już ukończony... Dwieście sztuk takiej broni leży w mojej Piwnicy w posiadłości South Ham.
- Co mam powiedzieć Keanowi?
- Jack... - Dommy pochylił się do Szpiega, przez co wylał na siebie nieco herbaty. Nie zwrócił jednak na to najmniejszej uwagi. - Kupuję cię na własność, rozumiesz? Od teraz ja i tylko ja jestem twoim pracodawcą. Keane to wróg, tak?
- Tak. - odparł Jack najlodowatszym tonem na jaki było go stać.
- A zatem wciągniemy twojego byłego zwierzchnika w pułapkę.
- Brzmi intrygująco.
- Nie kpij. Podamy mu fałszywe miejsce pobytu mojej broni, a gdy tam pójdzie spróbuję zmoblilizować wszystkich moich ludzi by stanęli mu naprzeciw.
- Rozumiem, ale Keane jest szalenie inteligentny, więc musisz uważać.
- Będę gotowy.
- No dobrze. - Jack rozparł się na fotelu, dokończył herbatę jednym haustem. - Jak nazywa się to miejsce?
- Road Century. Wielki Loch koło Starego Miasta.
- Wiem. Niezłe miejsce, Domm, gratuluję.
Goods nie wiedział czy było to pochlebstwo czy sarkazm, nie odpowiedział więc.
- To idę. Jak rozumiem mam do Keana iść natychmiast?
- tak.
- Do zobaczenia, Dommy.
- Cześć. - odparł Goods patrząc na swoją filiżankę. - Do następnego spotkania.

Tym razem, co wydało się Jackowi niesłychanie podejrzliwe, drzwi nie otworzył mu lokaj. Zmuszony był wyważyć je siłą by dostać się do środka.
Wlazł.
Wokół było ciemnawo. Wiedział gdzie iść, ale wiedział też że taka cisza nie wróży nic dobrego. Wyjął zza pasa pistolet, i ruszył powoli naprzód.
ŁUP!
Czyjaś noga rąbnęła go w pierś, tak że wypadł przez otwarte drzwi na zewnątrz.
Upadł na plecy, zamortyzował robiąc fikołka w tył. Napastnik wypadł z budynku.
A raczej napastnicy.
Jack zaklął.
Czterej ludzie odziani byli w czarne, opinające się na ciele kombinezony, a ponadto każdy z nich miał maskę, z małymi dziurami na oczy. Wszyscy poruszali się niesamowicie szybko.
Jack skoczył na nogi, rzucił się do ucieczki, przeskakując niskie ogrodzenie. Pościg poszedł w jego ślady, cztery pary nóg rzuciły się w pogoń za szpiegiem.
Jack skręcił w niewielką uliczkę położoną pomiędzy dwoma sporymi budynkami. Po chwili zorientował się że wlazł w ślepą uliczkę, bo przed nim wyrósł nagle wysoki płot z drutem kolczastym. Na siatce widniał napis, że plac jest w fazie remontu.
Jack zaklął, obejrzał się. Pościg już go doganiał.
Nie miał czasu.
Skoczył na płot, odbił się od niego stopą, siła odrzutu cisnęła nim aż na pierwsze piętro jednego z budynków po obu stronach uliczki. Znalazł siłę zaczepu, zamortyzował uderzenie ciałem w ścianę stopą, i pomknął do góry korzystając z parapetów mieszkań.
Wydawało mu się że zwiał, że pościg nie powtórzy jego występu. Mylił się, dwóch z nich już siedziało mu na ogonie, to jest na pierwszym piętrze. Pozostali dwaj wyszarpnęli podręczne Uzi, i już w niego mierzyli.
Wybił się od ściany, przeleciał nad uliczką, schwycił się parapetu drugiego budynku. Tym razem, jak wiewiórka pomknął do góry, i w momencie gdy wchodził na dach bloku, dopiero błysnął otworzony ogień z Uzi, który już nie mógł go dosięgnąć.
Ale dwóch którzy wleźli za nim na domy, nie odpuściło mu tak łatwo. Jack nie zdążył dobiec do zejścia z dachu, gdy za nim rozległ się chrzęst, i wrogowie stanęli za jego plecami.
Szpieg odwrócił się, w samą porę by odebrać cios w twarz, który cisnął nim jakieś dwa metry w bok.
Szybko wstał. Tym razem zablokował kop jednego z przeciwników, i oddał mu z pięści prosto w ryj, tak że tamten postąpił kilka rozkołysanych kroków do tyłu, i zwalił się pod nogi drugiego z bandytów.
Ten drugi właśnie, wyjął zza pasa pistolet, i nim Jack zdążył do niego dobiec, wypalił.
Szpieg dostał. Padł na klęczki, a Ścigający podszedł powoli do niego, zszarpując maskę.
To była kobieta.
- Mamy go. - powiedziała nagle do niewielkiego walkie-talkie.
- Świetnie Kate. Przyprowadź go do mnie, o ile jeszcze dycha.
Jack jeszcze dychał.

ROZDZIAŁ 6
Przesłuchanie
Ocknął się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Stał nad nim ktoś kto wyglądem przypominał Keana...
To BYŁ Keane.
- A zatem - rzekł - Spiskowałeś przeciw mnie?
- Skąd takie, auć... Przypuszczenie?
- Wielki Loch? Niezbyt dobre miejsce. - Keane roześmiał się szyderczo. - Myślałeś że jesteś sprytny, Quest? Kate, pokaż mu nagranie z domu Domma.
- Byliście u Domma? - jęknął Jack, plując przed siebie, bo jak się okazało, ręce miał skrępowane za plecami a nogi uwiązano mu w kłębek.
Kobieta nazwana Kate, weszła w źrodło światła, to jest pod lampę. Jack stwierdził że była nawet ładna, z czarnymi włosami związanymi w kucyk, i jasnozielonymi oczami.
- Proszę. - powiedziała i rzuciła Keanowi niewielką kasetkę.
- Pytałem czy byliście u Domma. - powtórzył nagle Jack, przechodząc na swój, umiłowany przez ludzi styl bycia.
-Był nasz człowiek. - odparł chłodno Keane. - A potem ja osobiście. Może ucieszy cię wieśc, że Dommy Gods wącha teraz ziemię na cmentarzu.
- Świetni jesteście. - charknął Jack, wypluwając resztki śliny. - Cholerni bohaterzy. Bezbronnego człowieka napakować ołowiem.
- Udusiłem go. - przerwał Keane. - Nie ma to zresztą znaczenia w tym momencie.
I pokazał Szpiegowi kasetkę.
To był zapis interaktywny głosu. Nagrała się tam cała rozmowa Jacka i Dommy'ego.
- Zadowolony? - Keane zabrał nagranie i schował do kieszeni.
- Nie. - Jack spojrzał swojemu byłemu szefowi w oczy. - Ale kto jest waszym człowiekiem?
- Smith. Tak naprawdę wcale nie jest taki tępy jak myślisz. - Keane pochylił się nad szpiegiem z zimnym uśmiechem. - Twoją czujność zabiła arogancja, Jack.
- Zabiję cię... - warknął Quest czując złość. - Przysięgam...
- Moi chłopcy i Waterbell już idą po broń do prawdziwego miejsca jej pobytu. Ale teraz, Jack... teraz pora na ciebie.
Kate zbliżyła się do niego, a w ręku trzymała strzykawę z podejrzanie wyglądającą żółtą substancją.
- Troszkę poboli. - uśmiechnął się nagle Jack. - Ale przynajmniej będę wiedział że zabiłem skurwysyna.
- Że co proszę? - Keane zmarszczył brwi.
Huknął strzał.
Boss złapał się za plecy sięgając rękoma do tyłu. Wtedy padł drugi strzał, i zwalił się na ziemię.
Ktoś chuchnął w lufę pistoletu. Ktoś nadchodził.
Tym kimś był Smith.
- Smith, ty zawszona cholero! - wrzasnął Jack. - Ty farfoclu, nic nie warta kupo łajna! Już miałem pławić się w rozkoszach nieba, a tu jak zwykle ty wpychasz swój pyzaty nochal.
- Dobra, dobra, zamknij się Quest - warknął Smith rozwiązując szpiega. - Keane zdążył wysłać kilkunastu ludzi do South Ham.
- Musimy tam ruszać - Szpieg rozmasował nadgarstki, chwycił leżący nieopodal pistolet. - To znaczy JA idę. Z tobą policzę się później.
Smith westchnął i spojrzał na zwiniętą pod ścianą Kate.
- A to kto?
- Jakaś landryna, zresztą to nieistotne. Bywaj Smithy.
- Cześć, Quest.
Szpieg zszarpnął z siebie kurtę zostając w białym podkoszulku. Na jego rękach były tatuaże. Rozmasował ramiona dłońmi, i sprawdził pistolet strzelając w trupa Keana.
Broń była sprawna.

ROZDZIAŁ 7
South Ham. Waterball
Jack wpadł do samochodu stojącego przed budynkiem Keana, i szybko dopasował Keygen. Chwycił kierownicę i odjechał z piskiem opon. Po chwili podniósł słuchawkę i szybko wystukał swój domowy numer.
- Halo? - rozległ się znajomy kobiecy głos.
- Natalie? Dzięki Bogu... - szpieg zmienił bieg, wjechał w aleję Nesto - Zarygluj drzwi... nie podchodź do okien...
- Dobrze, ale co się dzieje??
- Nie czas na cholerne dysputy! Zrób to - i rozłączył się.
Po chwili, gdy z piskiem opon przejechał na czerwonym, dostrzegł wreszcie znajomą bramę wciśniętą między dwa wieżowce. Pisało na niej South Ham, co Jack ledwo dostrzegł.
Dlaczego ledwo? Bo brama była rozwalona i leżała na ziemi.
Szpieg zatrzymał auto, przesadził drzwiczki, i wyjął broń. Schylony podreptał do szczątków i przekroczył je. Wiedział już że nie zdążył na czas.
Budynek Ham przypominał poniemiecki dworek, tyle że miał płaski dach różnych wysokości. Był tam basen i jacuzzi na świeżym powietrzu, a przed drzwiami szklanymi i rozbitymi, leżał trup strażnika. Najprawdopodobniej ochraniarza Dommy'ego.
- Jest!! - wrzasnął ktoś od strony garażu naprzeciw dworku. Jack odwrócił się szybko, i dobrze, bo uniknął ciosu jakiegoś wielkiego dryblasa w dresie.
Skoczył do tyłu, przeturlał się i stanął na nogach.
Dryblas znów szarżował, w jego świńskich oczkach zapłonęła żądza mordu. Jack nie czekał na jego cios, rzucił się do ucieczki, biegnąc w stronę basenu w kształcie przypominającym łzę. Gdy dotarł do krawędzi, zatrzymał się. Olbrzym uniósł pięśc, chciał walnąć Szpiega z biegu. Nie docenił jednak zręczności swojej ofiary. Jack zanurkował pod jego ramieniem, wywinął się drugiej ręcę półpiruetem, i kopnął go w zadek.
Dryblas zaryczał, i wpadł do wody głową naprzód. Po chwili pojawił się na powierzchni, złapał się brzegu basenu.
paf!
Jack strzelił, olbrzym puścił bariereczkę, i zniknął w wodzie, która stała się teraz czerwona jak wino.
Ale wrzaski zabitego ściągnęły kolejnych. Paru wychodziło z domu, dwóch czatowało na drzewie. Jack musiał wiać, i to szybko.
Ale musiał też dostać się do piwnicy...
Pobiegł w stronę garażu. Huknął strzał, o cal mijając szpiega.
Quest skoczył, złapał się dachu garażku, i wspiął się.
Na upartego zdołał by może doskoczyć stąd na dach domu... ale odległość była niebotyczna...
wrogowie niezdarnie wspinali się na dach.
Skoczył, wylądował pewnie na płaskiej powierzchni, zamortyzował nogami. Ci którzy wleźli już na garaż, teraz z wiązanką przekleństw schodzili.
Jack biegł.
Na najwyższym piętrze dachu zauważył komin. Był dość szeroki, a przynajmniej nie tak wąski by nie mógł się przecisnąć. Dzięki temu faktowi, po chwili, wskoczył do niego i odbył podróż w dół.
Wylądował na niepalącym się palenisku. Wyskoczył z niego, tylko po to by zderzyć się z kolejnym strażnikiem.
Teraz jednak nie uciekał...
Chwycił wroga za kaftan, i cisnął nim o stolik do kawy stojący w pobliżu. Szkło spadło na ziemię tłucząc się w drobny mak, nieprzytomny strażnik leżał na ziemi. Jack przebiegł salon - bo był to salon - szukając wzrokiem zejścia do piwnicy. Wreszcie je dostrzegł, i wtedy właśnie na jego kark spadł cios.
Wrzasnął z bólu, odskoczył wpadając na półki pełne drogiego szkła. Przeciwnik nie czekał, natychmiast walnął go drugi raz, w brzuch, tak że tamten aż zwinął się z bólu.
Półki nie wytrzymały i spadły.
Jack w porę uskoczył przed nimi, i szkło pizdło o podłogę. strażnik był już jednak przy nim, ale tym razem Szpieg był gotowy. Chwycił lecącą ku jego twarzy pięść, ciągle ją trzymając, kopnął delikwenta w krocze z całą mocą. Nie puszczając pięści, wykręcił rękę do tyłu, i z rozmachem złamał ją. Poczekał aż wróg wyjąc z bólu i trzymając się za ramię obróci się w jego stronę. Gdy się to stało walnął go raz jeszcze, w łeb, tak że tamten padł na ziemię bez najmniejszego głosu.
Jack wlazł do piwnicy i rozprawił się z jeszcze dwoma strażnikami na schodach. Jeden dostał kulkę w głowę, spadł po schodach na sam dół. Drugi zdołał chwycić rękę Questa, ale ten w tym momencie kopnął go w brzuch i dokończył strzałem w kark.
Zszedł wreszcie do niewielkiego pomieszczenia, jasnego z powodu lampy. Od niego szedł korytarz, dosyć wąski. Jack wkroczył w niego, z pistoletem wyciągniętym przed siebie.
W końcu natknął się na wielkie drzwi, opancerzone i zabezpieczone.
Otwarte, rzecz jasna.
Wszedł do wielkiego pomieszczenia bez sklepienia, pełnego półek, na których leżało bardzo dużo broni, amunicji i pancerzów. Na podłodze znalazł trupa ochroniarza Goodsa. A potem zobaczył z dwudziestu ludzi skupionych w jednym miejscu, przy ogromnym biurku zawalonym papierami.
Nie da rady z dwudziestką... i jeszcze ci na dworze...
Powoli zdjął Dommesthikova z półki i sprawdził stan amunicji. Pełna. Wymierzył w grupę ludzi...
- TAM JEST!!! UWAAAAGAAAA!!!
Jack zerknął w lewo. W wejściu którym dopiero co wszedł, stało z trzydziestu uzbrojonych w karabiny ludzi. Wszyscy bez wyjątku byli łysi.
Szpieg zrobił jedyne co mógł: strzelił w nóżki półek po dwóch stronach nowych gości.
Półki, regały raczej, spadły na siebie z ogłuszającym rumorem, zasypując wrogów Dommesthikovami. Gdy jeden z nich o wyglądzie buhaja, zwany Waterballem wygrzebał się wreszcie z kupy broni, Jacka nie było.
Biegł między regałami szukając zasilania które odcieło by światło padające z lamp na ścianach...
- TAM! - jeden ze strażników pojawił się nagle przed Szpiegiem.
Jack doskoczył do niego, walnął go z pięści w ryj aż zadzwoniło. Przeskoczył jego ciało nie zatrzymując się.
Tu gdzieś MUSI być zasilanie... jest!
Jack dostrzegł wreszcie skrzynkę, stojącą między regałami. Dobiegł do niej...
ŁUUUP!!
pięść cisnęła Szpiegiem o półki, łamiąc je. Regały zaczęły spadać, a Jack uwięziony był pod nimi...
Wyskoczył z deszczu Dommesthikovów. Strażnik rzucił się na niego z lewej.
Sparował cios wroga, kopnął go, ale bezskutecznie.
- Ktoś ty... - wysapał Jack odskakując.
Oczy buhaja, pierś skryta pod czarnym garniturem takim samym jaki mieli pozostali strażnicy, wydęła się, i mężczyzna ryknął:
-Jestem Waterbaaaaall!!
Złapał nogę Szpiega w locie i byłby ją złamał gdyby ten nie okręcił się w powietrzu i nie kopnął go w twarz drugą nogą.
Waterball puścił go na ziemię. Jack zręcznie wstał, uniknął szaleńczego ciosu strażnika, odskoczył.
I sam ruszył do ataku. Trafił go w brzuch, lecz ten oddał mu megapotężnym ciosem w twarz. Szpieg poczuł jak łamie mu się nos.
- Masz ty kurwo! - wrzasnął zrozpaczony, i rzucił się na półki, te niezwalone, łamiąc nóżki.
Waterball wrzasnął, gdy tysiące ciężkich broni spadało na niego i Jacka. Szpieg jednak skoczył w bok unikając deszczu.
Nagle wśród morza broni pojawił się zarys strażnika. Nic mu nie było!
Jack wrzasnął i rzucił się do ucieczki. Waterball ruszył za nim, ale był szybszy... doganiał go.
I wówczas, już kiedy chwytał włosy Szpiega, ten rzucił się na ziemię robiąc błyskawicznie żółwika.
Waterball nie wyhamował, potknął się o niego, padł na ziemię. Szpieg zerwał się, z rozmachem kopnął go w twarz również łamiąc mu nos. Powtórzył cios. Za trzecim razem jednak, strażnik zdołał chwycić jego nogę. Jack kopnął go z drugiej. Dołożył raz jeszcze.
Waterball ryknął, wstał szybciej niż padł, i odpechnął szpiega wycierając zakrwawioną twarz. Jego czerwone oczy błyszczały z gniewu. Jack skoczył, dwoma nogami trafiając w żołądek. Strażnik jęknął, odwrócił się i błyskawicznie chlasnął Szpiega w ramię otwartą dłonią, aż zakręciło nim dokoła osi. Ten obrót dodał mu jednak impentu, i Waterball otrzymał cios tak straszliwy jak nic. Cisnęło nim o kolejne regały. Ponownie rozległ się okropny zgrzyt, ale tym razem strażnik nie miał tyle szczęścia. Ciężkie półki i setki karabinów zabiły go, zgniotły, ostatecznie zmyły z powierzchni ziemi.
Szpieg westchnął, rzucił się do biegu. Wracał do skrzynki, ale za sobą słyszał już odgłosy pościgu.
I wtedy huknął strzał. Jack jęknął i złapał się za nogę. Biegł jednak dalej. Skrzynka była już tuż tuż...
Dobiegł do niej. Szybko ją otworzył, znalazł wyłącznik główny...
Zapadła ciemność.
Jack wpełzł pod stojący jeszcze regał, i słuchał.
- Co jest?
- Ten Szpieg odciął zasilanie...
- Skubaniec! Widzieliście jak położył Waterballa?
- Taak... cholera jasna, nic nie widzę!
- Mam latarkę...
Wątłe światło powstało w ciemności, wąski pasek energii wodził po regałach i korytarzykach.
kap kap.
strażnicy zatrzymali się. Jack spojrzał z rozpaczą na swoją nogę: krew przesiąkła przez nogawkę i kapała na podłogę. Przez echo, było to strasznie niosące.
- Sprawdź pod regałami, Poly...
- Dobra...
ten nazywany Pollym zniżył głowę.
I wtedy Jack strzelił mu w twarz z pistoletu.
- Tu jest!! - wrzasnął inny. - Tuuu!!
Szpieg wyturlał się spod regału, pobiegł korytarzem na oślep. Strażnicy zaczęli strzelać wszędzie. Kule świszczały mu nad głową.
Wreszcie zatrzymał się gdy strzały umilkły. Szybko założył noktowizor, i pobiegł dalej.
I wtedy zapaliło się światło.
- TAAAM JEEEEST!!! - rozległ się wrzask za nim.
Z czterdzieści karabinów naraz wypaliło. Jack wrzasnął, rzucił się do przodu. Dostał w plecy z dwie kulki, reszta wylądowała wokół niego.
- Dommy mówił mu kiedyś... czerwony guzik...
Znalazł go. Widniał na ścianie. Całkowita detonacja - głosił napis.
Szpieg biegł. Strzały narastały za nim, dostał w ramię i jeszcze raz w mostek. Był już przy przycisku...
- Walcie w niego!! Walcie w nieeegoooo!!
Jack kliknął.

Pierw wyleciał w powietrze garaż. Leciał jak kometa, a potem wybuchł jak fajerwerek.
Następnie walnął salon. A potem piwnica.
Wszystkie bronie, proch, amunicja, nitrogliceryna, wybuchła zamieniając South Ham w strzępek ziemi i gejzer ognia. Strzeliło jak z tysiąca armat, huknęło jak przy Wielkim Wybuchu Kosmosu.
a potem zapadła cisza przerywana trzaskaniem płomieni.
Piętnaście minut później, przed płonące pobojowisko zajechał samochód. Wysiadł z niego...
Keane. Miał obandażowany bok, i stał patrząc na ogień ze złością.
- Cały plan... wziął w łeb. - jęknął spluwając. - Ale przynajmniej Quest nie żyje...
- Eeee... szefie? - jeden z czarno odzianych gości podtrzymujących bosa wtrącił się. - Nie jestem pewny... ale co to jest?
Z ognia nadchodziła jakaś postać. Ktoś o oginstym wcieleniu wyłaniał się z pożogi...
Nadchodził Jack Quest.
Jego skóra miała brązowy kolor, włosy i broda się podfajczyły. Ale szedł, choć z trudem, zmierzając w stronę samochodu Keana.
- Witaj Bossie. - rzekł mrugając zaczerwienionymi oczami. - Co za miłe spotkanie, nieprawdaż...
Keane jęknął, bo otaczający go strażnicy cofnęli się. Stracił równowagę i oparł się o samochód.
- Jak... - wysapał.
- Kiedy wybuchł garaż skryłem się w sejfie w którym Dommy trzymał papiery dotyczące Dommesthikova. Tam ogień nie dotarł.
Keane zaczynał się dusić dymem.
- Byłeś sprytny, Keane - kontynuował Jack. - Ale nie udało ci się. Broń zniszczona.
- Skur...
- Pamiętasz co mówiłem? - Szpieg postąpił parę kroków. - Powiedziałem że cię zabije. To nadal aktualne.
- Moi strażnicy... - wycharczał Keane.
- Twoi strażnicy - przerwał Jack - Nie ruszą się z miejsca bo wcale cię nie lubią. Twoi strażnicy pracowali dla ciebie ze strachu. Ilu zaszantażowałeś, co? Ile musiało spełniać twoje zachcianki byś mógł zrealizować swój cel?
- Pomocy... - wycharczał boss.
- Zasłużyłeś na ten los, Keane. - Jack uniósł pistolet. - Do zobaczenia w piekle.
Strzelił. Raz. Drugi. Trzeci.
- Ty też sporo pożyłeś, człowieku. - rzekł Szpieg patrząc na trupa. - Ty też.
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
CoB
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1616
Rejestracja: poniedziałek, 12 września 2005, 08:47
Numer GG: 5879500
Lokalizacja: Opole
Kontakt:

Re: Szpieg na Krawędzi

Post autor: CoB »

Na początek kilka ogólnych uwag:

1. Nie mam pojęcia, dlaczego wiele zdań zaczynałeś od nowych linijek, które są właściwie kolejnymi akapitami. Ciężko się coś takiego czyta, poza tym ujemnie wpływa na ocenę.

2. Rozdziały. To twoja sprawa, czy w tak krótkim opowiadaniu bawisz się w rozdziały, czy nie. Według mnie jednak, w tym przypadku, taki podział jest sztuczny.

3. Interpunkcja. Przed "i" nie powinieneś stawiać przecinków. Robisz to nagminnie.

4.
Szpieg musi być również niebywale zręczny fizycznie. Bo cóż to za szpieg który nie potrafi otworzyć sejfu, złamać szyfru, otworzyć drzwi wytrychem, albo wysłać kod morsa przez rynnę.
- Zręczność fizyczna nie ma nic wspólnego z otwieraniem sejfów i łamaniem szyfrów. Te przykłady były dobrane niefortunnie.

- "kod morsa" (błąd); "kod Morse'a" (poprawnie); Poza tym nie przesyła się samego kodu, lecz zakodowaną wiadomość.

5.
Szpieg nie może się rzucać w oczy, a wyposażony ma być w najlepszy sprzęt dostępny na rynku. Na przykład w snajperkę. Pistolet Saahstar. Buty z ssawkami, dzięki czemu może utrzymać się na ścianie. Okulary z noktowizją, ekranem, i tak zwanym IQ, gdy szpieg ma problem typu psychicznego... o tak! Niezwykle ważny jest też sprzęt!
- Po pierwsze, co to za ekran w tych okularach? Telewizora? Po drugie, w tym zdaniu stawiasz przecinek przed "i", o czym wspominałem w punkcie 3. I ostatnie - to "tak zwane IQ" - co ono robi? Z tekstu wynika, że jest jakimś lekiem na choroby psychiczne...

6.
Wieżowiec był czteropiętrowy, (...)
- Czteropiętrowiec nie pasuje do miana wieżowca.

7.
Niczego podejrzanego jednak nie dostrzegł. Jak jednak na szpiega przystało, założył na nos okulary z wykrywaczem żyjących atmów, i rozglądnął się ponownie.
- Te "żyjące atomy" to porażka. Poza tym znowu przecinek przed "i". Dwa razy powtórzone "jednak".

8.
Na szczęście, niczego, prócz dwóch lejących się zażarcie kotów, nie zauważył.
- "Lanie kotów" sugeruje nie walkę, lecz wypróżnianie nerek przez czworonogi...

9.
Chwycił marmurową (!) dechę (!!) palcami, i mocno odepchnął się nogami.
10. Teraz uczepię się logiki. Jack nie dał się zmyślnemu oknu, więc wypierdolił szybę na ulicę. Zrobił to cicho i skutecznie jak prawdziwy szpieg? Jakoś tego nie widzę. Poza tym, cały Domm spał sobie jak gdyby nigdy nic. Później mamy dialog, w którym Jack zachowuje się jak idiota.

11.
Pędząc po schodach na drugie piętro, nawet nie zauważył Catriny: ładnej dziewczyny z sąsiedztwa. On miał trzydzieści dziewięć lat ona trzydzieści dwa. Była piękna.
I tak jej nie zauważył.
- Po co pisać o czymś, co i tak nie ma żadnego związku z bohaterem i fabułą? (Chodzi mi o Catrinę).

12. Domm nagle staje się Doomem. Jak i dlaczego? Poza tym Keane jest zwany wcześniej Kainem...

13.
I wówczas, już kiedy chwytał włosy Szpiega, ten rzucił się na ziemię robiąc błyskawicznie żółwika.
Waterball nie wyhamował, potknął się o niego, padł na ziemię. Szpieg zerwał się, z rozmachem kopnął go w twarz również łamiąc mu nos.
- Jeśli ktoś padł na ziemię do przodu, ciężko później delikwenta kopnąć w nos.

14.
Strażnik jęknął, odwrócił się i błyskawicznie chlasnął Szpiega w ramię otwartą dłonią, aż zakręciło nim dokoła osi.
- Chlaśnięcie otwartą dłonią w ramię na pewno nikim nie zakręci. Gdyby w to ramię po prostu uderzyć - to już bardziej możliwe. Zresztą uderzanie otwartą dłonią w ramię to dziwny pomysł.

-----

Teraz trochę z innej beczki. (Nie będę wypisywał wszystkich nielogiczności i błędów wyłapanych w tekście, ale było ich sporo. Jeśli chcesz to poprawić, najlepiej wydrukuj i spokojnie sam poszukaj).
W moim mniemaniu, główny bohater nie jest szpiegiem, lecz najemnikiem, a to duża różnica. Motyw naukowca, który w samotności konstruuje broni tyle, co zespół techników, także do mnie nie przemawia - inna sprawa, że konstrukcja tego... karabinu jest niedorzeczna, ale to można zwalić na karb fantastyki.
Rozumiem też wybuchy, pościgi i strzelaniny, ale nie pojmuję ich braku wpływu na głównego bohatera. W mediach piszą o spotkaniu naukowca z nim, ale nikt nie wspomina o wysadzeniu gmachu banku i włamaniu do sejfu oraz porwaniu! Co najmniej dziwne... Inna sprawa, że wojsko nie chroniło dobrego Dooma, a skoro wymyślił tak rewelacyjną broń, to powinno.

Zresztą nielogiczności można naliczyć znacznie więcej, a zachowanie bohaterów woła o pomstę do nieba.

Wystawiam 2 - nie 1, ze względu na ilość pracy jaką włożyłeś w opowiadanie. Jeśli chcesz być lepszy, pisz więcej. Poza tym polecam wszelkie plany wydarzeń i rozpisywanie drzewek przyczynowo-skutkowych, by twory zyskały na spójności. I uważaj z "technologią", bo póki co, przypomina ona bardziej gadżety z komedii...

Według mnie tekst nie nadaje się na łamy zinu.
http://niwia.myforum.pl/ - forum Opolskiego klubu RPG i fantastyki
http://my.opera.com/gimnazjon/blog/ - sport, ruch, zdrowie, itepe
ODPOWIEDZ