Moje opowiadanko Fantasy

ODPOWIEDZ
Davox
Szczur Lądowy
Posty: 4
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 17:36
Numer GG: 0

Moje opowiadanko Fantasy

Post autor: Davox »

Bloo’Aro

W spowitych gęstą mgłą, nieprzebytych lasach, owianych mroczną tajemnicą, znanych jako Cienisty Gaj, w osadzie zwanej Thornis żyli niegdyś ludzie, którzy nazywali się „Skażeni”. Były to osoby spaczone przez demoniczne moce, które praktykowali i przez które zostali wygnani ze swoich plemion i miast. Zbieraniną tych wygnanych łotrów, magów i upadłych rycerzy rządził niepodzielnie najpodlejszy człowiek, jaki stąpał po ziemi – czarnoksiężnik Detminor. Był to człowiek postawny, w sile wieku, jego twarz była poorana zmarszczkami, jego oczy, choć błędne, były czarne jak gotująca się smoła i równie niebezpieczne. Jego włosy, niegdyś kruczo czarne, dziś dzieliły wyraźne siwe pasma, które nadawały temu człowiekowi jeszcze straszniejszy wygląd. Patrząc na niego czuć było od niego demoniczną aurę, którą był spowity. Przy dokładniejszym przyglądnięciu się jego dłonią, można było zobaczyć, delikatną czerwono-czarną poświatę, co wskazywało na pakt z ciemnymi mocami. Jego szaty były czarne, gdzieniegdzie przyozdobione złotym ornamentem.
Czarnoksiężnik rządził tą nikomu niepodlegającą zgrają tylko, dlatego, gdyż wszyscy z tych okrutników bali się go. Bali się go, ale tylko, dlatego, gdyż niegdyś w swoich mrocznych laboratoriach stworzył przy pomocy demonicznych zwojów i ksiąg, nieokiełznaną moc, którą umieścił w pięknej metalowej klindze. Poznaczył miecz czerwonymi runami, z których emanowała siła i potęga. W taki oto sposób na świat przyszedł najpotężniejszy, najniebezpieczniejszy artefakt świata – runiczny miecz Mistycznej Krwi, w starszym języku magów nazywany Bloo’Aro.
Czarnoksiężnik potrafił w doskonały sposób korzystać z tej nieokiełznanej studni mocy i magii, jaką ofiarował mu miecz. Oszalałemu czarnoksiężnikowi przyświecał tylko jeden cel, zniszczyć wszystkie żywe istoty na ziemi, a zwłaszcza króla Leonara, człowieka, który wygnał go z Armeti, Stolicy Świata Magicznego oraz arcymaga Avendeniusa za wyrzucenie z elitarnego Kręgu Tajemnicy, w którym dzierżył wysokie stanowisko, ale stracił je za wtajemniczanie piekielnej magii. Chciał się zemścić na nich za wszelką cenę, nikt ani nic nie miało dla niego większego znaczenia, tylko uczucie zemsty było dla niego najważniejsze, a Bloo’Aro miał umożliwić mu spełnienie tych nikczemnych „marzeń”.

Zamek wzniesiony był ma delikatnym wzgórzu, wśród ściernisk i uschłej flory, która w niejaki sposób odzwierciedlała to, co działo się w podziemiach i samym zamku. Wystarczyło spojrzeć na Czarną Cytadelę, aby się przekonać, że jest ona miejscem pierwotnego, czystego, niczym nieskażonego zła. Wśród sieci korytarzy i różnych komnat, znajdowała się jedno pomieszczenie, które można było wyróżnić. Drzwi do niego były wykonane z starego drewna, pomalowane czarną farbą. Na drzwiach widniały wyryte krwiste runy, a pod nimi napisana inkantacja, która brzmiała „Piekielny Panie, zawsze jestem na Twe zawołanie”. Były to drzwi do pokoju Detminora.
Komnata ta była spowita ciemnością. W jej ciężkim powietrzu można było wyczuć magię, ale była to magia ciężka, utrudniająca oddychanie, była to magia zła. Jedynymi źródłami światła były dwie pochodnie wiszące tuż przy wejściu do komnaty. Malutkie okno było zasłonięte ciemną, purpurową zasłoną, ubrudzoną krwią i jakimś świecącym pyłem. Na środku sali, na podłodze wyrysowany fosforyzującą farbą był krąg, tuż obok kręgu ustawiony był ogromny stół z zakurzoną stertą zwojów i ksiąg, a tuż obok na starym, ale pięknie wyrzeźbionym krześle przedstawiającym łeb demona siedział czarnoksiężnik studiujący grimuary leżące na stole.
- Taaak, po wielu latach przypomnę się tym śmieciom. Pokaże im, że nie powiedziałem ostatniego słowa. Zemszczę się. Zobaczą, co to mój gniew!
- Panie, z całym szacunkiem, ale jak i gdzie chcesz nauczyć tych niegodziwców sprawiedliwości?
- Tym się nie przejmuj Andaksie. To pozostaw już mnie. Powiedz tylko ludziom, żeby przygotowywali się na dzień sądu, dzień, który nadejdzie niebawem, dzień, w którym my wszyscy, „Skażeni” będziemy mogli zemścić się na osobach, które kochaliśmy, osobach, którym bezgranicznie ufaliśmy, a które nas zdradziły.
- Kiedy rozpocząć przygotowania?
- Od zaraz! Mają być gotowi w każdej chwili! Rozumiesz.
- O tak Okrutny.
- Dobrze, możesz odejść, wezwę cię niebawem.
Andaks odszedł z ciemnej, opustoszałej komnaty Detminora. Był najlepszym i najbardziej cenionym doradcą czarodzieja. Był wysokim szczupłym, ale dobrze zbudowanym człowiekiem, o złych rysach twarzy, długich, czarnych sięgających ramion włosach i przenikliwym spojrzeniu.
Był również demonicznym magiem, wyrzuconym wraz z Detminorem z Kręgu Tajemnicy. Andaks był równie zły lub nawet gorszy od swojego władcy, ale o tym wiedzieli wszyscy, nawet twórca Bloo’Aro, ale nie przeszkadzało mu to, wręcz cieszyło go to, dlatego właśnie tego człowieka postanowił mianować swoim doradcą. Wiedział, bowiem, że z jego pomocą będzie w stanie opanować Skażonych i poprowadzić ich na podbój Armetii.
Andaks zaraz po opuszczeniu kamiennych murów Cytadeli ruszył do warowni kapitana Ouhakena, która usytuowana była dokładnie na przeciwległym wzgórzu. Kapitan był upadłym rycerzem, który sprzeniewierzył się władzy króla Leonara i wypowiedział mu służbę. Kapitan Ouhaken, był z wyglądu i postury typowym, krzepkim żołnierzem, jego twarz odzwierciedlała to co już przeżył, naznaczona była bliznami jakich doświadczył w niejednej bitwie, krótko ścięte włosy oraz przenikliwe oczy dodawały mu charakteru i niejakiej wojskowej wyniosłości.
Andaks bez ceregieli przerzedł przez obóz oraz koszary, w których bez chwili wytchnienia trenowali i pojedynkowali się wojownicy. Wśród nich odnalazł kapitana, właśnie besztającego żołnierzy za niedociągnięcia i braki w wyszkoleniu.
- Co wy sobie myślicie niedorajdy! Że to obóz dla dziewek uczących się pleść wiklinowe koszyki? Tutaj jest wojsko Skażonych, tutaj jest obóz przetrwania. Jak trzymasz ten miecz, zły kąt, krzywo stoisz! Weźcie go z moich oczu, bo mu zaraz łeb odetnę! O…już lepiej, widać jeszcze zrobimy coś z ciebie, a ty się nie gap na mnie, tylko unikaj kołków, kołku, w trakcie walki dostaniesz tylko raz, przy odrobinie szczęścia przeżyjesz, ale tutaj na szczęście się nie liczy tylko na umiejętności!
- Ouhaken, poznęcasz się nad nimi później – powiedział za plecami kapitana Andaks – teraz mam dla ciebie rozkazy od Okrutnego.
- Słucham cię. Najeżdżamy kolejną wioskę? Na ostatnim wypadzie mało zrabowaliśmy.
- Nie tym razem coś poważniejszego. Szkol tych psich synów, Detminor chce w niedługim czasie odwiedzić rodzinne strony – te ostatnie słowa Andaks wypowiedział z straszliwym uśmiechem na ustach.
- Armetię? Stolice Świata Magicznego?
- Tak, otóż to – zły wyraz nie znikał z twarzy doradcy – musimy wkońcu wziąć odwet na królu Leonarze, a nasi czarnoksiężnicy z chęcią zobaczą upadek Avendeniusa i jego Kręgu Tajemnicy.
- Dobrze, ile mam dni na przygotowanie żołnierzy?
- Masz ich przygotować w takim tempie, jakbyśmy już jutro mieli najechać Stolicę.
- Oczywiście – twarz Ouhakena przyozdobił diabelny uśmiech – z najwyższą przyjemnością przygotuję ich. Zwołam liutenantów, aby pomogli mi. Nie zdziwcie się, gdy z warowni będą docierać do was nieludzkie okrzyki.
- Nie zdziwię się, sądzę że to normalne. Nic więcej nie mam ci do przekazania. Bywaj.
- Ku chwale Okrutnemu – zasalutował kapitan
- Ku chwale – szybko odpowiedział Andaks.
Wartkim krokiem, godnym wprawnego wojownika opuścił koszary. Za nim, w tle słychać było tylko pojękiwania, syk bicza, krzyk i rozkazy Ouhakena.
* * * * * * * * * * * *
- Tak Panie, wzywałeś mnie?
- Tak Andaksie, za równy tydzień, w dniu Czci, wyruszymy na Armetię. Przygotowania trwają już wystarczająco długo, nasi magowie, kapłani i wojownicy są już gotowi. A wróg, nie spodziewa się naszego ataku. Czas ruszyć w bój.
- Przekażę tę wiadomość ludziom, niech wiedzą.
- Niechaj tak będzie.

* * * * * * * * * * * *
Gigantyczne miasto wznosiło się nad błękitną, bystrą rzeką Jarną. Jego mury zbudowane z magicznie obciosanych i przygotowanych bloków kamienienia, wydawały się być z czystego srebra. Szkarłatne dachy wież strażniczych odbijały jaskrawe promienie słoneczne we wszystkie możliwe strony świata. Malutkie szklane okienka w złotych okiennicach, połyskiwały na murach i wieżach. W samym mieście, pośród kamieniczek panował ruch i tłok, który towarzyszył tutaj każdemu dniu. Jedni gnali na targ chcąc coś kupić lub sprzedać. Inni, co tchu gnali do alchemika po zioła i lekarstwa na różne bardziej lub mniej uporczywe dolegliwości. Jednego jegomościa żona zwyzywała od najgorszych zaraz po tym jak odkryła jego zdradę, ku wielkiej uciesze tłumu wykrzykując to na forum miasta i wyrzucając jego rzeczy przez okno balkonowe. Tak wyglądał dzień w Armetii, Stolicy Świata Magicznego. Temu wszystkiemu, na co dzień przyglądał się młody, zdolny mag Ellerian wraz ze swoimi braćmi, wojownikiem Lamethem i kapłanem Caspiusem. Ellerian był wysokim, szczupłym młodzieńcem o niebieskich oczach i ciemnych krótkich włosach. Lameth, był równie wysoki, co jego brat, a jego budowa, postura i ruchy wskazywały na to, że musiał być szkolony na wojownika. Jego sięgające ramion włosy i oczy były barwy kasztanowej. Caspius był średniego wzrostu o szmaragdowych oczach, miłym wyrazie twarzy i jasnych, prostych włosach. Wszyscy trzej urodzili się i wychowali w tym wspaniałym mieście. Wszyscy trzej mieszkali w Armetii.
- Elli rusz się wreszcie z łóżka, mistrzyni Zanea nie będzie czekać.
- Oj ty to potrafisz człowieka obudzić Lameth.
- Nie gadaj tylko już cię tutaj nie widzę! - ponaglał młody wojownik
Ellerian w mgnieniu oka założył swoją zieloną szatę i teleportował się do Wieży Magów
- Ten to ma tempo jednak – uśmiechnął się Lameth
* * * * * * * * * * * *
- Wzywałaś mnie Pani? Caspius, a co ty tutaj robisz?
- Leczę zranionych magów – szybko odpowiedział Caspius
- Co się stało?
- Detminor mój uczniu – powiedziała ze spokojem w głosie Zanea - knuje coś w swoich lasach, chcieliśmy wysondować jego zamiary, ale jego bariera magiczna jest silniejsza niż kiedykolwiek. To źle wróży. Ta istota, bo już trudno nazwać go człowiekiem, jest przepełniona goryczą i chęcią zemsty na Kręgu Tajemnicy Arcymistrza Avendeniusa, a jego poplecznicy chcą obalić rządy króla Leonara, bo ten wygnał te skalane dusze.
- Ale moja mistrzyni – zapytał z wielkim zdziwieniem w głosie – dlaczego to wszystko mówisz akurat mi, a nie magom z Kręgu?
- Bo ty mój drogi Ellerianie, jesteś synem Vanosa, największego maga w historii naszego ludu i naszego świata. A co więcej, Detminor to przyrodni brat twego ojca…
- Co!? O czym ty mówisz, to niemożliwe.
- Owszem, możliwe. Detminor zabił twojego ojca, bo ten przeciwstawiał się jego demonicznym praktykom. To twój ojciec pierwszy odkrył spiski, jakie za plecami króla i Kręgu planowali Detminor i Andaks, wraz z innymi potępionymi i wygnanymi przez króla. Pokładamy w tobie duże nadzieje chłopcze, w tobie i w twoich braciach, ale w tobie największe. To ty wybrałeś taką samą drogę, jaką obrał twój ojciec, wybrałeś drogę magii. Mamy nadzieję, że będziesz w stanie nauczyć się runów i zaklęć Siódmego Stopnia.
- Przecież to niemożliwe, jestem zaledwie młodym magiem. Ledwo rok temu zakończyłem naukę w Akademii. Nawet Krąg Tajemnicy nie potrafił okiełznać zaklęć Siódmego Stopnia, a co dopiero ja!
- No właśnie – wtrącił się Caspius – Jak Ellerian może nauczyć się tak skomplikowanych inkantacji w tak krótkim czasie. To niewykonalne!
- Nie dla zwykłego maga, ale twój brat Caspiusie, nie jest zwykłym magiem. Jest spuścizną Vanosa, tak samo jak ty Caspiusie i wasz brat Lameth, który wybrał posługiwanie się bronią białą zamiast bronią, jaką są zaklęcia, ale to nic, wojownicy też są potrzebni królestwu, czasami przez wielu niedoceniani, ale ktoś musi stać w pierwszej linii i wspomagać magów. Ty Caspiusie, posiadłeś arcytrudną technikę leczenia i wskrzeszenia poległych, co też zostało docenione i zapewne w przyszłości ocali wielu mężnych wojowników.
Caspius słysząc te słowa, zarumienił się i już marzył i myślał jak będzie wielkim arcykapłanem, kiedy to z tych marzeń wyrwał go jego brat.
- Kiedy mam rozpocząć naukę Siódmego Stopnia? – zapytał już z trochę oswojony z tą wiedzą Ellerian
- Od zaraz, nie ma chwili do stracenia, Detminor może zaatakować w każdej chwili.
- Dobrze, więc, gdzie mam się teraz udać?
- Do Wieży Arkanów, siedziby Kręgu Tajemnicy.
- A ja? Co ze mną? Co ja mam robić, mam się jakoś przygotować? – krzyknął Caspius
- Ty już jesteś gotowy, będziesz wspomagać kapłanów.
Widać Caspius chciał jeszcze coś dodać, ale Mistrzyni Zanea powstrzymała go krótkim machnięciem ręką
- Dość już pytań – skomentowała krótko – jak już powiedziałam nie ma chwili do stracenia.
* * * * * * * * * * * *
Wieża Arkanów nie wiele różniła się od wieży Mistrzyni Zanei. Obie wieże były wybudowane z tego samego kamienia, identycznie obciosanego, okna w czarnych ościeżnicach przyozdobione były kolorowymi witrażami, a dachy były równie wysokie, co i ostre na zakończeniach. Jednak Wieża Arkanów tętniła magią, nieskażoną magią, aura, jaka obtaczała wieże była widzialna gołym okiem. Aura była raz niebieska, czerwona lub żółta i zapewne był to kosmetyczny zabieg członków Kręgu, tak, aby wieża wyróżniała się spośród innych wież.
Słońce już lekko zachodziło za horyzont bijąc czerwonym blaskiem, bo okiennicach wieży, gdy Ellerian dotarł na miejsce.
- Czekaliśmy na ciebie chłopcze – na spotkanie wyszedł sam Arcymistrz Avendenius. Człowiek o szlachetnych rysach twarzy, siwych sięgających ramion włosach i ciepłych niebieskich oczach.
- Czekaliśmy na ciebie, wejdź – powtórzył Arcymistrz
Idąc korytarzami wieży Arkanów Ellerian podziwiał wystrój oraz zadawał sobie wiele pytań.
Nie do wiary , to niemożliwe, pomyślał Ellerian, sam Avendenius wyszedł mi na spotkanie.
- Oj możliwe młodzieńcze - odpowiedział mag
- Jak, ale jak…jak ty, znaczy jak mistrzu to zrobiłeś? – zapytał wytrzeszczając oczy chłopiec
- Proste zaklęcie telepatyczne, nauczysz się go. Jestem pewien, że to ty zadziwisz mnie swoimi umiejętnościami, po zakończeniu nauki zaklęć Siódmego Stopnia
- To o tym też już wiesz?– zdziwiony młody mag spojrzał na Avendeniusa
- Chłopcze, gdybyś wiedział ile rzeczy wiem, a ile jest takich, o który nie mam pojęcia, zdziwiłbyś się.
Szli dalej w milczeniu. Elleriana nurtowały różne pytania, głównie dotyczące osoby jego ojca, bo krótkim namyśle zapytał:
- A jaki był mój ojciec mistrzu?
Avendenius stanął, jakby zdziwiony pytaniem, popatrzył na chłopca swoimi ciepłymi niebieskimi oczami, a potem znów ruszył, nie obdarzając chłopaka swoim spojrzeniem. Ellerian widząc zachowanie maga, szybko się zmitygował.
- Przepraszam cię mistrzu, jeśli powiedziałem coś nie tak.
- Wszystko w porządku chłopcze, właśnie dochodzimy do celu twojej podróży.
Mistrz otworzył duże, ciężkie dębowe drzwi, za którymi kryła się ogromna biblioteka. Była gigantyczna, chłopcu trudno było określić ile regałów i ile ciężkich ksiąg znajduje się tutaj.
W środku, przy stole siedziało osiem osób, trzy kobiety i pięciu mężczyzn. Ellerian nigdy nie widział ich twarzy, gdyż zawsze zasłaniały je ciężkie kaptury, Teraz mógł z detalami przyjrzeć się twarzą ósemki magów.
- Ellerianie –mistrz z wyniosłością godną Arcymaga wypowiedział jego imię – oto Krąg Tajemnicy.
* * * * * * * * * * *
W komnacie jak zwykle panowała ciemność. Jedynym źródłem nikłego światła, jakie się tam znajdowało była malutka kula energii, którą Detminor stworzył, aby odczytać zawartość Zakazanych Ksiąg. Andaksa nie zdziwił ten widok, przywykł już do przyzwyczajeń swojego pana, choć dalej nie mógł pojąć, w jaki sposób czyta on te zwoje we względnej ciemności, w której żaden człowiek nie jest w stanie wiele dostrzec, a co dopiero przeczytać.
- Panie – po długim milczeniu powiedział Andaks – nasi czarnoksiężnicy wysondowali obszar w którym znajduje się Armetia. Z ich doniesień wynika, że Stolica już powoli przygotowuje się na nasz atak – widząc brak zainteresowania Detminora, Andaks ciągnął dalej – Wysondowali też, że Krąg Tajemnicy, również przygotowuje się na atak. Zaczęli już uczyć jakiegoś chłopaka, młodego maga runów i czarów Siódmego Stopnia. Chłopak ponoć ledwie rok temu zakończył Akademię. – Andaks wypowiedział te ostatnie słowa niemal śmiejąc się. Jednak słysząc tę nowinę zły czarnoksiężnik wzdrygnął się, podniósł oczy znad zwojów i popatrzył swymi złymi, czarnymi oczyma na swojego doradcę.
- Jak chłopak ma na imię? Jak wygląda? – jego głos przypominał dotyk lodem z dalekich krain północy.
- Mówili, że ten chłopak ma na imię Ellethian albo jakoś tak, i z wyglądu jest…
- Ellerian… - przerwał mu Arcymag zła
- Tak Panie, Ellerian, dokładnie, widać źle usłyszałem jego imię. Ale skąd znasz jego imię?
- Nieważne, Andaksie, widzę że Krąg ostro wziął się do roboty
- Ale żeby dzieciaka uczyć Siódmego Stopnia, przecież żaden mag w historii świata nie pojął tych zaklęć, a co dopiero taki chłystek – zadrwił doradca
- Był jeden mag nauczył się Siódmego Stopnia i który sam go stworzył. Nazywał się Vanos i nie był byle kim, był moim bratem. A ten chłopak Ellerian to jego syn…
- …a twój bratanek – dokończył zadziwiony nowymi faktami Andaks.
- Tak, nie wiedziałem, że do takiego stopnia posuną się członkowie Kręgu. Jeśli ten chłopak posiądzie wiedzę Siódmego Stopnia, w znacznym stopniu utrudni to nam zdobycie Armetii.
- Co tam jeden młokos może, jeszcze mleko…
- Zamilcz! – krzyknął Detminor – Niech nie ponosi cię arogancja Andaksie. Zwołaj wszystkich, musimy jak najszybciej wyruszyć na Stolicę.
- Tak mistrzu, zawiadomię magów i Ouhakena, kapitana wojsk. Kiedy chcesz wyruszyć o Okrutny.
- Wyruszamy za trzy dni. Powiedz wszystkim że mają trzy dni na końcowe przygotowania, wyruszymy o świcie.
- Dobrze – szybko odpowiedział Andaks
- A teraz odejdź, ja też muszę się przygotować do zbliżającej się konfrontacji. – Detminor wypowiedział te słowa patrząc na jakiś błyszczący przedmiot, który jakby z nikąd pojawił się w jego ręce. Był To miecz Bloo’Aro.

- Nie widziałem go od trzech dni, nie wzywał mnie a ja nie śmiem przeszkodzić mu, ani wejść do jego komnaty bez wyraźnego pozwolenia – stwierdził z grymasem na twarzy Andaks.
- Taki typ jak ty boi się kogoś ? – Ouhaken spytał w nutką drwiny w głosie
- Nie drwij ze mnie śmieszny żołnierzyno. Nie jesteś w stanie nic powiedzieć o Okrutnym, od czasu do czasu tylko wzywał cię do siebie żeby dowiedzieć się o stanie wojska i tyle. Ja zaś prowadziłem z nim wiele rozmów i choć wydaje mi się że go znam, to jednak jest to dla mnie obcy człowiek.
- Andaks, przecież znacie się niezmiennie od 10 lat, odkąd wygnał nas Leonar z Armetii, ciągle widziałem was razem.
- Ale to nic nie oznacza – stwierdził krótko doradca Detminora – Jego zamiary…
Wypowiedź Andaksa przerwał dźwięk trąbki, który wzywała żołnierzy do wymarszu na bitwę.
- Jest widzę go, ale jak on wygląda! To Detminor !? – zdziwił się wielce patrząc nba swojego mistrza, przyjaciela Andaks. I miał rację dziwiąc się, gdyż to nie był ten sam człowiek. Był to postawny mag słusznego wzrostu, nieco niższy od wielkiego Ouhakena, ale jak na maga niezwykle wysoki, czarnowłosy czarnoksiężnik. Z jego oczu, dłoni i miecza, jaki trzymał emanowała dziwna, czarna poświata, jeszcze intensywniejsza, niż dotychczas. Hego szaty nie były tymi samymi czarnymi szatami ze złotym ornamentem, jakie zawsze nosił. Miał na ramionach szkarłatne naramienniki wykończone onyksami. Na piersi i rękach widniała czarno czerwona szata z czarnymi wzorami, wśród których był płomień, znak Skażonych.
- Mistrzu – skłonił się doradca wraz z kapitanem
- Wstańcie. Czas ruszyć na to śmierdzące zdradą miasto. Czas pokazać Leonarowi i Kręgowi, że to my jesteśmy mocą, a nie oni. Czas uświadomić im ogrom błędu, jaki popełnili wyrzucając nas z królestwa. Niech ziemia pod fundamentami Armetii zatrzęsie się w posadach, bo oto nadchodzi niezwyciężona armia Skażonych. Ludzi którzy nie znają litości, a krew i śmierć jest wypisana na ich twarzach.
Wypowiadając te słowa Detminor zamachnął mieczem Mistycznej Krwi, i wbił go w ziemię. Błyskawice natychmiast przecięły granatowe niebo nad ich głowami, a ziemia zadrżała.
- To był znak – krzyknął Arcymistrz Zła – ruszamy na miasto Armetia, Stolicę Świata Magicznego! Ruszamy…
Reszta jego słów grzęzła w okrzykach wojowników i magów. Armia Skażonych ruszyła na podbój jednego z niewielu bastionów dobra, jakich pozostały na ziemi.
* * * * * * * * * * * *
- Kandop, Ocops, Qwandos, Eumeria, Landarea, Aroon, Xander oraz Onaria., oto wszyscy członkowie Kręgu Tajemnicy – powiedział mistrz Avendenius.
Ellerian przyglądał się wszystkim bardzo szczegółowo, jednakże bardziej interesowała go inna rzecz. Okrągły stół, przy którym siedzieli magowie, miał dziesięć miejsc a zajętych było tylko osiem. Z tego co wiedział tutaj spotykali się tylko i wyłącznie mistrzowie Kręgu Tajemnicy, więc niemożliwe były jakieś niedomówienia w kwestii miejsca przy stole.
- Dlaczego przy stole jest dziesięć miejsc, przecież jest tyko dziewięciu członków Kręgu ? – zapytał wprost chłopak
- Widzę, że już zauważyłeś – uśmiechnął się Qwandos, jeden z magów zasiadających przy stole – jesteś wyjątkowo spostrzegawczy chłopcze, dobrze ci to wróży na przyszłość.
- To miejsce przeznaczone jest dla wyjątkowego maga, o wielkich umiejętnościach. To miejsce przeznaczone jest dla maga, który posiądzie wiedzę Siódmego Stopnia – beznamiętnie powiedziała chuda kobieta siedząca obok Qwandosa. Ellerian znał ją pod tajemniczym imieniem Eumeria.
- To miejsce jest przeznaczone dla ciebie, młody magu. Od dzisiaj będziemy twoimi mistrzami, a ja będę nadzorował twoją naukę i wiedz, że nie będzie to rzecz przyjemna – nie zaszczycając Elleriana spojrzeniem, oznajmił Avendenius.
Chłopak nie wierząc jeszcze w to, co się działo, stał jak oniemiały i próbował w jakiś sposób uporządkować myśli, które bez przerwy goniły po jego umyśle. To nie do wiary, pomyślał, jeszcze wczoraj byłem zwykłym magiem, a dzisiaj jestem już jednym z Kręgu Tajemnicy.
- A co z mistrzynią Zaneą ? Przecież ona dotąd mnie uczyła. – zapytał, nieco jąkając się młody mag
- Ona już o wszystkim wie, wie, jakie jest twoje przeznaczenie. Oddała ciebie w nasze ręce. Wiedziała, że już więcej nie jest w stanie ciebie nauczyć. Tylko jeden mag przebył tak długą drogę w tak krótkim czasie, był nim właśnie twój ojciec. Na pewno nie wiesz tego, że jesteś jedynym absolwentem Akademii, który nauczył się arcytrudnej magii Przywołania i magii Skupiającej. Tylko ciebie uczyliśmy tego bo wiedzieliśmy, że pojmiesz tą sztukę tak samo, jak pojmował ją twój ojciec.
- Mój tata był Arcymistrzem? Mistrzem Kręgu Tajemnicy i tylko on opanował Siódmy Stopień? Tylko ja mogę nauczyć się runów i czarów Siódmego Stopnia? Dlaczego żadne z was drodzy mistrzowie nie możecie się nauczyć tej magii?
- Chłopcze, próbowali wszyscy z nas i nikomu się to nie udało, po prostu matryca tych zaklęć jest zbudowana w specyficzny sposób i nie można się ich nauczyć od tak.
- Czyli po nauce będę jedynym magiem na świecie, który poznał i zna Siódmy Stopień?
- Nie – odpowiedział z powagą Avendenius – jest jeszcze jedna osoba która posiadła tę wiedzę.
- Kto? - twarz Elleriana wyrażała straszne zdziwienie
- Detminor
* * * * * * * * * * * *
- Nie nauczę się tego, nie ma takiej opcji. Po prostu te czary to arcyczary, a ja jestem tylko po Akademii. Nie studiowałem nigdy magii wyższej. Runy i arkana znam tylko na poziomie szkolnym, nigdy nie byłem z nich dobry.
- Nie smęć tylko czytaj zwój, powtarzaj inkantacje i wykonuj ruchy dłońmi tak jak tutaj napisano – zganił ucznia Avendenius – Zabawne ale jak pamiętam twój ojciec też miał na początku nauki straszne problemy z runami, nie mówiąc jużo arkanach. Aż trudno w to uwierzyć, że to on stworzył Siódmy Stopień.
- Sam osiągnął taki poziom ? – spytał Ellerian
- Nie, pomagała mu jedna osoba, której imienia nie chce wymieniać w murach naszej wieży.
- Detminor – wyszeptał prawie niesłyszalnie Ellerian, ale czułe ucho Arcymistrza wyłapało ten dźwięk
- Tak, on. Ale dość już rozmowy o niczym, skup się na tym zaklęciu. To zaklęcie przygotowawcze, ale nieocenione w dalszej walce.
- To ja będę walczyć ? – oczy ucznia jakby zaświeciły się
- Nie jak będziesz się obijać !
Ellerian choć na początku nie mógł pojąć ani jednego zwoju, ani jednego zaklęcia z czasem nabierał wprawy i nauka szła mu już coraz sprawniej chociaż uczył się tych ciężkich runów bardzo niedługo. Krąg bacznie śledził postępy tego młodego maga.
- Mistrzu Avendeniusie – zagadnął mistrz Xander – nigdy nie widziałem, aby jakikolwiek młody mag w tak szybki i do tego płynny sposób uczył się czarów. Ellerianowi idzie nad wyraz dobrze. Jeśli tak dalej pójdzie będziemy mieli duże, wręcz ogromne szanse odeprzeć atak Skażonych.
- Nie chwal dnia przed zachodem słońca Xanderze. Faktycznie chłopak robi postępy, ale nie wolno utwierdzać do w tej wierze. Musimy mu dawać do zrozumienia, że to jeszcze za mało. On musi się starać, musi się nauczyć Siódmego Stopnia. Jest naszą wielką nadzieją, jednak nie tylko w nadziejach musimy opierać swoją siłę. Trzeba też szkolić innych, młodych czarodziejów, którzy przyniosą chlubę naszemu królestwu.
- Tak, masz rację mistrzu. Jednakże mógłbyś chłopakowi trochę popuścić. Od dnia w którym go przyprowadziłeś do Wieży Arkanów minął już ponad tydzień, a on nigdzie nie wyszedł, nie rozmawiał z żadnym z rówieśników. Trzeba dać mu trochę odetchnąć.
- Możnaby tak zrobić, ale boję się że tamte podrostki rozproszą go.
- Jeśli nawet w jednej setnej jest taki jak jego ojciec, to nie mają prawa go rozkojarzyć.
- Racja Xanderze. Ten chłopak jest bardzo podobny do Vanosa. Pomyślę nad zrobieniem mu kilku dni wolnych.
- Bardzo dobra myśl mistrzu – przytaknął Xander

Ellerian studiował zwoje przez cały swój pobyt w Wieży Arkanów. Nieraz siedział przy jednym zaklęciu od rana do zmroku, czasami nawet zarywał noce, aby nauczyć się trudniejszych zaklęć. Były też widoczne skutki długotrwałej i systematycznej nauki zaklęć. Potrafił już budować matrycę większych portali, rysować runa i kręgi przywoławcze. Jego czary bojowe także zwiększyły swoją moc i siłę z jaką uderzały przeciwnika.
- Mistrzu Avendeniusie, spójrz – zawołał młody mag – oto moja kula ognia, rzucę nią w tamten pieniek.
- Dobrze – przytaknął mistrz – zobaczymy jak wygląda twoja wiedza z zakresu magii ognia.
Ellerian stanął w nieznacznym rozkroku, wzniósł ręce na wysokość klatki piersiowej, oczyścił umysł i zaczął recytować inkantację, wykonując przy tym różne i ciekawe gesty dłońmi. Między palcami jego dłoni zaczęły skakać iskry i małe płomyki. Nie do wiary - pomyślał Avendenius – on jest zdolniejszy od Vanosa ! W pewnej chwili młody czarodziej wykrzyknął ostatnie słowo inkantacji, a z jego dłoni wystrzeliła ogromna kula ognia. W mgnieniu oka ogień strawił cały drewniany pieniek pozostawiając po nim jedynie nieznaczną ilość popiołu.
Niesamowite, trzeba będzie tego chłopaka puścić na głęboką wodę i dać mu najpotężniejsze zwoje Siódmego Stopnia.
- I co sądzisz o tym mistrzu ? – uśmiechnął się chłopak
- Nie jest źle, ale może być jeszcze lepiej, jeśli nie będziesz marnować czasu na popisywanie się.
- Dobrze mistrzu, wracam do zwojów.
- Odpocznij Ellerianie. Robisz bardzo duże postępy, jednakże musisz trochę dać odpocząć szarym komórkom w twojej łepetynie – Avendenius poklepał młodego maga po głowie – Zarządzam dwa dni wolnego. W tym czasie możesz odpoczywać poza murami Wieży. Ja przygotuję dla ciebie, kolejne księgi.
- To ja już może pójdę dokończyć rozdział o magii lodu, dobrze?
- Oczywiście, ale po przeczytaniu masz udać się na odpoczynek. Gdy wypoczniesz, będziesz jeszcze szybciej przyswajać coraz trudniejsze czary.
Ellerian z uśmiechem ruszył do biblioteki dokończyć czytanie księgi „Elementa Arcana”.
* * * * * * * * * * * *
Lameth trenował na podwórzu. Założył ćwiczebną zbroję i wziął ostry miecz. Kukła wykonana była z blachy, ale tak, że przypominała żołnierza ubranego w zbroję płytową. Wojownik z wprawą godną najsławniejszych mistrzów posługiwał się dwuręcznym mieczem, który otrzymał od swojego mentora. Sprawnie i szybko ciął kukłę w odsłonięte miejsca oraz w złączenia blach i tam gdzie blachy nie nakrywały się. Parował również unikał ciosów, które mógłby wyprowadzić przeciwnik, ale przeciwnik był kukłą.
- Nic się nie zmieniłeś – usłyszał nagle za plecami Lameth. Od razu przerzucił ciężar ciała na lewą nogę, wykonał szybko półobrót i już patrzył na osobę, która jeszcze ułamek sekundy temu była za nim. Jednakże zaraz opuścił broń, bo człowiek, który stał za nim był mu bardzo bliski. Był to jego brat.\
- Czy ci życie nie miłe, żeby zachodzić wojownika od tyłu ?
- Zaryzykuję – uśmiechnął się Ellerian - Nie mam wiele do stracenia.
- A żeby cię… - nie dokończył Lameth. Obaj bracia rzucili się sobie w ramiona i solidnie poklepali po plecach.
- Jest Caspius? – zapytał Ellerian odrywając się od brata - Z nim też chciałbym się przywitać, nie widziałem go od dwóch tygodni.
- Nie ma go. Ruszył wraz z kilkoma wojownikami z mojego oddziału i dwoma innymi kapłanami na jakąś misję. Szczegółów nie chciał wyjawić.
- No trudno, przeżyję. Wdziałeś się może z Alishią?
- Ale martwisz się o brata, niech cię diabli, tylko ci dziewczyny w głowie. Widzieć się widziałem, coś tam wypytywała o ciebie. Zamiast biec tutaj i przeszkadzać mi w treningu ruszył byś ten swój magiczny tyłek do niej. Na pewno tęskni za tobą.
- Jakie tęskni, jakie tęskni – zapytał z ironią Ellerian – ja chciałem z nią tylko porozmawiać
- Tak, a ja jestem wielki Xavandis, bóg wojowników. – zadrwił Lameth
- Ech braciszku, przed Tobą to się chyba nic nie ukryje.
- Jestem wojownikiem, szkolono mnie również w szpiegowaniu – uśmiechnął się brat Elleriana – także nie dziw się mojej wiedzy
- Ach ty, gdyby nie to, że spieszę się do Alishii, wdeptał bym cię w ziemię razem z tątwoją kukłą – zaśmiał się mag
- Dobra, nie mamrocz tylko idź do niej. Na pewno wyczekuje na ciebie z utęsknieniem
- No dobra. Do zobaczenia wkrótce braciszku
- Do następnego – odpowiedział Lameth.
* * * * * * * * * * * *
Alishia szyła. Jej matka z zawodu szwaczka, uczyła swoje córki do fachu. Alishia nie była najstarsza, była drugą w kolei. Nie miała ona braci. Mama wraz z tatą obdarzyli ją jedynie siostrami, ale nie przeszkadzało jej to. Znała wszak wielu chłopców, bo wielu wysyłali rodzicie do jej matki, aby ta zszyła, zaszyła lub uszyła coś dla nich.
- Mamo, coś krzywo mi to wychodzi, choć mi pomóc.
- Oj, Alishko kochanie, pod złym kątem trzymasz igłę. Widzisz, tak to się robi, spróbuj tak złapać igłę.
- No rzeczywiście, teraz dobrze wychodzi. Dziękuję Ci mamuś.
- Nie ma za co, kochanie.
Nagle dwa psy jakie mieli na podwórku zaczęły ujadać. Wszak nie było to dla Alishii dziwne, gdyż wiele osób odwiedzało ich dom w ciągu dnia. Nawet jej matka mówiła, że nie ma poco trzymać tych kundli tylko jedzenie dostają i szczekająca każdego dobrego człowieka. Dziewczyna jednak wstawiała się za swoimi ukochanymi psami.
Psy dalej szczekały, aż wreszcie usłyszały pukanie do drzwi.
- Alishia, idź otworzyć drzwi. To chyba chłopiec od Mandela, przyniósł nam materiały na suknię dla żony.
- Już idę.
Alishia posłusznie wstała i podeszła do drzwi. Otworzyła je. Wielkie było jej zdziwienie, kiedy w drzwiach zamiast chłopca Mandela zobaczyła Elleriana.
- Witaj Alishio – przywitał ją ciepłym uśmiechem młody mag – dawno cię nie widziałem. Masz tutaj mam coś dla ciebie. To takie zadośćuczynienie za moją długą nieobecność.
Chłopak trzymał w ręce ogromny bukiet kwiatów, czerwonych róż i tulipanów. Alishia uwielbiała czerwony kolor.
- Aaa…nie wiem, co powiedzieć, naprawdę. – zarumieniała się córka szwaczki
- Po prostu powiedz „cześć, wejdź” – roześmiał się Ellerian
- Wejdź, proszę – odpowiedziała mu ślicznym uśmiechem
Ach, jak ja jej dawno nie widziałem, pomyślał mag, stęskniłem się za tym jej przepięknym uśmiechem i jej złotymi włosami.
- Mamo, mamo patrz kto nas odwiedził, Elli !!!
- O witaj chłopcze, dawno nie było cię u nas. Coś się stało? – zapytała szwaczka
- Nie, nie proszę pani, miałem tylko trochę więcej nauki i nie mogłem znaleźć czasu, aż do dzisiaj.
- Chodź – złapała do za rękę Alishia – mamy sporo do nadrobienia.
- Oj tak, tylko zostaw sobie te kwiaty w domu.
- Masz rację.
Alishia zostawiła kwiaty w wazonie na stoliku w swoim pokoiku, który dzieliła z dwiema siostrami. Wyszła.
Spacerowali długo trzymając się za ręce, ale nie zamienili jeszcze ani jednego słowa. Widać wyraźnie było, że oboje chcą coś powiedzieć, chcą się nacieszyć swoim towarzystwem, ale nie potrafią. Pierwszy zaczął Ellerian:
- Stęskniłem się za Tobą Alis – nikt jej tak nie nazywał – stęskniłem się strasznie. Nie potrafię słowami wyrazić tego, co teraz czuję.
- Ja też się stęskniłam. Myślałam, że już całkiem o mnie zapomniałeś ucząc się tych wszystkich zaklęć – zaczerwieniła się Alishia
- Nie ma mowy żebym zapomniał o kimś tak ważnym dla mnie. Jesteś najważniejsza dla mnie.
Te słowa spowodowały nagły przypływ krwi do policzków dziewczyny, które eksplodowały falą ciepła i czerwieni, tworząc śliczne rumieńce, które dodawały jej uroku.
- Dlaczego tak długo cię nie było? Zwykle nie uczysz się tak długo, nie zajmuje cię to tak jak teraz.
- Teraz trochę inaczej to wygląda jak kiedyś, kochana Alis – jego spojrzenie było ciepłe i czułe. – Nie wiem, czy będzie jeszcze czas, abyśmy się spotkali.
- Dlaczego? – zapytała prosto dziewczyna
- Czeka mnie teraz bardzo wiele nauki, o wiele więcej jak do tej pory. Jednakże pamiętaj, że nie zapomnę o tobie nigdy. Niech nawet taka myśl nie przechodzi ci przez głowę. Kocham cię, rozumiesz? Kocham ponad wszystko!
Wypowiadając te słowa czuć było od niego bijącą aurę miłości jaką obdarza on swoją ukochaną.
- Ja też cię kocham Elli, bardzo cie kocham – powiedziała przez łzy, czerwona on wzruszeń Alishia.
I pocałował ją, ciepło, czule, pocałował tą zwykłą, choć niezwykłą dla niego istotę. Potem ruszyli dalej przed siebie wciąż trzymając się za rękę.
* * * * * * * * * * * *
- Już prawie, niewiele ci brakuje. Ellerian już prawie, nie poddawaj się! – krzyczał Avendenius – Brawo. Wstyd się przyznać, ale żaden z magów nie osiągnął takiego poziomu jak ty mój uczniu.
- Uch… - odsapnął Ellerian – ale to niemiłosiernie ciężkie zadanie nauczyć się tych zwojów, a co dopiero utrzymywać takie zaklęcie.
- Ale udało ci się. Jesteś już u kresu nauki Siódmego Stopnia, oto ostatni zwój. Naucz się go.
- Co to za zaklęcie? Albo runo?
- To nie jest zaklęcie, ani żadne tam runo. To Pieczęć Siódmego Stopnia, Ostatni zwój, zwieńczenie twojej nauki. Jeśli posiądziesz jego wiedzę Pieczęci, cała twa nauka zakończy się pomyślnie, a twa siła, twa moc zwiększy się i ustabilizuje. Jeżeli jednak nie udała ci się posiąść wiedzy Pieczęci i okiełznać jej siły, nie będziesz umiał w pełni wykorzystać Siódmego Stopnia. Cała twa nauka nie miała sensu. Póki co nie mam z tobą większych problemów w walce uczniu, a nie znam zaklęć Siódmego Stopnia. Gdy okiełznasz Pieczęć, nie powinieneś mieć większych problemów z pokonaniem mnie, tak samo jak twój ojciec.
- Dobrze mistrzu, już dzisiaj zacznę.
Avendenius sięgnął do głębokiej kieszeni w swojej szacie. Wyjął z niej duży, stary, zakurzony zwój. Wygląda inaczej jak wszystkie inne zwoje Siódmego Stopnia, jakie do tej pory miałem, pomyślał młody mag.
- Proszę, oto Pieczęć Siódmego Stopnia. Mam nadzieję, że pojmiesz wiedzę jaką zawiera.
- Nie zawiodę cię mistrzu – odrzekł Ellerian i wziął Pieczęć, a potem ruszył do biblioteki, by studiować potężne arkana zawarte w zwoju.
- Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz – powiedział szeptem arcymag i ruszył w przeciwną stronę.
* * * * * * * * * * * *
- Widzicie te mury, poznajecie je? – zapytał kapitan Ouhaken wojsko Skażonych
- Tak – odkrzyknęli gromkim chórem żołnierze
- To dobrze! Przyglądajcie się ich pięknu, wpajajcie każdy detal, bo za chwilę nic z tego nie pozostanie, jedynie gruz, połamane drewno i hałdy kurzu i spalenizny!
Żołnierze odpowiadali na każde słowo kapitana Ouhakena, nawet jak nie było, po co odpowiadać, odpowiadali. Wojsko Skażonych składało się z spaczonych demoniczną mocą żołnierzy oraz łotrów i dezerterów, którzy wszędzie węszyli zarobek i krew. Niewinną krew. Jednak wszyscy bali się Ouhakena, bo nie był on zwykłym wojownikiem. Był upadłym paladynem, posłańcem światła, który wybrał ciemność i jego słodką, ale szkodzącą moc. Również zaparcie, z jakim dążył do celu kapitan było większe niż pozostałych żołnierzy. Jedynymi ludźmi Skażonych, którzy dorównywali mu zapałem byli inni skażeni paladyni oraz demoniczni magowie i kapłani, wszędzie szukający źródeł do pozyskania mocy. Jednakże przodownikiem i największym okrutnikiem był Detminor i Andaks.
Namiot był ciemny, purpurowy. Na jego ścianach czarną farbą wypisane były demoniczne runa. W namiocie siedział Detminor i czekał na sprawozdania.
- Panie, zmotywowałem wojsko, możemy ruszać na zamek – szybko oznajmił Ouhaken
- Magowie i czarnoksiężnicy również są na twoje zawołanie, o Okrutny – zasyczał przed nim jeden z dowódców spaczonej Magicznej Gwardii
- Kapłani ciemności już się modlą o upadek Armetii – powiedział Andaks
- Więc wszystko jest już gotowe, wyśmienicie. Czas, aby Bloo’Aro posmakował krwi tych, którzy nas zdradzili – oczy Detminora zapłonęły żywym ogniem zemsty – Ruszamy! Niech zginą!
Ouhaken, chuderlawy dowódca magów i Andaks wyszli z namiotu Detminora i ruszyli do swoich obozów, aby oznajmić podwładnym, że oto czas, aby wreszcie zaatakować znienawidzone miasto.
Detminor wyszedł z namiotu trzymając w ręce miecz Mistycznej Krwi. Wszystkie oczy były zwrócone ku niemu. Nagle podniósł miecz do góry, jakby w geście triumfu i krzyknął, zmienionym, grubym, złym głosem: Do ataku!!!
Wojownicy, paladyni, czarnoksiężnicy, magowie, kapłani i reszta wojska ruszyła zwartym szykiem do ataku. Cały las rozbrzmiewał okrzykami Skażonych.

* * * * * * * * * * * *
Opanowanie i przyswojenie Pieczęci zajęło Ellerianowi więcej czasu niż pozostałe czary Siódmego Stopnia. Dzisiaj miał zdawać egzamin ze zdobytej wiedzy i pokazać członkom Kręgu Tajemnicy, że jest już gotów, aby zasiąść na miejscu swego ojca.
Kiedy już miał demonstrować uzyskane nowe umiejętności, strażnik wbiegł do biblioteki.
- Mówiłem, żeby nam nie przeszkadzać! – zagrzmiał Arcymag Avendenius
- Upraszam o wybaczenie mistrzu. Skażeni atakują Armetię !
- niemożliwe, gdyby byli w pobliżu wyczułaby ich nasza magiczna sonda – zdziwił się Ocops
- Pamiętaj, że ich przywódcą jest Detminor, Ocopsie.
Wszyscy członkowie Kręgu zamilkli, a Avendenius rozkazał:
- Nie ma chwili do stracenia! Trzeba bronić, Armetii! Ellerian, gdzie on się podział. Pewnie już pobiegł do innych magów. Nie ma czasu ruszamy na spotkanie z siłami zła!

Ellerian biegł ile sił w nogach do Strefy Rzemieślniczej w Armetii, tam właśnie znajdował się mały sklepik, a przy nim dom Alishii. Wokół już było słychać odgłosy pierwszych starć pomiędzy żołnierzami, kiedy dobiegł do drzwi. Nie pukając wszedł do środka. Zastał szwaczkę i Alishie przy pakowaniu się.
- Szybko nie ma czasu – powiedział Ellerian – musicie uciekać do koszarów wojskowych. Tam ukryjecie się w bunkrze.
- Już jesteśmy gotowe, ale czekaj, dlaczego powiedziałeś „ukryjecie się”, nie idziesz się schronić – zapytała przejęta Alishia
- Jestem magiem, uczniem Kręgu Tajemnicy. Nie mogę się kryć, gdy niebezpieczeństwo nadciąga. Mistrzowie wygnaliby mnie z Kręgu.
- Nie możesz tam iść, przecież ja cię stracę – rozpłakała się dziewczyna
- Taki już mój żywot. Nie płacz, proszę. Zaprowadzę was do bunkrów, potem ruszę pomóc innym.
- Dobrze – odpowiedziała zapłakana Alishia
- Chodź, pani też niech idzie już z nami.
Pożegnali się przy koszarach, w miejscu gdzie żołnierze skrywali ludność. Młody mag wręczył jej medalion przedstawiający dwie litery „ AE”. Alishia rzuciła mu się na szyję.
Ellerian nie szczędził czułości swojej ukochanej, ona jemu też nie. Długo ich wargi, choć niezlepione, przywierały do siebie i jakoś nie mogły się oderwać. W końcu jednak ostatnim gorącym pocałunkiem pożegnali się. Ona czerwona, rozpłakana poszła wraz z żołnierzami i resztą ludności do bunkra. On ruszył naprzeciw przeznaczeniu, do jakiego tyle czasu i tak intensywnie się przygotowywał.
* * * * * * * * * * * *
Skażeni uderzyli na miasto od frontu. Strażnicy, którzy strzegli bramy głównej oraz ci, którzy siedzieli na dwóch wieżach, będących po obu stronach bramy, nie mieli wiele szczęścia. Magowie Detminora od razu zaatakowali ich falą płomienistych kul. Kilku żołnierzy zginęło bezpośrednio od ognia, inni pospadali z murów i bramy.
Szyk, jaki sformowali upadli wojownicy, pozwolił im skutecznie zaatakować bramę wejściową Armetii. Miasto stało otworem, brama zniszczona, a żołnierze Stolicy Świata Magicznego nie stawiali większego oporu. Bardzo łatwe zwycięstwo, pomyślał zły czarnoksiężnik, za łatwe. Miał rację. To nie był koniec walki o miasto.
Zza zniszczonej bramy wyłoniło się prawdziwe wojsko króla Leonara, które miało stawić czoło najeźdźcom. Wśród nich był Lameth. Stał w pierwszych szeregach.
Skażeni runęli na wojowników Stolicy. Pierwszy szereg z łatwością odparł atak, formując ścianę ze swoich tarcz. Za wojownikami stali łucznicy zasypując upadłych wojowników deszczem strzał. Padły pierwsze ofiary wśród armii ciemności. Skażeni dalej parli do przodu, ale już nie tak otwarcie jak wcześniej. Osłaniali ich kapłani i paladyni na swych rumakach. Magowie wspierali ofensywę stojąc z tyłu, poza zasięgiem strzał łuczników.
Wreszcie walka rozgorzała na dobre. Wojownicy rozproszyli się, pierwsze szeregi, zamieniły się w kilku osobowe grupy. W jeden z takich grup był brat Elleriana.
Na Lametha rzucił się oszalały wojownik. Młody żołnierz widząc jego pęd, ani nie drgnął. Przełożył ciężar ciała na prawą nogę i ciął wroga pod prawą rękę, rozcinając mu pachę i klatkę piersiową. Skażony padł w kałużę swojej własnej krwi. Kolejni wojownicy Skażonych kończyli w podobny sposób, gdy atakowali Lametha, bądź jego kompanów. Jednakże nie wszystkim wojownikom armetyjskim sprzyjało szczęście. Wielu już leżało na polu walki nie poruszając się.
Zmęczony Lameth został ponownie zaatakowany, lecz tym razem zauważył, że to nie jest zwykły wojownik. To był paladyn, upadły paladyn Skażonych. Rozpoznał go po nietypowych naramiennikach i zbroi, jaką noszą jedynie paladyni. Jednak ta zbroja była inna, przesycona demoniczną mocą. Paladyn zaatakował Lametha od góry, młody wojownik zdążył w porę odskoczyć, ale nie dane mu było długo odpoczywać. Skażony ciął go na odlew. Jedynie przez wyuczony ruch Lameth nie stracił głowy wraz z szyją. Dobry jest pomyślał. Paladyn atakował Lametha z prawej, z lewej, próbował wypchnąć mu ostrze pod mostek, szybkim i wprawnym ruchem wojownik odbił jego ostrze, a potem skontrował obracając się i uderzając w szyję. Uderzył i trafił paladyna pozbawiając go głowy wraz z hełmem.
Zaraz potem młody wojownik poczuł uderzenie i mokre ciepło na plecach, a za chwilę leżał już na ziemi. Odchodzę, pomyślał Lameth, widać taki mój los zostawić braci. I zamknął oczy.
* * * * * * * * * * * *
- Żyje – powiedział Caspius – Uch a już myślałem, że za późno
- Co się stało? – powiedział cichym głosem Lameth – Jak się tutaj znalazłem ?
- Juhitias przyniósł cię osłaniany przez innych – odpowiedział jego brat – A ja mój drogi braciszku wyleczyłem cię moją magią kapłańską.
- Skażeni dalej atakują?
- Tak, ale musisz odpoczywać, z tą paskudną raną nigdzie się nie ruszysz!
- Ale muszę... – nie dokończył, krztusząc się krwią i kaszląc
- Nie ma mowy! Muszę cię jeszcze podreperować – odrzekł Caspius
* * * * * * * * * * * *
Detminor widział, że jego wojsko, jego upadli paladyni, wojownicy i magowie dają z siebie wszystko. Ale wszystko to dalej było za mało, żeby zdobyć Armetię.
- Czas, aby poznali twą potęgę – szepnął do siebie patrząc na ściskany w dłoni miecz
Nagle nad walczącymi zebrały się czarne chmury. Walczący nie zwracali na nie uwagi. To był błąd. Nagle z chmur o ziemię cisnęły błyskawice i pioruny. Tysiące piorunów atakowało armię armetyjską zamieniając rycerzy w żywe pochodnie, albo zabijając ich na miejscu. Magowie z Kręgu Tajemnicy kontratakowali ciskając na Skażonych ogromne lodowe odłamki, tworząc wśród nich tornada, jednakże nie dawało to takiego efektu jak pioruny Detminora.
- Gdzie Ellerian? – krzyknął Qwandos
- Niebawem powinien być. Z tego, co wiem… - nie dokończył mistrz Avendenius stawiając tarczę nad pozostałymi magami.
Detminor kontratakował, niszczył i palił bez najmniejszego zmęczenia. Artefakt, który trzymał w ręce dawał mu nieskończone możliwości i potężną moc, którą nie dysponował jeszcze żaden mag na tym świecie.
* * * * * * * * * * * *
Ellerian popędzał swojego karego konia wbijając mu pięty w boki. Jechał przez las otaczający tylnią bramę Armetii. Teraz pędził wprost na tyły przeciwnika, wprost w paszczę lwa. Pędził do Detminora. Gdy już zbliżał się do tyłów wroga, omijając walczących jakby spod ziemi wyrósł przed nim posępny, czarny, zły człowiek.
- To ty jesteś Ellerian – oznajmił młodemu magowi Skażony – Jestem Andaks, doradca Okrutnego. Gdzie tak popędzasz swojego karego przyjaciela?
Ellerian milczał, wiedział, że nie ma o czym rozmawiać z czarnoksiężnikiem.
- Nie chcemy mówić? – ze strasznym uśmiechem na twarzy zapytał doradca i bez ostrzeżenia zaatakował maga, wystrzeliwując z dłoni w jego stronę cienisty pocisk. Ellerian zeskoczył z konia. Zwierzę jednak nie miało takiego szczęścia i padło. Andaks nie czekał na rozwój zdarzeń. Zaatakował ponownie ucznia Avendeniusa, ten jednak osłonił się barierą astralną, którą stworzył jednym, niedbałym machnięciem ręki.
- To niemożliwe – szepnął do siebie Ellerian – opanowałem Pieczęć, udało mi się. Nigdy wcześniej nie udawało mi się tak łatwo wykonać bariery.
- Nie będziesz szeptał pod nosem w mojej obecności smarkaczu – odkrzyknął Andaks i ponownie zaatakował cienistym pociskiem, który znów odbił się od bariery.
Ellerian widząc bieg wydarzeń i czując w sobie siłę, skupił się. Andaks widząc wyraz twarzy młodego maga, szybko wypowiedział zaklęcie, a na chłopaka zaczął padać deszcz ognistych kamieni. Jednak bariera, choć już słabsza, dalej chroniła Elleriana i jego zaklęcie. Mag recytował inkantację. W końcu uniósł ręce do góry, wykrzyknął ostatnie słowo i w stronę doradcy Detminora pomknęła ogromna ognista kula. Andaks próbował odbić czas, ale z tragicznym skutkiem, gdyż dodał mu tylko impetu. Doradca spłonął w ułamku sekundy, pozostawiając po sobie jedynie skrawek czarnej szaty i kupkę popiołu.
Ellerian nie przyglądał się swojemu, już nieistniejącemu rywalowi tylko swoim dłoniom, dalej nie wierząc w potęgę, jaką mają. Długo nie rozmyślał i ruszył dalej w stronę Detminora, teleportując się od drzewa do drzewa, skracając sobie w ten sposób drogę.
W końcu zobaczył czarnoksiężnika. Chcąc zaskoczyć go zaszedł go od tyłu, myśląc, że da mu to jakąkolwiek przewagę nad przeciwnikiem. Mylił się.
Detminor, choć odwrócony plecami do Elleriana zauważył go. Skierował ku niemu ostrze Bloo’Aro i zaatakował potężną błyskawicą, mając nadzieję, że zabije młodego maga tak samo jak wielu innych. Nadzieje te były płonne. Ellerian z łatwością odbił piorun wysłany przez Detminora. Skażony mag, nie ukrywał złości, jaka go ogarnęła. Jego oczy zapłonęły żywym ogniem, tak samo jak miecz, który trzymał w prawej dłoni.
Więc to mu daje taką siłę, szybko wydedukował młody czarodziej, trzeba mu odebrać ten miecz. Jednak, nie skończył jeszcze dobrze myśleć nad mieczem, gdy grunt pod jego stopami zaczął zmieniać się w gorącą lawę. Ellerian szybko teleportował się o kilka kroków w prawo. Złość czarnoksiężnika wzmagała się. Nie panował nad sobą, chciał jedynie zabić ucznia Kręgu. Atakował go raz po raz płonącymi kulami, pociskami antymagii, które miały wyssać z Elleriana moc. Wszystko na próżno. Chłopak unikał spotkań z magią czarnoksiężnika używając barier, teleportów oraz uników. Widząc już delikatne zmęczenie czarnoksiężnika, wypatrzył szansę dla siebie. Stworzył wokół siebie potężna barierę astralną odbijającą magię.
Złożył palce dłoni w odpowiedniej pozycji, gestykulując rękami zbierał wokół siebie wszechobecną magię żywiołów. Zaczął recytować inkantację potężnego zaklęcia. Detminor widząc to nie czekał. Atakował z całych sił Elleriana magicznymi cięciami, trzęsieniami ziemi, potężnymi błyskawicami i pociskami czystej magii. Nic to nie dawało, bo bariera, którą stworzył nie było do sforsowania. Zauważając, że nic nie dają jego starania, okrył się demoniczną tarczą.
Ellerian dalej gestykulował. Nagle skończył recytować zaklęcie, złożył dłonie w pięści i otworzył je uwalniając z nich czysta, nieskażoną magiczną energię. Zaatakował Detminora, najpotężniejszym czarem Siódmego Stopnia, Implozją Żywiołów. Dziwna, jaśniejąca smuga pełzła w stronę czarnoksiężnika mieniąc się raz na czerwono, niebiesko, zielono. Zetknęła się z demoniczną tarczą, którą stworzył Detminor i eksplodowała energią. Ellerian nie tracąc czasu zaczął recytować kolejną formułę czaru.
Tarcza czarnoksiężnika prysła jak bańka mydlana pod naporem i siłą czaru młodego maga, poważnie kalecząc przy okazji przywódcę Skażonych. Detminor ciesząc się, że nie zginął od Implozji Żywiołów spojrzał na maga. Jednakże przed jego oczyma nie było jego sylwetki, lecz ogromny ognisty kamień pędzący na niego. To był ostatni widok w jego życiu.
Ellerian podszedł do ciała czarnoksiężnika, chcąc z bliższa przypatrzeć się jego twarzy. Jakież zdziwienie odmalowało się na jego twarzy, gdy w miejscu ciała zobaczył tylko powłóczystą, ciemną szatę z czerwonym pancerzem i miecz – Bloo’Aro.
Skażeni atakowali z coraz większą zawziętością, spychając defensywę Armetii coraz dalej pod własne mury. Wygrana była już w rękach upadłych istot, kiedy nagle poczuli ostre ukłucie w sercach. Wszyscy jak na komendę odwrócili się w stronę, gdzie to Detminor atakował podwładnych króla Leonara niszcząc ich szeregi. Zamiast Detminora ujrzeli młodego chłopaka, trzymającego wzniesiony miecz ku górze.
Dowódcy Skażonych zwołali odwrót wojska. Żołnierze Armietii z łatwością wybijali uciekających przeciwników, którzy jeszcze przed chwilą mogli wybić w pień wszystkich wojowników i magów króla Leonara i Kręgu Tajemnicy.
Po odwrocie wroga, kapłani mogli wskrzesić niektórych poległych towarzyszy, których dusze jeszcze pozostały w ciałach i nie zostały spaczone przez czarnoksiężników Skażonych.
* * * * * * * * * * * *
Wszystkie jednostki wróciły do miasta. Wojownicy do koszar, magowie do wież a kapłani do świątyń. Wypuszczono mieszkańców z bunkrów zabezpieczających.
Ellerian już tam był wypatrując swojej ukochanej Alishi. Nie widział jej, ale ona dostrzegła go stojącego na uboczu. Rzuciła mu się w ramiona i ściskała go.
* * * * * * * * * * * *
Ellerian był młodym szybko rozwijającym się magiem. Jego poświęcenie i zasługi, jakich dokonał w walce zostały docenione i odpowiednio nagrodzone. Krąg Tajemnicy wraz z arcymistrzem Avendeniusem awansowali młodego maga na prawowitego członka Kręgu Tajemnicy. Ellerian został dziesiątym arcymagiem. Król Leonar zaproponował czarodziejowi rolę Strażnika Artefaktu Mistycznej Krwi, którą młodzieniec przyjął z uśmiechem na twarzy. Król odznaczył go również medalem Królewskiego Obrońcy i wcielił do elitarnej Magicznej Straży Królewskiej, której członkami byli tylko Avendenius i Eumeria, dwójka spośród Kręgu Tajemnicy.
- Jestem zaszczycony królu Leonarze – podziękował kiwnięciem głowy Ellerian
- Nie, to ja jestem zaszczycony i dziękuję tobie za ocalenie nas wszystkich – uśmiechnął się król i pokłonił się przed młodym magiem. Widząc to, reszta magów i wojowników będących w sali tronowej ukłoniło się lub uklękło przed Ellerianem.
- Wiwat Ellerian, wiwat król! – zakrzyknął mistrz Ocops. Okrzyk podchwycili wojownicy i magowie. Również wiwat było słychać przed murami zamku królewskiego, gdzie stała ludność. Wszyscy cieszyli się, że pokonali zło.
* * * * * * * * * * * *
Przez kolejne dwadzieścia lat życie w Armetii, Stolicy Świata Magicznego upływało we względnym spokoju. Bunty były szybko tłumione. Nieliczne najazdy na państwo rozbijane jeszcze szybciej jak bunty. Wszystko układało się pomyślnie.
Ellerian pilnował dniami i nocami miecz Bloo’Aro. Nawet jako mistrz Arkanów Trwałych jeszcze spotęgował moc artefaktu wpajając w jego runy i ostrze magię Siódmego Stopnia. Miecz Mistycznej Krwi stał się najpotężniejszym orężem w dziejach świata.
* * * * * * * * * * * *
- Agrhhh – stęknął Detminor – moja moc została zniszczona. Odebrał mi miecz. Odebrał mi życie. Odebrał mi wszystko. Zemszczę się.
Ciało czarnoksiężnika, a raczej jego szczątki leżały w jakimś ciemnym jarze. Demoniczny mag wstał z wielkim trudem i ruszył przed siebie, ale nie mógł znaleźć nikogo ani niczego. Nie wiedział gdzie jest. Szedł przez ciemne cmentarzysko, drepcząc po błotnistej ziemi. W pobliskiej kałuży zobaczył coś co przykuło jego uwagę. Poszedł, spojrzał w kałużę i nie wierzył co zobaczył. Zamiast swej twarzy ujrzał dziwny zniekształcony kształt ludzkiej twarzy, która miała kiedyś jego wygląd. Jego skóra nie była biała jak niegdyś. Była lekko niebieskawa. Zamiast oczu, w oczodołach znajdowały się palące, zielone ognie. Nie miał swoich włosów. Nie był już człowiekiem.
Wśród grobów zabrzmiał przerażający krzyk. Nie był to ludzki krzyk.
- Muszę się zebrać, muszę… - nie dokończył myśli Detminor, bo jakiś inny głos odezwał się w jego głowie.
- Wskrzesiłem cię, abyś pod tą powłoką powrócił i dokończył dzieło, które zacząłeś.
- Kim jesteś ?
- Tym, przez którego wygnali cię z Aremtii – odpowiedział gruby, ciężki głos w jego głowie.
- Co mam zrobić? – pytał dalej czarnoksiężnik
- Wskrześ swoich podwładnych, zmobilizuj i ponownie zaatakuj króla.
- Ale przegrałem i …
- Twoja nowa powłoka jest wytrzymalsza od cielesnej. Zniszcz stolicę. – przerwał magowi tajemniczy głos
Głos już więcej nie odzywał się w jego jaźni. Detminor wiedział, co ma zrobić. Szedł po nekropolii między grobami i kurhanami poległych i wskrzeszał swych umarłych wojowników i magów.
* * * * * * * * * * * *
Grupa świetnie wyszkolonych wojowników wróciła z wywiadu do Armetii. Przewodniczył nimi doskonały szpieg i skrytobójca króla - Ghaal. Od razu po wejściu do Sali widać było, że nie przynosi zbyt dobrych wieści. Szybko też można było zobaczyć, że szpieg kuleje na prawą nogę.
- Królu mój, panie – rozpoczął Ghaal – mam bardzo złe wieści.
- Jakie, mów że – odparł król
- Tak jak rozkazałeś, wyruszyłem wraz z moimi doborowymi szpiegami do Cienistego Gaju, aby zobaczyć i przeszukać osadę Thornis, dawną siedzibę Skażonych. Nasze wojska wybiły ich w pień, wielu nie pozostało, ale to, co ujrzałem wraz z moimi protegowanymi w tej mglistej, gęstej puszczy przerosło moje oczekiwania. W Thornis było niewielu Skażonych. Chcieliśmy ich zaatakować, ale pośród nich zobaczyliśmy coś przerażającego. Thornis stało się osadą nieumarłych i Skażonych. Podeszliśmy bliżej, aby lepiej przyjrzeć się niebezpieczeństwu. To był błąd.

- Chyba nas zauważyli – oznajmił Alorel – źle to wygląda. Jasna cholera, otoczyli nas. Jakim cudem? Żadna normalna istota nie zobaczyłaby nas!
- To nie są zwykłe istoty Alorel, to są nieumarli – powiedział szybko Ghaal. – Musimy stąd uciekać, bo niewiele z nas pozostanie. Odwrót, trzeba o wszystkim powiedzieć królowi.
- O czym chcesz donieść królowi – powiedział ktoś zimnym głosem za plecami dowódcy – Co masz ciekawego do powiedzenia? Chętnie posłucham.
Nagle wszyscy szpiedzy zamarli w bezruchu, jakby w przerażeniu, ale to nie było to. Wszyscy czekali na krótki, niewidzialny znak Ghaala. Dostali go i rozpoczęło się piekło.
Zabójcy zaatakowali nieumarłych przeciwników. Jeden ze szpiegów krótkim, zwinnym cięciem odrąbał od kręgosłupa głowę Skażonego. Alorel i Ghaal trzymali się razem osłaniając sobie nawzajem plecy. Dowódca trupich żołnierzy zaatakował Ghaala i Alorela równocześnie. Był nieludzko szybki. Obaj szpiedzy, choć byli mistrzami we władaniu mieczem i sztyletem mieli wyraźne problemy w unikaniu ostrza wroga.
Trup ciął na odlew raz po raz. Markował ciosy, których zawsze o grubość włosa unikali zabójcy. Po sparowaniu jednego z cięć, pod siłą impetu Alorel stracił równowagę. Nieumarły szybko zobaczył to i równie szybko zareagował uderzając prostym sztychem, naciskając z całej siły na rękojeść miecza. Szpieg nie zdążył uniknąć ostrza, które przebiło jego trzewia na wylot. Nieumarły zdążył jeszcze obrócić mieczem, który dalej tkwił w ciele Alorela masakrując żołądek, wątrobę i jelita szpiega. Ghaal nie mogąc na to patrzeć szybkim, niezwykle płynnym i mocnym uderzeniem pozbawił trupa obu rąk. Wychodząc z piruetu, użył impetu, jaki dawał mu obrót i przeciął czaszkę Nieumarłego na pół, obryzgując się przy tym, jej zawartością. Dowódca nieumarłych padł. Gdy Ghaal podbiegł do leżącego przyjaciela było już za późno. Nie żył. Wpadając w nieokiełznaną wściekłość, zabójca wpadł między walczących nieumarłych i jego podwładnych, zabijając, tnąc i gruchocząc wszystkie kości i piszczele trupów.

- Przykro mi Ghaalu, że straciłeś swojego przyjaciela. Też ubolewam nad śmiercią Alorela. Był jednym z najlepszych szpiegów, jakich miało królestwo.
Zabójca patrzył na króla ciemnymi oczyma. Choć jego serce i dusza płakała, jego twarz pozostawała jak z kamienia, nie wyrażając w najmniejszym stopniu jego uczuć.
- Panie, musimy przygotować się na bitwę. Straszną bitwę. Oni powrócą i wyzabijają nas, jeśli się nie przygotujemy. To nie jest ten sam przeciwnik, co kiedyś.
- Wezmę do serca twe słowa Ghaalu, teraz możesz już opuścić zamek – powiedział łagodnie król
- Dziękuję panie – szpieg ukłonił się i wyszedł. Zamknęli za nim wielkie, ciemne, dębowe drzwi.
- Nie dobrze się dzieje, bardzo niedobrze – powiedział król
- Masz rację panie, ale będziemy gotowi – powiedział człowiek, który jeszcze przed chwilą stał niewidzialny obok tronu. Był to Avendenius.
- Gotowi to mało powiedziane – powiedział drugi mag, który zmaterializował się po drugiej stronie tronu – My musimy raz na zawsze zlikwidować Skażonych. Musimy, nie ma innej opcji.
- Skażeni? Myślałem, że zostali pokonani – zdziwił się władca
- Tak panie, pokonaliśmy ich dwadzieścia lat temu. Teraz te same demoniczne siły, które spaczyły ich umysły wskrzesiły ich do życia. Nie są to już ludzie. Oni w sumie nie byli ludźmi już wtedy, gdy ich umysły zostały owładnięte i skażone, ale teraz to tylko uosobienie zła i ciemności, to są istoty stworzone do szerzenia demonicznej aury – oznajmił królowi Ellerian
- Ellerianie, jako jedyny posiadłeś Siódmy Stopień, jako jedyny okiełznałeś moc miecza Mistycznej Krwi. Jesteś jedyną osobą, która może powstrzymać nieumarłych.
- Panie, to zaszczyt służyć ci – odpowiedział mag – Teraz jeśli pozwolisz, trzeba przygotować, wojsko i magów do starcia.
* * * * * * * * * * * *
- Dwadzieścia lat – krzyczał Detminor stojąc na wzniesieniu, patrząc na swą potężną armię – Dwadzieścia lat każdy z nas leżał w ziemi czekając, aż ten dzień nadejdzie. Każdy z nas odczuł ten ból, ten nieznośny ból. Jednak nie było to doświadczenie fizyczne. Ból, który trawił nas wszystkich to poczucie winy za to, że przegraliśmy bój o Armetię. Ten ból był w naszych umysłach i promieniował na każdy zakamarek naszego ciała, na którym z nieustającym zapałem żerowało wszelakie cmentarne robactwo. Jednakże przyszedł wreszcie czas, aby stolica, aby kraj, który nas wypędził i zabił, zapłacił nam za nasze cierpienia, za krzywdy, których doznaliśmy z ich ręki. Teraz nie jesteśmy zwykłymi ludźmi. Istotą naszego bytu jest szerzenie pożogi wśród wszystkiego, co żyje. Niech zginą, aby dołączyć do nas!!!
Wykrzykując te ostanie słowa wskazał gestem, aby wszyscy podążyli za nim, ku miastu.
- Czas spalić ten fragment świata i zrównać go z ziemią raz ma zawsze!
Armia ruszyła ponownie po dwudziestu latach na Armetię, ale tym razem byli silniejsi i pewni swego.
* * * * * * * * * * * *
Ellerian niczym grom wpadł do swojego mieszkania, które dzielił wraz ze swą ukochaną Alishią.
- Co się stało? – zapytał od razu Alishia widząc swojego lubego
- Kochanie – westchnął mag – Nie wiem jak ci to powiedzieć. Detminor wrócił, rozumiesz? Teraz jest silniejszy i nie wiem czy dam sobie z nim radę.
- Wierzę w ciebie - odpowiedziała, uśmiechając się
Jej uśmiech jest taki piękny. Jak mogę ją tak zostawić, pomyślał Ellerian patrząc w jej śliczne oczy.
- Dziękuję, naprawdę Ci dziękuję – mówiąc to przytulił się do niej. Nie chciał jej martwić tym co widział w swych snach.
* * * * * * * * * * * *
Skażeni zaatakowali Armetię znów, po kolejnych dwudziestu latach, znów stali pod murami zamku i znów chcieli zawładnąć siedzibą Leonara oraz zemścić się jeszcze krwawiej. Detminor pragnął jedynie Bloo’Aro.
Ataki nieumarłych hord wojowników były straszne w skutkach. Dewastowali wszystko co stało na ich drodze do zwycięstwa nad armią armetejczyków.
Ellerian stał na jednej z wież wraz ze swym mistrzem Avendeniusem i Kręgiem Tajemnicy, patrząc na walczących wojowników w dole. Młody arcymag wiedział, że wśród nich są jego bracia, Lameth, walczący jak lew, zawsze wytrzymujący do końca i Caspius, teraz już jeden z wyższych kapłanów, wspomagający wojsko.
- Czuję obecność Detminora, czuję jego wściekłość, on chce mnie i miecza – powiedział Ellerian nie odwracając się do Avendeniusa.
- Tak, w samej rzeczy, ale nie można pozwolić im na tak bezkarne niszczenie naszego pięknego miasta! Musimy stawić im czoła, po prostu musimy!
- Możemy wiele stracić, naprawdę wiele – odrzekł Ellerian. Avendenius zamarł słysząc te słowa – Ale pamiętaj jedno. Detminor jest mój! – to ostatnie imię wypowiedział z niemałą pogardą i żywym ogniem w oczach.
Bitwa rozgorzała już na dobre. Wojownicy odpierali ataki nieumarłych i brali odwet na nich, ale za chwilę sytuacja zmieniała się i to Skażeni napierali na wojsko króla Leonara. Kapłani wspierali wojowników i leczyli ich magią światła. Łucznicy szyli ze swych łuków i kusz.
Magowie, którzy właśnie dołączyli na tyły wojska równie zaciekle atakowali kulami ognia, pociskami lodu czy stwarzali pojedyncze wybuchy antymaterii wśród wojsk Skażonych. Wybuchy antymaterii działały jak czarne dziury i wsysały po kilku przeciwników. Jednakże czarnoksiężnicy po drugiej stronie nie spali. Celnie kontratakowali wywołując deszcz meteorytów, wysysając życie z poszczególnych żołnierzy lub uciszając, i tym sposobem uniemożliwiając rzucanie czarów przez magów armetyjskich.
Detminor spoglądał na przebieg wydarzeń ze wzgórza. Zauważył na tyłach armii Armetii maga, który dzierżył w swych dłoniach miecz Mistycznej Krwi. Choć odległość, jaka ich dzieliła była naprawdę oszałamiająca wysłał do niego impuls umysłowy. Idę po ciebie. Już czekam, odpowiedział równie szybko mag stojący po drugiej stronie. Czarnoksiężnik zmobilizował grupkę kilku podwładnych czarowników i żołnierzy i ruszył w stronę czarodzieja, omijając walczących wojowników. Tych, którzy stawali na jego drodze spotykał straszliwy los. Wielu nieszczęśników spalił żywcem, inni zostali obdarci ze skóry lub ich ciała po prostu ześlizgiwały się z kości, kończąc jako kupa mięsa i kości. Wreszcie czarnoksiężnik stanął naprzeciw maga z Bloo’Aro.
- Avendeniusie, proszę odsuń się, to jest moja sprawa.
- Ellerianie, nie mogę na to… - mistrz szybko umilkł widząc ogniste spojrzenie maga. Ogień w jego oczach można było zobaczyć i w namacalny sposób poczuć.
- Idź wraz z Kręgiem wspierać walczących, ja poradzę sobie, jak dobrze wiesz to moja prywatna sprawa.
Arcymistrz kiwnął głową i razem z towarzyszami ruszył do walki,
- Witaj, masz chyba coś mojego – syknął czarnoksiężnik
- Nie ,a teraz lepiej módl się o szybką i bezbolesną śmierć, bo ja ci takiej nie zafunduję – odpowiedział i od razu zaczął skandować zaklęcie.
* * * * * * * * * * * *
Alishia wyszła z domu, chciała zanieść jedwab i bawełnę do swojej matki, jednak jeden z żołnierzy, na których się natknęła zabronił jej tego.
- Co tutaj robisz? Powinnaś już dawno być w schronie!
- Muszę zanieść to mojej mamie. Do sklepu krawieckiego „ Niebieska nić”
- Na pewno twoja mama już dawno jest w schronie i niecierpliwie czeka na ciebie. Chodź za… - żołnierz nie dokończył zdania. Nagle jak cień, wyrósł zza niego szpieg Skażonych
- Pójdziesz ze mną – syknął.
Odrzucił kosz pełen jedwabiu, złapał Alishię i ruszył. Dziewczyna próbowała się wydostać z jego uścisku, ale na marne.
- Lord Detminor ma wobec ciebie plany dzieweczko, więc lepiej nie rzucaj się tak, żebym ci przypadkiem czymś krzywdy nie zrobił – popatrzył wymownie na sztylety, które miał osadzone na pasku od spodni.
Alishia widząc sztylety momentalnie uspokoiła się i już więcej nie przeszkadzała Skażonemu. Nie miała pojęcia, jak okrutny plan wymyślił czarnoksiężnik.
* * * * * * * * * * * *
Ellerian wyskandował zaklęcie. Skażeni wojownicy, którzy stali wokół czarnoksiężników i samego Detminora padli jak rażeni piorunem. Pod ich płytowymi zbrojami zapalił się magiczny ogień, który usmażył wszystkich od środka. Czarnoksiężnik nie przejął się stratą. Jego podwładni skażeni magowie, próbowali zaatakował Arcymaga Cienistymi pociskami, ale Ellerian odbijał je z najwyższą łatwością. Czarnoksiężnicy widząc niepowodzenie, szybko stworzyli matrycę ogromnego cienistego pocisku i razem puścili go w stronę maga. Ellerian przechwycił pocisk i odbił go prosto w stronę podwładnych czarnoksiężnika i tym samym ułatwiając im odejście z tego świata.
- Zostaliśmy tylko we dwóch, nie sądzę żebyś sobie poradził – syczał Detminor
- Zobaczymy – uśmiechnął się Ellerian.
Czarnoksiężnik nie czekał na zachętę, od razu zaatakował maga pociskami ciemności. Ellerian założył tarczę astralną, dzięki czemu mógł odbijać czary wroga i samemu zajmować się własnymi zaklęciami. Jednak Detminor szybko przełamał ochronną tarczę i mag poczuł gniew przywódcy Skażonych.
- Nie dasz rady – zaśmiał się czarnoksiężnik
- Nie mów hop do póki nie przeskoczysz – zadrwił z niego Ellerian
Czarodziej wyciągnął dotąd schowany w pochwie miecz Mistycznej Krwi. Zamachnął nim w powietrzu i wycelował ostrzem w czarownika. Nagle wielki podmuch wiatru uderzył w niego odrywając go od ziemi. Dopiero pobliskie drzewo z dość dużym impetem zatrzymało Detminora. Rozwścieczony czarnoksiężnik ruszył do ataku, nie dając za wygraną. Obaj atakowali się ze wzmożonymi siłami rzucając na siebie kule ognia, zamrażając się. Nagle Detminor stanął i uśmiechnął się. Ellerian nie wiedział jeszcze, dlaczego, ale niebawem miał się przekonać.
- Spójrz – oznajmił czarnoksiężnik i skazał kościstą dłonią swego szpiega, trzymającego w uścisku trupich łap Alishię.
- Nie! – serce Elleriana zamarło w jednej chwili, gdy ujrzał schwytaną ukochaną dziewczynę. – Przesadziłeś, normalnie przesadziłeś.
Ellerian szybkim gestem ręki stworzył lodowy sztylet w dłoni i celnie rzucił nim prosto w oko szpiega, chybiając Alishię dosłownie o grubość włosa.
Spojrzał tez szybko na pole walki. Armietia przegrywała. Żołnierze nie dawali rady hordom Skażonych, widząc to mag podjął szybko, lecz straszną decyzję.
- Dosyć tego Detminor. Próbowałeś zabić moją ukochaną, chcesz zawładnąć Armietią i odebrać mi Bloo’Aro! Wiedz, że jestem w magiczny sposób powiązany z tą bronią i gdy zniszczę ten miecz, zniszczę siebie, a moja moc przejdzie na moich braci walczących o spokój i wolność od takich jak ty!
Ellerian zamroził na chwilę Detminora oraz całą armię Skażonych unieszkodliwiając ich tym sposobem, dając szanse na wygranie żołnierzom. Wiedział jednak, że zaklęcie nie utrzyma ich długo.
- Nie! – krzyknęła Alishia – Nie rób tego !
- Przepraszam, pamiętaj, że będę cię zawsze kochać i że zawsze będę w tobie – odpowiedział Ellerian
Nagle jego dłonie zaświeciły się dając różnoraką kolorową poświatę. Mag zgromadził całą swoją moc i złamał Bloo’Aro, legendarny miecz Mistycznej Krwi, a tym samym zabił siebie. Jego energia życiowa została podzielona pomiędzy wojowników, magów i kapłanów Armetii, a jego dusza została wchłonięta przez Alishię.
- Nie! Co on zrobił – krzyknął Detminor – To twoja wina dziewczyno, zniszczę cię i dołączysz do swojego ukochanego.
Detminor zaczął skandować zaklęcie, lecz nie zdążył wypowiedzieć go do końca. Alishia wzięła rękojeść złamanego miecza i tym, co z niego zostało zaatakowała i zabiła Detminora wbijając złamaną klingę w czoło czarnoksiężnika. Czarownik padł, a Alishia upadła przy ciele swojego ukochanego i rozpłakała się.
Cała Armetia poczuła nagle nieokiełznaną moc w sobie. Wszyscy z furią rzucili się na Skażonych wybijając wszystkich w pień, nie pozostawiając ani jednego przy życiu. Armetyjczycy roznieśli armię zła, która ponownie im zagrażała.
* * * * * * * * * * * *
- Tak samo jak ojciec, Ellerian oddał wszystko za Armetię. Nigdy nie zapomnimy jego zasług i tego, co poświęcił dla nas. Jego czyny na zawsze przejdą do historii, tak samo jak on, Ellerian, Drugi Arcymag Siódmego Stopnia – król Leonar wypowiedział te ostatnie słowa z wielkim szacunkiem, ale również z wielkim smutkiem w głosie. Ruchem dłoni kazał zamknąć kryptę pod Wieżą Arkanów. Potem wszyscy w ciszy rozeszli się. Powrócili do swych codziennych zajęć. Jedynie Alishi było trudno opuścić Wieże Arkanów. Długo zwlekała z wyjściem stamtąd. Wreszcie wyszła na zewnątrz, a w drodze do domu rzewnie płakała
Teraz ciało Elleriana spoczywa w krypcie obok zwłok swego ojca Vanosa, a Bloo’Aro, złamany miecz Mistycznej Krwi wraz z nim.
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: Moje opowiadanko Fantasy

Post autor: Blue Spirit »

bardzo fajne ale przeczytanie całego wymagało sporo cierpliwości. No cóż mojego opowiadanka nikt nie komentuje, bo widocznie nie jest tego warte :)
wracając do twojego, mam tylko jedną uwagę: pisz trochę szybszym tempem (opisy nadrabiaj akcją)
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Brzoza
Bosman
Bosman
Posty: 1796
Rejestracja: poniedziałek, 26 lutego 2007, 10:52
Numer GG: 0
Lokalizacja: Freistadt Danzig

Re: Moje opowiadanko Fantasy

Post autor: Brzoza »

zd;nc
ObrazekObrazekObrazekObrazek
Davox
Szczur Lądowy
Posty: 4
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 17:36
Numer GG: 0

Re: Moje opowiadanko Fantasy

Post autor: Davox »

To kolejne które tutaj być może zamieszczę będzie bardziej wartkie. Chociaż powiem szczerze nie miałem pomysłu jak przyspieszyć tę akcję, bo nie chciałem się powtarzać.
ODPOWIEDZ