Skarb Assassyna

ODPOWIEDZ

Ocena

1
1
20%
2
0
Brak głosów
3
0
Brak głosów
4
2
40%
5
2
40%
6
0
Brak głosów
 
Liczba głosów: 5
Mahone
Szczur Lądowy
Posty: 13
Rejestracja: sobota, 4 października 2008, 18:51

Skarb Assassyna

Post autor: Mahone »

Z A G A D K Ą & S Z Y F R E M

1/4
S k a r b y A s s a s s y n ó w
1/2
(wydarzenia historyczne zostały tu uznane bardzo luzacko, z powodu mojej niewiedzy o owych dawnych wiekach. Dlatego proszę nie mówić: Ryszard wcale nie był masonem! Ryszard nigdy nie popełnił takich czynów! Tu po prostu jest fikcja i koniec)
"Boguś"
Rozdział I
Tom Skellige, William Turok i opowiastki początek
- Dzień dobry. - Tom Skellige był szczupłym, wysokim męszczyzną o jasnych włosach, nieco przydługich, o padających mu na brodę, krótką lecz nawet bujną, ala Chuck Norris. Oczy miał orzechowe, nos orli, a spod spiczastego podbródka wystawało małe podgardle. Ubrany był w biały t-shirt i jeansy.
- Dzień dobry - odparł William Turok pocierając stare i szare włosy. - Co pana sprowadza?
- Nazywam się Tom Skellige. Jestem historykiem. Zajmuję się III krucjatą.
- Aha - William. przetarł siwe brwi. - Kolejny łakniony wiedzy heretyk?
- Niezupełnie. Interesuję się Assassynami, a konkretnie ich jakowym skarbem.
- A więc przychodzi pan do biura Williama Turoka i rząda najskrytszych zapisów 1191 roku?
- Mniej więcej - westchnął Tom. - Według podań ogromny mistrz assassyński, Al-mualim zlecił sześcioro assassynom zabić króla Ryszarda. Miało stać się to na przyjęciu, w Chinach, a w całej egzekucji chodziło o jakiś skarb... zaginiony skarb Assassyna. Ale to wszystko co wiem. Istnieje też przypuszczenie, że Ryszard został zabity, a późniejszą władzę w Jerozolimie prowadził jego bliźniaczy brat... ale to wszystko co wiem.
- O co panu chodzi. - zapytał William. - O co? Cóż za powód posunął pana do...
- Chcę znaleźć owy skarb jeśli istnieje, i udowodnić że...
- Że co?
- Powiem to, kiedy pan powie mi. Wszystko co o tym wie.
William zdjął okulary, przetarł je i powiesił na miniaturowej wadze stojącej na biurku.
- Zamach istniał. - rzekł wreszcie - Zaplanowany przez Al-mualima z Masjafu. Chodziło o skarb, który Ryszard wykradł assassynom bez powodu. Król miał umrzeć.
Z Masjafu wyszło sześciu. Wmieszało się w tłum. Ryszard zabity miał zostać podczas bankietu powitalnego w Akce. I tam się wygadał po paru kielichach. rzekł: Nawet skradziony przeze mnie skarb assassynom nie zetrze przyjemności płynącej z uciech cielesnych!
Jakże obraźliwe były te słowa. Assassyni uderzyli. Pięciu rozpoczęło zażarty bój aby odciągnąć uwagę strażników, szósty imieniem Anacho dopadł do króla, i jednym susem przesadzając stół, ciął go prosto w brzuch.
Król konał. Anacho pochylił się nad nim i wyszperał słowa:
- Gdzie ukryłeś... nasz skrab? - rzekł.
- Moc jakiej użył Jezus w pieśni papieży... wschód... zielony błysk...
- Skarb. Gdzie?
Ale Ryszard skonał. Anacho uciekł i według - teraz lekko William westchnął - podań udał się do Masjafu. Powtórzył wskazówki Al-mualimowi. Istnieje też przypuszczenie, że mistrz wyśmiał go. Dlaczego? Jakie słowa usłyszał Anacho? ważne jest to, że następnego dnia Al-mualima zamordowano, a Anacho przepadł. Skarb gdzieś leży po dziś dzień, i czeka aż ktoś go odnajdzie.
Zakończył William
- Dziękuję - rzekł Tom.
- I jeszcze coś. Nikt nie wie czy Ryszard skonał wówczas, na bankiecie.
- I to udowodnię - szepnął Tom. - Udowodnię że późniejsze okropieństwa stworzone przez niby ryszarda, był dziełem kogo innego. I odnajdę skarb.
- Jak? Nie ma żadnych poszlak...
- Udam się do morza czerwonego, do obrzeży Jerozolimy. Nie zapominaj że i Assassyni i Ryszard byli masonami. Oni wszędzie umieszczali wskazówki. i jeszcze coś. Potomek Anacha wciąż żyje. Nazywa się Anomen Skrewed.
- Bardzo panu dziękuję, William. - Tom wstał. - Na mnie czas.
- Do widzenia. Poszukiwaczu Skarbów. Nie, nic nie mów. Taki z ciebie historyk jak ze mnie akrobata. Idź już.

Rozdział II
Kilka słów o Tomie. Przygoda rozpoczyna się
Tom Skellige był od zawsze dobry w łamigłówkach, w łamianiach szyfrów i w innych temu podobnych rzeczach. Kiedy skończył siedemnaście lat, opuścił dom swoich rodziców, czy może ojca; matka zmarła gdy Tom miał cztery lata.
Od zawsze interesował się III krucjatą. Grał w Assassin's Creed, czytał książki. I wtedy, siedemnastoletni Tom Skellige znalazł skarb. Skarb z czasów II wojny światowej, ukrytą Bursztynową Komnatę. Jak to zrobił? Zastosował się do odnalezionej wskazówki:

Wspaniały i wielki, drogę ci wskaże do wnęki komnat trytońskich, tam gdzie słońce
Za widnokręg się nie skrywa

Posąg Aedai. Kiedy słońce na niego pada, jego cień pada na budynek pomocy. Wnęki komnat Trytońskich... w budynku pomocy jest wydział Trytona. Wnęka... wnęka gdzie przetrzymywane są dzieci chore na zaraźliwe choroby... i skrywa. Ostatnie słowo i wnęka... wnęka jest. Skrywa. I woalla! We wnęce odnalazł przycisk. Nacisnąwszy go odkrył bursztynową komnatę.
Od tamtej pory Tom przyjął przydomek Tomcio Skarbnik, i do tego czasu, czyli czterdziestu lat, znalazł trzy skarby: zatopiony we wraku Tytanica rubin warty czterdzieści milionów dolarów, ogromny kufer wyładowany rubinami z Mont Everest, i olbrzymi szmaragd schowany przed światem w starym bunkrze Hitlera.
Tom zyskał sławę... a teraz zajął się najważniejszym skarbem. Assassyńskim. Jeśli udowodniłby teorię że Ryszard skonał wówczas, na bankiecie, odwróciła by się historia Wielkiej Brytanii.
Tom nie był żonaty, ani zaręczony. Mieszkał w Chichago, ale był teraz w Brazylli, w drodze do Jerozolimy. Z ojcem utrzymywał kontakt, a jego najlepszy kumpel, Robert Schowansh już przy nim był, kiedy razem jechali na samolot, który zawieźć ich miał do stolicy Jerozolimy.
Obydwoje siedzieli na tylnym siedzeniu. Tom w jeansach i bluzie, Robert jak zwykle w płóciennej koszuli i długich flakowatych spodniach. Zza jego burzy brązowych włosów spoglądały jasne młodzieńcze oczy.
Jechali teraz przez pola żyzne, stolicę zieleni Australiijskiej. Wokół nich migały stepy i równiny.
Terenowa Toyota prowadzona przez trzech ubranych w czerń męszczyzn, była spokojna a jedynym dźwiękiem był szum silnika.
-Tom?
- Co?
- Ile zabawimy w Jerozolimie? - Robert zapytał. - Tak no wiesz... z ciekawości?
- Długo... krótko... zależy - rzekł wymijająco spoglądając na czerńistych męszczyzn. - Nie wiem.
Wreszcie ujrzeli wspaniały pas startowy upatrzony tysiącem miliardów małych lśniących kwiatuszków.
Samochód zatrzymał się, a jeden z czarnych otworzył drzwi.
- Panie Skellige, panie Schowansh, proszę wysiadać.
Wysiedli posłusznie, i ruszyli w stronę samolotu czekającego po lewej. Był to stary Mobilux, ale latał i miał się dobrze.
Weszli do niego po małych schodkach, aż zajęli miejsca w kabinie z czterema kanapami.
Pilot siedzący za sterem uśmiechnął się do nich. Był to Edward Mochono, jeden z bliższych przyjaciół Toma.
- Kurs Jerozolima, stary!
Faceci ubrani w czerń odstąpili szybko, a samolot popędził po pasie startowym nabierając prędkości...
I już lecieli w przestworzach, a wokół głów migały im kumulusy.
- Tom! - krzyknął Robert usiłując przekrzyczeć hałas silnika. - Gdzie my w ogóle się udamy?
-Poszukamy niejakiego Anomena Skreweda. Teoretycznego potomka Anacha.
- Aha.
Mknęli teraz nad chmurami, a na wschodzie się chmurzyło. Potem błysło. A potem...
- O cholera jasna. - powiedział Tom. - Idze tornado.

Rozdział III
Lot w tornado. Widać Jerozolimę
Tom odpiął pas i przeszedł wąską kabinę do pokoiku dowodzenia. Siedzący tam Edward nie widział wschodu. Ubrany był w cały arsenał pomocniczy, a nie widział burzy!
- Edward! Edward!
- Co? - starszy kolega uniósł zdumiony wzrok znad szyby. - Co?
- Wschód... burza... tornado!
- Jasna cholera! - zaryczał pilot - Musimy lądować!
Gwałtownie skręcił w chmury, teraz brudnoczarne, wiszące nad nimi. Zrywał się wiatr, i samolotem zaczęło nieźle trząść.
- Uważaj Robert - krzyknął Tom wychylając się z pokoiku. - To turbulencje spowodowane gwałtownymi podmuchami wiatru.
- Turbu... co?? - ryknął tamten trzymając się za brzuch. - Nie nawidzę latać!
W tym momencie ostro nimi szarpnęło, i znaleźli się poniżej czarnych chmur.
Olbrzymi lej ziemia-powietrze zbliżał się do nich jak ponure przeznaczenie. Ziemia spowita była mgłą, wiatr hulał wśród jakiś dziwnych białych...
- JEEEESTEEEŚMYYY NAAAD WWWWOOOOOODĄĄĄĄ!!!! - ryknął Robert aż zadrżał samolot, chodź Tom nie był pewny czy ten wrzask to spowodował.
- Tak, w jakimś połowie atlantyku - rzekł Edward. - Musimy jakoś ten lejek wyminąć...
- Hej? - wycharczał nagle Tom. - Czy mi się wydaje, czy my lecimy... do tyłu?
-Wciąga nas. - wychrypiał Edward. - Upssassa...
- TTTTOOOMMM!!!! TU SĄ SPADOCHRONY!
- Tak, ale jesteśmy w połowie atlantyku, nie wiem jak... Robert!
- Co!?
- Byłeś dowódzcą marynarki powietrznej! Umiesz latać jak ptak!
- NOO I COO!!!??
- Wyciągnij nas stąd!
- Nie, porąbało cię...
- Porąbie cię jak ci się nie uda!
- No dobrze - Robert odpiął pas i podszedł do fotela na którym zwykł siadać Edward.
- Zjeżdżaj stary, przegniły grzybie. - rzekł i usiadł przyciągając sobie ster. - Ktoś musi uratować ten gruchot.
Tymczasem wstrząsy przybrały na sile, i samolot zaczął obracać się wokół własnej osi...
- W dóóół!! - Jupppi!!! - zaryknął Robert, i niebywale zręcznie skierował samolot pionowo w dół.
Tom i Edward złapali się drzwi ratując się przed upadkiem.
- A teraz... UP!
Wystrzelili do góry jak korek z butelki szampana, i choć lekko nimi zarzucało, lecieli sami!
Po lewej majaczyła trąba, robiło się czarno wszędy...
- Kurs leeewooo!!!
Samolot ostro skręcił, i zrobił wiraż. Byli poza zasięgiem wiatru.
- Robert, pioruny! - zajęczał Tom.
- Wiem! Ty, Edward dawaj linę z hakiem Thomasa!
Wręczono mu to co chciał. Lekko wystawił ją poza szybę, i puścił. Lina poleciała z pięćdziesiąt metrów w dół, zanim zawisła niczym ogromna nitka.
- Teraz się trzymajcie!
Uniósł ster, wystrzelili ponownie w górę, i nagle jeszcze gwałtownie spadli w dół, tak że teraz lina z metalowym hakiem na końcu znalazła się wyżej.
Woda była coraz bliżej... fale były stumetrowe, tornado szalało na morzu... Powierzchnia coraz bliżej... Robert nie skręcał... cztery metry, dwa...
TRZAAAASK!!!
Piorun przeciął niebo i gruchnął w hak. Pilot gwałtownie szarpnął...
I już mknęli metr nad wodą w kierunku Jerozolimy, a chmury powoli zaczęły się rozstępować.
Tom westchnął i oparł się o drzwi.
- Jesteś najlepszym pilotem świata - wyszperał.
- Dzięki - uśmiechnął się Robert. - Spójrz już się przejaśnia.
- Tak, lina Thomasa zdała egzamin - uśmiechnął się Tom. - Kurs Jerozolima, panowie!

Rozdział IV
Jerozolima. Natasza.
- Zobaczcie - zawołał Robert - Widać Jerozolimę!
Znad chmur wyłaniało się wielkie, wspaniałe miasto, z licznymi kopulastymi dachami. Jerozolima.
Pas startowy wyłonił się po lewej. Miasto otaczał szeroki pas piaszczystych nizin. Wylądowali na jednej z nich, samolot popędził chwilę do przodu, i zatrzymał się.
Pierwszy wyszedł Tom, potem Robert a na końcu Edward, który jednak pozostał przy maszynie.
- Trzeba znaleźć plan miasta - odezwał się Robert gdy szli miotani wiatrem i zasypywani pustynnym piaskiem. - Lub książkę telefoniczną.
- William Turok dał mi cynk. - odparł Tom. - Mamy się zgłosić do biura podróży, gdzie pracuje Natasza Reckhart. Ona wie o sprawie równie dobrze jak my, i pomoże odnaleźć nam Anomena Skreweda.
Autostrada przecinająca równinę na pół, zabrała dwóch męszczyzn, którzy poszli jej śladem. Wkrótce Jerozolima stała się ich miejscem bytu, gdy przekroczyli napis na tablicy: JEROZOLIMA STARA, a tysiące turystów porwało ich w swoje tłumskie objęcia.
- Idźmy z prądem - zażartował Robert, znany z doskonałego rozśmieszania. - Oni na pewno idą do biura.
Szli więc wmieszani w tysiące turystów z plecakami, wąskimi ulicami, w świetle ostrego słońca. Wysokie budynki i wąskie alejki wskazywały dobitny dowód żydowski.
Nareszcie ujrzeli niewielki budynek z napisem "Jerozolimskie biuro podruży"
- Co za inteligent napisał pdróży przez u otwarte? - zauważył Robert. - O matko! Ale kobieta!
Przed biurkiem stała piękna czarnowłosa dziewczyna z dużymi czarnymi oczami. Ubrana była w krótką spodniczkę i białą bluzkę. Wyszczerzyła białe jak marmur zęby, gdy zobaczyła Toma i Roberta.
- Witam panów. Może wejdziecie do mojego gabinetu?
Wyszła zza lady, i poprowadziła ich wgłąb biura "podruży". Otwarła kolejne drzwi, które skrywały pokoik z ladą i łazienką.
- William wprowadził mnie w sprawę - rzekła. - Miło was poznać.
Tom odpowiedział nawzajem, ale Robert otworzył tylko szeroko usta.
- Powtórzy pan fakty, panie Skellige?
- Dla ciebie Tom.
- Dla ciebie Natasza.
- Chodzi o to - zabrał głos Tom. - Że zaraz za odnalezieniem sławnego skarbu assassynów, ukryta jest pewna najdziwniejsza zagadka świata, która może zmienić bieg historii. Chcę dowieść że król Ryszard skonał na bankiecie zabity przez assassyna, a czyny których rzekomo później Ryszard popełnił, były zaplanowane przez kogo innego. Niestety nic nie da się zrobić, póki nie wypytamy Anomena Skreweda, przodka Anacha, mordercy króla.
- Rozumiem - odparła Natasza. - Anomen mieszka na ulicy "Anatowie" cztery na dwa.
- Dziękuję. Ile płacimy?
- Nic. Mogłabym wam pomóc?
- Czemu nie? - odezwał się Robert wcinając się - trzech to już kompania.
Tom nie spierał się.

Rozdział V
Anomen Skewer. Rozczarowanie sięga zenitu.
- To jakieś czterdzieści pięć kilometrów na zachód, i musimy wjechać autostradą z innej strony. - powiedziała Natasza. - Tutaj samochody nie mają wstępu.
- Czym pojedziemy? - zapytał Robert.
- Moim samochodem.
To było wspaniałe cabrio ferrarri.
- Prowadzę - zawołał Tom.
Wsiedli. Robert usadowił się z tyłu, a obok miejsca prowadzącego Natasza. Tom ściskając w ręku kluczyki odpalił.
Wyjechali na wąską uliczkę.
- Skręć tam, i wyjedź z miasta. - powiedziała Natasza. Tom gwałtownie skręcił, i już ponownie widzieli piaszczyste niziny, pędząc autostradą z prędkością 120 km/h.
Natasza jęknęła.
- Co boisz się szybkości? - Tom gwałtownie zwolnił. - Hm?
- Nie... ale zapomniałam komórki...
- Zawrócić?
- Nie...
znów mknęli zawrtotnie a po lewej majaczyła im sylwetka miasta Jerozolima.

*

- To ten dom?
- Tak. - potwierdziła Natasza. - Jakby co... on czci Allacha... no wiecie.
- Jasne. - Tom zadzwonił. Drzwi zadygotały i otwarły się.
Stał tam młody przystojny, o żydowskiej przystojności męszczyzna, czarny, ubrany w jeansy i tweedową bluzę.
- Słucham?
- Nazywam się Tom Skellige. Interesuję się skarbem assassynów.
-Aaaa... ten Skellige? Odkrywca rubinu i bursztynowej komnaty?
- Tak.
- Proszę do środka - Anomen przepuścił ich.
- Ty znalazłeś bursztynową komnatę? - szepnęła ze zdumieniem Natasza. - Niesamowite.
- Taaak, według niektórych jestem niesamowitym kretynem - mruknął Tom.
Natasza zachichotała.
- Proszę do salonu - oznajmił Anomen.
Dom żyda okazał się bardzo wytworny i przystrojony. Na jasnych ścianach wisiały obrazy Leonarda da Vinciego, Matejka i jakiś innych, wisiały bronie, różne noże, a na drzwiach przybity był assassyński karawasz z przytwierdzonym do niego sztyletem assassyna, który Tom tak dobrze znał z Assassin's Creed.
Usiedli przy stoliku na pufach w salonie. Anomen, widocznie próbując podlizać się Tomowi, zaczął wymeiniać.
- Koniaku, wódki, piwa?
- Ja poproszę piwo - rzekł Tom. - I Natasza...
- też.
- A ja....
- Ty tak się uparłeś że w powrotną prowadzisz, że postanowiłem ci ustąpić.
Robert zasępił się i chwilę przestał mówić.
Anomen Skrewed usiadł przed nimi trojga i popatrzył na każdego z osobna.
- O co chodzi?
- Anomenie. - rzekł powoli Tom. - Zgodnie z inskrypcjami wiem, że jest pan jednym ze spiskowców na życie Ryszarda.
- Zanim wszystko wam opowiem, zapytam: - rzekł napiętym głosem Anomen - Macie mi za złe że mam takiego przodka?
- Nie. - odparł natychmiast Tom. - Nie od ciebie zależy kto był twym dawcą.
Poczuł falę sympatii od żyda, i o dziwo od Nataszy.
- Spisek istniał. - zaczął Anomen. - Wiem że kiedy Anacho zranił Ryszarda, ten wystękał: Moc jakiej użył Jezus w pieśni papieży... wschód... zielony błysk...
I nie wiem czy wówczas zginął czy nie. Wiem jednak że wskazówka dotyczyła miejsca ukrycia skradzionego assassynom skarbu. Z tą wiedzą Anacho udał się do Al-mualima.
- Al-mualim - szepnął Tom. - Zawsze mnie pasjonował.
- Tak, mistrz był wielkim mózgiem w konflikcie Ryszarda. Ale do rzeczy. Al-mualim wyśmiał Anacha, i rzekł mu że to było świetne, i że gratuluje mu zabójstwa dobrego człowieka. Dzień później mistrz został zamordowany, a Anacho popełnił samobójstwo.
Ale był masonem. I przed śmiercią Al-mualima i swoją, przeszukał gabinet mistrza i uzyskał informację miejsca ukrycia skarbu. I rozrzucił wskazówki dla poszukiwaczy skarbów. NIC więcej nie wiem!
- Dobrze - rzekł Tom. - Czy zostawił ci coś... coś co przechodziło w twojej rodzinie z rąk do rąk, dzień po dniu...
- Tak, ale nic tam nie ma.
- Skupmy się więc na wskazówce króla. Moc jakiej użył Jezus w pieśni papieża... Ulubioną pieśnią Jana Pawła II była "Twoją arkę pozostawiam na brzegu". W tej pieśni i w tej histori Jezus chodzi po wodzie... Po morzu. Zielony błysk... według wierzeń tubylców znak że czyjaś dusza powraca z krainy umarłych. I wschód... chodzi o część wschodnią Oceanu Spokojnego, bo w historii są trzy zdjęcia zielonego błysku, wszystkie z oceanu spokojnego.
- Tak, ale nie wschód - wtrącił się Robert. - Tu chodzi o Wschód, czyli chiny. No wiesz... Zachód - kowboje, wschód - samuraje, no nie?
- Masz rację!
- Tym bardziej że Chiny leżą na obrzeżu oceanu...
- I to tylko tyle - zakończył ponuro Robert.
- Nie tylko tyle! - zawołał Tom. - Nie pamiętasz? Czwarta Krucjata? Na chiny. I tam Ryszard dopuścił się rzekomo owych strasznych zbrodni. Zabił Sao Faenga... Scho-nazwyza i rozwalił tylu piratów. Pani Ching, która straciła wzrok...
- Twierdza Mnorgor. Tam stacjonował król... tam może być wskazówka!
- Nie sądze by król robił wskazówki - oznajmił nagle Anomen. - Podążmy wskazówkami Anacha.
- A konkretnie?
- Z pokolenia na pokolenie, w mojej rodzinie przechodził list napisany przez Anacha do swego przyjaciela. Nic w nim nie ma, ale może ktoś taki jak pan...
- Pokaż!
Po chwili trzymał w ręku stary pergamin z napisem o następującej treści:

Jest 03.04.91
To jest okrutne. Ja nie wytrzymam słów mego mistrza. Nie mogę zrozumieć jak to jest w jego umyśle. Tak mnie oszukać! Stracił życie niewinny człowiek.
Może nie taki niewinny. Zdradził mi wiele sekretów wszystko Nad...
Albo Nic przed wszystkim... okrutność. Mimo to muszę to zrobić. Jest coś jescze. Przeczytaj ten szyfr i rozszyfruj by poznać wartość słowa.


STMDK _E-AAH-AM-A

- Robert?
-Mmmm?
- Looknij no ze mną?
- To jest masoński szyfr - odparł natychmiast Robert. - Trzeba patrzeć na początki wersów, ilość głosek i tak dalej.
- Aha... zacznijmy od pierwszego słowa na początku...Jest...
- Nie, nie, nie... zacznijmy od "To"
- Dlaczego? - zapytał Tom.
- Później ci powiem... idź dalej.
- blablablabla... "Nad". Koniec drugiego wersu... ToNad... Tonad...
- Tonad! - zawołał nagle Anomen. - Twierdza Assassynów która znajduje się w centrum Masjafu!
- To nie koniec. - rzekł Robert. - Przejdźmy do początku trzeciego wersu...
- Czwartego.
- No tak... Albo nic... Nic zostało napisane większe...
- To niezawodny dowód że chodzi o wielkie litery w całym tekście. - szepnął Tom. - Spójrz... TJNTSMZN...
- Nie, nie, nie, " nad" nie bierz pod uwagę...
- TJNTSMZAMJP. - zakończył Tom. - Nic nie ma.
- Ale, ale, ale... - Robert spojrzał na swojego kolegę z politowaniem. - Przecież...
- Zawsze ty byłeś lepszy w deszyfracji - mruknął Tom.
- Patrz na ilość słów. TJN jest pod jednym kątem...
- Tajne Jauntiss Niedamira! - zawołał Anomen - W twierdzy Tonad jest takie pomieszczenie!
- TS jest w jednej linii...
- The Stone - szepnął Robert. - Linia podziału Krucjat. Znak Al-mualima.
- Hm?
- Al-mualim zabijał swych wrogów stylem TS, dzięki tak zwany hasasynom znanym pod nazwą Iluminaci.
- Czytałam o tym - odezwała się Natasza - W "Aniołach i Demnonach" Dana Browna. - nie kryła podziwu dla Toma i Roberta. Rzeczywiście, razem byli niezawodni.
- MZ jest w jednej linijce, i jeszcze duże N w nad. - rzekł Tom.
- Nie, nie, to będzie przeciwieństwo. N będzie małe.
- No tak... a więc MZn.
- To nic nie znaczy. Idziemy dalej. A i małe n.
- Teraz tak! - zawołał Anomen. - Mzn i An to określenia Assassyn i Mason!
- Ja cię kręca to racja - wrzasnął Tom. - I ostatnie.. MJP.
i tu czekało ich zawiedzenie. MJP nic nie znaczyło.
- No i jest jeszcze szyfr - powiedział Robert.
- Tak ale jego nie odczytamy bez klucza.
- Racja. Zapamiętajcie MJP.
- Podsumujmy - Tom wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. - Kurs Tonad. W twierdzy Tonad jest pomieszczenie Tajne Jauntiss Niedamira... pomieszczenie gdzie chowano zmarłych. Zaraz obok Jauntissu jest pomieszczenie TS, miejsce uśmiercania. I tam prowadzi trop. Dalej jest MZm i An. Mason i Assassyn. Podejrzewam że assassyni powiązani są z Tajnym Jauntiss Niedamira, a Masoni wśród których było właśnie wielu Illuminati TS. To napewno będą wskazówki kiedy już tam dotrzemy.
- I MJP...
- Wiem co to będzie- powiedziała niespodziewanie Natasza.
-Co!?
- Dowiemy się jak rozszyfrujemy szyfr.
Tom zaśmiał się.
- W drogę do Tonadu, panie Anomen!
Ale przodek assassyna nie ruszył się z pufa.
- Dlaczego myślisz że wam pomogę? Przecież to wam przypadnie skarb?
- Nie - odparł Tom. - Nam zależy na udowodnieniu że Ryszard zginął na bankiecie. Skarb sobie weźcie, panie Skewer.
- No dobrze. Ale pragnę coś zauważyć. Ciągną nas dwa tropy. Do chin, do Mnorgoru gdzie Ryszard mógł przed śmiercią zostawić wskazówki, i trop Anacha.
- Ale Ryszard na pewno nie zostawił wskazówek! - obruszył się Robert. - Nie miał powodu!
- Anacho też nie - odciął się Anomen. - Ale pozostawił. A wiecie dlaczego? Bo to był mason. Nie podał swemu wnukowi lub bratowi lub nawet przyjacielowi miejsce ukrycia skarbu, tylko pozostawił wskazówki!
- Ale skąd pewność że Anacho wiedział gdzie jest skarb!?
- Kiedy przeszukał gabinet Al-mualima! - wrzasnął Anomen. - Wiem to, wiem to napewno!
- No dobrze. - rzekł dobitnie Tom. - Czyli w drogę do Tonadu?
- To nie będzie proste.
- Dlaczego?
- Cywile nie mają tam wstępu.
- Wymyślimy coś - machnął ręką Tom.
- No jasne - odparł Robert. - Teraz Tom znalazł nowy powód do uśmiechu...

Rozdział VI
Tonad. Plan.
- Do Masjafu ( to małe miasto) możemy normalnie wjechać. Są tam miliony turystów oglądających zabytki po Assassynach. Ale do Tonadu będzie problem. Jest to świątynia otoczona wysokim murem, a przy bramie stoi z dziesięć radiowozów. Tu jest plan: - i Anomen pokazał im kartę.


( fotografia mapy w folderze z książkami)



- To są schody. - pokazał Anomen. - Do TJN katakumb assassynów i TS trzeba będzie zejść. Pokoje assassyna. I kwatery zasłużonych. biuro ochroniarzy i ich łazienki. Wejścia są trzy. Od północy, tam gdzie pisze TONAD, od południa między pokojami assassynów a Katakumbami, i od zachodu. Między dwoma korytarzami. Warto wspomnieć że jest monitoring.
- Ciężko będzie. - westchnął Tom. - Ale uda się. Pójdę sam...
- Nie, my z tobą - odezwała się Natasza.
- Ty? - zapytał zdumiony - Dlaczego?
- A co przeszkadzam?
- Nie, nie...
- I myślę że ja powinienem iść, w charakterze przewodnika - odezwał się Anomen.
- Ma rację - rzucił Robert - Ja też ci się przydam.
I Tom został przegłosowany.
- No dobra... ale to będzie trudne. Włożymy kostiumy z azetku... wiesz które, Robert.
- Jasne - odparł, i rzucił dziwne spojrzenie na Nataszę.

Rozdział VII
Kostiumy. Tonad.
Przebrali się w biurze podróży. Ze swego plecaka Tom wyciągnął cztery kostiumy, i każdy poszedł do innego pomieszczenia je ubrać.
Ten Toma był czarny. Był lekko obcisły a rękawice miał jakby zlane ze skórą. Przepuszczał doskonale powietrze.
- Czuję się jak spider-man - westchnął.
Robert i Anomen wyglądali podobnie. A potem ze swojego pokoiku wyszła Natasza.
Włosy rozpuściła, tak że omiotywały jej ramiona. Jej kostium ciasno oplatywał talię, napierał na wspaniały jędrny biust. A jej nogi i pośladki o kształcie tak doskonałym jak figura Kendry przyciągały wzrok jak magnes. Wyglądała po prostu bosko.
- Brawo Natasza. - rzucił Tom.
Na swoje kombinezony narzucili garnitury, a Natasza spory płaszcz. Wyszli na zewnątrz, a trójka z nich usadowiła się wygodnie na tylnym siedzeniu ferrari. Zadowolony Robert usiadł za kierownicą, a obok niego Natasza.
- Jedźmy tamtędy - wskazał Anomen.

*

Wjechali do Masjafu, lawirując już bez samochodu między turystami. Geografia była tu różnorodna: ulice pełne przekupek, straganów, wypełnione sprzedawcami wrzeszczącymi: Plastykowe noże Altaira! Okazja! Obok dziwnego, nieco starego starca przypatrującemu się im jak wyjątkowo natarczywa mucha.
- Tom, tamtędy - szepnął Anomen wskazując niewielką bramkę z napisem: Wstęp tylko dozwolonym lub personel.
- My jesteśmy poszukiwaczami skarbów - rzekł Robert - To nas antycywilizycjuje!
Powoli, przekonani że nikt ich nie widzi, wsunęli się za bramkę, i ujrzeli świątynię. Świątynię o kopulistym, wielkim i złotym dachu, o ogrodach miłości, i o przeróżnych alejkach lawirujących między kwiatami.
Przed drzwiami do czegoś jakby kościoła, stało dwóch masywnych strażników pod krawatami.
- Ja się tym zajmę. - rzekł Anomen. Tom, wiedząc że groźny żyd jest być może mistrzem w perswazji, skrył się z Nataszą i Robertem za krzakiem róży. Usłyszał jak Anomen szczebioce coś po żydowsku.
A potem szybko wydarzyły się dwie rzeczy. Żyd odwinął się jak wąż, i strzelił pięścią w pierwszego z nich. Potem, nie czekawszy na reakcję drogiego obrócił się płynnie i kopnął karate, prosto w jelita.
- Droga wolna! - szepnął.
Tom i inni wyszli i chyłkiem pomknęli do drzwi.
- Zdejmijmy ubrania. Te kostiumy powinny czynić nas niewidzialnym dla elektrycznych urządzeń, i co więcej powodować ich zwarcie.
- Dlaczego? - zapytała Natasza.
- Dlatego - odparł spokojnie Tom. - Że wykonane są z materiału euromagnetycznego. Są taką strukturą jak obraz telewizora. Kiedy się go dotknie ma się wrażenie przebijać cienki puch. To działa tak samo. Jest dla ludzi niszczące, jeśli nosi się je regularnie, ale jeśli założy się tak raz na jakiś czas, nie szkodzi.
Znaleźli się w korytarzu ze złotym, kulistym,niskim sklepieniem.
- To chore - mruknął Robert - Ktokolwiek wyjdzie z drugiej strony nas zobaczy.
- Szybko, do przodu! - ponaglił Anomen - Weszliśmy od strony południowej. Gdzieś musi być skręt w prawo i lewo, my pójdziemy w lewo i powinniśmy zobaczyć schody w dół...
Ruszyli znów do przodu. Anomen i Tom prowadzili. Przystojny żyd wskazał na drzwi po prawej.
- Gdzie twoje mapy, co, Ano? - zadrwił Robert. - A dalej korytarz się kończy.
- Nie rozumiem - odparł Anomen. - Według mapy...
- Anomen, to mapa assassynów! Musieli zostawić na niej wskazówki..
- Te drzwi prowadzą do komnat assassyna - wtrąciła Natasza.
- No i co? Popatrz na mapę, Robert
- Hmmm.... Zaraz.. poszukajcie na lewej ścianie litery N.
Tom odrazu wziął się do poszukiwań.
- Natasza, ty poszukaj na podłodze... nie suficie, litery A, a ty Anomen znajdź D na prawej.
- Mam! - zawołał Tom. - Wygląda jak guzik... wcisnąć!?
- NIE! Natasza masz?
- Mam.
- A ty?
- Ja nie mogę... a! mam!
- Dobra - rzekł dobitnie Robert - Natasza naciśnij.
- Dlaczego rakurat ona? - zapytał z powiętpliwieniem Tom.
- A jest pierwsze w alfabecie - odparł Robert. - Teraz ty, Anomen. I ty.
Tom przycisnął, a gdy się to stało, na lewej ścianie z ogłuszającym rumorem zawaliło się siedem cegłówek. Cokolwiek by to znaczyło, ten dźwięk obudziłby z pół Jerozolimy.
- Jak na to wpadłeś? - zapytał Tom.
- W nazwie też jest wskazówka. a AND idealnie pasują do każdej ze ścian.
- Jesteś niemożliwy! - wykrztusiła Natasza.
- Idziemy. - rzekł Tom.
Odsuwając pajęczyny weszli do kolejnego korytarza, a raczej tunelu. Po milionach pajęczyn Tom domyślił się że nigdy nie znaleziono tej części świątyni.
- Mhmmm... Tom! Szczury! - wykrztusiła nagle Natasza podskakując do ściany.
faktycznie. Z przodu wybiegało z dwadzieścia ogromnych szczurów uciekających do wyjścia.
Ruszyli dalej. Po chwili Robert wyskoczył na ramiona Toma, gdy z sufitu zwiesiła się olbrzymia tarantula.
- Musicie zrozumieć - podjął Anomen gdy szli dalej - Że ta część Tonadu nie została nigdy odkryta. W czeluściach mogą tkwić pułapki zastawione przez Al-mualima... i inne rzeczy.
- To było główne biura mistrza, prawda? - zapytała Natasza ściskając Toma za ramię - I tu go zamordowano, tak?
- Tak. - przytaknął Anomen.
Wreszcie trafili do jakiegoś pomieszczenia ze sklepieniem ginącym w mroku. Otaczała ich ciemność, latały nietoperze.
- Robert daj mi swój plecak.
W chwilę w nim pogrzebawszy, Tom wyciągnął pochodnię i podpalił ją zapałką. Byli na środku skalistego pomieszczenia. Zewsząd sterczały stalagmity i stalagnaty. Gdzieś po lewej coś kapało.
- Nie miał pojęcia że tak to będzie wyglądać - usprawiedliwił się Anomen.
- Rozdzielmy się - rzekł Tom. - I poszukajmy schodów.
- Mamy tylko jedną pochodnię - zauważyła Natasza.
- Idziemy z tobą, stary. - powiedział Robert.
To była prawda. Ruszyli więc we trójkę wgłąb.
- Uważajcie na pułapki - szepnął Anomen. - Wątpię czy Al-mualim zostawił tą część kaplicy bez ruchu.
- Patrzcie na stopy - mruknął Tom.
Posuwając się powoli do przodu brnęli między skałami niczym mrówki.
- Czekaj - rozległ się głos Anomena - tam coś jest!
W małym zagłębieniu skalistym, leżał jakiś misternie wykonany bożek z drewna. Robert pierwszy zrobił krok...
Podłoże zapadło się gwałtownie. Robert zakrzyczał przeraźliwie, i zniknął w ciemnej dziurze.
- ROOOBEEERT!!!
- Tom, on...
- Lina! Plecak, Natasza daj linę!
Chwycił sznur i zarczucił na najbliższy stalagmit. Popatrzył na nich.
- Dajcie pochodnię...
Nagle uszy rozdarł im pełen przerażenia wrzask.
- ROBERT! JUŻ IDĘ!
- Weź jeszcze to - Anomen rzucił Tomowi mały pistolet z tłumikiem. - Nie wiem co tam jest, ale...
- Dzięki!
I zsunął się na linie w dół.
Był w jakimś wielkim dole. Wciąż powoli zjeżdżał, powoli, powoli, powoli...
- AAAA!!!-
- ROBERT!!!
Resztę dystansu pokonał skokiem, i poleciał w czerń. Nagle wylądował obiwszy sobie kolana. A wylądował na czymś co przypominało mu liny...
- Jezus maria! - wrzasnął szukając po omacku ręką naokoło - WĘĘĘĘŻEEEEE!!

Rozdział VIII
Węże. Korytarz.
On i Robert leżeli w jamie pełnej węży, które wiły się i splatały wydając z siebie oślizgły pomruk.
Tom wrzasnął, próbował odrzucić od siebie węża, ale ten owinął mu się wokół ręki...
Wyjął pistolet. Wymierzył, i nacisnął spust. Wąż odleciał jak z procy, a błysk rozjaśnił na chwilę pomieszczenie.
Było tam pełno wijących się zielonych węży, a Robert leżał pod ścianą całkowicie nimi omiotany.
Nagle z góry dobiegł ich krzyk:
- CO jEST!!
- NIE SCHODŹCIE! - wrzasnął Tom, czując że nogi obchodzi mu wyjątkowo upierdliwy pyton. - Tu jest pełno węży...
Nagle wpadł mu do głowy świetny pomysł.
- POCHODNIA! RZUĆ POCHODNIĘ!
Rzeczony przedmiot spadł w kłębowisko węży jak kometa. Tom porwał ją, i zaczął wściekle wymachiwać.
- No chodźcie małe potworki! No dalej! - jeden wąż wyleciał z kłębowiska podpalony na ogonie. Z góry dobiegł nagły krzyk, i Tom ujrzał spadającego człowieka...
Anomen wylądował zręcznie na kupie węży, a w jego dłoni błysnął długi na metr ostry nóż. Zawirował i ciął w dół - prosto w tółowia węży.
Pierwszy z nich wyleciał do tyłu sikając krwią, to następny odleciał jak latawiec wlokąc za sobą warkocz krwi.
- GDZIE ROBERT!? - wrzasnął Anomen.
- W kącie... bierz pochodnie... - Tom wypalił jeszcze raz. - Bierz!
Anomen porwał pochodnię, i poleciał w stronę Roberta. Węże oplotły go już w połowie, już zaciskały się na jego głowie...
Żyd ciął, bezbłędnie rozwalając trzy węże naraz. Zawirował zwinnie, i odrzucił dosłownie kolejne trzy zmiatając je z Roberta jak wyjątkowo dokuczliwe muchy.
- TOM! UCIEKAJ Z NIM! MASZ LINĘ...
Anomen rzucił im koniec liny, który Tom zgubił spadając w to upiorzysko.
- Przywiąż go! - rzucił jeszcze Anomen.
- Wiem! - szybko obwiązał Roberta liną, i sam na niej zawisł. Wąż zaczął piąć się po jego nodze, ale odrzucił go kopniakiem.
- Nie wyjdziemy stąd- krzyknął Tom. - Za stromo, musiałbym się podciągać!
- Nie umiesz!?
- No... UWAŻAJ!
Anomen odwrócił się akurat by ciąć przez głowę kolejnego gada.
Tom wspiął się mocno zacisnąwszy nogi na linie. Podciągnął się dalej, a po odgłosach z dołu poznał że Anomen jest tuż za nim.
- Musimy być szybcy, bo inaczej te potworki zeżrą Roberta!
- Wiem. Szybko!
Powoli dobrnęli do końca. Tom z ulgą powitał Nataszę. Z dołu dochodziły stłumione odgłosy.
- Ciągnij! - krzyknął Tom.
Razem z Anomenem szarpnęli linę, i mozolnie wytoczyli Roberta na twardy grunt.
- O żesz chłopie - sapnął Tom. - na co ci to było?
- Właśnie na co? - zapytała z ciemności Natasza.
Tom wstał, i podniósł z ziemi obiekt tragedii. Niewielkiego bożka wyrytego w drewnie.
- Robert światło!
Zabłysła pochodnia. Tom powoli przysunął się do światła.
- Słuchajcie! Tu jest napis! Przy drzwiach lew wykrę praw dlateg ooćo
To ostatnie to słowo z języku assassyna. Oznacza drapieżnego węża.
- No cóż... - Tom uśmiechnął się - Reszta jest prosta, co Robert?
- Jasne... chodzi o liczbę sylab. Mamy jedną, dwie ,trzy, dziewięć. Lew oznacza więc dziewiątą figurę alfabetu... dziecinnie. W następnym skręcie skręć w Lewi... Lewi...
- Lewis Leniwiec! No tak. tak nazwali korytarz Assassyni. Jest na mapie... -zaśmiał się Anomen. - Heh.
- Słaba wskazówka - mruknęła Natasza. - Chodźmy.
Tym razem, trzy razy wolniej i uważniej poszli przed siebie. Te magiczne węże mogły być początkiem.
- Bardzo dziwne- westchnął Robert - Jak one przeżyły?
- Nie wiem - odparł Tom.
Wreszcie trafili do korytarza z cegłówki, oświetlonego małymi niebieskimi lampkami.
- Tom - rozległ się głos Roberta - Chodź, zobacz! To Tamoyth!
- Rzeczywiście - zakrzyczał z zachwytu Tom. - To metal!
- Zadziwiające...
Urzeczeni postąpili jeszcze parę kroków korytarzem... a potem usłyszeli trzask.
Kolejny trzask. I kolejny. Rozglądnęli się ze strachem.
- ZIEEEMIAA!! - wrzasnęła Natasza.
Posadzki zaczynały się trząść.
- Przed siebie! - krzyknął Tom, i wszyscy pobiegli do przodu. Kafelki za nimi zaczynały się walić.
Natasza wrzasnęła i nagle zaczęła osuwać się w czerń. Tom złapał ją za rękę i pociągnął za sobą.
Wreszcie rumor za nimi ustał. Odwrócili się dysząc ciężko, a Anomen zaklął plugawie.
- Zawaliło drogę powrotną.
Szli. Został jeden kierunek. Wreszcie tunel skończył się, i im oczom ukazała się... ściana.
- Co u licha - mruknął Tom. - Robert... znam twoje umiejętności, więc...
Robert patrzył na niego jak na dziecko.
- Czy wy oczu nie macie? Czytaj list.
- Nie mam...
- Nie ważne. Flimok.Natasza, pozwól. Spójrz, tu jest jedna obluzowana cegłówka, przyciśnij ją gdy powiem.
Podszedł do drugiej strony.
-Na trzy. Raz, dwa...
Ścianka pękła jak poprzednia, odsłaniając jakieś stare, marmurowe schody w dół.
- Proste jak drut. - Robert otrzepał kurtkę.

Rozdział IX
TS i TJN
Ruszyli powoli w dół, ostrożnie stawiając stopy. Wreszcie Tom pierwszy dotarł do końca schodów, i zaświecił pochodnią.
Przed sobą mieli ceglaną ścianę z dwojgiem drzwi. Jedne z nich miały kratę, a na deskach miały czerwone plamy.
- TS. Miejsce tortur. Odpowiedni Masonów, Illuminati.
- Wejdziemy najpierw tu - rzekł Tom.
Pchnął drzwi z kratą.
Byli w sali tortur. Leżały tu najdziwniejsze maszyny do dawania bólu. Koła nie koła, pale, nie pale, rozciągarki, gilotyny, stryczki.
- Gdzieś tu Anacho musiał zostawić wskazówkę. - rzekł Tom. - Poszukamy jej. Robert, daj każdemu pochodnię.
Cienie z płomieni dawały na ściany roziskrzone cienie. Mroczne cienie.
Po dwudziestu minutach poszukiwań zgodnie orzekli że tu nic nie ma.
- Chodźmy do drugiego pomieszczenia - zaproponowała Natasza.
Pokój chowania zmarłych był pełny trumien i trupów które nie wiedzieć czemu były rozrzucone po całym pokoju.
- Ściany - szepnął Robert.
- Kościotrupy! - zawołał Tom. - Spójrz na ułożenie rąk! Patrz...
Robert spojrzał i wydał z siebie zduszony okrzyk.
- On jest ułożony w strzałkę!
Kościotrup wskazywał północną ścianę. Zgodnie się tam rzucili, i natychmiast odskoczyli przerażeni widokiem.
Siedział tam oparty o ścianę kościotrup ubrany w biały kaptur i assassyńską szatę. W kościanych rękach trzymał dziwną starą księgę.
Wyjął ją Tom. Wyglądała bardzo staro.
- Otwórz ją - nalegała Natasza.
Na pierwszej stronie widniał wyraźny napis.

pamiętnik Anacha Ratutaila
Śmierć jest następnym krokiem do wolności

- A więc, więc więc... - szepnął Tom.
- To jest Anacho - dokończył za niego Anomen. Podszedł do trupa i ukląkł przy nim pogładziwszy jego kaptur.
A więc to były jego korzenie, zakopane wśród komnat starych katakumb świątyni assassynów...
- Ciemność spowija me serce - zagrzmiał głos Toma, i Anomen zorientował się że Tom czyta ostatnie słowa z pamiętnika. - Zabiję się by uwolnić siebie z okowów człowieczeństwa. Będę wolny. Idzie śmierć, czuję ją. Szukaj koła w głębi serca wojowników.
Anacho Ratatuille 03.04.91
Nagle w Tomie coś klikło, gdy przeczytał datę.
- to było w tym samy roku - szepnął patrząc na datę ze zdumieniem. - Cudowne zagadki...
- Fajna wskazówka - pokiwał głową Robert. - Poszukajmy w komnacie TS koła.
- Koła?
Zapytał Tom, ale usłużnie poszedł za Robertem. Gdy wrócili do komnaty tortur, Tom i Robert rozpoczęli intensywne przeszukiwania ścian. Na próżno. Tu naprawdę nic nie było.
-Ach! - pisnęła nagle Natasza.
- Co!? - Tom nagle podskoczył i spojrzał na nią ze strachem - O co chodzi?
- Koło to takie narzędzie tortur... wsadza się tam człowieka, a to go ściska, i ściska...
- Catter! - zawołał Tom. - Jakie to proste, pomysłowe. Wojownik... gdzie jest te koło?
- Tam - wskazała głową Natasza wskazując kąt w którym położone było urządzenie z wciąż tkwiącym tam kościotrupem. Obszukali wszystkie cztery bale, ale nic tam nie było. Właściwie wyglądało jak koło młyńskie, z dwoma parami szprych. I nagle Tom krzyknął.
- Mam! Robciu, spójrz! - wskazywał na dwa ze szczebli. Wykrojone było na niej duże LPL.
- MJPLPL. Skrót z listu.
- Nie, LPL musi oznaczać kierunki. Lewo Prawo Lewo. Tylko... - nagle Tom spojrzał na kij uruchamiający koło. Były to dwa kołki wciśnięte i splecione łańcuchem zasadą dźwigni.
- Najperw lewo - rzekł Robert gdy Tom pociągnął kołek w lewo. - Prawo. Lewo...
Tom pchnął.
Koło zatrzeszczało i obróciło się z ogłuszającym rumorem, spadło i roztrzaskało szczeble. I wówczas zaczęło się obracać.
- Robert! Patrz!
Na kolejny szprychach zaczęły pojawiać się rozmaite słowa.

Nie ma nadzieji
skarbu nie szuka się tak chop siup
Ryszard nigdy nie miał grzybicy stóp
fałszywie rozszyfrowane pismo
podał je Antonius
assassynom na pohybel!
aby ocalić Anglię należy wypić kakao

-bez sensu. - powiedział Tom.
- Akurat! - zawołała Natasza. - Mamy to po co przyszliśmy. Pora wracać.
- Ale nie posunęliśmy się nawet o piędź!
- Posunęliśmy. Mamy te słowa, pamiętnik. Tam napewno coś jest.
- Ale po co Anacho to robił - westchnął Anomen. - Teraz trzeba się stąd wydostać.
- To nie będzie trudne. - Robert nagle uśmiechnął się szeroko. Wróćmy do zawalonego korytarza.
Gdy doszli, ziała przed nimi przepaść.
- I co?
- MJP to liczby. Spójrz.
I skoczył w ciemność. Natasza krzyknęła zduszonym głosem, ale Tom zrozumiał.
- Jak tam, Robert?
- Długo mam czekać? - odparł zabawny głos Roberta.

Rozdział X
Fakty dalekie i bliskie
Cała czwórka wróciła do Jerozolimy, do domu Anomena. usiedli wygodnie, i wzięli się za pamiętnik.
- Zapisano pięć stron. - rzekł Tom. - Musiał pisać go niedawno.
- Myślę że to nie pamiętnik, tylko Mondo. - odparł Anomen.
- Co? - zapytał Robert.
- Coś jak... testament. Tylko innej treści.
- Język o dziwo jest angielski - odezwał się Tom. - Nie ma problemu...
Czwartek.Cisza. Nadchodzi moja ostatnia godzina. Dlatego piszę to teraz: tutaj, w Masjafie umieszczę moje ostatnie wskazówki. Pierwsza będzie wierszem zaklętym. Druga - ja! Tu jest zatarta strona! - Trzecia: odpowiedzi szukaj w liście. Czwarta: piecz steki.
Tu się kończy.
Rzekł Tom.
- Nieważne - odparł Robert. - Bardziej mnie interesuje list. Nie ma nadzieji...Skarbu nie szuka się tak chop siup...
Ale choć głowili się nad tym godzinami, nic im z tego nie wyszło. Wzięli się za pamiętnik. Nic. Jednak na ostatniej stronie wypisane było słabym pochyłym pismem: Alfabet Doge'a.
- Alfabet Doge'a? - zapytał Tom.
- M... Wiem!! - ryknął Robert aż zadrżały firanki - Dajcie mi zaraz szyfr z listu!

STMDK _E-AAH-AM-A
- Tom, Tom... to jest to!
- Co?
- Szyfr... litera alfabetu po podanej.. po S jest T, po T, u... Zaraz... TU... nel... TUNEL... FA...B...IANA...
- TUNEL FABIANA! - krzyknął Anomen.
-Co to?
- On... już nie istnieje. Według starych assassyńskim podań tam ukrto skarb. Ale te pogłoski były przed napaścią na króla, więc to nie ma sensu.
- Dziwne. - zastanowił się Tom. - Anacho pozostawił nas z niczym. Jesteśmy w kropce.
- Nieprawda - odezwał się Anomen. - Zostały Chiny. Kwatera Ryszarda. Mrodgar. Podobno wrócił tam na czwartą krucjatę, ale dopiero po jej opuszczeniu.
-Myślisz że Ryszard pozostawił...
- TAK!
- Słuchajcie - przerwała Natasza. - Co nam szkodzi sprawdzić?
- Właśnie - poparł ją Robert. - Co?
- No dobra - westchnął Tom.
- A więc ustalone - zaśmiał się Anomen - Jedziemy! Jutro z rana.
- Natasza...
- Nic nie mów, Tom. Ja też cię kocham.
Wtulił twarz w jej piersi, przytulił się do niej czule.
- Kocham cię, Natasza.
- Ja ciebie też.
S k a r b y A s s a s s y n a
2/2
Rozdział I
Chiny. Mrodrag
Czerwone cabrio ferrari mknęło chyżo autostradą nad brzegiem Oceanu Spokojnego, w Azji.
Auto mknęło przed siebie jak pocisk, a za kółkiem siedział przystojny, choć nieco leciwy męszczyzna. Obok siedziała piękna żydowskiej urody kobieta. Z tyłu siedziało dwóch męszczyzn, jeden z bujną czupryną i drugie, szalenie przystojny żyd z krwią assassynów musujących mu w żyłach.
- Do Chin jeszcze jakieś tysiąc kilometrów - westchnęła Natasza. - A tu nic nie ma.
W tle błyskały jedynie pojedyńcze tubylcze wioski, od czasu do czas drogą przejechał jeep. Musieli jak najszybciej dotrzeć do miasta chińskiego Raxyho, gdzie na skalistym wybrzeżu leżało królestwo Mrodrag, kwatera Ryszarda. Jechali tam z niczym. Zdani na pomysłowość Roberta.
W głębi duszy Tom był straszliwie zniechęcony. Trop urywał się jakby strzał z bata przy wierszu, tak jakby Anacho nie chciał robić dalszych wskazówek. A może nie musiał?
Tom myślał, myślał intensywnie, ale nic nie przychodziło do jego głowy.
Minął tydzień. Zdążyli już lecieć samolotem, płynąć statkiem, i już widzieli Góry Pomarańczy, za którymi chowały się imperia Chińskie.
Drugim tematem jakim zajmował się w myślach Tom, był Anomen. Przodek assassyna-mordercy Ryszarda. Wciąż wracał do tego jak Al-mualim wyśmiał Anacha. Coś co musiało go ugodzić...
- Spójrz, Tom! - zawołał Robert.
Zachodziło słońce. Byli już na pustynnych terenach, a nagle zza gór wyłonił się przewspaniały widok, skąpany w blasku zachodzącego słońca.
Ogromne miasto położone dosłownie na skraju potężnego oceanu, skrzącego się niczym ogniki.
- Raxyho. - pokiwał głową Tom. - I twierdza Mrodgar.
Dojechali. Bramy miast zawsze były otwarte. W przeciwieństwie do Jerozolimy, tutaj domki były mniejsze, ceglaste, wszędzie pałętali się chińscy kapłani w pomarańczowych szatach, uczniowie shaoliin, a także normalni ludzie.
Nagle zarechotała komórka Toma. Uniósł ją do ucha, i natychmiast spoważniał.
- Skellige? Skellige? Mówi William Turok.
- Dzień dobry, doktorze - uśmiechnął się Tom.
- Zostałem napadnięty.
- CO!?
- No tak. Ukradziono mi mój laptop i moją komórkę. Dzwonię z telefonu mojego syna.
- Miał pan coś ważnego na tym laptopie? - zapytał Tom zdenerwowanym głosem.
- Wszystko! Swoje pisemka, historie...
- A komórka?
- Nie licząc tych wszystkich smsów które mi pan wysyłał...
Tom wrzasnął. Tam było wszystko, ale w jego znaczeniu. Pisał do Williama o wszystkim, a więc na przykład: Znaleźliśmy pamiętnik Anacha! Lub: Trop prowadzi do Chin.
- Widziałeś twarz złodzieja? - szepnął do telefonu.
- Tak. Taki podsiwiały. Starszy jegomość. Wołają na niego Merry Jonado Penny. Albo po prostu świrus.
- Nic mi to nie mówi.
- Tom, ktoś jeszcze szuka skarbu!
- Niekoniecznie. Myślę że szuka rozwiązania tej samej zagadki co ja - odparł Tom.
- Dlaczego?
- Tam było MJP. Mylił się Robert. To imię. Ale co robiło w liście Anacha? Nic dziwnego że nie mogliśmy tego rozszyfrować to przecież imię... Nic nie poradzę, William. Uważaj na siebie. Złodziej i tak i tak nie ma jak nas tu znaleźć.
Turok rozłączył się, a Tom z obawami w głowie, zagłębił się autem w głąb miasta.
Natasza przytuliła się do niego - byli parą. Anomen milczał.
Drogi były tu tłoczne i pełne przeróżnego wozu. Choć populacja w Chinach była wielka, to była również biedna. Wszyscy jeździli prymitywnymi samochodzikami, albo rowerami.
- Jak dostaniemy się do Raxyho?
- Tylko w klasztorze Shaoliin, o tym wiedzą - westchnął Anomen.
Pojechali więc w prawo, a tam ujrzeli niewielką twierdzę otoczoną niskim murem. Zza muru dobiegało stłumione Haaa!! Humpf!
Weszli dalej, i zobaczyli czterech ćwiczących męszczyzn w cienu olbrzymiego cisu. Oni sami byli rozebrani do naga do pasa, a nad ich głowami królowała katedra z olbrzymim dzwonem.
- Hej, wy, jun-gun-chanie, cho no! - zawołał Robert wykonując parodię ruchu wojownika shaoliin. - Mamy sprawę ching-jong-cung. Rozumie, wojownik?
Czterej męszczyzn przestało walki, i zbliżyło się do nich. Na ich opalonych torsach lśnił pot.
- Co wy chcieć w klasztor sztuka walka?
- Tak niezła sztuka. - wtrącił Robert. - Jong-hu-am, rozumie wojownik?
Męsczyzna zmarszczył dziwnie brwi. Brał najwyraźniej wszystko poważnie, natomiast Robert drwił z jego zapału do walki.
- Chcemy obejrzeć twierdzę Raxyho. Tam gdzie Ryszard...
- Tfu...tfu... nie nazywać Ryhyarda po imie, my go nazywać Po-huin.
- Chang-chu-monc - zarechotał Robert - lub-to-inaczej-kretyn, chin-ytr-awechung, rozumie, chińczyc?
męszczyzna znów ukłonił się z ręką na piersi, z powagą na twarzy. Robert chichotał.
-No dobrze, ale czy możemy? - zapytał Tom.
- Jeśli pshejdą próbę, to tak. - odparł chińczyk. - Inaczej niu.
- Zdecydowanie niu - nie wytrzymał Robert. - Zdecydowane niu,niu,niu.
- Tok. - męszczyzna ukłonił się znów z nieułomną powagą - rozumie tur-rhy-sta. Proszę za mną.
I Anomen, Tom i Natasza odeszli z czwórką męszczyzn zostawiając chorego ze śmiechu Roberta.
Zatrzymali się przed samymi drzwiami do katedry. Tam chińczycy odwrócili się i powiedzieli.
- Pierwsza próba: walka! Kto idzie?
Wystąpił Anacho.

Rozdział II
Próby.
- To szaleństwo - mruknął Tom.
- Wiem, ale takie mają tu tradycję - odparł Robert. Chwilę potem wystąpił.
Najwyższy z wojowników, ten który z nimi rozmawiał staną w pozycji karate, i zaczął wydobywać z siebie dziwne odgłosy.
Anomen stał spokojnie, odwrócony środkiem ciała. A potem chińczyk podskoczył, wykonał cios z półobrotu i wylądował na ziemi z iście kocią gracją.
- Czemu nie walczysz, biały człowieku!? - zawołał wyzywająco.
- Stłuką go na kwaśne jabłko - zapiszczała do Toma Natasza.
- Nie zapominaj że w jego żyłach płynie assassyńska krew.
- Walczę - odparł Anomen. - Ale czekam na pierwszy ruch.
Chińczyk wyszczerzył zęby i skoczył wysunąwszy nogi do przodu. Anomen zręcznie obrócił się w miejscu, nogi nawet go nie musnęły, a on wystawił pięść która trafiła z chrzęstem w podbródek shaoliińskiego wojownika, który padł plecami na ziemię. Od razu jednak spróbował ściąć nogi Anomena jak kosą, ale ten podskoczył zwinnie, zakeblotał w powietrzu i kopnął ostro z półobrotu. Chińczyk poszybował dobry metr dalej i zarył twarzą w trawkę. Ze łzami w oczach zerwał się na nogi i popędził w stronę Anomena z mordem w oczach. Ruchem umykającym oczom uderzył pięścią w prost. Anomen zręcznie pochwycił niemożliwie pięść, zręcznie wyminął drugą, zakręcił się w piruecie, i silnym szarpnięciem zwalił chińczyka z powrotem na bruk.
- Komapnii! - zaryczał, a pozostała trójka rzuciła się zajadle nabiednego Anomena.
A może to Anomen rzucił się na biednych chińczyków?
Dwóch atakowało z półobrotów,obydwoje chybili, bo Anomen skoczył pod nimi, odwrócił się z gracją i zatrzepotał nogami powalając dwóch naraz. Ostatni doskoczył i spróbował ująć go za włosy. Anomen zręcznie pochwycił rękę chińczyka, i ostrym skokiem wwalił wojownika na brukowaną alejkę.
- Spoko Bruce... - zawył ten mniejszy. - Raxyho stoi przed wami otworem. Pytajcie o Fat-go. Wskaże wam wszystkie zabytki.
Tak więc weszli do kaplicy Raxyho.
Przed nabijanymi drzwiami do katedry stał przysadzisty chińczyk w kimono.
- Fat go? - zapytał niepewnie Tom. Tamten skinął głową i przeprowadził ich dalej.
Znaleźli się w czymś na kształt kościoła, z ołtarzem i z ławami. Na wysokich ścianach zawieszone były obrazy przedstawiające przeróżnych bogów z inicjalnymi dłońmi.
- To wiara Buddy. - odezwał się Robert.
Idący na czele mnich o imieniu Fat Go teraz zatrzymał się i odwrócił.
- Po lewej waszej są komnaty Ryszarda gdy ten przebywał tu w czasach II i IV krucjaty.
- Że co proszę? - odezwał się Tom.
- Zapomniałeś? - zapytał Robert - Mówiłem ci. Ryszard był tu również przed skradzieniem skarbu.
- Po prawej waszej są natomiast sale balowe, jak i lochy oraz łazienki. Życzę miłej podróży.
- Zerknijmy do tych łazienek - rzekł Tom.
A więc ruszyli. Po przejściu przez drzwi znaleźli się w niskim korytarzu z paroma drzwiami wokoło.
- Tutaj jest łazienka - szepnęła Natasza popychając drzwi.
Inni się za nią wepchali. Byli w kolistym pomieszczeniu z olbrzymią wanną, umywalką i drewnianą balią stojącą w rogu.
- Czego my tu szukamy, Tom? - zapytał się Robert. - Powiedzmy sobie szczerze. Nic nie wiemy. Król nie zostawił żadnej wskazówki, nic.
-Musiał zostawić bardzo ogólną - odparł Tom.
- Powiedział tylko "Moc jakiej użył Jezus w pieśni papieży...zielony błysk....wschód...
- Może chodzić o wzorki na kafelkach, bo ja wiem...
- On do tego zmierzał, Tom. - nagle rzekł Anomen. - Nie wiesz czego szukać.
- Wiem. - odrzekł prawie natychmiast Tom. - Gdzie odbył się bankiet powitalny dla Ryszarda kiedy go zamorodowano?
- Niedaleko stąd. Zaraz za salami bankietowymi.
- Skąd wiesz, Anomen?
- Drogowskazy - uśmiechnął się żyd wskazując na miniaturowe tabliczki doczepione na ścianach.
- Ruszamy - rzekł Tom.
Szli korytarzem licząc drzwi. Wkrótce znaleźli się przed wielkimi drzwiami zdobionymi złotem.
- Sale balowe - szepnęła Natasza.
Rzeczywiście były to sale balowe, wielkie i ze stołami na których kiedyś musiało się piętrzyć jadło. W zasięgu wzroku były jeszcze jedne drzwi. Drzwi prowadzące na zamknięty dziedziniec.
Było to czworokątne pozbawione ścian i sklepienia dziedzińcowate i brukowane pomieszczenie. Był tam piedstał gdzie zapewne przemawiał Ryszard a także miejsca siedzące naokoło małych kolumienek które składały się na zamknięcie placu.
- Brawo kompania - rzekł Tom. - Odtworzymy morderstwo.
Ruszył szybko na piedstał.
- Ryszard stał tu - powiedział rozgorączkowany. - Tutaj. Zapewne przechadzał się tędy w tą i z powrotem. Gdy skończył mówić musiał dostrzec assassyna, bo zgodnie z inskrypcjami uciekał zanim go dopadli...

- Nawet nie wiecie - rzekł Ryszard - jakie to szczęście stać tutaj przed wami.
Salwa okrzyków i oklasków.
Wszyscy stali jedną gromadą przed piedstałem, a na nim był ich król, ich zwycięzca, ich idol otoczony gronem straży. Król jednak był już mocno zarumieniony od miodu i piwa, i nie zważał na słowa.
- III Krucjata zakończyła się! - zawołał tryumfalnie. - Wiem jakie straszliwe rzeczy mogły się w jej trakcie odbywać, lecz było to konieczne. Teraz jesteśmy na równi z innymi narodami, i mam nadzieję że pokój zapanuje już na trawało!
Znów oklaski.
- Nawet nie wiecie jak mnie cieszy wasz widok! Bardziej nawet niż skardziony skarb assassynom! - zarechotał. - Ale na czym ja to skończyłem? a no tak. no więc...
Z wysokiej kolumny na boku poszybował nagle człowiek, który z wielką zręcznością wylądował na ziemi w gronie tłumu. Człowiek odziany w białą togę i kaptur...
- eeee.... no więc - kontynuuował Ryszard - Eeee... koniec krucjat będzie miał zakończenie...
assassyn przepychał się przez tłum.
- Ale nieste.... ee...
Assassyn już jest przed piedstałem...
- STRAAAAŻ!!!! - rknął król i zaczął rozpaczliwie uciekać w stronę zachodniego końca piedstału.
To trwało chwilę. odziany w biel człowiek odbił się zręcznie od barierki, i centralnie uderzył od tyłu w Ryszarda.
Wówczas wybuchło zamieszanie. Z kolumn zaczęli spadać assassyni rozpoczynając bój ze strażą i rżnąc cywilów.
Anacho jednak klęczał przy Ryszardzie.
- Ocal honor, królu jeśli go jeszcze masz. Gdzie ukryłeś nasz skarb?
-Al - mualim... nasłał cię...
- To TY nasłałeś nas na siebie kradnąc nam skarb!
Ryszard westchnął.
- Al-mualim, ty parszywy zdrajco. - rzekł już brocząc.
- MILCZ!
- Moc jakiej użył jezus w pieśni papieży... zielony błysk... wschód.
I zamarł.
Anacho odskoczył i pobiegł w tłum.
- Chłopaki! - ryknął inny z assassynów. - Jest Anacho! Koniec akcji!
I wszyscy assassyni rozpłynęli się dosłownie w powietrzu.


- Tak było. - zakończył Tom. - Przeszukam piedstał.
Tu przyda się opis. Piedstał był platformą opartą na czterech wysokości może metra bali, a na jego powierzchni otoczony był małym płotkiem.
Rzecz leżała w tym, że Ryszard musiał upaść gdzieś po wschodniej stronie. Tam też skoczył Tom.
Kostka bruku niczym się nie wyróżniała. Bal jeden z czterech też niczym. Tom wlazł pod piedstał i zbadał jego podłogę od dołu.
- Oho! Chodźcie tu.
Natasza i Anomen natychmiast wyłonili się koło niego.
- Spójrzcie.

Ryszard 11 1 6 5 12 5 11 19 17 22 5 3 9 14 1 16 9 5 3

- Kolejny szyfr. - westchnął Tom.
- m... NO KURWA MAĆ! - wrzasnął Anomen. - Włóczę się z wami od miesiąca a tu szyfry i szyfry!
- Robert - zawołał ostro Tom. - Chodź.
- Hmmm... - zastanowił się Robert. - Jaka jest tu najwyższa liczba?
- Tu? 22.
- A nasz alfabet ma...
- Dwadzieścia dwie cyfry.
- Jesteś genialny! - zawołał Tom z podziwem.
- Dziękuję. - odparł Robert. - Podejrzewam że za każą cyfrą ukryta jest litera... jedynasta litera alfabetu to K
- Pierwsza to A
- Szósta to f...
- Kaf... kafe...lek... kafelek? - zapytał z nutą zawodu Tom.
- Cicho. dziewietnasta jest to... t... 17 r... trzeci!
- Kafelek trzeci. - powtórzył Tom.
- Teraz.... 14 i 1 NA i szesnaście, dziewięć pięć trzy to będzie "pięć"
- Kafelek trzy na pięć! - zawołał Tom. - Już mam! Mam! Chodźcie!
Razem wybiegli spod piedstału.

Rozdział III
kafelek odsłania prawdę.
Pobiegli z powrotem do łazienki. Skończywszy jej obchód nie zwrócili na kafelki pokrywające ściany.
- Szukajcie rzędu trzy na pięć. - rzekł Tom.
- Mam! - zawołała Natasza po chwili.
Był to kafelek przedstawiający dwóch ludzi splecionych ze sobą jak para węgorzy.
- Zobaczymy - mruknął Tom i nacisnął. Nic. Westchnął i pociągnął...
Kafelek został mu w dłoni. Natomiast na jego miejscu widniała...
- To jest to. - szepnął Robert.
- Pamiętnik. Czyj?
- Króla Ryszarda - odparł Tom. - Poznaję po pieczęci.
- Otwórz! - nalegała Natasza.


Piszę to z myślą o inteligentnym Poszukiwaczu.

Skarb ---- jak zapisałem w moim wierszu.

- Czekaj - powiedział nagle Robert - Daj mi wiersz...
Tom wręczył mu forokopię.

Nie ma nadzieji
skarbu nie szuka się tak chop siup
Ryszard nigdy nie miał grzybicy stóp
fałszywie rozszyfrowane pismo
podał je Antonius
assassynom na pohybel!
aby ocalić Anglię należy wypić kakao

- TOM! rozumiesz?
- Nie, dla mnie to poprostu...
Lecz teraz Robert przeczytał akcentując dane słowa.

Nie ma nadzieji
skarbu nie szuka się tak chop siup
Ryszard nigdy nie miał grzybicy stóp
fałszywie rozszyfrowane pismo
podał je Antonius
assassynom na pohybel!
aby ocalić Anglię należy wypić kakao

- NIE! -krzyknęła Natasza
- TAK! - wrzasnął Tom. - To jest odpowiedź! Tunel Fabiana... nie rozumiecie wskazówek Anacha? On to robił żeby pokazać nam że skarb NIE ISTNIEJE! Nie kumacie? Ryszard dał tą wskazówkę Anachowi dla zmyłki... by ocalić Anglię przed gniewem Al-mualima.
- Ale Al-mualim wyśmiał Anacha - przypomniał Robert.
- Dziwisz się? Pamiętasz słowa Ryszarda? "Al-mualim ty parszywy zdrajco... Al-mualim nasłał Anacha pod PRETEKSTEM że Ryszard ukradł skarb! Dlatego w takiej hańbie Anacho zabił jego i siebie. A Ryszard zginął za kraj. Zginął jak bohater. Nie pozwolił assassynom skoncetrować się na zabijaniu wpływowych ludzi... Dał im wskazówki... NAM dał wskazówki by odkryć prawdę!
- Czytaj pamiętnik! - ponagliła Natasza.

Tutaj spisuję całą prawdę.
Piszę to z myślą że przeczytasz to uważnie. Skarb nie istnieje. To była przykrywka do rozległego planu mojego i Al-mualima. Widzisz, drogi czytelniku, umowa była prosta. Anacho miał mnie zabić, a ja miałem sfingować własną śmierć. Wiem, to było ryzykowne bo Anacho nie wiedział o moich planach, ale bez ryzyka nic by się nie udało.
Miałem mu "niby" ostatnim tchnieniem powiedzieć wskazówki. Rozumiesz, te wskazówki nie prowadzą do skarbu, lecz do tego pamiętnika. W czym sens? Zdradziłem Al-mualima. Zostawiłem sfałszowane wskazówki, nie chciałem mieć układu z assassynem. Choć jego celem był pokój.
Mieliśmy wykorzystać Anacha. Z tymi wskazówkami miał obwieścić Jerozolimie że ukradłem ten skarb, kiedy ja miałem być "niby zabity" Ale tak się nie stało. Al-mualim wyśmiał Anacha. Skutki były tragiczne.
Tak się skończyło. NIE ZGINĄŁEM na bankiecie. Przeżyłem i przez długi czas żyłem w ukryciu obserwując co dziwnego dzieje się w mym królestwie. Kto tak okrutnie zabijał chiński naród?
AL-MUALIM.
To on. To on pod imieniem Ryszard.
Dlaczego ci to mówię? Mówię to dlatego że nigdy stąd nie wyjdziesz. Widzisz ta książka znajdowała się na dźwigni, co powoduje śmieszny efekt.
- UWAAAGAAA!! - ryknął Robert.
Kamienny blok wielkości obudowy komputerowej uderzył w ziemię, która natychmiast zaczęła dygotać...
- Budynek się wali!! - wrzasnął Tom. - Do wyyyjściaaa!!
Rzucili się w stronę drzwi. Nagle ktoś za plecami wrzasnął. Korytarz zawalił się sklepieniem, i tylko jedna ścianka chroniła ich przed śmiercią.
- Szybko! Zaraz... gdzie Natasza!!?
Natasza została w łazience. Obok niej spadały kamienne bloki, a droga na zewnątrz zablokowała się. Tęgi męszczyzna umiałby odwalić bloki. Nie ona. I...
- TOM POMOCY!!!
- Jestem!! Uważaj! - bloki zwaliły się, a budynek znów się zatrząsł...
Natasza wyskoczyła z łazienki i razem z Tomem pobiegli dalej. Byli już w salach balowych. I tu okazało się że belki trzymające sklepienie działają na zasadzie Kereen. Gdy się je popchnie blokują drzwi.
- Ktoś musi zblokować drzwi żeby się nie zatrzasnęły! - wrzasnął Tom.
- Ja - rzekł nagle Anomen. - Zginę tak jak mój przodek. Bezsensownie i dla wyższych celów.
- NIE!
- Tak.
- Tom, zostaw go! - zajęczał Robert. - Sklepienie się wali!!
Tom ostatni raz spojrzał na żyda, i z innymi skoczył do następnego korytarza.
Anomen zblokował drzwi. Budynek zatrząsł się i usłyszeli jego wrzask.
- BIEGNIJ!!!
Biegli. Już widzieli salę kościelną... Z czterema ludźmi.
- To oni - wrzeszczał Fat Go wymachując pięścią - Heretycy! Na nich!!!
Tom skoczył, odepchnął Fat Go, i złapał mniejszego. Zaczęła się bójka, w wyniku której ściany świątyni zawyły, i posypał się z nich tynk.
- Wynieście go na zewnątrz - rozległ się głos Williama Turoka.
- TUROK TY ZDRAJCO!
- Na zewnątrz!
Tom zaczął się szarpać, ale nie miał szans. Wyrzucono go na dwór gdzie czekało o dziwo cała plajda FBI i innych władz.
Czterech z FBI podeszło do nich a potem przeniosło spojrzenie na świąśtynie. Jej część już się zawaliła.
- Przeszukać go - odezwał się Turok.
Tom patrzył bezradnie jak agent FBI znajduje jego pamiętnik Ryszarda i czyta.
- Panie Turok? - zapytał niepewnie. - To chyba prawda.
- Co!? Dawaj! - William zaczął czytać, a jego wzrok łagodniał mimowolnie.
- Ja... ja... przepraszam - szepnął. - Przepraszam cię Tom.
Tom splunął krwią.
- Widzisz? To nie Ryszard. Odwróciliśmy bieg historii. A Anomen zapłacił za to życiem. Skończył tak, jak jego przodek. Bezsensownie i dla wyższego celu. I co teraz? hm?
William wyglądał na zdruzgotanego.
- Przepraszam.
- Powiedz to Anomenowi - warknął Tom. - Chodź Robert i Natasza. Mamy to czego potrzebowaliśmy.

I tak zakończyła się ta przygoda. Tom zyskał jeszcze jedną wielką zaszczytną premię, a Ryszard został oczyszczony ze wszystkich zarzutów

K O N I E C
Dream
Pomywacz
Posty: 34
Rejestracja: niedziela, 21 grudnia 2008, 15:00
Numer GG: 0

Re: Skarb Assassyna

Post autor: Dream »

O kurczę jestem chyba jedyną osobą która to przeczytała... ale nie jest taka zła choć strasznie naszpikowana błędami. Daje 3 bo fabuła jest bardzo dobra, wykonanie srednie, a ogólne wrażenie to tylko FAJNA.
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: Skarb Assassyna

Post autor: Alien »

a ja daje 1! Autor nie popisał się zbyt dużą fantazją, jak i wyrafinowaniem. Nie rozumiem co ma to wspólnego z rpg
00088888000
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: Skarb Assassyna

Post autor: Blue Spirit »

A dlaczego to kazde opowiadanie musi traktować o fantasty? Nie ma takiego punktu regulaminu, Alien!
No cóż literówek co niemiara, tekst nieco przynudawy ale napisany z fantazją! Dużo innowacyjności, fajny pomysł, niezłe wykonanie... 4 ze względu na fabułę i pomysły, 2 ze wzgłedu na wykonanie, co daje nam wydumaną srednią 3
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Swift
Pomywacz
Posty: 26
Rejestracja: niedziela, 8 marca 2009, 18:36
Numer GG: 0

Re: Skarb Assassyna

Post autor: Swift »

Mi się podobało. Daję 4
ODPOWIEDZ