Czas Końca (tytuł roboczy)
: czwartek, 13 marca 2008, 01:06
Pierwszy post na forum i od razu opowiadanie (moje pierwsze)...a konkretnie jego zaczątek, więc proszę o rzetelne opinie (tzn. czy to co tutaj zamieściłem się do czegoś nadaje i czy warto próbować dalej...)
Pewną bezchmurną, letnią nocą karawana księstwa Rudecji transportująca żywność na front wojenny popasała na polanie pośrodku lasu. Zarządcą jej był zacny wojak Sarep, daleki kuzyn władcy państwa. Miał on już swoje lata, jednak wciąż zdawał się być mocny, przede wszystkim w gębie. Wraz z nim podróżował adept sztuk magicznych Wilbur, niski człek o lekko karykaturalnym wyglądzie.
Przez całe dwa tygodnie podróży nie działo się nic szczególnego, toteż najemnicy wynajęci do ochrony transportu z każdym dniem wlewali w siebie coraz więcej alkoholu nie przejmując się zbytnio swoimi obowiązkami, zważywszy iż do końca podróży pozostało jeszcze tylko parę dni...
*********************
-Jebane skurwysyny!
-Panie...nie powinienieś tak mówić, bogowie patrzą!
-A niech se robią co chcą, w życi to mam...ja tu cały dobytek tracę, pieprzona jego mać!
-Toteż wypada się pomodlić, prosić o przebaczenie, toż to niewątpliwie za grzechy kara...
-Zamknij się.
-...coś pan popełnił podczas podróży, sam widziałem, mówiłem, trzeba było do ołtarza na klęczkach ...
-Zamknij się! Chcesz żebym ci wepchnął ten twój sterczący nochal w łeb? Zapewniam, bedziesz lepiej wyglądał!
-Ale...
-Shhh, chyba wracają...ty, nie mógłbyś czegoś wyczarować? Przecież magikiem jesteś, nie?
-Magiem jak już...ale jakby to powiedzieć... nie do końca ...wyrzucili mnie z uniwersytetu...pozbawili mocy...
-Co? Cholera...schowaj się głebiej bo cię zobaczą!
Wpełzli głebiej pod krzewy otaczające butwiejący pień drzewa.
-Ale tu śmierdzi...co to jest? Jakby trupem czuć?
-Trupem? Tak, bedziesz trupem jak się nie zamkniesz wreszcie...słyszysz? Już tu są!
Jeźdźcy wyłonili się spośród drzew, oświetleni poświatą bijącą od podpalonych w pierwszym ataku wozów. Światło księżyca odbijało się w klingach mieczy. Pędzili wprost na trzech ostatnich najemników broniących jedynego sprawnego furgonu, jaki pozostał, wyładowanego po brzegi zbożem dla wojska.
-No co za...jeszcze im mało?!
-Mieliśmy siedzieć cicho...
Bandyci natarli z impetem na przerażonych żołdaków. Pierwszy padł trafiony ostrzem pod ramię, kolejny, z rozcharataną piersią legł w tuż obok. Ostatni próbwał uciec, jednak nie na wiele się to zdało. Nie zdążył dobiec do linii lasu, gdy bełt wystrzelony z kuszy ugrzązł w jego plecach, wbijając się po samą lotkę. Jego płuca powoli zaczęły wypełniać się krwią, czekała go powolna, bolesna śmierć. Z tego samego kierunku co pozostali napastnicy, z mroku wyłoniła się ciemna postać z kuszą w ręku.
-Jakie gnoje...wszystkich wytłukli...jak tu żyć w takich czasach, jeszcze przed chwilą śpiewałeś przy ognisku z piwem w ręku, a tu nagle ani się spostrzeżesz zbój jaki miecz ci w dupę...
-...ehem...
-Czego?
-nic, nic.
Jeździec zbliżył się do ciał poległych obrońców i zsiadł z konia. Wyczuwał czyjąś obecność w pobliżu. Ruszył powolnym krokiem w stronę rosnących niedaleko krzaków. Zatrzymał się z wzrokiem utkwionym w zbutwiałym pniaku. Gestem przywołał do siebie swoich towarzyszy, którzy natychmiast zajęli pozycje po obu jego stronach. Jeden z nich podszedł do kryjówki Sarepa i Wilbura...
-Ty, ten chędożony pies chyba wie, że tu jesteśmy.
-Ależ panie, przecież jak mógłby nas zobaczyć...
-Wyłazić!
-...
-Wyłaźcie albo spalimy was żywcem...sami wybierajcie co lepsze.
Wilbur wstał, ociągając się.
-Drugi też!
Sarep podążył za przykładem niedoszłego maga, i również podniósł się, mamrocząc pod nosem jakieś przekleństwa.
-Idioto! To przez ciebie nas znaleźli! Trzeba było siedzieć cicho jak ci kazałem a nie pieprzyć jakieś głupoty!
-Przecież ja nic nie mówiłem, to pan cały czas komentował starcie...
-Cisza!
Dopiero teraz uważniej przyjrzeli się napastnikom. Mieli na sobie obszerne, czarne szaty ze znakiem płonącej gwiazdy. Wyglądali na zwyczajnych rozbujników, jednak jeden z nich zdecydowanie się wyróżniał...nosił się na czerwono, a jego twarz ukryta była pod kapturem. Jedyne, co dostrzegli to dwa czerwone, gorejące punkciki w miejscu, gdzie powinny znajdować się jego oczy...
Pewną bezchmurną, letnią nocą karawana księstwa Rudecji transportująca żywność na front wojenny popasała na polanie pośrodku lasu. Zarządcą jej był zacny wojak Sarep, daleki kuzyn władcy państwa. Miał on już swoje lata, jednak wciąż zdawał się być mocny, przede wszystkim w gębie. Wraz z nim podróżował adept sztuk magicznych Wilbur, niski człek o lekko karykaturalnym wyglądzie.
Przez całe dwa tygodnie podróży nie działo się nic szczególnego, toteż najemnicy wynajęci do ochrony transportu z każdym dniem wlewali w siebie coraz więcej alkoholu nie przejmując się zbytnio swoimi obowiązkami, zważywszy iż do końca podróży pozostało jeszcze tylko parę dni...
*********************
-Jebane skurwysyny!
-Panie...nie powinienieś tak mówić, bogowie patrzą!
-A niech se robią co chcą, w życi to mam...ja tu cały dobytek tracę, pieprzona jego mać!
-Toteż wypada się pomodlić, prosić o przebaczenie, toż to niewątpliwie za grzechy kara...
-Zamknij się.
-...coś pan popełnił podczas podróży, sam widziałem, mówiłem, trzeba było do ołtarza na klęczkach ...
-Zamknij się! Chcesz żebym ci wepchnął ten twój sterczący nochal w łeb? Zapewniam, bedziesz lepiej wyglądał!
-Ale...
-Shhh, chyba wracają...ty, nie mógłbyś czegoś wyczarować? Przecież magikiem jesteś, nie?
-Magiem jak już...ale jakby to powiedzieć... nie do końca ...wyrzucili mnie z uniwersytetu...pozbawili mocy...
-Co? Cholera...schowaj się głebiej bo cię zobaczą!
Wpełzli głebiej pod krzewy otaczające butwiejący pień drzewa.
-Ale tu śmierdzi...co to jest? Jakby trupem czuć?
-Trupem? Tak, bedziesz trupem jak się nie zamkniesz wreszcie...słyszysz? Już tu są!
Jeźdźcy wyłonili się spośród drzew, oświetleni poświatą bijącą od podpalonych w pierwszym ataku wozów. Światło księżyca odbijało się w klingach mieczy. Pędzili wprost na trzech ostatnich najemników broniących jedynego sprawnego furgonu, jaki pozostał, wyładowanego po brzegi zbożem dla wojska.
-No co za...jeszcze im mało?!
-Mieliśmy siedzieć cicho...
Bandyci natarli z impetem na przerażonych żołdaków. Pierwszy padł trafiony ostrzem pod ramię, kolejny, z rozcharataną piersią legł w tuż obok. Ostatni próbwał uciec, jednak nie na wiele się to zdało. Nie zdążył dobiec do linii lasu, gdy bełt wystrzelony z kuszy ugrzązł w jego plecach, wbijając się po samą lotkę. Jego płuca powoli zaczęły wypełniać się krwią, czekała go powolna, bolesna śmierć. Z tego samego kierunku co pozostali napastnicy, z mroku wyłoniła się ciemna postać z kuszą w ręku.
-Jakie gnoje...wszystkich wytłukli...jak tu żyć w takich czasach, jeszcze przed chwilą śpiewałeś przy ognisku z piwem w ręku, a tu nagle ani się spostrzeżesz zbój jaki miecz ci w dupę...
-...ehem...
-Czego?
-nic, nic.
Jeździec zbliżył się do ciał poległych obrońców i zsiadł z konia. Wyczuwał czyjąś obecność w pobliżu. Ruszył powolnym krokiem w stronę rosnących niedaleko krzaków. Zatrzymał się z wzrokiem utkwionym w zbutwiałym pniaku. Gestem przywołał do siebie swoich towarzyszy, którzy natychmiast zajęli pozycje po obu jego stronach. Jeden z nich podszedł do kryjówki Sarepa i Wilbura...
-Ty, ten chędożony pies chyba wie, że tu jesteśmy.
-Ależ panie, przecież jak mógłby nas zobaczyć...
-Wyłazić!
-...
-Wyłaźcie albo spalimy was żywcem...sami wybierajcie co lepsze.
Wilbur wstał, ociągając się.
-Drugi też!
Sarep podążył za przykładem niedoszłego maga, i również podniósł się, mamrocząc pod nosem jakieś przekleństwa.
-Idioto! To przez ciebie nas znaleźli! Trzeba było siedzieć cicho jak ci kazałem a nie pieprzyć jakieś głupoty!
-Przecież ja nic nie mówiłem, to pan cały czas komentował starcie...
-Cisza!
Dopiero teraz uważniej przyjrzeli się napastnikom. Mieli na sobie obszerne, czarne szaty ze znakiem płonącej gwiazdy. Wyglądali na zwyczajnych rozbujników, jednak jeden z nich zdecydowanie się wyróżniał...nosił się na czerwono, a jego twarz ukryta była pod kapturem. Jedyne, co dostrzegli to dwa czerwone, gorejące punkciki w miejscu, gdzie powinny znajdować się jego oczy...