Coś o lesie...
: sobota, 9 lutego 2008, 20:01
Coś o lesie...
Biały kruk lecący na tle powoli zachodzącego słońca obserwował całe to zdarzenie. Widział jak dziewczyna biegnie wzdłuż przecinki drzew tak szybko, jakby gonił ją sam diabeł. Wbiegła na okrągłą polankę i zatrzymując się na jej środku zaczęła się rozglądać. Pościg już prawie ją doganiał, brakowało im tylko jakichś stu metrów do polanki. Mimo, że biegli z całych swych sił strzelali mniej więcej w odpowiednią stronę.
Dziewczyna nie mogła uciec do lasu o tej porze, więc tylko wyciągnęła swój miecz i stanęła w lekkim rozkroku gotowa do obrony. Około dziesięciu mężczyzn wbiegło na polanę strzelając już coraz celniej. Dziewczyna stała nieruchomo i jakoś nie przejmowała się pociskami latającymi tuż obok jej głowy. Jej oczy zaszły mgłą, podczas gdy strzelcy zaczęli ją otaczać. Powoli podniosła rękę z mieczem, stała tak przez chwile, jakby na coś czekała. Oni dalej strzelali, dziwiąc się, dlaczego nie trafiają.
Nagle ręka dziewczyny szybko opadła, pozostawiając po sobie smugę z prochu po odbitym pocisku. Następnie zrobiła szybki obrót i cięła z dołu odbijając następny pocisk, później kolejne cięcie, tym razem długie i zamaszyste, któremu towarzyszyły trzy iskry z kuli uderzających o metal miecza. Jej ruchy zaczęły się robić coraz bardziej płynne, teraz było już widać jedynie same błyski z różnych stron dookoła niej. Obracała się ze swoim mieczem coraz szybciej a jego zasięg zdawał się być coraz większy. Z iskier zaczęły się formować jakieś podłużne, zamaszyste kształty, jakby dziewczynę zaczęły oplatać złote węże. Robiły się one coraz gęstsze wraz ze wzrostem szybkości jej obrotów. Powoli stawała się niewidoczna, zasłonięta przez szerokie złote smugi. Wyglądało to jakby się coś zbierało, rosło, kumulowało i miało zaraz wybuchnąć. Co też się stało. Nagle całą polanę ogarnęła oślepiająca światłość, taka jak podczas wybuchu bomby jądrowej. Ale nie było fali uderzeniowej. Po chwili wszystko ucichło. Na środku polanki oparta o miecz dziewczyna oddychała ciężko. Oprócz niej nie było tam nikogo. Wstała powoli i obeszła po kolei miejsca, w których jeszcze przed chwilą stali jej niedoszli oprawcy. Nie było tam żadnych ciał, czy chociaż prochów. Były tylko malutkie, rozwijające się pędy przyszłych drzew.
Dziewczyna skończywszy oglądać wszystkie pędy, podeszła znów na środek polany i tam uklękła. Biały kruk zleciał i usiadł jej na ramieniu. Kiedy słońce zaszło wstała i ruszyła w stronę ściany lasu. Zatrzymała się i jeszcze raz spojrzała na polankę, na której właśnie posadziła nowe drzewa. Kiwnęła głową i weszła do lasu.
Biały kruk lecący na tle powoli zachodzącego słońca obserwował całe to zdarzenie. Widział jak dziewczyna biegnie wzdłuż przecinki drzew tak szybko, jakby gonił ją sam diabeł. Wbiegła na okrągłą polankę i zatrzymując się na jej środku zaczęła się rozglądać. Pościg już prawie ją doganiał, brakowało im tylko jakichś stu metrów do polanki. Mimo, że biegli z całych swych sił strzelali mniej więcej w odpowiednią stronę.
Dziewczyna nie mogła uciec do lasu o tej porze, więc tylko wyciągnęła swój miecz i stanęła w lekkim rozkroku gotowa do obrony. Około dziesięciu mężczyzn wbiegło na polanę strzelając już coraz celniej. Dziewczyna stała nieruchomo i jakoś nie przejmowała się pociskami latającymi tuż obok jej głowy. Jej oczy zaszły mgłą, podczas gdy strzelcy zaczęli ją otaczać. Powoli podniosła rękę z mieczem, stała tak przez chwile, jakby na coś czekała. Oni dalej strzelali, dziwiąc się, dlaczego nie trafiają.
Nagle ręka dziewczyny szybko opadła, pozostawiając po sobie smugę z prochu po odbitym pocisku. Następnie zrobiła szybki obrót i cięła z dołu odbijając następny pocisk, później kolejne cięcie, tym razem długie i zamaszyste, któremu towarzyszyły trzy iskry z kuli uderzających o metal miecza. Jej ruchy zaczęły się robić coraz bardziej płynne, teraz było już widać jedynie same błyski z różnych stron dookoła niej. Obracała się ze swoim mieczem coraz szybciej a jego zasięg zdawał się być coraz większy. Z iskier zaczęły się formować jakieś podłużne, zamaszyste kształty, jakby dziewczynę zaczęły oplatać złote węże. Robiły się one coraz gęstsze wraz ze wzrostem szybkości jej obrotów. Powoli stawała się niewidoczna, zasłonięta przez szerokie złote smugi. Wyglądało to jakby się coś zbierało, rosło, kumulowało i miało zaraz wybuchnąć. Co też się stało. Nagle całą polanę ogarnęła oślepiająca światłość, taka jak podczas wybuchu bomby jądrowej. Ale nie było fali uderzeniowej. Po chwili wszystko ucichło. Na środku polanki oparta o miecz dziewczyna oddychała ciężko. Oprócz niej nie było tam nikogo. Wstała powoli i obeszła po kolei miejsca, w których jeszcze przed chwilą stali jej niedoszli oprawcy. Nie było tam żadnych ciał, czy chociaż prochów. Były tylko malutkie, rozwijające się pędy przyszłych drzew.
Dziewczyna skończywszy oglądać wszystkie pędy, podeszła znów na środek polany i tam uklękła. Biały kruk zleciał i usiadł jej na ramieniu. Kiedy słońce zaszło wstała i ruszyła w stronę ściany lasu. Zatrzymała się i jeszcze raz spojrzała na polankę, na której właśnie posadziła nowe drzewa. Kiwnęła głową i weszła do lasu.