Z dziejów Alterlandii

ODPOWIEDZ

Twoja ocena

1
2
67%
2
0
Brak głosów
3
1
33%
4
0
Brak głosów
5
0
Brak głosów
6
0
Brak głosów
 
Liczba głosów: 3
Lord de Bill
Pomywacz
Posty: 72
Rejestracja: wtorek, 6 marca 2007, 16:58
Numer GG: 3273175
Lokalizacja: Pomorze
Kontakt:

Z dziejów Alterlandii

Post autor: Lord de Bill »

Udało mi się wyszperać na dysku drugie opowiadanie mojego autorstwa [pierwszego na szczęście nigdzie nie mam, bo strasznie słabe było]. Prawdopodobnie jest jeszcze gorsze niż 'Skoczek', ale chętnie się dowiem co myślą o nim inni;] Ach, było pisane w nocy [następnego dnia musiałem chyba komuś dać] i kiedy zorientowałem się, że zaczynam przysypiać, dość znacznie przyspieszyłem zakończenie. W sumie przez to opowiadanie jest krótsze o jakąś 1/3 względem planowanej formy. A nie rozbudowałem później, bo po prostu zapomniałem o czym chciałem napisać;]


Z dziejów Alterlandii

Jest rok 1933. Trwa wojna światowa. Święta wojna. Globalny konflikt między Kościołem a heretykami trwający od wieków. Jego skala stopniowo rosła, aż do chwili, gdy tylko obszary wolne od człowieka były wolne od wojny.
Kościół nigdy nie powołał do życia tego, co w alternatywnych światach zwą inkwizycją. Szeroko pojęta magia, nie napotykając oporu, szybko rozeszła się po świecie. Kościół zbyt późno zorientował się, że zagraża to jego pozycji. Zaczął tępić wszelkie przejawy „piekielnych mocy”. Jednak ludzie, którzy okiełznali tajemniczą siłę, stawili opór. Zostali ogłoszeni heretykami i ścigano ich bardziej niż kogokolwiek innego. Oni sami nazywali się czarownikami, a ich moc okazała się wystarczająco silna, aby przeciwstawić się działaniom Kościoła. Po jakimś czasie na świecie zaczęły pojawiać się stworzenia magiczne wzbudzające przerażenie wśród wyznawców Kościoła, a fascynację heretyków. Smoki, wampiry, wilkołaki, ifryty – wszystkie, wywodząc się z czystej magii przyłączyły się, świadomie bądź nie, do magów. Pierwotne polowania na wiedźmy i im podobnych przerodziły się w regularną wojnę. Z jednej strony barykady stały stworzenia magiczne i magowie, i wszyscy ich zwolennicy, z drugiej zaś paladyni, kapłani i rycerze.

Świat już nie będzie taki jak kiedyś.
Jeśli nic się nie zmieni, świata już nie będzie...



***


- Księgą Śmierci się nie bawi, głupcze!
Osobnik, który odważył się wziąć do ręki pokaźnych rozmiarów księgę leżącą obok czarownika, pod wpływem kombinacji jego gestów i słów upadł na podłogę i zaczął przybierać groteskowe pozy, wydając przy tym odgłosy wyraźnie wskazujące na okropne tortury ciała i duszy. Wszyscy obecni w tawernie zwrócili swój wzrok na tę scenę, ale nikt nie odważył się zainterweniować. Zresztą, nie musieli. Mag wypił resztę zawartości kufla, zebrał wszystkie swoje książki i wyszedł szybkim krokiem z karczmy. Gdy tylko przekroczył próg, jego ofiara została uwolniona spod wpływu zaklęcia. Po otrząśnięciu się z szoku rzucił pytanie:
- Kto to, u diabła, był?
Dostał odpowiedź. Leo Nocny Cień.


***


W swoim ciemnym lochu handlarz liczył właśnie pieniądze zarobione tego dnia. Tylko część pochodziła z legalnego handlu, źródłem większości był handel ludźmi. Był zaledwie pośrednikiem, ale i tak miał z tego niezłe zyski. Nie miał wyrzutów sumienia – jako handlarz praktycznie nie miał sumienia. Czasem jednak obawiał się wymiaru sprawiedliwości. Handel ludźmi był przestępstwem karanym śmiercią. W takich momentach uspakajał się pewnością, że niemal nikt nie wie o jego drugim życiu; krył się bardzo dobrze. Tylko jego bezpośredni zwierzchnik znał jego tożsamość. Raz tylko miał wrażenie, że po skończonej transakcji, kiedy już się nie ukrywał, ktoś go śledził. Szybko zniknął w drzwiach swego domu i natychmiast przestał się denerwować. Mimo wszystko od tamtej pory czasem odczuwał nieuzasadniony niepokój. Tak było i tego dnia. Padający deszcz i silnie wiejący wiatr potęgowały to uczucie. Zorientował się, że od dłuższej chwili nic nie robi, tylko stoi nieruchomo. Wrócił do swojego zajęcia z nadzieją, że zapomni o lęku. I faktycznie, po paru minutach myślał już tylko o swoim bogactwie. Nie zauważył, że delikatnie uchyliły się za nim drzwi. Nie zauważył ciemnej postaci, która bezszelestnie weszła do pomieszczenia. Nie usłyszał szmeru ostrza wysuwanego z pochwy, zagłuszonego brzdękiem monet. Ostatnią rzeczą, jaką ujrzał, było odbicie na sztylecie. Odbicie pięknej kobiety.
Szybko zniknęła z miejsca zbrodni. Ale wychodząc wyrzuciła karteczkę ze swoim imieniem. Zawsze po skończonej robocie zostawia swoją wizytówkę. Na kartce widniał napis: Lena del Vano.



***


- Zaczynamy odnosić coraz dotkliwsze klęski, panowie! Trzeba coś z tym zrobić!
W siedzibie Wysokiej Rady panowała nerwowa atmosfera. Od pewnego czasu Oświeceni (jak zwykli sami siebie nazywać heretycy) przegrywali większość bitew z Kościołem.
- Wszystko szło dobrze, póki dowódcą ich wojsk nie został ten przeklęty Borgius! To on zaczął rozbijać nasze wojska.
- Generał. Wrogom też należy się szacunek. Przeklęty generał Borgius – powiedział mężczyzna wyglądający najstarzej z nich wszystkich.
- Daj spokój, to jest wojna. Nie ma miejsca na jakieś zasady etykiety – odpowiedział pouczony. Twarz miał pooraną bliznami, a w oczach pałał gniew. – Musimy wymyślić coś, co sprawi, że znów zaczniemy wygrywać.
- Może po prostu lepiej przeszkolić żołnierzy i znaleźć lepszych dowódców? – zasugerował jeden z członków Rady.
- Pewnie, że też sam na to nie wpadłem! A nie sądzicie, że dobrym pomysłem byłoby danie naszym wojskom broni? Głupcze, ciągle są szkoleni nowi wojownicy, nasi dowódcy uczą się od pojmanych generałów Kościoła, a ty mówisz mi, żebym szkolił wojsko? Nie w tym tkwi problem. Wszystko przez tego Borgiusa – spojrzał na starca i się poprawił. – Generała Borgiusa. Ten człowiek ma niezwykły talent, potrafi przewidzieć każdy nasz ruch i nas uprzedzić. To on jest głównym źródłem naszych kłopotów.
- Zatem jedyne co musimy zrobić, to pozbyć się Borgiusa. Pozostaje pytanie: jak – powiedział jeden z Radnych.
- Wszelkie próby wysłania tam skrytobójców są z góry skazane na niepowodzenie. Dowódca sił zbrojnych Kościoła jest strzeżony równie dobrze jak sam papież. Zresztą, samo dotarcie do Watykanu graniczy z cudem – wyjaśnił natychmiast szef komórki wywiadowczej.
- Wdarcie się siłą jest również niemożliwe. Mają zbyt dużo wojska i zbyt silne fortyfikacje – dodał inny Radny.
- Użyjmy więc naszych czarowników! Niech rzucą jakieś straszliwe zaklęcie na Watykan. Przecież mogą to zrobić – z entuzjazmem zaproponował człowiek w bliznach.
- Dość tego, Mariuszu. Dobrze wiesz, co sądzę o takim używaniu magii. Nie wiadomo, co może się stać w wyniku uwolnienia tak dużego ładunku energii. Póki to ja przewodniczę Radzie, nie użyjemy magii na tak dużą skalę – odpowiedział starzec.
- Wybacz, Józefie. Więcej to się nie powtórzy – powiedział Mariusz z nienawiścią w głosie. – Cóż zatem, według ciebie, powinniśmy zrobić? Co nam doradzi nasz mędrzec?
- Pomysł ze skrytobójstwem nie był aż tak bardzo chybiony jak to przyjęliście – powiedział. – Jednak żeby ta idea miała szansę realizacji, musi mieć pewne wsparcie. Wsparcie, o którym zapomnieliście, czemu się bardzo dziwię. Jedna z najstarszych metod osiągnięcia celu.
- Co to za wsparcie? O czym mówisz?
- O zdradzie, panowie, o zdradzie.


***


Jak przystało na konflikt o takiej skali, obie strony miały dobrze rozwinięte siatki szpiegowskie. Bez większych problemów znaleziono wśród wojsk Kościoła rycerza, który nie był zadowolony ze swojej pracy. Zwał on się Delano Chesterfield. Od dziecka szkolony był na wojownika, więc nie znał swojej rodziny, i właśnie to najbardziej go bolało. Kościół odebrał mu jego dzieciństwo pełne miłości. Z czasem przyzwyczaił się do roli, jaką pełnił, ale nic nie wiązało go ze służbą papieżowi. Gdy pojawiła się przed nim możliwość uwolnienia się od tego życia, nie wahał się ani chwili. Zadanie wydawało się łatwe - dać schronienie dwóm osobom. Żaden problem, jeśli dostaną się aż tu niezauważeni, to i tutaj nikt ich nie złapie. Mają go znaleźć. Czyli w zasadzie nic nie muszę robić, łatwe – myślał. Nie znał tylko celu tych ludzi, ale nie obchodziło go to. Za wykonanie zadania miał w czasie najbliższej bitwy zostać pojmany, a potem uwolniony bez żadnych konsekwencji. Mógł zacząć nowe życie. Teraz musiał tylko czekać na gości...


***


Dwoje starannie wyselekcjonowanych ludzi miało wypełnić misję, która miała przyspieszyć koniec wyniszczającej wojny. Musiała to być dwójka idealnie się uzupełniająca, para specjalistów. I znaleziono takich. Nie obyło się oczywiście bez protestów.
- Leo Nocny Cień?! Zgadzam się na Lenę, to profesjonalistka w każdym calu, dla niej będzie to po prostu kolejne zlecenie, ale Nocny Cień? Przecież to najmniej pewny człowiek, jakiego mogliście znaleźć. On jest w stanie pójść do papieża na herbatę, bo akurat będzie w pobliżu, i pogawędzą sobie trochę o naszych planach. Ten człowiek jest nieobliczalny! Jak w ogóle przyszedł wam do głowy taki pomysł?
- W jednym masz rację, Mariuszu. On byłby w stanie pójść do papieża. Bo raczej nie znalazłby się nikt, kto by mu przeszkodził. Dobraliśmy po prostu najlepszych. I najodważniejszych. Każde z nich, stojąc naprzeciw legionu paladynów, bez wahania skrytykowałoby fatalny dobór kolorów zbroi. Oni są najlepsi, Mariuszu.
- Nie mogę się na to zgodzić! Mamy powierzyć tak ważną misję w ręce szalonego maga? Po moim trupie!
- Urządźmy głosowanie. Kto zgadza się, żeby w misji wziął udział Leo Nocny Cień?
Siedmiu z dziesięciu Radnych podniosło dłonie.
- Na misję wysyłamy Lenę del Vano i Leo Nocny Cień. Ściągnąć ich mi tutaj natychmiast!


***


Czarownik siedział w karczmie „Pod wiszącym głazem”, kiedy przyszli po niego wysłannicy Rady. Gdy tylko zobaczył ich w wejściu, wiedział, że przyszli po niego.
- Słucham, czym mogę służyć? – spytał gdy do niego podeszli.
- Swoim życiem. Rada chce cię widzieć. Ma dla ciebie zadanie.
- O ile pamiętam, nie wyrażałem chęci ani zgody na udział w jakimkolwiek odgórnie narzuconym mi działaniu.
Po chwili analizowania wypowiedzi i zrozumieniu jej sensu jeden z żołnierzy powiedział:
- Nie masz tu nic do gadania. Masz iść z nami. Bez dyskusji.
Gwałtownie chwycili go pod ramiona. Zbyt gwałtownie. Natychmiast złapali się za brzuchy, upadli na podłogę i zaczęli jęczeć z bólu.
- Spokojnie, panowie, to, że staro wyglądam, nie oznacza, że nie potrafię chodzić o własnych siłach. Czego nie można powiedzieć o was.
Zostawił ich w tym stanie a sam udał się w kierunku siedziby Rady. Po kilkunastu krokach, w przypływie litości, zdjął z nich zaklęcie. Poszedł dalej, zastanawiając się, czego chce od niego Rada.


***


Lena del Vano otrzymała list. Najwyraźniej uznano to za najbezpieczniejszą drogę przekazania informacji. Rozwinęła kartkę.



Szanowna panno del Vano,
chcemy złożyć Pani ofertę. Pełni uznania dla Pani umiejętności pragniemy, aby zgodziła się Pani na udział w pewnym zadaniu, które w znacznym stopniu przyspieszy koniec tej strasznej, bratobójczej wojny. Wszystkie szczegóły pozna Pani na miejscu. Czekamy w naszej siedzibie. Proszę nie martwić się o honorarium, będzie ono proporcjonalne do wagi misji.

Z całym szacunkiem
Wysoka Rada

Zaciekawiona propozycją, zabójczyni wyszła z jednej ze swoich licznych kryjówek i skierowała się do siedziby Rady.


***


Przed wejściem do głównej sali siedziby w tym samym momencie pojawiły się dwie osoby. Różnymi wejściami weszły do okazałego budynku mieszczącego się w centrum miasta, ale do Sali Rady było tylko jedno wejście.
- Proszę, pani przodem – uprzejmie rzekł Leo.
- Pan wybaczy, ale nie lubię mieć kogokolwiek za plecami, a zwłaszcza czarownika – dość subtelnie odpowiedziała Lena.
- Więc muszę powiedzieć, że wiedząc, czym się pani zajmuje, również nie chciałbym mieć pani za plecami.
- Może po prostu wejdźmy tam ramię w ramię, bo czuję, że przez najbliższe dni właśnie tak będziemy działać.
- Też pani skojarzyła te fakty? Dobrze, wejdźmy.
Jednocześnie otworzyli wrota do wielkiej, okrągłej sali. Tak jak cyfry na tarczy zegara, tak tu kolumny otaczały centralny stół w kształcie podkowy. Dominującym kolorem była czerwień. Na wysokich, eleganckich krzesłach siedziało dziesięciu członków Rady.
- Witam panią, panno del Vano i pana, Leo Nocny Cieniu. Można wiedzieć, co stało się ze strażnikami, których po pana wysłaliśmy?
- Doszli do wniosku, że w karczmie jest przytulniej niż tutaj, i podzielam ich opinię.
- Dobrze, to teraz nieważne. Ściągnęliśmy was tutaj, gdyż potrzebujemy dwoje ludzi gotowych podjąć niebezpieczną misję. Drogą selekcji wybraliśmy właśnie was.
- A co mielibyśmy zrobić? – zapytała Lena.
- Właśnie do tego dochodziliśmy. Wasze zadanie polega na wyeliminowaniu pewnej uciążliwej jednostki w obozie wroga. Możecie napotkać silny opór.
- Dobra, dobra, a kto jest tą jednostką?
- Musicie pozbyć się generała Borgiusa, głównodowodzącego sił zbrojnych Kościoła.
Rada oczekiwała zdumienia na ich twarzach, ale pojawiło się ona na ich własnych, gdy usłyszeli tylko pytania:
Jakie będziemy mieć wsparcie? Jak dotrzemy do Watykanu? Czy mamy tam jakiegoś człowieka?
- Ehm, cóż, jako że powinniście jak najdłużej pozostać niezauważonymi, nie możemy dać wam wsparcia teraz, duża grupa przyciągnie oczy zwiadowców. Do Watykanu musicie dotrzeć na własną rękę, nie jesteśmy w stanie wam w tym pomóc. Ale znajdziecie tam rycerza, nazywa się... – Józef spogląda do papierów leżących na stole. – Nazywa się Delano Chesterfield. To nasz człowiek, da wam schronienie, kiedy już będziecie na terenie Watykanu. Tylko tyle możemy dla was zrobić. Powinniście niezwłocznie wyruszać.


***


Otrzymali niezbędne zapasy jedzenia i innych potrzebnych przedmiotów. Zostali odstawieni do granic wpływów Oświeconych i zostawieni sami sobie. Szybko wyruszyli w kierunku Watykanu, poruszając się lasami i innymi drogami zapewniającymi schronienie. Wędrowali tak przez kilka dni, niemal ze sobą nie rozmawiając. Podczas pewnego postoju czarownik zaczął rozmowę.
- Interesuje mnie pewna sprawa. Porusza kwestie zawodowe, więc nie zdziwię się, jeśli nie odpowiesz, ale muszę zadać to pytanie: Czy zlecał ci ktoś zabicie mnie?
- Jako sam zainteresowany masz prawo wiedzieć. Tak, proponowano mi takie zlecenia.
- Czy zatem powinienem obawiać się teraz o własne życie?
- Nie, nie masz czym się martwić. Mam zasadę, że przyjmuję zlecenia tylko na przestępców. Ciebie za takiego nie uważam, więc nie bój się o własną głowę – odpowiedziała. – Zresztą, sądzę, że nie poszłoby mi z tobą zbyt łatwo.
- Uspokoiłaś mnie. Więc teraz chyba możemy ruszać dalej.


***


Takiego obrotu spraw nie spodziewał się nikt. W trakcie swojej podróży dwójka wędrowców napotkała wojska kościelne, w czasie postoju. Najwyraźniej kolejna fala ataków, które miały zniszczyć heretyków, była już w fazie wstępnej. Lena i Leo mieli już iść dalej, omijając wojsko, gdy przechodząc w pobliżu jakiegoś namiotu usłyszeli krzyki.
- Generale! Generale, heretycy atakują miasto na północny-zachód. Obrońcy proszą o pomoc.
- I im jej udzielimy. Zaraz wyruszamy. Sądzę, że łatwo będzie ich otoczyć. Potem ruszamy na wschód, musimy zająć Wiedeń.
Lena zręcznie pochwyciła żołnierza, który w pobliżu załatwiał typowe potrzeby organizmu.
- Kto jest waszym dowódcą? Mów, jeśli ci życie miłe.
- Generał Borgius, pani. Mogę już iść?
- Idź w cholerę.
Poderżnęła mu gardło, a zwłoki schowała pod stertą liści.
- Chyba mamy szczęście, Leno. Oszczędzi to nam sporo chodzenia. Trzeba go szybko uciszyć, zanim wyruszą.
- Dobra, szybki plan. Ty robisz zamieszanie, ja go załatwiam, robisz jeszcze większe zamieszanie i znikamy. Pasuje?
- Nie ma sprawy. Przedstawienie czas zacząć.


***


Leo spokojnie wyszedł z ukrycia, samym tym dezorientując żołnierzy. Zanim zdążyli połapać się, o co chodzi, zabił dwóch z nich. Dopiero po tym rzucili się na niego. On jednak stał spokojnie, rzucając tu i ówdzie zaklęcia i stopniowo przerzedzając tłum.
W tym samym czasie Lena podkradła się sobie tylko znanymi sposobami do namiotu generała, i gdy ten z niego wyszedł, zdenerwowany krzykami i odgłosami walki, szybkim cięciem pozbawiła go życia. Aż za łatwo to poszło, ale trudno – myślała. Nadbiegających strażników obrzuciła sztyletami, skutecznie kończąc ich egzystencję. Pobiegła na pomoc magowi, który pomału zaczął słabnąć. Ten, gdy tylko ją zobaczył, stworzył nieprzeniknioną mgłę, dzięki której bez problemów uciekli. Bez postojów, nieprzerwanie wracali do Wiednia. Po trzech dniach morderczej wędrówki dotarli do miasta. Zdali raport Radzie, która nie kryła zadowolenia.
- Cała tajemnica Borgiusa polegała na tym, że brał on czynny udział w walkach, wspierał żołnierzy, obserwował pole bitwy na bieżąco i zestawiał z wynikami bitew prowadzonych przez jego podkomendnych. Nie to co wasi otyli geniusze teorii. Szkoda człowieka – zakończył Leo.



***


Po długim czasie oczekiwania goście wreszcie odwiedzili Delana. Ochoczo przyjął ich do siebie, i jakże się zdziwił, gdy z cienia wyszli gwardziści, a goście okazali się podstawionymi wieśniakami. Przełożeni Delana dostali informację, że planuje on zdradę, wraz ze wszelkimi szczegółami jego akcji. Nietrudno było go zdemaskować. Został postawiony przed sądem, a następnie stracony.
Trzy dni wcześniej Rada doszła do wniosku: Zdrada to niewybaczalny czyn.


***


Leo i Lena wrócili do swoich zwykłych zajęć. Rada świętowała kolejne zwycięstwa swoich wojsk. Bez przywódcy Kościół nie potrafił wyprowadzić skutecznego ataku. I dopiero po wybraniu nowego coś zaczęło się wyrównywać. Jednak Oświeceni wciąż mieli przewagę.
- Podobno Kościół ma już nowego dowódcę. Czy to prawda, Mariuszu?
- Tak, Józefie, ale nie ma się czym martwić. Według naszego wywiadu to niegroźny karierowicz. Z obszarów Germanii.
- A jak się nazywa, pamiętasz może?
- Jakoś tak dziwnie... Chyba... Już wiem!
- Więc?
- Adolf Hitler.
Nordycka Zielona Lewica
Phoven
Bosman
Bosman
Posty: 1691
Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39

Post autor: Phoven »

Nie jest zle... choc czytalem z niejakim znudzeniem, wydaję mi się że opowiadanie podzielone na krótkie wstawki nie jest dobrym rozwiązaniem, ubogość opisów i ogólnie prostota (by nie powiedziec) prymitywizm fabuły trochę mnie zraził... Daję więc 3, niejako na zachętę :)
Neprijatel
Bombardier
Bombardier
Posty: 627
Rejestracja: wtorek, 22 listopada 2005, 18:30
Lokalizacja: ze wszond
Kontakt:

Post autor: Neprijatel »

Nie miał wyrzutów sumienia – jako handlarz praktycznie nie miał sumienia.
Brzydkie zdanie. Pomijajac powtórzenie, to brak sumienia był wyznacznikową cechą każdego handlarza, handlarze nie mieli sumienia z definicji?
Nie zauważył ciemnej postaci
W jakim sensie ciemnej?
Od dziecka szkolony był na wojownika, więc nie znał swojej rodziny
Więc każdy, kto szkolił się na wojownika, nie znał swojej rodziny?
Wędrowali tak przez kilka dni, niemal ze sobą nie rozmawiając
To mi nie pasuje do charakteru czarownika ;)
Lena zręcznie pochwyciła żołnierza, który w pobliżu załatwiał typowe potrzeby organizmu.
- Kto jest waszym dowódcą? Mów, jeśli ci życie miłe.
- Generał Borgius, pani. Mogę już iść?
Dziwna beztroska jak na kogoś, kto ma nóż na gardle ;)
Dopiero po tym rzucili się na niego. On jednak stał spokojnie, rzucając tu i ówdzie zaklęcia i stopniowo przerzedzając tłum.
Rzucał te zaklecia tylko tu i ówdzie, przerzedzał tłum, a ci z przodu nie zdążyli go dopaść?
W tym samym czasie Lena podkradła się sobie tylko znanymi sposobami do namiotu generała
Co, na łatwiznę się poszło? ;p
gdy ten z niego wyszedł, zdenerwowany krzykami i odgłosami walki, szybkim cięciem pozbawiła go życia. Aż za łatwo to poszło, ale trudno – myślała.
Tutaj, jak się okazuje, też ;p Błąd, błąd, jak można potraktować tak na odwal najważniejszy moment w opowiadaniu?
Nadbiegających strażników obrzuciła sztyletami, skutecznie kończąc ich egzystencję.
Hm, a ilu ich była i iloma sztyletami ich obrzuciła? ;p To moglo być dość ciężkie technicznie, a samo słowo "obrzuciła" jakoś mało mi pasuje do miotania sztyletami. A "skuteczne kończenie egzystencji" jest w tym momencie strasznie sztuczne.
- Cała tajemnica Borgiusa polegała na tym, że brał on czynny udział w walkach, wspierał żołnierzy, obserwował pole bitwy na bieżąco i zestawiał z wynikami bitew prowadzonych przez jego podkomendnych. Nie to co wasi otyli geniusze teorii. Szkoda człowieka – zakończył Leo.
Hm, a on jak się tego dowiedział?


Ogólnie rzecz biorąc, powiem tak:
Opowiadanie nie jest złe ;) Aczkolwiek jest trochę błędów interpunkcyjnych, trochę powtórzeń i trochę lapsusów, których kilka powyżej starałem ci się wykazać. Widać, że się do opowiadanie nie przyłożyłeś, bo jest ono jakoś tak straszecznie ubogie - i w opisy, i w fabułę, która jest tak prosta i nieskomplikowana, że aż. Pomysł z Hitlerem uważam za niesmaczny - rozumiem, alternatywa itepe, ale zważywszy na to, jaki ten człowiek miał stosunek do Koscioła, nie było to na miejscu. Dużo sztuczności - w narracji też, ale przede wszystkim w dialogach, którym wiele brakowało. Zbyt dużo zbyt krótkich fragmentów. Wydaje mi się, że gdybyś tego nie robił na szybko, a nieco bardziej się przełożył, mogłoby powstać dużo lepsze, ze cztery razy dłuższe opowiadanie. 3 z niewielkim plusem.[/img][/i]
leżę, patrzę w podłogę i nie chcę.
Lord de Bill
Pomywacz
Posty: 72
Rejestracja: wtorek, 6 marca 2007, 16:58
Numer GG: 3273175
Lokalizacja: Pomorze
Kontakt:

Post autor: Lord de Bill »

Kajam się, błędy wytknięte słusznie. Tylko przy pierwszym zarzucie przyznam, że powtórzenie było zamierzone - przy odpowiednim akcencie zdaniowym spełnia funkcję podkreślenia faktu (tyle że na piśmie jakoś akcent ucieka ;]). No i faktycznie wyszedłem z założenia, że handlarze nie mają sumienia. Ot, tak na bazie własnych doświadczeń;]
Co do sztuczności... W czasie kiedy to pisałem czytałem konstytucję i kodeks cywilny, więc barwność opisów ustąpił takiemu dość formalnemu językowi. Co gorsza, jak to pisałem, to uznałem to za ładny zabieg stylizacyjny. Brr... :D
Dłuższe miało być. Ale jakoś nie potrafię wrócić do już napisanego utworu i go modyfikować. Takie jakieś skrzywienie.
W zasadzie, jak teraz to czytam, to też bym wystawił 3. I to ocena zawyżona, bo jednak sobie bym wystawił :]
Nordycka Zielona Lewica
Awatar użytkownika
BAZYL
Zły Tawerniak
Zły Tawerniak
Posty: 4853
Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 09:51
Numer GG: 3135921
Skype: bazyl23
Lokalizacja: Słupsk/Gorzów Wlkp.
Kontakt:

Re: Z dziejów Alterlandii

Post autor: BAZYL »

- pierwsze zdanie i już wtopa. Tak się nie pisze. Sprawdź sobie pierwsze zdanie w „Ogniem i mieczem”.
- po co pisać o czymś czego w świecie nie ma? Nie lepiej opisać to co jest?
- Księgą Śmierci się nie bawi – jaki potworek
- nie ma to jak uspokoić się po tym jak doprowadziło się śledzącego pod drzwi własnego domu :D
- rada beznadziejnie opisana. Wszyscy mówili dokładnie to co było Ci potrzebne do poprowadzenia fabuły, wszyscy byli tacy sami i nawet jak ktoś miał inne zdanie to tylko po to, żeby reszta ślepo je przyjęła…
- Za wykonanie zadania miał w czasie najbliższej bitwy zostać pojmany – dobre, naprawdę dobre!
- Każde z nich, stojąc naprzeciw legionu paladynów, bez wahania skrytykowałoby fatalny dobór kolorów zbroi. Oni są najlepsi, Mariuszu. – styl ubierania najdobitniej świadczy o najlepszości…
- Najpierw był jeden przewodniczący, który miał prawo weta, a potem nagle zrobiło się głosowanie i został przegłosowany :)
- Taa, mamy dwóch najlepszych ludzi, którzy jeszcze nie wiedzą, że dla nas pracują
- Leo musiał być głupi ze poszedł do Rady…
- Lena też jakoś tak bezrefleksyjnie się na wszystko godzi…
- Oj jacy oni uprzejmi. Zupełnie jak w dobranocce…
- zero konspiracji, zero ostrożności, zero pomyślunku u bohaterów
- Dialogów nie da się czytać. To są kwestie wypowiadane przez syntezator a nie ludzi z uczuciami
- „przepraszam, czy ktoś Ci zapłacił żeby rozśmieszyć mnie tym tekstem?”, „Właściwie jako sam zainteresowany masz prawo wiedzieć, że tak”, „Czy zatem powinienem się obawiać o swoją przepone?”, „W zasadzie to nie, bo z zasady nie rozśmieszam BAZYLów”, „O jak super, jedźmy dalej i bądźmy przyjaciółmi”
- bosh! Im dalej tym gorzej… Naiwność, infantylność, nierzeczywistość…
- Zanim zdążyli połapać się, o co chodzi, zabił dwóch z nich. Dopiero po tym rzucili się na niego. – majstersztyk :D
- Boże puenta została rzucona z gracją buldożera w fabryce bombek choinkowych…
- Nie no beznadzieja, 1 z plusem za odwagę :)
Pierwszy Admirał Niezwyciężonej Floty Rybackiej Najjaśniejszego Pana, Postrach Mórz i Oceanów, Wody Stojącej i Płynącej...
ODPOWIEDZ