Niewolnik własnego żywota #1
: piątek, 4 sierpnia 2006, 15:56
Reika krzyknęła cicho, gdy nagle tuż przed sobą ujrzała twarz małej dziewczynki. Ukazała się znikąd, a sprzedawczyni nie wiedziała czy to duch, czy żywa istota. Przerażona, cofnęła się parę kroków. Dziewczynka miała na sobie zieloną sukienkę z lekkiego materiału. Dwa rude warkocze sięgały jej do kostek, a oczy były niesamowicie granatowe.
"Głupia, przecież jest dzień. - pomyślała kobieta. - Żaden upiór nie będzie chodził po ziemi, gdy słońce tak wysoko. Dziewczynka pewnie się zgubiła."
Reika nabrała pewności, że to zwykłe dziecko i uśmiechnęła się do niej.
-Przeraziłaś mnie.
Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko, ukazując rząd prostych, mocnych zębów, z niezwykle długimi kłami. Reice odpłynęła krew z twarzy. Mała musiała się już urodzić z zębami, były to przypadki rzadkie, jednak zdarzały się. Kobieta opanowała się i postąpiła niepewny krok naprzód.
-Ile masz lat? - spytała. Dziecko uśmiechnęło się jeszcze szerzej, w oczach zabłysły diabelskie ogniki.
-Osiem. - rzekła.
-Gdzie twoi rodzice?
-Daleko. - odparła bezczelnie, uśmiech zniknął jej z twarzy, a oczy dziwnie zmatowiały.
-Biedne dziecko... Wiesz, co? Pozwolę ci wziąć z mojego sklepu, co tylko zechcesz, za darmo!
-Tak? - dziewczynka rozejrzała się znudzona po sklepie. Na półkach było pełno cukierków i jedzenia. Podeszła do małego haczyka w ścianie, z którego zwieszało się pełno zaplątanych wisiorków. Wzięła do ręki jeden, prosty, z kłem jakiegoś zwierzęcia, a dookoła z okrągłymi kamyczkami, ozdobionymi runami.
-Wezmę ten.
-Ładny. - stwierdziła sprzedawczyni, choć wcale jej się nie podobał.
-Do widzenia! - zawołała dziewczynka wesoło, i zanim tamta zdołała zareagować wyszła ze sklepu.
"Idiotka - pomyślała. - gdyby wiedziała, co mi dała..." Uśmiechnęła się paskudnie. I ten uśmiech sprawił, że wszyscy przechodnie rozstępowali się przed nią i spluwali przez prawe ramie, szepcąc coś pod nosem.
***
Drzwi w Karczmie Pod Złotą Rybką, otworzyły się szeroko. Stary karczmarz spojrzał w stronę wejścia i znieruchomiał. W drzwiach stała mała, może ośmioletnia dziewczynka. Weszła do środka i usiadła przy wolnym stoliku. W karczmie nastała cisza. Widać było, że innym gościom się to nie podoba, niektórzy wyczekująco spojrzeli na karczmarza. A ten chcąc nie chcąc podszedł do niej.
-Krasnoludzki spirytus, proszę. - oświadczyła spokojnie dziewczynka.
-To nie jest miejsce dla dzieci, wyjdź.
-Jasne! Wynocha stąd! Bachor zasrany, będzie się pchał gdzie go nie proszą! - krzyknął jeden z okolicznych żulików.
Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko, co wywołało w karczmarzu atak czkawki.
-Proszę o kufel krasnoludzkiego spirytusu.
-Słyszałaś, co powiedziałem? Bierz dupę w troki i zjeżdżaj. - żul wstał rozeźlony i podszedł chwiejnym krokiem do karczmarza.
Nierozważnie chwycił dziewczynkę za warkocz i pociągnął. Nic więcej nie zdążył zrobić, złapała jego rękę w przegubie i ścisnęła. Menel wrzasnął przerażony, najpierw poczerwieniał, a potem gwałtownie zbladł. Dziewczynka pociągnęła go na podłogę, zmuszając go by uklęknął.
Puściła jego rękę i złapała za gardło, ścisnęła tak mocno, że oczy wyszły mu na wierzch. Zaczął charczeć i dusić się. Dziewczynka uśmiechnęła się jeszcze szerzej, oczy jej zabłysły, mocniej zacisnęła palce...
-Dobrze się bawisz? Puść go!
Nim się zorientowała, czyjeś dłonie zacisnęły się na jej ramieniu, zmusiły by wstała i puściła tego "śmiecia" (jak go w myślach nazywała) i wyprowadziły na dwór.
-Jak masz na imię? - spytała staruszka, nadal trzymając ją za rękę.
-Nanuke. - odparła podirytowana dziewczynka.
-Czym jesteś?
Nanuke uśmiechnęła się, jej zęby zawsze robiły wrażenie. Czasami wystarczyło, by się uśmiechnęła, a wróg od razu uciekał. Jednak teraz na nic się nie przydały. Starsza pani stała niewzruszona, patrząc na nią ponuro.
-Czymś. - odparła dziewczynka, jeszcze bardziej zdenerwowana. Nigdy nie spotkała się z kimś takim.
-Myślisz, że to, co zrobiłaś było zabawne? Otóż muszę cię wyprowadzić z błędu - nie było. Masz tam zaraz iść i go przeprosić.
Zaskoczonej Nanuce opadła szczęka, nigdy nikogo nie przepraszała, nawet z własnej woli. A wyrządziła innym tak wiele krzywd, że sama nawet nie umiała ich zliczyć. A teraz przychodzi tu ta stara prukwa i karze jej przeprosić tego śmiecia, robaka, który zasługiwał tylko na to by go zdeptać. Poczuła nieopisaną złość, zacisnęła rękę w kułak.
-No, na co czekasz? Na zaproszenie? Idź tam i go przeproś, i bez żadnych sztuczek.
"Nie, nie myśl sobie, że to zrobię. - pomyślała. - Zabije cię, o tak. Marzę o tym..."
Jednak coś w oczach staruszki spowodowało, że odwróciła się i otworzyła drzwi do karczmy, z której dopiero, co wyszły.
Podeszła do mężczyzny, którego dusiła. Leżał na podłodze z wybałuszonymi oczami, kilku jego kumpli siedziało naokoło niego i próbowali mu pomóc. Gdy tylko weszła odskoczyli do niego i stanęli przerażeni pod ścianą. Mężczyzna zaczął jęczeć i charczeć, nie mogąc złapać oddechu. Nanuke podeszła do niego.
-Bardzo przepraszam za to, co zrobiłam, już więcej się to nie powtórzy. - rzekła i wyszła równie szybko jak się pojawiła. W karczmie panowała cisza jak makiem zasiał.
Gdy tylko wyszła zauważyła uśmiech na twarzy staruszki. Była wysoka i chuda, miała siwy kok upięty wysoko, i szare, wesołe oczy. Ubrana była w zieloną bluzkę i czerwoną, długą spódnicę. Do tego na nogach miała kompletne niepasujące niebieskie buty na małym obcasie. Kobieta pokiwała głową i wyciągnęła rękę do Nanuke.
-Jestem Pea.
Nanuke niepewnie uścisnęła podaną dołoń, a wtedy staruszka pociągnęła ją za sobą, ulicą. Dziewczynka musiała biec by dotrzymać jej kroku.
"Głupia, przecież jest dzień. - pomyślała kobieta. - Żaden upiór nie będzie chodził po ziemi, gdy słońce tak wysoko. Dziewczynka pewnie się zgubiła."
Reika nabrała pewności, że to zwykłe dziecko i uśmiechnęła się do niej.
-Przeraziłaś mnie.
Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko, ukazując rząd prostych, mocnych zębów, z niezwykle długimi kłami. Reice odpłynęła krew z twarzy. Mała musiała się już urodzić z zębami, były to przypadki rzadkie, jednak zdarzały się. Kobieta opanowała się i postąpiła niepewny krok naprzód.
-Ile masz lat? - spytała. Dziecko uśmiechnęło się jeszcze szerzej, w oczach zabłysły diabelskie ogniki.
-Osiem. - rzekła.
-Gdzie twoi rodzice?
-Daleko. - odparła bezczelnie, uśmiech zniknął jej z twarzy, a oczy dziwnie zmatowiały.
-Biedne dziecko... Wiesz, co? Pozwolę ci wziąć z mojego sklepu, co tylko zechcesz, za darmo!
-Tak? - dziewczynka rozejrzała się znudzona po sklepie. Na półkach było pełno cukierków i jedzenia. Podeszła do małego haczyka w ścianie, z którego zwieszało się pełno zaplątanych wisiorków. Wzięła do ręki jeden, prosty, z kłem jakiegoś zwierzęcia, a dookoła z okrągłymi kamyczkami, ozdobionymi runami.
-Wezmę ten.
-Ładny. - stwierdziła sprzedawczyni, choć wcale jej się nie podobał.
-Do widzenia! - zawołała dziewczynka wesoło, i zanim tamta zdołała zareagować wyszła ze sklepu.
"Idiotka - pomyślała. - gdyby wiedziała, co mi dała..." Uśmiechnęła się paskudnie. I ten uśmiech sprawił, że wszyscy przechodnie rozstępowali się przed nią i spluwali przez prawe ramie, szepcąc coś pod nosem.
***
Drzwi w Karczmie Pod Złotą Rybką, otworzyły się szeroko. Stary karczmarz spojrzał w stronę wejścia i znieruchomiał. W drzwiach stała mała, może ośmioletnia dziewczynka. Weszła do środka i usiadła przy wolnym stoliku. W karczmie nastała cisza. Widać było, że innym gościom się to nie podoba, niektórzy wyczekująco spojrzeli na karczmarza. A ten chcąc nie chcąc podszedł do niej.
-Krasnoludzki spirytus, proszę. - oświadczyła spokojnie dziewczynka.
-To nie jest miejsce dla dzieci, wyjdź.
-Jasne! Wynocha stąd! Bachor zasrany, będzie się pchał gdzie go nie proszą! - krzyknął jeden z okolicznych żulików.
Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko, co wywołało w karczmarzu atak czkawki.
-Proszę o kufel krasnoludzkiego spirytusu.
-Słyszałaś, co powiedziałem? Bierz dupę w troki i zjeżdżaj. - żul wstał rozeźlony i podszedł chwiejnym krokiem do karczmarza.
Nierozważnie chwycił dziewczynkę za warkocz i pociągnął. Nic więcej nie zdążył zrobić, złapała jego rękę w przegubie i ścisnęła. Menel wrzasnął przerażony, najpierw poczerwieniał, a potem gwałtownie zbladł. Dziewczynka pociągnęła go na podłogę, zmuszając go by uklęknął.
Puściła jego rękę i złapała za gardło, ścisnęła tak mocno, że oczy wyszły mu na wierzch. Zaczął charczeć i dusić się. Dziewczynka uśmiechnęła się jeszcze szerzej, oczy jej zabłysły, mocniej zacisnęła palce...
-Dobrze się bawisz? Puść go!
Nim się zorientowała, czyjeś dłonie zacisnęły się na jej ramieniu, zmusiły by wstała i puściła tego "śmiecia" (jak go w myślach nazywała) i wyprowadziły na dwór.
-Jak masz na imię? - spytała staruszka, nadal trzymając ją za rękę.
-Nanuke. - odparła podirytowana dziewczynka.
-Czym jesteś?
Nanuke uśmiechnęła się, jej zęby zawsze robiły wrażenie. Czasami wystarczyło, by się uśmiechnęła, a wróg od razu uciekał. Jednak teraz na nic się nie przydały. Starsza pani stała niewzruszona, patrząc na nią ponuro.
-Czymś. - odparła dziewczynka, jeszcze bardziej zdenerwowana. Nigdy nie spotkała się z kimś takim.
-Myślisz, że to, co zrobiłaś było zabawne? Otóż muszę cię wyprowadzić z błędu - nie było. Masz tam zaraz iść i go przeprosić.
Zaskoczonej Nanuce opadła szczęka, nigdy nikogo nie przepraszała, nawet z własnej woli. A wyrządziła innym tak wiele krzywd, że sama nawet nie umiała ich zliczyć. A teraz przychodzi tu ta stara prukwa i karze jej przeprosić tego śmiecia, robaka, który zasługiwał tylko na to by go zdeptać. Poczuła nieopisaną złość, zacisnęła rękę w kułak.
-No, na co czekasz? Na zaproszenie? Idź tam i go przeproś, i bez żadnych sztuczek.
"Nie, nie myśl sobie, że to zrobię. - pomyślała. - Zabije cię, o tak. Marzę o tym..."
Jednak coś w oczach staruszki spowodowało, że odwróciła się i otworzyła drzwi do karczmy, z której dopiero, co wyszły.
Podeszła do mężczyzny, którego dusiła. Leżał na podłodze z wybałuszonymi oczami, kilku jego kumpli siedziało naokoło niego i próbowali mu pomóc. Gdy tylko weszła odskoczyli do niego i stanęli przerażeni pod ścianą. Mężczyzna zaczął jęczeć i charczeć, nie mogąc złapać oddechu. Nanuke podeszła do niego.
-Bardzo przepraszam za to, co zrobiłam, już więcej się to nie powtórzy. - rzekła i wyszła równie szybko jak się pojawiła. W karczmie panowała cisza jak makiem zasiał.
Gdy tylko wyszła zauważyła uśmiech na twarzy staruszki. Była wysoka i chuda, miała siwy kok upięty wysoko, i szare, wesołe oczy. Ubrana była w zieloną bluzkę i czerwoną, długą spódnicę. Do tego na nogach miała kompletne niepasujące niebieskie buty na małym obcasie. Kobieta pokiwała głową i wyciągnęła rękę do Nanuke.
-Jestem Pea.
Nanuke niepewnie uścisnęła podaną dołoń, a wtedy staruszka pociągnęła ją za sobą, ulicą. Dziewczynka musiała biec by dotrzymać jej kroku.