Coś, czego nie ma

ODPOWIEDZ

Oceń tekst

1
0
Brak głosów
2
0
Brak głosów
3
4
100%
4
0
Brak głosów
5
0
Brak głosów
6
0
Brak głosów
 
Liczba głosów: 4
Malutkus
Marynarz
Marynarz
Posty: 314
Rejestracja: poniedziałek, 12 grudnia 2005, 16:58
Numer GG: 9627608
Lokalizacja: prawie Gliwice

Coś, czego nie ma

Post autor: Malutkus »

To pierwszy mój tekst, więc prosiłbym o wyrozumialość

Kilka godzin upłynęło nim młody, pryszczaty chłopaczek o nierówno przyciętych, słomianych włosach dotarł do celu. A celem owym było miejsce tajemnicze, kto wie, może nawet niebezpieczne, do którego ludzie z Kalutek udawali się rzadko. Nie chodziło nawet o strach, który Kalutczanie mieliby czuć przed wiekowymi dębami, o których powiadano, że widziały początek świata. Nie, Kalutczanie nie bali się również tych, którzy mieszkali w ich cieniu- brodatych starców, opiekunów przyrody. Jednak ci, pozornie prości i bezbronni ludzie, budzili w prostych i zbrojnych w kosy i widły chłopach swoisty szacunek, nie pozbawiony pewnej skrywanej nieufności. Ukryte moce, czerpane, jak mówiono, prosto z serca Ziemi, nie były czymś, z czym zwykły rolnik czy hodowca świń chciałby się spotykać na codzień. Przychodziły jednak chwile, gdy ten kontakt był niezbędny. Bowiem druidzi z Lasu potrafili pomóc, gdy Kalutczanie byli w nagłej potrzebie. A teraz byli w niej bezsprzecznie.
Galopujący siwek zarył w ziemię, by nie rozdeptać zagradzającego mu drogę niskiego, grubego mężczyzny. Jeździec, który przemierzył całą drogę na oklep zeskoczył, zostawiając siedzącego za nim słomianowłosego malca samemu sobie. Przybysz nie wyglądał na więcej niż trzy tuziny lat, nie nosił zarostu, rozpuszczone, ciemne włosy opadały mu na ramiona. Ubrany był w prosty, niemal chłopski strój. Nie wyglądał na druida. Wyglądał na pastucha.
- Witajcie...eee... czcigodny... Niech łaska Matki Natury ma was...- zaczął grubas.
- Nie musicie się wysilać- odpowiedział tamten niedbałym, oschłym tonem- I ja was witam, burmistrzu.
- Wójcie... Ja ino wójtem jestem w tej oto wiosce, Kalutki zwanej... Zresztą, mówcie mi lepiej Jarzęba, mistrzu.
- Ja jestem Landon. I bez zbędnych tytułów, nie lubię podlizywania. Wystarczy należyty szacunek- dodał przybysz.
- Oczywiście, panie Landon, oczywiście. Jak minęła wam podróż?- spróbował podtrzymać rozmowę wójt.
- Jarzęba- zaczął znowu oschle druid- Bez obrazy, ale co was to, do cholery, obchodzi? Jechałem tutaj trochę ponad godzinę. Co miało mi się stać w takiej podróży? Jeśli łaska, chciałbym już zobaczyć prawdziwy powód mojego przyjazdu. Chłopak był w tej materii niezbyt dokładny, za co nie można go jednak winić. Wręcz przeciwnie- skinął głową na młodziana, stojącego przy koniu z lekko odwróconą głową, w postawie pełnej gotowości. W postawie stworzonej do podsłuchiwania.
- Tak, oczywiście, ma pan pełną rację, panie Landon- grubas przestępował z nogi na nogę- Robek, zakręć no się wokół ogiera pana Landona. Tylko żywo! A my może pójdźmy obejrzeć... powód, prawda?
- Prowadźcie- odpowiedział druid.
Udali się na obrzeża wsi, niedaleko jej nieformalnej granicy z lasem. Nie było tu już pól uprawnych, nie było zagród czy innych zabudowań. Rzadko rosły drzewa, głównie buki i leszczyny, jak zauważył druid. Gęsto za to było od krzaków, pełnych wczepiających się w ubranie kolców. I od ludzi.
- Jason, kazałem nikomu o tym nie mówić! Wyraźnie zaznaczyłem: tylko nie mów nikomu- wygarnął Jarzęba stojącemu przy grupie gapiów wysokiemu, postawnemu mężczyźnie w stroju kowala.
Tamten wzruszył tylko ramionami i wskazał kogoś za sobą. Wskazywaną osobą był wysoki, postawny, ogolony na łyso mężczyzna w podróżnym ubraniu, z mieczem przerzuconym na plecy. Landon przyjrzał się uważnie odwróconej sylwetce, charakterystycznej postawie, dziwnemu umieszczeniu broni. Mógł się mylić. Ale się nie mylił.
- Witamy, panie Krogus. Cieszę się, że zaszczycił nas pan swoją wizytą. Rozumiecie, słyszałem, że jesteście w wiosce obok, to i posłałem jednego chłopaka z wieściami... Bo może byłaby okazja zarobić.
Łysy obrócił się, skrzyżował ręce na piersi. Na szyi zakołysał mu się medalion na srebrnym łańcuszku. Druid znał ten medalion. Niewiele cechów posiadało takie.
- My, wiedźmini, nigdy nie przepuszczamy okazji do walki. Szczególnie za dobre pieniądze- odezwał się Krogus głosem zdolnym burzyć mury.
Wiedźmini byli dość specyficzną grupą społeczną. Jedynie znikomy procent przeżywał ciężkie procesy mutacyjne, rozmaite próby i "kuracje". Mordercze treningi, zmiany genetyczne i magiczne eliksiry tworzyły z nich prawdziwe maszyny do zabijania. Tak naprawdę można rozróżnić dwa typy wiedźminów: wcześniejsi i późniejsi. Kiedyś, za dawnych czasów, byli oni szkoleni przez specjalnie wyselekcjonowanych magów, wybieranych spośród przedstawicieli najwyższych Kręgów. Tamci wiedźmini potrafili perfekcyjnie posługiwać się magią, byli inteligentni, niektórzy wręcz pisali wiersze, które ostały się po dziś dzień. Ale te czasy minęły bezpowrotnie. Na którymś etapie podjęto decyzję, że szkolenie morderców potworów nie jest jednak priorytetem w polityce Kręgów. Dyskretnie odsunięto od tego przedsięwzięcia najlepszych magów, posłano tam podrzędnych, choć pełnych ambicji i chęci stwarzania młodzianów. Nie zmieniono jednak trenerów, można rzec, konwencjonalnych, słynących po świecie tak z wprawy w mieczu, jak z okrucieństwa. I dzięki temu, jako że znacznie zmniejszono nacisk na rozbudowę inteligencji i zdolności magicznych u mutantów, szeroko zaczęły krążyć niewybredne żarty na ich temat. Świetne opanowanie szermierki, zmniejszona wrażliwość na ból oraz setki zabitych potworów sprawiały, że krążyły daleko od uszu wiedźminów.
- Oczywiście... dobre pieniądze, oczywiście- rzucił pośpiesznie wójt Jarzęba.
- Co to za jeden?- spytał wiedźmin pogardliwym tonem, wskazując na Landona.
- Panie Krogus, oto przybysz z Lasu, mistrz Landon we własnej osobie. Posłaliśmy po niego...
- Niepotrzebnie- dokończył Krogus głosem dudniącym niby lawina na zboczach górskich- Skoro jestem ja, nie potrzeba już nikogo. A już na pewno nie...
- Może przejdźmy do rzeczy- wtrącił pospiesznie wójt, widząc zmrużone oczy druida.
Dostali się, nie bez pomocy łokci i kowala Jasona, do następnego skupiska ciernistych krzaków. Pozornie nie różniły się od tysięcy innych, wczepiających się w ubrania i będących stałym utrapieniem grzybiarzy i wioskowych kochanków. Oprócz leżącego między nimi zmasakrowanego ciała młodej kobiety. W odległości kilku kroków leżał przewrócony duży, wiklinowy kosz i kilka grzybków.
- Potraficie ocenić, co to mógł być za potwór, panie wiedźmin?
- Skąd wiadomo, że to nie zwykły wilk? Albo niedźwiedź? Względnie zwykli rabusie?- zapytał podejrzliwie Landon.
- Ślepiście, czy jak?- odparsknął wiedźmin- Co to, nie widać śladów pazurów? Który człowiek zrobiłby coś takiego? Zresztą, wy tam w borze siedzicie, nosa nie wyściubiacie znad swoich roślinek i cholera wie, czego jeszcze, to i pewnie nie wiecie. A ja jestem wiedźminem i się na rzeczy znam.
- To pewnie objaśnicie mnie, człeka prostego a ciemnego. Bo ja nie posiadłem tak wielkiej wiedzy, jaka wiedźminom jest dana od największych z bogów i ludzi- odparł druid ze złośliwym uśmiechem.
- No właśnie- dorzucił wójt- Co to było? Jaka strzyga czy co?
Krogus parsknął znowu.
- Widać, żeście nigdy ran po strzydze nie widzieli, bratku- mówił- Nie, to raczej będzie coś bardziej pospolitego, leśnego, można rzec. Spójrzcie tylko na to.
Kucnął przy ciele, i wskazał na utytłaną zaschniętą krwią szyję.
- Widzicie, wójcie? Tętnica tu jest. I co ona? Ano przegryziona. Znak niechybny, jakiś zwierz. Ale...
Przesunął ręką w dół, wskazując na głębokie rany cięte, biegnące po całym ciele.
- Czegoś takiego- ciągnął- nie zostawia wilk, czy puma. Ani, jak to próbował nieudolnie zgadywać jaśnie pan jemiolarz, niedźwiedź.
- No nie trzymajcie nas tu w niepewności- powiedział Jarzęba i urwał, bo właśnie ktoś z tyłu prawie go przewrócił- Jason! Miałeś ich wszystkich przegnać! Co to ma być? Cyrk przyjechał, czy jak?!
Kowal wzruszył ramionami.
- Jak na moje oko, wójcie, to to będzie jakiś rodzaj likantropa. Prawdopodobnie wilkołak- kontynuował wiedźmin, a wójt aż jęknął- One to się ostatnio jak muchy mnożą. Prawdziwe zatrzęsienie. Ale to i lepiej, nie? -mrugnął konspiracyjnie w taki sposób, by nawet ślepy i głuchy zrozumiał żart.
Nikt się nie zaśmiał.
- Bardzo prędko rzucacie podejrzenia, Krogus- Landon celowo pominął wszelkie zbędne formy grzecznościowe- A wiadomo, że jeśli to faktycznie likantrop, to musi się odmieniać co jakiś czas. A to znaczy, że musi gdzieś mieszkać na stałe, z ludźmi... Wniosek nasuwa się sam.
- Że niby w mojej wiosce...- Jarzęba cofnął się, robiąc przerażoną minę.
- Nie bójcie się, wójcie- uspokoił wiedźmin- Jaśnie pan niedoświecony druid zapomniał dodać jedną ważną rzecz. Jeśli wilkołak jest wśród mieszkańców, to nie może się ukryć tak po prostu. Są ślady. Mutacje skórne, zmiany oka, pazury, później również sierść i zęby. Poza tym to nie byłby normalny mężczyzna.
- Dlaczego niby mężczyzna? I co znaczy: nienormalny?
- Dziecko ani kobieta nie zadaliby tak głębokich ran. Ten mężczyzna jest jak wilki: morderczy zew się w nim odzywa. Łaknie krwi. Dlatego się ich nazywa: wilkołaki.
Landon stłumił parsknięcie.
Wiedźmin podniósł się otrzepał ręce, wytarł je o ćwiekowany kubrak.
- Ale nie martwcie się. To, co jest na moich plecach, nie jest tam dla zabawy. A w jukach schowany mam miecz, który rozprawi się z tą cholerą. Srebrny miecz, panie wójcie. Niezawodny, gdy idzie o potwory. Niezawodny, ale diabelnie drogi. I tutaj dochodzimy do ceny...
- Jestem pewien, że się dogadamy, mistrzu Krogus. Zechcecie pójść z Jasonem, on zaprowadzi was do waszej kwatery.
- Żegnaj, jemiolarzu. Jak skończę z wilkołakiem, będziesz mógł nazbierać grzybków do koszyczka- zarechotał wiedźmin.
- Jarzęba- zaczął druid, gdy łysina Krogusa przestała połyskiwać na horyzoncie- Po co wezwaliście tego bałwana? Przecież on nawet nie wziął pod uwagę, że to może być zwykły człowiek. Albo elf. Pamiętam, że mieliście tutaj walki, znaczy incydenty graniczne z elfami. Skończyły się już? Może to po prostu zwykłe morderstwo?
- Rozczarowujecie mnie, panie Landon- odparł chłodno i dumnie wójt- Po pierwsze primo, elfy, jeśli wam niewiadomym, nie pokazywały się tutaj od pięćdziesięciu lat. Tutaj nie ma elfów. A coś, czego nie ma, nie mogło zabić tamtej dziewczyny. Po drugie primo, dziwi mnie, że tak odnosicie się do szlachetnego mistrza Krogusa. On, w przeciwieństwie do was, w kilka minut potrafił ocenić bestię, powiedzieć, co to za rodzaj, gdzie mieszka i jak się zachowuje. Wy natomiast, nie zrobiliście nic. Zaczynam myśleć, że posłaliśmy do Lasu na darmo. Jak widać, niewiele zostało z dawnej wiedzy i majestatu Mędrców.
Zmierzył Landona wzrokiem, tamten odpowiedział mu długim spojrzeniem. Bardzo nieprzyjemnym.
- Ale- podjął wójt bardziej pokornym tonem- jest kilku chorych w wiosce. Gdybyście byli tak dobrzy i... Wiele się mówi o waszej wiedzy medycznej... To właściwie nic wielkiego, proste rzeczy, ale przydałaby się wasza pomoc. To jak? Pomożecie?
Druid spojrzał niechętnie na wyciągniętą w jego kierunku dłoń. Bardzo niechętnie.
- Pomożemy- oparł po chwili namysłu, ale ręki nie uścisnął.
Udali się na niewielką, skoszoną polanę, służącą miejscowym za swoiste centrum kulturalno- rozrywkowe i rynek jednocześnie. Tutaj, pod starą lipą, zebrało się już kilkanaście osób, głównie starszych i matek z dziećmi. Był też koń druida, siwa klacz przemianowana przez wójta na ogiera. Była uwiązana do jednej z nisko rosnących gałęzi lipy, a stał przy niej młodzian z nierówno przyciętą, słomianą grzywką.
Wójt stanął naprzeciw zgromadzenia i zaczął bez żadnych formalności.
- Oto mistrz Landon, druid z Lasu. Zgodził się pomóc nam, ludziom prostym a cierpiącym w potrzebie. Dzięki niezmierzonej potędze Natury...
- Wystarczy, Jarzęba. Zaczynajmy już- przerwał Landon.
Usiadł na przyturlanym przez kogoś pniaczku i wyciągnął z przytroczonej do pasa sakwy niewielki, zielony kamień. Rozejrzał się po zebranych, niepewnie stojących w kupie w odległości paru kroków od niego. Machnął zachęcająco ręką, jednocześnie kręcąc głową z rezygnacją. Zapowiadało się pełne popołudnie pracy.
Pierwszy podszedł stary, bezzębny dziad, wyglądający na żebraka. W nędznym ubraniu i bez lewego ucha, prezentował się żałośnie i budził współczucie. Choć, jak zauważył zdrowy rozsądek druida, użezanie uszów było bardzo popularną karą dla złodziei i pospolitych rzezimieszków.
- W czym mogę ci pomóc, dobry człowieku?- zapytał Landon najlepszym tonem, na jaki było go stać w tym momencie.
- Stary jestem, mości druidzie... Tak, bardzo stary... A starców takich jak ja często choróbska dopadają, choćby i niewielkie. Ale to, co dla młodzieniaszków jest ledwie katarkiem, dla starca przyczynkiem do śmierci być może...
Starzec milczał chwilę, sapiąc z cicha. Druid czekał cierpliwie.
- Rozumiecie, mości druidzie... Ja, jak młodym byłem, jako i wy teraz, tom był chłop na schwał. Ile to człowiek potrafił zwojować? A ile wypić? A ile zjeść?
Kolejna, sapiąca przerwa.
- Ale teraz- ciągnął dziad- to już nie ten żołądek, mości druidzie... Byle co człowiek zje, a już się w brzuchu przewraca. Jako i ostatnio... I ja właśnie w tej sprawie tutaj, do was, mości druidzie przychodzę... Moglibyście...?
Druid zgrzytnął zębami. Przyjechał tutaj, aby tropić groźnego potwora, mordującego mieszkańców wioski. Zamiast tego miał słuchać o problemach gastrycznych wioskowych żebraków. Ktoś powinien się z tego wytłumaczyć, i to jak najszybciej. Mimo złości zrobił kilka skomplikowanych znaków kamieniem na brzuchu starca i przykazał mu pić napar z rumianku i mięty, za co tamten podziękował mu dozgonnie, kłaniając się w pas i odszedł szybkim krokiem w stronę pobliskiej wygódki.
Następnym pacjentem była kobieta w białym czepcu na głowie i prostej, płóciennej sukni. Prowadziła przed sobą chłopca, najwyżej dziesięcioletniego, sięgającego jej do pasa. Dziecko miało na twarzy kawałek materiału zasłaniający oczy.
- Ulitujcie się, panie, nad chorobą mojego dziecka. To jest Milu, mój jedynak, panie. Mężowi mojemu zmarło się przed trzema...
Landon nie rozumiał, dlaczego każdy chciał się podzielić z nim historią swoją i swojej rodziny. Szczególnie, że o nią nie pytał, więcej, nawet go nie obchodziła. Bardziej już zainteresowała go opaska na oczach Milu.
- Dlaczego on nosi to na twarzy?- przerwał jej, wskazując na chłopca.
- Ach to... Widzi pan, to jest... On kiedyś został oślepiony... W czasie pożaru, który wybuchł w naszym starym domu. Od tamtej pory nosi tą opaskę... Tak, zdecydowanie od tamtej pory.
- Czy mogę zobaczyć, jak wyglądają blizny? Może mógłbym...
- Nie, nie trzeba- przerwała pośpiesznie matka dziecka- to było już bardzo dawno, on już się do niej przyzwyczaił... A blizny już dawno zniknęły. Od dawna ich nie ma.
Landon przyjrzał się jej podejrzliwie.
- A mnie chodzi o to, co on ma na skórze- podjęła kobieta- Pojawiło się toto całkiem niedawno, niewiadomo skąd i z czego. Co to może być?
Pokazała plecy chłopaka, pokryte wielkimi, brązowymi plamami. Z wielu plam wyrastały krótkie włoski. Kilkoro ze stojących obok czekających odsunęło się z przestrachem.
- Cóż, nie potrafię powiedzieć, co to jest- odrzekł po dłuższej chwili Landon- Szczerze mówiąc, nigdy takiego czegoś nie widziałem. Ale spróbuję coś na to zaradzić.
Kilka razy przesunął kamieniem nad plecami Milu, szepcząc coś pod nosem. Stojący wokół niego nie potrafili zrozumieć sensu tych słów.
- Mam nadzieję, że teraz to coś powinno ustąpić. Przed... potęgą Natury. Żegnam panią.
- Niech Matka Natura nigdy pana nie opuszcza, panie Landon!
Na leczeniu takich i temu podobnych przypadków zeszło Landonowi całe popołudnie. Był już prawie zmierzch, gdy ostatni wieśniacy odchodzili, szczęśliwi z wyleczonych żylaków i łamania w krzyżach. Druid postanowił, że jeszcze dziś porozmawia z Jarzębą na temat swojego przyjazdu. Planował wygarnąć mu, co myśli o wilkołakach, wiedźminach i wójtach, a nazajutrz odjechać bez słowa do Lasu. Plany jednak miały się trochę zmienić.
Od razu dojrzał łunę ogniska, bijącą z niedalekiej polanki za oborami. Zebrało się tam już dobre pół wioski, otaczających płomienie nierównym półkolem. Druid przepchał się przez tłum, aby lepiej widzieć.
Na środku polanki stały związane trzy kobiety, ubrane w czarne szaty i kapelusze. Jedna z nich, wysoka, chuda, z długim, wysoko zadartym nosem rzucała groźne spojrzenia wieśniakom.
- Przeklętnice- zaczął donośnym głosem wójt Jarzęba- od dawna znana nam jest wasza działalność, polegająca na niecnych knowaniach z diabelstwem o pełni księżyca. Dziś stajecie przed obliczem sprawiedliwości, bo odpowiedzieć za stworzenie czarciego pomiotu, bestii, która ma na sumieniu życie dwóch niewinnych ofiar. Ciało drugiej ofiary, rolnika Eustachego, znaleziono dziś wieczorem, w stanie kompletnego rozszarpania. Nie ma wątpliwości, że dokonał tego nie kto inny, jak wasz twór, lykartnop, znaczy się wilkołak. Niniejszym, jako że wszystkie dowody świadczą przeciwko wam, skazujemy was na karę odpowiednią dla waszego postępku.
- Ale my niczego nie robiłyśmy!- zakrzyknęła druga kobieta, gruba i pomarszczona jak orzech włoski, za co dostała od stojącego obok mężczyzny potężny cios w twarz, który targnęło ją w pętach.
- Niech zostanie dopełniona kara na wiedźmach!- krzyknął stojący trochę z boku wiedźmin głosem niby tajfun.
Tego druid już nie mógł wytrzymać.
- Co to ma być, Jarzęba? Jakim prawem samosądy robicie, zakazane przecież edyktem pilaziońskim ledwie dwa lata temu?
- Prawem, które daje mu władzę nad tymi ludźmi- odparł wiedźmin, składając ręce na piersi- Pan Jarzęba jest tutaj wójtem, tu jego prawo rządzi, a przecie trza mu oddać, że sprawiedliwie sąd czyni nad tymi wiedźmami.
- Gówno, nie sprawiedliwość- splunął druid- Przecie wiadomym jest, a już na pewno wam, wiedźminom, że likantropy nie są stwarzane przez czary. One się po prostu rodzą, w wyniku mutacji nabywają swoje cechy. Są inną, młodszą i może dzikszą, ale zawsze rasą rozumną. Nie można oskarżać...
- Jak widać, można i właśnie to czynię- wtrącił stanowczo wójt- Nie można za to uznać, że są podobni do nas. Nie ma w nich nic z człowieczeństwa. Lepiej baczcie na słowa, bo mogę pomyśleć, że i wy jesteście w ten spisek zamieszani, Landon.
Druid aż pokraśniał ze złości.
- Nie macie prawa zabijać bezbronnych kobiet tylko dlatego, że podejrzewacie je o jakieś głupie, wiejskie czary! Ja doniosę o tym do Mędrców!
- Nie będziecie tacy głupi, jemiolarzu- powiedział wiedźmin przeciągle- nikt by tego nie chciał, a na pewno nie wy.
- Grozisz mi, morderco?- zapytał druid zmienionym, zimnym tonem.
- On tylko ostrzega, żebyście nie czynili pochopnych rzeczy- rzekł wójt.
Trzecia wiedźma splunęła mu pod nogi, za co zarobiła prosto w pysk.
- Pochopnych? Ja teraz jeszcze pojadę do Lasu- rzekł Landon, odwracając się- Dowiedzą się, jak chcecie mordować staruszki i zwykłych obywateli w ich własnych domach. Powiem im.
O wiedźminach krążą różne plotki. Wiele z nich jest wyssanych z palca, aby ubarwić zwykłe opowieści przy piwie i prosiaku. Ale żadna nie myliła się, jeśli chodzi o ich szybkość. Z szybkością wiedźminów nikt nie mógł się równać.
Landon padł na trawę, gdy cios metalowego ćwieka uderzył go w skroń. Ostatnim, co widział, była pochodnia trzymana przez najbliższego chłopa. Ostatnim dźwiękiem, jaki do niego dotarł- wibrujący krzyk trzech kobiet. Ostatnim zapachem- smród palonego ciała. Potem była tylko ciemność.

***

Obudziło go uwieranie w okolicach nadgarstków i kostek. Próbował się podnieść, ale pęta uniemożliwiały jakiekolwiek ruchy. Rozejrzał się. Był w niewielkim, niskim, drewnianym pomieszczeniu, prawdopodobnie szopie lub drewutni, na ziemi walały się jakieś narzędzia i połamane, spróchniałe deski. Unoszący się zapach kurzu i stęchlizny wskazywał, że miejsce było nieużywane od bardzo dawna. Kopnął na próbę, boleśnie uderzając w jakiś metalowy, ciężki przedmiot. Nie miał wielu możliwości, musiał czekać na ludzi, którzy go związali. Wizja ich powrotu nie pocieszała go zbytnio.
Landon doczołgał się do dziury po sęku znajdującej się w jednej z desek tworzących ściany szopy. Niewiele mu to dało, na zewnątrz panował nieprzenikniony mrok. Straciwszy resztki nadziei na wydostanie, pogrążył się we wspomnieniach. Próbował przypomnieć sobie odległe teraz czasy, gdy, jako młodzian pływał po wodach Morza Ocelońskiego, największego akwenu wodnego po tej stronie Ziemi. Próbował poczuć tamtą bryzę, smagającą mu twarz, gdy stał na dziobie trójmasztowca Kollador, najśmiglejszego, jaki wypłynął z ludzkiego portu...
Nie potrafił. Wokół unosił się tylko smród kurzu i stęchlizny.
- Panie Landon, jesteście tam?- odezwał się cichy, kobiecy głos ze drzwiami.
Nie uznał za stosowne odpowiadać.
Dobiegły go odgłosy mocowania się z zamknięciem, zapewne deską włożoną w metalowy zaczep. Wreszcie drzwi się otworzyły i ktoś w nich stanął, ktoś, kogo mężczyzna nie potrafił rozpoznać. Nieznajoma podeszła do niego i zaczęła rozwiązywać mu węzły, jednocześnie mówiąc pospiesznym, urywanym szlochem głosem:
- Panie Landon, niech mi pan pomoże. Oni znajdą moje dziecko... Oni je zabiją, pan nie wie, do czego oni są zdolni... Te wiedźmy to był dopiero początek, dopiero potem... Panie Landon, proszę... Moje dziecko... Ono będzie zgubione.
Oswobodzony ze grubych sznurów zobaczył wreszcie swoją wybawicielkę. Miała na sobie prostą, płócienną suknię i biały czepiec. To była jedna z kobiet, której pomógł kilka godzin wcześniej. Matka niewidomego chłopca.
- Co mam zrobić?- zapytał, wstając i masując obolałe ręce.
- Musi go pan wziąć ze sobą. I uciekać. Oni zabiją Milu... Proszę.
Wziął ją za rękę i pociągnął za sobą, wychodząc z szopy. Na zewnątrz stał chłopiec, już bez opaski na oczach, ze opuszczoną głową. Landon złapał go i zaczął się rozglądać. Z miejsca dostrzegł, że noc nie należała do najciemniejszych. Rozświetlały ją płomienie, buchające z ognisk i kilku chałup.
Przypadł do krzaków przy niskim płocie pobliskiej chałupy. Zobaczył wieśniaków z pochodniami, widłami i innymi narzędziami, zobaczył płonące w ogniskach ciała. Bynajmniej nie trzy.
Stojący najbliżej mężczyzna krzyknął coś i wskazał w ich kierunku. Reszta odwróciła się i z wrzaskiem ruszyła na przyczajonych w krzakach. Landon nie czekał, zarzucił sobie dzieciaka na ramię i pobiegł, trzymając kobietę za rękę. Pędził, choć nie wiedział gdzie się skryć. Jedyną ochroną wydawał mu się teraz las, w którym mógł zgubić pogoń.
Nie wiedział, kiedy kobieta wypuściła jego rękę i zwolniła bieg. Odwrócił się, ale nic nie mógł zrobić- tamtych było za wielu, a on miał jeszcze dziecko. Przeklinając wszystkich wieśniaków, wilkołaków, wójtów i cały cholerny świat ruszył przed siebie na złamanie karku. Nie chciał słyszeć krzyku kobiety za nim. Ale słyszał.
Pierwsze drzewa powitał niby starego przyjaciela, przychodzącego z odsieczą w ostatnim momencie. Padł na ziemię, starając się ukryć za kolczastym krzakiem, wpełznąć pod niego. Próbując złapać oddech, pierwszy raz spojrzał w oczy chłopakowi. W wielkie, świecące oczy o żółtych tęczówkach i pionowych źrenicach. Jakoś się specjalnie nie zdziwił.
- No i co teraz, mały? Ładnegoś nam bigosu nawarzył...- rzekł Landon, sapiąc ciężko.
I nagle zobaczył bestię.
Była mniej- więcej wzrostu człowieka. W tak słabym świetle nie dało się dojrzeć wielu szczegółów, wyraźna była tylko grzywa ciemnych, poszarpanych włosów i dwa długie pazury na obu dłoniach. Druid wzdrygnął się.
Niestety bestia również go dostrzegła, choć teoretycznie nie miała prawa. Biegiem pokonała dzielące ją od ofiary kilka metrów i zaatakowała z rozmachu pazurami. Landon zrobił zręczny unik i rzucił się na przeciwnika, skracając dystans. Coś błysnęło w jego ręce, potem był tylko jęk rannego. Bez skrupułów przeciął tętnicę zwierzęcia wydobytym wcześniej z cholewy krótkim nożem.
Druidzi nie używali metalu, a zwłaszcza noży.
Obejrzał sobie dokładnie ciało napastnika. Tego również domyślił się wcześniej. Na nogach "bestii" były wysokie, jeździeckie buty. Elfie, nie było wątpliwości. Schylił się jeszcze, podnosząc dziwne narzędzie, kastet z dwoma osadzonymi na nim ostrzami. Wiele słyszał o broniach Starszych Ludów, pare z nich widział na własne oczy, z jednego czy dwóch sam został ranny. To tutaj nie mogło go zaskoczyć. Zdjął też grzywę, wykonaną z oryginalnych włosów jakiegoś nieznanego zwierzęcia.
- Trzeba im przyznać, przygotowały się chłopaki do siania paniki- splunął- Nie ma co.
Zaalarmował go szelest. Znów padł, starając się nie ruszać, nie oddychać i nie istnieć. O torturach elfów również krążyły legendy. Trzy nowe "bestie" przemknęły w ciszy parę kroków obok nich. Kiedy przeszły, Landon poderwał się i zaczął się skradać. Wyboru dużego nie miał- tędy musiał iść do biegnącego nieopodal gościńca. Później trzeba było się jeszcze dostać do Lasu. Banał, pomyślał.
Za nimi zapłonęły następne chaty. Zapowiadała się długa noc, wypełniona krwią i śmiercią.

***

- Dlaczego oni to zrobili? Dlaczego nas ścigali? Bo ja jestem inny?
Landon zastanowił się przez dłuższą chwilę. Teraz, kiedy był ranek i cudem wydostali się na gościniec, Milu zaczął nagle zadawać pytania. Mężczyzna chciał mu powiedzieć, że to nie o niego chodzi. Że tamci ludzie ścigali kogoś innego, złoczyńcę, może nawet mordercę. Że on sam, Milu z Kalutek jest najnormalniejszym w świecie dzieckiem. Nie potrafił.
-Tak, to z twojego powodu, Milu. Ponieważ jesteś inny.
Chłopak milczał tylko przez sekundę.
- A dlaczego jestem inny? Tu chodzi o tą skórę, tak? Tą nową chorobę? No powiedz!
Landon spojrzał w żółte oczy.
- Chłopcze, wiesz co to jest likantrop? Oczywiście, nie wiesz... No więc to jest taka osoba, która przejmuje cechy jakiegoś zwierzęcia. Rodzi się powiedzmy z zębami rysia albo z sierścią wilka. Ludzie boją się go, bo czasami bywa niebezpieczny. Może zrobić krzywdę. Ty jesteś kimś takim.
Czuł, że nie było to najdelikatniejsze wyznanie prawdy, ale inaczej nie potrafił tego ująć.
- To znaczy, że będę kimś takim jak wiedźmini? Będę biegał z mieczem i rozwalał potwory? I nic mnie nie będzie bolało?- dopytywał się chłopiec.
Landon przypomniał sobie wiedźmina Krogusa. Jego zimny, drwiący wzrok, medalion, wyważone ruchy. Postawę gotowego do skoku kota. Cios w skroń, beznamiętny, wyuczony, profesjonalny. Pomasował odruchowo głowę.
- Nie, Milu. Ty na pewno nie będziesz kimś takim.
- To bardzo dobrze- rzekł z przekonaniem malec- Bo wiedźmini zabijają potwory, ale i innych ludzi. A ja bym nie chciał kogoś zabijać. Ani nie chciałbym...
Landon uśmiechnął się smutno. W duchu dziękował wszystkim bogom, że nie musi rozmawiać o jego matce. Nie potrafiłby.
Szli wzdłuż traktu raźnym, pewnym krokiem. Za dnia, na głównym trakcie nie spodziewał się elfów. Mieszkańców Kalutek też się nie spodziewał, choć z innego powodu.
- Gdzie idziemy?- zapytał Milu.
- Do Druidzkiego Lasu. Wiesz, kim są druidzi? Albo Mędrcy, jak wy ich nazywacie. To opiekunowie lasów. Tobą też się zaopiekują.
- A ty jesteś druidem?
Chłopak spojrzał na nóż wsadzony do cholewki buta.
- Nie- odparł mężczyzna po chwili wahania- nie jestem druidem. Ale od nich przyszedłem. Miałem wobec nich dług, poza tym... Zresztą, nie chcę cię zanudzać. Pospiesz się, bo do zmierzchu nie dojdziemy.
Szli w milczeniu, równo stawiając nogi na zapylonym trakcie. Wreszcie Milu znów odezwał się z cicha:
- Czy w Druidzkim Lesie są wiedźmini? Albo to coś, co na nas wyskoczyło tam, w krzakach..
- Zapomnij o tym- Landon położył mu rękę na ramieniu- To już nie wróci. Nigdy.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
Uśmiechnął się do siebie.
- A wiedźminów na pewno tam nie spotkasz. To jest coś, czego na pewno tam nie ma.
Obrazek
Nyano
Mat
Mat
Posty: 589
Rejestracja: poniedziałek, 6 lutego 2006, 11:51
Numer GG: 3030068
Lokalizacja: Z ukrycia i cienia

Post autor: Nyano »

Malutkus pisze:To pierwszy mój tekst, więc prosiłbym o wyrozumialość
Proście, lecz nie otrzymacie. Jakość opowiadania zależy od przemyślenia, fabuły i zdolności pisarza, nie zaś od tego ile opowiadań on napisze.

Dla mnie twoje opowiadanie ociera się o beszczeszczenie twórczości pana Sapkowskiego. I jakoś tak to trochę chaotycznie wygląda. No i przede wszystkim język! Raz widzimy lekką archaizację (np. "ślepiście"), a raz widzimy słownictwo w stylu Ferdynanda Kiepskiego (pierwsze primo, drugie primo). Człowieku, zastanów się jakim stylem chcesz pisać!

3.
Bóg na Krzyżu był tylko kolejną religią, która uczyła że miłość i morderstwo są nierozłącznie związane - że w końcu Bóg zawsze pije krew
Awatar użytkownika
BAZYL
Zły Tawerniak
Zły Tawerniak
Posty: 4853
Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 09:51
Numer GG: 3135921
Skype: bazyl23
Lokalizacja: Słupsk/Gorzów Wlkp.
Kontakt:

Post autor: BAZYL »

:arrow: Bardzo cżesto młodzi pisarze używaja słowa "owy" nie rozumiejec go. Ty także.
:arrow: Interpunkcja kuleje.
:arrow: Postacie sa bardzo podobne do siebie.
:arrow: Wiedźmini to oklepany temat, i ciut jakby nie Twój :P
:arrow: Nie bawi mnie Twój humor :)
:arrow: Zapowiadało się pełne popołudnie pracy. - dziwne zdania...
:arrow: Ech... Zero pomyslunku u postaci...
:arrow: Bardzo prosta i naciągana fabuła.
:arrow: Niemniej: Chyba najlepsze opowiaaniez zamieszczonych tutaj. Warsztatowo w miarę dobrze - gorzej z treścią i fabułą. Skup się nad wymyślaniem historii, bacz na ich logikę i spójność. Próbuj różnicować bohaterów i wczuć sie w nich - nie moga być tacy sami. Spróbuj przeczytać jakaś wypowiedź, bez w nikania kto to mówi i odpowiedzieć czy jest to styl tej postaci, czy styl _każdej_ Twojej postaci.
:arrow: Ocena 3+, tekst wymaga dopieszczenia.
Pierwszy Admirał Niezwyciężonej Floty Rybackiej Najjaśniejszego Pana, Postrach Mórz i Oceanów, Wody Stojącej i Płynącej...
ODPOWIEDZ