taki sobie pomysł
: czwartek, 4 maja 2006, 18:37
Podkreślam na początku, że ten tekst pisałem dość dawno i nijak nie mogłem go przepuścić przez Worda, wybaczcie więc błędy. Pomysł na tego rodzaju historie zrodził się we mnie od czasu jak pierwszy raz zagrałem w Gothica. Chciałem spróbować opisać tą grę. Wtedy powstał początek i chciałbym zasiegnąć rady czy sensownie byłoby pisać dalej czy wziąśc sie za kilka innych niedokończonych (jak zawsze!) "dzieł".
Zapraszam do lektury:
- Zostawcie mnie! - Krzyczał głośno bezimienny.
Jednak strażnicy nie byli zbyt wrażliwi na jego słowa. Jedyne co dostał był w zamian za to, był mocny cios w tył głowy, po którym stracił przytomność. Gdy się ocknął, słyszał szum wodospadu i jakiegoś człowieka ubranego jak szlachcic z dziwnym poczuciem humoru.
- Za wszystkie w/w przewinienia, z poparciem sądu, nakazuje zrzu....
- STOP! - Krzyknął mag w czerwonej szacie, który nie wiadomo skąd się wziął. - Stop, muszę z nim porozmawiać.
Podszedł bliżej więźnia i zaczął mu szeptać do ucha:
- Masz. Dostarcz ten list do siedziby magów ognia. Nagrodę sam sobie wybierzesz.
- Dobrze, ale pod jednym warunkiem. Oszczędź mi tej nędznej paplaniny, o moich przewinieniach.
- Jak śmiesz! - Szlachcic chciał uderzyć go, lecz mag zatrzymał powolny ruch ręki, bez większego wysiłku.
- Dobrze, zrzucajcie go! – Więzień zdążył rzucić okiem na całą „sadzawkę”,(nim nim rzucili) wyglądała jak forma do odlania wielkiego lizaka. Prawie, że okrągły staw z brzegiem u który stopniowo (podczas chodu wgłąb lądu), przeradzał się w tak jakby wąwozik. Wkoło tej "oazy" góry. Niezbyt wysokie, ale zawsze jakieś wzniesienia.
I strażnicy zrzucili. Dobrze że wodospad wywoływał fale, które popchnęły go na brzeg. Poczuł tylko jak go ktoś lekko podnosi, a właściwie jego twarz. Otworzył oczy.
- Witamy w Kolonii! - i pięść uderzyła go z dużą siło prosto w nos. Stracił przytomność i gdy ponownie otworzył oczy, zobaczył wojownika w ciekawej zbroi. Wykonanej jakby z płótna o szkarłatnym kolorze, wzmacnianego w dużej połaci wstawkami z jakiegoś dziwnego metalu. Nad lewym barkiem widniał kawałek łuku, to samo pod prawym biodrem. Miecz przy pasie, kiwał się radośnie w rytm jego oddechu czy kroków.
- Witaj! Mam nadzieje, że Bullet i jego ekipa nie stłukli Cię za mocno?
- Och...Tak...- Wstał, lecz złapał się za głowę i gdyby nie pomoc Diego, bo tak zwał się ten człowiek, znowu wpadłby do wody.
- Jestem...- Chciał przedstawić się.
- Nie obchodzi mnie, kim jesteś. Teraz jesteś więźniem i od Ciebie zależy, czy będziesz nadal wymoczkiem, jak teraz, czy twoje notowania wzrosną i nie będziesz musiał wydobywać rudy, żeby żyć. - Widząc nieme zapytanie na twarzy nowoprzybyłego, zaczął tłumaczyć.
- Tak, tylko dlatego tu jesteśmy. Król Rhobar ubzdurał sobie, że jak wrzuci dwustu więźniów i 20 strażników to bez problemu będzie mógł kontrolować tę kolonię. Lecz przeliczył się. Kolonia, "przez przypadek" objęła większy obszar niż miała objąć i teraz my dyktujemy warunki. Każdy może tu wejść, lecz nikt nie może wyjść. On dostarcza nam jedzenie i wszystko o co prosimy, a my rude. W sumie tylko Stary Obóz dostarcza rude. Stary Obóz jest najwiekszym z obozów i najlepiej obwarowanym. Jest najbliżej. Ze względu, że bariera jest wieksza niż powinna, wykszatałciły sie jeszcze 2 obozy: Nowy Obóz, i Obóz
na bagnach, zwany też Obozem Sekty. Ja polecałbym Stary Obóz, sam do niego należe, a tylko w starym obozie, można żyć w miare spokojnie. Ale ty rób jak chcesz. Jakieś pytania?
- Gdzie moge znaleźć jakiś oręż?
- Oto to musisz zadbać sam. Ale podpowiem Ci, jest opuszczona kopalnia....w drodze stąd, do doliny. Może tam coś znajdziesz?
- Dziękuje bardzo...może powtórzyć, kto to był kto mnie poturbował? - zapytał, pocierajac sobie szczękę.
- Bullet. Ale jeśli chcesz z nim walczyć, to radze, żebyś się wstrzymał. Narazie jest dla Ciebie za mocny.- powiedział Diego i dodał jakby do siebie - Narazie...
- A więc dobrze...bywaj... - próbował sobie przypomnieć, czy owy "ktoś" mu sie przedstawiał. Zmarszczył brwi.
- Diego - wtrącił wojownik
- Diego - powtórzył, jakby chciał sobie utrwalić, to imię.
- A wiec bywaj! I do zobaczenia w Starym Obozie! - Człowiek odszedł, małym wąwozikiem
w stronę, baszty, która nikła prawie, że całkowicie we mgle. Bezimienny rozejrzał się po okolicy. Zauważył za plecami wodospad i po lewej ręce jakiś podest. " A co mi tam!", pomyślał i poszedł szybkim, lecz lekko chwiejnym krokiem ku tej drewnianej konstrukcji. Gdy już poczuł pod nogami drewnianą podłogę, poczuł, że jego ciało jakby się rozgrzewa.
Zauważył też niebieską poświatę otaczającą jego tors i nogi. Wyciągnął przed siebie rękę i zaobserwował, że ta poświata, przelewa mu się przez palce, gdy próbuje zacisnąć pięść. Zrobił krok w przód. To był jego błąd. Był to błąd z rodzaju, tych błędów, których się potem bardzo żałuje, ale ona uczą najlepiej. Gdy wykonał ten krok, nie zdążył już dotknąć podłoża.
Bariera wyrzuciła go z wielką siłą w tył i wylądował na piasku. Otrząsnął się i postanowił nie podchodzić do tego "magicznego ustrojstwa", za wszelką cenę. Wstał, zbadał swoje ubranie, o dziwo, nie zauważył, żadnej dziury, czy czegoś w tym tylu. Rzucił jeszcze dziwne spojrzenie na miejsce, z którego jeszcze kilka minut temu patrzył na miejsce, w którym teraz stoi. Machnął ręką i podreptał niezbyt rześkim krokiem w stronę małego wąwoziku. Ze schyloną głową i oczyma wpatrzonymi w żuczka, (któremu chyba też nie chciało się zbytnio dreptać) szedł sobie zamyślony.
- Stój! – Krzyknął ktoś jakby z góry.
Wytrącony z równowagi Bezimienny, aż sobie siadł na ziemi o mało, co nie kończąc żywota żuczka, który przecież był Bogu duch winny.
- A wy, kto? – Zapytał próbując podnieść się z ziemi.
- Nie irytuj mnie koleś…- naciągnięta kusza, jakby prosiła o zwolnienie zapadki.
- Diego mnie przysłał i kazał iść, do jakiego Starego Obozu. No to idę. – Krzyknął, zasłaniając ręką oczy, bo słońce w ostatnich dniach porządnie przygrzewało. A może ta bariera ogniskowała promienie? Nie było się, nad czym zastanawiać.
- To było tak od razu mówić! – strażnik od razu zmienił podejście – Idź przez cały czas tą drogą, ona zaprowadzi Cię do obozu. Jak przejdziesz przez bramę i wejdziesz na tamto wzniesienie – pokazał ręką za siebie wzniesienie, gdzie majaczyły jakieś wrota. Małe na dole i trochę większe na górze , jakby zwrócone by witać podróżnych. Okazało się, że strażnicy (było ich dwóch), stali na jakiejś bramie, a właściwie „futrynie” bramy. Niedoszły cel pomachał strażnikom i poszedł w stronę miasteczka. Zauważył, że to miejsce jest bardzo bogate w żuki i jagody. Zerwał kilka i idąc zaspokajał apetyt. Gdy dotarł do dolnym drzwi, zostało mu kilka jagód, więc wsypał resztę do ust i rozkoszował się chwilę intensywnym smakiem. Wszedł do środka. Ciemności i lekki chłód wydały się aż wilgotne.
- I need guns...lot of guns...- powiedział do siebie (:D)
CDN.
Prosze o komentarze
Zapraszam do lektury:
- Zostawcie mnie! - Krzyczał głośno bezimienny.
Jednak strażnicy nie byli zbyt wrażliwi na jego słowa. Jedyne co dostał był w zamian za to, był mocny cios w tył głowy, po którym stracił przytomność. Gdy się ocknął, słyszał szum wodospadu i jakiegoś człowieka ubranego jak szlachcic z dziwnym poczuciem humoru.
- Za wszystkie w/w przewinienia, z poparciem sądu, nakazuje zrzu....
- STOP! - Krzyknął mag w czerwonej szacie, który nie wiadomo skąd się wziął. - Stop, muszę z nim porozmawiać.
Podszedł bliżej więźnia i zaczął mu szeptać do ucha:
- Masz. Dostarcz ten list do siedziby magów ognia. Nagrodę sam sobie wybierzesz.
- Dobrze, ale pod jednym warunkiem. Oszczędź mi tej nędznej paplaniny, o moich przewinieniach.
- Jak śmiesz! - Szlachcic chciał uderzyć go, lecz mag zatrzymał powolny ruch ręki, bez większego wysiłku.
- Dobrze, zrzucajcie go! – Więzień zdążył rzucić okiem na całą „sadzawkę”,(nim nim rzucili) wyglądała jak forma do odlania wielkiego lizaka. Prawie, że okrągły staw z brzegiem u który stopniowo (podczas chodu wgłąb lądu), przeradzał się w tak jakby wąwozik. Wkoło tej "oazy" góry. Niezbyt wysokie, ale zawsze jakieś wzniesienia.
I strażnicy zrzucili. Dobrze że wodospad wywoływał fale, które popchnęły go na brzeg. Poczuł tylko jak go ktoś lekko podnosi, a właściwie jego twarz. Otworzył oczy.
- Witamy w Kolonii! - i pięść uderzyła go z dużą siło prosto w nos. Stracił przytomność i gdy ponownie otworzył oczy, zobaczył wojownika w ciekawej zbroi. Wykonanej jakby z płótna o szkarłatnym kolorze, wzmacnianego w dużej połaci wstawkami z jakiegoś dziwnego metalu. Nad lewym barkiem widniał kawałek łuku, to samo pod prawym biodrem. Miecz przy pasie, kiwał się radośnie w rytm jego oddechu czy kroków.
- Witaj! Mam nadzieje, że Bullet i jego ekipa nie stłukli Cię za mocno?
- Och...Tak...- Wstał, lecz złapał się za głowę i gdyby nie pomoc Diego, bo tak zwał się ten człowiek, znowu wpadłby do wody.
- Jestem...- Chciał przedstawić się.
- Nie obchodzi mnie, kim jesteś. Teraz jesteś więźniem i od Ciebie zależy, czy będziesz nadal wymoczkiem, jak teraz, czy twoje notowania wzrosną i nie będziesz musiał wydobywać rudy, żeby żyć. - Widząc nieme zapytanie na twarzy nowoprzybyłego, zaczął tłumaczyć.
- Tak, tylko dlatego tu jesteśmy. Król Rhobar ubzdurał sobie, że jak wrzuci dwustu więźniów i 20 strażników to bez problemu będzie mógł kontrolować tę kolonię. Lecz przeliczył się. Kolonia, "przez przypadek" objęła większy obszar niż miała objąć i teraz my dyktujemy warunki. Każdy może tu wejść, lecz nikt nie może wyjść. On dostarcza nam jedzenie i wszystko o co prosimy, a my rude. W sumie tylko Stary Obóz dostarcza rude. Stary Obóz jest najwiekszym z obozów i najlepiej obwarowanym. Jest najbliżej. Ze względu, że bariera jest wieksza niż powinna, wykszatałciły sie jeszcze 2 obozy: Nowy Obóz, i Obóz
na bagnach, zwany też Obozem Sekty. Ja polecałbym Stary Obóz, sam do niego należe, a tylko w starym obozie, można żyć w miare spokojnie. Ale ty rób jak chcesz. Jakieś pytania?
- Gdzie moge znaleźć jakiś oręż?
- Oto to musisz zadbać sam. Ale podpowiem Ci, jest opuszczona kopalnia....w drodze stąd, do doliny. Może tam coś znajdziesz?
- Dziękuje bardzo...może powtórzyć, kto to był kto mnie poturbował? - zapytał, pocierajac sobie szczękę.
- Bullet. Ale jeśli chcesz z nim walczyć, to radze, żebyś się wstrzymał. Narazie jest dla Ciebie za mocny.- powiedział Diego i dodał jakby do siebie - Narazie...
- A więc dobrze...bywaj... - próbował sobie przypomnieć, czy owy "ktoś" mu sie przedstawiał. Zmarszczył brwi.
- Diego - wtrącił wojownik
- Diego - powtórzył, jakby chciał sobie utrwalić, to imię.
- A wiec bywaj! I do zobaczenia w Starym Obozie! - Człowiek odszedł, małym wąwozikiem
w stronę, baszty, która nikła prawie, że całkowicie we mgle. Bezimienny rozejrzał się po okolicy. Zauważył za plecami wodospad i po lewej ręce jakiś podest. " A co mi tam!", pomyślał i poszedł szybkim, lecz lekko chwiejnym krokiem ku tej drewnianej konstrukcji. Gdy już poczuł pod nogami drewnianą podłogę, poczuł, że jego ciało jakby się rozgrzewa.
Zauważył też niebieską poświatę otaczającą jego tors i nogi. Wyciągnął przed siebie rękę i zaobserwował, że ta poświata, przelewa mu się przez palce, gdy próbuje zacisnąć pięść. Zrobił krok w przód. To był jego błąd. Był to błąd z rodzaju, tych błędów, których się potem bardzo żałuje, ale ona uczą najlepiej. Gdy wykonał ten krok, nie zdążył już dotknąć podłoża.
Bariera wyrzuciła go z wielką siłą w tył i wylądował na piasku. Otrząsnął się i postanowił nie podchodzić do tego "magicznego ustrojstwa", za wszelką cenę. Wstał, zbadał swoje ubranie, o dziwo, nie zauważył, żadnej dziury, czy czegoś w tym tylu. Rzucił jeszcze dziwne spojrzenie na miejsce, z którego jeszcze kilka minut temu patrzył na miejsce, w którym teraz stoi. Machnął ręką i podreptał niezbyt rześkim krokiem w stronę małego wąwoziku. Ze schyloną głową i oczyma wpatrzonymi w żuczka, (któremu chyba też nie chciało się zbytnio dreptać) szedł sobie zamyślony.
- Stój! – Krzyknął ktoś jakby z góry.
Wytrącony z równowagi Bezimienny, aż sobie siadł na ziemi o mało, co nie kończąc żywota żuczka, który przecież był Bogu duch winny.
- A wy, kto? – Zapytał próbując podnieść się z ziemi.
- Nie irytuj mnie koleś…- naciągnięta kusza, jakby prosiła o zwolnienie zapadki.
- Diego mnie przysłał i kazał iść, do jakiego Starego Obozu. No to idę. – Krzyknął, zasłaniając ręką oczy, bo słońce w ostatnich dniach porządnie przygrzewało. A może ta bariera ogniskowała promienie? Nie było się, nad czym zastanawiać.
- To było tak od razu mówić! – strażnik od razu zmienił podejście – Idź przez cały czas tą drogą, ona zaprowadzi Cię do obozu. Jak przejdziesz przez bramę i wejdziesz na tamto wzniesienie – pokazał ręką za siebie wzniesienie, gdzie majaczyły jakieś wrota. Małe na dole i trochę większe na górze , jakby zwrócone by witać podróżnych. Okazało się, że strażnicy (było ich dwóch), stali na jakiejś bramie, a właściwie „futrynie” bramy. Niedoszły cel pomachał strażnikom i poszedł w stronę miasteczka. Zauważył, że to miejsce jest bardzo bogate w żuki i jagody. Zerwał kilka i idąc zaspokajał apetyt. Gdy dotarł do dolnym drzwi, zostało mu kilka jagód, więc wsypał resztę do ust i rozkoszował się chwilę intensywnym smakiem. Wszedł do środka. Ciemności i lekki chłód wydały się aż wilgotne.
- I need guns...lot of guns...- powiedział do siebie (:D)
CDN.
Prosze o komentarze
