Moja scifi fantasy Szuflada :)

ODPOWIEDZ

Ocena:

1
0
Brak głosów
2
0
Brak głosów
3
0
Brak głosów
4
1
100%
5
0
Brak głosów
6
0
Brak głosów
 
Liczba głosów: 1
scorez
Kok
Kok
Posty: 1183
Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 13:55
Numer GG: 3374868
Lokalizacja: otchłań

Moja scifi fantasy Szuflada :)

Post autor: scorez »

Generatory inercji nie były już w stanie zniwelować amplitudy drgań w jakiej poddawany został pojazd. Aliszer zdawał sobie sprawę, że bomba którą sami spuścili sobie na głowę prawdopodobnie przebije się przez deflektory i osłony pojazdu oraz prawdopodobnie przedrze się przez wewnętrzne osłony sarkofagów w których znajdowali się wszyscy członkowie załogi. Nagle poczuł pomiędzy drganiami zmianę ciągu, pojazd zaczął opadać po paraboli wykorzystując asystę grawitacyjną do uzyskania większej prędkości.
-Przebicie kadłuba na rufie- Oznajmił komputer pokładowy, owiewka sarkofagu zapłonęła czerwienią i żółcią sygnałów alarmowych. Z tylnej części pojazdu oderwał się luk i popłynął w tył zalewając wnętrze pojazdu naturalnym światłem.
-Wykryto promieniowanie. Pełna ekspozycja sarkofagu.- Rozbłysły komunikaty na monitorach sarkofagu.
Aliszer zdał sobie sprawę, że popełnił błąd.. kwestią sporną jest gdzie.

_________________

Cichy, basowy dźwięk silników grawitacyjnych zlewał się z jednostajnym szumem systemów podtrzymywania życia. Transporter opancerzony PUMA powoli odpływał od czarnego na tle gwiazd okrętu dalekiego zasięgu klasy Monitor ORP 'Dragon'. Obserwując jednostkę tej klasy, człowieka ogarnia dziecięce podniecenie.. stan podobny do rozpakowywania upragnionego prezentu na gwiazdkę. Rozlewa się ciepłe uczucie w podbrzuszu, serce zaczyna walić mocniej. Szczyt osiągnięć technologicznych ludzkości.
Podłużny statek zasłaniał trzecią część nieboskłonu, nic dziwnego, gdyż transporter odpływał powoli na niskim ciągu i nie oddalił się jeszcze od pojazdu na więcej niż 100 metrów, tym niemniej nawet z większych odległości pojazd także robił wrażenie.
Załoga transportera odpływającego w przestrzeń tkwiła w szarych Sarkofagach. Grawitacyjne silniki manewrowe zabuczały delikatnie po czym pojazd się obrócił przodem do błękitnej planety.
-Deorbitacja za 240 sekund, obieram bezpieczną trajektorię. Będziemy schodzić po nocnej stronie powoli, tak więc trochę to potrwa.- Oznajmił pilot manipulując dłońmi przy owiewce swojego sarkofagu. -Schodzimy bez ognia, proces schodzenia zajmie nam prawdopodobnie dziesięć minut panowie i panie.
Jeśli, któryś z pasażerów opuściłby swój sarkofag i spojrzał na przednią owiewkę transportera to zobaczyłby piękny widok. Kryształki lodu płynęły wokoło pojazdu błyszcząc w nienaturalnym świetle wnętrza transportera rozchodząc się po przeróżnych wektorach niczym w jakiejś grze komputerowej. Jednak nie obserwacja widoków była celem misji i nikt nie chciał wychodzić z bezpiecznych sarkofagów do momentu lądowania na planecie.
-Aliszer, jesteś gotów?- Rozbrzmiał elektroniczny damski głos należący Błękitnej Damy. Sztucznej inteligencji z pokładu ORP 'Dragon'. -Nasi lekarze martwią się o ciebie, wszystkie wskaźniki ci wskoczyły.
-Możemy kontynuować.- Powiedział. -Nic się nie dzieje, zaraz wyślecie mnie na obcą planetę dla dobra ludzkości jak w jakiejś space operze. Jestem Lukiem Skajłokerem Ziemi i szukam mojego Sensei Yoda.
Deklaracja wywołała wybuch śmiechu w sarkofagach na transporterze.
-Deorbitacja za 60 sekund, mistrzu Jedi.- Oznajmił pilot radośnie.
-Także uwielbiam Fantastykę Naukową 20 wieku chłopcy, kapitan każe przekazać wam powodzenia, zwłaszcza tobie Aliszer. Sprawdź swój Bufor Neuralny i stan nano.
Owiewka Sarkofagu zapłonęła błękitem i zielenią, człowiek o imieniu Aliszer wywołał gestem okno skanu i zaczął odczyt danych. Odczyt niepotrzebny, w razie jakichkolwiek nieprawidłowości byłby zmuszony wrócić na statek, przypuszczalnie na Ziemię. Najwyraźniej kontrola lotu chciała go czymś zająć. Po chwili za raportował. -Wszystkie systemy sprawne.
-Wejście w atmosferę za 10 sekund, nie wyglądajcie przez okno, nie będzie fajerwerków. Jakieś ostatnie słowa kontrola?- Oznajmił drugi pilot.
-Powodzenia Majorze Aliszerze Szewczenko, niech Bóg będzie z Tobą.- Oznajmiła Błękitna Dama w języku kresów.
-Ku Chwale Ojczyzny!- Od powiedział Aliszer już po polsku.

Podejście do lądowania trwało długo, zejście do atmosfery bez wywoływania pióropuszy ognia wokół pojazdu jest bardzo czasochłonne i trudne. Opadać na tyle szybko aby nie stracić ciągu w górnych warstwach atmosfery, na tyle wolno nie zapłonąć jak latarnia sygnalizując wszystkim 'TU JESTEŚMY!'
Po chwili dźwięk silników Grawitacyjnych zmienił naturę dźwięku. Był cichy, najwyraźniej ciśnienie materii wokoło stało się wystarczająco wysokie aby zmniejszyć obroty.
-Weszliśmy na pułap 2 kilometrów. Można opuścić sarkofagi!- Zaraportował drugi pilot.
-Bezpieczna wysokość! Oddział osłaniający! Wyjść z sarkofagów.- Padł rozkaz.
Pięć z ośmiu Sarkofagów znajdujących się w wzdłuż ścian pojazdu otworzyły się.
Mechanizm łatwy, wystarczyło pociągnąć klamrę wewnątrz wystarczająco mocno, a Sarkofag otwiera się jak skorupa niekształtnej muszli. Osłona z owiewką na górę, osłona z klamrą na dół i wszystko ładnie się chowało ponad i poniżej sarkofagów zwalniając dodatkowe miejsce w ładowni.
Luk natychmiast wypełnił się ruchem, pięciu ludzi uzbrojonych w ciężkie pancerze z automatycznymi karabinami igłowymi Beryl MK2 w dłoniach i pistoletami .9MAG ustawiło się wzdłuż ścian przedziału i przymocowało swoje uprzęże do rury wzdłuż sufitu pojazdu. "Zbytek łaski, za niedługo będą na trasie powrotnej." Pomyślał Aliszer.
-Dobra! Major zwiadu, opuścić sarkofag!- Zadeklarował Oficer Oddziału osłaniającego.
Aliszer jednym szarpnięciem ramienia otworzył mechanizm sarkofagu i wyszedł z miękkiej otuliny klaustrofobicznego wnętrza rozprostowując ramiona.

Życie jest ciężkie, zawsze tak jest. Zawsze coś się spieprzy, tak jak tu i teraz. Wysyłają mnie na misję abym posprzątał śmietnik, który inni pozostawili po sobie.
-Przechodzimy do procedury zmiany ekwipunku Aliszer.- Zadeklarował Oficer do interkomu przy ustach. -Proszę się rozebrać.
-Nie musisz mówić tak oficjalnie Stasiu, już się przygotowuję.
Jedno po drugim ściągam ubrania szyte arachnidem, opracowane na podstawie inteligentnej technologii, które zwinięte w kosteczkę wrzucam do sarkofagu. Miękka otulina pochłania materiał jak woda pochłania kamień.
Stoję w stroju Adama ale nikt z drużyny nie patrzy na mnie. Po prostu idę na misję, wszyscy przeszliśmy już kwarantannę i nasze ciała są wyjałowione z ziemskich chorób, tak więc mieliśmy wszyscy wcześniej okazję podziwiać się w całej okazałości. Zresztą zgromadzeni są tu ludzie bywali w świecie i byle czym się nie zgorszą.
-Wybacz stary, może zapiec ale to dla twojego dobra.- Mówi Herbert, spec od broni ciężkiej.
Podchodzi do mnie i każe mi unieść ręce i spryskuje mnie dokładnie termoaktywnym sprayem. Nie daje mi spokoju i opryskuje mnie całego szczególną troskę przykładając do nóg, dłoni i bioder nie szczędząc sprayu. Szczypie, nośnikiem jest alkohol więc nie ma co się dziwić. Nie czekam aż wyschnie, wykonuję gest ręką w stronę dziobu transportera. -Utrzyma się jakieś trzy, cztery dni, a potem samo odparuje.
Po chwili z pod owiewki z przodu transportera wysuwa się plastalowa skrzynia, którą zachęcam szarpnięciem aby podjechała na środek zabierając jednocześnie sporo miejsca. Zatrzaski magnetyczne natychmiast puściły rozsuwając się do połowy.
-Pamiętaj, jesteś na tej planecie incognito. Twoim zadaniem jest zlokalizować i zaraportować lokalizację załogi stacji badawczej 71.- Recytował kobiecy głos. -Wszelkie decyzje dotyczące ratunku lub likwidacji podejmujesz na własne ryzyko. Grupa wsparcia będzie w stanie dotrzeć do ciebie najpóźniej w ciągu 3 dni od momentu wezwania.
Podczas wysłuchiwania monologu sztucznej inteligencji, który to monolog został opracowany i wysłuchany podczas dziesiątek narad dotyczących tej operacji, zacząłem wyciągać ze skrzyni ubranie. Wszystko jakieś takie średniowieczne. Onuce, przepaska biodrowa, skórzane spodnie, materiałowa koszulka z kościanymi guzikami, twardo podbite buty.
Ubranie było specjalnie przygotowane przez speców z ziemi. Kościane guziki, koszule wyszyte z specjalnie wyhodowanych włókien. Buty, to ta sama para kaloszy, hodowane z klonowanych ścięgien i modyfikowanych skór. Wszystko przy jednoczesnym zachowaniu polityki wojska: byle wygodnie, funkcjonalnie i trwale. Wszystko to aby zachować mój pobyt na planecie incognito. Tak naprawdę jest to jedyna zasada z której będę rozliczany po wykonaniu misji.
- ORP "Dragon" jest w trakcie ewakuowania pozostałych placówek badawczych Rzeczy Pospolitej Polskiej Obojga Narodów. W ciągu dwóch dni w związku z ewakuacją zaprzestaniemy nadawania jakichkolwiek sygnałów radiowych, cyfrowych i podprzestrzennych na terenie Panonii. Będziemy nastawieni na odbieranie.
Wyciągam ze skrzyni napierśnik, hełm, rękawice, naramienniki, karawasze i nagolenniki wykonane aby udawały kutą stal i utwardzaną skórę w rzeczywistości będąc zaawansowanym technologicznie pancerzem przeciwpneumatycznym wykonanym w technologii Mid Protection System. Pancerz lekki, gdyż pozbawiony całej tej technologii, którą są obwieszeni komandosi transportera. Płyta pancerza składa się z powłok flekstali i arachnidu ustawionymi na kształt plastra miodu bardziej przypomina elastycznością grubą skórznię. Ubrany przypominam trochę wikinga z fartuchem, może ówczesnego kowala ale na pewno nie żołnierza, jednak funkcję swoją spełnia, chroni. Wszystko w najnowszej modzie Panonii. Nie jest to także ciężkie, razem z ubraniem, które mam na sobie waży może dziesięć kilogramów.
-Jacek, gdzie jesteśmy?- Powiedział Stasiek.
-Właśnie przelecieliśmy nad bazą 71 Lemi. Lecimy zgodnie z rozkładem, Janusz wysłałeś już drony?
-Jup, podaję wyniki skanowania.- Zadeklarował drugi pilot pilot przerywając monolog z głośników. -Szukam oznak ludzi. Promieniowanie podczerwone, wynik negatywny. Promieniowanie elektromagnetyczne, wynik negatywny. Skan radiowy, wynik negatywny słaby. Zakrzywienie Pola Grawitacyjnego, wynik negatywny słaby. Spektrometr, wynik negatywny. Drony jeszcze nie przekazały pełnego raportu, ale można spokojnie założyć, że jest cichutko. Tylko trochę zwierząt, na zachód od miejsca lądowania widzę coś na kształt jakiegoś stada.
-Kontynuuj skanowanie w poszukiwaniu oznak ludzkich.- Powiedział Stanisław.
-Przyjąłem. Baza wygląda na nie zmienioną. Miedziany dach się nie zapadł więc nasza paczka ma już jeden nocleg zapewniony.
W skrzyni znajduje się worek wypełniony wewnątrz kieszeniami, a na zewnątrz uprzężami pozwalającymi ubrać go na plecy oraz podpiąć pod niego miecz, tarczę i wszystko co mi przyjdzie do głowy. Z umiarem oczywiście.
Odkładam go delikatnie na bok i sięgam po miecz.
Jest to półtoraręczne monomolekularne ostrze z flekstalowym kręgosłupem i wyraźnie widocznym jelcem. Długość ostrza pasuje jednak do miecza jednoręcznego, ma także trochę dłuższą rękojeść zakończoną głownią. Wyglądem przypomina bardziej Albion ze względu na zwężające się ostrze przechodzące w wąski szpikulec na wysokości sztychu.
Chciałem katanę, jednak mój instruktor wykazał dobitnie, że moje wole pierdoli. Podczas serii walk podczas których nie byłem w stanie skutecznie zablokować przeciwnika i wyjątkowo mała ilość technik walki jaką oferuje japoński miecz poskutkowała mocą siniaków.
Tym mieczem mogę frechtować, wziąć kogoś na pchnięcia, zablokować ostrze przeciwnika o jelec i szybko rozbroić. Złapać w ostateczności za ostrze i walić przeciwnika na upór jelcem. Dwa tysiące lat europejskiej myśli technicznej. Europy, która nie raz była najeżdżana to przez wikingów, turków i rzymian. Ciągłe wojny utworzyły jeden z lepszych wzorów jaki można nadać kawałkowi stali. Dobry do walki pieszo, jedną i dwiema rękoma, a także do walki z wierzchowca.
W przeciwieństwie do ostrza katany, którym walczyło się w odizolowanej od świata Japonii przeznaczonego tylko i wyłącznie do cięcia.
Krytycznie spoglądam na ostrze i wkładam je do pochwy. Ta także jest majstersztykiem jednak nie tak zaawansowana jak sam miecz. Znajduje się w niej dwókomorowa kieszonka, w której znajduje się długa jak mały palec u dłoni diamentowa ostrzałka prętowa i podobnej długości nożyk o podobnym zaawansowaniu technologicznym jak miecz, który może służyć zarówno do dłubania w drewnie jak i podważaniu rygli.
Od tego sprzętu może zależeć moje życie, odkładam to wszystko na bok, miecz razem z pochwą i gadżetami waży niecałe dwa kilogramy i czterysta gramów.
Wyciągam mniejszą pochewkę, to jest broń o której skuteczności jestem w stu procentach przekonany. Kukri jest maczetą, piłą, łopatą, siekierą i tasakiem, a to nie są jej jedyne atrybuty. Można nią rzucać, blokować ciosy, parować jest to istny średniowieczny multi-tool prosto z Indii. Jego szerokie ostrze o długości dwudziestu centymetrów może od biedy posłużyć jako deseczka lub talerz. Brakuje w nim tylko szpikulca aby nadziewać. Tak samo jak pochwa miecza, pochwa od kukri zawiera dwu komorową. W jednej znajduje się kolejna osełka, dokładnie taka sama jak w mieczu oraz mały szpikulec długości dziesięciu centymetrów z króciutką rączką. Waga łączna zestawu to jeden kilogram i dwieście gramów.
Made in Mielec.
Pokazuję pełną pochewkę Stasiowi uśmiechając się radośnie.
-To jest broń każdego kozaka!
-Nie pokalecz się dzieciaku.- Uśmiecha się kręcąc głową. -Co też im odbiło aby ciebie wysyłać? Mogli wysłać mnie.
Prawda, mogli wysłać polaka ale wysyłają Ukraińca. Co zrobić, komputery wybrały to komputery winne. Góra za akceptowała decyzję.
-Mi się wydaje, że wiedzieli co robią, bo ty Lemiesz zaraz byś tak miejscowych zaorał, że na stos by cię rzucili!- Odezwała się kobieta w stroju z przodu.
-Ukraińcy mają większe doświadczenie w barbarzyństwie niż jakikolwiek polak- odszczeknął ktoś jeszcze.
-Zarządzam ciszę w eterze.- Odwarknął, a wnętrze transportera wypełniło się ciszą.
Podpinam obie pochwy do worka i zaczynam pakować do niego wyposażenie. Wszystko w skrzynce jest zdublowane, dwa worki, dwa miecze.. wszystko. To jest chwila podczas której mogę wziąć wszystko co się wewnątrz znajduje. Mogę wziąć dwa miecze ale będzie to bardzo niewygodne, tak samo jak dwa kukri. Jest tylko pytanie, po co? Każdy element, który wejdzie to kolejna kaloria na godzinę jaką stracę dźwigając go. Tak po prawdzie nikt nie potrafi władać skutecznie dwoma mieczami, a dwa kukri są niepotrzebne.
Wyciągam radiostację podprzestrzenną. Jest to małe brązowe pudełko wielkości pierwszych telefonów stylizowane jako pudełko na biżuterię tylko bez ozdób oznaczone literami TechLab. Otwieram je paroma ruchami palców i obserwuję dwa ekraniki, jeden na spodniej stronie wieczka i drugi w skrzyneczce. Ekran i klawiatura. Nie jest to komputer, jest to stacja nadawczo-odbiorcza. W momencie pojawienia się jakiegoś sygnału zostanie on wyizolowany, nagrany i z lokalizowany. Przez nią będę musiał złożyć raport o zakończeniu misji, poprosić o wsparcie albo przekazać moje ostatnie słowa. Bateria wystarcza na cztery godziny nadawania, lepiej nie włączać go bez potrzeby. Zamykam i pakuję go do jednej z wyżej ułożonych kieszeni w worku.
Zapasy są w formie pakunku wielkości segregatora na dokumenty. Wyglądem przypomina chałwę, a w istocie jest to prasowany super owies smakiem przypominającym chleb, jest to zapas na tydzień. Bez dłuższego rozmyślania pakuję do środka drugi pakunek. Będę przynajmniej podróżował w jakimś komforcie z niepsującym się jedzeniem. Nie, żeby super owies był jakiś szczególnie smaczny, pewnie będę musiał polować ale jak polowanie mi nie pójdzie to będę miał czym uzupełnić brakujące kalorie.
Pakuję także małą apteczkę, znajduje się w niej strzykawka strumieniowa wraz z trzema ampułkami zawierającymi bufor neuralny. Dostałem upoważnienie do inicjowania miejscowych w celu wykonania misji. Osoba, której zaaplikuję dawkę po dwóch dniach będzie wykonywała każdy mój rozkaz. Jest to modyfikowana wersja tego samego buforu neuralnego, który posiadam w mojej głowie, a który umożliwia mi widzenie w ciemnościach, większy wysiłek fizyczny i zmianę percepcji czasu. Posiada również biblioteki informacji, które sprawią, że zainicjowany otrzyma przeszkolenie w walce, partyzantce i kilku innych. Naturalnie trzeba pokierować taką osobą aby te przeszkolenie się w niej ujawniło.
Wewnątrz znajduje się także bandaż, tabletki wzmacniające, klej komórkowy i tabletki musujące z kompleksem regeneracyjnym. Zapas na parę dni.
Pakuję apteczkę do worka po czym dokładam do środka koc, kubek i garść miejscowych plecionych sznurówek.
Na samym dnie razem z sajdakiem leży dość obszerny łuk bloczkowy o sile naciągu w okolicach 40-43 kilogramów. Bez strzał ale za to w małym woreczku wewnątrz znajduje się cała masa grotów i kluczy do kołowrotków. Znajduje się tam również łoże i kołowrót, które po zamontowaniu z łukiem tworzą jednolitą wertykalną kuszę w układzie bull-up, broń snajpera mogącą strzelać zarówno bełtami jak i strzałami łuczniczymi. Długi czas dowództwo misji nie chciało wysłać mnie na misję z takim cudem techniki, na szczęście ktoś pomyślał i przygotował łuk z ‘terminem ważności’ z materiałów biodegradowalnych na piętnaście lat. I dobrze, na myśl o zwykłym łuku przed oczyma stawały mi szkielety angielskich łuczników z zdeformowanymi kośćmi.
Z drugiej strony równie dobrze mogliby mi dać beryla z pociskami
W tym momencie jestem spakowany. W worku znajduje się nieco ponad szesnaście kilogramów wielokrotnie testowanych, wyślizganych w dłoniach sprzętów. Wszystko pewne i sprawne. Mój mały zestaw przetrwania.
Wyciągam z kufra długi ogrzewany kożuch, podłużną myckę z uszami, którą wkładam pod hełm i rękawice. Rękawice strzeleckie trzy palczaste. Jeden palec na kciuk i jeden na palec wskazujący oraz jeden na wszystkie pozostałe. Na to mogę nałożyć mały woreczek, który okryje mi wszystkie palce zatrzymując ciepło w dłoniach. W razie czego woreczek mogę odchylić i przypiąć do guzika, który znajduje się na wierzchu dłoni. Wszystko wełniane i trochę drapie w skórę.
-Jestem gotowy.- Oznajmiam, jestem zniechęcony.
Czuję się jak owca prowadzona na rzeź albo jak jakiś podróżnik niczym Tony Halik jadący odkrywać starożytne cywilizacje. Albo jedno i drugie. Szczerze mówiąc, to wypełniłoby mnie przerażenie gdyby nie wspomaganie Bufora Neuralnego.
-Jesteśmy na miejscu, brak aktywności w promieniu 20 kilometrów.
-Posadź nas na lądowisku niedaleko stacji.
-Nie odśnieżone lądowisko. Będzie sporo Białego w powietrzu chłopacy!- Zakomenderował pierwszy pilot radośnie. -Wyłączam kompensatory inercji i wyrównuję ciśnienie.
Czuję jak grawitacja w pojeździe nieznacznie się zmienia, głównie dało się odczuć opadanie. Uczucie, którego nie raz można doświadczyć jadąc windą na niższe piętra. Słyszę delikatny syk powietrza i wtedy pojazd usiadł miękko na ziemi. Właz znajdujący się na tyle pojazdu opadł na nagą ziemię niczego nie pokazując.
Na zewnątrz wokół transportera szalała wirująca śnieżyca, skutek działania silników grawitacyjnych osadzających pojazd delikatnie na hydraulicznych podporach. Zawsze fascynowało mnie te wirowanie nieustanne wokół pyłów wokół statku. Jednego razu znajomy pilot powiedział mi, że powodem wirowania nie jest wcale siła grawitacji, a siła odśrodkowa zwana także efektem Coriolisa. Przypomina to bardziej spuszczanie wody z wanny.
Wewnątrz luku transportera rozgorzał gwar, a żołnierze zaczęli wybiegać z pojazdu w dwójkach taktycznych.
-Ruszać się! Zabezpieczyć teren, półokręgiem wokół włazu! Już, już, już.
Taktyczna dwójka ustawiła się po obu stronach rufy i po kolei zaczęły się raporty ‘czysto’. Pewnie, że czysto. W takiej śnieżycy wszystko jest śnieżno białe, choć pewnie sensory gogli wychwytywały jeszcze inne długości promieniowania.
Mimo wszystko najgorsze było to zimno, które wlewało się do wnętrza pojazdu wyganiając ciepło na zewnątrz. Od razu przeszły mnie ciarki pomimo ciepłego stroju jaki mi zafundowało UNSC.
-Dobra chłopaki, wyłączyć silniki, dajcie nasłuch i opuśćcie sarkofagi.- Zakomenderował w stronę dziobową, gdzie znajdowali się piloci po czym zwrócił się do dwójki taktycznej. -Weźcie zbierzcie opał i rozpalcie ognisko w jakimś dobrze osłoniętym miejscu. Nie damy naszej paczce paść z zimna.
-Tak jest! Herbert ze mną, idziemy!- Zniknęli w białej zamieci.
-Panowie, włączcie radio na nasłuch i chodźcie rozprostować nogi!- Mówi Lemiesz, patrzę jak gorączkowo masuje dłonie.
-Włącz lepiej ogrzewanie Stasiek.- Mówię patrząc na niego z pełnym uśmiechem.
-Nie pouczaj lepiej oficera co am robić.
-Proszę cię, ja już nie czuję zimna, ten spray termiczny jest świetny. Też powinieneś spróbować.- Mówię odchylając arafatkę z twarzy. W ciągu kilku chwil zdążyła się oszronić i rzeczywiście, nie czuję zimna. Jest mi wręcz przyjemnie ciepło jak w kąpieli. -Nie musisz się kłopotać.
Patrzy na mnie podejrzliwie i po chwili widzę jak kanaliki we włóknach syntetycznych wypełniają się płynem grzewczym. Pulsują miarowo wywołując reakcję chemiczną płynu. Wygląda to paskudnie, jakby kombinezon był jakąś żywą istotą i pochłaniał człowieka wewnątrz.
-Paskudny widok, prawda?- Domyśla się mojej reakcji mimo zawojów materiału.
-Idzie się przyzwyczaić, ważne jest działanie, a nie widok jaki się sobą podczas niego reprezentuje.- Śmieję się z niego.
W istocie wygląda jak łysy goryl z goglami.
-Śmiej się śmiej, Jacek! Kawę dla dwojga przynieś.-
Drugi pilot podskoczył szybko podając nam dwa zalakowane plastikowe kubki, a sobie biorąc trzeci. Uderzam w chemiczny wyzwalacz w denku i naraz kubek zaczyna parzyć w palce, wstrząsam mocno kubek. Po minucie otwieram pokrywkę.
-Czemu wstrząsasz? Jakaś nowa moda nieregulaminowego picia kawy?- Mówi drugi pilot.
-Taaak.- Odpowiadam przeciągle, z kubeczka tryska pianka na boki niczym ze wstrząśniętego napoju gazowanego. Pochylam się, nabieram śniegu i wkładam do kubka. -Kawa po grecku.
-Taka mi to kawa po grecku jak z dupy kobza.- Odpowiada pijąc gorącą lurę.
-Co dalej podporuczniku?- Pytam się Staśka obserwując jak oddział przygotowuje mi schronienie do końca nocy. Biegają usypując śnieg w ścianę i znosząc drewno na kupki.
-Nic, Antoni Costari, Prist Gesese, Ewelina McWright i Mina Aizawa.- Wymienił jednym tchem całą ekipę naukowców ze stacji badawczej 71 -Prawdopodobnie już nie żyją. W sumie współczuję ci roboty ale jeden rok tutaj liczy się jak cztery lata w kosmosie. Emeryturkę szybko za to dostaniesz.
-Czytałeś akta?- Patrzę zdziwiony, myślałem że nikt nie przejmuje się tą akcją.
-Tak, nie masz co się dziwić. Sam przecież zgłosiłem się na ochotnika do projektu ale powiedzieli, że mają dla mnie lepsze zajęcia.
-Co ty, Aliszer. Wszyscy czytali akta tej sprawy, to jest pierwsza taka akcja na tym terenie od pierwszego kontaktu.- Odezwał się Jacek zaaferowany. -Sprawa jest jawna więc nie było problemu ze znalezieniem jej w bibliotece.
-Za długo cię ganiali po bagnach na ziemi stary.- Dopowiada Stanisław. -Chłopaki zaczęli nawet obstawiać zakłady ilu żywych sprowadzisz.
-Ja nic o tym nie wiem!- Wtrącił nagle drugi pilot.
-Xenobiolog, xenomikrobiolog, xenoetnolog i ochroniarz. Jak gdzieś poszli to raczej razem.- Próbuję zamaskować skrępowanie zmianą tematu. -Jacek, na pewno widziałeś mapy. Znasz je co najmniej tak samo jak ja. Powiedz mi jak myślisz, gdzie poszli?
-Kto tam wie jajogłowych z UNSC ale wydaje mi się, że południowy wschód jak zakładała grupa dochodzeniowa. Znajduje się tam nad rzeką jakaś osada. Jest doskonałym miejscem aby wyruszyć gdziekolwiek.- Odpowiada szybko, trochę za szybko. Chyba spodziewał się pytania. Chcę coś powiedzieć ale wstrzymuje mnie ręką. -Podporuczniku, ORP zgłasza, że jakiś imć xenoetnolog Michał Boruta jest na statku handlowym jakieś pięćset kilometrów stąd i mamy go odebrać przed porankiem. Podobno za trzy godziny będzie sam na wachcie i można będzie go odebrać.
-Widzisz Aliszer? Z naukowcami jak z dziećmi, człowiek nie może sobie tutaj spokojnie kawy napić i porozmawiać. Ile nam zajmie lot w jedną stronę?- Zadał pytanie wyraźnie niezadowolony.
-Możemy tam dolecieć w dziesięć minut ale będzie się za nami ciągnął taki huk, że lepiej nie próbować. Poleciałbym tam z prędkością trzystu, może czterystu kilosów na godzinkę ale radziłbym startować już teraz, bo to jest trochę na wschodzie.- Odrzekł wracając do transportera.
-Widzisz Aliszer? Tak to już jest, czekaj mam coś dla ciebie.- Wraca do ładowni i przynosi płaską plastikową butelkę jakiegoś płynu i dwa płaskie metalowe pudełka. -Masz, cygaretki cappucino i butelkę palinki. Chleba bym nie mógł zabrać, bo to zakrawałoby o inwazję jak jakieś ziarenko by się wewnątrz znalazło, a całą reszta jest nielegalna więc czaisz.
-Czaję, nic nie dostałem.- Mówię chowając dary po kieszeniach.
-W sumie, nie wiem czemu chleba nie skołowałem ale to chyba dlatego, że nadal nie wiem w jaki sposób moi piloci przemycają to wszystko do transportera.
-Kiedy lecicie?
-Jak murzyni skończą. Chwilkę..- EEGcom zwany popularnie telepatorem to niezła sprawa. Komunikujesz się i obsługujesz cały swój sprzęt myślami. Naturalnie ludzie z podzielną uwagą mają łatwiej z tym wyjątkiem, że zwyczajnie nie da rady rozmawiać z dwiema osobami jednocześnie. -Już wracają. No! Murzyni! Pożegnać się ładnie z Majorem Rozpoznania! Baczność!
Stanęli przed nami w rzędzie we trójkę i zasalutowali.
-Spocznij.
-Powodzenia Panie Majorze!- Skomentowali jednocześnie. -Nie było czasu na ulepienie iglo ale jest osłona przed wiatrem i gotowe ognisko!
-No, to lecimy Aloha Aliszer, odsuń się od transportera. Powiem Jackowi aby ostrożnie się unosił ale wiesz jakie nieznośne są silniki grawitacyjne przy silnym wietrze.

Patrzę na odlatujący Transporter, to są prawdziwi Polacy.
Długo to nie trwało ale garnęli mi ognisko, opału chyba na trzy dni, drewnianą butelkę plastikową butelkę pełną palinki i dwie paczki cygaretek nielegalnie przemyconych przez pilotów. Nie jest jakoś kapitalnie ale widać to tę tradycję pożegnań. Pewnie jak wejdę na pokład statku to przywitają mnie chlebem i solą.
Mieli zostać dłużej ale okazało się, że jakiś badacz siedzi na statku pełnomorskim i trzeba po niego lecieć do puki jest ciemno. W jedną noc planeta opustoszeje ze wszystkiego z ziemi, bo jacyś jajogłowi z zagranicy postanowili zostać na planecie. Tak naprawdę nie wiadomo, czy uciekli, czy zostali porwani. Na stacji badawczej nie znaleziono trupów ani tropów.
Piloci mówili, że dachy się jeszcze tam nie zapadły i dobrze. Akurat będzie popołudnie jak tam dojdę to przynajmniej pożyję sobie we względnie dobrych warunkach jedną noc.
Potem może nie być takich wygód.
Ledwie pojawia się poranna szarówka przygotowuję się do drogi. Gaszę ognisko, ubieram na plecy worek i wkładam ramiona w paski. Dźwigam się szybkim ruchem z przysiadu na nogi i niczym dzwonnik z Notre Dame ruszam na wschód.
Pierwsze co się rzuca w oczy mimo zalegającego śniegu to rośliny, przypominają trochę Australijskie zielone drzewa i krzewy, które naturalnie w wyniku zimy straciły liście. Napawa mnie to przeświadczeniem, że może być tu równie niebezpiecznie jak było w Australii sprzed epoki kolonialnej. Szkolenie co prawda tłumaczyło co i jak się żywi oraz czego i jak unikać ale niepokój pozostaje. Raczej niepotrzebny niepokój, bo pod wpływem wszystkich ulepszeń, które władowała we mnie armia Polska to powinienem być wstanie zresorbować chyba nawet cyjanek.
Stacja badawcza znajduje się mniej więcej pięć-sześć godzin drogi od lądowiska, takie oddalenie wynika z głębokości na jakiej znajduje się źródło wód gruntowych. Naturalnie powstał pomysł aby urządzić lądowisko zaraz przy obozie ale wyrosła teza, że miałoby to prawdopodobnie negatywny wpływ na źródło wody pitnej. Pomysł upadł na fazie pomysłu i trzeba zapierdalać, na szczęście na miejscu jest studnia pełna czystej wody, gary i piec kaflowy.
Maszeruję cztery godziny i trzydzieści sześć minut do momentu kiedy mówię sobie ‘stop’. Nie przerywam kroku naturalnie ale aktywuję wspomaganie.

Rozpoznanie terenu zabudowanego zaczął od obejścia palisady. Na całej długości równo ścięte bale drewna wkopane w ziemię na głębokość około metra oraz wysokie na dwa i pół metra. Drzewa zaczynały się pięć metrów od palisady ale widać było, że rośliny zaczęły zagarniać pozostałą łysą ziemię. Ciężka brama do obozu wyglądała na bardzo przekonującą. Po obu stronach wrót znajdowały się stojaki na pochodnie wbite w ścianę na wysokości głowy. We wrotach tkwił mały wizjer, a poniżej na wysokości łokcia znajdował się łańcuch zamykający bramę.
Chwycił łańcuch i przyjrzał się bębnowi kłódki.
-Jeden, jeden, dwa, trzy, pięć, osiem. Voila!- Wyrecytował i zapadka wewnątrz stuknęła. Łańcuch opadł i wrota stanęły przed nim otworem, a raczej prawa część, lewa była zablokowana dolną zapadką.
Wewnątrz odizolowanej placówki na obszarze hektara znajdowały się trzy duże budynki wykonane w góralskim stylu oddalone od palisady najmniej pół metra. Dwa domy mieszkalno-robocze o dwóch kondygnacjach i magazyn posiadające spadziste dachy pokryte śniegiem. Cały plac otulony zimnym puchem z którego wyrastały trzy genetycznie modyfikowane jabłonki. Ścieżka ukryta pod śniegiem prowadziła do budynków ustawionych w podkowę.
Wyszedł na dziedziniec i zaczął rozglądać się uważnie otoczeniu w podczerwieni. Niebieskie i fioletowe pasy przeplatały się z szarością oznajmiając, że nie ma żywej duszy. Dostrzegł w rynnach uplecione z gałązek gniazdka i ślady mysich łapek w śniegu pod sągami drewna przy magazynie.
Podszedł do pierwszego budynku i otworzył drzwi. Wewnątrz w powietrzu krążył zaduch, a na ziemi leżał kurz.
-Biurka ustawione dokładnie tak jak je zastała grupa mająca ich odebrać. Wszystko jak na zdjęciach operacyjnych niczym zatopione w czasie.- Powiedział kładąc worek na ziemię.
Zerknął na pierwsze piętro i na piwniczkę po czym przeskoczył do drugiego domu mieszkalnego. Wszystko zakurzone z szarymi śladami palców w miejscach gdzie poprzednia ekipa przeprowadzała dochodzenie.
Domy mieszkalne były takie same, na pierwszym piętrze pomieszczenia sypialne z których niektóre przerobiono dodatkowo na pracownie, na parterze znajdowały się pracownie i jadalnie, a natomiast w piwnicy znajdował się piec grzewczy, sauna i spiżarnia. Ciepło rozchodziło się po każdym domu dzięki ciepłemu powietrzu, które zmuszone warunkami zabudowy krążyło kilkukrotnie po pomieszczeniu zanim znalazło wylot na wyższe piętro.
Po przebadaniu pomieszczeń przemieścił się natychmiast w stronę magazynu. Był to dwupiętrowy budynek w którym były składowane zapasy. Komputery, pożywienie, woda, ubrania i technika.
-Pusto- powiedział tylko przechadzając się po budynku. Było to jedno pomieszczenie o boku 20 metrów, którego sufit był bezpośrednio dachem. Wzdłuż ścian na wysokości pierwszego piętra pięły się balustrady wypełnione zepsutym w większości jedzeniem i przeterminowanymi ubraniami. -Widzę, że ktoś wziął już wszystkie najlepsze smakołyki. Zobaczymy co tu znajdę dla siebie.

Podróż nie była męcząca, może bez wspomagania miałbym teraz ogromne odciski i ból mięśni. Piec kaflowy jest w pełni sprawny, wypełniam go drewnem spod magazynu i rozpalam ogień. Ciepło wlewa się powoli w moje członki, żadnej akcji, żadnego stresu. Jest tu coś na kształt centralnego ogrzewania, bo dom równomiernie się nagrzewa.
W magazynie znalazłem zapasy, a z pompy na dziedzińcu wytryskała bardzo zimna woda. Wsypuję zawartość torebek z żywnością iliofizowaną znalezioną w magazynie do garnka z wrzącą wodą i patrzę jak proszek gęstnieje na kształt papki ziemniaczanej. Po przygotowaniu nie jest takie ohydne jak wygląda. Potrawka z kurczaka i wołowina są tutaj iście królewskimi daniami, a razem z kawą są cudem. Regeneruję utracone kalorie i w cieple odzyskuję siłę, wzdryga mnie, kiedy pomyślę, że jutro z samego rana będę musiał wyjść w trasę.
Zapalam cygaretkę pozostawioną mi przez Polaków.
Ekipa dochodzeniowa jak to zwykle bywa doszła do wniosku, że badacze opuścili Stację Badawczą bez użycia przemocy. Prawdopodobnie znali porywacza i mu ufali. W takim razie są przetrzymywani przez jakiegoś władykę, który wykorzystuje ich wiedzę, co jest naruszeniem wszelkich przepisów o zakazie wymiany technologiczno-kulturowej. Nie ingerujemy w ten świat, kimże jesteśmy aby odbierać komuś jego tożsamość historyczną. W tym wypadku moim celem jest znaleźć i wezwać wsparcie. Wszelkie działania ratunkowe będę zmuszony wykonywać na własną odpowiedzialność.
Jest jeszcze druga teza wysunięta przez ekipę dochodzeniową, która o wiele mniej mi odpowiada. Syndrom lisa w kurniku, apoteoza. Teoretyczne zaburzenie wynikające z budowy ludzkiego mózgu. Choremu znajdującemu się w prymitywnym społeczeństwie wydaje się, że jest istotą boską albo posłańcem bogów i potwierdza to wszystkim wokoło swoją wiedzą. Choroba nie wystąpiła nigdy u polaków ale oni zanim wyślą kogokolwiek gdziekolwiek robią setki badań na wszystko. Ta stacja badawcza była międzynarodowa i załogę obowiązywały przepisy UNSC dla naukowców. W tym wypadku ewakuacja celu jest niemożliwa i muszę dzwonić po wsparcie. Sam nie dam rady przeciwko oddziałom wyposażonym w broń palną.
Jedna opcja gorsza od drugiej ale nikt nie powiedział, że będzie tu łatwo. Jestem majorem rozpoznania i moim zadaniem jest przekazywać informacje. Wiem jednak jak to się skończy, przylotem drużyny ogniowej i pozostawieniem zgliszczy.
Naturalnie mogły nastąpić nieznane przyczyny zniknięcia całej załogi, jest ich aż nadto jednak określone prawdopodobieństwo jest znikome.
Komputery, mikroskopy i reszta sprzętu zostały zabrane przez badaczy. Przeznaczenie nieznane. Znana jest za to lista sprzętu, kozetka medyczna, mikroskopy elektroniczne, komputery, tablety, cztery pistolety szokowe i cztery głuszaki. Naturalnie mają także mniejsze rzeczy takie jak zapalniczki, nożyczki, długopisy i apteczki.
Tak łatwo nie umrą, a to oznacza, że ta misja ma sens wykonania i duże szanse sukcesu.
Znajdę ich, nie po to władowano we mnie tyle hajsu abym zawiódł.
Centrala określiła szanse powodzenia misji na największe przez wysłanie jednego człowieka, pierwotnie miała polecieć dwójka taktyczna. Jeszcze na szkoleniu podzielono nas na grupy i kazano nam biegać dwójkami wokoło, wykonywać bezsensowne prace i poddawano nas testom podczas których mieliśmy dzielić się wiedzą, a potem pisać egzaminy z tego czego dowiedzieliśmy się od drugiej osoby.
Bierze mnie na wspominki, ale to są dobre wspomnienia. Szkolenia to chyba najlepsza część wojska polskiego, dużo wódki w hotelach i wykładów. Naturalnie wyjazdy w tropiki wliczone w cenie, chodzenie po tropikalnych bagnach w cenie. Wszystko to było by kosztownym samobójstwem gdyby nie bufor neuralny i nanoboty wszczepione w moje ciało.
Bufor Neuralny jest to skrót Bioniczny Układ Wspomagający Organizm i Układ Nerwowy. Całkiem skomplikowana nazwa jak na pasożytniczego grzyba osadzającego się w organizmie, pozwala mi on zwiększyć percepcję zmysłów, odciąć ból i zwiększyć wydolność organizmu. Dodatkowo daje mi immunitet na większość tutejszych chorób, przyspiesza rekonwalescencję i zmniejsza ryzyko wszelkich zatruć. Nie ingeruje w moje myśli ale potrafi okresowo uzyskać dostęp do nieużywanych części mózgu i stanowi sterownik nanotechnologii tkwiącej w moim ciele.
Początkowo obawiałem się zmian jakie może we mnie wprowadzić ale podczas czytania trzystu stronicowej specyfikacji sprzętowej zrozumiałem możliwości jakie zapewnia.
W zestawie dostałe nano boty. Mikroskopijne maszyny mogące przenikać przez komórki w organizmie, a które wspierają moje mięśnie podczas wysiłku, zwiększają ilość czerwonych krwinek, eliminują wszelkie ciała obce i zapewniają niemalże magiczne umiejętności takie jak leczenie poprzez nakładanie rąk, rozpalanie ogniska dłonią i wytwarzanie małego pola elektromagnetycznego.
Wszystko to odżywia się moją krwią i jest zasilane przez energię pola wytwarzaną przez mój organizm. Jest to mała cena, niemalże zauważalna dla wydajnego ciała ssaka w zamian za nadludzkie zdolności.
Doliczyć do tego naukę w trakcie snu i pod głęboką hipnozą oraz trzyletnie szkolenie do działań w nieznanym terenie.
Budzę się z rozmyślań, muszę coś zrobić. Cała zabudowa została przeczesana przez drony i wiem niczego nowego się nie dowiem. Jednak mimo wszystko postanawiam pogrzebać w pokojach. Są cztery, po dwa na budynek, oświetlone wewnątrz kiedyś fluorescencyjnymi lampionami wrażliwymi na ruch, które zostały zabrane razem z resztą wyposażenia.
Pod każdym budynkiem mieszkalnym poniżej poziomu gruntu znajduje się mini sauna ogrzewana piecem kaflowym powyżej, woda krąży w obiegu zakmniętym donoszona ewentualnie wiadrami. Na poddaszach znajdują się po cztery pokoje mieszkalne.
Stacji nie obowiązywały takie wymogi jakim ja muszę stawiać czoła, tutaj można żyć w wygodzie porównywanej do ziemskich plenerów.
Sprawdzam ich szafki, są puste. Nie kryją żadnego drugiego dna, ani nogi od krzeseł nie są wydrążone. W ścianach nie ma schowków, a biurka były pieczołowicie sprawdzone. Nie widzę możliwości aby cokolwiek tu znaleźć. Mógłbym jeszcze pogrzebać w filtrach kanalizacyjnych ale wątpię czy cokolwiek by tam przetrwało. Nikt nie zostawił żadnych ukrytych wiadomości, a wszystkie notatki zostały zabrane przez naukowców. Obydwa domy i magazyn nie mają żadnych wskazówek.
Składam mój łuk do kupy i z deseczek, które tutaj leżą przyśrubowane między podłogą, a ścianą robię sześć strzał. Drewno jest solidne, a strzały proste. Nie obchodzi mnie, że będą psioczyć na temat niszczenia mienia państwowego. Armia przyszła i armia wzięła.

Stację opuszczam wczesnym świtem. Śnieg trochę pruszy ale zimo nie daje się we znaki i nie jestem do końca pewien czy jest to zasługa aerozolu termicznego którym mnie poczęstowano w transporterze.
Zabieram żelazną miskę, do której wkładam próżniową paczkę z kawą i parę saszetek żywności iliofizowanej. Sajdak z łukiem i strzałami umieszczam na boku worka obok miecza.
Idę ledwie widocznym leśnym traktem. Wąskie koleiny ledwie odbijają się pod śniegiem. Po czterech godzinach mimowolnie natykam się na ślady kopania w śniegu typowe dla parzysto-kopytnych. Jakiś miejscowy jeleń poszukiwał pożółkłej trawy lub korzeni.
Przydało by się mięso, masa tłuszczów, kalorii i białka, których potrzebuję. Nie żeby było to dla mnie bardzo potrzebne w tym momencie ale polowanie na zwierzynę znam tylko z teorii, a wolałbym nie obudzić się z ręką w nocniku. Zresztą nie chcę marnować przysmaków z plecaka, nieprędko zdarzy się okazja zjeść coś takiego.
Ślady prowadzą akurat w kierunku do którego zmierzam.
Biorę łuk i strzały w dłoń, w dużej mierze też dlatego aby zająć czymś ręce, nie chcę całą drogę skubać gałęzi.
Cały czas przyglądam się śladom pozostawionym przez zwierzę, ślady kopyt na śniegu i obgryzione gałązki to na razie wszystko co dostrzegam. To wystarczy.
Po kolejnej godzinie przyczajam się, czuję woń piżma i słyszę postękiwanie śniegu. Nie ośmielam się nawet ściągnąć worka, ostrożnie napinam łuk i obserwuję otoczenie w podczerwieni.
Jelenio-podobne stworzenie grzebie w ziemi kopytami wyszukując jadalnych korzeni. Jest to spore bydle, na oko ponad 200 kilo wagi. Nie widzi mnie, a wiatr wieje w moją stronę. Wywołuję na siatkówce oka celownik i wymierzam strzał.
Wiatr zmienia swój kierunek demaskując mnie przed zwierzęciem, które unosi głowę i przez ułamek sekundy patrzymy sobie w oczy.
Wypuszczam strzałę, a stwór salwuje się ucieczką tylko po to aby runąć na ziemię przy pierwszych krokach.
Gotowe, polowanie poszło mi trochę za łatwo, a wagę chyba przeszacowałem. Mam za to mięso i jestem z siebie dumny jak dzieciak. Właśnie nabyłem umiejętności, które tutaj posiada każdy dzieciak.
Zwierzę na pewno na ziemi zostałoby zakwalifikowane do jeleniowatych. Nie specjalnie wiem jaką nazwę mu tutaj nadano. Dla mnie wilk jest wilkiem, pies psem, a jeleń jeleniem. Zaciągam go do małego wykrotu osłoniętego przez szerokie powalone drzewo i szykuję obozowisko. Nie dam rady dalej pójść, zresztą i tak dzień, czy dwa nie sprawią mi różnicy.
Chciałbym jakiegoś konia, takiego normalnego. Z siodłem, którego mógłbym dosiąść i pojechać. Władowałbym na niego tego łosiocośtam i kontynuował trasę.
Skórowanie zwierzyny nie jest trudną rzeczą. Trzeba wiedzieć jak ciąć, każdy kto choć raz uczestniczył przy jakiejkolwiek sekcji zwłok zna już podstawy. Cięcie wzdłuż mostka, obrys wokół barków i ud, a potem podważanie wszystkiego nożem. Po godzinie flaki zostały rzucone na kupkę pod drzewem, a nad ogniskiem pieczą się nadziany na stelażu jeleń już bez jednej giczy. Zgodnie ze starym przysłowiem, jedzenia nigdy za wiele pozostawiam aby się okopciło i zajmuję się plecieniem nosidła na zdobycz.
Mechanizm prosty, taki jak przy przenoszeniu rannych, trzy kije uplecione tak aby tworzyły trójkąt. Jeden bok służy do trzymania, a jeden wierzchołek sunie po ziemi. Wszystko kulturalnie powiązane rzemieniami z przeplecionym hamakiem gotowe do zawinięcia w skórę.
Po skończonej robocie dokładam do ogniska i zapadam w drzemkę.

Budzą mnie chyba wszystkie sygnały alarmowe, a świat jest skąpany w czerwieni, ledwie powstrzymuję przyśpieszenie przed wybuchem. Słyszę wycie, całkiem blisko. To wilki, a przynajmniej ich miejscowa odmiana. Mają płaskie pyski są szersze, wyższe i cięższe. Oczy umiejscowione z przodu zapewniające stereoskopowe widzenie typowe dla lądowych drapieżników
Staję w miejscu i sięgam po kawałek drewna tlącego się jednym końcem w ognisku. Jestem przekonany, że polują tak samo jak ziemskie wilki. Watahą próbują zmęczyć ofiarę i sprowadzić ją do parteru. Zwyczajne polowanie wygląda tak, że robią nagonkę nie atakując, czasem tylko nadgryzając. Jednym płynnym ruchem obrywam z mniejszych gałązek moją prowizoryczną lagę, niestety nie płonie tylko się żarzy. To nie jest pochodnia.
Tak łatwo mnie i mojej zdobyczy nie dostaną.
Widzę pierwszego wilka, patrzy na mnie i wyje jak hiena. Upiorny dźwięk wywołujący popłoch u zwierzyny sprawia, że ciarki stąpają mi po plecach.
-Chodź do tatusia dziecino.- Odpowiadam nie zmieniając przyczajonej pozycji. -Tatuś nic ci nie zrobi oprócz pierdolnięcia bejsbolem.
Mój głos jest spokojny ale w momencie kiedy widzę kolejne wilki to wiem, że zabawa się skończyła i powinienem wskoczyć na drzewo.
Otaczają mnie pół okręgiem, chcą abym uciekał i dał się zabić na ich warunkach. Co machnę kijem to odskakują, znają widać niebezpiecznych ludzi ale zima i puste brzuchy nakazują im polować. Na samym śniegu nikt długo nie pociągnie i ja to rozumiem. Na najbardziej prymitywnej części podświadomości wiem co trzeba zrobić.
Mój obóz jest słabą ochroną, wilki stają na konarze drzewa zachodząc mnie od tyłu, krąg się zamyka.
Unoszę wargi pokazując komplet zębów wpatrując się w basiora przed mną. Miał białe futro z czarną plamą na grzbiecie przypominającą innego wilka in flagranti. Futro wyglądające jakby ruchało posiadacza.
Mierzymy się wzrokiem dłuższy czas i jakby świat zatonął w bursztynie.

Spoglądali na siebie dłuższą chwilę, aż w końcu napięcie między nimi przerodziło się w błyskawicę akcji.
Basior rzucił się na Aliszera w długim oszczędnym skoku i natychmiast natrafił na swojej drodze gałąź. Padł bez siły ale Aliszer nie miał czasu na przyglądanie się swojemu dziełu.
Kolejne wilki zaczęły go drapać i kąsać, a on oddawał razami pałki.
Część zwierząt rzuciła się na rożen zwalając cały stelaż do ogniska i odrywając pozostałą gicz i ciągnąc wszystko na bok.
Metodycznie, raz przy razie, jedno ugryzienie kosztowało za każdym razem dwa razy pałką, przedzierał się w stronę swojego posiłku, aż w końcu wilki jak na zawołanie uciekły ze zdobyczą w zębach zostawiając Aliszera we krwi i kłakach.
Zaczął oddychać normalnie.

Ubranie mi trochę ciąży ale ochrona jaką dostałem dzięki pancerzowi i rękawicom jest pewna. Pierwsza walka na nowej planecie wygrana bez ran ale ze stratami własnymi. Dałem się podejść zwierzętom i jestem wściekły. Zostawiły mi klatkę piersiową z żebrami jelenia, ale wszystko jest ponadgryzane. No może nie wszystko, połowa mięsa nadaje się chyba jeszcze do zjedzenia.
Ten basior, który zaatakował jako pierwszy leży na śniegu ale dyszy. Wpadam na świetny pomysł. Jest przynajmniej jedna zaleta takiego obrotu spraw.
Sięgam do worka i wyciągam z niego dwie rzeczy. Skórzane pasy i szprycę.
Najpierw obwiązuję wilkowi pysk, a następnie ubieram go w prowizoryczną uprząż i zawieszam go na drzewie łapami w dół aby nie zrobił sobie krzywdy. Włączam zasilanie strzykawki, reguluję siłę dawki, przykładam do tętnicy szyjnej zwierzęcia i pociągam za spust. Ja czuję małe szarpnięcie, wilk nie powinien nic poczuć ale odzyskuje przytomność. Zawodzi i się szarpie, a ja czuję się głupio. Potrzebuję stworzenia, które potrafi tropić, nie mam żadnego do kupienia, a ty się nawinąłeś.
Z tobą odbiję sobie utratę jedzenia wielokrotnie.
Po dziesięciu minutach zawodzenie ustaje i zwierze pogrąża się w drgawkach typowych dla przebicia bufora neuralnego przez barierę organizm-mózg. Teraz pewnie przyswaja sobie wiedzę i jego zdolności poznawcze ulegają przemianie. Refleks, przyspieszenie, odwaga i przywiązanie do Pana. Tak działają wszystkie zastrzyki z mojej apteczki. Bufor neuralny, wersja zmodyfikowana, program na tyle elastyczny aby dało się go zaaplikować dla większości stworzeń na tej planecie. Przynajmniej tak twierdzą jajogłowi ale widzę, że działa.
Wzdryga mnie tylko kiedy widzę jak toczy pianę z pyska. Walczy z tym, próbuje wstrzymywać oddech ale słyszę jak głośno dyszy.
Jeśli PETA zapyta się mnie kiedykolwiek jak to wygląda, to nie wiem co powiem. Czuję się trochę jak rzeźnik, a jeśli ktoś myśli, że w rzeźni krowy rzucają się na haki przy dźwiękach ska to się grubo myli. Armia bierze co chce, jak będę musiał spalić całą wioskę aby wykonać zadanie to się nie zawaham.
Ładuję kolejną dawkę do strzykawki, będzie na później. Potrzebuję w końcu przewodnika, najlepiej kogoś bywałego w świecie, który byle czym się nie zgorszy.
Proces asymilacji z buforem neuralnym nie jest przyjemny, a trwa dwa tygodnie. Najpierw, w ciągu pierwszych godzin przyswajane jest uzależnienie od zaprogramowanego dawcy, w tym wypadku mnie. Następnie w ciągu pierwszych trzech dni zwiększa się percepcja i stabilizują się odruchy warunkowe. Dość powiedzieć, że przez pierwsze dni mój łowca będzie wymagał więcej opieki niż będzie z niego pożytku. Potem w ciągu dwóch tygodni będą stopniowo aktywowały się nieużywane partie mózgu, wzmacniane będą mięśnie i narządy wewnętrzne.
Przynajmniej nosidełko, które zbiłem do kupy się nie zmarnuje.
Oba księżyce są wysoko na niebie zalewając cały las upiornym światłem, a skamlenie zwierzęcia proszącego o dobicie skutecznie pozbawia mnie wszelkich chęci na sen. Zbieram manatki i ruszam dalej w drogę.

Po około trzech godzinach marszu pacjent przestaje się szarpać. Nie patrzę na niego, po prostu ciągnąć te zasrane nosze czuję, że się uspokoił. Oram ziemię za sobą jak pługiem, ten wilk może nie wygląda ale swoje waży, a jest na pewno grubszy niż jego ziemski odpowiednik.
Z drugiej strony to jest ciekawe, stworzenia na tej planecie przypominają bardzo te z ziemi. Konwregacja jest hasłem kluczem uknutym jeszcze w dwudziestym wieku
-Nazwę cię Duch, co? Masz na grzbiecie śmieszne umarszczenie jakby ktoś cię zapinał ostro Duchu.- Całą drogę mówię do niego po Polsku i Ukraińsku. -Zawsze można powiedzieć, że ktoś idzie twoim śladem patrząc na twoje umarszczenie zawsze można takie kity wciskać aby się ludzie nie śmiali.
Jest mi bardzo do śmiechu, chyba do końca życia będę mu to wypominał.
-Jak wtedy na mnie wskoczyłeś chłopie to mi adrenalina wskoczyła i sorki, że tak cię pierdolnąłem konarem. Zwyczajnie stres, kminisz co? Na pewno rozumiesz, sam nie byłeś lepszy, tak z zaskoczenia wskakiwać.
Nie rozumie jeszcze ani słowa. Dopiero po około trzech dniach zacznie rozpoznawać poszczególne słowa i komendy.
-Wydaje mi się, że nasza znajomość się ułoży dobrze. Raczej będziesz szczęśliwy przy mnie. Pełny żołądek, dużo spacerów, zwiedzanie świata.-Mówię kompletne bzdury ale to zrozumiałe po dwóch dniach samotnego podróżowania. -Kurcze, stary ja już czuję podniecenie przed czekającą nas przygodą, a świat jest wielki. Wiesz? Wyciągnę cię z tego lasu na świat. Świat jest większy od tej kępy drzew, są jeszcze miasta i inne takie. Sam zobaczysz, spodoba ci się.
Rozważam to aby go rozwiązać i sprawdzić czy jest już uwarunkowany. Dla pewności decyduję, że poczekam jeszcze ze dwie godziny, przecież nikt z nas nie chce zostać pogryziony.
-Wiesz co? Może nauczę cię aportować? Wystrugam z drewna frisbee i będzie fajnie. Będziesz biegał i przynosił. Zobaczysz, razem będzie nam świetnie układać.
Sprawdzam zegar, jest czwarta w nocy, a świtać będzie dopiero za jakieś pięć godzin. Śnieg pruszy i powoli odbiera ciepło moim członkom. Na oko jest minus dziesięć stopni i gdyby nie spray termiczny to bym odłamywał sobie zmarznięte palce.
Co też wierchuszce pomyślało się aby wysyłać człowieka w głęboką tundrę zimą, trzydzieści kilometrów od najbliższych zabudowań. W tym śniegu z tym obciążeniem przemieszczam się może dwa kilometry na godzinę ale cóż. Na przyszłość będę wiedział aby nie brać pasażerów na gapę.
Po godzinie tracę cierpliwość.
-Dobra Duchu, koniec transportu, teraz lecisz cztery kroki za mną. Rozumiesz?- Patrzę w niebieskie oczy wilka. Rozwiązuję mu pysk i podkładam ramię z karawaszem.
-Ugryziesz? Nie ugryziesz?- Mówię i podsuwam mu karawasz bliżej do pyska. -Nie ugryziesz, dobra psina.
Rozwiązuję go co wita z piskiem, wydaje mi się, że trzeba będzie nauczyć go szczekać. Ciekawe czy konwregacja wyposażyła go w stosowne struny głosowe służące do szczekania.
Staje na równe nogi i trochę się chwieje, mięśnie mu drżą.
-No, idziesz za mną piesełku.- Nie wygląda to dobrze, przypomina bardziej nowo narodzonego pijanego słonia. Ledwie trzyma pion.
Marsz staje się znośniejszy. Duch trzyma się z boku, za mną. Podświadomie uważa mnie za samca alfa i nie waży się chodzić choć troche przedemną. Jest to dla mnie na rękę, wystarczy mi targanie stelażu z resztkami korpusu tego łosio jelenia. Brakowałoby mi tylko psa plątającego mi się pod nogami i kazań matki.
jak piszę ortografy to nie poprawiaj... po wkurzamy BAZYL'E
Awatar użytkownika
BAZYL
Zły Tawerniak
Zły Tawerniak
Posty: 4853
Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 09:51
Numer GG: 3135921
Skype: bazyl23
Lokalizacja: Słupsk/Gorzów Wlkp.
Kontakt:

Re: Moja scifi fantasy Szuflada :)

Post autor: BAZYL »

Minusy:

:arrow: interpunkcja woła o pomstę do nieba
:arrow: ortografia to tragedia.
:arrow: "Rzecz Pospolita Polska Obojga Narodów" - a to co za potworek?
:arrow: frechtować? Chyba chodziło o fechtować.
:arrow: walić na upór? Dziwny zwiazek frazeologiczny.
:arrow: Wszystko na kupie, nieczytelne, do tego okraszone błędami.
:arrow: pomieszanie czasó narraci - raz jest teraźniejszy, raz przeszły. Rozumiem, że to celowy zabieg, ale koszmarnie się to czyta.
:arrow: oczywiście niedokończone.


Plusy:

:arrow: Świeże, ciekawe, dobrze się czyta (w sensie fabularnym, bo napisane jest tak że...).
:arrow: Budzi ciekawość, chce się poznać dalszy ciąg.
:arrow: Podoba mi się ogólna wizja, która może nie jest opisana wprost, ale która można wyczytać między wierszami.


Ogólnie powinieneś to przepisać, poprawić, doszlifować i skończyć. Ocena 4=
Pierwszy Admirał Niezwyciężonej Floty Rybackiej Najjaśniejszego Pana, Postrach Mórz i Oceanów, Wody Stojącej i Płynącej...
ODPOWIEDZ