Ma to specyficzny klimat. W ogóle lubię początki cRPG-ów, kiedy spotkanie z głupim zwierzęciem może okazać się dramatyczną walką o przetrwanie. A potem, krok po kroku nasza postać robi się coraz lepsza, ma coraz lepszy sprzęt i pod koniec faszeruje przeciwników z Bozara i okuta w pancerz energetyczny. Takie "od zera do bohatera" to jest to, co lubię. W końcu po to właśnie jest RPG, żeby się rozwijać. Oprócz Fallouta dość satysfakcjonujący był Gothic II z dodatkiem, bo tak walka ze szczurem to był heroiczny bój, a jak się gra rozkręciła to było cośNasir pisze:ale chyba największy smaczek gierka ma, gdy nasza postać jest cieniasem i zaczyna podróżować z niesamowitą bronią - włóczniąkażde spotkanie na pustyni to walka o życie. Osobiście najbardziej lubię właśnie ten pierwszy etap gierki (co nie oznacza, że pozostałe etapy mi się nie podobają).

PS. San Remo???
