[Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

To jest miejsce, w którym przeprowadza się wcześniej umówione sesje.
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

[Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

Post autor: the_weird_one »

Obrazek
hangar okrętu szkoleniowego Un'Ikre-85
nieznana planeta w przestrzeni Unii Salariańskiej


Wahadłowiec przewożący dziesiątkę pasażerów płynnie wleciał do hangaru, pokonując niewidzialną gołym okiem barierę baryczną utrzymującą hermetyczność hangaru i zawisł z pełną pośpiechu gracją kolibra nad lądowiskiem, opuszczając klapę. Właz rozhermetyzował się z sykiem po trzyminutowej podróży atmosferycznej, zaś z odbiornika dobiegł ich głos turiańskiego pilota z oddzielonej od przedziału transportowego kabiny.

- Silniki ostygłe, właz unieruchomiony. Proszę wysiadać i powodzenia.

To była część dłuższej podróży. Wahadłowiec przewiózł ich z turiańskiej fregaty Hemiola Parthia II, ta zaś zabrała ich wszystkich prosto z Cytadeli. Chłodne powitanie turiańskiego oficera zakończyło się przydzieleniem do oddzielnych kajut przeznaczonych głównie dla rannych i nakazem pozostania w nich do końca sześciogodzinnej podróży, wraz z własnym bagażem.
Z pewnością cieszyli się, że obowiązki transportowe mają z głowy.

Gdy tylko pilot upewnił się, że ostatnia osoba opuściła jego maszynę, podniósł ją nieco i płynnie wyleciał z hangaru. Przez chwilę maszyna odcinała się na tle gór, zanim poderwał ją. Blask promieni wstającego słońca odbijający się od metalicznego kadłuba oślepiał, gdyby patrzeć w jego kierunku, zanim wahadłowiec zniknął w chmurach.

Gdy ucichł tumult, którego źródłem były niewielkiej mocy silniki pojazdu, zastąpiło je niskie buczenie mechanizmów i silnika Un'Ikresa, który, sądząc po rozmiarach hangaru, musiał być co najmniej wielkości krążownika. Prawdopodobnie był większy. Co bardziej obeznani z miejsca wiedzieli, że znajdują się na jednostce, która albo została obrana z większości systemów bojowych, albo nigdy nie planowano wykorzystywać jej w boju. Mimo widocznego wieku statku, jego przebijający się przez zimne i w niewielkim stopniu składające się z tlenu powietrze świadczył o sterylności... lub przynajmniej zadbaniu.

Przed najbliższą grodzią, której symetryczny odpowiednik znajdował się po drugiej stronie hangaru, czekał komitet powitalny składający się z czwórki osób równie różnorodnych i barwnych, co oni sami. Jedna różnica była jednak widoczna na pierwszy rzut oka - owa czwórka równomiernie reprezentowała rasy przynależące do Rady Cytadeli.

Asari, której znaczny wiek określić można było tylko na podstawie aury majestatu, jaką roztaczała bez szkody czy nadaniu fałszu ciepłemu uśmiechowi, jakim powitała gości. Mimo, że siły zbrojne odkrywczyń Cytadeli nie posiadały jednolitego umundurowania, lekki i matowo czarny kombinezon bojowy wykluczał stricte cywilną działalność.

Salarianin, którego bladobłękitna barwa wyraźnie odcinała się na tle pomarańczowego munduru GZS i obciążonego fartucha labolatoryjnego, wespół z resztą podążał za asari, łypiąc jedynym okiem na przybyłych oraz trajkocząc cicho i na boku do przytłaczająco bardziej imponującej sylwetki turiańskiej kobiety w nieoznaczonym granatowym mundurze. Dla jej rodaków płeć była oczywista, inni mogli porównać jej drobniejszą i smuklejszą sylwetkę z dwoma towarzyszącymi im samcami, tak jak krótszy i mniej ostry grzebień.
Wciąż przewyższała większość obecnych, potakując nieustannie salariańskiemu towarzyszowi.
Człowiek, który szedł obok tamtej dwójki robił wszystko, by nie wydawało się, że jest tu całkiem nie na miejscu czy wydaje się zagubiony. Pewną ulgę przeciętnego wzrostu Azjaty o ciemnej karnacji i cybernetycznej protezie nogi dumnie noszącego mundur marynarki Przymierza zdawała się budzić obecność aż czwórki ludzi wśród przybyłych.

Idąca na przedzie asari zrównała się z nowoprzybyłymi i instruktorzy zatrzymali się, salutując. Większość z grupy salut oddała, choć nie wszyscy. Z tymi emanująca serdecznością przywódczyni szkoleniowców wymieniła uścisk dłoni.

- Witajcie na pokładzie Un'Ikre'a. Wprawdzie przybyliście tu celem przejścia ostatniego etapu selekcji, myślę, że możemy pozwolić sobie na luźniejszą i mniej poddaną dyscyplinie atmosferę. Większość z was wiele przeszła, a niektórzy nie przynależą do armii, nikt was zatem nie będzie traktował jak kadetów na kolejnym stopniu wtajemniczenia. - następnie odwróciła się do towarzyszących jej instruktorów.
- Jestem Matriarchini Fal'xeris, a to profesor Neltare, doktor kapitan Iseria Tairn - tu turiańska kobieta skinęła głową - oraz porucznik Aaron Hollis. Opracowaliśmy dla was zadanie sprawdzające i zajmiemy się przygotowaniem do testu praktycznego, który jak wiecie będzie regularnym zadaniem wywiadu wojskowego.

Odczekała chwilę, upewniając się, że do każdego dotarły jej słowa. Wkrótce jednak kontynuowała.

- Jesteście po męczącej podróży, dlatego zamierzam udzielić wam podstawowych informacji, po czym zostaniecie zakwaterowani. Okręt, na którym przebywamy, właśnie został przystosowany do celów szkoleniowych dla o wiele liczebniejszych grup, dlatego mamy wiele miejsca dla siebie. Salariańska załoga kapitana Velisa liczy trzydzieści osób i w większości zajmuje stanowiska na mostku i w pomieszczeniach technicznych, nie będą nas zatem niepokoić. Interesuje nas tylko przeznaczona do treningu część tego wielkiego okrętu. Nie sposób się tu zgubić, korytarze mają oznaczenia, dokąd prowadzą. Poza kwaterami mamy do dyspozycji strzelnicę, labolatorium techniczne, labolatorium medyczne, siłownię, tor przeszkód, wydzielony korytarz do biegów okalający większość naszej sekcji statku, killhouse, salę treningową, manekiny... hangar w którym jesteśmy i trzy mu podobne będą rozhermetyzowane podczas ćwiczeń w próżni. Wreszcie, kilka obiektów treningowych znajduje się także na planecie, nad którą jesteśmy. Zbrojownia jest w pełni wyposażona, głównie w samochłodzące egzemplarze treningowe. Wskażemy wam wasze kwatery, toalety i mesę obsługiwaną przez syntetyka. Pani doktor...

- Macie czternaście godzin wolnego czasu, aby się wyspać, zrelaksować, zapoznać z sekcją treningową statku. - przejęła wyjaśnienia turiańska kapitan - Za piętnaście godzin zbiórka w tym samym miejscu. Za trzy dni przybędzie kierownik projektu i przekażemy wam informacje dotyczące waszego ostatecznego testu. Za osiem godzin od teraz przez trzy godziny będzie można z nami konsultować kwestie związane z zagadnieniami waszego wyszkolenia lub po prostu porozmawiać z nami, poza tym czasem będziemy dosyć... zajęci.

- Jeżeli macie jakieś pytania, teraz jest czas, byśmy na nie odpowiedzieli, przy całej grupie. - uśmiechnęła się asari, skinąwszy głową w podziękowaniu drugiej instruktorce.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Aurei
Szczur Lądowy
Posty: 11
Rejestracja: czwartek, 27 października 2011, 16:35
Numer GG: 1914373
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

Post autor: Aurei »

Grim, MadWolf, Mekow, Seachmall, Sciass, Sirion, WinterWolf, Zell (aka Aurei), Zeth

Salarianin założył ręce za plecami i starał się nie sprawiać wrażenia zniecierpliwionego czy znudzonego. Niemal nie jęknął słysząc że dają im jeszcze wolne! Cudem nie umarł z nudów podczas lotu odcięty od choćby małego laboratorium i teraz tracił kolejne minuty nie testując regulując czy czyszcząc. Doba miała ledwie 24 godziny a to tak mało czasu! Zdecydowanie za mało żeby marnować go na stanie i wysłuchiwanie fałszywych uprzejmości i urzędniczych-zbędnych nowinek. Mieli zadanie chciał je poznać i się nim zająć. Głupie. Naiwne. Pewnie projekt szkoleniowy. Nie salariański. Nie przewidywał takiej niekompetencji-głupoty po własnych rodakach. Pobieżnie obrzucił okiem kandydatów. “Nieistotne. Potrzeba więcej danych by określić. Interpretacja-analiza wizualna mało precyzyjna.” Potrzebował wglądu w ich akta. “Zawsze lepiej być przygotowanym. Mimir się tym zajmie”.
“Dużo ludzi. Za dużo. Wszędzie ich pełno. Vorcha. Podobieństwo. Wspólne pochodzenie? Mało prawdopodobne. Rozważyć później.” Pomyślał jeszcze odwracając się z powrotem do  witających. W tej chwili potrzebował tylko chwili w swoim warsztacie nie straty czasu.

Turianin spojrzał na “komitet powitalny” nie odpowiadając w żaden sposób. Dostali sporo czasu wolnego. Ktoś tu chyba zapomniał, ze nie są przecież świeżymi rekrutami, nie muszą się do niczego przyzwyczajać. Statek faktycznie był spory, ale skoro maja korzystać jedynie z sekcji treningowej, to szybki przemarsz z instruktażem kogoś z obsługi statku byłby dostateczny w charakterze aklimatyzacji. Czternaście godzin to też sporo czasu jak na zjedzenie czegoś ciepłego i sen.
Zarkan obejrzał się na resztę kandydatów. Może któremuś z nich było to niezbędne? Nieistotne. Turianin zdecydował się poczekać, aż padną pytania ze strony ich “wesołej gromadki”, gdyż sam żadnych sensownych nie miał. Może ktoś zapyta o coś istotnego...

“Zrelaksować? Nie zauważyłam, by armia zmieniała profil na kurorty wypoczynkowe” przemknęło przez myśl opancerzonej kobiety. Znaczek N7 na piersi wyraźnie wskazywał, że nie próżnowała w armii Przymierza. A teraz nagle dostała sporo wolnego czasu... Jakby nie dość należała się w szpitalach w swoim życiu.
Rzuciła okiem po wszystkich zebranych. Nie ma co, wesoła zbieranina. Niektórzy wyglądali mniej inni bardziej imponująco. Z doświadczenia wiedziała, że ci najbardziej niepozorni mogą być najbardziej niebezpieczni... Np. biotyczki asari... Takie to-to małe i miękkie, a jak przywali to wozy pancerne fruwają niczym motyle.
- Co to za syntetyk w mesie? - rzuciła pierwsze słowa wypowiedziane na głos ze strony nowo przybyłych. Zdecydowanie pozostałe kwestie były dość jasne, ale po wojnie z gethami wszyscy byli nieco przewrażliwieni na punkcie maszyn.
“Syntetyk?” zainteresował się Koris na chwilę wracając na ziemię, a jego ręka sama powędrowała do torby na plecach jak gdyby zaraz miał zasiąść przy stole montażowym i wybebeszyć maszynę, jednak szybko się powstrzymał a zapał zgasł. To było przecież miejsce wojskowe prawdopodobieństwo spotkania choćby Getha czy AI było znikome. Poniekąd... Nadstawił uszu ciekaw odpowiedzi.
“V.I. zapewne” pomyślał Zarkan, ale czekał na odpowiedź ze strony “komitetu powitalnego”.
- Nic fantazyjnego. - rzucił salariański profesor, przerywając swoją rozmowę z turianką i szukając prawą ręką czegoś w kieszeni fartucha - Moja własna obróbka typu komunikacyjnego Kalkar. Nie ma wiele funkcji, ale nie mamy tu restauracji tylko koszary. - wyrzucił z siebie szybko salarianin, nieco inaczej interpretując pytanie. - Coś jeszcze? - uprzedził ewentualne wyjaśnienia matriarchini w dosyć bezceremonialny sposób.
- Nie oczekiwałem niczego lepszego - mruknął nieco zawiedziony Koris, na tyle cicho by uwaga nie dotarła do uszu ich “komitetu powitalnego”

Drobna Asari spokojnie przyglądała się nowemu otoczeniu, jak i obecnym osobom, nie wyglądając na szczególnie skoncentrowaną. Poprawiła niedbale przerzuconą przez ramię torbę podróżną, nie mogąc już się doczekać jej odstawienia. Naprawdę ucieszyło ją oświadczenie, iż mają przed sobą czternaście godzin tylko dla siebie. Cała ta podróż była równie nużąca co męcząca, a Asari nie było śpieszno do kontynuacji treningu, szczególnie po tym, co już przejść musiała. Czy w wojsku naprawdę nie rozumiano potrzeby relaksu? Na pewno wpłynąłby on dodatnio na morale...
Matriarchini przypominała młodej Asari jej babkę, ale podobieństwo ograniczało się raczej jedynie do wieku, chyba że Fal'xeris tylko grała słodką babcię przed nieświadomymi kandydatami. Wcale by to jej nie zdziwiło.
Nie odczuwając potrzeby zadawania pytań, a jedynie potrzebę wykorzystania przyznanego, jakże cennego wolnego czasu, marnowanego w tym momencie na pogaduszki, Asari zadowoliła się byciem biernym obserwatorem.

Podobnie zachowywała się dość wysoka ludzka kobieta w mundurze Przymierza. Miała karabin snajperski na plecach, oraz dużą torbę wojskową na ramieniu, przewieszoną ukosem. Sara osobiście nie miała żadnych pytań, więc tylko przyglądała się ich nowym instruktorom. Pozostałych członków ekipy miała okazję ocenić już wcześniej, podczas ciągnącego się godzinami lotu.

Salariański profesor został dość szybko zaklasyfikowany przez kobietę w ciężkim pancerzu jako gość, na którego trzeba uważać. Chyba rzadko miał do czynienia z żołnierzami Przymierza, albo co gorsza był z tych co noszą dupę wyżej głowy. Niebezpieczne tak czy siak.
W odpowiedzi na jego słowa uniosła brew. Później już go tylko ignorowała. Obróciła lekko głowę i zwróciła się do współtowarzyszy, z którymi tu przyleciała.
- To kto chętny na rozruszanie kości przed żarciem, prysznicem i snem? – rzuciła głośno, bo najwyraźniej nikt nie miał już pytań i nikt nie spieszył się z zakończeniem tego bezproduktywnego milczenia. Doświadczeni żołnierze przywykli do wysiłku i to po nim najlepiej im się spało. W podróży na wysiłek nie ma za bardzo co liczyć. Szczególnie jeśli jest tak monotonny. Liczyła na to, że znajdzie kogoś do sparingu - albo jeszcze lepiej - godnego przeciwnika, od którego czegoś by się mogła nauczyć. W końcu ponoć byli tu sami najlepsi, albo bliscy bycia najlepszymi...
Koris na uwagę dziewczyny tylko nieznacznie się uśmiechnął. Jego z pewnością nie brała pod uwagę. Z pewnością w lekarskim kombinezonie i z kamerą badawczą na plecach, bez żadnego uzbrojenia nie zdawał się być kimś kto stanowiłby zagrożenie. Zaczynał się zastanawiać co robi w jednym miejscu z tą babą z żelaza. Wystarczył jeden rzut oka by zorientować się że mało ma wspólnego z większością kobiet jego rodzaju. No może wykluczając charakter. Salariańskie samice potrafiły być równie twarde jak skała.
Cywilnie ubrany Turianin podniósł głowę. Wreszcie ktoś wymienił jakąś konkretną czynność do wykonania zamiast zbędnej paplaniny.
- Myślę, że należałoby zacząć, przede wszystkim, od przedstawienia się. Nazywam się Magnamuss. Możecie mnie wołać Magnus - Zmierzył wzrokiem wszystkich zebranych.
- Anya “Storm” White - odparła krótko kobieta i skinęła głową turianinowi.
Magnus odwrócił się do postawnej kobiety która zakończyła gadaninę instruktorów. Milczał przez chwilę bezceremonialnie taksując ją wzrokiem.
- Mogę się zmierzyć. Ale nie z tobą. W walce konwencjonalnej zmieciesz mnie z ringu. W tej nieco mniej konwencjonalnej to Ciebie będzie trzeba zdrapywać ze ścian - Popatrzył po zebranych i zatrzymał się się na drobnej asari. Uśmiechnął się drapieżnie. Zastanawiał się czy celnie strzela...
- Myślę że nasza mała asari jest dla mnie równiejszym przeciwnikiem.
Anya uśmiechnęła się półgębkiem.
- Dobrze wiedzieć. Nie można być dobrym we wszystkim, dobrze, że są inni, którzy znają się na innych rzeczach - spodobało jej się realistyczne podejście turianina. Umiał ocenić swoje możliwości i umiał ocenić innych - do pewnego stopnia oczywiście.
- Za to ja się mogę z tobą zmierzyć. Zesztywniałem jak trup podczas podróży - stwierdził turianin w czarnym kombinezonie. - Mów mi Zarkan. Jeszcze nigdy nie miałem okazji na sparing z kimś z twej rasy.
- Wzajemnie - padła bardzo krótka i niezwykle lakoniczna odpowiedź ze strony Anyi.
Zdaniem Sary najlepszym treningiem była sama walka, czy raczej misja. Oczywiście sparing pokazałby z kim przyjdzie jej współpracować. Jeśli mieli działać razem, co średnio jej sie podobało, to warto było poznać kto się w czym specjalizuje i czy w razie czaego potrafi osłonić tyły. Osobiście nie potrzebowała rozrywek. Zdawała sobie jednak sprawę, że są już obserwowani i oceniani. Danie im czasu wolnego było po to, aby zaobserwować ich zachowanie, tak przynajmniej sądziła Sara.
Kiedy Anya wspomniała o rozruszaniu kości Asari spojrzała na nią z pewnym niedowierzaniem. Naprawdę... Co z nią było nie tak? Nie odezwała się jednak, dopóki Turianin, który przedstawił się jako Magnamuss, nie postanowił zwrócić jej uwagi. Wzrok Asari nie wyrażał zachwytu propozycją. Westchnęła ciężko i przeniosła spojrzenie na sufit.
- Jest jeden problem. Wasza mała Asari nie jest w tym momencie zainteresowana. - odparła dość cichym głosem, który idealne pasował do jej drobnej budowy - Mały konflikt interesów.

Turiańska instruktorka uśmiechnęła się, słysząc konwersację i rzuciła do pozostałych szkoleniowców:
- Możecie iść. Oprowadzę ich po statku.
Pozostali przez chwilę jeszcze czekali, po czym asari ostatni raz uśmiechnęła się do przybyłych, zwłaszcza do turianina i jego “godnego przeciwnika”, po czym oddaliła korytarzem z rozwartym włazem. Salarianin i człowiek po chwili namysłu podążyli za nią, znikając za zamykającą się grodzią.
Turianin wzruszył ramionami.
- Cóż w takim razie rozejrzałbym po kwaterach, ciekaw jestem w jakie to wygody może być wyposażony wojskowy statek. Trening nie zając, nie ucieknie.
Magnusowi nie spieszyło się a był ciekaw czy ktoś jeszcze będzie miał pomysł na spędzenie darowanego im czasu.
- Jest tu jakieś laboratorium? - zainteresował się Koris szybko wysuwając się na przód małego pochodu.
- Gdybyście słuchali matriarchini żołnierzu, wiedzielibyście. Za mną. - rzuciła lakonicznie instruktorka i ruszyła do przeciwległej grodzi, zapewne zamierzając oprowadzić grupę zbiorczo i pozostawić im rozmowy na czas obchodu lub późniejszego odpoczynku.

Rozglądając się ciekawie po wnętrzu hangaru, quarianin doszedł do wniosku że wiekowy statek szkoleniowy musiał wiekiem odpowiadać większości jednostek flotylli. Nawet  charakterystyczne drżenie pokładu wywołane pracą silników potężnej mocy potęgowało to wrażenie i niwelowało nieco poczucie obcości. Wciąż był jednak onieśmielony sytuacją w jakiej się znalazł i nie odważył się zadawać jakichkolwiek pytań by nie zwracać na siebie niepotrzebnie uwagi. Żołnierze z jakim zetknął się podczas podróży wystarczająco jasno dali mu odczuć że, jak z resztą każdy quarianin, był na cenzurowanym. Nie miał zamiaru ryzykować podpadania już na samym początku więc tylko przysłuchiwał się wymianie zdań z tylnego szeregu. Ucieszyło go gdy wysoka turianka zadecydowała że nadszedł czas na obchód statku, jeszcze nie miał okazji zwiedzać tak dużej jednostki spoza Flotylli.

Asari była zadowolona, że Magnus nie chciał drążyć tematu, przynajmniej na razie. Naprawdę, jakikolwiek sparing był ostatnią rzeczą, na którą miałaby ona ochotę. Zastanawiała się tylko, czy on naprawdę sugerował, jakoby posiadał wystarczające talenty biotyczne... Całkiem zabawne.
Ponownie poprawiła torbę, po czym ruszyła wraz z resztą za Turianką. Przyglądała się przy okazji z pewną ciekawością Quarianinowi. Oczywiście, widziała takich wcześniej na Ilium, ale nie spodziewała się, że napotka jednego wśród kandydatów.
Mm, ciekawe.

Drell bez słowa podążał za swoimi towarzyszami. Nie miał nic ciekawego do powiedzenia, więc aktualnie wolał zachować milczenie. Marzył o tym, aby ta wycieczka już się skończyła  i mógł udać się do swojej kajuty. Wszystko to nudziło go niezmiernie… Jednak dalej towarzyszył wszystkim. Uważnie obserwował każdego. Przypatrywał się sposobom poruszania się, gestykulacji, wymowy, oraz odruchom towarzyszy. Powoli zbierał informacje na temat każdego pozostawiając je sobie do późniejszej analizy. Miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiał ich użyć… Ale nigdy nie można być niczego pewnym.
‘Ważniejsze jest umieć milczeć, niż umieć mówić’ – Tą zasadę wyznawał.

Człowiek o błyszczących oczach podążył za główną grupą. Zaciekawiła go rozmowa Asari z Turianinem. Zastanawiał się, czy kobieta rozsmaruje impertynenta, czy po prostu wyjmie mu kręgosłup ustami. Niestety nie czekała go taka rozrywka. Podążył za główną grupą poprawiając plecak. Jego oczy na sekundę zmieniły barwę kiedy przechodzili obok jednej ze ścian, ale po chwili ponownie wróciły do poprzedniego koloru. Z delikatnym zaciekawieniem przyglądał się żeńskiej części grupy. Zastanawiało go co też potrafią.
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: [Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

Post autor: Wilkojapko »

MN Crowford

Przez jakiś czas trzymał się z tyłu. Z daleka wyglądał całkowicie normalnie, na tyle by ujść za zwyczajnego załoganta.
Ustawił się odrobinę z tyłu, by dokładnie wysłuchać odprawy. Stał wsparty o jedną z licznych skrzyń zapełniających hangary.
Nie był pewien, co w takich skrzyniach musiało się znajdować, ale zapewne było to poza jego zainteresowaniami.
Słuchał. Spoglądał jednostajnie zza swoich małych czarnych gogli, bawiąc się dłońmi. Był skupiony. Analizował.

Jeszcze chwilę po odprawie stał tak i patrzył. Zaczęło się to robić na tyle niepokojące, że zwrócił na siebie uwagę. Zwykły załogant nie miał prawa tu zostać. Nie włączał się do rozmowy. Dopiero, gdy zwróciło się na niego niebezpiecznie dużo oczu, uniósł prawą dłoń w powitalnym geście. Na środku dłoni miał metalowy punkt. Jakiś rodzaj wszczepu.

Wyprostował się raczej nonszalancko, i zbliżył się do grupy. Jak wyglądał? Całkiem normalnie. Miał na sobie lekki pancerz przymierza, obecnie rozpięty, dla większej wygody i swobody ruchu. Kolor skóry lekko śniady, włosy ostrzyżone "na zapałkę". Wizerunek typowego, plakatowego żołdaka. Był nawet przystojny, albo przynajmniej ładny, androgenicznie ładny.
Idealną zwykłość jego wyglądu burzyły małe, czarne gogle na oczach i jeszcze jedna rzecz... taka dziwna nieprawidłowość w sposobie jego poruszania się. Nie można było jej określić, jednak była dziwnie niekomfortowa, dla pozostałych.

-Przepraszam... byłem myślami gdzie indziej. Sierżant Crowford, medyk polowy.
Energicznie uścisnął wszystkie wystawione mu dłonie.
Przez chwilę usiłował coś powiedzieć, wyraźnie zbierał się do tego, ale rozmyślił się.
-Chodźmy.- rzucił po prostu tonem komendy i ruszył z grupą.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

Post autor: the_weird_one »

hangar okrętu szkoleniowego Un'Ikre-85
nieznana planeta w przestrzeni Unii Salariańskiej


Trzynaście godzin po wyznaczonym czasie instruktorzy czekali już w hangarze, przerywając dyskusję wraz z pojawieniem się pierwszego z egzaminowanych. W doku znajdował się salariański transporter desantowy, starszy odpowiednik maszyny znanej żołnierzom Przymierza jako Kodiak. Wprowadził go tu wcześniej z innego pokładu startowego, z niedostępnej kandydatom części statku porucznik Hollis, jako jedyny czekający już w pełnym pancerzu próżniowym bez wyraźnych oznaczeń, siedział na jednej ze skrzyń hełm kładąc obok. Matriarchini natychmiast przywołała uśmiech na zwodniczo młodą twarz, turiańska doktor zaś czekała stojąc na baczność obok niewielkiego wózka, na którym ustawionych było kilka pojemników ze strzykawkami, pojemniczek z igłami i wiele unieruchomionych w stojaku grawitacyjnym ampułek, jak też rękawiczki i kilka rodzajów substancji antyseptycznych, dla różnych ras.

Kolejno schodzili się na odprawę, odrywani od własnych zajęć. Turiańska doktor oprowadziła ich po niewielkiej sekcji, dając im jak dla wojskowych luksusowe, dla innych znośne kwatery przeznaczone dla oficerów. Ponieważ ich grupa była tak nieliczna zdołali uniknąć w większości zakwaterowania w przepastnych, ale pustawych koszarach w których nie sposób było na prywatność. Nie wszystkie jednak kwatery oficerskie były zagospodarowane i dostępne i dwie osoby mogły zawładnąć mniej wygodnymi kwaterunkiem, składającym się z pomieszczenia w kształcie litery U, a także w niewielkim stopniu pochylonych i niemal pionowo ustawionych rzędami wzdłuż ścian łóżek-komór umożliwiających sen i mylenie błędnika dzięki chytrze zaprojektowanym systemie generacji pola masy pd strony oparcia, nie podłogi. Nieco ciasnawych hamaków grawitacyjnych dopełniały skrzynie z samodzielnie wprowadzanym kodem, ulokowane u stóp śpiącego w dziwnej pozycji, przed komorą.

Oczywiście spać w koszarach mógł kto tylko zechciał...

Wskazano im niewielką strzelnicę z holograficznie wyświetlanym, fotorealistycznym obrazem wskazującym dla danego stanowiska strzeleckiego animację celu wraz z konfiguracją warunków i odległości, ekran chroniony był przez potężną tarczę zatrzymującą nieszkodliwie pociski przy podłodze, zaś analiza trajektorii pozwalała wskazać na wyświetlaczu punkt i efekt trafienia. Dla pasjonatów bardziej bezpośredniej walki był killhouse z wyświetlanymi trójwymiarowo celami oraz manekinami. Był wyznaczony korytarz obiegający niemal cała daną sekcję okrętu dla biegających, była i siłownia dostosowana do potrzeb wielu ras. Były wyposażone laboratoria z wieloma stanowiskami podzielonymi niemalże jak stanowiska komputerowe w korporacji biurowej, choć liczba miejsc była zdecydowanie mniejsza. Gdyby jednak cały ich oddział składał się ze specjalistów, byliby w stanie jednocześnie eksploatować aparaturę badawczą i konstrukcyjną, jak też udostępnione potężne komputery z wirtualnymi dyskami do eksperymentowania.

Dla mniej chętnych do pracy była mesa ulokowana we wklęsłości podkowy, której kształt przyjęły koszary piechoty i do której prowadziło przejście, drzwi jednak zablokowano i najpewniej pomieszczenie było nieczynne. Kantyna oficerska natomiast jak najbardziej działała - sprawując funkcję miejsca do odpoczynku, a nie tylko posilania się aby zajmować jak najmniej miejsca, była pomieszczeniem do którego wychodziło się z dowolnej z kwater oficerskich. Te kantynę otaczały, jakby patrzeć na plan lub poziomy przekrój danego pokładu. Pomieszczenie zajmowały Cztery niewielkie kwadratowe stoły z odpowiednią liczbą krzeseł. W takim położeniu blat złożony był na pół, można jednak było jednak podwoić powierzchnię stołu. Poza wyjściem z pomieszczenia, typową grodzią okrętową, znajdowała się tutaj para pojedynczych metalowych drzwi, chowających się w ścianie - jedne prowadziły do pustego schowka, przy drugich znajdowało się kilka przycisków, z których każdy podpisany był rasą, i było ich wiele, nie tylko te, z których składała się ich grupa. Co bardziej obeznani z międzyrasowymi i co bardziej użytkowymi jednostkami wiedzieli, że przycisk służy do zamówienia porcji prowiantu, kótry przy okazji ma nie zabić i syntetyk najpewniej zjawi się z niesmacznym wojskowym posiłkiem w chwilę po złożeniu zamówienia.

To były jednak ostatnie godziny spędzone na niewygodnym i prymitywnym pod względem warunków zakwaterowania, ale doskonałym jako plac treningowy statku. Na trzy minuty przed upływem wyznaczonego czasu zjawił się profesor Neltare.

- Już? - rzucił ze zniecierpliwieniem w głosie.
- Jeszcze raptem chwila. - odparła matriarchini.

Odczekano trzy minuty, po czym bez zapowiedzi i odczekania na ewentualnych spóźnionych zaczęła się odprawa. Oczywiście, gdyby wszyscy zgromadzili się wcześniej, także odprawa wcześniej miałaby miejsce...

- Jak nieliczni z was już wiedzą, jesteście częścią nowatorskiego programu Cytadeli, który ma w ramach selekcji wyłonić kandydatów na Widma podległe Radzie Cytadeli. Obecna misja za zadanie upewnić nas, że jesteście w stanie poradzić sobie w warunkach rzeczywistych z samodzielnym prowadzeniem operacji. Po tej misji każde z was napisze raport, jego szczegółami zajmiemy się po jej przebiegu. Następnie wszyscy, którzy przejdą ten etap dostaną do wykonania zadanie z ograniczonymi środkami, które będzie wymagało kompetencji istniejącego Widma. Także po nim zdane zostaną indywidualne sprawozdania... Jedna lub dwie osoby zostaną Widmami. Reszta otrzyma opcję dołączenia do Widm za zgodą kierownika projektu i samego nowo powołanego lub zostanie przeniesiona do wybranej przez siebie jednostki policyjnej, wojskowej, projektu badawczego lub otrzyma na własną prośbę zwolnienie ze służby z odprawą. Chyba tyle... formalności? - zwróciła się do doktor.

- Poproszę kolejno chętnych do szczepionki i dawki przeciwciał. Nie jest to obowiązkowe, ale planeta nie jest skolonizowana ani cywilizowana i robicie to na własną odpowiedzialność, a spędzicie kilka godzin w dżungli. - wyjaśniła turiańska kapitan, po czym zakładając rękawiczki zwróciła się do pozostałych instruktorów - Objaśniajcie w tym czasie resztę.

- Do rzeczy. - ściągnął uwagę egzaminowanych Hollis - Operacja dzieli się na kolejne fazy.
- Podczas fazy pierwszej schodzimy wahadłowcem w atmosferę planety i na wysokości sub-orbitalnej wyłączamy silniki. Na wysokości dziesięciu kilometrów odpalamy silniki i schodzimy na wysokość czterech. Wtedy symulujemy trafienie i schodzimy na dwa. Są dwa stanowiska, więc jak wasz pilot nie czuje się pewnie, odda mi stery do wylądowania metodą szybowców, bo na szczęście Salarianie konstruując tę maszynę pomyśleli o aerodynamice.
- Faza druga to zabezpieczenie miejsca lądowania, lokalizowanie bazy, w odległości od której wylądujemy trzydzieści do pięćdziesięciu kilometrów.
- Faza trzecia to marsz do wspomnianej bazy i rozpoznanie po drodze i na miejscu.
- Faza czwarta to wdarcie się do bazy, zabezpieczenie wszelkich możliwych danych wywiadowczych, zlikwidowanie lub pochwycenie syntetyka o którym więcej powie profesor i zagarnięcie wahadłowca zanim wspomniany zostanie nim ewakuowany lub ktoś odleci i bez niego. Po zakończeniu fazy pierwszej do końca fazy czwartej mamy dwanaście godzin. Ja się nie rozbiję, ale nie wiem, czy jestem dość dobry by wylądować blisko bazy. - uśmiechnął się porucznik.
- Faza piąta to zbliżenie się do statku bez wzbudzania podejrzeń.
- Faza szósta to zlokalizowanie właściwego hangaru, w który zabookował inny syntetyk, szef naszego i ma tam swoich pracowników i ochroniarzy.
- Faza siódma to zlokalizowanie i pochwycenie drugiego syntetyka, opanowanie sytuacji na statku, wyeliminowanie oporu ze strony ochroniarzy firmy i samego statku transportowego, opanowanie mostka i wszystkie procedury jakie uznacie za konieczne by zabezpieczyć sytuację. Na frachtowcu transportowo-pasażerskim zaś będzie wiele postronnych osób, a oponenci mogą być zaskakujący. Nie muszę mówić, że ocena wasza zależy też od tego, ilu zwykłych pasażerów i bezbronnych członków załogi nie zabijecie, oraz ile informacji będziecie mogli zyskać.
- Mam nadzieję, że zapamiętaliście, bo my już zapomnieliśmy wszystko. Profesorze, można przejść do technikaliów.

- Dysponujemy dużą liczbą syntetyków o holograficznych wyświetlaczach nadających im... wizualne kształt rzeczywistych osób. Część syntetyków to po prostu syntetyki, pokroju HAS3 czy LOKI. - odpowiednio powoli wyjaśniał Salarianin - Właściwy oponenci będą uzbrojeni. Wolno wam przy użyciu sprzętu hackować tylko te, które w oczywisty sposób odwzorowują maszyny, którymi są, sytuacja będzie monitorowana. Oczywiście nie, gdyby coś wydostało się spod kontroli, bowiem mimo sceptycyzmu porucznika - naukowiec z wyraźną pogardą zerknął na człowieka - zadecydowaliśmy o przeprowadzeniu testu z autentyczną bronią. Mechy mają różne stopnie celności i możliwie odwzorowują rzeczywistą sytuację. Wróg będzie mógł stosować różne strategie, spodziewajcie się więc wszystkie jak w sytuacji bojowej. W czasie zadania w celach obserwacji i ratowniczych towarzyszyć wam będzie porucznik, ja będę monitorował syntetyki i postęp waszej misji. Doktor Tairn wraz z medykami załogi okrętu będą w razie czego gotowi w wahadłowcu ratunkowym. Na samym statku nie muszę mówić, że nie możecie natknąć się na żywych członków załogi.

- Traktujcie to jak rzeczywistą misję. - przerwała matriarchini - Zbrojownia okrętowa jest wyposażona w wojskowy sprzęt, w który za moment pójdziecie się dozbroić. Atmosfera planety nie jest groźna dla życia. Będziecie działać przez dwanaście godzin w dżungli. Jeżeli macie pytania teraz czas je zadać... - uśmiech Asari poszerzył się, nieco - ...ale nie gwarantuję, że możemy na nie odpowiedzieć.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

Post autor: Sciass »

Retrospekcja z “Wojny o pokój” [wszyscy]

W momencie gdy grupie przydzielone zostały kwatery Magnus bez specjalnych ceregieli, szybko i równo wmaszerował do pierwszej z tych oficerskich. Co jak co, ale nie miał zamiaru wylądować na zwykłej żołnierskiej pryczy. Grunt, to się cenić. W swojej jednostce był jednym z wielu w oddziale ale w regularnym wojsku byłby pewnie wyższym oficerem. Gdyby tam wrócił...
Miała zostać pozbawiona resztki “lusksu”? Niedoczekanie... Ria nie była typem osoby, która przystałaby na gorsze warunki, tylko dlatego, żeby ktoś inny miał lepiej. Zerknęła po pozostałych i szybko wytypowała przynajmniej cztery osoby do odstąpienia kwatery oficerskiej. Wybrała następną z kwater, tuż po Turianinie, rzucając jedynie krótkie:
- Dobrej zabawy. - szybko odizolowała się od reszty, zadowolona, że otrzyma trochę spokoju. Towarzystwo wojskowych było naprawdę męczące...
Zrzuciła na podłogę ciążącej już jej torbę, po czym skoczyła na miejsce, w którym będzie zmuszona spać. Powtarzała sobie, że mogłoby być gorzej... Ale to wcale nie pomagało.
Ria wytrzymała niedługo w takim bezruchu. Pozwoliła sobie na chwilę relaksu, jednak nie była ta chwila tak przyjemna, jak ona by tego wymagała. W kwaterze zaczynało jej przeszkadzać coraz więcej rzeczy... Zero, kompletne zero zrozumienia potrzeb. Zeskoczyła z pryczy, przeciągnęła się leniwie i zaczęła analizować swoje opcje. Nie było ich zbyt wiele... Jedyną sensowną jawiła się mesa, chociaż Asari miała wątpliwości, czy będzie w stanie chociażby tknąć podawanego tam jedzenia.
Mag kątem oka widział podążającą za nim asari, wyglądało na to że wybrała sąsiednią kajutę. Yep. Ciekawe towarzystwo, nie ma co. Rozłożenie klamotów i przebranie się w lekki pancerz bojowy który służył mu równocześnie za strój dzienny nie zajęło dużo czasu. Machając urękawiczkowaną ręką na dogłębniejsze sprawdzenie ekwipunku turianin poszedł spacerowym krokiem w kierunku mesy czy innego przybytku uciech wszelakich. Jak zwał tak zwał.
Dla przykładu Crowford bez jakiegokolwiek słowa, czy ceregieli wyszedł parę pokoi do przodu, tak by nie musieć szamotać się z nikim w drzwiach, łupnął się na swą przycz i przeciągnął przesadnie wręcz leniwie. Drzwi zostawił otwarte. Gdyby ktoś zajrzał do pokoju, nichybnie zauważyłby, że siedzi on w ciszy, bawiąc się dłońmi. Powoli zebrał myśli. Rozebrał się. Został w mundurowych spodniach i białym podkoszulku bez rękawów. Doceniał wygodę jaką zapewniał taki strój. Przepasał się wszelkimi kaburami i pasami. Przez chwilę zastanowił się, gdzie by tu pójść. Nie kwapił się szczególnie na strzelnicę, bo wątpił, by musiał akurat w tej chwili poprawiać umiejętności strzeleckie. Wyszedł na korytarz, zauważając Turianina.
Pozdrowił go skinieniem głowy i podążył za nim.
-Jakieś przygotowania przed misją? - zapytał.
- O jakim przygotowaniu może tu być mowa? - Rzucił Magnus gdy usłyszał pytanie sztywnego człowieka. - Nie jesteśmy studentami przed egzaminem. Broni bardziej nie doczyszczę i bardziej amunicji w niej również nie sprawdzę. Niewiele pozostaje do powiedzenia w tej materii.
-O takim przygotowaniu, które sprawia, że w te parę cholernych godzin, czujesz się pewniej. Takie poranne rytuały. Każdy ma swoje. I moge cię zapewnić Turianinie, że przydadzą się. Lekko nie będzie.
Ria opuściła pokój, obdarzając człowieka i Turianina dość znudzonym spojrzeniem. Słysząc strzępek rozmowy już wiedziała, że nic tu po niej. Poranne rytuały? Niestety nie mieli tutaj dużej wanny z cieplutką wodą, pachnącymi olejkami...
- Jeśli pytasz o to czy umyłem zęby i namalowałem sobie dzisiejszą porcję tatuaży na twarzy to tak. Wszyscy zdrowi - Kontynuował Turianin.
- Pozbawiasz mnie więc roboty... często robisz sobie makijaż? - Zapytał z przekąsem.
- Nie wiem jak ty sobie wyobrażasz “poranne rytuały” - odezwała się Ria, wymijając obu mężczyzn - ale jak dla mnie jest to niewykonalne. Co za standardy... - pokręciła głową, po czym ruszyła w stronę mesy.
- Pani widzę wybitnie niefrontowa... - burknął bardziej do siebie... ta dziwna sztywność mięsni ujawniała się nawet w mimice Crowforda. Gdyby zrobić mu zdjęcie, wyglądłby normalnie, gdyby go nagrać - już nie.
- Wiesz... Muszę wyglądać pięknie. Zawsze. - Ironia nie opuszczała Turianina.
Człowiek zaśmiał się nieznacznie, po czym przyjrzał się Turianinowi z dziwnie szczerą ciekawością...
-Hmm nie znam się za bardzo na kosmetyce... Ale oby tak dalej.
- Widzisz. Skoro jesteśmy wszyscy przygotowani do akcji - Turianin celowo nie dopytywał się małej asari - To może pójdziemy do tej mesy o której słyszałem tyle dobrego?
- Wiesz, nic lepszego do roboty nie mamy. - W miarę rozmowy, coraz trudniej było wychwycić jego nietypowość.
- Jeden głos na tak. Rzuciłem tą propozycję co znaczy że ją popieram, z definicji - Magnus znacząco spojrzał na ostatniego wyborcę.
- Tam skąd pochodzimy, większość głosów jest bezsprzecznie dominująca... Znacz skąd ja pochodzę. - Zreflektował się.
Ria nie odwróciła się do dwóch mężczyzn. Była mimowolnym słuchaczem, chociaż starała się oddalić od nich dość szybko. Do mesy! Nawet tam spokoju, chociaż... Może mają w sobie trochę życia?
Lukas wszedł do pierwszego niezajętego pokoju, który napotkał. Łóżko, jest, Biurko, jest, połączenie z ekstranetem, jest i to lepsze niż w domu. Uśmiechnął się i zaczął myszkować po sieci, kiedy usłyszał znajomy dźwięk. Bestia znowu domagała się pokarmu. Westchnął, czasem naprawdę zazdrościł syntetykom. Wstał i opuścił swój pokój ruszając do mesy.
Anya zajęła pierwszą wolną przestrzeń mieszkalną jaką trafiła. Nie szukała wygód, nie zastanawiała się co to będą w środku za warunki. Potrzebowała miejsca by umieścić tam swój podręczny bagaż i zostawić klamoty, zbędne w trakcie pojedynków wręcz oraz spać po odbębnieniu wszelkich obowiązków. Jak zwykle. Zresztą każde warunki lepsze od tych, które znała z Ziemi były dla niej warunkami luksusowymi...
Po pozbyciu się zbędnego ciężaru i wyjrzeniu z przydzielonej kwatery rozejrzała się za tym turianinem, który był chętny na wzajemne kopanie tyłków. Stał on kawałek dalej, kręcąc głową po zasłyszanej rozmowie asari, turianina i człowieka. Ta pierwsza już raczej nie była żołnierzem o ile kiedykolwiek nim była. Zarkan przeczuwał, że będzie to upierdliwa istotka., ale jeszcze się okaże co i jak. Obejrzał się na bok i zobaczył ludzką kobietę, z którą miał odbyć sparring. Skinął jej głową.
- Proponuję wspólną rozgrzewkę na sali treningowej na początek - mruknęła krótko, bez owijania w bawełnę. Turianin tylko skinął głową. Był ciekawe tego, co kobieta ma do zaprezentowania w tej materii. Wskazał gestem kierunek i ruszył wraz z Anyą w stronę sali treningowej. Wyglądało na to, że nie mówi za wiele na porządku dziennym.
Drell zajął losowo wybrane pomieszczenie. Nie zależało mu na wygodach. Chciał tylko chwili samotności… Ci jego nowi towarzysze byli bardzo irytujący. Sam nie wiedział dokładnie dlaczego Rada wybrała właśnie ich. Bez chwili zastanowienia mógłby podać im lepszych specjalistów, o poważniejszym podejściu. Zgodnie z jego obserwacjami turianin i asari nie stanowili zagrożenia. Stanowili dość wygadaną parę, pewną siebie i swoich umiejętności… Ale jak dotąd nie wykazali się niczym szczególnym, no może pomijając dziecinne próby zdominowania reszty. W każdym razie… Wiedział, że ta pewność siebie ich zgubi. Co do reszty nie miał jeszcze wyrobionej opinii. Miał nadzieję jednak, że w tej zbieraninie znajdzie się chociaż jeden kompetentny człowiek. Jeśli nie… Są zgubieni. Powinni wybrać silnego przywódcę, który by podejmował kluczowe decyzje. Miał jednak nadzieję, że nie będzie to przygłupi turianin ani zadzierająca nosa asari. Na razie jednak zrzucił swój podręczny bagaż i udał się do mesy. Miał nadzieję, ze odpocznie tam chwilę w spokoju. Jego marzenia jednak niedługo starły się z brutalną rzeczywistością…
Sara długo nie szukała dla siebie pokoju. Wszystkie kwatery oficerskie były do siebie podobne i spełniały jej wymagania. Weszła zajmując pierwsze tego typu wolne pomieszczenie i zamknęła za sobą drzwi. Póki co nie widziała powodów aby z kimś rozmawiać, na gadanie jeszcze przyjdzie czas. Zresztą jej zdaniem było tam za dużo osób na raz, aby swobodnie porozmawiać. Oczywiście można się było podobierać w mniejsze grupki, ale ona nie paliła się do rozmów. Zresztą, po paru misjach nie powinno już być takiego tłoku. Prędzej czy później zawsze ktoś ginął, wówczas to pozostałym z nich będzie łatwiej rozmawiać.
Tymczasem Sara rozejrzała się po swojej nowej kwaterze. Odpowiednio pościelone i wyglądające na wygodne łóżko, biurko z wmontowanym w ścianę dużym ekranem, szafka na broń pancerze i ubrania oraz inne pierdoły. Brakowało okna z widokiem na morze... gdzieś na tej planecie nad którą orbitowali powinno się jakieś znajdować. Nie mniej jednak oczywiście mogło być.
Zadowolona z pokoju kobieta położyła torbę na łóżku. Najpierw trzeba się było rozpakować, kładąc wszystko na odpowiednie miejsce. Począwszy od trzymanego na plecach karabinu snajperskiego, przez resztę broni, po około pięciu minutach i dwunastu sekundach, Sara była w pełni rozpakowana. Była zadowolona i naprawdę nie przejmowała się tym, że spóźniła się aż o dwanaście sekund.
Chciała pójść jeszcze na siłownię, poćwiczyć przed snem. Zdjęła mundur i przebrała się w coś bardziej odpowiedniego, a nastepnie zastanowiła się chwilę. W około byli sami sojusznicy, znajdowała się na stacji treningowej, miała iść do pomieszczenia oddalonego o mniej niż sto metrów od jej kajuty... Uznała, że w tych okolicznościach wystarczy jej poręczny pistolet i dwa noże wojskowe... Miała nadzieję, że to jej wystarczy.
Nie tracąc więcej czasu, zabrała to co mogło się okazać potrzebne, zamknęła za sobą pokój i ruszyła na siłownię.
Koris nie miał wielkiego wyboru w doborze kajut. Została już tylko jedna-ostatnia. Jak zwykle zamarudził i był skazany na jakieś podrzędne coś. W sumie było mu to obojętne. Rzadko poświęcał więcej niż godzinę dziennie na sen więc kajuta miała funkcję czysto użytkową. Zwykle w krótkim czasie jego sypialnie zmieniały się w rupieciarnie w których upychał wszystko czego nie używał w danej chwili a mogło się jeszcze przydać.
Rozejrzał się pobieżnie po pomieszczeniu. Nie odbiegało od standardów do których zdążył przywyknąć gdy pracował jako inżynier w STG. Oszczędne umeblowanie, trochę podstawowego sprzętu-łóżko w sumie wszystko. Oczywiście pozornie. Badali ich. Testowali. Urządzenia szpiegowskie prawdopodobnie wszędzie. Duże ryzyko. Nie zamierzał sie zdradzać przed wcześnie przed Cytadelą, w końcu co innego STG a co innego banda służbistów z obcych ras.
Wstukał szybko odpowiednią komendę do swojego omni-klucza włączając tryb wykrywania pluskiew i innego robactwa które mogło go potajemnie śledzić.

Z zadowoleniem ale i pewnym niepokojem wyłączyl omni-klucz i zabrał się do rozpakowywania.
Minęło trochę czasu nim przeniósł wszystkie podręczne klamoty do kajuty układając je w stosy. w jego kajucie szybko zapanował koszmarny nieład. Większość ludzi nie potrafiłaby znaleźć tutaj nawet własnej stopy nie przewracając jednocześnie hałdy innych przedmiotów ale Koris potrafił lawirować w tym małym chaosie z bezbłędną intuicją.
Uśmiechnął się z zadowoleniem gdy Rupieciarnia była gotowa. Odłączył kamerę badawczą i wdział cywilny kombinezon. Przytraczając jednak do pasa standardowe narzędzia.
Czasu było dużo, brak presji - mała motywacja. Przynajmniej można się rozejrzeć po kompleksie ocenić zasoby-sprzęt. Także ludzki. To także narzędzia, nie bez powodu pracują w grupie, może ktoś mu się przyda. Widma działają w grupach. Nawet jeśli sam nim nie zostanie jako członek takiej załogi będzie miał większe pole manewru i dostęp do technologii. Warto sprawdzić z kim współpraca będzie się układać. Odrzucić zbędnych, niepotrzebnych. Ocena socjologiczna. To jego słaba strona, ale taktyka i umiejętności bitewne - jasne, istotne. Zacieśnianie więzi. Ponoć posiłek temu sprzyja, przynajmniej według badań, pozwala rozluźnić się i lepiej poznać. Dotychczas nie było mu to specjalnie potrzebne. Wyszukiwał ludzi po kwalifikacjach-osiągnięciach. Teraz skazany był na ograniczone zdolności poznawcze. Zazdrościł Hanarom, ich system lepszy, bardziej klarowny. Z westchnięciem powlókł się do mesy mając nadzieję nie zbłaźnić się zanadto. Istotnie nawiązanie więzi niespecjalnie istotne, ale kiepskie pierwsze wrażenie może utrudnić współprace i pozyskiwanie informacji.


Retrospekcja z siłowni[Sara]
Sara weszła do pustego pomieszczenia. Było ono puste oczywiście pod tym względem, że nikogo tam nie było. O odpowiedni sprzęt oczywiście zadbano i był on naprawdę gęsto ustawiony.
Obrazek Sara odłożyła broń, tak aby mieć ją w zasięgu ręki i podłączyła swoją muzykę, do zamieszczonego w pomieszczeniu głośnika.
Teraz mogła zacząć. Ćwiczenia rozpoczęła od siedmiominutowej rozgrzewki, na którą składały się pompki, przysiady i różne inne ćwiczenia rozciągające.
W pewnym momencie do pomieszczenia wszedł turianin. Skinął kobiecie głową i podszedł do dyspozytora płynów izotonicznych. Zapewne smakowały paskudnie, ale nie to było ich zadaniem... Zgarnął jedną butelkę dla siebie i jedną dla Anyi. Na wszelki wypadek. Po sparringu pewnie tu wróci. Skinął ręką na pożegnanie ludzkiej kobiecie, opuszczając pomieszczenie i wracając na salę trenignową.
Zagłuszająca muzyka w tle, istotnie nie sprzyjała rozmowom. Sara, zarówno na powitanie jak i pożegnanie, zasalutowała turianinowi w niezwykle luźny sposób.
Krótko po tym jak wyszedł, skończywszy rozgrzewkę zaczęła ćwiczenia. Najpierw od podciągania się.

Minęło spokojne ponad pół godziny, gdy turianin pojawił się ponownie. Tym razem już by trochę poćwiczyć. Rozgrzewkę miał już za sobą, wiec mógł przystąpić do czegoś konkretnego. Siadł na trenażerze do ćwiczenia mięśni klatki piersiowej i wziął się za robotę.

Retrospekcja z sali treningowej [WW i Zeth]

Anya wkroczyła do sali treningowej pewnym, wojskowym krokiem. Rozejrzała się wokół - warunki do ćwiczeń wydawały się zadowalające. Kobieta zawsze miała wrażenie, że salarianie i wszystko co ich dotyczyło było takie kruche. Wywoływało to u niej obawy, że najmniejsza nieostrożność w kontaktach z nimi wywoła jakieś negatywne konsekwencje, typu połamane salariańskie kości. Nie żeby czuła specjalne opory przed łamaniem czegoś komuś. Po prostu cała masa potem była z tym biurokracji i smędzenia.
W czasie jak kobieta się rozglądała, Zarkan zlokalizował ochraniacze i rękawice.
- Jak przejdziemy do sparringu to lepiej to założyć. Nie wiem czy tu pojawianie się z obitą twarzą przejdzie jak u nas - mruknął, dobywając zestawu dla sienie i Anyi. Nie wyglądało na to, by jakoś szczególnie interesował się otoczeniem. Odstawił bron palna do szafki, jakoże jeszcze nie miał okazji znaleźć sobie miejsca na noc.
- Powiedz mi jeszcze co rozumiesz poprzez “rozgrzewkę” - dodał, jakby orientując się po chwili, ze Anya mogła mieć na myśli coś innego niż wstępne przywalenie sobie na wzajem..
- Brak rozgrzanych mięśni przed sparingiem sprzyja nieprzyjemnym kontuzjom. Rozgrzewka to przygotowanie mięśni i stawów do wysiłku - mruknęła. Zaczęła od spaceru po sali i wymachów rękami oraz podskoków.
Turianin skinął głową. Sam po prostu rozruszał ręce i nogi strzepując je parę razy i wykonując parę ruchów. Po namyśle wykonał tez parę cwiczeń. Gdy Anya skończyła rozgrzewkę po prostu rzucił jej wpierw ochraniacz, a potem rękawice.
Anya otworzyła usta by coś powiedzieć, ale głos nie wydobył się z jej ust. Kaszlnęła, odchrząknęła. No tak... Zapomniała o jednym szczególe - podróż była długa, a ona nie miała nic do picia. Odłożyła rękawice i ochraniacz, uniosła dłoń i odchrząknęła raz jeszcze.
- Momencik, pójdę po wodę. Moje gardło zaprotestowało - przeprosiła Zarkana i wyszła bez czekania na odpowiedź.
Turianin wzruszył ramionami i usiadł na jednej z ławek. Po chwili drgnął i ruszył na moment do siłowni.
Anya wróciła po dłuższej nieobecności.
- Mamy doprawdy interesujących współtowarzyszy... - mruknęła kręcąc do siebie głową.
- I to obawiam się, że nie w tym pozytywnym słowa znaczeniu - skwitował turianin. - Zastanawiam się czy ta asari będzie narzekała na jakość dżungli gdy wreszcie weźmiemy się za wykonywanie naszego zadania... - westchnął.
- Na pewno nie spodoba jej się jakość tamtejszych dróg - skwitowała kobieta i założyła rękawice oraz ochraniacze, rozruszała jeszcze kończyny i skinęła głową, dając znak, że jest gotowa na sparing.
- Jak sobie połamie obcasy w szpilkach i utytła sukienkę? - zapytał turianin, dopinając ochraniacze i zakładając rękawice. Uderzył pieściami o siebie i spojrzał na kobietę.
Anya wzruszyła ramionami. Jej “poczucie humoru” miało dość wąskie granice. Szybko się zaczynało i jeszcze szybciej kończyło. Skinęła dłonią na turianina, czekając na jego atak.
- Dawaj, jestem ciekawa czego was uczą na Palavanie - powiedziała.
- Bezpośredniości - odparł turianin i zaatakował przyjąwszy od razu postawę. Wiedział, że kobieta sparuje lub zbije cios, więc był gotów na kontrę.
- Tak rozwiązujemy problemy na naszych stakach - rzucił.
Kobieta się nie odezwała. Przechwyciła cios i podcięła turianina.
- Za dużo gadasz - mruknęła do leżącego.
Zarkan obrócił się na ziemi i podciął Anyę również zwalając ja z nóg.
- Nie ja jeden - skwitował.
Upadając zahaczyła go rękawicą na wysokości klatki piersiowej. Natychmiast się przetoczyła dalej i poderwała sprężynką, przyjmując ponownie postawę bojową.
Turianin w tym czasie przetoczył się wstecz, wstając i unosząc ręce z powrotem do góry.
Anya uśmiechnęła się ukazując błękitny ochraniacz na zęby. Zapowiadało się bardzo ciekawie. Ponownie skinęła palcami na turianina zachęcając go do ataku. I tym razem była ostrożniejsza. Na sam początek popełnił poważny błąd, ale już się zrehabilitował w jej oczach. Turianin nie kazał jej długo czekać i znów zaatakował. Tym razem wpierw zwód prostego ciosu z lewej, by zaatakować od boku prawą ręką na wysokości nerek. Zachował sobie możliwość zbicia ciosu lewą ręką, cofnięcia i kontry w razie odpowiedzi ze strony Anyi
Anya zareagowała szybko. Ale ku zdumieniu Zarkana nie zablokowała drugiego ciosu wymierzonego w nerki. Wręcz przeciwnie. Uniknęła cios zmyłkowy i zauważyła dopiero po chwili, że był to blef. Pozwoliła uderzeniu Zarkana dojść do celu i wymierzyła markowane kopnięcie w krocze turianina. Skrzywiła się, gdy dostała, ale w żaden sposób nie spowolniło to jej reakcji.
Zarkan syknął cicho i chwycił nogę, którą Anya wykonała kopniecie i pchnął w jej stronę, by przewrócić kobietę. W normalnej walce zapewne już by się zwinął... choć z drugiej strony w normalnej walce miałby na sobie pancerz.
Ta wykorzystała to i po upadku, wykorzystując pęd nadany jej przez turianina przeturlała się i wstała kawałek dalej. Wyjęła ochraniacz na zęby z ust by się odezwać.
- Sądzę, że moglibyśmy tak do wieczora i niewiele byśmy mogli rozstrzygnąć - mruknęła. Markowanie ciosów i noszenie ochraniaczy miały swoje wady - można było ocenić tylko technikę, ale nie dało się ocenić skuteczności ciosu. Anya to wiedziała i widziała już, że Zarkan będzie niezłym sparingpartnerem w przyszłości - miał odpowiednią szybkość reakcji i dobrą technikę. Szanse były wyrównane.
- Do wieczora raczej nie - odparł Turianin, również pozbywając się ochraniaczy z ust, jako że turianie mieli dwa. - Sądzę, że odpadłbym nieco szybciej niż ty. Mam wrażenie, że twoje ruchy są nieco płynniejsze - dodał. Miał nadzieję, że jeszcze będzie miał okazję na trening z tą kobietą. Była nieco lepsza, ale nadążał za nią, co oznacza, ze mógł podszlifować swoje zdolności, a to zawsze jest cenne.
- Proponuję jednak kontynuować jeszcze chwilę. Nie wiadomo kiedy będzie okazja, by powtórzyć, a dawno nie miałem okazji na porządny sparring - dodał turianin. Anya nie miała nic przeciwko, więc pociągnęli to jeszcze paręnaście minut, by wreszcie zakończyć, odstawić ochraniacze do dezynfekcji i się pożegnać.
- Idę poszukać lokum, widzimy się raczej dopiero jutro, chyba, ze planujesz zahaczyć o siłownię. Pewnie mnie tam spotkasz za jakiś czas - rzucił turianin na odchodnym.
- Zanim pójdziesz weź to. Łap! - Zarkan obrócił sie do Anyi i rzucił jej butelkę z napojem izotonicznym, upewniwszy się, ze rzuca jej właściwy, po czym sam napił się swojego.
- Tymczasem – skinął jej reką i udał sie po swoje rzeczy.
- Miałam to w planach. Skoro się porozciągałam i rozruszałam to trochę ćwiczeń statycznych nie zaszkodzi - powiedziała. Anya złapała butelkę izotoniku i skinęła głową w podziękowaniu. Izotoniczne napoje miały swoje zalety. Swój spacer zaczęła więc od opróżnienia butelki.
Zwiedziła nieco statek, zapamiętując gdzie co jest. Potem udała się do siłowni. Może poza turianinem znajdzie tam kogoś jeszcze. Dobrze wiedzieć z kim przyjdzie jej służyć. Póki co zyskała pewność, że ten turianin poradzi sobie z osłanianiem jej pleców.






Retrospekcja z Mesy [Seachmall, Sciass, Wilko, WW, Zell i kto tam zechce :P]

Ria siedziała przy jednym stole, niechętnie rozgrzebując to, co dostała do jedzenia. Wyglądało to bardziej tak, jakby wolała bawić się jedzeniem, niż naprawdę je zjeść, chociaż mina sugerowała dezaprobatę. Zjadła niewiele, szybko i bez specjalnej radości.
Było coraz gorzej...
Dla odmiany, Crowford jadł bardzo powoli, ale zdawał się delektować, więcej, wręcz rozmyślać nad istotą smaku (co tam serwują? wojskowe racje :P czyt. trociny z wodą). Mieszał niewielkie porcje kolejnych potraw, jak dziecko eksperymentujące z efektami swoich kulinarnych dziwactw. Trudno było przez jego gogle, stwierdzić, czy gapił się akurat w przestrzeń, czy przyglądał się pozostałym. To pozostało kwestią domysłu.
-Ria, czemu nie lubisz jeść? - zapytał nagle, z autentyczną, dziecinną wręcz ciekawością.
- Lubię jeść. - mruknęła, oderwana od zajmującej czynności przerzucania jedzenia na talerzu - Ale nie lubię zabijać swojego poczucia smaku.
Nachylił się ku rozmówczyni. Teraz jego czarne gogle wyraźnie wpatrywały się w nia-
Hmmm. Wiesz smak to piękne odczucie... Czasem można praktycznie poczuć tyle różnych nut... nie wiem... one są jak historia. To żarcie takie nie jest, ale ja lubię każdy posiłek. To chyba sprawia mi przyjemność. Czy wy Asari odczuwacie smak inaczej?
- pytania zadawał już z reguły z tą dziecięcą ciekawością.
- Skąd niby mam wiedzieć? - pokręciła oczami.
-Też prawda... Znaczy jako organizmy, żyjące w środowisku naturalnym... Co jadły pierwotnie Asari? To by warunkowało twój smak...
- Pewnie to, co się dało. - mruknęła - Posłuchaj, wiem że są Asari, które najpewniej uznałyby ten... - uśmiechnęła się z pobłażaniem - “posiłek” za cud, ale jeżeli jest coś, czego na pewno nauczono mnie w rodzinie, to wyczucia smaku.
- Subiektywna rzecz... - zamyślił się. - Nie można dogodzić wszystkim, dlatego też zazwyczaj robi się mdłe rzeczy, które nie dogadzają szczególnie nikomu. - zdobył się na lotną myśl.
- Do stu miażdżypaszcz! To wojskowe żarcie! - Żujący dotychczas w ciszy Magnus w końcu przerwał tą zacną czynność. - Czego, do diabła, oczekujecie?
- Teraz nie wiem, co odpowiedzieć... - rzekł, wpychając powoli do ust kawałek doprawionego pieczywa.
Ria pokręciła oczami i spojrzała na Magnusa.
- Jasne, że to wojskowe żarcie, dlatego smakuje potwornie. Nie mów, że je uwielbiasz? - uśmiechnęła się z politowaniem.
Podczas gdy pozostali rozważali kubki smakowe Asari, Lukas przysiadł się obok głównej grupy spożywając swój posiłek nic nie mówiąc. Przysłuchiwał się tylko czymś co albo było kiepskim podrywem ze strony człowieka, albo próbą nawiązania kontaktu z obcą rasą z efektem godnym Wojny Pierwszego Kontaktu.
- Eee tam uwielbia. Jee. Jak każdy tutaj.
- Skąd. Po prostu nie robiłem sobie zbytecznych nadziei. - I tak było lepiej niż w regularnym, Turiańskim wojsku czego głośno Magnus już nie powiedział.
- Nie robiłam sobie nadziei, ale to nie oznacza, że skaczę radośnie. - mruknęła.
- Gdy będziesz już Widmem to będziesz mogła jadać co tylko zechcesz - Mag postanowił zmienić temat - Większe nadzieje przywiązuję do ewentualnych trunków - Westchnął turianin.
- Wszystko na koszt Rady, więc będziesz mogła zaszaleć.- podał pod nosem Lukas.
Przełknął głośno. Podniósł wzrok. - Jak zejdziemy na jakąś w miarę sterraformowaną planete, to kurwa zrobie sałatkę i będziecie wszyscy szczęśliwi nawet bez pomocy rady.
-To by znaczyło, że rośliny na planecie są przyswajalne i dla Ludzi/Asari i dla Turian, mało możliwe.
- Nie potrzebuję funduszy Rady, abym mogła zaszaleć. - odpowiedziała beztrosko.
Ok. - Białka to białka. Cukry to cukry. Aminokwasy, to zazwyczaj jadalne aminokwasy. NIe Turianie ?- rzucił z ironią.
- Nasze organizmy składają się z tego samego ale my i quarianie jesteśmy zbudowani inaczej. Nie przyswajamy waszej żywności i trunków.
-Postawie ci piwo z dextro-amino kwasami. Jeszcze nigdy nie widziałem, aby ktoś wysrał swoje własne jelita.- uśmiechnął się delikatnie Lukas i ponownie ugryzł odrobinę posiłku..
- Haha. Wiecie co kochałem w służbie z Turianami? To taki kliniczny przypadek, który nazwałem Turiańską Sraczką. Poetyckie co? Zawsze, jak siadali na stołówce, to znajdowali się wśród naszych chłopaków żartownisie, co nakruszyli chrupkami wieprzowymi do krakersów. Wiecie, aminokwasów było w tym tyle co nic, ale wystarczyło, by taki Turianin zyskał ksywę Obsrańca. Ale i tak największy ubaw miałem jak znajdowałem winnych i kazałem im sprzątać. Ach... piękne czasy. - rzekł prawie jak, emeryt, wspominający ostatnie w miarę aktywne podrygi.
- No to tyle było mojego posiłku - Turianin z obrzydzeniem odłożył widelec.
- Coś taki delikatny?- człowiek ponownie włożył widelec z jedzeniem do ust nieco głośniej żując tym razem.
- Nie wiedziałam, że Turianie są tacy delikatni. - Ria uśmiechnęła się zadziwiająco słodko do Magnusa.
- Wojsko nie pozbawiło mnie wszystkich zdrowych odruchów. Gdy ktoś w sugestywny sposób wspomina o defekacji organami przy posiłku to oznacza że koniec jedzenia. Czas na lufę. - Magnus zamierzał wyciągnąć od syntetyka obsługującego mesę jakąkolwiek formę przyswajalnego alkoholu, choćby miał nim rzucać o ściany.
Ria pierwszy raz od dłuższego czasu roześmiała się.
- Och, w takim razie nigdy nie imprezuj na Omedze! - ponownie zaniosła się śmiechem.
- Słyszałem, że na wojnie coś takiego nie jest tylko rutyną słowną, ale i rzeczywistą.- ponowny uśmiech zagościł na twarzy człowieka.
- Myślałem że na wojnie ginie się w bardziej prozaiczny sposób niż wywracanie organizmu na drugą stronę od odbytu zaczynając. - Turianin wrócił z 3 kubkami “czegoś mocniejszego” do wspólnego stołu.
Asari przeciągnęła się.
- Wolę nie próbować tutejszych specyfików. Znam możliwe działania niepożądane i na pewno nie chciałabym ich znowu odczuć.
- Ale nie jest to, ma się rozumieć, wywracanie na drugą stronę, tak? - Mag pociągnął łyk ze swojego kubka i podsunął dwa pozostałe rozmówcom. - Nie jest złe...
- Jest masa innych działań niepożądanych, przy których wspomniane wydaje się zaskakująco miłą alternatywą. - Asari zerknęła na Magnusa - Nadal masz ochotę walczyć?
- Zmieniłaś zdanie? A może chcesz powalczyć kto dłużej przetrzyma na tych wojskowych pomyjach alkoholowych? - Turianin bez mrugnięcia okiem dalej wychylał kubek.
Lukas zerknął na kubek z napojem, ale go odsunął - Wybacz, ale nie piję. Małe spaczenie z C-Sec.- sam podszedł do syntetyka i wrócił z jakimś napojem gazowanym.
- Błagam, pijałam w swoim życiu różne, wątpliwe trunki, ale tym razem powstrzymam się, dla dobra własnego smaku. - odpowiedziała Ria.
- A masz coś lepszego do roboty? Oprócz szwendania się po bazie, rozmów i ewentualnego treningu? - Magnus uśmiechnął się w duchu, prowokowanie innych stanowiło jego hobby. Poza tym, ciekaw był co z tego wyniknie.
- Cóż, mam kilka pomysłów, ale... - nachyliła się w stronę Magnusa, uśmiechając dziwnie - W żadnym z nich byś nie dotrzymał mi kroku.
Lukas słysząc te słowa przetarł dłoń po ubraniu jakby się poparzył czymś -Ał,
- Jest takie ludzki przysłowie... Jak to było... A! Wiem. Nie dziel skóry na żywym niedźwiedziu. Czymkolwiek jest ten dźwiedź. Innymi słowi - nie znasz moich możliwości. - Magnus odłożył pusty kubek a jego twarz zastygła w milczeniu pomijając miarowe stukanie bocznych ‘klapek’ jego szczęk.
Ria za to wyglądała na naprawdę rozbawioną. Oparła się na łokciach i zapytała słodkim głosem:
- Każdej tak mówisz?
-Dziewczyna ma cięty język.- Lukas upił trochę napoju i czekał co z tego wyniknie.
- Nie. Mało która zarzuca mi słabe libido. - Wstał po kolejny kubek tutejszego szuwaksu. - Mało która też wątpi w moje umiejętności po ich zaprezentowaniu. - Wrócił na miejsce.
-To, że się nie odzywały później, nie świadczy, że nie miały na co narzekać.- spojrzał zaczepnie na Turiana.
- Słuszna uwaga. Jednakże że nie było skarg ni zażaleń. Wolę to brać za dobrą monetę. - Turianin był niewzruszony.
- Hmmm... My tu gadu gadu, a ktoś idzie.
Anya tym razem w samym mundurze wkroczyła do kantyny. Przystanęła nagle pociągając nosem..
- Komu siadł żołądek? W całym tym miejscu jedzie kroplami żołądkowymi - pociągała nosem jeszcze przez chwilę i zerknęła na turianina. Podeszła bliżej. - Uuu... Stary... - machnęła dłonią w okolicy swojej twarzy by rozpędzić zapach. - Myślałam, że turianie nie pijają ludzkich leków na żołądek - prychnęła i się odsunęła. Poszła do syntetyka po wodę.
- Doprawdy? Cóż, grunt że można się tym napruć. - Wyglądało na to że nie takie rzeczy pił Turianin. Tym niemniej, intensywny aromat i smak trunku zaczynał przyprawiać o mdłości i mrowienie charakterystyczne dla alergii żołądkowej, której raz uświadczył skonsumowawszy z konieczności fragment znalezionej porcji salariańskiego posiłku...
Asari była wyraźnie w wyśmienitym nastroju, chociaż odsunęła się od Magnusa - Nie dziwię się w takim razie, czemu nie było zażaleń. Po takim szoku! - śmiejąc się, odsunęła na bardziej bezpieczną odległość.
-Są noce, które wszyscy, chcielibyśmy zapomnieć. Może im się po prostu udało?- Lukas uśmiechnął się do Asari.

- Nie martw się Magnus. Macie naprawdę dobrego medyka. Możesz się jeszcze poprężyć. - zaśmiał się Moritz, obnążając zęby.
Czując że będzie musiał zaraz zdezerterować Magnus podniósł się od stolika.
- Cóż skoro nikt nie chce sprostać mojemu wyzwaniu uznam że wygrałem. - I z tą kwestią równym krokiem wyszedł z kantyny przyspieszając gdy upewnił się że zniknął widzom z oczu. Pospieszył gdzieś gdzie mógłby w spokoju pozbyć się podanego mu przez syntetyka specfiku. Prośbę na temat strucia się biedny robocina spełnił, nie było co do tego wątpliwości.
-Czy ja wiem? To bardziej wyglądało, jakby poddał się walkowerem - uśmiechnął się do Rii. -No cóż przegadaliśmy Turiana. Masz pomysł co teraz robić?
-Teraz mogą pić twardsi zawodnicy. Tylko nie wiem, czy trunek jest godny takich podniebień.
Anya w tym czasie zdążyła upić nieco wody ze szklanki. Rozgrzewka na sali gimnastycznej zaowocowała przypomnieniem jej o tak zwyczajnych potrzebach ludzkiego organizmu jak uzupełnianie płynów. Konwersacja przy stoliku w sumie ją bawiła. Przynajmniej nie będzie nudno.
Ria spojrzała w stronę Anyi. Nie spodziewała się, że tej będzie potrzebne do szczęścia coś takiego, jak woda. Podeszła do kobiety, wciąż rozbawiona.
- Myślałam, że będziesz wolała spędzać czas mordując się na ćwiczeniach i takich tam. - rzuciła beztrosko.
- Podróż była tak nudna, że zapomniałam o takich drobnych sprawach jak woda... Niby zwykła rzecz, pojawia się w życiu na co dzień. Ale jak próbowałam wykrztusić z siebie słowo to możesz się domyślić efektu. Zresztą zimna woda pomaga mi się skupić - mruknęła spokojnie.
-Hmm... chyba będę musiał sam tego spróbować. -skwitował, pochylając się i zaglądając do szklanki Anyi.
- Nie wolałabyś jednak czegoś bardziej... wyszukanego? Woda to woda, dobra jak naprawdę nie ma niczego innego w pobliżu. - zapytała Asari.
- Szczerze mówiąc w tej chwili nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba. Wolę co prawda gazowaną, ale ta gorzej gasi pragnienie - wzruszyła ramionami. - Ot, taki gust. Choć może przywykłam - mruknęła na chwilę się zamyślając. Łatwo dało się to zauważyć. Brwi Anyi automatycznie ściągnęły się nad oczami. Dopiero powrót do rzeczywistości zaowocował rozluźnieniem mięśni mimicznych.
- Po gazowanej mam takie dziwne odczucia.. Anya, nie spotkałem jeszcze nikogo, kto z takim znawstwem mówi o wodzie.
Anya uniosła brew zerkając na gościa w goglach. Albo się zgrywał, albo przywykł do słuchania własnego głosu i zawsze musiał dodać coś od siebie. Bez względu na to jak wiele było w tym sensu. Wzruszyła ramionami. Nie było na co odpowiadać,
Do sali weszła dwójka z instruktorów, przelotnie tylko zerkając na egzaminowanych i podchodząc do panelu do składania zamówień. Salariański profesor wybrał porcję dla siebie i turianki, która uprzejmie rzuciła “Smacznego” przechodząc obok stolika pozostałych. Dyskutowali o czymś ściszonymi głosami.
Moritz odpowiedział “dziękuję”, pozdrawiając ich gestem, niemalże tknięty obojętną reakcją hydrolożki.
Ria skrzywiła się w dziwnym uśmiechu na słowa turianki. Smacznego! Jakby to było możliwe! Odpowiedziała, tylko gwoli uprzejmości, szczerząc się ironicznie.
- Jeżeli kiedyś poszłabyś ze mną zjeść coś prawdziwego, zrozumiałabyś ile tracisz.
Anya parsknęła we własną szklankę. Przywykła do wojskowych racji. Nie można im było odmówić tego, że były pożywne. Ale życzenie smacznego było jednym z tych gorszych żartów.
- Podziękuję - odparła krótko. W jej jednostce krążył dowcip, który teraz półgębkiem zacytowała tak by usłyszały osoby znajdujące się najbliżej, ale żeby było to poza zasięgiem słuchu instruktorów:
- “Jeśli kiedyś posmakują mi wojskowe racje - zabijcie mnie, bo to znaczy, że nie ma dla mnie nadziei”.
Ria uniosła brew.
- Daj spokój. Za taką cenę, za jaką są te potrawy serwowane, i dla kogo są one serwowane, można się spodziewać jakości. - czyżby Asari była urażona?
Czyżby wojskowe stołówki miały na celu zbliżać miernością swojego asortymentu? Moritz nie wiedział. Wciąż zostało mu parę kombinacji smaków do wypróbowania, a podłość żarcia zdawała mu się wielce rozdmuchana.
- To jedzenie ma służyć pewnym konkretnym celom, nie smakować. I spełnia swoje zadanie świetnie. Ale podejrzewam, że trociny gotowane na wodzie byłyby smaczniejsze. Choć niestety również znacznie mniej pożywne - skomentowała.
- Sentencjonalne, ale zgodzę się. Nawet nie wiecie ile jest w nim “dobrej” chemii. Rany goją się lepiej, a podziurawiony żołnierz na prawdę narzeka na inne rzeczy niż na trociniaste żarcie.
Anya krótko skinęła głową. Tym razem nie mogła się nie zgodzić z gościem w goglach. Na temat wojskowego żarcia zawsze krążyła masa dowcipów i tzw. miejskich legend o tym jak smak tych “potraw” przepędził szkodniki z magazynu czy inne tego typu żarty. Ot element wojskowej rzeczywistości. Ale każdy z tych co tak brutalnie naśmiewali się z wyżywienia w wojsku w czasie akcji wdzięczny był za całą wepchniętą w racje chemię, która sprawiała, że żołnierze byli w stanie wytrwać na polu walki.
- Wybaczcie żołnierzu, ale podstawowa część, nazwijmy to etykiety jest częścią tradycji mojej rasy. - powiedziała do Anyi doktor Tairn - Życzę ci w takim razie orzeźwienia ze szklanki wody, gdyby nie było to oczywiste. - twarz turianki wykrzywił drapieżnie uśmiech, który tylko obcujący z tę rasą mogliby w pełni uznać za zwyczajny lub nawet serdeczny. W tym samym czasie drzwi się uchyliły i prymitywny syntetyk, wyglądający na metalowy szkielet salarianina o absolutnie podstawowych kamerach i nieznanej aparaturze akustycznej podaj na łatwej do udrożnienia, plastykowej tacce dwie parujące porcje w plastykowych pojemnikach wraz ze sztućcami. Oboje instruktorzy udali się do jednego ze stolików.
Anya skinęła głową w odpowiedzi na słowa turianki.
Moritz zamilkł. Zostało mu już niewiele kombinacji smaków i niewiele więcej do roboty. Rozejrzał się wręcz zadawkowo po pozostałych. W szybkości jego ruchów i bezdusznej czerni jego gogli było coś wręcz owadziego.

Dokończył posiłek. Popił go wodą. Woda też miewała smaki. Czasem mniej, lub bardziej ciekawe, zależnie od tego do czego była używana.
-Dobra. Idę poćwiczyć. Jakby Turianin za głośno stękał , to szukajcie mnie.
Oznajmiwszy to, wstał od stołu.
- Jeżeli Turianin będzie za głośno stękał, to poślemy po saperów. - rzuciła rozbawiona Ria.
Moritz zaśmiał się szczerze i pogodnie, choć trochę kaszliwie. Nie odwrócił się, jednak pewnym było to, że uśmiechał się tak jak zwykle -szeroko, obnażając zęby.
- Być może zapałka załatwi sprawę...
Rzucił, nim znikął w korytarzu.
Anya ponownie parsknęła w swoją szklankę o mały włos nie rozlewając jej zawartości.
- Jesteś pewna, że nie zamierzasz spędzić odrobiny czasu w ruchu? - spytała Asari. Już spokojna zerkała na nią znad swojej szklanki wody. Emocje na twarzy kobiety pojawiały się szybko i jeszcze szybciej znikały.
- Ruch nie jest zły, ale to co wy wyczyniacie na tych swoich treningach zakrawa na masochizm. - skomentowała Asari.
- Słyszałaś o Tai Chi? - spytała Anya.
- Tajczy? To jakaś potrawa? - Ria spojrzała niepewnie.
- Nie... Hmm... Nie jestem pewna jak ci to wyjaśnić - zastanowiłą się Anya. Znów brwi ściągnęły się nad oczami, gdy młoda kobieta szukała właściwych słów. - To pewnego rodzaju sztuka walki bardzo mocno skoncentrowana na technikach medytacyjnych. Większość osób, która coś o tym słyszała zna ją głownie z powolnych ruchów, prób opanowania energii krążącej w ciele... I właściwie nikt nie pamięta o tym, że to sztuka walki - mruknęła.
Ria zastanowiła się.
- Energia książąca w ciele? - spojrzała uważniej na Anyę - Czyli biotyka jest dozwolona?
- Podejrzewam, że do pewnego stopnia tak. Nie widziałam nigdy połączenia Tai Chi z biotyką, ale Tai Chi zaczyna się tu - Anya wskazała czoło Asari - a nie tu - wskazała resztę ciała.
- Z tego co do tej pory od ciebie usłyszałam, nie przepadasz za nadmiernym użyciem mięśni, ale biotyka to twój konik. Może spróbuj zainteresować się właśnie Tai Chi - powiedziała. - Nie powinnaś się specjalnie zmęczyć fizycznie... Ludzie uprawiający Tai Chi za to chwalą sobie swoje zdrowie i stan umysłu - powiedziała.
- Nie bawi mnie nadwyrężanie siebie. - Ria wzruszyła ramionami - Po co mam używać mięśni, skoro są lepsze, efektowniejsze metody? - uśmiechnęła się dziwnie - Więc... Jak działa to Tajczy? Skąd wiedzieć co robić?
Asari poczuła na sobie przeciągłe spojrzenie dwójki instruktorów, którzy przerwali na chwilę dyskusję i posiłek, ale po chwili wrocili doń zapominając o kursantach.
- W wielkim skrócie: umysł prowadzi energię witalną, a ta prowadzi ciało. Wszystko na drodze koncentracji, nauki oddychania i koordynacji powoli powtarzanych ruchów. Techniki czysto bojowe nie są wymagane - powiedziała Anya. - Nie znam się na biotykach, ale zawsze mi się wydawało, że to może być podobne do tego co wy robicie z polami efektu masy - mruknęła. Wyglądało na to, że skupiając się na rozmowie zignorowała fakt, że przestała panować nad mimiką. Ta nieco zaprzeczała spokojnym słowom.
Ria spojrzała w stronę instruktorów. Co znowu się im nie podobało? Wróciła wzrokiem do Anyi, kręcąc oczami na reakcję tamtej dwójki.
- Może w niektórych aspektach... - stwierdziła ostrożnie - Ale raczej każdy ma swoją... metodę. I uwierz, że nie dla każdego koncentracja czy spokój jest najważniejsza, a monotonia powtarzania ruchów może zabić.
Turianin, po ówcześnijszym ogarnięciu się na frontach wszelakich i po przysiężeniu sobie że po cięższe trunki sięgać będzie tylko na turiańskich fregatach wrócił do stolika w momencie gdy Anya tłumaczyła asari coś na temat biotyki. Bez słowa usiadł i zaczął się przysłuchiwać.
- Hmm... Ciekawa byłam po prostu na ile moje przypuszczenia są prawdziwe. Rzadko spotykam biotyków. Z niewieloma miałam okazję zamienić słowo - powiedziała szczerze. Przyjęła do wiadomości stwierdzenie asari. Zastanawiała się jednak wciąż na ile chińska filozofia jest podobna do tego co wiadome było o biotyce. Anya potarła twarz rozluźniając mięśnie. Dopiła zawartość swojej szklanki.
- W razie potrzeby będę na sali gimnastycznej. Już długo kazałam czekać mojemu sparingpartnerowi - powiedziała. Uśmiechnęła się, jednakże blizna biegnąca przez całą twarz nieco zepsuła efekt.
- Zapamiętam. - stwierdziła Asari, w myślach dodając “chociaż najpierw zgłoszę się do sekcji medycznej, żeby upewnić się, że wszystko w porządku z moją głową, jeżeli zechcę się “rozruszać” - Do zobaczenia. - pożegnała Anyę, kierując swoją uwagę na Magnusa - Ty żyjesz. Nie słyszałam alarmu bombowego.
Magnus zaśmiał się. PIerwszy raz od czasu przyjazdu zaśmiał się pełnym, charakterystycznie rzężącym głosem.
W tym czasie kobieta opuściła kantynę udając się z powrotem w stronę sali treningowej.
- Bez przesady. Strułem się a nie pożarłem mały ładunek wybuchowy - Odpowiedział pochrapując ze śmiechu.
- Czy ja wiem? Stężenie gazu było niepokojąco wysokie. Wystarczyłaby iskra... - Ria wyszczerzyła się złośliwie.
- Przestań ju... - Znów wybuch wesołości z strony turianina. Gdy już się trochę uspokoił zdołał wydukać - Tak mi przeszło przez myśl... Co ty właściwie robisz? Wszystko Cię nudzi. Gdy nie zamęczasz innych to jak spędzasz czas?
Asari uniosła brew, znowu uśmiechając się złośliwie.
- Och? Czyżby to było pytanie z kategorii “Jak spędzasz czas? Czy wiesz, że mogłabyś go spędzać lepiej? Mogę ci pokazać jak...”. - Ria parsknęła radośnie.
- Mogłoby... ale nie. Jestem szczerze ciekaw. Wydajesz się... nie zainteresowana tym co się dzieje w twoim otoczeniu. Wydaje mi się że musiałaby tu wybuchnąć wcześniej wspomniana bomba abyś naprawdę się ożywiła.
- Oferujesz się do podłożenia takowej? - zapytała, wciąż się uśmiechając, ponownie zbaczając z tematu.
- Możnaby. Jednakowoż pustka przestrzeni kosmicznej źle działa na mój makeup. Boję się o swój wizerunek. - Śmiertelna powaga wypowiedzi podkręcała jej kretyński wydźwięk.
- Równie źle działa, jak wytarcie nim podłogi? - zapytała z pozorną beztroską.
- Chyba wiem już jak spędzasz wolny czas - Zarechotał. - W mniejszym stopniu ale tak, również go uszkodzi. Mam doświadczenie w tej materii.
- Jaka szkoda. Dobrze, że ja nie mam takich problemów. - odparła uroczo - Masz na coś ochotę? Tylko proszę, nie pij już tych kropel na żołądek. - zapytała, jakby nieświadoma wydźwięku pytania.
- Hmm... a na cóż mógłbym mieć ochotę... - Magnus postukał się urękawiczkowioną ręką w brodę. Nie dokończył wypowiedzi przyjmując minę jakby naprawdę rozpatrywał tą kwestie.
Asari rozłożyła bezradnie ręce.
- Zapytaj o zdanie, na pewno dostaniesz odpowiedź. - wstała z siedziska - Kiedy już się namyślisz, to możesz mi powiedzieć. Chyba ktoś próbował mnie prowokować wcześniej, czy mi się wydaje? Tak, raczej mi się wydaje, skoro temat zanikł. - ruszyła do wyjścia, uśmiechając się jeszcze do Lukasa - Ach, jak tu brać poważnie zapewnienia, ja się pytam?
Turianin nie ruszył się z miejsca. Odprowadził asari wzrokiem z czymś co możnaby uznać za odpowiednik uśmiechu. Gdy ta wyszła pomyślał że naprawdę by coś zjadł po wcześniejszych turbulencjach żołądkowych. Bez słowa podszedł do robota odpowiedzialnego za ten przybytek. Musiał przyznać, zaczynało robić się ciekawie. Szkoda że Ark nie mógł być świadkiem wydarzeń z tego dnia. Będzie musiał do niego napisać. Ale to potem.

Ignorując na razie kwatery Rayq'ael ruszył na samodzielny obchód otwartych dla ich grupy pomieszczeń. Mesa nie zaskoczyła go niczym specjalnym, w końcu na niewielu jednostkach można było sobie pozwolić na coś więcej niż automaty żywieniowe. Zajrzał na siłownię i strzelnicę, ale poza imponującymi rozmiarami i bogatym wyposażeniem nie trafił tam na nic wartego dłuższego zatrzymywania się. Za to laboratoria robiły wrażenie. Zarówno techniczne, gdzie spędził niemal pół godziny oglądając narzędzia i materiały przygotowane dla żądnych intelektualnych wyzwań agentów, jak i nad wyraz dobrze zaopatrzone pomieszczenie naukowe. Upewnił się że będzie mógł tu uzupełnić zarówno zapasy antybiotyków jak i suplementy witaminowe czy immunosupresanty. Ze względu na swój słabowity system odpornościowy tymi ostatnimi przejmował się najmniej, ale dobrze było wiedzieć że w razie czego może polegać na zaopatrzeniu Un'Ikre'a. Znudziwszy się wreszcie włamywaniem do szafek z preparatami (mieli kody otwierające każdą z nich, ale co to za zabawa) i eksperymentowaniem z urządzeniami biologicznymi których zastosowania nie znał (kwitując nudne instrukcje wzruszeniem ramion i zdawkowym tl;dr) ruszył do kantyny.

Biotic Fun, czyli retrospekcja z korytarzy [Sciass i Zell]

Skończywszy posiłek Magnus skierował się do swojej nowej kwatery.
Ria mogła powrócić do pokoju, może pójść spać... ale miała jeszcze inny pomysł. Oczywiście konsekwencje mogły okazać się męczące, ale kto się martwi konsekwencjami? Czekała na Magnusa, ukryta za zakrętem, a kiedy tylko pojawił się on w jej zasięgu wprowadziła w życie swój plan. Skoncentrowała się, wyzwalając biotyczną moc w taki sposób, aby uderzyć Turianinem o ścianę, przeciągając po jej powierzchni jego twarzą.
Biorąc pod uwagę zaskoczenie turianina na widok przyczajonej Asari nie było wobec żadnej natychmiastowej obrony problemem dla niej ciśnięcie twarzą (i resztą ciała) nieszczęśnika o ścianę z wielką siłą i przejechanie po niej. Ten opadł na ziemię z promieniującym bólem, podrzucającym serce pod przełyk szokiem wynikającym z zaskoczenia i niespodziewanego, ale widocznie realnego zagrożenia i zawrotami głowy wobec targniętego błędnika, a część skóry w cieńszych, niechronionych egzoszkieletem fragmentach twarzy miał rozoraną do krwi.

Ból. Szok. Zawroty głowy i, ponownie, mdłości. Tym razem jednak ich źródło było zgoła inne. Przy pierwszej nadającej się okazji Mag wykonał mocny Rzut w, mniej więcej, kierunku z którego nadszedł atak. Czynność ta była raczej odruchem niż świadomie podjętą decyzją.

Ria nie wiedziała na co tak naprawdę stać Turianina. Mógł odpaść już po jednym ciosie, ale mógł także chcieć się obronić. Dla pewności, kierowana wyuczonym instynktem, stworzyła Barierę, mającą ją ochronić przed potencjalnym odwetem ze strony Magnusa.
Cóż, to on zaczął...
Instynktownie turianin zgiął rękę w wyuczonym odruchu, gwałtownie i raptem ją dostrzegając, ale Ria rozpoznała gest i nie była przestraszona. Ku swojemu zdziwieniu jednak poczuła dość silne pociągnięcie w tył, które na moment mimo jej bariery poderwało ją w powietrze i potężnie targnęło w tył, na tyle, by się musiała zataczać i wpaść plecami na ścianę dla zachowania równowagi i nie przewrócenia się.
Turianin zaś wpatrywał się w nią z nieokreśloną miną. Obydwoje byli równie zaskoczeni względną nieefektywnością swoich mocy...

Impas przerwał Magnus śmiejąc się donośnie. Miał to czego chciał. Otarł ręką krew z twarzy i momentalnie spoważniał. Tym razem świadomie spróbował zamknąć asari w Zastoju jednocześnie przygotowując się na ewentualną kontrę miał w planach własną barierę. Drugi raz nie da się zaskoczyć. Przynajmniej teraz.

Ria nie była przyzwyczajona do prowadzenia biotycznej walki na tak bliską odległość. Nie czuła się w niej pewnie, ale z drugiej strony były to tylko małe przepychanki, a nie prawdziwa walka. Pewności dodawała jej także wciąż podtrzymywana bariera. Postanowiła spróbować zdekoncentrować przeciwnika, nim ten zdoła przejąć inicjatywę. Musiała zaatakować szybko, prawie instynktownie, dlatego najlogiczniejszym wyborem było dla niej w tym momencie posłanie przeciwnika na drugą stronę korytarza, jednym, silnym Rzutem, wycelowanym w umęczony żołądek Magnusa.
Magnamuss skoncentrował się, odegnawszy ból i wstał na nogi, siłą woli i latami wyszkolenia zmuszając odpowiednie mięśnie do kontrolowanego skurczu - a więc i generacji impulsu, który przebiegł przez wybrane sekcje układu nerwowego, wciąż nieco promieniującego bólem. Asari była od niego szybsza, ale minimalnie dłużej wahała się co wykonać w nietypowej sytuacji. Po geście spostrzegł, że chciała go urzec tym samym i istotnie, wylądował ciężko na ścianie, w plecach poczuł promieniujący ból złagodzony przez pancerz a powietrze uciekło mu z płuc. Osunął się na kolana podnosząc łeb gotów do kolejnego ataku.
Nie było potrzeby. Bariera wokół asari wciąż była aktywna i pole efektu masy działało, jednak wsparte teraz dodatkowym. Ria próbowała wykonać gest i napotkała na wielki opór w powietrzu. Próbowała też się silnie szarpnąć, ale drgnęła tylko nieznacznie. Wiedziała, że jest unieruchomiona, i najpewniej że turianin niewiele jest w stanie wyrządzić jej krzywdy aż efekt ustąpi.

Chwiejąc się Magnus podniósł się na nogi. Kupił sobie nieco czasu więc starał się wykorzystać go w pełni zbierając myśli i wracając do kontroli nad własnym ciałem. Wraz z opuszczeniem Zastoju planował ostatni, tym razem świadomy atak. Włożył całą, pozostałą mu koncentrację w jeden, potężny Rzut wymierzony wprost w asari.

Pieprzony Turianin. Och, miała nadzieję, że buźka wciąż boli.
- Jak make-up? - rzuciła w jego stronę, jednocześnie mając zamiar złośliwą uwagą chociaż delikatnie zachwiać skupienie oponenta. Sama wiedziała, że musi się przygotować. Nie potrzebowała szczególnie wielkiej koncentracji, jednak tym razem poświęciła całość uwagi, aby w momencie zejścia unieruchomienia postawić przed sobą silną barierę. Tylko to jej zostało, chociaż z drugiej strony ona powiedziałaby “Aż to”.
Sytuacja była niemalże patowa. Magnamuss w pełnej koncentracji czekał na oznaki opadnięcia niewidzialnego zastoju. Wiedział, niemal co do sekundy, ile utrzymuje się pole efektu masy, teraz jednak, jak zazwyczaj podczas prawdziwej walki, nie miał komfortu dostatecznego skupienia się na sytuacji i kiedy już się opanował, nie miał dokładnie pojęcia ile sekund upłynęło. Był jednak przygotowany. Tak jak sama Ria, która widziała już po postawie Turianina, co ten szykuje. Co jak co, ale poprzedni już rzut w jego wykonaniu świadczył w bardzo, bardzo rozwiniętych zdolnościach.
Efekt zastoju zniknął.
Asari poruszyła się pierwsza, czując dokładnie, kiedy nacisk ustąpił.
Nie czekając ani sekundy Magnamuss dokończył ruch wobec utrzymywanego napięcia mięśniowego.
Asari poczuła z lekką i krótkotrwałą paniką jak jest z wielką siłą podrywana z ziemi, jednak ponowne uderzenie o ścianę, dzięki której poprzednio się nie wywróciła, było równie “delikatne” co poprzednie, i nie wsparte przez grawitację. Dwójka biotyków stała naprzeciwko siebie, po przeciwnych stronach długiego na dziesięć metrów korytarza, każde pod odpowiadającą ścianą, oboje z powodami do wielkiego zdziwienia. Ponownie.

- Będę miał problem z nakładaniem farby - Odrzekł po kolejnej konsternacji turianin. Powoli, starając się nie przeciążyć ciała usiadł na podłodze i oparł się rękami o kolana. Był teraz kompletnie bezbronny, nie wzniósł bariery ni nie przygotowywał kolejnego ataku. Siedział tam sobie tylko uśmiechając się lekko wsparty o kolana.
Ria wyszczerzyła się do Turianina, po czym zerknęła w stronę ściany, na której widniał ślad po niebieskiej krwi. Mimo wszystko naprawdę dobrze sobie radził... Kto by pomyślał.
- Będziesz musiał to umyć. Tak wpadać na ściany... - wzruszyła ramionami, po czym dodała - Zadowolony?
- Bardzo. Znaczy, nie faktem że będę musiał się tłumaczyć z odcisku swojej twarzy w tej pięknej ścianie ale tym, że mam to o co sam się prosiłem. Może nie w sposób jaki tego oczekiwałem, ale to w pewnym sensie dodaje całej sytuacji kolorytu. - Obejrzał się się na miejsce w które patrzyła Asari. - Dosłownie. - Magnus wyciągnął się przyjmując bardziej komfortową pozycję dla zbolałego ciała.
- Rada na przyszłość. Nigdy nie prowokuj żadnej z Veri’ni, jeżeli nie jesteś przygotowany na odwet. Każdy. - uśmiechnęła się, po czym rozprostowała bolące plecy - Właśnie DLATEGO dziwię się, że wojsko nie posiada żadnych udogodnień. Ciepłe jacuzzi... Mm... Tak, to by od razu pomogło. A do tego wykwalifikowani masażyści... Olejki... - Ria wyglądała na rozmarzoną.
- Może na tej planecie na której będziemy trenować znajdzie się jakieś ciepłe źródło - Odpowiedział z przymkniętymi oczami Magnus. - Jednakowoż wątpię aby pozwolili nam na zrobienie sobie krótkiego wypoczynku po tym pierwszym zadaniu.
Ria westchnęła teatralnie.
- Cóż poradzić? Zobaczymy jak to będzie. - uśmiechnęła się na samą możliwość - Chyba powinieneś zgłosić się do medyka. Makijaż ci się rozmazuje od krwi.
- Przeżyję. Nie takie rzeczy znosiłem. - Turianin dalej się uśmiechał, mimo to, przez krótką sekundę, było widać że patrzy niewidzącym wzrokiem na coś co stało się w przeszłości a co musiało być niespecjalnie miłym przeżyciem - Pomożesz mi wstać? - Wysunął rękę w geście zapraszającym do uciśnięcia.
- Oczywiście. - odpowiedziała słodko. Magnus poczuł szarpnięcie za dłoń, kiedy Ria biotycznie “podawała mu rękę”. Kiedy Turianin stanął już na nogach uścisk znikł.
Westchnął. W ten sposób to sam mógł się podnieść, nie stanowiło to żadnego problemu. Ważniejszy był sam gest. Trudno.
- No cóż, w takim razie pokieruję się do tutejszego felczera. Co mam mu powiedzieć gdy się mnie spyta co mi się stało?
Ria podeszła do Magnusa i poklepała go po plecach.
- Spokojnie. Nie zostawię cię sam na sam ze straszliwym medykiem. Coś wymyślimy. - tym razem mogło się wydać, że Asari uśmiechnęła się naprawdę przyjaźnie, ale to wrażenie szybko zostało zastąpione wrednym wyrazem twarzy - W razie czego powiem, że tłukłeś głową w ścianę.
Magnus wzdrygnął się gdy poczuł klepnięcie na obolałych plecach. Miał ochotę odwzajemnić gest ale dał spokój. Nadstaw drugi policzek, czy coś takiego...
- Dziękuje, mamusiu. Maguś boi się straszliwego wojskowego medyka.
- Czy ten cały... Carter, nie mówił, że jest medykiem? - Ria zamyśliła się.
- Nie wiem. Być może. Myślę że ktokolwiek z podstawowym wykształceniem medycznym i odrobiną mediżelu się tu nada. Bardziej ucierpiała moja duma niż ciało - Turianin zarechotał.
- Och, duma, duma. Będziesz mógł się pochwalić, że Veri’ni zniszczyła ci makijaż. - Ria pokazała Magnusowi język - Chodźmy. Niech cię połatają.
Bez większej, zbędnej gadaniny zabrali się za poszukiwanie medyka.
Akurat ten moment salarianin wybrał na wyjście z za załomu korytarza
- Mesa - mamrotał do siebie - Jeść w osobnym miejscu przerywając pracę? Strata czasu-bezcelowe...
Ze zdziwieniem spostrzegł rannego turianina i towarzyszącą mu asari. Zamrugał szybko i urwał w pół zdania.
- Paskudnie wyglądasz - wyrzucił z siebie patrząc na turianina, nim zdążył pomysleć czy ten odbierze to jako obrazę. Cóż, zwykle jego pacjenci byli nieprzytomni albo wydawał tylko diagnozy, nigdy nie musiał przejmować się kulturą osobistą.
- Miałem na myśli że powinien cię obejrzeć lekarz. Znaczy ja. Jestem lekarzem... - dodał szybko się reflektując.
Asari odwróciła się w stronę Salarianina i wyszczerzyła radośnie.
- Paskudnie, masz rację. Ten rozmazany makijaż jest straszny. Przerażenie mnie bierze na samą myśl, jak on musi bez niego wyglądać! - spojrzała na Magnusa - Nie trzeba było szukać daleko.
Magnus bez słowa zebrał na palce nieco biało-niebieskiej mieszanki krwi i farby po czym wypstryknął je centralnie na czoło asari. Nie stanowiło to wielkiego problemu, biorąc pod uwagę różnicę wzrostu.
- Docenię wszelką pomoc medyczną - Odpowiedział Salarianinowi.
- Hej! - Ria zaczęła wycierać z czoła kolorową mieszankę - Ja swój tatuaż już mam, a ty powinieneś zainwestować w wodoodporną farbę. - spojrzała na dłoń, którą się wycierała - Ta mieszanka ma nieciekawy odcień.
- Jeśli to nie problem. Przyczyna. Dobrze byłoby wiedzieć co zaszło. - zachęcił Koris wskazując na pocharataną twarz turianina. - Dotlkiwy ból? Możliwe złamania?
- Bliski i namiętny kontakt mojej twarzy z okoliczną scianą. - Rzucił turianin.
- Romans wątpliwej przyjemności - stwierdził wyciągając omni klucz i przystawiając go do twarzy turianina omiatając ją wiązką promieni rentegnowskich szukając możliwych pęknięć.
- Owszem, wątpliwe. Jednakowoż o sporym temperamencie.
- Ja jednak preferowałbym asari niż ściany -uśmiechnął się nieco złośliwie.
- Poniękąd jedno wynika z drugiego - Zarechotał turianin.
- Zapowiada się intrygująca-ciekawa historia - uśmiechnął się Koris spoglądając z ciekawością na towarzyszkę turianina.
Ria pieczołowicie wycierała czoło, najwyraźniej nie chcąc pozwolić, aby “zdobiła” je niebieskawa mieszanka. Pozornie nie zwracała uwagi na rozmowę... Zupełnie jakby jej totalnie nie dotyczyła.
Widząc że asari nie reaguje na komentarze Mag powtórzył numer z błękitną mieszaniną, tym razem dodając do pstryknięcia biotycznej iskry nadając jej większego pędu. Kulka farby wylądowała w tym samym miejscu, na czole asari, z głośnym plaśnięciem.
Ria westchnęła ciężko, kiedy jej praca poszła na marne. Spojrzała na Magnusa kręcąc głową.
- Naprawdę... Jeżeli chciałeś mnie poprosić, abym pomogła ci z makijażem, nie musiałeś od razu dawać mi tego do zrozumienia ciskając we mnie barwnikiem, którego chcesz użyć.
- Wybacz, ale jesteś mi coś winna za wymuszoną operację twarzy. - Zachowywanie się jak szczeniak wprawiało Turianina w dobry humor, mimo obolałego ciała. Było... odświeżające.
- Od razu wymuszoną. - Ria wzruszyła ramionami - Była tylko troszkę niespodziewana.
- Biotyczny pojedynek? - zainteresował się salarianin.
- Powiedzmy. Raczej biotyczna zasadzka - Mruknął turianin.
- Małe przepychanki, ku radosnej rozrywce. - uśmiechnęła się Ria. Najwyraźniej niektórzy biotycy mieli osobliwą definicję zabawy, jak i “małych przepychanek”.
- Będąc uczciwym nie zaprzeczę, była rozrywka. - Uśmiechnął się szerzej Magnus
- Hmmm - mruknął doglądając rany - wygląda to w miarę powierzchownie. Trochę medi-żelu i będzie prawie jak nowe. Blizna zostanie. Możesz udawać że to rana bitewna a nie...hm...rozgrzewka biotyczna rzekł zabierając się do dezynfekcji rany na twarzy i jej zasklepienia medi żelem starając się przwrócić jej wygląd do pierwotnej formy.
- I pamiętaj: ten Krogianin był naprawdę poważnym przeciwnikiem! - dodała Ria.
- Mów, że zaszarżował. To brzmi poważniej. Groźniej. Brak ryzyka śmiechu-poniżenia. Złe w towarzystwie. Niemiłe.
- Na pewno zyskasz wiele uroku w oczach niektórych kobiet. - dorzuciła jeszcze Asari.
- Kobiety respektują-pociągają blizny? Ciekawe-zanotować.
- Nie wszystkie, część. A przynajmniej tak twierdzą mężczyźni. - dodała konspiracyjnym szeptem.
- Nie rozumiem - wyznał zmieszany salarianin. - U krogan blizny oznaka waleczności-statusu. U ludzi dawniej-podobieństwo. Dziś relikt. Turianie-brak danych. Ale co z asari? Małe prawdopodobieństwo - matriarchalne społeczeństwo większość czasu. Ale dawniej? Czasy sprzed wynalezienia broni palnej - występowało podobieństwo do ludzkich amazonek?
Ria uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Nie wiem co to za ludzkie Amazonki. Asari to Asari. Blizny? - wzruszyła ramionami - Kwestia gustu? Wiesz... Do takich rozmów, o... preferencjach, potrzebna jest lepsza chwila. Z większą ilością alkoholu.
- Nie jestem przyzwyczajony. Szybki metablizm alkohol łatwo uderza do głowy. Raczej kiepski ze mnie partner - przyznał nieco smutno.
- Och, nie smuć się. Może uda się coś na to poradzić, a na razie... - uśmiechnęła się do siebie - Może zapytasz o tę kwestię inne kobiety z naszego małego... zespołu? Będziesz mieć więcej danych do badań.
Salarianin usmiechnął się po części do siebie i wzruszyl nieco niedbale ramionami.
- W tej chwili zainteresowanie kulturą asari. Jedyna reprezentantka w załodze to ty. Jeśli zainteresują mnie ludzie, z pewnością zacznę badać. Wkrótce. Prawdopodobne.
-Skoro już jesteśmy w tym samym zespole wypada się przedstawić - wymienić dane, - Na imię mi Koris i jestem inzynierem medycznym. Łatam ludzi,sprzęt. Was też. W razie problemów-pomogę. Jeśli nie trup - naprawię. Prawdopodobnie.
Wskrzeszanie...za mało danych. Na razie. Huski ciekawe, rozpatrzyć. - wymamrotał do siebie pocierająć skórę między oczami.
Na czas grzebania w własnej twarzy turianin zamilkł posykując tylko gdy salarianin szarpnął mocniej niż powinnien. Generalnie problemem nie było już zdrowie Magnusa co bardziej esy-floresy jakie powstały z pozostałej farby w trakcie łatania.
- Ria Veri’ni. - przedstawiła się Asari, szczególny nacisk kładąc na nazwisko - Łatać nie potrafię, ale świetnie zmywam makijaż. - spojrzała na Magnusa, po czym zachichotała - Piękny wzór.
- Powinnas zostać stylistką czy kim tam. Już się przedstawiałem ale trudno. Magnus. eks-żołnierz, eks-biotyk-w-służbie-jednostek-Cabala. Aktualnie płótno. - Podał rękę do uścisku.
Koris zasklepił ostatni szew medi-żelem i otarł ręce wierzchem polowego fartucha po czym podał je turianinowi i mocno potrząsnął.
Zapowiadało się ciekawie, biotycy, nierozgarnięci, zabawni. Przydadzą się przy odwracaniu uwagi. Nie wiedział jeszcze czy zbędni. “Duży potencjał. Rozpatrzyć.”
- Szedłem akurat zapoznać się bliżej z resztą grupy. Możecie powiedzieć o nich coś więcej-konretniej?
- Masz na myśli bezczelne ploty? Z swojej strony wiele Ci nie powiem, pogadać zdążyłem jak dotąd z Panią Żołnierz, gościem który nie wie czy jest człowiekiem czy bardziej maszyną, obecną tu asari no i z tobą. Wiem tyle że asari jest nieco narwana - Zaśmiał sie turianin i zamarkował ruch przypominający unik przed niewidzialnym ciosem z strony asari.
- Narwana... To nie ja przywitanie zaczęłam od wyzwania. - westchnęła teatralnie - Był jeszcze jeden człowiek. - wzruszyła ramionami - Wydaje mi się, że niektórzy woleliby spać na kamieniach i jeść tylko to, co upolują, mając do dyspozycji jedynie własne paznokcie i zęby.
- Propozycja a wykonanie to zupełnie inne rzeczy, moja droga. Podejrzewam że to jak określiłaś sporą część tutejszego towarzystwa było jednym z głównych kryteriów rekrutacyjnych. -odparł turianin.
- Nic, tylko pozazdrościć posiadanych umiejętności w tej materii, które spełniły owo kryterium. - zerknęła na Magnusa - Ty na pewno to oblałeś. Wszystko przez make-up. Spanie na kamieniu nie sprzyja malunkom.
- Ja mam inne walory, i tyle. Na przykład - jestem niezwykle pyskaty co przekłada się na świetny kamuflaż, nikomu do głowy nie przyjdzie że jestem żołnierzem. - Perorował Mag.
- A jesteś? - Ria uśmiechnęła się uroczo.
- Jestem. Cabal to jednostki specjalne turiańskiej armii. Całe szczęście tam pozwalali nam na więcej niż w regularnym wojsku i moja pyskatość już się tak nie wyróżniała na tle innych. Powinnaś poznać dowódcę mojego oddziału, szlifował swoich ludzi aż iskry szły ale wszyscy i tak wołali go po imieniu. Doskonały biotyk, myślę że mógł iść w szranki z najlepszymi asari. A ty? Biotyka to chyba nie twój zawód?
- Zawód? Mm, nie do końca. - Asari zamyśliła się - Jeżeli mówiąc “zawód” masz na myśli pracę, którą się wykonuje z własnej, lub nie do końca, woli to jestem... hmmm... jakby to określić... O. Konsultantem do spraw oporu ścian względem rekrutów C-Secu. - Ria ponownie uśmiechnęła się uroczo - Nudnawe.
- Och, nie wiedziałem że jest aż takie zapotrzebowanie na rynku że można się utrzymać z walenia rekrutami po scianach - Salariainin pozostawał wyjety z konwersacji drażniących się nawzajem biotyków co nie przeszkadzało specjalnie Magnusowi.
Ria wzruszyła ramionami.
- Nie wiem czy z tego da się utrzymać. Prawdę mówiąc nawet nie sprawdzam, ile za to dostaję. O ile cokolwiek. - pokręciła oczami.
- ...A jeść trzeba - Drążył temat Turianin - Za coś musisz przeżyć do pierwszego, no chyba że jedziesz na fortunie rodziny ale jakoś nie wydaje mi się to prawdopobne. Inną sprawą jest twe uwielbienie do luksusów. Nie wiem jakie sciany musiałabyś rozbijać że móc sobie pozwolić na drogie wygody - Po namyśle dodał - Chyba diamentowe, w kopalni.
- Dlaczego nie wydaje ci się to prawodpobne? - zapytała.
- Strzelałem. Wydajesz się osobą która raczej stawia na swoim i robi wszystko po swojemu niż pozwala komuś siebie wyręczać.
- To nie jest wyręczanie. To po prostu korzystanie z tego, co los położył na tacy. - mimo pozornie spokojnego tonu, Ria wydawała się być dość poirytowana.
- No tak, skoro ktoś może zrobić to za Ciebie... - Nie dokończył, ewidentnie chybił w swoich przypuszczeniach. Odpuścił głębsze dywagacje.
- No dobra, my tu gadu gadu a czas leci. Pozwolicie że się oddalę. Muszę obejrzeć jak wygląda moja nowa facjata. Spotkamy się na odprawie. - Turianin machnął ręką na pożegnanie.
Ria wyglądała jakby chciała coś dodać, ale szybko się rozmyśliła, a na jej oblicze powrócił złośliwy uśmieszek.
- Postaraj się umalować. Nie chcesz chyba, aby instruktorzy zobaczyli cię bez makijażu? - zaśmiała się, chociaż było coś wymuszonego w tym śmiechu - Ja pójdę się polenić jeszcze. Do zobaczenia. - Asari odwróciła się i ruszyła do swojej kwatery, nie patrząc już za siebie.

Retrospekcja z jednego z korytarzy

Zarkan wędrował właśnei w stronę kwater nie do końca zadowolony z możliwości wyboru. Skinął głową mijanemu członkowi komisji i gdy go minął drgnął. Miał pomysł.
- Profesorze Neltare - przypomniał sobie w porę nazwisko salarianina, a gdy ten spojrzał na niego pytająco po prostu wyłożył sprawę.
- Mam problem z możliwościami zakwaterowania. Potrzebuje odosobnionego miejsca, czy są jakieś alternatywy? - zapytał
- Jeśli nie przeskadza ci mieszkanie w hangarze - zażartował profesor.
- Idealnie - odparł turianin ku zdziwieniu swego rozmówcy.
- Ulokuję się w tym nieużywanym, jeśli nie ma przeciwwskazań? - zapytał Zarkan i uznał skinienie głową lekko zdziwionego salarianina za potwierdzenie, po czym udał się na swoje nowe miejsce zakwaterowania, by się rozlokować... cisza i spokój, tak jak lubił.
Obrazek
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

Post autor: the_weird_one »

nieznana planeta w przestrzeni Unii Salariańskiej

Selekcjonerzy odczekali wypełnioną milczeniem chwilę, oczekując na pytania egzaminowanych. Profesor Neltare zwyczajowo wydawał się poirytowany, Hollis i Tairn sprawiali wrażenie zaskoczonych, uśmiech matriarchini może stał się nieco bardziej przebiegły.

- Żadnych pytań? Tym lepiej. Poruczniku, są twoi.
- Kto ma cały sprzęt, zapraszam na pokład. Kto chce się dozbroić, pokazano wam, gdzie jest zbrojownia. Skafandry i pancerze są na waszą miarę, broń sprzed standaryzacji pochłaniaczy ciepła, wszelkiego rodzaju sprzęt elektroniczny i omni-narzędzia wojskowego typu, wszystko jest. Zbiórka za pięć minut na pokładzie... - podał dość absurdalnie krótki czas by się w pełni wyposażyć, stanowczo zbyt krótki, ale dający chociaż szansę wdziania pancerza - Kto się nie stawi odpada. - Azjata tym razem bez uśmiechu to wypowiedział, po czym gestem zaprosił każdego, kto uważał się za gotowego do odlotu. Nagle okazało się, że nie ma już czasu zasadniczo na nic, choć niektórzy byli na to gotowi.
Inni mieli się boleśnie uczyć.

Odczekał pięć minut, licząc wszystkich wchodzących i równo po upływie czasu, jak skonsultował z zegarkiem swojego omni-narzędzia, wszedł na pokład wahadłowca, przyciskiem zamykając za sobą klapę.

- Będę wam na bieżąco przekazywał dodatkowe instrukcje, jeżeli zajdzie potrzeba. Póki co jestem przypadkowym wojskowym pilotem pomagającym wam wskutek okoliczności, który, cóż, zostanie ranny przy lądowaniu. - zasiadłszy przy fotelu pilota zapiął pasy bezpieczeństwa, odwracając się, by upewnić, że ewentualnie wojskowi pomogą nieobeznanym z uprzężą do lądowań awaryjnych. Pozostawił wolne stanowisko obok siebie, dla operatora czujników i skanera i odczekał chwilę, pozwalając komuś ewentualnie się dosiąść.

- Un'Ikre, proszę o pozwolenie na start.
- Zezwalam, poruczniku.

Nie powiedziano ani słowa więcej, jedynie wahadłowiec oderwał się od pokładu hangaru i opuścił pokład startowy, gdy Un'Ikre równocześnie uruchomił silniki i oddalił się na orbitę.

Obrazek

Początkowo wahadłowiec się wznosił, ścigając kolosalny okręt, jak się wydawało, przerobioną jednostkę transportową. Gdy jednak czerń kosmosu przeważyła wszelkie inne widoczne przez szybę kokpitu kolory, Hollis opuścił dziób maszyny i ruszył wespół z grawitacją. Gdy alarm zewnętrzny czujników poinformował, że z wielką prędkością weszli w atmosferę, porucznik wyłączył silniki, skupiając się na odczytach przyrządów, swoich i tych ze stanowiska obok, wypytując uważnie osobę, która zajęła tamtą pozycję.

Zejście zajęło im więcej czasu, niż w rzeczywistości. Każde z nich przeżyło już niezwykłe sytuacje, ale bycie zestrzelonym czy symulacja tego stanu nie świadczyła o doświadczeniu a raczej o mieszance pecha - fakt, iż trafiono maszynę, w której zbliżało się do docelowego punktu - i szczęścia, że się przeżyło lub miało za sterami osobę umiejącą sobie radzić z taką sytuacją.

- Dziesięć kilometrów... Zmniejszam masę pojazdu... - mimo faktu, że były to ćwiczenia, szkoleniowiec był maksymalnie skupiony.
- Przyjąłem. - rozpoznali głos profesora.
- Wyrównuję spadek.

Silniki manewrowe maszyny obróciły ją w niewielkim stopniu, sprawiając, iż wahadłowiec spadał w zasadzie pionowo w dół. Wszystkim w środku, pośród których byli żołnierze i nie tylko, mający do czynienia z awaryjnym lądowaniem, ale nie będących zahartowanymi pilotami, żołądki poważnie podjechały do jednego z boków, w zależności od tego, po której stronie przedziału desantowego siedzieli.

Po chwili główne silniki zostały uruchomione i spadająca jednostka przekroczyła prędkość graniczną spadku swobodnego. Hollis zaczął powoli podnosić maszynę, zamierzając torem przypominającym ćwierć okręgu przeprowadzić jednostkę ze spadku pionowo w dół do lotu poziomego, z wielką prędkością ale na odcinku niecałych sześciu kilometrów.

Storm i Ray przywykli do przeciążeń i taki dyskomfort nie był im obcy. Dwóm Turianom przypominało to znacznie łagodniejsze manewry ale jakoś się trzymali. Pozostali znieśli to jednak trochę gorzej. Krew uderzała do głowy, treść żołądkowa przemieszczała się niemożliwym do opisania fizycznie ruchem, a błędnik wariował przez wzrost ciśnienia.

W pewnym momencie przeciążenie minęło. Sytuacja się uspokoiła, a ich organizmy nie protestowały. Lecieli poziomo.

- Cztery kilometry. Trafienie w prawy silnik! Przystępuję do lądowania awaryjnego! - krzyknął do słuchawki Hollis, po czym jak gdyby nigdy nic wyłączył prawy silnik. Gdy maszyna zaczęła znienacka opadać spiralnym torem, ryzyko oddania treści żołądkowej albo wręcz utraty przytomności wzrosło.

- Ty tam, patrz na odczyt! Gdzie ta baza?! - rzucił do zajmującej obok niego miejsce osoby porucznik, nie ośmielając się nawet odwrócić głowy od kokpitu. Błyskawicznie tracili wysokość.

- Dwa kilometry! - w pewnym momencie zakomenderował Hollis, znacznie szybciej, niż większości się wydawało, że to nastąpi. Następnie wyłączył drugi silnik i zaczął stabilizować lot samymi sterami i silnikami manewrowymi.

Pod nimi rozciągała się nierówna połać zieleni będącej koronami drzew w dżungli obrastającej nierówny tektonicznie, pagórzysty obszar z widocznymi kotlinami i przecinającymi ją sporymi rzekami. Nie sposób przez szybę kokpitu było dopatrzyć się jakiejkolwiek plamy innej niż zieleń, a co dopiero bazy.

W końcu maszyna zaczęła spadać w miarę równo. Nie zmieniało to faktu że spadała, choć tor jej lotu był zaskakująco płaski.

Drzewa rosły pod nimi, a Hollis zmienił nieco trasę. Byli nad rzeką. Maszyna opadała coraz bardziej. W końcu nastąpiło dość miękkie uderzenie, a woda spryskała cały kokpit. Wszystkimi miotnąć chciała potężna siła i najpewniej wylecieliby razem połową kokpitu, gdyby nie uprzęże.

- Odpinać się, już! Pomóc cywilom! Pilot ranny! - krzyknął porucznik, po czym legł bezwładnie w fotelu pilota, gdy wahadłowiec zaczął tonąć...
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
MadWolf
Szczur Lądowy
Posty: 3
Rejestracja: poniedziałek, 24 października 2011, 11:15

Re: [Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

Post autor: MadWolf »

Retrospekcja - przed odprawą

Wszedł do kantyny gdy reszta towarzystwa albo się rozeszła, albo w zamyśleniu dłubała w resztkach posiłku. Skinął na powitanie dwójce instruktorów pogrążonych w rozmowie nad pustymi już talerzami.
- Można? - wskazał nieśmiało na wolne miejsce przy ich stoliku – Chciałem zapytać czy będziemy mieli do dyspozycji jakieś materiały na temat planety na której będzie odbywać się test...
- Można. - gestem zaprosiła Turianka. Profesor po prostu przerwał konwersację jak gdyby nigdy nic i słuchał w milczeniu. - Co do informacji o planecie... na odprawie przekażemy wam niezbędne informacje. Według planu selekcji macie sobie radzić z ograniczonymi danymi. Nie zdecydowaliśmy jeszcze, jak bardzo ograniczone będą.
- Rozumiem, radzenie sobie z niespodziankami to część testu, ale czy mamy mieć dostęp do jakichkolwiek danych taktycznych? - spytał przeskakując wzrokiem z jednego instruktora na drugiego – Liczebność wroga, jakość ich systemów łączności czy obecność ciężkiego sprzętu...
- Cóż... jeżeli chodzi o dane wywiadowcze, akurat przewidziany rodzaj testu wykracza poza moje kompetencje. Profesorze? - zapytała, kierując wzrok na Salarianina. Ten odchrząknął.
- Cóż, test jest projektowany w celu przetestowanie możliwie wielu waszych zdolności, zarówno jednostkowo jak i grupy. Na pewno znajdzie się wiele sytuacji podczas krótkiego i intensywnego działania, podczas którego to przyjdzie wam samemu zebrać informacje. Wciąż ustalam z Matriarchiną, jak szczegółowe informacje będą wam dostępne od początku, ale nie liczyłbym na wiele. Dowiecie się na odprawie. - odparł, rozmasowując nadgarstek.
- Och, myślałem że będziemy mieli dostęp przynajmniej do niektórych danych już teraz aby ułożyć wcześniej jakiś plan działania... - zamyślił się – A czy w takim razie mogę spytać o dozwolone metody działania? W końcu to tylko symulacja, prawda? - dodał szybko – Jak rozwiązana będzie walka, negocjacje czy przesłuchania?
- Cóż, będziecie mieli przede wszystkim do czynienia z syntetykami. Wbrew moim pierwotnym podejrzeniom wiem, że nie jesteście specjalistą od rozwiązań technologicznych, żołnierzu, ale jedyne ograniczenia dotyczą właśnie techników. - wyjaśniła Turianka - Wszystko będziecie rozgrywać możliwie wiarygodnie. Natomiast to część oceny. Oceniać będziemy nie tylko waszą skuteczność, ale też zdolność dobrania metod do sytuacji. Każdej sytuacji. - uśmiechnęła się, drapieżnie, jak to zwykle miało miejsce u przedstawicieli tej rasy.
Wzdrygnął się mimowolnie na widok tego uśmiechu, zbyt wiele razy widział tak krzywiącego się Rhodusa. Zazwyczaj zwiastowało to nadchodzącą przemoc.
- Rozumiem że ktoś będzie sterował co ważniejszymi eee postaciami? W końcu to tylko automaty...
- Moje kreacje nie podlegają algorytmom bardziej złożonym niż... - zaczął spokojnym głosem Salarianin, zanim kapitan rzuciła mu spojrzenie oddające mniej więcej poirytowanie, jakie miała przekazać jego wypowiedź. Zamilkł. - Będę nadzorował sytuację elektronicznie oraz sprawował pieczę nad funkcjonalnością mechów. Natomiast daleko im do zwykłych automatów. Hierarchia osobiście zleciła mi przygotowanie VI do celów treningowych. Są jak żywi. Czujni jak żywi, pomysłowi jak żywi, bezmyślni jak żywi gdy trzeba.
- Nie chciałem aby to zabrzmiało jakbym lekceważył pańskie kreacje – wycofał się szybko – na pewno będą stanowiły dla nas bardziej niż odpowiednie wyzwanie... Zastanawiałem się tylko w jaki rodzaj interakcji można będzie się z nimi wdawać. Podejrzewam że nasz test to nie będzie zwyczajny bieg z przeszkodami, więc chciałem wiedzieć czy tylko walka wchodzi w grę?
- Cóż, nie chodzi o duże wyzwanie, tylko coś, co was nie zabije ani nie będzie strzelało na pokaz. Planujemy wdrożyć wam podczas selekcji syntetyki, które jak najbardziej będą do was strzelać. Nie będą tak niebezpieczne jak prawdziwi oponenci, ale dostatecznie, byście musieli wykorzystać to, co umiecie aby przeżyć, a nawet się postarać by nie było urazów. Moje rozumowanie jest takie, że nie możemy was wysłać na samodzielnie organizowaną przez was misję jeżeli grupa robotów stworzy dla was zagrożenie. - odczekał chwilę, puszczając nadgarstek i sięgając po widelec, którym nabrał kawałek bliżej nieokreślonego, morskiego organizmu, który kojarzył się z hanarem w sosie słodko-kwaśnym... - Niestety, porucznik Hollis ma jakieś obiekcje.
- Porucznik... ah, człowiek? - zapytał niezbyt rezolutnie – Wydawało mi się że jego rasa słynie z brawury i bohaterskich szarż na wroga... czyżby uznał że ten test nie wystarczy? - dodał szybko starając się odwrócić uwagę od początkowej wpadki.
- Brawurę i bohaterskie szarże udowodnili, ratując radę. Nie lekceważcie ludzkości, żołnierzu. - rzuciła Turianka.
- Cóż, tak się akurat składa, że uznał on test za zbyt niebezpieczny. - odparł profesor, splatając palce dłoni i opierając łokcie o blat.
- Nie chciałem sugerować... - zaczął odwracając się do turianki, ale przerwał gdy dotarły do niego słowa doktora – Test na Widmo zbyt... - popatrzył na niego w zdumieniu - Przecież to chyba najbardziej odpowiedzialna rola jaką można powierzyć pojedynczej jednostce... - zamyślił się –Może po prostu nie chce marnować zasobów? W końcu rada musiała wydać na nas już teraz znaczne środki.
- Amunicja nie kosztuje od kiedy Protheanie wynaleźli piezo. - stwierdził profesor, wbijając wzrok ślepi w spolaryzowany wizjer kombinezonu Raya. - Ludzie mieli tylko jedno Widmo. Może dlatego nie w pełni rozumieją sytuację. Tak czy siak porucznik Hollis uparł się, że to zbyt niebezpieczne, grozi kalectwem a nawet śmiercią, przy czym nie omieszkał powołać się na Twoją osobę, podając ją na przykład, jak szybko mógłbyś postradać życie w dżungli gdyby przypadkowy strzał niegroźnie rozszczelnił kombinezon i nie byłoby jak cię szybko przetransportować na pokład. - z tymi słowy Neltare, nie odrywając wzroku od rozmówcy chwycił ponownie sztućce i pośpiesznie zaczął kończyć posiłek - Cóż, sporo w tym prawdy, że najlepsze Widmo to takie, które nie musi wystrzelić ani jednego pocisku aby osiągnąć swój cel, niestety realia galaktyki nie zezwalają na to.
- Potrafię o siebie zadbać – odparł spokojnie – a porucznik niech lepiej dobiera argumenty. Ktoś kto nie jest gotowy zaryzykować życia by zostać Widmem najwidoczniej wcale tego nie chcę – podniósł się od stolika – Pani kapitan, doktorze, dziękuję za poświęcony mi czas.
- Spocznij, żołnierzu. - odparła Turianka, podczas gdy Neltare ograniczył się do skinięcia głową. Mieli wrócić do dyskusji, gdy nagle kapitan Tairn przerwała gestem paplającemu profesorowi i skierowała pytanie prosto do Quarianina:
- Zaraz, żołnierzu, dostałeś kwaterę odpowiednią dla twoich... warunków mikrobiologicznych? I posiłek?
- Tak na prawdę to jeszcze nie miałem okazji przyjrzeć się kwaterom – zająknął się zbity z tropu tą nagłą zmianą tematu – chciałem najpierw rozejrzeć się po statku – zrobiło mu się głupio że tłumaczy się jak dzieciak przyłapany na podbieraniu słodyczy – Jestem jednak przekonany że to nie będzie problemem, mój kombinezon zapewnia mi odpowiednią ochronę. Nie wymagam też specjalnego traktowania, a w ostateczności mogę jeść posiłki przeznaczone dla Turian – zaryzykował szybkie spojrzenie na jedzącego naukowca – Nie jesteśmy tak delikatni jak się niektórym wydaje.
- Ho, ho, w to jestem skłonna uwierzyć, ale jak to już ujęliście, nie wiecie nawet, co was czeka. - odparła kapitan, wstając z miejsca - Zabieram go na chwilę do laboratorium. Spotkamy się w pomieszczeniu konferencyjnym. - wyjaśniła profesorowi, po czym ponownie zwróciła się do Ray'qaela - Za mną, żołnierzu.
- Tak jest Pani kapitan - wydobył z siebie, zaskoczony tym zaskakująco opiekuńczym odruchem turianki - zupełnie jak matka - wymamrotał w głębi hełmu.
Zanim wyszli z mesy, doktor podeszła do konsoli i przyciskiem zamówiła porcję turiańskiego posiłku, wobec niedostosowania nawet przewidujących Salarian do obecności kogoś z rasy Raya. Podała mu nieodpakowaną z folii, wciąż gorącą paczkę z prowiantem i sztućcami i ruszyli niezbyt rozległymi, acz bardzo krętymi korytarzami docierając do części, która Quarianin wcześniej już zwiedzał. Gdy drzwi się rozsunęły i przestąpili próg, Izeria otworzyła zamknięte magnetycznie i przy pomocy niewielkiej konsoli z wprowadzanym kodem drzwi do małej kabiny przypominającej wystrojem toaletę, z tym, że niczego nie było w środku poza łóżkiem. Ręką podała mu niewielki stolik i poleciła gestem wejść do środka.
Wciąż nieco speszony posłusznie szedł za lekarką, ściskając paczkę żywieniową i starając sobie wyobrazić co za testy na niego czekają. Przed opuszczeniem flotylli przeszedł specjalne kuracje wzmacniające odporność, ale jak widać przedstawiciele Cytadeli woleli polegać własnych metodach. Zrezygnowany chwycił podany mu mebel i bez słowa wkroczył do klaustrofobicznej salki.
Turianka zamknęła niewielkie drzwi. Przez chwilę panowała idealna cisza, jednak wkrótce uwagę Raya ściągnęły niewielkie spryskiwacze i przesłonięte jakimiś filtrami dmuchawy u góry oraz podłoga, w której między panelami uchyliły się liczne wąskie szpary. Z jakiegoś głośnika z góry usłyszał lekko zniekształcony głos doktor.
- Oczyszczenie biologiczne zakończone. Smacznego. W czasie jak będziesz się posilał, będę miała do ciebie kilka pytań, będziesz też musiał pobrać sobie krew.
Pewnie wielu takie traktowanie mogłoby uważać za przedmiotowe, ale Ray przechodził przez podobne procedury od kiedy tylko pamiętał więc bez marudzenia odłożył jedzenie na stolik. Pobieranie krwi było kłopotliwe, więc wolał mieć to z głowy. Z pomocą omni-klucza uruchomił procedurę rozhermetyzowania segmentu kombinezonu na przedramieniu, momentalnie pokrywając odsłoniętą powierzchnię warstwą odkażalnika. Nie tracąc czasu przycisnął strzykawkę z pistoletowym uchwytem do skóry i po chwili ampułka była pełna gęstej, niebieskiej cieczy. Z nabywaną latami praktyką zabezpieczył pancerz i przez chwilę wpatrywał się w odczyty klucza.
-Pamiętasz że pomieszczenie jest sterylne i nie ma mowy o żadnej infekcji? - dobiegło z głośnika.
-Tak – odkaszlnął – to tylko taki odruch... konieczny u quarian – dodał czując się jak ostatni głupek. Wreszcie zdjął wizjer i zabrał się do jedzenia.
- Mam ze sobą trochę prowiantu, ale wszystko w płynnej formie – odezwał się żując twardawe mięso – smakuje podle, ale za to nie muszę ściągać maski do jedzenia. Przydatne w akcji.
- Dlatego zachowaj je na akcję. Przystąpić do niej powinniście wypoczęci i w formie. Jakiekolwiek silne reakcje na słabe promieniowania? Alergie oddechowe? Rzadkie choroby? Nadwrażliwość na substancje aktywne we krwi?
- Wszystko nieco lepiej niż quariańska średnia - uśmiechnął się - wbrew pozorom też nie przyjmujemy każdego chętnego do sił specjalnych Floty
- Rozumiem, ale muszę się upewnić. Słyszałam, że przy kandydaturze znacznie ważniejszym kryterium jest fizyczna wydolność organizmu wobec powszechnych problemów natury immunologicznej.
- Przeżyłem ponad godzinę po tym jak wybuch poszatkował mi kombinezon i rozwalił hełm - wzruszył ramionami - po omacku zalepiałem wyrwy skafandra pianką uszczelniającą do naprawy kadłuba, ale wizjera nie miałem czym zastąpić. Skoro to przeżyłem to już najlepiej świadczy o mojej odporności - zaśmiał się niespodziewanie - a i ponowna infekcja oczu mi raczej nie grozi.
- Zdaję sobie sprawę że jesteś tak twardy, że mógłbyś zasilić populację wymierających Krogan, ale dla odmiany będziesz w dżungli nieskolonizowanej planety, i to znacznie dłużej niż dwanaście godzin. Admiralicja wysłałaby mnie do Strefy Zdemilitaryzowanej Tuchanka, do wspomnianych gospodarzy na pożarcie i gorzej, gdybyś zginął bo ktoś przedziurawił ci kombinezon, krzywo machnąwszy maczetą ze zmęczenia.
- Proszę mnie źle nie zrozumieć, doceniam zarówno Pani starania jak i to że w ogóle dopuszczono mnie do tego testu - quarianin ostrożnie dobierał słowa - To wielki zaszczyt i odpowiedzialność, ale to nie jest moja pierwsza akcja bojowa i na prawdę będzie trzeba czegoś więcej niż wypadku na spacerze żeby mnie wykluczyć z rywalizacji o status Widma.
- Nie zadław się tylko. Jeszcze jeden taki tekst i w opinii post selekcyjnej wypiszę propozycję przeniesienia do urzędu dyplomatycznego. Jesteś kandydatem na Widmo. Nie widzę powodu, byś miał się przede mną płaszczyć tylko dlatego, że posiadam wyższy stopień, i to policyjny, nie wojskowy.
- Agent sił specjalnych musi mieć wiele talentów - odparł z uśmiechem - Nie miałem też zamiaru się podlizywać, fakt że dopuszczono do testów quarianina znaczy że wiele się w galaktyce zmieniło - odłożył sztućce i przez chwilę zagapił się w ścianę - Albo szykuje się coś naprawdę wielkiego i Radzie potrzebny ktoś z wpływem na Flotyllę - powiedział bardziej do siebie - No, ale to pewnie wiedza zastrzeżona dla Widm? - dokończył śmiejąc się
- Jeżeli kiedyś mnie zaproponują zostanie Widmem, dam ci znać. - usłyszał w odpowiedzi rozbawioną doktor - Tak czy siak podejrzewam, że ktoś ważny zauważył twoją... sprawność.
- Myślałem że będziecie znali powody dla których wybrano właśnie nas do tego testu? - wizjer zaskoczył z sykiem na swoje miejsce - Jakieś raporty z kluczowej dla kandydata misji czy jakieś nagrania może?
- Niczego nam nie przekazano. - usłyszał naturalny głos kapitan, gdy drzwi się uchyliły. Odebrała od Raya ampułkę z krwią i w jednorazowych rękawiczkach wróciła do mikroskopu i blendera biologicznego. Omnikluczem zaczęła jakiegoś rodzaju niezrozumiałą do końca dla Quarianina analizę. - Mamy jedynie potwierdzić waszą zdatność do końcowego testu, wyrównać ewentualne braki i odrzucić niezdatnych. Jedyne co wiemy na pewno, to dlaczego NAS nie uznano za kandydatów.
Przez chwilę przypatrywał się pracującej lekarce.
- Spodziewałem się że każde z was to widmo... no może z wyjątkiem porucznika.
Reakcją na słowa Quarinina był szczery śmiech.
- Świetnie, może przestaniesz raz po raz pokazać mi, jaki z ciebie twardziel, skoro już znasz bolesną prawdę o moim statusie militarnym. Natomiast nie lekceważyłabym na twoim miejscu Hollisa. Brał udział w bitwie o Cytadelę, ale wiele odznaczeń zyskał sobie wcześniej. To jeden z najwybitniejszych specjalistów w tym co robi. Dlatego tu jest, sprawdzić, jak sobie poradzicie.
- To nie chęć zgrywania bohatera, po prostu mam wrażenie że nikt nie traktuje mnie poważnie. Ot, jeszcze jeden quariański technik plącze się po pokładzie. Zabierzcie go stąd zanim się przeziębi - machnął ręką - Ech, najwyraźniej jestem bardziej zdenerwowany niż mi się wydawało. Zazwyczaj nie próbuję niczego udowadniać, ani nie rozczulam się nad sobą - wskazał palcem na hełm - Tego nie widać ale się uśmiecham.
- Domaluj na tej szybce uśmiech na stałe. - doktor nie odrywała wzroku od binokularu jeszcze przez chwilę, po czym zamrugawszy oczyma zapatrzyła się na ampułkę. - Wszystko w porządku. Dostaniesz odpowiednio przygotowaną szczepionkę. Wiem, że nie jesteś nawet technikiem, ale i tak lepiej, żebyś się nie przeziębił.
- Tak jest.
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

Post autor: WinterWolf »

Magnus, Ria, Anya, Zarkan, Lucas, Sara, Rayq’ael,


CZAS ODPRAWY


- Mam pytania. - oznajmiła Sara. - Co to znaczy, “z ograniczonymi środkami” i z kim przyjdzie nam wówczas współpracować? - spytała spokojnie.
.- Skoro pierwsze zadanie wykonujemy samodzielnie. Każdy ma swoją bazę do rozpracowania i swój lądownik do zdobycia, czy też... “dzielimy się”? - spokojnie spytała po raz drugi Sara.
- Aha i jeszcze jedno - dodała, jakby jej zdaniem nie warto było o tym wspominać. - Ci przypadkowi pasażerowie i załoganci, których zabijemy a nie powinniśmy. Za każdego tracimy punkty?... Jaki jest system oceniania? - spytała.
- Co do pierwszego pytania, nie wiem, zwyczajnie nie wiem. - wzruszyła ramionami Asari - Rzeczywiste zadanie zostanie wam przekazane przez kierownika projektu, jak też wszystkie informacje jego dotyczące i zasoby, które wam udostępni. Jeżeli o pierwsze zadanie chodzi, cóż, Widmo musi być w stanie nawiązać spontaniczną współpracę z kimkolwiek kogo potrzebuje. Operacja przebiega jako całość. Wy macie pecha znajdować się w tym samym lądowniku. Cel jest taki sam dla każdego. Jeżeli o mnie chodzi, możecie obracać się do siebie tyłkami i wykonywać inne jednoznaczne gesty pokazujące, jacy to sprawni jesteście samodzielnie. Zadanie ma zostać wykonane. Jednak... - matriarchini wskazała ręką pozostałych instruktorów - ...za nich nie ręczę.
- Jeżeli chodzi o przypadkowych pasażerów i załogantów, pozwolimy sobie pominąć to milczeniem. - Turianka dodała w sposób równie beztroski, w jaki pytanie zostało zadane.



PRZYGOTOWANIA

Czas na wybór ekwipunku był dla Magnamussa idealny. Jedyne co potrzebował zrobić to dobrać do własnego pistoletu coś o większej szybkostrzelności, co jednocześnie nie będzie ograniczać swobody ruchu. Wybór padł na podręczny pistolet maszynowy, miał z nimi do czynienia przez większość swojej służby w Cabalu więc wybór wydawał się dość łatwy. Będąc już ubranym w własny, wcześniej sprawdzony pancerz i broń nie musiał dalej zwlekać. Szybkim krokiem udał się do wahadłowca.
Ria cieszyła się w duchu, że miała do czynienia z wyposażeniem w C-Secu, więc odnalezienie i założenie lekkiej, gwarantującej swobodę ruchów zbroi nie stanowiło dla niej takiego wyzwania, jak można by się spodziewać. Nie miała czasu na wybór broni, ani też nie miała zbytniej ochoty na rozmyślanie nad nią, więc chwyciła jedynie pistolet maszynowy, mając nadzieję, iż nie będzie musiała testować swoich wątpliwych umiejętności strzeleckich. Cóż, przynajmniej zawsze przyda się on jako możliwy pocisk. Nie zwlekając ruszyła w stronę wahadłowca.
Zarkan miał wszystko co trzeba przy sobie. Na odprawę przybył już uzbrojony i gotowy. Nie lubił trwonić cennego zasobu, jakim był czas. Zdziwił się, że ktoś w ogóle mógł przyjść na odprawę nie zabrawszy wszystkich niezbędnych rzeczy od razu, ale widać co załoga to obyczaj.
Lukas po odprawie przyglądał się przez chwilę wyposażeniu statku. Odruchowo wziął ciężki pistolet M-6 Carnifex. Nie był może snajperem, ale znał się na precyzyjnym strzelaniu lżejszą bronią. Do tego wziął wykrywacz ruchu, oraz wizjer z opcją przybliżania obrazu. Było to jego standardowe wyposażenie w C-Sec, Następnie przywdział najlżejszą zbroję, która na niego pasowała, ciężkie zbroje były złe. Spowolniały.
Drell spojrzał na dostępny arsenał. Musiał przyznać, że broń palna nie należała do jego najsilniejszych stron, jednak... Jeśli miał już wybierać... Szybko sięgnął po pistolet maszynowy. Co do pancerza podobnie do swojego towarzysza wziął ten najlżejszy model, który nie będzie krępował jego ruchów.
Sara miała przy sobie wszystko czego mogła by potrzebować. Zastanowiła się nawet przez chwilę, czy nie ma czasem za dużo sprzętu. Czekała ich długa wędrówka przez dżunglę i nie należało obciążać się pięcioma broniami palnymi, zasobem ładunków wybuchowych i tuzinem noży wojskowych. Sara nie miała w zwyczaju się tak obładowywać, zawsze brała pod uwagę zapotrzebowanie oraz limit udźwigu i bez problemu godziła jedno z drugim. Tak samo było teraz.
Po krótkiej chwili zastanowienia, uznała że może śmiało wsiadać do wahadłowca z tym co ma przy sobie. Jak zawsze była dobrze przygotowana.
Rayqu'ael już wcześniej zwiedził zbrojownię dobierając sobie starą wersję Tempesta sprzed standaryzacji, wyposażając go w stabilizator kinetyczny i przedłużoną lufę. Jego własny Karpov z lufą z materiałów oferujących minimalne tarcie miał już zainstalowany skaner bojowy więc dobrał do niego jedynie moduły zmiennego typu amunicji. Z zadowoleniem i pewną dozą znawstwa przeglądał zapasy ładunków wybuchowych statku, upychając po kieszeniach zarówno miny zbliżeniowe jak i naciskowe, oraz dwa solidne ładunki kierunkowe. Teraz więc odsunął się na bok przepuszczając tych którzy musieli dozbrajać się w trybie awaryjnym. Sam zajął miejsce za pilotem i cierpliwie czekał na sygnał odlotu.
Anya dobrała sobie samoschładzające się SMG na drugie biodro, zapas 40 pochłaniaczy ciepła do jej karabinu i granatnik z zapasem 8 sztuk granatów. Na polu bitwy musiała zwykle wykazywać się sporą dozą samowystarczalności, była zaprawiona w boju i przyzwyczajona do niewygód. W drodze na statek 3 granaty i 13 pochłaniaczy umieściła tak by mieć do nich łatwy dostęp, resztę rozlokowała w mniej dostępnych miejscach.



NA POKŁADZIE WAHADŁOWCA

Salariański wahadłowiec nie różnił się zbytnio od turiańskiego odpowiednika co pozwoliło Magnusowi dość szybko zorientować się co i jak. Zanim sam usiadł na swoim miejscu rozejrzał się czy Ci z nich którym brakowało przeszkolenia wojskowego radzą sobie z zapięciem pasów.
Ria nie była do końca pewna jak odpowiednio zapiąć te pasy. Cholera, nigdy nie musiała robić czegoś podobnego, nie potrzebowała. Po trzeciej próbie poczuła irytację i chęć wyrwania nieposłusznego zabezpieczenia.
Widząc szarpiącą się z nieposkromionymi pasami asari Magnus podszedł i milcząco, w kilku sprawnych ruchach zabezpieczył Rię.
- Proszę. - Skwitował krótko.
Ria spojrzała ze zdziwieniem na Magnusa, które momentalnie przerodziło się w pewną podejrzliwość. Nieufność?
- Dziękuję. - odpowiedziała równie krótko.
- Spokojnie, nie urwą się w trakcie lotu. To jak składanie karabinu z gotowych komponentów. Łatwizna. - Uśmiechnął się łagodnie. Wiedział że gdyby Mała Asari miałaby składać taki karabin to prędzej tenby wylądował na ścianie. Jak on niedawno.
- Podejrzewam, że się nie urwą. - przez chwilę patrzyła na Magnusa, jakby oczekiwała jakiejś dodatkowej reakcji. Ciężko powiedzieć czego dokładnie się spodziewała. - Uważaj na buźkę podczas misji. - dodała z delikatnym uśmiechem.
- Nie omieszkam - Zachichotał Magnus oddalając się do innych niezorientowanych.
Lukas nic nie mówiąc zajął jedna z wolnych miejsc, przez chwilę patrzył na pasy, ale zrezygnował z prób samoczynnego zapięcia pasów i spojrzał na Turianina.
-Mnie też, mógłbyś pomóc?- Magnus spokojnie zapiął wątłej postury człowieka - Dzięki.
Po udzieleniu pomocy usiadł na swoim miejscu dokładnie na przeciwko małej, fioletowej diablicy i uśmiechnął się tak samo jak podczas poprzedniej rozmowy.
Sara nie miała żadnych problemów z zapięciem pasów. Choć nie dała tego po sobie poznać, to bawiło ją, że niektórzy mieli problem z tak prostą sprawą. Przypominali jej jednego gamonia. Zamyśliła się przez chwilę... Co robiły tu osoby tego pokroju? Z pewnością musiały mieć inne talenty! Takie, których jeszcze nie dane było jej zobaczyć.
Anya rozejrzała się czy w jej okolicy jest ktoś wymagający pomocy w zapinaniu uprzęży. Niemiło byłoby oberwać żywym pociskiem w trakcie symulowanego, awaryjnego lądowania. Jeśli nikt pomocy nie wymagał, to zapięła swoją uprząż i sprawdziła czy ta trzyma ją dobrze. Na wszelki wypadek sprawdziła czy ma dogodny dostęp do ukrytego noża. Zawsze to szybciej przeciąć uprzęże niż je rozpinać.



MISJA WŁAŚCIWA, PO WYLĄDOWANIU

Spokój. Opanowanie. Magnus jednym, biotycznym szarpnięciem wyrwał pasy z całymi zapięciami. W krytycznej sytuacji nie bawisz się w specjalne subtelności. Z premedytacją nie pomagał reszcie ich grupy w wydostaniu się z okowów pasów bezpieczeństwa. On sam wolałby żeby nikt mu nie pomagał przy pasach, zwiększyłoby to tylko szanse na to że po wyszarpnięciu z swojego miejsca straci równowagę na chybiącym się stateczku. Ruszył przez kiwający się wahadłowiec w kierunku “nieprzytomnego” i “rannego”. Jeśli nikt inny nie zamierzał interweniować to odpowiednia dawka telekinezy pozwoliłaby na bezpieczne wyniesienie rannego bez narażania go na większe obrażenia. W przypadku niby-rannego skuteczność tej techniki nie powinna się zmienić - Jak pomyślał, tak zrobił.
Rii przewracało się w żołądku i w duchu dziękowała, że nie była w stanie napchać się tymi wojskowymi racjami, niemniej kilka razy miała wrażenie, iż jest bliska zwrócenia całej zawartości żołądka wraz z nim samym. Nawet zawroty głowy nie były w tym momencie problemem.
Szalony lot po mieście był zupełnie czymś innym.
Na szczęście udało jej się powstrzymać odruchy, a statek w końcu “wylądował”. Asari westchnęła w duchu. Chciała kąpieli, ale w ciepłej, milutkiej wodzie. Zerknęła na “rannego” i “nieprzytomnego”. Przynajmniej trochę zimnej wody powinno go “obudzić” od razu.
Podobnie jak Magnus nie miała zamiaru bawić się z pasami, chociaż powodów miała więcej. Nie chciała ryzykować, że po prostu nie będzie w stanie się z nich uwolnić w konwencjonalny sposób, a do tego... miło będzie zniszczyć powód swej irytacji. Szarpnęła biotycznie wyrywając pasy, po czym oswobodziwszy się z nich rozejrzała po pokładzie. Magnus na swój sposób zajął się “biednym pilotem”, jednak w pasach pozostawali “uwięzieni” jeszcze inni. Skoro nie ona za to ma płacić... Ria postanowiła użyczyć “biotycznej pomocy” każdemu, kto zbyt długo majstrowałby przy pasach, zwracając szczególną uwagę na cywilne jednostki.
Lukas na szczęście dokładnie przyglądał się czynnościom Magnusa kiedy go zapinał, korzystając z prostej zasady “postępuj wstecz”, był już w połowie drogi kiedy pasy odpadły ze ściany. Spojrzał na Asari, która najwyraźniej nie miała zamiaru czekać. Sam postanowił nie próżnować, minął parę biotyków, oraz pilota wątpliwej świadomości i dopadł komputera statku, starał się go ponownie uruchomić i ściągnąć jak najwięcej informacji o terenie wokół statku, odległosci grupy od bazy, oraz o możliwej obecności wroga w okolicy. Wiedział, że cała afera z “trafieniem w silnik” to pic na wodę, ale syntetyki mogły już być w okolicy. Pewnie pobiegły za statkiem, który przecież trafiły, co nie?
Rozległ się cichy dźwięk dobywanego z pochwy noża wojskowego. Zarkan nie mogąc odpiąć cholernej klamry po prostu przeciął pas, po czym szybkim ruchem schował nóż z powrotem. Ponieważ ktoś już się zajął hipotetycznymi rannymi, to Zarkan zdecydował się rzucić okiem, czy wychodzenie standardową metodą jest bezpieczne i w razie braku możliwości skorzystania z włazu planował rzucić okiem za awaryjnym. Wypadało też sprawdzić teren wokół za ewentualnymi czujkami wroga i ściągnąć je od razu.
Wojskowy nóż posłużył także Anyi. Przecięła swoje wiązania i sprawnie i szybko schowała ostrze z powrotem. Rzuciła okiem po pozostałych - wyglądało na to, że sobie radzą z uwalnianiem się i pilotem również już się zajęto. Błędem byłoby się pchać na siłę do “rannego”, bo nie zawsze więcej znaczy lepiej. Należało dostać się do włazu i zabezpieczyć teren lądowania. Ciężki pancerz był szczelny, pozwalał nawet na krótkie przebywanie w przestrzeni kosmicznej, więc zamknąwszy hełm spokojnie mogła zająć się dotarciem do brzegu przez wodę.
W chwili gdy ustały najgorsze wstrząsy Ray'quael wprawnym ruchem uwolnił się z pasów i zerwał z fotela. Widząc że pozostali szybko dochodzą do siebie po nagłym wodowaniu i z mniejszą lub większą pomocą wyplątują się z uprzęży, doskoczył do wyjścia i uruchomił procedurę awaryjnego otwierania. Gdy tylko szczęki włazu rozwarły się wystarczająco szeroko wskoczył do mętnej wody i chwytając się wystających korzeni i zwieszonych nisko pnączy dotarł na płyciznę. Brnąc w kierunku brzegu dobył pistoletu i omiótł skanerem przedpole, ale teren wydawał się być na razie pozbawiony wrogiej obecności. Nie oglądając się na tonący prom i z wzrokiem wbitym w otaczający ich gąszcz gestem wezwał pozostałych by do niego dołączyli.
Sara była jedną z nielicznych osób, które odpięły pasy bezpieczeństwa w tradycyjny sposób. Mimo turbulencji zachowała na tyle świadomości i sprawności manualnej, że przyszło jej to bez trudu.
Wyszli z “katastrofy” cało i w normalnej sytuacji miało by to duże znaczenie. Ktoś pomyślał o pozyskaniu danych z wahadłowca, więc ona nie musiała się już o to martwić. Osobiście za tak zafundowane podejście do lądowania, Sara bez skrupułów zostawiła by rannego pilota na śmierć, woląc zamiast niego uratować kogoś innego. Turianin i jak się okazało biotyk, zajął się poszkodowanymi podczas katastrofy. I dobrze, tym razem nie musiała się do niczego zmuszać.
Sarze nie pozostało nic innego jak tylko udać się do wyjścia. Już i tak brodziła we wdzierającej się do wahadłowca wodzie, więc nie było specjalnie nic innego do zrobienia jak tylko skoczyć do rzeki i wydostać się na brzeg. Pływanie nie sprawiło Sarze żadnych problemów, a liczne korzenie umożliwiły jej eleganckie wyjście na suchy ląd. W takiej sytuacji... nie ma to jak wyglądać, niczym uczestniczka zapasów w błocie? Jej to nie groziło.
Drell również zachował zimną krew. W swoim zawodzie przywykł do krytycznych sytuacji, gdzie decyzję trzeba było podjąć niemal natychmiast i od której w większości przypadków zależało jego życie. Spokojnie bez okazywania żadnych emocji odpiął pasy i ocenił sytuację. Statek tonął i trzeba było go opuścić jak najszybciej się dało, to nie podlegało żadnej wątpliwości.
Nie wątpił, że dzięki znakomitej kondycji nie sprawi mu to większego problemu, co do jego towarzyszy... No cóż. Za chwilę mieli się przekonać. Współczuł każdemu kto wziął jakiś cięższy sprzęt.
Ria, o dziwo, nie rzuciła się pierwsza do wyjścia, wręcz przeciwnie - pozostała w środku, obserwując jak inni opuszczają tonący statek. Prócz niej i Magnusa zostały jeszcze cztery osoby. Zerknęła w stronę Lukasa, który najwyraźniej zakończył ściąganie danych, czy co on tam majstrował przy komputerze.
- Miejmy nadzieję, że jesteś wodoodporny. Spięcie byłoby bardzo niemile widziane. - wyszczerzyła się, po czym spojrzała na Drella - Wybacz, nie wzięłam ręcznika, ale chyba taka ilość wody nie zaszkodzi? - odwróciła wzrok na Magnusa - Zabierasz śpiocha? Raczej mu małe podtopienie dobrze nie zrobi.
- On to wszystko słyszy, zdajesz sobie sprawę... - Zaśmiał sie Mag. - Zabrać-zabiorę. Po prostu wolę to zrobić na spokojnie a nie jak się wszyscy przepychają do drzwi.
- Och, mam nadzieję, że słyszy. Dlatego też powiedziałam “śpiocha”. - spojrzała po pozostałych - Koniec opalania się, pora trochę popływać. - ponagliła.
- Sugerowałbym aby drell ostatni opuścił pokład. Z tego co pamiętam to jego rasa ma całkiem niezłe predyspozycje do pływania. - Magnus skierował się z ‘nieprzytomnym’ w kierunku wyjścia starając się nie zahaczyć nim o żaden wystający obiekt. Pływanie i utrzymanie telekinezy nie stanowiło ulubionego sportu turianina ale nie miał co narzekać, nie było to jakimś wielkim problemem. Jeśli po drodze osłabiłby telekinezę i jego pacjent wpadłby do wody to trudno. Takie rzeczy zdarzają się na wojnie.
Ria wyszczerzyła się na komentarz Magnusa, ale nic nie odpowiedziała. Widząc, że ten zmierza do wyjścia powróciła uwagą do pozostałych, najwyraźniej nie mając zamiaru wyjść, dopóki każdy z nich tego nie zrobi.
Drell po raz pierwszy odezwał się do towarzyszy.
- O to się nie martw turianinie - Rzekł oschle. - Uważałbym raczej na siebie. Ciężko będzie wydobyć takiego ciężkiego osobnika spod warstwy mułu na dnie. Oczywiście o ile się ktoś tym zainteresuje... - Uśmiechnął się - Radziłbym, żeby każdy zostawił zbędny ciężki ekwipunek tutaj. Ryzykownie będzie z tym pływać. No chyba, że ktoś chce iść w ślady turianina... Wtedy droga wolna.
Ustawił się przy wyjściu i wyraźnie czekał aż reszta opuści tonący pokład.
- Wy przodem, pozostanę z tyłu i będę w gotowości jeżeli ktoś będzie potrzebował pomocy.
Ria wyszczerzyła się do Drella.
- No proszę. A jednak umiesz mówić. Kamień spadł mi z serca. - Asari nie ruszyła się jednak w stronę wyjścia.
Lukas zakończył ściąganie danych i zerknął na pozostałych z delikatnym zakłopotaniem. Podszedł do Asari i powiedział dość cicho.
- Mogę potrzebować pomocy z wydostaniem się... Cytadela nie słynie z kąpielisk...- podejrzewał, że byłby w stanie się unosić na powierzchni wody, ale najpierw musiałby tam dotrzeć.
Ria spojrzała, jak zwykle rozbawiona, na Lukasa i powiedziała głośniej:
- Naprawdę? Nie umiesz pływać? I TERAZ nam o tym mówisz? - zachichotała, po czym spojrzała na Drella - Silniejszy jesteś, pomógłbyś mu, panie tajemniczy? Zostanę z resztą maruderów, żeby się towarzystwo nie potopiło na tym treningu.
Brew delikatnie drgnęła Lukasowi, kiedy Asari zaczęła odstawiać swoje przedstawienie na temat jego zdolności pływackich.
- To nie tak jakbyście pytali...- powiedział cicho do siebie.
Drell zignorował docinki asari i zwrócił się ku mężczyźnie.
- Nic się nie bój. Po prostu wskocz, ja zajmę się resztą.
- Jasne... - nie pozbawiwszy się obaw Lukas wskoczył do wody. Miał nadzieję, że to nie będzie koniec jego opowieści.
Drell bez zwłoki wskoczył za towarzyszem.
- Nie zostawajcie w tyle - Zdążył jeszcze powiedzieć do pozostałych.
Ria spojrzała na pozostałych.
- Słyszeliście pana tajemniczego. Kto następny?



MISJA WŁAŚCIWA, NA LĄDZIE

Sara była drugą osobą na brzegu, tylko Quarianin był szybszy.
Kobieta najpierw rozejrzała się uważnie dookoła, ale nic specjalnego nie zauważyła. Dobyła karabinu snajperskiego i zaczęła rozglądać się przez wizjer. Ktoś musiał zabezpieczać teren, a do tego celu Sara wybrała siebie.
Storm wydostała się na brzeg i sięgnęła po karabin. Ostrożnie rozeznała się w sytuacji. Wyglądało na to, że w tej okolicy brak jest obecności wrogich jednostek, ale ostrożności nigdy za wiele. Zawsze mogły się tu zjawić zwabione zachowaniem miejscowej fauny.
- Teren chwilowo zabezpieczony - oznajmiła Sara, nie przerywając rozglądania się przez wizjer swojej snajperki. Pozostali mogli teraz się ogarnąć po kąpieli i zająć “rannymi”, ona stała na straży zabezpieczając teren.
W tak zwanym międzyczasie do brzegu dopłynął Magnamuss z pilotem lewitującym nad głową. po wyjściu na brzeg założył na pilota barierę, wolał nie ryzykować zabicia przełożonego przez nadgorliwą maszynę. Przez te docinki ze strony Małej Asari Magnus odruchowo sprawdził czy nie ma teraz paćki na twarzy zamiast klanowych malunków. Uff. Trzymały się. Zainwestowanie w wodoodporną farbę się opłaciło. Wyraz jego twarzy pozostawał kamienny ale w duchu śmiał się że przez tą małą idiotkę zaczął zwracać uwagę na takie szczegóły.
Na brzegu znajdował się już ‘technik’ i dwójka żołnierzy. Dobrze. Nie będzie musiał sam odpierać ewentualnego ataku. Sprawdził stan swojego uzbrojenia, zdawało się że pistolet i pistolet maszynowy przetrwały krótką kąpiel. O stan najważniejszej rzeczy nie musiał się martwić, szczelność była jednym z głównych kryteriów w projekcie rękawic gdy je zamawiał.
Dżungla była niezmiernie gęsta, co nie było zaskakujące, jako że planeta była, wedle ich informacji, dziewicza, a wylądowali z dala od jedynej ostoi cywilizacji. Drzewa gdzieniegdzie nachodziły na siebie, potencjalnie bardzo utrudniając wędrówkę, z zielonego poszycia zwisały gęsto grube liany, kilkumetrowe krzewy przeplatały się zapełniając każdy fragment gleby niezajęty przez wielkie drzewa, o ile można było je tak nazwać, wobec braku kory, najpewniej innej struktury niż ziemskiego habitatu czy zbliżonych. Nie ulegało jednak wątpliwości, że była to dżungla, ale mimo że powietrze miała parne, temperatura wynosiła raptem kilka stopni powyżej zera skali Celcjuszowej. Faunę musiało przegnać przybycie uskrzydlonego lądownika Salarian o amfibicznych kształach (acz niezdatnego do utrzymania się na wodzie, na ich oczach tonącego, choć dość powoli, by niczyje życie nie zostało zagrożone podczas ewakuacji). Gleba była mokra i niezmiernie miękka, konary zmuszały pochylanie się przy wspinaczce na brzeg. Gdzieniegdzie ponad nimi, może ze trzy-cztery metry gałęzie i wielkie liście przeplatały się tak ciasno, że tworzona przez nie powierzchnia, można by przysiąc, tworzyła nieomal solidne podłoże dla ewentualnych zwierząt żyjących na tym poziomie dżungli.
Pancerze mieli ubłocone i ubrudzone, ale częściowo przedostali się już na brzeg, zabezpieczając perymetr. Niektórym chwilowe trudności sprawiały przypominające mieszankę glonów i kwiatów wodnych rośliny pokrywające niemal całą powierzchnię szerokiej w tym miejscu na dobre dwadzieścia metrów rzeki. Pewnym wysiłkiem było dopłynięcie w pancerzu na brzeg, zwłaszcza wobec niewyczuwalnego dna, ale nikt nawet nie poczuł niebezpieczeństwa, bowiem nie raz od większości oczekiwano znacznie więcej.
Hollis został ułożony przez Turianina na brzegu i otoczony słabą barierą - biotyków głównie szkolono przy stosowaniu bariery do ochrony samych siebie i był to jakby niezmierzony obszar dla niektórych - jednak oczywiście była dość solidna by zatrzymać ewentualny obszar. Szkoleniowiec milczał, ale obserwował ich uważnie, przekręcił się też na bok by obserwować zanurzony do połowy wysokości właz lądownika.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

Post autor: the_weird_one »

Ostatni opuścili jednostkę, nim ta zatonęła. Odtąd zdani byli na siebie i dżunglę.

Ci, którzy pierwsi dopłynęli do brzegu, trwali w obronie okrężnej. Porucznik Hollis wpatrywał się w nich z uśmiechem ni to zadowolenia ni to politowania.

W każdym razie, zapewne symulując fakt, że nawet pilot nie mógł przewidzieć dokładnego miejsca lądowania, a co dopiero operujące w takiej dżungli istoty rozmune, wróg nie był obecny na miejscu. Teren był całkiem czysty.

Nie wszyscy czuli się równie pewnie w dżungli. Większość w ogóle nie była przeszkolona w zakresie działań w taktyce zielonej, i o ile błoto miało nieuchronnie pokryć wszelkie odblaskowe elementy, a niektórzy, zaznajomieni ze sprawą żołnierze dysponowali modułem omni-ostrza w omni-narzędiu, zdolnym zastąpić w ograniczonym stopniu pewniejszą, ale nieporęczną maczetę, widocznym było, że większość oddziału będzie potrzebowała poinstruowania lub wręcz pomocy.

Pozostawała też ewentualna kwestia hierarchii, której nie ustalono podczas lotu, jak w zasadzie niczego innego. Mieli jednak dwanaście godzin - każde z nich wiedziało, że jest to dystans nietrudny do pokonania w takim czasie... oczywiście, gdyby nie dżungla. Poza tym w tym samym czasie mieli zmieścić się z wykonaniem pierwszej części swoich zadań, licząc ewentualny szturm czy rozpoznanie po dotarciu do bazy.

To była jednak przyszłość, choć nieodległa. Po szybkim sprawdzeniu okazało się, że nikt nie odniósł ran, choć Drell zaczął prędko rzęzić i charczeć i musiał sięgnąć po aparat oddechowy osuszający powietrze alboby i wypluł płuca wobec wszechobecnej wilgoci.

Szybko też Carver odczytał ze swojego omni-narzędzia pobrane z komputera wahadłowca dane uaktualnione przez czujniki jeszcze po awaryjnym lądowaniu: baza znajdowała się dokładnie 53 417 metrów od ich pozycji. Maszyna szybko porównała ich współrzędne i współrzędne celu i oprócz odległości ukazała kierunek: północ-północ-wschód.

Broń była gotowa, kandydaci na Widma chętni zadaniu.

Ria nieśpiesznie otrzepała się z wody i spojrzała na charczącego Drella.
- Przeżyjesz, mam nadzieję? - zapytała niby beztrosko, po czym stanęła trochę z boku z pewnym zaciekawieniem obserwując swoich towarzyszy, a szczególnie wojskową część grupy. Och, gdyby pożarli się o przywództwo... To by było godne obejrzenia. Szkoda, że szanse były takie nikłe...
Stojący nieopodal Magnus zaciekawiony zbliżył się do Małej Asari i charczącego niemal-topielca.
- Szczerze mówiąc to to nie był sarkazm kiedy mówiłem o dobrych kontaktach drellów z wodą ale widocznie przeceniłem twoje możliwości - Lekko wyzłośliwiał się turianin.
Ria dała kuksańca w bok Magnusowi, robiąc przy tym złudnie poważną minę. Bardzo, bardzo złudnie.
- Dorośnij. - na jej ustach pałętał się tłumiony uśmieszek.
- Nigdy - Syknął oddając jej pięknym na nadobne.
Zarkan obejrzał się na dwójkę i uniósł brew.
- Mogliby trochę poważniej do tego podejść - mruknął cicho.
Storm wzruszyła ramionami. Całe życie ta parka nie będzie mogła się przekomarzać. Szczególnie jeśli któremuś się coś stanie w trakcie któregoś zadania. Potężna biotyka nie wystarczy jeśli ma się pstro w głowie.
Lukas zakaszlał dleikatnie wypluwając nadmiar płynu z płuc. Odchrząkną i zerknął na drella.
-Dziękuję.- spojrzał jeszcze raz na swoje omni-narzędzie. Delikatnie westchnął -Baza znajduje się 53 kilometry w tamtą stronę - wskazał kierunek północny/północno-zachodni. - Nie znam się, ale to zielsko na pewno nas spowolni. Powinniśmy ruszyć jak najszybciej.
Drell podniósł do góry rękę na znak, że nic mu nie jest. Potrzebował chwili, żeby dojść do siebie, to wszystko.
- Zgadzam się z przedmówcą - Powiedział cicho - Nie zostawajmy w miejscu.
- Taak. - mruknęła Ria, już “uszczęśliwiona” z perspektywy przeprawy. Na poprawę humoru ponownie szturchnęła łokciem w Magnusa w bok - To kto zechce doznać wątpliwej przyjemności i prowadzić? - zerknęła na Lukasa - I weźmie ze sobą pana mapę?
- Ja nie zamierzam brać na siebie tej wątpliwej przyjemności - Odparł Magnus tym razem wyciągając ciężką artylerię. Wykonał prosty Rzut w kierunku Rii, za słaby by zrobić coś poważniejszego ale wystarczający aby wepchnąć ją z powrotem do wody.
Ria nie spodziewała się jakiegokolwiek ataku, czy nawet “ataku” z tak bliskiej odległości. Straciła równowagę i ponownie wpadła do wody. Wynurzyła się i wyszła na brzeg otrzepując z wody wprost na Magnusa.
- Dzieciak. - parsknęła, uśmiechając się kącikiem ust.
- No już, chyba się nie złościsz - Nie wytrzymał Magnus i zaśmiał się na cały głos.
Lucas przesłonił oczy widząc tą “zabawę”.
- Moglibyście przestać. Wiem, że to tylko symulacja, ale moglibyście zachować chociaż pozory powagi.
- Obawiam się że na misji też coś takiego może... wypłynąć - Nie dawał za wygraną Mag dalej się śmiejąc choć wiedział do czego dąży Lucas.
- Na razie to ja widzę, ze wszystko jest blisko dna... - zauważył Zarkan.
Lucas westchnął podszedł do pary biotyków i poruszył swoją ręką z omni-narzędziem w okolicach ich głów. Kropelki wody na ich “grzywkach” błyskawicznie zamarzły zmieniając się w szron.
- Ochłonęły dzieci? To zbierajmy się.
Ria skrzywiła się, kiedy szron pokrył jej skórę i zadrżała. Uśmiechnęła się nieprzyjemnie do Lukasa, ale nic nie powiedziała, jedynie przymrużywszy delikatnie oczy, jakby nad czymś rozmyślając...
- Też umiesz się bawić jak tego chcesz, co? - Szczękając zębami mruknął turianin - Mam rozumieć że bierzesz na siebie zaszczytną rolę dowódcy skoro komenderujesz nasze odejście?
- Czy wyglądam ci na przedszkolankę? Nie mam zamiaru nikim na razie dowodzić, a wasza dwójka się bynajmniej do tego nie nadaje. Już widzę jak będziecie se podstawiać nogi, lub uderzać gałęziami przez całą dżunglę...
- Och, prosto w serce. - jęknęła Ria i złapała się za klatkę piersiową - Nie pozbieramy się, co Mag? - westchnęła teatralnie - Już będę grzeczna.
Turianin kiwnął głową z udawanym grymasem bólu - Ale pomysł z gałęziami był całkiem niezły - Nie dawał się zbić z pantałyku Magnus.
Quarianin z wyraźnym zniecierpliwieniem oczekiwał aż wszyscy dotrą do brzegu co i raz zerkając na odczyty skanera. Szczęście im sprzyjało i okolica pozostawała pusta, ale ten stan rzeczy nie mógł trwać wiecznie. Patrzył przez chwilę na przepychanki biotyków zły z powodu opóźnienia, ale też zazdroszcząc im swobody w takiej sytuacji.
Widząc że trzeba było przerwać tą dziecinadę skierował się do Lukasa.
- Ja przechodziłem już kilka akcji w takim terenie – zwrócił na siebie uwagę człowieka - Jeśli udostępnisz mi dane z wahadłowca to myślę że będę w stanie przeprowadzić nas do celu – rozglądnął się po pozostałych - No chyba że ktoś inny czuje się ekspertem...
Lukas spojrzał na Quarianina i uaktywnił swoje omni-narzędzie, zanim jednak cokolwiek zrobił spojrzał na resztę drużyny.
- Chodźcie wszyscy, jeżeli mnie lub alergikowi coś by się stało, ktoś musi mieć te dane, abyście dotarli na miejsce.
Zarkan skinął głową, składając i zahaczając bron na uchwycie na plecach, po czym przygotował omni-tool na transfer danych, po czym zaczął śledzić pasek postępu kopiowania.
Pomysł z przekopiowaniem danych na pozostałę omni-klucze był dobry. Dzięki temu mogli w razie potrzeby podzielić się na grupy i sprawnie skoordynować swoje działania. Uruchomiła także swój omni-klucz by przekopiować dane od Lucasa.
Sara odłożyła snajperkę na plecy, śmiało stwierdzając, że okolica była czysta od jednostek wroga. Podeszła do rozmawiających, włączając po drodze swój omni-tool.
- Wszyscy powinni skopiować sobie dane - powiedziała kobieta, ściągając od mężczyzny dane odnośnie ich położenia i położenia bazy.
Magnus również dołączył do grupy z przygotowanym omnikluczem, była pora na wygłupy i pora na powagę. teraz ewidentnie należało nastawić się na to drugie.
Ria otrzepując resztki lodu z grzywki zbliżyła się do Lukasa, czekając z swoim omni-toolem. Zadrżała delikatnie, kiedy lodowata kropla spłynęła po jej czole.
Sara nie musiała poświęcać cennego czasu, aby przygotowywać się do wymarszu. Nikt nie kwapił się z zarządzeniem wymarszu, nie wiadomo było nawet kto dowodzi. Sara nie chciała pchać się na to miejsce, ale coś należało powiedzieć, skoro wszyscy stali bezczynnie. Ustaliła azymut i w odpowiednim kierunku obrała daleko wysunięty punkt, na który mieli się celować. Na granicy widoczności, oddalone o jakieś trzysta metrów od nich, jedno z drzew na wysokości metra miało wyrastającą gałąź i wyróżniało się tym od innych.
- Mamy 53 kilometry do celu. Na terenie równym to dziesięć godzin marszu, tutaj powinno nam zająć jedenaście. Zostanie jeszcze godzina na całą resztę - powiedziała wyraźnie Sara.
- Jeśli ranni są już bezpieczni to ruszajmy - dodała zaraz potem i ruszyła w odpowiednim kierunku.
- Biotycy mogą nam torować przejście przez dżunglę - zauważył Zarkan, chowając omni-tool i znów łapiąc za karabin snajperski. Osobiście wolał wypatrywać ofiar, niż machać nożem, tym bardziej, że biotycy lub nawet technicy o wiele sprawniej robiliby przejście...
Drell, gdy już zgrał sobie wszystkie informacje, przemówił do reszty.
- Ja mogę poprowadzić - Wzruszył ramionami - Wolę być raczej twarzą w twarz z wrogiem, niż trzymać się na dystans. Dodatkowo nóż pomoże nam utorować drogę jeżeli zajdzie taka potrzeba.
- Świetnie - Rayq’ael skończył kopiować dane i za pomocą omni-klucza nadał zgromadzonym częstotliwość na jaką ustawił swój komunikator - W takim razie ja będę sprawdzał teren przed nami, wywołajcie mnie w razie potrzeby - z tymi słowami ruszył naprzód i po chwili zniknął w gęstwinie.
- Cóż, ja mogę otwierać ścieżkę w gęstwinie dla reszty drużyny - Wzruszając ramionami odpowiedział Magnus gdy oczy jego towarzyszy spoczęły na nim podczas określania zadań jakich się podejmą.
- Świetnie - mruknął Zarkan i poruszył barkami, rozciągając się. Gdy tylko biotyk ruszył przodem podążył za nim, rozglądając się po okolicy, używając celownika karabinu snajperskiego, gdy gęstość lokalnej roślinności na to pozwalała. Bał się, że dowództwo uzna, że czuje się tu jak na spacerze... problem polegał na tym, że on zawsze czuje się jak na spacerze, póki nie padną pierwsze strzały.
Sara odwróciła się w kierunku celu i wraz z innymi maszerowała raźnie wytyczoną przez nich ścieżką. Z początku trzymała się w połowie, później jednak zmieniła miejsce w szyku na drugie, gdy idąc swoim tempem wyprzedzała jedną osobę po drugiej.
Ria wzruszyła ramionami i podążyła za Magnusem, uznawszy że w razie czego ona też może wyrywać krzaki. Niech głupi Turianin nie myśli, iż nie byłaby w stanie. Zrównawszy się z nim mruknęła:
- Kiedy mnie poniesiesz?
Turianin parł przed siebie robiąc za biotyczny pług śnieżny w wersji letniej gdy podeszła Ich Mała Asari i zażądała trasportu. Magnusowi wydawało się że się przesłyszał. Już miał odciąć się w jakiś kąśliwy sposób kiedy przyszła mu do głowy inna rzecz.
- Z przyjemnością bym Cię poniósł ale biotyczne parcie do przodu jest nieco dekoncentrujące i niechybnie bym Cię upuścił. No chyba że wziąłbym Cię na barana a ty byś pomogła mi tworzeniu ścieżki dla reszty...
Asari uśmiechnęła się uroczo do Magnusa, najwyraźniej naprawdę zadowolona.
- Jesteś kochany. - stwierdziła - Ale i tak miałam zamiar ci pomóc, żebyś się zanadto nie przemęczał. Na razie nie jestem zmęczona, a unikanie gałęzi pewnie także byłoby dekoncentrujące. Strasznie wysocy jesteście, naprawdę. - Ria rozpoczęła pomoc w biotycznym torowaniu drogi - Nie zmęcz się zbytnio, bo nam padniesz wcześniej, niż zaplanowane.
Turianin w odpowiedzi powtórzył tylko na głos.
- “Padniesz wcześniej niż zaplanowane”...
W ustach asari brzmiało to niepokojąco.
- Niczyje “padanie” nie jest planowane. Skupcie się może na zadaniu? Na gadanie o pierdołach i flirt będzie czas później - zauważył Zarkan. “Ta dwójka śmierdzi amatorszczyzną na kilometr...” dodał w myślach i westchnął cicho.
Anya pokręciła głową niezadowolona. Szła nieopodal Zarkana by w razie potrzeby być w stanie razem z nim otworzyć skuteczny ogień, gdyby mieli natknąć się na jakieś skupisko przeciwników. Póki mogła sobie na to pozwolić przejrzała dane zrzucone na jej omni-klucz.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: [Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

Post autor: Mekow »

Wszyscy

Szli, szli i szli... Pomysł, aby biotycy torowali ścieżkę okazała się jak najbardziej trafna. Jednak mimo to, droga nie zawsze była łatwa i nie obyło się bez okazyjnej wspinaczki po lianach. Kurs mieli dobry i sprawdzało to parę niezależnych od siebie osób - nikt się nie pomylił, a nawet gdyby to reszta zaraz skorygowała by błąd. Po paru godzinach marszu, niektórym dalsza wędrówka zaczęła się dawać we znaki. Nogi już nie tak chętnie gnały do przodu i liczyły na przerwę. Mięśnie miały to do siebie, że się męczyły.
W końcu, po ośmiu godzinach nieustającej wędrówki przez dżunglę, kandydaci na widma zdecydowali się na krótki postój. Przebyli już 41,5 kilometra, pozostało już niewiele więc większość trasy mieli za sobą. Niektórzy mniej przywykli do intensywnego wysiłku z trudem łapali oddech, zawdzięczając aparatom tlenowym pewną swobodę oddychania - płuca pozostałych, w większości tych, którzy nie dysponowali pancerzami czy hełmami walczyć musiały z wilgotnością powietrza.

Sarze nadal brakowało tych 600 metrów do utrzymania tempa jakie pierwotnie założyła, ale było to w granicach błędu... sama zaczynała już coś czuć, choć nie mogła nazwać tego zmęczeniem. Obecnie sama się dziwiła, jak utrzymali takie tępo na tym niełatwym terenie. Kobieta zdjęła z pleców karabin snajperski i kładąc go obok siebie, usiadła na ziemi w siadzie płaskim. Wodę popijała w międzyczasie, dopiero teraz jednak była okazja aby coś zjeść. Wyciągnęła więc rację przewidzianą na tę misję i zaczęła ją szybko zajadać. Postój miał trwać równo piętnaście minut.
Początkowo nikt nic nie mówił. Jako pierwsza głos zabrała Sara.
- Mamy ostatnią okazję, aby zapoznać się z tym co kto umie. Uważam, że to dość ważne, skoro mamy współpracować - powiedziała kobieta omiatając wszystkich wzrokiem.
- Ja figuruję jako snajper - wskazała niedbale na leżący na jej udach karabin snajperski - ale sprawdzam się w każdego rodzaju walce. Oprócz tego ładunki wybuchowe... i to co zwykle w wojsku: prowadzenie pojazdów, sabotaż, pierwsza pomoc - powiedziała o sobie, mając nadzieję, że inni zrobią to samo i podczas zadania uda im się jakoś współpracować.
- Ja mogę pilotować wahadłowiec, jaki planujecie zgarnąć z bazy... - rzucił rozbawiony Hollis - o ile ktoś chociaż będzie udawał, że udziela mi pierwszej pomocy.
Ria czuła się wręcz fatalnie, chociaż faktycznie nie chciała przez cały ten czas, aby Magnus spełnił swoją część zadania względem niej. Biotyczne torowanie drogi po pewnym czasie okazało się niezmiernie... nudne, a i nawet niewielki, dodatkowy wysiłek bynajmniej nie poprawiał Asari humoru. Mimo tego, co mogło się wydać niektórym osobliwe, nie narzekała, chociaż właśnie tego można się było po niej spodziewać, a jedynie co pewien czas dogryzała, jakby ze znudzenia, Magnusowi. Co jeszcze bardziej osobliwe ta roztrzepana Asari wydawała się być skupiona, obserwująca otoczenie... o ile oczywiście w danym momencie nie robiła na złość swojemu biotycznemu towarzyszowi.
Dopiero w trakcie postoju odzyskała werwę. Kiedy Sara i Hollis się wypowiedzieli, Ria wyszczerzyła się do mężczyzny.
- Mogę udawać, o ile ktoś później będzie udawał, że udziela ci pierwszej pomocy po moim udawaniu udzielania pierwszej pomocy. - Asari przeciągnęła się siedząc na ziemi - Umiem raczej dbać, aby udawanie, czy też nie, udzielania pomocy medycznej nie było konieczne, a przynajmniej nie w większym stopniu. - przechyliła głowę - I nie, nie znaczy to, że rzucam przed was Magnusa, aby przyjął cały impet ataku, chociaż to interesująca opcja... - Ria udała zamyślenie, po czym pokręciła głową - Funkcja obronna, ochronna oraz możliwość włączenia bardziej spektakularnych programów biotycznych - po ostatnich słowach zerknęła na Magnusa.
Turianin nie odezwał się, jedyną reakcją było lekkie zmrużenie oczu, które można by odczytać jako ‘o matko...’
- Zapamiętam... następnym razem jak spróbujecie wykorzystać uzdolnienie do ochrony pilota - odparł porucznik, układając się wygodnie i pozwalając ekipie ustalić plan działania.
- Lubisz dźwięk swojego głosu, co? - Zarkan spojrzał na Rię i pokręcił głową. Maksymalna ilość słów przy marginalnej ilości informacji.
Magnus odpowiedział swojemu pobratymcy.
- Jeśli bezpieczeństwo misji bądź jej założenia nie uwzględniają ograniczenia wypowiedzi poszczególnych członków oddziału do minimum to nie widzę powodu dla którego mielibyśmy się nie odzywać. Pewien stopień zrozumienia między członkami drużyny powinien ułatwić współpracę i zwiększyć efektywność jednostki - Mag nie dodał już na głos co naprawdę miał na myśli - niektórym członkom załogi przydałoby się wyciągnąć z miejsca gdzie słońce nie dochodzi te kije od szczoty. Tacy sztywni byli w jego odczuciu.
- Gdy skoczymy na głębszego po misji, to będę za - mruknął Zarkan, po czym spojrzał na Sarę.
- Ze mną jest podobnie, co z tobą. Snajperstwo, ładunki wybuchowe, nieco walki wręcz. Dodatkowo warto wspomnieć, że preferuję strefy zurbanizowane nad leśne. Tyle - zaznaczył. Albo wyprawa go nie zmęczyła albo nie dawał tego po sobie poznać. Znów zamilkł, czekając na uwagi innych. W sumie milczał przez prawie całą drogę wiec nie powinno nikogo dziwić, że teraz nie wypluł z siebie zdroju słów, jak asari.
- Zwiadowca – rzucił siedzący w kucki Rayqu'ael. Idąc na szpicy nie zorientował się że zarządzono postój i musiał się wracać ładny kawałek kiedy zorientował się że reszta grupy nie podąża tuż za nim.- Radzę sobie z zabezpieczeniami elektronicznymi, ale jeśli ktoś liczy że będę drużynowym technikiem to muszę go rozczarować. - Po chwili manipulacji przy podstawie hełmu udało mu się podpiąć do ustnika tubkę z żelem proteinowym.
Drell po chwili wahania postanowił dodać coś od siebie - nie lubił zdradzać wiele o sobie, ale wyglądało, że tym osobom będzie musiał zaufać na jakiś czas.
- Specjalizuję się w bardziej kontaktowej walce - Od niechcenia pokazał reszcie nóż bojowy - Mogę się gdzieś zakraść, ale raczej nie liczcie na cuda. - Wyraźnie zaakcentował koniec wypowiedzi - nie miał zamiaru nic więcej dodawać, no bo po co? Był jednak ciekawy co potrafi reszta. Asari i Turianin oczywiście nie byli od samego początku zagadką, jednak zastanawiał się jakie umiejętności posiadają pozostałe osoby. Uważnie obserwował każdego.
- W przeciwieństwie do naszego drobiażdżku, tego tutaj - Mag kiwnął głową na asari - Specjalizuję się raczej w biotyce o naturze ofensywnej. Mam też jako-takie przeszkolenie wojskowe ale nie przez nie tu jestem. Wszelkie rzuty kinetyczne i pochodne, resztę sobie dośpiewajcie - Mag nic już więcej nie dodał - dowódca wiedział co ma wiedzieć a reszta niech lepiej wie za mało, niż za dużo. Dłużej pożyją.
Lukas oparł się o jedno drzewo, wyjął jakąś w miarę czystą chustę i rozpoczął... przecierać sobie oczy.
-Cholerna wilgoć, jeszcze oczy mi zardzewieją. - spojrzał na pozostałych członków misji - Skoro się chwalimy, jestem ekspertem od hakowania i znam się na naprawianiu uszkodzonego sprzętu. Znam się również na implantach, jeżeli komuś przytrafi się usterka sztucznej ręki czy mózgu. Czy coś jeszcze... a, tak. Sztuczne oczy, potrafię widzieć w kilku spektrach, oraz posiadam skaner strukturalny. Jeżeli przyjdzie nam przebijać się przez ściany będę umiał wskazać, która jest najsłabsza.
- Szeroko pojęte działania militarne - odezwała się Storm. - Walka dystansowa i kontaktowa. W szczególności preferuję walkę dystansową z wykorzystaniem osłon... Właściwie w dowolnym terenie. Jak trzeba i będzie okazja mogę obsłużyć ciężki sprzęt w rodzaju rakietnice etc. A także pierwsza pomoc - obróciła się w stronę Hollisa. - Z całym szacunkiem wolałabym nie wykonywać pierwszej pomocy na osobie, która jej fizycznie nie wymaga. Grozi połamaniem żeber i zbędnymi w tym wypadku uszkodzeniami ciała - mruknęła. Pierwsza zasada na szkoleniach pierwszej pomocy mówiła, żeby nigdy nie wykonywać tych czynności na osobach które tego nie wymagają, a doświadczenie z pola walki tylko tę tezę potwierdzało. - Chyba, że mam panu zawiązać parę opatrunków i unieruchomić kończyny - dodała. Po tej wypowiedzi wróciła do jedzenia zawartości opakowania z wojskową racją żywnościową. Gdyby musieli pokonywać ostatnie kilometry biegiem może byłaby zmęczona. A tak czuła jedynie, że warto by coś zjeść.
Wzrok wszystkich przeniósł się na jedyną osobę, która jeszcze się nie odezwała. Salarianin próbował coś powiedzieć, ale skoro tylko wszyscy się zatrzymali, kucnął, opierając ręce na ziemi i dysząc ciężko. Widocznym było, że zarówno nie tylko słabszy fizycznie gatunkowo, po prostu był bardzo nienawykły do tego typu dystansów, zwłaszcza, że utrzymanie ich tempa w takim miejscu było wyczynem skrojonym na nich. Nachylenie terenu od jakiegoś czasu sięgało piętnastu stopni, i choć było relatywnie płasko i równo, mimo oddalenia od rzeki wciąż dżungla była zarośnięta ograniczając pole widzenia może do pięćdziesięciu metrów, góra. Co więcej, gleba była przemoczona i błotnista na kilkanaście centymetrów...

Ray'quel będąc quarianinem w swoim spolaryzowanym hełmie nie musiał się odwrócić, nie musiał oczyma zdradzać niczego co widzi. Zajął jak zawsze najbezpieczniejszą i zapewniającą najlepszą obserwację, usiadł w improwizowanym obozowisku od strony, od której przyszli, mając pod obserwacją obszar przed nimi. Nie patrzył jednak na Korisa, nie obserwował terenu tak nachalnie jak niektórzy co bardziej "wiecznie czujni." Do takich zaliczyć by mógł dwie ludzkie kobiety - ciekawe, czy to kwestia cechy gatunkowej... - które zdawały się stanowić trzon militarnej siły grupy. Cóż...
Zdawały się być świadome, że coś jest nie tak. Obserwowały dżunglę przed nimi i po bokach. Nie widziały, że zarośla wielkości leżącego humanoida nie uginają się pod wpływem skapującej nań wody. Chytra sztuczka, w takim miejscu wróg byłby niesłyszalny.
Oprócz tego dostrzegł wyraźnie ruch, na godzinie dziesiątej coś się przesunęło, jakby biegający w kucki poślizgnął się na błocie zanim zniknie za jednym z bujnych, rozwidlonych drzew, bezgłośnie na tle odgłosów dżungli, odległej fauny i spływającej z gęstych koron wody...
To ostatnie widziały również Storm i Sara. Ich zmysły natychmiast się wyostrzył wskutek skoku adrenaliny, choć nie musiały dać po sobie znać, że coś widziały. Ruch miał miejsce raptem trzydzieści metrów od nich. Ktokolwiek tutaj doszedł, albo zrobił to szybko i niezauważenie, albo zwiad nawalił.

Sara nieco inaczej chwyciła swoją snajperkę przygotowując się do strzelaniny.
- Mamy nieproszone towarzystwo - poinformowała swoich towarzyszy, dbając o to, aby dla uszu podsłuchujących z daleka nie różniło się to od zwykłej rozmowy.
Zaraz potem kucnęła niżej, przycelowała szybko do skradającego się delikwenta i nacisnęła na spust. Najwidoczniej preferowała zasadę: najpierw strzelaj, potem gadaj.

- No i koniec wakacji – westchnął w rzucając pusty pojemnik w pobliskie zarośla i jednocześnie szepcząc do komunikatora – Zabezpieczam południowy kraniec obozu przed intruzami, nie strzelajcie na oślep
Ruszył powolnym krokiem oddalając się od zamaskowanego wroga, teraz potrzebował tylko... w tym momencie Sara opadła na kolano z bronią gotową do strzału, dając przeciwnikom jasny sygnał iż zostali odkryci... tak, potrzebował tylko odwrócenia ich uwagi. Momentalnie zamarkował ruch za najbliższą osłonę uruchamiając w tym momencie kamuflaż, by w następnej chwili biec już w przeciwnym kierunku dobywając broni. Zamierzał pozbyć się leżącego przeciwnika i jak najszybciej odkryć pozostałych infiltratorów.
Zarkan bez słowa przykucnął, zmienił amunicję nad podpalającą i uśmiechnął się do siebie. Przy odrobinie szczęścia zrzuci przeciwnikowi na łeb drzewo... no i wreszcie się coś działo. Zanurkował za najbliższą strategicznie użyteczna osłonę i rozejrzał się po okolicy przez lunetę karabinu snajperskiego. Szukał celów i pamiętał o ich infiltratorze łażącym po okolicy... może on wystawi im jakiś cel?

Zabawa miała się zacząć i Ria zastanawiała się ile z obecnych tu osób tak naprawdę będzie ona bawić, niezależnie od jej wyniku, jednak... Nie było to jej zmartwienie, prawda?
Nie pchała się do starcia, bynajmniej. Ofensywa była oczywiście bardzo zajmującym i emocjonującym sposobem działania, jednak z jakiegoś powodu Ria wolała pozostawać w defensywie i niezbyt ją obchodziły opinie innych na ten temat. Dla każdego coś miłego.
W pierwszym odruchu ustawiła się za jedną z naturalnych osłon, jednocześnie biotycznie unosząc za sobą “rannego”. Ot, na wypadek, gdyby o nim zapomniano. Wybrała pozycję w taki sposób, aby mieć widok na jak największą ilość osób... a właśnie to ich ilość była pewnym problemem. Cóż. Nikt nie powiedział, że ta zabawa będzie łatwa.
Posiadany pistolet nie do końca ją przekonywał. Zawsze wolała polegać na posiadanych mocach biotycznych, ale niemniej sprzęt mógł się okazać przydatny w wypadku, jeżeli użycie kolejnej mocy miałoby zdjąć nałożoną tarczę, dlatego trzymała go w pogotowiu.
Częściowo z przyzwyczajenia, trochę podświadomie, częściowo dla zaoszczędzenia czasu, otoczyła się delikatną barierą, osłaniającą także ten mały, biedny “poszkodowany” ludzki balast. Obserwowała uważnie teren oczekując momentu na wykorzystanie swojego refleksu, zatrzymanie ataku na towarzysza tą wyuczoną sztuczką defensywną. Zawsze, jeżeli i to byłoby za mało, mogła wykorzystać którąś z mocy z bardziej destruktywnego arsenału... pamiętając oczywiście o spacerującym członku tego... "oddziału".
Magnus nie powinien mieć jej za złe podkradania roboty.

Widząc że każdy z oddziału przyjął jakąś formę postawy obronnej a nieprzytomny został zabezpieczony, Magnus nie miał wiele do roboty. Jego ciało spięło się, gotowe do akcji, pistolet był w pogotowiu a tarcza nałożona. Teraz wystarczało czekać na potencjalne kręgle do zbicia. Musiał się tylko pilnować aby nie wykonać zbyt szerokiego Rzutu i nie zgarnąć kogoś z sojuszników.

Lucas zaklął, skulił się i podążył za Zarkanem. Gdy był osłaniany przynajmniej z jednej strony, wydał szybkie polecenie omninarzędziu, jego oczy zmieniły zabarwienie na czerwony, miał nadzieję, że te mechy są na tyle „organicznopodobne”, aby wydzielać ciepło. Szkoda, że o to nie zapytał, ale coż, najwyżej zmieni spektrum na wykrywanie elektromagnetyzmu. Następnie wydał kolejne polecenie i w przy jego dłoni pojawił się niewielki dron, od którego czuć było ciepło, na koniec wyciągnął pistolet i rozpoczął uważne rozglądanie się po okolicy. Kłopot w tym, że teraz wszystko było w odcieniach niebieskiego i czarnego, przeszkadzało to trochę przy ocenieniu topografii, nie wyglądałoby to dobrze gdyby zaczął strzelać do drzewa, czy wpadł w jakiś dół z błotem.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

Post autor: the_weird_one »

nieznana planeta w przestrzeni Unii Salariańskiej
poniżej pięciu kilometrów od celu
3 godziny 40 minut pozostałego czasu


Zaczęła się strzelanina.
Skorpion wystrzeliła raz i drugi w okolicach leżącego oponenta, powodując jego znieruchomienie i przenosiła już cel na następnego widzianego. Wówczas po jej dwu strzałach, gdy Ray już oddalał się od jednostki, biotycy otaczali barierą a pozostali szukali dogodnych pozycji strzeleckich, wróg zwrócił ostrzał. Leżący przeciwnik był najbliżej i pierwszy rozpoczął ostrzał, ale strumienie pocisków z karabinów szturmowych dwóch innych, bardziej oddalonych i na wprost na ich trasie na powoli wznoszącym się wyżej terenie otworzyło ostrzał, zdradzając pozycje.

Grupę zroszyła seria pocisków. Zarkan odpadł już na bok, zajmując pozycję. Skorpion nie była w polu rażenia oddała kolejny szybki strzał i następny za nim, oba celne choć zatrzymane przez tarczę. W polu ostrzału znajdowali się Storm, Ethan i wycieńczony dalekim marszem Koris. O ile pierwsza dwójka, nawykła do boju padła gdzie się znajdowali, tarcze lekkiego pancerza Salarianina zatrzymały jedynie kilka z kilkunastu pocisków...
Trzy krwawe mgiełki rozeszły się w wilgotnym powietrzu, gdy Salve zwalił się na ziemię, gwałtownie łapiąc powietrze.

W tym samym czasie Ray mijał już przeciwnika, do którego wystrzelić zdążyła Skorpion, pędem. Również Zarkan go spostrzegł. Gdy poniżej trzech sekund całe trio oddało bezbłędnie celne strzały do tego samego oponenta, został wyeliminowany, raz próbując się zerwać na nogi, bezskutecznie. Kilka pocisków przebiło metaliczny korpus w deszczu iskier a Ray stwierdził, że tego rodzaju oddalony patrol musiał również korzystać z kamuflażu. Jego własny załamywał się pod wpływem deszczu i choć zobaczył dwóch jeszcze oponentów, może sto metrów przed ich improwizowanym obozowiskiem - zwolnił, by uważnie się rozejrzeć...
Dwaj na wprost, dwaj po lewej usunięci. Na prawo od obozu, w odległości może pięćdziesięciu metrów doskonałe oczy zwiadowcy ujrzały, że spływająca z górnego listowia woda nie spada w dwóch miejscach na ziemię, a spływa po nierównym kształcie...

Również Carver dostrzegł zagrożenie. Mógł próbować oddać celne strzały, ale dziesiątki na strzelnicy, stacjonarne cele były bardziej jego fiszką. Problem z emisją ciepła był taki, że nie rozchodziła się daleko - tych dwóch ledwie widział jako przytłumione plamy ciepła rozłożonego jak u jakiegoś rodzaju humanoidów, przez deszcz, kogoś kto do nich z kolei strzelał z dystansu nie widział w ogóle, nie w parnej i gorącej dżungli gdzie ledwie się odcinali na tym tle.
Jednak Ci dwaj byli zdecydowanie bliżej, tego był pewien. Biegli w ich stronę, ukosami, oddaleni od siebie...

Biotycy byli bezpieczni, ale nie mieli zbyt wiele informacji o celach. Wtedy wszyscy dysponujący hełmami dostali na HUDach dokładne pozycje tych dwóch sto metrów w odległości, choć snajperzy już ich spostrzegli. Zwiadowca przesłał jednak jedynie komunikat o dwóch celach na prawej flance, podobnie jak Lukas...
Być może mogli się nimi zająć Ethas i Storm, którzy zmuszeni byli wcześniej ukryć się, ktoś też musiał pomóc Korisowi...

Wymiana ognia przybierała na intensywności.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Sirion
Marynarz
Marynarz
Posty: 293
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:47
Numer GG: 11883875
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

Post autor: Sirion »

Zarkan westchnął. Był za daleko by pomóc rannemu, wiec zdecydował się chociaż pomóc tym, którzy mieli jak podejść i go poratować.
- Sara. Widzisz tych dwóch patałachów na dole? - zapytał, celując. - Trzeba ich sprzątnąć szybko i za jednym zamachem, bo jak drugi się kapnie, ze jego kumpel padł, to zechce zmienić miejsce ukrycia. Wyceluję w tego z prawej, a ty w tego z lewej i policzę do trzech. na “trzy” strzelamy razem to ściągniemy obu, hm? - zaproponował.

- Miałam zaproponować dokładnie to samo - odpowiedziała kobieta i przyłożyła celownik swojej snajperki do oka. Jej cel był po lewej i zaraz odbierze mu życie.
- Liczysz? - spytała z lekkim uśmiechem.

Zarkan uśmiechnął się i wycelował w głowę swojego celu. - Raz, dwa, trzy -odliczył i nacisnął spust.

W tym samym momecnie Sara strzeliła w głowe swojego celu. Ich zgranie w czasie było bardzo precyzyjne. Oba strzały bezbłędnie trafiły trafiły w cel, natychmiast uciszając zaporowy ostrzał karabinów automatycznych. Turianin widział, jak pocisk jego karabinu pozostawia ledwie widoczny ślad w deszczu po drugiej stronie głowy celu, który osunął się w błoto. Cel Sary jednak przetrwał - tarcza zmniejszyła energię powtarzalnego karabinu, najwidoczniej też silniejsza niż typowy wojskowy model. Powtarzalna broń mimo małego dystansu nie “uśmierciła” wroga, ten jednak imitując spanikowanego i zdezorientowanego człowieka wstał i zaczął biec w lewo, jednak po chwili upadł zupełnie nieruchomo.

Zarkan wyłączył amunicję podpalającą, przycelował w jego nogę i strzelił. Jeśli dobrze imituje zachowanie żywych to powinien się “wykrwawic” wkrótce, ale da to drużynie dość czasu na wyciągnięcie od niego ewentualnych informacji.

Sara zaklęła szpetnie. Powinna była zobaczyć jak głowa jej celu rozlatuje się na kawałki, a nie jak ten wstaje i ucieka. Może i udało się jej go załatwić, tylko różnica między prawdziwą akcją a treningiem, zawaliła sprawę i do delikwenta nie dotarło, że jest martwy? Nie wiedziała co dokładnie się stało, ale wiedziała, że jej się to nie podoba. Miała zamiar dobić cel drugim strzałem, ale najwidoczniej Zarkan ją uprzedził.

Nie tracąc czasu zaczęła szukać innych celów, a biorąc pod uwagę, że mogą być zamaskowani, przyglądała się szczegółom otoczenia: zginająca się trawa, czy pojawiające się ślady na błocie świadczyć mogły o czyjejś obecności.

Anya postanowiła sięgnąć po swoje SMG z miejsca przy biodrze. Nie zamierzała marnować pochłaniaczy ciepła na tę walkę, więc oszczędzała karabin. Strzelała krótkimi seriami, pozwalając broni się schłodzić i przesuwając się po ziemi tak by znaleźć sobie jakąś osłonę i wyeliminować przeciwnika już z bezpieczniejszego miejsca. Na otwartej przestrzeni nie było szans na bezpieczne załatanie salarianina, więc skupiła się na szybkiej eliminacji przeciwników, których zauważyła, by móc potem szybko przystąpić do opatrzenia ran towarzysza. Może i miała pewne problemy z poprawnym odczuwaniem emocji, ale śmierć w ekipie niosła ze sobą pewien dyskomfort.

Rayq'ael szybko oznaczył pozycję dalszej dwójki pozostawiając ich reszcie ruszył po płaskim łuku do bliższych wrogów. Nie mając czasu na subtelności wpadł barkiem na pierwszego i kopnięciem pod kolano posyłał go twarzą w błoto. Drugi obejrzał się na czas by ujrzeć padającego towarzysza, ale widok przesłonił mu niemal natychmiast rozbłysk ładunku zapalającego. Trzymany w jednej ręce pistolet maszynowy wypluł krótką serię pocisków zamrażających i zakończył na zawsze działanie leżącego robota. Nie gubiąc kroku Quarianin dopadł do spowitego płomieniami przeciwnika i przywalił kolbą swej broni prosto w sztuczną twarz. Na wszystkie strony posypały się niebieskawe okruchy wizjera, a cybernetyczny żołnierz opadł bezwładnie na kolana. Program sterujący doszedł do wniosku że poparzenia pierwszego stopnia, pęknięcie czaszki i wstrząs mózgu wystarczają by wyeliminować większość myślących gatunków galaktyki. Zanim robot z mokrym plaśnięciem opadł na mokrą ziemię po zwiadowcy nie było już śladu.

Grupa, a przynajmniej jej część, najwyraźniej nie bawiła się najgorzej, a zapewne dla niektórych ocierały się takie działania o rutynę, chociaż Koris na pewno nie był podobnego zdania. Ria może i nie posiadała szczególnego rozeznania w medycynie, jednak jednego była pewna- rannego w takim stopniu lepiej było nie przemieszczać, niemniej pewne zabezpieczenie go... Jasne było, że reszta jest wystarczająco zajęta, aby nie móc w tym momencie poświęcić uwagi towarzyszowi, więc wielu możliwości nie było.

Asari zerknęła, upewniając się, iż ich "poszkodowany pilot" znajduje się bezpiecznie skryty za naturalną osłoną, po czym przemieściła się w stronę Salarianina, jednocześnie analizując ruch pozostałych celów. Inni wdali się w walkę, dla niej pozostawały tyły. Po zapewnieniu Korisowi osłony z własnej tarczy, spojrzała na jego obrażenia, oceniając i zastanawiając się, czy byłaby w stanie zrobić coś więcej w tej materii... i czy któryś z tych zapalonych wojowników mógłby.
Działanie biotyką na oślep w warunkach w jakich się znajdowali było kuszące, ale... cóż. Może innym razem, jednak jeżeli któremuś agresorowi przyszłoby do głowy się przybliżyć, a posiadanie kamuflażu wspomaga podobne pomysły, to powalenie go nie było złą opcją, chociaż spięty Magnus wyglądał już na przygotowanego na taką ewentualność. Dla Rii ważniejsze było ubezpieczanie, w czym pomagała wiedza o umiejscowieniu przeciwników. “Zabijaniem” mogli się zająć inni.

Drell uznał, że raczej nie przyda się w wymianie ognia i skoncentrował się na rannym towarzyszu. Ustawił dodatkowe tarcze ochronne, które miały chronić zarówno go jak i salarianina.

Pomimo tego, że nieznał się zbytnio na medycynie, przejrzał podczas swojego życia kilka poradników pierwszej pomocy i widział parę kursów organizowanych przez różne organizacje. Nie łudził się, że skutecznie opatrzy rannego, jednak mógł kupić mu parę cennych chwil życia.
“Better to fight for something, than live for nothing”

General George S. Patton

Fortis cadere, cedere non potest
Seachmall
Szczur Lądowy
Posty: 3
Rejestracja: czwartek, 27 października 2011, 17:01
Skype: 5258667

Re: [Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

Post autor: Seachmall »

(Przepraszam za opóźnienie)

Lucas nie cierpiał tego typu sytuacji. Dlatego zostawał zawsze z tyłu podczas akcji C-Sec.
Namierzając miejsce pozostałych wrogów wysłał buchającego gorącem drona w ich stronę. Następnie umieścił drona bojowego między obozem, a przeciwnikami.
- Załatw ich Artemis.- następnie pośpiessznie ruszył w stronę rannego Salarianina. Przyklęknął obok Korisa, Rii i Drella. Jego oczy ponownie błysnęły, świecąc teraz delikatną bielą, rzadko korzystał z tego widoku, odkrywał organy wewnętrznę. O ile nie wiedział obsolutnie nic o fizjologii Salarian, uważał, że zdoła rozpoznać uszkodzone... co kolwiek i poinformować tego, kto ma się zająć raną co jeszcze jest nie tak.
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

Post autor: the_weird_one »

nieznana planeta w przestrzeni Unii Salariańskiej
poniżej pięciu kilometrów od celu
3 godziny 39 minut pozostałego czasu


Skoro tylko dwoje snajperów zlikwidowało zagrożenie, Storm otworzyła ogień w stronę zbliżających się oponentów. Ledwie była świadoma ich lokalizacji, kierując ogień na prawą flankę. Nie mogła wiele osiągnąć, ale ogień zaporowy był czynnikiem mogącym kupić jej sporo czasu, a w pistolecie maszynowym nie było problemu z amunicją, zwłaszcza, gdy zajęła w miarę bezpieczną pozycję opierając łokcie na na niewielkich, ale stabilnych w porównaniu z błotem konarach i mając za główną osłonę gruby pień, trudny zapewne do przestrzelenia dla innej broni niż zapalająca. Ethas skorzystał z okazji, by doskoczyć do Korisa, oglądając obrażenia Salarianina równocześnie z Lukasem, który podczołgał się do ich pozycji... Dość szybko zlokalizował trafienia, dwa pociski zagłębiły się w... workowatym organie, który przypominał płuca i chyba umożliwiał Korisowi i innym z jego rodzaju oddychanie na lądzie... Carver nie wiedział. Jedna z kul była chyba rykoszetem i utkwiła w kości, w jednym z żeber. Nie wiedział, więc wskazał obrażenia Ethasowi. Ten uzmysłowił sobie, że pierwsza pomoc, której się uczył nie dotyczyła Salarian... i w ogóle zaniedbał bardzo to, nie mając formalnego wyszkolenia wojskowego... na pewno nic co czytał nie odpowiadało praktyce.
Nie wiedział.

W tym czasie Ray wybiegał od pozycji dwóch uśmierconych oponentów z żołądkiem pod gardłem. Był cały w błocie i spływający wodą, musiał wyłączyć kamuflaż. To prawda, tylko on miał taką opcję bez problemu, Storm strzelała bardzo dobrze i niewielki dron wysłany chyba przez ludzkiego inżyniera, który pojawił się chwilę po nim na miejscu był dodatkową wskazówką, jednak Quarianin stwierdził, że o ile ich zabił, sam wbiegł w jej pole ostrzał€ - oczywiście nie mógł widzieć do czego się przymierza kobieta. Na jego szczęście tarcza wytrzymała, ale musiał paść na chwilę, którą zajęło jej dopadnięcie do rannego.
Wrócił do zebranej dookoła grupy, z dwójką snajperów osłaniającą cały sektor przed nimi - rzut oka powiedział mu to, co im dłuższa obserwacja, że teren musiał być czysty, przynajmniej na dwieście metrów bo taka mniej-więcej była widoczność w gęsto zarośniętym terenie. Prowizorycznie, biotycy otoczeni tarczą każde stali na bokach grupy, gotowi osłonić kogo trzeba i szukając celów. Otwarte pole nie sprzyjało ich możliwościom i talentom.

Wszyscy zebrani byli koło Korisa. Storm jako jedyna wydawała się wiedzieć, co robi, odepchnęła Drella na bok przystępując do udzielenia pomocy rannemu. Ktoś rzucił jej zasobnik z medi-żelem do rozprucia i apteczkę polową - Hollis, który natychmiast kucnął obok pacjenta, przyglądając się jej działaniom. Dłonią przyciskał komunikator do ucha.
- Natychmiast przerywamy ten kretynizm! Mamy trzykrotnie postrzelonego, mówiłem, że tak się to skończy!
- Wszystko widziałem, poruczniku. O ile doktor Salve niniejszym jest raczej wykluczony z kandydatury na Widmo, być może zechce nawiązać współpracę z wybraną osobą i resztą grupy.
- Na razie musi przeżyć!
- Sytuacja pod kontrolą. Kontynuujemy test. - z tymi słowy Neltare się rozłączył.
- Pieprzyć test, ja się nim zajmę... - oznajmił człowiek, natychmiast rozpruwając apteczkę typową dla pilotów marynarki, bogatszą niż wersja piechoty - Idźcie dalej, profesor nie naśle nikogo na mnie. Jeżeli komuś się odwidziało chojrakowanie niech zostanie ze mną i pomoże mi zabrać doktora.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: [Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

Post autor: Mr.Zeth »

Zarkan:

Turianin "schował" karabin snajperski i założył ręce na klatce piersiowej. Komentarze o przerwanie akcji wydawały się mu idiotyczne. można było się domyśleć, ze nie bezie to zwykła bezpieczna i spokojna symulacja, żeby dopiec tym, którzy potraktują to zbyt pobłażliwie.
- Ruszajmy wiec dalej, nie ma co się nad tym zastanawiać pół dnia, tym bardziej, że czas leci - mruknął i odczekawszy chwilę na resztę chętnych na kontynuacje misji ruszył dalej, kierując się wskazaniami omniklucza. Gorzej, że jedyny medyk w drużynie właśnie sam wymaga pomocy medycznej tym samym utrudniając znacznie ciąg dalszy misji. Zarkan planował jeszcze po drodze zajrzeć do postrzelonego syntetyka i sprawdzić na ile dobre jest jego programowanie. Jeśli jest dostatecznie zaawansowane to planował wyciśniecie jakichś użytecznych informacji jak nie prośba to groźbą. W przeciwnym wypadku odstrzeli syntetykowi łeb, zakładając, że jest dalej aktywny. Potem mógł ruszać w dalszą drogę wedle planu oczywiście zachowując ostrożność i lustrując okolicę przez lunetę karabinu snajperskiego w razie potrzeby.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

Post autor: WinterWolf »

Anya

Gdy upewniła się, że nikt jej łba nie odstrzeli niespodziewanie doskoczyła do rannego salarianina. Na szczęście upływ krwi wszystkim rasom w galaktyce tamowało się tak samo. Odepchnęła żywą przeszkodę, która stanęła jej na drodze do Korisa. Pecha miał pod tym względem zdaje się drell, choć akurat w tej chwili mało ją to interesowało. Doświadczenie z pola bitwy pozwoliło jej działać bardzo szybko i sprawnie. Odruchowo chwyciła paczkę z medi-żelem. Zajęła się ranami salarianina. Dziwiło ją bardzo, że tak szybko w takim środowisku się zmęczył i przez to tak łatwo padł łupem kul tutejszych mechów... W końcu świat salarian był właśnie mokrą dżunglą. Koris albo był chory, gdy wybierał się na tę akcję, albo coś było nie tak z atmosferą, bo w normalnych warunkach powinien czuć się tu najbardziej swojsko ze wszystkich zgromadzonych.
Podczas pospiesznego łatania towarzysza nie wydawała się przejawiać jakichś specjalnych emocji związanych z tym co się działo. Ot, zawsze lepiej mieć więcej żywych niż martwych w drużynie. Hollis sprawnie przejął od niej pacjenta.
- Wydaje się, że stracił pan wiarę w sensowność całego przedsięwzięcia - rzuciła, gdy starszy wiekiem i stopniem mężczyzna kontynuował to co zaczęła. Sama była gotowa kontynuować przedsięwzięcie. I to nawet niekoniecznie dlatego by zostać Widmem. Jeśli tak przeprowadzano rekrutacje to gra nie była warta świeczki. Ni to ćwiczenia, ni to prawdziwe działania, przeplatane brakiem zgodności na najwyższych szczeblach. Ale wśród kierujących akcją były osoby, grzejące tyłki z daleka od mokrych bagien, którym należało nieco utrzeć nosa. A jak lepiej to zrobić niż sprzątając cały ich bałagan?
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: [Mass Effect] Widmo światła niewidzialnego

Post autor: Mekow »

Sara

Kobieta oglądała jeszcze okolicę przez lunetę snajperki. Nie dostrzegła innego zagrożenia, więc nie miała nic do dodania. Podniosła wzrok i spojrzała na zbiegowisko wokół rannego. Zastanowiła się przez krótka chwilę.
- Nie stójcie w grupie - powiedziała. Symulacja, miała odwzorowywać realną sytuację, a ranna osoba sprawiła, że dokładnie taką była. Ranni czasem pojawiali się w akcjach, choć nie zawsze dlatego, że coś spieprzyli. Wówczas zbierając się wokół niej, czy nawet czegoś innego grupa stawała się łatwiejszym celem. Tymczasem należało zachować realizm i działać jakby nic specjalnie się nie stało... w pewnym sensie oczywiście.
- Nasza pozycja została zdemaskowana. Sugeruję przyspieszyć i zajść z flanki - powiedziała beznamiętnie, nie okazując zbędnych emocji, czy współczucia.
Nie czekając specjalnie na nikogo ruszyła w dalszą drogę, pewna, że pójdą za nią. Oczywiście nie zamierzała gnać, wszak biotycy mieli iść na przedzie i torować drogę.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
ODPOWIEDZ