Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

To jest miejsce, w którym przeprowadza się wcześniej umówione sesje.
ODPOWIEDZ
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mr.Zeth »

Podziemia Tethragonii:
Anskram

Gwiazda czekała już na Szramę i trening zaczął się natychmiast, trwając aż do wieczora. Udało się przyspieszyć znacznie prędkość powstawania broni i Gwiazda pokazał jak może wykorzystać to w walce. Pod wieczór Szrama miał sparring z dwoma rycerzami, atakującymi go od dwóch stron. Szrama potrafił przetwarzać broń tak, by blokować ataki z obydwu stron. Elf zauważył też, że jest sporo szybszy niż obaj rycerze…
- Jutro już przetestujesz swe zdolności w praktyce – stwierdziła kobieta i wskazała mu ruchem dłoni wyjście z areny, po czym rozpłynęła się w powietrzu. Elf z trudem pozbierał siei ruszył do wyjścia, dzień był diabelnie meczący. W pokoju tak jak ostatnio czekała kąpiel, kolacja i Dermyth która uśmiechnęła się na powitanie do elfa. Tym razem nosiła na sobie dość dziwne ubranie, składające się w większości z czarnych, skórzanych pasów, na których zaczepiono elementy pancerza.

- Jutro ponoć masz ruszyć już do walki z istotami Skazy. Tereny na powierzchni zostały w większości przez niego przejęte, aczkolwiek istoty rozumne utrzymały około piątej części swych włości. Już wysłano paru posłańców, by zorientowali się co i jak… - westchnęła. – Planuję iść z tobą, miło by było znów zobaczyć słońce, przyzwyczajam Siudo tej pseudozbroi, którą załatwił mi Phil… nie masz nic przeciwko mojemu towarzystwu w walce, prawda? – spojrzenie rubinowych oczu wbiło się w Szramę.


Miglasia:
Azyl


Unoszenie się w ciemności. Zawieszenie w delikatnym cieple. Amber czuła się dobrze w tym zastoju, było spokojnie, cicho i nic jej nie zawadzało. Stan ten był również przyjemny z innego powodu. Amber czuła jak jej moc staje się coraz większa w miarę jak okrążająca ją ciemność wnikała w jej ciało.
Wilkołaczyca obudziła się w swoim pokoju. Wiktoria siedziała koło okna i patrzyła na krople deszczu, rozbijające się o okno. Carmen siedziała koło Amber, gładząc ją po włosach.
- Obudziłaś się, jak się czujesz? – zapytała kobieta.
Wiktoria oderwą się od okna i stanęła nad łóżkiem, przyglądając się Amber.
- Niezły przyrost mocy – skomentowała. – Ale przy tak gwałtownym wzroście siły nie obyło się bez zmian zewnętrznych – bąknęła.


Raneta:
Wyspa Świątynna:


Poranek był piękny i bezchmurny… jeśli nie liczyć obłoków czarnego dymu, które co jakiś czas ulatniały się z dziur w pancerzu istoty stojącej koło Kaisstroma i gapiącej się na jego pancerz.
- Nie jest to i może fuszerka, ale jak na moje oko da się zrobić lepiej –mruknęła istota trzeszczącym, metalicznym głosem. Darkning, stojący obok skinął głową bez słowa.
-Tworzywo pierwszej jakości, ale mam wrażenie, że ktoś nie do końca wiedziało chce zrobić – mruknął.
- Delikatnie to ująłeś, Mistrzu – odparła istota. – Na pojutrze będzie gotowy nowy pancerz –
- Co ty o tym myślisz, Kaisstrom? – zapytał Darkning, zwracając się do smoka. – Przydałby ci się naprawdę solidny pancerz, nie? – zapytał.
- Podejrzewam, ze możemy zrobić lepszy, ale do wykorzystania jego walorów musiałbyś jeszcze poćwiczyć władanie energią. Mam dwa ciekawe pomysły, których zastosowania by to wymagało – dodał.


Astaria:
Dolina Zieleni - Kryształowe Wybrzeże


Wpierw zerwał się potężny wicher, a potem ziemia zadrżała… i spadł deszcz zimnej, gnijącej krwi. Gesty, ograniczający widoczność i napełniający obrzydzeniem. Co jakiś czas z góry spadały też ochłapy rozerwanego mięsa, fetor był nie do opisania. Amanda zrozumiała o co chodziło, gdy była mowa o tych, którzy ni wytrzymali. Skaza najwyraźniej stosował tu mało wyrafinowaną walkę psychologiczną.

Amanda szybko wyczuła, że coś jest nie tak. Spod ziemi pod murami wyskoczyły istoty. Najwyraźniej miasto było chronione przed atakiem spod ziemi. Kobieta zaczęła odstrzeliwać wspinające się powoli po murze istoty. Tymczasem od góry zaatakowały horusy. Osłonięte przez krwawy deszcz zaatakowały z zaskoczenia.. lub prawie. Kilka z nich spadło na dół z wielkimi dymiącymi dziurami, co ostrzegło Amandę przed kolejnymi. Pozwalając kusznikom osłaniać mury wypatrzyła kolejne istoty i zestrzelił je nim zdołały wyrządzić obrońcom jakąkolwiek krzywdę. Gdy kobieta obejrzała się z powrotem na obrońców poczuła ulgę, że ma nieprzemakalny kombinezon, chroniący również przed chłodem..,. aczkolwiek bez wymycia włosów po powrocie się nie obejdzie.

Z tego co było widać wszędzie na razie udawało się utrzymać linię. Jednak od przodu nadchodziło coś dużego. Amanda powoli wyłowiła spomiędzy kropel kształt przyszłego celu. Istota miała ze sto metrów wysokości. Poruszała Siena czterech kończynach przypominających pajęcze nogi.. ale jej ciało wyglądało jak olbrzymia cysta z paroma ranami. Jedna z ran otworzyła się i trysnął z niej strumień kipiącej, żrącej cieczy. Obrońcy schowali się za blanki, ale krzyki oznaczały najwyraźniej, ze trochę mazi polało się na obrońców na dole koło bramy i na tych, którzy nie schowali się dostatecznie szybko lub dobrze. Rannych szybko ewakuowano, a w nadciągającą istotę posypały się bełty z kusz. Amanda też nie oszczędzała rewolwerów. Szybko zauważyła, ze strzelając w otwierający się wylot kwasu mogła zapobiec atakowi… Korzystając z dłuższej przerwy między atakami Amanda naładowała mocniej jeden z rewolwerów. Gdy istota wreszcie otworzyła jeden z wylotów kwasu celny strzał wbił się do jej wnętrza, przebijając na wylot. Obiema dziurami zaczął lać się kwas, a istota zachwiała się. Nie było sensu strzelać dalej w cystę. Amanda czekała, ładując rewolwery… i zrobiła słusznie. Płaszcz otworzył się, a ze środka wylały się zmutowane istoty przypominające ludzi, nie stanowiły jednak wyzwania. Pojedynczy wzmocniony strzał zmiótł całą grupę w jednym wybuchu. Deszcz krwi ustał.. i Amanda w porę uniknęła ciosu stojącej koło niej istoty.

Napastnik miał spokojnie dwa i pół metra wzrostu i przypominał zmutowanego, łysego Khajita z potężnymi, wygiętymi kolcami zamiast dłoni. Kobieta uniknęła ataku, przeskakując wstecz, a jej przeciwnik niezdolny by ja sięgnąć zabił dwójkę pikinierów, którzy zaatakowali go od tyłu, wbijając weń włócznie. Amanda wystrzeliła, trafiając w korpus. Istota zachwiała się.. ale nie padła i ruszył w stronę Amandy. Kobieta musiała działać szybko., by uniknąć śmierci, zarówno swojej jak i reszty obrońców. Kusznicy ostrzeliwali dalej wyłażące spod ziemi kretopodobne istoty, a piechota nie była w stanie skutecznie walczyć z tym czymś. Należało przenieść walkę gdzieś indziej.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Plomiennoluski »

Kaisstrom

- Mogę poćwiczyć, zresztą i tak powinienem a jeśli da się ją ulepszyć, to śmiało, nawet Rezz mówił że to co robi obecnie jest tylko póki co. - odparł smok
- Dostaniesz coś solidnego wkrótce - zapewniła istota towarzysząca Darkningowi.
- Wkrótce zlokalizuję ci kolejny cel do uderzenia. Gdy to zrobię zademonstruję ci kolejną zdolność, która powinna ci pomóc w walce - zapewnił Darkning. - Ćwiczenie kontroli energii nie tylko pomoże ci w korzystaniu z walorów nowego pancerza, ale i na pewno ułatwi przyswajanie nowych zdolności.
- Jeśli chodzi o naukę, to jestem za i mam nadzieję że gotów. Co właściwie planujecie zrobić z tą zbroją? - zagadnął Kaiss.
- Z tą... przerobimy ją na twój posąg - mruknął Darkning, pstryknąwszy jedną z płyt pancerza smoka.
- Nie zamierzamy jej przerabiać. Twoja nowa zbroja będzie miała zapewne barwę ciemnego srebra. Matowa, czy połyskliwa? - zapytała istota towarzysząca.
- Połyskliwa, na Ranecie jest za dużo lodu i śniegu, matową będzie widać z daleka. Można by ją dostosować do innego smoka czy faktycznie będzie robiła już tylko za ozdobę? - Daik miał pewien pomysł gdyby zbroja nie była całkowicie związana z nim.
- Możemy ją przerobić - mruknęła istota.
- Dobra, zostawiam cię ze Zbrojmistrzem. Musisz mu wskazać, komu chcesz przekazać zbroję - stwierdził Darkning i otworzył portal dalekodystansowy. - W razie czego skontaktuj się ze mną przez sieć mentalną - mruknął, wchodząc do portalu.
- Proponuję przerobić go na Dossmina, sprowadzić go tutaj, czy wolisz się udać do twierdzy Białego Smoka? Nieco wolno mu idzie opanowanie magii więc częściej wchodzi w bezpośredni kontakt, to mogłoby mu pomóc a w ostatecznym rozrachunku wszystkim. - Kaiss wpadł na pomysł, zamienił śnieg w energię, następnie formując z niej obraz brata, potem zamienił to w śniegową makietę. Wyszło mu całkiem nieźle. Zbrojmistrz przyjrzał się.
- Sporo pracy mnie czeka, widzę... musiałbyś przekazać część swej energii nowemu użytkownikowi tego pancerza...
- To mój brat, myślę że z tym nie będzie problemu. Długo pracujesz z Drakningiem? - smok zaczął w końcu zadawać pytania, był już najwyższy czas.
- Czas leci za szybko, by go liczyć - doparł Zbrojmistrz. - Orientacyjnie stworzył mnie tak z dwadzieścia-trzydzieści tysięcy lat temu
W odpowiedzi wybraniec Uranosa zamrugał tylko oczyma. - To ładny kawałek czasu. - Poczuł się jak totalny młokos, nawet jeszcze bardziej niż był do tej pory. - No dobrze, czego będzie potrzeba do tej nowej zbroi?
- Mojego czasu i surowców z zapasów Mistrza - odparł Zbrojmistrz. - No i ewentualnie jakieś specjalnie życzenia co do zbroi, o ile posiadasz takowe, Kaisstromie? - postać zatarła dłonie.
- Nie chyba nie, ale byłoby dobrze gdyby była odporna na kwas, ostatnia istota pluła nim dość mocno, będąc na niego odpornym, a więcej istot Skazy ma go chyba zamiast krwi, będę mógł łatwiej dobierać się do tych paskudztw. - rzucił prosto z pamięci.
- Hm... więc musi być nieprzepuszczalna dla płynów - Zbrojmistrz zamilkł na chwilę. - Wyzwanie. Podoba mi się.
- Cieszy mnie że lubisz wyzwania, za dużo doświadczenia w walce ze Skazą jeszcze nie mam, ale to przyszło mi od razu do głowy. - prawie się uśmiechnął po swojemu.
- Dodam jeszcze jakieś bajery od siebie.. jakieś jeszcze wymagania? - zapytał Zbrojmistrz, kiwając głową.
- Póki co zaufam twojemu osądowi, na Burzymura za wiele zbroja i tak nie zdziała, bo to zwykłe uderzenie, tak samo z Horusami, ciężko mi coś wymyślić póki co, ale coś mi się zdaje że po kolejnych walkach z tymi bestiami będę wiedział więcej niż bym chciał.
- Zbroje będzie można modernizować później - zapewnił Zbrojmistrz.
- To doskonale, tą nową również będę musiał wypełnić najpierw swoją mocą?
- Możliwe. Zobaczymy - odparł Zbrojmistrz. - Zależy od tego co uda mi się wykombinować.
- No dobrze, w takim razie chyba powinienem się zacząć zbierać do treningu z kontrolowaniem energii i rozróżnianiem źródeł. Może też ludzie zaczęli już coś rozszyfrowywać z tych zapisków o Imperium Aniołów.
- Obawiam się, że znam się tylko na tworzeniu pancerzy, ale co do rozróżniania energii... - Zbrojmistrz pogrzebał w skrytce w pancerzu chwilę i wyciągnął mały woreczek. - Miałem to ze sobą jakiś czas, zapominam wyrzucić... mi się nie przyda, proszę. To są klejnoty zaklęte mocą różnych żywiołów, potrzebne mi były w charakterze wzoru kawał czasu temu i tak je noszę. Są opisane znakiem, zorientujesz się co jest co - podał woreczek smoku.
- To się może bardzo przydać. - Zmienił postać w ludzką i przyjął woreczek od Zbrojmistrza, nie wiedział czym jest ta istota, mogła być jedyną w swoim rodzaju. - Dziękuję.
Zbrojmistrz skinął głową, złożył dłonie w dziwny sposób.
- Kuźnia! - powiedział i zniknął w błysku światła.
- To zdecydowanie ciekawy sposób podróżowania. - mruknął do siebie i przyjrzał się kamieniom, najpierw symbolom a następnie mocy jaka w nich siedziała, poświęcił trochę czasu na zaznajomienie się z nimi zanim zaczął trenować swoją własną, Próbował operować zamiast ilością, to minimalną ilością energii ale za to z precyzją.

Pół dnia zajęło mu samo poznawanie kamieni, może i były oznakowane, ale w porównaniu do wiatru i lodu były dla niego obce, niektóre odpychające, inne po prostu inne. Zaczął od onyksu, z runą, aura która od niego biła, mimo że niezbyt silna ale można było wyraźnie powiedzieć po jej czarnym kolorze że kamień nasycony był mrokiem. Budziła w nim dziwne odczucia i pragnienia, najwyraźniej rodzaj mocy również wpływał na istotę, która z niej korzystała. Następny w kolejce był szmaragd, z typowym szlifem szmaragdowym, mała czaszka prześwitująca z kamienia gdy dawało się go pod światło mówiła sama za siebie, widmo też było podobne, bardziej zgniłozielone. Nieregularny granat za to nie potrzebował chyba żadnego oznaczenia, mimo fioletowej barwy aury jeszcze chwile po kontakcie z mocą czuł oleisty posmak i drzemiące wewnątrz zło. Diament za to był całkowitym przeciwieństwem, oszlifowany w mały szpic, promieniujący białym światłem tworzył dziwny balans z poprzednim kamieniem. Lekko pomarańczowy jaspis poprzecinany żyłkami z podobną, mieniącą się aurą był zaklęty chaosem, nawet w woreczku nie chciał się zetknąć z szafirem, w który mienił się błękitną aurą ładu. Od dotyku aury chiastolitu zrobiło mu się na chwilę niedobrze, na szczęście moc spaczenia siedząca w kamieniu była niewielka i wyczuwalna tylko jeśli ktoś chciał mu się przyjrzeć. Rubin w kształcie łzy był prawie oczywistym uosobieniem energii ognia a z szafiru gwieździstego wody. Bursztynowa kula mieniła się ciemno żółtą aurą ziemi, mocno uspokajając po kalejdoskopie poprzednich aur. Ostatnim kamieniem był krwawnik oszlifowany w kroplę, poza purpurową aurą niósł ze sobą mieszane uczucia i refleksje, zależnie od tego jak używało się tej mocy oczywiście, niektórzy przecież dobrowolnie oddawali część swoich sił życiowych, a czasem ktoś po prostu drastycznie próbował ją odebrać. Nie zwracał za bardzo uwagi na to jak leci czas zaplątany w feerię aur kamieni. Przepuszczał nici swojej własnej energii odpychając je od siebie, to znowu przyciągając, dzień powoli mijał i słońce już praktycznie schowało się za horyzontem, kiedy oderwał się od prezentu zgotowanego przez Zbrojmistrza. Mimo że używał niewielkich porcji energii, to jednak czuł się zmęczony. Wygospodarował sobie przynajmniej tyle czasu, żeby upolować coś jeszcze i paść na pysk na kamieniach dziedzińca.


Następnego dnia Zbrojmistrz przybył raz jeszcze i podał Kaisstromowi niewielki czarny kluczyk.
- Wkrótce powinna się tu teleportować zbroja. Będzie zawarta w skrzyni, którą otworzy ten klucz. Zatrzymaj go po otwarciu skrzyni, wszelkiego rodzaju przedmioty będziesz otrzymywać za jej pośrednictwem.
- Przydatne. - mruknął odbierając kluczyk od zbrojmistrza i wieszając go sobie na szyi. Nie mógł się doczekać aż zobaczy co takiego ciekawego udało się stworzyć pomocnikowi Darkninga. Istota skinęła głową i zniknęła. Po godzinie w głównej sali pojawiła się spora skrzynia z czarnego, błyszczącego metalu, Kaiss szybko podszedl do niej i otworzył za pomocą kluczyka, który dała mu wcześniej istota. Skrzynia otworzyła się, ujawniając coś w rodzaju rozkładanego futerału na elementy zbroi... która wyglądała dość masywnie... i była dość złowroga, aczkolwiek Kaisstrom nie do końca był w stanie rozpoznać kształt. Nie zrażony wyglądem i wrażeniem jakie zbroja sprawiała, zaczął wyciągać elementy ze środka a następnie zakładać na siebie po kolei, próbując jakoś wszystko złożyć razem dokładnie. Gdy ją założył odkrył, że nie tylko musi napełnić zbroje mocą, to jeszcze może ją kontrolować wewnątrz i ukierunkować na trzy sposoby. Bojową, defensywną i estetyczną. Wyglądało to ciekawie, estetyczna była mu w tym momencie nie potrzebna, wiec zaczął napełniać pancerz mocą i ukierunkowywać ja od razu na obronę. Trochę to zajęło, ale gdy skończył, wzniósł przed sobą tafle lodu przeglądając się dokładnie.
Pancerz był nieco sztywny i ograniczał częściowo jego ruch, ale nie utrudniał ruchów skrzydłami, by umożliwiać szybką ucieczkę. Przy tym płyty były ułożone tak, by żadna siła zewnętrzna nie mogła połamać Kaisstromowi kończyn. Elementy przylegały ściśle, nie pozostawiając bardzo dużego pola manewru, ale zbroja chroniła. Wymagała też dodania lub usunięcia odrobiny energii, by zamknąć bądź otworzyć przyłbicę, celem hermetycznego zamknięcia zbroi. Szkoda ęe nieco ograniczała jego manewrowość, ale podobała mu się ochrona jaką zapewniała sama z siebie. Mimo że nie opanował jeszcze do końca teleportacji czul ze pora na nowego prztyczka w nos Skazy.
- "Dziękuje za zbroje, wygląda na to ze będzie całkiem dobrze chronić, możesz również przekazać moje podziękowania Zbrojmistrzowi? Druga sprawa, to czy Skaza przejawia ostatnio jakąś większą aktywność , nie jestem pewien czy czekanie aż nauczę się w pełni kontrolować teleportacje z następnym atakiem to najlepszy pomysł." - skontaktował się mentalnie z Drakningiem, następna w kolejce była Jarperx ze sprawozdaniem jak szły postępy ludzi zarówno w magii jak i przygotowaniach ogólnie, dobrze ze miał dzięki rodzeństwu łapę na pulsie. Informacje które otrzymał były zarówno interesujące jak i nieco niepokojące. Skaza się gdzieś wycofała i nie dało się powiedzieć wyraźnie co robi ani co planuje. Siostra za to poinformowała go o postępach reszty smoków, które poza Seremionem, całkowicie nadrobiły w magii. Co do samego zaś brata, ten z kolei zaczął rosnąć a jego zionięcie było coraz potężniejsze, więc wcale nie ustępował żadnemu z pozostałego rodzeństwa. Ludzie garnęli się do pomocy zachęceni ostatnimi wydarzeniami i zdawało się że nawet zaczynają odzyskiwać powoli nadzieję na jakąś zmianę, najdziwniejsze jednak było zniknięcie Zakonu Elma, całkowite, poza fortecami i placówkami, wszyscy wyparowali jak kamfora. Było to dość mieszane błogosławieństwo, z jednej strony nie przeszkadzali, z drugiej nie wiadomo było co knują, a wiedzieli za dużo żeby w razie kłopotów pozbyć się ich zupełnie bezproblemowo. Kaiss zasugerował wysłanie małej ekipy poszukiwawczej i wstrzymanie się przynajmniej dzień lub dwa z adaptacją pustych obecnie budynków. Zaraz po tym wrócił do szkolenia się. Przynajmniej z energia szło mu coraz lepiej po całych dniach wyczerpujących treningów
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: WinterWolf »

Amber

Amber spojrzała na swoje dłonie. Były bledsze niż pamiętała, ale poza tym nie stwierdziła większych zmian. Podniosła wzrok na Wiktorię, po czym przeniosła spojrzenie na Carmen. Oczy wilkołaczycy wyglądały jak kule zrobione z idealnie oszlifowanego bursztynu z zatopionymi w nich kreskami pionowych źrenic. Białka zniknęły w ogóle. Otworzyła usta by się odezwać i natychmiast wyczuła dłuższe kły, do których nie przywykła w tej formie. Przyniosło to skojarzenia, które były dla niej dość przyjemne... Uśmiechnęła się, ukazując te kły w pełnej krasie. Jej spojrzenie było bardziej wyzywające i pewne siebie niż zwykle, choć teraz wyrażało głównie beztroskę i radość. Wspomnienie przyjemnego spokoju i poczucia bezpieczeństwa jakie czuła w ostatnim czasie sprawiło, że Amber miała dobry nastrój. Gdy ruszyła się jej włosy poruszyły się również – zupełnie jakby obdarzone były samodzielnym życiem. Wydawały się przy tym lekko dymić.
- Czuję się wyśmienicie – rzuciła wciąż z tym samym uśmiechem na ustach. Zaśmiała się dźwięcznie. Jej głos nabrał głębi.
Przeciągnęła się mrucząc. Czuła w sobie olbrzymie pokłady energii. Nawet się nie zastanawiała kiedy i dlaczego zmieniła postać z bestii na ludzką. W tej chwili nie za bardzo się to dla niej liczyło. Jeszcze nie do końca się wybudziła z przyjemnego snu, jaki przypadł jej w udziale po dotknięciu księgi... Właśnie!
- Co się właściwie stało? - spytała nieco oprzytomniawszy.- Co z księgą?
- Wchłonęłaś ją. Nasza upiorzyca nie wspomniała, że księga to nazwa Nośnika. Znaczy takiej jakby pigułki z energią - Carmen westchnęła.
- No w każdym razie troszkę cię ta pochłonięta moc zmieniła.
Amber parsknęła.
- Coś istotnego zmieniła na co powinnam uważać? - spytała. Jakoś się zmianami nie za bardzo przejęła.
- Nie, wyglądasz lepiej - stwierdziła Carmen.
- Możemy ocenić na ile zmieniła twoje zdolności...
Amber zeskoczyła z łóżka, obróciła się i skłoniła teatralnie. Pozostając w ukłonie podniosła bezczelne spojrzenie - Do usług - rzuciła.
- No i widzę, że charakter też nieco się zmienił - dodała Wiktoria.
- I też na lepsze - podsumowała Carmen. - Chodźmy. Kazałam Aleksowi ćwiczyć, bo ciągle przesiadywał pod pokojem, pytając co z tobą - mruknęła.
Amber się wyprostowała. Ruszyła od razu do drzwi. Jej krok był pewny i zdecydowany. Sama była ciekawa co się zmieniło, chociaż wielu zmian nie odczuwała... W końcu to ona się zmieniła, a nie ktoś z jej otoczenia.
Droga na plac nie była długa. Aleks poprawiał ataki wyładowaniami. Ćwiczył z Riką, która owe wyładowania blokowała. Nie dostrzegł nadchodzącej Amber.
Amber by zwrócić ich uwagę na siebie puściła między nich ładunek dymiącej energii, który rozproszył się zaraz po minięciu ich. Nie była to żadna forma ataku, ot coś w rodzaju dymiącej czernią flary.
Aleks rozproszył się i Rika zamachnęła się włosami, podcinając go. Chłopak wyrżnął o bruk i westchnął. Rika wyszczerzyła się do niego z góry.
Aleks podniósł się wykorzystując energię i obejrzał na bok.
- Amber - uśmiechnął się. - Zmieniłaś się trochę - bąknął, podchodząc.
- Wszelkie zmiany to sprawy względne i zaledwie kosmetyczne. Cel i metody działania pozostają te same - mruknęła. Patrzyła na Rikę z uniesioną brwią. Flara była puszczona tak by oboje ją zauważyli. Spojrzenie Amber wyrażało pytanie z rodziny: "Musiałaś?"
Rika wzruszyła ramionami, robiąc bezradny gest rękoma. Najwyraźniej musiała...
Aleks tymczasem przyjrzał się lepiej Amber.
- Teraz to w twoim spojrzeniu można na prawdę utonąć - stwierdził.
Amber pokręciła głową z rozbawieniem patrząc na Rikę i spojrzała na nią jak na dziecko. Demmianka była od niej wielokrotnie starsza, ale Amber w tej jednej chwili miała wrażenie, że ma do czynienia z małą dziewczynką.
- Wybacz, Aleks. Muszę wierzyć ci na słowo, bo nie za bardzo się interesowałam zmianami w wyglądzie. Wolałam przyjść tutaj niż do łazienki przed lustro - oznajmiła szczerząc się do Aleksa.
Aleks uśmiechnął się lekko, objął Amber i pocałował ją w usta. Rika westchnęła i poszła w stronę leża wilkołaków. Carmen usiadła na stopniach koło Areny i oparła się o kamienny blok.
Amber odwzajemniła pocałunek, a potem delikatnie odsunęła Aleksa od siebie.
- Jakiekolwiek zmiany we mnie zaszły nie znam ich jeszcze. Wiem, że gotów jesteś ryzykować, ale ja wolę zachować ostrożność. Musisz być cały by walczyć o pozycję bety w wataże - powiedziała wprost.
- Taaa - mruknął Aleks i westchnął. - Carmen nie jest w stanie tego stwierdzić? - zapytał.
- Carmen chciała poznać zmiany w moich zdolnościach. Zakładam więc, że ona sama nie wie wszystkiego. Ja tym bardziej - spojrzała na Carmen. Odstąpiła na krok od Aleksa i rozłożyła ręce w geście wyrażającym wyzwanie. Ponownie na jej twarzy zagościł bezczelny uśmiech.
Carmen westchnęła, podnosząc się.
- Aleks, na widownię - rzuciła. Obejrzała się an chłopaka, który skrzyżował ręce na piersiach i uniósł brew. - Zapraszam na widownię - mruknęła Carmen.
- Niech będzie, że skorzystam z zaproszenia - odparł Aleks i ruszył na "trybuny". Carmen uśmiechnął się półgębkiem.
- No... dawaj - zwróciła się do Amber.
Amber natychmiast przeniosła się za Carmen podejmując próbę odepchnięcia kobiety samą energią. Jeśli to nie odniosłoby skutku dziewczyna planowała podciąć kobietę tradycyjnymi metodami.
Przeniesienie się poszło sprawniej niż zwykle. Jakby gładziej, zupełnie bez oporu. Carmen zdołała zablokować energetyczne pchnięcie i przeskoczyła naprzód, odbijając się dłonią od skalnej posadzki.
Amber ponownie się przeniosła i ponownie wykonała odepchnięcie, korzystając z faktu, że w locie Carmen nie miała oparcia.
Carmen wręcz skorzystała z tego, pozwalając się przepchnąć i obracając w locie, chwytając Amber za ramię czymś w rodzaju... bata? ale był wykonany nie ze skóry, a z czegoś miękkiego.
Amber chwyciła bat drugą ręką i zwiększyła mocą swoją siłę, by szarpnąć. Jeśli to nie pomogło to zmieniła postać na bestię.
Gdy szarpnęła stwierdziła, że jej oparcie na gruncie było za słabe, albo pęd Carmen za duży, wiec przemiana w bestię nastąpiła w locie. Carmen wyładowała pierwsza, opierając się o blok skalny... po czym rozpłynęła się w powietrzu.
Bestia grzmotnęła w blok ostatnio wyuczoną umiejętnością by go rozbić w drobny pył.
Przeleciała przezeń na drugą stronę i wylądowała na skałach wraz z kawałkami kamienia... po czym poczuła pchnięcie energetyczne w plecy i posunęła się jeszcze dalej... prosto na kolejny blok.
Amber wykorzystała energię by się obrócić. Przeniosła się tak by znaleźć się koło Carmen.
Carmen nie zdążyła się schylić, ale gdy Amber jej sięgnęła kobieta po prostu dala się powalić i przerzuciła wilkołaczycę przez siebie.
Amber pochwyciła Carmen przy pomocy energii. Im dalej poleci Amber tym dalej i szybciej poleci drobniejsza w tej chwili i lżejsza Carmen...
Carmen stworzyła solidny ładunek energii miedzy nią a Amber, powodując rozproszenie energii, którą wilkołaczyca ciągnęła ją za sobą i wylądowała na posadzce... za to Amber leciała dalej.
Amber ponownie się przeniosła, tym razem w teren w którym znacznie łatwiej było jej wyhamować, by się wreszcie zatrzymać. Wróciła do ludzkiej formy i podskoczyła z bezczelnym uśmiechem na twarzy. Wykonała gest, który można było dwojako zrozumieć - albo jako zaproszenie do dalszego sparingu, albo wręcz zaproszenie do łóżka.
Carmen tupnęła, szczerząc się i Amber momentalnie znalazła się w powietrzu, po czym została chwycona dziwnym "batem" w pasie.
Amber w powietrzu zmieniła postać z zamiarem przeniesienia się za Carmen, by porwać w pędzie kobietę ze sobą.
Bat zajarzył się, gdy Amber spróbowała się przenieść, blokując tę możliwość, naprężając się przy okazji. Amber leciała po łuku...
Nie mogąc się przenieść bestia chwyciła bat, zmieniła postać na potwora jeszcze bardziej zwiększając swoją masę i szarpnęła ładując przy tym ramię by zwiększyć swoją siłę. Była obwiązana w pasie batem, więc użyła skrzydeł by wyhamować i nie rąbnąć w ziemię.
Carmen puściła po prostu bat, który rozpłynął się w powietrzu. Zatrzymała się.
- Dobra, już chyba znam naturę zmian - stwierdziła. - Możesz tu już wrócić, powiem ci co i jak.
Skrzydła zostały więc użyte do spokojnego powrotu. Potwór wylądował.
- Odświeżające doświadczenie - odezwała się Amber, składając skrzydła i wracając do ludzkiej formy.
- Więc tak. Zmiany poczynione w twoim ciele mają charakter estetyczny i można by je cofnąć, ale nie widzę przyczyn dla których miałabyś to robić. Przyjęłaś dużą ilość mocy na raz i to jedyna tego przyczyna. Możliwe, że zbliżyłaś się charakterem do... hmm... konwencji swojej mocy, nazwijmy to w ten sposób - mówiła, podchodząc, gdy stała bardzo blisko dodała. - A Aleksowi nic nie zrobisz, o to się nie bój, więc mogłabym ci życzyć miłej zabawy i ulotnić się do jutra na przykład - mrugnęła do niej.
- Niby niezły pomysł... Przy okazji mogłabym go pewnych rzeczy nauczyć o wilkołakach, wciąż błądzi jak szczenię, a co gorsza pewnie ma wiele ludzkich przekonań i przyzwyczajeń, których ciężko mu się będzie pozbyć - mruknęła. Westchnęła. - Czy dobrze robię, że staram się z nim postępować jak z jajkiem? - spytała cicho. Zaczynała mieć co do tego wątpliwości.
Carmen westchnęła.
- Znam nieco podobna sytuację... by go pociągnąć za sobą na wilczą stronę musisz najpierw stanąć z nim po ludzkiej. Czy robisz to gwałtownie czy delikatnie to już twoja rzecz... - uśmiechnęła się. - On cały czas nieco się boi, że cię jakoś straci, wiec to z postępowaniem jak z jajkiem to przesada, ale nie bądź dla niego za ostra, póki w kontaktach z tobą nie nabierze pewności siebie. Wtedy jak dostanie opieprz za coś to postara się poprawić, zamiast spanikować.
- Wiem jak zajmować się szczeniętami, mam do nich cierpliwość, więc za ostra raczej nie będę - uśmiechnęła się. - Mam tylko obawy, że to z człowiekiem w Aleksie sobie nie poradzę - westchnęła. - Nie umiem zajmować się ludźmi. I tu i tu jestem wilkiem - wskazała swoje czoło i klatkę piersiową na wysokości serca.
- Jesteś wybrańcem, twój umysł jest znacznie bardziej elastyczny niż zwykłego wilkołaka. Jeśli tobie nie uda się nauczyć myśleć jak człowiek, to Aleksowi tym bardziej nie uda się myśleć jak wilk. Jeśli sama nie potrafisz przekroczyć bariery miedzy tymi światami, to nie możesz wymagać tego od niego - stwierdziła Carmen. - Powiem to jeszcze raz. Naucz się być człowiekiem i zacznij przechodzić z powrotem do wilka. Podąży za tobą. W końcu jesteś jego alfą, nie? - mrugnęła do Amber.
Amber się skrzywiła.
- Gdybym nie miała na głowie Skazy pewnie byłoby to znacznie łatwiejsze - mruknęła. - Spróbuję... Ale w takim razie będzie to znaaacznie wolniejsze niż bym chciała - westchnęła. - A miałam nadzieję spędzić parę miłych chwil z Aleksem dzisiaj, ale jak tak to nie musisz szukać miejsca gdzie się wybrać - mruknęła Amber.
- Rób co uważasz - Carmen wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się. - On poczeka, nie czuje się za pewnie, jak już wspominałam...
- Zabiorę go do wilczego leża i postaram się opowiedzieć mu wszystko z ludzkiej perspektywy. O tym jakie obowiązku spoczywają w wataże na alfie i na becie... I czym zajmuje się opiekun szczeniąt. Jeśli maluchy, którymi zajmuje się Celina nie będą spały to będzie miał dobre przykłady - powiedziała i westchnęła ponownie.
- Aleks, pójdziesz ze mną na spacer? - rzuciła głośniej, tak by chłopak ją słyszał.
- Raczej poproś, by pomógł ci nauczyć się być człowiekiem - odparła Carmen.
Aleks uśmiechnął się i skinął twierdząco głową.
-Gdzie pójdziemy? - zapytał.
- Hmm... Pokaż mi z perspektywy człowieka jak żyją ludzie. Z bliska - powiedziała. - Carmen mi zawsze tłumaczyła tak bym zrozumiała to jako wilkołak - dodała.
Aleks podrapał się po brodzie, myśląc. - Chodźmy - powiedział. Po drodze nim opuścili teren placu treningowego zaczął mówić.
- Pójdziemy w jedno z miejsc, w którym ludzie spędzają wolny czas. Mamy do wyboru kawiarnię, teatr, łaźnię, park, jest też niewielki salon rozrywki, dość popularny swymi czasy. Jakieś pomysły, które przywędrowały diabli wiedza skąd... ale dość zabawne.
- A w którym z tych miejsc można się najwięcej dowiedzieć o ludziach? - spytała.
- W sumie w każdym czegoś innego - odparł chłopak.
- Rodzinne życie ludzi? - rzuciła.
- To w salonie rozrywki prędzej - powiedział Aleks.
- Prowadź więc. Chcę zrozumieć sposób myślenia ludzi, a nie tylko wiedzieć o co im chodzi - powiedziała poważnie. - Jakby nie patrzeć, ty jesteś człowiekiem tutaj - tknęła go w skroń. - Chciałabym cię rozumieć - dodała.
Aleks uśmiechnął się.
Dotarli do sporego budynku, ustępującego rozmiarem tylko ratuszowi. W środku znajdowały się różnego rodzaju atrakcje. Ludzi była tu masa, ale dzięki przestronności miejsca nigdzie nie było tłoku. Amber widziała grupki znajomych, całe rodziny, zakochane pary i pojedynczych ludzi... dla każdego znalazła się jakaś atrakcja.
Rozglądała się ciekawie wokół. Zerkała co interesuje poszczególne grupy ludzi, czym interesują się dzieci. Ciekawiło ją też bardzo to miejsce samo w sobie. Starała się przy tym korzystać tylko ze zmysłów używanych przez ludzi, ale ciężko było zapomnieć o informacjach jakie niósł ze sobą węch.
Dzieci interesowały głównie karuzele, huśtawki i labirynt owy wyścig. To ostatnie polegało na pogoni za magicznym stworkiem. Dla dziecka które go schwyta była nagroda. Tym większa im szybsze i sprytniejsze stworzenie się wybrało jako ucieczkowicza. Sporo dzieci było też w bitwie na iskry, ale tam dużo było również ludzi nawet koło dwudziestki.
Instynkt na krótką chwilę wygrał z Amber, gdy zobaczyła uciekającego stworka. Odczuła wyjątkowo silną potrzebę pogonienia za nim...
Aleks wykazał się refleksem i przechwycił Amber, by podnieść ja w górę. bez oparcia nie mogła biec dalej.
- Hej, hej, hej, poczekaj na swoja kolej! – zaśmiał się.
- He, co, jak? - dziewczyna się ocknęła. Przywróciło jej rozum. Chwilowe zaćmienie zniknęło i Amber nie miała pojęcia o co chodzi.
- Jak chcesz poganiać za tym chochlikiem to chociaż poczekaj na swoją kolej... ale przypominam, że to rozrywka skierowana do dzieci... - mruknął Aleks. - Przestraszysz je raczej, jak tam pójdziesz...
Ludzie tymczasem zaczęli zwracać uwagę na Amber. Jednak zwracała znacznie uwagę z obecnym wyglądem.
- Aaj... To dla mnie niemal nie do obejścia. Puść dowolnemu wilkołakowi coś co ucieka tak szybko i zaraz będziesz miał pościg - mruknęła. - Możesz mnie postawić. Już wiem na co muszę uważać - dodała.
Aleks ją puścił.
- No dobra... to chodźmy na pomost się czegoś napić, tam spokojnie porozmawiamy - zaproponował, wskazując ruchem głowy pomost wiodący nad większością atrakcji.
Amber skinęła głową.
- Ludzie dzieci uczą się tak polować? - spytała po drodze.
- Nie, po prostu lubią się ruszać, ganiać, bawić się. To jest forma zabawy. Mają też inne gry, ale by je zobaczyć musielibyśmy skoczyć wcześniejszą porą do parku - stwierdził Aleks, gdy szli schodkami na pomost. - Co do polowań... to widziałaś miasto. jak sądzisz, ilu ludzi w tym mieście poluje czy to z konieczności czy z zamiłowania? - zapytał, odsuwając Amber krzesło.
- Carmen mówiła, że niewielu w ogóle umie polować - westchnęła. - U wilkołaków wszelkie zabawy mają za zadanie nauczyć szczenięta czegoś - powiedziała. Dopiero po chwili zrozumiała, że krzesło zostało odsunięte dla niej. - To jakiś ludzki rytuał? - spytała, gdy zdała sobie sprawę z tego, że widywała podobne sytuacje już wcześniej. Pamiętała, że wielu mężczyzn odsuwało krzesła kobietom.
- Nie, coś o czym ci też opowiem za chwilę - odparł Aleks, siadając , gdy Amber już to uczyniła.
- Wilki są szczeniętami krócej niż ludzie dziećmi. One równie uczą się ważnych rzeczy, które umożliwią im przetrwanie w naszym świecie. Zabawa pełni nieco inną funkcję. Dzieci mogą w ten sposób po pierwsze poruszać się, wiadomo, ze silniejszy organizm to zdrowszy organizm, po drugie mogą odpocząć mentalnie. Nauka z reguły jest podawana w dużych ilościach jednorazowo, więc by młodzi mogli się an niej skupić muszą być wybiegani i wybawieni. Inni może widzą to inaczej, ale według mnie to właśnie tak działa... lub powinno.
- Nasz alfa zawsze powtarzał, że szczenięta najwięcej nauczą się przez własne doświadczenie, a nie ma bezpieczniejszego sposobu zdobywania doświadczenia niż zabawa. Z innymi szczeniętami i z dorosłymi. Tak uczymy się polować, tropić, współpracować jak jeden organizm - westchnęła. - A gdy musimy poznać jakąś wiedzę, której nie można zdobyć samemu opiekun szczeniąt opowiada jedną z naszych legend - powiedziała.
- U nas wygląda to trochę inaczej. Z reguły chłopak lub dziewczynka rusza uczyć się od fachu od mistrza, pomagając mu przy pracy, a w szkole odbiera tylko podstawową wiedzę, która może się przydać lub nie, ale na pewno zawadzać nie będzie.
- No jak szczenięta podrosną na tyle by uczyć się funkcji, którą zgodnie ze swoim charakterem i zdolnościami mogą pełnić, to też się uczą od starszego wilkołaka - uśmiechnęła się. - A jednak są jakieś podobieństwa. Ja się uczyłam od Anyi jak być opiekunem szczeniąt. Do czasu aż nie zachorowała i nie zmarła - westchnęła.
- No tak bywa - Aleks westchnął. - Zabawy też czasem mogą czegoś uczyć. Na przykład jest gra, w którą grają głownie chłopcy. uczy działania w zespole, ale i dziewczynki czasem też próbują swych sił. Nazywa się Bieg Hełmowy. Gra jest repliką zdarzeń sprzed lat, jak raz książę stojący na czele o wiele mniej licznej armii dał radę wraz z dwoma braćmi skraść koronę władcy wrogiej armii i dotrzeć z powrotem do swoich ludzi, upokarzając tym samym przeciwnika.
- Dlaczego ludzie przywiązują tak dużą wagę przedmiotom? Dla wilkołaków tylko jeden przedmiot ma jakąkolwiek wartość. Jest nim Amulet Zmiennokształtnych. A ludzie nadali często tylko symboliczne znaczenia zwykłym przedmiotom... - bąknęła.
- Nie żyjemy w lesie, wszystko co posiadamy to dzieło rąk ludzi innych lub nasze własne. Nie wystarczało nam to, co dała nam natura, więc zaczęliśmy zmieniać świat wokół nas i tworzyć coraz to nowe przedmioty, ułatwiające nam życie. Niektóre przedmioty mogą nabrać szczególnego znaczenia. Szczególnie prezenty, lub obiekty związane z wydarzeniami i wspomnieniami. Na przykład mój kolega nosił ze sobą mały nożyk. Jego ojciec był w podroży i gdy zaatakowali go bandyci i pozbawili broni dał radę z pomocą tego nożyka uratować swoje życie.. wiec zachował go, a potem przekazał synowi wraz z opowieścią.
- To jest właśnie coś czego nie rozumiem. Alfa opowiadał kiedyś historię, że niektóre przedmioty ceni się wyżej niż ludzkie życie. Dla niektórych przedmiotów ludzie się zabijają, mimo że nie są w stanie nic osiągnąć za pomocą tych obiektów. Amulet Zmiennokształtnych dla nas jest ważny z jednego powodu... Są z nim związane duchy naszych przodków, a także zamknięta w nim jest wiedza jaką nasze rasy zgromadziły przez tysiące lat - powiedziała. Westchnęła. - Zwykły nożyk dla mnie jest tylko narzędziem. Ważniejsza jest historia z nim związana, ale nie potrzebuję przecież noża by ją pamiętać - spojrzała na Aleksa. Chciała zrozumieć.
- Tu wchodzi cos zwanego sentymentem i wartością symboliczną. Ten nożyk stał się symbolem przetrwania i ostatniej deski ratunku w sytuacji pozornie bez wyjścia. Obiekt, dzięki któremu jego ojciec dalej żyje. Ze strony ojca zaś jest to rodzaj życzenia, by jego syn przetrwał, gdy nadejdzie chwila próby. Sądzę, ze sam fakt, że nosi ten nożyk przy sobie ułatwia mu życie. Czuje się pewniej w każdej sytuacji - Aleks uśmiechnął się. - Widzisz, ja na przykład mam dalej parę zabawek, które dostałem od ojca. Nie dlatego, ze są mi potrzebne, a dlatego, że żal mi się z nimi rozstawać, bo towarzyszyły mi podczas zabaw przez te lata. Gdy trzymam je w dłoniach to potrafię wspomnieniami wrócić do tego samego co czułem przed laty... - urwał i westchnął, po czym odchrząknął.
- Ja jak każdy wilkołak nie mam nic. Wszystko co mam jest zawsze ze mną. Nawet Amulet który dostałam od Strażnika nie jest mój. Jest wszystkich zmiennokształtnych. Ja tylko go strzegę, jak robił to Strażnik przede mną - powiedziała. - Za to każdy wilkołak przynależy do watahy. Tak jak drzewo jest całością tylko gdy ma korę, korzenie, pień, gałęzie i liście, tak wilkołaki są całością, gdy mogą być z innymi wilkołakami. Jeden liść nie stanowi drzewa, więc i jeden wilkołak nie jest tym czym by mógł być w wataże - powiedziała.
- My jesteśmy raczej jak mrówki. Mamy hierarchię, wybieramy funkcję i wykonujemy ją. Sami potrafimy przeżyć, ale nie będziemy wtedy tak silni jak w grupie. Wszelkie porównania do świata natury jednak nigdy nie będą w pełni prawidłowe. Są wśród nas na przykład indywidualiści, którzy najlepiej działają samotnie, aczkolwiek reszta może w dalszym ciągu czerpać z ich działań korzyść - stwierdził Aleks.
- Samotny wilk to głodny, a co za tym idzie martwy wilk. Wasze struktury są znacznie luźniejsze... Ale to pewnie dlatego, że jest was tak dużo - powiedziała.
Aleks skinął głową.
- Żyjemy bez polowania. Hodowla i rolnictwo ułatwia sprawę - stwierdził i zapatrzył się w ludzi krążących miedzy atrakcjami.
- Macie za to bardzo dużo czasu na to by poświęcać się rozrywkom, które na nic nie są wam potrzebne - powiedziała.
- Są potrzebne bardziej niż myślisz. Jeśli cały dzień zajmujesz się tym samym, to zaczyna być to nudne, niezależnie od tego czy to lubisz, czy nie. Rozrywka umożliwia ludziom rozładowanie napięcia, zapomnienie o tym, co im przeszkadza, a czego zmienić nie mogą. Często pozwala też się rozluźnić i uspokoić.
- Wilkołaki też mają rozrywki, ale zawsze mają jakieś drugie dno. Zabawy w wyścigi to też ćwiczenia pościgów w czasie polowań, zabawy w chowanego to tropienie i tak dalej. Ale też ludzie i wilkołaki żyją w znacznie innych warunkach - westchnęła.
- U nas często praca wyklucza zabawę. Przy niektórych rzeczach nie da się dobrze bawić, wiec musimy uzupełniać braki w tej drugiej kwestii - stwierdził Aleks.
- U nas te dwie rzeczy nie zawsze się wykluczają - uśmiechnęła się. - Hmm... Widzę już różnice w wilkołakach i ludziach - mruknęła. - I chyba bym nie potrafiła przerzucić się na ludzki sposób myślenia - bąknęła kręcąc przy tym głową. - Nie twierdzę, że styl życia wilkołaków jest doskonały. Gdyby był nie bylibyśmy tak nieliczni - powiedziała z lekkim uśmiechem. - Ale bardzo ciężko by mi było stawiać tak grube granice między niektórymi czynnościami. Bo u was pewne rzeczy należą bardziej do rozrywki, a inne bardziej do pracy i nie wydaje się by się te aspekty lubiły mieszać - westchnęła.
- Zależy co kto lubi, przyznam, ze niewielu ludzi pracując robi to co kocha lub chociaż lubi... - Aleks wzruszył ramionami.
- My żyjemy całym naszym życiem. Uwielbiamy wszystko co robimy, bo to dla nas definiuje życie. Malkontenci należą do takiej rzadkości, że zapominamy o tym, że w ogóle istnieją - powiedziała. - Mamy trudne życie. Trudniejsze niż ludzie, którzy okiełznali niektóre siły natury. My staramy się z tymi siłami żyć w zgodzie, przez co musimy w przetrwanie włożyć więcej wysiłku, ale uważamy to za piękne - dodała. Wyglądała przez chwilę na rozmarzoną.
- Jedna z rzeczy, które skłoniły mnie do zostania wilkołakiem - mruknął Aleks. - Wszystko jakby... staje się łatwiejsze.
- Nie bronimy się przed więzią z matką naturą. Zależymy od niej. O pełni księżyca wystarczy w nocnej ciszy spojrzeć w niebo, by usłyszeć to co wy ludzie nazywacie muzyką. Nie wy ją wymyśliliście, wymyśliła ją natura - Amber westchnęła. - Miałam szczęście żyć w wataże, której terytorium było dalekie od ludzkich siedlisk, więc nigdy nasze wycie nie sprowadziło ludzkiego strachu na nasze łby... Mogliśmy się swobodnie przyłączyć do nocnej muzyki - westchnęła. - Nie wszystkie watahy miewały tyle szczęścia. Chciałabym to zmienić - powiedziała.
- Muzyka ludzi jest inna niż muzyka zwierząt - zauważył Aleks. - I nie wiem, czy muzyka natury powinna być nazywana muzyką... i jakbym miał wybierać to raczej wybrałbym tę darowana przez naturę. Można być jej częścią nie znając nut i nie potrafiąc grać na instrumencie.
- I nikt ci nie zabierze instrumentu jeśli wkradnie ci się fałsz - zaśmiała się Amber.
- Ano - dodał Aleks i uśmiechnął się, po czym pocałował delikatnie Amber w usta.
Pocałunek został odwzajemniony, po czym Amber kłapnęła zębami jakby chciała uszczypnąć Aleksa, drocząc się z nim. Wstała od stołu zmuszając Aleksa poniekąd do ruszenia za nią.
Aleks tak też zrobił, zasuwając krzesła. Szedł tuż za Amber, ciekawiąc się, gdzie idą.
Amber się uśmiechnęła do siebie.
- Nie byłoby to w porządku, gdybym nie pokazała ci w zamian wilkołaczego punktu widzenia - poprowadziła Aleksa do leża. - By zachować porządek, bezpieczeństwo i dobrobyt wilkołaki bardzo starannie pilnują swojej pozycji w stadzie. Dopiero dramatyczne wydarzenia mogą zachwiać tą strukturą. W czasach spokoju, pozostaje ona niezmienna od dnia jej ustalenia - powiedziała. Pokazała młodszego wilkołaka w formie wilka, który przeskrobawszy coś kładł się na grzbiecie przed starszym. - To oznaka szacunku i uległości i dobrowolne poddanie się ewentualnej karze. Wilkołaki rzadko muszą kogokolwiek karać właśnie dlatego, że wystarczy nam świadomość pewnych rzeczy - wyjaśniła.
Chłopak skinął głową.
- Widziałem podobne zachowania już wcześniej - rzucił tylko.
- Wiem, tak jak ja widziałam wiele zachowań ludzi. Ale ty dałeś mi szansę je zrozumieć, więc i ja chcę dać tobie taką szansę - powiedziała. - Widziałam, że ludzie często boją się poddania karze. Ludzie są tak liczni, że niektórzy umykają przed karą i nigdy nie zostają złapani. Wilkołaki są nieliczne, a od tego czy żyjemy w dobrze funkcjonującej wataże zależy nasze przetrwanie. Wie to każdy, więc każdy zdaje sobie sprawę z własnych przewinień. Nie może uciec, uniknąć odpowiedzialności. Najczęściej karę wymyśli mu jego własne sumienie - uśmiechnęła się. - Tutaj w tym leżu są resztki rozbitych watah. Wszystkie wilkołaki tutaj noszą głębokie blizny na sercu. Dopiero szczenięta, którymi zajmuje się Celina będą miały okazję żyć bez tego ciężaru. Te szczenięta i wszystkie kolejne, które urodzą się w nowych watahach - powiedziała poważniejąc.
- No tak - skinął głową Aleks i uśmiechnął się lekko. - Dobrze, że będą mogły się wychować już z poczuciem przynależności do tej watahy - dodał i uśmiechnął się szerzej.
- Sądzę, że będzie z tego więcej watah. Nie wszyscy pójdą za mną, a i też normalne terytorium nie wyżywi takiej liczby drapieżników. W normalnych warunkach nie wkładalibyśmy tyle energii w wychowanie szczeniąt. Skupilibyśmy się na przetrwaniu... Czasy są w końcu bardzo trudne. Ale nie możemy sobie pozwolić na utratę choćby jednego szczenięcia. Za mało nas na taki luksus jak skupienie się tylko na przeżyciu. Musimy już teraz myśleć o przyszłości... - westchnęła. Zmieniła się w wilka.
Aleks wziął wilka na ręce. - Ale teraz już nie musimy wracać do lasu i żyć po staremu. Możemy stworzyć nowy sposób życia wśród ludzi. Dostosowanie ich ekonomii nie będzie trudne.
Wilczyca poderwana z ziemi prychnęła, zamachała łapami i podjęła próbę obalenia Aleksa przez gwałtowne zmienienie jego środka ciężkości.
Aleks ja odstawił, nim go przewróciła.
- Przepraszam - bąknął i odchrząknął. - Chciałem skończyć mówić nim mi gdzieś zwiejesz.
Prychnęła po raz drugi. Stanęła na tylnych łapach by przednimi naprzeć na Aleksa i mimo wszystko go przewrócić. Wilcze leże miało całą masę amortyzującego upadki miękkiego gruntu. Usunięto wszelkie niebezpiecznie duże i twarde obiekty. A Amber chciała skłonić Aleksa do konkretnego zachowania.
Aleks usiadł na tyłku.
- Au - mruknął.
Amber zaczęła go trącać nosem i chwytać delikatnie zębami jego ubranie.
Chłopak zmienił postać na wilczą. Dalej siedział, tylko przekrzywił głowę, patrząc na Amber.
Amber przestała go trącać. Za to wylądowała nisko na przednich łapach. Uniwersalne zaproszenie do zabawy.
Aleks już widział to zachowanie. Odbił się na bok i zaczął wiać, oglądając się co jakiś czas za sobą.
Amber rzuciła się w pogoń. Wiedziała, że zaraz włączą się inni chętni do zabawy. Taka była natura wilkołaków... Potrzebowały się wyszumieć w tych najprostszych formach zabawy jaką znały.
Amber w końcu siadła na zadzie i podrapała się tylną łapą za uchem. Ziewnęła dając ubawionej reszcie czeredy znak, że ona już pasuje. Pozostałe wilkołaki, które brały w tym udział zostawiły ją już w spokoju. Zabawa powoli wygasała w tempie zależnym od osobistych preferencji każdego osobnika w grupie.
Wreszcie i Aleks miał dość. Dogramolił się do Amber i padł, zipiąc ciężko. Zamerdał ogonem, patrząc na wilczycę.
Amber polizała Aleksa po uszach. Potraktowała go jak szczeniaka, który się wyszalał. Wyglądała na rozbawioną.
Aleks tylko zipał. Przesadził, chyba dawno się tak dobrze nie bawił.
Amber wykorzystała więc okazję. Przeciągnęła się... i z zipiącego, zmęczonego Aleksa zrobiła sobie poduszkę. Oparła na nim łeb układając się do drzemki. Miała gwarancję, że jej nie zwieje.
Aleks znów uderzył parę razy ogonem o grunt. Nie ruszyłby się nawet gdyby mógł...
Amber po prostu przysnęła. Po głowie chodziło jej to o czym wcześniej wspominał Aleks. Amber bardzo chciała nawiązać przyjazne stosunki z ludźmi bez utraty stylu życia wilkołaków. Sama wciąż tęskniła do lasu i dobrze wiedziała o tym, że wielu jej pobratymców też wolałoby wrócić. Jednakże przynajmniej jedna wataha będzie musiała poświęcić to co kocha na rzecz większego dobra... Nim zasnęła westchnęła jeszcze ciężko do swoich myśli.
Po przebudzeniu wilczyca po prostu podniosła łeb i ziewnęła. Rozejrzała się wokół. Westchnęła. Po pokonaniu Skazy będzie trzeba podjąć wiele bardzo trudnych decyzji. Amber nie chciała podejmować ich teraz. Chciała odwlec co nieuniknione. Nie uśmiechało jej się porzucanie tego o co przecież teraz walczyła...
Aleks obudził się niewiele później. Ziewnął i obejrzał się na Amber.
Otrzepała się z piasku na którym w sporej mierze leżeli po czym zmieniła postać na ludzką.
- Czas coś zjeść i brać się do pracy - powiedziała.
Aleks przeciągnął się potężnie i poszedł za przykładem Amber.
- Co planujemy? - zapytał.
- Obiad w sporej części jest w gestii barmana w gospodzie. A trening... Muszę jeszcze zwiększyć moje możliwości. Może dzięki temu uda się w końcu uleczyć kopacza - mruknęła.
- Mhm - Aleks skinął głową. - Masz jakieś zadania dla mnie, czy po prostu mam się doskonalić? - zapytał.
- W tej chwili żadne zadanie dla ciebie nie przychodzi mi do głowy... Chyba, że wiesz co powinni teraz zrobić ludzie - bąknęła. - Bo chyba powinni... No nie wiem... Oddawać jakoś cześć Azariel? - zastanowiła się Amber.
- Taa, ale świątynia jeszcze nie jest gotowa. Jeszcze jeden, czy dwa dni - stwierdził chłopak.
- Świątynia? Co? Gotowa? - zdziwiła się Amber.
- No stawiany jest budynek, w którym będą mogli zgromadzić się wierni - powiedział Aleks. - Jakby co to tam też będziesz mogła się z nimi spotkać.
- Hmm... Kiedy zaczął być stawiany? - spytała.
- Pięć dni temu, Revenanci teraz przy tym pracują. Miało być to niespodzianką, ale skoro sama zaczęłaś myśleć na ten temat... - mruknął Aleks i westchnął.
Amber gdyby mogła przekształciłaby się w jeden wielki znak zapytania.
- Ludzie muszą wiedzieć w co wierzyć. Możesz im wyjaśnić, gdy się tam zgromadzą - powiedział Aleks.
- Chyba zawsze dość wyraźnie mówiłam, że w Azariel? - bąknęła zdziwiona.
- Azariel to słowo. Przekazujesz ludziom słowo, a nie znaczenie. Azariel chyba ma jakieś zasady, którymi się rządzi, nie? - zapytał chłopak. - Jakieś zachowania muszą być pożądane, a inne - nie, prawda?
- Większość mojej wiedzy o Azariel pochodzi od Carmen... A reszta... Reszta to tylko to co ja czuję, że będzie właściwe - bąknęła.
- Więc podziel się swoimi odczuciami i wiedzą z innymi - zaproponował Aleks.
- To będzie trudne - bąknęła. - Będę musiała więcej porozmawiać z Carmen na ten temat. No ale teraz chodźmy jeść - ruszyła od razu do gospody.
Aleks skinął głową i ruszył za Amber.
W gospodzie Amber na wstępie, tuż po wejściu uśmiechnęła się szeroko. Nim zdołała z siebie coś wykrztusić przemówił jej żołądek.
- Niech bestia poskromi swój apetyt i da nam chwil parę na podanie mięsiwa - barman zaintonował to niczym pieśń sakralną. Z kuchni rozległ się śmiech. - Surowe, pieczone? Czego sobie życzysz? - zapytał Amber.
- Mogę poczekać, więc jedną z tych pyszności, które tutaj zwykle dajecie - powiedziała wciąż się szczerząc.
- Alina. Prosiak nadziewany raz - rzucił. - Starczy chyba na dwójkę - stwierdził.
Amber się uśmiechnęła.
- Dziś starczy. Nie robiliśmy niczego co wymagałoby jedzenia więcej - zaśmiała się. Nie polowali dziś na istoty Skazy...
Wkrótce na sole wylądowało prosię nadziewane serem żółtym zapiekanym z warzywami. Aleks wyszczerzył się. - No to smacznego.
Amber skinęła głową i wzięła się za jedzenie. Jak tylko pożarła swoją porcję poszła rozejrzeć się za Carmen.
Aleksowi szło nieco wolniej, wiec jeszcze jadł, gdy Amber wstała od stołu.
Carmen ponoć była w pokoju, niedawno wróciła...
Dziewczyna więc niemal wskoczyła po schodach na górę. Przy jej obecnej sprawności fizycznej było to naprawdę szybkie i sprawne działanie. Ale już bez specjalnych ekscesów weszła do pokoju.
Carmen siedziała w pokoju i bawiła się kosmykiem włosów podczas czytania książki. Obejrzała się na Amber, gdy ta weszła do pokoju.
- Jak postępy?
- Bawiliśmy się w leżu w ściganego - powiedziała. - Słuchaj... Ponoć zaczęli budować świątynię Azariel - zaczęła.
- Ano... Aleks się wygadał - Carmen się skrzywiła.
- Noo, nie... Po prostu zaczęłam o to pytać - powiedziała Amber. - Co miałabym ludziom powiedzieć w takim miejscu? - spytała.
- Opowiadaj im to co ja tobie - zaproponowała Carmen. - Albo aj mogę im opowiadać - poruszyła brwiami.
Amber się uśmiechnęła krzywo z błyskiem w oczach. Ruszyła w stronę Carmen i zaczęła mówić teatralnym głosem.
- O, tak. Przyjdą cię słuchać. Na kolanach. Uwierzą we wszystko co im powiesz i będą prosić o więcej - zaśmiała się demonicznie.
- A ja dam im więcej.. i zacznę odpytywać - uśmiechnęła się w niepokojący sposób. - Może być?
Amber przeniosła się za Carmen. - Nawet nie zauważą... - wyszeptała jej do ucha.
- Hmm? - Carmen obejrzała się na Amber.
- Myślisz, że ktokolwiek będzie na tyle przytomny by zauważyć, że ich odpytujesz? Jedna impreza w rynku wystarczyła by wszystkie istoty które oddychają powietrzem i są w odległości 50 metrów od ciebie dyszały jak jelenie na rykowisku - powiedziała.
- Ograniczę trochę mój wpływ - zapewniła Carmen.
Amber parsknęła.
- To dlatego musisz nosić maskę? - spytała buntowniczym tonem.
- Ano... niestety - odparła Carmen i westchnęła.
- Wszystko ma swoje wady i zalety. Twoja uroda sprawia, że nie możesz przemówić do ludzi, bo zamiast cię słuchać będą się do ciebie ślinić - powiedziała rozbawiona. Po czym po prostu w ramach wygłupu polizała Carmen w ucho.
-Ludzie... wilkołaki... demony... - zaczęła wymieniać Carmen.
- Na demonach się nie znam... Nie przeszkadza ci to, że musisz nosić maskę? - spytała.
- Bardziej przeszkadzałby mi tłum śliniących się adoratorów - zapewniła Carmen.
- Hmm... Tam w rynku jakoś ci nie przeszkadzał - zaśmiała się.
- Nie łazi za mną cały czas, wtedy nie załatwiałam żadnych spraw - zauważyła Carmen.
Amber pokręciła głową rozbawiona. Siadła na łóżku.
- To chyba nie przestanie mnie bawić i fascynować - powiedziała. - Geniusze przy tobie głupieją - mruknęła.
- Też byś tak chciała? - zapytała Carmen, uśmiechając się uroczo.
Amber się zaśmiała.
- Nie pasuję do czegoś takiego - powiedziała. - Nie znalazłabym dla tego zastosowania. Jasne, to może być ciekawe mieć wielu adoratorów... Ale co ja bym z nimi zrobiła? - wzruszyła ramionami. - Niech zajmą się odchowaniem swoich dzieci i opieką nad swoimi kobietami - powiedziała.
Kobieta pokiwała głową.
- Dziwie się, ze jeszcze nie zaciągnęłaś Aleksa do pokoju na chwilkę zapomnienia - uniosła brew.
- Są po temu co najmniej dwa powody - Amber wzniosła dłoń by pokazać dwa wyprostowane palce. - Po pierwsze sama stwierdziłaś, że Aleks potrzebuje czasu, by się oswoić i nabrać pewności. Nie mam mu zamiaru odbierać tego czasu w żaden sposób. Tym bardziej, że wielu rzeczy o wilkołakach musi się jeszcze nauczyć. Po drugie teraz on jest wilkołakiem również. To zawsze niesie ryzyko, że ni stąd ni zowąd doczekamy się szczeniąt. A to oznacza że on musi wiedzieć jaka na nim ciąży odpowiedzialność. Gdyby teraz urodziły się szczenięta... Nie mamy ani środków ani czasu na wychowanie kolejnego miotu poza tą siódemką. Zabiłabym wszystkie - powiedziała niechętnie.
Carmen skinęła głową.
- Druga rzecz nie jest problemem i da się jej zaradzić łatwo - pozwoliła, by po jej dłoni powędrowały iskry. - Ale pierwsza jest w sumie nie do obejścia. Rozumiem, że darowałaś sobie podejmowanie prób myślenia jak człowiek?
- Nie. Nie darowałam sobie. Poprosiłam dziś Aleksa by mnie zabrał w miejsce, gdzie ludzie prowadzą normalne życie. Gdzie się bawią. Muszę sobie poukładać w głowie to czego się nauczyłam - mruknęła.
Carmen skinęła głową.
- Możemy się przejść w miejsca w których pracują.. przy okazji nauczę cię czegoś nowego, co przyda ci się podczas kontaktów z ludźmi - zaproponowała Carmen.
Amber spojrzała na Carmen. - Możemy iść od razu? - spytała.
- Nie wiem, czy gdzieś jeszcze pracują o tej porze... raczej jutro z rana - stwierdziła Carmen.
- Hmm, no dobrze - Amber już od jakiegoś czasu nie dziwiło to, że ludzie mogą o tej porze spać. - Nie chce mi się wstawać do łazienki... - westchnęła pod nosem.
Carmen w odpowiedzi połaskotała Amber.
Amber parsknęła śmiechem i spojrzała z wyrzutem na Carmen.
- Ruszaj, bo będę cie łaskotać aż doczołgasz się do łazienki - mrugnęła do Amber.
- Nabiegałam się za Aleksem a ty jeszcze mnie molestujesz, no świat się kończy - rzuciła Amber śmiejąc się z tej groźby.
- Molestować cię to mogę dopiero zacząć - zagroziła Carmen, uśmiechając się.
- Zacząć? A to co niby było? - parsknęła rozbawiona Amber.
- Nieudana próba motywacji, byś ruszyła zadek do łazienki najwyraźniej - odparła Carmen.
Amber ponownie podłożyła sobie ręce pod głowę i przymknęła oczy.
- Zeszło mi się na myślenie. Jak sądzę, to ludzka rzecz roztrząsać takie rzeczy - westchnęła. Jej rozbawienie rozpłynęło się jak poranna mgła.
- To ludzka rzecz być ciekawym przyczyny, skutku lub obu na raz - odparła Carmen.
- Ale ja o przyczynach i skutkach nie myślę. Ja zastanawiam się nad czymś co obce jest wilkom. Zastanawiam się co będzie po pokonaniu Skazy. Aleks powiedział tak: "Ale teraz już nie musimy wracać do lasu i żyć po staremu. Możemy stworzyć nowy sposób życia wśród ludzi. Dostosowanie ich ekonomii nie będzie trudne" - Amber przytoczyła słowa chłopaka idealnie z pamięci. - Ja marzę całym sercem o tym by wrócić do lasu... Ja i większość wilkołaków w leżu tęsknimy do dziczy, bo tam jest nasze miejsce - powiedziała smutno. - Nasze serca pozostały z watahami i z lasem...
- Wasza wola. Czyli nie będzie rewolucji? - zapytała Carmen. - Mając w rękach narzędzia do zmiany tego na lepsze wrócisz po prostu do lasu?
Amber westchnęła.
- Ja nie wrócę. Jeśli to wszystko ma się utrzymać, jeśli wszystko co tu się dzieje i o co walczę ma trwać to nie mogę tam wrócić. Ale nie zabronię nikomu, kto będzie pragnął powrotu... - Amber mówiła spokojnie, ale wbrew jej woli spod przymkniętych powiek, po policzkach potoczyły się łzy.
Carmen pokręciła głową.
- Wychowujesz nowe pokolenie wilkołaków. Masz ich los w rękach. Nie musisz ich uczyć jak żyć w lesie, bo żyją w mieście. Stworzysz dwa rodzaje wilkołaków - miastowe i leśne. W ten sposób wrócisz do lasu, jako rdzenny wilkołak leśny, pozostawiając kogoś na czele wilkołaków miastowych. Liczyłam na początku, ze będzie to Aleks, ale sprawa się skomplikowała. Teraz z tego co widzę to on prędzej pójdzie z tobą do lasu, niż ty zostaniesz z nim w mieście...
- Miejskie wilkołaki wychowane przez leśne? To brzmi prawie jak kiepski żart - westchnęła. - Zresztą nie chodzi tu nawet o wilkołaki... W tej chwili odpowiadam za ludzi i nieludzi oraz wszystkich zmiennokształtnych - westchnęła.
- Nie mówiłam, by wychowywały je wilkołaki leśne - powiedziała Carmen. - Masz możliwości, porozmawiaj z Aleksem, jeśli uznajesz to za dobry pomysł.. lub wymyśl coś lepszego - zaproponowała Carmen.
- Celina się w tej chwili nimi zajmuje. Tak po prawdzie ona jako opiekun szczeniąt może nie pozwolić na niektóre rzeczy. Opiekun szczeniąt w sprawach związanych z młodymi może się sprzeciwić alfie - powiedziała. - No i jeśli ludzie mieliby się nimi zająć... To musieliby wziąć całą siódemkę - bąknęła. Pomysł wydawał się dobry... Amber zastanawiała się teraz tylko jakie będą konsekwencje jej decyzji...
- Może Wiktoria? - zaproponowała Carmen. - Znaczy jeśli weźmie sprawę na poważnie, ale to ty powinnaś z nią w takim razie porozmawiać -
- Dlaczego Wiktoria? - spytała Amber. Przetarła twarz rękawem i usiadła na łóżku, by się skupić. Po całodziennym bieganiu nieco się zakurzyła, więc teraz łzy rozmazane po twarzy dały piorunujący efekt.
- Trzy powody. Ma moc złą , tak jak ty, lubi wilkołaki i jest cierpliwa. Jeśli podzielasz moje zdanie, to wymyj się i pójdź z nią pogadać na ten temat... a jak nie to wymyj się i jeszcze o tym pogadamy - stwierdziła Carmen.
Amber użyła energii by się oczyścić. Jakoś tym razem wizja zalegania w wannie z ciepłą wodą jej nie pociągała. A energią mogła osiągnąć te same efekty.
- No to poszukam jej - powiedziała planując zacząć od pokoju Wiktorii.
Znalazła tam Wiktorię sam na sam z książką.
- O, Amber. Witaj - powiedziała.
- Hmm... Carmen zwróciła mi uwagę na kilka ważnych spraw - zaczęła. Amber utraciła nieco ze swojej zwierzęcej bezpośredniości przez częste przebywanie w ludzkiej postaci. Westchnęła cicho, gdy to zauważyła. - Chodzi o to, że żeby utrzymać sojusz między wilkołakami i humanoidami trzeba by wychować pewne grupy szczeniąt tak by je przystosować do życia wśród ludzi i w mieście. A jednocześnie by nie utraciły w sobie wszystkiego co wilcze - powiedziała. - Czy miałabyś czas i ochotę zająć się wychowaniem tej siódemki? Nie rozmawiałam jeszcze na ten temat z Celiną, więc ten pomysł może spotkać się z jej protestem... Ale byłoby to o tyle dobre, że wilkołaki które wychowały się w lesie w większości będą marzyć o powrocie w dzicz... I zrobią to, gdy tylko pojawi się taka okazja. Nie chciałabym by to co teraz tu budujemy miało rozpaść się w ciągu dwóch pokoleń - bąknęła zdając sobie sprawę z tego, że się rozgadała.
Wiktoria zamknęła książkę i obróciła ją parę razy w dłoniach, zamyślając się. Wreszcie przymknęła oczy i westchnęła.
- Możesz na mnie liczyć - powiedziała. Amber jeszcze nie widziała poważnej Wiktorii, było to wręcz... dziwne.
Amber aż podeszła bliżej by się przyjrzeć Wiktorii.
- Jeśli chcesz coś dopowiedzieć, to proszę, powiedz - poprosiła łagodnie. Powaga na twarzy Wiktorii trochę zbiła Amber z pantałyku.
- Nie, no... lecimy do Celiny, nie? - zapytała dziewczyna.
- Tak - skinęła głową Amber. Tknęła przy tym palcem Wiktorię jakby sprawdzając czy ona to naprawdę ona...
Wiktoria uniosła brew, a Amber miała wrażenie, że ta Demmianka właśnie dojrzała - teraz przed chwilą...
- Eee... Wiktoria... Co się właściwie stało? - bąknęła. Nagła zmiana, nawet jeśli jak najbardziej pozytywna bo związana z dojrzałością, wywołała zagubienie u wilkołaczycy, która przywykła do rytmu natury.
- Dostałam dość odpowiedzialne zadanie, wypadałoby się za nie zabrać jak należy. Mówimy tu bądź co bądź o koegzystencji ludzi i zmiennokształtnych - odparła Wiktoria. - Mylę się?
- Nie, nie mylisz się... Ale twoja nagła powaga... No trochę mnie... - Amber zrobiła gest rękoma, który wyrażał jej niemożność znalezienia właściwego słowa.
- Zdezorientowała? - zapytała Wiktoria. - Lecimy, ale z Celiną rozmawiaj ty, dobrze?
Amber skinęła głową. Dwa razy. Potem poprowadziła w stronę leża by tam odnaleźć szczenięta i Celinę.
Celina akurat pilnowała drzemiących szczeniąt. Spojrzała na Amber, przysiadając na zadzie.
Amber skinęła na nią głową. Dobrze wiedziała, że smyki mogą się obudzić jeśli zaczną rozmawiać w ich bezpośrednim sąsiedztwie. A Amber miała zaciszne miejsce na oku z widokiem na szczenięta, które idealnie nadawało się na przyciszoną rozmowę.
Celina obejrzała się na szczenięta i podeszła do Amber, zmieniając postać na ludzką. Stanęła tak, by mieć w zasięgu widzenia i Amber i szczeniaki. - Czegoś ode mnie potrzebujesz? - bardziej stwierdziła, niż zapytała.
- Coś bardzo ważnego chodzi mi po głowie. Pamiętasz co mówiłam na temat sojuszu ludzi z wilkołakami - nie było wątpliwości, że Amber nie pytała. - Zakończenie polowań, poprawienie stosunków z ludźmi, dostęp do części ich zasobów, może nawet wymiana handlowa na jakąś niewielką skalę. Ale będziemy potrzebowali wilkołaków w miastach. Pewnie niewielu tych którzy wychowali się w lesie będzie chciało tu pozostać. Widzę to w ich oczach... Ale one - Amber spojrzała na maluchy. - Jeszcze są w stanie nauczyć się jak traktować miasto jako swój dom - powiedziała. Czekała na reakcję Celiny.
Kąciki ust Celiny drgnęły.
- A kto miałby się nimi zająć? - zapytała.
- Wiktoria. Tak jak ja włada negatywną energią. Poza tym bardzo lubi wilkołaki i wilki i zna je dość dobrze, więc nie mam obaw, że przerobi szczenięta na ludzi w zmiennokształtnych ciałach. Poza tym wciąż szczenięta będą się musiały nauczyć wilkołaczych zwyczajów by wiedzieć z czym mają do czynienia i robić za ambasadorów. Będziemy też musieli nauczyć je polować. Potrzebujemy kogoś, kto nie będzie żegnał lasu niczym własnej watahy. Kogoś, kto nie zdążył go pokochać całym sercem - powiedziała. Mówiła ze spokojem. Chłodnym spokojem pewnego siebie przywódcy.
Celina spojrzała znów na wilkołaki.
- Podstawy już poniekąd znają... ale nie pamiętają lasu. Ich wataha uciekała od dłuższego czasu po zniszczeniu ich siedziby. Pamiętają Strażnika i jego wieżę... wcześniej ich pamięć nie sięga - spojrzała na Wiktorię. - Niech tak się stanie
Amber skinęła głową i przeniosła spojrzenie z Celiny na Wiktorię.
- Zatem postanowione... - westchnęła. - Czas pokaże jaki będziemy mieli bilans po pokonaniu Skazy... Chciałabym by cały ten sojusz był wart tych wszystkich ofiar jakie ponieśli zmiennokształtni - powiedziała. Jej spojrzenie pociemniało gdy pionowe źrenice się rozszerzyły.
Wiktoria skinęła głową, po czym spojrzała na Celinę.
- Dobra, trzeba będzie wytłumaczyć wilczkom co i jak... - powiedziała.
- Celina zajmowała się nimi najdłużej do tej pory, a ty Wiktorio będziesz się nimi zajmować... Także uważam, że najlepiej będzie jeśli obie im to powiecie. W ten sposób sytuacja będzie dla nich jasna - oznajmiła.
- O to chodzi - powiedziała Wiktoria. Celina skinęła głową. Żal było się jej rozstawać z pociechami, ale rozumiała, jaka rolę przyjdzie im odegrać.
- Dziękuję wam obu - powiedziała Amber i po prostu zagarnęła je obie by je objąć. Ulżyło jej bardzo, że wszystko poszło tak gładko i zgodnie.
Wszystkie przytulały się chwilę. - Dobra, poradzimy sobie już dalej - zapewniła Wiktoria.
- Wierzę. Powodzenia - powiedziała Amber. - Jeśli pozwolicie, to ja się już oddalę. Chcę się jeszcze przejść - powiedziała. Amber za dużo w ostatnim czasie myślała o tym co będzie później. Myśli te bardzo mocno zmęczyły ją psychicznie.
Kobiety skinęły twierdząco głowami.
Amber udała się więc na mury. Znalazła miejsce takie, które nie było zajęte przez żadnego strażnika miejskiego. Nie chciała towarzystwa... Wyjątkowo... Westchnęła podziwiając z miejskich murów widoki, które rozciągały się poza.
Amber doczekała północy siedząc na dachu baszty, gdy na szczycie daszku usiadł kruk i zaczął się jej przyglądać.
Amber uniosła brew patrząc na kruka.
Ptak przeskoczył z nogi na nogę parę razy, przekrzywiając głowę.
- Wybacz, nie jestem w stanie zrozumieć o co ci chodzi, pierzasty przyjacielu - mruknęła.
Ptak zatrzepotał skrzydłami.. i zmienił postać na pseudoludzką. Człowiek, o pazurach kruka, skrzydłach zamiast rąk i ptasią głową spojrzała na Amber.
- Jest nas jednak więcej, moja droga - powiedział Czarnopiór.
- Hm? Nie rozumiem? - Amber zaskoczyło i to, że kruk zmienił postać i same jego słowa.
- Jakich znasz zmiennokształtnych? - zapytał Czarnopiór.
- Wilkołaki, dzikołaki, słyszałam o niedźwiedziołakach... Wiem, że dawno temu były lisołaki i szczurołaki oraz różne kotołaki - powiedziała.
- Jest nas więcej... sporo więcej.. i żyjemy i też możemy ci pomóc - zapewniła dziwna istota.
- Dlaczego nie ujawniliście się wcześniej? - bąknęła zdezorientowana.
- Mamy inną percepcję świata... niektórzy kryli się, inni nie wiedzieli skąd pochodzi zagrożenie... musieliśmy zebrać wszystkich do kupy i gdy to zrobiliśmy.. zostałem mianowany posłańcem - odparła istota. - Jestem Czarnopiórem. Ignoranci zwą takich jak ja krukołakami.
Przez chwilę informacja musiała się uleżeć w głowie Amber.
- Gdzie są pozostali? - spytała.
- Nieopodal. Zajmują jaskinie - odparł Czarnopiór.
- Aż muszę ich zobaczyć - bąknęła. Wciąż nie do końca wierzyła w to co słyszała. Zmieniła postać na potwora by móc użyć skrzydeł.
Czarnopiór zmienił postać na kruka i ruszył przodem. Lecieli kawałek i zwierzę skręciło w bok i poleciało w dół, wlatując od jaskini w boku sporego skupiska skał niewartego nazywania górą.
Ona także wylądowała i przyjęła postać bestii by zachować swoje wzmocnione zmysły. Węsząc ruszyła za Czarnopiórem.
Weszli do sporej jaskini. Amber poczuła się dość dziwnie. W pomieszczeniu był upiór wilkołaka przywiązany do niewielkiego obiektu, trzymanego w ręce przez istotę wyglądającą jak wąż z czterema rękami. Do tego było jeszcze pięć Czarnopiórów, dwa duchy leśne, szczurołak, dwie istoty wyglądające jak połączenie nosorożca z gorylem i potężna istota pokryta bardzo gęstym, czarnym futrem. Nie było nawet dokładnie widać kończyn.
Bestia mało się za głowę nie złapała. Nigdy wcześniej nie widziała takich istot. Już sam upiór wilkołaka wprowadził spory zamęt w jej dopiero co poukładanym świecie...
- No dobrze... Chętnie usłyszę kim jesteście - powiedziała. Ogólniki Czarnopióra w ogóle jej nie przygotowały na to co zobaczyła.
- Może ja zacznę - mruknął wilkołak. - Bo mnie znasz. Pretor. Los nie obszedł się ze mną łagodnie - mruknął.
Bestia aż otworzyła pysk ze zdziwienia. Zamknęła go po chwili.
- Historie o tobie opowiadał nam alfa... Ale sam mówił, że jest tak stara, że może to być już tylko legenda - bąknęła.
- No. Demony nie były zachwycone tym co zrobiłem. Przykuły mnie do kawałka granitu po śmierci - warknął wilkołak. - I tak sobie siedziałem pod ziemią, aż ludzie mnie wykopali, a Czarnopiórzy wykradły... - machnął łapą.
- Coś mi się widzi, że to będzie długa opowieść... Postaram się tobie pomóc, ale wpierw wysłucham pozostałych, a potem opowiesz wszystko po kolei - powiedziała Amber, której zaczynała wracać przytomność umysłu.
- Nie ma po kolei, siedziałem parę wieków pod ziemią, poznając furie, szaleństwo i rozpacz... potem ludzie mnie wykopali na powierzchnię i jakoś się pozbierałem... tyle - mruknął upiór.
- Jestem Hessedronem. Ostatnim z mojego rodzaju - powiedział wąż. - Zwę się Sektath, jestem swego rodzaju.. jak to ludzie zwą? Wróżbitą... - mruknął. Mówił zupełnie sprawnie jak na istotę o rozdwojonym języku.
- Chodziło mi o to, że ludzi zwykle nie interesują kamienie póki nie są według nich cenne. Nikt nie musiałby cię wykradać, gdyby ludzie nie uznali, że twój kamień i ty stanowicie jakąś wartość - powiedziała spokojnie. Wężowemu skinęła głową. - Niewiele wiem o wróżbitach - przyznała.
- Wydobyli przez przypadek - skwitował Pretor.
- Twoja ścieżka jest tak skłębiona, że nie da się jej odczytać, ale może będę w stanie przewidzieć efekty twoich decyzji nim je podejmiesz - wyjaśnił Hessedron.
- Rozumiem. Bardzo przydatna umiejętność. Choć pewnie dla wielu także przerażająca - stwierdziła. Spojrzała po pozostałych osobistościach w gronie.
- Rufus - mruknęła kupa włosia.
- Nie wiem czym jestem, ale ktoś miął humor, jak mnie tworzył - między włosami dało się ujrzeć wielki, szeroki wyszczerz z dwoma wielkimi siekaczami. Każdy z nich mógłby posłużyć Amber za puklerz, gdyby byłą w ludzkiej postaci.
- Jeśli chcesz możemy spróbować się tego dowiedzieć - powiedziała. Rozmiar tych zębów ponownie odrobinę wyprowadził ją z równowagi. Była bardzo młoda. Wciąż nie mogła powiedzieć by wiele widziała w życiu... Miała czas nabyć tego doświadczenia...
- Mhm - mruknęła fura włosia. Amber dopiero teraz dostrzegła wielki, płaski ogon, który mógł służyć za wachlarz dla oddziału zgrzanych turystów.
- Jesteśmy Eleskarami - powiedziały oba potworki z wielkimi pojedynczymi rogami na pyskach.
- Ukrywamy się na tym kontynencie - zaczął jeden
- Od dość dawna i mamy wrażenie - ciągnął drugi. Istoty mówiły na zmianę.
- Że coś się ostatnio mocno
- Skiepściło z ogólną strukturą
- I kiedy mówimy "skiepściło"
- Mamy na myśli, ze ktoś zburzył ład i nie zbudował niczego
Amber nie powiedziała już na głos, że ktokolwiek stworzył te istotę miał kiepskie poczucie humoru. Grunt, że sama istota się nie przejmowała.
Istoty z rogami kazały wilkołaczycy sądzić, że istoty te nie do końca orientowały się w świecie... Chyba, że było coś o czym ona wciąż nie wiedziała.
- Skaza chce zniszczyć ten świat... Niszczy więc kontynenty. Plugawi ziemię, zabija słabych, a silnych przemienia w swoje sługi - powiedziała.
- Zmienia.
- Delokalizuje.
- Łamie Harmonię.
- Sam proces jest łatwy do cofnięcia
- Jego skutki - niemożliwe
- Za dużo śmierci
- Smutna sprawa...
Wilkołaczyca poczuła ciarki na plecach.
- Chyba da się jeszcze coś zrobić z tym co jest, nie? - rzuciła.
- Życie ma tendencję do odnawiania się
- Regeneracji
- Jeśli dać mu miejsce
- I czas
- Nie będzie problemu
- O nie - obie istoty machnęły łapami i zaśmiały się
- Dobrze - bąknęła i spojrzała kto jeszcze został.
Szczurołak przeciągnął, robiąc z tego wstęp do ukłonu
- Ernest Robiola di Roccaverano - przestawił się.
Bestia odkłoniła się
- Amber - powiedziała krótko.
Ostatnie były Czarnoopióry, czyli
Edgar, Hellen, Stark, Dhalia i Jadekar. Ten, który sprowadził tu Amber miał na imię Mort. Amber czuła od nich silną moc śmierci. Istoty z pojedynczymi rogami z kolei posiadały chyba moc życia. Duchy milczały, skłoniły się tylko Amber. Były bardzo słabe, ich lasu zostały zniszczone.
Amber miała poważną zagwozdkę. Nie była do końca pewna co zrobić z tymi istotami. Nie była nawet pewna co stało się z upiorzycą i demonem, które spotkała w mieście nieumarłych z Carmen i Wiktorią. A tak mocno egzotyczne istoty mogły się już nie spotkać z ciepłym przyjęciem przez mieszkańców Azylu jak zmiennokształtni.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mekow »

Amanda Jones
Astaria
Dolina Zieleni, Kryształowe Wybrzeże


Nie czekając ani chwili dłużej, Amanda naładowała lekko oba rewolwery i za ich pośrednictwem cisnęła energią celując w korpus potwora.
Istota postąpiła wstecz dwa kroki i zamachnęła się łapami, zabijając dwójkę ludzki w swoim zasięgu. Reszta strażników zaczęła odsuwać się od istoty.
Amanda naładowała jeszcze raz rewolwer otrzymany od Sotora, wycelowała w głowę bestii i nacisnęła spust.
Wybiła istocie parę zębów i pogruchotała szczękę, odrzucając wstecz.
Coś tu zdecydowanie było nie tak. Ta bestia już dawno powinna była paść martwa i Amanda nie była zachwycona z tak zaistniałego obrotu sytuacji.
Naładowała obie bronie, troszkę tylko mocniej niż poprzednio. Kucnęła, wymierzyła w lewy piszczel stwora i strzeliła. Najpierw z pierwszego, potem celując dokładniej z drugiego. Miała nadzieję, że obetnie mu stopę. Wówczas zmieniłby się środek ciężkości potwora, a on sam spadłby z mającego około dwanaście metrów muru.
Istota podskoczyła jednak na pół sekundy przed tym jak Amanda wystrzeliła, unikając dzięki temu strzałów, które zniszczyły fragment muru obronnego, po czym runęła na kobietę od góry.
Amanda zdołała zablokować cios rewolwerem od Sotora, ale siłą ciosu sprowadziła ją na kolana.
"Cholera" - przemknęło jej przez myśli. Naładowała porządnie, bardzo porządnie rewolwer i nieomal przyłożyła go do brzucha gadziny. Z takiej odległości nie mogła spudłować, a strzelając pod takim kątem jego moc powinna rozpruć mu cały korpus.
Może mogła, może powinna była użyć swych nowych zdolności, a nie tylko strzelania. Nie miała jednak czasu na myślenie, mogła tylko zareagować.
Strzał zniósł istotę wstecz, dość daleko, ładując w sam środek grupy kuszników z tyłu. Ludzie korzystając z ogłuszenia istoty zaczęli ja dźgać krótkim mieczami, a jeden z nich strzelił prosto w otwartą paszczę istoty, która rzuciła się, zacharczała i przeturlała na wewnętrzną krawędź muru, by zostać zepchniętą w dół Tymczasem kretopodobne istoty wspinające się po murach dotarły do ich szczytu w dwóch miejscach, korzystając z zamieszania na blankach. Dwie z tych istot momentalnie rzuciły się na Amandę, powalając ją. Na szczęście na te istoty wystarczyły zwykłe kule. Kobieta poczuła się dość słaba i zorientowała się, że zużyła sporo energii.
Ponieważ inni zajęli się tym, czego ona nie mogła dokonać, miała chwilę czasu dla siebie. Nie zastanawiając się nad niczym, postanowiła załadować szybko oba rewolwery. Tym jednak razem nie będzie używać mocy, tylko postrzela zwykłymi kulami. Nie czuła się już na siłach, aby zużywać więcej energii.
Nim naładowała rewolwery musiała skorzystać z ostatniego pocisku z rewolweru Sotora, by zabić jeszcze jednego kretopodobnego potwora wdrapującego się na mur. W ciągu kolejnej minuty napływ przeciwników zakończył się, a deszcz krwi ustał. Amanda załadowała rewolwery i była gotowa do dalszej walki. Tylko, że w międzyczasie ta się już skończyła. Zapanowała cisza po walce. Nikt nie miał siły się cieszyć.

Z niezbyt zadowolonym wyrazem twarzy zerknęła za mur. Leżała tam chałda ciał kretowatych istot. trzeba było to spalić nim zacznie śmierdzieć.
Skrzywiła się zniesmaczona i przeszła dwa kroki na druga stronę murów, aby rzucić okiem w dół. Khajitopodobny potwór przeżył zdecydowanie za dużo i warto było się upewnić, że teraz już leży martwy.
W Kryształowym Wybrzeżu deptaki miały słupki, oddzielające je od jezdni. Istota miała nieszczęście spaść centralnie na jeden z nich. Nie był to przyjemny widok. Choć budził pewną satysfakcję. Amanda nie miała ochoty, ani czasu się jednak przyglądać.
Rzuciła okiem na wschodnią i zachodnią bramę, ciekawa czy tam też walki dobiegły już końca. Z tej wysokości miała dobry widok. Mur i w jednym i w drugim miejscu wyglądał na nienaruszony. Strażnicy zrzucali z murów ciała poległych istot Skazy.
To się Amandzie spodobało. Ona też musiała się zająć swoją częścią muru. W pierwszej kolejności rozejrzała się dookoła.
Potem zaczęła wypatrywać Leny i Wiktora. Oboje byli cali i zdrowi. I brudni. Oprócz krwi, Lena oberwała sporym kawałem zgniłego miecha, które rozbryznęło się jej na klatce piersiowej. Owszem, zbroja płytowa jest łatwiejsza do wyczyszczenia niż ubranie, nie mniej jednak smród dawało się wyczuć, więc Amanda domyślała się, że pod skrywającym twarz hełmem Lena może mieć nietęgą minę. Oczywiście temat ten należało pominąć.
Bitwa potoczyła się bardzo dobrze. Było tylko kilka ofiar, oraz obeszli się nieomal bez rannych, za to ich przeciwnik Skaza poniósł straty. Po omówieniu z Leną i Wiktorem przebiegu bitwy i organizacji pobitewnej, Amanda przeszła do ważniejszych kwestii. Opowiedziała krótko o Skazie i o tym co robią w tej sprawie, a co ważniejsze o Aramonie i przywracaniu wiary w niego. Lena jako Paladyn Zakonu, miała duży posłuch wśród mieszkańców Astarii, zwłaszcza w kwestiach wiary. Amanda zdawała sobie sprawę, że mogła ona naprawdę dużo pomóc w sprawie pozyskiwania wiernych Aramonowi. Porozmawiały o tym. Lena sama już wcześniej zauważyła podczas walki ze Skazą, że jej relikwie bardziej nadają się do muzeum, niż do walki. Oraz, że trzeba coś z tym zrobić, a nowy, czy też prawdziwy bóg był wprost wymarzonym rozwiązaniem.

Potem Amanda mogła się spotkać ze swoimi towarzyszami. Aria miała cerę bardziej przypominającą pół-ludzką, niż czarnego elfa czystej krwi, widać było po niej, że tego się nie spodziewała i dlatego aż pobladła na twarzy. Choć w walce dobrze sobie poradziła. Ferrus też wyszedł bez szwanku, a deszcz krwi i mięsa specjalnego wrażenia na nim nie zrobił. Sotor ogólnie był umorusany jak nieboskie stworzenie. A widząc ich wszystkich Amanda nie miała ochoty spoglądać teraz w lustro.
- Dowiedziałam się już co tu się działo wcześniej... to co widzieliśmy - mruknęła Amanda. - Choć zwykle walki tak nie wyglądają - dodała spoglądając na Arię.
- A jak sytuacja? - spytała Sotora. - Odparliśmy atak, czy zdziesiątkowaliśmy oddziały Skazy w tym regionie?
- Odparliśmy atak. Możemy poprowadzić kontruderzenie - mruknął Sotor i wzruszył ramionami.
- Dokonamy. Jutro z samego rana? - powiedziała.
- Jestem za - mruknął rycerz.
Amanda spojrzała na wszystkich zgromadzonych.
- Przydałaby nam się wizyta w łaźni - dodała do wszystkich.
Sotor skrzyżował ręce na piersi i.. zapłonął. Po chwili ogień zniknął, a mężczyzna był czysty.
- Kto potrzebuje, ten potrzebuje - uśmiechnął się półgębkiem. - Chyba tego cie nauczę w następnej kolejności. Oczyszczanie energią, hm? - zaproponował Amandzie. - Pójdę pomóc usuwać zwłoki - uniósł palec, a na jego końcu pojawił się płomyk. - Jak wyjdziecie z łaźni to was odnajdę -
- W porządku - odpowiedziała Amanda.

Odpoczęli chwilę, starając się rozluźnić atmosferę rozmową, co jednak średnio im wychodziło. Na szczęście krótko potem pojawiła się Aine Amira, aby przenieść ich stamtąd. Portale były oczywiście dostępne, ale w Wichrach był podobno niemały tłok. W tej sytuacji, zostali więc przeniesieni przez dżina i zniknęli w połączonych piorunami kulach energetycznego światła.


Unia, Niebiańskie wichry

Po spędzeniu około godziny w łaźni, Amanda spotkała się z Sotorem w Akademii Aramona. Kobieta była już czysta i zadbana, podobnie jak jej kostium.
- Hej. Właśnie cię szukałam - powiedziała.
- Jestem do twej dyspozycji - powiedział mężczyzna.
- Idę zaraz na spotkanie z minotaurami. Potem kolejne tutaj. Porozmawiaj proszę z Arią, gadałyśmy w łaźni, ale... choć tego nie pokazała, to sądzę że przyda jej się nieco dodatkowego wsparcia.
- Hm... sądzisz, ze się do tego nadam? - mężczyzna uśmiechnął się lekko i potarł brwi. - Ale najpierw pogadajmy - rzucił i wskazał zachęcającym gestem drzwi. - Przejdźmy się.
Amanda skinęła głową i oboje udali się na spacer po budynku.
- Nie chodzi o nic specjalnego, Aria nie jest dzieckiem. Ale żeby zamienić z nią ogólnie dwa słowa, o tym jak jej się walczyło nowa bronią... Ale spytaj też Ferrusa - dodała.
Sotor po drodze przyspieszył i objął jedną ręką Amandę. - Aria w dalszym ciągu jest mrocznym elfem z charakterkiem. Jeśli poświeci się jej za dużo uwagi bardzo szybko uzna to za standard. Byłaby z niej niezła przywódczyni, ale problem polega na tym, że ona lubi, jak inni się przed nią płaszczą. Co do Ferrusa to zamieniłem z nim parę zdań nim poszedł do łaźni. Był w swoim żywiole.
- Mhmm - mruknęła Amanda. - Więc wszystko dobrze... A o czymś konkretnym chciałeś ze mną pomówić? - spytała.
- Owszem. Miałaś w ostatnim czasie sporo nerwów. Jak to znosisz i jak tam twoje samopoczucie? - zapytał rycerz.
Amanda zastanowiła się chwilę, wykrzywiając nieznacznie usta.
- Nie jest źle - odpowiedziała. - Przywykłam, że sporo się dzieje i zawsze było mi z tym dobrze. Ostatnio dzieje się nieporównywalnie więcej niż zwykle, to nie przytłacza mnie to - rozwinęła wypowiedź.
- Choć muszę przyznać, że miałam dziś starcie z wyjątkowo paskudnym tworem Skazy i... gadzina była niezwykle odporna - powiedziała krzywiąc się nieznacznie.
- Coś się wymyśli - zapewnił Sotor, zatrzymując się. - Stań prosto - polecił i dotknął ramienia Amandy. Potem obszedł i przesunął dłonią wzdłuż jej kręgosłupa. - Ktoś tu wymaga długiego, rozluźniającego masażu przed jutrzejszą akcją... - zaśmiał się.
- Wymagam? - spytała nie ruszając się z miejsca.
- Mhm. Żebyś jutro nie była zesztywniała - powiedział mężczyzna i uśmiechnął się. - Proponuję zjeść kolację i odczekać chwilę. Zrobię ci masaż przed snem i zaśniesz jak kamień, a jutro zakwasów nie będzie. Z tego co widziałem masz też sińce na kolanach, wiec zgarnę również maść na potłuczenia. Jutro musisz być w doskonałym stanie.
- Dobrze... A powiedz mi, czy jutro zabieramy wszystkich naszych uczniów?
- Owszem. Przyda nam się cała siła jaką możemy zebrać... - mruknął Sotor.
Wtedy w kuli jasnego blasku zrobionej niczym z pioruna, pojawiła się obok nich Aine Amira.
- Witam, mam nadzieję, że nie przeszkadzam - powiedziała uprzejmie mistycznym głosem.
Sotor obejrzał się na dżina, krzyżując ręce za plecami. Obejrzał się na Amandę. Ona tu była szefem.
- Nie - odpowiedziała Amanda. - Sądzę już wszystko obgadaliśmy - rozwinęła wypowiedź spoglądając na Sotora i uchwyciwszy jego spojrzenie uśmiechnęła się delikatnie.
- Jest dwoje uchodźców, z którymi chciałabyś się spotkać - powiedziała Aine.
- Ja bym chciała? - spytała Amanda.
- Nie mniej niż oni z tobą - wyjaśniła dżin. - Czekają w jadalni - dodała.
Amanda nie do końca wiedziała o co chodzi, ale natura i delikatny uśmiech kobiety świadczyły, że czeka ją jakaś miła niespodzianka. Chciała tam iść, ale zanim to zrobiła spojrzała na Sotora.
- Jasne, jakbyś mnie do czegoś potrzebowała to dawaj znać - powiedział Sotor. - Skoczę z Ferrusem zagrać w kule. Powiedział, że będzie w to grał...
- Bywaj - rzucił do Aine i ruszył do wyjścia. Ta skłoniła mu lekko głową.
Amanda została sama z dżinem.
- Baw się dobrze - powiedziała mistycznym głosem Aine Amira. Spojrzała na Amandę z uśmiechem, po czym przeniosła się gdzieś indziej.

Zaintrygowana Amanda ruszyła na dół do jadalni. Nie wiedziała czy rozpozna osoby, z którymi rzekomo chce się spotkać, ale miała nadzieję, że może to te osoby rozpoznają ją. Weszła do obszernego pomieszczenia, gdzie znajdował się niemały tłumek osób, głównie ludzi i elfów, przeważnie siedzących przy stolikach i zajętych jedzeniem.
Amanda nie musiała długo rozglądać się wśród zgromadzonych, aby zorientować się o kogo chodziło. Jej uwagę dość szybko przykuł pewien mężczyzna w średnim wieku. Miał on brązowy kapelusz, tak zwaną fedorę, jasnobrązową koszulę oraz czarne spodnie i takież buty.
Obrazek - Tato - powiedziała głośno Amanda. Na swój widok obdarzyli się wzajemnie szczerymi uśmiechami a zaraz potem padli sobie w ramiona.
- Wspaniale cię widzieć - powiedział jej ojciec przytulając ją mocno do siebie.
- Wzajemnie, jak najbardziej - odpowiedziała.
Amanda od dłuższego czasu zastanawiała się co się działo z jej rodziną, w całym tym skazonym bałaganie. A i oni pewnie też martwili się o nią... a właśnie, Aine Amira mówiła o dwóch osobach.
- A gdzie mama? - spytała.
- Jest tuż za tobą - usłyszała odpowiedź, po czym została uwolniona z uścisku, aby mogła się odwrócić, co niezwłocznie uczyniła.
Przy rozciągającym się na całą ścianę oknie, zobaczyła ładną kobietę w czarnej sukni, która przyglądała jej się z uśmiechem.
Obrazek - Mamo - powiedziała uradowana Amanda. Kobiety nie widziały się od paru lat, ale Amanda była pod niemałym wrażeniem. - Wyglądasz niesamowicie. Naprawdę, zwłaszcza jak na... - zaczęła, ale dostrzegła spojrzenie swojej matki - swój wiek - dokończyła dyplomatycznie.
- Dziękuję. Taki przywilej niektórych zamożnych - odpowiedziała jej matka, po czym padły sobie w ramiona.
- Tak się cieszę, że jesteście cali i zdrowi - powiedziała.
Istotnie było to dla niej ważne. Amanda kochała swoich rodziców.
- Byliśmy zaszczyceni, że rozmawiała z nami sama Aine Amira, ale szybko dowiedzieliśmy się, że mamy większe powody do dumy - powiedział jej ojciec. Wiedzieli już, że została wybrańcem Aramona.
Następne dwie godziny Amanda spędziła z rodzicami, opowiadając im wszystko co się jej ostatnio przydarzyło. Oczywiście słuchała też tego co oni mieli do powiedzenia, a cała trójka nie szczędziła sobie przy tym, anegdot i powrotów do dawnych wspomnień.
Był to jeden z najwspanialszych obiadów w jej życiu. A ponieważ jej rodzice dostali kwaterunek w Niebiańskich Wichrach, wiedziała, że jeszcze nie raz ich zobaczy.


Później, o wyznaczonej porze Amanda spotkała się z Sotorem i Aine. Najpierw mieli umówione spotkanie z minotaurami.
- Kto wygrał? - Amanda spytała z uśmiechem, przypominając sobie, ze Sotor grał w kule.
- Ferrus. Grałem pierwszy raz w życiu - odparł Sotor. - Myślałem, ze da fory Arii, ale nieee, gdzie tam - westchnął szczerząc się.
Amanda zaśmiała się delikatnie, rozbawiona słowami mężczyzny.
Sotor drgnął i zmarszczył brwi.
- Hm... dostałem interesujące dane - mruknął i uśmiechnął się znów. - Jutro proponuję jednak przed kontruderzeniem wybrać się do Głębi. Zlokalizowaliśmy potencjalnego sprzymierzeńca.
- Do Głębi? - spytała zaskoczona i zaintrygowana Amanda. Aine Amira też spojrzała na Sotora, choć z bardziej spokojnym wyrazem twarzy.
- Pod Astarią jest Piekielny Splot. Jak pod każdym kontynentem. Ale jak się okazało pod Astarią jest jeszcze jeden dodatkowy - spojrzał na Aine, która uniosła brew. - Można to zwalić na powierzchnię kontynentu, która mała przecież nie jest, ale nie... nad Astarią jest tylko jeden Niebiański Splot. Więc równowaga nie jest zachowana. Pytanie wiec czemu Astaria jeszcze się nie rozpadła. Otóż pod drugim Piekielnym Splotem znajduje się Głębia. Sub-wymiar, w którym jest tylko oddzielny kraj, zamknięty dawno temu przez Splot, pełniący funkcje "kłódki".
- Skomplikowane - powiedziała Amanda marszcząc brwi i zastanawiając się nad słowami mężczyzny.
- Dlaczego o tym nie wiedziałam? - spytała jak zawsze spokojnym głosem Aine.
- Lokacja uniemożliwia wykazanie rozbieżności tych dwóch splotów. Bez bardzo szczegółowej analizy można po prostu uznać, że splot pod Astarią ma nietypowy kształt... znaczy bez schodzenia do samego splotu.
- A kim jest, nasz potencjalny sojusznik? - spytała Aine.
- Arachnoidy i Dakmantu - odparł Sotor. - Jedyne, co Skaza przeoczyła podczas procesu osłabiania i unicestwiania groźnych istot. Nieumarli, zmiennokształtni, smoki... tymi istotami zajął siew pierwszej kolejności. Zapewne gdyby dalej istnieli Tytani, to też by się za nich wziął... podobnie sprawa wygląda z demonami.
- Na kontynencie żyło dosłownie kilkadziesiąt pomniejszych demonów i trochę więcej zmiennokształtnych, niestety zapewne w większości już nie żyją. Tylko jeden potężny demon, uniknął śmierci - powiedziała Aine.
- Może z nim też się dogadamy? - zasugerowała Amanda.
- Już to zrobiliśmy, to Argena - odparła Aine.
- Myślałam, że jest demonicznym bogiem chaosu i seksu - zdziwiła się kobieta.
- Nie, to tylko demon, tak jak ja jestem tylko dżinem. Ona tylko udaje boga - wyjaśniła Aine Amira. A Amanda kiwnęła głową.
- Wiemy coś o nich? - Aine zwróciła się do Sotora.
- Taa.... rasy uznane za martwe jakieś pół miliona lat temu - odparł mężczyzna. - Ciekawie się spotkania z nimi... - dodał.
- Ja... ale to ty z nimi pogadasz? - rzekła Amanda.
- Jeśli ty nie chcesz... ale jesteś w każdym razie zaproszona na tę romantyczną wycieczkę - stwierdził Sotor.
- Dobrze - odpowiedziała z uśmiechem. Każda wycieczka i spotkanie z nieznanym była przez nią mile widziana.
Tymczasem dotarli już do portalu i mogli przejść do Jamy Minotaurów.
"Zaproś Aine jeśli chcesz" dodał Sotor mentalnie, nim weszli.
- Dobra... - Sotor przyjrzał się portalowi i zmarszczył brwi. - Skąd bierzecie energię na podtrzymanie portali? - zapytał. Coś chyba się mu nie zgadzało.
"Zaproszę. Potem" - odpowiedziała Amanda.
- Z kryształów mocy. Bardzo wydajne, ale dla oszczędności portale nie są aktywne cały czas. Włącza się je w razie potrzeby - odpowiedziała dżin.
- Kto włączał ten portal? - zapytał Sotor.
- Ja. Na chwilę zanim weszliśmy do pokoju - odpowiedziała Aine.
- Skąd wzięłaś kryształ? - zapytał Sotor.
Amanda nie była zachwycona tym przesłuchiwaniem i miała nadzieję, że nie dojdzie do... czegoś niepożądanego.
- Wydobywamy je. Trochę kopalni jest w Unii, ale w większości można je znaleźć na terenie Wielkich Gór Wschodnich - wyjaśniła Aine przyglądając się spokojnie mężczyźnie.
Amanda też mu się przyglądała, ale na jej twarzy malowało się zaciekawienie i odrobina niepokoju.
- Coś nie gra? - spytała.
- Ano - Sotor złożył dłonie i zaczął tworzyć kulę energii, która po chwili zaczęła huczeć i jarzyć się pomarańczową energią. Gdy w komnacie podniósł się wiatr, a huk stał się trudny do wytrzymana Sotor wrzucił kulę w portal, po czym troskliwie go zamknął. - Sprawdź posiadane kryształy na śladowe zawartości nieznanej energii - polecił. - Skaza chyba zajął się waszymi zapasami i dodał małe co nieco od siebie...
- Fizycznie nie dotarł do Niebiańskich Wichrów. Sabotował je? - spytała Aine.
- Zanieczyścił - mruknął Sotor i podał Aine mały czerwony kryształ. - Użyj tego, na pewno jest czysty. Ruszajmy, załatwmy to, muszę podjąć jakieś działania przeciwko temu procesowi...
Zamiana kryształu zasilającego portal nie trwała długo. Już po chwili ponownie był on otwarty i mogli się udać na umówione spotkanie.


Nizina Węglowa, Jama Minotaurów

Po przejściu przez portal, cała trójka znalazła się w obszernej sali, której wykończenia i zdobienia zdradzały rękę minotaurów. Zostali tam powitani przez dwóch dobrze zbudowanych minotaurów, noszących na plecach ciężkie topory.
Aine tylko przedstawiła gości i gospodarzy. Ci drudzy należeli do gwardii królewskiej, a nazywali się Ronous i Kasius. Aine nie została na dłużej, gdyż musiała zająć się sabotowanymi przez Skazę kryształami. Przeniosła się z powrotem do Niebiańskich Wichrów.
Po tym krótkim przywitaniu się, Amanda i Sotor ruszyli wraz z minotaurami do Głównego Holu, gdzie mieli wybrać nowych uczniów.
Sotor pstryknął palcami i podał Amandzie bransoletkę z czarnego metalu. Miała ona na sobie jakieś srebrne symbole. - Załóż i nie ściągaj do momentu unicestwienia Skazy - powiedział.
- Co to? - spytała zaciekawiona i bliżej przyjrzała się symbolom.
- W razie potrzeby będzie można cię znaleźć, a ty będziesz mogła teleportować się do mnie jeśli nagle zrobi się za gorąco - odparł rycerz.
Amanda skinęła głową i założyła bransoletę.
Sotor uśmiechnął się.
- Hm... no to gdzie ci teoretyczni kandydaci?
- W prawo i drugi w lewo, za czwartą bramą po prawej znajduje się Główny Hol - powiedział donośnym głosem Ronous.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona.
- No to ruszmy się - zaproponował Sotor, wykonując zachęcający gest i uśmiechając się do Amandy.
Cała czwórka szybko dotarła na miejsce, a widok był dość imponujący. Pod ścianami stały trójszeregi minotaurów, zaś po środku dwa grube rzędy sześcioszeregów, których połowa zwrócona była w jedną stronę, a połowa w drugą. Ustawieni byli tak na całą długość hali co dawać musiało około pięć tysięcy minotaurów.
Amanda i Sotor, w towarzystwie dwóch królewskich gwardzistów, łącznie mieli do przespacerowania się sześć razy wzdłuż całego Holu, za każdym razem mając przed sobą trójszereg mieszkańców miasta.
"Ilu musimy stąd wybrać?" zapytał mentalnie Sotor.
"Jak najwięcej" - odpowiedziała natychmiast Amanda. "Ale wybieramy tak jak poprzednio? Tylko tych... właściwych?" - spytała od razu.
"No jakichś specjalnie uzdolnionych to tu nie widzę, ale dwóch nada się na mistycznych wojowników..." stwierdził Sotor.
"To już wszystkich przejrzałeś??" - zdziwiła się Amanda, gdyż dopiero zaczęli przemarsz. "Bierzemy!" - dodała zdecydowanie. Obawiała się, że... przecież jeśli wezmą tylko dwóch, może okazać się to katastrofą. Stosunki dyplomatyczne z minotaurami były wszak bardzo ważne.
"Od biedy jeszcze możemy wziąć dodatkową dwójkę" dodał Sotor.
"Jak ty to widzisz?" - spytała.
"Najchętniej to wziąłbym te dwójkę, ale co tam, na razie mamy mało podopiecznych więc weźmy całą czwórkę..."
"Ale gdzie ty ich widzisz?" - spytała, gdyż nadal nie uzyskała na to pytanie odpowiedzi. Percepcja Sotora była najwidoczniej inna niż jej.

Wtedy to Amanda dostrzegła pierwszego z tych, o których mówił Sotor. Niewiele dalej stał drugi. Sotor jednak chyba miał nieco większy zasięg...
Ludzie zwykle nie dostrzegali różnic między jednym a drugim minotaurem, podobnie jak w przypadku troli i szczurołaków. Amanda jednak widziała różnice.
Pierwszy minotaur, należał do mniej atrakcyjnych. Miał nie do końca symetryczne długie rogi, sporo niezadbanych włosów i ogólnie wygląd głowy przepakowanego byka. To ostatnie bardzo do niego pasowało, gdyż miał grubo ponad dwa metry wzrostu a i nawet w szerz miał takie barki, że przez drzwi leśnych elfów z pewnością łatwo by się nie przecisnął. Był on wojownikiem, o czym świadczył także pokaźny topór na jego plecach.
Drugi wybrany, był już nieco mniejszej postury, średniej jak na standardy minotaurów i choć nadal duży w oczach człowieka. Nieco mniejsze niż u poprzednika, ale lepiej prezentujące się rogi, oraz wygląd ogólnie do przyjęcia.
Potem wybrali jeszcze dwie kobiety. Pierwsza, która aż zdziwiła się że została wybrana, nie należała do urodziwych. Miała niesymetryczne rogi i podobnie sprawa wyglądała z zębami, oraz ogólnie miała niespecjalnie zachęcający wygląd. Druga była już zupełnie inną historią. Miała piękne rogi, urocze zielone oczy i ogólnie bardzo przyjemne dla oka rysy. Obie wybrane minotaurzyce miały też typowe dla tej rasy... niektórzy prymitywni ludzie nazywali to wymionami, wyśmiewając że jest to stanowczo za wielkie aby nazwać to biustem, oraz jednocześnie porównując minotaurzyce do krów. Dla minotaurów było to bardzo obraźliwe, więc należało uważać w momencie gdy tak się o tym mówiło, a Amanda oczywiście ani przez moment o tym nie pomyślała. W każdym bądź razie, obie wybranki miały figurę typową dla swojej rasy.

Cała ósemka dotarła do końca pochodu, gdzie spotkali się z wielkim i dojrzale wyglądającym minotaurem. Amanda szybko rozpoznała Batzara Wielkiego i skłoniła się lekko. Pozostałe minotaury skłoniły się znacznie bardziej.
- Czworo wybranych... - powiedział donośnym głosem. Amanda zdawała sobie sprawę, że było to naprawdę mało. Od jego podejścia do sprawy, zależały teraz dalsze stosunki dyplomatyczne minotaurów z resztą świata. Amanda miała nadzieję, że wódz... się nie wkurzy.
- Dobrze! Pójdą z wami szkolić się w walce ze Skazą! A w swoim czasie wrócą, aby pokonać ją tu na miejscu - powiedział donośnym głosem Batzar Wielki.
Amanda odetchnęła z ulgą. Batzar zaś uniósł prawą rękę z zaciśniętą pięścią wielkości nieomal ludzkiej głowy i wydał donośny okrzyk. Natychmiast(!) w ślad za nim poszli pozostali i cały Hol rozbrzmiał niesamowicie brzmiącym okrzykiem bojowym około pięciu tysięcy zgromadzonych tam minotaurów.
Sotor uśmiechnął się pod nosem. Nie dołączał się do okrzyku.
"Bębenki całe?" zapytał Amandy.
"Cooo? Mów głośniej, bo myśli swoich słyszę" - odpowiedziała Amanda, ale Sotor dostrzegł uśmiech na jej twarzy i odebrał przekazane rozbawienie. Żartowała... tak jakby.
"Aye zapewne by zemdlała, gdyby tu stała" Sotor wyszczerzył się lekko.
"Dobra, zbierzmy nasze nowe 'pociechy' i spadajmy" zaproponował.
I po krótkiej rozmowie z Wodzem minotaurów, tak właśnie zrobili. Po drodze do portalu, poznali imiona swoich nowych wybranych. Większy minotaur nazywał się Tezeus, drugi Nirris, pierwsza minotaurzyca miała na imię Berati, zaś ta wyjątkowo ładna Krasti. Amanda podrzuciła podjęty wcześniej temat.
"A złapałbyś ją zanim upadła by na podłogę? Co potem byś zrobił?" - spytała.
"A co ty taka zainteresowana? Zazdrosna?" Sotor mrugnął do niej.
"Nie. Ja jestem ciekawa z natury" - odparła.
"Zapewne odniósł na rękach do jej pokoju" stwierdził Sotor.
"Jak miło" - odparła. Wtedy to powrócili do portalu.
Amanda spojrzała na Sotora, ale ten nie ostrzegł ich przed niczym, więc portal był bezpieczny... najwidoczniej to w Unii coś złego się stało z kryształami, a tutaj wszystko było w porządku.


Unia, Niebiańskie Wichry

Amanda i Sotor odprowadzili nowych do sali jadalnej w Akademii Aramona, w międzyczasie poinformowali ich o planach z innymi spotkaniami. Oni mieli zjeść, odpocząć, dostać swoje pokoje i zaczekać rozgaszczając się w nich wygodnie.
Amanda i Sotor zaś, nie tracąc czasu udali się na drugie spotkanie, które miało się odbyć w Hali Doków. Towarzyszył im przy tym Reto.
- Udało mi się w międzyczasie ustalić dogodną trajektorię teleportacyjną do Głębi. Dobra, przypomnij mi proszę po co teraz idziemy? - zapytał Sotor.
- Po nowych uczniów - odparła Amanda.
- A, chętni z reszty krajów? - zapytał rycerz.
- Tak, to właśnie oni, uchodźcy, głównie z Kryształowego Wybrzeża - odpowiedziała Amanda.
- Będziecie mieć też spotkanie w miastach leśnych elfów. Może już jutro. Aine to z nimi uzgadnia - powiedział Reto.
- O, dobra - mruknął Sotor. - Może nazbiera się ich więcej...
Tymczasem dotarli na miejsce i weszli do Hali Doków. Czekał tam na nich niemały, mieszany przedstawicielami różnych ras i narodowości tłum, około trzech tysięcy osób.
Sotor rozejrzał się po potencjalnych uczniach i uśmiechnął się lekko.
- Czujesz? - zapytał.
Amanda wzięła kilka energicznych wdechów nosem.
- Nie - odpowiedziała spokojnie.
- Nie tu - Sotor trącił palcem je nos.
- Tu - stuknął delikatnie w jej czoło.
- Ej no - mruknęła niezadowolona. - Mogłeś od razu powiedzieć... Tak widzę dwójkę już stąd - powiedziała.
Wtedy podszedł do nich ubrany w czerwone szaty czarodziej w średnim wieku. Miał on jasne włosy i nosił okulary.
- Witajcie. Możemy zaczynać? - powiedział... Oni właściwie już zaczęli.
- Już skończyliśmy - powiedział Sotor, uśmiechając się, co wywołało lekką dezorientację u czarodzieja, a także u Amandy.
- Ja pójdę w prawo, a ty w lewo? - zapytał Amandy, dzieląc istoty w sali ruchem ręki na dwie mniej-więcej równe części.
- Dobrze - odpowiedziała Amanda i skinęła mu głową.
Ruszyła normalnym krokiem przechadzając się wzdłuż ustawionego dwuszeregu. Mijała różnych kandydatów, ludzi, elfy i inne zamieszkujące Astarię rasy. Wybrała pięć osób, za każdym razem witając uśmiechem nową osobę. A wśród wybranych znaleźli się wreszcie jacyś ludzie. Łącznie Amanda wybrała pięć osób. Dwie indianki z ładnymi warkoczami, jedną której nikt nie nazwał by szczupłą i drugą która mogła mieć najwyżej piętnaście lat. Dwóch mężczyzn z Doliny Zieleni, typowych wojowników, z czego jeden miał niewielką bliznę na czole, a drugiego charakteryzował brak włosów. Ostatnią była młoda kobieta z Cesarstwa Ing i od razu widać było, że to ninja.
Sotor zaś szedł miedzy szeregami i co jakiś czas dotykał ramienia jakiejś osoby i mówił tylko "chodź za mną". Koniec końców opuścił szeregi z siedmioma osobami. Para leśnych elfów, jak się szybko okazało para małżeńska, bardzo ładne elfy o długich jasnozielonych włosach. Bardzo przystojny czarny elf, ubierający się na czarno. Piękna śnieżna elfka, która miała ze sobą srebrną włócznię. Dwóch ludzi z Doliny Zieleni, jeden bardzo młody w okularach, zaś drugi był... już doświadczony i stracił gdzieś mały palec u prawej ręki. A także jeden brodaty "pachnący" piwem krasnolud.
Gdy Sotor doszedł do końca, rozejrzał się za Amandą. Ona poruszała się nieco wolniej i musieli na nią chwilę zaczekać. Gdy do nich dołączyła, od czarnego elfa i śnieżnej elfki, wyczuła jakby zdwojony potencjał. Uśmiechnęła się zadowolona.
Razem mieli dwanaście nowych osób. Z minotaurami szesnaście, a czekało ich jeszcze jedno spotkanie. Amanda zdawała sobie doskonale sprawę, że nie da rady obdarować mocą aż takiej ilości uczniów. Ostatnim razem miała kłopoty z napełnieniem mocą całej szóstki, więc co dopiero ponad szesnastki.
Po wybraniu całej ekipy, Sotor westchnął.
- Dobra, odstawiamy ich do centrali... będę chciał chwile z tobą pogadać - powiedział do Amandy po drodze.
Opuścili halę dziękując za zorganizowanie spotkania i ruszyli w kierunku akademii.
"O co chodzi? Mamy jakiś kłopot?" - przekazała w odpowiedzi, parę chwil później.
"Poniekąd. Nic poważnego" odparł Sotor.
"Powiedz" - przekazała Amanda i spojrzała na mężczyznę uśmiechając się przyjacielsko.
"Masz za mało mocy by napełnić ich wszystkich energią, a teraz będzie jeszcze trochę rzeczy do zrobienia..." powiedział Sotor.
"Wiem... poczekają, dzień czy dwa... A co mam jeszcze do zrobienia?"
"Dziś już chyba tylko wypocząć przed jutrem" odparł Sotor.
"Jeszcze to drugie spotkanie. Ale miałeś także mi coś zrobić, przygotować mnie na jutro, abym lepiej wypoczęła" - przypomniało jej się.
"No tak, pamiętam, nie bój się" Sotor się uśmiechnął.

Dotarli do Akademii, gdzie zostawili nowych uczniów. Starsi uczniowie oraz obsługa mieli im wszystko pokazać, a sami udali się następnie do sali z portalami, która była już w pełni funkcjonalna i przeszli do Mrozigrodu, na kolejne spotkanie.


Unia, Mrozigród

Tutaj poszło już błyskawicznie. Kandydaci zostali zgromadzeni w tym samym budynku co portal, więc wszystko odbyło się bardzo szybko i sprawnie. Ponad połowę zgromadzonych stanowiły gremliny, było też wielu uciekinierów z Doliny Zieleni.
Amanda i Sotor dokonali nowych wyborów. Kandydatów było naprawdę wielu, a tym razem do ich grona dołączyło kolejne pięć osób. Rycerz Zakonu z Marmurowego Lasu, wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna. Czarna elfka, z włosami całkowicie zaplecionymi w wiele długich cieniutkich warkoczyków. Nieco gruby, ubrany na kolorowo kupiec z Doliny Zieleni. A także para gremlinów, po jednym z każdej płci.
Po podziękowaniu za spotkanie, cała siódemka udała się portalem, do stolicy Unii.


Unia, Niebiańskie Wichry

To był baaardzo ciężki dzień i naprawdę dużo się wydarzyło. Mieli oczko, dwadzieścia jeden nowych uczniów, ale po wcześniejszej walce Amanda znalazła siły tylko aby naładować dwoje z nich. Czarnego elfa i śnieżna elfkę. Pozostała dziewiętnastka musiała zaczekać.

Pod koniec dnia Sotor i Amanda wreszcie dotarli do sali jadalnej na kolację. Kobieta była wykończona.
- No to pozostał tylko ostatni punkt programu... - rycerz uśmiechnął się do kobiety.
- Jasne, jak zjemy? - powiedziała pałaszując placki z miodem.
- Najpierw kąpiel, albo chociaż prysznic. Najlepiej jednak jeśli wzięłabyś ciepłą kąpiel i dała mi znać jak będziesz wychodzić z wody, to zjawiłbym się po paru minutach.
Amanda spojrzała na Sotora zastanawiając się nad czymś. Miała pełne usta więc tylko pokiwała głową.
- Dam znać - powiedziała po dłuższej chwili, gdy już przełknęła.
Sotor zjadł pieczony schab nadziewany warzywami zapiekanymi z serem i popił winem.
- Dobra, ja oczyszczę się energią później, to nie ja będę masowany - uśmiechnął się. - Skoczę poodwiedzać uczniów i zamienić z każdym parę słów. Czekam aż dasz mi znać - Amanda kiwnęła głową.

Amanda dokończyła jeść to co miała na talerzu, oraz dokładkę... dwie dokładki. Następnie wzięła gorącą kąpiel, z solami i pianą. Robiąc sobie poduszkę z ręcznika, przyłapała się na tym, że o mało nie przysnęła w wannie.
"Sotor... jestem u siebie" - przekazała, gdy była już ubrana i po kąpieli.
Po paru minutach rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziała Amanda.
Sotor wszedł. - No. Nasza mroczna elfka zaczęła uwodzić już wszystkich facetów w zasięgu - westchnął. - Kazałem się jej opamiętać... - uśmiechnął się lekko. Miał an sobie białą koszulę z krótkim rękawkiem i długie spodnie koloru fioletowego. Miał coś w kieszeni. - No dobra. gotowa? - zapytał.
- Tak - odpowiedziała Amanda. Ubrana była normalnie: zielona koszula w kratkę, spodnie z jasnoniebieskiego materiału i chowające się pod nimi żółto-kremowe skarpety.
- Warto, aby nasi uczniowie mieli dobre relacje między sobą. Uwodzenia i związki nie są ideałem do tego, ale... może nie zaszkodzą. W końcu wiemy, ze wszyscy wybrani są dobrzy z natury, prawda?
- Ta, tylko do niektórych "dobra wewnętrznego" trzeba się dobrać. Połóż się i zaczynamy - powiedział Sotor.
Amanda mruknęła potwierdzająco i położyła się na brzuchu, na łóżku.
Sotor usiadł koło niej na łóżku, podciągnął lekko jej bluzkę i wyciągnął z kieszeni jakiś olejek, nasmarował dłonie i zaczął masaż. Na razie delikatnie, by powoli rozruszać mięśnie kobiety. Mężczyzna miał dość miękkie dłonie i delikatny dotyk. Nie tego należałoby się spodziewać po jego gabarycie.
- No proszę - wymsknęło jej się cicho w zaskoczeniu.
Sotor sięgał tylko do łopatek, po chwili masażu odezwał się.
- Mogę podciągnąć bardziej tę koszulę? Nie sięgam ramion - rzucił.
- Tak, naturalnie - odpowiedziała Amanda. Gdy Sotor podciągną jej koszulę, zorientował się, że miała ona na sobie czarny biustonosz.
Sotor masował dalej nie przeszkadzając sobie. Po wstępie zaczął masować mocniej. Amanda czuła jak się powolutku rozgrzewa...
- Mmmm - mruknęła zadowolona. - To mi pomoże zregenerować moc? - spytała oddychając głęboko.
- Na pewno pomoże ci się zrelaksować i odprężyć, a może i więcej - odparł Sotor. - A regeneracje też przyspieszy, ale to swoją drogą.
- Mhmmm - mruknęła zadowolona w odpowiedzi.
Sotor przesunął dłońmi wzdłuż jej kręgosłupa aż po pasek nacisnął kciukami nieco powyżej kości ogonowej, robiąc małe kółeczka, po czym znów wrócił wyżej, przesuwając dłońmi w górę. Kobieta powoli poczuła, jak narasta w niej podniecenie.
- Oooo - wyszeptała, biorąc oddech nieco głośniejszy niż to się zwykle robiło. Czuła się znakomicie.
- Co to za olejek? - spytała a jej głos zabrzmiał jakoś tak... nietypowo, jakby wypiła czegoś mocniejszego.
- Ziołowy, stosowany przy masażu zwykle... mogę to rozpiąć? - zapytał, tykając stanik.
- Tak - odpowiedziała Amanda. Sama siebie zaskoczyła jak szybko udzieliła tej odpowiedzi i ani przez moment się wcześniej nad tym nie zastanowiła.
Sotor rozpiął i zsunął lekko jej stanik, masując dalej i uśmiechając się.
- I jak? - zapytał cicho.
- Wspaniale - odpowiedziała. Miała już całkiem gołe plecy, a poczynania mężczyzny rozgrzewały ją bardziej i nieco inaczej niż olejek.
Sotor nachylił się i pocałował ją w szyję. - Chcesz przejść dalej? - zapytał.
- Tak - odpowiedziała Amanda bez zastanowienia.
Mężczyzna uśmiechnął się i delikatnie przesuwając dłońmi po jej bokach usunął z niej zarówno koszulę jak i stanik.
Uniosła się nieznacznie na ten krótki moment, aby to umożliwić.
Nie czuła się dziwnie. Wręcz przeciwnie, było jej gorąco i była naprawdę podekscytowana. Leżała na brzuchu niecierpliwie czekając na dalszy ciąg masażu.
Sotor wrócił do masażu, ale tym razem zajmował się plecami, bokami i ramionami kobiety, by wreszcie sięgnąć "naokoło" niej i tak obejmując ją, zająć się również biustem, zmieniał nacisk i siłę masażu w zależności od części ciała, dopasowując go właściwie. Często wykonywał ruchy, które nie miały specjalnie sensu, gdyby się nad tym zastanowić, ale całokształt miał coraz silniejszy efekt.
Amanda była w takim stanie upojenia emocjonalnego, że nie do końca wiedziała jak to się stało, że masaż przeszedł na jej bardziej intymne części ciała.
- Oooo - łagodny odgłos wyrwał jej się z gardła. W pierwszej chwili brzmiał jak zdziwienie, szybko jednak przechodząc w oznakę błogiego zadowolenia. Dotyk Sotora był jednak teraz tak podniecający, że nie miała ochoty się sprzeciwiać. Oddychała szybko i głęboko.
Sotor obrócił ją na plecy powoli delikatnie, wodząc dłońmi po jej brzuchu i piersiach.
- Domyślam się, że nie chcesz kończyć? - zapytał, wiodąc dłonią po jej szyi i szczęce, a potem policzku. Jego dotyk pozostawiał po sobie delikatne mrowienie... lekko łaskotał.
Amanda rzuciła okiem na swoje nagie piersi, a zaraz potem spojrzała na Sotora. Na jej twarzy lekkie zaskoczenie mieszało się z dużym uczuciem przyjemności.
- Ależ kontynuuj - odpowiedziała z uśmiechem, oraz przymkniętymi oczami. Leżała wygodnie na plecach, oddychając ciężko i oczekując dalszego masażu. Nie przeszkadzało jej, że przybrał on taką formę. Była to naprawdę miła niespodzianka.
- W takim układzie musimy się pozbyć reszty ubrań, przechodzę do nóg - zauważył Sotor.
- Yyy... - zastanowiła się głośno Amanda, wahając odrobinę - no dobrze - powiedziała po chwili. Jakoś nie była w nastroju do myślenia.
Sotor zsunął dolną część jej garderoby. Całą! Spodnie, sięgające kolan białe skarpety, a także majtki, na co Amanda zaskoczona otworzyła oczy i podniosła głowę. Sotor tylko westchnął, biorąc się za masaż jej bioder, nóg i stóp, podtrzymując ten stan, a potem jeszcze go pogłębiając. Amanda znowu odpadła w trans. Mężczyzna co jakiś czas rzucał okiem na twarz Amandy, uśmiechając się lekko. Kontynuował masaż, sporym nakładem siły woli podtrzymując skupienie na swoich ruchach, a nie nad nagim ciałem Amandy.
Nie trwało długo, zanim kobietą nie wstrząsnął impuls przeszywający całe jej ciało, a ona sama wyprężyła się zdecydowanie i przestała na chwile oddychać. Przeciągły jęk rozkoszy wyrwał się z jej gardła, a ona sama wyciągnęła się na całej długości łóżka napinając każdy mięsień swego ciała. Po dłuższej chwili napięcia, westchnęła głośno.
Sotor uśmiechnął się, wodząc dłonią po jej ciele i nachylił się nad nią.
- Można prosić o recenzję? - zapytał.
Amanda oddychała szybko i głęboko. Ciężko jej było tak szybko pozbierać myśli.
- Recen zje? - wyszeptała. Nie wiadomo było kim był Recen i co miał zjeść, ale to nie miało znaczenia.
- O tak, to było... - zaczęła, nie za bardzo wiedząc jak ująć w słowa to co właściwie przeżyła. - Unikalne. Niespodziewane, ale znakomite - dodała łapiąc powoli oddech i pozwoli odzyskując zmysły.
Zdała sobie między innymi sprawę, ze jest nago. Spojrzała na Sotora starając się odczytać jego myśli. Starała się ukryć, że mimo zadowolenia i spełnienia, była teraz także lekko zdezorientowana.
- Mówiąc szczerze nie sądziłem, że zechcesz tak długo to ciągnąć i efekt końcowy mnie przyjemnie zaskoczył - uśmiechnął się lekko. - Życzysz sobie powtórkę?
Amanda zastanowiła się przez chwilę. - Może... może następnym razem - zaproponowała nieśmiało. Uznała, że i tak już daleko się posunęli dając się ponieść emocjom, a powtarzanie tego było by już w pełni świadomym i przemyślanym czynem.
- Szkoda - podsumował Sotor i pocałował kobietę delikatnie w usta korzystając z tego, ze jest blisko.
- Spij dobrze. Jutro może być ciekawe - powiedział.
Amanda leżała nieruchomo, nie będąc do końca pewną co się właściwie stało. Czyżby łączące ich relacje miały ulec zmianie?
- Dzisiaj też było ciekawie - odpowiedziała. Przełożyła się na brzuch przykrywając się jednocześnie prześcieradłem.
- A właśnie, myślałem, że powiesz mi coś więcej na temat jutra. Z czym przyjdzie nam się zmierzyć i te inne sprawy - dodała.
- Spotkamy się z istotami, które są przekonane, ze reszta świata przestała istnieć - powiedział Sotor poważniejąc. - To będzie dla nich szok. Nie możemy ich zarzucić informacjami, ale musimy im powiedzieć, ze to z czym walczymy zaczęło być zagrożeniem dla nich, po wyeliminowaniu nas - stwierdził.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mr.Zeth »

Raneta:
Wyspa świątynna

Kolejny dzień przyniósł wyniki testów przeprowadzonych przez ludzi i smoki w fortach zaginionego zakonu, którą przekazała Kaisstromowi jego siostra. Wyszło na to, że z budynków zniknęło wszelkie życie. Ludzie, zwierzęta, a nawet rośliny zostały zupełnie usunięte z terenu placówek. Bron, zbroje, przedmioty codziennego użytku - wszystko pozostało na miejscu, poukładane i gotowe do użytku. Przed południem u Kaisstroma pojawiła się istota przypominająca aurą Zbrojmistrza. Miała czerwony płaszcz z kapturem i pancerz najeżony kolcami. Głowy nie było widać, ale kaptur sugerował nienaturalnie długą szyję lub głowę.
- Mistrz Darkning kazał przekazać ci wyniki analizy terenów do niedawna przynależących do Elmitów - zaczęła jej głos był dziwny. Gdy istota się odezwała Kaisstrom był w stanie rozróżnić co najmniej cztery kolejno odzywające się głosy. Każdy z nich kolejno zaczynał szeptać jakieś niezrozumiałe strzępy wyrazów. Dopiero, gdy wszystkie zaczęły mówić z połączonych dźwięków wyłoniły się słowa. Mimo dziwnego sposobu komunikacji Kaisstrom rozumiał co istota mówi bez najmniejszego problemu, jakby informacje wpadały od razu do jego głowy, mijając cały związany z tym proces myślowy.
- Lokacje są jałowe, jakby coś wyssało z nich całą energię. Przewidujemy przyspieszony proces korozji, rozkładu i kruszenia, o ile ktoś nie zapełni brakującej luki energii. Mistrz uważa, że jeśli zechciałbyś udać się do większych fortów i napełnić je swoją mocą, to wywabiłoby ukrywające się istoty Skazy. My będziemy czekać w ciemności i w razie potrzeby wspomożemy cię w walce, aczkolwiek lepiej byłoby, gdybyś zajął się tym osobiście, ewentualnie z pomocą rodzeństwa. Jako awatar bóstwa musisz zademonstrować co jakiś czas swoją niezależność. Akcja ta powinna poprzedzać ewentualne kolejne kroki podjęte w walce ze skazą - istota urwała na chwilę. - Kolejna wiadomość. Twój stary pancerz jest gotów do przekazania jednemu z twego rodzeństwa. Musisz jednakże dać mu część swej mocy przed tym, jak miałby go założyć.


Miglasia:
Jaskinia nieopodal Azylu:


Rogate istoty przyglądały się Amber i przekrzywiły jednocześnie głowy. Kula futra ziewnęła potężnie, pokazując arsenał olbrzymich zębów.
- Część z nas może się ukryć - zauważył Sektath. - Zdziwiłabyś się, ale ja do tej pory żyłem w mieście. Ludzie nie zwracają na mnie uwagi póki ich nie potrącę. Widzą mnie, ale nie dostrzegają. Ich umysły odpuszczają sobie rozważanie czym jestem i co tu robię - wzruszył ramionami.
- Mnie możesz nawet nosić na szyi, wystarczy wywiercić dziurę w tym kamyku i przełożyć nim sznurek - mruknął Pretor. - Tadaaa, naszyjniczek... - burknął. - Lepsze to niż siedzenie pod ziemią...
Duchy lasu milczały, wiec Pretor przedstawił swoją propozycje co do nich.
- Tę milczącą parkę można umieścić w parku miejskim, tylko muszą poznać na jakich zasadach to miejsce działa - stwierdził. Nie było jasne skąd on to wie...
- My możemy się maskować w mieście. Pomniejszymy się i ludzie nie odróżnią nas od gawronów. Cudza ignorancja czasem jest błogosławieństwem - stwierdził Mort.
- Pozostaje problem mojego futra. Może mnie przefarbujemy i będę robił za stóg siana? - zaproponował Rufus.
Eleskary siedziały na tyłkach, dalej gapiąc się na Amber. Przekrzywiły głowę jeszcze bardziej.


Astaria:
Niebiańskie Wichry


Nastał kolejny dzień. Amanda czuła się wyśmienicie. Miała poczucie elastyczności, jakby ktoś zdjął z niej niewidzialne okowy, krępujące jej ruchy.
Sotora spotkała gdy zeszła na śniadanie. Pił kawę i czytał jakaś książkę. Amanda nie była w stanie rozczytać okładki.
- Indeks Martwych Ras. Za mało wiedziałem o arachnoidach. Podzielę się z tobą najważniejszymi informacjami nim udamy się do Głębi - obiecał. Gdy Amanda skończyła jeść przenieśli się do jej pokoju. Sotor wziął ze sobą kubek herbaty. - Ułóż się wygodnie, zaczynam - powiedział, gdy dotarli do jej pokoju, po czym znalazł sobie miejsce by usiąść i zaczął wykład.
- Arachnoidy przypominają istoty ludzkie, z różnymi pajęczymi "dodatkami" w zależności od rasy. Niektóre mają wyrastające z pleców pajęcze nogi, inne potrafią się częściowo lub zupełnie przemienić w pająka. Nie różnią się psychicznie w znacznym stopniu od ludzi, ale są statystycznie bardziej agresywne i nie chodzi mi tu o użycie siły, a o sposób myślenia. Maja obsesję pod względem dwóch rzeczy - hierarchii i doboru genetycznego. Zacznę od tego drugiego - Sotor upił herbaty z kubka i kontynuował.
- Arachnoidy zawsze starają się wyeliminować niechciane cechy, zachowując tylko pożądane. Problem polega na tym, że mają nieco utrudnioną sprawę z rozmnażaniem. Arachnoidy to wyłącznie kobiety, więc z reguły porywają mężczyzn innych ras. Ponieważ dawno temu zeszli.. lub raczej zeszły do podziemia, to sądzę, ze założyły sobie tam coś w rodzaju "fermy". Mają pewnie zapas niewolników, którzy rozmnażają się we własnym zakresie i gdy uznają, ze któryś z mężczyzn jest nośnikiem dobrych genów to używają go w celach reprodukcyjnych zarówno wśród siebie jak i wśród niewolników. Tu warto też wspomnieć, że dzieci dziedziczą tylko 10% genów po ojcu. Tylko Matka jest w stanie rodzić tak jak robią to pająki Reszta arachnoidów rodzi tak, jak ludzkie kobiety - Sotor westchnął. - Znając życie większość mężczyzn dałoby się zaszlachtować za możliwość bycia takim "dobrym ładunkiem genetycznym" w ich mieście. Arachnoidy chętniej uwodzą, niż porywają sobie facetów... wiec muszą mieć do tego warunki.
Sotor zamilkł na chwilę i znów się napił.
- Druga kwestia - hierarchia. Najwyżej jest Pajęcza Matka, zaraz po niej są jej kapłanki, a po nich Dakmantu, służący Matce. O tych ostatnich jeszcze opowiem później. Niżej są Zarządczynie, ich arachnoidalne sługi, a potem ich Dakmantańskie sługi. Pozycję w mieście określa to ile osób byłoby skłonne podążać za tobą i ile osób jest ci podległych. Przypomina to trochę budowanie piramid z podwładnych. Właścicielki najwyższych piramid, wiec największej ilości podległych są obdarowywane funkcjami w mieście lub państwie... ale ponieważ arachnoidom zostało już tylko jedno wielkie miasto - Sotor zrobił bezradny gest rękoma. - Nieważne. Dakmantu liczą się jak połowa Arachnoida. Jeśli ktoś tobie podległy ma własnych sługów to liczą się oni do twojej "piramidki". Dakmantu może mieć sługów, ale jest mało prawdopodobne, by Matka obdarowała go funkcją w mieście. Najniżej w hierarchii są oczywiście niewolnicy, niezależnie od tego jaką funkcje pełnią, przy czym warto zaznaczyć, ze bardzo łatwo utracić dominację w hierarchii arachnoidów. Jeśli pozwolisz się traktować jak ktoś o niższej hierarchii to zostanie to uznane za słabość i momentalnie spadasz na niższe szczeble.
Sotor odetchnął i spojrzał w kończącą się powoli herbatę. Dopił ją i odstawił kubek na pobliską szafkę.
- Arachnoidy poprzez dobór genetyczny dały radę poprawić aspekty zarówno fizyczne, jak i umysłowe, więc na pewno znacznie wyostrzyc swoje zmysły i zdolności magiczne. Posiadają znacznie lepszy wzrok i słuch niż ludzie... ale pamiętajmy, ze najmocniejszą stroną pająków jest zmysł dotyku. Poprzez ten zmysł potrafią wyczuć drżenie sieci i ruch powietrza, wiec sądzę, ze Arachnoidy polegają na dotyku w pierwszej kolejności. Wedle przewidywań Darknigna są w stanie wyczuć dobre bądź złe geny poprzez dotyk już od ponad dwustu tysięcy lat, co ułatwiło im eliminację niepożądanych cech i dopracowywanie pożądanych. Z innych cech fizycznych - arachnoidy boją się ognia. Ich pajęczyny są łatwopalne, wiec powiedzmy, ze mam na nie haka - wyciągnięta naprzód dłoń Sotora zapłonęła na chwilę.
- Gdy udamy się do Głębi to ty powinnaś być osobą, która będzie rozmawiać z arachnoidami. Pomyślą, ze skoro pozwalasz mi mówić za siebie to jesteś za słaba by móc objąć kontrolę nad czymkolwiek - mruknął rycerz, patrząc ponuro do pustego kubka.
- Dakmantu to sprawa podrzędna. To istoty ciemności, które arachnoidy nauczyły mowy i myślenia abstrakcyjnego. Są wielkie i potężne, ale rozmnażają się przez podział. Nie mają płci. Nie powinnaś się interesować nimi za bardzo, są podlegli arachnoidom i pójdą za nimi gdziekolwiek nie zostaną poprowadzeni. Masz jakieś pytania? - zakonczył.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Plomiennoluski »

- Podejrzewałem ze Skaza może mieć coś wspólnego ze zniknięciem Elmitów, nie możemy sobie pozwolić na takie defetystyczne efekty w samym centrum oporu, więc tak, zaraz się tam udam. Zobaczę dokładnie jak wygląda sytuacja przy okazji, resztę smoków wezmę ze sobą, od razu przekażę nieco energii. - odpowiedział smok istocie, nie był pewien czy to telepatia czy co innego, czego używa pomocnik Drakninga, ale trzeba było przyznać że miał ciekawa świtę. Istota skinęła głową i rozpłynęła się w powietrzu, zamieniwszy w czarny dym. Kaisstrom zaś rozpostarł skrzydła i odleciał w kierunku twierdzy, zabierając ze sobą zbroje. - "Szykujcie się, musimy zrobić małe odwiedziny w pozostałościach po Elmitach, podejrzewam ze trzeba będzie wyplenić nieco istot Skazy, a ja spróbuje uleczyć ziemie i to co się tam stało." - wysłał myślowy przekaz do rodzeństwa.

Kaisstrom dotarł do najbliższego fortu. Faktycznie był pusty. Teren w kształcie koła, stanowiący powierzchniowo co najmniej drugie tyle wokół też został zupełnie pozbawiony życia. Nie było tam nawet źdźbła trawy... Kaiss spojrzał na wszystko w poszukiwaniu jakiejkolwiek aury, lub kanałów, którymi ta moc mogla zostać wyssana, jeśli miał wpompować w tą ziemią moc, wolał żeby nie wsiąkła niepotrzebnie. Wszystko wokół było normalne. Wygadało na to, że coś przybyło i wyssało moc ze wszystkiego na planie kuli, ale chyba zostało to dokonane od góry. Ziemia głębiej pod fortem nie nosiła śladów podobnych operacji. Patrząc na rozmiary koła będącego przekrojem tej sfery, to coś musiało być niemałe, albo miało spory apetyt. Czekając na pozostałe smoki zaczął powoli przelewać zgromadzoną w sobie moc w ziemie. Wysyłał ją spokojnymi falami, wiążąc powoli z ziemia i wszystkim co obecnie było jałowe, nie na stale, ale na tyle żeby przestało ziać zupełną pustką, z każdą fala powoli zwiększał energie. Energia rozchodziła się powoli po wyjałowionej ziemi i murach. Po niecałej godzinie Kaisstrom miał już dość, ale zakończył proces. Mury zaczęły błyszczeć, uzyskując zwiększona odporność. Pod łapami Kaisstroma momentalnie zaczęła rosnąć trawa... aczkolwiek wykiełkowała i jej przyspieszony wzrost został zakończony, chyba będzie kontynuować w swoim tempie...Tyle starczyło, najważniejsze że zmiana została zapoczątkowana.
- "Jarperx, ten fort jest już częściowo odnowiony, ale nie możemy zostawiać żadnych placówek nieobsadzonych bo spotka je to samo. Coś najwyraźniej napada na słabo lub wcale nie bronione miejsca i je wysysa do sucha. Musimy znaleźć tego stwora zanim się rozkręci na dobre i go zniszczyć. Mogę odnawiać co jakiś czas miejsca, ale jeśli mamy całkiem wszystko oczyścić, musimy działać. Wyślijcie wiec tutaj jakiś garnizon." - Rozpostarł skrzydła i ruszył dalej.
- "W zakonie jest sporo nowych rekrutów, właściwie to nie ma już ich prawie gdzie pomieścić, zaraz kogoś wyślemy." - odparła siostra.
- "Bardzo dobrze, ja lecę w stronę cytadeli, Seremion, mam dla Ciebie prezent, muszę się tylko rozmówić z ludźmi." - rzucił do wszystkich, na co dostał jedynie dość mrukliwą odpowiedź.

Kaisstrom dotarł do cytadeli dość szybko i wylądował w wewnętrznym kręgu. Ludzie patrzyli za nim, gdy przelatywał nad miastem. Otrzepał się po locie i rozejrzał. Miasto było strasznie żywe w porównaniu do tego co jeszcze niedawno oglądał. Był głodny, ale zdawało się że będzie musiał urządzić małą naradę z głowami zakonów. Jakby nie było poczuli by pewne zapewnienie. Przemienił się w ludzką postać i ruszył w kierunku głównego budynku szukając znajomej już twarzy. Sir Edward był już w drodze do wewnętrznego dziedzińca i spotkał się z Kaisstromem w połowie drogi od sali zarządcy. Victor pozostawał parę kroków za nim.
- Witaj Kaisstrom - powiedział mistrz zakonu, kłaniając się lekko. - Z czym do nas przybywasz?
- Te fortece i placówki, które zostały wyssane, wcześniej należące do Elmitów, muszą zostać ponownie obsadzone, z tego co Jarperx wspomniała można to zrobić nawet nowymi rekrutami. To nie problem, trzeba będzie je tylko odnowić, co zajmie trochę czasu. Bardziej chodzi mi o to, żebym był natychmiast informowany o tego rodzaju atakach. Będę im w stanie prawdopodobnie zapobiec. Nie jestem pewien czy efekt był natychmiastowy, ale jak już prawdopodobnie wiesz wszystko zostało tam wyssane do sucha, nie było ani iskry życia, musiałem przywrócić jej tam potworne ilości żeby chociaż trawa ponownie zaczęła rosnąć. Czy jest jakiś system, pozwalający na szybka komunikacje w takich przypadkach to jedno. Dwa musimy się zebrać i przedyskutować taktykę odnośnie Ranety, Skaza jak się wydaje wycofała się, musimy to rozsądnie wykorzystać jednocześnie biorąc pod uwagę że to podstęp. - wyłuszczył sprawę smok.
- Elmici mieli dość wysunięte posterunki. Nikt nie dziwił się, że nie podejmują prób komunikacji. Przy jednym z fortów była wieś i miejscowi wczoraj z rana zauważyli, ze na mur nie weszła straż. Po oględzinach okazało się, że fort jest pusty - wyjaśnił Victor.
- Właśnie ten brak komunikacji trzeba wyeliminować, jeśli nie będziemy wiedzieć co się dzieje z nami nawzajem, to może się skończyć podobnym efektem, ale można powiedzieć że o ile nie zostali wszyscy porwani i wypaczeni, to Elmici prawdopodobnie zmienili się w papkę dla jakiegoś stwora.
- To może być problem, smoków jest tylko czwórka, nie licząc ciebie... - stwierdził Victor.
- Smoków tak, ale może uda mi się namówić kogoś na pomoc w stworzeniu czegoś w rodzaju więzi komunikacyjnej. Wiec gdyby udało się to rozwiązać i zapełnić ponownie fortece, byłby to jakiś start. - odparł Kaisstrom.
- Dobra... chętni się na pewno znajdą, tylko powiedz jak byś taka więź widział.. - powiedział Edward.
- Podobnie jak działa ta między nami, telepatyczna, praktycznie natychmiastowa komunikacja. Co do szczegółów, zależeć będzie od tego czy uda mi się namówić kogoś do pomocy, to nie powinien być aż taki problem, i do szczegółów rozwiązania jakie z nim opracujemy. - mruknął smok. - "Drakning, czy mógłbyś mi pomóc stworzyć sieć komunikacji dla ludzi? Pomogłoby zapobiegać lub ustalić co dokładnie wyssało Elmitów." - przesłał prosto do Drakninga, miał nadzieje że nie jest zajęty.
- Daj mi czas od jutra, zorganizuję kandydatów - powiedział Edward , uśmiechając się lekko.
- "Wyśle tam Koszmara by poinstruował cię jak aktywować w ludziach zdolności telepatyczne i połączyć je więzią" odparł Darkning
-" Dziękuje, przyda się, odnowiłem też już jedną z fortec, faktycznie wszystko było do cna wyssane." - Nie spieszy się aż tak, poinstruowałem już żeby wysłali oddział do twierdzy, która oczyściłem, co do sieci, właśnie się rozmówiłem i przybędzie ktoś, kto pomoże nam to zorganizować. Jakieś problemy powstały kiedy mnie nie było na miejscu? - prowadził konwersacje na dwa fronty.
- Na razie nie. mamy pełne ręce roboty w związku z zaginięciem Elmitów i przejmowaniem ich placówek - odparł Edward.
- "Powróć na Wyspę Swiątynna, Koszmar będzie już czekał na miejscu." dodał Darkning.
- No dobrze, w takim razie na mnie już czas, muszę jeszcze złapać Seremiona i wrócić na wyspę. - zaburczało mu w brzuchu. - Tylko może najpierw coś przekąszę, uzdrawianie ziemi wzmaga apetyt.
- Zaraz coś ci przyniosą. Pieczony wół? - zaproponował Victor. - Nie jesteśmy przygotowani na twoje przybycie, pieczenie trochę potrwa...
- Pieczenie to nie problem, o ile widok smoka robiącego sobie kolacje nie przerazi nikogo. - nie mam czasu na dłuższe biesiady, wiec szybka przekąska starczy. - Kaiss uśmiechnął się szeroko.
- W takim wypadku po prostu skocz do zagród na zewnętrznym krańcu miasta, tylko wyląduj daleko od zwierząt, by ich nie przerazić, zmień postać i poproś gospodarza o krowę na p[przekąskę. Zobaczy cię na pewno po drodze - polecił Victor.

Niewiele później Kaisstrom siedział już z bratem nad dwoma wołami, zmieniającymi się szybko w smoczy obiad.
- Zakładaj to na siebie, słyszałem że ostatnio więcej się za wszystkim uganiasz z pazurami i oddechem niż z większej odległości wiec ci się to przyda. - rzucił Kaiss wskazując na zbroje. Drugi zaczął ją zakładać na siebie, ale tak samo jak wcześniej na Kaisstroma, tak teraz tez nie do końca pasowała, wybrany Uranosa zaczął wsączać więc w nią energie wiatru. Zbroja dopasowała się do nowego właściciela dość szybko i bez zakłóceń.
- No, myślę że teraz będzie naprawdę ciężko Cię zarysować. - rzucił z humorem do Seremiona, zajęli sie na szybko krową, nadrabiając w międzyczasie nieco z ostatnich wydarzeń i tego jak reszcie smoków współpracowało z ludźmi. Niestety niedługo po skończonym posiłku Kaiss zebrał się i ruszył w kierunku Wyspy Świątynnej. Przynajmniej po użyciu rewitalizatora miał szanse jakoś normalnie funkcjonować, bo obawiał się że w przeciwny wypadku zwyczajnie padnie na pysk. Dotarcie do wyspy okazało się już sporym wyzwaniem po napełnieniu pancerza mocą, było to jednak wykonalne. Kaisstrom w pełni się zregenerował. Miał już plan na następny dzień w głowie, musiał zlokalizować miejsca, w pozostałych częściach Ranety, gdzie mógłby podobnie się regenerować o ile oczywiście takie istniały, wtedy mógłby spokojnie uzdrawiać więcej terenów w ciągu jednego dnia. To jednak była przyszłość, obecnie dał sobie krótka chwile spokoju czekając na Koszmara, choć ten chyba się już gdzieś na wyspie znajdował. Koszmar faktycznie był w pobliżu. Był koło Kaisstroma gdy ten korzystał z rewitalizatora, ale smok jakoś.. nie zwrócił na niego uwagi? Nie było to normalne, to chyba była sztuczka, którą istota wykorzystywała do poruszania się po terenach zamieszkanych.
- Ciekawy sposób poruszania się. Drakning mówil ze będziesz w stanie pomóc mi utworzyć siec komunikacji miedzy ludźmi. - zwrócił się do istoty nieco speszony. Zakapturzona istota skinęła głową. Wyglądała zupełnie tak samo jak poprzedni wysłannik Darkninga.
- Nie jest to łatwe i będzie wymagać trochę czasu - powiedział Koszmar.
- Dobrze, ważne żeby się udało, obawiam się że to konieczność, Raneta nie jest aż tak gęsto zaludniona a potrzebujemy tych informacji. Zaczynajmy, chyba ze jesteś zmęczony po podroży i wolałbyś coś najpierw przekąsić. - chociaż osobiście wątpił żeby jego gość był głodny, zdawało się że ani on, ani inni nie jedli ani nie spali.
- Nie jestem obeznany w waszych metodach przyswajania energii, ja nie pozyskuję jej poprzez rozkład materii organicznej - odparł Koszmar.
- W takim razie uznam to za nie. No dobrze zaczynajmy. - Z każdym dniem stwierdzał ze ma do czynienia z coraz dziwniejszymi istotami.
Koszmar nauczył Kaisstroma tworzyć więź za pomocą mocy wiatru, po czym pożegnał się i zniknął. Trwało to do wieczora. Wyglądało to trochę jak wychodzenie dwóch umysłów naprzeciwko siebie, trzeba było najpierw stworzyć więź, po której można było szukać drugiej osoby, trzeba było ją zakotwiczyć w osobie i poprowadzić ścieżki między wszystkimi, którzy mieli być w danej sieci. Zdecydowanie trochę to zajęło ale rozwiązywało sprawę komunikacji. Przynajmniej chwilowo, zwłaszcza że następnego dnia mieli już czekać ochotnicy. Poczłapał zmęczony do wnętrza świątyni i ułożył się do snu tuż po tym jak resztki energii skumulował w kolcach.

Coś mu się śniło.. widział jakaś kobietę... i płomienie. Krwistoczerwone płomienie... sen nie dał mu tyle wypoczynku ile by chciał. Następny dzień był pochmurny i dość chłodny. Był świt, gdy Kaisstrom się przebudził. Wolał zupełny brak snu niż takie dziwne omamy, ciężko mu było powiedzieć co mu się tak właściwie śniło, póki co miał jednak przed sobą sporo do zrobienia. Rozpostarł skrzydła i ruszył do fortecy stworzyć sieć komunikacji wśród ludzi. Dotarł an miejsce i stwierdził, że sir Edward już an niego czekał. Gdy smok wylądował na placu rycerz już szedł w jego stronę od strony bramy.
- Mamy ponad trzydziestu ludzi, którzy zgłosili się jako ochotnicy - powiedział, uśmiechając się. Smok zmienił postać w ludzką i podszedł w stronę Edwarda.
- W takim razie prowadź, wiem już jak zbudować ta siec komunikacji, nie mówię ze to łatwe i szybko pójdzie albo że wszyscy załapią, ale przynajmniej będzie można lepiej wszystko zorganizować. - mruknął idąc już za rycerzem.

Zaczął od tłumaczenia zebranym na czym to właściwie ma polegać, większość załapała, części trzeba było tłumaczyć dwa razy. Było też kilka skrajnych przypadków, jako ludzie przyzwoici, jako rycerze doskonali, ale nic więcej, typowa puszka konserwowa z otwieraczem dołączonym w zestawie. Z tymi zwyczajnie nie dało się nic zrobić, więc zostało mu dwudziestu jeden zdatnych i ochoczych do stworzenia sieci. Zaczął tak jak poprzedniego dnia od tworzenia ścieżek a potem zakotwiczania ich we wszystkich, którzy mieli w niej być. W czasie tkania były widoczne, przypominając nieco sieć jakiegoś nierzeczywistego pająka. Po dobrych dwóch godzinach półprzezroczysta sieć którą wcześniej tkał, stała się całkiem niewidoczna i ochotnicy mogli się zacząć między sobą porozumiewać. Kosztowało to Kaisstroma więcej mocy niż myślał, ale dokonało się. Siedział nieco zmęczony zastanawiając się nad dalszymi planami na ten dzień. Trochę go jeszcze zostało.
- Czy któraś z fortec po Elmitach potrzebuje natychmiastowej interwencji? I jak idą prace w tej oczyszczonej jaskini? - Zagadnął Viktora smok.
- Wysłaliśmy tam część rekrutów, kilku dowódców i robotników - odparł Wiktor. - Na razie wstępna renowacja, przydałoby się obsadzić wszystkie forty. Mamy dostateczną ilość ludzi i środków - stwierdził Edward.
- Spróbuję dzisiaj jeszcze zająć się przynajmniej jednym, ale to trochę zajmie, przywracanie ziemi do życia męczy. No ale teraz przynajmniej będziecie mieli coś w rodzaju siatki ostrzegawczej. Tylko nie zamęczcie ich od razu, trochę pewnie zajmie zanim się przyzwyczają do tego co teraz mogą robić. Ja będę się zbierał w takim razie o ile nie ma czegoś nie cierpiącego zwłoki. - odpowiedział Kaisstrom, wszystko układało się w miarę przyzwoicie.
- Jak tylko będziesz w stanie przystosować kolejny fort to daj znam znać - odparł Edward. - Poza tym jest spokój, przynajmniej na razie
Kiwnął tylko głową i wyszedł na dziedziniec żeby odlecieć na wyspę. Miał zamiar naładować kolce resztkami energii jakie miał w sobie, zregenerować się i jeszcze tego dnia przysposobić kolejny fort. Nie można było pozwolić sobie na zwłokę mimo tego a może zwłaszcza dlatego że Skaza zdawała się wycofać.

W czasie gdy Kaisstrom się przygotowywał, w Cytadeli szykowała się kolejna porcja rycerzy wraz z Seremionem i Jarperx. Daxyrinth i Dossmin zajmowali się ludzkimi magami, więc wszystko przebiegało całkiem sprawnie. Po krótkim czasie, Kaiss dołączył do dwóch smoków lecących wraz z ekspedycją do fortecy Elmitów. Wyprzedzili ludzi ruszając na zwiad, wszystko miało być martwe i jałowe, ale spodziewali się pułapki. Tego też się doczekali, na szczęście byli w miarę przygotowani, choć nie do końca na osiemnaście Horusów, które czekały przyczajone na ich przybycie. Smoczyca potraktowała je z daleka lodem, mrożąc, wysyłając lodowe kule i wszystko co jej samicza perfidia, spotęgowana faktem że w końcu była smokiem, podpowiadała. Horusy straciły więc natychmiast element zaskoczenia, Seremion rzucił się na najbliższego z pazurami, wbijając się w jego grzbiet pazurami i tnąc pazurami jak opętany. Zaś sam Kaisstrom rzucił się w sam środek walki aktywując jednocześnie aurę mrozu i spowalniając przeciwników. Nie do końca wszystko poszło jak trzeba, zbroja nastawiona na defensywę jednak mocno ograniczała jego ruchy, więc nie był aż tak szybki jakby chciał. Promienie Horusów skoncentrowały się na nim. Nie zmieniało to faktu że powoli spadały jeden po drugim, martwe i zmasakrowane, nie mogąc dorównać smokom na placu boju. Seremion skończył nieco potłuczony i ze zbroją stopioną w kilku miejscach, ale nie stało mu się nic poważnego, Jarperx wyszła bez szwanku, chociaż nieco zmordowana rzucaniem zaklęć, za to Kaisstrom musiał się ostro napocić żeby móc swobodnie atakować, więc odpoczywał teraz na murach, tak jak pozostałe jaszczury. Przekazali Zbrojmistrzowi słówko, na temat stanu pancerza na Seremionie, co skomentował tylko cichym "a nie mówiłem?" zanim zabrał uszkodzone fragmenty do naprawy. Świeży rekruci zostali lekko zaskoczeni widokiem jaki zastali. Od niektórych słyszeli o tych istotach, kilku nawet je widziało, ale zazwyczaj po ich ataku zostawała totalna demolka. Tutaj demolka spotkała za to same Horusy. Zamiast zacząć od razu się rozlokowywać, musieli najpierw uprzątnąć ciała. Na szczęście osadnicy kierujący się do chwilowo wymarłej wioski pomogli przewieźć i pociąć je na kawały. Nikt nie miał zamiaru palić trucheł w obrębie murów ale opcja zostawienia ich na kompost też jakoś nikomu się nie uśmiechała. Kaiss odezwał się do pozostałych smoków.
- Zostajemy tu na noc na wypadek jakichś niespodzianek, spróbuję przywrócić to miejsce, więc będę wyczerpany do samego rana. - Jak powiedział tak też zrobił. Zajął wygodne miejsce na murach i dał ludziom pokaz jakiego raczej zbyt szybko nie zapomną. W końcu nie co dzień widzą jak ktoś pomaga martwej ziemi do tego stopnia, że ta na nowo wypuszcza trawę.

Wieczorem, zupełnie wymęczony odpoczywał wraz z rodzeństwem, wspominając nocny koszmar, nie do końca wiedział co o nim myśleć.
- Śniła mi się jakaś kobieta i krwisto czerwone płonienie, któreś z was ma jakieś pojęcie co to w ogóle może być? - rzucił do pozostałej dwójki.
- Kobieta i płomienie? To już nie masz o czym śnić? Pewnie na ocieplenie pogody jak płomienie. - żachnął się Seremion
- Zapomnij o tym, sny są zawsze niejasne, a ten już szczególnie, jak są takie enigmatyczne, to nic z nimi nie zrobisz, nawet jeśli faktycznie miałyby wieszczyć przyszłość, to dowiesz się prędzej czy później, a może twoja intuicja nauczy się podsyłać jaśniejsze sygnały - parsknęła siostra. Wieczór minął im na rozmowach i odpoczynku, wokół nich ludzie powoli zajmowali budynki i zmieniali martwą do niedawna twierdzę w tętniący życiem przyczółek. Wioska też zyskała nowych mieszkańców. Kaisstrom dość szybko usnął, próbując złapać nieco odpoczynku przed kolejnym dniem. Miał zamiar zapytać Drakninga odnośnie innych miejsc podobnych do rewitalizatora, poszukać nieco sam, odnawiać kolejne twierdze i do tego wszystkiego, opanować do końca teleportację i przemieszczanie się w górnych warstwach atmosfery. Nie było szans żeby wyrobił się w jeden dzień, ale istniała szansa, że zdąży na czas.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: WinterWolf »

Amber

- W mieście nie mają stogów siana, Rufusie. Sądzę, że akurat ty mógłbyś przebywać w leżu zmiennokształtnych - mruknęła. Spojrzała na Eleskary i uniosła brew.
- Co się stało? - spytała.
- Zastanawiamy się co wymyślisz w naszym temacie - odparły oba na raz.
- W jakich warunkach żyliście do tej pory? W jakich czujecie się dobrze? - spytała chcąc mieć jasność.
- Nie jemy
- Nie śpimy
- Postrzegamy świat w okolicy...
Obie istoty wzruszyły ramionami.
- Hmm, to wpierw porozmawiam na wasz temat z Carmen i Demmiankami. Tymczasowo razem z Rufusem i Ernestem pomieszkacie w leżu - mruknęła. - Warunek jest tylko taki, że nie będziecie sprawiać żadnych kłopotów mieszkańcom leża i ludziom z miasta - powiedziała. Nie znała tych istot i ich zwyczajów.
Istoty skinęły łbami, co w przypadku Rufusa wiązało się z zamieceniem najbliższej okolicy.
- Trzeba ci będzie chyba przyciąć tę grzywę... - bąknęła. - No dobra, chodźcie więc wszyscy. Strażnicy miejscy nie powinni sprawiać problemów, gdy idziecie ze mną - mruknęła.
- Nienienienienie, lepiej niech tak zostanie - powiedział Rufus, potrząsając głową przecząco. W jaskini uniósł się kurz...
Sektath podał Amber kamyk Pretora, a Czarnopióry zmieniły postać na zwierzęcą. Cała menażeria faktycznie zwróciła uwagę strażników, ale nie robiły problemów. Szczególnie Rufus spotkał się z dużą dawką szczękopadu ze strony obserwatorów.
- Nie przeszkadza ci to, że tak kurzysz za każdym razem gdy się obrócisz? Albo, że kudły ci się w błocie maczają w mokre dni? - spytała po drodze, prowadząc z Rufusem zwykłą pogawędkę.
- Otrzepie się i jest dobrze - mruknął potworek, szczerząc się. – Zademonstruje ci jak będzie okazja - dodał. Amber za to miała wrażenie, że poczuła od istoty jakaś moc, ale nie była pewna jaką...
Dziwna istota intrygowała ją i odrobinę niepokoiła. Zaprowadziła wszystkich pod gospodę.
- Chcę was wpierw przedstawić Carmen, zanim zaprowadzę was do leża i zanim rozlokujemy wszystkich - oznajmiła.
- Kim jest Carmen? - mruknął Pretor, krzywiąc się lekko.
- Carmen jest moją nauczycielką i przyjaciółką. Nauczyła mnie jak walczyć ze Skazą - powiedziała. Jego reakcja ją zaintrygowała.
Wilkołak pokręcił łbem.
- To nie jest zmiennokształtna? - mruknął.
- Nie. Jest starsza niż my wszyscy razem wzięci... Ale umie zmieniać formy. Tylko, że nie jest zmiennokształtną ani człowiekiem - powiedziała.
- Chyba ją znam - mruknął upiór. - Już nie do końca pamiętam od jakiej strony ją poznałem, ale... nieważne - machnął łapą. - Pomaga ci wiec mi to wystarczy
- No dobrze - Amber obejrzała się na całą ekipę. - Postarajcie się nie hałasować bo ludzie już śpią... - mruknęła. W końcu było grubo po północy. Poprowadziła ich wszystkich do Carmen mając nadzieję, że cała czereda nie ściągnie zbyt wielkiej uwagi...
Carmen wyszła z tawerny i spojrzał po wszystkich, unosząc brwi.
- O rany - bąknęła, patrząc po zebranych. - Widzę, że masz nowych pomocników? - bąknęła.
- Tak... I będę potrzebowała twojej pomocy z ich rozlokowaniem... Czarnopióry sobie poradzą. Przybiorą postacie gawronów, więc nie będą się wyróżniać. Sądzę, że resztę najlepiej będzie ulokować w leżu, ewentualnie można im przygotować jakieś lokum tam gdzie mieszkają Revenanci. Obawiam się, że z dnia na dzień ludzie mogą mieć problem z nagłym zaakceptowaniem tak barwnej czeredy, więc gospoda chyba odpada - bąknęła.
Jeden z czarnopiórów tyknął Amber dziobem.
- W gawrony zamieniają się Ferady - zauważył.
- Nieistotne - stwierdziła Carmen. - Ulokujemy ich wszystkich koło Revenantów, a ciebie, futrzaku na razie umieścimy na placu szkoleniowym. Muszę cię nauczyć kontrolować aurę, bo będziesz sprawiać problemy
- Aurę? - bąknął Rufus.
- Aha - mruknęła kobieta. - Nie wiesz, że takowa masz?
- Tylko w niektórych sytuacjach.
- Nieśmieszne. Za mną - mruknęła kobieta, a Rufus podreptał za nią, wzdychając.
Amber miała dziwną minę.
- No dobra, to zaprowadzę was na miejsce - powiedziała.
Na górnym piętrze magazynu było bardzo dużo miejsca. Revenanci tylko tu spali. Każdy nowy lokator szybko znalazł sobie miejsce.
- Wszystko dokładnie wyklaruje się jutro. Na razie to będzie dobre miejsce. Duchom pokażę zaraz park. W razie czego i Revenanci i zmiennokształtni powiedzą wam gdzie jest coś do zjedzenia. Jakbyście czegoś potrzebowali to dajcie znać - powiedziała.
Wszyscy pokiwali głowami.
Duchy szybko zadomowiły się w parku, od razu stały się trochę silniejsze, aczkolwiek Amber miała pewność, że nigdy nie będą już tak silne, jak były w lesie... póki tam nie wrócą. Gdy powstaną nowe lasy to będzie trzeba ich przesiedlić...
Wilkołaczyca dokładnie im wszystko wytłumaczyła jak tu powinny funkcjonować by ich koegzystencja z ludźmi była pokojowa. Także im powiedziała, że w razie potrzeby nie powinny wahać się prosić ją o pomoc. Dobrze było mieć duchy po swojej stronie.
Duchy potwierdziły i ruszyły obadać parki. Wkrótce Amber czułą ich obecność w każdym miejscu w parku, znaczy zadomowiły się.
Dziewczyna skierowała swoje kroki w stronę placu ćwiczebnego chcąc się zorientować o co chodziło Carmen z tą nieszczęsną aurą i jak im idzie. Zaczynała wreszcie czuć zmęczenie...
Rufus leżał z prawej strony placu ćwiczebnego w kamiennym domku i chrapał jak nieboskie stworzenie. Carmen właśnie opuszczała plac.
- Załatwione - powiedziała. - Tu będzie miał na razie spokój, i tak nie za bardzo będzie miał jak wejść do kwatery Revenantów, trzeba by podstawić podjazd do wejścia towarowego...
- Nic nie rozumiem - bąknęła. Widać po niej było i dezorientacje i zmęczenie.
- Rufus to hybryda zwierzęcia i demona. Ma dość silna aurę rozpadu wokół siebie. Jeśli zostanie w jednym miejscu dłużej nie kontrolując jej to wszystko wokół niego zacznie gnić i rozpadać się przyspieszonym tempie.
Amber otworzyła oczy szeroko.
- Nauczyłaś go kontrolować tę aurę? - spytała.
- Owszem, poproszę Sotora o informacje o jego rodzaju ,to dowiem się czego jeszcze można go nauczyć - odparła kobieta.
- Uff... - odetchnęła wilkołaczyca. Aż przystanęła. Zajęcie się tymi wszystkimi dziwnymi istotami zmęczyło ją bardziej niż całodniowy trening...
- No ledwo zipiesz widzę... lepiej leć się wymyć i spać. Kąpiel to przyjemna rzecz, więc skorzystaj - zaproponowała Carmen.
- Nie sądziłam, że to może być aż tak męczące - westchnęła i ruszyła niezbyt pospiesznie za Carmen. W sumie kąpiel wydawała się teraz bardzo na miejscu... Gdy dotarły do gospody Amber niechętnie wspięła się po schodach by skierować się do pokoju i do łazienki...


Obudziła się u siebie w łóżku. Carmen siedziała koło niej i gładziła ją po włosach, jak to miała w zwyczaju.
Wciąż na wpół przez sen Amber obróciła się tak by się wtulić w Carmen.
- Śnił mi się kopacz - bąknęła.
- Mhm - mruknęła Carmen. - Przejęłaś się po prostu...
Amber przymknęła znów oczy.
- Zastanawia mnie wciąż jak by można go wyleczyć... Im dłużej zwlekamy, tym bardziej Skaza może mu zaszkodzić - bąknęła.
- Gorzej z nim już nie będzie - mruknęła Carmen.
- Skąd ta pewność? - spytała.
- Ta istota nie jest dla Skazy jak plastelina, są pewne limity, jakie może osiągnąć podczas zmian. Zostały osiągnięte - odparła Carmen.
- Chociaż tyle. Mam nadzieję, że uda się te zmiany cofnąć - westchnęła. Amber wykorzystała Carmen w charakterze poduszki...
Kobieta pogładziła Amber po głowie, nie odpowiadając. Uśmiechała się tylko.
Wilkołaczyca zapadła jeszcze w półgodzinną drzemkę. Dopiero po tym czasie ziewnęła i się przeciągnęła. Szybko okazało się dlaczego - była głodna. Amber spojrzała na Carmen jak na danie na tacy. Jedynie wyraz jej oczu świadczył o tym, że się wygłupia.
- Nie przeszłabym ci przez gardło - Carmen mrugnęła do Amber.
- No nie wiem, wyglądasz naprawdę bardzo apetycznie - mruknęła przyglądając się ręce Carmen niczym koneser.
- Ale byś się zadławiła jeśli nie tym - ścisnęła piersi - to tym - klepnęła się w biodra. - Za wysokie progi na twoje gardło.
- To tylko kwestia zwiększenia gabarytu - mruknęła. Wolała jednak nie ryzykować przemiany. Nie wiedziała o ile wzrosła masa jej ciała w innych postaciach. Wolała by łóżko pozostało całe.
- Leć na śniadanie, a nie mi się tu ślinisz - powiedziała Carmen, szczerząc się.
- Dawno nie widziałam, żebyś coś jadła - powiedziała już poważniej Amber powoli się zwlekając z łóżka.
- Mogę z tobą zjeść śniadanie - zaproponowała Carmen.
- Towarzystwo mile widziane - powiedziała Amber, przeciągnęła się i przywołała kombinezon. Była gotowa zejść na śniadanie.
Carmen ruszyła z nią. Ona już miała kombinezon na sobie...
Na dole kobiety zastały Aleksa w wilczej postaci. Wsuwał surowiznę z miski.
Amber przesunęła dłonią po jego grzbiecie, gdy go mijała. Zastanawiało ją czy to było jego zaplanowane śniadanie czy też odezwały się w nim jakieś dzikie instynkty... Przywitała się z barmanem i przy akompaniamencie burczenia w brzuchu poprosiła o śniadanie dla siebie i Carmen.
Aleks trącił ją nosem na powitanie i wrócił do jedzenia.
Carmen i Amber dostały śniadanie szybko. Tosty z serem i szynką z dodatkiem zielonej cebuli.
Amber wchłonęła całą swoja porcję.
- Od razu lepiej - westchnęła zadowolona.
Aleks o tego czasu już siedział koło niej, kładąc pysk na jej kolanach.
Amber odsunęła jego łeb. Spojrzała na niego.
- Nie naśladuj zachowań psów wobec ludzi - powiedziała. - Kładzenie głowy lub łap na kolanach to sugestia, która wobec wyżej postawionych w hierarchii może się źle skończyć. Widziałam już jak psy nauczyły się manipulować ludźmi, na mnie takie numery nie działają - powiedziała spokojnie. Po prostu zdyscyplinowała Aleksa bez oznak złości czy irytacji.
Aleks zmienił formę na ludzką.
- A, to ma jakieś przesłanie... no dobra... - zmienił postać z powrotem i położył się koło Amber.
Amber pozwoliła mu sobie leżeć. Miała świadomość jego obecności i on musiał nauczyć się dzielić z nią tę świadomość. Wilki inaczej postrzegały świat i Aleks miał teraz szansę tego doświadczyć i się nauczyć. Za jakiś czas taka forma porozumienia będzie dla niego jasna. Amber miała w każdym razie taką nadzieję. Dziewczyna spojrzała na Carmen.
- Chcę wrócić do treningu. Potrzebuję więcej mocy i więcej sposobów na zabijanie istot Skazy.
- Jeszcze poćwiczymy dziś kontrolę energii i nauczę cie nowej zdolności, która umożliwi ci szybką likwidacje przeciwników o dużej sile lub odporności ale małej mocy.
Dziewczyna skinęła głową.
- Jestem gotowa zaczynać. Im więcej będę umieć tym lepiej - powiedziała. Zdawała sobie sprawę z tego, że jedynym ograniczeniem są jej zdolności uczenia się.
Carmen skinęła głową. Aleks poszedł wraz z nimi, zmieniając po drodze postać. - Poprzyglądam się i może też się czegoś nauczę? - zapytał.
- Nie zabronię ci przecież - Carmen się zaśmiała.
- Każda forma nauki jest cenna. Czy to obserwacja czy też doświadczenie - stwierdziła Amber. Nie miała nic przeciwko, że Aleks będzie się przyglądał jej wysiłkom.
Nieco po południu Carmen uznała, ze Amber umie dostatecznie wiele.
- Dobra skup się mocno i poczuj energię wewnątrz kogokolwiek z widzów - poleciła.
Wilkołaczyca skoncentrowała się
- Dlaczego ta niewielka ilość mocy wydaje się jakby oddzielona od tego co czułam już wcześniej? - spytała.
- Bo ta moc nie należy do nich, jest tam niezależnie od tego, czy dana osoba jest złą czy dobra... to cień w ich wnętrzu. Carmen wskazała ruchem dłoni swój cień. - Ten sam typ energii czujesz w każdym miejscu, gdzie nie ma światła.
- To cień też jest negatywną energią? - zdumiała się.
- Bardzo, bardzo słabą i niepodatną na manipulację... ale dla ciebie stanowi nośnik dla twojej energii - odparła Carmen.
- Jak to można wykorzystać jako nośnik dla mojej energii? - spytała.
- Spróbuj przeprowadzić moc wewnątrz cienia, dostrajając się do niej - poleciła Carmen.
- Mogę to spróbować na moim cieniu? - spytała ciekawa efektów, które mogłaby osiągnąć.
- Moim, na cieniu budynku, na cieniu tego bloku skalnego... proszę bardzo - Carmen wzruszyła ramionami.
Amber skoncentrowała się, starając się wykorzystać cień jako przewodnik. Widać było, że zżera ją ciekawość.
Impuls energii przeszedł przez cień znacznie szybciej i łatwiej niż przez powietrze.
- O... Czyli... Mogę przesłać energię przez kogoś jeśli wykorzystam cień w jego wnętrzu? Na przykład mogę uszkodzić silnego stwora Skazy, który nie będzie umiał odeprzeć mojej energii? - spytała.
- Prawie. Odsuń się i spróbuj wpuścić trochę energii do cienia tego bloku - wskazała Carmen.
Efekt zaskoczył Amber.
- Jak mogę wykorzystać tak przeniesioną moc? Mogę ją zmusić do eksplodowania? - spytała. Eksplozja od środka wydawała się ciekawą opcją.
- Owszem, ale do tego istota nie może mieć szczególnie dużej własnej energii. Wtedy będzie potrafiła stłumić eksplozję - odparła Carmen. - Aczkolwiek jeśli masz tłum słabych istot to możesz je wytłuc jedną małą dawką energii na zasadzie reakcji łańcuchowej. Mogę cię nauczyć jak wykorzystać ich wewnętrzną energię do stworzenia kolejnego ładunku wysadzającego następną istotę i tak dalej.
Amber wyobraziła sobie jak skutecznie można by było niszczyć istoty niższych fal... Masowo! Otworzyła oczy szeroko i energicznie pokiwała głową. Chciała się tego nauczyć.
Carmen uśmiechnęła się lekko.
- No to jazda - powiedziała. - Ale do tego musimy pójść poszukać istot Skazy, trzeba to na nich ćwiczyć - stwierdziła Carmen. - Na sucho będzie ciężko.
- Mhm, dobrze. Jeszcze mam takie pytanie... Czy mogę używać cienia w sobie po to by szybciej przesyłać energię podczas wykonywania ataków? - spytała.
- Jest to nieco trudniejsze, ale możesz spróbować się tego nauczyć.
- Dobrze, będę ćwiczyć - powiedziała skrobiąc się w zamyśleniu po brodzie. - Możemy iść szukać istot Skazy - dodała.
Carmen musiała się wysilić. Znalazła wreszcie grupkę istot Skazy wałęsającą się po ruinach miasta.
- Dobra... musisz po prostu teleportować energię do wnętrza, ale nim wysadzasz go musisz najpierw ukierunkować energię na pochłanianie, a energii istoty wewnątrz której zaczynasz reakcje łańcuchową, po czym musisz wywołać w niej coś w rodzaju głodu, by rzuciła się w stronę kolejnego "neutralnego cienia". Moc musi poszukiwać tego cienia powiązanego z jakaś istotą żywą, musisz też to sprecyzować. Nie mam jak ci tego wytłumaczyć, ale na zasadzie kontroli energii powinnaś na drodze eksperymentów osiągnąć to, czego potrzebujesz.
Amber skinęła głową. Najłatwiejszy dostęp do istot Skazy o niskim numerze fali jest w trakcie bitew, gdy te używane są jako mięso armatnie do zalania przeciwnika, ale teraz nie prowadzili żadnych działań wojennych...
Koncentrując się na słowach Carmen dziewczyna postarała się wykonać polecenie. Skoncentrowała się bardzo. Wysłanie "głodnej i drapieżnej" energii do wnętrza istoty będzie pewnie najtrudniejszym zadaniem na sam początek... Amber postarała się jednak to sobie wyobrazić i tego dokonać.
Gdy wreszcie się udało Amber odetchnęła. Po pierwszych dwudziestu zabitych istotach Skazy dziewczyna przestała je liczyć.
- Wiem już jak - powiedziała do Carmen.
- No to dobrze, późno się zrobiło - zauważyła kobieta.
- Hm? - ucząc się nowej metody zabijania istot Skazy Amber nie zauważyła upływu czasu. - O! To ja bym coś zjadła - bąknęła.
Carmen otworzyła portal powrotny. - No to wskakuj - poleciła.
Zamiast wskakiwać Amber spokojnie weszła w portal. Już w wyobraźni czuła smak obiadokolacji.
Weszła od razu do sali jadalnej. Portal wzbudził nieco zainteresowania. Wiadomo, efekty świetlne...
Amber skierowała się do baru i oparła się o blat rękami. Spojrzała na barmana z szerokim uśmiechem... który mimo jej ludzkiej postaci budził skojarzenia z głodnym wilkiem.
- Pieczeń z dzika na winie? - zaproponował barman.
- Może być - padła odpowiedź. Amber uwielbiała tutejszą kuchnię. Sama gotowania nigdy nie próbowała. Nie była pewna jak to w ogóle wygląda. Ale mało ją to interesowało, póki dawali tu pyszne jedzenie.
Wkrótce na jej stoli trafiła potężna pieczeń, której zapach potrafił wywołać ślinotok nawet u najedzonego konsumenta.
Pieczeń została pożarta. Szybciej nawet niż zwykle. Głód i wspaniały zapach potrawy robiły swoje.
Amber zdecydowanie miała dość po tym posiłku. był nieco ponad jej możliwości konsumpcyjne...
Zmieniła się w wilka i ułożyła do snu. Wilki potrafiły zjeść dużo więcej niż na to wyglądały, więc Amber postanowiła skorzystać z tej właściwości jednej ze swoich form. A że i tak było to męczące zamierzała odespać przejedzenie się...
- Mam cie zanieść do pokoju? - usłyszała znajomy głos. Nachylał się nad nią Aleks.
Odpowiedź żadna nie padła ze strony wilczycy. Ona nie planowała się ruszać.
Aleks westchnął i wziął Amber na ręce, by odnieść do pokoju.
Usłyszał warknięcie. Najedzone wypoczywające po jedzeniu wilki nie lubiły być dotykane.
- I będziesz spać w sali jadalnej? - bąknął chłopak.
Ponowne warknięcie było jedyną odpowiedzią. Wilczyca chciała w spokoju zasnąć. Z pełnym żołądkiem nawet przenoszenie rozmijało się z pojęciem komfortu.
- Wilk-żul - skomentowała Rika i zaczęła się śmiać. Aleks tylko westchnął i ruszył ku wyjściu. Carmen zaśmiała się.
Wilczyca spała akurat tyle by posiłek się uleżał. Wtedy też automatycznie się obudziła, podniosła i podreptała w stronę swojego pokoju. Była obudzona tylko na tyle na ile potrzebowała by nawigować.
Dotarła do pokoju nieniepokojona przez kogokolwiek. W tawernie było ogólnie mniej ludzi...
Pokój otworzyła łapą, zamknęła przyciskając drzwi do futryny zadkiem i położyła się do łóżka. Nie trudziła się z powrotem do ludzkiej formy - nie miała powodu. Zakopana w pościel wróciła do spania z zamiarem obudzenia się dopiero rano.
Śniły jej się dziwne rzeczy. Kroczyła pośród płomieni, ogarniających jakiś las. Nie był to jej las, ale słyszała krzyki i nawoływania piekących się żywcem zwierząt. Uwędzone ptaki spadały z koron drzew. Gdzieś pośrodku tego chaosu i kakofonii słychać było niski śmiech...
Nie podobało jej się to. Chciała dotrzeć do źródła śmiechu... I najchętniej by go zniszczyła...
Dotarła do centrum, gdzie siedział opasły demon, rzygający co jakiś czas płonącą cieczą. Spojrzał na Amber i zarechotał.
- Nie jesteś pierwsza - rzucił i znów zaczął rechotać. Bydle było ogromne, a Amber była tylko wilkiem...
Wilczyca zaczęła go obchodzić. Użyła swoich zmysłów by szukać słabych punktów i unikać zagrożenia z jego strony. Nienawiść wygrała ze zwierzęcym lękiem. Nawet jeśli nie zabije tego czegoś, to może chociaż zdoła to coś osłabić albo przepędzić...
- Planujesz być kolejnym trupem? Dodatkiem do mojego posiłku? - zarechotał. - Wybiłem wszystko z tego lasu. Wszystko. Atakując mnie skażesz na śmierć siebie. Skazując na śmierć siebie skażesz na śmierć pamięć istot tego lasu! Wybieraj co dla ciebie ważniejsze! - warknął.
Wilczyca nie planowała zostać trupem. Cofnęła się na tyle by nie pozwolić istocie w żaden sposób jej sięgnąć. Nienawiść i wściekłość narastające w jej sercu domagały się krwi... Ale usunąć pamięć, to jak zabić po raz drugi... Nie chciała mieć czegoś takiego na swoim sumieniu. Zresztą z zasady uważała swoje życie za drogie.
Sądząc po rozmiarze istoty wilczyca nie miała szans. Fakt, że będzie musiała obejść się smakiem i nie będzie mogła rozszarpać temu czemuś gardła jeszcze bardziej ją rozjuszył. Nie zbliżała się, pozostawała poza zasięgiem, warcząc i jeżąc się. Nie wiedziała co z tym zrobić... Tego plugastwa w ogóle tu nie powinno być!
Zastrzygła uszami szukając alternatywy. Coś w końcu musiała zrobić!
Spore drzewo z prawej strony płonęło dość gwałtownie, powoli przepalając u podstawy. Wilczyca mogła kosztem przypalenia sobie łap zepchnąć drzewo na demona, tylko z oparzeniami prędzej upiecze sie tu razem z reszta zwierząt, niż da radę uciec. Żar opadał na jej futro. Nie potrwa długo nim i ona zajmie się ogniem. Ucieczka lub zemsta i śmierć. Decyzję trzeba było podjąć natychmiast.
Wilczyca pchnęła drzewo. Pchnęła je barkiem wiedząc, że sparzy go sobie boleśnie. Napierając barkiem poza tym miała więcej siły niż pchając łapami. I zawsze będzie mogła uciekać używając trzech zdrowych łap...
Naciskała przez jakiś czas i drzewo zaczęło się przewracać, ale w tym czasie jej futro zdołało zająć się ogniem. Wilczyca słyszała trzask pękającego drzewa, ryk demona, a potem chrupnięcie, jakie wydaje łamany kręgosłup. Tymczasem mięśnie jej barku już płonęły, ogień ją po prostu pożerał. Wtedy Amber się obudziła.
Była północ.
Amber trzasnęła zębami na oślep, w pierwszy obiekt, który znalazł się w zasięgu jej kłów. Sen wystarczająco ją poruszył by jej warczenie niosło się daleko, a pierze z poduszki zapełniło przestrzeń powietrzną wokół Amber.
Wyładowując wściekłość wilczyca rozszarpała poduszkę na strzępy. Zmysły wróciły dopiero gdy nie było co zbierać...
Amber wróciła do ludzkiej postaci. Czuła się dokładnie tak jak czuć mógłby się człowiek, który został pożarty i po częściowym przetrawieniu wypluty. Nie widziała sensu w tym nieszczęsnym śnie... Wstała w końcu z łóżka by w wybitnie paskudnym nastroju dobrać się do czegoś gorącego do picia.
Tawerna była prawie pusta, nie licząc kilkunastu pijących, grających w karty lub jedzących późną kolację bywalców. Barman spojrzał na Amber przez szynkwas.
- Kłopoty ze snem? - zapytał.
Amber spojrzała na barmana jak wilk patrzy na mysz we własnym leżu.
- Potrzebuję gorącej herbaty - burknęła.
Dostała herbatę po niecałej minucie.
Wypiła ją duszkiem na miejscu. Wciąż była rozzłoszczona pomimo tego, że sen dawno się skończył. Odstawiła kubek i wyszła na plac treningowy... Zamierzała go zdemolować zanim jej puszczą nerwy i puści z dymem całe miasto...
Na palcu zastała znanego skądinąd demona, który coś ćwiczył, z tego co widziała. Skinął jej głową.
- Też jesteś istotą nocy? - wyszczerzył się.
Ostatnią istotą jaką Amber chciała tu w tej chwili spotkać był demon... Jakikolwiek demon. Odruchowo przemieniła się w bestię i ryknęła...
- Ludzi pobudzisz - zauważył demon.
Odwróciła się i ruszyła poza miasto. Alternatywą było przerobienie demona na dywanik...
Po drodze dołączył do niej Sektath.
- Zatrzymaj się na chwilę - polecił.
Stanęła choć w spojrzeniu bestii nie było zwykłej życzliwości. Sen wytrącił ją z równowagi i wciąż nie miała okazji się wyżyć...
Istota wykonała parę gestów rękoma i dotknęła delikatnie czoła Amber. Wilkołaczyca poczuła się jakby ktoś odkręcił kurek i wypuścił większość złości na zewnątrz.
- To był tylko sen. Mutacja twoich doświadczeń, nic więcej.
- Nienawidzę takich snów - mruknęła już znacznie spokojniejsza. - Czuję się paskudnie... - potarła łapą pysk.
- Idź na mały sparring z tym wielkoludem, okupującym plac treningowy – zaproponował.
- Jeśli masz na myśli demona, to chwilowo wolę nie... Jeszcze zrobię mu krzywdę. Skąd mi się w ogóle wziął taki sen? - spytała.
- Możesz. Nic mu nie będzie. Odtworzy się jeśli go zupełnie rozniesiesz na kawałki - mruknął Hessedron.
- Ludzie czasem miewają koszmary, jeśli czymś się martwią, lub nie daje im spokoju. Powinnaś poprosić swoją nauczycielkę tymczasowo o nadzór nad spokojem swego snu.
Wilkołaczyca westchnęła.
- Jest noc, a to znaczy, że nie spałam nawet wystarczająco długo by odpocząć - westchnęła. - To w pierwszej kolejności chyba poszukam Carmen... - bąknęła.
- Nie przeszkadzam - powiedział Hessedron i odpełzł z powrotem do zaułka.
Amber poszła szukać Carmen. Nawet nie chciało jej się zmieniać postaci. Nawet jako bestia wyglądała jak wypluta, a w ludzkiej formie było tylko gorzej.
Carmen znalazła ją dość szybko. Portal otworzył się koło niej i Carmen wyszła z niego, po czym spojrzała an Amber.
- O rany... co ci się przytrafiło?
- Miałam koszmar... - burknęła. Wcześniej jej się takie rzeczy nie śniły. Miewała nieciekawe sny, ale nigdy takie.
- Hmm... chodź - mruknęła Carmen i weszła z powrotem do portalu.
Wilkołaczyca aż poruszyła nosem nie wiedząc po co ten portal. Ale poszła za Carmen.
Po drugiej stronie byłą spora sala otwarta z trzech stron.
Na ścianie z tyłu były dwa potężne znicze i drzwi. Pośrodku sali było kwadratowe wgłębienie, a w nim kolejne i kolejne, Największe miało bok długości około 20 metrów, Najmniejsze, położone najgłębiej - około 9 metrów. Pośrodku stało coś w rodzaju łóżka. Reszty ścian nie było, były tylko wie smukłe kolumny i widok na miasto... gigantyczne miasto, nad którym rozpościerała się sieć dróg przypominająca pajęczynę, miejsce, w którym była Amber jednak było co najmniej o 200 metrów wyżej niż jakikolwiek inny widoczny budynek. Niebo było pokryte grafitowymi i czarnymi chmurami, przecinanymi co jakiś czas białymi wyładowaniami energii.
Wilkołaczyca otworzyła oczy zdumiona.
- Co to za miejsce? - bąknęła. Nie potrafiła się powstrzymać przed węszeniem. Nos pracował na zwiększonych obrotach.
Powietrze pachniało ozonem i energią.
- Miasto nazywa się Darkkeep. To jest moja kwatera... - odparła Carmen, idąc w stronę łóżka. - Połóż się tutaj.
Gdy Carmen to mówiła Amber wyglądała ostrożnie za krawędź wieży. Tak ją to pochłonęło, że aż jej ogon zaczął żyć własnym życiem i ruszać się zupełnie jak nie wilczy... Raczej jak skrzyżowanie kociego z psim...
- Dlaczego mieszkasz tak wysoko? - bąknęła.
- Bo lubię - odparła Carmen.
Argument nie do obalenia... Wilkołaczyca ruszyła w końcu w stronę wskazanego łóżka choć co chwilę zerkała wokół. I nos nie odpuszczał.
Carmen pchnęła ja na łóżko i położyła się obok. Pościel była krwawoczerwona i taka cudownie miękka...
Żeby łapy i sierść jej nie przeszkadzały wilkołaczyca wróciła do ludzkiej formy. Poza tym w ludzkiej formie kolory były wyrazistsze. Wyraźnie wyglądała na zmęczoną, ale miejsce ją zafascynowało.
Carmen przesunęła dłonią po jej czole i policzku, po czym pocałowała ją głęboko... i Amber zasnęła.


Przebudzenie po tym wszystkim było dość trudne. Po wielu godzinach snu Amber w końcu otworzyła oczy, ale nie do końca jeszcze krainę snów opuściła. Wydawało jej się, że wciąż jest we śnie...
Była już w swoim pokoju, a koło niej siedziała Carmen i gładziła ją po włosach.
Minęła dłuższa chwila nim dziewczyna przypomniała sobie, że przecież tu mieszka.
- Hmf? - bąknęła zaspana.
- Wyspana? - zapytała Carmen.
- Hmm, tak... - bąknęła. - Co się stało? - spróbowała się ruszyć. Trochę niezdarnie jej to wychodziło po takim śnie.
- Popracowałam trochę nad tobą u siebie, po czym przeniosłam tu. Powinnaś już mieć spokój z koszmarami.
- Popracowałaś nade mną? - zdziwiła się.
- Zrobiliśmy barierę, której Skaza nie potrafi pokonać, ale może sobie "skrobać" w jej ścianki. Ten sen był skutkiem tego "skrobania". Zmieniłam trochę barierę.
- To coś... Co było w moim śnie... Chyba to zabiłam - bąknęła. - Ale spłonęłabym chyba zaraz potem - dodała.
- To sen, nie faktyczne zdarzenie - odparła Carmen. - To było twoje wyobrażenie jakiejś sytuacji i tyle
Westchnęła ciężko.
- Nigdy więcej - bąknęła. - Jak się obudziłam to miałam ochotę rozwalić wszystko wokół - Amber usiadła w końcu na łóżku. Przetarła twarz dłońmi.
- No chyba takie były plany Skazy - stwierdziła Carmen.
- Najbezpieczniej to pewnie by było nie spać w ogóle póki Skaza żyje - parsknęła. Westchnęła wstając - Jak się nie wykąpię to zwariuję... - dodała.
- Leć... jakieś plany an dziś? - zapytała Carmen.
- Dalszy trening. Jeszcze nie do końca opanowałam to z cieniem i jeszcze nie do końca nauczyłam się szybko i sprawnie zadawać ten cios z użyciem energii z ręki - powiedziała odwołując kombinezon w drodze do łazienki. - Jak starczy czasu to pewnie będę chciała coś nowego... O ile wreszcie mi się uda to opanować - bąknęła.
- No to jakby co to dawaj znać - poleciła Carmen i westchnęła cicho. - Jeśli znów miałabyś problem z koszmarami to już nie będą dziełem Skazy.
Amber się jeszcze wróciła słysząc te słowa.
- To mogą być jeszcze jakieś same z siebie? - bąknęła.
- Owszem, spowodowane nadmiernym wysiłkiem lub stresem. Musisz jakoś rozładowywać napięcie, ponieważ masz już chłopaka, to na mnie liczyć już nie możesz - mrugnęła do Amber.
- A o to chodzi... - Amber miała minę która wyrażała rezygnację. - Mówiłam, że póki Aleks się ze wszystkim nie oswoi i nie nauczy się wystarczająco wiele to do niczego nie dojdzie - powiedziała. - To jedna rzecz. Druga: myślisz jak ludzie tutaj - mruknęła.
- Traktujesz to zbyt serio za szybko moim zdaniem - stwierdziła Carmen. - Potomstwa się nie dorobisz, jeśli po prostu cię obejmie. Inna kwestia to to, że myślisz ciągle jak wilk, a dużo czasu spędzasz w ludzkim ciele, więc masz potrzeby ludzkiego ciała.
Potarła brwi.
- Mogę nauczyć się rozumieć ludzi. Mogę nauczyć się myśleć jak człowiek. Ba! Coraz częściej zdaje sobie sprawę z tego, że patrzę na niektóre rzeczy z dwóch perspektyw. Tylko że zadanie sobie pytania jak myśli człowiek w danej sytuacji nie sprawia, że jestem człowiekiem. Tak jak sam fakt, że Aleks ma ciało wilkołaka nie czyni go wilkołakiem. Nie przeszkadza mi to, różnorodność jest bardzo ważna, więc wszystko jest w porządku, ale Aleks ma za mało pewności siebie. Poza tym... Żeby cały czas myśleć i działać jak człowiek muszę się na tym skupić... Kiedy Aleks był pod postacią wilka i leżał koło mojego krzesła, po tym jak zdjęłam jego głowę z moich kolan... W rozumieniu wilka został potraktowany jak bardzo bliski członek watahy. I ja i on zdawaliśmy sobie nawzajem sprawę z naszej obecności... Chciałabym by nauczył się wyczuwać tę wilczą nić porozumienia - westchnęła.
Carmen się lekko uśmiechnęła.
- To wyjrzyj zobaczyć, kto stróżuje pod twoimi drzwiami.
- Wpierw kąpiel... - mruknęła. Wróciła do łazienki. Akurat na czas by zakręcić kran. Męczyło ją to już bardzo jak często jej powtarzano, że ma faceta. Dla wilkołaka nie było to nic wielkiego.
Jednak dla człowieka najwyraźniej było. Carmen skinęła głową.
- Jakby co będę na placu treningowym - poinformowała.
Amber czuła się przytłoczona tym wszystkim. Po myciu wyszła z wanny już w nieco lepszym humorze. Przywołała kombinezon i sprzątnęła łazienkę. Po otwarciu drzwi od pokoju rzuciła tylko:
- Czas na śniadanie.
Aleks obejrzał się na nią i zamerdał ogonem.
Amber przystanęła zastanawiając się nad czymś.
- Gdybym nie wiedziała, że podpatrzyłeś to u psów, nie wiedziałabym o co ci chodzi, wiesz... - mruknęła wskazując jego ogon. Ruszyła ponownie na dół - Tylko alfie wolno nosić ogon tak wysoko, tylko omega nosi ogon między łapami. Wilki pomiędzy muszą trzymać się pomiędzy. Łatwo o nieporozumienie w przypadku takiej mowy ciała - powiedziała spokojnie, cierpliwie i z troską.
Aleks przekrzywił głowę, zapamiętując informację. Podniósł tyłek z posadzki i wywalił jęzor. Był gotów do drogi na dół.
Dziewczyna zjechała po poręczy... Nie chciało jej się przebierać nogami.
Aleks podreptał po schodach, nie zostając specjalnie w tyle. Trącił Amber pyskiem, gdy dotarł do niej na dole. Jego spojrzenie niosło udawany wyrzut "oszukujesz".
- Mogłam się jeszcze przenieść - powiedziała z uśmiechem. Oparła się o bar i spojrzała na barmana. Aleks oparł się przednimi łapami o bar i wystawił nadeń łepetynę.
- Zaraz będzie... em... - spojrzał na Aleksa. - Tylko co sobie życzycie? - zapytał, patrząc znów na Amber.
- Może być surowe mięso. Miałam ciężką noc i muszę jeszcze nieco po niej ochłonąć - mruknęła.
- Jemu dam do michy, ty chcesz do stołu? I tatar, czy po prostu surowy kawał mięsa? - zapytał barman.
- Zmienię postać, więc mi też może być do michy - powiedziała.
- No to dwie michy surowizny, zaraz ktoś przyniesie - powiedział barman.
Amber skinęła głową. Przez chwilę wodziła palcem po stole rysując niewidzialne wzorki. Przestała gdy zdała sobie sprawę z tego co rysuje.
Wkrótce koło baru pojawiły się dwie spore michy z surowizną.
Zmieniła formę na wilczą i zjadła swoją porcję. Chwyciła michę w zęby i oddała ją barmanowi po czym wciąż w wilczej formie podreptała na plac treningowy.
Aleks nie pozostawał wiele za nią. Dreptał obok niej, o dwie długości pyska z tyłu.
Na palcu treningowym byli carmen, Wiktoria, Rika i Rufus. Dzieci zebrały się koło placu i gapiły się na tego ostatniego.
Amber w postaci wilka kilkoma susami dotarła do placu treningowego witając się z Carmen, Riką i Wiktorią zwyczajnym dotknięciem barkiem podczas przechodzenia obok. Potem przeszła w postać bestii, bo tak jej się najlepiej trenowało. Domyślała się, że Rufus niestety będzie sensacją.
Półdemon próbował zetrzeć jakaś plamę z ogona. Pracował nad tym wytrwale.
Carmen uśmiechnęła się, drapiąc Amber za uchem. Aleks zrobił podobnie jak Amber, ale został wypieszczony przez Rikę.
Wiktoria tymczasem zebrała swoja gromadkę do kupy, po czym nakazała zmianę postaci i wymarsz.
Amber śledziła poczynania Wiktorii. Wyglądało na to, że Demmianka ma wszystko pod kontrolą. Wilkołaczyca się wyszczerzyła w uśmiechu. W formie bestii ten uśmiech był... Porażający.
Rufus uśmiechnął się do kompletu.
- Czuje się nie na miejscu - bąknęła Carmen. Aleks zmienił postać na ludzka i uśmiechnął się. - Jakieś zadania dla mnie na dziś? - zapytał.
- Takie jak dla mnie: ćwiczyć i się uczyć... Chyba, że świątynia jest gotowa - mruknęła patrząc pytająco to na Carmen to na Aleksa.
- Będzie dziś wieczorem lub jutro z rana - odparł Aleks.
- W porządku. Więc wracamy do pierwotnego założenia i ćwiczymy - powiedziała.
Carmen proponowała rozwój wewnętrznego przyciągania energii, by zwiększyć tempo jej regeneracji, ale Aleks miał nieco inny pomysł.
- Jeśli Amber jest sama to może użyć cienia jako części ciała. Dostroić się do niego, z tego co widzę po możliwościach. Mozę w ten sposób przyspieszy chłoniecie mocy z otoczenia? - zapytał.
- Jest to możliwe, ale tylko, gdy Amber jest sama i nie może obawiać się ataku. W walce nie zadziała... ale muszę przyznać, że byłoby to znacznym przyspieszeniem do regeneracji - stwierdziła kobieta.
- Tylko że ja wciąż jeszcze do końca nie opanowałam poprzednich zdolności - bąknęła.
- Zajmiemy się tym, gdy je opanujesz - powiedziała Carmen.
- No to dobrze - mruknęła. - Mogę zaczynać, a raczej kontynuować moje ćwiczenia - powiedziała. Zamierzała ćwiczyć obie zdolności na raz. Zużywszy energię w ramieniu do ciosu chciała od razu wykorzystywać cień do przeniesienia energii wewnątrz swojego ciała równomiernie.
Aleks wziął się za co innego. Tworzył bariery wokół różnych obiektów...
Dla Amber udoskonalenie swoich umiejętności w tej materii było priorytetem. Dopiero gdy udało jej się je opanować była zadowolona.


Minęły dwa dni... Był wieczór. W tym czasie Carmen dała radę nauczyć Aleksa nowej zdolności, nad którą obecnie pracował.
- Urf... - mruknęła wilkołaczyca. Była zmęczona. Siadła na zadzie nie trudząc się w zmienianie postaci.
- Zadowolona z jakości zdolności? - zapytała Carmen, podchodząc do Amber.
- Tak. Sądzę, że tak będzie dobrze - powiedziała.
Carmen uśmiechnęła się i obejrzała na Aleksa. Próbował przekształcić filar w tornado.
- Musze go przypilnować – stwierdziła - Na wszelki wypadek.
Amber skinęła łbem. Ziewnęła.
Została podrapana za uchem. Carmen podeszła do Aleksa.
- Za gwałtownie, wolniej! - krzyknęła do niego, widząc, że filar traci stabilność i zaczyna sypać wyładowaniami na boki.
Wilkołaczyca jeszcze zamruczała nim ruszyła zad z ziemi i ruszyła w stronę gospody by tam zamówić sobie kolację i odpocząć.
W środku zastała Rikę. Dziewczyna układała pasjansa, wyglądając na skrajnie znudzoną.
Wilkołaczyca postanowiła urozmaicić jej czas. Zakradła się do niej od tyłu by perfidnie liznąć ją w ucho wielkim jęzorem.
Rika pisnęła i spadła z krzesła. Podniosła się, mrugając oczyma.
- Zawału przez ciebie dostanę - mruknęła, krzywiąc się.
Amber liznęła ją jeszcze parę razy. Tym razem po prostu okazując czułość i troskę.
- Dobra, dobra... wezmę prysznic - bąknęła Rika i westchnęła, odsuwając od siebie Amber. - Nie mam humoru, wybacz - westchnęła ponownie.
Bestia przekrzywiła łeb.
- Co się stało? - spytała.
- Ech - Rika usiadła z powrotem. - Chłopak, którego poderwałam na festynie mnie zostawił, jak sie kapnął, ze nie jestem człowiekiem... - bąknęła.
Amber się zjeżyła poirytowana zachowaniem tego jegomościa.
- To znaczy, że nie był ciebie wart, Rika - Amber lekko trąciła Rikę nochalem.
- Taaa... powtarzam sobie to od dawna, ale mam kłopoty z uwierzeniem - mruknęła, opierając się o Amber.
Amber otoczyła Rikę wielkimi łapami i przytuliła ją do miękkiego futra.
- Jesteś osobą, którą każdy wilkołak chciałby mieć w swojej wataże - zapewniła ją szczerze. - Kto tego nie widzi, jest zwykłym głupcem - powiedziała.
- Po prostu ja nie mogę mieć potomstwa - mruknęła Rika. - Nie wiem gdzie znajdę kogoś kto to zaakceptuje.
- Nawet wśród wilkołaków tak się zdarza i nikt nikomu nie robi z tego tytułu wyrzutów. Natury nie da się obejść. Ale skoro to był dla niego powód to znaczy, że nie ty byłaś dla niego ważna. W mojej wataże alfa kochał właśnie samicę, która nigdy by nie mogła mieć szczeniąt. Był z nią do końca, mimo że była tylko omegą - powiedziała. - Na pewno znajdzie się ktoś godny twojego uczucia. To po prostu nie był ten gość - powiedziała.
Rika nie odpowiedziała, ale rozpłakała się.
Amber osłoniła RIkę i trzymała w cieple. Chciała dać jej poczucie bezpieczeństwa. Pozwoliła jej płakać. Niech Rika da upust emocjom.
- Mogłabym zostać częścią twojej watahy w takim wypadku? - bąknęła Demmianka, gdy się nieco uspokoiła.
- Tak. Z radością przyjmę cię do watahy - zapewniła szczerze wilkołaczyca.
- Przerobisz mnie na wilkołaka jak Aleksa? - zapytała.
- Jeśli tego sobie życzysz, jeśli czujesz, że to właściwy wybór, to tak - powiedziała Amber. - Byłoby to dla mnie wielkim zaszczytem - dodała szczerze. Naprawdę tak czuła. Bardzo ceniła Rikę, za to co ta do tej pory dla niej zrobiła, za jej oddanie i szczerość. I niekończące się pokłady cierpliwości.
Rika westchnęła cicho.
- Chyba prędzej znajdę sobie drugą połówkę wśród wilkołaków - bąknęła. Przez drzwi tymczasem weszła Carmen, niosąc Aleksa.
- Przesadził i sie mu zemdlało na placu. Odstawię go do pokoju - stwierdziła, idąc koło Amber. - Przemęczenie, nic więcej - dodała uspakajającym tonem.
- Jeśli tylko jesteś w stanie przyjąć do swojego serca te pokaleczone dusze, które obecnie tworzą watahę w Azylu to szybko odnajdziesz też wzajemność - powiedziała Amber. Wiedziała, że te wilkołaki w dużym stopniu tego właśnie potrzebowały - ciepłego uczucia. Rika również. A raz zakochany wilkołak był wierny uczuciu jak pies... W końcu miał z psami sporo wspólnego.
Przechodzącej Carmen skinęła łbem w odpowiedzi. Amber uruchomiła nos jak tylko Carmen weszła i nie wyczuła u Aleksa niczego poważnego, więc nie miała powodu się martwić. Podniosła delikatnie Rikę, trzymając ją wciąż w objęciach.
Rika usnęła juz po drodze. Było jej ciepło i najwyraźniej to połączone z uczuciem bezpieczeństwa i zmęczenie uczuciami sprawiło, że nie dotrwała do końca podróży do pokoju.
Amber delikatnie odłożyła ją do łóżka i delikatnie ją przykryła, a potem rezygnując z kolacji zmieniła postać na wilczą i położyła się obok. Zranione uczucia wymagały innego podejścia niż zranione ciało. Wilczyca dobrze wiedziała co to znaczy zraniona dusza i rozdarte serce. Grzała więc Rikę puszystym futrem do momentu gdy Demmianka się obudzi...
- Wiesz, że Demmianie przejmowali cechy w zależności od żywiołu, który przyjęli? - zapytała Carmen, opierając się o framugę.
Amber uniosła łeb i zastrzygła uszami. Słuchała dalej. Wcześniej o tym nie wiedziała, a nie była pewna co Carmen może chcieć powiedzieć później.
- Woda z jednej strony ciągle się zmienia, bo nie wejdziesz do tej samej rzeki dwa razy, ale płynie stabilnie sobie tylko znanym torem, żłobiąc dno, czasem zmieniając koryto. Rika przestawi się na inny kierunek, ale to trochę potrwa. Trzeba by ją zmienić w wilkołaka już jutro, by mogła znaleźć "nowe koryto" w twej wataże.
Wilczyca przyjęła. Jeśli Rika jutro wciąż będzie tego chciała Amber była gotowa przystąpić do rytuału.
- Przygotuję wszystko na wszelki wypadek - powiedziała kobieta, odchodząc.
Amber wróciła do spokojnego czuwania przy Rice. Ułożyła łeb, tak by Demmianka w razie czego łatwo do niego mogła trafić dłonią, gdyby potrzebowała się przytulić.
Rika spała prawie do południa następnego dnia.


Gdy Rika się obudziła patrzyła na nią para wilczych oczu z poziomu pościeli.
Dziewczyna obejrzała się na nią i przeciągnęła.
- O rany... ale twardo spałam.
Amber liznęła dziewczynę w policzek.
Rika zaśmiała się i podrapała Amber za uchem, przytulając się.
Wilczycy ulżyło, że Rika ma już lepszy nastrój. Pomrukując i wydając z siebie inne śmieszne dźwięki znów liznęła ją w twarz.
- Dobra, dobra, już idę się myc - Rika się zaśmiała i ruszyła do toalety.
W odpowiedzi Rice odezwał się osierocony wczoraj żołądek Amber. Wilczyca ostentacyjnie udawała, że go nie słyszy trącając delikatnie Rikę nosem. Odprowadziła ją aż do łazienki.
- Leć na śniadanie, zaraz dołączę - zapewniła Rika już z łazienki.
Gdy Rika zniknęła w łazience Amber przeciągnęła się i ziewnęła czego nie miała okazji zrobić tuż po przebudzeniu. Niespiesznie ruszyła do głównej sali na dole, na śniadanie.
Znalazła tam Aleksa. Miał na sobie koc i pił herbatę przy osobnym stoliku.
Wilczyca aż na zadzie przysiadła. Zastanawiała się co Aleks mógł robić w nocy, że się przeziębił... Wilkołaki były dość odporne na różnego typu choróbska, a chłopak miał przecież komfortowe warunki mieszkalne... Chyba, że po nocach biegał nago po mieście - wtedy rzeczywiście nic by mu nie pomogło.
Aleks machnął jej niemrawo ręką na powitanie i kichnął.
Amber zmieniła postać.
- Gdzie ty się przeziębiłeś? - spytała zdezorientowana.
- Nie się przeziębiłem... - bąknął Aleks. - Mnie przeziębiło... pogadałem trochę z tą upiorzycą i zrobiliśmy sparing... - zakaszlał.
- A, czyli przegrałeś - stwierdziła i skierowała się w stronę baru poprosić o śniadanie. Co z tego, że w porze obiadu, Amber była głodna.
- No właśnie nie... ale ona nie potrafiła cofnąć tego czym mnie obłożyła, po prostu maksymalnie złagodziła przebieg - Aleks znów kichnął.
- Powiedziała dokładnie co to jest? - spytała.
- Pokaźnych rozmiarów przeziębienie... - odparł Aleks, krzywiąc się.
- Wiesz jak wilkołaki to leczą? Idą spać. Napij się ile możesz, odwiedź wychodek, a potem po prostu śpij. Twój organizm zwalczyć to powinien sam - powiedziała.
- Jasne - bąknął Aleks i westchnął. - Napiję się do końca i idę spać - bąknął.
- Przyjmij postać wilka lub bestii nim pójdziesz spać. Ludzkie ciało jest mniej odporne i gorzej trzyma ciepło - powiedziała.
Aleks pokiwał głową i zmienił postać po drodze
- Daj znać jak się obudzisz jak się czujesz - rzuciła do niego jeszcze. Szkoda jej go było. Ale z silnym wilkołaczym organizmem powinien szybko dojść do siebie. Tym bardziej, że poza tym przeziębieniem był zdrów i silny.
Rika zeszła na dół akurat, gdy Amber skończyła śniadanie. Demmianka też zamówiła jakieś jedzenie. Do tawerny tymczasem weszła Carmen.
- Wiesz jak ją przerobić na wilkołaka, tylko tym razem pokieruj przemianą. Ja muszę odpocząć - stwierdziła.
Wilkołaczyca skinęła głową. Spojrzała na Rikę.
- Ale tylko jeśli wciąż tego chcesz - powiedziała do Demmianki. Przeciągnęła się. Zdumiewająco dobrze jej się tej nocy spało jak na ograniczoną przestrzeń jaką zajmowała. Może dlatego, że dobrze czuła się w roli opiekuna.
Rika skinęła głową.
- Mam być na czczo? - zapytała. Chyba chciała jeść śniadanie.
- Aleks nie był. A po przemianie spał jak szczenię - uśmiechnęła się. - Nie spieszy się. Spałam zwinięta w kłębek więc też chętnie jeszcze rozciągnę stawy - powiedziała.
- To aj coś zjem i możemy w sumie zaczynać - stwierdziła Rika i uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze. Smacznego - powiedziała Amber i zajęła się rozciąganiem nieco zesztywniałych stawów.
Rika zjadła coś lekkiego i była gotowa.
Carmen przygotowała wszystko an placu tak jak poprzednio.
Amber wskazała Rice miejsce gdzie ma się znaleźć, a potem przystąpiła do dzieła. Doskonale pamiętała jak przebiegała przemiana Aleksa.
Dziewczyna stanęła w centrum kręgu i westchnęła.
- No to jazda? - zapytała.
- Podstawą rytuału są wilkołak i kandydat. I obie te osoby muszą tego chcieć. Ja mogę zaczynać - powiedziała spokojnie Amber stając we właściwym miejscu.
- Mam cos robić? - zapytała Rika.
- Nie, teraz to moja działka - powiedziała Amber. - Daj znać gdy będziesz gotowa – oznajmiła.
Rika odetchnęła głęboko i skinęła głową.
Amber wzięła się więc do roboty.
W miejscu gdzie wcześniej była Rika była teraz wilczyca o wyjątkowo niecodziennym odcieniu sierści - wpadał w błękit wprowadzając Amber w lekką konfuzję. Ale tylko na krótką chwilę, bo jak każdy wilkołak Amber szybko przeszła nad tym do porządku dziennego. Wilczyca była zdrowa, miała prześlicznie lśniącą sierść, zupełnie jak mieniąca się w promieniach słońca woda... Była smukła i sprawiała wrażenie delikatnej, ale Amber wiedziała, że to pozory. Choć tak zawsze postrzegała Rikę. Miała nadzieję, że taka forma najlepiej odda kim była Rika. Wilkołaczyca wiedziała także, że oczy Riki będą błękitne i głębokie jak studnie. W postaci bestii pozostanie jej smukłość i gibkość w końcu woda to niezwykły żywioł, który w chwilach spokoju jest po prostu piękny, a w czasie burzy robi się przerażający... Amber wzięła wilczycę delikatnie na ręce, by zanieść ją do jej pokoju. Dziewczyna ze zdziwieniem odkryła, że w tej chwili traktuje Rikę trochę tak jakby ta była jej własnym szczenięciem... Poniekąd była to prawda. W końcu to Amber ją ukształtowała.
Rika nie obudziła się. Spała dalej przez całą drogę jak Amber nią niosła i spała dalej gdy została ułożona w swoim łóżku.
Amber nie mogła się powstrzymać by po ułożeniu Riki nie dotknąć jej sierści. Była niezwykła... I w wyglądzie i w dotyku. Potem pozwoliła wilczycy spać. Postanowiła zaglądać do niej co jakiś czas by sprawdzić czy już się nie obudziła.
Lśnienie sierści wydawało się... energetyczne. W końcu Demmianie magazynowali moc między innymi we włosach...
Rika obudziła się około dwunastej i ziewnęła przeciągle.
Amber poczochrała ją za uchem.
- Chcesz sama spróbować się przemienić czy ci pomóc? - spytała spokojnie.
Rika płynnie zmieniła postać w człowieka. – Widziałam to już wiele razy i dostrzegłam mniej-więcej na czym polega istota przemiany... ale chyba wrócę do wilczej postaci - stwierdziła
- Dlatego spytałam, zamiast od razu cię uczyć. Muszę przyznać, że takiego koloru twojego futra się nie spodziewałam. Jest piękne - powiedziała z uśmiechem.
- Aha. Wyglądam jak przerośnięta nutria - powiedziała Rika i wyszczerzyła się.
- No ani trochę nutrii nie przypominasz - zaśmiała się Amber. - Musiałabyś nieźle przytyć - powiedziała.
Rika spojrzała na Amber i poruszyła brwiami.
- Wiec osiągalne, mówisz? - zaśmiała się.
- Przykro mi, ale nigdy w życiu nie widziałam grubego wilkołaka. Gdybyś dążyła do upodobnienia się do nutrii to musiałabyś się nieźle napracować - śmiała się Amber. - Zresztą, zmień postać i idź się obejrzeć w lustrze - powiedziała.
Rika zmieniła postać na wilka i poddreptała do lustra. Wyglądała an zadowoloną z efektu. Zmieniła postać na bestię... i zamruczała z zadowoleniem.
- Masz niebieskiego wilkołaka w wataże - zaśmiała się.,
- Niektóre wilkołaki mogą mieć problemy z rozróżnieniem kolorów, więc niestety tego nie docenią, ale wszystkim spodoba się to - dziewczyna przesunęła dłonią po futrze Riki. Zachowywało się trochę jak woda. Amber na koniec poczochrała Rikę za uchem. - Przyzwyczaj się do zmiany środka ciężkości, ogon nieco zmienia balans całego ciała - powiedziała.
- Przesadnie długie włosy też - dziewczyna zachichotała.
- Przesadnie długie włosy są znacznie wyżej niż ogon. Dlatego uprzedzam. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała lub chcesz bym cię czegoś nauczyła to mów. Wiele już wiesz z samych obserwacji i przebywania wśród wilkołaków w ostatnim czasie - powiedziała.
- Zobaczymy czy tyle wystarczy - wilkołaczyca westchnęła i zmieniła postać na wilczą, przeciągnęła sie i powoli podreptała do głównej sali.
Amber ruszyła z nią. Szła trochę za nią by obserwować jak radzi sobie w ruchu po zmianie postaci. Pamiętała, że gdy przeszła swoją pierwszą w życiu przemianę była nieco zagubiona, ale Rika radziła sobie bardzo dobrze. Amber była zadowolona z efektów przemiany. Nawet bardzo. Ciekawiła się reakcji tych osób, które Rikę znały.
Rika chwile przymierzała się do schodów, ale udało sie jej po nich zejść bez problemu.
Barman patrzył chwilę na nowego wilka w pomieszczeniu.
- Niech zgadnę... Rika - mruknął.
W odpowiedzi wilczyca szczeknęła.
- Surowizny? - zaproponował barman. Rika myślał chwilę i znów szczeknęła. - Zaraz podam - stwierdził mężczyzna i westchnął. Aleks, siedzący koło okna był ubawiony. Sen wyszedł mu na zdrowie.
Amber uśmiechnęła się do Aleksa.
- Dobrze, że już się lepiej czujesz - powiedziała podchodząc do niego.
- Ta, jedna noc w formie bestii i już... ale spałem na podłodze, wołałem nie przeciążać łóżka... - stwierdził chłopak.
- Spokojnie, wytrzymują. Wiem, bo zdarza mi się w nocy przemienić - bąknęła. - Miewam niezbyt ciekawe sny - machnęła ręką. - Wezmę sobie coś do jedzenia - rzuciła i zwróciła się z prośbą do barmana o jakiś obiad.
otrzymała gulasz czosnkowy z wołowiny.
Aleks z kolei westchnął.
- Ja dalej miewam koszmary - westchnął ciężko.
Podziękowała barmanowi.
- Coś czego możemy się nie pozbyć do końca świata - westchnęła wracając do Aleksa ze swoją porcją jedzenia. - Musimy patrzeć w przyszłość i nie dać się naszej podświadomości - mruknęła. - Wszystkie wilkołaki, które miały zbyt słabą psyche na to co przeszły już odeszły, więc teraz pozostaje nam już tylko to co przed nami. Trzeba o tym pamiętać i jednocześnie nie zapomnieć o tym co było. Ja szczególnie muszę pamiętać... - mruknęła.
- To twoja powinność jako alfy, czy jako ostatniej ocalałej ze swej watahy? - zapytał Aleks, popijając herbatę.
- I jedno i drugie. Jestem za młoda na alfę i nie mam tyle doświadczenia ile ma na przykład Celina. I jestem ostatnią z mojej watahy... Może się okazać, że spuścizna mojej watahy zginie wraz ze mną... Muszę pamiętać, by przekazać ją dalej - westchnęła.
- Czym watahy różnią się do siebie? Każda ma jakieś swoje zwyczaje? -zapytał Aleks, pomyślawszy chwilę. - Czy jest to historia watahy?
- Każda ma swoją wiedzę i mądrość przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Każda ma jakieś wspomnienia przekazywane z pokolenia na pokolenie. Każda ma przodków, o których warto pamiętać i uczyć się z ich doświadczeń. Poza tym, pamiętasz jak Toram opowiadał, że musiał zamieszkać w mieście by chronić swoją watahę przed ludźmi? Moja wataha z ludźmi się nie stykała. Mieszkaliśmy bardzo głęboko w lesie, z daleka od wszelkich siedlisk ludzkich. Mieliśmy większą wiedzę o dziczy niż jego wataha, on z kolei miał watahę, która lepiej znała się na ludziach.
- jasne - odparł Aleks, kiwając głową. - Możliwe, że była wataha, która na przykład opuściła Milgasię z jakiegoś powodu? - zapytał.
- Sądzę, że mogło się tak zdarzyć. W końcu możemy udawać ludzi, a nawet w ludzkich formach jesteśmy silniejsi niż humanoidy. Silniejsi bo żyjemy w dzikich warunkach i potrzebujemy tej siły. Taka wataha mogłaby się zatrudnić i jako tragarze i jako ochrona... I zarobić pieniądze na rejs - mruknęła.
- Hmm... mój dziadek był marynarzem i kiedyś... czekaj, zaraz wracam - polecił i ruszył do swojego pokoju.
Powrócił po chwili, trzymając jakiś amulet wykonany z kości. - Masz pojecie co to jest? - zapytał.
- To amulet. Symbol watahy, która dawno temu zaginęła bez wieści - Amber otworzyła szerzej oczy. - Jest z kości wiwerny - dodała. Zaskoczył ją widok tego amuletu.
- Podczas sztormu jedno z dzieci osób, którą przewoził dziad wpadła do wody. Dziadek więc chwycił sznur przywiązany do masztu i skoczył za dziewczynką. Wyciągnął ją z wody i powrócił na pokład. następnego dnia mężczyzna, o którym dziadek myślał, ze jest ojcem dziewczynki podarował mu to, mówiąc, ze to najcenniejsza rzecz jaka posiada. Dziadek nie rozstawał się z tym do śmierci. Uznał, że ten przedmiot ma duże znaczenie, ale nie dał rady dowiedzieć się jakie. Wilkołaków raczej nie pytał.
- Twój dziadek dostał więc symbol tego, że jest równy alfie wilkołaków w swej odwadze i sile - powiedziała. - Ów alfa zabił osobiście tę wiwernę, z której kości jest ten amulet. Zatrzymał to na dowód swojej siły.
- Heh... szkoda, ze dziadek nie dożył dnia w którym wyszło na jaw co dostał w swe ręce - mruknął Aleks, uśmiechając się. - Ci ludz... te wilkołaki płynęły na Elhandrę. To taka wyspa nie za daleko od Milgasii. Możemy spróbować ich tam poszukać - zaproponował. - Dobrze by było... Może Skaza jeszcze do nich nie dotarł... Bo, że będzie się starał jak się o nich dowie, to jest pewne - powiedziała.
- Możemy ruszyć od razu w sumie... weźmiemy łódź w porcie na wybrzeżu... - zaproponował Aleks.
- Musimy tylko powiadomić wszystkich gdzie się udajemy - powiedziała.
- Dobra... - Aleks wzruszył ramionami .- Chyba ja damy znać Carmen to wystarczy - zauważył.
- Tak - odparła i zmieniła się w bestię by odnaleźć Carmen po zapachu.
Carmen chyba byłą na placu szkoleniowym, aczkolwiek Amber jak zwykle nie miała zupełnej pewności.
Wilkołaczyca ruszyła na plac, zweryfikować swoje przypuszczenia.
Carmen faktycznie tam była. Był tam też Rufus. Skakał pionowo, wszystko trzęsło się, gdy opadał na plac. Rozsyłał wokół fale jakiejś energii...
Bestia zamachała łapami by zwrócić na siebie uwagę Carmen.
Carmen obejrzała się i podeszła do Amber. - Rika wygląda uroczo w postaci wilka - zaśmiała się.
Amber uśmiechnęła się, co w postaci bestii robiło niepokojące wrażenie.
- Tak jak w postaci humanoida - odparła wesoło. - Aleks trafił na trop potencjalnie całej żyjącej wilkołaczej watahy - powiedziała. - Są ponoć na wyspie Elhandrii. Zamierzamy dostać się tam łodzią i to sprawdzić - powiedziała.
- Powodzenia. Mozę weźcie ze sobą Revenantów na wszelki wypadek? - zaproponowała kobieta.
- Tak, sądzę, że to bardzo dobry pomysł... W razie gdyby Skaza gdzieś tam się już jednak czaił. Zbierzemy ich i się tam czym prędzej udamy - powiedziała Amber.


Dotarli do portu w ciągu dwóch dni. Wszytko było już odbudowane do tego czasu. Amber nie miała problemu z pozyskanie statku, gorzej z kapitanem. Okazało się, że niewielu potrafi prowadzić statki, a nikt nie ma zupełnie kompletnej załogi.
- Nie można połączyć dwóch załóg? - spytała zdziwiona.
- Można, ale ktoś musiałby to zaproponować - mruknął kapitan. - Możesz wynająć dodatkowych ludzi z innych załóg - zauważył jeden z Revenantów
- Wynajmowanie chyba wiąże się z czymś czego nie mam... - mruknęła. Amber do tej pory nie interesowała się zdobywaniem pieniędzy...
- Niekoniecznie - zauważył Aleks. - Zaraz się załatwi - powiedział, szczerząc się.
- Co masz na myśli? - spytała unosząc brew. Aleks w sumie był tu gościem od załatwiania spraw z ludźmi... Znał się na nich najlepiej. I nie odstraszał swoim wyglądem jak Revenanci.
Aleks stanął mniej więcej na środku doków i wziął głęboki wdech.
- Marynarka przestała istnieć. Czas uformować nową. Każdy kto czuje, że połów ryb ton ie jego powołanie, a pragnie wypłynąć na szerokie wody może wstąpić do załogi pierwszego statku marynarki pod znakiem Azariel! - krzyknął donośnie.
Co ciekawe kilku ludzi podeszło od razu, a Aleks zaczął rzucać dodatkowe hasła. Zalatywało to trochę propagandą, ale miało efekt. Wkrótce Amber mogła obsadzić cały statek własną załogą.
- Możesz w sumie naładować ich mocą – zauważył Aleks.,
W Amber cała akcja wywołała tak głębokie zdziwienie, że na koniec miała po prostu otwarte usta i głupi wyraz twarzy.
- Jasne - bąknęła gdy się ocknęła. Poprosiła by ustawili się w rzędzie by wzmocnić każdego z nich, tak jak wzmacniała tysiące osób przed nimi.
Wzmacnianie skończyło się dość szybko. Nowi marynarze byli gotowi do wyruszenia od zaraz. Aleks był zadowolony z siebie i liczebności załogi.
Amber wciąż zdumiona.
- No to możemy ruszać - bąknęła w końcu.
Statek wypłynął już wkrótce z Revenantami, Aleksem i Amber na pokładzie.
- Płynęłaś kiedyś statkiem? - zapytał Aleks.
- Nie... - bąknęła. Dziwnie się czuła na pokładzie. Niby miała grunt pod stopami, ale wyraźnie czuła jego niestabilność.
- Hmm... zobaczymy jak zniesiesz swoja pierwszą podróż. ja nigdy nie miałem problemów ze staniem na pokładzie, bo jako maluch często pływałem z dziadkiem... - Aleks westchnął.
Stanie na pokładzie wiązało się niestety z silnymi zawrotami głowy. Amber jeszcze nigdy nie była na tak niestabilnej powierzchni, która non stop delikatnie zmieniała kąt nachylenia.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: BlindKitty »

Szrama

Usiadł ciężko na łóżku i spojrzał w oczy Demeryth, starając się nie uśmiechać zbyt szeroko, pamiętając o wyglądzie swojej twarzy.
- Będę zadowolony, jeśli pójdziesz ze mną - stwierdził, prześlizgując się szybko wzrokiem po sylwetce dziewczyny. Od początku miał trudności ze zdecydowaniem, czy woli patrzeć na Gwiazdę, czy na Demeryth; zaczynał dochodzić do wniosku, że najchętniej popatrzyłby sobie na obie na raz. Ale teraz chciał raczej po prostu się położyć. Sięgnął do mocowań zbroi i zaczął ją zdejmować...
...Po chwili zorientował się, że beznadziejnie zaplątał się w te wszystkie paski, które trzymały pancerz razem. Demeryth chichotała cicho, wyraźnie nie mogąc się już powstrzymać, ale Szrama stwierdził, że nie upadnie tak nisko, żeby prosić kobietę o pomoc. Zapewne zaprotestowałby też, gdyby ją zaproponowała, ale na szczęście w odruchu litości dziewczyna po prostu podeszła do niego i kilkoma ruchami uwolniła go z więzienia, w które zmieniła się jego zbroja.
- Ktoś mógłby to sprytniej zaprojektować - warknął, wściekły sam na siebie, zrzucając ostatnie elementy pancerza. - Muszę się umyć...
- Dobrze, to już nie przeszkadzam. Zobaczymy się na pewno na misji - uśmiechnęła się w odpowiedzi, przerywając mu, i wyszła z pomieszczenia.
Szrama wzruszył ramionami, zdjął - powoli i ostrożnie - koszulę, po czym wszedł do wody. Po umyciu się podjął próbę zjedzenia kolacji, ale zrezygnował po tym jak oblał się winem. Machnął ręką na resztę jedzenia, które i tak mu nie smakowało i po prostu położył się spać.

Rano, kiedy próbował się ubrać, znów zaplątał się w swoje ubrania. Tym razem poradził sobie z tym samodzielnie, ale od rana zepsuło mu to humor, wcale nie poprawiony tym, że śniadanie zjadł bez żadnych problemów - może dlatego, że nie było przy nim wina - nie licząc tego, że przygryzł sobie język. Ponieważ nie odczuwał bólu, a teraz już nawet nie krwawił, to trudno było uznać to za większy kłopot. Nie miał jednak zamiaru ryzykować zakładania pancerza, dopóki nie będzie to niezbędne.
Kiedy dotarł do Gwiazdy - jak się domyślał, i tak spóźniony - wynegocjował, za cenę krótkiego marudzenia i jednej wściekłej szramy na policzku, która i tak zniknęła po chwili, jednodniową przerwę w treningu. I tak miał dzisiaj iść na prawdziwą misję, więc machnęła nań ręką i pozwoliła mu pozwiedzać.

Kiedy potknął się po raz trzeci, i znów musiał wstawać z ziemi, stwierdził, że to dobry moment, żeby zatrzymać się gdzieś, gdzie może usiąść. Ponieważ akurat najbliższym takim miejscem była jakaś podła, ciemna tawerna, w sumie był nawet zadowolony z takiego obrotu sprawy. Nie podejrzewał, żeby był to dobry moment na jakąś bójkę, ale tym bardziej nie był w nastroju na eleganckie wnętrza. Rozejrzał się - przy stolikach siedziało kilku ludzi i nieludzi, głównie grając w karty. Tylko w jednym kącie trzy mroczne elfki śmiały się do siebie nad piwem. Szrama, wzbogaciwszy się o kufel, usiadł przy ich stoliku. Udało mu się wprawdzie rozlać piwo, ale uniknął oblania którejkolwiek z nich, więc biorąc pod uwagę prześladującego go pecha, i tak uznał to za sukces.
- Cześć dziewczynki! Nie nudzicie się może? - spojrzał na jedną z nich. Jej strój wyraźnie został zaprojektowany na kogoś o przynajmniej rozmiar mniejszego... W niektórych miejscach przynajmniej. Co dawało nader interesujący efekt.
Miny elfek w pierwszej chwili sugerowały, że ktoś tu zaraz wzbogaci się o kilka dodatkowych otworów w ciele... Ale po chwili dziewczęta jakby się rozpogodziły.
- Cześć chłopczyku - powiedziała inna mroczna elfka, wyraźnie fanka skóry jako materiału na odzież. Wszystko wskazywało jednak na to, że jest to materiał wysoko ceniony w tej okolicy, bo nie mogła sobie pozwolić na zbyt wiele tejże. - Skoro już o to pytasz, cóż, chyba możemy się nudzić. Prawda? - powiodła wzrokiem po swoich koleżankach.
- Tak, możemy - poparła ją ta w obcisłym stroju, posiadczka niskiego głosu z lekką chrypką, od której Szramie przeszły po plecach ciarki.

Szrama po chwili zostawił niedopite piwo i poszedł z elfkami do ich lokalu.

***

Wszystko z pewnością zakończyłoby się dużo ciekawiej, gdyby nie to, że kiedy już leżał nagi i przywiązany do łóżka, czując na sobie ciała trzech mrocznych elfek, które wyraźnie się rozkręcały, nagle ktoś wpadł do pomieszczenia. Właściwie w tej chwili wszystko nadal zapowiadało się świetnie, bo po chwili Szrama zorientował się, że osobą która zrzuca z niego ten nad wyraz przyjemny balast, jest Gwiazda.
- Wstawaj, jest robota! - krzyknęła szybko, rzucając mu pancerz. Zerwała jeden ze sznurów, którymi był skrępowany, i już jej nie było. Zanim jeszcze jego dziewczynki zdążyły pozbierać się z podłogi, szybko stworzył na dłoni sztylet, przeciął pozostałe kawałki sznurach i w podskokach wybiegł z pomieszczenia, w drodze zakładając pancerz. Rzucił tylko na odchodnym:
- Wrócimy do tego, dziewczynki! - i już go nie było.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Wilkojapko »

Io

Tak przerwanie walki. Z wielkim szacunkiem potraktował decyzję Theli. Nie podkopała jego wizerunku wśród podwładnych, jednocześnie odbywając z nim dobry sparing. Pouczuające. Tak na pewno pouczające...
Wciąż zastanawiał się jak potoczyłaby się ta walka, gdyby toczyła się na śmierć i życie. Nie uchodziło przecież wątlpiwości, że Thelia zmasakrowałaby go, jednak nie należało poddawać w wątpliwość tego, że odrobina dodatkowej agresji, mogłaby nieco zrównać szanse. Skarcił się w myślach. To była niepotrzebna duma. To były bezowocne gdybania.
Io skinął jedynie z uznaniem głową wobec swojej mistrzyni. Jej zdolności były półboskie. Zaszczytem było móc dotrzymywać jej kroku.
Io przykucnął wspierając się na mieczu. Dyszał ciężko. W tym tempie jego oddechy były powolne i głębokie. W czasie "na zewnątrz" musiały być serią szybkich, krótkich syków.
Bawiło go to co mógł czynić z rzeczywistością dzięki swojej mocy. Chyba rzeczywiście czuł się w tym wszystkim nade wszystko artystą, twórcą.
W miarę jak stawał na równe nogi, ślamazarna rzeczywistość nabierała rozpędu, aż w końcu potoczyła się swoimi torami. Dla Io było to jak powiew zimnego powietrza. Kiedy jeszcze rozpierała go moc, było tak ciepło. Teraz nieledwie był równy zebranym tu ludziom, którzy wciąż patrzyli na niego z niemym zachwytem. Byli zbyt wolni. Umknąl im moment, gdy ich mistrz zdążył się wyczerpać.
Io pobłażliwie przyjął ten dar losu.
Rozejrzał się.
O! Garthan. Jednak nawet "zwykli" potrafili być tak szybcy, by umknąć jego uwadze.
Nie potrzebał, by przedstawiano mu tego człowieka. Jego świadomość konsekwentnie przedzierała się przez duszę tego miasta, niczym korzenie jakiejś niewiadomej rośliny. Wystarczyło, by na kogoś popatrzył "oczami innych", a był w stanie zidentyfikować tą osobę po imieniu i dorzucić parę niezobowiązujących komentarzy wobec niej.
Garthan. Schludny jak zwykle. W swoim fraku, ze swoją husteczką w dłoni, a mimo to o wyglądzie osoby mocnej, twardej, zdecydowanej. Wyglądzie starego kupca. Ludzie tu zebrani nie mieli raczej ku niemu więcej otwartych wyrzutów, niż mieściłoby się to w normie.
Jego nastawienia i myśli nawet Io nie był w stanie w tej chwili odgadnąć.
Wybraniec po prostu uśmiechnął się, obnażając rzędy białych, równych zębów. Tych samych, co wczoraj, jednak o wiele bardziej tego ranka drapieżnych. Nim, zwrócił się ku burmistrzowi, odprowadził wzrokiem miejscowe szumowiny. Trzeba będzie w najbliższym czasie ich złamać... albo przynajmniej przekonać o sprawie... chociaż, czy skoro miasto jest organizmem, to nie lepiej wyciąć rakowe komórki?

Przez chwilę zamyślił się, po czym wrócił do obowiązków. Przyjął bardziej formalny ton. Wolał, by burmistrz nie musiał dostrajać się do jego... fal?
Ognia? Czegokolwiek, co stanowiło jego świadomość. To jak lis nie chcący spłoszyć gęsi, skradając się do zagrody...
Ale chyba nie było on lisem czyniącym szkody tej gęsi?

-Witam Pana. Przybyliśmy tu z moją towarzyszką...- wskazał porozumiewawczo na Thelię . -jako posłańcy pewnych wyższych sił. Jak powinien Pan sobie zdawać z tego sprawę, stajemy jako cała rasa przed wielkim niebezpieczeństwem. Pani Tyris powołała nas, by wam pomóc, jednak to od was Burmistrzu zależy, czy wierzycie, że powstrzymacie skazę czystą siłą rąk i charakterów, czy zgodzicie się przyjąć pomoc naszej Pani.
Wyciągnął swoją niepokojąco, obco idealną dłoń do burmistrza.
-Czy przystąpimy do "Negocjacji?"
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mekow »

Amanda Jones
Astaria
Unia, Niebiańskie Wichry


Aine Amira tylko wysłuchała przemowy Sotora i nie miała żadnych pytań.
- Mam ich wiele - zaczęła Amanda. - Więc one uważają, że życie na powierzchni zniknęło, lub raczej wyginęło. Maja niewolników... czy na pewno rozsądne jest zmieniać ich poglądy? Nie będą niebezpieczni... niebezpieczne dla ludzi?
- Sądzę, ze będą wolały stary układ - uwiodą, zaciągnął do łózka i wypuszczą, da im to większą pulę do wyboru - Sotor wzruszył ramionami.
- A nie będą chciały porwać? - Amanda chciała się upewnić.
- Ogólnie to będziemy ich sojusznikami w tej walce. Wyjaśnimy, że porwania są niedopuszczalne i tyle - Sotor westchnął. - Jak im się nie spodoba, to nacisnę na nie... w końcu nie lubią ognia, nie?
- No tak, mamy na nich haka - powiedziała. - A sprzed ilu lat jest ta książka? - spytała, zastanawiając się na ile ich informacje są aktualne.
- Tysiąc lat ma jakoś... Darkning zrobił ten spis w wolnej chwili z pamięci - na wszelki wypadek, jakby ktoś był ciekaw - odparł Sotor. - Ja się nigdy nie interesowałem jakoś specjalnie rasami jako takimi. Przychodzą i odchodzą - wzruszył ramionami.
- Taaak - mruknęła Amanda. - Przez tysiąc lat, a do tego pisana na informacjach z dalszej przeszłości... wiele mogło się zmienić.
- Tysiąc lat temu te informacje były tak samo aktualne jak dwa tysiące lat temu. Co do symulacji rozwoju to jest za duża losowość. Co do dotyku i zdolności magicznych możemy być pewni. Co do reszty już nie aż tak bardzo.
- Mhm. To kiedy tam idziemy? A jak wygląda sytuacja ze Skazą? Coś nowego wiadomo?
- Gdy będziesz gotowa.. a co do skazy - nic nowego na razie nie wypłynęło. Jeśli coś się stanie to dam ci znać natychmiast - powiedział Sotor.
- Dobrze - odpowiedziała i zastanowiła się chwilę. - A co do efektów ostatniej nocy. Poszliśmy dalej niż wypadało i zaskoczyłeś mnie. Ale czuję się bardzo dobrze.
- Nawet jakbyśmy poszli jeszcze dalej to nie sadzę, by można było rzec, ze "nie wypada". Nie masz męża, prawda? - zapytał rycerz.
- Nie mam. Ale mimo wszystko powinniśmy pozostać na stopie zawodowej. Skupmy się lepiej na zwalczaniu Skazy a nie na amorach.
Dobrze? - powiedziała i przyjrzała się mężczyźnie z lekkim uśmiechem.
- Jedno nie przeszkadza drugiemu, każdy zasługuje na czas wolny co jakiś czas, wiec nie jest to powód jak dla mnie, ale skoro tak chcesz to nie mam zamiaru się narzucać - Sotor wzruszył ramionami, uśmiechając się lekko.
- Dziękuję, tak będzie mi łatwiej - odpowiedziała. - Ale masaż podziałał na mnie wyjątkowo, to muszę przyznać - dodała.
- Powtórzymy jak będzie okazja - Sotor do niej mrugnął. - To co? Gotowa na wyprawę do Głębi? - zapytał.
- Ja zasadniczo tak - odpowiedziała Amanda i spojrzała na Aine. Ta kiwnęła potwierdzająco głową.
- Ale w razie czego pomożesz mi telepatycznie, dobra? Tego nie powinny wykryć - powiedziała jeszcze Amanda.
- Pomogę... a tylko jedno pytanie. Zakładamy, że jestem twoim sługą, czy jesteśmy na równi? - zapytał rycerz.
- Oni powinni zrozumieć, że nie wszyscy tak silnie uznają hierarchie, jak to u nich jest. Może im być trudno. może ustalmy, że jesteśmy sobie równi, dobrze?
- Dobra. Ale teraz pójdziemy do ich miasta i będziemy podlegać ich prawu, więc bądź zdecydowana i nie daj się zbić z tropu - powiedział Sotor.
- Dobra, ale jeszcze jedna rzecz nie daje mi spokoju. Wczoraj podczas walki miałam starcie z takim khajitopodobnym potworem. Nie mogłam w to uwierzyć, ale był odporny na działanie mojej mocy. Jak to możliwe?
- Widać był specjalnie zmodyfikowany, by móc się z tobą zmierzyć - odparł Sotor. - Coś się poradzi, jak wrócimy - mruknął do Amandy.
Amanda kiwnęła głową. Sotor już kończył wyznaczać trajektorię. Potrwało mu jeszcze pół minuty.
- Gotów - stwierdził.
Sotor wykonał ruch rękoma , tworząc falującą taflę pomarańczowej energii o promieniu około 1,3 metra.
- Dobra, rzucę okiem... - zaglądnął do portalu. - Bezpiecznie. Zapraszam - wskazał portal zachęcającym gestem. - Panie przodem.
Amanda przeszła przez portal. Gdy tylko znalazła się po drugiej stronie rozejrzała się uważnie dookoła.


Głębia, Gehenna

Stała wewnątrz zupełnie ciemnej jaskini na jakichś skałach. Czuła, że wokół niej jest dużo miejsca... jakby stała na równinie...
Jedynym źródłem światła był pomarańczowy blask portalu... Do czasu aż zjawiła się Aine i nieznacznie oświetliła najbliższą okolicę.
Za nią wszedł Sotor. Całą trójka stałą przed wysokim klifem.. na którego szczycie Amanda dostrzegła dwa małe zielone światełka, a po chwili jej oczy wyłowiły z ciemności kształt kobiety. Światełka... to były jej oczy.
"Pewnie nie znają mowy wspólnej" - zauważyła nagle Amanda. Jakoś nie pomyśleli o tym wcześniej.
Kobieta skoczyła, po drodze w dół coś błysnęło, przed Amandą, Sotorem i Aine wylądowała istota będąca w połowie pająkiem, w połowie kobietą. W jej dłoniach błyszczały długie, zakrzywione sztylety.
- Kim jesteście i po co tu przybyliście? - syknęła kobieta, używając łamanej mowy spólnej. Widać język ten był starszy, niż wydawało się Amandzie.
- Jesteśmy z powierzchni, do naszego wymiaru przybyło nowe zagrożenie, które może zaszkodzić także wam. Chcemy zaproponować współpracę - powiedziała Amanda.
Sotor niezauważalnie wypuścił coś za sobą na ziemię. Aine zauważyła, ze to coś rozpadło się, a jego części rozpełzły się po okolicy.
"Rozesłałem szpiegów, zaraz dowiemy się co nieco o sytuacji..." mruknął Sotor.
Kobieta podeszła nieco bliżej. Miała około trzech metrów wzrostu na tych pajęczych nogach. Przyjrzała się Amandzie, potem Aine i Sotorowi. Na tego ostatniego patrzyła chwilę, mrużąc oczy.
- Dziwnie pachniecie, może i jest to zapach powierzchni... chodźcie za mną - mruknęła i ruszyła przodem, zmieniając postać na ludzką. Gdy się obejrzała na prowadzone osoby Amanda stwierdziła, że kobieta jest piękna na swój nierealny sposób. Jej włosy były gęste, długie aż do kolan i lśniące. Rzęsy wyraziste i również gęste i długie. Kobieta nie miała białek w oczach - były całe czarne z jasnozieloną źrenicą. Brwi były wyraźne i ostro zarysowane, dodając gładkiej i pięknej twarzy dodatkowej "ostrości". Sylwetka też była pod pewnymi względami nierealna. Talia byłą za wąska, biust był bardzo duży, ale nie można było odmówić mu wspaniałego kształtu i tego że uroczo falował przy każdym kroku. Nogi były smukłe i długie. Kobieta poruszała się pewnie i z gracją.
"Dostosowane do uwodzenia" mruknął Sotor.
"Ano, ciekawe które z nas chce uwodzić" - mruknęła Amanda.
"Nie ma raczej interesu w uwodzeniu kobiet, a mnie nie jest pewna i lepiej niech taka pozostanie. Nie mogę im pozwolić na zaklasyfikowanie mnie jako jednostki rozpłodowej, bo wtedy mogę się pożegnać z poważnym traktowaniem z ich strony" stwierdził Sotor. - Zaszkodzę również w ten sposób wam"
Wreszcie całą czwórka dotarła na szczyt klifu. Amanda, która nauczyła się już wykorzystywać te niewielką dostępną ilość światła ujrzała miasto, nad którym zalegała zielonkawa, delikatnie fosforyzująca mgła. Budynki były wielkie, a i rozmiar miasta był imponujący... na pewno to miejsce było wiesze niż Niebiańskie Wichry. Może nawet większe niż sama Unia? budynki znikały w oddali zjedzone przez perspektywę, nie było wiadomo jak daleko się ciągną...
- Więc to jest Gehenna - mruknął Sotor. - Ostatnie Miasto Arachnoidów - mruknął.
- Mam nadzieję, że to o czym mówicie warte jest czasu Matki... - fuknęła pajęczyca prowadząca ich.
- Oj jest, nie bój się o to. Pajęcza Matka jeszcze nam podziękuje za to, że przybyliśmy - zapewnił Sotor. Pajęczyca tylko prychnęła w odpowiedzi.
Budynki miały dość osobliwa architekturę. Były wysokie... bardzo wysokie i strzeliste. Często stosowane były ostre portyki i smukłe, wysokie kolumny. Budynki łączyły się ze sobą świecącą delikatnym jasnym światłem siecią. Ulicami poruszały się pajęczyce w różnej postaci oraz masywne czarnoskóre istoty mierzące po trzy, a czasem cztery metry wzrostu.
"A ci czarni to kto? Samce?" - spytała mentalnie Amanda.
"Dakamntu" odparł Sotor.
Amanda rozglądała się dookoła, dalej podążając za kobietą.
Miasto różniło się znacznie od miast ludzkich. Nie było widać kramów czy kawiarni...
Wszystkie pajęczyce chodziły w ubraniach z materiału przypominającego jedwab, który lśnił delikatnie w świetle pochodzącym z pajęczyn. Przybysze nie wzbudzili specjalnej uwagi wśród obywatelek miasta.
Amanda dalej rozglądała się dookoła, nie chcąc niczego przegapić.
Wreszcie dotarli do sporej... katedry. W jej środku Amanda ujrzała po prawej i lewej rzad pajęczyc. Pośrodku zaś byłą Matka. Olbrzymi pająk z górną połową kobiety. Miała spokojnie z siedem metrów wzrostu. Nachyliła się i spojrzała na prowadzącą trójkę powierzchniowców pajęczycę.
- Spisałaś się, Reina. Możesz odejść - powiedziała. Pajęczyca skłoniła się i odeszła.
"Skaza już tu dotarła. Ich niewolnicy stali się już jakieś siedem lat temu bezpłodni, ich magia jest coraz słabsza, starzeją się szybciej niż powinny" wymienił Sotor.
"Siedem lat temu?" - zdziwiła się Amanda.
"Skaza działa w tym świecie już od dawna, nie mogła przedsięwziąć konkretnych akcji przeciwko Arachnoidom wiec zadziałała pośrednio" wyjaśnił Sotor.
"Mamy więc silne podstawy do sojuszu" zauważyła Amanda.
"Owszem, ale użyj tej informacji dopiero, gdy zwątpi w twoje słowa" polecił Sotor.
Pajęcza Matka spojrzała na Amandę. - Więc czego mogą od nas chcieć mieszkańcy powierzchni... skoro jednak przeżyliście kataklizm
- Do naszego wymiaru przybyło nowe zagrożenie, niesie śmierć i zniszczenie. Przybyliśmy, aby zaproponować sojusz - powiedziała Amanda.
- Wasze zagrożenie jest tu nieobecne. Jesteście pierwszymi przybyszami ze świata zewnętrznego od bardzo dawna - stwierdziła Matka.
"Czas wyciągnąć asa z rękawa" - przekazała szybko Amanda.
"Dawaj" mruknął Sotor. Parę pajęczyc powoli ruszyło w stronę rycerza, zmieniwszy postać na ludzką. Amanda dostrzegła to katem oka. Aine widziała to dokładnie. Sotor gapił się bezczelnie na Matkę.
- Odkryliśmy, że Skaza jak nazwaliśmy nowe zagrożenie, dotarła i tutaj. Najpierw tutaj, jakieś siedem lat temu i zaszkodziła wam, a dopiero niedawno uderzyła na powierzchni - powiedziała spokojnie Amanda.
Miała nadzieję, że nie dojdzie do żadnego nieporozumienia, czy konfliktu. Sotor był im obecnie cenniejszy ponad wszystko - skoro od siedmiu lat nie miały płodnego samca.
- Nie zauważyłyśmy - mruknęła Pajęcza Matka. - Widać ta moc nie jest taka groźna jak mówicie.
Sotor drgnął i obejrzał się. Pajęczyce podeszły już dość blisko i oglądały mężczyznę z zaciekawieniem.
Amanda doszła do wniosku, że Sotor rozmawia z królowa telepatycznie, co było dość dziwne. Kiedy tamta ich przyprowadziła, powiedziane było tylko "spisałaś się, odejdź", a gdzie wyjaśnienia? Zapewne przekazane telepatycznie...
Do tego dwie pająko-kobiety skradały się za nimi... Amanda stwierdziła, że coś tu zdecydowanie jest nie tak. Nie wiedziała co myśleć.
"Sotor, dwie są za tobą, co jest grane?" przekazała... nie była w stanie wydusić nic więcej i dość ciężko się jej myślało. Nie wiedziała czy ma sięgać po broń, czy mówić dalej... ani co powinna teraz mówić... Na szczęście ktoś zachował zdrowy rozsądek.
- Rozumiemy, w takim razie na okaz dobrej woli poinformujemy was, że wasi niewolnicy są bezpłodni, z powodu działania skazy. Widać uznała, że tak będzie skutecznie - powiedziała spokojnym i jak zawsze mistycznym głosem Aine Amira. - Ale to nie musi się tak skończyć. Razem łatwiej możemy się jej przezwyciężyć - dodała natychmiast.
Sotor obejrzał się.
- Dystans - syknął. Jego oczy zapłonęły pomarańczowym ogniem. Pajęczyce się zatrzymały, ale nie odeszły.
Królowa spojrzała na Aine, unosząc brew.
- A ty to skąd wiesz? - mruknęła.
- Nadzór fal Skazy umożliwia nam przewidzenie tego co Skaza próbuje zrobić. To trochę jak obserwowanie kręgów w wodzie. Dziwię się, że same na to nie wpadłyście - mruknłą Sotor. Jedna z pajęczyc podeszła mimo wszystko bliżej i chciała dotknąć mężczyzny, chcąc przebadać zapewne na jakość materiału genetycznego niesionego przez niego. Sotor na podobny gest nie miał najwyraźniej zamiaru pozwalać. Chwycił ją za kołnierz pancerza i przyciągnął do siebie, w drugiej dłoni tworząc sporą kulę ognia i przysuwając do twarzy pajęczycy.
- Dystans! - ryknął, zamknął dłoń, gasząc kule ognia i cisnął arachnoidem w stronę reszty, Jego głos zmienił barwę. Był niższy i huczał. Amandzie jego głos skojarzył się z szalejącym pożarem.
- Pajęcza Matko, jeśli jeszcze któraś z twoich służek będzie próbowała stwierdzić moją przydatność jako rozpłodnika, to puszczę to miejsce z dymem! - ryknął rycerz, rozpościerając ręce. Jego ciało objęły płomienie, sięgające sufitu i ogarniające ognistym tornadem całe sklepienie. Arachnoiidy wycofały się momentalnie, zaskoczone obrotem sytuacji.
Płomienie ucichły.
- Nie rób tego ponownie - syknęła Matka.
- Nie. Wy nie dawajcie mi powodów - syknął Sotor. - Albo przydacie się do walki ze skazą, albo będziemy musieli was unicestwić. Jeśli Skaza uczynił waszych niewolników bezpłodnymi, to znaczy, ze maczał palce w waszych genetycznych zabawach. Mozę wiec przejąć kontrolę nad zbiorową częścią wszej świadomości. Albo nawiążecie z nami współpracę i zapewnimy wam ochronę przed jego wpływem w zamian za wsparcie zbrojne, albo oczyszczę to miasto ogniem - warknął rycerz, po czym jego głos wrócił do normy.
Zapadła dłuższa chwila ciszy. Olbrzymia istota siedząca przed trójką przybyszy westchnęła, przymykając oczy. Arachnoidy w sali zajęły z powrotem miejsca, odkładając dobytą przy okazji broń.
- Czego więc od nas oczekujecie? - mruknęła Pajęcza Matka.
"Czego oczekujemy" - spytała Amanda.
"Ty powinnaś wiedzieć. To ty tu rządzisz" mruknął Sotor.
- Wsparcia w walce z istotami skazy - powiedziała Amanda.
- Jednego, ale licznego oddziału, który uda się na powierzchnię do walki. Pod naszym dowódctwem - zastrzegła wyraźnie Aine. - Sądzę, że przy okazji oddział ten znajdzie kilku mężczyzn skłonnych do rozpłodu. Skoro tu takich nie ma, będzie to dla was duży bonus, ale uprzedzę od razu, że porwania nie będą tolerowane - dokończyła wypowiedź.
- Ewentualnie możecie powrócić na powierzchnię - zaproponował Sotor. - Chyba, że planujecie siedzieć w podziemiu przez wieczność? - zapytał.
Pajęcza Matka zamyśliła się. - Dajcie nam czas na przemyślenie tego... - powiedziała.
- Do jutra.? - zaproponowała Amanda.
Pajęcza Matka skinęła głową.
- Świetnie - mruknął Sotor i otworzył portal powrotny. - Będziemy tu za 24 godziny - zapewnił.
Po czym całą trójką przeszli przez portal.


Unia, Niebiańskie Wichry

Wrócili do Niebiańskich Wichrów.
- Nieźle poszło - mruknął Sotor, zamykając portal.
- Ja w pewnym momencie o mało nie spanikowałam - zdradziła Amanda.
- Dobrze, ze dałaś radę tego nie okazać - stwierdził Sotor.
- Zapominasz, ze ja też tam byłem, wiec prędzej to im coś zagraża niż, wam...
- Nie wiem tylko, czy chcemy, aby całkiem przeniosły się na powierzchnię. Wspierają niewolnictwo, mogą być niebezpieczne dla mieszkańców Astarii - zauważyła Aine.
- Nie wspierają, tylko stosują jako substytut. Z tego co mi wiadomo jest jakaś część waszego kontynentu, która nie jest zamieszkała...
- My znieśliśmy niewolnictwo wieki temu, jego istnienie jest tematem na dłuższą dyskusję - odpowiedziała Aine.
- Teoretycznie są takie miejsca, ale przez Pustynie Suchą przemierzają karawany, w Górach Zachodnich są kopalnie, a i Miedziane Piaski nie są tak całkiem wyludnione... Zresztą nie wiemy jakie warunki preferują archanoidy.
Amanda przysłuchiwała się tylko rozmowie.
- I tak wykopią sobie podziemne miasta, wiec warunki zewnętrzne grają trzeciorzędną rolę - odparł Sotor. - Odnośnie tego proponuję zwołać radę i zadecydować wspólnie, czy wolicie oddać kawał kontynentu arachnoidom i upewnić się tym samym, ze będą walczyć ze Skazą, bo będą już wtedy walczyć o swoją nową ziemię, czy pozostać przy posiłkach zza portalu. Jeśli uznacie moja lub Amandy obecność za niezbędną to też się tam pojawimy.
- Kontrolowaliśmy Nekropol, to poradzimy sobie i z nimi. Zwołamy zebranie w tej sprawie. Czy będziecie chcieli brać w niej udział?
- Jeśli będzie potrzebne moje zdanie to możesz mnie przywołać - odparł Sotor i wzruszył ramionami. Spojrzał pytająco na Amandę.
- Ja bym chciała uczestniczyć - odparła Amanda.
- Sadzę, ze przydałoby się, by uczestniczyła w tym również przedstawicielka arachnoidów - dodał Sotor.
- To w drugim spotkaniu. Najpierw musimy to omówić we własnym gronie. Dobrze by było dowiedzieć się o nich czegoś więcej.
- No to będę tam i będę pełnił rolę dostawcy informacji. Doedukuję się jeszcze - zapewnił Sotor. - Amanda, mogłabyś zająć się uczniami?
Aine powoli skinęła nieznacznie głową.
- Oczywiście. Obdarować nowych mocą? - powiedziała Amanda.
- Na razie nie. Musisz być w pełni sił, a wkrótce moc może ci się przydać... - stwierdził Sotor. - Jest za długo zupełna cisza.
- Rozumiem - odpowiedziała Amanda. Po czym zapanowała chwila milczenia.
- Zatem postanowione. A jakby coś się działo, to jesteśmy w kontakcie - powidziała Aine.
Zaraz potem wszyscy rozeszli się w swoje strony. Amanda poszła do swoich uczniów, aby z nimi porozmawiać i przygotować się na nadchodzącą walkę.


Dolina Zieleni, Kryształowe Wybrzeże

Kryształy dające moc portalom były już sprawne. Uczniowie sprawili się oczyszczając je mocą Aramona.
Amanda, Sotor i pierwsza szóstka ich uczniów, udała się przez portal do Kryształowego Wybrzeża.
Spotkali tam Paladyna, Lenę, która mówiła już wielu osobom o kulcie Aramona. Od razu zasypała przybyłych licznymi pytaniami na temat boga.
- Spokojnie, spokojne - mruknął Sotor. - Mamy na razie cel do osiągnięcia. Trzeba się ruszyć i usunąć Skazę z okolic...
Paladyn kiwnęła hełmem.
- Potrzebujecie wsparcia? - spytała.
- Nie. Przerobimy ich na mielone i wrócimy akurat na kolację - odparł rycerz.
- Dobrze. Jak mniemam ruszamy natychmiast?
Sotor spojrzał na Amandę, a potem znów na paladynkę. - Ja posiadam informacje na temat przeciwnika, ale nie kieruję atakiem - wzruszył ramionami.
- Tak ruszamy od razu. Którędy? - spytała Amanda patrząc na Sotora z uśmiechem.
Sotor wskazał kierunek. - Kawałek drogi. Skołuje nam jakiś środek transportu - zaproponował. - Konno raczej nie dotrzemy - dodał. - Żywiołak, czy demon? - zapytał Amandy.
- Demon - odpowiedziała szybko Amanda. A jej oczy zapłonęły ciekawością. Jedynym demonem jakiego widziała na żywo była Argena, a jakoś dziwnie widziała tę kobietę w roli wierzchowca.
Wyszli poza miasto i Sotor wykonał parę ruchów rękoma. Ziemia zadrżała i otworzyła się, ziejąc czerwonym dymem i promieniując pomarańczową energią. Spod ziemi wylazła czerwonoskóra, gadopodobna istota wielkości dużego słonia. Miała potężne łapy wyposażone w czerwone, ostre jak brzytwa szpony, a z jej łopatek, łokci, pięt, potylicy i pleców sterczały w rzędach purpurowe kryształy. Istota siadła na tyłku przed Sotorem i zaburczała pytająco. Miała potężny łeb, Amanda widziała podobne głowy u jaszczurek, ale nie były tak masywne. Skóra istoty z bliska przypominała czerwona skałę.
Spojrzała na Lenę, która na widok potwora odruchowo złapała za miecz. Uśmiechnęła się do niej dając znak, że wszystko jest w porządku.
- Wsiadacie włażąc od tyłu na jego grzbiet. Siadajcie między dużymi kryształami.
Cała dziewiątka usadowiła się wygodnie i ruszyli do przodu. Amandzie przypominało to najbardziej jazdę na słoniu albo tauntaunie, ale tylko dlatego, że bliżej było im niż jakimkolwiek innym.
- Na demonie jeszcze nie jeździłam! Od tych ciągłych teleportacji, już prawie zapomniałam jakie to przyjemne uczucie! - powiedziała Amanda, przekrzykując świszczący w uszach wiatr.
- To piekielnik - powiedział Sotor, klepiąc ich wierzchowca po czaszce. Bestia poruszała się z dużą szybkością i rzucało znacznie mniej, niż można by sądzić po długości jej łap. Po chwili przeskoczyła nad sporym wąwozem i wylądowała po drugiej stronie, wgniatając ziemię swym ciężarem.
- Na tych istotach jeździ piekielna husaria. Cholernie odporne i dość inteligentne... i leniwe. Ten umie się porozumiewać w naszym języku, ale wymaga to zaangażowania zbyt wielu szarych komórek i się mu nie chce...
Amanda już tylko cieszyła się jazdą. Oraz podziwem krajobrazu, który zapewne z powodu skazy nieco się zmienił. Wąwóz w Dolinie Zieleni był tego najlepszym przykładem.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mr.Zeth »

Raneta:

Kaisstrom nie czekał nawet pięciu minut, gdy dotarły do niego informacje o trzech innych reliktach pozostałych na Ranecie.
„Kontynent na którym się znajdujesz przetrwał ostatni kataklizm prawie bez zmian” zaczął Darkning. „Pozostały na nim jeszcze trzy, poza rewitalizatorem obiekty, warte twej uwagi. Wszystkie z nich znajdują się na terenie zajętym przez Skazę i zarówno ich odbicie jak i przywrócenie o stanu używalności będzie się wiązało ze sporą ilością pracy z naszej strony, gdyż istoty rozumne Ranety nie posiadają dostatecznych informacji i możliwości, by zająć się przygotowaniami i odnową. Jeśli będziesz chciał odbić którykolwiek z obiektów, o których zaraz opowiem to nie podejmiemy działań bez kompensacji. Najmniejszym wyzwaniem byłoby odbicie Wieży Meteorologów. Przywrócenie jej do stanu używalności leży w mocy Darkantropii, ale przerasta mieszkańców Ranety. Druga w kolejności byłaby Wichrowa Kuźnia. Największy problem tu stanowiłoby uzupełnianie Wiedzy ludzi, którzy mieliby ją obsłużyć, wiec szkolenia kowali-magów. Odbić ją możesz bez pomocy ze strony Darkantropii, ale w odbudowie będziemy musieli pomóc. Największym wyzwaniem byłoby odbicie i przywrócenie do używalności Kanionu Tornad. Wymagałoby zaangażowania dużej ilości siły roboczej. Około pięciu milionów ożywieńców-robotników odgruzowałoby teren w tydzień. Potem zajęliby się stawianiem niezbędnych budynków. W dziesięć dni roboty powinni skończyć. Przekazałbym ci kryształ, który naładowałbyś swoja mocą. W zależności od wybranej przez ciebie lokacji byłaby to konkretna ilość energii. Wyceniam pierwsze zadanie na 5% twojej mocy, drugie na 15%, a trzecie na 50%. Odradzam próby reaktywacji którejkolwiek z lokacji bez naszej pomocy. Może się to źle skończyć zarówno dla samego reliktu jak i dla ludzi przy tym pracujących. Co do zastosowań lokacji – Wieża Meteorologów umożliwi dowolnej istocie posiadającej moc Wiatru, przebywającej wewnątrz kontrolować warunki atmosferyczne nie tylko nad Ranetą ale i nad jej wodami terytorialnymi. Kuźnia to najprościej mówiąc węzeł mocy Wiatru ulokowany tak blisko powierzchni, że można zaprząc surową moc Wiatru do krążenia wewnątrz kowadeł. Umożliwi to tworzenie zbroi i broni natchniętej mocą wiatru w stopniu przekraczającym zdolności magów. Ostatnia lokacja… to najprościej mówiąc ujście energii zdatnej do tworzenia sług. Możemy postawić tam fabrykę golemów, stworzyć warunki dla tworzenia żywiołaków wiatru, lub wykopać rów połączony do otchłani, by przywoływać demony wiatru. Każda z wyżej wymienionych istot naturalnie służyłaby tobie. Rozważ moją propozycję i odpowiedz, gdy się zastanowisz. Nie ma pośpiechu. W razie pytań – zadawaj bez wahania.”

Zachodnie Wody Terytorialne Milgasii:

Pogoda była piękna, marynarze uwijali się jak mrówki, a statek posuwał się naprzód. Przez pierwsze dwie godziny Amber i Aleks siedzieli i kombinowali, jak zastosować energię, by zniwelować problem choroby morskiej wilkołaczycy. Wstępnie Aleks nauczył ja lewitować i przywiązał sznurem do masztu. Potem udało się wprowadzić zmiany do umysłu Amber i Wybranka Azariel mogła spokojnie stanąć na pokładzie. Dalej nie czułą się do końca pewnie, ale mdłości nie powróciły.

Drugiego dnia podróży Aleks, który akurat siedział na dziobie spostrzegł sporą ciemną plamę. Marynarze nie dostrzegali jej więc i Amber się przyjrzała. To co dostrzegł Aleks było Energią Skazy. Spora morska bestia zmieniona przez Skazę powoli sunęła pod wodą stronę statku, widać było tylko podłużny kształt, nikomu nie udało się stwierdzić z czym mają do czynienia. Marynarzom rozdano broń i przygotowano działa do strzału.
Revenanci byli gotowi do walki od momentu wejścia na pokład statku dnia poprzedniego. Amber miała do dyspozycji trzech typowych wojowników -jednego wyposażonego w dwuręczny topór, jednego z włócznią, jednego z ręcznym działem, niewiele mniejszym od armat. Do tego dochodził jeszcze jeden ze zdolnościami magicznymi i jeden drobnej budowy ciała, wyposażony w noże do rzucania i sztylety.


Thlann:
An Iubbath


Burmistrz milczą chwilę. Osoby jego pokroju musiały myśleć nad tym co chcą powiedzieć, aczkolwiek jego wywód okazał sie dość krótki. Poprzedzało go tylko otaksowanie Io wzrokiem.
- Owszem, ale ani nie tutaj, ani nie teraz. Przybądź jutro do ratusza w samo południe. Możesz zabrać ze sobą swoją – mężczyzna obejrzał się na Thelię. – Towarzyszkę –
Obejrzał się z powrotem na Io. – Do zobaczenia – skinął mu głową i odszedł wraz ze swoją świtą. Thelia skrzyżowała ręce na piersiach, unosząc brew i patrząc za odchodzącą grupką.
- Hm… mam tam iść z tobą? – zapytała. Okrążający ich tłum chwilowo zszedł an drugi plan, ale Io mógł mieć pewność, że jeśli zwróci się do tych ludzi pozyska nowych wiernych. Wypadało jednak najpierw ustalić z Thelią co i jak.


Podziemia Tethragonii:
Anskram

Elfki były nieco zaskoczone obrotem spraw, ale nie próbowały zatrzymać Szramy, gdy wychodził. Na ulicy elf zorientował się momentalnie, że coś się dzieje. Podbiegł do głównej ulicy i zobaczył sunące w stronę murów machiny oblężnicze. Siedzący na katapulcie czarny rycerz skinął mu głową i podał rękę. – Szrama. Chodź! – krzyknął.
Elf chwycił podanemu dłoń i został wciągnięty na machinę oblężniczą, która pomimo braku widocznego napędu poruszała się żwawo główną ulicą wraz z kolumną jadących na dziwnych stworach rycerzy, oraz magów podróżujących rydwanami zaprzężonymi w czarne konie z płonącymi grzywami, kopytami, ogonem i oczyma.
- Jestem Xanthus. Mówią na mnie „Blizna” przez pamiątkę po smoku na moich plecach – powiedział czarny rycerz, który wciągnął Szramę na „pokład” katapulty.
- Będziemy mieli zaszczyt z pomocą Dermyth upierdolenia parszywego łba gościa, który zaatakował Anskram – wyjaśnił. – Zaraz rozpocznie się oblężenie, chcemy je skończyć przed kolacją – mężczyzna zaśmiał się cicho. Jechali przez miasto, a Szrama powoli zdawał sobie sprawę z ogromu tego miasta.
Wkrótce dotarli w okolice murów i pozostawili katapultę, by udać się na mierzące ponad trzydzieści metrów wysokości zewnętrzne mury. Gwiazda już tam była obejrzała się na nadchodzącego elfa. Jej spojrzenie było jak zwykle chłodne i niepokojące i w dalszym ciągu powodowało u Szramy ciarki na plecach.
Z murów rozciągał się dobry widok na przedpola miasta i Skaza szybko dostrzegł kłębiące się w oddali mrowie, czyli nadchodzącą armię, składającą się w większości z zielonoskórych. Jakiś czarny rycerz podał elfowi lunetę, przez którą Szrama mógł przyjrzeć się lepiej atakującym. Orkowie, ogry, gobliny, jaszczuroludzie i jeszcze jakieś wielkie zielone pokraki, które Szrama widział pierwszy raz w życiu wchodziły w skład tej bezładnej kupy powoli toczącej się w stronę Anskram. Z tyłu widać było jeszcze jakąś olbrzymią istotę, przypominającą mamuta o sześciu nogach. Na jej plecach była wielka drewniana konstrukcja, na której przedzie stał zapewne wódz tej armii. Po jego prawej i lewej powiewały sztandary. Sadząc po ich wyglądzie horda nosiła nazwę Czarnych Łap, Krwawych Szponów, lub czegoś w tym guście.
- Dziś pomożesz mieszkańcom Anskram z ich problemem. Od dawien dawna jaskinie pod Theragonią są miejscem starć Czarnego Rycerstwa z Czarnymi Szponami. Jeśli pomożesz im z rozwiązaniem ich problemu to oni chętniej pomogą tobie – Gwiazda przeszłą od razu do interesów. – Poza tym sadzę, że jak wrócisz z łbem ich generała to te trzy elfki będą się bardziej starać gdy zechcesz kontynuować to co wam przerwałam – Gwiazda nacisnęła palcem na klatkę piersiową Szramy na tyle mocno, że elf musiał zrobić rok wstecz by się nie przewrócić.
- Tylko nie pozwól im na za wiele, musisz być panem sytuacji, bo wyjdzie dość śmiesznie jeśli przetrwasz bitwę, a nie przeżyjesz nocy – dodała, po czym przeskoczyła znów na temat bitwy. - Dermyth jest w baszcie, przedyskutuj z nią szczegóły, ja ruszę z szarzą, gdy nadejdzie właściwa chwila – zakończyła Gwiazda, odchodząc.

Astaria:
Okolice Kryształowego Wybrzeża


Podróż trwała dość długo, aczkolwiek nikt się nie nudził. Gdy w zasięgu wzroku nie było żadnych oznak skażenia można było wręcz zapomnieć, że podróż ma na celu walkę ze Skazą. Powie wiatru na skroni, zieleń, chwilowy spokój… zupełnie jak wyprawa na piknik.
Wreszcie jednak skażenie stało się tak wyraźne, że nie dało się uniknąć patrzenia na jego skutki i Sotor wskazał mieczem spora dziurę pośrodku zupełnie płaskiej przestrzeni.
- Więc mamy wylęgarnię… na dole jest sporo istot Skazy, już je czuję. Zastanawiam nie tylko co znajdziemy pod spodem. Nie wygląda to zachęcająco – mruknął, krzywiąc się. Chyba nie wszystko zgadzało się z jego przypuszczeniami.

Piekielnik zatrzymał się na krawędzi mierzącej 40 metrów średnicy ziejącej czeluścią dziury.
- Niezła miejscówka – burknął Eliot, zaglądając w dół i przygotowując flarę.
- Zsuniemy się po tym zboczu, zrobimy swoje i zwiniemy się portalem, ruszę pierwszy i rozejrzę się – mruknął Sotor. – Czekaj kilometr wstecz – rzucił polecenie piekielnikowi, który skinął łbem i ruszył w drogę.

Zbocze było strome i powrót pod górę wydawał się niemożliwy. Sotor jednak po prostu zsunął się na dół, dobywszy jeszcze topora. Po chwili ciszy rozległ ryk, potem dało się słyszeć parę eksplozji i gwizd Sotora.
„Jeden strażnik, którego już usunąłem. Chodź razem z resztą, wygląda na to, że w okolicy jest czysto” polecił Amandzie.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: WinterWolf »

Amber

Amber natychmiast przyjęła postać potwora. Marynarze zostali wcześniej przez nią wzmocnieni energią negatywną, możliwości Revenantów w boju już także poznała. Niestety nie mogli walczyć w wodzie, więc miała nadzieję, że uda się walkę rozegrać szybko, gdy istota wychyli się z wody... Wszyscy potencjalni walczący mający broń zasięgową mieli za zadanie celować we wszelkie wrażliwe punkty na ciele istoty, zadaniem walczących wręcz było ściągnięcie uwagi mocnymi atakami z bliska. Sama Amber obserwowała istotę uważnie wypatrując okazji do użycia któregoś ze swoich dystansowych ataków. Sprawdziła, czy istota byłaby w stanie obronić się przed atakiem energetycznym od wewnątrz... W końcu nie po to Amber uczyła się wykorzystywać cień wewnątrz istot by teraz tego nie używać.
Istota wychyliła się z wody dobre 50 metrów od statku. Wyglądał jak meżćzy6zna porośnięty wrzodami i łuskami. Dopiero po chwili Amber zrozumiała, ze kiedyś był cały w łusce, ale w wyniku skażenia jego naturalny "pancerz" odpadł.
Istota spojrzała bezpośrednio na Amber.
- Wilkołak... - jego ciałem wstrząsnęło parę drygów. - Ręczysz za ludzi, których... - znów szarpnęło nim parę razy. - Masz ze sobą? - zapytał.
- Wszyscy ludzie, którzy są ze mną zawsze odpowiadają przede mną. I póki są ze mną sercem, ciałem i duchem, póty będę o nich walczyć - rzuciła niskim, dudniącym głosem. Sugestia była prosta - kto stanie jej na drodze, tego przerobi na nawóz...
Istota skinęła głową.
- Wiec droga wolna - mruknęła i schowała się pod wodą. Zapanowała cisza.
Amber pozostała w postaci potwora. Zachowała czujność wciąż poszukując śladów skażenia w okolicy. To, że istota zniknęła pod wodą jeszcze nie musiało o niczym świadczyć.
- Co o tym sądzisz, Aleks? - rzuciła do chłopaka, nie przerywając swojej koncentracji na szukaniu istot Skazy.
Aleks spojrzał za istotą.
- Silne poczucie obowiązku. Trzyma się tego i ma nadzieję, że przetrwa Skażenie - odparł Aleks, wyglądając przez burtę.
- Hmm, oczyszczałam już istoty dotknięte skażeniem. Nigdy aż tak znacznie, ale też nigdy tak silnie poczuwające się do pełnienia obowiązku - mruknęła. Zastanawiała się czy nie udało by się mimo wszystko cofnąć skażenia...
- Jeśli chcesz z nim spróbować to samej cię nie puszczę. Potrafię zapewnić sobie i paru osobom możliwość nieoddychania na jakiś czas - powiedział Aleks.
- Hmm, jeśli wzmocnię statek, to pięciu Revenantów zaprawionych w boju i cała załoga wzmocniona energią negatywną powinni być w stanie zadbać o siebie... - mruknęła zamyślona.
- Owszem - odparł Aleks. - Nie musisz wzmacniać statku. Zrobiłem to sam kawałek czasu temu, musisz być w pełni sił na to co czeka nas na dole - stwierdził Aleks. - Od tego może należeć czy będziemy musieli używać tego co wykombinowałem ostatnio... i czy będzie komu jej używać - mag się skrzywił.
- Teraz wiem co mówił alfa, gdy wspominał o dwóch stronach medalu. Z jednej strony powinniśmy ich oczyścić ze skażenia. Z drugiej nie możemy niepotrzebnie ryzykować. Wciąż nie jestem dostatecznie silna, by uporać się z wieloma problemami tutaj... - Amber nie była z tego tytułu zachwycona. Użyła postrzegania energii chcąc się zorientować choćby pobieżnie z jak rozległym problemem mogą mieć do czynienia.
Wyglądało to na dość poważny problem, istota jednak nie została zupełnie przemieniona, jak stało się to w przypadku Kopacza. Tu po prostu części były skażone. Aleks chyba myślał już o samym oczyszczeniu, bo odezwał się po chwili.
- Trzeba będzie zastąpić skażone części nowymi stworzonymi z negatywnej energii... trzeba go będzie przerobić na Revenanta - mruknął.
- Ile istot może tam być w podobnym stanie co on? - spytała.
- Nie mam pojęcia- odparł Aleks, kręcąc głową. - Może nikt, może tysiąc. Nie mamy podstaw by cokolwiek stwierdzić, nawet hipotetycznie
Amber westchnęła.
- Cóż, słowo się rzekło, prawda? Swoich bronię, wrogów niszczę. Póki ma umysł nieskażony póty jest nasz, nawet jeśli nie przyłączy się aktywnie do walki. Opiera się Skazie. Nie mogę go tam tak po prostu zostawić. Ukryjmy swoją energię i schodzimy pod wodę. Zrobię co mogę by wykryć ewentualne istoty Skazy pod wodą, byśmy mogli w razie czego uciec - powiedziała. Bez pomocy Riki lub Carmen Amber nie czuła się komfortowo z myślą zejścia pod wodę. Miała podejrzenie, że jeśli to z Aleksem przeżyją to będzie miała dość na bardzo długo... A już na pewno daruje sobie w przyszłości pływanie statkami...
Aleks uśmiechnął się lekko.
- No to jazda - zmienił postać na bestię i rzucił zaklęcie, po czym wskoczył do wody.
Amber wskoczyła za nim, po drodze starając się maksymalnie ukryć swoją obecność. Skoncentrowała się na wykryciu istot Skazy - obojętne czy postrzeganiem energii czy którymś ze zmysłów. Chodziło o sam fakt wykrycia i namierzenia. Amber była już jednak pewna, że to jej ostatnia wyprawa statkiem. Nie postawi łapy już na żadnym innym cholernym okręcie. Miała dość kołysania, niepewnego gruntu i towarzyszącego pływaniu uczucia niepokoju.
Wychodziło na to, że innych istot nie było w okolicy, aczkolwiek teren wokół wyspy, do której płynęli był skażony... chociaż sama wyspa była bezpieczna. Wyraźne wyczucie poszukiwanej istoty było dość trudne, ale Amber się udało. Spora podwodna jaskinia jakieś 2 km od wyspy była najwyraźniej leżem.
Amber nie była pewna czy to poszukiwany skażony tryton czy też może inne istoty Skazy... Zwróciła na to uwagę Aleksowi - co dwie głowy to nie jedna. Może wspólnymi siłami uda się to ustalić. Już nie raz zwróciła uwagę na to, że on nieco inaczej postrzega otoczenie. Zapewne dlatego, że był w znacznie większym stopniu człowiekiem niż ona.
- Jedna istota na pewno - odparł Aleks, po uwadze Amber. - Nie jestem pewien czy ta sama - mruknął.
Amber jednak czuła, że natężenie mocy się zgada.
- O to mi chodziło - mruknęła i skierowała się ostrożnie w tamtą stronę. Używała skrzydeł pod wodą. Dzięki temu mogła się poruszać znacznie szybciej niż gdyby płynęła tradycyjnymi metodami...
Aleks używał podobnego mechanizmu co podczas lotu, ale woda była gęstsza, wiec szło mu oporniej.
Wkrótce dotarli przed jaskinie, gdzie krył się tryton. Istota nie reagowała na obecność wilkołaków.
Amber wolała się nie pchać do środka. W obecnej postaci mogła utknąć w jaskini.
- Chcemy zamienić z tobą słowo - rzuciła Amber. Zachowywała najdalej posuniętą czujność gotowa w razie czego chwycić Aleksa i wiać. Pilnowała by mieć w zasięgu wzroku otwartą przestrzeń wodną nad głową.
Aleks podpłynął do jaskini.
- Nie zareaguje. Toczy ciągle walkę z wolą Skazy, najwygodniej mu po prostu pozostawać w bezruchu - mruknął.
Amber utworzyła przed sobą tarczę i ostrożnie ruszyła naprzód. Gotowa była zareagować w razie gdyby została zaatakowana. Szła pierwsza bo była w stanie wytrzymać znacznie więcej niż Aleks...
Aleks płynął za nią. Tryton leża na dnie wielkiej jaskini. Milczał.
- Gdy zaczniemy usuwać z niego Skazę będzie się rzucał. Chcesz się zająć trzymaniem go, czy leczeniem? - zapytał Aleks, oglądając go. Amber wiedziała to, o czym mówił Aleks. Wyglądało na to, że inaczej nie da rady.
- To nie czas dla ciebie na uczenie się oczyszczania istot niestety. Przytrzymaj go, postaram się oczyścić go ze skażenia
Aleks skinął głową, przygotował się i uwolnił trochę energii.
- Jak zacznie się ruszać to będę go trzymał - powiedział.
- Dobrze... - mruknęła. Skoncentrowała się i przystąpiła do dzieła. Ostrożnie, by niczego nie zepsuć. Chciała to zrobić możliwie jak najszybciej, a jednocześnie nie popełnić błędu. Miała nadzieję, że szybkie działanie ograniczy możliwość wystąpienia ewentualnych strat...
Zmiany nie były tak rozległe, jak na początku myślała Amber. Po wstępnej ocenie przystąpiła do dzieła. Tryton szarpnął się, ale pozostawał w bezruchu. Jego palce zacisnęły się na skałach i Amber widziała jak kamienie pękają pod wpływem nacisku.
- Wyciągniecie to ze mnie? - syknęła istota .
- Owszem, najwyższy czas, by ktoś to zrobił - mruknął Aleks, widząc, ze Amber już zaczęła i nie powinna sobie przerywać skupienia. Żyły i wrzody zaczęły powoli schnąć, a z wyrw w ciele zaczęła sączyć się negatywna energia, oplatająca skażone części ciała po kolei.
Wtedy tryton rzucił się mocniej. Aleks zblokował jego ruch i był gotów na kolejne bloki.
Skażony fragment ramienia trytona powoli odczepił się od ciała i uniósł, robiąc miejsce dla powstającego fragmentu tkanki z negatywnej energii. To samo zaczęło się dziać z płetwami, plecami, fragmentem twarzy i lewą dłonią.
Tryton zawył głośno, a jaskinia zatrzęsła się w posadach. Aleks chwycił go solidnie i trzymał. Chłopak już po tym pierwszym potężnym szarpnięciu zaczął odczuwać zmęczenie. Tryton najwyraźniej był silny.
Przy kolejnym szarpnięciu energia, którą Aleks go trzymał rozproszyła się na ułamek sekundy, by skupić z powrotem.
- Diabli - syknął chłopak i zacisnął powieki. Ręce mu zadrżały.
Amber kończyła powoli proces. Pozostała już tylko ostateczna decyzja - część umysłu trytona była uszkodzona. Amber mogła zastąpić go energią odtwarzając jego dotychczasowe doświadczenia, lub po prostu stworzyć czysty fragment umysłu. Będzie się to wiązało z dziurami w pamięci istoty, ale i skróceniem procesu leczenia.
- Aleks wytrzymasz jeszcze trochę? Chciałabym odtworzyć tę część jego umysłu, którą Skaza zdołał zniszczyć. Jeśli nie dasz rady, to po prostu zastąpię tę część czystą energią... Lepsze to niż stan obecny, choć wiąże się z dziurami we wspomnieniach... - powiedziała.
- Tak, dawaj - podparł Aleks. - Ale na statek to mnie będziesz musiała nieść - uśmiechnął się na moment.
- To nie jest dla mnie problem - powiedziała. Przystąpiła do dzieła. Odtwarzała starannie całe zniszczone fragmenty umysłu trytona. Starała się spieszyć, by zanadto nie osłabić Aleksa.
Tryton rzucił się jeszcze dwa razy i odetchnął. Wyglądał na wycieńczonego. Aleks zaś zaczął po prostu unosić się w wodzie. Zemdlał.
Amber chwyciła Aleksa, sprawdziła czy wszystko z nim w porządku i ostrożnie uzupełniła nieco jego nadwątlone siły. Potem mogła obejrzeć jeszcze trytona.
Tryton oddychał ciężko. Na odnowionych częściach ciała pojawiła się czarna, błyszcząca łuska. Istota oglądała odtworzone części ciała.
- Dziękuję - wysapał tryton, odchylając głowę wstecz.
- Nie zostawiamy swoich. Póki opierasz się Skazie póty będziesz z nami. Wybacz, ale nie wiem ile mamy czasu zanim przestanie działać zaklęcie Aleksa. Muszę go odstawić na pokład - powiedziała.
- Porozmawiamy, gdy będziecie wracać... albo spotkamy się na wyspie - mruknął tryton, nie ruszając się.
- W porządku. Powodzenia - rzuciła po czym pospiesznie opuściła jaskinię by czym prędzej udać się na powierzchnię.
Dotarła na pokład sporo przed zakończeniem działania zaklęcia Aleksa. Revenanci wyciągnęli ich na pokład. Marynarze zebrali się wokół ciekawi tego, co się stało pod powierzchnią.
Amber otrzepała się z wody - całkowicie odruchowo. Nie lubiła gdy futro robiło się ciężkie od nadmiaru wilgoci.
- Oczyściliśmy trytona ze skażenia - powiedziała krótko... do mokrych marynarzy... - Hmm... Przepraszam - bąknęła widząc to.
Marynarze nie zwrócili specjalnie uwagi na to, że są mokrzy.
- Twojemu towarzyszowi coś się stało? - zapytał jeden z mężczyzn.
- Zużył bardzo dużo energii. Już jej nieco uzupełniłam. Musi dojść do siebie i odzyskać siły - powiedziała. Użyła przy tym nosa by ewentualnie potwierdzić lub zaprzeczyć swoim podejrzeniom.
Aleks był po prostu przemęczony. Musiał trochę poleżeć i będzie jak nowy. Marynarze skinęli głowami i powrócili do swoich czynności.
- Możemy płynąć dalej? - zapytał kapitan. Wolał mieć pewność.
- Tak. Wygląda na to, że obecnie wszystko jest na swoim miejscu - powiedziała. Gdy ruszyli w dalszą drogę Amber po prostu czuwała wyszukując śladów obecności istot Skazy.
Wkrótce dotarli do wyspy. Nie wyglądała na zamieszkałą, porośnięta była w całości lasem. Pomimo obecności Skazy wszędzie wokół na samej wyspie nie było śladów jej ingerencji.
Wilkołaczyca skoncentrowała się na wyszukiwaniu obecności istot Skazy i skażenia na wyspie. Chciała mieć pewność czy czasem nie jest to pułapka. Zachowała też czujność z innego powodu. Jeśli mieszkały tu jakieś inne wilkołaki to mogła się spodziewać ataku znienacka z powodu wkroczenia na tereny łowieckie bez zapowiedzi.
Nie doczekała się ataku, ale na skraju lasu pojawiły się dwa wilki... o zielonej sierści.
Wywołało to u niej najgłębszą konsternację. Wiedziała, że Rika ma niecodzienną sierść... Ale ona została przemieniona z Demmianki, wobec czego można się tego było spodziewać. Dwa zielone wilki były czymś czego Amber nie oczekiwała spotkać na wyspie. Ruszyła w ich stronę, spokojnie i stanowczo. W ostatnim czasie zdążyła nauczyć się jak być alfą wśród wilkołaków.
Wilki przemieniły się w... orków. I to uzbrojonych. Jedne z nich wyszedł naprzeciw Amber i zatrzymał się jakieś 10 metrów przed nią, po czym oparł topór dwuręczny o piasek plaży i wsparł na nim ramiona. Amber wyczuła, że również powinna się zatrzymać.
- Czego poszukujesz na naszej ziemi? - zapytał ork.
- Watahy, która przypłynęła tu wiele lat temu - powiedziała wprost. - A poza tym sojuszników do walki ze Skazą - dodała.
- Chodź z nami - odparł ork, zmieniając znów postać na wilczą i ruszając w stronę lasu. Drugi tez zmienił postać.
Amber także się przemieniła. Zachowała czujność. Ruszyła za nimi. Nie spodziewała się orków... Zupełnie...
Dotarli wkrótce do sporego miasta ulokowanego w jarze. Palisada, drewniane domy porządnej konstrukcji i spora jama koło palisady.
Wilkołaczyca nigdy jeszcze nie widziała takiego kompleksu. Nie była pewna co tu się działo. Mimo to pozwoliła się prowadzić, wciąż zachowując najdalej posuniętą ostrożność i jednocześnie spokój.
Dotarli do palisady i zmiennokształtny ork zmieniwszy postać na humanoidalną i rzucił cos do dwójki ludzi stojących na straży, po czym zmienił postać z powrotem i poszedł do jamy.
Strażnik skinął głową.
- Alfa jest w jamie w głębi osady - wyjaśnił. Obaj ludzie mieli na sobie skórzane pancerze i broń zaskakująco dobrej jakości jak na takie miejsce.
Wilczyca ruszyła więc we wskazaną stronę. Ciekawa była co tam spotka na miejscu. Jeszcze nigdy nie widziała takich zmiennokształtnych. Czy to możliwe, że wszyscy pochodzili od tamtej jednej watahy? Czy może raczej mieszkali tu wcześniej... Czas może wreszcie rozwikłać zagadkę.
Weszła do wioski i stwierdziła, że w różnych domach żyją różne istoty. Każdy najwyraźniej budował swój.
Na końcu osady była spora jama, w środku było parunastu zmiennokształtnych w postaciach bestii.
Amber także przyjęła formę bestii. Uczono ją zawsze, że wszelkie spotkania z przedstawicielami watah odbywają się zawsze w formie, którą narzuci gospodarz. Skoro więc wszyscy przyjęli postacie bestii, ona również. Westchnęła do siebie pod nosem. Już nie wyglądała jak wielki czarny kawał puchu, ale wciąż widać było, że ledwo od ziemi odrosła. Cóż, to będzie musiało wystarczyć.
Na miejscu spotkała jednego bardzo starego wilkołaka i grupkę nieco młodszych od niej.
Stary wilkołak obejrzał się na nią i uniósł brew.
- Czemu zawdzięczamy odwiedziny z zewnętrznego świata?
- Dotarły do nas wieści, że jedna wataha przed wieloma laty udała się na tę wyspę. Wataha, która wedle wiedzy pozostałych pewnego dnia po prostu zniknęła. Gdy jednak pojawiły się wieści, gdzie mogła się osiedlić, a jednocześnie nie mieliśmy informacji czy Skaza dotarł na te tereny postanowiliśmy sprawdzić czy nie potrzebna jest pomoc. Widzę, że Skaza tu jeszcze nie wtargnął, w takim razie pragniemy zaoferować sojusz w walce z zagrożeniem, które w końcu będzie starało się sięgnąć w każdy zakamarek tego świata - powiedziała spokojnie.
- Skaza? - zapytał stary wilkołak. Jedne z młodszych wilkołaków przestąpił z nogi na nogę. Alfa obejrzał się na niego.
- To może coś o czym mówił Neferion? - zapytał.
- Przywołajmy go i zapytajmy - zaproponował alfa. Skinął łapą na Amber i ruszył w głąb jamy. Młodsze wilkołaki pozostały gdzie były.
Amber ruszyła więc za nimi. Zachowywała się jak każdy wilkołak na obcym terenie - czujnie i ostrożnie. Jednocześnie pozostawała szczera w swoich słowach.
Dotarli do sporej jaskini, a z niej przeszli nieco niżej. Amber czuła zapach morza...
Przeszli do olbrzymiej podziemnej jaskini o sklepieniu wysokości co najmniej trzydziestu metrów, w której był głęboki basen. Alfa podszedł na spory kamienny podest na brzegu basenu.
- Neferionie! - krzyknął alfa, rzuciwszy kamień do wody.
Po chwili ciszy woda wzburzyła się i wyłonił się z niej tryton. Wyglądał upiornie, ale nie tak paskudnie jak podczas bycia przejętym przez Skazę. Zregenerowana część głowy była cała czarna, a oko było zupełnie białe i błyszczało. Alfa otworzył paszczę.
- Wygląda na to, że moje ciało znów należy wyłącznie do mnie - powiedział.
- Dobrze cię widzieć z powrotem. Widzę, że odzyskałeś już siły. Starałam się jak najwierniej odtworzyć to co Skaza zniszczył - powiedziała wprost.
Tryton skinął głową.
- Wiec pytanie znalazło swoja odpowiedź nim je zadałem - alfa westchnął.
- Opierał się Skazie, walczył z nim dłużej o kontrolę nad własnym ciałem niż jakakolwiek inna istota, którą widziałam i uzdrowiłam wcześniej. Każdy kto stawia Skazie opór jest przeze mnie uznawany za sprzymierzeńca, a sprzymierzeńców nie zostawia się na żer - powiedziała do alfy. - Na Milgasii udało nam się zjednoczyć zmiennokształtnych, ludzi, nieludzi i smoki. I wspólnie odpieramy ataki - dodała.
Alfa skinął głową i westchnął, po czym zamilkł na chwilę.
- Jestem Endar. Alfa watahy wiwernobójców. Jeśli faktycznie dokonałaś aż tyle ile mówisz to nasza siła jest do twej dyspozycji - powiedział wreszcie, patrząc na zastąpione części ciała trytona.
- Nazywam się Amber. Jestem ostatnią z watahy Grisa - namyślała się chwilę. - Czy to ty sprowadziłeś tutaj swoją watahę statkiem przed wieloma laty? – spytała Endara.
- Tak - odparł wilkołak, obracając się w stronę Amber wreszcie.
- I mój czas jest już niestety mocno ograniczony. Mozę zdołam osiągnąć coś jeszcze nim przekażę watahę któremuś z moich młodych.
- Pamiętasz amulet, który podarowałeś człowiekowi w trakcie przeprawy statkiem? - spytała.
- Nasz symbol... nie da się tego zapomnieć - odparł wilkołak i westchnął.
- Ten człowiek zachował ten amulet i przekazał swojemu wnukowi, który wciąż nosi go z dumą. I można powiedzieć, że symbol wrócił do wilkołaków, bo Aleks dobrowolnie poddał się przemianie. Nie przynosi mu ujmy - powiedziała. - Aleks pomógł mi przy oczyszczaniu ciała Neferiona z zepsucia Skazy - dodała.
Alfa obejrzał się... i lekko uśmiechnął.
- To bardzo dobrze - odetchnął.
- Muszę rozmówić się z moją watahą - powiedział. Ale musisz wiedzieć, ze należą do nas różne rasy. Jesteśmy jedyna wataha, która potrafi dołączyć dowolną istotę do swych szeregów, jeśli ta wykaże się chęcią i zdolnościami - powiedział.
- Już nie jedyną. Do mojej watahy należą wilkołaki, ludzie i nieludzie, wiele różnych istot o rozbitych duszach, które znalazły w sobie dość siły by dalej walczyć. Dołącza każdy kto ma szczere serce i wolę walki. Grupę ocalonych szczeniąt wychowujemy teraz tak byśmy mogli nawet po wojnie ze Skazą utrzymywać przyjazne kontakty z miastami na Milgasii - Amber była dumna ze wspólnych, dotychczasowych dokonań. - Od czasów, gdy opuściliście kontynent, wiele zmian zaszło na Milgasii. Mam nadzieję, że w większości na lepsze - powiedziała.
Endar spojrzał na Amber i uniósł brwi.
- Trudno mi w to uwierzyć... ale ty wierzysz w to co mówisz... - zamilkł. - Zmieniłaś układy ludzi i wilkołaków i działają wspólnie, co jest już samo w sobie zupełnie nieoczekiwane... - obejrzał się na bok, a Amber poczuła obecność jakiegoś ducha.
- Twoje dokonania przemawiają głośniej niż twe gardło. Znajdź nam miejsce i funkcję, a będziemy cie wspomagać z dumą.
- Chcę by wszyscy nasi sojusznicy mogli wykazać się w tym, w czym są najlepsi. Porozmawiamy o tym na spokojnie i przydzielimy wam takie role, w których wasze doświadczenia i umiejętności najlepiej się sprawdzą - powiedziała. - To będzie zaszczyt stać w szeregu z wiwernobójcami - powiedziała.
- Idę zwołać watahę. Przybyłaś statkiem, tak? - zapytał.
Amber skinęła łbem.
- Tak. Na pokładzie wypoczywa Aleks, może doszedł już do siebie, po wysiłku. Chciałabym by wziął udział w spotkaniu. Wciąż uczy się bycia wilkołakiem - powiedziała.
- Na razie sam z nimi porozmawiam,. Muszę im wszystko wytłumaczyć, nie znasz ich, a wielu z nich wymaga specjalnego podejścia - wyjaśnił. - Gdy tu przybyliśmy porozumieliśmy się z tutejszym plemieniem orków. Walczyli z demonami... o tę małą wyspę. Teraz mamy w wataże i orków i demony. Rozumiesz?
- Tak, wrócę więc w okolice statku. Wolałabym jednak przebywać na ziemi. Za bardzo kołysze na pokładzie - powiedziała.
Wilkołak uśmiechnął się.
- Cieszę się, ze to powiedziałaś - powiedział. - Spotkamy się koło waszego statku.
- W porządku - zgodziła się wilkołaczyca. Gotowa była wrócić. Musiała tylko wyjść na wystarczająco otwartą przestrzeń by zmienić postać i rozwinąć skrzydła. Chciała sobie jeszcze obejrzeć wyspę z góry. Miejsce było naprawdę interesujące.
Wyszli na zewnątrz i wilkołak zawył donośnie. Amber słyszała jeszcze go, gdy była w locie.
Wyspa była na prawdę duża, na jej zachodniej stronie były jakieś ruiny.
Amber spojrzała w stronę zachodu, ale poleciała jednak w kierunku okrętu. Obiecała, że tam będzie czekać, nie zamierzała więc słowa łamać. Spyta o to później. Poza tym i tak chciała się dowiedzieć w jakim stanie jest Aleks.
Aleks dalej spał i miał jeszcze pospać godzinę. Na statku nie stało się nic wartego uwagi, ale kapitan był ciekaw ciągu dalszego historii o Amber idącej w głąb wyspy z dwoma wilko-orkami.
- Hmm, cóż, niewiele do opowiedzenia. Mieszka tu wataha złożona z różnych istot. Jest zaprzyjaźniona z tym trytonem, którego spotkaliśmy w czasie rejsu - powiedziała. Nie za bardzo umiała opowiadać takie rzeczy. No bo w sumie nic się nie działo...
- I co z nimi? Przyjaźni? Neutralni... wrogowie? - zapytał kapitan,
- Przyjaźni. Tryton po leczeniu wyglądem przypomina nieco Revenanta, więc jego pojawienie się też zrobiło wrażenie. Czekamy na wynik rozmów alfy z członkami watahy. Opowiedziałam jak teraz to wszystko wygląda na Milgasii, o tym co wspólnie na kontynencie osiągnęliśmy - powiedziała.
Kapitan uśmiechnął się.
- Więcej zmiennokształtnych do boju... heh - uśmiechnął się i wrócił do steru, po drodze odpalając fajkę.
Amber poszła na plażę. Lubiła morze, ale przy brzegu, nie na statku... Zmieniła postać na ludzką by pochodzić sobie trochę w wodzie po kolana i posłuchać spokojnego szumu fal. Zdumiewało ją jak spokojnie mogło być bez Skazy pukającej do bram... Nie pamiętała już czym był taki spokój.
Po godzinie obudził się Aleks. Zszedł ze statku, by poleżeć sobie na ciepłym piasku.
Amber podeszła do Aleksa i zerknęła na niego z góry.
- Jak się czujesz? - spytała.
- Jest dobrze... co ciekawego się działo jak spałem?
- Tryton Neferion jest wyleczony, spotkałam alfę watahy mieszkającej tutaj... Jest to ten sam wilkołak, który dał twojemu dziadkowi amulet. Tak samo jak my na Milgasii ma tu watahę składającą się z wielu różnych istot - powiedziała.
- Świetnie - chłopak uśmiechnął się.
- Czyli przybycie tutaj to był zdecydowanie dobry pomysł? - zapytał.
- Tak, ale po powrocie na Milgasię ja jednak zrezygnuję z pływania statkami w przyszłości - bąknęła. Wzdrygnęła się.
- Będę musiał pływać sam w razie czego? - Aleks się zaśmiał.
- Sądzę, że znajdą się wilkołaki, które nie boją się pływać na statkach, które chętnie ci w takich wyprawach potowarzyszą - bąknęła i znów się wzdrygnęła.
- Ech.. to nie będzie to samo - mruknął Aleks i westchnął.
- Mówili coś kiedy będą? - zapyta.
- Gdy skończy się zebranie watahy - powiedziała.
- O... - mruknął Aleks, widząc grupę ludzi, orków, elfów, demonów i krasnoludów wychodzącą z lasu z tobołkami..
- No to skończyli zebranie - powiedziała. Wyszła im na spotkanie.
Mężczyzna na czele wyglądał na osiemdziesiątkę. Amber poznała Endara bez trudu.
- No... wszyscy są gotowi. Mam nadzieję, że Neferion też jest mile widziany, bo bez niego się nie ruszamy - zaśmiał się.
- Jest bardzo mile widziany - uśmiechnęła się. - Choć napędził nam nieco stracha zbliżając się do okrętu otoczony aurą Skazy to zaimponował nam niezłomną wolą - powiedziała z uśmiechem. Obróciła się w stronę Aleksa i skinęła na niego głową, by podszedł. - To jest Aleks - przedstawiła go staremu alfie.
Aleks skinął głową i Endar odpowiedział tym samym.
- Twój dziad dostał nasz amulet? - zapytał.
- Owszem. Nosiłem go podczas odbijania terenów Skazie - odparł chłopak.
- Mam nadzieję, ze dokonasz z nim jeszcze więcej wielkich czynów. Dobrze, rozumiem, ze chcesz porozmawiać przed wejściem na okręt? - zapytał Amber.
- Chcę dowiedzieć się kilku szczegółów, które pomogą nam, gdy dotrzemy na miejsce. Chodzi o liczebność. Mamy jeszcze sporo miejsca w Leżu zmiennokształtnych w mieście Azyl, ale znając dokładną liczbę w razie problemów będzie można szybko zareagować i znaleźć porządne zakwaterowanie dla wszystkich. Obawiam się, że spośród wszystkich wilkołaków na Milgasii ty, Endarze, będziesz najstarszy, będziemy więc pewnie często sięgać po twe rady - powiedziała szczerze.
- Starszy ode mnie jest Strażnik, ale jego gdzieś wcięło - westchnął alfa watahy wiwernobójców.
- Rozmawiałam ze Strażnikiem niedawno - powiedziała Amber. - Dał mi to - pokazała Amulet Zmiennokształtnych.
Wilkołaki spojrzały na amulet.
- Dał... - bąknął Endar.
Skinęła głową.
- Przekazał mi go utwierdzając mnie w przekonaniu, że ścieżka którą wybrałam jako Wybraniec Azariel jest właściwa. Zmiennokształtni, ludzie i nieludzie w tej chwili potrzebują celu. Moim celem jest zniszczenie Skazy i utrzymanie przyjaźni między wszystkimi rasami na Milgasii. W znacznym stopniu zależymy od siebie nawzajem. Zmiennokształtni mają siłę, ludzie mają organizację i są znacznie bardziej liczni. Wielu z nich będzie chciało dołączyć się do watah, sfor i stad zmiennokształtnych - powiedziała poważnie. - Nie zdziwcie się jednak tym co zobaczycie na miejscu. Większość zmiennokształtnych jakich spotkacie na Milgasii to niedobitki, które przetrwały unicestwienie ich watah i stad - powiedziała ważąc w dłoni amulet. Miała nadzieję, że jej cele nie są zbyt odległe...
- Skaza zaatakował w pierwszej kolejności zmiennokształtnych... - mruknął Endar. - Ciekawe... uznał nas za zagrożenie?
- Jesteśmy silniejsi od ludzi, odporniejsi i szybsi. Szybciej się dostosowujemy - powiedziała. - Wziął sobie na cel wszystkie silniejsze rasy. Smoki także nękał jakiś czas, dopóki nie zjednoczyliśmy sił. Wtedy postanowił je zniszczyć zanim my do nich dotrzemy. Na szczęście się to nie udało. Mamy ponad setkę smoków w naszej armii prowadzonej przeciw Skazie - powiedziała. - Potem zaatakował nieumarłych - dodała. Schowała amulet do stworzonej magicznie kieszeni.
- Jeśli sądzisz, ze dostosowujemy się szybciej niż ludzie to nie doceniasz ludzi - stwierdził Endar, uśmiechając się.
- Mam na myśli nasze organizmy. W kwestiach społecznych i organizacyjnych są znacznie bardziej elastyczni... Niestety czasem nie wychodzi im to na zdrowie, ale jak nad tym zapanować daje to świetne efekty - uśmiechnęła się.
- W tym sensie, owszem - potwierdził wilkołak.
Zanim wypłynęli Amber zadała jeszcze pytanie, które chodziło jej po głowie.
- Co to są za ruiny na zachodzie wyspy?
- Stara forteca demonów - odparł wilkołak. - Zniszczona podczas starć miedzy połączonymi siłami naszej watahy i orków z demonami.


Wkrótce cała wataha wiwernobójców zapakowała się na statek i podjęła drogę z powrotem. Mieli spokój po drodze, gdyż w pobliżu statku ciągle krążył Neferion.
Jedynie Amber wyglądała na pokładzie statku jakby nie powinno jej tu być. Zbyt duża ilość wody pod statkiem i świadomość niestabilności tego podłoża sprawiały, że nie czuła się komfortowo. Znacznie wygodniej jej było na lądzie lub w powietrzu, dlatego w czasie rejsu bywało, że wzbijała się do lotu by ograniczyć dyskomfort wynikający ze stania na pokładzie. Na miejscu, gdy wreszcie stanęła na stałym lądzie odetchnęła głęboko.
- Nigdy więcej... - bąknęła do siebie.
Wataha zeszła za nią.
- Dobrze, wiec gdzie jest to leże? - zapytał Endar.
- W Azylu. To kawałek drogi, chyba że jakimś cudem Aleks umie nawiązać łączność z Carmen lub Riką... - Amber spojrzała na Aleksa z nadzieją.
- Daj mi chwilę - bąknął Aleks i zamknął oczy. Po niecałej minucie koło Amber pojawiła się Carmen.
- U.. ciekawe - powiedziała, patrząc na "nowe nabytki".
- Wataha wiwernobójców. Pierwsza od pojawienia się Skazy kompletna wataha na tym świecie jaką widzę - powiedziała. - Potrzebujemy przenieść ich wszystkich do Azylu, ale pozostaje jeszcze sprawa Neferiona, nie wiem czy może on przebywać w jakichś innych wodach niż morskie - powiedziała.
- Nie za bardzo - mruknął tryton, opierając się łokciami o dok.
- Możemy pozostać w okolicy tego miasta w takim układzie? - zapytał Endar.
- Możemy tu zrobić dodatkowe leże... - zaproponował Aleks. - Z tego co widziałem , to maja ze sobą jakieś rzeczy, wiec chociaż część tej watahy żyje w domach, a nie w leżu...
- W sumie... To może być dobry pomysł. Zastanawiam się czy wystarczą nam talenty Aleksa czy trzeba będzie wyciągnąć mocniejsze argumenty - mruknęła mierząc Carmen znaczącym spojrzeniem. Potem nagle ją olśniło.
- Carmen, a da się ustawić stały portal? - spytała.
- Trochę roboty z tym będzie, ale tak - odparła kobieta.
- Chodzi o portale tutaj i w Azylu, by mieć szybki i stały kontakt z portem. Bo port to nie tylko żywność w postaci ryb, ale też kontakt z wyspami i może nawet innymi kontynentami. Więc można by w ten sposób port zabezpieczyć - powiedziała. - Wataha wiwernobójców przywykła do mieszkania w pobliżu morza, więc to były by dla nich najlepsze warunki jak sądzę - Amber głośno myślała, ale im dłużej to trwało tym bardziej zapalała się do tego pomysłu.
- Dobra... zarządzę prace. Potrzebuję z dziesięciu Revenantów - stwierdziła Carmen.
- Pięciu jest tutaj. Pozostali w Azylu - powiedziała. - My zajmiemy się organizacją legowisk i mieszkań wedle uznania - rzuciła do Aleksa. Amber ciekawa była jak tym razem Aleks rozwiąże tę sprawę z władzami miejskimi. Ona była gotowa na fizyczny wysiłek. A wilkołaki i inne istoty w mieście portowym nie tylko zapewnią mu większe bezpieczeństwo, ale wspomogą we wszelkich pracach. Ludzie na Milgasii już to musieli zauważyć... W przeciwnym razie byliby ślepi...
Aleks poszedł do burmistrza i okazało się, ze mężczyzna był zainteresowany posiadaniem wilkołaków w mieście, bo ponoć w Azylu to się sprawdziło...
Gdy Aleks wrócił miał na twarzy szeroki uśmiech. - Obyło się bez przekonywania. Niech alfa idzie z nim obgadać detale -
- Jeśli obie strony będą szanować się nawzajem to będzie wszystko w najlepszym porządku, jak w Azylu - westchnęła z ulgą. Poszła natychmiast do Endara zakomunikować mu, że burmistrz wyraził chęć podjęcia współpracy z nimi. Muszą tylko uzgodnić szczegóły.
- Jeśli zajdzie taka potrzeba mogę towarzyszyć ci na spotkaniu z burmistrzem - zapewniła.
- Poradzimy sobie. Jak sądzisz - kto załatwił transport watahy łodzią? - alfa uśmiechnął się.
Amber odpowiedziała uśmiechem.
- Carmen zadba o to by był stały kontakt między Azylem i tym miastem. Także w razie czego kilka chwil zajmie podróż, gdybyście czegoś potrzebowali. Jak się zadomowicie, to porozmawiamy o zadaniach jakie może wykonywać twoja wataha. Do tej pory udało nam się odbić i oczyścić 35% obszarów zajętych przez Skazę. Teraz musimy znaleźć sposób na wyleczenie Kopacza... - mruknęła.
- Jesteśmy najlepsi w polowaniach na duże istoty. Pojedyncze, lub w niewielkich grupkach... jak wiwerny - powiedział Endar. - Może jakieś sługi Skazy tak mają?
- Większość istot Skazy jest sporych rozmiarów. Wiele z nich porusza się w niewielkich grupach, a w razie czego zawsze można je zmusić do podzielenia się na grupy, bo nie grzeszą intelektem - powiedziała. - Skaza chce istot, które będą potężne, ale nie będą w stanie w żaden sposób się mu oprzeć, więc intelekt jego istot najczęściej nie przekracza tego jaki wykazuje przeciętny kamień - mruknęła.
- No to czeka nas łatwa robota. Jutro będziemy mieć gotowe narzędzia pracy jeśli wszystko dobrze pójdzie - Alfa skinął głową Amber. - Ruszam na spotkanie z burmistrzem jeśli to wszystko. Pozostawię jakaś informacje w gmachu, gdzie się ulokowaliśmy gdy będzie to możliwe - zapewnił.
- Ach... Przypomniała mi się jeszcze jedna rzecz. Wzmocnię wszystkich członków watahy. Tak jak wzmocniłam wszystkich innych walczących z istotami Skazy - powiedziała. - Gdy skończycie spotkanie u burmistrza powinnam skończyć i cała twoja wataha będzie w razie czego gotowa na ewentualnie niespodzianki Skazy. Wciąż nie wiemy co teraz knuje. Ciebie mogę wzmocnić nawet teraz - dodała.
- Nie ma pośpiechu. Dam znać wataże... czym chcesz nas wzmocnić? - zapytał wilkołak. Tymczasem Carmen zgarnęła już Revenantów i porozmawiała z burmistrzem. Z tego co widziała Amber już planuje konstrukcję portalu. Zbierała trochę energii i przygotowywała teren w dość dziwny sposób. Moc czyściła kawał wolnej przestrzeni po jednym ze zburzonych domów, zrównując go zupełnie na idealnie płaski. I jednocześnie ładowała energią posadzkę w ten sposób powstałą. Można się było w niej przejrzeć jak w lustrze...
- Negatywną energią. Tą samą, którą uzupełniłam luki w ciele Neferiona. Tą samą, która sprawia, że Revenanci są czym są. To moc, którą otrzymałam od bogini Azariel - powiedziała.
- Ciekawe... nie służysz wiec Tyris jak wszyscy za dawnych czasów? - zapytał wilkołak.
- Pierwszy raz w swoim życiu o Tyris usłyszałam od Carmen. W każdym razie, gdy leżałam nieprzytomna i wykrwawiałam się w tym co pozostało po moim lesie to Azariel zwróciła na mnie uwagę. Obdarzyła mnie mocą i ocaliła życie, bym mogła dokonać zemsty na Skazie. Od tamtej pory odbieram Skazie co mogę i kiedy mogę i zbieram moc. Za tych wszystkich, którzy zginęli, za wszystkie zniszczone lasy, za wszystkie istoty skażone... - powiedziała.
Wilkołak pokiwał tylko głową, nie odzywając się.
- Bywaj. Idę rozmówić się z burmistrzem - skinął głową Amber na pożegnanie i odszedł w stronę ratusza.
Amber nie oponowała przed tym, skinęła głową na pożegnanie. Nie zamierzała wzmacniać nikogo na siłę, więc planowała poczekać z tym na rozmowę Endara z jego watahą. Może nie będą sobie tego życzyli? Westchnęła. Nie była pewna o co chodziło dokładnie ze służeniem Tyris. Jej wataha nigdy o niczym takim nie słyszała. Amber zerknęła w niebo i przymknęła oczy. Uświadomiła sobie, że jest czymś w rodzaju kanału, który zbierał i kierował nienawiść mieszkańców Milgasii. Wskazała im wspólnego wroga... Westchnęła. Złapała się na tym, że wszelkie jej marzenia skupiły się wokół zniszczenia Skazy. Cel ostateczny...
Zmęczona tym wszystkim wilkołaczyca zmieniła się w wilka i poszukała sobie jakiegoś zacisznego miejsca. Potrzebowała się zdrzemnąć.
Aleks ja zatrzymał. - Mozę po prostu wróćmy do Azylu i odpocznijmy? - zaproponował.
Wilczyca westchnęła. Wróciła do ludzkiej formy.
- Tylko jeśli jest tu jakiś portal gotowy do podróży w stronę Azylu, bo jak mam dwa dni iść po to by się wyspać to podziękuję - burknęła.
- No ja mogę taki otworzyć, w moim pokoju ustawiłem sobie punkt nawigacyjny - odparł Aleks
- Przegapiłam moment gdy nauczyłeś się stawiać portale - mruknęła.
- Znaczy no... mogę nas tam przenieść, nie otworzę portalu - bąknął Aleks.
- Aleks, jestem zmęczona i nie znam się ani na portalach ani na innych rzeczach. Powiedziałam, jeśli znasz sposób na to byśmy się znaleźli za chwilę w Azylu to dobra, jak nie to po prostu daj mi spać - Amber nie była zachwycona faktem, że czas upływał, a ona jeszcze nie spała...
- Podaj mi rękę - odparł Aleks. Gdy Amber to zrobiła po prostu przenieśli się do pokoju Aleksa. Chłopak wzruszył ramionami.
- Dziękuję... - bąknęła. Potarła brwi. - Wybacz, ale naprawdę mam dość na dziś... I statków i wszystkiego. Jak się czymś przejmuję to nie mogę spać - mruknęła. Zmieniła się w wilka i wlazła pod łóżko Aleksa.
Aleks zaglądnął pod łóżko i uśmiechnął się lekko. Sam położył się na łóżku i westchnął, przeciągając się.
Wilczyca spała już w najlepsze z własnym ogonem w charakterze poduszki. Nie chciała spać sama w pustym pokoju, a skoro Carmen była w mieście portowym, to obszar pod łóżkiem Aleksa wydawał się idealnym miejscem na zebranie sił.
Aleks też wkrótce zasnął. Wstał przed Amber i upewniwszy się, że ta dalej jest pod jego łóżkiem ruszył po śniadanie, zamykając pokój za sobą. Wrócił wkrótce, zjadł i zabrał się za trening koncentracji energii.


Amber wyczołgała się spod łóżka ziewając, przeciągając się i na koniec drapiąc się tylną łapą za uchem. Otrzepała się i przysiadła na zadzie. Była mocno nastroszona i głodna.
Aleks otworzył oko. Miska z pieczonym, acz zimnym już mięsem trafiła przed Amber.
Wilczyca zerknęła pytająco na Aleksa. Nie była pewna czy to jej śniadanie...
- No wsuwaj - powiedział Aleks.
Mięso zniknęło szybciej niż można by się spodziewać. Amber była naprawdę głodna. Po śniadaniu trąciła nochalem Aleksa i liznęła go w ucho.
Aleks podrapał Amber za uchem, po czym zmienił postać na wilka i przysiadł na zadzie.
Amber go przewróciła w tym momencie. Aleks znalazł się łapami w górze... A potem zaczęła go łaskotać pyskiem.
Aleks zaczął się rzucać i parskać śmiechem.
Po jakimś czasie Amber mu odpuściła. Była zadowolona z efektu. Poczekała aż Aleks się pozbiera.
Aleks trącił ją nosem i otrząsnął się, wstawszy.
Amber ruszyła w stronę drzwi i otworzyła je łapą. Poczekała aż Aleks dołączy. Chciała się rozeznać nieco co się działo w Azylu pod ich nieobecność... Szukała zapachu Riki i Wiktorii.
Znalazła Rikę w głównej sali. Czytała coś.
Wilczyca zakradła się do niej by ją polizać po karku.
Rika znów pisnęła i spadła na podłogę. Spojrzała na Amber niezbyt zadowolona.
- Jeszcze raz mnie tak wystraszysz to wypłyniesz stąd - mruknęła, zbierając się.
Amber znów polizała Rikę. Trąciła ją parę razy nosem.
- Dobra, dobra - dziewczyna westchnęła. - No i jak poszło? - zapytała.
Amber przyjęła postać bestii.
- Znaleźliśmy watahę wiwernobójców, całą sprowadziliśmy na Milgasię. Zamieszkają prawdopodobnie w mieście portowym, ponieważ chcą być blisko morza. W końcu w morzu mieszka ich przyjaciel - Neferion. To tryton, którego wyleczyliśmy z Aleksem ze skażenia. Jeszcze nigdy nie widziałam, by istota tak długo się trzymała przy tak znacznych zniszczeniach wywołanych przez Skazę. Musiałam fragmenty jego ciała i umysłu zastąpić negatywną energią - wyjaśniła. - Będą bardzo potężnymi sojusznikami. Specjalizują się w walce z istotami większymi od siebie - powiedziała.
- I zyskaliśmy w ten sposób przewagę na morzu - zauważyła Rika.
- Koło Milgasii są jeszcze dwie spore wyspy, które mogą być zamieszkane. Tym razem ruszyłabym z tobą - dodała.
Na pysku bestii pojawił się dziwny wyraz.
- Tylko nie statkiem... - głos Amber w tej postaci zdawał się dziwnie wysoki...
Rika uniosła brwi, po czym zaczęła się śmiać.
- Masz chorobę morska? - zaśmiała się.
- Miałam - bąknęła. - Aleks pomógł się jej pozbyć, ale statek kołysze, trzęsie się i skrzypi... A pod spodem tylko woda...
- Wołałabyś płynąć na grzbiecie jakiejś wielkiej ryby? - zapytała Rika.
- Jeśli ta ryba, nie będzie się zanurzać bez wyraźnej prośby o to, to tak - bąknęła. - Statek jest taki... Niestabilny - problem Amber dotyczył głównie statków...
- Załatwię nam alternatywną metodę transportu, ale dla niewielkiej liczby ludzi. Ty, ja, może Aleks. Tyle - bąknęła dziewczyna.
- Ja mogę płynąć statkiem za wami - zaproponował Aleks.
- Wszędzie tylko nie na statku - grzywa Amber znów się nastroszyła, a bestia się wzdrygnęła.
- No to mówię, ze załatwię alternatywny transport. Znaczy nie-statek - mruknęła Rika.
Wilkołaczyca się otrzepała pozbywając się nieprzyjemnych skojarzeń.
- A jak przebiega twoja aklimatyzacja? Jak radzisz sobie w pozostałych formach? - spytała Amber znów trącając Rikę wielkim zimnym nochalem.
- Nieźle. Jestem dobrze odróżnialna od reszty wilkołaków, ale wygląda an to, ze zostałam zaakceptowana - Rika uśmiechnęła się lekko.
- Mówiłam ci przecież - bestia wyszczerzyła się w wilczym uśmiechu. - Dla wilkołaka ważne jest to co masz tutaj - Amber tknęła Rikę delikatnie szponem w skroń. - I tu - przyłożyła łapę na wysokości serca Riki. - Choć założę się, że niejeden wilkołak nie mógł od ciebie oderwać spojrzenia - dodała wesoło.
- Taa - Rika uśmiechnęła się. - Bywam w leżu dość często, ale parę razy ktoś twierdził, że widział istoty Skazy w pobliżu lasów Azylu więc musiałam sprawdzać teren parokrotnie - westchnęła. - Raz coś znalazłam, więc było warto.
- Warto zawsze... Lepiej nic nie znaleźć, niż żeby potem miało się okazać, że trzeba było sprawdzić - wilkołaczyca zgarnęła łapami Rikę i Aleksa i przytuliła ich oboje. Gabaryt jej na to pozwalał.
Oboje przytulili się do Amber. Rika się zaśmiała.
- Przytulankaaa...
- Z jednej strony chciałabym, żeby Skaza nigdy nie pojawił się na tym świecie. Zbyt wiele istot na tym ucierpiało. Z drugiej, gdyby nie to... Pewnie nigdy bym was nie spotkała... - Amber w przypływie czułości polizała oboje po twarzy i uszach.
Oboje sie zaśmiali.
- Warto dostrzegać dobre strony sytuacji - stwierdziła Rika.
Amber zamruczała. Potem puściła oboje.
- Skaza pożałuje, że się tu pojawił - mruknęła. - Z taką watahą, wdepczemy go w ziemię - powiedziała pewnym tonem.
- Wypadałoby odbić resztę kontynentu - mruknął Aleks, myśląc nad czymś. - Skoczę zobaczyć mapy -
- Póki co na drodze stanął nam Kopacz. Nie znamy wciąż sposobu na jego uzdrowienie - mruknęła. - Nie możemy go zabić, bo po pierwsze sam nie jest winien stanu w jakim się znalazł, a po drugie jego śmierć doprowadzi to skażenia chaosem okolicznych terenów - mruknęła.
- Pogadajmy z Carmen, może doszła do czegoś nowego... - mruknął Aleks.
- Carmen już skończyła z portalem? - spytała.
- Na razie stawiają fizyczną część obiektu, a Carmen odpoczywa - odparł Aleks, spoglądając na plac budowy.
- No to chodźmy - powiedziała. Poruszyła wielkimi barkami i karkiem. Jeszcze nie miała okazji się porządnie rozruszać po spaniu.
Carmen siedziała obok placu, gdzie Revenanci układali starannie wycięte kawałki skały. Był to czarny granit i Amber nie wiedziała skąd go Carmen wytrzasnęła.
Amber przez chwilę przyglądała się skałom. Po chwili straciła zainteresowanie. Jak bardzo zdumiewali ją ludzie i ich skłonność do budowania sobie schronień z tego zimnego i twardego budulca, tak samo nie interesowała się architekturą. Zwróciła się do Carmen.
- Z Riką i Aleksem doszliśmy do wniosku, że powinniśmy ruszyć dalej odbijanie kontynentu... Ale wciąż nie wiemy co z Kopaczem. Trzeba by znaleźć wreszcie na niego jakiś sposób... Żeby go wyleczyć... Masz jakieś pomysły? - spytała.
- Tak. Trzeba zdobyć zapis jak wyglądał wcześniej Kopacz i go odtworzyć w całości. Potrzebujemy znaleźć duszę, która widziała Kopacza - westchnęła Carmen.
- Duszę, która widziała Kopacza? - zdziwiła się Amber. - Odtworzyć w całości? - wyobraziła sobie Kopacza stworzonego w całości z negatywnej energii.
- No tak, ale używając jego energii wzmocnionej twoją. Półrevenant, ale za to całkowity - odparła Carmen.
- Duszę, znaczy albo kogoś, kto w poprzednim wcieleniu go widział, albo znajdziemy jakiegoś upiora czy coś...
- Może Pretor będzie coś wiedział? Albo Sektath... - rzuciła pomysły Amber. - No i jeszcze mam Amulet Zmiennokształtnych... Jest z nim związanych wiele dusz - dodała.
- Zacznijmy od Pretora - zaproponowała Carmen. - Jeśli nie da rady to wtedy poszperamy w morzu dusz, które nosisz ze sobą.
- Hmm... To ja pójdę po Pretora... Zostawiłam jego kamień w pokoju... - bąknęła. Biedak musiał się nieźle nudzić przez ten czas...
Carmen skinęła głową.
- Portal na wybrzeżu juz jest gotów, ten tu stanie do północy - dodała.
Wilkołaczyca skinęła łbem i ruszyła w stronę gospody by wziąć kamień, do którego przywiązany był Pretor.
Pretor unosił sie nad kamieniem. Spojrzał na Amber, gdy weszła. - Czuję, że czegoś ode mnie chcesz...
- Po pierwsze musimy coś zrobić z twoim kamieniem, żebym cię nie zostawiała na wieczną nudę... - mruknęła biorąc kamień. - Chyba można w nim zrobić otwór by przeciągnąć sznurek, nie? - spytała.
- Proponowałem to na początku... - zauważył Pretor.
- Mój błąd, że nie zrobiłam tego od razu. Przepraszam - bąknęła. Szczerze było jej głupio. Tym bardziej, że przypomniała sobie o nim dopiero w momencie, gdy potrzebowała jego pomocy...
- Taa, taa - upiór machnął łapą. - Mów, czemu sobie o mnie przypomniałaś - z tonu głosu można było wywnioskować, że nie jest to złośliwość.
- Chodzi o Kopacza. Musimy znaleźć duszę, która mogła widzieć Kopacza zanim go skażono - powiedziała. - Musimy go uzdrowić i Carmen mówi, że to może być jedyny sposób - dodała.
- wiem jak wyglądał Kopacz. Wiem jak wyglądał po narodzinach i jak wyglądał gdy rósł... - mruknął Pretor.
- Hmm, w takim razie musisz porozmawiać z Carmen - Amber zabrała kamień ze sobą wracając na miejsce gdzie powstawał teraz portal.
Carmen spojrzała w stronę Amber.
- A, no tak, przecież masz nieumarłego prawilkołaka za sojusznika - pstryknęła palcami. - Dobra, to ułatwia sprawę - uśmiechnęła się.
- No przecież przed chwilą go wspomniałam. Nie pamiętałaś kim jest Pretor? - zdziwiła się Amber. Pokręciła łbem. Carmen raczej nie miewała dziur w pamięci...
- Nie, nie, ja tu już snułam plany poszukiwania grobowców... nieważne - machnęła ręką i westchnęła.
- Przy okazji masz jakiś sznurek i wiesz kto mógłby zrobić otwór w kamieniu Pretora. Nie chciałabym ponownie o nim zapomnieć - bąknęła.
- Zrób sznurek... zakreśl palcem koło energii i zmień je w luźną materię - powiedziała Carmen. – Dość elastyczne i bardzo wytrzymałe.
Amber postarała się wykonać koncentrując się na tym. Oczywiście nawet jeśli jej się uda pozostaje wciąż kwestia otworu...
Carmen w tym czasie wzięła kamień i przystawiwszy do niego palec przebiła go energią, po czym oddała Amber. Wilkołaczyca w tym czasie kończyła sznurek... mogła od razu nawlec kamień nań i zamknąć przed materializacją.
Tak więc zrobiła. Zamknęła potem obwód stworzonego sznurka i zmaterializowała go. Zawiesiła kamień na szyi.
- Dziękuję - powiedziała. - Czyli będziemy mogli z pomocą Pretora odtworzyć Kopacza? Czy jeszcze potrzebujemy czegoś lub kogoś do pomocy? - spytała.
- Nie... opracuję wszystko i przekaże ci wymagane informacje. Chyba, ze Pretor przekaże ci po prostu część wspomnień - odparła Carmen.
- Mi to wszystko jedno... - mruknął upiór.
- Jeśli jest to możliwe bez szkody dla nas obojga, to wybierzmy szybszą opcję. Oczywiście jeśli obie będą tak samo skuteczne. Im szybciej uleczymy Kopacza tym szybciej zdobędziemy nie tylko potencjalnego sojusznika, ale też będziemy mogli podjąć się dalszego odbijania kontynentu - mruknęła.
- No to niech przekażę ci wspomnienia - zdecydowała Carmen.
- W porządku... Tylko mam nadzieję, że wiecie jak to się robi, bo ja nie - dodała Amber. Poza tym była gotowa.
- Lepiej wróćmy do twojego pokoju. Musisz zasnąć - mruknął Pretor.
- No dobrze. W razie czego będę u siebie - przekazała Carmen i udała się z powrotem do gospody.
- Dobra, prześlę ci teraz wspomnienia. Kopacz to istota, której stworzenie było przypadkiem... Prześlę ci pierwsze ze wspomnień - powiedział Pretor, gdy Amber dotarła do pokoju. - Połóż siei zaśnij, a rozpocznę "seans" - powiedział.
Amber zmieniła postać na ludzką i położyła się do łóżka. Opatuliła się i po prostu poszła spać...
Gdy zasnęła zobaczyła wielką wyrwę i Pretora, schodzącego w jej głąb. Wokół walały się kości jakiejś gigantycznej istoty. Na dnie wyrwy leżała ciężko ranna istota przypominająca behemota, ale jeszcze masywniejsza.. i o posturze zbliżonej do gryzonia. Byłą bardzo ciężko ranna. Na brzegu wyrwy stał Strażnik, trzymając w łapie jakiś dziwny kostur. Pretor zszedł o olbrzymiej istoty i ocenił jej rany.
- Śmiertelne - mruknął i spojrzał na wielkie oko skierowane na niego. - Nie damy radę nic zrobić - dodał.
- Dacie, opiekując się moim... synem... - odparł niski, grzmiący, ale żeński głos. Wspomnienia zamazały się, chwilę po tym Pretor wyszedł z wyrwy niosąc ledwo porośnięte meszkiem stworzenie, przypominające kreta o masywnych łapach. Mimo potężnego wzrostu Pretor ledwo dał unieść "małe" olbrzymiej istoty. To był Kopacz...
Dla Amber było to bardzo niecodzienne doświadczenie widzieć Kopacza zupełnie bez śladów skażenia, a przy tym widzieć go takim jakim był będąc jeszcze... dzieckiem? szczenięciem? Wilkołaczyca nie była pewna jak by mogła nazwać tę młodą istotę. Ale wiedza o początkach jego życia zapewne bardzo pomoże w przywróceniu go do stanu w jakim powinien być...
Potem Amber widziała wspomnienia nakładające sie na siebie tak, ze w centrum zawsze był powoli rosnący Kopacz. Widziała cały proces jego wzrostu. Powstanie zębów, szponów, porost futra, wykształcenie dodatkowej pary kończyn z przodu.
Wilkołaczyca starannie układała sobie te wspomnienia. Bardzo chciała odtworzyć istotę jak najwierniej. Wielokrotnie zdarzyło jej się poczuć zdziwienie, lub zaskoczyła ją ścieżka rozwoju stwora. Wiedza o diecie Kopacza z kolei sprawiła, że Amber zapragnęła kiedyś zobaczyć na żywo jak sobie żyje taka istota. A do tego trzeba było go wyleczyć... Determinacja Amber rosła z każdą chwilą.
Potem było wspomnienie, gdy Kopacz zachorował na coś. Strażnik przybył na miejsce i razem z Pretorem i dwoma innymi starszymi wilkołakami debatowali nad tym co mogłoby mu pomóc. Wiązało sie to z wykładem na temat organizmu tej istoty ze strony Strażnika. Swoja drogą Strażnik nie zmienił siew ogóle przez ten czas... był dokładnie taki sam, jak widziała go Amber...
Ten fakt mocno zdziwił Amber. Wiedziała, że Strażnik jest bardzo stary, ale nie była pewna jak bardzo... Nie sądziła, że aż tak. Do tej pory wydawało się, że Strażników było wielu, ale teraz nabrała wątpliwości. Skupiła się ponownie na historii Kopacza. Postarała się zapamiętać najdrobniejsze szczegóły z wykładu o organizmie Kopacza.
To był koniec wspomnień.


- No - mruknął Pretor. - Załatwione - skwitował. Był świt...
Po przebudzeniu Amber odezwała się pierwszymi słowami jakie przyszły jej do głowy.
- To Strażnik jest aż tak stary? - bąknęła jeszcze zaspana.
- Strażnik jest szczególnym zmiennokształtnym. Ponoć nie pochodzi z naszego świata, a wilkołakiem stał sie po poznaniu naszego rodzaju.
- O... - bąknęła. Przez chwilę się nad tym zastanawiała po czym po prostu wstała z łóżka i oczyściła się energią. - Zjem śniadanie, znajdę Carmen i zajmiemy się resztą przygotowań do oczyszczenia Kopacza - powiedziała poważnie.
Pretor skinął głową. - Będę się gapił - stwierdził, znikając.
Ze śniadaniem dziewczyna uporała się błyskawicznie. Była głodna pomimo tego, że poprzedniego dnia nie podejmowała żadnego znaczniejszego wysiłku fizycznego. Starczył ten umysłowy. Jak tylko zjadła udała się na poszukiwania Carmen. Była podekscytowana uzyskaną w czasie snu wiedzą oraz możliwością jaką ta wiedza dawała – mogła podjąć próbę uwolnienia Kopacza od zepsucia jakie sprowadził na niego Skaza. Olbrzymiej istocie się to należało...
Na sam widok Carmen Amber się wzdrygnęła – nie mogła opanować ekscytacji, a widok kobiety zapowiadał działanie. Działanie, które do wczoraj wydawało jej się niemożliwe.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Plomiennoluski »

Kaisstrom

- "No dobrze, myślę że ten kanion do przyzywania żywiołaków to najlepsza opcja w tym momencie, ale jak miało by wyglądać przesyłanie energii?" - zapytał smok.
- "Otrzymasz niewielki kryształ admanitu. To mocno energochłonny materiał. Naładujesz go mocą i przekażesz posłańcowi. Rozpocznę przygotowania do ataku. Możemy rozpocząć akcję za dwa dni." - poinformował mężczyzna.
- "Dobrze, spróbuję zorganizować jak największe siły, sądzisz że dam rade opanować w pełni teleportację do tego czasu i jak daleko jest ta lokacja?" - z Kaisstroma zaczęły się wylewać pytania.
- "Wyślę koszmara z mapą. Co do teleportacji to możesz spróbować, prawdopodobnie osiągniesz sukces" - odparł Darkning.
- "Dobrze, jeśli sprawy nabiorą tempa, będzie mi to bardzo potrzebne." - odpowiedział smok
- "Całkiem możliwe" - odparł Darkning.
- "Dobrze, w takim razie zajmę się ćwiczeniem i organizacją ludzi." - jak powiedział tak też zrobił. Z fortu po Elmitach spróbował się przenieść do Cytadeli, zwinął się wpierw w kulkę energii i otoczył ochronną warstwą, następnie wystrzelił w górę i ruszył ku miejscu kwaterunku swego zakonu.

Widoki i odczucia były całkowicie nowe, bo mimo że nie widział, to czuł wokół siebie prądy powietrzne, potężne chmury, i miejscami przebiegające między nimi błyskawice. Nie czuł strachu i gdyby nie fakt że cały proces przejścia musiał się odbywać bardzo płynnie, może by się i tam na chwile zatrzymał. Zamiast tego wylądował w okolicy cytadeli. Miał niecały kilometr do przelecenia. Wyglądało na to że mu całkiem nieźle poszło, poleciał w stronę cytadeli, już na miejscu zmienił postać na ludzką i ruszył na poszukiwanie odpowiednich osób. Znalazł Sir Edwarda w jego gabinecie. Był w trakcie przeglądania jakichś papierów i myślał intensywnie. Gdy Kaisstrom wszedł do jego pokoju mężczyzna podniósł głowę i uniósł brwi. - Witaj - powiedział, wstając i podchodząc. - Co cie sprowadza?
- Jakie siły będziemy w stanie wystawić w ciągu dwóch dni? Chcę zaatakować zajęty przez Skazę obszar, który można wykorzystać w bardzo taktyczny sposób, zmniejszając straty wśród rdzennych mieszkańców. - spojrzał ze skupieniem na rycerza i dodał po krótkiej pauzie. - Bardzo zmniejszając.
- W dwa dni... jakieś dziesięć tysięcy sądzę da radę - odparł mistrz zakonu.
- Co konkretnie planujesz i gdzie? - zapytał, wyciągając mapę rozkładając na dokumentach na swoim biurku.
- Niedługo ma do mnie dotrzeć posłaniec z odpowiednimi mapami, w odgruzowaniu i oczyszczaniu terenu na szczęście pomoc się znajdzie, miejsce jest w okolicach centrum Ranety. Rozpoznanie zajmie chwilę, ale powinienem wiedzieć więcej niedługo, na pewno trzeba się spodziewać sporej obecności Skazy, więc trzeba będzie ją wymieść. - odpowiedział Kaisstrom
- Jasne - mężczyzna skinął głową. - Daj mi znać, gdy będziesz mógł, ruszam zająć się przygotowaniami - dodał, gotów wyjść z pokoju.
- No to ja wracam tam gdzie byłem kilka minut temu, tak przy okazji, kolejny fort jest już zajęty. - rzucił Kaiss i ruszył również na zewnątrz.
- Wiemy dzięki telepatycznej łączności - odparł Edward, uśmiechając się. - Dobra robota


- "Darkning wspominałeś o dwóch atakach związanych ze zbroją o ile dobrze pamiętam." - zagaił do nowego mentora kiedy wrócił już do smoków w forcie.
- "Darkning, wspominałeś coś o dwóch atakach związanych ze zbroją, dobrze pamiętam? No i skontaktowałem się z zakonami, będę w stanie przyciągnąć ze sobą około dziesięciu tysięcy zbrojnych i łącznie ze mną pięć smoków." - rzucił do nowego mentora.
"- Owszem. Opracuj do końca teleportację i naucz się ładowania obiektów mocą i wykorzystywania później tej energii. Naładuj kamień i użyj go jako robimy w charakterze treningu, to trochę jak ładowanie kolców, ale musisz nauczyć się używania energii włożonej w przedmiot bez ponownego przyswajania jej.
" odparł mężczyzna.
"- Postaram się najlepiej jak umiem." - Odparł smok, w teorii wyglądało to dość prosto, z drugiej strony było jak żonglowanie dziesięcioma piłeczkami.

Zaczął właściwie z marszu, chociaż oddalił się mały kawałek od miasta, mógł się trafić zabłąkany człowiek a tego wolał uniknąć, w czasie treningu jednak coś mogło nie pójść. Do południa polerował umiejętność teleportacji, przerwał mu koszmar doręczający mu mapę, którą ten zaraz przekazał zresztą Sir Edwardowi, robiąc sobie krótką wycieczkę. Cała twierdza była w ruchu, widać było szeroko zakrojone przygotowania. Dla podniesienia morale, przemienił się w smoka i zatoczył trzy koła nad miastem zanim wrócił kontynuować swoje własne przygotowania. Drugiego dnia już prawie udawało mu się operować energią skumulowaną zewnętrznie bez większych strat, chociaż początkowe próby były dość opłakane i Kaisstromowi zostawały do użytku jedynie szczątkowe jej ilości. Pod wieczór i po wizycie w rewitalizatorze szło mu już zdecydowanie lepiej, gdy szedł spać, był również cały naładowany energią, włącznie z wszystkimi kolcami, świecąc delikatnym blaskiem, tym razem zbroję zalał mocą nakierowaną na atak. Zapowiadała się jatka a miał dług do spłacenia u Skazy, krwawy dług.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mekow »

Amanda Jones
Astaria, Dolina Zieleni


Amanda dobyła rewolweru ofiarowanego jej przez Sotora i trzymając go w dłoni machnęła ręką, aby wszyscy poszli za nią.
"Idziemy" - przekazała.
Spojrzała jeszcze na swoich sześcioro najważniejszych uczniów. Byli gotowi aby przeciwstawić się Skazie i to ona to sprawiła wybierając właśnie ich.
Obrazek Byli tam z nimi. Czarna elfka Aria, śnieżna elfka Colliin, khajit lamparta Ferrus, khajitka lwa Nargia, gremlin Zguz, oraz poparzony gremlin Elliot.
Oczywiście była tam także Lena, choć ona nie została obdarowana mocą Aramona.
A następnie zjechała w dół. Zjazd nie był łatwy, ale przez całą drogę kobieta utrzymała się na nogach. Gdy była już na dole z trudem złapała równowagę, robiąc kilka chaotycznych kroków.
Uczniowie powoli zbliżyli się do krawędzi. Pierwszy po niej zeskoczył Khajit. Zsunął się gładko po krawędzi i dla tych co pozostali na górze zniknął w ciemności. Zaraz za nim ruszył gremlin w mechanicznym egzoszkielecie, ale sadząc po dźwięku przewrócił się niewiele po tym jak zniknął pozostałym z oczu. Dało się słyszeć niezadowolone burczenie i głos Sotora.
Tak czy inaczej, za Amandą kolejno zjeżdżali uczniowie. Jedni na nogach, inni na plecach lub twarzy. Zjazd nie był łatwy i chyba tylko Colliin miała w tych sprawach jakieś doświadczenie.

Sotor trzymał miecz i odpalił go po chwili. Płomienie ogarnęły sporą salę. Amanda wyraźnie odróżniła kształt kolumn jakby zatopionych w skale...
Sotor dał niezły popis, a Amanda rozejrzała się uważnie dookoła. Nie rozumiała, po co Skaza miałby w ich świecie coś budować.
"Po co Skaza to zbudował?" - spytała mentalnie.
- Nie zbudował... przejął - mruknął Sotor. - Nie podoba mi się to, jeśli to jest to, co sądzę...
Amanda podeszła bliżej niego.
- Więc co to jest? Jestem specjalistką od starych budowli... i nie tylko, ale tego nie rozpoznaję. Zrobił sobie świątynię w jakiejś naszej, starej? - szepnęła.
- To nie jest wasza świątynia - mruknął Sotor i ruszył szybkom krokiem naprzód. Amanda dostrzegła na kolumnach ostrze i groźnie wyglądające znaki.
- To język demonów - powiedziała cicho rozpoznawszy znaki. Nie do końca wiedziała dlaczego Sotor się tak uniósł. Czyżby Skaza próbował wezwać i przerobić na swoich... skazić jakieś demony?
- Co z tego wynika? Co nasz Skaziu tu robi? - chciała się upewnić.
- Wpadł na herbatkę do demona siódmego kręgu aspirującego na arcydemona - odparł Sotor, rozpędzając się powoli i obrócił mieczem w dłoni, po czym odpalił topór. - Trzymajcie się jeden zakręt za mną, narobię hałasu. Zamknij swoje oczy i patrz moimi.
Amanda rzuciła okiem na pozostałych, wszyscy rozumieli.
- Poprowadźcie mnie w razie czego - powiedziała. Mając inny punkt widzenia, nie mogłaby się normalnie poruszać.
Amanda miała jednak większe zadanie niż pozostali. Zrozumieć a wykonać, to dwie różne rzeczy. Nie trenowali patrzenia czyimiś oczami i kobieta nie była pewna, czy jej się uda. Zamknęła oczy i pomyślała o Sotorze i o tym co mógłby widzieć.
Udało jej się dość szybko podłączyć pod jego zmysły. Mężczyzna postrzegał świat nieco inaczej. Pełniej. Widział temperaturę, energię, ślady dusz... fragmenty przeszłości. To miejsce w pierwszej chwili przeraziło Amandę.
"Nie daj się oszołomić, skup się na części wizualnej, odsuń aspekty mocy i przeszłości" polecił Sotor.
Istotnie tego wszystkiego było za dużo. Amanda skupiła myśli, aby móc widzieć normalnie - jak ludzkimi oczami.
Wreszcie widziała zimny korytarz olbrzymiego rozmiaru. Miał spokojnie ze sześć metrów szerokości i osiem wysokości. Sotor biegł dalej. Po drodze napotkał istotę Skazy. Skoczył, chwytając ją za kończynę, którą się na niego zamierzyła i wcisnął do wnętrza ciała z głośnym chrupnięciem. Biegł dalej, aż dotarł do sali.... Kolosalnej sali, nie było widać jej krańców. Paręnaście metrów przed Sotorem było urwisko rozciągające się po kres widzenia w prawo i lewo. Z dołu buchały płomienie. Z przodu zaś unosił się olbrzymi tron z kamienia. Siedział na nim czteroręki demon o olbrzymich rogach. Zarechotał nisko.
- Patrzcie patrzcie, odwiedził mnie biały rycerz - mruknął.
"Masz... nie wiem co planujesz zrobić, ale ja mam zamiar bić się z tym, zrywam łącze, możesz wejść do sali od boku korytarzem na lewo. To co robisz dalej jest w twoich rękach" rzucił, po czym odłączył Amandę od swoich zmysłów, by demon nie mógł ich namierzyć.
Myśl "Co to u licha było!?! !" eksplodowała w głowie kobiety. W Astarii nigdy nie było takich demonicznych istot.
Gdy tylko Sotor zerwał kontakt, otworzyła oczy.
- Już jestem - powiedziała do prowadzących ją elfek.
- Sotor walczy z demonicznym olbrzymem Skazy, możemy zajść z flanki. Pomożemy mu ostrzałem - powiedziała, po czym ruszyła korytarzem w lewo, tak jak radził Sotor.
Przeszli bokiem. Biegli. Tymczasem ziemia zatrzęsła się, a w plecy biegnących uderzyła fala ciepłego powietrza. Amanda dotarła na schody i wyszła wyżej na czymś w rodzaju balkonu wiodącego dookoła sali. Sotor wskazywał mieczem demona, który trzymał topór wielkości kamienicy. Wyglądało an to, ze rycerz coś krzyczał w jego stronę... i zmieniał się.
Póki co nikt nie zwracał na nich uwagi i w sumie jej to odpowiadało. Skoro panowie jeszcze nie zaczęli walić w siebie brońmi większymi od niej, nie było sensu zaczynać.
- Rozproszmy się trochę, ale w razie czego zostańmy blisko wyjścia. Strzelamy razem - poleciła Amanda, choć zdawała sobie sprawę, że nie wszyscy mieli takie możliwości strzelania.
Wyciągnęła drugi rewolwer i naładowała go. W raz z uczniami zaczekali na odpowiedni moment.
Aura Sotora stałą się na tyle jasna, ze nie dało się ju8ż zobaczyć kształtu mężczyzny.
- Sotor - burknął demon. - Czas tego świata się skończył... i nie da się już tego zmienić.
- Milcz, ścierwo - warknął Sotor. Jego głos zgrzytał. Był bardzo niski. - Jesteś słaby. Dałeś się po prostu przejąć, bo obsrałeś się ze strachu przed skazą. Teraz wiesz już co różni arcydemona od popierdółki siódmego kręgu - Aura eksplodowała. Sotor był rozmiaru demona, z którym planował walczyć. jego bron też się powiększyła.
Amanda zastanawiała się przez chwilę, co do cholery oni tu robią. To nie wyglądało... to nie był pojedynek dla osób takich jak oni.
Nie był to koniec zmian. Hełm zrósł się z głową Sotora, dwa środkowe palce zrosły się ze sobą i z rękawicą. Rycerz przypominał teraz upiorny szkielet o zwierzęcej czaszce, na który narzucono pancerz. Z oczodołów i paszczy buchał nieczysty, kopcący płomień.
Amandzie szczęka opadła, gdy zobaczyła nową dla jej oczu postać Sotora.
- Nakryjemy go ogniem i zobaczymy co bedzie. Zostajemy dopóki się da, potem zmiatamy stąd. Ja na końcu, będę tuż za wami - powiedziała, planując wykonanie akcji pomocnej dla Sotora.
- Ych.. - Aria nie miała pomysłu na komentarz.
Tymczasem na dole rozpoczęło sie starcie. Co jakiś czas górę omiatała fala uderzeniowa. Tymczasem an dole pojawiły sie istoty skazy, które zaczęły rzucać lodowymi pociskami w Sotora.
- O, na coś się przydamy - mruknął Ferrus, zacierając mechaniczne dłonie.
- Tak, załatwimy tych małych. Wszyscy mogą strzelać? - powiedziała Amanda. Widząc to co się działo na dole, a raczej słysząc to wszystko, szeptanie nie miało sensu.
Każdy miał możliwość ataku z dystansu. Nie do końca strzelania...
- Tak jak jesteśmy ustawieni, wy tych od lewej - zwróciła się do stojących po jej lewej stronie - wy tych po prawej - skierowała wzrok w przeciwną stronę. - A my po środku - dodała i wymierzyła z obu broni. Nie tracą dalej czasu Amanda postanowiła poprowadzić ostrzał i zlikwidować pomioty Skazy.
Z góry poleciał grad magicznych i fizycznych pocisków. Istoty Skazy zaraz zorientowały się, że ktoś atakuje ich z góry i te, które przetrwały ruszyły w stronę zakrętu.
- Jeden solidny strzał w tego! - krzyknął Sotor, po czym zaatakował demona, przypierając go do tronu.
Amanda porządnie załadowała rewolwer od Sotora, naprawdę porządnie! Szybko wymierzyła w głowę chwilowo unieruchomionego demona-olbrzyma i nacisnęła na spust.
Pocisk trafił bez pudła, rozwalając łeb istoty. Sotor zrzucił zwłoki do dziury z ogniem.
- Zmywajmy się - powiedział, podbiegając do balkonu i podając rękę, by reszta mogła na nią wskoczyć.
Amanda była bardzo zadowolona z efektów. Wręcz dumna. Nie spodziewała się, że tak dobrze jej pójdzie.
Jako pierwsze skoczyły gremliny, potem Nargia, a zaraz po niej Amanda. Nie widziała kto był dalej, ale gdy już uzyskała równowagę i się odwróciła wszyscy znaleźli się na olbrzymiej dłoni... Sotora?
Amanda wiedziała, że mężczyzna będzie musiał przybrać postać człowieka, aby znowu zmieścić się w tunelu, ale to nie miało znaczenia. On teraz organizował odwrót.
Sotor schylił się i zmniejszył nieco, biorąc ich an ramię, po czym pobiegł naprzód i po prostu wybił się w górę koło wyjścia, pokonując drogę w górę jednym skokiem. Postawił wszystkich na ziemi i wrócił do formy ludzkiej.
- Oszczędziłaś mi dużo roboty - powiedział Sotor. - Tłukłbym się z nim przez dwa dni...
Wiało dość mocno, ale obeszło się bez turbulencji i wszyscy się utrzymali.
- Dzięki, nie sądziłam, że aż tak mu przywalę - powiedziała Amanda z uśmiechem.
- Na moją moc był odporny, a moc Aramona, to jakby ulepszona moc ziemi. Raczej nie był gotów nawet na jej blokowanie... - wyjaśnił Sotor.
- Rozumiem - odpowiedziała Amanda. - A ta postać, którą przybrałeś. Powiedz mi coś o niej - dodała.
Pozostali też przyjrzeli się Sotorowi, ciekawi odpowiedzi.
- Moja postać bojowa. Tak wyglądałem przed serią przemian, którym poddał mnie Darkning - odparł rycerz.
Amanda zdziwiła się słysząc te słowa. Jeśli tak kiedyś wyglądał, to kim on właściwie był? Dziesiątki pytań pojawiły się w jej głowie, ale koniec końców, stwierdziła, że czło... istotę ocenia się po jego czynach, a nie pochodzeniu czy wyglądzie. Czyny Sotora mówiły same za siebie.
- Co teraz? - spytała, gdy tak stali.
Ziemia zaczęła się trząść, gdy Amanda zadała pytanie. Piekielnik dotarł właśnie do grupki stojącej na krawędzi dziury. - Wsiadamy i wiejemy - odparł Sotor, a piekielnik przysiadł na zadzie, czekając na pasażerów.
Tak jak poprzednio, wszyscy zaczęli się usadawiać na ich nietypowym wierzchowcu.
- Panie Sotor, pragnę z panem pomówić. W dogodnym momencie - powiedziała odziana w zbroję Paladyn, zanim wsiadła.
- Oczywiście - odparł rycerz. Wszyscy wsiedli dość szybko podczas gdy ziemia trzęsła się coraz mocniej i piekielnik ruszył gwałtownie i nabrał prędkości szybciej niż ostatnio. Wtedy z tyłu za nimi kawał ziemi wyleciał w powietrze, wyrywając wielki kawał ziemi. Piekielnik zatrzymał się dopiero, gdy uciekł przed falą uderzeniową. Na środku leja o średnicy paruset kilometrów była olbrzymia wyrwa ziejąca czeluścią.
- No... to teraz trzeba będzie usunąć skażenie chaosem i przebadać pozostałości podziemi - stwierdził Sotor.
A już się zdawało, że było po wszystkim...
- To do roboty - powiedziała Amanda.
- Ja jednak posiedzę i odpocznę... no i ktoś miał tu do mnie jakiś interes - zauważył rycerz.
- Dobrze - powiedziała z uśmiechem Amanda. - To my się zajmiemy za oczyszczanie ziemi - dodała i zabrawszy uczniów ruszyła w odpowiednim kierunku.
Lena zaś została z Sotorem.
Sotor zaś odetchnął. - Pozwolisz, ze sobie posiedzę podczas rozmowy? - zapytał pani paladyn.
Lena kiwnęła hełmem i uklęknęła na oba kolana obok niego i usiadła na swoich piętach. Mimo pełnej zbroi nie sprawiło jej to żadnych trudności.
- No to słucham - Sotor ściągnął swój hełm i potarł czoło.
Amanda nie słyszała ich dalszej rozmowy, ale wiedziała, że nie będzie problemów i przyczyni się ona do rozwoju kultu Aramona.

Ona zaś musiała wyjaśnić uczniom jak się oczyszcza skazoną ziemię.
- Jak się oczyszcza tern? - bąknął Ferruson idąc za Amandą.
Amanda wyjaśniła im to tak samo, jak Sotor wyjaśniał jej. Powiedziała, że trzeba przepuszczać energię przez ziemię. Na zasadzie kartki papieru porysowanej ołówkiem i gumką wymazuje się powoli ołówek. To dokładnie to samo, tylko w trójwymairze, zaś zamiast ołówka jest energia chaosu i zamiast gumki moc Aramona.
Nie tracąc więcej czasu zabrali się do roboty...
Oczyszczenie całego, dość dużego terenu zajęła im mniej więcej dwie godziny.
Uczniom poszło całkiem nieźle, Amanda stwierdziła, że zrobili drugą połowę roboty w tym samym czasie co ona.
Ziemia została oczyszczona, ale Sotor wspominał coś o podziemiach, czy też tunelach. Amanda nie potrafiła wykrywać Skazy i nie wiedziała czy coś tam siedzi. Potrzebowali go.

Sotor już skończył rozmawiać z Leną, jechali w stronę Amandy i jej uczniów na piekielniku. Zatrzymali się przed nią i zsiedli.
- Dobra, eksplozja wyrżnęła istoty Skazy, ale część podziemia wygląda na nienaruszoną. Mogę ją po prostu zburzyć, lub możemy trochę tam pogrzebać. Wygląda na to, ze nawet nasz aspirant na arcydemona sam nie stworzył tej podziemnej świątyni, tylko zajął ją po przypadkowym zlokalizowaniu...
- A co to w ogóle była za świątynia? Ten wybuch wywołała jego śmierć, jak mniemam? - spytała Amanda.
- Tak, to było nagłe wyzwolenie zmagazynowanej energii - odparł Sotor.
- Jesteśmy an terenie, na którym kiedyś znajdował się inny kontynent. Isillah. Mam na pieńku z bóstwem, które było tam wyznawane - Wijem - mruknął.
- Że ten demon-olbrzym przybył z innego kontynentu to wiadomo. Ale żeby świątynia też? - zdziwiła się kobieta.
- Nie przybyła... licząc wiek tego świata to jakieś... dwa miliony lat temu, czy coś, był tu inny kontynent, zwany Isillah, który został przebudowany podczas następujących po sobie kataklizmów tworząc wreszcie Astarię. Ponieważ przebywałem w innym wymiarze, gdzie czas biegł inaczej to miałem okazję być na Isillah i napsuć krwi bóstwu, które było na wyznawane. A demon przybył z otchłani, a nie innego świata. Teraz jest to trochę jaśniejsze? - zapytał rycerz.
Amanda zmarszczyła brwi. - Chyba tak - odpowiedziała. - Nie zdziwiła bym się, gdyby brzeg kontynentu był niegdyś częścią innego. Ale samo centrum... no ale jeśli tak mówisz.
- Astaria powstała "na wierzchu" więc jakieś pozostałości Islllah są głęboko pod spodem - wyjaśnił Sotor.
- Na wierzchu? - spytała.
- W największym uproszczeniu - Sotor wziął kamyk i położył na ziemi. - Zakładamy, że to jest Isillah - zgarnął garść popiołów i usypał na kamyku kopczyk. - To to jest Astaria - stwierdził.
- No żeby odwzorowanie było dokładniejsze musiałbym skruszyć kamień i kilka nietkniętych jego części zasypać tymi które przerobiłbym na drobiny, ale nieważne.
- Rozumiem - odpowiedziała Amanda i pokiwała głową.
- To gdzie idziemy? - spytała gotowa do drogi.
- Jak już wspominałem wcześniej mogę zburzyć to co pozostało z ruin tam na dole lub możemy je zwiedzić. Jak na razie nie zadecydowałaś nic w tym temacie... - mruknął Sotor.
Amanda zastanowiła się chwilę.
- Myślę, że skoro tu jesteśmy i mamy sposobność, to warto się rozejrzeć a nie tylko niszczyć. To zawsze zdążymy, prawda? - powiedziała.
- Też jestem za, ale nie wiem co tam znajdziemy i może być to niebezpieczne. Kult wija miał drugie dno... - mruknął Sotor.
- Drugie dno? - zdziwiła się Colliin. I nie tylko ona, Amanda i pozostali uczniowie też patrzyli na Sotora pytająco.
- Taa, normalny kult był ogólnodostępny7 i Wija wyznawali wszyscy. Drugie dno leżało u podstaw niewolnictwa na Isillah. Kapłanów Czerwonego Wija było niewielu i, ale pociągali za sznurki na Isillah. Byłem jedną z osób zwalczających ten kult i udało się nam go unicestwić. W każdym razie zdolności kapłanów bazowały na kontroli umysłu i iluzjach. Parszywa sprawa... - mruknął Sotor.
- Warto sprawdzić, idziemy - powiedziała stanowczo Amanda. "choćby dla odkryć i badań archeologicznych" - dodało jej się w myślach.
"Nawet jak trafimy na wroga, to niech oni też mają okazję się wykazać, bo póki co tylko Aria i Ferreus walczyli" - przekazała.
Wszyscy wreszcie dotarli do czegoś w rodzaju schodów, które wyglądały jak spiralnie skręcone węże z łuskami układanymi tak, by powstawały stopnie. Sotor dotknął murów.
- Wspomnienia... - mruknął i ściągnął rękawicę, by dotknąć muru. Amanda dostrzegła, że zadrżał.
- Niemiłe - dodał.
Amanda wiedziała już, że mężczyzna ma inny sposób postrzegania.
- Spokojnie, przecież to nie będzie miało teraz znaczenia - odpowiedziała uśmiechając się do niego.
Sotor pokręcił głową.
- Gdy wij umierał jego krew ciekła tymi korytarzami. W murach dalej pozostała jego moc, starsza niz ten swiat. Nie do usunięcia. Po opuszczeniu tego miejsca musimy je zniszczyć, by skaza nie nauczył sie wykorzystywać mocy kapłanów... - mruknął Rycerz i załozył rękawicę. - Miejcie się na baczności. Niech wasze umysły będą żywe, jeśli ktos zacznie sie nudzić, to niech wyjdzie - stwierdził.
- Nudzić? - spytały chórem oba gremliny. Amanda także spojrzała na Sotora.
"Pracusie nie znają tego słowa. Ale ja też nie wiem co miałeś na myśli. Ktoś nas może kontrolować?" - przekazała Amanda.
- Na dole bedzie rodzaj labiryntu budynków i mieszkań "wtajemniczonych" wyznawców i kapłanów oraz świątynia. osoby odczuwające senność lub czujące sie dziwnie lub słabo majami to zgłaszać natychmiast. Jeśli któreś z was zostanie potraktowane Spojrzeniem Węża to będę musiał was zabić i będzie to akt łaski. Osoby potraktowane czymś gorszym prawdopodobnie zdążą same się zabić lub zabić kogoś w pobliżu, po czym popełnić samobójstwo. Dusze tych, którzy zginą tam na dole nigdy nie będą wolne. Jeśli ktos nie odczuwa potężnej potrzeby bycia na dole to niech tu pozostanie. Za duzo będzie ryzykował - stwierdził Sotor.
- Nie boje sie starej magii - mruknęła Aria.
- jest to oznaka niewiedzy, a nie odwagi - zauważył Sotor.
- Ja sobie daruję - mruknął Ferrus.
Colliin pokiwała przecząco głową i zrobiła krok do tyłu, wchodząc na stopień wyżej. Widać było, że była naprawdę wystraszona i chciała szybko wracać na powierzchnię.
Gremliny spojrzały na siebie nawzajem sobie, zaś po Lenie niczego nie było widać.
- Ja też podziękuję - powiedziała Nargia, skłaniając się lekko Sotorowi.
- Aria? - spytała Amanda.
- To nie jest wyzwanie, wiec nie traktuj tego w ten sposób - rzucił Sotor do elfki.
- To miejsce przestanei istnieć, gdy stamtąd wyjdziecie... wiec chce je zobaczyć nim zostanie zniszczone - powiedziała elfka po chwili. Sotor uśmiechnął sie lekko.
- Pamiętaj co mówiłem - polecił.
- Moja domena to mechanika, nie okult... ja sobie daruję - stwierdziła zawartość egzoszkieletu udająca nieprzestraszoną.
- Ja też - powiedział Zguz, drugi gremlin.
- Czyli idziemy w... czwórkę? - powiedziała Amanda, spoglądając na Lenę. Paladyn potwierdzająco kiwnęła hełmem.
Amanda wiedziała, że w swej ponad stuletniej karierze kobieta z niejednym sie zetknęła i zapewne jest odporna psychicznie na różne rzeczy.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mr.Zeth »

Miglasia:
Azyl


Przygotowania poszły błyskawicznie. Carmen tym razem uzbroiła siew swoje dwa czarne miecze runiczne.
- Narysuję nimi właściwe znaki szybciej - powiedziała, gdy wzrok Amber padł na jej oręż. Obie demmianki również miały udać się wraz z Amber by ją wspomóc. Wiktoria dała młodym wilkołakom zajęcie i pozostawiła pod opieka Celiny i Sektatha. Rika nie miała na szczęście jeszcze żadnych zobowiązań. Carmen nakazała również Rufusowi i Shazzd'Heserrothowi wyruszyć z nimi.
- Wreszcie coś do roboty! Umieram z nudów - mruknął demon.
Carmen otworzyła portal wiodący do miejsca, gdzie Kopacz ostatnio powstrzymał armię Amber przed dalszym podbojem. Teren wyglądał nieco inaczej niż ostatnio. Był zdecydowanie bardziej sfałdowany i spękany. Niektóre fragmenty terenu wypiętrzyły się, inne opadły, tworząc koszmarny krajobraz, przypominający ten po przejściu cyklonu.
- Wywołamy Kopacza. Twoim zadaniem będzie z naszą pomocą zmienić go w energię i uformować od nowa, powtórzyć proces rozwoju i przywrócić do ostatnio pamiętanej przez niego zdrowej postaci. Podczas odtwarzania go zobaczysz resztę jego historii, wykorzystaj ją do kontynuacji procesu wzrostu od momentu w którym skończą ci się dane od Pretora - powiedziała Carmen, zwracając się do Amber.
- Reszta - rozstawić się w terenie, starać wyczuć wstrząsy. Zaraz przebudzę Kopacza, musi być świadom, by można było zacząć proces - dodała i zgromadzona drużyna rozeszła się po okolicy.
- Gotowa? -zapytała kobieta, patrząc na Amber.


Raneta:
Wichrowy Jar


Niegdyś Wichrowy Jar był pięknym miejscem. Liczne wodospady i płynąca leniwie dnem kanionu potężna rzeka połączona z bujną roślinnością kwitnącą na krawędziach i na niewielkich wysepkach na rzece sprawiało wrażenie, że było się zupełnie gdzieś indziej, niż na chłodnej Ranecie. Działo się tak przez gorące źródła zasilające rzeki swymi wrzącymi i bogatymi w minerały wodami... Jednak rzeki zmarzły u źródła, a gorące źródełka znalazły ujście gdzieś indziej. Wraz z roztopami kanion zalewały błotne lawiny, które koniec końców pogrzebały to miejsce pod grubą warstwą mułu. Kaisstrom miał okazję przelatywać nad tym miejscem nieraz. Nic nieznaczący kawał gruntu, na którym w czasach poprzedzających atak Skazy uprawiano zboże dzięki żyznym ziemiom nanoszonym tu podczas roztopów. Po ataku Skazy jednak ziemia wyjałowiała i została opuszczona, by leżeć ugorem.

Po tych wszystkich zmianach wydawało się, że Wichrowy Jar przepadł na zawsze. Jednak Kaisstrom w tym momencie widział do czego zdolne są siły, z którymi zawarł przymierze. Jar został nie tyle wskrzeszony, co ożywiony. Siedem kilometrów długości, dwa szerokości w najgrubszej partii i półtorej wysokości. Teren wyglądał upiornie - rozkopany kawał krainy pokryty był trupami istot skazy i porozrzucanymi bezładnie połamanymi kośćmi. Próżno było szukać wszelkich oznak życia, nawet sama ziemia jakby umarła i stała się szara i sypka niczym popiół. Darkning dawał znać, że jar został odkopany i wstępnie oczyszczony z istot Skazy, aczkolwiek trzeba było jeszcze zejść do Serca Jaru i usunąć stamtąd jakąś dziwną formę życia stworzoną lub przetworzona przez skazę. Istota owa blokowała radiację mocy z wnętrza ziemi, uniemożliwiając wykorzystanie tego miejsca.

Nim Kaisstrom podejmie działania mające na celu przywrócenie mocy Jaru musi upewnić się ,ze podczas następnego roku nie zostanie znów zawalony lawinami błotnymi, to jednak leżało w mocy Zakonu Białego Smoka. Teraz pozostało tylko usunąć przeszkodę blokującą dostęp do Serca Jaru i przystąpić do rekultywacji tego miejsca.


Astaria:
Isillah


Sotor ruszył przodem bez słowa i trójka kobiet podążyła za nim. Schody były długie, a płomień niesiony przez Sotora nie sięgał daleko, wydobywając z ciemności zaledwie piętnaście kolejnych stopni w tej wężowej klatce schodowej... do momentu, gdy wreszcie cała grupka znalazła się w gigantycznej jaskini. Rycerz zatrzymał się i westchnął.
- Drogie panie.. witajcie w Lichtrang, mieście, w którym noc zapadła na zawsze! - rzucił Sotor i cisnął potężną kulę ognia przed siebie. Ta pomknęła naprzód i zawisła w powietrzu jakieś dwadzieścia kilometrów dalej, by eksplodować jasnym płomieniem i oświetlić pogrążone we śnie wiecznym miasto. Budynki były czarne i wyglądały na przegniłe. Ściany porywały wykwity pleśni, niektóre mury spękały lub rozkruszyły się, tworząc ziejące czeluścią dziury. Miejsce było ze wszech miar upiorne. Amanda miała kłopoty by skupić się na unikalnej architekturze widząc to miejsce. Postępujące zniszczenie ruiny było nad wyraz zrozumiałe, aczkolwiek obecność pleśni w takiej ilości była bardzo dziwna. Wyglądało na to, ze wszystkie naturalne siły chciały zniszczenia tego miejsca, ale ono trwało im an przekór, napędzane własną mocą nieznanego kobiecie pochodzenia. Wyczuwalne było tylko to napięcie... i smród pleśni, do którego po chwili dołączył się fetor rozkładu.
Amanda była nieraz w świeżo otwieranych grobowcach, ale czegoś takiego nie czuła jeszcze nigdy...
Dodatkowo wokół Sotora zaczęła wirować jakaś zimna, czerwona mgła. Kobiety wyłapywały w niej pojedyncze kształty, jakby dłonie, twarze... Sotor opędzał się od tego co jakiś czas, ale mgła powracała po chwili. Aria przełknęła głośno ślinę.
- Umarłeś, a dalej trzymasz się pozostałego ci strzępu egzystencji... - mruknął Sotor cicho. Amanda miała wrażenie, ze nie miała tego słyszeć - Są tu cztery miejsca, które mogą was zainteresować: Skarbiec, Świątynia Wija, Ratusz i Dzielnica Czerwieni - rzucił rycerz na tyle głośno, ze wszystkie trzy kobiety słyszały. Aria nie odpowiedziała, spojrzała tylko pytają co na Amandę. Lena dostrzegła natomiast na jednej ze ścian ciemną plamę i z całą pewnością nie była to pleśń. Gdy paladynka podeszła bliżej stwierdziła, że to krew. Sadząc po zapachu niezbyt stara...
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Plomiennoluski »

Kaisstrom
Raneta - Wichrowy Jar


Całe miejsce przedstawiało dość ponury widok, ale jeśli wzięło się pod uwagę resztki istot Skazy, musiała się tu rozegrać nie lada bitwa. Na chwilę obecną jednak cała zgromadzona tu siła zakonów Ranety okazała się zbyteczna, wolał ich tu jednak zebrać na wszelki wypadek. Nie wiedział dokładnie co Darkning rozumiał przez tą istotę blokującą moc, więc mogli jednak okazać się potrzebni. Skierował się w dół kanionu, razem z resztąsmoków weszli do korytarza schodzącego w dół, wyżłobienie w kamiennych ścianach średnicy około trzech metrów i długości pięćdziesięciu. Dopiero na jego końcu zobaczył sporych rozmiarów jaskinię, ośrodek mocy Jaru i istotę, która się na nim zakleszczyła. Skorpionopodobne stworzenie okręcone na wielkim białym krysztale zdawało się spać. Kaisstrom spróbował wyczuć energię tego czegoś, co wyglądało zresztą na zrobione z kamienia, ale nie był w stanie, albo przez jakiś rodzaj tłumienia albo samo serce, nie mógł się przebić.
"- Darkning, mam tu jakiegoś dziwnego skorpiona okręconego wokół serca, wygląda jakby był z kamienia, tyle że się nie rusza, zupełnie jakby spał, wiesz możne co to za istota? Gdyby udało się ja odciągnąć bez niszczenia i wystawiania serca na ryzyko, albo nawet usunąć skazę z niej, jeśli to stworzenie stąd, chociaż przyznam że nigdy czegoś takiego nie widziałem" - Kaisstrom spróbował się przebić do przedstawiciela Drakantropii.
"- To istota stworzona przez Skazę na bazie innej. Rzuć mu wyzwanie i wyciągnij na powierzchnię. Możesz go zabić sam, lub z pomocą swego rodzeństwa, aczkolwiek on wyjdzie jedynie wyzwany na pojedynek" odparł Darkning.
"- Intrygująca istota, no cóż, ale jeśli to istota skazy a nie tylko przez nią zaadaptowana, nie będę zbytnio płakał." - rzucił w odpowiedzi. - Wycofajcie się na powierzchnie, podobno to coś będzie walczyć tylko jeśli się rzuci mu wyzwanie. - poczekał aż pozostałe smoki wyniosą się na górę zanim zwrócił się do skorpionowatej istoty.
- Wyzywam cie na pojedynek kupo kamienia, jeśli cie pokonam ale przysięgniesz lojalność i pomoc w walce ze Skazą, może nawet pozwolę ci żyć, co ty na to stawonogu przerośnięty?! - głos Kaisstroma rozległ się licznymi echami w sporej jaskini. Poczekał aż reszta wyjdzie a sam przesunął się w kierunku wyjścia z jaskini by był gotowy wylecieć na zewnątrz w każdej chwili, żeby zająć dogodne pole walki.
- Przyjmę wyzwanie walki na życie i śmierć. O Serce Kanionu. Nic więcej, jaszczurko - mruknęła beznamiętnie istota.
- Niech będzie, więc chodź tu i walcz skamielino. - odparł smok z zewnątrz, wzlatując w powietrze i szykując się do walki.

Istota powoli oddzieliła się od kryształu i podążyła w stronę wyjścia, pozostawiając na krysztale jakieś dziwne, kamienne obręcze. Na powierzchni bestia zamachnęła się ogonem i uniosła szczypce, otwierając je. Była nieco większa od Kaisstroma... Smok był na niewielkiej wysokości, ale miał szanse wypróbować na co podatny jest skorpion, zaczął więc od lodu i błyskawic, obserwując reakcje strażnika. W ostateczności miał zamiar użyć tego samego ataku, jakim załatwił Burzymura, ale to było dopiero opcja na później. Skorpion po pierwszym ataku Kaisstroma wystrzelił w jego stronę jakiś strumień czarnej cieczy z żądła na ogonie. Wybraniec Uranosa uchylił się i następnie rzucił kulą lodu prosto w ogon, liczył na to że jeśli istota była z kamienia, lód nieco naruszy pancerz. Na pewno spowolniło to ruchy przeciwnika, przymarzając do kamiennej skóry, ale nie zadała konkretnych obrażeń. Strażnik niezadowolony z chybionego ataku ponowił go, tym razem trafiając prawą nogę smoka. Ciecz oplotła kończynę i Skorpion zaczął ciągnąć w swoją stronę. Kaisstrom wykorzystał to czego niedawno się nauczył. Zamienił się w malutką kulkę energii i wrócił do swojej postaci tuz obok miejsca w którym stal, tylko że już nie opleciony. Zebrał moc z kolców i wpuścił ją w smoczy oddech, którym sam plunął w skorpiona. Strumień wbił istotę w ziemię i stopił wierzch jej pancerza. Skorpion zaryczał i strzelił w Kaisstroma dwoma strumieniami energii ze szczypców. Eksplozja odrzuciła smoka, ale nie poczyniła mu szkody. Takiego efektu się nie spodziewał w najmniejszym stopniu, na skorupie nie było widać nawet rysy. Zamienił strumień oddechu na czyste zimno, aktywował też aurę chłodu, tak żeby jak najmocniej zmrozić skorpiona. To częściowo się udało, przymroził go do ziemi, ale Skorpion kruszył lód i ponownie uderzył jednym promieniem. Tym razem chybił. Kaisstrom wypatrywał jakichkolwiek spojeń w pancerzu, zwłaszcza tam, gdzie ogon łączył się z resztą ciała, przy zmrozonym do tego stopnia, miał szanse wyprowadzić wystarczająco mocny atak, żeby przerwać tkankę i na to się właśnie szykował. Najpierw wypadało jednak go dokładnie unieruchomić, by atak doszedł celu na pewno. Jeszce chwila ziania lodowym oddechem i warstwa lodu była na tyle gruba,ze Kaisstrom miał czas wymierzyć cios. Dokładnie wtedy kiedy Skorpion już praktycznie nie mógł się ruszać, przelał potężną dawkę energii w łapę i zadał cios, w łączenie karku. Stawiał na niego dość dużo, ale miał nadzieję że się uda. Głośne chrupniecie upewniło Kaisstroma w przekonaniu, że zabił przeciwnika. Ciało pozostało w bryle lodu, a energia powoli się ulotniła. Wewnątrz lodowego kryształu została tylko pusta skorupa. Ten dźwięk był bardzo zadowalający, poczekał dłuższą chwile w pewnej odległości, ale kiedy skorpion faktycznie nie dawał już znaku życia, podszedł do sopla lodu i delikatnie go stopił przyglądając się efektowi.
- "Zbrojmistrzu, pracujesz czasami z pancerzami martwych stworów? Jeśli tak, to możliwe że mam coś ciekawego dla ciebie, wydaje się całkiem odporny." - wysłał przekaz do pomocnika Darkninga. Zbrojmistrz jak an zawołanie pojawił się obok ciała z dwoma wielkimi istotami w pancerzach płytowych.
- Zaopiekuję się tym, jeśli nie masz nic przeciwko - powiedział. - Dam ci informacje na temat tej istoty i powiem czy wnosi coś nowego do mojej wiedzy...
- Jak najbardziej, z tego co widziałem była dość odporna na ogień, nawet go nie zarysowałem. Podejrzewam ze znajdziesz dla niego lepszy użytek niż ja. - przytaknął istocie. Teraz musiał już tylko zbadać Serce Kanionu. Wielkie istoty dźwignęły skorpiona i przeniosły przez portal. Zbrojmistrz odszedł za nimi.
- Cóż to były za istoty? - bąknął sir Edward.
- To są nasi sprzymierzeńcy Edwardzie, staram się mieć z nimi kontakt tylko osobiście i na uboczu, dostarczają nam informacji o ruchach Skazy, siłach, pomagają w walce. Gdyby nie one nie wiedziałbym nic o tym kanionie przez długi czas, no i dalej pozostałby w większej części zakopany. Nie pochodzą stad, ale Skaza jest niejako ich przeciwnikiem, no i ten z którym przed chwila rozmawiałem wykuł dla mnie ta zbroje. - odparł rycerzowi.
- Interesujące.. - mruknął Edward. - Nie dziwię się więc, że nie poznawałem tego metalu.
- Sam nie wiem skąd pochodzi, ale ma jedną bardzo ważną zaletę, jest odporna na kwas, przypominasz sobie te wyloty z jaskini gdzie prowadzone są teraz wykopaliska? Tam nadałaby się jak znalazł, zresztą sporo istot skazy ma raczej kwas zamiast krwi. - kontynuował. - To mi coś przypomina, jak idą prace w tamtym miejscu, udało się czegoś dowiedzieć o tamtej cywilizacji?
- Na razie niewiele. To nie taki szybki proces - odparł Edward i westchnął. - Nie tak szybki jakbym sobie tego życzył w każdym razie.
- Nie możemy mieć wszystkiego, póki co i tak idzie nam całkiem nieźle, w tym miejscu widzę sporo roboty dla inżynierów, myślę ze trzeba będzie zmienić bieg jednej albo dwóch rzek. Poradzicie sobie podejrzewam. - rozejrzał się po okolicy.
- Raczej tak. Co mamy zrobić? - zapytał Edward, ściągając hełm. - Ciepło tutaj - mruknął. Jego armia również to powoli zaczęła odczuwać. Kaisstrom też poczuł, że zaczyna mu się robić trochę ciepło w tej zbroi.
- Chodzi głównie o to, żeby oczyścić to miejsce i zabezpieczyć je przed lawinami błotnymi które musiały tu schodzić. Ja lepiej pójdę sprawdzić co z kryształem. Niedługo powinienem wrócić. Może nawet uda mi się tu nieco posprzątać, tak żebyście musieli tylko zapobiec lawinom w przyszłości. - To mówiąc ruszył w stronę Serca Kanionu.
- Kawał roboty - mruknął Edward. - Ale wykonalne, skoro ktoś dał radę odkopać to miejsce to my je wskrzesimy - powiedział z przekonaniem.

Z kryształu opadły okowy i teraz promieniował surową mocą, zasilając okolicę. Okowy były znacznie starsze niż istota, z którą walczył Kaisstrom. Ktoś widać nałożył je jeszcze przed atakiem Skazy... gdyż bez nich Skaza mógłby ową moc wykorzystać. Było wiec to działanie defensywne, pytanie kto je podjął?
- "Darkning, wiesz może kto nałożył te okowy na kamień serce? Wyglądają na dużo starsze niż ta istota, która go dla Skazy strzegła, rozumiem ze to było zachowanie obronne i to doskonale, ale czy wiesz kto to zrobił i przewidział?" - zapytał mocno zadziwiony smok.
- "Podejrzewam, ze jakiś zmiennokształtny szaman" odparł Darkning po chwili. "Pasowałoby to do moich przypuszczeń"
- "W takim razie musieli mieć sporo wiedzy i umiejętności skoro Skaza nie był w stanie ruszyć kryształu, ale to dobrze. Zaciągnę zakony do przekształcania i oczyszczania terenu, właściwie to już czuć zmianę, bo cala okolica zrobiła się o wiele cieplejsza. Z kryształem trzeba obecnie coś zrobić? Wolałbym go nie uszkodzić." - odparł Kaiss
- "Gdy odnowicie już dolinę postawimy tam co trzeba. Chcesz więc żywiołaki, golemy, czy demony?" zapytał Darkning.
- "Żywiołaki, odnawianie trochę potrwa, ale poradzą sobie. Ustawię solidny oddział straży na wszelki wypadek" - przekazał smok i ruszył w kierunku wyjścia z jaskini, trzeba było jeszcze ustalić wszystko z rycerzami.
- "Jeśli sam się tym zajmiesz to będzie szybciej. Idź do Serca. Są w nim zapisane obrazy z czasów świetności Jaru. Skup się i odnajdź te obrazy, a potem korzystając z mocy Kryształu reformuj teren"
Kaisstrom zatrzymał się w miejscu. -" To będzie ciekawe doświadczenie." - odmruknął mentalnie i podszedł ponownie do kamienia. Obiął go łapami i skoncentrował na nim, nie na mocy, ale na tym co w sobie zawierał, próbował dotrzeć do niego jak do żywej istoty. Kamień faktycznie jakby pulsował energią. Smok miał wrażenie, że jest to faktycznie serce tego miejsca w więcej niż jeden sposób. - "Pokażesz mi jak to miejsce powinno wyglądać?" - przesłał najpierw słowami a następnie spróbował obrazami przedstawiając kanion w jego obecnym stanie. Wystarczyło, by spróbował objąć umysłem ten kryształ, a obrazy same wtłoczyły się do jego umysłu. Dodatkowo smok zaczął jakby czuć cały Jar, jakby był częścią jego własnego ciała... tyle tylko, że mógł go zmienić... czuł też armie stojącą gdzieś w jarze oraz podmuchy wiatru od przelatującego nad ziemią rodzeństwa. Najwyraźniej smoki zdecydowały się trochę poruszać...
- " Weźcie ludzi i przenieście się na trochę w inne miejsce, muszę tu nieco posprzątać" - odezwał się do Jarperx powolnym przekazem, zwolnił prawie do tempa kamienia. Moce których używał chwilowo mogły kogoś przypadkiem zmieść z powierzchni i nawet by tego nie zauważył. Uśmiechnął się do siebie, zaczął przekształcać jar tak jak wcześniej przekształcał samego siebie, tyle że z pomocą energii kryształu a nie swojej własnej. Delikatnie wprowadzał podstawowe zmiany, jak szkielet na który później przelewał więcej mocy by uzyskać efekt końcowy. Cały czas przyglądał się kryształowi ile zostało w nim energii, teraz przynajmniej nic go nie tłumiło i mógł go w pełni odczuwać. Czuł jak armia wraz ze smokami ewakuują się z terenu, który zaczął się już zmieniać. Na początek trawa wybiła na powierzchnie i dosłownie pożarła resztki istot skazy i kości, zmieniając je w zdrową glebę, ciepły silny wiatr przetoczył się przez całą długość kanionu powoli topiąc zamarznięte źródła. Tam gdzie tylko mógł, pomagał krzakom zapuszczać korzenie w niezbyt przyjaznej skale, byle tylko uniknąć kolejnych błotnych lawin w przyszłości, częściowo mu się to udało. Kamień wtłaczał w jego umysł wspomnienia słońca odbijającego się od tafli płynącej powoli rzeki, usianej miejscami zielonymi wysepkami tworzącymi oazy bujnej roślinności, zasilanymi gorącymi źródłami. Pozwolił więc wodzie z roztopionych źródeł rozlać się po kanionie, w kilku miejscach zaś wypiętrzył teren by stworzyć wysepki. W centrum każdej z nich biło gorące i zwykłe źródełko, którym otworzył przejścia w skale. Wicher wygrzebał z półek i zakamarków skalnych nasiona, które czekały na lepsze czasu w swoich skorupkach. Teraz padły na znów żyzną glebę i popędzane mocą serca w mgnieniu oka zmieniały się w dorosłe rośliny. Przynajmniej w mgnieniu Kaisstromowego oka, którego percepcja zwolniła do szybkości z jaką sam kamień obserwował zmiany, zupełnie nie zwracając uwagi na słońce. Gdy był już zadowolony z efektów a i kamień nie zalewał go natychmiastowymi prośbami o przywrócenie dawnej światłości okolicy, powoli rozdzielił swój umysł z kryształem.

Smok wyszedł z jaskini mocno zmęczony ale zadowolony ze swoich wysiłków. Czul się nieco rozdwojony, jeszcze do niedawna przecież myślał i czul jak cały kanion, a teraz wrócił do swojego normalnego ciała, które było bez porównania mniejsze. Czuć było też różnicę temperatur, wiec od razu zdjął przyłbicę. Nie był pewien czy to ten sam dzień, słońce było nieco dalej na widnokręgu niż wtedy gdy wchodził do środka, ale czas chwilowo był dla niego pojęciem abstrakcyjnym. Wyszedł na niewielki kawałek terenu okrążony wodą. Dnem kanionu płynęła leniwie rzeka... Równie dobrze mógłby być zupełnie gdzie indziej a nie na Ranecie. Sięgnął myślami do rodzeństwa.
- "Coś się działo kiedy zajmowałem się kanionem?" mruknął spokojnie do rodzeństwa.
- "Właściwie to nic, nie było żadnego ataku w odpowiedzi, ale za to znaleziono jakiegoś mężczyznę w zbroi Elmitów." - usłyszał w odpowiedzi.
- "Interesujące, czyli ktoś jednak z Elmitów przeżył, gdzie go znaleziono, możliwe ze jest ich tam więcej."
- "Na przedmieściach jednego z miast, po prostu wyszedł na ulicę."
- "Niech ktoś się nim zajmie, może jak dojdzie do zmysłów będzie w stanie coś sensownego nam powiedzieć." - odparł i wzbił się w powietrze żeby obejrzeć z góry swoje dzieło. - "Darkning, zdaje się że skończyłem z kanionem."
- "Dobra, zaraz wyślę architektów i surowce na Kocioł. Daj mi dwa dni spokoju, niech nikt nie wchodzi na razie do Wichrowego Jaru" zabrzmiała odpowiedź.
- "Dobrze, nikt Ci nie będzie przeszkadzał, mogę nawet obstawić kanion kordonem rycerzy jeśli widzisz taką potrzebę, ale ze strony Skazy reakcji nie było, poza tym że znaleźli jakiegoś oszalałego człowieka w zbroi Elmitów. No dobrze, Daj znać kiedy będzie można tu wrócić, trzeba przyznać ze zrobił się z tego całkiem miły i ładny zakątek." - rzucił Kaisstrom odlatując w kierunku zgrupowania wojska.
- "Sądzę, że zakonnicy nie przepadają za widokiem pracujących ożywieńców?" zapytał Darkning.
- "Niespecjalnie, odeślę ich lepiej w takim razie do przejmowania resztek placówek po Elmitach i odnawiania ich." - musiał przyznać że całkiem zapomniał o tym ze Darkning chciał użyć ożywieńców do tego celu, sam przecież kierował się tym wybierając żywiołaki zamiast demonów czy golemów.
- "Doskonale. Coś jeszcze?"
- " Chyba nic mi nie przychodzi do glowy na chwile obecna, będę miał w pamięci żeby Ci nie przeszkadzać przez te dni."
- "To nie ja buduje Kocioł, wysyłam tam ekipę i zajmuje się swoimi rzeczami" zabrzmiała odpowiedź.
- "No tak, ma to jakiś sens. W takim razie po prostu będę trzymał wszystkich z dala od Jaru." - mruknął zmieszany lądując w pobliżu zgrupowania.
- "Niech tak będzie"


Rycerze powrócili do tymczasowego obozu. Sir Edward był w centralnym namiocie, wokół którego było sporo miejsca, zapewne dla Kaisstroma, by mógł wylądować.. Nie mógł nie skorzystać z takiego zaproszenia, tuż po wylądowaniu przybrał ludzka postać i ruszył do namiotu. Edward akurat jadł obiad.
- Witaj, Kaisstrom, chcesz też coś zjeść? - zapytał.
- Właściwie coś by się przydało, nie pamiętam kiedy ostatni raz coś w żołądku miałem. Zajdlem się kanionem można by powiedzieć, przez najbliższe dwa dni lepiej żeby nikt tam nie wchodził, rzeczy muszą się potoczyć swoim torem, no a potem będę w stanie przyzywać żywiołaki żeby pomogły nam w walce ze Skaza. - rozsiadł się wygodnie obok rycerza. Edward skinął na mężczyznę siedzącego koło wyjścia, a ten ruszył na zewnątrz, by wrócić po chwili.
- Zaraz dostaniesz wołowiny zapiekanej z warzywami. Pasuje? - zapytał Mistrz Zakonu, zwracając się do smoka.
- Jak najbardziej pasuje, jakie wrażenie wywarł widok Wichrowego Jaru na reszcie? - teraz kiedy zajął się już bardziej palącymi sprawami, mógł zająć się ludźmi. Jakby nie było, byli potrzebni do sprowadzenia z powrotem Uranosa i wyzwolenia całej Ranety.
- Jeszcze nikt nie patrzył. Jar jest już gotów do oglądania? - zapytał Edward.
- Nie w tym momencie, za dwa dni, teraz lepiej żeby nikt nie zaglądał, chodziło mi raczej o widok na samym początku, tego co tam zastaliśmy. Przez najbliższe dwa dni lepiej będzie zająć się obsadzaniem twierdz po elmitach. Można by tez spróbować znaleźć jakichś ich niedobitków. Jeśli znalazł się jeden, choć ten wcale nie musiał być jednym z nich, mógł po prostu znaleźć zbroje, to istnieje szansa ze będą tez inni. - mruknął smok. Edward skinął głową.
- Chcesz się rozmówić z tym niby-elmitą? - zapytał.
- Czemu nie, chociaż powiem szczerze ze nie znam się aż tak dobrze na ludziach, ale będę w stanie stwierdzić, czy jest w nim nieco skazy.
Edward ponownie skinął głową. - Jak wrócimy do cytadeli to będziesz miał okazję. czy armia tu jest dalej potrzebna? - zapytał.
- Nie, jest tu obecnie zupełnie zbędna właściwie. Powrót do cytadeli będzie chyba najlepszym wyjściem w tym momencie. Jak się posuwają prace w samej cytadeli i jak wygląda obecnie świątynia. Właściwie powinienem sam ją odwiedzić w najbliższym czasie.- podrapał się po brodzie w zastanowieniu.
- Owszem. Świątynia już zapewne stoi - powiedział mężczyzna, przełknąwszy. - Zaraz dam znak do powrotu do cytadeli
- Dobrze, lepiej nie rozpraszać sil za bardzo póki co. Masz może gdzieś jakąś mapę pokazującą tereny zajęte lub spaczone przez skazę i te, które nadają się spokojnie do zamieszkania?
Edward skinął głową. - Dotrzemy do cytadeli i pogadamy an spokojnie nad mapą - zaproponował.
- Doskonale, w takim razie nie zostaje nic, tylko coś przekąsić. - odparł z uśmiechem Kaisstrom.
- Próbowałeś jeść w postaci ludzkiej? - zapytał mężczyzna, gdy jedzenie dotarło. Oczywiście przygotowane jak dla smoka.
- Właściwe to nie bardzo. - podrapał się po głowie.
- Spróbuj następnym razem. Zastanawiam się jak by wyglądała sprawa z wyżywieniem. Czy w ludzkiej postaci też tyle byś zjadł. Czysta ciekawość - stwierdził Wielki Mistrz.
- No i ewentualna oszczędność w wołach. Spróbować można, ale szczerze wątpię, to tylko forma. No ale skoro mamy taką małą ucztę, proponuję zjeść na zewnątrz. - wyszedł i przemienił się do zgrabniejszej, smoczej formy.
Edward skinął głową. - Ja dokończę swój posiłek i zwołam armię. Nie spiesz się. - powiedział.
Rycerzowi łatwo było mówić o braku pośpiechu, ale faktem było że poza czystą mocą nie miał w żołądku nic. Jego mentorzy mogli się żywić energią i powietrzem, ale on miał jednak jakieś nawyki żywieniowe. Kłami wpił się w wołowinę i regularnie zaczął redukować porcję. Mimo tego nim Kaisstrom skończył jeść armia powoli zbierała się do wyruszenia. Usuwanie prowizorycznego obozu poszło im nad wyraz szybko.
- "Jarperx, jeśli chcecie zobaczyć jak teraz wygląda kanion to śmiało, ale chyba zaczęły już tam pracować ożywieńce, wiec może to nie jest aż tak dobry pomysł." - przekazał siostrze a kiedy skończył jeść, również poderwał się do lotu. W kanionie faktycznie praca już się rozpoczęła. Szkielety zaczęły konstrukcje jakiejś struktury...
- " W porządku, nie zbliżajcie się bardziej, to będzie kocioł do tworzenia żywiołaków powietrza, myślę że się przydadzą, a teraz ruszamy do cytadeli." - mruknął do reszty.


Minęli armię podążającą powoli w stronę cytadeli i dotarli do fortyfikacji na długo przed ludźmi. Mieli sporo czasu. Smoki zajęły się swoimi sprawami a Kaisstrom ruszył do świątyni Uranosa sprawdzić jak idą postępy i co właściwie dokładnie robią tam ludzie. Świątynia została już ukończona, ale dalej rozpisywane były wszystkie obrzędy, więc wierni mogli na razie tylko pozwiedzać budynek... Rozejrzał się po całym gmachu, wyglądało na to że biurokracja zakradła się już i tutaj. Przeszedł do centrum budowli i usiadł na jednej z ław.
- Proste modlitwy są najlepsze, pozwólcie im się modlić tak jak chcą póki nie ukończycie. Myślę że i tak ich usłyszy. - powiedział głośno choć nieco zmęczonym głosem. Zaczął też napełniać budynek i ludzi w nim zgromadzonych odrobiną mocy.
- Bez jakichkolwiek formuł? - zapytał jeden z teoretyków.
- Póki co bez, wy ustalajcie formuły, ale ludzie potrzebują się wygadać już. Potrzebują wiedzy że ktoś gdzieś tam jest i być może wysłucha i im pomoże. Czasy są ciężkie, czasem trzeba też takie wybory podejmować, dlatego modlitwa może być póki co prosta, ważne żeby płynęła z serca. - uśmiechnął się do człowieka.
- Dobra, poinstruuję zainteresowanych - powiedział meżczyzna, skinąwszy głową. Kaisstroma raczej już wszyscy poznawali, mimo, że pojawił się publicznie w ludzkiej postaci zaledwie dwa razy. Smok zaś siedział po prostu w ławie próbując skoncentrować się na Uranosie, wątpił żeby udało mu się do niego dotrzeć, ale może chociaż cień modlitwy miał szansę do niego dotrzeć. Poczuł coś innego. Poczuł jak powoli staje się silniejszy, po prostu tu siedząc. Ci ludzie wokół wierzyli w to bóstwo i nie potrzebowali się do niego modlić. Kaisstrom był żywym świadectwem, które dawało im wiarę. Wiara natomiast dawała moc Uranosowi, a Uranos - Kaisstromowi. Wyglądało na to że ilekroć smok skupi się w ten sam sposób, to zbierze nagromadzoną przez wiernych energię. To było ciekawe uczucie, cieszyło go że ludzie tutaj faktycznie wierzyli, była szansa że rozprzestrzeni się to na całą Ranete. Posiedział tam około godziny zanim ruszył na zewnątrz. Wspiął się na blanki murów i zaczął przeczesywać całe miasto w poszukiwaniu mocy skazy. Wątpił że ją znajdzie, ale wolał się upewnić. Miasto było czyste, ale na obrzeżach były jakieś śladowe ilości jego mocy. Kaisstrom zmienił postać i poleciał w tamte okolice, wolał sprawdzić co to dokładnie było.Przyczyną jego alarmu okazały się małe zwierzęta. Szpiedzy Skazy. Kilka myszy i zając, które wyglądały jak po jakiejś gruntownej mutacji. Kaisstrom wyłapał je wszystkie i skończył ich męczarnie, nie lubił szpiegów, ale przynajmniej teraz wiedział że Skaza jednak obserwuje miasto.

W oczekiwaniu na armię ruszył w stronę głównych budynków, jednego ze strażników zapytał gdzie może znaleźć elmitę, którego znaleźli jakiś czas temu.
- Loch, drugi poziom - odparł strażnik. Kaisstrom kiwnął głową i ruszył we wskazanym kierunku, chciał sobie uciąć pogawędkę z tym człowiekiem. Zwłaszcza że z tych okolic nie wyczuwał żadnej emanacji skazy. Elmita siedział bez ruchu w celi na pryczy. Miał puste, martwe spojrzenie.
- Witaj, powiedz mi co takiego widziałeś i co się stało z resztą z was. - zaczął bezpośrednio. Stał kawałek od człowieka, ale były małe szanse że tamten będzie w stanie zrobić mu jakąkolwiek krzywdę. Mężczyzna mrugnął. Nie zwrócił głowy w stronę Kaisstroma, nie wydał żadnego dźwięku. Dalej siedział nieruchomo jak posąg. Smok sięgnął do niego myślami, widać było że tamten reagował, choć minimalnie, więc może nie był to całkowicie fatalny przypadek. Jego umysł był plątaniną chaotycznych wrażeń i doznań. ten człowiek przestał panować nad własnymi myślami. Wybraniec Uranosa przeszedł za niego i położył dłonie na ramionach mężczyzny. Skoro to nie działało, była szansa że zareaguje na słowa.
- Elmici? Potwór, krew,przegrana, skaza, zagłada? Co widziałeś. - czekał na jakąkolwiek reakcję, chociaż nadzieje miał nikłe. Jak należało się spodziewać mężczyzna zareagował na słowo Skaza... krzycząc. Wyjąc jak zwierzę. Myśli przemieszały się wtedy i Kaisstrom odebrał strzępy wspomnień. Siłę, pożerającą wszystko, pochłaniającą wszelkie życie. Siłę, na którą się zgodzili. Potem masa obrazów miejsc, głód, zmęczenie przekraczające wszelkie pojmowanie, a ostatecznie bruk i ciemność... a potem tę celę, szumy i hałasy. Ludzi, mówiących do niego coś, ale słowa nie docierały do niego. Nie mógł też zareagować sam, jakby był zamknięty za grubą szklana barierą. Mężczyzna znów zesztywniał.
- Wyrzekniesz się skazy i przyjmiesz w swoje serce Uranosa? Każdy popełnia błędy, ale może dla ciebie jeszcze nie jest za późno. - powiedział spokojnie, teraz przynajmniej wiedział już co się stało z Elmitami, przeszli na stronę przeciwnika dobrowolnie i zapłacili za to wysoką cenę. Mężczyzna opuścił głowę do poziomu sprzed wybuchu emocji i znów zastygł. Wyglądało na to że nic z niego nie będzie, chyba, że Kaisstrom popracuje trochę nad jego umysłem. Jaszczur wepchnął w niego odrobinę mocy wiatru a następnie spróbował zagłębić się w jego umysł. Przed sobą wysyłał obraz wiatru rozpędzającego ciemne chmury odgradzające go od słońca. Efektem był zbiór wolnych myśli i wspomnień, które rozpierzchły się po całym umyśle.. ale udało się usunąć energię skazy, plączącą je. Kaiss powoli zaczął układać myśli mężczyzny, starając się być delikatny, kiedy wyglądało na to że ma szanse jakoś funkcjonować i reagować, powoli wycofał się z jego głowy. Człowiek zachwiał się i padł na pryczę. Spał. Wyglądało na to, ze nie spał od parunastu dni... Smok pokiwał tylko głową, zostawił go w spokoju i wyszedł z pomieszczenia.
- Przynieście mu coś do jedzenia i picia, dajcie mi też znać kiedy się obudzi, będę musiał pozmawiać z nim kiedy już dojdzie do siebie, ale to może zająć nieco czasu. - rzucił do strażnika i ruszył w kierunku kwater zakonu białego smoka. Stanął na jednej z wieżyc i przyglądał się powracającej armii. Nie miało znaczenia że rycerze nie starli się z wrogiem, przynajmniej rozprostowali kości, pozostawanie w garnizonie zbyt długo czasem przypominało bycie pod oblężeniem przed niewidzialnym wrogiem. Teraz mieli przynajmniej do tego okazję. Poczekał jeszcze chwilę i ruszył spotkać się z Edwardem w jego kwaterach.

- Mam dobre i złe wieści, udało mi się wyciągnąć co nieco z tego człowieka. To faktycznie Elmita, przeszli na stronę Skazy, nie wiem czy jeszcze kiedyś uda nam się ich zobaczyć żywych lub wyzwolić spod tej mocy. Dobra jest taka, że udało mi się uwolnić przynajmniej tego człowieka, póki co śpi, czego nie robił od naprawdę długiego czasu, więc może mu to zająć kilka dni, poprosiłem strażnika żeby dopilnował by więzień miał jedzenie i wodę oraz żeby dano mi znać, kiedy się obudzi. Mam do niego pewne plany. - przekazał spokojnie Kaisstrom.
Sir Edward kiwnął głową, było to chyba jego drugą naturą.
- Dobrze, powiemy Ci o tym niezwłocznie. Może spróbujesz tego kiedy będziemy przeglądać mapy? - rycerz wskazał na talerz ze słodkimi przekąskami i pasztecikami. Wyglądały smakowicie, więc smok podjął się eksperymentu jedzenia w ludzkiej postaci. Następnie omówili sytuację w jakiej znajduje się Raneta oraz wyznaczyli jedną z ostatnich placówek po Elmitach do przejęcia, nie nazajutrz a dzień później. Nie było sensu kazać ludziom biegać w tą i z powrotem. Zresztą Kaisstrom chciał się zająć treningiem, od którego ostatnio coraz więcej spraw go odciągało. W kilka chwil później teleportował się na Wyspę Światynną, słońce praktycznie znikło za horyzontem więc postanowił że priorytet ma sen, który ostatnio również zaniedbywał.

Z samego rana zaczął trenować z lodem, poleciał nad brzeg i zaczął opracowywać coś, co mogło się pozbyć wielu istot skazy naraz, przynajmniej tych słabszych. Stopniowo przechodził między niezbyt sensownymi rozwiązaniami, aż w końcu po prostu stworzył z nagromadzonej w powietrzu wody, masę ostrych długich sopli, po to by następnie rozpędzić je mocą wiatru. Na początek praktykował na sucho, potem dopiero, kiedy osiągnął w tym już jako taką biegłość, postawił przed sobą wielkie tafle lodu, na które później przypuścił atak soplami. Na co bardziej zbitych i solidnych nie działało to z pozoru za dobrze, nie tworzyły sita jak w przypadku reszty, ale za to w momencie zderzenia tworzył się pył ostrych jak szkło odłamków, które na żywej istocie mogły się wbijać w miękkie tkanki takie jak oczy, lub wessane z oddechem niszczyć od środka. Technika nie była perfekcyjna ale na słabo i średnio opancerzone cele mogła się spisać całkiem dobrze. Zajęło mu to prawie cały dzień, więc jedyne co zrobił, to złapał rybę i odnowił energię w rewitalizatorze, ładując wszystkie kolce. Następnego dnia, wraz z Dossminem i Sermionem ruszyli w kierunku jednej z ostatnich nie zajętych placówek po Elmitach. Poszło sprawnie i bezboleśnie tym razem. Nie czekała na nich żadna nieprzyjemna niespodzianka, tak więc gdy tylko ludzie dotarli na miejsce, odnowił ziemię i budynki, jako że była to dość odległa placówka, nieco energii wsączył również w ludzi. Miał nadzieję że to pomoże im przeciwstawić się mniejszym atakom skazy.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mekow »

Amanda Jones
Astaria, Isillah, Dolina Zieleni


Niegdyś Amanda bez wahania skierowała by się do skarbca. Teraz jednak sytuacja przedstawiała się nieco inaczej.
- Świątynia będzie chyba najlepszym wyborem, skoro dzieje się tu... coś z tych spraw - powiedziała Amanda.
- Wiec chodźmy tam - mruknął Sotor, wskazując drogę.
- Zaczekajcie. Ta krew wygląda dość świeżo - rzekła Paladyn, wskazując mieczem swoje znalezisko. Sotor obejrzał się, po czym przywalił pięścią w ścianę budynku. Rozległo się dzikie wycie,a ze ściany trysnęło jeszcze więcej krwi. Ziemia zatrzęsła się, a wycie nasiliło się, gdy rycerz wypruł ze ściany jakieś żyły. Po chwili wszystko ucichło, a Sotor otrzepał rękę z resztek tkanek.
- Widać wyciekła z jakiejś rany zadanej przez czas - mruknął. - Idziemy?
- Co to było? - spytała zaskoczona Amanda. Wydawało jej się, że była tam nadal żywa ściana.
- Jest. Wyobraź sobie , że rodzina, która żyła w tym domu została połączona z tym budynkiem pewnym zaklęciem. Kłopot polega na tym, ze to było dawno temu i to co tu się działo nieco wypaczyło zaklęcie, wiec mamy coś w stylu żywego domu.. lub raczej półnieumarłego, jeśli chodzi o ścisłość. Takich obiektów jest pełno w Lichtrang... - stwierdził Sotor.
- Sucha trawa - skomentowała Amanda, dziwiąc się temu nietypowemu i nieprzyjaznemu zjawisku. - Jak do tego doszło? Kto rzucał te zaklęcia i dlaczego?
- Niewtajemniczeni kapłani. Nakładali błogosławieństwo, dzięki któremu tak długo, jak dana rodzina, żyje we własnoręcznie wybudowanym domu nie ma problemu ze szkodnikami i uszkodzeniami ścian w wyniku oddziaływania różnych czynników zewnętrznych. Takie zaklęcie zachowania. Faktycznie jednak Wtajemniczeni Kapłani potrafili zastosować to zaklęcie, by związać ciała i dusze mieszkańców z domami. Symbole ustawione wtedy w ich mieszkaniach dawały Wtajemniczonym możliwość kontrolowania umysłu tych ludzi - wyjaśnił Sotor.
- Po wykorzystaniu możliwości kontroli i śmierci mieszkańców zaklęcie nieco się wypaczyło i związało ich z tymi murami fizycznie i duchowo, jak widać - Sotor opędził się ponownie od gromadzącej się wokół czerwonej mgły.
- Upierdliwcy... - fuknął cicho.
- A ta mgła? Co to takiego? - spytała jeszcze Amanda, dziwiąc się kolejnemu dziwnemu zjawiskowi.
- Upierdliwe świadomości byłych mieszkańców Lichtrang. Precz - Sotor zamachnął się kulą ognia, rozpraszając mgłę. Chwilowo miał spokój i westchnął głęboko.
- To miejsce jest dla mnie symbolem rzeczy, które trzeba zrobić, dla innych było symbolem totalnego unicestwienia... - Mężczyzna zdjął hełm i potarł czoło.
- Gdy przed Liuchtrang stanęła armia mająca na celu usuniecie reszty kultu Wija stało się coś nieoczekiwanego. Wtajemniczeni przejęli kontrolę nad wszystkimi istotami w mieście. Każdy żywy, od niemowlęcia po starca złapał za cokolwiek co mogło służyć za broń i ruszyło na ulice. Nie było czasu na usuwanie uroku z każdej osoby pojedynczo, a inaczej nie dało siego odczynić, wiec zmasakrowałem ich. Wszystkich co do jednego. Ponad dwa miliony mieszkańców.
Amandzie szczęka opadła i nie wiedziała co powiedzieć. Sotor masakrujący ponad dwa miliony niewinnych ludzi? Aria i Lena też zamilkły i przez dłuższą chwile panowała niezręczna cisza.
- Aria, dobrze się czujesz? - spytała cicho Lena, spoglądając na elfkę i przerywając tę chwilę ciszy.
Amanda potrząsnęła głową i przyjrzała się kobietom.
Aria pokręciła głową. - Odpuszczę sobie dalsze zwiedzanie - stwierdziła.
Sotor otworzył portal i wskazał go gestem. Elfka przeszła przezeń szybko i portal zniknął.
- No. Namęczyłem się z nimi i i widzę, ze moc Wija nie pozwoliła im odejść - mruknął rycerz. - Załatwmy sprawę tego miasta nim mnie szlag trafi - dodał i opędził się od powoli formującej się chmury czerwonej mgły.
- Chodźmy. Do świątyni - powiedziała dziarsko Amanda. Później być może pomówi z Sotorem o jego przeszłości.
Ruszyli zimnymi, wąskimi uliczkami, miedzy topornymi kwadratowymi domami pospólstwa. Co poniektóre budynki były bardziej eleganckie, pełniły kiedyś role sklepów, urzędów, kaplic lub tawern, ewentualnie były po prostu domami bogatszych mieszkańców. Gdzieniegdzie widać było dość dziwne zagrody. Sotor wyjaśnił, ze były to miejsca, gdzie trzymano niewolników.
Tymczasem kobieta dostrzegła, ze ulice miasta zaczyna wypełniać czerwona mgła taka, jaka zbierała się wokół Sotora, ale gęstsza. W miarę wyraźne ludzkie sylwetki były widoczne. Twarze były smutne, lub po prostu martwe-pozbawione wyrazu. Amanda nie widziała oczu tych istot, ale czuła, że z pustych oczodołów coś na nią bezustannie patrzy.
Amanda uważnie przyglądała się duszom... czy cokolwiek to było.
- Możemy im jakoś pomóc? Uwolnić? - spytała.
- Ta... obracając to miasto w ruinę i zrzucając na nie potężny ładunek energii Aramona - odparł Sotor.
- Aha... Ale z tym drugim to jeszcze zaczekajmy - powiedziała Amanda. Obecnie było dużo pilniejszych spraw, niż wyzwalanie dusz, które czekały nie wiadomo ile.
- A czy nie da się czegoś zrobić w świątyni, aby odczynić urok? - spytała jeszcze.
- Zobaczymy - odparł Sotor.
Dotarli do świątyni. Była olbrzymia, przypominała pałac i mgła wokół niego była gęstsza...
- Dusze nam chyba nie zagrażają? - spytała Lena.
Amanda spojrzała na Sotora.
- Tymczasowo nie - mruknął rycerz i się skrzywił. - Bohagan... - mruknął. - Wtajemniczony arcykapłan... czuje jego obecność w świątyni.
Amanda dobyła rewolwerów.
- Wchodzimy? - powiedziała zachęcająco.
- A jakże - Sotor dobył młota i "odpalił" go. - Lena, idziesz zn ami? - zwrócił się do towarzyszącej im kobiety.
Ta nic nie odpowiedziała. Ruszyła do przodu dobywając miecza.
Pierwsza sala byłą ogromna. Miała z 200 metrów długości i po sto wysokości i szerokości. Na jej końcu byłą nisza z ołtarzem, a po bokach rzędy drzwi. Wewnątrz świątyni Amanda usłyszała szum... a gdy się wsłuchała to stwierdziła, że są to szepty. Tysiące szeptów zlewających się w jedno.
- Modlitwy wam nie pomogą - burknął Sotor, ale szepty nie ustały.
- Cóż... na prawo mamy sekcję kapłańską, a na lewo obszar dzienny świątyni. Wierni nie mieli wstępu do żadnej z tych sekcji.
- Ale co robimy? Szukamy duszy kapłana, czy... rozwalamy wszystko? - spytała Amanda.
Lena tylko rozglądała się dookoła.
- Nie musimy tu wejść, by wszystko rozwalić. Szukamy czegokolwiek interesującego, mam wrażenie... - spojrzał pytająco na Amandę, jakby chcąc się upewnić.
Kobieta w odpowiedzi kiwnęła głową.
- Sekcja kapłańska? - powiedziała Lena.
- Chodźmy - rzekła Amanda i ruszyła w odpowiednim kierunku. Zerknęła jeszcze na Sotora.
Mężczyzna ruszył za nią.
Lena tymczasem dostrzegła sylwetki ludzi. Całkiem wyraźne, acz półprzezroczyste. Siedziały w kamiennych ławach, spacerowały po holu. Przyglądały się jej jakby dopiero teraz orientując się, ze kobieta tu jest. Nic jednak nie powiedziała, jedynie lekko na nich spoglądając. Tymczasem przeszli przez pozostałości po drzwiach, do sekcji kapłańskiej.
Okazały portal musiał kiedyś być opatrzony wspaniałymi drzwiami. Drewno powinno było obrócić się tym czasie w proch, jednak się tak nie stało. Ponura zwała przegniłego, śmierdzącego drewna blokowała przejście. Sotor naparł na nie i rozległ się trzask, gdy pękły zawiasy, a potem huk opadających wrót.
W tym momencie półprzezroczyste istoty powoli zebrały się z ławek i ruszyły w stronę Leny, wyciągając ku niej ręce.
- Atakują nas - powiedziała Lena, odwracając się przodem do napastników i szykując swój miecz do walki. Jej słowa były spokojnym stwierdzeniem... bardzo spokojnym jak na okoliczności.
Amanda spojrzała w tamtą stronę, jednak nie ujrzała tam absolutnie niczego.
- Sss... - Sotor się skrzywił i wyciągnął dłoń przed siebie, wykonując jakiś gest.
- Evana Todem - mruknął i dotknął ramienia Leny.
Dla oczu Leny widziadła natychmiast zniknęły. Amanda choć od początku do końca niczego nie widziała, trzymała broń w pogotowiu i rozglądała się dookoła.
- Wszyscy zniknęli - poinformowała natychmiast Paladyn.
- Dobra, tutaj coś ma bardzo duże znaczenie, więc zapytam dla pewności. Któraś z was nie jest przypadkiem dziewicą? - mruknął rycerz.
Zdziwiona Amanda uniosła brwi. Nie sądziła, że to może mieć jakieś znaczenie. Ona sama już dawno... ale wiedziała, że...
- Oczywiście, jestem. Nigdy nie byłam zamężna - powiedziała Lena, z pełnym przekonaniem i zdecydowaniem... a także odrobiną dumy.
Amanda też nie była nigdy zamężna, ale nie przeszkadzało jej to... Zaciekawiona spojrzała na Sotora.
- No to jest problem, bo Wtajemniczonym twoja krew może posłużyć jako medium zwiększające moc. Robili z niej mikstury wzmacniające zdolności magiczne z reguły... z tą krwią robili też masę różnych głupich rzeczy, ale nie o tym chciałem mówić. Jeśli dostrzeżesz coś niepokojącego to mów od razu. Będziesz widzieć więcej niż my.
Amanda chciała coś jeszcze dodać, ale nie bardzo wiedziała co. Znała Lenę zarówno z książek, jak i osobiście i wiedziała, że ta się nie wycofa... ale że Paladyn będzie widziała więcej niż Sotor, to ją nawet zdziwiło.
- Zatem będę waszymi oczami - powiedziała Lena.
- No to chodźmy dalej - mruknął rycerz. Amanda z kolei zobaczyła, że po dotknięciu dłoni Sotora na pancerzu Leny pozostała sieć czarnych znaków.
Weszli do wąskiego, wysokiego korytarza, po którego prawej stronie co 10 metrów były niewielkie drzwi.
Amanda cały czas trzymała w dłoni naładowany rewolwer.
"Co to za znaki?" - spytała mentalnie.
"Glify ochronne" - odparł Sotor. "Wypaliłem je w jej pancerzu" - wyjaśnił.
"Wypaliłeś? Na stałe?" - spytała.
"Jak będę chciał, to usunę" - odparł rycerz.
Amanda uśmiechnęła się do niego. Doszli wtedy do tajemniczych drzwiczek.
Lena oczywiście rozglądała się cały czas dookoła. Tymczasowo jednak nie dostrzegała nic ciekawego.
Drzwiczki, tak jak wrota, które Sotor brutalnie otworzył, były zupełnie przegniłe, ale trzymały się kupy zaskakująco dobrze. - Sprawdzamy każdą kwaterę z osobna? - zapytał rycerz, łapiąc za młot dwuręczny.
- Tak będzie chyba najlepiej - odpowiedziała Amanda i pozwoliła Sotorowi działać.
Ten po prostu potraktował zamek młotem, łamiąc go. Drzwi stanęły otworem, a ze środka dobył się obłok czerwonej mgły.
Amanda spojrzała na Sotora, który tę mgłę wcześniej rozganiał. Zaraz potem na Lenę, która widziała więcej od niej.
- I co? Widzicie coś? - wyszeptała Amanda.
Sotor strzelił jęzorem płomieni do środka pokoju, rozganiając mgłę. W środku były połamane sprzęty.. i zwłoki kapłana, które nie wiedzieć czemu jeszcze nie wygniły.
Lena widziała unoszące się w pokoju, częściowo zmasakrowane zwłoki. Lewitowały w powietrzu wokół sporego, krwawoczerwonego kryształu wbitego w posadzkę.
- Tu coś lewituje. Wokół dużego czerwonego kryształu lewitują poszarpane zwłoki - oznajmiła spokojnie Lena.
Amanda przyglądała się pomieszczeniu. Widziała leżące zwłoki.
- Wyglądają jak te, które tu leżą - spytała.
- Wyglądają inaczej. Leżące, kapłańskie jest jak widzimy w miarę nienaruszone i ubrane w togę, lewitujących jest trzy lub cztery, mają liczne ślady ran miażdżonych i ubrane jest w stare łachmany. Nie mogę wykluczyć, że jedno z nich może to być ten sam kapłan po ciężkich przejściach. Ale jest ich kilka - odpowiedziała Lena.
- Co ty na to? - Amanda spytała Sotora, celując do leżących na podłodze zwłok z rewolweru.
Rycerz ruszył przodem. - Gdzie jest kryształ? - zapytał.
- Dokładnie w miejscu tych zwłok. Wyrasta mu z głowy, ale kryształ jest szerszy, wbity w posadzkę. Wystaje na około metr, ma pół metra średnicy - odpowiedziała Lena, wskazując mieczem odpowiednie miejsce.
Sotor uniósł nogę i rozdeptał głowę kapłana. Zwłoki szarpnęły się i chwyciły rycerza za nogę... ale ręce zaraz opadły bezwiednie na posadzkę.
Lena widziała, że ciała opadły na posadzkę i obróciły się w proch. Kryształ natomiast poważnie pękł, nieomal dzieląc się na dwie połówki.
Amanda natychmiast wycelowała w zwłoki, gdy te zaatakowały Sotora. Same jednak zamarły. Kobieta w ostatniej chwili powstrzymała się od naciśnięcia na spust.
- Zlikwidowane - oznajmiła Lena. - Ciała rozsypały się w proch, a kryształ pękł.
- Podejście mało finezyjne, ale skuteczne - skwitował Sotor. - Sądzę, ze tych kryształów bezie więcej... - mruknął. Wtedy mury zadrżały na krótką chwilę.
- O... - mruknął Sotor zakłócając nastałą po wstrząsach ciszę.
- Co to było? - spytała Amanda. - Miasto odczuło to zniszczenie? Co to za kryształy? - pytania same cisnęły się na usta Amandy.
Mury znów zatrzęsły się.
- Najwyraźniej jest to wystarczająco ważne, by Wij zwrócił na nas swoją uwagę - powiedział Sotor.
- Ile ich jest? Niszczymy wszystkie i zmiatamy? Ale możesz je chyba zniszczyć z bezpiecznego miejsca? Mówiłeś tak na górze, że dasz radę zniszczyć wszystko - powiedziała Amanda.
- Oprócz kryształów może tu być coś jeszcze - zauważyła Lena.
Sotor skrzywił się.
- Te kryształy mogą przetrwać zniszczenie zdalne, a nawet bombardowanie mocą Aramona. trzeba je wyeliminować ręcznie - stwierdził, a okolica znów zatrzęsła się. Rozległ się świszczący dźwięk, jakby ktoś bardzo chory robił wdech...
- Poczekaj, wyjaśnij mi parę rzeczy. Zniszczyłeś to kopnięciem choć cieleśnie tego tu nie ma, jak to zrobiłeś? Czy ja poradzę coś na te... zjawy? - spytała Amanda, przy drugim pytaniu prezentując swój rewolwer.
- Te kryształy są połączone z fizycznymi obiektami w tym świecie. Zniszczysz obiekt fizyczny to zniszczysz i kryształ. Problem polega na tym, ze musisz wiedzieć, że on się tam znajduje... inaczej. Podczas uderzenia musisz skupiać się na tym krysztale. Jeśli dostatecznie mocno się skupisz na obiekcie, pod którym zamaskowany został kryształ, to przejrzysz iluzję.
- Rozumiem. A czy ja coś tu tym poradzę? - powiedziała Amanda, robiąc młynka rewolwerem.
- Tak, wystarczy, że będziesz wiedzieć, gdzie jest kryształ - odparł Sotor.
- Naprowadzę cię - zapewniła Lena.
- A zjawy? Mgła? - spytała jeszcze Amanda z nadzieją w głosie. Nie chciała być bezsilna, w razie gdyby sytuacja się skomplikowała..
Musisz strzelić, ale rozproszyć strzał tuż po wylocie, by strzelić jak śrutem. To je odstraszy - odparł Sotor.
Amanda zastanowiła się chwilę, po czym kiwnęła głową.
- Rozumiem - powiedziała.
Wszyscy byli gotowi, aby ruszyć dalej, więc nie tracąc czasu cofnęli się do korytarza. Sotor jednak zatrzymał się.
- Wstrząsy ucichły... - zauważył Sotor.
- To źle? - spytała szeptem Amanda.
Lena zaś rozglądała się uważnie dookoła.
Rozległo się przeciągle wycie, lub raczej żałosny jęk, który odbił się echem po ścianach świątyni.
- Ych... zależy pod jakim kątem pytasz... coś co nas szuka przestało się ruszać - to dobrze, ale nie wiemy gdzie to jest, A to już źle...
Amanda przełknęła ślinę. Zapowiadało się na niezłą rozpierduchę... tylko nie wiedzieli jeszcze z czym.
- To jakiś obrońca tej świątyni? - szepnęła.
- Nieee... raczej manifestacja bólu uwiezionych tu dusz. Powiedzmy, że uznają, że to ja jestem winien ich stanu... - Sotor się skrzywił.
Amanda kiwnęła głową.
Ruszyli powoli korytarzem, starając się nie robić hałasu. Sotor sprawdzał każde drzwi i Lena zaglądała do środka. Poza różnymi upiornymi znakami, które Sotor w większości ignorował nie znaleźli niczego konkretnego w korytarzu. Gdy dotarli do jego końca jęk rozległ się ponownie i ziemia zaczęła drżeć.
- Zbliżają się - stwierdził Sotor.
Mogli się schować, stanąć do walki, oraz oczywiście zawsze mieli możliwość ucieczki.
- Schowajmy się - powiedziała Amanda i cała trójka skryła się za wnęką w korytarzu. - Chowajmy się jak długo się da. Prędzej czy później będziemy z tym walczyć, ale póki co lepiej chyba załatwiać swoje, bo po walce możemy nie mieć takiej możliwości - szepnęła Amanda.
Lena kiwnęła tylko hełmem na potwierdzenie i jak zawsze rozglądała się uważnie.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
ODPOWIEDZ