Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

To jest miejsce, w którym przeprowadza się wcześniej umówione sesje.
ODPOWIEDZ
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mekow »

Amanda
Astaria, Niebiańskie Wichry - stolica Unii


- Rewolwer wygląda znakomicie, choć przyznam, że rozumiem połowę szczegółów technicznych - powiedziała uśmiechnięta Amanda. - Trening poszedł dobrze. Umiem naprowadzić energię na cel. Pod warunkiem, że za bardzo się nie rusza. Potrenowałabym jeszcze z ruchomym. A co to za pomysł?
- Pokażę ci - Sotor poruszył brwiami. - Skoro potrafić kierować pociskiem, to potrafisz lepiej kontrolować energię, wiec mogę cie nauczyć trochę innego, ale idziemy na pustynię. Ubierz coś lekkiego, ale zakrywającego całe ciało. Nie mam gustu w tych sprawach, wiec pozostawię wybór ubrania tobie. Pustynia to dogodne miejsce do testowania zdolności ziemi, więc wpadniemy tam nieraz -
- Dobra. Ale chcesz iść teraz, czy może jutro od rana? A powiedz mi jeszcze, skąd ci przyszła do głowy pustynia, co? - powiedziała Amanda i uważnie przyjrzała sie mężczyźnie.
- Duuużo terenu, gdzie w przypadku pomyłki potencjalne trzęsienie ziemi rozmiaru kataklizmu nie wywoła żadnych strat w ludziach... - Sotor zrobił bezradny gest rękoma. - Albo specjalnie spowodowane trzęsienie ziemi. Gdzieś trzeba ćwiczyć w każdym razie.
- O rany. No dobrze - powiedziała kobieta i ziewnęła zakrywając usta dłonią. - Nie powiedziałeś, czy chcesz iść jeszcze dzisiaj.
- Jak tam chcesz. Im szybciej tym lepiej - odparł Sotor. - Ale wedle twego uznania -
- To może już jutro, lepiej jak wstaniemy wcześniej i się zabierzemy do treningu, niż jak mamy przysypiając ćwiczyć pół nocy i potem odsypiać - zaproponowała.
- Jak tam chcesz. A przy okazji, jeśli popracujemy nad energią, to nie będziesz już musiała spać. Jedna z cech ziemi. Nie czujesz zmęczenia. Nie musisz spać, jeśli nie chcesz.
- Łał, to by było coś - powiedziała podekscytowana Amanda. - A wiesz, chciałam z tobą pomówić o jutrzejszym spotkaniu. - zaczęła, ale przerwała gdy dostrzegła znanego jej mężczyznę. Obrazek Sotor wzruszył ramionami, po czym obejrzał się na mężczyznę. Zdążył go już wcześniej poznać.
- No to na razie chyba nie będę ci potrzebny? - zapytał, znów patrząc na Amandę.
- No, tak, jeśli nie masz nic przeciwko - powiedziała nieśmiało. - Zobaczymy się jutro? - zaproponowała, choc nie było specjalnie czasu na uzyskanie odpowiedzi.
- Witaj Reto - przywitała czarodzieja, który w tym momencie podszedł do ich stolika.
- Witam. Można się dosiąść? - powiedział czarodziej.
Sotor tylko skinął jej głową, uśmiechając się.
- Ta, ja już spadam - rzucił. - Bywajcie - dodał i ruszył... do drzwi wyjściowych.

Amanda zaczęła żywa rozmowę ze swoim znajomym. Zaczęli od Skazy i tym, że została wybrańcem Aramona. Potem przeszli do opowiadania tego, co wcześniej u kogo się działo.
Nie trwało długo, zanim nie udali sie do pokoju Amandy, aby porozmawiać w samotności.

Po około godzinie, od zniknięcia Sotora, dała się słyszeć eksplozja, szyby w tawernie zadrżały, potem nastąpił silny wstrząs i jeszcze kilka wtórnych, drobnych.
Oboje zerwali się na równe nogi.
- To chyba nie twoja zasługa - mruknęła Amanda. Istotnie, całe miasto musiało poczuć te wstrząsy.
Nie było czasu na szukanie koszuli i zakładanie jej, guziki także zajęły by wieczność. Zwłaszcza, że siedzieli nieomal po ciemku. Amanda chwyciła tylko swój nowy rewolwer, czapkę i płaszcz. Reto był w nieco bardziej komfortowej sytuacji, ponieważ był w pełni ubrany i brakowało mu tylko zimowego odzienia. Ona zaś zmuszona była narzucić płaszcz na gołe piersi... Może nie zmarzną jej aż tak, jak się tego obawiała.

Po paru chwilach Amanda wybiegła na dwór z nowym rewolwerem w dłoni. Reto był oczywiście razem z nią. Dokładnie rozejrzeli się dookoła. Tak jak na to liczyła, aktywność mieszkańców miasta wskazała jej kierunek, w którym powinni się udać. Najwyraźniej coś sie stało w zachodniej dzielnicy... albo na zachód od miasta.
- Na koń - powiedział Reto, gdy wiedzieli już gdzie muszą się udać. W Niebiańskich Wichrach nikt nie trzymał koni, ani nawet tautanów, na dworze. Wbiegli więc szybko do stajni i pożyczyli pierwsze lepsze konie - nimi szybciej można było wyjechać. Juz po chwili oboje pędzili na zachód obserwując co sie dzieje dookoła nich.
Z każdą chwilą Amanda była coraz bardziej niezadowolona. Wstrząs był ogromny, a nie byli nawet w pobliżu celu jak sie tego spodziewała.
Gdy dotarli do bramy i przekroczyli ja zobaczyli na polach przed miastem olbrzymią zwałę zwęglonego, dalej płonącego mięsa.
Mury Niebiańskich Wichrów nie były zbyt wysokie, gdyż nigdy nie musiały. Miały około 20 metrów wysokości. Powalone zwłoki okazały się wyższe niż mury miasta.
Amanda uniosła brwi przypatrując się zwłokom giganta. W pewnym momencie stwierdziła, że coś białego zsuwa sie po boku zwłok, lawirując miedzy płomieniami.
Wymierzyła do tego czegoś z rewolweru i naładowała broń niezbyt dużą dawką enregi. Trzymając cel na muszce, powoli podjechała bliżej celu. Reto pojechał za nią. Gdy byłą jakieś 100 metrów od celu poznała Sotora-zjeżdżał po mięsie jak po ośnieżonym stoku. - Uh, aj.. gorące - syczał meczyna, podrzucajac w dłoniach jakiś przedmiot.
Opuściła broń. Wiedziała, że niedługo mężczyzna wyląduje na wielkiej stercie śniegu więc uśmiechnęła się słysząc jak krzyczy, że coś go parzy... nie spodziewała sie, ze jest taki delikatny. Razem z Reto podjechali bliżej.
Sotor zjechał do warstwy śniegu.... który natychmiast się rozpuścił. Biały puch topił się w promieniu 5 metrów od mężczyzny. - Aj, oj.. psia jego... arrr - Sotor łaził w kółko, podrzucajac przedmiot.
- Co za cholerne... - mruknął i podrzucił obiekt wyżej, po czym skupił dużo energii w ręce i złapał obiekt w pole siłowe nad dłonią. Ziemię pod jego nogami zaczął powoli pokrywać szron.
- O... narobiłem rabanu - mruknął, patrząc na zgromadzonych wokół ludzi. - Wszytko twoja wina - kopnął zwłoki leżace obok siebie. Bez specjalnego efektu.
- To co za mną widzisz to wszystko co zostało z Opheliona. Leciał niebezpiecznie blisko miasta to stwierdziłem, ze go rekreacyjnie zdejmę - mruknął. - To jest jego esencja, muszę dostarczyc ją założycielowi trójcy, by miał nad czym pracować...
- Esencja? - zdziwiła się Amanda. Cała resztę zrozumiała, ale to jakoś jej umknęło.
- Ano... istnienie. Gdyby był to człowiek, nazwałbym to duszą - stwierdził Sotor, wsadzając dłonie w śnieg. Rozległo sie ciche syknięcie.
- Przegrzanie mocą chaosu... muszę dopracować swój pancerz - mruknął, poruszając palcami w śniegu. - odporność na ciepło jest, ale na moc chaosu? Nieeee... pooo cooo - mężczyna narzekał sam na siebie. Połączenie tego faktu z jego gabarytem i wyraz twarzy robiło poniekąd zabawne wrażenie.
Amanda uśmiechnęła się szczerze w odpowiedzi, ale zaraz potem spoważniała, gdyz cos nie dawało jej spokoju.
- To bydle wygląda... To jakiś wyjątkowy twór skazy? Coś takiego unikalnego?
- To? Nieee, piąta albo szósta Fala - mruknął Sotor przyglądając się swoim dłoniom. - Taka tam latająca popierd.. ekhm - opamiętał się. - Jakby tu wpadła jakaś unikalna istota Skazy to zeżarłaby mnie, ciebie, to miasto i połowę kraju na śniadanie - mruknął. - Bez popijania. Na szczęście jeszcze duzo czasu upłynie nim Skaza takie bedzie w stanie materializować tutaj.
Amandzie opadła szczęka. - Miejmy nadzieję, że uda sie zaprosić, sprowadzić bogów zanim do tego dojdzie - powiedziała po dłuższej chwili. - Cholera, teraz to mnie dobiłeś - dodała poprawiając płaszcz.
- Spokooojnie, do tego czasu takie kurczaczki ja ten bedą dla ciebie kwestia pstryknięcia palcami. Jacyś twoi słudzy będą się zajmować pomniejszymi problemami jak ten, twój czas bezie na to za cenny - Sotor uśmiechnął sie. - Wybacz na moment, sugeruje odjechać stad kawałek dalej, bo zaraz smród bedzie nie do opisania... - powiedział i obrócił się w stronę zwłok i zaczął coś mamrotać.
- A możesz się tego pozbyć?
Z dłoni Sotora trysnęły pomarańczowe iskry, a jego oczy zajarzyły się na czerwono. Chyba rzucał zaklęcie, więc nie mógł odpowiedzieć.
- Lepiej zróbmy to co radził - mruknęła do Reto. Ten kiwnął głową i oboje ruszyli w drogę do miasta. Po kilkunastu metrach zatrzymali się i spojrzeli za siebie z niewielkiego wzniesienia. Amanda poczuła, że zaczyna marznąć.
Sotor uderzył pięściami o siebie, po czym wysłał w mięso ładunek pomarańczowej energii... i zaczął wiać. Mięso zaczęło gnić w zastraszającym tempie. Po niecałych dwóch minutach zostały tylko jakieś powykręcane kości, które w ciagu pieciu minut skruszyły się i rozsypały. Po Ophelionie został tylko ślad, który pozostawił, gdy zarył w ziemi po upadku. Był to ślad po lądowaniu awaryjnym spowodowanym przez Sotora.
Amanda spoglądała na działanie zaklęcia. To było bardzo efektowne. Poczekała, aż Sotor ich dogoni. Ten przywołał swojego konia gwizdem i dotarł do nich dosć szybko.
- Chyba mogę sobie darować już "Jestem w końcu tylko rycerzem" - skrzywił się lekko i podrapał po potylicy. - Cóż, jedźmy dalej, bo jeśli wiatr się zmieni, to... - pokręcił głową.
Ruszyli razem.
- Wiatrem nasi mogą się już zająć. Tyle jeszcze potrafimy - rzekł Reto.
- Myślałam, że usunąłeś ciało i nie ma co śmierdzieć - zauważyła Amanda.
- Przyspieszyłem proces rozkładu, wiec odór rozniósł się w powietrzu i to szybko - powiedział Sotor. - Zaklęcie mocy chaosu zwane Klątwą Barabasza - wyjaśnił.
- Aha - mruknęła Amanda. Dotarli do bram miasta.
- Ja się zajmę "robotą papierkową", najlepiej wracajcie do karczmy. Znakomita robota panie Sotor - powiedział Reto.
Amanda skinęła mu głową. Wiedziała, że już się dzisiaj nie zobaczą, ale rozumiała sytuację... zresztą pieszczot miała juz dostatek.
Sotor także skinął głową.
- Dziękuję za uznanie - powiedział krótko. - Powodzenia w walce z biurokracją - uśmiechnął sie lekko.
Amanda i Sotor zajechali do stajni. Kobieta zsiadła z konia i oddała go pod opiekę stajennych gremlinów.
- Czyli będę powalać takie stwory? - zagadała krzyżując dłonie na piersi. Myślała, że to ją choć trochę ogrzeje, jednak tak się nie stało. Gdyby wiedziała, że wcale nie sa tu potrzebni założyła by coś więcej na siebie.
- Owszem. Za parę dni będziesz w stanie położyć trupem Opheiona bez większych problemów - odparł Sotor, zsiadając ze swojego konia. Zwierzę prychnęło na grmlina, który próbował chwycic za lejce i samo udało sie do boksu. Wystraszony gremlin zaś, aż schował się w innym z boksów.
- Za parę dni. Szybko - zauważyła unosząc brwi. - Ale sytuacja tego wymaga. A jak sądzisz, czy skaza będzie szybko sie rozprzestrzeniać? Z tego co widzę daje się we znaki - dodała i zdjęła z głowy czapkę. Ruszyli powoli w strone drzwi.
- Wysłała jedno wielkie stworzenie zamiast wielu małych. Ot jakas taktyka działania. Skaza nie wie co lepiej zadziała. Testuje, sprawdza...
- Lepiej by było gdyby się nie dowiedziała - mruknęła Amanda. Byli już w sali głównej, zwanej też potocznie karczmą. - Poszłabym już spać - powiedziała. Istotnie dawało się po niej zauważyć oznaki zmęczenia.
- Oczywiście. W razie czego znajdziesz mnie w moim pokoju. Dobranoc - powiedział Sotor, skinąwszy głową Amandzie, po czym udał się do siebie.
Amanda także udała sie do swojego pokoju i zanim położyła sie spać wzięła sobie gorąca kąpiel.


Następnego dnia Amanda spotkała Sotora, bez pancerza, czytającego gazetę przy śniadaniu. Miał na sobie koszulę, jakieś porządne spodnie i buty z grubą podeszwą.
Amanda podeszła do niego. Wyglądała znaczniej lepiej, niż wieczorem. Była wyspana, pełna energii i z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Witam. Co piszą ciekawego? - zagadała.
Sotor skrzywił się.
- Jestem na pierwszej stronie gazet - mruknął pokazując Amandzie pierwszą stronę, an której widać Sotora z esencja zamknieta w polu magicznym, rozmawiającego z Amandą i Reto.
- Dobrze, ze nie zrobili mi zdjęcia jak studziłem ręce, albo jak podrzucałem esencję...
- Może i zrobili, ale potem wybrali to - stwierdziła Amanda dosiadając się obok. - I co napisali? - spytała.
- Poproszę sałatkę z pomidorów i dwie bułki. I gofra z syropem - zwróciła się do kelnerki, która stanęła obok nich. Typowa blondynka, zapisała sobie zamówienie i z otwartymi ustami przyglądała sie Sotorowi.
- Trochę o mnie, że uniknąłem wywiadu, ze usunąłem ciało za pomocą nieznanej magii, z tego co widzę są zainteresowani tym skad sie wziąłem... - Sotor potarł brew i odłożył gazetę. - No i dlatego wolałem zgrywać głupa - poił herbaty z kubka i westchnął. Nie zwrócił szczególnej uwagi na kelnerkę. Miał myśli zajęte czymś innym.
- Zgrywać głupa? Co masz na mysli? - powiedziała Amanda, biorąc do rąk gazetę.
- No wydurniałem się trochę wcześniej. Nieważne - Sotor machnłą reką. - Tak czy inaczej przemyslałas to co mówiłem o treningu na pustyni? - zapytał.
- Niespecjalnie, ale dlatego, że nie było o czym. Na pustyni będzie najlepiej - powiedziała Amanda i wzruszyła ramionami.
Wtedy to podeszła kelnerka, które podała na stół zamówione śniadanie.
- Dziękuję, dla nas to wszystko - powiedziała, gdy dostrzegła, że ta znowu robi maślane oczy do Sotra.
Sotor obejrzał sie na kobietę i uniósł brew. Amanda już odesłała kelnerkę, więc nie odezwał się.
- Dobra, wyposażysz sie sama, czy sponsorować cie? - zapytał Sotor.
- Wyposażę się? W co? - spytała zajadając bułkę z pomidorami.
- Ubranie. Przepuszczające powietrze, ale zakrywajace większosć ciała, jesli nie całe... no i wodę w jakis izolowanym pojemniku. Na obiad wrócimy - powiedział Sotor. - Gdyby nie to, ze musiałem dostarczyc esencje i pomóc z jej rafinacją to zapewne wykułbym ci bukłak - mruknął Sotor i westchnął. - Ale nieważne już
- Jeśli możesz mi załatwić takie ubranie ot tak, to będzie mi miło, bo pewnie takiego tu nie znajdę. Ale będziesz ze mną na pustyni? Pokarzesz mi co i jak?
- Oczywiscie -odparł Sotor. - Hm.. wiem gdzie mogę takie ubranie kupić, ale powiedz mi jakie kolory preferujesz. No i czy wolisz togę czy kombinezon? - zapytał drapiąc się po brodzie.
- Kolory jasne. Togę znam i chyba ją wolę. Kombinezon mógłby krępować ruchy, a na pustyni wolę nie mieć za dużo na sobie, zwłaszcza ciasnego.
- Chyba nie masz mi za złe, że spławiłam kelnerkę? Jak chcesz się z nia przespać, to da sie bez trudu zalatwić.
- Jasne. Jak dobrze pójdzie to skombinuje ci jakiś uniwersalny ciuch, kombinezony nie muszą krępować ruchów, ale mogę załatwić ci wzmacniane ubranie - stwierdzil. Na drugą uwagę uniósł brew.
- Żyję już tak długo, ze tego typu zabawy mi się przejadły. Jak koś jest tego warty, to czemu nie, ale nie będę brał do łózka pierwszej lepszej - wzruszył ramionami.
- Może być kombinezon - odpowiedziała Amanda kończąc pierwsze danie. - A po tym jak trafiłes na pierwszą stronę w roli bohatera to możesz sie spodziewać uwagi innych... takiej czy innej - pusciła do niego oczko.
- Taa... - mruknął Sotor. - Dobra, to wracam za godzinę, jakby co to spotkamy się tutaj, dobrze? - zapytał.
- Za godzinę? Dobra... Załatwię w tym czasie skorzystanie z portalu - powiedziała biorąc się za gofra.
- Portalem się zajmę, o to się nie martw. Nie podoba mi się fakt, że portale sa stacjonarne. Wolę stworzyc własny... - stwierdził Sotor i udał się do swego pokoju.
Amanda chciała właśnie ugryźć gofra, ale ten jakos nie dotrał do jej ust. Ręce zastygły jej w miejscu, cała zastygła na moment z lekko otwartymi ustami.
- To umiesz stworzyc portal i przenieść nas w dowolne miejsce? - powiedziała zdumiona.
Sotor obejrzał się na nią. - Nie do końca dowolne, jest to zależne od paru czynników. Jendym z nich jest konieczność mojej bytności w danym miejscu - odparł meżczyna.
- O, bukłak juz do odbioru, jendak zajmie mi mniej niż godzinę. Zaraz wracam - stwierdził.
- No dobra - mruknęła, choć widać po niej było, że coś jest nie tak. Że albo nie wszystko rozumie, albo nie wszystko jej odpowiada.
- Coś nie tak? - mruknął Sotor.
- Nie, w porządku... zaskoczyłeś mnie... dlaczego nie używaliśmy tych portali od razu? To przez te czynniki?
- Ano. Nigdy nie byłem w Unii - odparł Sotor.
- A na pustyni już byłeś? - spytała unosząc brwi.
- Ta, tłukliśmy się tam z pierwszą manifestacja Skazy - odparł Sotor.
Amanda przymknęła na chwile oczy i potrząsnęła głową.
- No dobra. To ja zaczekam tutaj.
Sotor skinał głową i poszedł do siebie do pokoju. Wrócił po chwili z niewielkim pakunkiem.
- To jest dosć specjalny kombinezon. Proponuje ci założyć go na gołe ciało, i jesli chcesz to mozęsz zarzucić nań coś jeszcze. Ma parę specjalnych własnosci, mam ci powiedzieć teraz, czy już na pustyni? - zapytał.
Anamda nie zdążyła nawet zjeść całego gofra.
- To mała pyć kocina? - "powiedziała" zdumiona tym jak szybko mężczyzna powrócił. Dopiero po chwili przełknęła jedzenie i mogła mówic normalnie.
- Lepiej powiedz mi wszystko od razu. Może w międzyczasie zdążę dokończyć śniadanie.
- Powiedziałem, ze bukłak jest juz jednak do odbioru, wiec zajmie mi mniej jak godzinę... nie sprecyzowałem ile mniej ,to fakt - zauważył Sotor.
- Dobra po pierwsze bedziesz w stanie przywołać i odwołac kombinezon. Po drugie bedziesz mogła przywołać lub odwołać na jego powierzchnię dodatkowy pancerz. Lekki lub ciężki. Kombinezon bedzie odpowiadał na zmiany klimatyczne wokół ciebie wiec nie powinno ci byc nim ani zimno, ani ciepło. jest elastyczny i nie krępuje ruchów... no i ma miejsce na każdy z twoich rewolwerów - zakończył Sotor. - I dwa małe schowki na amunicję - dodał, podsuwając pakunek. - Bukłaczek jest w środku, pusty, na niego też znajdzie się miejsce w kombinezonie.
Amanda zdążyła zjeść gofra, ale musiała sie przy tym spieszyć.
- Przywołać? Jak? - spytała. - A co z moimi rzeczami? Myślisz, że nie beda mi potrzebne?
- Do walki - nie. Do ćwiczeń - też nie, a w razie czego wrócimy portalem do mojego pokoju i przejdziesz się do swojego - Sotor wzruszył ramionami. - W sumie byłem w twoim pokoju, to mogę też zrobić i portal tam... i poczekać aż wrócisz -
Amanda odetchnęła z mieszanina ulgi i... obojętności? - To dobrze - powiedziała i z uśmiechem pokiwała potwierdzająco głową.
- A jak się przywołuje kombinezon? A jak pancerz?
- Kombinezon łatwo. Jak go założysz to zrozumiesz szybko. Przywoływania pancerza cie juz nauczę w terenie - odparł Sotor.
- Dobrze, jeśli o mnie chodzi to możemy zaraz iść - powiedziała Amanda wyciągając sakiewkę i grzebiąc w niej w poszukiwaniu odpowiedniej ilości pieniędzy. - Jak chcesz możesz zaczekac tu na mnie aż sie ubiorę, blondi na pewno z chęcią dotrzyma ci towarzystwa - wskazała wzrokiem czającą się nieopodal kelnerkę.
- Muszę otworzyc portal, a to mi chiwle potrwa - stwierdził Sotor. - O mnie sie nie martw - mrugnął do Amandy. - Zastukaj do mojego pokoju jak bedziesz gotowa - powiedział, po czym wstał i udał sie do siebie.

Amanda poszła do swojego pokoju, rozpakowała podarunek i przyjrzała się kostiumowi. Był to taki dziwny klejnot z szeleczkami, a całość przypominała stanik z klejnotem zamiast miseczek. Do tego Sotor dodał kartkę na której zostawił jej list: "po prostu załóż i zobaczysz jak to działa". Był tam też rysunek sylwetki i sposób zakładania. Amanda natychmiast stwierdziła, że obeszła by sie bez tego. Zakładało się to bowiem bardzo podobnie jak stanik, ale zapięcie miało z przodu.
Kobieta rozebrała sie do naga i założyła szeleczki.
Jej ciało pokryło sie elastycznym materiałem przylegającym dość ściśle do ciała. Było ono koloru białego, ale Amanda zoriętowała się, że jeśli zachce innego lub jakichś wzorów to ten sie natychmiast dostosuje do jej gustu. Zorientowała się też, że może go przywołać i odwołać po prostu chcąc by sie pojawił lub zniknął. "Szeleczki" i klejnot znikną, a kombinezon po prostu pojawiał sie i znikał "z powietrza".
Koło bioder i na udach znajdowały się miejsca na broń. Bukłak zaś, obecnie pusty zaczepiony był na plecach, tuż nad prawym pośladkiem.

Zadowolona Amanda wyszła na korytarz i zapukała do pokoju Sotora. Mężczyzna zaraz jej otworzył.
- M? - uniósł brew. - O, juz masz na sobie kombinezon - spojrzał na nią. - Dobra, to możemy ruszać?
- Leży bardzo dobrze, wspaniale wręcz. Możemy ruszać - odpowiedziała uradowana kobieta.
- Świetnie - Sotor otworzył drzwi. Po środku jego pokoju unosiło się coś na kształt zwierciadła otoczonego jęzorami pomarańczowych płomieni. W lustrze jednak odbijała się pustynia...
Gdy Sotor zamknął drzwi za Amandą wykonał zapraszający gest w stronę portalu. - Panie przodem
Kobieta z uśmiechem przekroczyła portal.
- Gdzie dokładniej jesteśmy? - spytała, gdy mężczyzna do niej dołączył.
- To Ferrana... lub to co z niej zostało - odparł Sotor.
- Pustynia Yrriańska rozprzestrzeniła się zajmując 95% powierzchni kontynentu po manifestacji Skazy...
- A niech to osioł kopnie - powiedziała Amanda rozglądając sie dookoła. - Ale skazy już tu nie ma? Zniszczyła teren, ale nie przerobiła go na swój?
- Oczyściliśmy go - powiedział Sotor. - Skaza nie ma tu już czego szukać -
- Rozumiem... Ale czy każdy oczyszczony teren będzie martwa pustynią? - spytała z nutą niepokoju w głosie.
- Nie. ten teren został znsizczony, a nie przekształcony - odparł Sotor.
- O, to dobrze. Już się bałam... Ale niszczyć może tak samo jak przekształcać? - dopytywała sie dalej.
- Pustynnienie mozna cofnąć przy odpowiendim nakłądzie magii. Skażenie przy odpowiednim nakałdzie energii. Zniszczenei jest kwestiajednego zaklecia, askażenie - paru tygodni roboty dla istot Skazy.
- Chyba rozumiem... - odpowiedziała Amanda. - No to co? Jak wywołać trzęsienie ziemi? - dodała z uśmiechem.
- Najpierw słabe. Naładuj energia nogę i tupnij jedncoześnie wyzwalajac moc - poelciłSotor i odskczył, by usiaść na pobliskich skałach.
Amanda postąpiła zgodnie z zaleceniami. Naładowała nogę, w ten sam sposób, jak wcześniej ładowała rewolwer. Po czym wyzwoliła ją, mocno tupiąc jednocześnie w piasek.
Okolicą zatrząsło.
- No, łatwe, nie? Teraz pokażę ci jak tym manipulować by uzyskać różne ciekawe efekty - powiedział. - Wstrząs kierowany, silniejszy i parę innych... wariacji. Od czego zaczniemy? Wszystkiego w jeden dzień nei opanujesz...
- Może kierowany, tak aby ktoś przedemną stracił równowagę - powiedziała Amanda. - O! A mogę sprawić, że ziemia się pod nim rozzstąpi i delikwent spadnie w przepaść? - wpadło jej do głowy.
- Wyzsza szkołą jazdy - odparł Sotor.
- Kiedyś? - rzekła i spojrzała na mężczyznę z nadzieją.
- Za cztery-pieć dni wytęzonego treningu - odparł Sotor.
Amanda jęknęła niezadowolona krzywiąc się jednocześnie.
- No to zacznijmy od kierowanego - powiedziała... I rozpoczęli trening...
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mr.Zeth »

Raneta:
Wyspa świątynna


Nastał kolejny dzień. Rezznafen stał na dachu świątyni i patrzył w stronę morza.
- Płyną tu jakieś statki – stwierdził. – Sporo w nich „blaszaków” – dodał. Jego oczy błyszczały na zielono. Widać korzystał z jakiegoś zaklęcia by widzieć wybrzeże, od którego oddzielała go ściana drzew.
- Pójdę zobaczyć o co im chodzi – mruknął i zeskoczył w dół, lądując z gracją przed drzwiami świątyni, by ruszyć naprzód pewnym krokiem. Kaisstrom zaś zorientował się, że tym razem ma na śniadanie pieczoną rybę…
Gdy kończył jeść otrzymał informację od Rezznafena.
„Ci ludzie chcą z tobą paktować…” stwierdził Rezz. „A dokładniej chcą byś był ich herbem… i przywódcą” dodał. „Najwyraźniej już komuś wyraźnie zaimponowałeś”


Miglasia:
Azyl


- Moja historia? – Carmen uniosła brew i uśmiechnęła się. – Za długa by opowiadać – stwierdziła. – I tak wszystkie zmiany zaszły bardziej magicznie niż w wyniku zdarzeń. Ot z sadystycznej, zakompleksionej suki stałam się uwodzicielską złośliwą suką – mrugnęła do Amber. – Mogłabym być na początku nawet aniołem, w momencie gdy ktoś staje się zarimem jest dla niego jeden cel – moc. Tyle. Ta rasa po prostu tak ma – wyjaśniła, biorąc kanapkę i westchnęła.
- Dobra… więc ja wezmę się za edukację Dergana, a ty za nasze dwa nowe wilkołaki? – zaproponowała Carmen. – Po drodze na dół chyba wezmę sobie kakao… - zamyśliła się.
- Tak, niezły pomysł… a co do Dergana, to nauczę go ukrywania się w cieniu, maskowania się, oraz paru zdolności które wzmocnią jego potencjał. W jakieś dwa-trzy dni powinno dać radę – stwierdziła. – Gdybyś chciała wreszcie poprowadzić atak na wybrzeże to skontaktuj się z burmistrzem albo każ Aleksowi to zrobić.

Thlann:
An Iubbath


- Rozumiem – powiedział nagle jeden z mężczyzn. Io poznał Markusa.
- Wiecie, że nasza trójka pracowała dla Keppera, nie? – zapytał. Ludzie powoli pokiwali głowami. – Powiedzcie mi, ze jak go zobaczyliście też poczuliście to samo co my – mruknął.
- No to dość dziwne – mruknęła jakaś kobieta.
Wszyscy powoli zaczęli kiwać głowami.
„Naładuj się energią” poleciła Thelia. „I przekaż im jej trochę” zobacz jaki będzie efekt.
Grupka przed Io ożywiła się znacznie. Jeśli thlann miał ich teraz ostatecznie przekonać musiał dać jakoś upust mocy. Przekazanie jej części ludziom powinno pokazać z czym mają do czynienia.

Astaria:
Niebiańskie Wichry


Dwa dni ćwiczeń okazały się nader owocne. Amanda nauczyła się wykorzystywać energię, by wysłać przed siebie falę uderzeniową, lub falę wstrząsów. Potrafiła też wywołać trzęsienie ziemi w dowolnej, znanej ludzkości skali, aczkolwiek te najpotężniejsze wymagały ponad godziny skupienia i wielkiego nakładu energii. Kobieta już czuła każdą odrobinę energii, którą wypuszcza. Czułą jak lewituje wokół niej. Czułą też inna energię, o czym przekonała się dopiero później, po powrocie…
- No to oficjalnie potrafiłabyś zrównać Niebiańskie Wichry z ziemią – powiedział Sotor, gdy wracali portalem do tawerny wieczora dnia drugiego. Amanda natychmiast wyczuła całą energie magiczna wokół niej. Od golemów, przez magów aż po magiczne gadżety. To było dziwne, bo ta moc wydała się jej.. prymitywna. W porównaniu z pulsującą w niej siłą, przypominającą eleganckie ostrze moc w tym mieście była jak krzywo wyciosany kamienny młot. O tyle ciekawe, że mocy Sotora nie czuła w ogóle. Mężczyzna zaś znów zagadnął ją.
- Teraz lekka zmiana planów. Jutro koło zachodniej granicy Unii pojawi się Wyrwa. Musimy tam pójść i wyrżnąć całe tałatajstwo, które z niej wylezie. Jutro z rana po śniadaniu pokażę ci jak przywołać solidny środek transportu i udamy się na miejsce. Ja idę się przejść po mieście. Lubię jak mróz szczypie mnie w twarz – wyszczerzył się i ruszył na ulice miasta, zostawiając Amandę samą w jej pokoju.


Domena Skazy:

Są takie miejsca w tym paśmie wymiarów, gdzie czas jest względny. Przyszłość i przeszłość zazębiają siew niekończącym tańcu. Nici czasu rozplatają się i tkają na powrót. Serak yp Theamiel od dawna przestał odróżniać przeszłość od przyszłości. Wspomnienia nakładały się na siebie bezładnie w jednej wirującej masie.
Na początku potrafił je ponownie poukładać, ale ile czasu można trzymać je wszystkie kurczowo, by nie uciekły? Teraz elf unosił siew niebycie, a obrazy, uczucia, zapachy i wrażenia opływały go, utrzymując w transie. Mógł tylko czuć jak powoli marnieje, słabnie, rozpada się.
W czasie znalazł w tym wszystkim pewien rodzaj harmoniczności. Wszystko powtarzało się w określonym czasie, a chaos był tylko pozorem. Wtedy właśnie coś się zmieniło. Policzek i prawe ramię elfa stały się mokre, ale gdy dotknął ich dłonią i spojrzał na palce nie było tam niczego.Tylko uczucie… z jest tam ciecz.
Potem usłyszał echo, coraz mocniejsze, aż poskładało się w słowa.
- Astaran verath, kur**! – krzyknął niski, męski głos, a jego podźwięk był tak mocny, ze wbił elfa w ścianę jego... snu? Coś chrupnęło pod jego plecami i szarpnęło nim wstecz, a cały jego świat nagle pękł niczym zwierciadło. Cos go oplatało. Coś miękkiego i ciepłego. Tryzmało go, by nie upadł. Niosło.
Widział kształt. Ludzką sylwetkę z olbrzymim mieczem, którym wymachiwała na boki. Widział cień bryzgającej krwi.
I słyszał głos. Dziewczęcy głos.
- Udało się, mamy go! – był miły. Przyjemnie dźwięczał. Był realny. Tak bardzo realny.
Elf czuł jak jego wspomnienia powoli układają się w szereg i na powrót składają w całość.
- O czasy o obyczaje – mruknął suchy, męski głos z jego prawej. A potem nastąpiła seria eksplozji. – Kiedyś w gości się przychodziło, to herbaty zrobili.. ugościli, a teraz szczują tym ścierwem – dodał suchy głos. Elf powiązał go powoli z majaczącą w rozmazanym świecie sylwetką. Gość był wysoki, chudy... i chyba był łysy...
- Nie gadaj, Philisterias, tylko wysadzaj to cholerstwo, za nami już się od nich roi! – rzucił niski głos. Dał się słyszeć jakiś dziki pisk i jazgot, który zaczął powoli narastać.
- Taa, taa... – mruknął suchy głos.
- Dermyth, nie za ciężko ci z nim? – zapytał niski głos.
- Nie, już nosiłam cięższe rzeczy – odparł dziewczęcy głos. Jazgoty stały się głośne i bliskie, dał się słyszeć dźwięk wydawany przez przecinane mieczem mięso i kości.
- Pogaduszki później. Phil, wysadź tę ścianę – polecił wibrujący kobiecy głos.
- Wedle twej woli – odparł suchy głos. Wszystko lekko zawirowało. Barwy rozlały się w plamy i obraz na chwilę stracił resztki ostrości. Wszystko się zatrzęsło i Serak znów zaczął rozróżniać kolory i niektóre kształty, ale wszystko nadal było zamazane.
- Nehro, zajmij się tym mackowatym tworem z prawej! Phil, tyły! – dodał kobiecy głos. Znów rozległ się dźwięk cięcia. A potem do uszu elfa dotarła seria wybuchów.
- Tajest! – odparł niski, męski głos. Serak powoli zaczął łączyć głosy i kształty, ale wtedy wszystko znów zawirowało i stracił przytomność.

[---]

- No, pobudka – mruknął znajomy niski, męski głos. Elf otworzył oczy, by stwierdzić, że jest w sporym pokoju na łóżku. W pomieszczeniu siedziała śliczna nastoletnia dziewczyna o nienaturalnie długich, brązowych włosach, długowłosy brunet o dzikim spojrzeniu w pancerzu pokrytym czerwonym, pulsującym nalotem i kościany ożywieniec w złowrogiej czarnofioletowej todze z licznymi ozdobami z czarnego żelaza.
Czarnowłosy wyszczerzył się.
- No, wstawaj. Byłeś w niezłej d**ie, przyjacielu – rzucił, po czym dostał w potylicę sporym kosmykiem włosów.
- Przestań bluzgać – mruknęła dziewczyna. – Jestem Dermyth – zwróciła się do elfa. – A to jest Nehro – kopnęła mężczyznę. – I Philisterias – skinęła głową na lisza.
- Wyciągnęliśmy cię z więzienia Skazy – uśmiechnęła się do elfa.
- Z twoim umysłem już wszystko powinno być w porządku – dodał lisz.
Wtedy elf stwierdził, ze coś łaskocze go po czole. Był to blado-czerwony kosmyk włosów, zwisający z góry. Gdy uniósł spojrzenie ujrzał nachylającą się nad nim kobietę o zimnym, uroczym spojrzeniu. Każde jej oko zdawało się być gwiazdą. Piękna i odległą…
- A mnie zwą „Gwiazda” – powiedziała kobieta dziwnym wibrującym głosem. Stała nad łóżkiem z kulą energii w dłoni. Rozproszyła moc. – Twoją fizyczną rekonwalescencję uznajmy za zakończoną – mruknęła.
- Gdy dojdziesz do siebie to weź się za jedzenie. Opowiem ci wszystko – stwierdziła. – Możecie się już zwinąć. Sprawdźcie, czy nigdzie w pobliżu nie ma już żadnych maruderów – poleciła pozostałej trójce, która z lekkim ociąganiem się ze strony Nehro i Dermyth wreszcie opuściła pomieszczenie. Lisz pozostał. Gwiazda spojrzała na ożywień ca i uniosła brew. Ten w odpowiedzi tylko założył ręce na klatce piersiowej.
- Mógłbyś im pomóc z poszukiwaniem maruderów, Philisterias? – zapytała Gwiazda.
- Mógłbym – odparł lisz.
- Zrób to proszę – dodała Gwiazda.
- Nie ma sprawy – mruknął Philisterias, wychodząc powoli.
- Masz pewnie dużo pytań… - stwierdziła Gwiazda, gdy ożywieniec opuścił pokój. – Może będę w stanie odpowiedzieć na niektóre z nich.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Plomiennoluski »

- *Rezz, przez puszki masz na myśli te same zakute łby, które kiedyś próbowały polować na smoki uznając je za wcielenie zła, na szczęście z mizernym skutkiem?* - smok był co najmniej trochę zdziwiony, zwłaszcza ze chcieli go obrać jako symbol i przywódce.
- *Chyba nie dokładnie ci. Jacyś inni.* - mruknął Rezz przesyłając mu myśli na odległość. - *Widać nie wszystkie zakony polowały na smoki*.
- *No dobrze, proponuje prowadzić rozmowy wewnątrz świątyni, nawet przybiorę ludzką formę żeby na początku nie spanikowali.*
-*Nie, zostań w smoczej* polecił Rezznafen.

Wkrótce do świątyni wszedł Rezz, a wraz z nim trójka rycerzy ze ściągniętymi hełmami. Ruszyli w stronę wewnętrznego pałacu. Kaisstrom zajął miejsce w którym nie robił aż takiego wrażenia nawet w swojej prawdziwej postaci, oczywiście, o ile nie podeszło się bliżej i nie stwierdziło że perspektywa oszukuje, bo człowiek czuł się tam jak malutka mrówka. Czekał siedząc spokojnie na tylnych łapach.
- Jestem Sir Edward Holdberg - powiedział jeden z rycerzy. Ten w najlepiej wyglądającym pancerzu. - Chciałem oddać hołd pogromcy istot, które pustoszą Ranetę od pewnego czasu
- Ja nie potrzebuje hołdów, ale muszę przyznać że mile łechta to moje ego. Jeśli już chcecie komuś dziękować, to proponuje wznieść dziękczynne modlitwy do Uranosa, który obdarzył mnie swą mocą i pozwolił pomóc Ranecie. Wiecie że właśnie znajdujecie się w jego świątyni? - jego głos był spokojny, ale informacje które przekazywał skompresowane do minimum musiały zadziałać przytłaczająco, o ile oczywiście Kaiss choć trochę znał się na ludziach.

Ludzie rozejrzeli się po miejscu.
- Więc moc pochodzi od boga dla którego wybudowano tę świątynie? - zapytał Edward. - Hm... jesteś jakimś jego.. awatarem?
- No, to się nazywa szybkie kojarzenie faktów, tak, póki wiara w niego nie odrodzi się na kontynencie, nie może działać inaczej jak przeze mnie. Nawet to, w ograniczonej części, bo wspomaga mnie głównie udzielając swojej siły, co zdaje się chyba można było zaobserwować skoro się tu pojawiliście. Co do świątyni, to nie jestem nawet pewien, czy została wybudowana dla niego, czy też sam ją wybudował, ta wyspa to dziwne i ciekawe miejsce. - odparł patrząc prosto na rycerza.
- Hrm... - rycerz pokiwał głową.
- Czy zechcesz przenieść się na Ranetę do naszego zamku? - zapytał wprost. - Mamy nieco do przedyskutowania z dwoma innymi zakonami, twoja obecność byłaby pożądana - stwierdził rycerz. - Najwyższy czas wybić im z głowy polowania na smoki i niech się skupią na czymś, co pomoże Ranecie jako całości.
- Mogę tam polecieć na krótki czas, co do przeniesienia się na stałe będę musiał się zastanowić, to miejsce kryje w sobie dużo więcej niż widać gołym okiem i moja obecność tutaj wiele ułatwia. *- Rezz, jak z tego dyplomatycznie wybrnąć nie mówiąc im o rewitalizatorze?* - był nieco zakłopotany, wiedział że na pewno ułatwi to koordynacje zakonów Ranety, ale z drugiej strony wolał mieć dostęp do mocy świątyni.
- Oczywiście - powiedział rycerz.
*Możesz im powiedzieć, że w tej świątyni są ośrodki mocy Uranosa i musisz nauczyć się stosować wszystkie, by skutecznie zwalczać Skazę. Nie skłamiesz, Rewitalizator to jeden z wielu takich ośrodków...* odparł Rezz.
- Widzicie, świątynia jest niejako fizyczna manifestacją mocy Uranosa w naszym świecie, ośrodek jego mocy, z którego muszę nauczyć się w pełni korzystać jeśli mamy pokonać Skaze, tak, to z czym walczymy ma imię, jest wynaturzeniem, które zajęło miejsce bogów, a my musimy się zatroszczyć o to żeby mieć chociaż życie po życiu jeśli nawet tutaj musimy przechodzić przez piekło... - Smok zamilkł na chwile. - No dobrze, ale mój przyjaciel stwierdził ze chcecie mnie obrać na swój symbol, opowiedz mi o tym więcej. Porozmawiajmy o współpracy i przedstawmy sobie nawzajem nasze cele.
- Chcemy pozbyć się tego czegoś, Skazy, jak to nazwałeś, z naszego kontynentu. Ponieważ ty sobie z tym radzisz, z tego co widzieliśmy, to liczymy, ze pokażesz nam jak to zwalczać. Ponieważ w takim układzie byłbyś naszym mentorem to na herbie naszego zakonu znalazłaby się twoja sylwetka - wyjaśnił rycerz. - Aczkolwiek może masz pomysł związany z twoim bogiem? Znaczy Uranosem?
- Już lepiej Uranosa, jeśli się rozejrzycie dookoła, powinniście zobaczyć wir, to właśnie jego symbol. Tylko że dużo bardziej od symboli potrzebna jest szczera wiara, ponad polowy Ranety. Wiem ze to niemało. Mam jednak nadzieje ze sobie poradzimy z czasem. Tak wiec moim głównym celem jest przywrócenie bóstw na świat, sami sobie możemy z tym plugastwem nie poradzić. Wiec zarówno rozniecenie wiary na nowo i zwalczanie inwazji. - zamyślił się chwile. - Większość sposobów jakimi walczę może być niedostępna dla śmiertelników, ale można połączyć nasze wysiłki i je dużo lepiej zorganizować, wzmacniając się nawzajem o wiele.
- Doskonale. Udasz się teraz z nami na kontynent, czy przybędziesz później dowiedzieć się jak poszły negocjacje? - zapytał Edward.
- *Rezz zbliża się coś większego w tym momencie? Jeśli nie, to lepiej załatwić to od razu i wpaść tam z wielkim hukiem po prostu.* - Daj mi chwilkę do namysłu, myślę że to nie będzie problemem. - Odpowiedział Edwardowi na głos.
*Nie. Na razie spokój, dopiero za dwa lub trzy dni - odparł Rezznafen. Rycerz cierpliwie czekał gdy smok udawał zamyślonego naradzając się z opiekunem.
- Mamy jakieś dwa dni, ile będą płynąc wasze statki? - zapytał Kaisstrom
- Pół dnia. nasz zamek jest zarazem portem - powiedział rycerz.
*Korzystają z magicznych żagli, nie wiem skąd je mają, ale są skuteczne* mruknął Rezz znów prosto do myśli smoka.
- W takim razie proponuję ruszać, chcecie coś jeszcze przedyskutować na pokładzie, czy po prostu dolecieć za wami? - Powinno mi to zając mniej więcej tyle samo czasu, możne nieco mniej, macie chyba dość szybkie statki.
- Nie wiem czy nasz pokład będzie dostateczny... - mruknął Edward.
- Może mógłby być, chwilowo nieistotne, po prostu polecę. Zanim to jednak zrobię, powiedzcie mi, czy wy sami z siebie uwierzycie w Uranosa?
- Dałeś już pokaz do czego jesteś zdolny zbrojny w jego moc. Jest to bóg wart wyznawania - odparł Edward.
- Cieszy mnie że macie otwarte umysły, ale jeśli faktycznie chcecie żebym się z wami udał, złóżcie hołd Uranosowi, pomódlcie się do niego, ale z głębi serca, nie chcę klepania starych nic nie znaczących formułek.
- Nie zwiedziliśmy tego budynku.. jest gdzieś główny ołtarz? - zapytał Edward.
Rezznafen skinął dłonią w stronę świątyni - Skręćcie w lewo - polecił. - Znajdziecie bez problemu.
Rycerze skinęli głowami i ruszyli na miejsce, znikając Kaisstromowi z oczu. Smok jednak poczuł się trochę... silniejszy? Najwyraźniej przeczucie go nie myliło, wiara i modlitwy karmiły bóstwo, a tamten użyczał mu swojej mocy, co by oznaczało że im więcej wiernych i modlitw, tym większa szansa na zniszczenie skazy.
- Rezz, myślę że Ty to wiesz. Muszą się modlić tutaj, czy wystarczy dowolne miejsce ale z sercem skierowanym w stronę Uranosa? - przekrzywił lekko głowę mówiąc do opiekuna.
- Powiedzmy, że miejsce przeznaczone do modlitwy po jakimś czasie otwiera rodzaj łącza z bóstwem, więc modlitwa tam jest silniejsza, ma mocniejszy wpływ. - powiedział Rezznafen.
- Przebudowanie kaplic i świątyń wystarczy, czy najlepiej zacząć wszystko od zera? Kiedy tam polecę, spróbuję przekonać wszystkich na miejscu żeby zrobili to samo, możliwe że się uda, wiadomo że nie z wszystkimi, ale całe miasto lub choćby twierdza to i tak sporo.
- Przebudowanie ruin jakichś budynków najlepiej - odparł Rezz. - Nie dawnych świątyń, a innych budynków.. albo od zera.
- No dobrze, po atakach powinno być nieco ruin, przynajmniej jasno się wyrażę że nie mogą to być byłe świątynie i kaplice, normalnie pewnie od tego by zaczęli, ja chyba też.
Smok ruszył w kierunku rycerzy i zobaczył grupkę pogrążoną w modlitwie, nie przerywał im jeszcze aż Rycerze zakończyli modlitwę i byli gotowi do drogi.
- Płyńcie, ruszę niedługo po was i dogonię was przed twierdzą. - Sir Edward skinął tylko głową w odpowiedzi.
- Doskonale - powiedział rycerz. - Do zobaczenia na miejscu - Skłonił się wraz z rycerzami i odeszli.

Kaiss poczekał aż odeszli spory kawałek patrząc w ślad za nimi.
- Co o nich myślisz? - zapytał smok odprowadzając statki wzrokiem.
- Powinieneś pozbierać armie... i armia właśnie zebrała się sama, wystarczy tylko ją przyjąć. Wygląda na to, że na prawdę chcą coś zmienić na Ranecie...
- Zakony Ranety są dość spore, problem zawsze był z puszkami, które miały nierówno pod sufitem, zdaje się że tam wrzucali wszystkich niebezpiecznych furiatów samobójców, reszta była w miarę normalna, a tutaj trzeba radykalnej interwencji. No nic, chyba polecę za nimi i zobaczę co się da z nich wyciągnąć. Jest na wyspie coś o czym powinienem wiedzieć przed odlotem? - Zaczął się powoli zbierać do lotu, nie to żeby miał dużo do przygotowywania.
- Jest tu bezpiecznie w sumie.. jeśli ktoś chciałby się ukryć przed Skazą, to jest właściwe miejsce.
- Czyli jeśli mają jakiegoś przywódcę, albo kogoś, kto mógłby łatwo zostać zakładnikiem, można go tu przetransportować, jest to jakaś myśl. Zwłaszcza jeśli jest więcej takich szpiegów jakiego ostatnio zneutralizowali. No dobrze, w takim razie lecę. Zawsze możemy rozmawiać telepatycznie, chyba że chcesz się udać ze mną. - Rozłożył skrzydła i ruszył.
- Skupię się na czymś innym... poradzisz sobie. - zapewnił Rezznafen.
- Powinienem... chyba. - rzucił w wiatr, ale ten całkowicie go zagłuszył. Skupił się na locie, szybko zlokalizował statki i zaczął prawie że leniwie za nimi podążać.


Dotarł wraz ze statkami do potężnej twierdzy, która niegdyś należała do innego zakonu... aczkolwiek została ostatnim czasie znacznie rozbudowana. Była co najmniej imponująca. Kaisstrom wylądował na blankach muru, z zadziwiającą gracją, nie naruszając przy okazji struktury. Miał tylko nadzieję że Eryk miał na tyle oleju w głowie żeby uprzedzić o ich przybyciu. Rycerze machali Kaisstromowi rękoma, inni skłaniali się lekko... zdecydowanie byli poinformowani. Na terenie gościńca chyba wybuchło parę awantur. Członkowie innych zakonów najwyraźniej nie byli zachwyceni. Widząc te oznaki niezadowolenia, leniwie zamachał ogonem i zaczął ostrzyć wolnym ruchem pazur o mur. Dopiero po tym sfrunął na dziedziniec, spokojnie i powoli, tak żeby nikogo przy tym nie uszkodzić.
- Witaj na zamku twojego przyszłego Zakonu - powiedział elegancko ubrany mężczyzna. - Jestem Victor Kalzam. Zarządzam tą twierdzą i jej okolicami.
- Witaj, możesz nazywać mnie Kaisstrom, widzę że popełniasz to samo błędne założenie co Eryk, mam nadzieję że wszystko niedługo wyprostujemy. Jestem tylko sługą, więc zakon nie będzie mój a tego komu służę. - łagodnie odpowiedział na powitanie.
Męczyna niósł brew, ale po chwili uśmiechnął się. - Dobrze. Przedyskutujemy szczegóły w trakcie narady. Wkrótce rozstawimy tu stoły i krzesła dla reszty uczestników. W międzyczasie... mamy dla ciebie poczęstunek. Preferujesz wieprzowinę, wołowinę czy drób?
- Cokolwiek byle nie rybę, wołowina brzmi nieźle. - Póki co wolał zachować swoją prawdziwą formę, nie musieli wiedzieć że równie dobrze potrafiłby się wmieszać w tłum. Wkrótce dostał dwie sztuki pieczonego wołu z warzywami. Porządnie zrobione... Była to ogromna odmiana po codziennej dawce ryby, już nawet nie pamiętał jak długo żył na samej łuskowatej treści, ale starał się zachować maniery na tyle na ile drapieżnik jest w stanie to zrobić. Wyciągnął pazury i porozrywał najpierw mięso na mniejsze sztuki, dopiero później zaczął pochłaniać wszystko.
- Przepyszne. - nie przewidział że po takiej porcji mięsa zrobi się nieco śpiący.
- Jest jeszcze jakaś godzina, może dwie do spotkania, nie krępuj się, Kaisstromie, możesz poodpoczywać po posiłku... wkrótce złapiemy wszystkie zakony na Ranecie za łeb i pociągniemy we właściwą stronę - mruknął. Ten mężczyzna musiał mieć jakieś zataczarki z innymi Zakonami... tak czy inaczej z jego perspektywy sprawa była po części lub wyłącznie osobista.
- Drzemka to akurat najrozsądniejsza myśl, więc wybacz moją bezczelność, ale chyba całkowicie wykorzystam ten czas. - Zakręcił się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś nasłonecznionego kawałka dziedzińca, gdy tylko taki dostrzegł, zwinął się na nim w kłębek wygrzewając łuski.
- Dobrze, nikt ci nie będzie przeszkadzał. Jakby coś się działo, to cie obudzę. - zapewnił Victor.

Po godzinie krzątanina na placu stała się dość intensywna i Kaisstrom chcąc, nie chcąc się przebudził. Przy stołach ustawionych na dziedzińcu siedzieli przedstawiciele wszystkich większych zakonów. wielu z nich spoglądało na Kaisstroma niechętnie. Wyglądało na to że zebranie tutaj będzie bardziej jak lawirowanie między rafami niż zwykłe zwołanie wszystkich pod jego sztandar. Przynajmniej on wiedział czego chciał, przekazać wszystkim jaka jest faktyczna sytuacja. No ewentualnie spacyfikować delikatnie opornych.Wreszcie posiedzenie rozpoczęło się.
- Nie traćmy czasu na formalności - powiedział Victor. - Wszyscy wiemy kto tu kim jest, ale mamy też kogoś, kto rzuci nowe swiatło na zdarzenia w Ranecie.
- Właściwie, to wy wiecie kto jest kim, ale ja nie do końca. Wiem że jesteście głowami zakonów, to mi chwilowo w zupełności wystarczy. Mogę wam powiedzieć nieco więcej co się tutaj dzieje. Raneta została zaatakowana, tak samo jak cały nasz świat, przez Skazę, jest to zjawisko, nie twór albo stworzenie, zjawisko. Na dodatek takie, które zajęło miejsce bogów, którzy nie mogli kontaktować się z naszym światem od dłuższego czasu. Jedynym zdaje się celem tego czegoś jest niszczenie, więc o ile nie zjednoczymy sił szanse mamy niewielkie. Zwłaszcza, że póki co bogowie są odcięci od tego świata, mogą nam pomagać jedynie przez swoich wysłanników, których jest niewielu, ale za to są obdarzeni ich mocą. Nie obchodzą mnie wasze niesnaski i wspólne waśnie, mam tylko jedno pytanie, chcecie wyzwolić Ranetę spod łapy Skazy, czy wolicie zginąć i nawet po śmierci, jako uwięzione dusze służyć tej potworności? - Kaisstrom starał się mówić beznamiętnie, chociaż momentami go ponosiło. Zakonnicy zaś nie kwapili się od odpowiedzi.
- Dobra, więc chcesz nam powiedzieć, że te istoty.. to zjawisko? - zapytał jeden z emisariuszy. Chyba ci od Elma...
- Tak, dokładnie tak, coś jak zgnilizna duszy rozprzestrzeniona na cały świat, wyobraź sobie że cały świat nagle zapomina o bogach, Ci tracą kontakt z nami, coś innego zajmuje miejsce powstałego z całej zgnilizny wszechświata.
- Głupota - mruknął mężczyzna.
- Masz sensowniejsze wytłumaczenia? Te istoty opanowały podziemia przed powierzchnią - zauważył inny zakonnik.
- Poza tym ten smok, Kaisstrom jest jedynym, który bez problemu zabija te istoty. Ilu ludzi straciliście w walce z nimi, ha? - Znów zapadła cisza.
- Dobrze, widzę że potrzebujecie dalszych sprostowań. Jestem awatarem Uranosa, jednego z bogów, na innych kontynentach z tego co mi wiadomo działa również kilu innych, ale jest nas niewielu. Jedynym faktycznym sposobem zniszczenia Skazy raz na zawsze, jest przywrócenie kontaktu z bogami, co w teorii jest dość proste, wystarczy że ponad połowa populacji Ranety zacznie wierzyć w Uranosa. No i tutaj jest ta nieco zabawna część, przez populację rozumiem wszystkie inteligentne istoty, nie tylko ludzi. Przemyślcie to sobie dokładnie, potem zastanówcie się czy faktycznie wasze wewnętrzne spory są takie ważne, a na koniec zdefiniujcie czym jest potwór. I nawet nie próbujcie mi tu wyskakiwać z definicja tych zakutych łbów. - Kaisstrom oparł wygodnie głowę na przednich łapach czekając na niewątpliwy rejwach, zwłaszcza głowy jednego z zakonów.

Faktycznie natychmiast rozpoczęły się dosć gwałtowne rozmowy, spokój zapanowałdopiero po chwili.
- Czyli to kwestia wierzenia? - mruknął emisariusz jednego z mniejszych zakonów. Kaisstrom go nie znał.
- Na to by wychodziło...
- Nie podoba mi się to - mruknął emisariusz Zakonu Elma Pogromcy.
- I nic z tym nie zrobisz - skwitował wysłannik Zakonu Zachodzącego Słońca. - Prawda czy nie, mamy tu tylko jedną drogę naprzód. I wygląda na to, że poprowadzi nas boski wysłannik - rzucił, po czym wstał.
- Zakon Zachodzącego Słońca wesprze wasze starania. - powiedział. Reszta powoli szła w jego ślady. Wstawali składali obietnicę pomocy.Emisariusz Zakonu Elma Pogromcy po prostu wyszedł wraz ze swą świtą.
- Hm... ci goście mogą później sprawiać problem? - zapytał cicho Victor, kierując słowa do Kaisstroma.
- Oni? Jeżeli są aż takimi idiotami żeby później stanowić problem, to już ich własna strata. Na szczęście nie jest ich aż tak wielu, i wiara nie jest całkowicie jedyną drogą, ale jedyną pozwalającą w pełni wyzwolić się z jarzma. Bez tego możemy po prostu toczyć wieczną walkę i pozwolić kolejnym pokoleniom zaznać jedynie wiecznej wojny, a chyba nawet oni nie są takimi głupcami. Jest za to coś, co możemy zacząć od razu, jeśli są jakieś ruiny tutaj, albo nieużywany budynek, który nie był świątynią albo kaplicą, który można by przekształcić w świątynię Uranosa? Nie chcę żeby ktokolwiek był do tego zmuszany, ale jeśli ktoś będzie czuł potrzebę lub chciał to zrobić, to będzie mógł to zrobić. No i do tego jeszcze te obietnice pomocy, będziemy musieli rozmówić się co do konkretów, kto co potrafi i jak możemy to skoordynować. - Z tego dość krótkiego stwierdzenia, wynikły kolejne całkiem duże obrady w o wiele mniejszym gronie. Okazało się że zakony mogą przeznaczyć zarówno ludzi jak i rąk do pracy, jeden był nawet w stanie przeznaczyć jedną z warowni, która podupadła na znaczeniu i nie była obecnie używana do niczego sensownego, na świątynię, to zaś nasunęło kolejne komplikacje, bo trzeba było odkopać na Wyspie Świątynnej czego dokładnie wymaga Uranos od swoich wiernych. Tym na szczęście mógł zająć się w czasie kiedy twierdza była przekształcana w coś przypominającego świątynię. Przekazał też rodzeństwu krótką wiadomość z prośbą o przybycie do warowni, która spotkała się ze zrozumiałą podejrzliwością, im też zakony głównie kojarzyły się z Elmitami, a do nich nie darzyli ciepłych uczuć. Przed zaśnięciem Kaisstrom naładował większość swoich kolców, wyglądało na to że tu miał szansę się wyspać.

Nad ranem, gdy roboty nad przysposabianiem fortecy ruszyły, smok uniósł się na miasto z powrotem na wyspę, jemu mogło uchodzić nieco więcej, w końcu Uranos z jakiegoś powodu go wybrał, ale reszta wyznawców, musiała mieć jakieś wytyczne, najłatwiej zaś można było je znaleźć bezpośrednio w sercu Uranosa na tym świecie. Nie zastał nigdzie Rezza, musiał faktycznie gdzieś być czymś zajęty, ale na pewno był na wyspie.
- *Szybko wróciłeś, jak poszło?* - dobiegło smoka mentalne pytanie.
- *Lepiej niż się spodziewałem, wszystkie zakony poza jednym, tym od mordowania stworów przyrzekły pomoc i współpracę, dochrapałem się chyba nawet prywatnego Zakonu Białego Smoka, wezwałem Jarperx i resztę do twierdzy, będę miał tam przynajmniej kogoś zaufanego na miejscu i sposób na przesyłanie rozkazów lub koordynacji działań. Przyleciałem głównie znaleźć jakieś wiadomości na temat wiary. Co robić a czego nie, ja mogę to nieco czuć, ale ludzie potrzebują czegoś spisanego, dokładnych wytycznych, co im wolno a czego nie.* - Odparł w myślach rozglądając się po świątyni.
- *Niedaleko ołtarza powinieneś znaleźć coś takiego, ale głównie to wolność i szanowanie możliwości wyboru, lepiej umrzeć niż być niewolnikiem, nawet można rozlewać krew w obronie wolności i życia, tak więc możesz nawet polować na handlarzy niewolników.*
- *Dzięki, chyba znalazłem, mała skrzyneczka ze zwojami. Przy okazji, pamiętasz jak aktywowałeś we mnie i pozostałych smokach magię? Czy mógłbyś zrobić to też z ludźmi którzy mają zadatki na magów?* - to pytanie nurtowało go już jakiś czas, przecież nie mogli być jedynymi obdarzonymi na świecie.
- *Tak, mogę ich aktywować przez dowolnego smoka, a ty wolisz kolor biały, szary, srebrny czy złoty?*
- *Jeśli już to biały, ale po co ci to? Co do ludzi, to spróbuję ich jakoś zgromadzić i sprawdzić czy mają zadatki, jeśli będziemy mieli więcej magów, jest szansa że zwiększymy nasze możliwości.* - odparł Kaiss.
- *Nic takiego, zajmij się swoimi rycerzami póki co, powodzenia.* - Zbyty taką mglistą odpowiedzią smok nic nie odpowiedział i odleciał znów w kierunku twierdzy, z mała szkatułką w pazurach.

W trakcie lotu powrotnego udało mu się porozumieć z rodzeństwem, które zbiło się w jeden klucz, żeby dotrzeć w jednym czasie, na prośbę Kaisstroma poczekali na niego w pobliżu a na dziedzińcu wylądowali dopiero w piątkę pod zasłoną śnieżnej zadymki, tak więc niewielu ludzi widziało ich przybycie. Na zewnątrz czekał jednak akurat Victor, ciężko było ocenić czy czekał tak cały dzień, ale niespodziewana zadymka chyba nieco go zaskoczyła a widok tylu łusek przyprawił niemalże o opad szczęki. Śnieg przestał padać jednak praktycznie chwile po ich lądowaniu, Kaiss wolał zrobić to nieco po cichu, zobaczyć jednego smoka którego się spodziewa, to szczęście, widok niespodziewanej piątki mógłby przyprawić niektórych o atak serca.
- Udało mi się znaleźć dla was czego oczekuje od swoich wyznawców Uranos, przede wszystkim należy cenić wolność i możliwość wyboru, lepiej umrzeć wolnym niż żyć jak niewolnik, można nawet przelać krew w słusznej sprawie i obronie życia i wolności, co też spróbujemy zrobić ze stworami Skazy. No a to niespodzianka, poznajcie się, to Victor Kalzam, a to Jarperx, Seremion, Daxyrinth i Dossmin, poza faktem że są smokami, mogą się również ze mną komunikować na dowolną odległość. Myślę że to rozwiąże problem komunikacji między mną a zakonami. Jarperx i Dossmin znają się całkiem dobrze również na magii lodu. Jeśli ktoś ma talent, i będzie chciał się uczyć, prawdopodobnie znajdziemy sposób na odblokowanie go a to powinno przysporzyć nam magów. Tak, magów, nie mówię tu o niczym związanym z waszą techniką. Więc przydałby się jakiś przegląd wszystkich, którzy popierają naszą sprawę. - lekko się uśmiechał po jaszczurzemu popychając w stronę człowieka szkatułkę zabraną ze świątyni Uranosa, przemiana rodzeństwa w ludzkie postaci była tylko zwieńczeniem pogłębiającego się zdumienia zakonnika. Chwilę musiał do siebie dochodzić zanim przekazał mu informacje o tym jak przebiegają prace. Tego wieczoru doładował resztę kolców energią do maksimum, była spora szansa że następnego dnia mógł jej potrzebować.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: WinterWolf »

Amber

Amber westchnęła. To nie była żadna odpowiedź na pytanie. To była zaledwie ucieczka od odpowiedzi. Przy okazji dziewczyna skrzywiła się. Słowo "suka" przez ludzi i innych humanoidów używane było jako obraza. Amber nie skomentowała jak bardzo krzywdzące jest to dla wszystkich istot psowatych. - Aleks zna już burmistrza. Lepiej się z nim dogada niż ja. Muszę więc powiadomić wszystkich - bąknęła.
Carmen skinęła głową.
- Dobra, to ja lecę po kakao i Ilenę. Może daj też jej trochę mocy? Niech się czegoś nauczy. Ponieważ jest młoda też wejdzie w nią sporo, może dość na własny początek. To, czym obdarowałaś Dergana wystarczy na samodzielny rozwój. O ile moc Revenantów i Aleksa jest ograniczona, to moc tego dzikołaka będzie mogła się rozwijać tak jak twoja... Tylko nieco wolniej.
Dziewczyna skinęła głową. Podniosła się ze swojego miejsca rozprostowując kręgosłup. - Przyprowadzę Ilenę i Dergana, zajmę się Zerą i Toramem... Jeśli dzisiaj skończymy to Aleks powiadomi burmistrza - Amber ułożyła to sobie w głowie, kierując się do drzwi.
- Dobra, to najlepiej przyjdź na plac ćwiczeń. Zajmiemy się całą gromadką tam. Znaczy ja swoją dwójką, a ty swoją - zaproponowała Carmen.
Carmen już nie miała okazji stwierdzić, czy Amber skinęła jej w odpowiedzi głową czy nie bo dziewczyna zniknęła za drzwiami. Zamknęła je za sobą i wpierw udała się do pokoju wilkołaków.
Cała brać właśnie jadła śniadanie. Zera już dawała sobie radę sztućcami.
- Jak zjecie to weźmiemy się do pracy - powiedziała. - Wzmocnię was... Ilena i Dergan będą ćwiczyć pod okiem Carmen, a ja zajmę się uczeniem waszej dwójki - powiedziała do wilkołaków ze spokojem.
- O... Dobra - bąknął Toram.
- Dobra, my już w sumie kończymy - stwierdziła Ilena, wskazując talerze.
- W porządku. Nie spieszcie się. Zjedzcie spokojnie - powiedziała w zamyśleniu. Była trochę nieobecna.
Wkrótce wszyscy byli gotowi do wymarszu. Amber nie wiedzieć czemu przypomniało się jak znalazła całą trójkę i jak wtedy wyglądali. Teraz uśmiechali się, byli zdrowi i silni...
Mimowolnie wilkołaczyca się uśmiechnęła do siebie. Westchnęła cicho. Chwyciła znienacka małą Ilenę. - Widziałaś największego dzikołaka jakiego widział świat? - rzuciła do szczenięcia.
- Nie widziałam nigdy dzikołaka - bąknęła Ilena, unosząc brew. - To też zmiennokształtny, nie? - zapytała.
- Tak. To zaraz wzmocnię was energią, a potem poznasz Dergana. Mądry dzikołak - powiedziała Amber. Zaczęła od pary dorosłych wilkołaków. Wzmocniła ich energią na tyle by im to nie zaszkodziło. Potem ta sama procedura z wilkołaczym dzieckiem, tylko że przy małej była ostrożniejsza, nie chcąc wprowadzać niepotrzebnych zmian w jej organizm. Dziecko miało się w końcu jeszcze rozwijać. Alfa zawsze powtarzał, że najważniejszy jest naturalny rozwój organizmu...
Ilena przyjęła więcej energii niż Toram i Zera, ale w każdym z nich udało się wytworzyć mniej więcej to samo co w Drganie. Ciekawym było, że dzikołak wymagał aż tyle energii do otrzymania tego samego efektu...
Amber to zdziwiło. Postanowiła zapytać o to później Carmen. Teraz trzeba było iść po Dergana.
- Chodź, przedstawię ci Dergana - powiedziała do Ileny. - On nawet w formie człowieka ma coś z dzika - powiedziała wesoło do dziewczynki.
Dergan siedział na łóżku. Wokół niego orbitowała chmura ciemności. Włosy dzikołaka były zupełnie czarne.
- Amber - uśmiechnął się, a chmura uległa rozproszeniu.
- Co nieco z tą energią już dałem radę zrobić, nie wiem czy to coś da, ale... - wzruszył ramionami.
- Na pewno przestraszy wszystkich wokół - powiedziała z uśmiechem. - Derganie, to jest Ilena. Ilena poznaj Dergana, dzikołaka. Dergan Zmyślny, Dergan Cwany, dzikołak, który przez długi czas dawał się Skazie we znaki. Specjalista od rycia tam gdzie go nie chcą - powiedziała żartobliwie.
Dergan skłonił się teatralnie. Ilena uśmiechnęła się.
- Wyglądasz sympatycznie... - stwierdziła Ilena.
Dziewczyna się uśmiechała wciąż.
- Będziecie wspólnie ćwiczyć pod okiem Carmen. Jest świetną nauczycielką, a takiej wam właśnie potrzeba. Macie bardzo duże możliwości - stwierdziła.
- Tej rudej ślicznotki? - bąknął Dergan. - Huhu... postaram się skupić na nauce - zaśmiał się cicho. - Dobra... ja mogę ruszać.
Określenie Carmen rudą ślicznotką nigdy by Amber nie przyszło do głowy, dlatego aż uniosła brwi.
- Sądzę, że Carmen poradzi sobie ze skupieniem twojej uwagi na nauce - bąknęła skonsternowana. - Idziemy wszyscy na plac treningowy - dodała.
- Chyba mi potrwa trochę nim się do niej przyzwyczaję - stwierdził dzikołak i westchnął. Ilena obserwowała go ze zdziwieniem.
Carmen była już na placu ćwiczeń. Siedziała, oparta o kamienny blok.
Gdy dotarli wszyscy na miejsce Amber na wstępie się odezwała do Carmen - Nim weźmiemy się do pracy wyjaśnij mi proszę jedną rzecz... Efekt, który wymagał u Dergana olbrzymiego nakładu energii z mojej strony u wilkołaków był znacznie mniej energochłonny i mniej wyczerpujący... Mimo że ich jest trójka, a on jeden... Dlaczego? - spytała.
- Dergan ma ponad sto lat - odparła Carmen. - Do pewnego momentu ilość energii jaka możesz komuś przekazać spada... a potem znów rośnie. Poza tym Dergan jest jednym z rzadkich Nosicieli Znamienia Tyris, co daje mu większą moc. Niestety nikt nie mógł mu wytłumaczyć jak to działa. Ja również nie mogę, ale poczyniłam w tę stronę przygotowania, wkrótce będę wiedzieć więcej - powiedziała.
- Tyris... To jedno z bóstw, prawda? - bąknęła zdziwiona Amber. - Co to jest to znamię? - bąknęła.
- Niektórzy zmiennokształtni rodzą się z nim. Oznacza ono, ze są powołani do czegoś szczególnego. W przypadku Dergana byłoby to zostanie alfą i uratowanie całego swego stada - powiedziała Carmen. - Tam, gdzie niektórzy wybrani mają znamię Tyris, ty masz znamię Azariel - dodała.
- Hę? "Tam gdzie mają..."? To znaczy, że to znamię gdzieś jest? - zdziwiła się. Nie sądziła, że chodzi o coś fizycznego.
Carmen sięgnęła dłonią i tyknęła dziewczynę powyżej piersi, tam gdzie biło jej serce.
Amber wciąż nie rozumiała. - Tu bije moje serce... - bąknęła. Poza niedawno stworzonymi znakami na ciele Amber nie przypominała sobie by w tych okolicach było coś niezwykłego.
- Stamtąd pochodzi większość twojej mocy. Tam są "wrota" przez które moc cię napełnia, gdy ją zużyjesz - powiedziała Carmen.
Amber uniosła brwi. Przymknęła oczy koncentrując się i starając się to poczuć. Doświadczyć na własnej skórze.
Gdy zużyła trochę energii to faktycznie właśnie stamtąd napływała powoli nowa moc by ją zastąpić.
- Dergan ma coś takiego tylko od Tyris? - spytała. - Jeśli tak, to czemu nie jest wybrańcem Tyris? - bąknęła.
- Ty masz znamię Wybrańca Azariel. Ona ma znamię Tyris. Zwykłe. Nie znamię Wybrańca - sprecyzowała Carmen.
- Aha... - Amber poskrobała się po głowie. Spojrzała na Dergana. - No to postaram się nauczyć Torama i Zerę jak się obchodzić z energią - bąknęła. Nie była do końca pewna swoich zdolności nauczania innych.
- Powodzenia - powiedziała Carmen melodyjnie. - Chodźcie dalej, byście nie rozpraszali tamtej dwójki i na odwrót - powiedziała do swoich uczniów. Dergan uśmiechnął się szeroko i podążył za Carmen. Ilena wzięła Carmen za rękę po drodze. Kobieta uśmiechnęła się do niej...
Amber skinęła głową na Torama i Zerę. - Będę wam po kolei tłumaczyła co macie robić i kontrolować efekty. Jeśli będziecie mieli jakieś pytania zadawajcie je. Najlepiej znacie swoje słabości i mocne strony oraz swoje możliwości, więc będziemy trening dostosowywać - powiedziała. Poprosiła ich by razem z nią usiedli. Rozpoczęła trening w taki sam sposób jak Carmen na początku uświadomiła Amber o obecności mocy zła w niej... Wtedy, gdy dziewczyna jechała ranna na wozie....
Trening trwał do popołudnia, gdy burczenie w brzuchu Torama zagłuszyło Amber... Do tego czasu wilkołaki potrafiły już kontrolować energię wewnątrz swojego ciała. Szło im mniej-więcej podobnie.
- O... Zapomniałam o obiedzie - bąknęła Amber, gdy burczenie brzucha Torama wytrąciło ją z toku myślowego. - Czas coś zjeść... - mruknęła.
Wilkołaki skinęły głowami. Po drodze minęli wracającą właśnie z obiadu "klasę" Carmen. Ilena siedziała u Dergana "na barana".
- Wygrałam zakład - pochwaliła się. Dzikołak westchnął.
- Nauczyłem jej o tym aspekcie życia w mieście i od razu wykorzystała go przeciwko mnie, co za życie - mruknął Dergan, ale Amber czuła, że w duchu się cieszy. Widać zmanipulował Ilenę tak, że wygrała z nim jakiś zakład... i teraz miała nieludzką radochę.
Amber uśmiechnęła się do nich.
- Dergan, tylko nam szczeniąt nie psuj - zaśmiała się.
- Się nie martw - powiedział dzikołak, machnąwszy jej ręką.
- Ciekawy gość - mruknął Toram, patrząc za odchodzącymi.
Amber skinęła głową.
- Cieszę się, że go znalazłam. Jest silnym i cennym sojusznikiem. I zapowiada się na dobrego przyjaciela - powiedziała poważnie. - Jeśli kiedyś znów będę miała swoją watahę z całą pewnością będę chciała mieć go za sojusznika, tak jak był sojusznikiem watahy Grisa - bąknęła. Nieco posmutniała przy ostatnich słowach.
- Chcę być w twojej wataże - stwierdziła Zera.
- Ja też - dodał Toram.
- Wpierw musi dokonać się zemsta. Moja wataha nie została pomszczona... Mieliśmy piątkę szczeniąt w tym roku... - mruknęła. Jej głos ponownie przeszedł w warkot. Pragnienie watahy w niej było silne jak w każdym wilkołaku. Lecz żądza zemsty spalała ją od środka. Amber wiedziała, że nie zazna spokoju starając się budować teraz swoją rzeczywistość... Z trudem panowała nad zachowaniem ludzkiej formy.
- Jak Skaza padnie będziemy mogli zacząć tworzyć watahę - powiedziała.
Wilkołaki skinęły głowami.
Całą trójka dotarła do głównej sali. Po drodze czuli na sobie spojrzenie przechodniów.
"Mam skołować sprzęt dla Aleksa, Dergana, Torama i Zery?" zapytała nagle Carmen.
W pierwszej chwili myśli jakie dotarły do Carmen zawierały znacznie więcej krwi niż Amber kiedykolwiek chciałaby zaprezentować. Z trudem panując nad przemianą potrafiła skupić tylko myśli zawierające w sobie obraz rozprutych wnętrzności istot Skazy i wszystkiego co wejdzie w drogę Amber. Wyobraźnia podsunęła dziewczynie smak krwi na języku. Z wielkim wysiłkiem udało jej się pomyśleć o czymś innym... Niejasne wyobrażenie ekwipunku dla wilkołaków i Aleksa.
"Wybacz, ze ci przerwałam marzenia o zemście... sprzęt będzie na jutro" bąknęła Carmen.
Amber przyłożyła dłonie do skroni. Warknęła. Miała problem ze skupieniem myśli. Potrząsnęła głową. Przeszła w postać bestii by rozładować energię wynikającą z gwałtownych emocji. Carmen tym razem została poczęstowana wyobrażeniem Amber nadstawiającej błagalnie ucho do drapania.
"Troszkę za daleko na to jestem" zachichotała Carmen, ale przesłała obraz jej dłoni drapiącej wilkołaczycę za uchem.
Wilkołaczycy udało się doprowadzić się do porządku. Przywróciła sobie ludzką formę. Westchnęła. Czasami czuła się jakby pragnienie zemsty było jedynym co trzymało ją wśród żywych...
Pozostałe dwa wilkołaki patrzyły na nią dziwnie.
- Wszystko w porządku? - bąknął Toram.
- Nie... - bąknęła. - Czego nie robię zawsze jest za mało by ugasić pragnienie - bąknęła.
- Bo to dalej nie koniec - stwierdziła Zera. - Skaza dalej tam jest... - warknęła.
- Chodźmy jeść... Bo inaczej zaczepię kły o cokolwiek co mi się napatoczy - mruknęła Amber. Amber obawiała się, że w obecnym stanie ducha byłaby skłonna skrzywdzić niewinnego...
Dotarli na miejsce i zjedli dość szybko. Droga z powrotem też minęła jak z bicza strzelił.
- No to co teraz? - bąknęła Zera.
- Dalszy ciąg nauki. Możemy spróbować rozwinąć jakieś wasze zdolności. W czym jesteście dobrzy jakie są wasze słabe strony? - spytała.
- Odporność. Zdecydowanie - mruknął Toram.
- Siła - rzuciła Zera.
- To są wasze słabe czy silne strony - bąknęła. Zadała tak sformułowane pytanie, że ich odpowiedzi można było zrozumieć na oba sposoby...
- Wiesz, jesteśmy typowymi przykładami, nasza sierść mówi za nas - mruknął Toram. - Jestem odporny i dość powolny. Nie mam specjalnego talentu do unikania...
- Ja z kolei jestem silna i dość szybka, ale moje rany zawsze goiły się długo... - mruknęła Zera.
- Chcecie wpierw złagodzić wasze słabe strony? - spytała.
- Wolę rozwijać mocne - stwierdził Toram.
- Ja tam wolałabym najpierw nauczyć się jak unikać ataków... - mruknęła Zera.
- Dobrze. To wpierw poinstruuję cię Toramie jak zwiększyć twoją odporność. Wzmocnimy twoje kości, skórę i mięśnie - powiedziała. - Potem zajmę się Zerą. Poprawimy twoje mięśnie tak, że staniesz się szybsza, a później pokażę ci jak wzmacniać ciało energią by łatwiej szło unikanie ciosów - dodała.
Oboje pokiwali głowami i czekali na instrukcje. Okazało się, że każdemu trochę schodziło wykonywanie poleceń, wiec tak na prawdę uczyli się równolegle. Szlo im zdecydowanie dobrze. Do zmierzchu udało się osiągnąć wyznaczone cele.
Amber odetchnęła.
- Świetnie wam idzie - powiedziała. Zmęczyło ją to... Przywykła do roli opiekuna szczeniąt i do infantylnych zachowań. Nie do roli mentora, przewodnika i nauczyciela. Odetchnęła raz jeszcze. - Czas na kolację i zasłużony odpoczynek. Jutro weźmiemy się za kolejny krok na drodze do odbicia kontynentu Skazie. Jak uporamy się z tym tutaj, to zajmiemy się resztą - mruknęła.
Wilkołaki pokiwały głowami, uśmiechając się. Podobało im się to poczucie... to, ze zmieniają się na lepsze z taką szybkością...
Gdy Amber się rozejrzała stwierdziła, że Ileny już nie ma na placu.
Gdy dotarła do tawerny widziała jak Ilena i Rika rozmawiają. Wyglądało na to, ze się świetnie dogadują...
Amber poruszyła nosem w zamyśleniu. Pozostałe wilkołaki zdawały się znacznie szybciej przystosowywać do życia w mieście niż Amber. Szybciej się też uczyły... Dziewczyna westchnęła. Coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że jest za głupia na bycie alfą.
Nim rozeszli się do pokojów Amber szybko wyczuła, że coś trapi Zerę. Wilkołaczyca była zła na coś. Znów miała kłopot z jedzeniem sztućcami.
- Co jest? - spytała bezpośrednio. Dziwiło ją to, że wilkołaczyca miała problem z czymś z czym wcześniej się już przecież uporała...
Odłożyła sztućce.
- Gdy dotarliśmy do azylu było nas dziesięć - mruknął Toram.
- W tym dwójka mojego rodzeństwa, które miałam chronić - warknęła Zera. Zostawiła jedzenie i poszła do pokoju.
Amber spojrzała na Torama. - Co się stało? - Azyl wydawał się jej bezpiecznym miejscem... Ale od początku miała opiekę i oparcie w Carmen. - Dlaczego została was tylko trójka? - sprecyzowała swoje pytanie.
- Dwójkę zabili ludzie, bo się przestraszyli, jak dwa wilkołaki wypadły z lasu. Piątka umarła z głodu. Nie udało się w trakcie pierwszego tygodnia zdobyć jedzenia i nie wszyscy przeżyli. Jak już mieliśmy jedzenie, to dla dwójki jej rodzeństwa było za późno - wilkołak westchnął ciężko, przymykając oczy. - Czasem dalej je widzę zasypiam, lub jak śpię, dlatego moja poduszka z rana bywa mokra - zapatrzył siew jakiś odległy punkt.
- Zazdroszczę zdolności psychicznej regeneracji Ileny. Przebolała to znacznie bardziej... ale szybciej się pozbierała. Ja i Zera dalej cierpimy...
- W ciągu pierwszego tygodnia? - Amber była nielicho zdumiona. Żeby umrzeć z głodu wilkołaki musiały nie jeść naprawdę bardzo długo... Tak długo, że tydzień w jedną czy w drugą stronę i tak by ich nie ocalił... Przy tym co widziała w lasach wokół Azylu wydawało jej się to co najmniej niepojęte.
- Podróż tu zabrała wiele czasu. Ruszyliśmy przed siebie po pogromie. Wtedy była jeszcze prawie cala wataha... zginęło nas wstępnie czworo. Tylko i aż czworo. Najsilniejsze osobniki wtedy padły. Podjęliśmy podróż, ucieczkę. Podróżowaliśmy niegościnnymi terenami, przez miejsca zniszczone przez skazę... a po drodze jeszcze musieliśmy się zetrzeć z paroma istotami... gdy dotarliśmy do Azylu po prostu uznaliśmy, ze nie damy rady dalej podróżować, dlatego tak na prawdę zatrzymaliśmy się tutaj. Myśleliśmy, że damy radę... wiesz... – rozejrzał się. Nikt nie słuchał ich rozmowy.
- Upolować coś do jedzenia. Dwójka z nas udała się do miasta nocą. Liczyliśmy na jakieś zwierzęta, które ludzie taszczą ze sobą. Oba wilkołaki zostały odnalezione i zabite. Musieliśmy próbować wejść do miasta "po ludzku" ale ja byłem wtedy już ranny i chory. Gdy byłem przytomny instruowałem wszystkich jak sprawy wyglądają w mieście, wiec wreszcie udało się jakoś zdobyć pożywienie, ale pierwszy tydzień... wszyscy, którzy po drodze zachorowali... lub którzy byli za słabi, by wytrzymać podróż o suchym pysku... po prostu nie wytrzymali. Ja już też witałem się ze śmiercią. Ilena była następna w kolejce. Zera zaczynała panikować. Nie potrafiła już wytrzymać w ludzkiej postaci. Panicznie bała się, ze zostanie sama... - wilkołak przerwał. - To był koszmar...
- Byliście wszyscy jedną watahą? - spytała.
- Tak - mruknął Toram i westchnął.
- Wciąż macie siebie. Jest was trójka, ale wciąż jesteście watahą - powiedziała Amber. Westchnęła. Mimo tego przez co przeszli wciąż mieli siebie nawzajem. Amber zazdrościła im trochę tego, że nie cała ich wataha zginęła.
- Niby tak... kłopot polega na tym, że ja sporo czasu spędzałem w osadach ludzkich. Byłem czymś w rodzaju szpiega, gdy trzeba było wmieszać się miedzy ludzi. Dzięki mnie dwa razy uniknęliśmy polowania na wilkołaki, więc powiedzmy, że sprawdzałem się dobrze w tej roli... nie lubiłem jej, ale bywała potrzebna. Nader często - mruknął mężczyzna.
- My mieszkaliśmy głęboko w lesie i nie pokazywaliśmy się żadnym ludziom. Jedynie alfa wiedział o nich coś więcej i uczył szczenięta. Nie było tego zbyt wiele. A gdy ta wiedza była mi potrzebna, to i tak byłam zbyt ciężko ranna by wiedzieć dokąd i w jakim celu idę... Jak znalazłam się na wozie wśród ludzi dowiedziałam się dopiero od Carmen - westchnęła Amber. - Teraz ze swoim doświadczeniem możesz pomóc tym, którzy gorzej się czują w mieście - powiedziała. Namyślała się znów chwilę. - Wasza wataha dostała szansę na przetrwanie. I przetrwała... Nieliczna, ale macie możliwość urosnąć w siłę - powiedziała. - Teraz nie jest już watahą Sheery. Jest wasza - westchnęła.
- Żadne z nas nie nadaje się na alfę - mruknął Toram i machnął ręką. - Jesteśmy po prostu trójką wilkołaków. Boli mnie myśl, że może być więcej takich jak my...
Amber przez chwilę myślała.
- Czy byłeś kiedykolwiek opiekunem Toramie? Czy zajmowałeś się szczeniętami i rannymi? - spytała poważnie.
- Rannymi się zdarzało, ale szczeniętami? Niee... za mało cierpliwości - westchnął wilkołak i napił się mleka z kubka.
Amber się uśmiechnęła.
- Nie wyglądasz na niecierpliwego. A Zera? Czy była opiekunem?
- Zera była tropicielem. Często zwiadowcą. Czasem towarzyszyła alfie, gdy ta szła porozumieć się z innym alfą. Potrafiła sobie w razie czego zawsze poradzić, ale nieraz wracała ranna. Cała, ale ranna - mruknął Toram.
Amber westchnęła. Wyglądało na to, że była tu jedyną opiekunką... I była jednocześnie osobą, która nie miała czasu na spełnianie tego obowiązku. Problematyczne...
- Wpadłam na inny pomysł jeśli chodzi o walkę ze Skazą. Lepiej niż ja wiecie przez co musiały przechodzić inne watahy. Ty znasz miasto i ludzi, a Zera jest tropicielem. Dopilnuję byście byli silni, a wy odszukacie inne wilkołaki, których watahy padły ofiarą Skazy. Być może Dergan wam pomoże. On świetnie zna się na unikanie zakusów Skazy na jego zadek - powiedziała.
- Czyli we trójkę udamy się na poszukiwania zmiennokształtnych? - zapytał mężczyzna, uśmiechając się. - Jestem jak najbardziej za...
- Ilena zostanie pod opieką Carmen. Ja z armią ściągniemy mam nadzieję uwagę istot Skazy w inne miejsca - powiedziała.
Toram pokiwał głową, uśmiechając się.
- Amber... dzięki. Za wszystko - powiedział.
- Dziękować mi będziesz jak pozbędziemy się Skazy z tego świata... Nie wcześniej - westchnęła.
Toram uśmiechnął się półgębkiem.
- Po prostu nie podziękowałem ci za uratowanie naszych zabiedzonych tyłków - mruknął. - Dobra... mamy wyruszyć jutro? - zapytał.
- Tylko znajdę Aleksa i dowiem się czy może dogadać się z burmistrzem... Wyruszymy wszyscy razem. Dostaniecie od Carmen ekwipunek - powiedziała.
Aleks był na placu ćwiczebnym. Unosił się w powietrzu, a wokół niego latały wyładowania... Wylądował na ziemi, gdy zobaczył nadchodzącą Amber. Skłonił się lekko.
- Witaj, Amber. Masz dla mnie jakieś zadanie? - zatarł ręce.
- Jutro chcielibyśmy wszyscy ruszyć do walki. Wilkołaki mają już swoją część zadania. Ty wraz z Revenantami pomożecie mi w boju jak sądzę... Chyba, że macie lepszy pomysł... W każdym razie teraz chcę cię prosić byś porozmawiał z burmistrzem odnośnie armii... - powiedziała. - Znacznie lepiej idzie ci rozmawianie z ludźmi niż mi - bąknęła szczerze.
- Jesteśmy częścią organizmu. Ja jestem ustami, Revenanci to ręce, ale sercem jesteś ty - Aleks mrugnął do Amber i skinął głową. - Idę!
- Mam... jeszcze do ciebie pytanie - bąknęła nieco zakłopotana tym stwierdzeniem. - Czy wciąż chcesz być wilkołakiem? - spytała.
- Pytanie... oczywiście, że tak - mruknął Aleks i uśmiechnął się.
- Carmen wie jak przeprowadzać rytuał - powiedziała. - Jak się zbierzemy wszyscy będziemy mogli się dogadać kiedy... - powiedziała.
- Choćby i zaraz - powiedział Aleks.
Amber się uśmiechnęła. - Wpierw porozmawiaj z burmistrzem. Zobaczymy się w gospodzie - powiedziała. Entuzjazm chłopaka ją cieszył. Liczebność wilkołaków spadła tak drastycznie, że każdy chętny do nich dołączyć był ważny. A Amber z przyjemnością widziałaby Aleksa jako jednego z nich.
Mag nie czekał ani chwili i ruszył do ratusza, unosząc się nad ziemią. Małe ładunki orbitujące wokół niego utrzymywały go w locie.
Amber chwilę za nim patrzyła po czym ruszyła szukać Carmen.
Carmen siedziała w łownej sali z Ileną i Riką. Grały w karty. Carmen mamrotała coś pod nosem.
Amber aż zmarszczyła brwi. - Aleks poszedł załatwić sprawy z burmistrzem - powiedziała patrząc na karty z uniesioną brwią. Obrazki nic jej ciekawego nie mówiły. Jakieś postacie i literki. - Wciąż chce zostać wilkołakiem... Powiedział, że nawet teraz - stwierdziła. - Wilkołaki i Dergan zajmą się z kolei odszukaniem rozbitych watah - bąknęła, gdy dotarło do niej, że wciąż nie wie o co chodzi z tymi kartonikami mimo że patrzy na nie od kilku chwil.
Carmen odłożyła talię.
- Dobra, czyli rozumiem, ze mam się zająć Aleksem gdy tylko wróci, tak? Świetnie - wstała i poszła do pokoju. Ilena i Rika wybuchły śmiechem.
- Hę? Co się stało? Czemu się śmiejecie? - bąknęła dziewczyna.
- Siadaj - powiedziała Ilena. - Rika pokaże ci na czym polega ta gra - dodała.
- Hmm... No dobra... - dziewczyna dosiadła się i uważnie słuchała wszelkich instrukcji Riki. Gdy ograła obie delikwentki spytała wprost - Jest za to jakaś nagroda? - bąknęła.
- Em no... ogólnie to gra się po to by wygrać - mruknęła Rika, licząc jeszcze raz punkty.
- Niektórzy grają w inne gry na pieniądze - stwierdziła.
- Nie mam pieniędzy. Jedyne co mam to mam na sobie - mruknęła. Westchnęła trochę zawiedziona, że wygrana w karty nie wiąże się z niczym ciekawym...
- Niektórzy grają tak, że za każdym razem jak przegrywają rundę to muszą zdjąć jakiś element garderoby - rzucił ktoś z sali i wszyscy się zaśmiali.
- Cicho idioto, te dwie przecież nawet piętnastu lat nie mają, wywalić mi tego matoła - rzucił ktoś inny. Gość faktycznie wyleciał, wyniesiony przez resztę bywalców.
- Można grać o cokolwiek... tak an prawdę - mruknęła Rika. - Kwestia uzgodnienia szczegółów.
- Mhm... Chociaż nie rozumiem po co komuś na przykład cudze buty - mruknęła nawiązując do tego co usłyszała przed chwilą z sali.
- Chodzi o to, by zobaczyć co ma pod ubraniem, a nie by zabrać komuś część garderoby - powiedziała Rika. - Ja dalej wyglądam na dziewczynkę? - zapytała niepocieszona.
Dziewczyna miała głupią minę.
- To nie mogą zapytać? - zdziwiła się. Amber przyjrzała się Rice uważnie. - U wilkołaków już dawno miałabyś swoje pierwsze polowanie za sobą - powiedziała rzeczowo.
- Widziałaś kogoś chodzącego nago po ulicy? - zapytała Rika, krzywiąc się. - Musimy jeszcze trochę pogadać na ten temat - dodała. - Skoro Carmen nie dała rady ci wytłumaczyć, to może ja dam... albo poproś Torama lepiej, o! Już, leć - Rika wygoniła Amber.
Amber uzyskawszy z ust Torama cały wykład skrzywiła się. - Ludzie to bardzo dziwny gatunek - podsumowała. - Nic dziwnego, że natura zrobiła z nich fizycznie słabeuszy. Gdyby do tego wszystkiego byli odrobinę silniejsi niż są to zrobiliby sobie i innym krzywdę - bąknęła.
- No... na szczęście tylko niektórzy maja nie po kolei w głowach, ale każdy chętnie by sobie popatrzył. Tobie się nie zdarza spoglądać na cudze części intymne? - zapytał Toram.
- Na początku się nie zdarzało... Dopóki nie zaczęłam przebywać w tej postaci tak długo. Teraz nie panuję nad tym gdzie mi wzrok ucieka, gdy rozmawiam - burknęła niezbyt zadowolona z tego, że traci panowanie i oddala się od swoich wilczych korzeni.
- Jeden z aspektów bycia człowiekiem. Kontrolowanie tego odruchu to ważna rzecz - powiedział Toram. - Gapienie się na biust kobiety nie jest specjalnie dobrym pomysłem podczas rozmowy. Można za to nawet oberwać... jeśli jest się facetem znaczy.
Dziewczyna uniosła brwi.
- Nikt mi nigdy nie dał w łeb za takie coś... - bąknęła. - Czyli Carmen na przykład mogłaby się na mnie za to zezłościć? - spytała.
- Carmen raczej wątpię biorąc pod uwagę jak blisko jesteście, ale ktoś nieznajomy raczej tak - odparł Toram.
- Poza tym jesteś kobietą, więc tobie może to ujść płazem
- A czym to się niby różni? Mam takie same oczy jak inni - bąknęła.
- Mam ci powtórzyć wszystko co powiedziałem o mężczyznach? - zapytał Toram.
Amber westchnęła ciężko trąc brwi. - Wygląda na to, że mężczyźni gatunku ludzkiego są wielką pomyłką matki natury - bąknęła.
- Przedstawiłem ci wszystko od najgorszej strony by wyjaśnić zagadnienie. Widzisz jeden na stu ma coś z głową, wiec ludzie zakładają, ze to może być właśnie ktoś w otoczeniu. Są ostrożni, więc wszystko wygląda tak jak wygląda.
- I mimo tego wszystkiego wciąż wymyślają sobie zabawy, które mają na celu pokazanie drugiej osoby nago. Dziwny gatunek - westchnęła. Machnęła na to ręką. - Zobaczę czy Aleks wrócił. On chciał zostać wilkołakiem - powiedziała.
Rika zobaczyła Amber na korytarzu.
- O, leć na plac ćwiczeń, Carmen udała się tam z Aleksem, by przygotować znaki do rytuału... - powiedziała.
- O... Już? - zdziwiła się. Skierowała się na plac.
Tam Carmen kreśliła już znaki... na sporym terenie.
- O, jesteś. Uważaj na to co narysowałam, nie zamaż linii i ustaw się o tam - kobieta wskazała palcem miejsce. - W tym kręgu - powiedziała. Aleks siedział pośrodku placu w miejscu, gdzie jakby wskazywały wszystkie znaki olbrzymiej mozaiki kreślonej przez Carmen.
Amber ostrożnie przeszła we wskazane miejsce. Była tu jak przedmiot...
- Podczas rytuału będziemy musiały współpracować i przekształcać powoli Aleksa - powiedziała Carmen. - Kończę powoli tu wszystko kreślić, jeszcze zostało mi moje stanowisko...
- Mówiłaś, że do rytuały będzie potrzebna krew wilkołaka... - bąknęła. Pierwszy raz brała udział w czymś takim. W jej wataże były same rodowite wilkołaki.
- Taa, będzie. Wystarczy, ze płynie w twoich żyłach. Darkning dał mi znaki do nowego rytuału, który opracował. Powiedział, ze jest mniej inwazyjny, łagodniejszy ale i dłuższy - stwierdziła Carmen.
- Mniej inwazyjny? A dlaczego tamten poprzedni był bardziej? - zdziwiła się.
- Pogadamy po rytuale, jeśli zacznę ci teraz wyjaśniać, to do jutra nie skończymy, a Aleks siedzi jakby go mrówki oblazły - mruknęła Carmen. Chłopak się zaśmiał. - Nie no... - zaczął, ale Carmen uciszyła go ruchem ręki.
- Prawie skończyłam... - mruknęła kreśląc parę ostatnich linii.
- Dobra.. gotowi? - zapytała Carmen. Aleks wstał i skinął głową, po czym obejrzał się na Amber.
Dziewczyna odpowiedziała tym samym. Bardziej gotowa być nie mogła.
Carmen uniosła dłonie. - Zacznij powoli wpuszczać energię w znaki - poleciła, robiąc to samo.
Dziewczyna posłuchała. Spokojnie i starannie przystąpiła do dzieła.
Rytuał był długi i widowiskowy. Czerwona energia Carmen i czarna moc Amber mieszały się, iskrzyły i wybuchały płomieniem, tańcząc wokół Aleksa.
Modyfikacje trwały ponad dwie godziny... i zakończyły się sukcesem...
Dziewczyna przemieniła się w bestie chcąc użyć nosa. Ciekawiła się jak jej zmysły zareagują. Została chwilowo na swoim miejscu, nie będąc pewna co się wydarzyło...
Pośrodku znaków spał wilk... zdrowy wilkołak w wilczej postaci, tyle powiedziały Amber jej zmysły.
- Hmm? Długo będzie spał? - spytała Amber podchodząc do Aleksa.
- Do rana - odparła Carmen. - Teraz będziesz musiała go nauczyć jak być wilkiem... - mrugnęła do Amber.
- Uczyłam już szczenięta. On chyba będzie bardziej jak szczenię, co nie? - spytała. Wzięła go w łapy by zanieść do gospody.
- Mniej-więcej... poprzednia wersja rytuału cofnęłaby go do wieku szczenięcego i dała przyspieszony rozwój, aż do momentu, gdy "doścignąłby" wiek, w którym został przemieniony. Ten rytuał po prostu zmienił go fizycznie. Zmianami psychicznymi musisz zająć się ty... albo inaczej - musisz je ukierunkować.
- O... Mam nadzieję, że dam radę zrobić to właściwie - bąknęła. Zaniosła go do swojego pokoju. Nie przejmowała się, że ludzie będą się oglądać za czarnym wilkołakiem niosącym wilka o sierści białej jak śnieg. Amber nie miała wątpliwości, że to biały wilkołak.
Wilkołaczyca położyła go na łóżko, nie będąc pewna gdzie może go położyć w ludzkiej siedzibie... Gdyby byli w dziczy on wylądowałby w jamie watahy... Pozwoliła mu spać w spokoju...
- Carmen, będziesz umiała określić kiedy dokładnie się obudzi? Tak bym mogła się tu zjawić zanim to się stanie? - spytała.
- Rano, koło świtu - powiedziała Carmen i uśmiechnęła się. - Możemy przenieść tu jego łóżko i położyć go w nim... - zaproponowała.
- O, dobrze. Będę miała go wtedy na oku - powiedziała. Zależało jej na tym by mieć sytuację pod kontrolą.
Wilk spał dalej. - No to kąpiel i spać - powiedziała Carmen.
- To przyniosę jego łóżko i w ogóle - mruknęła przeciskając się w drzwiach...
Wkrótce Aleks spał już an swoim łóżku, ale jakoś specjalnie nie zareagował na zmianę. Po chwili zaczął poruszać łapami i powarkiwać.
Amber pokręciła głową. Poszła wziąć kąpiel. Miała nadzieję, że przy niezwykłej sytuacji w jakiej się znaleźli uda jej się nadać jego rozwojowi odpowiedni kierunek. No i prawdopodobnie będzie go musiała uczyć przemian... Tak jak kontrolować przemiany należało uczyć szczeniąt...
Carmen siedziała na łóżku, opierając się o zagłówek. Wyglądała na zamyśloną.
Po piętnastu minutach łazienka została przez dziewczynę zwolniona. Odgarnęła mokre włosy do tyłu, oglądając się jeszcze na Aleksa nim skierowała się w stronę łóżka. Zauważyła zamyślenie Carmen.
- O czym myślisz? - spytała.
- Zawiesiłam się. Myślałam o kilku różnych rzeczach. Twojej drodze rozwoju, co będzie dalej, gdzie jeszcze może być Skaza...
Amber delikatnie przepchnęła Carmen na łóżko.
- Gdziekolwiek jest, Skaza i tak się przed zemstą nie schowa - mruknęła.
- Ano nie ma jak - odparła Carmen. - Podmorskie kolonie Skazy zostały właśnie wyeliminowane - dodała.
- O! Ktoś się tym zajął? Jakiś wybraniec czy ktoś od was? - spytała.
- Darkning wysłał ekipę zarimów. Podmorskie kolonie były bardziej podatne na atak - mruknęła Carmen. - No i nie ma żadnego wybrańca, który chroniłby istoty morskie
- To znaczy, że nie ma bóstwa mórz? - bąknęła.
- Jest bóstwo wody, ale bóstwa mórz - nie. Uranosa nazywa się czasem Panem Sztormów, ale rzadko.
- Szkoda... Chyba są jakieś inteligentne istoty w morzach, nie? - spytała.
- Od czasu zniknięcia Erynian - nie - odparła Carmen. - No może syreny, ale ich nie ma za wiele i od biedy potrafią wyleźć na ląd i ukrywać się wśród ludzi.
- Tyle jest ras lądowych i nic w wodzie... - zasmuciła się Amber. Westchnęła. Poderwała się, zerknęła w stronę Aleksa... Po czym wtuliła się w Carmen gotowa zasypiać.
Carmen westchnęła, przytuliła Amber i znów się zamyśliła.


Kolejny dzień powitał Amber pięknym słońcem.. i para wilczych oczu patrzących na nią z poziomu jej łóżka. Aleks położył łeb na pościeli i wgapiał siew nią. Carmen głaskała go po łebku.
Amber warknęła, patrząc prosto w oczy Aleksa. Lekcja pierwsza: wpatrywanie się intensywnie w czyjeś oczy jest bardzo niegrzeczne...
Aleks spuścił wzrok i zapiszczał.
Amber westchnęła. Nie dorównywał szczeniętom...
- Musisz się nauczyć zmieniać postać - powiedziała. - Nauczę cię tak samo jak uczył mnie mój opiekun - dodała. Chwyciła wilczy łeb w dłonie i skierowała go tak, że nie miał wyboru i musiał spojrzeć jej w oczy. W tym wypadku Amber na to zezwalała, a nawet wymagała, więc Aleks nie miał wyboru. Zaczęła do niego mówić. Opowiadać o emocjach, wrażeniach i o tym co czują zmysły. Sama zaczęła się powoli zmieniać. Starała się ukierunkować przemianę Aleksa. Oboje mieli przejść w postać bestii...
Udało się po dłuższej chwili.
Przed Amber siedział solidnie zbudowany jak na swoja barwę biały wilkołak.
- Ciekawe uczucie - bąknął Aleks.
- Pamiętasz jak to jest być człowiekiem, prawda? - spytała. - Jeśli tak to przywołaj ten obraz, a zmienisz też postać na ludzką - powiedziała.
Po chwili przed Amber siedział Aleks. - Carmen bez słowa rzuciła w niego jego ubraniem.
- Ych.. dzięki - bąknął, a Carmen uśmiechnęła się.
- Proponuje spotkać się na śniadaniu, Amber, chodźmy - powiedziała do wilkołaczycy.
- Nauka przemiany poszła szybciej niż u szczeniąt - powiedziała z uśmiechem, czochrając Aleksa tak samo jak czochrała szczenięta.
- Khm, dziękuję - rzucił Aleks. - Dobra, chodźmy, niech się ubierze - powiedziała Carmen, wyciągając niemal Amber z pokoju.
- Pamiętaj, ze to nadal człowiek i koncepcja wstydu nie jest mu obca - powiedziała na zewnątrz. - Tego go nie oduczysz. On to po prostu czuje.
- No to mu będzie ciężko w wataże pełnej wilkołaków - mruknęła. - Wilkołaków naprawdę nie interesuje co on ma pod ubraniem - westchnęła.
- Ta, przypiszemy mu ubrania i będzie w porządku. Przypisałam już ubrania reszcie watahy - stwierdziła Carmen.
- W porządku będzie do czasu, aż wrócimy w dzicz - powiedziała spokojnie. - Żadne z nas nie będzie się interesowało ubraniami. W końcu się zniszczą i my się ich pozbędziemy, zapominając o nich - dodała.
- Zapewne. Po usunięciu Skazy będziesz, mam nadzieję, odwiedzać co jakiś czas miasta. Wiara wymaga czasem podtrzymania... dodatkowo nie wiadomo, czy inni bogowie nie zdecydują, ze czas zwiększyć ilość swoich wyznawców... kosztem innych kontynentów...
Amber westchnęła wyraźnie posmutniała. Miała nadzieję, że po usunięciu Skazy z tego świata jej życie wróci do normy. Będzie mogła żyć dalej ustalonym przed wieloma setkami tysięcy lat rytmem... Ale w głębi ducha czuła, że co odeszło już nie wróci... Ruszyła na dół na śniadanie.
Aleks wkrótce do nich dołączył. Był wyraźnie zadowolony.
- No... dobra, rozumiem, że to nie koniec edukacji? - zapytał.
- To dopiero początek... Dziwi mnie tylko jedna rzecz... Twoja ludzka i wilcza postać w ogóle nie zapowiadają tego co się widzi w postaci bestii. Jak na białego wilkołaka jesteś zdumiewająco mocno zbudowany - mruknęła. Spojrzała pytająco na Carmen. Przywykła do tego, że potężnie zbudowany wilkołak jest taki w każdej swojej postaci. Dzikołaków najwyraźniej też to dotyczyło - wystarczyło spojrzeć na Dergana.
Aleks wykonał bezradny gest rękoma.
- To zależy ode mnie? - zapytał.
Carmen spojrzał na Amber i uniosła brew.
- Jest taki, jakiego go "stworzyłyśmy" - powiedziała i wzruszyła ramionami.
- Hę? Nie znam się na rytuałach. Ja tylko dodałam swojej mocy - bąknęła. Machnęła ręką. - Nieważne, ty nie masz żadnego wpływu na to jak wyglądasz podczas przemiany. Ja też nie mam. Ale zdziwiło mnie, że nie ma spójności w twoich postaciach - bąknęła do Aleksa.
- Amber, tworzyłyśmy tę formę na spółkę... jeśli nie dokładałaś niczego od siebie to po prostu ja nadałam mu taką formę sama - kobieta wzruszyła ramionami.
Amber przez chwilę się namyślała. Potem zmierzyła Carmen poważnym wzrokiem, a na koniec wybuchnęła śmiechem.
- No co? - bąknęła Carmen.
- Aleks, czuj się zaszczycony. Jesteś ucieleśnieniem ideału wilkołaka według Carmen - palnęła Amber śmiejąc się dalej.
Carmen uniosła brew i spojrzała na Amber. - Nie pomogła mi, a potem się ze mnie śmieje - mruknęła i pokręciła głową.
Aleks parsknął śmiechem i wyszczerzył się do Carmen.
- Nie patrz tak na mnie - mruknęła Carmen. Sytuacja też ją rozbawiła, nie tak bardzo jak Aleksa, czy Amber, ale jednak.
Amber w końcu się uspokoiła.
- Nie twierdzę, że to źle. W postaci bestii wygląda naprawdę imponująco, jak naprawdę porządny ojciec zdrowych i silnych szczeniąt. I niejednego zaskoczy przemieniając się w bestię - powiedziała.
Carmen wzruszyła ramionami.
- O tym czy będzie ojcem zdrowych i silnych szczeniąt już nie ja się przekonam - pokazała język Amber.
- Aleks ci nie powie, gdy dochowa się szczeniąt? - Amber nie załapała patrząc pytająco to na Carmen to na Aleksa.
- Nie, po prostu to będzie raczej w dziczy, nie? - zapytała Carmen.
- Co będzie w dziczy? - Amber się pogubiła.
- Chcesz powrócić do dziczy po pokonaniu Skazy, tak? No to wtedy dopiero Aleks będzie mógł dorobić się szczeniąt, tak? No to mnie w dziczy nie będzie - Carmen zrobiła bezradny gest rękoma.
- Chciałabym powrócić... Ale sama powiedziałaś, że może to nie być do końca możliwe - mruknęła. - Będę musiała krążyć między dziczą a miastem - mruknęła. Wzruszyła ramionami nie chcąc o tym więcej myśleć ani rozmawiać. Obróciła się gwałtownie w stronę Aleksa.
- Wilkołaki potrzebują znacznie więcej energii niż ludzie. Nie wiem jak to działa u osób przemienionych, ale sprawdzimy teraz jak dużo zjeść potrzebujesz - rzuciła.
- I wtedy będziemy mogły się zobaczyć - rzuciła jeszcze Amber.
- No dobra... - mruknął Amber.
Okazało się że sporo. Całkiem sporo...
Dziewczyna coś chwilę liczyła, mamrocząc sobie pod nosem.
- Mam nadzieję, że w gospodzie nie braknie jedzenia dla 5 wilkołaków i jednego dzikołaka - bąknęła.
- Nie martw się o to - mruknęła Carmen. - W tym przybytku zatrzymuje się z reguły około dwóch setek ludzi... szóstka zmiennokształtnych w te czy we w tę... - Carmen machnęła ręką, uśmiechając się.
- Poza tym chcesz wysłać brać na specjalna misje, nie? - zapytała.
- Pozostałych tak. Aleksa wezmę ze sobą. Żadne z nich nie jest opiekunem - powiedziała z westchnieniem.
- Wiesz... Aleks może z nimi iść w ludzkiej postaci - stwierdziła Carmen.
- Toram zna się na ludziach więc nikogo do kontaktów z ludźmi nie potrzebują. Poza tym w ludzkiej postaci na nic się nie przyda, a że nie zna jeszcze wilkołaków i ich zwyczajów wystarczająco dobrze może popełnić błąd podobny temu, który popełnił rano - powiedziała. - To może choć nie musi doprowadzić nawet do rozlewu krwi - powiedziała poważnie.
- No tak - mruknęła Carmen i westchnęła. - No pewnie i tak przyda ci się gdy wreszcie ruszymy na wybrzeże... tak w ogóle Skaza staje się tam coraz silniejsza, nie powinnaś zwlekać już za długo z rozpoczęciem marszu.
- Aleks, rozmawiałeś wczoraj z burmistrzem. Możemy ruszać dzisiaj? - spytała.
- Możemy ruszać od przedwczoraj południa - mruknął Aleks, uśmiechając się lekko.
- Carmen, powiadomię Dergana co i jak. Wyprawisz ich wszystkich, gdy my ruszymy? - spytała.
- Jasne - odparła Carmen. - Sprzęt już jest gotów, tylko muszę im go zademonstrować. Jest troszkę podobny do twojego, tylko nie aż tak potężny... ale w dalszym ciągu dopasuje się nawet do wilczej postaci -
- Aleks zdaje się też miał dostać coś nowego? - Amber nie była pewna czy w tej nawale rzeczy ostatnio coś nie umknęło jej pamięci.
- Tak, ale jest jeszcze dopracowywane, magia bywa kapryśna dziewuszką - powiedziała Carmen. - Szczególnie podczas umagiczniania
Amber nie do końca zrozumiała o co chodzi z tą dziewuszką. Widać to było po jej minie.
- Takie porównanie... - Carmen machnęła ręką - Ne zaprzątaj sobie tym głowy. Magowie potrzebują paru kompatybilnych zaklęć, a na razie co najmniej dwa się wykluczają. Pracują nad inną metodą uzyskania takich samych lub podobnych efektów - wyjaśniła kobieta.
- No trudno. Aleks, załatwiałeś tę sprawę... Gdzie są ci ludzie, których bierzemy ze sobą? - spytała. - Musimy ruszać już teraz - powiedziała.
- Lecę do koszar po dowódców - powiedział Aleks. - Zaraz wszyscy będą przy bramie - dodał. - Idziemy an wschód, nie? - zapytał.
Amber spojrzała na Carmen - Ja mogę iść na każde wybrzeże... Aleks przypomniał mi właśnie, że mi szczegóły wyleciały z głowy - bąknęła.
- Zacznijmy od wschodu - mruknęła po chwili namysłu Carmen.
- Będziemy odbijać wzdłuż wybrzeża w takim razie. Mam nadzieję, że pójdzie sprawnie - bąknęła.
- Lepiej po oczyszczeniu pobliskich terenów powrócić do Azylu, a potem oczyścić okolice już odbitych terenów - stwierdziła Carmen.
- Czyli odbijać kawałek, wracać, oczyszczać, znów odbijać kawałek? - upewniła się.
- jak oczyścimy pobliskie tereny już odbitych terenów to będziemy mieć pewność, że pozostaną odbite - odparła Carmen.
- Dobrze. Niech więc tak będzie - powiedziała. Nie znała się na dowodzeniu armiami i taktyce. Musiała polegać na dowódcach i sojusznikach w tej materii. Ona mogła zapewnić siłę i wzmacniać walczących w razie potrzeby, bronić ich i wskazywać cele... Ale dowodzić? Średnio na jeża...


Wkrótce Amber wyruszyła na wschód na czele ponad dwuipółtysięcznej armii. Po niecałych dwóch dniach drogi Carmen ostrzegła ją, ze wkrótce napotkają jakiś konkretniejszy opór...


Amber ostrzegła wszystkich o tym, że mogą teraz napotkać opór. W postaci bestii badała teren przed sobą swoimi zmysłami by nie pozwolić Skazie zaskoczyć całej armii...
Gdy wyszli na spory plaski teren Amber stwierdziła, że Skaza nie planowała ataku z zaskoczenia. na połaci terenu przed nią stałą armia Skazy. Około tysiąca istot pierwszej Fali, około setka Drugiej... i na czele stała wielka istota i paru ramionach przypominających połączenie przednich odnóży modliszki i szczęk...
Armia Amber była wzmocniona negatywną energią, miała umagicznioną broń i pancerze, i była liczniejsza. Poza tym byli też Aleks i para Revenantów. Amber miała więc przesłanki by sądzić, że z istotami pierwszej fali uporają się bez większych trudności. Druga fala mogła stanowić pewną przeszkodę, ale była bardzo nieliczna... Amber zmieniła postać raz jeszcze. Tym razem na potwora. Zamierzała zająć się najsilniejszą istotą na tym polu bitwy...

Walka była bardzo ciężka. Wilkołaczyca zdołała zranić istotę nim ta chwyciła ją po raz pierwszy. Refleks i umiejętności Aleksa uchroniły Amber przed obrażeniami – rana zadana przez maga sprawiła, że istota Skazy puściła wilczycę. Niestety później Aleks musiał zająć się swoją bitwą. Amber wykazała się nieuwagą i gdy uskakiwała po zadaniu kolejnych obrażeń istocie, została pochwycona za rękę. Kości chrupnęły. Zaślepiona bólem Amber prawie nie zwróciła uwagi na to, że istota użyła pozostałych kończyn by rozedrzeć wilkołaczycy pancerz na grzbiecie. Użyła całej swojej dostępnej w tak krótkim czasie mocy by wysadzić istotę. Upuszczona na ziemię w postaci potwora natychmiast podjęła walkę z pierwszym przeciwnikiem w zasięgu. Ból i bezwładna łapa wywołały nie dający się opanować szał. Pół minuty później negatywna energia zregenerowała złamania. Amber odzyskała zmysły na tyle by się opanować.
Aleks radził sobie znacznie lepiej. Skutecznie wspomógł Amber na początku walki, po czym wyładowaniami negatywnej energii pozbawił życia blisko 40 istot Skazy drugiej fali i ponad setkę mięsa armatniego.
Para Revenantów pozbyła się połowy pozostałych istot drugiej fali.
Bitwa się skończyła. Ponownie straty nie były wielkie. Powstało ośmiu nowych Revenantów... Wśród nich był jeden rycerz.

Po walce Amber była obolała i w niezbyt dobrym humorze. Pozostawała w postaci bestii i warczała na każdego, kto zanadto się zbliżał... Jak to ranne zwierzę... Dopiero pod koniec dnia jej przeszło.
Okazało się jednak, że to nie był koniec. Teren dalej był zakażony, trzeba było podjąć dalszą drogę w stronę wybrzeża.
Amber nadała imiona powstałym tego dnia Revenantom po czym zarządziła dalszy marsz. Trzeba było oczyścić teren...
Udało się im dotrzeć do sporej połaci terenu zrównanej do jednego poziomu. Wyglądało to jak bardzo duży plaski blat... był niemal idealnie równy i rozciągał się na powierzchni około dziesięciu kilometrów kwadratowych. Revenanci i Aleks natychmiast zabrali się za usuwanie gruczołów ulokowanych w narożnikach tego "placu".
Wilkołaczyca poczekała aż się z tym uporają, by zaraz potem przystąpić od razu do oczyszczania skażonego terenu.
Teren został oczyszczony nim wybiła północ. Aleks pomógł w tym Amber.
- No - mruknął chłopak po zakończonej robocie. - Wygląda na to, że jutro dotrzemy do wybrzeża...
- Odpoczniemy, damy odpocząć innym i ruszamy dalej. Nie możemy ani zbyt długo zwlekać, ani też nie możemy pozwolić na to by ludzie opadli z sił - powiedziała.
- Na tym prostym terenie będzie im łatwiej rozłożyć obóz na noc- powiedział jeden z Revenantów.
Gdy nadeszła noc obóz faktycznie już stał, wydano jedzenie i napoje, by wszyscy żołnierze mogli spokojnie zjeść kolację przed snem.
Amber gdy zjadła zajęła się znów uczeniem Aleksa. Był świeżo po przemianie w wilkołaka. Carmen zwróciła dziewczynie uwagę na pewną ważną rzecz - chłopak wciąż miał ludzką mentalność i choć dysponował znacznie lepszymi niż ludzie zmysłami, to wciąż nie wiedział jak je wykorzystywać... Czego słuchać by słyszeć i jakie zapachy wychwytywać z powietrza.
Edukacja posuwała się powoli, ale naprzód. Aleks zawsze pytał też o cel zachowań lub posiadania danej wiedzy, gdy nie potrafił domyśleć się sam.
Gdy wszyscy już położyli się spać Amber stwierdziła, że w pobliżu jest jeszcze ktoś.. postać powoli materializowała się niewiele przed nią. Nie ukrywała swej obecności.
Nastawiła uszu i napięła mięśnie gotowa w razie czego walczyć. To, że istota się nie kryła nie musiało znaczyć, że ma przyjazne zamiary. Zachowała najdalej posuniętą czujność dopuszczając możliwość pułapki.
Pojawiło się coś w rodzaju błękitnej kuli, która powoli zamieniła się w sieć niebieskich nici... by wreszcie "wykluć się". Przed Amber stanęła Rika.
- No - uśmiechnęła się. - Wpadłam zobaczyć czy twoje rany nie wymagają oczyszczania, a jeśli nie to ogólnie jak tam twój stan - powiedziała. - Daj się obejrzeć.
- Ymf? - Wilkołaczyca była zdziwiona pojawieniem się Riki w tym miejscu. Rozluźniła ramiona. - Już nie boli - mruknęła w odpowiedzi.
- Tak, tak... daj mi spojrzeć - mruknęła Rika, po czym przystąpiła do oględzin. - Mmmhm... będzie troszkę kłuło - powiedziała i zaczęła coś robić. Faktycznie, Amber poczuła paręnaście delikatnych ukłuć wzdłuż całej rany na plecach. Potem poczuła w mięśniach coś w rodzaju rozluźnienia.
- No... wdało ci się lekkie zakażenie energią Skazy - powiedziała. - Carmen powiedziała, że Skaza mógł się wycwanić i użyć czegoś, z czym twoja zdolność regeneracji sobie nie poradzi, wiec przysłała mnie bym się upewniła co i jak.
Czarna bestia zjeżyła się. Warknęła krótko.
- Carmen wiedziała, że zostałam ranna? - zdziwiła się Amber.
- Nie, ale podejrzewała, że mogłaś zostać skażona - odparła Rika. - To, ze byłaś ranna poczułam dopiero, gdy tu się pojawiłam
Bestia po chwili namysłu się skrzywiła.
- Jest jakiś sposób by uniknąć skażenia na przyszłość? - wzdrygnęła się zdając sobie sprawę z tego, że mogło być znacznie gorzej. Źle się czuła z myślą, że przegapiła coś tak ważnego...
- Nie... na razie. Tymczasem będę ci towarzyszyła podczas wyprawy wojennej. jak walka się skończy to po prostu cię obejrzę - powiedziała dziewczyna.
- Mhm... - mruknęła wilkołaczyca nieco ponuro. Nie podobało jej się wcale, że Skaza może wycinać takie numery. - A inni, którzy odnieśli rany podczas walki? Nie są zagrożeni? - spytała.
- Nie sadzę, by Skaza specjalnie interesował się każdym z nich, a musi odpowiednio pokierować swoja mocą by zakazić ranę.. poza tym Revenanci funkcjonują zupełnie inaczej niż ty, wiec im nic nie grozi...
- Jest jeszcze Aleks - mruknęła.
- A był ranny? - zapytała Rika, oglądając się na śpiącego wilkołaka. - Obadam go - mruknęła, po czym przyklękła nad nim.
- Wszystko w porządku – stwierdziła, wstając po chwili. - Nie był skażony.
Amber skinęła łbem. Westchnęła skrobiąc się opazurzoną łapą w pobliżu zranionego miejsca.
- Jutro chyba dotrzemy do wybrzeża. Mam nadzieję, że wszystko przebiegnie bez problemów - mruknęła.
- Mhm.. pomogę ci w razie czego z oczyszczaniem terenu - powiedziała Rika.


Następny dzień przyniósł nie lada niespodziankę. Gdy Amber dotarła wraz z armia do wybrzeża stwierdziła, że na nabrzeżnych skałach stoi coś w rodzaju powykręcanej wieży, wokół której pełno zwłok istot Skazy. Teren wokół wieży był skażony, ale sama wieża była czysta...
- A to co? - bąknęła zdziwiona. Węszyła upewniając się czy wieża naprawdę nie jest skażona.
Wrota wieży powoli się otworzyły i jakiś starszy mężczyzna pogwizdując wymiótł na zewnątrz sporo pyłu i jeszcze jedne zwłoki istoty skazy, po czym odetchnął głęboko, patrząc na smugi krwi na podłodze i poszedł po mop.
Bestia miała dziwny wyraz pyska. Podeszła bliżej zmieniając postać na ludzką. Chciała się dowiedzieć co to za człowiek i co się tutaj wyprawia.
Mężczyzna wrócił z mopem i zaczął zmywać.. dopiero wtedy zobaczył Amber.
- O, a ty co tu porabiasz? Nie powinnaś być w Azylu czy coś? - mruknął, kończąc zmywanie jakby nigdy nic. - Jak już tu jesteś to oczyść teren jakbyś byłą tak miła, już tym razem dam radę utrzymać go w czystości - zapewnił.
- He? A kim ty jesteś? - bąknęła zdezorientowana.
Mężczyzna uniósł brew, patrząc na Amber, po czym zmienił postać. Przed dziewczyna stał wielki, biały wilkołak o oczach czarnych jak węgiel.
- Pamiętasz jeszcze, czy byłaś za małym szczeniakiem? - zapytał.
Amber aż siadła na tyłku tam gdzie stała.
- Strażnik... - palnęła z oczami jak monety. Zupełnie nie spodziewała się kogoś takiego spotkać w takim miejscu.
- No - mruknął wilkołak i znów zmienił się w człowieka.
- Skoro tu jesteś to proponuję ci odebrać ode mnie te małe darmozjady, które siedzą na wyższym piętrze. O ile dobrze pamiętam, to gdy przeglądałem miot, którego częścią byłaś to wyczułem, że będziesz sobie dobrze radzić ze szczeniętami... miałem rację, nie? - zapytał, siadając na stopniach prowadzących do wrót wieży.
- Byłam opiekunem w mojej wataże - powiedziała. - Masz szczenięta? - Amber wciąż była w szoku więc strzelała pytaniami nieco na ślepo.
- Nie moje. Z watahy Szramy. Raczej go nie znasz - mruknął Strażnik i ziewnął.
- Potrzebują domu tak czy inaczej, pomogą ci w wypełnieniu twego zadania. Ja też ci pomagam, aczkolwiek nie musiałaś o tym wiedzieć. Udało mi się utrzymać część lasów w nienaruszonym stanie. Dwie watahy są bezpieczne, całe i zdrowe. Odratowałem też dwa stada innych zmiennokształtnych. Jak zgarniesz ode mnie te szczeniaki to wrócę do patrolu. Mam nadzieję, że reszta wybrańców nie będzie marnować czasu i pozbędziecie się Skazy szybko. Czas nie nagli, ale nie wiem czy to się wreszcie nie zmieni. Czeka nas później dużo pracy nad wszelkim życiem na Milgasii.
Mężczyzna westchnął ciężko i machnął ręką.
- Nawet myśleć mi się o tym nie chce - pokręcił głową.
- Dwie watahy... - Amber znała siłę istot Skazy, dlatego ocalenie dwóch watah i do tego szczenięta... Poderwała się z ziemi bez słowa i odszukała miejsce, z którego najwygodniej będzie jej odkażać teren wokół wieży. Zamierzała natychmiast pozbyć się tego paskudztwa.
Strażnik tylko się uśmiechnął, wstał, otrzepując swoja biała togę zaczął zrzucać zwłoki istot skazy do wykopanego wcześniej dołu.
Amber oczyściła teren na spółkę z Aleksem i Riką. Przy okazji odpoczynku miedzy jedną a drugą partia terenu Aleks zagadnął Amber.
- Kim jest ten stary wilkołak? - zapytał, patrząc na mężczyznę, rzucającego jakieś zaklęcie na dół, ze zwłokami.
- To Strażnik. Wilkołak bez watahy. Bardzo stary i bardzo mądry... Niewiele o nim wiedziano i rzadko go widywano, ale gdy się gdzieś pojawiał to zawsze z korzyścią dla watahy - powiedziała.
Aleks patrzył na mężczyznę przez chwilę, ale nie odezwał się.
- Hm... pomoże nam ze Skazą? - zapytał.
- Już nam pomaga. Ocalił kawałek lasu i dwie całe watahy. W jego leżu są szczenięta, które musimy zabrać - powiedziała.
- O rany... - bąknął Aleks. - Jeszcze szczenięta – podrapał się po potylicy.
- No dobra, to kończmy oczyszczanie, może znajdzie się ktoś jeszcze, kto mógłby ci pomóc w opiece nad nimi... i douczaniu mnie - mruknął, krzywiąc się lekko.
- Jeszcze ich nie widziałam. Nie wiem w jakim są wieku. Może się okazać, że będę was uczyć wszystkich razem - zaśmiała się.
- Racja. W sumie dla niego to pewnie nawet i Toram byłby szczeniakiem - stwierdził Aleks.
- To możliwe - skinęła głową. Wzięła się za kończenie oczyszczania terenu.
Aleks tez wziął się do roboty, na wieczór teren był czysty, a armia ruszyła w drogę powrotną. Wkrótce miała rozpocząć się dalsza odbudowa miast...
Nim cała armia się zebrała dziewczyna poszła odebrać szczenięta i spytać Strażnika czy jest coś czego będzie potrzebował. Nie miała na tyle śmiałości by kogoś takiego jak on pytać czy nie dołączy do istot, które walczą razem z nią...
- Nie, w sumie nie - mruknął wilkołak.
- Za to ja mogę ci pomóc, jeśli zajdzie taka potrzeba, ale na razie sobie świetnie radzisz - zauważył. - Zobaczymy się najpóźniej na stypie po Skazie. I trzymaj to - podał Amber jakiś niewielki kuferek.
- Jak słuchałaś opowieści starszych wilkołaków to wiesz co to jest. Mi się już nie przyda, ale tobie doda sił. Duchy twojej watahy są ciągle przy tobie, obserwują cię i wspierają - mężczyzna poklepał Amber po głowie i ruszył w las z niewielkim workiem na plecach. - A, wieżę można przerobić na latarnię morską, nie będzie mi już potrzebna - machnął ręką odchodząc.
Gdy dziewczyna zajrzała ciekawie do kuferka nie mogła się pozbierać z wrażenia, jakie na niej wywarła zawartość. Strażnik oficjalnie przekazał do jej rąk największy symbol zmiennokształtnych o jakim słyszała. Siadła na ziemi starając się pozbierać myśli.
Rika podeszła od niej i przyglądnęła się obiektowi w milczeniu.
Aleks też podszedł i zaczął obserwować obiekt.
- Dlaczego ten przedmiot jest taki ważny? - zapytał. Najwyraźniej czuł coś, ale nie był w stanie niczego sprecyzować.
- To najcenniejszy dar jaki można komukolwiek przekazać... To spadek po pierwszych przedstawicielach naszych ras. To wszystko to czym my zmiennokształtni jesteśmy - bąknęła Amber.
- Właściwy podarunek dla zmiennokształtnej które pokieruje przemianami na całym kontynencie - stwierdził Aleks. - Trzeba go będzie jakoś zabezpieczyć to będziesz mogła go nosić - stwierdził.
- Ja nie mogę uwierzyć - bąknęła zdezorientowana.
Rika powoli zamknęła dłonie Amber i przedmiot schował się miedzy nimi.
- Trzymaj blisko serca - powiedziała tylko i poszła w stronę szczeniąt, które bawiły się na polanie.
Po długiej chwili Amber założyła amulet chowając go pieczołowicie pod ubraniem, tak by nie było go w ogóle widać. Nie znała innego sposobu na zrobienie tego o czym wspomniała Rika... I nie sądziła by było na świecie cokolwiek adekwatniejszego, niż noszenie tak cennego symbolu przy sercu. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z towarzyszącej jej myślom burzy emocji. Serce tłukło jej się w piersi, gdy czując chłód krzemienia na skórze przypomniała sobie oblicza swojej watahy.

Strażnik obserwował przez chwile odchodzącą armię i westchnął, poprawiając kapelusz z rondem.
- Nie zdajesz sobie jeszcze sprawy z tego jaka role przyjdzie ci odegrać, Amber. Teraz jesteś dla nas trzy razy ważniejsza niż ja - rzucił w powietrze i ruszył naprzód. - Chodźcie moi mili, ten las poradzi sobie już bez nas - dodał do dwóch duchów, towarzyszących duchom-opiekunom lasu.
- Czekaja na nas nowe wyzwania...

Armia dotarła do azylu i rozpoczęło się świętowanie. Amber oczywiście była gościem honorowym...
Dzień tak bardzo zawrócił Amber w głowie, że dziewczyna była nieco nieprzytomna. Dość automatycznie wykonywała niektóre czynności, więc bardziej dała się prowadzić innym świętującym... A jeśli podstawili jej coś jadalnego lub pitnego pod nos, to po prostu znikało... Zjeść i wypić mogła dużo. Tym więcej im bardziej rósł stopień jej zamyślenia... A do przemyślenia miała naprawdę dużo.
Carmen wkrótce wyciągnęła Amber z uroczystości, nim alkohol zakrzywił trasy, jakimi podróżowały myśli.
- Zostałaś tam wyrocznią? - zapytała. Najwyraźniej aura przedmiotu zlała się z aurą Amber.
- W-wyrocznią? Nie... - bąknęła niepewnie. - Ja... Ja jeszcze nie wiem co o tym myśleć - bąknęła.
- No to chodźmy do pokoju i porozmawiajmy - powiedziała Carmen.
Dziewczyna szła za Carmen. Potarła skronie namyślając się po drodze... więc została wzięta pod ramię prowadzona.
Dotarły do pokoju wkrótce i Carmen posadziła Amber na łóżku. - No, to mów co zaszło -
- Spotkaliśmy Strażnika. To bardzo stary i bardzo mądry wilkołak... Inaczej niż inne wilkołaki nigdy nie chodził z watahą... Niewiele o nim wiadomo - bąknęła. - Dał mi to - dodała odpinając kombinezon i prezentując amulet.
Carmen wzięła amulet w pole i zaczęła go oglądać. Milczała chwilę.
- Lisy... szczury. Tych zmiennokształtnych już nie ma.... odtworzymy ich dzięki temu - powiedziała po chwili. - Nie jest specjalnie odporne na czynniki fizyczne... - zamknęła oczy i zamilkła znów.
- To daje nam ogrom możliwości - powiedziała wreszcie.
- Ja... - Amber siedziała z otwartą buzią. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że to ma aż tak wielkie możliwości. - Ja nie wiem jak to zabezpieczyć... By nie uległo zniszczeniu - bąknęła gdy ubrała myśli w słowa.
- Zamknij oczy. Będzie trochę boleć. Stworzymy fizyczną manifestację pojemności umysłowej. Będziesz miała niematerialna "kieszeń" do której będziesz mogła schować fizyczne przedmioty - powiedziała Carmen.
Amber odruchowo przesunęła językiem po wyschniętych ustach. Zamknęła oczy. Jak każde zwierzę nienawidziła bólu... Ale potrzeba była większa niż jej obawy, więc bez słowa posłuchała Carmen.
Zapiekło an chwilę w głowie, a ból rozszedł się promieniście po całym ciele.
- Już - powiedziała Carmen.
Amber stwierdziła, ze może po prostu "przerzucić" dowolny przedmiot mieszczący się jej w dłoni do swojego "schowka".
Gdy ból minął dziewczyna przez dłuższą chwilę wciąż siedziała z zaciśniętymi mocno zębami i napiętymi mięśniami. W końcu powoli się rozluźniła. Mając nadzieję, że niczego nie zepsuje ostrożnie wzięła amulet w dłoń chcąc go schować do przed chwilą stworzonego schowka.
Poszło bez problemu. Przedmiot był teraz stale "pod ręką" i Amber mogła go przywołać z powrotem.
Amber przywołała przedmiot do ręki by jeszcze raz go obejrzeć po czym znów odwołała go do schowka. Odetchnęła. Świadomość, że skarb zmiennokształtnych będzie teraz bezpieczniejszy niż na jej szyi dodał jej nieco pewności.
Po chwili przypomniała sobie o swoich plecach i ranie jaką zarobiła od istoty Skazy. Korzystając z tego, że siedziała w rozpiętym kombinezonie poszła zobaczyć w lustrze czy wszystko się już zagoiło jak trzeba...
Gdy rzuciła okiem w lustro stwierdziła, że jej plecy wyglądają na nietknięte. Nie ma nawet blizny.
Dziewczynę to zdziwiło. - Rika coś robiła z moimi plecami jak się pojawiła... Ona umie usuwać rany? - spytała.
- Owszem. Jej domeną jest moc wody, to między innymi magia lecząca - odparła Carmen, siedząc w pokoju. nadal intensywnie myślała.
Amber westchnęła. Była zmęczona i dodatkowo wypiła tego dnia mnóstwo alkoholu... Nie do końca świadomie, ale i tak skutki to swoje miało. Oczyściła się energią. Nie miała już sił na kąpiel... Wróciła do pokoju. - Mówiłaś, że amulet pozwoli przywrócić tych zmiennokształtnych, których rasy zniknęły? - spytała. Zastanawiała się czy było możliwe przywrócenie do życia tych, którzy zostali zabici..
- Owszem, możemy dzięki niemu zmienić chętnych w szczurołaki i lisołaki. Amulet pozwoli im też na odzyskanie spuścizny folklorystycznej po przodkach - odparła Carmen.
Skinęła głową. Usiadła na łóżku. - Ten amulet to najcenniejsze co może być wśród zmiennokształtnych - bąknęła. Położyła się na łóżku.
- Nie, najcenniejsza wśród zmiennokształtnych jesteś ty. Ten przedmiot może być drugi w kolejce - odparła Carmen.
Na Carmen zawisło zdziwione spojrzenie Amber. - Przecież to on zbiera wiedzę przodków i niesie ją wraz z pokoleniami - bąknęła. - Bez niego nie dałoby się odtworzyć zniszczonych bezpowrotnie ras zmiennokształtnych - bąknęła.
- A ty masz w rekach moc bóstwa i zmienisz relację miedzy zmiennokształtnymi, a wszystkimi innymi istotami rozumnymi. Uformujesz nową wieź i nowe funkcje. Ograniczają cię logika i wyobraźnia. Masz wpływ nie tylko na zmiennokształtnych ale i ludzi, elfy, krasnoludy. To co masz w dłoni to legenda z przeszłości. Ty jesteś żyjącą legendą.
Amber się poderwała i aż chwyciła się za głowę. - O rany - bąknęła.
- No właśnie - mruknęła Carmen i wzruszyła ramionami.
- W świetle tego... jakieś nowe myśli? - uniosła brew, uśmiechając się lekko.
- Brakowało mi bycia opiekunem... No to teraz dopiero będzie zabawnie - bąknęła. - Uch... - dodała, gdy z tego wszystkiego rozbolała ją głowa. Położyła się ostrożnie.
- No... chyba czas już spać - stwierdziła Carmen.
- Mam nadzieję, że jutro ludzie już nie będą świętowali i będzie można zająć się odbudową miast - bąknęła nieco niewyraźnie.
- Nie lękaj się o to - mruknęła Carmen. - Jutro ruszą wozy z ekspertami.. muszą ocenić gdzie stawiać nowe miasta...
- Będę musiała poćwiczyć - powiedziała Amber. - Stwór z którym walczyłam złamał mi kilka kości... Chyba straciłam wtedy nad sobą panowanie - bąknęła z rumieńcem wstydu na policzkach.
- Możemy się tym zająć w nadchodzących dniach... zawiniły odporność, czy szybkość? - zapytała Carmen, unosząc brew.
- Złapał mnie... Dwa razy - bąknęła. - Raz przeszkodził mu Aleks, ale za drugim razem stwór mi połamał kości - bąknęła.
- Czyli i jedno i drugie - mruknęła Carmen, krzywiąc się.
Dziewczyna miała nieszczęśliwą minę. Wzdrygnęła się na wspomnienie tego co się wydarzyło. Faktem było, że szybkości właściwie nigdy nie poprawiała, a odporność poprawiała sama bez kontroli Carmen... Nie wiedząc właściwie jak za to się porządnie zabrać...
- Hm... z czym ty wałczyłaś? Jak to wyglądało? - zapytała Carmen.
- Było wielkie i miało kilka kończyn takich trochę jak mają modliszki... Tylko, że to też przypominało nieco paszcze - mruknęła.
Carmen myślała chwilę.
- Cholera. Piata fala już nadeszła - mruknęła.
- Piąta? Co to znaczy? - spytała.
- Istota drugiej fali jest cztery razy silniejsza niż istota pierwszej. Istota trzeciej fali jest dziewięć razy silniejsza od istoty trzeciej fali. Istota czwartej fali jest 16 razy silniejsza od istoty 3 fali, a ta piątej - 25 razy silniejsza niż ta czwartej. Tak to wygląda matematycznie - odparła Carmen.
- Czyli istota szóstej fali byłaby 36 razy silniejsza? - bąknęła Amber.
- Ano - odparła Carmen.
- I pewnie nie złamałby mi tylko ręki, a zjadłby mnie i by mu się tylko odbiło - bąknęła.
- Wysoce prawdopodobne... - mruknęła Carmen. - Ale z tego co widzę jeszcze długo takowych nie uświadczymy - stwierdziła.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Wilkojapko »

Io


-Skupcie się. Zamknijcie oczy.

Zwrócił się do swego wnętrza, gdzie pulsowała jego energia. Zdążył przyzwyczaić się do przechowywania jej i operowania nią. Teraz nadszedł czas, by oddać ją na zewnątrz. Wyobraził to sobie jako korzenie drzewa plączące się po omszałym bruku ku zebranym. Przekazał jedynie cień, lekki posmak swej energii, chciał jednak by poczuli to co on - jedność.

03
-Czujecie? To czysta esencja życia. Od naszej Pani rozchodzi się właśnie ta moc. I to dzięki niej możemy pozbyć się bestii, które niszczą nasz świat. Jednak musimy działać wspólnie, wszyscy jako jedność. Nawet mając tę broń, potrzebujemy więcej rąk.

"Tylu wystarczy" "Na razie... musimy ich uzbroić i załatwić Wyrwę z tym co mamy. Poradzą sobie. To da ci punkt zaczepienia. Wobec takich postępów nawet władza będzie musiała cię wspomóc... albo chociaż nie przeszkadzać"

Przekazała myślą Thelia.

- Możemy ruszyć po innych - stwierdziła kobieta spośród zgromadzonych.

Io dość szybko dokonał rachunku. Nie on był tym, który znał się na skazie, czy umiał szkolić oddziały. Wolał dostosować się do rady Thelii. Wybrnął więc dyplomatycznie.

-Przekażcie im, że Bogowie wrócili. Pomóżcie im i ostrzeżcie ich przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Nie mówcie im jeszcze o mnie. Zobaczymy się jutro. W tym samym miejscu o świcie.

- Mamy sprowadzić wiecej ludzi?
- zapytała jedna z kobiet.
Ludzie byli tak niedomyślni...

-Jeśli są to według was ludzie zaufani i godni. Potrzebujemy wojowników. Osób, które będą zdolne poświęcić się dla dobra nas wszystkich.
Tłum rozszedł się. W ciszy, miast we wrzawie szeptów. Niesamowite. Ta karność, oddanie, wola. Io wciąż zastanawiał się na ile płynęła ona z mocy, a na ile z samych tych ludzi.
Moralność jego mocy była conajmniej zastanawiająca.

- Brawo - powinszowała Thelia. - Co planujesz robić teraz? - zapytała.

-Medytować? Nie wiem. Nie istnieję na tyle długo, by mieć konkretne zainteresowania. Mam nadzieję uderzyć na tamten... gruczoł zanim nadejdzie inwazja.


- Wiec przerwij zbieranie sił. Tych ludzi trzeba uzbroić - powiedziała Thelia.

-Dobrze Thelio, ale tu będę Cię musiał poprosić o pomoc. Do tej pory byłem raczej samotnym wojownikiem, niż generałem.

- Nie obawiaj się... staniesz na wysokości zadania, gdy będzie trzeba ich poprowadzić, a ja mogę się zająć zdobyciem broni i douczeniem ich...

Io uniósł brew.
-Dokładnie o to mi chodziło.

Kobieta skinęła po prostu głową.
- Możesz na mnie liczyć.

Chyba po prostu był zbyt szorstki. Tym razem zdobył się na szarmancję.
-Dziękuję Ci. Noc jeszcze nie zapadła. Co robimy?

Cokolwiek chcesz.- kobieta wzruszyła ramionami, niczym niańka zdziwiona nieporadnością swojego podopiecznego.

-Nie wiem. Skoro dzisiaj raczej dosyć ćwiczeń, chyba po prostu przejdę się po mieście...
Tak. To była naturalna kolej rzeczy. Potrzebował trochę ciszy, spokoju, przestrzeni dla poukładania myśli...

- Mam ci towarzyszyć? - zapytała kobieta, unosząc brew..

- Myślę, że sam nie zbłądzę. Zależy, czy chcesz ze mną iść?

- Siedzenie w pokoju nie wydaje się zachęcającą alternatywą... może po drodze opowiem ci coś o Tyris?
Była w Thelii rzecz, która budziła sympatię. Naturalność i prawdziwość jej zasadniczego podejścia. Chodząca mieszanka poczucia obowiązku ,protekcjonalności, oraz niesamowitej siły...

-Chodźmy. - Odparł Io z mimowolnym uśmiechem.

***

Z początku szli w milczeniu. Io był istnym mistrzem komunikacji niewerbalnej. Wiedział, że myśląc "potrzebuję ciszy", miał to wypisane na twarzy, słychać to było w jego głosie, rytmie chodu, oddechu, a wokół roztaczał się zapach dosadnie to oznajmiający. Wspaniały aspekt Mocy Życia...
Io obserwował, jak świątynia i obóz uchodźców
Minął górujący nad ubogimi namiotami gmach rady, stojący po drugiej stronie szerokiego deptaka. Architektoniczne cudo. Ludzka myśl techniczna podniesiona do kolosalnych proporcji i brawurowych sklepień Thalann'ńską zawziętością. Wsłuchał się w tętno tego budynku. W emocje towarzyszące rozmowom, które nie cichły mimo coraz nieśmialej wyglądającego zza horyzontu słońca.
Troska o ubogich...
Autentyczne i pozowane współczucie współgrały w harmonijnych akordach.
Troska o dobrobyt miasta.
Istna oda do pieniędzy, psalm do drewna. Och ileż teraz pójdzie go na budowy, naprawy!
Wielkie nadzieje.
Istny finał symfonii. Aria, wyśpiewna przez potężne, pijane gardło. Thlann nie ma stolicy! Czyż będzie miasto godniejsze od Iub!?

Io z lubością wsłuchiwał się w tą muzykę, ale była ona tylko tłem.
-Wiesz? Dzięki tej mocy dowiedziałem się całkiem dużo o tym mieście. Chodź, pokażę Ci.- Zwrócił się ku towarzyszce.
Zawrócili, wchodząc do parku naprzeciwko świątyni.
"To niebezpieczne miejsce. Nie ma tu świateł, od kiedy uchodźcy porozkradali lampy..."
"Pełno tu tych brudnych, smutnych ludzi."
Co za kłamstwa. Czysta ignorancja.
"Ach głupoto, gdybyś była boginią, to skaza już dawno by zabiła się o własny ogon."
Westchnął Io w duchu.
Czuł wszystko. Wiewiórki na szczytach drzew. Kury przenoszone cichcem w klatkach do obozu. Dramat rozrywanej przez sowę myszy. Wygrywający niewinną ciekawością przestrach, dzieci uciekających przed zmrokiem do domu. Kilku pijanych delikwentów, zataczających się po dróżce do miejsca, gdzie niebawem zasną.
Życie.
Szedł starymi śladami dziecka. Wydały mu się one pasjonujące. Widział ten świat, który zapamiętał jakiś szkrab wiele lat temu. Potężne wielkie drzewa. Każda dziupla, wielka i tajemnicza niczym jaskinia. Każde zwierze, choćby najmniejsze, tak dzikie i nieposkromione.
Szli pokrętną dróżką, wśród drzew, z dala od wyznaczonej ścieżki. Ktoś uznałby ich za opoi, narkomanów, bądź szaleńców. Musiałby to być jednak ktoś, kto by ich widział, a nocą w parku nie widział ich nikt.

Doszli do miejsca, gdzie ścieżyna przechodziła w dość szeroką udeptaną ścieżkę. Ścieżka zaś przechodziła wąski, drewniany most nad rzeką Nin, ścinającą klin z dolnej, południowej części miasta.
-Most stał w tym miejscu po raz pierwszy już tysiące lat temu. Ten był klecony jeszcze kilka lat temu. Wszyscy ludzie, którzy go budowali mieszkają parę kroków stąd.
Przeszli nad tonią Nin. Rzeka wiła się spokojnie. Była na tyle szeroka, by spławiać nią bele drewna z tartaku. Tą samą rzeką płynęły potem potężne tratwy, których zawartość zamieniała się u jej ujścia w potężnę Thalann'ńskie galery.
Io ujrzał w końcu to, co chciał ujrzeć. Osiedle flisaków. Urch Ninbannit. Samo słowo "flisak" pochodziło od nazwy rzeki Nin. Ci, którzy spławiali drzewa tą rzeką, byli pierwszymi spośród Thalann. Niepozorne, malownicze drewniane domki miały wiele setek lat. Mogły ich mieć na dobra sprawę tysiące. To właśnie tu zamieszkali pierwsi Thlannie w Iub. I ich bezpośredni potomkowie żyją tu do dzisiaj, mając ogromny szacunek wśród prostego ludu, podczas gdy pałac dokładnie po drugiej stronie miasta zajmowali obcy ludzcy zarządcy. Tak czy inaczej, każdy z Thalann w mieście po poradę, sąd i mądrość, przychodził do zamieszkujących to skromne osiedle starców.
Io przekazał to, co wiedział Thelii telepatycznie.
-Niesamowite. Nieprawdaż?- Jego aura, potrzeby ciszy opadła.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mekow »

Amanda
Astaria, Niebiańskie Wichry - stolica Unii


W specjalnej sali spotkań, w Niebiańskich Wichrach będących stolicą Unii, miało miejsce drugie zgromadzenie. Tym razem z udziałem zaproszonych z całego kontynentu mieszkańców, ambasadorów i przedstawicieli większości państw. Tym razem, sala była większa niż poprzednio, choć zachowała swój kształt. Znajdowało się tam więcej osób, z różnych stron kontynentu, więc wyglądało na to, że pomieszczenie dostosowywało swe rozmiary do zapotrzebowania.

Po lewej stronie siedział ponad dwumetrowej wysokości, dobrze umięśniony Goryl w zbroi skórzanej. Obok niego, ubrana w lekki podkreślający jej kształty strój niczym na plażę, siedziała Khajit wywodząca się spod rasy lamparciej. Oboje byli przedstawicielami z Dżungli Południowej. Dalej była para dzieci. Kilkunastoletni młodzieniec o żółtej karnacji i lekko skośnych oczach, ubrany w jaskrawą szatę, był z pewnością przedstawicielem Cesarstwa Ing. Drugim zaś dzieckiem była dziewczynka o dość długich blond włosach, w lekkiej białej sukience, która na oko mogła mieć jakieś dziesięć lat. Sotor oraz Amanda, co ją bardzo zdziwiło, dostrzegli jednak jej prawdziwą naturę. Wiedzieli, że mają do czynienia ze smoczycą, z młodą smoczycą mającą niespełna sto lat. Amanda była zaskoczona nie tylko faktem kogo widzą, ale tym że ona to dostrzegła. Smoczyca musiała pochodzić z Wąwozu Goryczy. Dalej siedział dumny minotaur, posturą przypominający obecnego w pomieszczeniu goryla. Miał on na sobie ciężką zbroję, ale nie przeszkadzała mu ona w niczym. Oczywiście był przedstawicielem z Niziny Węglowej. Siedzący dalej, wysoki na jakieś trzy metry i dobrze zbudowany troll o pociągłej twarzy, wyróżniał się fioletowymi włosami na głowie. Ubrany w brązową skórę troll, musiał być przedstawicielem Wyżyny Troli.
Dalej w kręgu siedziały elfy, trzy pary elfów, gdyż jak wiadomo o tych rasach pary trzymały się zawsze razem. Wszystkie elfy były bardzo urodziwe, wysokie i szczupłe oraz oczywiście miały spiczaste uszy, ale dość znacznie różniły się między sobą. Pierwsza para wyróżniała się jasnozielonym kolorem swych długich włosów, dość jasną karnacją i pociągłymi kształtami twarzy. Ubrani w lekkie stroje, byli leśnymi elfami ze Starszych Lasów. Druga para miała ciemny kolor skóry, jak po długim opalaniu się i długie czarne włosy, sylwetki ciał mieli znacznie bardziej umięśnione niż ich kuzyni, kobieta zaś wyróżniała się tym, że w przeciwieństwie do pozostałych elfek, posiadała duży biust. Ubrani w lekkie kolczugi, byli czarnymi elfami z Państwa Czarnych Elfów. Trzecia para elfów wyróżniała się niezwykle jasną, nieomal białą karnacją, długimi biało-blond włosami i lekko pociągłymi kształtami twarzy. Ubrani w stroje z ich specjalnej, idealnej na zimę tkaniny, byli śnieżnymi elfami z Ziemi Śnieżnych Elfów.
Dalej zasiadywali znani im już dżin Aine Amira, oraz czarodziej z ręką golema Glenssen, przedstawiciele Unii.
Amanda znała też siedzącego dalej mężczyznę. Niezbyt wysoki, dojrzały, z dobrze postępującą łysiną, o nieco spiczastej brodzie, noszący okulary w czerwonej oprawce, ubrany w białą koszulę i lniane spodnie. Artur Koszoł, był burmistrzem Kolanówka, jednego z miast jej rodzinnego państwa Doliny Zieleni. Tutaj zdziwiła się nieco, gdyż do władzy w Państwie, czy pozycji ambasadora mężczyzna ten był dziesiątą wodą po kisielu. Dalej, jakby w odosobnieniu siedziała jakaś postać, ubrana niczym wdowa w czarny strój z woalką. Tutaj także Amanda zdziwiła się, że bez większego trudu dostrzegła w kobiecie przedstawiciela rasy wampirów z Pustkowi Mroku. Dalej siedział brodaty krasnolud o czarnych włosach, ubrany był w ciężką zbroję i nie wyróżniał się niczym specjalnym. Pochodził zapewne z jednego z miast-kopalń Wielkich Gór Wschodnich. Siedzący obok niego jaszczurolud o żółtych oczach, ubrany w niebieską szatę z kapturem, był z pewnością przedstawicielem z Archipelagu Sierpa. Nadal brakowało przedstawicieli wielu państw, jak choćby wiele znaczącego Marmurowego Lasu, co bardzo zaniepokoiło Amandę. Nie zabrakło jednak pary piratów, którzy równie dobrze zamiast piractwa mogli występować na scenie lub pozować do rzeźb i portretów. Kobieta młoda i piękna, o wspaniałych kobiecych kształtach, z burzą czerwonych kręconych włosów niczym wodospad wypływających spod zielonej chusty. Młody, nieobdarzony zarostem przystojny mężczyzna, wysoki i dobrze umięśniony, ubrany w lekką białą koszulę i identyczną zieloną chustę na głowie. Niezwykle urodziwa i o doskonałych budowach ciała para. Byli przedstawicielami pirackiego kraju-wyspy Mielizny.
Nieomal śmiech Amandy budziła Argena, demon, demoniczne bóstwo, czy też raczej pomniejsze bóstwo jak to określał Sotor. Jej obecność nie była śmieszna, ale wygląd kobiety nie był taki jakim ją przedstawiano. Czarnofioletowy siniec na prawym policzku, oku i czole, oczywiście niesprawne obecnie oko. Rozdarta tu i tam zbroja, odsłaniająca pomniejsze rany, fioletowe sińce na nogach, oraz prawa ręka zamocowana na temblaku.
W pomieszczeniu była też czarodziejka o blond włosach i ostrych rysach twarzy. Nie siedziała jednak w kręgu zgromadzonych, lecz przy biurku, pod ściana pomieszczenia.

Amanda i Sotor zasiedli na wygodnej kanapie. Sotor dostrzegł, że wśród podanych im napojów i owoców, jakie każdy miał przed sobą, ich pomarańcze są już obrane i podzielone na ćwiartki po 3 cząstki w każdej.
- O jak miło - mruknął rozejrzawszy się po wszystkich obecnych.
- Hm.. wygląda na to, że tym razem obrady będą bardziej dynamiczne - rzucił do Amandy. - Widzę, że już poznajesz wszystkich w sali...
- Tak - odpowiedziała Amanda. - Mniej więcej... Wiem kto skąd pochodzi - mruknęła cicho.
- Powiem ci coś zanim zaczniemy obradę. Wszelkie rasy uznawane za naturalnie potężniejsze od ludzi zostały zaatakowane w pierwszej kolejności. Nieumarli mają szczęście, że maja jakiegoś przedstawiciela, którego mogą wysłać. Nie zdziwiłbym sie, gdyby to był ostatni wampir na waszym kontynencie. Minotaurom też sie musiało oberwać, za to Khajitów Skaza mógł zupełnie olać. Podobnie z gorylami - mruknął Sotor. - Już czas przejść do ataku na Skazę, dać jej po łapach. Jeśli pozwolą nam skorzystać z sieci portali będziemy mogli prowadzić wojnę ze skazą na paru frontach na raz... a i żeby nie było. To nie jest wojna jak każda inna. Nie ma armii, nie ma linii frontu.. jest po prostu skażona ziemia i masa chaotycznie biegających istot... przynajmniej na razie, za jakiś czas Skaza sie zorganizuje, mamy jeszcze może ze dwa-trzy tygodnie na szybkie zdecydowane działania. Sugeruję, byśmy zaczęli kopać tyłek Sakzie, póki nam go wystawia. W razie czego możesz mnie pytać jak ostatnio, ale sądzę, że to ty tym razem będziesz więcej mówić. Będę przesyłał informacje do twojego umysłu bezpośrednio, jeśli uznam to za stosowne. Chcesz jeszcze o coś zapytać?
- W jaki sposób będziemy walczyć ze Skazą? - spytała.
- Na początek fizycznie, usuniemy jej sługi i przywrócimy teren do użytku. Powinnaś dać sobie radę sama, ale bee ci pomagał, by było szybciej. Jak odbijemy tereny to damy szansę ekonomii na powolne odrodzenie. Potrzebujesz sługów, ale wybierzesz ich osobiście. Zważaj na charakter i życiorys. Gdy kogoś zobaczysz to będziesz wiedzieć, czy się nada.
Zapadła chwila ciszy. Jedni podobnie jak Amanda i Sotor zamilkli bo skończył im się temat, inni gdyż uznali że czas już zacząć, a reszta dostosowała się do pozostałych gdy usłyszeli, że gwar szeptów zanika.

- Zaczynajmy - powiedziała gospodyni, Aine Amira. - Nasz kontynent i cały świat został zaatakowany przez Skazę. Wszyscy znacznie ucierpieli, ale oto mamy ratunek. Wybrańca boga Aramona: Amandę Jones, oraz jej nauczyciela Sotora.
Nawet ci którzy wcześniej już tego nie zrobili, teraz zwrócili swój wzrok na Amandę i Sotora.
- Podzielcie się z nami waszym planem - poprosiła dżin.
"Dobra. No to czas na twoje przedstawienie, chwyć to spotkanie za łeb i pokieruj gdzie uznasz za stosowne. Planu jako-takiego nie ma, ale wypadałoby odbić tereny mające znaczenie ekonomiczne. Kopalnie, porty. Trzeba stworzyć bezpieczne szlaki handlowe, nie mogą od ciebie wymagać znawstwa całej mapy, niech wykażą się trochę znajomością własnej ojczyzny" przekazał Sotor, biorąc pomarańczę w dłoń.
"Mapę akurat znam" - pomyślała Amanda. Nie była pewna, czy udało jej się to przekazać Sotorowi, ale w zasadzie nie miało to większego znaczenia. Nie było już czasu i musiała zacząć mówić. Przypomniał jej się pierwszy wykład prowadzony w akademii, przed którym się bała, a po którym otrzymała pochwały.
- Więc oczywiście zaczniemy od zmniejszenia liczebności żołnierzy Skazy, których na nas wysyła. Będziemy się przemieszczać za pomocą portali gildii - Amanda wskazała na siedzących na przeciwko niej gospodarzy.
- Zajmiemy się kluczowymi terenami: Miasta, kopalnie, szlaki handlowe, porty i plantacje. Aby nie stracić siły ekonomicznej i swobody transportu - powiedziała Amanda i zastanowiła się chwilę.
- Aby odzyskać - sprostowała Argena a z tego jak to powiedziała, można było przypuszczać, że oberwała także po gębie.
Amanda uśmiechnęła się nieznacznie na myśl o tym, ale szybko to opanowała, gdyż zdziwiła się treścią wypowiedzi. Nie wiedziała, że sytuacja wygląda tak aż źle... Teraz miała pewne potwierdzenie, ale wcale nie była pewna czy chciała o tym wiedzieć.
- Niektóre odzyskać inne utrzymać - mruknął Sotor beznamiętnie. - Skaza to zjawisko, uczy się o nas od kiedy wysłało tu sługi, wiec jeszcze nie wie wszystkiego. Jeśli uderzymy zachowa się jak układ sprzężony-skontruje bodźce posiadanymi środkami. Atak to tu najlepsza forma obrony, bo powoduje, że wszystkie środki jakimi dysponuje wróg zostaną przeznaczone do obrony - stwierdził. Mężczyzna nie przepadał za Argeną. Nie podobał się mu udział pomniejszego bóstwa w rokowaniach.
- Ale jest was tylko dwójka - mruknęła wampirzyca.
- Portale umożliwia nam szybką lokomocję. Po pierwszych paru atakach zbierzemy siły na coś większego, jak mniemam, ale zależy to już od Amandy i tego czy znajdzie uczniów.
- Planujesz kształcić kogoś w tej... swojej magii? - zapytała mroczna elfka.
- Tak - odpowiedziała zdecydowanie Amanda. - Naszym celem będzie wyszkolenie jak największej liczby osób, zaś celem ostatecznym przywrócenie kultu Aramona, co doprowadzi do jego powrotu i unicestwienia Skazy - wyjaśniła Amanda.
- Przywrócenie kultu może być trudne - zauważyła dziewczynka... smoczyca.
- Aramon jest bóstwem, które wyciągnie wasz kontynent ze szpon Skazy, a Amanda jest jego awatarem. Na prawdę ktoś tu sadzi, że rozprzestrzenienie tego kultu będzie trudne? - Sotor uśmiechnął się.
- Nie znam się dobrze na ludziach - odparła dziewczynka.
- Większość jest inna niż łowcy w Wąwozu Goryczy - rzekł młody wysłannik z Wyżyny Ing.
- To każdy może nauczyć się władać tą magią? - spytała śnieżna elfka. A ciężko było powiedzieć, czy odezwała się aby spytać, czy aby zmienić temat na przyjemniejszy niż ludzka natura.
- A czy każdy może być doskonałym ślusarzem, lub fechmistrzem? - zapytał Sotor. - Do niektórych rzeczy po prostu trzeba się urodzić.
- Poznam właściwą osobę, kiedy ja zobaczę - uzupełniła Amanda.
- Ile takich osób już spotkałaś? - spytała khajitka.
- Na razie nikogo, ale wystarczy, że go lub ją zauważę - odpowiedziała Amanda i spojrzała na Sotora. "Prawda?" - spytała w myślach, choć nie była pewna, czy mężczyzna ja odebrał.
"Prawda" odparł Sotor, uśmiechając się pod nosem.
- Czy są jakieś... pożądane cechy? - zapytał minotaur.
- Nie. Liczy się tylko talent - odparł Sotor. - Jest to niezależne od rasy i płci - dodał.
- Talent do czego? - spytał chropowatym głosem troll. - Uzdolnieni do magii już umieją swoją.
Sotor powstrzymał się przed uderzeniem się otwarta dłonią w czoło.
- Macie system wyszukiwania utalentowanych magów? - zapytał. - Żeby wiedzieć, że ma się do czegoś talent trzeba tego spróbować i mieć właściwego nauczyciela. A poza tym to w jakim wieku można zacząć naukę magii? - zapytał.
"Uznanie, ze wszyscy utalentowani magowie już zostali magami, to albo oznaka doskonałego systemu doboru nauczycieli i sprawdzania zdolności umysłowych, albo totalnej głupoty... ale to zatrzymajmy dla siebie" dodał mentalnie.
"Spokojnie, to jednak jest troll. Głupie nie są, ale w pewnych sprawach, zwłaszcza w magii i technice..." - odpowiedziała Amanda, koniec zdania pozostawał domysłem.
- Yhy - odparł troll.
"Dobra, chyba nie wiedzą w takim układzie, że korzystanie z magii to umiejętność jak każda inna..." mruknął Sotor.
- Znajdzie się takich, którzy jeszcze nie znają żadnej magii - Sotor wzruszył ramionami.

Rozmowa toczyła się dalej, głównie o tym jak miała wyglądać organizacja obrony przed Skazą, co było głównie zadaniem dla Amandy, Sotora i przyszłych uczniów, oraz zachowanie panującego porządku czym miały się zająć rządy. Dochodziło też do konkretnych wymian zdań.
- Jednym z naszych zadań więc jest zapewnić pani Amandzie dostęp do jak największej liczby osób, aby odnalazła jak najwięcej uczniów - powiedziała mistycznym głosem Aine.
- Liczby te maleją z każdą godziną - zauważył czarny elf.
- Spokojnie, na razie przestana maleć - mruknął Sotor. - Skaza zdobył dużo terenu, teraz musi go "przeżuć". I tak nachapał się za dużo, dlatego odbicie ich nie powinno być wielkim wyzwaniem - Sotor uniósł rękę, a z jego palców trysnęły pomarańczowe iskry. W powietrzu pojawił się obraz Astarii. Część jej terenu była czerwona, a część-niebieska.
- Wstępnie tak widzę tereny Przejęte przez Skazę. Kłopot polega na tym, ze mając tyle terenu pod kontrolą przekształcił zaledwie tyle - mapa zniknęła, pozostawiając po sobie parę plam. Nie więcej jak 2% całkowitej powierzchni kontynentu.
- Zastosował taktykę, która sprawia, ze jeśli Amanda szybko wytrenowałaby sześciu-siedmiu uczniów, to mozna by wyrównać tereny przejete przez Skazę do tych, które posiadamy obecnie. Tyle tylko, ze na ewentualnych uczniów trzeba by poczekać jakieś pięć-sześć dni.
- Jest inna opcja? - zapytał leśny elf.
- Hm... jest. Możemy poprosić Darkantropie o wsparcie, wtedy odbijemy znaczna cześć terenu szybciej, ale Darkantropia nic nie robi za darmo.
- Darkan-tro pia? - mruknął troll z trudem wymawiając nazwę.
- Tak. Organizacja starsza niz ten kontynent - mruknął Sotor.- Jeśli ktoś chce z nimi negocjować to nie widzę problemu, ale tak jak mówię, maja swoją cenę, która rzadko podlega dyskusji...
- Nasza ekonomia i tak już znacznie ucierpiała - zauważył Artur.
- Zgadza się, nie powinniśmy zaciągać długów - dodała czarna elfka. Zarówno Dolina Zieleni, jak i Państwo Czarnych Elfów, były krajami o najlepiej rozbudowanym handlu.
- Zachowamy tę opcje, jako ostateczność. Warto dowiedzieć się wcześniej jaka dokładnie to cena, oraz za jaką konkretnie pomoc, a dopiero potem zadecydować - powiedziała Aine Amira.
- Rozumiem, że Skaza atakuje nie tylko nasz kontynent. Z jakim skutkiem Darkantropianie z nią walczą? - spytał leśny elf.
- Nie walczą, jeśli nie muszą. Powiem tylko, ze Darkantropia nie bezie w stanie usunąć skażenia, ale może jak najbardziej oczyścić tern ze sług Skazy. Co do cen z reguły ceną jest możliwość prowadzenia wydobycia w jakimś konkretnym miejscu, dotycząca obszaru, a nie konkretnego złoża. Czasem jest to przedmiot... zależy od żądanej usługi - Sotor westchnął i powoli wstał.
- Jeśli ktoś potrzebuje namacalnego dowodu skuteczności, to.. - wskazał znak na swoim ramieniu. - ...ja należę do Darkantropii, moja skuteczność już znacie -
- Amando - do kobiety zwróciła się łagodnym głosem Aine Amira - co ty o tym sądzisz? Poradzisz sobie, wraz ze swymi przyszłymi uczniami, czy będziemy potrzebować pomocy?
Amanda zastanowiła się przez chwilę. Decydować za własne życie i przyszłość, lub za kilkoro towarzyszy to jedno, ale za cały kontynent to już trochę co innego.
- Powinnam sobie poradzić. Ale na wszelki wypadek zostawmy taką opcję - powiedziała Amanda.
Zauważyła, że zgromadzeni zgadzali się z jej decyzją, albo zachowali obojętność. Nikt się nie sprzeciwił.
Sotor usiadł z powrotem i wziął kolejna ćwiartkę pomarańczy. Amanda zobaczyła katem oka, ze mężczyzna się uśmiecha.
Rozmowy toczyły się dalej. Jedną z konkluzji było to, że oprócz sieci portali, Amanda i Sotor będą mieli także do dyspozycji teleportacje do dowolnego miejsca na kontynencie, gdyż Aine i Argena ofiarowały się do uzyczenia swych zdolności. Teleportację grupową, oraz portal.
"O, to będzie użyteczne" - Sotor przekazał Amandzie.
Po spotkaniu, gdy już zakończono część oficjalną, parę osób porozmawiało jeszcze w indywidualnych grupkach. Amanda przeprosiła Sotora i poszła brylować w towarzystwie, prezentując się z jak najlepszej strony i zbierając informacje z walk ze Skazą.

- Co ci tak wtedy poprawiło humor? - spytała, gdy usiedli do kolacji jakieś pół godziny po spotkaniu.
- Twoja odpowiedź - odparł Sotor, uśmiechając się.
- A powiedziałeś wcześniej, że Goryle i Khajitów Skaza mógł olać. Dlaczego? Co dokładnie miałeś na myśli?
- Są łatwi do wypaczenia. Na swoich terenach pewnie wkrótce będą mogli spotkać masę zmutowanych przez skazę pobratymców - odparł Sotor i westchnął.
- Nieumarłych nie da sie wypaczyć, a Minotaury mają wyrodzona odporność, więc Skaza nie mogąc ich użyć zdecydował się ich unicestwić.
- Skoro tak, to czy w tej sytuacji nie powinniśmy zacząć od Amaraziliji?
Zrobić tam szybki porządek i zająć sie resztą kontynentu? Zależy od ciebie. Zmutowani Khajici to pierwsza fala. Niewielkie zagrożenie - mruknął Sotor.
- Tak, chce ograniczyć ich liczebność jak się da - powiedziała, póki co jednak koncentrując się na jedzeniu.
- Czy jesteś pewna, że chcesz ruszać na polowanie bez wyuczenia się porządnie nowych zdolności? - Sotor zagadnął kobietę. Amanda zastanowiła się chwilę.
- Wolałabym umieć więcej. I lepiej to co już umiem - powiedziała.
- No to jeszcze jutrzejszy dzień poświećmy na naukę, a potem ruszajmy na łowy - odpowiedział Sotor.

*    *    *

Po całym dniu treningu, następnego ranka Amanda dosłyszała, że Sotor ma w swym pokoju towarzystwo. Nie była pewna, ale kobiecych głosów było chyba więcej niż jeden. Póki co nie wnikała w to, ale miała zamiar dowiedzieć się z ciekawości, kto dotrzymywał Sotorowi towarzystwa.
Zaraz po śniadaniu Amanda i Sotor przeszli przez portal do Miasta Goryli i po krótkiej rozmowie z tamtejszym czarodziejem, oraz gorylami, udali się na polowanie.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: BlindKitty »

Szrama

- Parę pytań znajdzie się na pewno - stwierdził Szrama. Zastanawiał się przez chwilę, po czy wybrał pytanie, które teraz wydawało mu się najciekawsze. - Gdzie ja właściwie byłem, zanim znalazłem się... Tutaj?
- Byłeś wewnątrz koszmaru Skazy. Skaza wciągnął cię tam fizycznie, zbliżyłeś się do silnego nośnika mocy podczas podróży i zostałeś wessany. Skaza nie mógł sobie darować, by nie wykorzystać szansy pożarcia kogoś, a trafiłeś mu się ty.
- A kto właściwie mnie stamtąd wyciągnął?
- Wyciągnęliśmy cię stamtąd my. Znaczy ja, Nehro, Philisterias i Dermyth. Masz do odegrania ważną rolę. Zbyt ważną, by pozwolić Skazie po prostu cię więzić. Jeszcze znalazłby sposób na pozyskanie twojego daru...
- To pozwól jeszcze, że spytam, gdzie właściwie teraz jestem - elf zaczął masować palcami skroń. Zdarzało mu się to czasem, gdy się nad czymś zastanawiał.
- Obecnie jesteś w Fortecy Anskram. Kapituła Czarnych Rycerzy. Jesteśmy głęboko po Tethragonią... - mruknęła kobieta. - Będzie to najwłaściwsze miejsce do nauczenia cię czegoś.
Szrama stwierdził, że warto zaryzykować, i uśmiechnąwszy się - co w jego przypadku nie należało do widoków szczególnie urokliwych, przez paskudną, zniekształcającą twarz bliznę, biegnącą od oka niemal do kącika ust - spytał:
- Dostanę może buzi?
Na pytanie o buzi Gwiazda spojrzała na elfa. Nim się zorientował była przy nim i dociskała go dłonią do łóżka. Przysunęła się blisko, bardzo blisko i zaczęła szeptać mu do ucha.
- Mój pocałunek potrafi wypruć duszę z każdego zwykłego śmiertelnika, dotyk... - wsunęła mu dłoń pod koszulę i zaczęła wodzić opuszkami palców po jego skórze. Jej dotyk był zimny, a Szrama poczuł, że wykonanie jakiegokolwiek ruchu stało się niesamowicie męczące. - ...pozbawia wszelkich sił ... - dodała i polizała elfa po policzku, pozostawiając chłodny ślad. Serakowi momentalnie zaschło w gardle.
- Uważaj o co prosisz... - szepnęła jeszcze, podnosząc się. - Odpocznij sobie. Gdy tylko będziesz zdolny do ruszania się odnajdź mnie w Sali Czaszki - poleciła. - Przed tobą dużo roboty - mruknęła, wychodząc z pokoju i zostawiajac elfa samego... lub nie do końca.
- Niegrzeczna dziewczynka, nie? - elf od razu poznał suchy głos. Obejrzał się i ujrzał powoli materializującego się ożywieńca. Philisterias pokręcił czaszką.
- Uważaj z nią. Jeśli słyszałeś kiedykolwiek o sukkubach, to ona spokojnie mogłaby być ich boginią - machnął ręką. - Więc zachowaj ostrożność, nie prowokuj jej.. do czasu aż bedziesz miał pewność, że przeżyjesz, jeśli ona nagle uzna, ze ma kaprys zapomnieć o hamulcach - mruknął. - Gwiazda bywa strasznie lakoniczna. Masz jeszcze jakieś precyzyjniejsze pytania, na które można rzeczowo odpowiedzieć?
Elf charknął cicho, czując, jak jego oskrzela powoli wracają do normy. W sumie było to ciekawe doświadczenie... Którego powtórzenie trzeba sobie zostawić na później. Na dużo później.
- Gwiazda wspomniała coś o ważnej roli - powiedział cicho. - Do czego chcecie mnie wykorzystać?
Philisterias pokręcił przecząco czaszką.
- Pytanie, które powinieneś zadać brzmi "Jak możecie mi pomóc spełnić moją rolę?". Nie musimy ci pomagać, wtedy przy kolejnej okazji Skaza cię schwyta i będziesz umierał. Długo i boleśnie, patrząc jak cały kontynent się sypie, wszelkie życie gnije i zdycha, budynki i góry krusza się, a ląd przemienia w skażoną kupę pulsujacego mięsa. Do tego świata przybyło zjawisko wyposażone w wolna wolę, zwane Skazą. Powoli zmienia i niszczy cały ten swiat. Jesteś jedną z dziesięciu osób obdarzonych boską mocą. Otrzymałeś ją niedawno, bogowie w jakiś sposób dali radę przesłać dużą ilosć mocy, pomimo faktu, ze zostali oddzieleni - licz przerwał.
- Co do samej Skazy... jest to w tym momencie samonapędzające się zjawisko. Powstało z powodu braku wiary w bóstwa, mówiac najprościej, i blokuje ich dostęp do tego świata. Twoim zadaniem byłoby przywrócenie wiary w bóstwo od którego otrzymałeś moc. Zwie sie Foggos i jest bogiem krwi. Wyciagnij dłoń przed siebie i zamknij oczy...
Szrama był nieco podejrzliwie nastawiony do tego wszystkiego, ale z drugiej strony, mógł chyba w miarę zaufać ludzi... Istotom które wydobyły go z niewątpliwiej opresji. Zgodnie więc z poleceniem zamknął oczy i wyciągnął przed siebie prawą dłoń.
Po chwili wszystko znów stało się widoczne. Czerwono... cały świat był na czerwono, a Szrama widział każde swoje naczynie krwionośne w wyciągnietej naprzód dłoni. Widział dwójkę strażników przy swoich drzwiach... widział ich układ krwionośny przez ścianę.
- Nieźle, hm? - mruknął Philisterias.
- To jest... To jest... Co najmniej niesamowite - stwierdził elf. - Czego w takim razie chcecie mnie nauczyć? - spytał, otwierając z powrotem oczy.
- Zobaczysz... ale widzenie krwi to przy tym małe piwo, tyle ci mogę powiedzieć - odparł ożywieniec. - Spróbuj się chwilę przespać - mruknął i wyszedł z pokoju.
Szrama poszedł za jego dobrą radą i wyciągnął się na łóżku. Po chwili zasnął kamiennym snem.
Nie wiedział jak długo spał, ale kiedy się obudził, przy jego łóżku leżało jedzenie. Usiadł i zanim wziął się za spożywanie, wykonał kilka szybkich ćwiczeń. Miał wrażenie że był dzień - popołudnie, może wczesny wieczór - bo czuł się zmęczony i ospały, jak zwykle, kiedy spał w dzień. Ale w tym miejscu trudno było stwierdzić, jaka jest pora dnia. Parę pompek i przysiadów rozruszało go jednak szybko i skutecznie. Pochłonął posiłek i ruszył w drogę po kompleksie; musiał znaleźć Gwiazdę, w Sali Czaszki, bo pierwszy pokaz jego nowych umiejętności bardzo go zaciekawił... Zapytał więc strażników o drogę i wyruszył na poszukiwania.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mr.Zeth »

Raneta
Cytadela Zakonu Białego Smoka

Sir Edward ucieszył się z faktu, ze był więcej niejeden biały smok, a informacja o zdolności komunikacji przywołała na jego usta szeroki uśmiech.
- Doskonale – skwitował, po czym wtajemniczył Kaisstroma w pomniejsze decyzje, które zapadły po jego odlocie. Smok musiał zatwierdzić projekt kaplicy Uranosa, która miała stanąć w cytadeli. Następnego dnia miał mieć również miejsce nabór. Okazało się, ze do nowego zakonu pcha sie masa chętnych. W takim układzie pewnie część z nich nada się na magów.

Reszta dnia minęła pod znakiem przygotowań, by o poranku dnia następnego Kaisstrom mógł dokonać selekcji ochotników na magów i zakonników, a było ich wiele. Ponad setka, a gdy koło południa dotarły karawany z odleglejszych krańców Ranety ilość ochotników przekroczyła dwie setki, z czego dziesiątka nadawała się na magów.
„Pytanie czy chcesz nauczyć ich magii lodu, czy wiatru?” zapytał Rezznafen przed aktywacją. Potem smok po prostu musiał dotknąć łapa czoła kolejnych wybranych kandydatów na magów. Rezz zrobił resztę.

Wieczorem po tym jak wszystkie smoki dostały kolację i ustalono kto i jak będzie uczył magów Rezz wysłał Kaisstromowi przekaz.
„Wróć w wolnej chwili na wyspę świątynną, masz prezent”

Kaisstrom nie miał nic specjalnego do roboty wiec mógł wyruszyć natychmiast. Dotarł na miejsce i wylądował na głównym dziedzicu, gdzie czekała na niego zbroja. Zbroja z białego metalu z nielicznymi srebrnymi ornamentami.
- Zakładaj – polecił Rezz. – Jest lekka, odporna i dostosuje się jeśli zmienisz postać.


Miglasia:
Azyl


Rozmowa trwałą jeszcze krótką chwilę, aż wreszcie Amber położyła się spać. Następny dzień miał przynieść parę niespodzianek…

- Skaza wycofała się z części terenów – powiedział posłaniec, który zjawił siew tawernie, gdy Amber jadła śniadanie.
- Pozostawił za sobą trochę ruin i zrównanych terenów, a istoty wycofały się do zachodniej części kontynentu – młody mężczyzna był pewien swych słów.
- Ciekawe… trzeba sprawdzić te tereny - mruknęła Carmen.
Gdy tylko Amber skończyła jeść i wstała od stołu zagadnęła ją Rika.
- Zostawiłam sobie kontakt mentalny z Derganem. Znaleźli trójkę zmiennokształtnych i jak doprowadzą ich do porządku to ruszą wraz z nimi w dalszą drogę – poinformowała.

Dzień, który rozpoczął się dobrze miał być jeszcze lepszy. Revenanci, którzy dostali do dyspozycji stary skład koło placu treningowego zauważyli, że gdy są blisko siebie ich moc wzrasta, tak wiec im byłoby ich więcej w oddziale tym potężniejszy będzie każdy z nich. Łącze działa w zasięgu kilometra, co już przetestowali, chodząc po mieście - gdy Amber ich nie potrzebowała pomagali straży miejskiej.


Thlann:
An Iubbath


Thelia uśmiechnęła się, patrząc na okolicę.
- Wierni swoim korzeniom, trwają od wieków i pozostaną tu niewzruszeni, niczym najstarsze drzewa w lesie. Ich owocem będzie mądrość niesiona z pradawnych czasów, którą przyjmą dzieci jutra – Io nie wiedział, czy Thelia cytuje coś, czy jest to myśl płynąca od niej w wyniku krótkiej refleksji. Spojrzenie kobiety było odległe, lekko rozmarzone, ale po chwili ocknęła się i spojrzała na Io.
- Tak nawiasem mówiąc, to każdy z nich mógłby być twoim sojusznikiem. Sądzę, że pójdą za tobą, jeśli przemówisz do niech prze ich korzenie, ale to nie wyzwanie na dziś – stwierdziła, opierając się łokciami o barierkę na krawędzi mostu, po czym spojrzała na rzekę i westchnęła ponownie.
- Zawsze lubiłam poznawać historię istot zamieszkujących teren od dawna. Tych, którzy czują się na swoim miejscu i nie chcą go opuszczać, goniąc za czymś odległym i mają wszystko czego potrzebują. Znają szczęście w ten czy inny sposób – zaśmiała się, spuszczając głowę. – Czasem im zazdroszczę.

Następny dzień przyniósł jeszcze więcej chętnych do wysłuchania Io. Thelia dała radę zorganizować nie tylko uzbrojenie ale i dwójkę nauczycieli. Byli elfami, ale mieli bardzo bladą, nawet jak na ich rasę, skórę. Ich uszy były skrywane pod hełmami, wiec nie zbudzili sensacji i tylko Io wiedział, ze są przedstawicielami rasy nie występującej na tym kontynencie.
- Na podstawy potrzeba będzie im dwa-trzy dni. Jeśli odniesiemy z nimi jakiś sukces, to miasto pewnie da ci pod komendę jakichś żołnierzy – powiedziała Thelia.
- Sądzę, że odbicie jakiegoś skażonego terenu będzie osiągalne bezstratnie – stwierdziła. – Wybierzmy jakieś pobliskie zajęte miasto. Mogę zorganizować transport i jeszcze dwójkę elfów by wesprzeć walczących. Od ciebie zależy czy chcesz to zrobić z ich pomocą czy samodzielnie ze swymi wiernymi –


Amanda
Astaria, Niebiańskie Wichry


Amanda mijała pokój Sotora akurat, gdy otwierały się drzwi. Rycerz wypuścił przodem dwie elfki, jedną mroczną, i jedną czarnowłosą o niemal białej cerze, oraz istotę, która spokojnie mogła być bądź demonicą bądź dżinem płci żeńskiej.
Kobiety poszły dalej korytarzem, rozmawiając o czymś. Sotor też wyszedł i zamknął drzwi za sobą.
- Khm… - spojrzał na Amandę i uniósł brwi. – Coś nie tak? – zapytał.
Amanda uniosła lekko brwi widząc aż trzy kobiety wychodzące z jego pokoju. Później jednak, gdy pojawił się i mężczyzna uśmiechała się już rozbawiona.
- W porządku, a u ciebie? - powiedziała rozbawiona. - To chyba nie były moje przyszłe uczennice - dodała, nadal uśmiechając się.
- Całkiem nieźle – odparł Sotor. – Nie. Każda z nich znała się już na magii… i nie tylko – uśmiechnął się lekko. – Trzeba było sie dołączyć – wyszczerzył się.
- Jesz śniadanie i wracamy do treningów, nie? – zapytał.

[---]

Sotor nie przecinał lian, które zagradzały mu drogę. Po prostu przechodził przez nie. Amanda widziała, ze końcówki pękniętych roślin są nadpalone.
Po niemal godzinie marszu Sotor wskazał Amandzie coś na drzewie. Było tam coś w rodzaju pulsującego kokonu dobrze ukrytego miedzy liśćmi.
- Tego szukaliśmy – powiedział. – To źródło mutantów. Jedno z parunastu rozsianych po okolicy. Możliwe, że są jeszcze pojedyncze egzemplarze rozsiane po dżungli, aczkolwiek wątpię, by były bronione. Te zapewne maja „obstawę”. Gotowa na chaos? – zapytał, przywołując miecz i topór i obracając nimi w dłoni.


Tethragonia
Anskram


Gdy Szrama wyszedł z pomieszczenia stwierdził, że jest w twierdzy wzniesionej w olbrzymiej jaskini. Pod jej sklepieniem wisiało potężne źródło zimnego, białego światła.
Zarówno jego strażnicy jak i strażnicy miejscy nosili czarne pancerze najeżone kolcami. Mury też byłuy w większości czarne, co usprawiedliwiało użycie zimnego światła.
Eskorta doprowadziła Szramę na miejsce.

Spory plac z symbolem czarnej opancerzonej pieści pośrodku był świetnym miejscem na treningi magii. Magiczne znaki chroniły ściany i posadzkę przed wpływem zaklęć, a bariera nad placem uniemożliwiała „wyciek” magii na zewnątrz. Gwiazda była na miejscu. Miała na sobie dość dziwny kostium i Szrama już wiedział, ze może mieć pewne problemy ze skupieniem na nauce.
- Jesteś wreszcie – powiedziała i przywołała na siebie pancerz, pozbawiając elfa sympatycznego obrazu.
- Twoja moc wymaga przebudzenia. Długi pobyt w koszmarze Skazy stępił twoje zmysły i osłabił łącze z mocą. Przywrócimy ci je szybko... i skorzystamy z twojej naturalnej odporności na ból – stwierdziła. Uniosła dłonie i mężczyzna zauważył, że jej palce zamieniły siew szpony, które szybkim ruchem wbiła w ciało Szramy.
Ból… był nieobecny, za to elf poczuł rozchodzące się po ciele ciepło. Gdy Gwiazda wyjęła szpony z jego ciała oczywiście pozostawiły rany.. ale nie ciekłą z nich krew. Niewielkie ubytki w ciele zasklepiły się w parę sekund. Kobieta uśmiechnęła się, patrząc na regenerację. Na widok tego uśmiechu zwykły mężczyzna zapewne zabrudziłby sobie spodnie…
- Doskonale! – powiedziała kobieta. - Działa! – spojrzała na Szramę już powracając do swojego agresywno-obojętnego wyrazu twarzy.
- Z twoją mocą możesz zrobić praktycznie wszystko. Pokażę ci parę zastosowań, a potem wysilisz siei wymyślisz sam metody ulepszenia się lub osiągania tego czy innego celu – powiedziała.
Nauka rozpoczęła się natychmiast. Gwiazda narzuciła zabójcze tempo i elf nie miał czasu skupić się na niczym innym. Nauczył się otwierać własna skórę siłą woli i wypuszczać krew przez powstałe rany. Krew mogła się formować w metal twardszy niż jakakolwiek widziana przez Szramę stal. Mógł tworzyć z niej miecz, sztylet, topór… i przechodzić miedzy formami, a po zakończeniu walki można było po prostu zmienić je z powrotem w krew i przywrócić do ciała. Przerwy na odpoczynek były krótkie, a posiłek w trakcie ćwiczeń był tylko jeden i był mały. Dopiero po treningu Szramie było dane najeść się. Podczas posiłku w głowie odbijały się słowa Gwiazdy, któ®e powiedziała wypuszczając go wreszcie z placu ćwiczeń.
- Nieźle, robisz postępy szybko, ale to za mało. Jutro potroimy tempo tworzenia i reformacji broni. Musi być to możliwe do wykorzystania podczas walki. Bądź tu jutro gdy tylko wstaniesz – powiedziała. W pokoju elfa czekał na niego posiłek i balia z wodą… oraz Dermyth. – Hej, podgrzeję ci wodę, gdyby się wychłodziła, nim zdołasz uporać się z wieczerzą – powiedziała, uśmiechając się lekko. Kontrast miedzy dziewczyną, a Gwiazda uderzył Szramę. O Dermyth można było spokojnie powiedzieć, ze wygląda niewinnie…
- A i Phil powiedział, że skoczy ci załatwić jakiś użyteczny pancerz… - dodała jeszcze, jakby przypominając sobie po chwili.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Plomiennoluski »

Narzucił na siebie zbroję na tyle, na ile mógł, faktycznie była lekka, ale mimo że był o wiele zwinniejszy niż kiedyś, to jednak zbroje zazwyczaj lepiej było kiedy ktoś ostatecznie pomagał dopasowywać.
- Pomożesz mi ją podopinać? - rzucił w stronę Rezza mając już pancerz w większości nałożony na siebie.
Rezz pokręcił głową. - Wpuść trochę swojej mocy w pancerz. - polecił, uśmiechając się. Smok spojrzał z ukosa na mentora, ale posłuchał go, po chwili wyczuł i zaczął wpuszczać swoją energię w pancerze. Dość cienkim strumykiem, ale nie wiedział dokładnie o co chodziło, czekał na efekty. Pancerz wymagał chyba trochę więcej mocy, a gdy Kaisstrom ją dostarczył płyty zgrzytnęły i dopasowały się do ciała, łącząc ze sobą niciani materializującej się mocy. Pancerz był dal Kaisstroma jak druga warstwa skóry. Nie krępował ruchów i zdawał się jeszcze lżejszy niż na początku... a co najważniejsze - pokrywał całe ciało. Były nawet przezroczyste osłony na oczy wyprofilowane, by nie zmniejszać zasięgu widzenia.
- Podoba mi się, no i prawie wygląda jak moja łuska, muszę przyznać że masz zadziwiające umiejętności. Co jeszcze potrafi ten pancerz, poza ochroną przed fizycznymi obrażeniami? - Kaisstrom zaczął się ruszać, skakać, podrygiwać na wszystkie strony wypróbowując nową osłonę.
- Dostosowuje się do zmiany w postać ludzką... no i porazi energia, którą go doładujesz każdego kto spróbuje cię chwycić. - powiedział Rezz. - Na razie tyle.
- I tak całkiem nieźle, czyli mogę dla przykładu jednego dnia ją całkiem naładować przelewając całe swoje rezerwy, odpocząć, a następnego dnia porazić cokolwiek próbującego mnie uszkodzić całą zgromadzoną poprzedniego dnia energią i jeszcze mieć w zapasie wszystko z danego dnia?
- Dokładnie - odparł Rezz.
- To niemalże idealne, ma jakąś ograniczoną pojemność mocy? Jeśli nie, to w spokojnych momentach mogę ją po prostu napakować ile się da i rzucić na jakąś większą paskudę. No ale to przyszłość, póki co zdaje się że zyskałem zakon, buduje się kaplica Uranosa, niedługo zacznie przybywać wyznawców, ludzie już chyba sami zadbają o to, żeby się to wszystko jakoś kręciło powoli. Mam do wyuczenia czterech magów wiatru, sześciu lodu, do tego niecałe dwie setki pozostałych i pare innych zakonów, jedynym nierozwiązanym problemem zostają ci od Elma, zakute łby, ale chyba nawet oni nie będą takimi idiotami żeby przeszkadzać w walce ze Skazą. Chyba powoli trzeba przejść do ofensywy, jak wygląda cała sytuacja na Ranecie, większe osady są w miarę bezpieczne, ale co z resztą, obaj wiemy że mieszkańcy są tutaj porozrzucani jak mało gdzie. - Wybraniec przystopował swoje harce w nowym przyodziewku i mówił całkiem poważnie.
- Hm... jak wszystko będzie gotowe to możesz przedsięwziąć atak na skazę - powiedział Rezz. - To jest już kwestia twoich preferencji. Osiągnąłeś bardzo dużo bardzo szybko. Warto to wykorzystać nim Skaza zareaguje.
- Bezpośrednio na Skazę, czy raczej na to co po sobie zostawił ostatni atak? Rycerze wspominali coś o opanowaniu najpierw podziemi, a dopiero potem wychodzeniu na powierzchnię, jeśli wyniszczenie tych podziemi dodatkowo osłabi Skazę, może to być jakieś rozwiązanie. Chociaż przyznaję Ci całkowicie rację, wszystko trzeba najpierw dobrze przygotować, ja też muszę się chyba nieco podszkolić. Jakie straty możemy zadać przeciwnikowi atakując w przeciągu kilku dni lub tygodni? Bo myślę że nie ma co tego liczyć w godzinach. - w myślach smok przerzucał listę tego co jeszcze trzeba zrobić.
- Zakonnicy są gotowi - powiedział Rezz. - Magowie... mogę ja ich szkolić w trakcie, gdy ty podejmiesz działania ofensywne. To gdzie i jak chcesz uderzyć to już kwestia kosmetyczna, ważne by atak był skuteczny... a będzie i to już wiemy.
- W takim razie proponuję zacząć jutro, trzeba tylko zlokalizować jakieś wrażliwe miejsce Skazy, wysłać tam zbrojnych, ja w tym czasie mogę przelewać moc do pancerza. Mogę zacząć choćby dziś, wlać podwójną porcje używając rewitalizatora, potem zwyczajnie odespać. Dam rade wyciągnąć z pancerza to co tam włożyłem? Jeśli tak, mogę go używać w ten sposób jako przenośnej sadzawki mocy a to się może przydać. - smok rzucił do Rezza.
- Nie, jest pewien limit, zależny od twojego maksymalnego... aczkolwiek jeszcze nie naładowałeś pancerza w całości, więc możesz go naładować, a potem użyć rewitalizatora.
- No tak, szkoda, ale dzienna porcja energii to i tak niemało, można powiedzieć wręcz że potwornie dużo. Przekażę lepiej reszcie żeby się szykowali jutro do wymarszu. - Rozłożył się wygodnie i zaczął ładować zbroję aż do maksymalnego poziomu, nie wysysając się jednak do sucha, dwa dni pod rząd przecież kumulował wszystko w kolcach, więc teraz mogło spłynąć prosto w pancerz. Dopiero gdy zakończył wszystko, połączył się ze smoczycą. - *Jarperx, przygotuj wszystkich, niech znajdą najbliżej nich położone miejsce, gdzie Skaza ma jakieś podziemne zbiorowisko, jutro wyruszymy z ochotnikami nieco przypalić nosa wrogowi, chcę tylko ochotników, domyślam się że będzie ich sporo, mimo to wolę żeby wszyscy byli pełni zapału.*

Była jeszcze jedna rzecz, na którą mógł spożytkować pozostałą mu energię, jak się okazało zbroja była pojemna, ale nawet ona nie mogła wchłonąć wszystkiego.
- Rezz, spróbuję się dalej wzmocnić, pamiętasz, wtedy zrobiliśmy to na szybko i niedokładnie. - Jak powiedział, tak też zaczął robić, powolutku przenosił moc do każdego mięśnia i komórki.
- Dobra... ja skoczę sprawdzić pare rzeczy... - mruknął rezz. - Zastanawiam się czy nasz sojusznik wywiązał się z obietnicy...
- Mówisz o Amandzie czy kimś innym? - smok kojarzył tylko jednego sojusznika poza rycerzami.
- Kimś innym - odparł Rezz, drapiąc się po brodzie. - Jakby co to mamy kontakt przez łącze telepatyczne, - przypomniał i ruszył.

Kaisstrom wrócił do przemieniania swojego ciała w jeszcze potężniejsze, nie spieszył się, mocno skoncentrowany wiązał moc ze swoim ciałem. Gdy wyczerpał cały zapas jaki wcześniej zgromadził, skontaktował się ponownie z rodzeństwem. Jego wiadomość wywołała dość spore poruszenie. Jedną sprawą jest ustanowienie nowego zakonu i mocne słowa odnośnie walki ze Skazą, a czym innym stwierdzenie, że następnego dnia mają się przygotować do wymarszu. Mimo dość krótkiego terminu, udało się jednak zebrać sporo ochotników, poza sporą częścią Białego Smoka, znalazło się też sporo zwiadowców, inżynierów i ciężkiej piechoty. Magowie mieli zostać przetransportowani na Wyspę Świątynną i rozpocząć trening pod okiem Rezza a Seremion pozostać w twierdzy umożliwiając komunikację, na wypadek nagłych wydarzeń i żeby miał oko na wszystko. Kawalerzyści musieli pozostać na miejscu, pod ziemią nie byłoby zresztą z nich większego pożytku, a mogli się przydać do obrony, gdyby Skaza chciała przypuścić nagły kontratak, w co Kaisstrom nieco wątpił, ale wolał się zabezpieczyć na taką ewentualność. Wydawało się nawet że smoki dogadywały się z większością rycerzy z którymi się spotykały. Była w niektórych pewna nieufność, ale większość widziała w nich symbol pozytywnej zmiany. Uspokojony obrotem sprawy użył rewitalizatora i kontynuował umacnianie ciała, więc usnął jak zabity, praktycznie wyzuty z sił. Rezz skontaktował się z Kaisstromem dopiero nad ranem, udało mu się zorganizować dwa latające statki, i wyśledzić jedno z wejść do podziemi Skazy, więc po szybkim śniadaniu z ryby smok ruszył w kierunku twierdzy. Zapowiadały się interesujące i niebezpieczne dni.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: WinterWolf »

Amber

Amber zrobiła się podejrzliwa wobec zachowań Skazy. Czyżby byt pragnący jedynie zniszczenia tego świata i przekształcenia go na swój własny obraz i podobieństwo się naprawdę wycofywał? Po tym jak nawet podjął się próby skażenia samej Amber? Dziwne...
- Skaza nie zostawia tych terenów bez powodu. Albo musi nagle szybko przerzucić gdzieś swoje siły licząc w innym miejscu na duże zwycięstwo, albo na opuszczonych terenach czekają nas zmyślne pułapki – mruknęła. – Mimo wszystko musimy podjąć starania by oczyścić opuszczone przez Skazę tereny i umocnić tam naszą pozycję – Amber była co do tego bardziej niż pewna.
Wieści, które napływały tego dnia były tak pomyślne, że dziewczyna zaczęła mieć podejrzenia, że śni, albo to cisza przed burzą. Jej stan ducha w ostatnich dniach, który starannie przed wszystkimi ukrywała kazał jej głęboko wątpić w pomyślny przebieg wszystkich akcji. A jednocześnie rozsądek podpowiadał, że tak dobrej passy nie należy marnować. Wilkołaczyca czuła się rozdarta.
- Carmen, coś kojarzę, że fal istot Skazy ma być dziewięć. Doszliśmy już do piątej... Istoty piątej fali są 25 razy silniejsze od istot czwartej fali, a 14 400 razy silniejsze od istot pierwszej fali. Istoty dziewiątej fali są 81 razy silniejsze od tych z ósmej... Czyli 131 681 894 400 razy silniejsze od istot pierwszej fali. Chcę być 132 miliardy razy silniejsza od istot pierwszej fali. Bym mogła dać siłę ludziom, którzy idą w bój, bym mogła chronić ich miasta, bym ocaliła lasy od zagłady, bym mogła dać moc zmiennokształtnym, którzy są w stanie odłożyć na bok swój strach i niechęć wobec ludzi... Wiem już co chcę osiągnąć... Powiedz mi jak to zrobić. Póki istnieje Skaza, póki ludzie nie czują, że mogą podjąć z nią walkę i ją wygrać – swoimi mięśniami i szczerą wiarą – póty nie ma życia w tym świecie... Jeśli wszyscy nie staną do walki, Skaza wygra... Zarimowie szukają potęgi, jesteś starsza i bardziej doświadczona niż ktokolwiek inny tutaj. Jestem gotowa na wszystko co dotyczy mnie, by osiągnąć ten cel. Powiedziałaś, że nie mogę tylko przekroczyć mocy bogini. Chcę na własnej skórze poznać, gdzie leży ten limit. Powiedz mi jak to zrobić! – powiedziała poważnie. Amber nie żartowała. Czuła na sobie ciężar odpowiedzialności za zmiany jakie powoli zachodziły w mentalności towarzyszących jej ludzi i zmiennokształtnych. Zaczęli współpracować… Amber chciała uczynić z nich jeden organizm, działający tak sprawnie jak wataha. Chciała wewnętrznej spójności i stabilności. Tylko wspólna walka, wspólny cel jakim była zemsta i silne przywództwo stanowczego alfy doprowadzą ich do celu. Potem wspólnie będą budować swoją przyszłość, swoją rzeczywistość. Już bez zabobonnego strachu ludzi przed wilkołakami i bez obaw ze strony wilkołaków, że ludzie przyjdą wycinać w pień ich lasy i mordować szczenięta.
- Nie dziewięć, a dwadzieścia - odparła Carmen, po czym zamilkła i słuchała dalej.
- Daj mi chwilę... - powiedziała. - Wymyślę jakąś porządna metodę - powiedziała i myślała jeszcze moment. - Daj mi czas do południa. Mam pomysł.
Amber skinęła głową. Pomyliła się w liczbie fal istot Skazy... Aż o jedenaście... Ale przekroczenie możliwości fali dziewiątej na początek wydawało się Amber rozsądnym pomysłem. W tym momencie Skaza wypuszczał istoty fali piątej. I było ich stosunkowo mało. Jeśli Carmen znalazła by sposób by przekroczyć możliwości fali 20 sprawa byłaby bardzo prosta, ale wilkołaczycy wystarczyłyby rozwiązania doraźne - teraz fala dziewiąta, a później reszta. Zostawiła Carmen w spokoju. I tak miała zajęcie. Musiała zaopiekować się szczeniętami i Aleksem.
Do południa panował spokój.. ale w południe nad Azylem zebrały się czarne chmury. Dosłownie... wirowały wokół miasta.
"Przygotowania w toku, to co widzisz na niebie to ich efekt" przekazała Carmen.
W wyobraźni Amber w odpowiedzi na ten przekaz pojawił się obrazek wielkiej burzy. Tylko z tym kojarzyły jej się takie ciemne chmury.
Odpowiedział jej obraz mocy burzy wnikającej do ciała Amber.
Wzdrygnęła się. Nie była pewna co to będzie oznaczało. W każdym razie na wszelki wypadek kazała szczeniętom spać. Wytłumaczyła im starannie, że w czasie burzy najlepiej się śpi...
Rika została z nimi. Wszystkie zasnęły już wkrótce... ta burza jednak nie miała przynieść deszczu.
Gdy Amber dotarła na plac ćwiczebny zobaczyła masę nakreślonych na nim znaków.
- Darkning przeanalizował już moc, którą mu dałaś w zamian za uzbrojenie. Wiemy, jak wynieść twoją moc na kolejny poziom... wolisz metodę powolną, czy szybką, ale bolesną? - zapytała kobieta. Pioruny ciemniejsze niż chmury co jakiś czas przecinały niebo. Nad placem ćwiczeń powoli otwierał się prześwit, jakby chmury się rozszerzały. Między chmurami było widać ciemność tak samo gęstą jak ta, z której składały się pioruny.
Amber chwilę się namyślała.
- Jak długo będzie trwał powolny proces? - spytała.
- Dwa dni - odparła Carmen.
- A szybki proces? - spytała czując jak jej się jeżą włosy na głowie.
- Niecałą godzinę - odparła Carmen.
Dziewczyna przełknęła ślinę, robiąc szybką analizę tego co się ostatnio wydarzyło i jakie mieli informacje na temat ruchów Skazy. Podjęła decyzję....
- Szybki - powiedziała.
- Stań pośrodku i rozluźnij się. Jeśli nie będziesz się spinać to ból będzie mniejszy. Może przypalić ci lekko sierść... otworzymy bezpośredni kanał do Azariel na krótką chwilę i przyjmiesz moc, która pozostała na zewnątrz membrany Skazy.
Amber wykonała polecenie. Rozluźniła mięśnie stając na środku i oddychając głęboko. Przymknęła oczy. Choć mięśnie miała rozluźnione to serce tłukło jej się w piersi ze zwykłego strachu przed bólem.
- Gotowa - powiedziała, wiedząc, że bardziej gotowa nie mogłaby być. Co najwyżej bardziej przerażona...
Niebo zahuczało, a chmury uformowały kolumnę wokół znaków na placu ćwiczebnym, wirując coraz szybciej. Wyładowania pędziły po chmurach okrążając powoli Amber. Wilkołaczyca tymczasem poczuła, jak jej ciało powoli napełnia się mocą... nie bolało. Przynajmniej na razie.
Uspokoiła się nieco, o dziwo rozluźniła się jeszcze trochę bardziej. To co się działo obudziło iskierkę ciekawości.
Energia zaczęła huczeć i wpływać w ciało Amber coraz większym strumieniem. Spowodowało to narost napięcia w mięśniach i wilkołaczyca miała kłopoty z utrzymaniem stanu rozluźnienia.
Nagle poczuła obecność. Nie miała wątpliwości, że to Azariel, gdy spojrzała w górę... chyba ujrzała twarz bogini... i jej uśmiech. Jej oczy wyrażały niemą pochwałę.
Amber nie zdołała powstrzymać uśmiechu. To co zobaczyła dodało jej odwagi. Skoncentrowała się na tym by utrzymać rozluźnienie.
W pewnym momencie z góry runęła fala energii, która wniknęła w ciało Amber. Teraz utrzymanie rozluźnienia było prawie niemożliwe, zaczęło boleć, co utrudniło jeszcze bardziej rozluźnienie...
Koncentracja dziewczyny osiągnęła swoje limity. Gdy już nie była w stanie tego utrzymać zaczęła szukać innych sposobów na zmniejszenie bólu. Zmieniła postać... Zaczęła krzyczeć ile sił w płucach.
Wrzask formy bestii niemal zagłuszył na chwilę łoskot energii... i podziałał. Ból po chwili ustał, a chmury rozpłynęły się.
Amber padła na kolana w formie bestii... i wraz z mijającym bólem zaczęła czuć wypełniającą ją moc.
Wilkołaczyca złapała oddech. Spojrzała na swoje łapy uspokajając się powoli. Podjęła próbę wstania.
Kręciło się jej jeszcze w głowie, więc był z tym problem... potrzebowała chwili na pozbieranie się.
Postarała się zogniskować spojrzenie i skoncentrować się na utrzymaniu równowagi.
Dało radę, ale było wyjątkowo trudne. Carmen podeszła, kręcąc głową.
- Siedź na razie - poleciła.
Siadła więc ciężko na bruku przymykając oczy i oblizując długim jęzorem swój nos.
- No i już - powiedziała Carmen. - Odtransportuje cię do pokoju, możesz dalej uczyć szczeniaki i Aleksa, ale lepiej nie ruszaj się z łóżka, dobra?
Amber się zdziwiła.
- Ale mi się tylko kręci w głowie - bąknęła.
- I jeśli się przewrócisz, to moc po wstępnym uszeregowaniu w twoim ciele znów straci stabilność, wiec znów będzie boleć - powiedziała Carmen. - Do końca dnia ja i Rika będziemy ci towarzyszyć... na wszelki wypadek.
Bestia się skrzywiła odsłaniając zębiska po jednej stronie pyska.
- Nie mam ochoty na kolejną porcję bólu jeśli nie jest to konieczne - mruknęła. Na jakiś czas w zupełności wystarczało jej to co działo się kilka minut temu... Zamyśliła się.
- Widziałam boginię Azariel - powiedziała ni stąd ni zowąd.
- Mhm... zdołała ci coś przekazać? - zapytała Carmen.
- Uśmiechała się - powiedziała Amber.
Carmen też się uśmiechnęła.
- Widać podobają się jej twoje działania - stwierdziła.
- Czy to znaczy, że jestem już blisko przywrócenia jej dostępu do świata? - spytała.
- Bliżej... możliwe, że wkrótce będziesz już słyszała jej głos - odparła Carmen.
Amber westchnęła do swoich myśli. Skinęła powoli łbem po czym ponownie spojrzała na Carmen.
- Położyłam szczenięta spać, są na tyle małe, że i tak jeszcze tego potrzebują. Rika się nimi zajęła - stwierdziła.
- Mhm - mruknęła Carmen i westchnęła.
- Pomożesz mi dotrzeć do pokoju? - spytała. Nie miała ochoty się wypieprzyć na drodze i przechodzić przez to wszystko raz jeszcze.
Carmen skinęła głową.. i wzięła Amber na ręce.
- Ha - mruknęła w futro i ruszyła do tawerny.
- M-może lepiej zmienię postać - bąknęła chcąc wrócić do ludzkiej formy. W końcu w postaci bestii Amber była większa od kobiety.
- Możesz - odparła Carmen.
Wróciła do ludzkiej postaci znacznie zmniejszając tym samym swój rozmiar. Nie zasłaniała już przynajmniej kobiecie widoku...
- No... jutro przekonasz sie jak to wszystko wpłynęło na twoje możliwości.
- Czuję się silniejsza... Tylko w głowie mi cały czas wiruje - mruknęła. - To przejdzie? - spytała by się upewnić.
- Tak, za godzinę-dwie - odparła Carmen.
Wkrótce dotarły do tawerny i Amber trafiła do łóżka.
Dziewczyna uniosła dłoń nad głową i patrzyła na nią przez chwilę. Zacisnęła ją w pięść obserwując pracę mięśni przedramienia. Opuściła pięść na swoje czoło i rozluźniła mięśnie.
- A teraz da się zrobić coś z moimi włosami? - palnęła nagle - Nie są takie długie jak twoje, ale już są dużo dłuższe niż wcześniej...
- Zrobić co? - zapytała Carmen. - Upiąć? Ułożyć? Uciąć? Wydłużyć?
- Nie wiem co się robi z włosami - bąknęła. - Zawsze miałam krótkie, mniej więcej tej samej długości co moje wilcze futro, bo zawsze bardzo mało przebywałam w tej postaci - dodała. - Ale teraz łaskoczą mnie w uszy i kark - skrzywiła się.
- Mnie też.. trochę. Przyzwyczaisz się - powiedziała Carmen. - Pokażę ci jedno praktyczne zastosowanie... pamiętasz jak miałaś sparring z Riką?
- No, pamiętam. Byłam cała mokra potem - mruknęła.
- Rika, jak każda Demmianka używa do walki i rzucania zaklęć swoich włosów... możemy cię nauczyć tez korzystać z włosów jako broni, aczkolwiek w nieco inny sposób...
Amber zrobiła głupią minę.
- Jak można użyć do walki czegoś czego się nie kontroluje? - bąknęła.
- Można się nauczyć je kontrolować za pomocą mocy - powiedziała Carmen.
- Heh... Moja wyobraźnia mnie zawodzi bo nie umiem sobie wyobrazić jakby to miało wyglądać - mruknęła z powątpiewaniem.
- Widziałaś jak Rika używa włosów w charakterze broni? - zapytała Carmen.
- Tak, ale ona ma je bardzo długie i kontroluje je tak jak ja kontroluję moje ręce - mruknęła.
- Demmianie nie mają żadnych mięśni we włosach, a budowa ich włosów nie różni się od twoich - powiedziała Carmen.
- Zresztą zapytaj jej - wzruszyła ramionami.
Amber obróciła się na bok by zerknąć na Demmiankę.
- Więc jak to działa? - spytała.
- Włosy mają w sobie malutkie kanaliki. Wpuszczasz w nie energię i kontrolujesz ją - bąknęła i wzruszyła ramionami.
Przez dłuższą chwilę dziewczyna się namyślała.
- Nie wydaje mi się by było mi to w jakikolwiek sposób użyteczne. Nie chcę mieć już dłuższych włosów bo za bardzo mnie łaskoczą, a takie do niczego nie mogą służyć - wzruszyła ramionami. Pomysł został przez nią zaliczony do szufladki "chybione".
- To je przytnij - Rika wzruszyła ramionami. - Ja nie przycinałam włosów od początku życia, moje rosną bardzo powoli...
- Moje bardzo szybko od kiedy siedzę cały czas w ludzkiej postaci - poskrobała się po głowie. - Wilkom sierść dorasta do przyjemnej długości - bąknęła. Westchnęła. - Zagramy w karty? - spytała.
- W sumie możemy - bąknęła Rika.
- Mogę grać serio? - zapytała Carmen.
- A co to znaczy grać serio? - spytała Amber.
- To znaczy, ze Carmen dawała nam fory - bąknęła Rika, krzywiąc się. - W sensie dała nam wygrać...
- Śmiałyście się wtedy, więc to chyba dobrze - bąknęła Amber. - Chociaż śmiałyście się też, gdy mnie uczyłyście i gdy przegrałyście - dziewczyna nie bardzo potrafiła wyłuskać z tego jakiś wzór postępowania. Wzruszyła ramionami - Chcę się czymś zająć. To jest cicha gra, więc szczeniaki się nie obudzą... Niech więc każdy gra jak chce i jak umie - powiedziała.
No i znów zaczęły grać... Amber dala radę wygrać dwa razy, Rika wygrała raz... Carmen siedem. Szczeniaki zaczęły się powoli budzić.
Gdy tylko dziewczyna usłyszała poruszenie ze strony szczeniąt natychmiast straciła zainteresowanie grą. Zwyciężyła jej predestynacja.


Następnego dnia z rana Amber została obudzona bladym świtem.
- Właśnie tworzę portal dla Dergana i reszty ekipy. Maja ze sobą skażone wilkołaki - powiedziała Carmen.
- Skażone?! - Amber się ocknęła natychmiast. Otrząsnęła się ze snu w ciągu ułamków sekund, by natychmiast poderwać się z łóżka i przywołać kombinezon. - Gdzie będzie ten portal? - spytała.
Carmen chwyciła Amber za ramię i teleportowały się na plac ćwiczeń. Tam już był Dergan. Dzikołak nosił wilkołaki dotknięte mocą Skazy. Było ich siedem i wyglądały paskudnie...
Mimo ludzkiej formy w Amber wezbrało warczenie. Stan w jakim były wilkołaki był godny pożałowania... I wszystkiemu winien był Skaza... Dziewczyna natychmiast przystąpiła do prób oczyszczenia organizmów wilkołaków z wpływów Skazy. Nie miała zamiaru pozwalać na taki stan rzeczy i na cierpienia skażonych...
Udało się oczyścić ich po krótkim czasie. Nie było to trudne, szczególnie po wczorajszym wzmocnieniu.
- Zabierzemy ich do placówki medycznej - powiedział Dergan.
- Hm.. w sumie mogę ich podleczyć tu na miejscu, ale i tak nie ma gdzie ich położyć na razie... chociaż chwila, skoczę do koszar... - mruknęła Carmen.
Amber zmieniła postać specjalnie po to by móc sprawdzić dokładnie czy czasem nie ma choćby najdrobniejszych resztek skażenia w wilkołakach.
- W koszarach będzie dla nich miejsce? - spytała.
Carmen już nie było - poszła sprawdzić.
- Derganie, masz ze sobą wodę? - spytała.
- Skończyła się już - bąknął Dergan.
- No to musimy poczekać na Carmen. Chciałam w międzyczasie dać im pić - bąknęła wskazując łapą oczyszczone ze skażenia wilkołaki.
Po paru minutach Carmen wróciła.
- Są dla nich miejsca -powiedziała. - Niesiemy ich.
Wilkołaczyca w formie bestii wzięła kilka wilkołaków, gotowa nieść ich wszystkich za Carmen.
Toram, Zera, Dergan i trójka wilkołaków, które nie były skażone też wzięły się za robotę. Wkrótce cała siódemka wyleczonych leżała na pryczach w koszarach. Carmen obecnie wyszukiwała jeszcze lokum dla pozostałej trójki.
- Lepiej tu z nimi zostanę, co by nie zrobili czegoś głupiego jutro z rana - mruknął Dergan. - Może wpakujemy ich do mojego pokoju? - zaproponował.
- Nie zmieści się siódemka wilkołaków w twoim pokoju - bąknęła Amber. Nawet ona zdawała sobie z tego sprawę mimo że jej pojęcie powierzchni lokalowej było nieco inne niż u ludzi. - Jakby co mogę ich przypilnować. I tak chciałam dzisiaj popracować nieco nad moim organizmem. Chyba nie muszę tego robić na placu treningowym... - mruknęła.
- Chodzi mi o pozostałą trójkę - bąknął Dergan.
- No tego to nie powiedziałeś - mruknęła. - Carmen szuka dla nich jakiegoś miejsca zamieszkania. Poczekajmy z tym na wyniki jej zwiadu - powiedziała.
Wkrótce Carmen powróciła.
- Hangar, w którym mieszkają Revenanci nie jest nawet w połowie zajęty. Można dolne piętro przerobić na legowisko - powiedziała.
Czarna bestia zastrzygła uszami na dźwięk słowa "legowisko". Poruszyła nosem.
- Chcę to zobaczyć - rzuciła.
Poszli więc do hangaru. Było to duże puste pomieszczenie z paroma wnękami.
- Można trochę zabudować w razie potrzeby - powiedziała kobieta.
- Czy możemy zagospodarować to jak chcemy? - spytała. Przypomniała jej się jama, w której pomieszkiwała z watahą.
- Owszem - odparła Carmen.
- Czyli możemy tu nanieść ile chcemy piasku, słomy, skór i drewna? - upewniła się jeszcze.
- Tak, jeśli wam to potrzebne - odparła Carmen.
- Bo tu jest tyle miejsca, że można by zrobić tu bardzo wiele ciepłych i przytulnych, wilkołaczych legowisk - powiedziała zatopiona w swoich myślach. Rozmarzyła się odrobinę.
- Dobra, zajmij się tym, lub lepiej zleć komuś - powiedziała Carmen.
- Najpierw powiem o tym Toramowi, Zerze i Ilenie... No i tym trzem wilkołakom, których jeszcze nie znam - bąknęła. Zmieniła postać i popędziła na poszukiwania wspomnianej grupy.
Cała trójka była w drodze do tawerny, Amber nawet nie zdołała się porządnie rozpędzić.
Wilczyca zmieniła się w locie, hamując nieco niezdarnie. Na szczęście nie zdołała nabrać pełnej prędkości.
- Carmen znalazła świetne miejsce, które nadaje się na noclegi dla wielu zmiennokształtnych - rzuciła. - Można zrobić tam prawdziwe leża, dużo zacienionego miejsca - wypluła z siebie pospiesznie, zaraz jak tylko jej język i krtań przystosowały się do ludzkiej mowy.
- I możemy je po prostu zająć? - zapytała Zera.
- Carmen powiedziała, że tak. Możemy naznosić ile chcemy piasku, słomy, skór, nawet drewna. Możemy zrobić ile się tylko zmieści wygodnych legowisk i nawet miejsce dla szczeniąt - powiedziała. Już miała wizję jak to zagospodarować.
- Dobra, widzę, że masz plan - Toram uśmiechnął się.
- A tak w ogóle, to mamy już opiekunkę szczeniąt - powiedziała Ilena.
- O! Póki co obowiązek ten cały czas spadał na Rikę - bąknęła Amber z wyrzutami sumienia. Jako opiekunka szczeniąt powinna rzucać wszelką inną robotę by zająć się siódemką maluchów.
- Chyba lepiej na Rikę, niż na alfę, nie? - mruknęła Carmen, podchodząc.
Trybiki w mózgu Amber jeszcze się nie przestawiły na myślenie w odpowiednich kategoriach. Póki nie pomści swojej watahy póty niepogrzebane zostaną stare nawyki.
- Byłoby lepiej, gdyby był alfa... Tak jest Rika stawiana przed faktem dokonanym czy chce czy nie - westchnęła.
- Rika chce. Nie widziałaś tego po niej? - mruknęła Carmen. - Poza tym sama się zaoferowała.
- To wielkie szczęście, że Rika tego chce. Szczenięta potrafią włazić na głowę. I szybko uczą się wykorzystywać fakt, że są takie małe i puchate - parsknęła.
- Taa.. - mruknęła Carmen. - Dobra, wypadałoby się tym zająć. Aleks powinien podołać - stwierdziła.
- Hmm, Aleks powinien wiedzieć skąd i jak można przenieść materiały by ludzie nie czuli się z tym niewygodnie i by prace nie trwały miesiącami - potwierdziła Amber. Jakby na to nie patrzeć zmiennokształtni musieli teraz koegzystować z ludźmi. Ponieważ zdrowy, nakarmiony i wyspany wilkołak był dużo silniejszy od zdrowego, wyspanego i nakarmionego człowieka, ludzie zapewniali byt wewnątrz murów, a wilkołaki zajmowały się obroną. Amber taki układ pasował póki obie grupy wykazywały dobrą wolę... - A potem muszę coś zjeść - bąknęła dziewczyna wytrącona burczeniem w brzuchu ze swoich przemyśleń.
Aleks był już po śniadaniu, więc wziął się za robotę natychmiast. W pół dnia koło hangaru było pełno budulca, zaś Amber była już sporo po śniadaniu. Miała okazje poznać trojkę przytomnych wilkołaków - Jareda, Hermana i Celinę.
Amber przywitała wilkołaki życzliwie, ale spokojnie, jak wilk - bez specjalnej afektacji. Zaczynała dorastać do roli, w którą wepchnęło ją bycie Wybrańcem Azariel. Stopniowo przechodziła jej szczenięca ekscytacja, którą w większym stopniu okazywała jeszcze tylko przed Carmen, Aleksem i Riką.
- Ilena wspominała, że któreś z was jest opiekunem... - dodała na koniec.
Celina skinęła twierdząco głową.
- Ja - powiedziała krótko.
- Mamy siódemkę smyków. I Ilenę, która smykiem już nie jest - powiedziała z uśmiechem.
- Wszystko jasne - odparła Celina, uśmiechając się.
- No jestem jeszcze ja - wtrącił Aleks, krzywiąc się lekko.
- Nie wymagasz opieki jak szczenięta, ale wymagasz nauki - sprostowała Amber. - Aleks uczy się wszystkiego od podstaw, dopiero od niedawna jest wilkołakiem - powiedziała.
Celina zmrużyła lekko oczy.
- Od niedawna? - zapytała.
- Zmieniłem się w wilkołaka w wyniku obrzędu - powiedział Aleks. Celinie chyba nie spodobało się to za bardzo, ale skinęła tylko głową, nie mówiąc nic przez chwilę.
- Będzie ciężko zmienić jego sposób myślenia. Nawyki zakorzeniły się już mocno, obawiam się, że nigdy nie będzie potrafił myśleć jak wilkołak... ale nauczę go ile będę w stanie - powiedziała wreszcie.
- Wiem, ale wilkołak ma tę przewagę nad człowiekiem, że może wybrać czy chce być wilkiem, bestią czy człowiekiem. Aleks już jako człowiek udowodnił, że w wataże wilkołaków byłby niezastąpiony. Jako wilkołak jest idealnym łącznikiem między naszymi światami. Żyjemy teraz wśród ludzi i potrzebujemy kogoś kto myśli jak oni. Toram ma wielką wiedzę o ludziach, a Aleks ma wiedzę i myśli jak człowiek - powiedziała Amber poważnie. - Poza tym szeregi zmiennokształtnych zostały znacznie skurczone. Istoty takie jak Aleks są dla nas teraz bardzo cenne. Żałuję, że my zmiennokształtni nie zauważyliśmy tego wcześniej - powiedziała poważnie.
Celina skinęła głową.
- Wyjątkowe czasy wymagają wyjątkowych działań, przyznam, ale życie wśród ludzi otwarcie.... czegoś takiego jeszcze nie było. Popieram ten pomysł całym sercem, ale wątpię, by wypalił. Wilkołaki wybrały życie z dala od ludzi nie bez powodu - stwierdziła.
- Ani my nie mamy wyboru - w końcu zostało nas niewielu - ani wyboru nie mają ludzie. Jeśli odrzucą zmiennokształtnych zostawię ich bez żalu na pastwę Skazy. W końcu jestem zmiennokształtną. Wierzę, że jeśli odrzucimy uprzedzenia jesteśmy w stanie żyć w zgodzie nawet gdy minie niebezpieczeństwo. Chciałabym bardzo, żeby to był dopiero początek koegzystencji. Nie mówię, żeby od razu wilkołaki miały przenosić się do miast, nie o to chodzi. Chodzi o zakończenie polowań i życie bez strachu - powiedziała.
Celina westchnęła.
- Masz większą siłę przebicia u ludzi niż Dherma. Może coś z tego będzie - uśmiechnęła się lekko.
- Nie wiem kim jest Dherma, przykro mi... Ale wierzę w to co mówię całym sercem. Strażnik utwierdził mnie w moich decyzjach i przemyśleniach - powiedziała. Westchnęła przypominając sobie amulet, który od niego dostała.
- Strażnik? Widziałaś się z nim? - zapytała Celina, pomijając temat Dhermy.
- Strażnik zajmował skręconą wieżę przy wybrzeżu. Gdy do niego dotarliśmy oddał nam szczenięta, którymi się opiekował. Powiedział też że zadbał o bezpieczeństwo dwóch watah. Nie wiem dokąd się udał, ale dał mi Amulet Zmiennokształtnych - powiedziała.
Celina spojrzała na Amber. Ostatnia informacja chyba również "obudziła" pozostałe wilkołaki, które spojrzały na Amber.
- Dał ci go? Tak po prostu? - bąknęła kobieta.
Amber zmaterializowała amulet w dłoni. To wystarczyło za całą odpowiedź. Każdy wilkołak czy dowolny inny zmiennokształtny, nawet jeśli nigdy nie widział amuletu na oczy przynajmniej o nim słyszał i wiedział czym jest i jak wygląda. Po chwili schowała amulet w niematerialnej kieszeni.
- Dlatego zbieram zmiennokształtnych, którzy przetrwali. Po pokonaniu Skazy praca się nie skończy - powiedziała. - Będziemy musieli nauczyć i wychować tych, którzy tak jak Aleks powstaną... - dodała.
Amber nie otrzymała werbalnej odpowiedzi, ale widziała w oczach Celiny, że ostatecznie przekonała ją, że to ma szansę się powieść...
Dziewczyna się uśmiechnęła.
- Ludzie oddali nam ten hangar. Nie potrzebowali go, a my możemy tu zrobić dom dla tych zmiennokształtnych, których uda się znaleźć. Aleks załatwił nam materiały. Ktokolwiek nie ma innych obowiązków powinien teraz pomóc przy budowie leża - oznajmiła dziewczyna. Sama gotowa była brać się do pracy. Nie ukrywała, że byłaby prawdziwie szczęśliwa, gdyby także wśród ludzi znaleźli się chętni do pomocy...
Wkrótce przeróbka hangaru ruszyła naprzód pełną parą. Jak się okazało była dwójka ludzi, która znała się na konstrukcji hangaru i ich pomoc okazała się cenna, gdyż kilka ścian wymagało wzmocnienia. Leża miały być gotowe do następnego wieczora.
Amber była tym dwóm osobom bardzo wdzięczna. Sama pracowała ciężko, a na koniec dnia bardzo serdecznie podziękowała ludziom za pomoc.
- Carmen mi kiedyś opowiadała, że gdy ludzie wybudują sobie nowy dom zapraszają przyjaciół i urządzają małe święto z tej okazji - powiedziała nagle do wszystkich.
- Parapetówa - bąknął Toram i zaczął się śmiać. - To co? My też zaimprezujemy?
- No... Dlaczego nie? - rzuciła rozbawiona.
Wilkołaki spojrzały na siebie, a potem na Amber.
- Dobra, to ja idę załatwić żarcie i alkohol - powiedział Aleks. - Zobaczymy jak tutejsze słabe głowy zareagują na piwo - dodał i zmył się natychmiast. Toram rechotał się na całego, a reszta wilkołaków chyba była nieco zagubiona...
- Aleks, ale załatw też coś bez alkoholu! - rzuciła za nim Amber. - Nie każdy wilkołak będzie chciał to pić! - dodała. A pod nosem wymamrotała - Słabe głowy? Pff... On pewnie nie wie ile w stanie jest znieść wilkołak – mruknęła.
Rika parsknęła śmiechem. Wkrótce leże zamieniło się w miejsce biesiady, która spokojnie mogła trwać dwa dni... we wczesnej fazie pojawili się również ludzie , którzy pomagali w dostosowaniu hangaru. Aleks znalazł ich i zaprosił. Carmen i Rika również były obecne, jak się okazało piwo zyskało wielką popularność...
Zbliżał się wieczór. W pewnym momencie do Amber dosiadł się Aleks, który wcześniejszy czas spędził rozmawiając z wilkołakami w sali.
- Amber - zagadnął ją.
- Hm? - Amber cieszyła się, że ludzie i wilkołaki są tu w stanie wspólnie się bawić. Alkohol i dobry nastrój sprawiły, że uśmiech się od niej nie odklejał.
Aleks skorzystał z efektu zaskoczenia i pocałował Amber w usta. Carmen zaśmiała się.
"Aleks się w tobie zakochał, moja droga i właśnie ci to niewerbalnie zadeklarował" przekazała do Amber.
Dziewczyna była nieco zaskoczona manewrem. Jeśli tylko Carmen odbierała myśli Amber w tej chwili to dostała cały kocioł splątanych i zupełnie nie dających się rozczytać luźnych myśli. Zdziwienie malowało się na jej twarzy.
"Jeśli coś do niego czujesz to odwzajemnij pocałunek, jak nie... to nie" przekazała Carmen. "Tylko nie mów, że nie spodziewałaś się tego zupełnie..."
Dziewczyna de facto się nie spodziewała. Nie znała się jeszcze na ludziach na tyle... Dziewczyna potraktowała sprawę poważnie. Dla ludzi były to sprawy ważne. Delikatnie odwzajemniła pocałunek. Zakończyła go by poważnie spojrzeć w oczy Aleksa.
- Czy ze swoim ludzkim umysłem będziesz w stanie pojąć i zaakceptować miłość wilkołaka, która różni się od tej jaką znają ludzie? - spytała poważnie.
- Nie mam innego wyjścia - powiedział Aleks, uśmiechając się lekko i znów ją pocałował. - Pojmę, lub się nauczę - dodał.
Dziewczyna parsknęła śmiechem, który Aleks stłumił pocałunkiem.
- Całować umiesz, ale słuchać nie za bardzo - rzuciła kręcąc głową z rozbawieniem. Przytrzymała Aleksa dłonią by nie zamknął jej ponownie. - U ludzi najwyższą formą uczucia jest miłość. U wilkołaków z taką samą siłą liczą się uczucia do watahy. Zakochując się w wilkołaku bierzesz całą watahę - powiedziała poważnie. - Bo bez watahy nie ma życia - podkreśliła. Posmutniała nieco pamiętając jak słowa te wypowiedział jeden z wilkołaków z jej nieżyjącej watahy.
- Dopasuję się - powiedział po chwili Aleks. - Myślałem, że będzie to bardziej skomplikowane... tylko teraz ani ty, ani ja nie mamy watahy... chyba, że wszyscy ocaleli to nasza wataha, w takim układzie już od dawna jestem jej częścią.
- Będzie bardziej skomplikowane - westchnęła. - Wszyscy jesteśmy z rozbitych watah. Wszyscy mamy serca rozdarte i zranione stratą. Dla ludzi największą stratą jest utrata rodziny, tych których się kocha... Dla wilkołaka strata watahy to często strata sensu istnienia - powiedziała. - Ludzie mają kręgi rodzina, przyjaciele, znajomi, dla wilkołaka jest wataha i reszta świata. Dość powiedzieć, że miałam braci i siostry, którzy nie czuli więzi z rodziną i założyli własne watahy. W mojej było kilka wilkołaków, które nie były ze mną spokrewnione, ale był też mój ojciec, Gris, moja matka, Rosa, moje ciotki, wujowie i rodzeństwo. Piątka szczeniąt to byli moi bracia i siostry - wyjaśniła. - Nie da się być w wataże nie kochając wszystkich jej członków. Jest to nieco inne uczucie niż to, które znają ludzie, ale wierz mi, że jest równie silne i równie wiele warte. Mówię to bo chcę byś zrozumiał - powiedziała poważnie.
Aleks skinął głową powoli.
- Czy te wilkołaki będą chciały założyć nową watahę? - zapytał.
- Potrzeba życia w wataże u wielu wilkołaków jest wystarczająco silna, że będą się o to starały. Niektórzy założą własną watahę, ale niektórzy zostaną przy mnie. Toram i Zera nie są typami przywódców i nie chcą brać na siebie takiej odpowiedzialności. Sądzę, że większość wilkołaków dla których żal po stracie watahy był zbyt silny już nie żyje. Gdyby nie Azariel i Carmen ja na pewno bym umarła. Jeśli nie od ran, to żal i smutek kazałyby mi dołączyć do watahy...
Aleks pokiwał głową ponuro i westchnął.
- Ale teraz założysz własną - stwierdził i uśmiechnął się lekko,.
Amber uśmiechnęła się nieco blado.
- Co na to twoja rodzina, że zmieniłeś się w wilkołaka? - spytała po chwili. Ciekawa była zapatrywań innych ludzi na to. W końcu Aleks wcześniej mieszkał z babcią... Po tym jak istoty Skazy pozbawiły go reszty rodziny... Aleks westchnął.
- Babcia cieszy się, że dążę w kierunku marzeń i że je osiągam powoli jedno po drugim - powiedział, uśmiechając się lekko.
- Ja mam dwa marzenia. Chcę zniszczenia Skazy... Chcę tego tak bardzo, że zagłusza to nawet ból po stracie. Może pozostałe wilkołaki też tego chcą tak bardzo, że przetrwały... Drugie to wataha - powiedziała. Westchnęła. - Twoja babcia nie boi się wilkołaków? - spytała.
- Moja babcia twierdzi, ze zostało jej tak mało życia, że nie ma czasu na strach... - stwierdził Aleks, uśmiechając się.
- Poza tym widziała cię w akcji... no i mnie, jak jej zademonstrowałem trzy postaci wilkołaka.
- Mnie w akcji? - zdziwiła się Amber. Nie była pewna co by to mogło być.
- Jak ułożyłaś do snu wiecznego tego smoka - odparł Aleks.
Na twarzy dziewczyny zagościł głupi wyraz. - Ja się tak bardzo bałam tego smoka, że to było raczej uciekanie niż akcja - bąknęła.
- Ale on poległ, a ty żyjesz - odparł Aleks.
- A propos smoków - mruknęła Carmen. - Jeden w ludzkiej postaci zbliża się tutaj -
- Skąd i jak daleko jest? - spytała po prostu.
- Z rynku i jest o jakieś pół minuty drogi stąd - odparła Carmen.
- No to spytamy go czego chce - powiedziała wstając ze swojego miejsca. Czuła się w obowiązku kontrolować jakie istoty przemierzają terytorium, które uznała za swoje.
Smok zjawił siew drzwiach. Wyglądał na nieszkodliwego staruszka. Rozejrzał się i ruszył, wspierając się na lasce w stronę Amber.
Amber nie była zachwycona, że smok wszedł bez pytania, dlatego ruszyła w jego stronę. Spokojnie choć stanowczym i zdecydowanym krokiem. Dawała postawą do zrozumienia, że chroni wszystko co się tu znajduje. Inny wilkołak widząc tak zdecydowaną postawę wycofałby się poza obręb ścisłego terytorium i przedstawił powód przybycia... Amber podejrzewała, że nie może tego oczekiwać od smoka czy człowieka, ale była gotowa. Pozory lubiły mylić...
Smok rozejrzał się, mrugając krótkowzrocznie. Carmen podeszła bliżej, marszcząc czoło.
- Jest skażony - mruknęła.
Smok natomiast jęknął coś, zachwiał się i padł na twarz nieprzytomny.
- Oj? - bąknął Aleks. Rika momentalnie przyklękła przy smoku.
- Skaza go zżera do środka - mruknęła i spojrzała na Amber pytająco.
Amber syknęła przez zęby. Podeszła czym prędzej i podjęła próbę oczyszczenia smoka ze skażenia. Jeśli uzna, że nie będzie w stanie, wtedy spali go negatywną energią by nie zagrażał nikomu... Ale chciała podjąć próbę ratowania...
Rika pomogła Amber i po jakimś czasie wyleczyły smoka ze skażenia.
- Uff... teraz jeszcze powstałe rany... - bąknęła Rika.
- Moment... - mruknęła Carmen i zajęła się tym, przepuszczając trochę energii przez ciało nieprzytomnego.
Amber znów syknęła zła - Co Skaza znów wymyślił? Do tej pory zmieniał istoty, ale ich nie niszczył chyba od środka? - rzuciła. Zastanawiała się czy dlatego Skaza się wycofał z zajętych przez siebie terenów...
- Może dowiemy się jak go zapytamy - mruknęła Carmen.
Smok zbierał się powoli z ziemi.
Amber podtrzymała smoka. Wtargnął czy nie, został skrzywdzony przez Skazę, a to sprawiało, że Amber nastawiona była do niego bardziej pozytywnie niż na początku.
- Jak źle ze mną było? - bąknął Smok.
- Nie fatalnie, ale zdrów t ty na pewno nie byłeś - powiedziała Carmen.
- Skaza po naszej ofensywie przeprowadził atak na naszą kolonię w górach. Skaził wszystkich. Ja byłem skażony najsłabiej i ruszyłem po pomoc... - mruknął smok.
- Jak dawno temu wyruszyłeś? - spytała. Obawiała się, że dla pozostałych może być pod tym względem za późno, skoro on był już tak słaby...
- Sześć godzin temu - mruknął smok.
- Mogę odczytać lokacje z jego wspomnień i teleportować na miejsce nas wraz z Revenantami - powiedziała Carmen.
- Dobrze. Musimy zająć się tym, spróbować oczyścić ich ze skażenia i wyleczyć - powiedziała poważnie Amber. - Bądźcie gotowi, że to może być pułapka. Nie wiem czy Skaza potrafi planować i zachowywać się inteligentnie ale wolę zakładać najgorsze - powiedziała.
Carmen dotknęła czoła smoka.
- Dobra, jazda - mruknęła, przekazawszy rozkazy Revenantom. Wkrótce pojawili się pośrodku sporego miasta smoków... Ulice zaściełały ciała istot Skazy. Gdzieniegdzie leżały konające smoki.
Amber upewniła się w jakim stanie są smoki. Chciała uratować wszystkie, ale liczyła się z tym, że może będzie musiała skupić się na tych dla których była jeszcze szansa na ratowanie. - Czy jest sposób bym oczyściła je wszystkie na raz? - spytała, zastanawiając się czy nie dałoby się energii przepuścić przez cały teren oczyszczając całe miasto za jednym razem.
- Nie za bardzo.. poza tym parę już nie da rady wyleczyć... Revenanci mogą iść ich dobić, a my skupimy się na tych, których da się uratować - stwierdziła Carmen.
Wiadomość rozzłościła Amber, ale wilkołaczyca skinęła tylko głową. Zajęła się tymi smokami, które dało się jeszcze uratować. Spieszyła się by pomóc wszystkim, którzy się do tego nadawali, ale oczyszczała ich starannie, bo nie chciała odwalać fuszerki.
Zajęło jej to do północy, ale ze 120 smoków przetrwało 101, co Carmen uznała za nielichy wyczyn.
Dziewczyna była nielicho wściekła za martwych 19 smoków. Gdy skończyła oczyszczać ich organizmy i cały teren wokół, w powietrzu słuchać było tylko warczenie rozjuszonej bestii. Każdą stratę Amber kiepsko przyjmowała.

Smoki pozbierały się do kupy dość szybko.
- Więc jednak po raz kolejny potrzebowaliśmy pomocy bogów - stwierdził najstarszy smok. Przedstawił się jako Zalam.
- Smoki żyją tysiące lat? - burknęła. Nie była w stanie mówić spokojnie, gdy gotowało się w niej ze złości.
Smok odpowiedział jej twierdzącym skinieniem łba.
- Jak istoty żyjące tysiące lat mogły nie zauważyć, że tej pomocy będą potrzebować? - spytała.
- Nie potrzebowaliśmy jej do dziś. Skaza nęka nas dłużej niż ludzi - odparł smok.
- Bo jesteście od ludzi silniejsi, bo według Skazy stanowicie zagrożenie dla jego planów... Macie wiedzę i doświadczenie... Ale nigdy nie stanowiliście zagrożenia dla niego samego - powiedziała. - Wydaje się, że Skaza zaczął robić porządki - syknęła.
Smok skinął łbem. - Nasze metody działania są już niedostateczne. Będziemy potrzebować wsparcia - stwierdził.
Wilkołaczyca wyszczerzyła pysk w krzywym uśmiechu.
- 101 smoków wzmocnionych negatywną energią, mających doświadczenie w walce ze Skazą. Skaza naprawdę powinien zacząć się bać - rzuciła.
- Najwyższy czas - mruknął smok.
- Ciekawe czy będziemy potrafili wywołać uczucie strachu w pojęciu - mruknęła. - Podziękujecie Azariel, gdy już Skaza wyzionie ducha - mruknęła. Przystąpiła do wzmacniania smoków energią. Z ich naturalną siłą i z nabytym w walce doświadczeniem smoki były potężnym sprzymierzeńcem w walce ze Skazą. Wzmacniała je, aż wszystkie dostały swoją porcję energii...


Do Azylu Amber wzięła przynajmniej jednego smoka. Opuszczając miasto wielkich gadów dopytała się jeszcze o ich zdolności - jeśli dysponowały telepatią, której niestety jej brakło, wybrała na ambasadora smoka, który umiałby nawiązać łączność z rodakami i przekazywać oraz odbierać wieści. Jeśli nie umiały porozumiewać się tą drogą wybrała takiego smoka, który dałby sobie w razie czego radę w kontaktach z ludźmi. Zależało jej bardzo na pokojowej koegzystencji, musiał to być więc osobnik przekonywujący, który nie odstraszy ludzi. Już w Azylu z pełną powagą zarządziła konieczność spotkania z władzami miasta i obwieszczenia im o sojuszu ze smokami. Amber wprost powiedziała, że Skaza smoków się obawia. Nawet jeśli nie czuje strachu, to zdaje sobie sprawę z tego, że ze swoją potęgą te mogą stanowić zagrożenie dla jego planów. Mogą je opóźniać. Zadeklarowała stanowczo, że smoki będą pod taką samą jej ochroną jak wszystkie inne istoty, które otwarcie zadeklarują chęć do walki ze Skazą... Walki, która wcale nie musiała polegać na rozlewie krwi. Wszak nawet dzieci, kaleki i starcy mogli zadać Skazie cios poprzez samą wiarę w boginię Azariel i w to, że zemsta na okrutnym bycie się dokona.
Smoki tym samym oficjalnie stały się częścią armii, którą Amber prowadzała w bój z istotami Skazy. Na koniec dziewczyna poprosiła, by apel o wspólną walkę wszystkich ras Milgasii z zagrożeniem został obwieszczony gdzie się da - w miastach, wioskach... We wszelkich zbiorowiskach ludzkich i nieludzkich oraz wszędzie gdzie potencjalnie mogli dotrzeć przetrzebieni i rozbici zmiennokształtni.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Wilkojapko »

Io

Długo jeszcze spacerował po mieście. Zabawne. Im więcej mijał przechodniów, tym więcej wiedział o mieście, jednak o źródle swojej mocy wiedział nie więcej niż na początku.
Zapytał Thelię o naturę bogini. Thelia rozpoczęła długi wykład. Io starał się w miarę rozumnie kiwać głową. O ile treść przekazywana przez Thelią była całkowicie zwięzła i logiczna, o tyle Io nie do końca uważał. Świat wokół był tak bardzo ciekawy. Tyle widoków, zapachów, wrażeń, nastrojów.
Chłonął to, szukając w tym jakby punktu zaczepienia dla swojej istoty.
Wykład płynął, podczas gdy Io mijał kolejne uboższe dzielnice. Zauważył, że panujący tu smutek jest intensywniejszy a radość głębsza i bardziej szczera.
Przez chwilę zastanawiał się jeszcze nad postacią Thelii. Nad tym chwilowym zasępieniem, które towarzyszyło jej monologowi o mieszkańcach Starego Iub. Ona też była istotą wymykającą się klasyfikacji. Żyła conajmniej od stuleci... Dysponowała niezwykłą siłą, a przy tym pozostawała tak cierpliwa, jak wiekowa istota tylko być może. Io zaczął intensywnie zastanawiać się nad sobą.
Ludzie nazywają to najpewniej egocentryzmem.
Z ulic uboższych udał się na te mniej ludne, bogatsze. Tam emocje były cichsze, bardziej stonowane, smutek mimo, że nie mniej palący to lżejszy w swych podstawach, zabijany wszelkimi dostępnymi środkami, a było ich wiele. Wściekłość była tłumiona. Radość splatana w egzaltacji mieszkańców w koronkowe formy.
Prowadził co prawda cały czas dialog ze swoją towarzyszką, był to jednak typowy wyże rozwiniętym społeczeństwom dialog o niczym. skomplikowana mozaika mniej, lub bardziej rozbudowanych potakiwań, parę pytań mających na celu zaktywizowanie rozmówcy i okazanie żywszego niż realnie zainteresowania.
To było jak piosenka, albo gra słowna , którą znać musieli wszyscy. Io słyszał i widział więcej niż inni. Szybko też uczył się z obserwacji.
Gdy Thelia skończyła opowieść, Io podjął inicjatywę. Idąc przez miasto opowiadał najróżniejsze "wyczute fakty". Wybierał oczywiście te ciekawsze. Robił to należycie: dowcipnie, z odrobiną dosadnej ironii, kwieciście, gestykulując i uśmiechając się kiedy trzeba.
Ta bezbłędna dworność pozwoliła mu zabawiać towarzyszkę (do czego czuł się już instynktownie zobowiązany), jednocześnie zachowując jednocześnie ogromną przestrzeń dla samotności, której teraz tak potrzebował.
Widział ludzi.
Obrazki. Kiedy to młody ojciec wraca z całego dnia pracy do kochającej, wciąż pięknej małżonki i gromadki rozszczebiotanych dzieci.
Czuł dumę ojca - wojownika, który walczy o ich byt. Jego ciepłe uczucie do dzieci, jego ciepłe w znacznie inny sposób uczucie do uroczej dziewczyny, z którą to parę lat temu wziął ślub.
Miał swoje miejsce, swoją misję i tych za których walczył. I on był naprawdę szczęśliwy, w przeciwieństwie do hucznie bawiącej się praktycznie metry dalej bogatomieszczańskiej młodzieży, która mimo otaczającego ją przepychu była po prostu znudzona i... rozbita zupełnie jak on.
Io spróbował zidentyfikować się z postacią ojca...
Też miał walkę do stoczenie, ludzi, którymi miał się opiekować i miał swoje miejsce.
Oprócz nadmiaru "miał" w jego sytuacji było jeszcze coś niepasownego.
Zrozumiał co, dopiero przyglądając się malującemu obrazy wieczornego rynku studencinie. Miał w dłoni narzędzie i tworzył nim zupełnie nową rzeczywistość. Malowane ulice nie były tak jasne, świetliste i tętniące życiem jak na obrazach studenta. Pełgające po budynkach światło nie było tak szczere i ciepłe, a jednak młodziak nie frasował się i smarował tym swoim małym pędzlem szerokie płótno.
Tworzył swoją sztukę. Wkrótce zapewne ta sztuka zdefiniuje jego samego.
Io natychmiast zrozumiał czego mu brakuje:
Siebie.

***

Przechodząc powtórnie mostem przyjrzał się swemu odbiciu w gładkiej tafli Nin.
Io Tehra. Dokładniej Iann. Io było raczej ludowym zdrobnieniem. Student, społecznik... Oto kim miał być, może wtedy nawet chciał.
Teraz spojrzał na swoje ręce. Iann nigdy nie miał takich dłoni, takich ramion. Były potężne, czyste i kunsztownie wyrzeźbione niczym dłonie marmurowego bóstwa.
Teraz, kiedy Iann od dawna nie miał prawa istnieć, a z jego szczątków powstała zupełnie nowa istota.
Twarz spoglądająca z Tafli była twarzą na prawdę pięknego Thalanna. Miała też w sobie coś z dawnej twarzy Io. Kąt pod, którym nos stykał się z brwiami, sposób uśmiechania się, kształt policzków. Jednak oczy tchnęły czymś zupełnie innym. Już nie zmęczeniem, dobijającym ostatnie płomienie młodzieńczego idealizmu, nie żółciły tafli wyglądem osoby z marginesu. Oczy były czyste i płomieniste, a raczej chłonące. Tak. To bardzo dobre określenie dla nowej świadomości. Chłonące. Jak wnętrze pieca.
I skóra. Skóra nie była już szarawa, jak skóra robotnika. Była wręcz biała. Jak... płótno.
A w rękach Io spoczywał pędzel.

***

Stał przeglądając się w szybie. Skupił już moc. Pulsowała szybko, jednostajnie, posłusznie.
Palcami dotknął swoich brwi. Jego twarz formowała się w rękach jak glina. Nie! Lepiej! Glina nie podąża tak za palcami, jak i za myślą. Jego łuk brwiowy pociągnął się, tworząc fantazyjne twory po bokach głowy. Jego czoło uformowało się na kształt przyłbicy hełmu, ze zdobiącymi ją ćwiekami. Policzki, kąty żuchwy. Wszystko zaostrzone. Nos, brwi czoło formowane w doskonałe kształty niezwykłego piękna.
Usta, zastygły w uśmiechu. Uśmiechu pod jednym kątem wesołym, pod innym ironicznym, a jeszcze innym groźnym. Oczy niczym szpary w hełmie - nic nie zdradzające.
I bujna grzywa połyskujących najczystszym srebrem włosów.
Nogi i ręce odrobinę dłuższe, ostrzejsze, z palcami bardziej przypominającymi szpony drapieżnika.
Postawa. Dumna, wyprostowana, zwycięska, ciało, będące idealną syntezą gibkości, piękna i siły.
Jego twarz przypominała wizerunek posągowego bóstwa, maskę, lub bojowy hełm, a najpewniej najlepsze ze wszystkich trzech wziętych razem.
Jego postać była postacią zwycięzcy, wojownika i wodza.
Sam kształt mówił Io każdym swoim calem przypominał mu o jego misji.
W takiej postaci mógł walczyć. Walczyć i zwyciężać dla swojej pani.

Pozwolił energii odpłynąć. Z szyby znów spoglądała "zwyczajna" ludzka postać Io, jednak weselsza, pełniejsza życia.
Brakujący element został odnaleziony.

***
Rankiem Thelia zbudziła Io. Być może zauważyła zmianę w jego nastroju. Być może - nie.
Tak, czy inaczej Io ubrał się i oporządził błyskawicznie. Nie minęło wiele czasu, nim znaleźli się z Thelią na miejscu spotkania.
Dzień wcześniej Io zgodził się na pomoc przyprowadzonych elfich wojaków, także na placu przed świątynią stali oni tuż obok ochotników z Iub.
Io uśmiechnął się i pozdrowił ich.
Po krótkiej naradzie stwierdzono, że najlepiej będzie trenować w jednym ze starych magazynów, tak by uniknąć niepotrzebnych gapiów, a przy tym mieć wystarczająco dużą przestrzeń.
Io znał takie miejsce ze świadomości ludzi. Bali się go, ale był to raczej strach irracjonalny. Tym niemniej stara, potężna konstrukcja z cegieł i potężnych drewnianych belek, sprawiała przytłaczające wrażenie.
Wpadające przez szczeliny między deskami i duży otwór w dachu światło, zapewniało dobrą widoczność.
Io przyglądał się, jak pod kierunkiem zapewnionych przez Thelię wojaków przeszło dwudziestoosobowa zbieranina ćwiczy musztrę i fechtunek. Jedni lepiej drudzy gorzej. Wybraniec starał się wyciągać jakieś wnioski z obserwacji, jednak wiedza nie była uczuciem. Nie mógł za nic wysondować, ani wchłonąć jakichkolwiek tajników "uczonej" walki.
Pomoc zaoferował elfi szermierz. W ciągu paru godzin wytłumaczył on Io część teoretyczną walki mieczem. Nauczył go postaw, ciosów, zastaw i pracy nóg. Io, jak każde dziecko, był pojętnym uczniem. Pierwsze problemy pojawiły się przy próbach nauczania praktycznego.
Mimo perfekcyjnej techniki mistrza ciosy Thalanna były zbyt szybkie i zbyt silne. O ile nie stała mu się krzywda, bo Io, będąc uczniem pojętnym nauczył się też jak powstrzymywać uderzenie, to dalsza nauka była niemożliwa.
Jedyną osobą, która nadawała się na trenera była Thelia.
Magna cum Laude przebrnęli przez sekwencję ciosów i uników. Było to niezwykle męczące. I niezwykle niebezpieczne w miarę jak tempo przyspieszało. Io, znalazłszy w sobie jeszcze jako takie pokłady siły, zatrzymał się.

-Co powiesz Thelio na bardziej żywy trening?- Zapytał z błyskiem oczu. Doskonale zdawał sobie sprawę z niedorzeczności swojej propozycji, oraz z rachunku szans, który wypadał dla niego wręcz dramatycznie. Ufał jednak, w pewną rękę Thelii.
Thelia przez chwilę zdawała się być zbita z tropu.
-Jak chcesz.- odpowiedziała jedynie tonem starszej siostry, mającej zaraz pokazać swojemu niesfornemu młodszemu bratu ogrom bęcek, jaki oferować może życie.
Wybraniec jedynie skinął głową z uśmiechem.

- Dawno niby nie walczyłam mieczem.. preferuje włócznię
- stwierdziła kobieta, krzywiąc się lekko.

Thelia wzięła krótki miecz i westchnęła. - No dobra, dawaj.

Io wybrał miecz półtoraręczny, nim uczył się walki. Przez chwilę wahał się nad potężnym flambergiem z podwójną rękojeścią, ale stwierdził, że jest on odrobinę za długi i zbyt mało poręczny.
Półtorakiem posługiwał się z ogromną lekkością i szybkością.
Ustawił się w pozycji bojowej, wycięgając miecz przed siebie.

- Chwilka... - Thelia upięła włosy, zawiazujac je w coś w rodzaju koka i szybkim ruchem rozpięła togę, by ja zrzucić. Pod spodem miała coś na kształt obrania połączonego z pancerzem. Przylegął do jej ciała dość ścisle, przez co stanowiła zdecydowanie przyjemny widok.
Thelia obróciła krótki miecz ostrzem w dół, uśmiechnęła siei zachęciła Io gestem do ataku.

Io zapatrzył się na pozycję mentorki. Uśmiechnął się szeroko, obnażając zaostrzone kły. Przeciętny obserwator uznałby to za przyjemność, z przypatrywania się jej fizjonomii, Io po prostu ucieszył się widząc dość znajomą technikę. Na ulicach Vuahl łatwo można było spotkać nawet najwprawniejszych nożowników.
Io postanowił walczyć wykorzystując przewagę długości ramion i uzbrojenia. Ukłonił się szarmancko Thelii po czym z wykroku wykonał zamaszyste cięcie w poziomie, mniej więcej na wysokości bioder.

Thelia wykonała szybki ruch zbijając cios Io w dół. Jego miecz sypnłą iskrami w zetknięciu z brukiem pod stopami.

Hmmm... Atak nożem na miecz. Nie - krótkim mieczem i to z potworną siłą. Manewr zaskakujący. Io podciągnął, miecz pod siebie, wykonując krok do tyłu zamachnął biodrami. Uniósł miecz oburącz. Typowe cięcie z kontry. Nie...
Io zatrzymał rękę w połowie ciosu i z prędkością błyskawicy wykonał pchnięcie w sposób, który normalnemu szermierzowi raczej nie przyszedłby na myśl.To nie była podręcznikowa sytuacja. Oboje przeciwników było nadnaturalnie silnych. W tej walce decydował o spryt i szybkość.

Thelia zamachnęła się, robiąc krok w bok. Ostrze Io otarło się o jej miecz, krzesząc skry.
- Zwiększ dystans - rzuciła, przeskakując na bok.
Ostrza wściekłym świstem napełniały powietrze, które stało się jakby gęstsze, głuchsze. Ostrza nie świszczały już, wyły. Dźwięk obniżał częstotliwość.
Io ustawił się w pozycji obronnej i parował kolejne, coraz szybsze wypady Thelii, starał się trzymać ją mniej więcej w połowie długości swego ostrza. Miał plan. Przez chwilę zdjął uwagę z partnerki.
Świat. Świat dookoła rzeczwiście zwalniał w miarę, jak oni przyspieszali. Io odczuwał jedno rosnące tempo, podczas gdy obserwatorzy najwidoczniej nie byli już w stanie nadążyć za rytmem walki.
Zapewne słyszeli jedynie dzikie crescendo uderzającej o siebie stali, podczas gdy on i Thelia słyszeli uderzenia mieczy, spowolnione w uderzenia dzwonów i zmuszali wibrujące spowolnionym do granic rezonansem klingi do posłuszeństwa w kolejnych wykraczających poza wyobraźnię zwykłego szermierza manewrach.
Przez chwilę zastanowił się jako były student, z jaką prędkością musi teraz pracować jego świadomość, z jaką prędkością serce pompuje w nim krew i jak niezwykle ukradkowe ruchy wykonują jego mięśnie przy każdym ciosie, czy blokadzie...
Wrócił jednak świadomością do walki. Poskramił wibrujące ostrze. Thelia najwyraźniej uznała uporczywe umieszczanie, nie w pełni wyciągniętego miecza po jej lewej boku za błąd nowicjusza. Io wykonał szerokie cięcie, po którym nastąpił młyniec.
Teraz to on rozpoczął natarcie, starając się ustawić Thelię coraz bliżej ściany, długością swego miecza i ramion...
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mekow »

Amanda
Astaria, Niebiańskie Wichry



Amanda uśmiechnęła się szczerze, a wręcz nieomal roześmiała, gdy Sotor zaproponował jej... pięciokąt?
- Nie dzięki. Nie przepadam za tłokiem - odpowiedziała.
- Tak, pójdziesz ze mną na śniadanie? Pogadamy - rzekła przyglądając się mężczyźnie.
- Ja nie lubiłem do dzisiejszej nocy - stwierdził Sotor. na propozycję śniadania odpowiedział gestem ręki w stronę schodów. - Pani przodem -
Amanda ruszyła na dół. Gdy dotarli do sali karczemnej, usiadła i złożyła zamówienie na dość pokaźną ucztę.
- Zjesz coś? - spytała.
- Ta, czemu nie - mruknął Sotor. - Opłaciłem pobyt wraz z posiłkami na parę miesięcy naprzód, uznając, ze trochę tu zostaniemy - stwierdził. Zamówił jajecznicę na czosnku z grzybami i boczkiem.
- To opowiedz mi o nich. Kim są, jak je poznałeś, będziesz utrzymywał znajomość? - Amanda była ciekawa, czy mężczyzna zapamiętał chociaż imiona kobiet, czy też poznał je dobrze zanim spędził z nimi noc.
- Czarodziejki z innego miasta. Przybyły tu wczoraj. Lena - elfka, Askerena - dżin i Vex - mroczna elfka stanowią nietypową składankę i przybyły tu w poszukiwaniu istot Skazy. Są ciekawe natury zjawiska zwanego Skazą, wiec porozmawiałem sobie z nimi. Jak się okazało liczyły również na znalezienie sobie kogoś... wiec można by rzec, że to awanturniczki. Co prawda każda chciała osobisty egzemplarz faceta, ale pod koniec rozmowy uznały, ze wystarczy mnie dla całej trójki. Stwierdzam, że nawet jeszcze zostało sporo - Sotor wzruszył ramionami i uśmiechnął się rozbrajająco.
- Osobiście mam nadzieję, że nie ruszą dalej - uśmiechnął się lekko. - Ale to zależy od nich, to dzisiejsze spotkanie raczej nie było zobowiązujące, a przynajmniej żadna z nich nie dała tego do zrozumienia ani nie stwierdziła - powiedział.
- Jak się domyślam, Ty tez nie dałeś im tego do zrozumienia. Ale widać po Tobie, że dobrze się bawiłeś - powiedziała Amanda. - Lena nie wygląda na typową leśną elfkę, prawda?
- Nie wymagam niczego od nich - stwierdził Sotor, wzruszywszy ramionami. - To one poderwały mnie, wiec skoro mają inicjatywę w rękach to ja nie mam zamiaru im jej odbierać - skwitował rycerz.
- Zdecydowanie nie jest typową leśna elfką. Jest znajdą wychowaną przez ludzkie małżeństwo. Sympatyczna sprawa - stwierdził.
- Ty wiesz lepiej - powiedziała Amanda z uśmiechem.
Wtedy to podeszła kelnerka i podała im zamówione posiłki. Amanda od razu zabrała się do jedzenia. Kasza gryczana z gulaszem, dwa duże udka kurczaka, ryba z połówką cytryny do pokropienia, sałatki z pomidorów i ogórków, oraz aromatyczna herbata do picia.
- Smacznego - powiedziała jeszcze.
- Ano smacznego - odparł Sotor.


[---]

Amanda przyjrzała się lepiej miejscu które wskazał Sotor. Wyciągnęła rewolwery, ten od Sotora w prawej dłoni, ten od ojca w lewej. Nie były naładowane, ale nie zamierzała strzelać kulami.
- Gotowa - odpowiedziała.
- Znajduj gniazda i strzelaj mocno naładowanymi pociskami. Jeśli nie rozwalisz gniazda za pierwszym podejściem, to opancerzy się, wiec zniszczenie go będzie znacznie utrudnione - wyjaśnił, po czym skrzyżował ręce na wysokości piersi... i rozpostarł płonące skrzydła, by wzbić się w górę, przepalając gałęzie i liście. Z koron drzew zerwały się dziwne ptakopodobne istoty, które rzuciły się momentalnie na rycerza.
Amanda wiedziała, że jej nauczyciel da sobie radę. Skupiła się na swoim zadaniu zniszczenia kokonów. To było już coś więcej niż trening strzelania, choć wolała tak właśnie o tym myśleć.
Porządnie naładowała najpierw jeden rewolwer, potem drugi, a następnie ruszyła do przodu.
Strzelała na przemian, jednocześnie mocno ładując bronie. Gdy strzelała z jednej, druga była właśnie ładowana.
Pierwszy strzał uzmysłowił Amandzie, ze naładowała rewolwer za mocno. Pocisk przeszedł na wylot, rozbryzgując gniazdo. Mięso strzeliło w górę niczym sztuczne ognie.
Sotor skutecznie ściągał uwagę. Amanda biegała po dżungli, wypatrując gniazd. Sotor zawsze kierował się bezpośrednio w stronę kolejnego, wiec ułatwiał tym samym zadanie Amandzie. Polowanie trwało jakąś godzinę i kobieta na prawdę miała dość pod koniec...
Sotor wylądował obok niej usiadła na jakimś kamieniu, kładąc omdlewające dłonie na kolanach. Oddychała w miarę spokojnie, ale widać po niej było zmęczenie.
- Jak nam idzie? - spytała.
- teren czysty, zostało parę pojedynczych gniazd, mogę je sam usunąć... - stwierdził, biorąc kobietę na ręce.
- Łoł - wyrwało się Amandzie z gardła, gdy niespodziewanie powędrowała do góry.
- Odstawie cię do pokoju i się za to wezmę, hm? - zaproponował.
- No dobra, ale poczekaj, postaw mnie na chwilę - rzekła Amanda.
- W sumie to słabo trzymasz się na nogach... - zauważył Sotor., delikatnie odstawiając Amandę i podtrzymując, by nie padła na ziemię.
- Nie no, chyba nie jest tak źle... - rzekła Amanda, choć wcale nie była tego pewna. Owszem była bardzo zmęczona i zgrzana, ale utrzymywała się na nogach.
Odłożyła rewolwery na ich miejsce, a zamiast tego sięgnęła po wodę.
- To co to były za gniazda? - spytała i zaczęła pić wodę.
- W środku były schwytane istoty tych ziem. Gniazda po prostu tworzyły nowe zmutowane istoty na zasadzie kopiowania i przemiany schwytanego organizmu - odparł Sotor.
Po dłuższej chwili Amanda oderwała się od bukłaka.
- Faktycznie dużo ich było - powiedziała krzywiąc się. Nie podobało jej się, że tyle istnień zostało pochwyconych.
- A te latające? - spytała i odłożyła bukłak na miejsce.
- Efekt pochwycenia papugi - odparł Sotor. - Tymczasowe rozwiązanie, na którego zastąpienie Skaza nie miał czasu... i już mieć nie będzie -
- To znaczy? - spytała.
- No usunęliśmy gniazda, więc raczej nie będzie nowych strażników gniazd, nie? - mruknął Sotor.
- A jeśli Skaza postanowi zrobić nowe? - spytała Amanda.
- Nie jest to takie łatwe, teraz już tu jesteśmy i czuwamy - powiedział Sotor i uśmiechnął się lekko.
Amanda odwzajemniła uśmiech.
- Powiedz mi jak wykrywasz skazę - powiedziała, siadając na powalonym pniu. Powinno ono być wygodniejsze niż kamień.
- Tak jak energię, ale jest to bardziej złożone - odparł Sotor. - Chcesz też umieć to robić, tak?
- Tak - odpowiedziała bez zastanowienia. - I chciałabym abyś mi powiedział jak uczyć innych, bo nie wiem czy z tym sobie poradzę.
Rycerz spojrzał na Amandę i uśmiechnął się.
- Nie martw się o to. Ich postępy będą zleżeć wyłącznie od nich - zapewnił. - Co do nauki, to chyba nie jest to odpowiednie miejsce. Powinnaś odpocząć i zjeść, a ja muszę posprzątać pojedyncze gniazda na terenie tej krainy...
- Dobra. Nie zamierzam się sprzeciwiać - powiedziała Amanda wstając i otrzepując tyłek z drobin kory. - Przeniesiesz mnie do Niebiańskich Wichrów? - spytała.
Sotor bez słowa otworzył portal i wskazał go ruchem dłoni. - Zapraszam - powiedział.
Amanda skinęła głową i przeszła przez portal.
Kombinezon od razu zareagował na zmianę temperatury, redukując chłodzenie, gdy Amanda weszła do swojego pokoju. Portal zamknął się za nią. W końcu Sotor miał jeszcze nieco do zrobienia.

Było wczesne popołudnie i zbliżała się pora na obiad. Mimo kostiumu, Amanda jednak odczuła temperaturę w jakiej przebywała przez ostatnie parę godzin, zaś aktywność fizyczna też robiła swoje, więc kobieta najpierw skierowała się do łaźni.
Nie mogła nie zauważyć, że inni przyglądają jej się znacznie częściej niż to było do tej pory, ale jakoś jej to nie przeszkadzało.
W łaźni Amanda odpoczywała po bojach. Nie były ciężkie, ale dały się jej we znaki. Gorąca kąpiel z solami oraz poduszką pod głowę, było tym czego Amanda potrzebowała.
Później Amanda udała się do sali głównej na obiad, gdzie zamówiła podwójną porcję oraz deser. Była naprawdę głodna.
Sotor wszedł przez portal zapewne do swego pokoju i skierował się do łaźni. Amanda widziała go i wyglądało na to, że mężczyzna chyba nieźle się nalatał.
Po skończonym obiedzie Amanda poszła w stronę łaźni chcąc z nim pomówić i ponownie zobaczyła Sotora, który właśnie ją opuszczał... i wyglądał na bardzo z czegoś zadowolonego.
- Co? Znowu kogoś poznałeś? - spytała z uśmiechem.
Sotor się zaśmiał. - Nie, po prostu kilkanaście minut w saunie po intensywnym wysiłku to jest to. Usunąłem wszystkie gniazda co do jednego - odparł mężczyzna.
- Znakomicie. Czyli Dżungla Południowa jest czysta od Skazy? - spytała z nadzieją.
- na to wygląda. Część terenów jest skażona, ale tym już musiałabyś się zająć osobiście -
- O, tego też mnie musisz nauczyć. Oczyszczania skażonego Skazą terenu.
- Wystarczy wpuścić w ziemie energię i "wymazać" nią moc skazy, jakbyś mazała ołówek gumką. Żadna filozofia - stwierdził Sotor.
- Czy póki co ta skażona ziemia coś robi?
- Może "urodzić" gruczoły wypluwające pomiot skazy - powiedział.
- Bleee - skrzywiła się Amanda. - To oczyśćmy ją lepiej. Dużo tego jest? Ile nam to może zająć?
- Dwa dni jakoś - odparł Sotor.
- O kurcze - zmartwiła się Amanda. - To za dużo, w tym czasie będą pilniejsze sprawy. Muszę znaleźć uczniów, szkolić ich, zgładzać potwory... dużo tego.
- Ale możesz też mieć czystą krainę.. to twój wybór - powiedział Sotor.
- Ale czy zdążymy ze wszystkim?
- Wiesz... jak każesz uczniom osiągnąć jakiś efekt to ja mogę ich nadzorować, a ty pójdziesz oczyszczać korzystając z portalu - stwierdził Sotor.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona. - Dobrze - odpowiedziała.
- A propo uczniów. Anine Amira zorganizowała na wieczór spotkanie w hali doków. Mają tam być osoby nieznające się na magii. Czyli kandydaci. Pójdziesz ze mną, bo nie wiem czy wypatrzę... poświatę Aramona.
- Jak ty tego nie dasz rady zrobić, to nikt tego nie zrobi - odparł Sotor uśmiechając się.
Amanda przygryzła dolna wargę zastanawiając się nad czymś. - A po czym poznam? - wypaliła.
- W twoim przypadku to będzie jak poznać czy ktoś ci się podoba, czy nie - odparł Sotor.
- Dzięki - odpowiedziała Amanda. Widać przyjdzie jej zmierzyć się z nieznanym, ale jeśli Sotor tak to upraszczał, to była już pewna, że sobie poradzi.
- To ja będę się zbierać na o spotkanie. Ale ty też chyba nie będziesz się nudził. W sali widziałam twoje panie, a kolacje podawała mi ta blondyna - Amanda wykonała gest, jakby objęła dłońmi dwa arbuzy na wysokości swojej klatki piersiowej - gdybyś chciał jeszcze zwiększyć grono - rzekła i z uśmiechem przyglądała się mężczyźnie.
- Kwestia do uzgodnienia, ale raczej powiem pas - powiedział Sotor i pokręcił głową.
Amanda uśmiechnęła się nieznacznie.
- To całkowicie twoja wola - odpowiedziała Amanda. - Dobrze, że nie sugerujesz się tylko... wyglądem - dodała.
W zasadzie Sotor spędził noc z trzema dopiero co poznanymi kobietami, ale i tak myślała o nim jako o przyzwoitej osobie... zresztą wiadomo, że kobietom nie powinno się odmawiać.
- Jeśli kogoś na tym spotkaniu wybiorę, to wypada abyście się poznali. Gdzie będę cię mogła znaleźć?
- Mogę iść z tobą - odparł Sotor i wzruszył ramionami.
- Chętnie - odpowiedziała Amanda, a uśmiech w pełni utrzymał się na jej twarzy. - Ale mamy jeszcze ze trzy godziny, więc może nauczysz mnie jak przekazywać energię i jak wykrywać Skazę? - spytała.
Zaczęli od treningu przekazywania mocy, który był podobny do ładowania broni. Czas minął jak z bicza strzelił i na instrukcje wykrywania Skazy nie było już czasu.
Gonieni przez czas oboje ruszyli w odpowiednim kierunku, na spotkanie z wyznaczonymi kandydatami.
- Miło mi, że też idziesz. A jak przypadkiem przegapię kandydata to będziesz za mną, aby... mnie poprawić. Zgoda?
Sotor westchnął. Poklepał delikatnie Amandę po ramieniu.
- Poradzisz sobie - powiedział i westchnął. - Więcej wiary w siebie...
- Wiem - odpowiedziała szczerze uśmiechnięta Amanda.

Wtedy to doszli do bramy prowadzącej do doków, po bokach której stały dwa złote golemy. Przed nią zaś stał Gleeson i najwyraźniej czekał właśnie na nich.
- Witaj, nie spóźniliśmy się mam nadzieję - powiedziała raźnie Amanda.
- Nie. Ale możemy wkroczyć od razu, są już gotowi. Kandydaci ustawili się w dwuszeregu, tylko gremliny są w trójszeregu, wszystkich jest około czterech tysięcy - powiedział czarodziej.
Amanda uniosła brwi. Sotor tylko lekko się uśmiechnął.
- Tyle osób zobaczy wybrańca. Kandydaci to jedno, ale to pomoże w odrodzeniu się kultu Aramona - zauważyła Amanda. - Muszę zrobić dobre wrażenie, jak wyglądam? - powiedziała spoglądając na Sotora.
- Nie musiałaś zakładać Swojej Specjalnej Bielizny - stwierdził Sotor, szczerząc się. - Zrobisz dobre pierwsze wrażenie, wierz mi. Drugie i trzecie też, tylko nie zestresuj się - powiedział.
Amanda zdziwiła się nieco, lekko się rumieniąc. Przez myśli przebiegło jej, że przecież nie ma na sobie żadnej bielizny. Sam Sotor mówił, aby zakładać kostium na ciało. Dopiero po chwili Amanda zrozumiała, że mężczyźnie chodziło właśnie o kostium. Westchnęła i razem weszli do środka.


W ogromnym pomieszczeniu, zgromadzony był nieomal tłum osób. Tłum ten był jednak ustawiony tak jak powiedział Gleeson, a kilkoro czarodziejów pomagało jeszcze lepiej to zorganizować.
Amanda spojrzała na gapiący się na nią tłum.
- Nie przygotowałam przemówienia - wyszeptała.
- Po co? - mruknął Sotor. - Powiedz im, ze przybyłaś, by stwierdzić kogo przyjmiesz jako swego ucznia i wybierzesz tylko tych, którzy będą się do tego nadawać idealnie, po czym zacznij przegląd - wzruszył ramionami.
- Już im to powiedzieliśmy. Zostało już tylko wybierać - dodał Gleeson.
Amanda kiwnęła głową. W towarzystwie mężczyzn ruszyła wzdłuż szeregu.
Wpatrujący się w nią ludzie i nie-ludzie byli nieco krępujący. Amanda mijała ich wiedząc, że pomija ich w swym wyborze. Sotor mówił jej, że będzie wiedziała jeśli trafi na odpowiednia osobę, ale ona przechodziła przyglądając się tylko kolejnym osobom, nadal nie będąc tego pewna. Początkowo mijała głównie ludzi, w większości z Doliny Zieleni, ale znalazło się nieco obywateli Cesarstwa Ing, a także niewielka grupka indian. Było tam bardzo dużo osób, ale jakoś nikt... wyjątkowy, nikt kto mógłby wyglądać Amandzie na ucznia. Przeszła już prawie dwieście metrów przyglądając się ustawionym w dwuszeregu osobom i nikogo jeszcze nie wybrała.
Dotarła do momentu gdzie ustawionymi były głównie elfy. Dopiero tam, po parunastu metrach, w drugim szeregu wypatrzyła przepiękną kobietę. Amanda zatrzymała się spoglądając przez chwilę na czarną elfkę o cudownej urodzie. Kobieta o długich czarnych włosach była wysoka i silna, miała na sobie lekką kolczugę, albo raczej doskonale obitą zbroję skórzaną, z dość pokaźnymi wypukłościami na klatce piersiowej, jak to u czarnych elfek zwykle bywało... Nie chodziło o unikalną wręcz urodę elfki, Amanda po prostu widziała. Dostrzegła jakby wewnątrz niej miejsce, które zapełnić mogła tylko moc Aramona. Wiedziała, że właśnie tego szukała.
- Ona - powiedziała Amanda ze szczerym uśmiechem, spoglądając wprost na elfkę. Ta, zaproszona przez Gleesona gestem dłoni, wystąpiła z szeregu i od tego momentu ruszyła z nimi.
Nie trwało długo zanim Amanda wypatrzyła kolejną osobę. W pierwszym szeregu stała bardzo ładna, uśmiechająca się śnieżna elfka. Wysoka i szczupła, o niezwykle jasnej cerze, jasnoniebieskich oczach i długich białych włosach. Ubrana w lekkie spodnie i bluzkę z ich wyjątkowego materiału. Amanda uśmiechnęła się do niej.
- Chodź z nami - powiedziała cicho, a elfka wystąpiła do przodu nieomal skacząc ze szczęścia.
Uśmiechnięta Amanda spojrzała na trzymającego się z tyłu Sotora, który wyszczerzył się w uśmiechu.
Szli dalej, ale nikt równie wyjątkowy się nie trafiał. Po kolejnych stu metrach, elfy ustąpiły ustawionym w równych szeregach minotaurach. Było ich kilkadziesiąt, ale żaden nie był osobą których szukała. Potem Amanda i jej orszak minęli kilkanaście troli, wśród których nikogo nie zauważyła.
Dotarli do osób wśród których dominowała rasa khajit. Tam mieli nieco szczęścia.
Najpierw Amanda wypatrzyła ładną kobietę, z rysami twarzy przypominającymi lwicę. Kobieta nieco niższa od Amandy, miała jasną sierść i żółte kocie oczy. Ubrana w lekką spódnicę, oraz krótką niezakrywającą brzucha lekką koszulkę na ramiączkach. Strój typowy dla jej rasy, choć niezbyt pasujący do klimatu panującego w Unii. Khajitka była nieco zaskoczona, że ją wybrano, ale widać było że ją to ucieszyło.
Po kilkudziesięciu metrach Amanda dostrzegła kolejną osobę. "No, wreszcie jakiś facet" - pomyślała. Kolejny khajit, nieco wyższy od Amandy, dość porządnej budowy ciała, o jasnej sierści ozdobionej ciemnymi plamkami niczym u lamparta. Mężczyzna o żółtych kocich oczach, miał na sobie luźne spodnie i rozpiętą kamizelkę. Oba z jakiegoś lekkiego materiału. Mężczyzna skłonił się lekko gdy go wybrano i dołączył do pozostałych.
Ruszyli dalej, w coraz to większym gronie, które się już jednak nie powiększyło, mimo iż dwuszereg zgromadzonych się już skończył. Ruszyli jednak dalej, wzdłuż ustawionego trójszeregu gremlinów. Musiało ich tam być dużo ponad dwa tysiące, ale Amanda się tym nie przeraziła. Miała nadzieje, że znajdzie jeszcze kogoś odpowiedniego, mimo iż gremliny znacznie różniły się od wszelkich pozostałych ras.
Udało się. Najpierw Amanda wypatrzyła przepięknego gremlina, którego niejedna rodzina zapragnęła by adoptować i traktować jak swoje dziecko. Potem zaś, jakby wypadło w odwrotnym kierunku. Kobieta zwróciła uwagę na ustawionego w trzecim szeregu, spoglądającego smętnie w podłogę, gremlina ze szpecącą go blizną na pół twarzy. Gremlin ten był równie zaskoczony, co khajitka, ale i równie uradowany.

Gdy doszli do końca, oznajmili, że to już wszyscy których mogli wybrać z tu obecnych.
Gleeson przekazał tę informację czarodziejom, a oni grzecznie podziękowali wszystkim za przybycie. Zapanował lekki gwar rozmów i wkrótce zgromadzeni zaczęli się rozchodzić, tudzież wracać do pracy.
Co by nie przedzierać się przez tłum, Amanda i wszyscy jej towarzyszący wyszli inną bramą doków.

Cała dziewiątka udała się do osobnego pomieszczenia, gdzie spotkali się z Aine Amirą. Wybrańcy zasiedli na przygotowanych dla nich krzesłach, zaś dżin przyglądała im się tylko.
- Witajcie. Jestem Amanda Jones, a to Sotor. Wybraliśmy właśnie was, bo dostrzegliśmy silny potencjał. To dość trudne do wytłumaczenia, ale jestem pewna, że sobie poradzicie - powitała wszystkich Amanda.
- No to, poznajmy się trochę - zaproponowała, już nieco bardziej rozluźnionym głosem.
- Jestem Aria - odparła mroczna elfka, nie zdradzając nazwiska. Ludzkie imię chyba też zostało przyjęte, najwyraźniej byłą wygnanką... a może wdową? Amanda skądś jednak wiedziała, że kobieta jest z natury dobra, gdyż inaczej by jej nie wybrała.
Wyglądało na to, ze kobieta nie miała więcej do powiedzenia. Amanda skinęła więc głową, a następnie podobnie jak inni zgromadzeni, spojrzała na następną osobę w kolejności.
- Mam na imię Colliin. Colliin Sopeli. Mam tylko 68 lat, ale sporo już wiem. Dotychczas zajmowałam się polowaniem na foki i tkaniem, a także łowieniem w przeręblu i przygotowywaniem ich. Dla rozrywki zajmowałam się rzucaniem śnieżkami, to nieomal moja pasja. Umiem też grać na fletni i rzeźbić w lodzie, ale w tym mistrzynią nie jestem - powiedziała śnieżna elfka z uśmiechem na ustach.
- Elliot - powiedział gremlin z paskudną raną na prawej stronie twarzy. Wyglądała jakby ktoś potraktował go ogniem i stopił skórę, która zastygła na kształt groteskowej maski. - Byłem mechanikiem, ale popełniłem parę błędów podczas konstrukcji - wskazał swoją twarz ruchem dłoni.
Amanda dostrzegła, że uśmiech na twarzy śnieżnej elfki całkowicie zniknął. Żal jej było losu małego gremlina i Amanda ją rozumiała, gdyż czuła to samo.
- Ja jestem Zguz. Pracuję przy budowie statków. Tych co potem latają - powiedział drugi gremlin, który dla odmiany był bardzo ładny.
- Mi mówcie Ferrus - powiedział Khajit wywodzący się spod lamparta. - Byłem zapaśnikiem, myśliwym, strażnikiem... ech, imałem się czego popadnie - wzruszył ramionami i się uśmiechnął.
- Mam na imię Nargia - powiedziała ostatnie osoba, khajit spod szczepu lwa. - hodowałam ptaki, uprawiałam... przyprawy i takie tam - powiedziała i uśmiechnęła się. Amanda zdawała sobie sprawę, że niektóre afrodyzjaki uprawiane w Amaraziliji, przez wiele państw z Unią na czele, uznawane były za narkotyki... Choć nie posiadały własności uzależniających i w zasadzie nie szkodziły organizmowi a jedynie na niego działały.
Amanda spojrzała na Sotora.
- Dobra. Mam nadzieję, ze dostaną jakieś zakwaterowanie? - zapytał, zwracając się do Aine.
- Naturalnie. Nie musicie się już martwić o dach nad głową i jedzenie. Ani o swoją dawną pracę - tutaj widać było, że dżin zwracała się do gremlinów. - Waszym celem będzie walka ze Skazą i nie pozwolimy, aby przyziemne sprawy wam przeszkadzały. A skoro wasze grono się powiększa i będzie się dalej powiększać oddamy cały budynek tylko dla was.
Sotor pokiwał głową z uznaniem. - Dobra. Ogólnie ja będę was poprawiał i usprawniał waszą technikę, podczas gdy Amanda będzie zajęta walką ze Skazą lub doskonaleniem własnych zdolności. W sumie możemy zaraz wziąć się za trening? - spojrzał na Amandę pytająco.
- Ja sama póki co nadal pobieram nauki, wiec Sotor będzie naszym wspólnym nauczycielem. Kiedy będziecie gotowi, razem ruszymy do walki przeciwko Skazie - powiedziała Amanda.
- Pierwszy trening możemy rozpocząć dzisiaj. Już teraz, chyba że macie jakieś pytania - dodała i spojrzała na zgromadzonych.
- Ja mam - szybko odezwała się śnieżna elfka. - Czy dostaniemy jakąś broń? I mundury? Gdzie trenujemy?
- Broń i mundury - wedle osiągnięć - odparł Sotor.- Waszym naczelnym orężem będzie moc płynąca od Aramona - boga ziemi i musicie o tym pamiętać. Trenować będziemy w wyznaczonych do tego miejscach... albo na pustkowiu, jeśli będzie taka konieczność.
Blondynka pokiwała energicznie głową. Wyglądało na to, że nikt nie miał więcej pytań, więc mogli się zabrać za pierwszy trening nowych rekrutów.
- Jeśli to wszystko, to chodźmy może do sali treningowej - zaproponowała Amanda.
- Ano - mruknął Sotor. - Dziś najlepiej by tylko dostali moc, niech się z tym oswoją - dodał, gdy ruszyli przodem do sali ćwiczeń.

Porozmawiali już nieco po drodze, którą przemierzyli dobierając się w parach. Słychać było, że Colliin nadawała przez większość drogi, ale nie dominowała dyskusji bezsensownym paplaniem tylko żywo podtrzymywała rozmowę.
Amanda zamieniła zaś parę słów z Aine Amirą.
Dowiedziała się, że budynek, który będzie im oddany do dyspozycji, będzie zawierał pokaźną świątynię na parterze, kuchnię i stołówkę na pierwszych dwóch piętrach, pokoje mieszkalne dla ponad trzystu osób, dużą salę narad, laboratorium, magazyn i pralnię w piwnicy, oraz dwa piętra gotowe do zagospodarowania na ewentualne przyszłe potrzeby. Oczywiście miały tam też być windy. O budynek zaś miał dbać odpowiednio dobrany personel, pozostawiając wybrańcom jedynie walkę ze Skazą i przygotowywanie się do niej.
Póki co, z personelu Amanda dostanie kogoś, aby zajął się jej pocztą, której było zdecydowanie za dużo.
Aine Amira powiedziała też, że będą okazyjnie organizowane takie spotkania jak dzisiejsze, gdy tylko przybędą kolejne grupy uchodźców.
Po kilkunastu minutach cała ekipa dotarła do sali ćwiczeń. Była ona obecnie pusta, jakby zwolniona specjalnie dla nich. Wszyscy spojrzeli na Sotora.
- M? - bąknął rycerz, unosząc brew.
"Przekaż każdemu trochę mocy, tak jak cie uczyłem" polecił Sotor.
Amanda kiwnęła głową. Wiedziała jak to ma wyglądać, choć miała to robić po raz pierwszy, to nie obawiała się o popełnienie błędu. Było to jak ładowanie pocisku. Równie łatwe, ale miała większe "naczynie" do wypełnienia.
Kolejność nieco im się pomieszała, ale to nie miało dla Amandy żadnego znaczenia.
Pierwsze były elfki... Amanda ujęła Arię za dłonie i naładowała ją energią. Colliin zaś ujęła za ramiona. Podobnie Ferrusa, który był następny w kolejności. Nargię ujęła lewą ręką za ramię, zaś prawą położyła na jej głowie. Nie wiedziała skąd taka zmiana i czy ma jakieś znaczenie, ale tak jej po prostu wyszło. Gremliny Elliot i Zguz otrzymały moc w identyczny sposób co khajitka.
Amanda przekazała nieco mocy wszystkim. Myślała, że z gremlinami będzie łatwiej, że nie zmęczy to jej aż tak, bo były małe, ale wcale tak nie było.
- No dobrze, macie już moc Aramona - powiedziała przymykając na chwilę oczy. Jakoś nie spieszyła się, aby się wyprostować po tym jak kucnęła do gremlinów. Czuła, że jeśli wstanie może jej się zakołować w głowie.
- To może Sotor was trochę podszkoli - powiedziała dość cicho i raczej powoli.
- Nie, na razie przyzwyczajcie się do mocy - powiedział Sotor. - Jak nazywa się miejsce, gdzie mają przydzielone pokoje? - zapytał, zwracając się do Aine.
- Budynek nie jest gotowy, nie ma jeszcze nazwy. "Świątynia Aramona", może być odpowiednią nazwą - powiedziała dżin.
- Akademia na razie... jeszcze nikt się tam nie modli - mruknął Sotor i wziął Amandę na ręce.
- Nieco przesadziła z dawaniem wam mocy, więc... - mimo obciążenia, bez większego trudu wzruszył ramionami zwracając się do uczniów.
Amanda nie od razu zorientowała się co się dzieje, gdy tajemnicza siła uniosła ją w powietrze.
- No trochę to więcej niż zwykle. A po naszej walce już jestem. Sotor się wami zajmie, spotkamy się. Potem. Rano - Amanda była naprawdę zmęczona i nie była pewna czy mówi z sensem.

- Na początek zajmę się tobą - mruknął Sotor. - Wszyscy za mną - polecił i wszyscy opuścili pomieszczenie. Obdarowani mocą szli za Sotorem, Aine zaś gdzieś zniknęła.
- Sama do pokoju się nie dowleczesz - dodał ciszej, znów zwracając się do niesionej kobiety.
Rycerz ruszając do pokoju Amandy, by położyć ją na łóżku i przykryć.
- Pierwszy krok wykonany - stwierdził.
- Jaki krok? - zdziwiła się kobieta.
- Masz uczniów - odparł Sotor i ruchem dłoni usunął włosy, które opadły jej na twarz. - No... to śpij, ja zamknę drzwi i przejdę się po mieście. Jakby co to pomyśl o mnie intensywnie, a przybędę... ale mam nadzieję, ze prześpisz całą noc spokojnie...
- Tak, dobrze... bez sprzeciwu... - wymamrotała Amanda zanim zasnęła twardym snem.


Gdy się obudziła, słońce było już wysoko. Amanda jednak nie miała jeszcze ochoty wstawać i podrzemała jeszcze kilkanaście długich minut. Dopiero potem wstała aby się umyć i ubrać, a następnie zeszła na pokaźne śniadanie.
Tego dnia Amanda miała mieć wolne. Spędziła noc na regeneracji, ale nie była po niej w pełni swych sił i musiała wystrzegać się wysiłku.
Rozmawiała ze swoim znajomym czarodziejem Reto o sprawach osobistych, oraz z Gleesonem o postępach w szkoleniu uczniów i budowie ich nowego budynku.
Amandzie dano kilkunastu kandydatów do wyboru, aby miała kogoś kto zajmował by się jej pocztą. Ku swej uciesze znalazła na tej liście Reto, a że miała do niego zaufanie, to wybrała właśnie jego.
Do wybrania była jeszcze osoba, która miała zajmować się pocztą Sotora, ale Amanda nie chciała wybierać za niego i tylko ograniczyła grono kandydatów do trzech czarodziejek. Adela Raptus była znaną jej pisarką "w średnim wieku", Marcy Langsz była młodziutką i strasznie piegowatą fanatyczką książek i słowa pisanego, zaś co Amanda uznała za bardzo zabawne, Amber Amber która była piersiastą blond kelnerką lecącą na Sotora i chcącą się do niego zbliżyć.
Później, podczas obiadu spotkała "Seksowną Trójcę Sotora", która chciała pożegnać się z Sotorem przed dalszą drogą. Amanda szybko wszystko zrozumiała, ale nie osądzała ani kobiet, ani Sotora.
Ponieważ i tak miała już do niego iść, razem udali się do sali treningowej, gdzie mężczyzna szkolił ich nowych uczniów.
- Dobra, to skoro tu jesteś, to nie muszę cię zastępować. Umieją już rozłożyć energie w ciele, musisz im pokazać w jaki sposób ją emitować - skomentował Sotor.
Zaraz potem kobiety "pożyczyły go sobie" na jakiś czas. Amanda robiła wówczas za nauczyciela.

Do końca dnia jej sześcioro nowych uczniów nauczyło się uderzać strumieniem mocy ziemi, co Amanda uważała za dobry wynik.
Amanda siedziała właśnie z uczniami przy dużym stole i wspólnie jedli kolację, gdy do pomieszczenia wszedł Sotor.
- Dobra, sądzę, ze wiem, jaką broń lub dodatkowe elementy komu dodać, by posługiwali się sprawniej mocą - powiedział rycerz.
Wszyscy z zaciekawieniem spojrzeli na mężczyznę. Amanda uśmiechnęła się zadowolona.
- Jaką? Jaką? - dopytywała się śnieżna elfka z wyraźnym entuzjazmem podskakując nieomal tak, jakby jej krzesło zamieniło się w rozgrzaną patelnię.
- Aaa... skołuję sprzęt na jutro, dostaniecie go do rąk, nóg i na plecy - zapewnił Sotor. Aria spojrzała na niego unosząc brew. Sotor spoważniał i zgromił ja spojrzeniem. Mroczna elfka odchrząknęła i wróciła do jedzenia.
- Powinno się wam spodobać - dodał, uśmiechając się lekko.
Amanda zdawała sobie sprawę z tego jak przydatny okazał się jej rewolwer i wiedziała, że jej nowym uczniom także bardzo to pomoże. Ciekawiło ją co kto dostanie. Nigdy nie widziała też gremlina z bronią... chyba, że ją robił, albo czyścił.
- Idzie nam całkiem nieźle, wszyscy opanowali uderzanie strumieniem mocy... A co u ciebie? - powiedziała Amanda
- Ech, pożegnałem moje przyjaciółki. Ruszyły w dalszą podróż - Sotor wzruszył ramionami. - No i spędziłem chwilę w kuźni dziś, na noc też tam lecę, sprzęt sam się nie zrobi...
- Skąd pan wie, co będzie odpowiednie dla kogo? Panie Sotor - spytała łagodnie Khajitka, skłaniając lekko głowę.
- Sposób ruchu, pływ energii, działanie mózgu - odparł Sotor.
- A jak posunięcia Skazy? Wiemy coś nowego? - spytała Amanda.
- Na razie nic konkretnego. Magowie sobie radzą, Dżungla powoli się regeneruje, musisz zacząć czyścić skażone tereny... - stwierdził Sotor. - Zajmę się edukacją na czas jak będziesz usuwać skażenie, to dość żmudny proces - ostrzegł.
- Zacznę jutro z samego rana - powiedziała Amanda. - A to dla ciebie, wybierz sobie babkę od poczty.

Sotor odpowiedział skinieniem głową. - Dobra, idę do kuźni. Niech mnie szlag, jeśli rzeczy które wam zrobię nie będą najlepszej jakości - skinął uczniom głową, po czym skłonił się lekko Amandzie i ruszył do swojego pokoju.

Amanda chciała wypocząć do końca przed nadchodzącym dniem. Miała nadzieję, że jej siły zwiększą się z czasem i nie będzie tak szybko padać ze zmęczenia. Tymczasem dokończyła kolację, oraz rozmowy o mocy Aramona, skazie i tym co będą robić. Zauważyła też, że najbardziej rozmowna jest Colliin, zaś najbardziej milcząca Aria. Nic nikomu jednak nie przeszkadzało.
Nie trwało długo zanim Amanda udała się do łaźni wziąć porządną kąpiel, a następnie poszła do swojego pokoju i położyła się spać.
Ostatnio zmieniony czwartek, 13 października 2011, 21:06 przez Mekow, łącznie zmieniany 1 raz.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mr.Zeth »

Raneta:

Kaisstrom prowadził latające statki w stronę jednej z „cyst”. Tak nazwał Rezz podziemne przyczółki Skazy i smok wkrótce zrozumiał czemu. Pośród śniegu zobaczył lekko wypukłe, pulsujące wzgórze. Gdy zionął w nie, odkrywając ze śniegu ujrzał duży, skórzasty pęcherz. Jeden ze statków przebił go salwą dział, odsłaniając wielką dziurę pod spodem. Kaisstrom swobodnie zleciał w dół, a za nim ruszyły statki powietrzne.
Po drodze smok zauważył podobieństwo tego szerokiego kanału do żyły...

Na końcu pionowego korytarza byłą spora komora, w której Kaisstrom znalazł masę pomniejszych ropni, przypominających kolonie jakiegoś grzyba… lub jaja. Cos poruszało siew każdym z nich. Były też dwa równie wielkie „korytarze” naprzód i wstecz, tym razem już w poziomie.
Oba statki wylądowały już i rycerze zaczęli wychodzić na zewnątrz. Reszta smoków leciała już z góry, opadając na pokrytą mięsem skałę w pobliżu statków powietrznych.
- Dobra... co teraz? – zapytał dowódca sił uderzeniowych - mężczyzna zakuty w bladobłękitną zbroję z przyłbicą. Kaisstrom wyczuwał coś silnego gdzieś z przodu. Z tyłu zaś znajdowała się sieć węższych korytarzy, którymi krążyła moc.


Miglasia:
Zachodnie rubieże


Ewakuacja wsi była szybka i sprawna. Kilka dzikołaków zaoferowało się wesprzeć ewakuację w charakterze zwierząt pociągowych. Uleczone i zdrowe wilkołaki złapały za broń, by chronić ludzi podczas odwrotu do wyzwolonych ziem. Apel rozprzestrzeniony przez wysłańców, których najęła Carmen dotarł w każde miejsce na kontynencie.
Wolne ziemie miały przeżyć prawdziwy napływ nowej siły zarówno roboczej jak i militarnej. Ludzie i nieludzie zbierali się i ruszali by walczyć pod jednym sztandarem.

Wymarsz obserwowała postać w czerni z oczami o zimnym, czerwonym spojrzeniu.
- Och… szykuje się tu prawdziwy pokaz… Niech mnie szlag, jeśli Skaza nie zareaguje – powiedział mężczyzna i zaśmiał się.
Miał rację.
Wiele konwojów zostało napadniętych, ale dzięki wsparciu duchów i zmiennokształtnych większości udało się dotrzeć na Wolne Ziemie.

Miglasia:
Azyl


- To prawdziwe błogosławieństwo – stwierdził Książę, ściskając dłoń smoczego ambasadora.
- Musimy dopracować szczegóły. Czy smoki wymagają dostaw jakichś surowców?
W odpowiedzi smok pokręcił głową.
- Surowce przydadzą się wam, gdy dotrą tu wszyscy uchodźcy z terenów przejętych przez Skazę. My nie poradziliśmy sobie pod względem militarnym, ale teraz już nie jest to problemem – zapewnił. Finneas, jak przedstawił się smoczy ambasador, potrafił komunikować się telepatycznie ze Starszym, przy okazji sam był reprezentatywnym, przystojnym mężczyzną w swej ludzkiej postaci, jednocześnie będąc majestatycznym złotym smokiem.

***

Minęło pięć dni, w trakcie których większość karawan dotarła do Azylu i okolic. Odbudowa zniszczonych miast zakończyła się dzięki wsparciu revenantów. Wraz ze wzrostem mocy Amber rosła i ich moc. Potrafili przenosić bloki skalne i formować litą skałę za pomocą energii.
- Idzie gładko – stwierdziła Carmen. – Aż za gładko. Dotarły do nas niesamowite ilości ludzi, a dalsze są w drodze. Musimy odbić kolejny fragment Miglasii, by mieli gdzie mieszkać od tej pory. Sądzę, że jeśli Skaza się nie zmobilizuje do ostrych działań, to oczyścimy ten kontynent już wkrótce – uśmiechnęła się.


Thlann:
An Iubbath


Walka trwała jeszcze chwilę. Thelia uśmiechała się lekko, zbijając i parując ciosy. Cofała się bezustannie i ciągle jakoś unikała przyparcia do muru.
- Wystarczy – powiedziała w pewnym momencie.
Io chcąc nie chcąc zatrzymał się i dopiero wtedy poczuł, jak mecząca była ta walka. Rozejrzał się, widząc powoli poruszający się świat wokół. Ludzie trenujący z jego prawej ledwo się poruszali.
- To przyspieszenie jest męczące. Musimy zwiększyć twoją zdolność magazynowania i regeneracji energii – stwierdziła kobieta, gdy Io wrócił już do normalnej prędkości. Ludzie, którzy widzieli starcie gapili się jeszcze z wytrzeszczonymi oczyma na Io i Thelię. Thlann poznał jednego z nich… Garthan - burmistrz Iub. Dostrzegł też paru ukrywających się mężczyzn, którzy czym prędzej oddalili się, gdy Io zakończył sparring.
Agenci lokalnych szumowin zobaczyli, do czego zdolny jest ten thlann. Wiedzą, że cokolwiek będą chcieli zrobić, muszą być trzykroć bardziej ostrożni.
- Chcesz z nim porozmawiać? – zapytała Thelia, podchodząc bliżej do Io. Stanęła tuz za nim. Widziała, że dostrzegł burmistrza i najwyraźniej o niego właśnie pytała.
- Lepszej okazji chyba nie będzie – uśmiechnęła się lekko.


Astaria:
Niebiańskie Wichry


Sotor przed wyprawą do kuźni najwyraźniej miał problem z wyborem osoby, która zajmie się jego pocztą. Jak się okazało wszystkie panie znały się na tym w podobne mierze, co zaskoczyło rycerza. Koniec końców wybrał panią A.A. z którą porozmawiał chwile na osobności, po czym ruszył do kuźni. Powrócił przed świtem dnia kolejnego , taszcząc wielka skrzynię. W czasie, gdy Amanda była zajęta oczyszczanie terenu on sprezentował uczniom ich wyposażenie. Każde z nich dostało kombinezon nieco podobny do tego Amandy, aczkolwiek bez funkcji pancerza.

- Po kolei - rzucił rycerz i gestem ręki wskazał linie. – Zbiórka do odbioru sprzętu – mruknął, stawiając metalową skrzynie. Budynek zadrżał w posadach.
Aria była pierwsza w kolejce. Otrzymała dwie katany, długie, cienki i lekkie. Były zrobione z nietypowego półprzezroczystego metalu. Sotor nazwał je upiornymi katanami. Faktycznie, gdy Aria zamachnęła się nimi były niemal niewidoczne… i wyły z każdym ruchem.
Colliin otrzymała dwie kusze naręczne. Lekkie i automatycznie ładowane, dopasowane do jej delikatnych dłoni. Czułe i wytrzymałe, wyposażone w pięć różnych typów amunicji.
Elliot miał nietypowe wyposażenie, było to coś, co Sotor nazwał egzoszkieletem. Masa metalowych części, które złożyły się w olbrzymi pancerz zamocowany na ciele gremlina, gdy ten napełnił go swą mocą.
Zguz otrzymał sztucer… choć po dziurach, które robił można było nazwać go armatą. Był estetyczny, gładki i miał parę nielicznych zdobień.
Ferrusowi w udziale przypadły masywne szpony połączone z pancerzykiem. Zaklęcie na nich wzmagało prędkość noszącego. Co zwracało uwagę – szpony i pancerz wyglądały dość złowrogo, ale Sotor stwierdził, że pasują do khajita. Trudno było się nie zgodzić.
Nargia z kolei dostała coś w rodzaju napierśnika z masą kul. Był to konwerter stanu materialnego, umożliwiający jej niewielką przemianę energetyczną. Bardzo nietypowy oręż, wymagający zupełnie innego szkolenia, podobnie jak egzoszkielet.

Amanda zakończyła oczyszczanie dżungli w dwa dni. Każdy z uczniów do tego czasu potrafił już posłużyć się swoim darowanym sprzętem. Amandzie pozostało zadecydować co dalej… o czym poinformował ją Sotor podczas śniadania dnia następnego.
- Skaza jeszcze nie rozpoczęła dalszych działań ofensywnych. Przejmij inicjatywę – uśmiechnął się.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: BlindKitty »

Szrama

Szrama usiadł ciężko na łóżku i spojrzał na Demeryth. Z trudem powstrzymał uśmiech, wiedząc, że w jego przypadku nie jest to coś, co zachęca do bliższego poznania, za to rozsznurował i zdjął z siebie dziurawą po szponach Gwiazdy koszulę.
- Dobrze. Coś czuję, że pancerz może mi się przydać na jutrzejszym treningu - stwierdził, patrząc dziewczynie w oczy. Po chwili sięgnął po jedzenie, biorąc miskę z jajecznicą, i zaczął ją jeść, początkowo powoli. - Właściwie, dlaczego tu przyszłaś i chcesz mi pomagać? - spytał Szrama, patrząc na Demeryth znad miski.
- Foggos mnie przysłał - odparła demmianka. - Jakby Gwiazda dała ci za mocno w kość podczas treningu to dawaj znać, poskładam cię do kupy - powiedziała. - Dobra, skoczę do Phila... hm... chcesz jakiś lekki pancerz, nie? - zapytala.
Gdy już zaczął jeść, głód przypomniał sobie o nim i uderzył z podwójną mocą, elf przyspieszył więc tempo jedzenia jajecznicy.
- Tach, lechi pancerz - pokiwał głową, bo uznał że mówienie z pełnymi ustami mogło nie do końca przekazać to co miał na myśli. - Najlefiej soś do blochowania siosów jeszsze - dodał, wciąż jednak nie mogąc przełknąć jajecznicy, którą miał w ustach.
- Szabla? Miecz? Rapier? - zapytała Dermyth. - Metalowy patyk? - wyszczerzyła się.
Szrama omal nie zakrztusił się jajecznicą, po chwili chrząkania jednak zdołał ją przełknąć. Wrzucił łyżkę do miski i świeżo uwolnioną prawą dłonią poklepał się po zewnętrznej części lewego przedramienia.
- Miałem na myśli jakieś wzmocnienie pancerza w tym miejscu. Tak żebym mógł ręką czy rękami zastawiać się przed ciosem - zastanowił się przez chwilę. - Mimo że metalowy patyk też brzmi świetnie - wyszczerzył zęby.
Dermyth uśmiechneła sieszerzej i skinąwszy głową opuściła pomieszczenie. Szrama został sam na sam z resztą jedzenia.
Mając nadzieję, że tym razem nic nie przeszkodzi mu wygrać z jajecznicą i zupą cebulową, wrócił do jedzenia - wciąż dość szybkiego. Miał nadzieję że zdoła zjeść i jeszcze na chwilę się położyć, zanim dziewczyna wróci, bo trening był dla niego naprawdę wyczerpujący. Czegokolwiek nie mówić o koszmarze Skazy, przynajmniej pobyt tam nie był taki męczący...
Po chwili na środku pokoju pojawiła się chmura czarnej mgły, z której uformowała się skrzynia. Stało się to, gdy Szrama powoli już zasypiał.
- To miejsce najwyraźniej jeszcze długo nie przestanie mnie zadziwiać - mruknął do siebie, po czym dźwignął się powoli z łóżka. W pomieszczeniu stała jeszcze balia ze stygnącą powoli wodą, i miał wrażenie że wypadałoby się umyć, ale chwilowo skupił uwagę na skrzyni - podszedł do niej i spróbował ją otworzyć.
Skrzynia stawiała zaciekły opór... tymczasem rozległo się pukanie do drzwi.
Szrama pokręcił głową, po czym kopnął lekko skrzynię, obawiając się o swoją stopę, i otworzył drzwi.
Po drugiej stronie była Dermyth.
- Skrzynia dotarła gdzie trzeba? - zapytała.
- Dotarła tutaj - elf wskazał ręką na skrzynię stojącą za nim, po czym odsunął się, żeby dziewczyna mogła wejść do środka. Miał wrażenie, że trochę mniej chce mu się spać... Choć nadal nie miałby nic przeciwko znalezieniu się w łóżku. - Skoro pytasz, to pewnie właśnie tu miałą trafić - wzruszył ramionami.
Dermyth skinełą twierdząco głową i zdjęła z szyi rzemyk, na którym wisiał kluczyk.
- Miałąm ci to oddać wcześniej... jestem roztrzepana ostatnio - bąknęła. - Przedmioty, które otrzymujesz nie pochodzą z Anskram, a ze znacznie dalszej lokacji. Są tu zdalnie teleportowane, wiec jeśli ktoś by przechwycił którąś ze skrzyń możnaby ja cofnąć, nim dobiorą się do zawartosci. Bez klucza jest to bardzo trudne - podała kluczyk Szramie. - Podgrzeję ci wodę w balii i uciekam, czy potrzebujesz czegoś jeszcze?
Przez moment bił się z myślami, ale doszedł do wniosku, że tak zmęczony mógłby się... Skompromitować.
- Nie, nic więcej nie będę dziś potrzebował - stwierdził, po czym nie przeszkadzając jej dalej, wziął kluczyk i wrócił do otwierania skrzyni. Musiał przyznać, że wyglądała dość solidnie... Miał wrażenie że gdyby nawet zdołał ją jakoś otworzyć, odgryzłaby mu rękę którą włożyłby do środka. Oby była bardziej przyjazna dla posiadacza kluczyka.
Deryth dotknęła dłonią powierzchni wody w balii. - Załatwione, dobranoc - powiedziała melodyjnie, wychodząc.
Kluczyk tymczasem pasował idealnie i obrócił się w zamku niemal bez oporu. Skrzynia otworzyła sie. W środku był cały zestaw pancerza. Dosć dziwnego, wyglądał na pełny i masywny... Poza tym były dwie naręczne tarczki... i metalowy pręt, przypominajacy patyk.
Elf wyciągnął ze skrzyni patyk i pokręcił głową, śmiejąc się cicho, po czym odłożył go na łóżko i rozebrawszy się, wlazł do balii żeby się obmyć.

Obudził się, kiedy zrobiło mu się zimno. Zorientował się, że dalej leży w balii, w której musiał zasnąć, a woda zdążyła już wystygnął. Przelazł do łóżka i położył się w nim, owijając się w to co na nim było.

Drugi raz obudził się, kiedy metalowy patyk zakłuł go w brzuch. Zrzucił go na podłogę i zasnął z powrotem.

Trzeci raz obudził się dopiero rano, mimo dziwnych nocnych przygód wypoczęty i zdecydowany działać. Jakimś sposobem - być może magicznym, a być może po prostu mocno spał - na jego stole pojawiło się już śniadanie. Zostawił je jednak i wziął się najpierw za skrzynię, w której leżał wyglądający na podejrzanie ciężki, ciemnoczerwony pancerz. Biegły po nim linie ciemniejsze i jaśniejsze, układające się w coś w rodzaju pasów. Szrama widział już kilka razy takie pasy - na przywożonych z dalekich krain skórach wielkich kotów, zwanych tam tygrysami - i wiedział, że w lasach są znakomitym maskowaniem wśród cieni rzucanych przez drzewa. Nawet jeśli pozornie powinny się od nich odcinać, tak jak ten pancerz w barwie zeschłej krwi. Podniósł do góry jeden z elementów... I niemal uderzył się nim w twarz, odruchowo użył bowiem o wiele większej siły, niż - jak się okazało - była potrzebna. Pancerz bowiem, mimo pewnej masywności, był zaskakująco lekki.
W ciągu kilku minut założył go na siebie. Rzeczywiście, zbroja niemal nie krępowała ruchów, bowiem elementy które powinny być bardziej ruchome, były po prostu elastyczne i zginały się wraz z użytkownikiem. W niektórych miejscach wzbogacona była dodatkowo o piekielnie ostrze kolce. Dla Szramy, wyćwiczonego w barowych bójkach, takie kolce na łokciach, kolanach czy barkach były znakomitym pomysłem, pozwalając nadziać na nie przeciwnika jakimś nagłym atakiem z niespodziewanego kąta. Tarczki, przypominające bardziej drugą warstwę karwaszy, również okazały się bardzo lekkie mimo swojej twardości. Metalowy patyk zostawił na łóżku, i biorąc ze sobą kanapki przygotowane mu na śniadanie, w krwawym pancerzu ruszył na trening do Gwiazdy...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: WinterWolf »

Amber

Hangar przerobiony na wielkie legowisko dla zmiennokształtnych był przyczyną poważnych rozterek Amber. Oto pojawiła się dla niej szansa na to by spać i mieszkać w warunkach, do których przywykła w wataże, przez całe lata swojej egzystencji. Uwielbiała to... Łóżko, choć ciepłe i przytulne nie zapewniało jej takiego komfortu, nie zapewniało więzi z tym co było jej bardzo bliskie. Niestety zdawała sobie też sprawę z tego, że takie oddalenie się od ludzi i głębsze zintegrowanie ze zmiennokształtnymi choć zgodne z odczuciami jej serca może doprowadzić do nieporozumień. W końcu była zmiennokształtną. Czuła i myślała jak zmiennokształtni i w to nikt nie wątpił. A musiała współpracować także z ludźmi... Z głębokim żalem zwinęła jedną ze skór, przygotowanych do zrobienia legowiska i zachomikowała w pokoju, który zajmowała z Carmen. Tak jak Finneas był ambasadorem smoków w świecie ludzi, taką też rolę pełniła ona... Choć jej rola sięgała jeszcze dalej, bo jej zadaniem było zintegrowanie nie tylko ludzi i zmiennokształtnych, ale też smoków i wszelkich innych istot, które podjęły bój. Choćby miały to być stada myszy!

Wszyscy zmiennokształtni oraz zbrojni, którzy podjęli się zadań związanych z pomocą i ochroną uchodźców po dotarciu do Azylu zostali przez Amber w nagrodę wzmocnieni negatywną energią. Dziewczyna chciała maksymalnie zwiększyć szansę przedsięwzięcia na powodzenie. Dbała więc o siłę i sprawność tych, którzy szli walczyć ze Skazą. Przeczuwając, że Skaza łatwo nie odpuści wzmocniła miejskie mury rozważając przy tym czy nie należałoby napełnić energią każdego kamienia w mieście... Wtedy Skaza nie mógłby się przebić od dołu, gdyby planował taki manewr. Azyl był centrum działań przeciw Skazie, wobec czego mógł któregoś razu stać się ofiarą największego ataku. Wilkołaczyca uważnie śledziła postępy. Większość mieszkańców kontynentu okazywała się chętna do stawiania czynnego oporu. Wszak zagrożeni byli wszyscy i wszyscy w jednakowym stopniu. Nie było równych i równiejszych, nie było nikogo kto byłby uprzywilejowany. Skaza dążył do zniszczenia całego życia.
Wilkołaczyca starannie dopilnowała by wyznaczona została osoba, która dopilnuje by surowców nikomu nie brakowało. Chodziło o rzeczy podstawowej potrzeby. Trzeba było wyleczyć i nakarmić ludzi i nieludzi głodujących w slumsach... I dać im prace i zadania do wykonania – w obecnej sytuacji nie mogli sobie pozwolić na marnowanie zasobów ludzkich. Trzeba było przecież ludzi, którzy pomagali w odbudowie, ludzi, którzy zajmowali się pozyskiwaniem jedzenia, wody i innych surowców. A trzeba było wyżywić i zakwaterować olbrzymie liczby ludzi. Amber zdawała sobie sprawę z tego, że część karawan może nie dotrzeć do miejsc przeznaczenia... Wybite lub rozbite... Skaza nie pozostawał przecież bierny... Pięć dni upłynęło więc wszystkim pod znakiem bardzo wytężonej, ciężkiej pracy. Intensywniej niż zwykle dziewczyna wyszukiwała oznaki występowania Skazy lub jej istot w okolicy. Starannie wyszukiwała najdrobniejszych oznak skażenia, by wyeliminować je w zarodku. W takiej masie ludności łatwo mogło się coś przesmyknąć, a szpiedzy nie byli tutaj potrzebni nikomu do szczęścia.

***

- Zdaje sobie sprawę z tego, że idzie aż nazbyt gładko. Skaza niby podjął jakieś działania, atakując karawany... Ale było tego zdumiewająco mało. On szykuje coś grubego. Albo naprawdę wszystko mu się wyślizguje z łap... Wolę zakładać najgorsze – mruknęła zmęczona. W ciągu pięciu dni dziewczyna bardzo spoważniała i pracowała za dziesięciu. Akcja w mieście smoków bardzo ją zmobilizowała. Miała nadzieję, że na innych kontynentach Skaza również nie ma wytchnienia. Działając na wielu frontach miał okazję popełnić błąd. I dziewczyna miała nadzieję ten błąd wykorzystać na swoją korzyść. Skaza był jeden, a Amber miała wsparcie istot złączonych jednym celem.
Carmen milczała chwile, aż nagle drgnęła.
- Już wiem, czemu Skaza się wycofał. Dostałam właśnie informacje. W podziemiach pod Milgasią byli nieumarli. Skaza znalazł drogę do ich miast i skupił się na ich eksterminacji, gdy próba unicestwienia smoków zakończyła się fiaskiem - mruknęła.
- Nieumarli? - bąknęła Amber. Informacja zupełnie wytrąciła ją z równowagi. - Ci... Nieumarli... Są naszymi sojusznikami czy wrogami? - wilkołaczyca nie była pewna. Skojarzenia ze śmiercią w ich przypadku wywołało u niej nieprzyjemny dreszcz.
- Gdyby byli sprzymierzeńcami, to nie nazwałabym ich nieumarłymi. To obraźliwe określenie - Carmen uśmiechnęła się lekko.
- Och... Czyli Skaza właśnie eliminuje naszych wrogów, zostawiając nam pola? - zdziwiła się dziewczyna.
- Nie, eliminuje naszych wspólnych wrogów, zagarniając ich teren - odparła Carmen.
- Zagarnia ich teren w czasie, gdy my robimy nasze ruchy i odbijamy wcześniej zagarnięte przez Skazę tereny - mruknęła.
- Widocznie Skaza uznał, że skoro dogadaliśmy się ze smokami to możemy dogadać się i z nimi - mruknęła Carmen, krzywiąc się.
- Smoki chyba nigdy nie były naszymi wrogami prawda? - spytała.
- Nigdy też nie były naszymi przyjaciółmi - odparła Carmen.
- Byli neutralni?
- Owszem. Podobnie jak ci z Trupiej Hordy. Oni tam byli od dawna zapewne i unikali kontaktu z ludźmi...
- No ale smoki przyszły do nas po pomoc - mruknęła.
- Ich filozofia nie zakłada absolutnej izolacji od istot żywych.
- Czyli Trupia Horda się zupełnie izoluje i nie chce naszej pomocy? - upewniła się. Nie chciała zawierać sojuszu z istotami, które mogą potem zdradzić z powodu jakiejś swojej pokrętnej filozofii...
- Nie powinnaś im pomagać, chociaż moc śmierci jest pokrewna mocy zła - powiedziała Carmen. - Gdyby to był Szary Lud, to zapewne wspieranie ich mogłoby nieść ze sobą szereg korzyści
- Postarajmy się więc jak najmniejszym kosztem odzyskać tereny zajęte na powierzchni przez Skazę. Istnieje szansa, że Trupia Horda i Skaza osłabią się nawzajem. Wtedy uderzymy. Bo nie sądzę by Trupia Horda się łatwo Skazie poddała... Mam rację? - spytała.
- Masz. Walka trwa od kiedy Skaza się wycofała... - mruknęła kobieta. - Jeśli chcemy wykorzystać maksymalnie okazję to musimy odbić i oczyścić maksymalna ilość terenu
- Idę po Aleksa. Musimy zebrać ludzi, nieludzi i zmiennokształtnych i brać się do roboty - powiedziała. - Smoki też będą miały okazję się wykazać... - mruknęła.
- Idę z tobą... co planujesz? - uśmiech Carmen poszerzył się.
- Pokazać Skazie, że na Milgasii nie ma tu dla niego miejsca... Ostatnio odbiliśmy kawałek wybrzeża. Podzielimy armię na dwie części i będziemy odbijać i oczyszczać tereny. Ja pójdę z jedną częścią, smoki też podzielimy na dwa. Dzięki temu nasza armia powinna mieć taką samą siłę jak ostatnio - mruknęła. - Rika i ty umiecie tworzyć portale, prawda? - spytała.
Carmen skinęła twierdząco głową.
- Jeśli każda z was będzie w jednej z armii w razie czego będziecie mogły tworzyć portale i będzie można na przykład przerzucić posiłki. Albo ja bym mogła się przemieszczać by oczyszczać tereny - powiedziała.
- Dobra - odparła Carmen. - Aleks jest chyba w leżu - stwierdziła Carmen, gdy szły korytarzem.
Amber zmieniła postać i zdała się na węch. Zapach Aleksa znała tak dobrze, że nie miała szans się pomylić...
Aleks faktycznie był w leżu. Miał jeszcze sporo do nadrobienia w kwestii edukacji...
- Aleks, musimy czym prędzej zebrać armie. Potrzebujemy podzielić je na dwie części. Idziemy odbić większy kawałek terenu póki jeszcze mamy na to szansę - powiedziała poważnie. Ona mogła zająć się organizacją zmiennokształtnych, do Aleksa jednak należało zajęcie się ludzką częścią armii...
Aleks wstał, otrzepał się i zmienił postać.
- Się robi - uśmiechnął się i ruszył w stronę koszar.
Amber przyjęła wilczą formę by wydać z siebie wycie charakterystyczne dla wilków zwołujących watahę na łowy. Nie było wilkołaka, który by na ten zew nie odpowiedział... A póki Skaza zagrażał każdej żywej istocie na świecie, póty Amber była alfą jednej wielkiej watahy złożonej z rozbitych dusz. Dusz, które będą pragnąć zemsty za wszystkich zmarłych, jakich Skaza miał już na sumieniu.
Wilkołaki zmieniły postacie na bestie i przywołali broń, którą otrzymały od Carmen. Były gotowe natychmiast.
Amber podzieliła ich tak by siły dwóch części były równe.
- Gdy przyjdzie Aleks z ludźmi gotowymi do wymarszu podzielę również ich. Zbiorę teraz resztę zmiennokształtnych, smoki i Revenantów - jak powiedziała tak zrobiła. Zawiadomiła dzikołaki by podzieliły się tak samo jak wilkołaki. Potem poszła po Finneasa.
Finneas wyjaśnił, że potrzebuje chwilę czasu, by smoki tu dotarły. Revenanci byli gotowi natychmiast. Tylko czekali na możliwość walki...
- Ostatnio skażony smok trafił tu w 6 godzin, więc cała grupa zdrowych i silnych smoków powinna sobie poradzić znacznie szybciej - powiedziała Amber.
- Niecała godzina - odparł Finneas.
- Idealnie - powiedziała. Wyglądało na to, że już wszystkie siły zostały zawiadomione. Teraz tylko niech wszyscy się zbiorą i będzie można dokończyć podział i przygotowania. Amber chciała całość zakończyć najdalej za dwie godziny... A najlepiej w tym czasie być już w drodze...
Wojsko było gotowe nader szybko. Cała armia zebrała się na paręnaście minut przed przybyciem smoków. Wszystkie dostępne siły ustawiły się przed Azylem. W godzinę wszyscy byli gotowi do wymarszu.
Amber podzieliła armię tak by siła dwóch części była równa. I by obie grupy miały kogoś kto mógł stawiać portale by przerzucać wojska w razie potrzeby. Potem oznaczyła na mapie kolejne cele, które tereny powinny zostać odbite i oczyszczone. Czekała ich więc wymagająca kampania. Dziewczyna stawiała tu na szybkie i zdecydowane działanie. Dwie mniejsze grupy były zdecydowanie bardziej mobilne niż jedna duża, a portale jeszcze tylko dodawały mobilności. Gdy wszystko było gotowe dziewczyna wyznaczyła Aleksa na przywódcę drugiej armii i dała znak do wymarszu. Jedynie wzmocnione mury i wzmocnieni strażnicy miejscy, wraz z nielicznymi zmiennokształtnymi zostali bronić Azylu. Amber miała nadzieję, że wzmocnienia jakie poczyniła przez pięć ostatnich dni wystarczą...


Kampania trwała około tygodnia, w trakcie którego udało się odbić około 25% powierzchni Milgasii.
Przerzut portalami zaopatrzenia i wojska przydał się nieraz, ale ósmego dnia wreszcie pojawiły się problemy. Przed armią, prowadzoną przez Amber spod ziemi wypadła olbrzymia istota, przypominająca czerwia. Nawet pociski z katapult wydawały się za małe na to coś, Amber zrozumiała, że ta walka należy do niej i jedyne istoty, jakie mogą jej w niej pomóc to smoki. Istota zatrzymała się jednak i nie atakowała... przynajmniej tymczasowo.
Amber zmieniła postać na potwora. Armia prócz smoków miała się wycofać. Sama Amber obawiała się, że może sobie nie poradzić z tą istotą Skazy. Nie wiedziała nawet której fali był to stwór. Przy pomocy wszystkich swoich zmysłów oraz postrzegania energii postarała się znaleźć jakąś słabą stronę istoty nim podjęła decyzję czy spróbuje z nią walczyć. Być może, jeśli nie znajdzie jakiegoś sposobu na walkę z tym czymś trzeba będzie odpuścić odbijanie dalszych terenów chwilowo... Nie była to wesoła perspektywa.
Wyglądało na to, że jedyną słabą stroną istoty była niewielka mobilność. Zabicie jej od środka nie wchodziło w grę. Wewnątrz czerwia było takie stężenie energii chaosu, że wszystko, co wpadało do środka przez niewielki otwór gębowy zostało roznoszone na kawałki niemal natychmiast. Jeśli Amber dałaby radę jednak przerwać ciągłość organów wewnętrznych istota zabiłaby sama siebie... przy okazji skażając całą okolicę mocą chaosu.
Amber pierwszy raz w całym swoim życiu zaklęła. Nie raz słyszała klnących ludzi, gdy coś im nie wyszło... W ciągu długiego okresu pomieszkiwania w ludzkim mieście po raz pierwszy wulgaryzm wydał jej się bardzo adekwatny. Dopóki nie znajdzie sposobu na unieszkodliwienie mocy chaosu dopóty nie chciała ryzykować. Nie chciała zaprzepaścić całej walki jaką do tej pory wszyscy stoczyli by utracić te tereny z powodu skażenia chaosem... Zaczęła główkować jak zablokować istocie drogę by nie wkroczyła na odbite już tereny... Jeśli nie pokonać to chociaż jakoś uwięzić lub zablokować przejście...
Gdy Amber cofnęła się lekko istota wycofała się. Amber poczuła, że ma pod ziemia spore leże, które jest połączone z systemem korytarzy sięgających poza Milgasię.
Wilkołaczyca była w podłym nastroju. Próby zapieczętowania korytarzy byłyby skazane na niepowodzenie - Amber mogło nie starczyć mocy na tak olbrzymie struktury. Poza tym nawet gdyby znalazła jakiś sposób na zabicie istoty w jej leżu ta zapewne skaziłaby całą okolicę mocą chaosu. A czy moc chaosu szalałaby na zewnątrz czy pod ziemią, to wciąż jeden gad. Zagrożenie takie samo, tylko jedno jawne, drugie ukryte. Wilkołaczyca chciała się dowiedzieć co to dokładnie za bestia. Musiała porozmawiać z Carmen. Nosiło ją w bezsilnej wściekłości.
- Spora cześć terenów już została odbita - stwierdziła Rika, podchodząc do Amber. - Musimy dać czas ludziom na zasiedlenie ich...
Prychnięcie było jedyną odpowiedzią. Rozzłoszczone wilkołaki były mało rozmowne. Za to niebezpiecznie wzrastał ich poziom agresji. I Amber była tego faktu świadoma... Machnęła łapą.
- Każ się wszystkim wycofać. Trzeba teraz zabezpieczyć odbite tereny - burknęła.
Rika skinęła głową twierdząco i ruszyła w stronę Armii, pozostawiając Amber na wzniesieniu.
Wilkołaczyca pozostała na swoim miejscu do czasu aż uspokoiła się na tyle, że doszła do wniosku, że jej sprzymierzeńcy nie byli już zagrożeni jej wybuchem wściekłości. Gdyby była zwykłym wilkołakiem byłoby ją dość łatwo spacyfikować. Ale poznała już różnicę między swoimi obecnymi możliwościami, a możliwościami wszystkich innych istot. Ruszyła niespiesznie za swoją armią sprawdzając przy okazji czy na odbitym i oczyszczonym już terenie nie zostawiają za sobą jakichś niespodzianek Skazy, które pozwoliłyby ich przeciwnikowi ponownie je przejąć.
Eksterminacja sług Skazy była dokładna. Nie było czego zbierać...
Natomiast Książę był zachwycony. Wyszło na to, że Amber dała ludziom dostęp do kopalni soli i węgla kamiennego... oraz złota i srebra, które były eksploatowane przed atakiem Skazy.
Amber nie powiedziała tego co ma na końcu języka, że nie widzi na czym polega ten zachwyt. Metal typu złoto był ciężki i miękki, nie nadawał się na broń i pancerz. Poirytowana zatrzymaniem się kampanii zrobiła się nieco zrzędliwa. Wiedząc o tym - milczała.
Książę uniósł brew, patrząc na Amber.
- To kwestia mentalności, nie będziemy eksploatować złóż metali szlachetnych, ale możemy. TO, ze możemy jest pokrzepiające same w sobie. Wracamy powolutku do dawnej świetności, każda rzecz, którą mogliśmy robić przed atakiem Skazy i możemy robić ponownie ma wpływ na lud, możesz mi w tej kwestii zaufać...
Skinęła tylko łbem w odpowiedzi. Każdy akt zemsty dokonany na Skazie wprowadzał ją niemalże w stan euforii. Była to w końcu realizacja najważniejszego jej celu. Każde przerwanie tego procesu było dla niej pewnym wstrząsem. Widać po niej było, że przeżywa przerwanie odbijania kontynentu.
Książę uśmiechnął się lekko.
- Mamy teraz od obstawienia więcej niż drugie tyle do tej pory posiadanego terenu, muszę się tym zająć. Może dołączysz do święta na rynku? - zaproponował.
- Nie jestem w najlepszym nastroju na świętowanie - burknęła. Skierowała się bez dalszych słów do wyjścia. Im bliżej była celu tym bardziej paliła ją żądza zemsty.
Książę westchnął i wrócił do siebie.
Gdy Amber szła korytarzem poczuła jak wokół niej zbiera się energia... okrążał ją powoli czarny dym... zdecydowanie negatywna energia.
Przystanęła. Negatywna energia dawała poczucie bezpieczeństwa. W końcu nie była w stanie zaszkodzić Amber, a od jakiegoś czasu na wszelkie możliwe sposoby zapewniała jej ochronę. Mimo to rozsądek nakazał zachować ostrożność. Dlatego Amber zaczęła węszyć.
Koło Amber pojawiła się powoli postać... wilkołaczyca po zapachu poznała, że jest to Demmianka. jej zapach był nieco podobny do zapachu Riki. Miała czarne włosy, zimne, błękitne oczy i wyglądała na dwadzieścia lat. Nie można było odmówić jej szczególnego rodzaju uroku.
- Moc Skazy na terenie Milgasii osłabła na tyle, że wreszcie się przebiłam.. - mruknęła Demmianka. - Jestem Wiktoria. Azariel przysłała mnie w charakterze wsparcia dla ciebie.
- Amber - mruknęła wilkołaczyca nieco zdziwiona słowami dziewczyny. - Przebiłaś się? - wilkołak w formie bestii unoszący brew w wyrazie zdziwienia zawsze sprawiał piorunujące wrażenie. Może dlatego, że wilcze pyski miały wyjątkowo wyrazistą mimikę.
Wiktoria zaśmiała się.
- Tak. Skaza okrążył ten świat barierą, która powolutku słabnie nad Milgasią - powiedziała.
- Hmpf - odpowiedź wilkołaczycy była wyjątkowo enigmatyczna. - Jesteś drugą Demmianką jaką widzę... - bąknęła za to, węsząc uważniej ową dziewczynę. Czuła się zobowiązana lepiej ją poznać...
- No jest nas piątka, więc widziałaś już prawie połowę - stwierdziła Wiktoria, drapiąc Amber za uchem.
Z wilkołaczycy nieco opadło napięcie. Z powodu drapania za uchem nawet wymsknęło jej się mruczenie. Chwyciła Wiktorię tak, że ta nagle znalazła się na barku bestii.
Dziewczyna oparła się o łepetynę Amber.
- Którą z moich sióstr udało ci się odnaleźć? - zapytała.
- Rikę - odparła krotko Amber ruszając dalej z Wiktorią na ramieniu. Przytrzymała ją tak by nie ta nie spadła.
- Świetnie, będę miała z kim grać w karty w wolnym czasie - Wiktoria uśmiechnęła się i znów podrapała Amber za uchem wolna ręką.
Bestii znów się wymsknęło mruczenie. Aż przechyliła łeb by ułatwić dostęp do ucha. Odruchowo skierowała się w stronę gospody, w której mieszkała. Musiała zakwaterować Wiktorię i chciała odpocząć... Chociaż Demmianka nieco jej utrudniała skupienie się na sprawach bieżących.
Gdy dotarła na miejsce nie mogła zmieścić się w drzwiach, więc wróciła do ludzkiej postaci.
- Hm... a jak wyglądasz w postaci wilka? - zapytała Wiktoria, gdy wchodziły do mocno wyludnionej tawerny.
Amber zmieniła więc postać. Trochę dziwiła ją ta ciekawość Wiktorii.
- Ale słodziak - rzuciła Wiktoria i wzięła się za głaskanie Amber.
Wilczyca została całkowicie rozbrojona. Dała Wiktorii robić ze sobą co tamta sobie wymyśliła. Taki niespodziewany wodospad czułości sprawił, że wilczyca zapomniała po co przyszła.
Wiktoria przestała dopiero po parunastu minutach i wyszczerzyła się.
Nachalnie wilczyca upomniała się o kolejną porcję pieszczot. Szczenięce spojrzenie rozwichrzonego wilka, popiskiwanie i broń ostateczna - wilczy jęzor - były metodami perswazji zastosowanymi na Wiktorii.
- A niech ci będzie - mruknęła Wiktoria przy fazie popiskiwania i zapewniła Amber kolejne paręnaście minut pieszczot...
Ktokolwiek widział Amber w czasie bitew i zobaczyłby ją teraz, ten zapewne bardzo by się zdziwił. Na szczęście kolejna porcja była ostatnią, o którą się aktywnie upominała. Potem na podłodze opustoszałej gospody leżał już sobie kłębek wzdychającego czarnego wilczego futra.
- Dobra, po co tu przyszłyśmy? - zapytała Wiktoria. - Impreza trwa chyba gdzie indziej...
Wilczyca westchnęła. Przeszła przemianę w bestię.
- Gdzieś w okolicach rynku - mruknęła. Poskrobała się łapą po klatce piersiowej. Ostatnie pół godziny pozwoliło jej się nieco odprężyć, to i ucisk wyraźnie zelżał. - Ale musimy znaleźć ci miejsce gdzie będziesz mieszkać i ja chcę sobie odpocząć... - dodała.
- A... no dobra - powiedziała dziewczyna. - No to prowadź.
Bestia podniosła się z podłogi by odszukać barmana i spytać jak bardzo jeszcze Amber może nadszarpnąć jego cierpliwość kolejnymi mieszkańcami jego przybytku.
- Jeszcze parę pokojów na pewno się znajdzie - odparł barman. - Dla tej młodej damy? - zapytał, patrząc na Demmiankę, która nie skomentowała "młodej damy". Dla niej to barman był tu "chłopcem", lub wręcz noworodkiem.
- Tak - powiedziała Amber, która nie miała zamiaru uświadamiać barmana. Był osobą, którą lubiła, a z doświadczenia już wiedziała, że czasem odrobina niewiedzy jest błogosławieństwem.
- Żaden problem - mężczyzna podał Amber kolejny kluczyk.
Wilkołaczyca podziękowała uprzejmie i poprowadziła Wiktorię do jej pokoju. Wyjaśniła po drodze gdzie kto mieszka żeby w razie czego wiedziała gdzie iść gdyby kogoś konkretnego szukała. Przy okazji dało się we znaki zmęczenie Amber. Adrenalina opadła. W ciągu ostatnich dwóch tygodni wilkołaczyca spała tylko tyle ile potrzebowała by funkcjonować. A wilkołaki mogły spać znacznie mniej niż ludzie, gdy zaszła taka potrzeba.
Wiktorii podobał się jej pokój, ale dostrzegła zmęczenie Amber.
- Zmień postać na ludzką lub wilczą - poleciła.
Amber zmieniła się w człowieka. Nie wiedziała po co, ale w tej chwili jej ciekawość już spała.
- Jakbyś chciała coś jeść lub pić, to musisz poprosić barmana na dole. Wiesz już gdzie kto mieszka, więc w razie czego jakbyś potrzebowała pomocy lub miała jakieś pytania sądzę, że wszyscy chętnie ci pomogą - mruknęła. Choć zmęczona, wciąż przecież nie skończyła z obowiązkami. A jako alfa stawiała je ponad własne wygody.
Wiktoria ujęła jej głowę w dłonie. Coś syknęło i Amber zupełnie odechciało się spać.
Amber miała przez chwilę durną minę.
- Co zrobiłaś? - bąknęła.
- Zostałaś zregenerowana. Dostroiłam się do pracy twojego organizmu i przekazałam ci część moich zapasów mocy, które nazbierałam czekając na chwilę dogodną do dołączenia do ciebie - odparła Wiktoria i uśmiechnęła się. - Byłaś taka oklapnięta, że się na ciebie patrzeć nie dało...
- Ostatnie dwa tygodnie prowadziłam ofensywę - bąknęła Amber. - Nie było czasu na sen... Muszę znaleźć Carmen. Znaleźliśmy dziwną i wyjątkowo dużą istotę, która nas w końcu zatrzymała po odbiciu 25% kontynentu - westchnęła.
Dziewczyna skinęła głową.
- Ej, odbiłaś 25% kontynentu, a moc Skazy osłabła o połowę, więc jesteś w połowie drogi do wywalenia jej z Milgasii. Warto pójść i to świętować - stwierdziła.
- Jesteś drugą osobą, która mówi o tym świętowaniu. Jesteście w jakiejś zmowie? - Amber miała dziwną minę. Ale jej opór osłabł. Nie była już zmęczona i nie była już tak wściekła.
- Zmowie? Drugą? Wszyscy tam poszli! - Wiktoria zaśmiała się. - Czuję tam nawet moją siostrę! Pewnie próbuje kogoś poderwać za moimi plecami!
- Rika... Wciąż ma pewien problem z podrywem - mruknęła Amber i ni stąd ni zowąd parsknęła śmiechem. - Chodź, zaprowadzę cię na rynek.
- Odnowa w jej wypadku nie przebiegała jak trzeba? - zapytała Wiktoria po drodze.
- Nie do końca rozumiem o co chodzi, więc... Zobaczysz jak dojdziemy - powiedziała krótko. - Rika nie jest z tego powodu zadowolona, chociaż moim zdaniem powinna się cieszyć - skwitowała. Amber nie miała intencji w nabijaniu się z Riki, po prostu bawił ją zawsze wyraz twarzy Riki, gdy ktoś mówił o niej jak o dziecku.
Gdy Wiktoria zobaczyła Rikę doznała szczękopadu.
- Rika! - krzyknęła.
- Wiktoria? - Rika obejrzała się. - Y... zmieniłaś moc? - bąknęła.
- Ta, chodź uściskać swoją siostrę - odparła czarnowłosa i Demmianki uściskały się.
- Moc? - bąknęła Amber, która nadawała na innych falach w tym momencie.
- Wiktoria miała moc wiatru, gdy ostatnio się widziałyśmy - powiedziała Rika. Wiktoria machnęła ręka.
- Zmieniłam - wzruszyła ramionami. - A ty wymagasz mojej uwagi, trzeba cię przywrócić do normalnego stanu, to może dziś coś poderwiemy! - powiedziała. - Idziemy - dodała, ciągnąc siostrę w stronę tawerny.
Amber miała głupią minę. Westchnęła. Pokręciła głową i rozejrzała się mając nadzieję znaleźć Carmen gdzieś tutaj...
Carmen byłą kawałek dalej... na parkiecie. Siała tam spustoszenie w sercach wszystkich ras i płci...
Amber ponownie westchnęła. Trochę nie rozumiała tego owczego pędu. Jej myśli zajmowały inne sprawy. Gdy znalazła się na tyle blisko parkietu by ją było słychać bez konieczności zbytniego podnoszenia głosu i już chciała zawołać Carmen kobieta tanecznym krokiem opuściła Parkiet, przywołując po drodze kombinezon. Chmura czerwieni zasłoniła jej wyjście.
- Oj byłam incognito, stwierdziłam, że zbiorę trochę mocy z żądzy tych wszystkich istot... - stwierdziła. - Co tam?
- A to dlatego tu pachnie wszystko jak na wiosnę - bąknęła Amber. - Z 90% mężczyzn, którzy chcieli się z tobą przespać zrobiłaś 90% wszystkich mieszkańców Azylu - stwierdziła. Potrząsnęła głową zostawiając tę drobną kwestię w spokoju.
- Chodzi o istotę, która zatrzymała nas w marszu - powiedziała. - Co to było? Wyglądało jak czerw i miało... No nie wiem, z trzy kilometry długości. Wielkie, odporne, powolne i tak wypełnione mocą chaosu, że nie miałam wyjścia tylko się cofnąć - bąknęła. Wrócił jej kiepski nastrój.
- To nie byłą istota Skazy od początku. To Kopacz. Istota ta żyła w tym świecie od dawien dawna, nie niepokojona przez cokolwiek. Nie byłą gotowa na jakikolwiek atak i Skaza ją przejął.
- Czyli to całkowicie neutralny stwór który miał pecha stać się niewolnikiem Skazy? - spytała.
- Owszem - odparła Carmen. - Trochę minie nim wymyślimy sposób na przywrócenie go do normalnej postaci...
- Nie dałoby się go oczyścić jak wszystkie inne istoty? - spytała. - Jeśli nie jest naszym wrogiem i nigdy nim nie był, to nie zasłużył sobie ani na los niewolnika Skazy, ani na śmierć - mruknęła.
- To nie jest takie łatwe, Skaza zmienił go nieco i natura tych zmian nie jest mi do końca znana. Przy odrobinie szczęścia stanie się naszym sprzymierzeńcem... aczkolwiek nie bezie zapewne zdolny do walki, to była bardzo pokojowa istota.
- Nie musi walczyć. Ja nikogo przecież do tego nie zmuszam. Wszyscy którzy walczą u mego boku, robią to z własnej woli. Ale gdyby udało się z nim sprzymierzyć, może pozwoliłby nam podróżować jego tunelami w poszukiwaniu skażenia - mruknęła Amber.
- Właśnie w ten sposób mógłby nam pomóc - odparła Carmen oglądnęła się. - O, widzę, że Rika wreszcie wyglądała jak powinna - powiedziała. Wiktoria i Rika szły koło siebie. Wyglądały bardzo podobnie i równie uroczo.
- Oj coś mi się wydaje, że teraz one przejmą parkiet po Tajemniczej Kobiecie w Czerwieni - zachichotała.
- Ludzie... - Amber zaczęła po czym zamknęła usta i pacnęła się dłonią w twarz. - Nic nie mówiłam - bąknęła z westchnieniem.
- Co z nimi? - zapytała Carmen.
- Nic z nimi - westchnęła. - To ja mam krótką pamięć - pokręciła głową. - Zapomniałam, że niewiele osób w Azylu widuje cię bez maski - mruknęła.
- Ty, Rika i Aleks - podsumowała Carmen. Demmianki faktycznie przejęły parkiet, raczej nie wrócą do pokoju same...
Amber stwierdziła przed samą sobą, że będzie musiała przywyknąć do nowego oblicza Riki. Oblicza dosłownie i w przenośni, bo wygląd dziecka wymuszał na niej pewne zachowania, a raczej wstrzymywanie niektórych...
- Taa, trzy osoby, które widziały cię bez tej rzeczy na twarzy... Przy czym zauważyłam, że ja i tak postrzegam cię nieco inaczej niż inni. Używam zmysłów inaczej niż ludzie. Ludzie skupiają się na wzroku. Ja preferuję jednak węch. Nawet w tej postaci polegam na nim bardziej niż ludzie. Twój zapach jest słaby, ale nie niewyczuwalny. Jest inny i się wyróżnia na tle. Ludzie też większą uwagę przywiązują twarzy, ja patrzę raczej na całą postać. No i słuchając ludzie preferują słuchać treści... A ja uwielbiam słuchać barwy i tonu twojego głosu – podsumowała. – Dziwi mnie tylko dlaczego ludzie reagują na ciebie tak intensywnie, gdy tej maski nie masz – bąknęła. – No chyba, że mnie i Rice przestawiłaś coś w głowach tak jak Aleksowi – dodała.
- Rika nie jest człowiekiem, a ty zwracasz uwagę na inne aspekty, poza tym potrafię wedle uznania wstrzymać emisję feromonów więc to też sporo zmienia - odparła Carmen.
- Jeszcze żebym to ja wiedziała o czym ty mówisz - bąknęła Amber. Trudne słowo, którego znaczenia zupełnie nie pojmowała. Wiedziała tylko, że są momenty, gdy nawet ona całkowicie głupieje przy Carmen. Ale wciąż nie rozgryzła dlaczego.
- Feromony to takie substancje, które wydzielasz wraz z zapachem, które czynią cię pociągającą dla pewnej grupy odbiorców zależnie od ich typu - powiedziała kobieta. - Teraz wstrzymałam je, jeśli bym je w pełni wyzwoliła to znów zaczęłabyś się do mnie automatycznie dobierać, jak znam życie...
Dziewczyna prychnęła obruszona ostatnią uwagą. Uzbrojona w nową wiedzę i świadoma już pewnych procesów była przekonana, że nie straci panowania nad sobą. Nie trzeba było umiejętności czytania w myślach by wyczytać to z wyrazu twarzy Amber.
- Nie mówię, że teraz, po prostu we właściwych warunkach, ale z tego co mi wiadomo teraz masz już faceta, wiec nie powinnam się do ciebie dobierać, nie? - uniosła brew.
- Wilkołaki nie łączą się w pary jak ludzie. Funkcjonujemy bardziej jak wilki. Jedyne co nas łączyć może to uczucie, ale żadne inne więzy. Jeśli nie zdobędzie wystarczająco wysokiej pozycji w wataże nie będzie też ojcem żadnych szczeniąt. Musi być albo alfą albo betą by mieć szczenięta - wzruszyła ramionami.
- Chyba z tym problemu nie będzie, chociaż kto wie - mruknęła kobieta. - Ale to się okaże.
- Gris, alfa mojej watahy i mój ojciec też miał szczenięta z betą, a uczuciem związał się z Anyą, moją daleką ciotką ze strony matki - Amber wzruszyła ramionami. - Anya była opiekunką szczeniąt zanim ja nią zostałam - westchnęła.
- Hm... dobra, to póki nowo zdobyte tereny są w trakcie zasiedlania, to możemy się skupić na zwiększaniu twojej mocy...
- Tak, muszę się tym zająć... Chociaż teraz wiem, że zabicie kopacza nie byłoby dobrym wyjściem, lepiej spróbować go wyleczyć... To wtedy czułam się bardzo bezsilna - bąknęła.
- Więc zrobiłaś tak jak trzeba - Carmen wzruszyła ramionami. - Wyleczenie go na razie nie leży w zasięgu naszych możliwości, a zabicie - owszem.
- Zabicie też nie leży... Nie poradzimy sobie ze skażeniem energią chaosu, więc to w ogóle nie wchodzi w rachubę... Jeśli istnieje jeszcze cokolwiek, co pozwoli zwiększyć moją moc... To ja jestem gotowa na wszystko - powiedziała Amber, patrząc poważnie prosto w oczy Carmen. Musiała zniszczyć Skazę. To był jej cel nadrzędny.
- Możemy przejść się do podziemi, gdzie są ruiny miast nieumarłych, wyciąć istoty Skazy i zagarnąć nagromadzoną przez trupy energię, ale musiałybyśmy pójść we dwie... ewentualnie z Wiktorią... - stwierdziła Carmen po dłuższej chwili.
Amber skinęła głową.
- Potrzebuję każdej szansy na zwiększenie mocy. Jestem za. Tylko... Wiktoria chyba razem z Riką są bardziej zajęte czym innym - bąknęła.
- I tak nie udamy się tam dziś - mruknęła Carmen. - Za dużo tam jeszcze istot Skazy. Gdy się wycofają - wtedy tam ruszymy - stwierdziła.
- Hmm... Chcesz dalej brać udział w tym festynie? - bąknęła Amber. - Bo ja stąd idę. Chcę sprawdzić czy nie dam rady uczynić mięśni bardziej sprężystymi... Zwiększyłabym szybkość - dodała.
- Powinnaś dać radę bez mojej pomocy... ja zwinę się na chwile stąd, powrócę jutro o poranku - powiedziała Carmen i przeciągnęła się. - Pozostawimy festyn w rękach naszych Demmianek - uśmiechnęła się, patrząc na dziewczyny schodzące z parkietu i rozglądające za kimś wartym uwagi.
- Mhm, dobra. Jak ktoś będzie pytał to przekażę. Mam na jakiś czas dość festynów. W ostatnim czasie było ich kilka, a wilkołak, który dużo pije alkoholu to niezbyt dobry pomysł - mruknęła. - Szczególnie wilkołak w podłym nastroju - dodała pod nosem.
- A to w szczególności... - Carmen uśmiechnęła się. - Aleks ciebie szuka...
- Będę musiała nauczyć go tropienia od podstaw - mruknęła dziewczyna. Westchnęła zmieniając postać i poszła za nosem wpierw odszukać Aleksa, by potem spokojnie móc się zająć treningiem.
Aleks dreptał w stronę Amber w wilczej postaci z nosem przy ziemi. Gdy ja znalazł siadł i zamerdał ogonem, przekrzywiając łeb.
Amber zmieniła się w bestię.
- Łapałeś wiatr zanim zacząłeś tropić? - spytała.
Aleks zmienił postać na bestię.
- Taa, ale nie mam jeszcze w tym wprawy. Za dużo nowych zapachów na jeden raz. Byłem na terenie festynu... nie wiem od czego zacząć, gdybym miał zaklasyfikować wszystkie te zapachy, poczynając od jedzenia kończąc na perfumach z alchemicznymi bajerami... liczyłem, że znajdę cię bez niczyjej pomocy... niby się udało, ale z drugiej strony chyba szłaś w moja stronę, nie?
- Złapałam twój zapach i poszłam za nim wedle jego świeżości. Gdybym szła bardziej zawiłą drogą to byś mnie do jutra nie znalazł idąc z nosem przy ziemi. Ale tym sposobem załatwiłeś sobie sam pierwszą lekcję - powiedziała. - Zapachy w powietrzu musisz oddzielać tak jak człowiek w tłumie oddziela wzrokiem jedną osobę od drugiej - dodała. - Ale nie szukałeś mnie chyba tylko po to by poćwiczyć tropienie? - spytała.
- Właściwie to... po prostu nadarzała się okazja - mruknął Aleks. - Carmen powiedziała mi, że zapewne zwinie się na noc gdzieś tam. Chcesz, bym z tobą posiedział tej nocy?
- Nie wiem ile czasu mi zajmie to co chcę zrobić. Muszę wzmocnić jeszcze moje mięśnie. I jak starczy mi sił i czasu to kości. Ostatnio nie miałam na to czasu, a wciąż mam mocno w pamięci co się stało po spotkaniu istoty piątej fali - wilcza morda skrzywiła się w grymasie. Kości już nie bolały po złamaniach, ale wspomnienie wciąż kłuło.
- Ja zrobiłem coś odnośnie odporności fizycznej, po tej przemianie w wilkołaka ta moc jakby zadomowiła się we mnie i mogę z nią więcej zrobić - stwierdził Aleks.
- Organizm wilkołaka jest znacznie odporniejszy niż ludzki. Każdy wilkołak, którego znaleźliśmy i sprowadziliśmy do Azylu, który był na granicy śmierci wytrzymał to co zabiłoby każdego człowieka. Nawet Ilena, mimo że jest jeszcze w wieku szczenięcym wytrzymała więcej niż niejeden człowiek - powiedziała. - Jedynie zupełne maluchy są tak samo bezradne jak ludzkie dzieci - westchnęła. - Dobra, idę się tym zająć. Jeśli chcesz możesz mi towarzyszyć - mruknęła.
- Mhm - mruknął Aleks.
- Po drodze opowiedz mi co i jak wzmocniłeś, a ja porównam to z tym co zobaczę w twojej energii - powiedziała.
- Wzmocniłem przestrzenie miedzy włóknami mięśni i stawy - powiedział Aleks. Amber stwierdziła, że faktycznie wszystko łącza zostały wzmocnione... ale poza tym Aleks wpakował sporo mocy w szpik, co ciekawe, uczyniło to kość znacznie trwalszą.
- Hmm... Ciekawe... - gdy dotarli na miejsce treningu, Amber chciała przeanalizować jak rozkłada się energia w jej organizmie i sprawdzić jak mają się te wzmocnienia, które poczyniła wcześniej. Okazały się niewystarczające na istoty piątej fali, ale teraz miała okazję to zmienić i uzbrojona w nową wiedzę naprawić pewne poczynione wcześniej błędy.
Amber stwierdziła, że na bloku skalnym siedzi Wiktoria i przygląda się im.
- Hej, czemu po prostu nie dokonacie synchronizacji? - zapytała.
- Synchronizacji? - bąknął Aleks.
- Ano, macie te sama moc. Aleks został, z tego co mi wiadomo, odtworzony jako wilkołak, więc posiada mniej więcej ten sam stopień powinowactwa z mocą co ty. Możecie połączyć się świadomościami i przeanalizować dokładnie zmiany w swoich ciałach, na pewno łatwiej wytkniecie sobie błędy i je poprawicie... a teraz wybaczcie, ja wracam na imprezę - zachichotała i zniknęła.
Amber się odruchowo zjeżyła i odsłoniła kły zaskoczona obecnością Wiktorii. Prychnęła niezadowolona, gdy Demmianka zniknęła.
- Aleks nigdy nie rób tak jak Wiktoria... - burknęła. - Zaskoczony wilkołak może być niebezpieczny - dodała już spokojniej.
- Nigdy nie przeprowadzałam synchronizacji - dodała. - Nie mam zielonego pojęcia jak to zrobić...
- Hm... - Aleks podrapał się po brodzie w zamyśleniu. - Wiktoriaaaa - krzyknął. Gdy nie dostał odpowiedzi otworzył kilka małych portali wokół swojej głowy... po czym odwołał je. - Diabli, jeszcze raz - mruknął. Tym razem nic się nie stało.
- No... już wiem. Siadamy naprzeciwko siebie. Wyciągnij ręce do przodu jak siądziesz - powiedział Aleks, siadając przed Amber.
- Można to nazwać i ręce... - mruknęła wilkołaczyca siadając i wysuwając łapy przed siebie.
- Cokolwiek. Wiktoria powiedziała, że mamy spleść palce i pozwolić mocy a przepływ. jak zamkniemy oczy to powinniśmy poczuć się nawzajem.
- No dobra... - mruknęła. Nie była pewna jak to zadziała.
Łapy były nieco niewygodne, ale wyszło na to, że wystarczyło dotknąć się wnętrzem dłoni.
Efekt był co najmniej ciekawy. Amber czuła nie tylko moc, ale i emocje Aleksa. Część z nich udzieliła się jej.
Aleks od strony emocjonalnej okazał się być spokojnym i zrównoważonym facetem, choć odrobinę niecierpliwym. Zakochany w Amber po uszy i przy tym zdeterminowany by zniszczyć Skazę. Nigdy Skazie nie wybaczy śmierci jaką ten zadał członkom rodziny białego wilkołaka...
Emocje Amber były znacznie bardziej nieuporządkowane. Jej myśli były kłębowiskiem niejasnych obrazów i emocji. A wszystko otoczone, zdominowane przez wciąż rosnącą nienawiść i żądzę zemsty, wypalające wszelkie oznaki słabości. Przy ogromie tej jednej emocji wszystko inne wydawało się takie małe... Na drugim miejscu było pragnienie watahy - wciąż silne, intensywne, niemal żałosne pragnienie. I w tej wataże było istotne miejsce dla Aleksa. W idealnym świecie Amber Aleks miał być częścią jej watahy. Można się było doszukać nawet nadziei na to, że Aleks zdobędzie wystarczająco wysoką pozycję w wataże by móc rościć sobie prawa do płodzenia szczeniąt. Czarnej bestii zjeżyła się sierść na grzbiecie – udzieliły się jej determinacja i niecierpliwość... A także odrobina spokoju, która pozwoliła zapanować nad wybuchem złości.
Aleks nieco się zdziwił efektem. Amber wyczuła lekkie zdziwienie, ale i zaciekawienie tym wszystkim ze strony Aleksa.
Przez myśli wilkołaka przewinęła się niepewność, czy powinni zająć się od razu wzmacnianiem się, czy najpierw powinni się przyzwyczaić. Aleks był raczej za tym drugim, chyba wolał wiedzieć na czym stoi.
W umyśle Amber pojawiło się wyczekiwanie. W miarę upływu czasu uważny obserwator zdołałby zauważyć, że dominująca emocja Amber rosła... Powoli z każdą chwilą rosła coraz bardziej. Wypełniając wszelkie luki i pożerając słabsze emocje. Miną może miesiące, może lata nim nienawiść zdominowałaby większość emocji, ale proces postępował wciąż i wciąż. Bo cel nie został osiągnięty. Skaza wciąż tu był...
Ze strony Aleksa wypłynęła nagle informacja... że natura lubi różnorodność. I wszędzie są na to dowody. Tak czy inaczej Aleks był gotowy do rozpoczęcia prac nad Amber i sobą.
Amber była gotowa od samego początku. Ona nie potrzebowała się przyzwyczajać. Po prostu dała Aleksowi na to czas. Potrzebowała najefektywniejszego sposobu na wzmocnienie swojego ciała fizycznie. Musiała być szybsza, silniejsza i odporniejsza...
Aleks dość szybko znalazł kilka wad w sposobie w jaki Amber wzmocniła swoje mięśnie. Okazało się że wzmocnienie nie było równomiernie, co było związane z różnym oporem różnych partii włókien mięśni na przewodzenie i zawieranie w sobie energii. Aleks zaczął to naprawiać. Amber natomiast dostrzegła, ze Aleks włożył za dużo energii w wiele wzmocnień i wymagało to korekty. W krytycznym momencie mogło dojść tam do przeciążenia... i ciało eksplodowałoby od zbyt dużego natężenia mocy.
Amber spokojnie wyregulowała rozłożenie energii w jego wzmocnieniach. Tak by zminimalizować ryzyko przeciążeń.
Udało się je usunąć, ale Amber pozostało trochę mocy, którą można by gdzieś ulokować. Mogła zaczerpnąć energii z zapasów Aleksa lub swoich i dokonać takich zmian, jakich dokonała w swoim ciele. Aleks właśnie do takich prac przystąpił.
Bestia przystąpiła więc do pracy. Należało zmaksymalizować wspólnymi siłami szansę na przetrwanie tej wojny. Amber pracowała więc nad tym wytrwale.
Aleks też się nie oszczędzał. O tyle ciekawe, ze chęć wzmocnienia Amber nie miała na celu zwiększenie jej efektywności w walce ze Skazą... Aleks chciał, by ona przeżyła wszystko, co Skaza mógłby przeciwko niej wykorzystać, tak wiec wilkołaczyca mogła od tej pory cieszyć się znaczną odpornością na wszelką energię, kwas i obrażenia fizyczne. Wzmocniona została jej skóra, organy wewnętrzne, mózg, wnętrze kości... i zrobił coś dodatkowego. Gdy Amber się temu przyjrzała, to zrozumiała, że jeśli którekolwiek z nich polegnie w walce to drugie będzie w stanie je odtworzyć, wiec tak długo jak Amber będzie żyć to Aleks nie umrze ostatecznie i vice versa...
Bestia aż zastrzygła uszami, gdy zdała sobie z tego sprawę. Miała nadzieję, że ostatnia rzecz nie będzie mimo wszystko konieczna.


Otworzyli oczy i rozłączyli się wreszcie...
- Rrrrany - bąknął Aleks. - Dziwnie się czuję - mruknął.
- Zmieniaj postać na mniejszą. Odstawię cię. Nie męczę się tak jak ty, a sądząc po zapachu minęły co najmniej 3 dni - mruknęła.
Aleks skupił się i zmienił w wilka, po czym klapnął na placu i ziewnął potężnie.
Bestia zgarnęła białego wilka z ziemi i ruszyła w stronę gospody. Sama też chciała bardzo spać... A w postaci bestii łatwiej szło jej się skupić na kolejnym fizycznym zadaniu.
Aleks zasnął już po drodze, mimo, ze starał się tego nie zrobić... w głównej sali siedziała Wiktoria, uśmiechnęła się do Amber, gdy ta przechodziła.
Amber była wystarczająco zmęczona by nie zauważyć wyrazu twarzy Wiktorii. Kobietę jednak zauważyła więc skinęła jej łbem na przywitanie. Chciała odstawić Aleksa do jego pokoju i samej paść spać u siebie.
Aleks spał dalej, zostawiony u siebie w pokoju. Amber u siebie zastałą Carmen. - U, jak poszło? - zapytała kobieta, widząc ją.
- Ja i Aleks nawzajem wprowadziliśmy u siebie różne zmiany. Naprawiłam u niego kilka zmian i rozłożyłam w bezpieczniejszy sposób energię. Zastosowałam takie wzmocnienia jakie użyłam u siebie... Aleks zrobił podobnie i coś jeszcze... Ale nie umiem ci tego teraz wyjaśnić - bąknęła.
- Mhm... no dobra... nie chciałaś zabrać go ze sobą, by spać razem? -zapytała Carmen, unosząc brew. Widziała, ze Amber jest padnięta i nie była specjalnie zdziwiona. Bała się tylko tego, jak bardzo głodna będą jutro te dwa wilkołaki...
- Nie - odparła krótko Amber po czym wygrzebała zwiniętą z leża skórę i ułożyła się na niej, na łóżku, zakopała się pod kołdrą i zmieniła w wilka. W łóżku spała teraz puszysta czarna kula.
Carmen uśmiechnęła się i wróciła do lektury książki, którą miała rozłożoną na kolanach.


Ze snu wybudziło Amber burczenie jej brzucha. Ziewnęła potężnie ukazując komplet kłów. Instynkt nakazał zdobyć coś do jedzenia.
- No ładnie... cztery dni roboty, jeden dzień snu... teraz jeden dzień pożerania wszystkiego co jadalne? - zaśmiała się Carmen. Chyba słyszała poranny ryk żołądka Amber.
Wilczyca zmieniła się w bestię. Powiedzenie "głodny jak wilk" nie wzięło się z kapelusza. Amber naprawdę teraz pożarłaby co się dało. A to było średnio bezpieczne dla otoczenia...
Amber wypadła na korytarz w porę, by zobaczyć jak mija ją biały wilk...
Wilkołaczyca zachowała wystarczająco dużo przytomności umysłu by mieć na Aleksa oko. Ruszyła za nim. Nie wiedziała jak on sobie poradzi z silnymi instynktami. Ją nauczono od szczenięctwa sobie z nimi radzić...
Aleks wskoczył do głównej sali, zmieniając postać na ludzką. Spojrzał na barmana nieco obłąkanym spojrzeniem. - głodny jak cholera - wysapał.
- Wiem, nie było cię pięć dni, siadaj - polecił barman.
Aleks niemal teleportował się do stołu...
Amber zeszła na dół w postaci bestii. Na barmana po prostu spojrzała.
Barman odchrząknął i wskazał ruchem dłoni jeden ze stolików. Wkrótce zarówno Amber jak i Aleks dostali sporo żarcia... w końcu mieli zaległości...
Jedzenie zniknęło niemal natychmiast. Wilkołaki były specjalistami w tej sztuczce ze znikaniem jedzenia.... Amber wykazała się artyzmem...
Aleks nie pozostawał w tyle... sztuczka ze znikającym jedzeniem wyszła idealnie i wkrótce w sali siedziały dwa nażarte wilkołaki. Aleks przyjął postać bestii gdy jedzenie dotarło na stół, też już poznał zalety tej formy w kwestii jedzenia.
Po takiej wyżerce wilkołaczyca zasnęła...
Tym razem to Aleks odstawił ja do jej pokoju, a potem poszedł się położyć. W swej postaci bestii była duża, wiec wilkołak trochę się natrudził, przenosząc ją przez drzwi tak, by jej nie obudzić...
Po pięciu godzinach znów procedura ziewania i przeciągania ale już bez uporczywego burczenia w brzuchu. Wilkołaczyca się przeciągnęła. Rozejrzała się nieco zaspana.
Carmen dalej siedziała w jej pokoju, czytając książkę.
- Twój chłopak cię tu odstawił, jak spałaś - powiedziała, uśmiechając się szeroko.
W pierwszej chwili bestia nie załapała. W drugiej westchnęła.
- Ludzie zawsze tak bardzo muszą podkreślać czyjeś życiowe funkcje? - bąknęła.
Carmen wzruszyła ramionami.
- Tak samo ja mogę cię zapytać, czy wilkołaki muszą je dokumentnie olewać? -
- Nie olewamy ich dokumentnie. Są w końcu do czegoś potrzebne... Ale nie podkreślamy ich na każdym kroku. Posługujemy się imionami jednak. Aleks jest Aleksem... A to czy kogoś kocha z wzajemnością czy bez jest o tyle mniej istotne, że niewiele mówi o nim samym. Opisuje tylko jego uczucie a nie definiuje jego jako osoby - mruknęła. Ziewnęła raz jeszcze.
- Imię też go nie definiuje, gdyby tak było w momencie nadania imienia narzucałabyś odgórnie to co dana osoba ma sobą prezentować. Każdy aspekt osoby mówi nam coś o niej, ale nie mówi o wszystkim. Imię akurat mówi najmniej - powiedziała kobieta.
- Źle to ujęłam. Chodziło mi o to, że podając jedną funkcję podaje się szczątkową informację. Żeby informacja była pełna trzeba podać je wszystkie. U wilkołaków podajemy imię i rolę w wataże. Do definiuje nas w pełni, bowiem pewne cechy są niezbędne do pełnienia tych ról. Jak więc powiesz Alfa Gris wiesz, że jest przywódcą, ojcem, nauczycielem, mędrcem, samcem, inicjatorem polowań i tak dalej i tak dalej... - rozprostowała się na łóżku i zmieniła postać na ludzką. - Muszę się wykąpać. Śmierdzę prawie jak tygodniowa padlina - bąknęła.
- U ludzi nie jest to jednoznaczne i zdefiniowanie poprzez funkcje jest mało precyzyjne. O człowieku niewiele powie ci jakiekolwiek określenie. Musisz po prostu go poznać i koniec. U wilkołaków, widzę, jest to o wiele prostsze...
- Chodzi o to, że u wilkołaków, by pełnić pewne funkcje trzeba mieć odpowiedni charakter. Nie można być uległym alfą, albo agresywnym i dominującym omegą. Nie można być opiekunem szczeniąt nie mając do nich cierpliwości. U ludzi widziałam już nie raz, że niewłaściwe osoby pełniły ważne funkcje - mruknęła.
Carmen skinęła głową i westchnęła. - System jest za słaby jak na zrzeszenie takiej ilości ludzi - stwierdziła.
- A jakimś dziwnym cudem ludzie jako gatunek nie wyginęli. Jeszcze nie rozgryzłam dlaczego - bąknęła pod nosem.
- Gdy na właściwe miejsce trafia właściwa osoba to nadrabia się za wszystkich którzy nie pasowali w poprzednich latach... - Carmen wzruszyła ramionami.
- To mają mnóstwo roboty - bąknęła Amber. Podniosła się z łóżka i skierowała się do łazienki po drodze pozbywając się kombinezonu. Dłużej bez kąpieli nie wytrzyma. Żaden wilk nie śmierdział tak, jak śmierdział człowiek po pięciu dniach bez kąpieli...
Carmen poczekała, aż Amber odłupie ze swego ciała warstwę brudu. Dalej czytała książkę...
Zajęło to Amber pół godziny. Pozwoliła sobie też na chwilę relaksu. Od zbyt długiego spania zaczął jej dokuczać kręgosłup. Wykąpana wygramoliła się z wanny i przywołała kombinezon.
- Jestem gotowa na dalszą część treningu - powiedziała gdy wróciła do pokoju.
- Zastanawiam się czego jeszcze mogłabyś się nauczyć... może pojemność energii, a potem popracujemy nad jakaś nowa zdolnością? - wyglądało na to, że Carmen nie ma jakiegoś konkretnego plany, ot proponuje.
- Jeśli nowa zdolność to może coś co pozwoli na szybki i gwałtowny atak - powiedziała. - Pojemność energetyczna też się przyda - mruknęła.
- No to najpierw pojemność. Ćwicz w ten sam sposób co zawsze - zasugerowała Carmen.
Amber wzięła się za to natychmiast. Była w dobrym nastroju i świetnej formie. Chciała to maksymalnie wykorzystać.
Po treningu do końca dnia z przerwami na posiłek Carmen uznała, że Amber jest gotowa na naukę nowej zdolności.
- Pytanie, czy chcesz uczyć się natychmiast, czy jutro? - zapytała.
- Mogę od razu. W końcu przespałam prawie pół dnia. Nie jestem zmęczona - mruknęła.
- Dobra, oto czego spróbuje cię nauczyć - powiedziała Carmen. Zamachnęła się ręką, która zamieniła się w czarną strugę. Struga pomknęła w stronę kamiennego bloku i Carmen podciągnęła się szybko redukując długość powstałego ramienia i uderzając w zwarciu drugą ręką w kamień. Podciągnięcie się trwało krócej niż sekundę, łoskot przy ciosie był dość głośny, ale Amber nie miała pewności czy to uderzenie było źródłem tego dziwnego trzasku, przypominającego grom.
- Jaka jest tego skuteczność w walce? - spytała Amber.
- Zależy od sytuacji. Możesz pokierować tym "hakiem" i możesz stworzyć ich parę. Zaletą jest wielofunkcyjność - Carmen zamachnęła się zmieniona ręką, kosząc parę bloków skalnych. Potem chwyciła jeden i przyciągnęła do siebie.
- Da się szybciej? Bo zależało mi na znacznej prędkości, a z tego co widzę to nie pasuje do tego opisu - mruknęła.
- Hm... niezależnie od dystansu zawsze pokonujesz go w tym samym czasie, ale pozostaje czas zarzucenia "haka" - Carmen zamyśliła się. - Mam inne rozwiązanie, Tak z dziesięć razy bardziej energochłonne – powiedziała.
- Przemieszczać się już umiem i nie potrzebuję do tego celu haka. Mi chodzi o błyskawiczny i bardzo silny atak - mruknęła.
- Dystansowy czy w walce wręcz? - zapytała Carmen.
- W walce wręcz - powiedziała. - Najczęściej tak walczę, a ostatnio uczyłam się zdolności dystansowych...
Carmen uderzyła pięścią w skałę koło niej, wysyłając falę uderzeniową. Skała rozleciała się i powbijała w kawałkach w ścianę odległą o parędziesiąt metrów.
- Bez ładowania. Skupiasz gwałtownie całą energie z ramienia w łokciu i wysyłasz w stronę celu podczas uderzenia. Osłabia rękę na jakieś pół sekundy po użyciu, zależnie od tego ile energii już poświeciłaś podczas walki. Moc w ramieniu zregeneruje się na zasadzie wyrównania stężenia, wiec jeśli jesteś ":świeża" to zregeneruje się w pół sekundy, a jeśli zużyłaś już połowę energii to w około sekundę - wyjaśniła kobieta. - Pasuje?
- Jak bardzo osłabia rękę? - spytała. - Nie będę jej mogła w ogóle używać, czy po prostu nie będzie tak silna?
- Usuń energię z ręki na chwilę to się przekonasz - odparła Carmen.
Amber wykonała i sprawdziła.
- Do przyjęcia. Gdyby osłabiało kończynę zupełnie, byłoby nieprzydatne, a tak da się funkcjonować - mruknęła. Skinęła głową gotowa się uczyć.
- Spróbuj zredukować ilość mocy w ramieniu, efekt będzie słabszy niż zwykle, ale będziesz mogła dłużej ćwiczyć. Musisz idealnie zgrać moment emisji energii z momentem zadania ciosu - powiedziała carmen. - Zadanie jest trywialne, to kwestia nauczenia się właściwej synchronizacji. Możesz spróbować wyzwolić energię odrobinę przed samym ciosem i stopniowo skracać czas miedzy emisją a uderzeniem. Zmiany będą widoczne.
Amber przystąpiła do dzieła. Zredukowała nieco ilość energii w ramieniu i przystąpiła do prób. Postępowała wedle wskazań Carmen. Szybki i potężny atak - coś idealnego dla wilkołaka...
Dopiero za dziesiątym razem udało się jej wyzwolić energie we właściwy sposób. Celowanie zaczynało się w momencie cofnięcia energii. Amber odkryła, ze moc wracała sama do wyjałowionej części ramienia. Przy jednoczesnym wypchnięciu całej energii pęd był na prawdę duży. Nawet niezsynchronizowany cios powodował znaczne zniszczenia.
Wilkołaczyca ćwiczyła dalej. Chciała by ten cios stał się tak naturalny dla niej w wykonaniu jak naturalne jest oddychanie.


Około południa dnia następnego okazało się, że Amber zabrakło mocy, a synchronizacja dalej nie była idealna. Wilkołaczyca czuła, że może być lepiej...
Ziewnęła niezadowolona z niemożności osiągnięcia zamierzonego celu. Stwierdziła, że jednak się położy spać. Musiała zregenerować siły. Ruszyła do gospody burcząc pod nosem.
Przed tawerna siedział Dergan.. i Aleks. rozmawiali, chyba przekomarzali się. Dzikołak rechotał co jakiś czas, a Aleks szczerzył się. Obaj byli w postaciach ludzkich i popijali coś. Dergan bez wątpienia pił piwo.
- Co cię widzę to pijesz alkohol - bąknęła Amber do Dergana. Aleksowi skinęła głową.
- Znasz określenie, że ktoś ma olej w głowie? - zapytał Dergan. Aleks uśmiechnął się i też skinął głową Amber.
- Ta, znam... Co jakiś czas słyszę takie rzeczy - mruknęła. - Nie widzę związku z alkoholem - mruknęła.
- No widzisz. Olej unosi się na powierzchni cieczy bo jest lekki, więc wypijam trochę oleju, a gdy alkohol idzie do głowy, to bierze ze sobą olej - wytłumaczył Dergan. Aleks nie wytrzymał i zaczął się śmiać.
- A serio to po prostu lubię piwo - mężczyzna wzruszył ramionami i uniósł "kufel". - Twoje zdrowie – powiedział i dopił całą resztę pozostałego piwa.... czyli na oko pół litra.
Amber westchnęła.
- Dobra, idę spać... Mam dość - ziewnęła i ruszyła w dalszą drogę do swojego pokoju.
- Śpij dobrze - powiedział Aleks. Dergan przeciągnął się. - Nim pójdziesz-masz coś nowego do roboty? - zapytał.
- Nic specyficznego na daną chwilę. Ludzie muszą zasiedlić odbite tereny. Możesz zebrać swoje stado i pomóc im w tym... Jesteście tak silni, że z waszą pomocą poradzą sobie bardzo szybko - powiedziała.
- Mf... powrót do standardu - powiedział dzikołak, przeciągnął się i ziewnął. - Dobra, prześpię się przed drogą i ruszam. Jakby co to szukaj mnie bliżej wybrzeża. Wyruszę za parę godzin, oddam klucz w recepcji.
- Na tę chwilę po prostu nie jesteśmy w stanie zrobić nic więcej. Gdy Skaza wycofa się nieco z miast nieumarłych pójdę z Carmen się tam rozejrzeć, ale do tej pory musimy przeczekać - westchnęła.
- Jasne. Możesz na mnie liczyć jakby co - mężczyzna poprawił portki i podniósł się z miejsca. Popatrzył na kufel i westchnął, odstawiając go na stół. - Puste naczynia zawsze powodują takie przygnębiające wrażenie, nie? -zapytał, robiąc smutna minę , a potem zaśmiał się i ruszył do wnętrza tawerny.
- Zabawny gość - mruknął Aleks. - Czemu on ma tendencje do zgrywania głupca i pijaka? - zapytał.
- Taki po prostu jest. A to sprawia przy okazji, że ludzie go nie doceniają. Wrogowie potem mają niezłą zagwozdkę, gdy Dergan pokazuje siłę i bystrość swojego umysłu - powiedziała.
- Atak z zaskoczenia zawsze boli podwójnie - mruknął Aleks. - Dobra, ja rozglądnę się po okolicy, może poćwiczę trochę skupienie energii... Daj znać jakbyś mnie potrzebowała, będę w okolicy tak czy inaczej... - zamilkł.
"Czujesz to łącze, które powstało, gdy pracowaliśmy nad sobą nawzajem?" zapytał przez więź mentalną.
Amber uniosła brwi. Zamrugała oczami zdezorientowana. W jej umyśle pojawiła się myśl, że przecież nie umie rozmawiać telepatycznie.
"Powiedz coś od mnie nie otwierając ust" polecił Aleks.
W umyśle wilkołaczycy znów pojawiły się obrazy i pojęcia. Tym razem wyraziła w ten sposób pytanie jak ma to zrobić... Amber składała zdania ustami, nie w głowie...
"powiedz coś na głos" polecił Aleks.
Amber westchnęła.
- Jestem wilkołakiem - mruknęła. - Gdy Carmen zaczęła mi przekazywać swoje myśli, dawno zauważyłam, że ja myślę w inny sposób. Nie umiem mówić bez otwierania ust - powiedziała. Istotnie wypowiadane na głos słowa wynikały z obrazów w jej umyśle.
"No to będziesz musiała mówić na głos, bo słyszę cię teraz zarówno przez umysł jak i uszami" Aleks zrobił bezradny gest rękoma.
Amber machnęła na to ręką.
- Idę spać. Zużyłam całe zapasy energii - ziewnęła.
- Jasne, śpij dobrze - odparł Aleks i ruszył w stronę bram miasta, odprowadziwszy Amber wzrokiem.
Amber szła sztywno. Jej ciało się nie męczyło, ale męczył się umysł i męczyła się zużywając zapasy energii. Na po drodze do schodów przystawała parokrotnie by ziewnąć. Jeszcze wspinaczka po schodach. Amber szła właściwie tylko dlatego, że tam na górze czekała na nią zachomikowana skóra, na której mogła się ułożyć jak w wilczym leżu.
Po drodze dołączyła do niej Wiktoria, pomagając jej wspiąć się po schodach.
- Co taka ponura? - zapytała mimochodem.
- Senna - ziewnęła. - Chociaż może i ponura... Nie wychodzi mi to czego uczyłam się całą noc - bąknęła.
- Niepowodzenia są tymczasowe, problemy zawsze maja jakieś rozwiązanie. Jeśli nie ma rozwiązania, to znaczy że problem nie istnieje - skwitowała dziewczyna, odstawiając Amber do pokoju.
- Gorzej jeśli są rozwiązania, których nie możemy zastosować - mruknęła i ponownie ziewnęła. Skierowała się w stronę swojego łóżka.
- trzeba znaleźć inne - mruknęła Wiktoria, zamykając drzwi. - Dobranoc - dodała, odchodząc
- Dobraaaaanos.... - Amber już zasnęła w przedziwnej pozycji z nosem wtulonym w porządnie wyprawioną skórę. Zamierzała spać tyle ile trzeba by zregenerować nadwątlone siły...
Usłyszała cichy śmiech Wiktorii... a potem zasnęła.


Następny dzień rozpoczął się burzą. Dni stawały się powoli coraz chłodniejsze i krótsze. Nadchodziła jesień.
Amber ze zdziwieniem odkryła, że w nocy zmieniła się w wilka. Sądząc po tym ile sierści przy tym wygubiła podczas zmieniania pozycji najwyższy czas zmienić okrywę na zimową. Zaczynało się masowe gubienie zbędnego, niedającego ciepła włosa. Wilczyca wygramoliła się z łóżka i otworzyła sobie drzwi łapą. Ogon i uszy miała wysoko, jak przystawało alfie. Ruszyła po coś do jedzenia. Miała ochotę na wielki kawał surowego mięsa...
Na dole zastała Rikę, Wiktorię i Carmen. Siedziały przy tym stoliku co zwykle... i grały w karty.
Amber przylazła do nich by otrzeć się o ich nogi na przywitanie. Zaraz w okolicy zaroiło się od wilczych kłaków, które wybrały wolność.
- Liniejesz? - bąknęła Rika, oglądając się w dół.
Wilczyca się przeciągnęła i otrzepała sypiąc włosiem naokoło. To musiało starczyć za odpowiedź.
- No pięknie - mruknęła Rika. - A wiatru już żadna z nas nie ma by to posprzątać - mruknęła, patrząc na Wiktorię. Wiktoria tylko wzruszyła ramionami.
- Możesz dmuchnąć - uśmiechnęła się lekko do siostry.
Amber podkicała w stronę baru, żeby złożyć zamówienie musiała zmienić postać... Chciała surowe mięsko, więc zmieniła się w bestię.
Barman spojrzał na nią, a potem pod jej łapy.
- Zaraz będzie - bąknął. - Mam zawołać kogoś z grzebieniem? - zapytał.
- Z grzebieniem? - zdziwiła się. Nie miała przecież fryzury do układania. Nie w formie bestii...
- Z duuużym grzebieniem - powiedziała Wiktoria, stając koło Amber. - Ale wróć do wilczej postaci, Amber, chcę skończyć przed obiadem...
- Ale wilki nie mają włosów do układania - bąknęła.
- Bez dyskusji, wyczeszę cię to pozbędziemy się szybciej tego futra, żeby nie latało wszędzie, gdzie tylko się ruszysz...
Bestia skurczyła się znacznie zmieniając postać na wilczą. Amber siadła na zadku patrząc na Wiktorię, która skinęła na nią głową.
- Idziemy na dwór, i tka jest u dużo zmiatania.
Wilczyca tęsknie zerknęła w stronę baru. W końcu to stamtąd miało przyjść jedzonko...
Gdy tylko Amber wyszła za nią Wiktoria przystąpiła do czesania... od momentu aż kłaki przestana wyłazić garściami...
W pierwszej chwili Amber się zjeżyła niechętna czesaniu. Zaczęła też warczeć i burczeć. Nierozczesane wilcze kudły niełatwo poddawały się grzebieniowi.
Wiktoria była delikatna i metodyczna.
- Będziesz miała świetne, puszyste futro po tym, aż miło będzie głaskać - powiedziała dziewczyna.
Wilczyca przestała więc warczeć i się poddała zabiegowi. Gdy kudły zostały wstępnie rozczesane poszło już z górki. Za to w okolicy wilczego włosia było tyle, że starczyłoby do okrycia nim jeszcze jednego wilka...
- No dobra... już - powiedziała dziewczyna i podrapała Amber za uchem.
Amber zamruczała zadowolona z drapania za uchem. Ale teraz najbardziej interesowało ją jej jedzenie. Wiktoria została zabrana przy okazji do środka gospody.
Wiktoria przestała ją drapać, gdy Amber się ruszyła. - Jak zjesz to zgłoś się po ciąg dalszy - powiedziała, ruszając do swojego stołu.
Zmieniła się w bestię dla zachowania zdolności komunikowania się z ludźmi i spojrzała wyczekująco na barmana.
Przed barmanem stałą wielka micha surowego mięsa.
Po chwili została sama micha, bez mięsa. Za to wilkołaczyca była zadowolona i najedzona. A micha wylizana na błysk...
Barman uśmiechnął się pod nosem, zabierając miskę.
- Wyglądasz teraz o wiele przyjaźniej - stwierdził barman. Amber usłyszała stłumiony śmiech Wiktorii.
- Przyjaźniej? - łypnęła na Wiktorię nie wiedząc z czego ta się śmieje.
- Teraz jest uczesana i ma mięęciuuutkie futro - powiedziała Wiktoria. Rika wyszczerzyła się, a Carmen westchnęła.
- I co to ma do rzeczy w związku z "przyjaznością"? Ja tu zawsze byłam przyjazna... - bąknęła. Niepewność sprawiła, że się zjeżyła.
- Chodzi o wygląd. Przedtem po prostu byłaś straszniejsz... - barman uniósł brwi. - Ee... - przytkało go. Wiktoria natomiast już pokładała się po stole, podobnie jak Rika. Nawet Carmen zaczęła się śmiać. Aleks wszedł do pomieszczenia i spojrzał na Amber, a jego twarz zastygła w wyrazie zupełnego braku zrozumienia dla zaistniałej sytuacji.
Wilczy pysk skrzywił się w grymasie dezaprobaty. W obecnym stanie niestety nie odniosło to zamierzonego efektu i nie miało szans przerwać fali śmiechu... Co najwyżej mogło wszystko pogorszyć ze względu na kontrast...
Jak czasem zdarza się porządnym komikom Amber doprowadziła salę do rozpuku. DO momentu aż uciszyło ich warczenie... Aleks stał z tyłu w postaci bestii, gromiąc ludzi spojrzeniem.
- Starczy - mruknął i westchnął. - Jak nastroszyłaś futro to efekt został spotęgowany i... - machnął łapą.
Bestia zmieniła się więc w wilka i bardzo intensywnie się otrzepała. Psowate nie za bardzo lubiły, gdy się z nich śmiano... Jeszcze kilka pojedynczych kłaków dopuściło się recydywy i wybrało wolność - być może dlatego, że Amber bardzo energicznie dała wyraz swojej dezaprobaty dla futra, które czyni z niej istotę traktowaną tak bardzo niepoważnie. Wystarczyło jej posiadanie szczenięcego puszku... Z rozwichrzonym futrem już tak łagodnie nie wyglądała.
Aleks ruszył do swojego pokoju, zmieniając formę na ludzką.
Wilczyca przeszła przemianę - przez bestię aż do formy ludzkiej. W postaci bestii zwichrzona sierść nadawała jej aparycję rozbójnika... Choć bliższe przyjrzenie się efekt niweczyło - zmiana okrywy na zimową pogłębiała efekt puchu. W ludzkiej formie była po prostu rozczochrana.
Nie usłyszała żadnych uwag z sali. Tylko stolik, przy którym siedziała Rika, Wiktoria i Carmen był co jakiś czas źródłem cichego chichotu.
Amber westchnęła ciężko.
- Co was tak właściwie śmieszy? - bąknęła.
- To co się stało przed chwilą - odparła Rika.
Amber miała nietęga minę.
- To ja idę ćwiczyć dalej - bąknęła ruszając w stronę placu treningowego.
- Jakby co wiesz, gdzie mnie szukać - rzucił Aleks ze schodów. - Poćwiczę kontrolę energii w pokoju.
Amber aż uniosła brwi. Znalezienie Aleksa nie było dla niej nigdy w żaden sposób trudne.
- Spokojnie, jak będę potrzebowała to cię znajdę - odparła. Ruszyła na plac doskonalić dalej poznaną dnia poprzedniego zdolność.
Aleks już nie odpowiedział. Musiałby krzyczeć z korytarza poziom wyżej.
Wieczorem otrzymała informację od Carmen.
"Skaza opuścił miasta nieumarłych"
W umyśle Amber pojawiła się myśl dotycząca regeneracji energii. Mogła ruszać do miasta nieumarłych, gdy tylko odzyska pełnię sił... Przerwała trening. Zależało jej na czasie, więc przystąpić do regenerowania energii musiała zacząć już teraz.
Regeneracja potrwała prawie do północy. Carmen była do tego czasu gotowa do otwarcia portalu.
O północy wilkołaczyca była gotowa na wycieczkę...
- Wiktoria idzie z nami? - spytała.
- Jak chcesz, by poszła, to ją zapytaj - powiedziała Carmen.
- Też włada mocami mroku, mówiłaś ostatnio, że ktoś taki by się nam przydał w tej wyprawie - mruknęła. Poszła szukać Wiktorię.
Amber zastałą Demmianki podczas kolacji. Gadały o czymś mało istotnym.
- Wiktoria, zabierzesz się ze mną i Carmen do miasta nieumarłych? - spytała bez krępacji wilkołaczyca.
- Pewnie - odparła Wiktoria, jakby chodziło o podanie soli podczas posiłku, lub inną drobna przysługę. - My jesteśmy już gotowe do drogi - powiedziała.
Wiktoria dopiła kakao. - ja też - dodała. - Otworzymy portal na placu ćwiczeń - zaproponowała Carmen.
Amber skinęła głową - No to chodźmy - dodała. Ciekawiło ją to miasto nieumarłych. Jeszcze żadnego nie widziała.
Carmen stworzyła portal dość szybko i całą trójka przekroczyła go. Znajdowały się w olbrzymiej, sztucznej jaskini, w której dnie wyrzeźbiono miasto, obecnie pogrążone w ciszy i ciemności.
Amber zmieniła się w bestię i ukryła swoją obecność tak jak swojego czasu nauczyła ją Carmen. Nie chciała, by ktoś namierzył jej energię. Posługiwała się zmysłami bestii by poruszać się po okolicy. W końcu wilki prowadziły głównie nocny tryb życia...
W jaskini jednak nie było w ogóle światła, co czyniło postrzeganie za pomocą energii o wiele korzystniejszym.
"Zostało parę "czujek" stwierdziła Carmen. Wiktoria wyblakłą lekko. Amber widziała tylko półprzezroczysty kształt...
Wilkołaczyca pozostała w postaci bestii. Zmysły plus postrzeganie energii i refleks oraz siła tej formy przydadzą się w tym miejscu. Tym bardziej, że coś tu jeszcze pozostało... Ruszyła cicho naprzód.
Postrzeganie energii umożliwiło jej lokalizację trzech miejsc, gdzie zebrana byłą negatywna energia. jedno głęboko pod miastem, jedno w wysokiej wieży pośrodku i jedno w masywnym gmachu na skraju miasta. Wieża wyglądała z dystansu niczym igła.. bardzo wąska i wysoka. Sięgała niemal szczytu jaskini. Gmach był ledwo widoczny z tego dystansu.
Amber postanowiła więc iść od najbliższego miejsca do najdalszego. Dzięki temu wyprawa nie powinna trwać zbyt długo. Ruszyła w stronę najbliższego miejsca gdzie zlokalizowała negatywną energię, którą byłą iglica.
Na dole wilkołaczyca stwierdziła, że wnętrze budynku ulokowanego u podstawy wieży zostało niemal doszczętnie wyburzone wewnątrz. Siedziała tam jakaś istota. Spała.
Wilkołaczyca uruchomiła swoje zmysły i postrzeganie energii by dowiedzieć się jak najwięcej o istocie. Czy była jednym ze stworów Skazy i jakie ma ewentualne słabe punkty...
Był to kościany smok, przejęty przez Skazę i przerobiony na coś przypominającego smoka-zombie...
Amber więc upewniła się czy da radę podejść do tego czegoś i zabić, najlepiej jednym ciosem. Na przykład przez skruszenie karku.
Mogłoby to sprawiać problemy, ale gdyby zaatakowała jednocześnie z Carmen lub Wiktorią to miałaby pewność.
Wilkołaczyca po cichu się więc wycofała by dać znać pozostałym kobietom na co się natknęła. Nie chciała zaalarmować zbyt wcześnie pozostałych istot, które mogły się tu kręcić. Poprosiła więc o pomoc w ubiciu poczwary.
Carmen wyszczerzyła się.
"Chciałam od dawna cos przetestować" mruknęła i rozmyła się, zamieniając w czerwona plamę unoszącą się powietrzu, po czym pokryła ciało Amber.
"Jazda".
Zdumiona wilkołaczyca tknęła przedziwne dla niej okrycie szponem... W jej łbie kołatała się masa pytań, ale zamiast je zadać udała się w stronę owego smoka chcąc uciszyć go na wieki.
Smok "spał" lub raczej regenerował siły, leżąc. Nie dostrzegł zakamuflowanej Amber
Amber podjęła błyskawiczną akcję - przeniosła się w pobliże jego karku by grzmotnąć go nowo poznaną umiejętnością. Nie wymagała ładowania, więc była szybka. Zastanawiała się przy tym czy nie udałoby się przy okazji dotknięcia go przy ciosie wchłonąć jego negatywnej energii... Ale to dla niej była drugorzędna sprawa
Kość trzasnęła, sypiać na boki drzazgami. Kark istoty pękł momentalnie ii Amber dała radę przechwycić część siły smoka...
- Dobra... To teraz do źródła negatywnej energii... Chyba, że jeszcze coś tu będzie - mruknęła cicho pod nosem wilkołaczyca, chcąc podjąć dalszy marsz do źródła.
Carmen oddzieliła się od niej i skinęła głową. Ruszyły w górę wraz z Wiktorią, która poleciała przodem. Dostanie się do zniszczonej klatki schodowej wymagało ze strony Amber potężnego susa, potem mogła skakać od prawej do lewej, chwytając się schodów, wijących się spiralnie po wewnętrznej stronie wieży.
W pewnym momencie Amber poczuła, że energia na szczycie wieży była połączona z jakaś świadomością...
Amber tknęła Carmen zatrzymując się przy tym.
- Ta moc nie jest tam tak sobie - mruknęła bardzo cicho.
Carmen skinęła głową.
- Wiem, też to poczułam - mruknęła.
- Domyślasz się z czym lub kim może być połączona? Bo to może być pułapka - stwierdziła.
- Trudno stwierdzić, chyba z jakaś nie do końca zabitą istotą - stwierdziła Carmen, krzywiąc się.
- Nie do końca zabitą? Co to znaczy? - spytała.
- Ożywieniec, który się powoli składa z powrotem do kupy -
- Czy można będzie mu tę moc odebrać? - spytała.
- Zapewne. Pospieszmy się - zasugerowała kobieta, przyśpieszając.
Wilkołaczyca ruszyła więc szybciej. Miała nadzieję, że sprawy się nie skomplikują... Albo, że nie zrobią tego za bardzo.
Na szczycie całą trójka kobiet wypadła z wyjścia z klatki schodowej. Znalazły się na otwartej przestrzeni. Nie był to szczyt iglicy, która w tym miejscu była ścięta na płasko i na kilkudziesięciu kolumnach mierzących po 2 metrów średnicy i 10 metrów wysokości wspierało się zwieńczenie. Płaska przestrzeń była zawalona fałdami białego materiału, ale Amber czuła, ze fałdy owe są częścią istoty posiadającej moc, którą zlokalizowała.
Amber ostrożnie tknęła fałdy chcąc się zorientować czy da radę wyrwać z tego negatywną energię. Teoria zakładała, że istota, która poświęca swe siły na składanie się do kupy nie będzie mogła się bronić, jednak jej łapa przeszłą przez materiał na wylot. Był niematerialny. Najwyraźniej wilkołaczyca miała do czynienia z upiorem.
Amber zerknęła pytająco na Carmen. Nie była pewna jak sobie radzić z upiorami...
Materiał cofnął się powoli w centrum i upiorzyca powoli podniosła się.
- Nie jesteście istotami Skazy. Co tu robicie? - syknęła.
- Szukamy sposobu na zwiększenie naszych szans w walce ze Skazą - odparła wilkołaczyca. Mówiła prawdę, choć była ostrożna i nie mówiła wszystkiego. Odruchowo bestia się zjeżyła.
- Jeśli chcecie pomocy to przybywacie za późno.. z resztą i tak wątpię, byście tu ją uzyskali nawet przed tym jak Skaza nas odnalazł - mruknęła upiorzyca.
- Domyślaliśmy się tego, dlatego nie przychodzimy po pomoc - odparła. Nie była pewna intencji upiorzycy...
- Więc po co? Zostaliśmy prawie unicestwieni, wkrótce Skaza przybędzie i dokończy dzieła - Upiorzyca wzruszyła ramionami. - Liczę odejść stad do tego czasu.
- Posługujesz się negatywną energią? - spytała wprost Amber. Nie była pewna jak tę całą sprawę ugryźć. Z jednej strony potrzebowała tej energii, z drugiej nie chciała popełnić błędu i zabić lub zrazić potencjalnego sojusznika... Mimo to zachowała daleko posuniętą ostrożność.
- Owszem. Jestem naznaczona znakiem Azariel - odparła Upiorzyca.
"No to ułatwiona sprawa. Stwórz kulę energii i poleć jej spróbować ją przejąć" mruknęła Carmen.
Uniesienie brwi w postaci bestii zawsze wywoływało zabawny efekt poprzez kontrasty. Amber uniosła łapę i utworzyła kulę energetyczną.
- Spróbuj ją przejąć - powiedziała. Postępowała wedle wskazówek Carmen, choć bladego pojęcia nie miała co właściwie robi.
Upiorzyca sięgnęła dłonią... i cofnęła ja natychmiast, po czym spojrzała na Amber.
- niemożliwe... - mruknęła. Carmen uśmiechnęła się, a upiorzyca dalej wgapiała się w kulę energii...
- Azariel ocaliła mi życie i dała moc do walki ze Skazą - ostatnie słowo Amber wypowiedziała z głębokim, ciężkim warczeniem w głosie.
Upiorzyca powoli skinęła głową.
- Jestem Sheala i jestem od teraz na twoje rozkazy - mruknęła wreszcie.
Amber patrzyła przez chwilę na upiorzycę po czym spojrzała na Carmen. Znów spojrzała na Shealę i skinęła łbem.
- Wyczuwałam tu jeszcze dwa źródła negatywnej energii - mruknęła. - Wiesz coś o nich? - spytała.
- Prawdopodobnie Biblioteka w Gmachu Hordy i najgłębszy loch w mieście, jest tam demon cienia... - odparła upiorzyca.
- Sądząc po tym co widzieliśmy i co czułam to to bardzo prawdopodobne. Co jest w bibliotece? - spytała.
- Kronika Czarnego Księżyca. Sadzę, że któryś z Hordy próbował wykorzystać ja przeciwko Skazie i nie opanował energii - odparła Sheala.
- Hmm... Po drodze na miejsce możesz mi wyjaśnić jak to działa? Może uda się to opanować i wykorzystać, tym razem skutecznie, przeciwko Skazie.
- To księga, ale wymaga mniej pierwotnego podejścia do mocy niż my posiadamy. To księga na temat energii negatywnej - odparła upiorzyca.
- Czyli dla magów, a nie dla Uzdolnionych? - zapytała Carmen, a Sheala potwierdziła skinieniem głowy.
Bestia westchnęła ciężko.
- Może się Aleksowi przyda - mruknęła.
- Może - mruknęła Carmen.
- Chodźmy - zakomenderowała Amber. Trzeba wydobyć stąd wszystko co się dało.
Poszli od podziemia. Amber po drodze stwierdziła, ze na dole jest sporo mocy Skazy...
- Czuję moc Skazy - burknęła pod nosem bestia. Nie podobało jej się to w tym miejscu.
Carmen przekrzywiła głowę.
- Robactwo... musisz iść sama i maskować swoja obecność - mruknęła. - W ścianach siedzą robaki-czujki. Maja wykryć jakby ten demon chciał się wydostać, ale na ciebie też zareagują. Teleportuje się do ciebie jak dotrzesz na miejsce.
- Mam też iść jak najciszej? Jeśli tak to zmienię się w wilka - powiedziała Amber starając się maksymalnie ukryć swoją aurę.
- Najlepiej - odparła Carmen, skinąwszy głową.
Zmieniła się więc w wilka i wciąż ukrywając swoją obecność ruszyła niczym na polowanie - jak najciszej i jak najostrożniej, żeby niczego i nikogo nie zaalarmować.
Szła korytarzami, noszącymi ślady walk. Ściany były powgniatane, sporo z nich było skruszonych lub pękniętych. Połowa krat była wyłamana, najwyraźniej Skaza zajął się również więźniami.
Droga na sam dół nie potrwała specjalnie długo, Amber zobaczyła tam w zdemolowanej celi olbrzymią istotę dymiącą na czarno. Przez szarawą mgłę widać było zarys potężnych muskuł.
Posłużyła się swoimi zmysłami by ocenić czy istota jest skażona i szybko stwierdziła, że pod tym względem wpływ Skazy ją ominął, czego nie można było powiedzieć o stanie zdrowia. Na pewno czuć było demona energią negatywną i było to skutkiem rozległych ran na całym ciele. To one tak dymiły.
Wilkołaczyca nie była pewna co o tym sądzić. Energia negatywna szkodziła tej istocie? Amber ulokowała się w jakimś miejscu bezpiecznym, gdzie czujki jej nie dopadną, tak by Carmen mogła się do niej przenieść zgodnie ze swoją zapowiedzią.
Carmen pojawiła się wkrótce. Demon obejrzał się, po czym dopadł do krat.
- Ktoś inny niż te trupy... wreszcie. Widzę, że też macie coś wspólnego z mocą zła... - mruknął. Z jego ran sączyła się ciekłą forma negatywnej energii, która parowała na czarno.
- Przybyłyście mnie stąd wyciągnąć?
Wilczyca zmieniła formę. W postaci bestii była bardziej komunikatywna.
- Ostrożność wymaga by się wpierw dowiedzieć co tu się stało. Kim jesteś i dlaczego zdajesz się cierpieć z powodu negatywnej energii - mruknęła.
Wilczyca zmieniła formę. W postaci bestii była bardziej komunikatywna.
- Ostrożność wymaga by się wpierw dowiedzieć co tu się stało. Kim jesteś? - mruknęła.
- Zwę się Shazzd'Heserroth - odparł demon.
"W jedności z Ciemnością" mruknęła Carmen, tłumacząc jego imię.
- Przylazły tu przydupasy Skazy i chciały mnie zabić. Chcieć a móc... - kontynuował.
- Zamknęli cię tutaj nieumarli, prawda? - spytała. - Dlaczego? - dodała.
- Za podejście w okolice miasta jakieś 200 lat temu - odparł demon.
- 200 lat cię tu trzymali? - zdziwiła się. - Co zamierzasz zrobić, jeśli cię wypuścimy? - spytała.
- Moje rozkazy już dawno straciły ważność. Zapewne powrócę do otchłani - mruknął demon. - Z drugiej jednak strony skoro nikomu nie chciało się ruszyć szacownej dupy, by nie uwolnić mogę równie dobrze po prostu pozostać na tym świecie... - wzruszył ramionami.
- Jesteś istotą związaną z negatywną energią... Podlegasz władzy bogini Azariel? - spytała wprost.
- Owszem. Jest to druga władza której się słucham po Barabaszu... ale skoro Barabasz mnie olał, a z tego co widzę Azariel - nie, to wypadałoby zmienić hierarchię... – wyszczerzył się i był to niepokojący widok.
Amber podeszła do krat.
- Co powiesz na walkę ze Skazą do momentu, gdy zostanie z niego gnijący trup? - spytała oglądając kraty.
- Mam się gdzieś podpisać, czy możemy od razy przejść do rzeczy? - zapytał demon.
- Do niedawna nawet nie umiałam pisać. Pismo, nie ma dla mnie znaczenia. Znaczenie dla mnie mają czyny - mruknęła i chwyciła kraty z zamiarem ich wyrwania. W razie czego wzmocniła się mocą, albo jeszcze dodatkowo zmieniła postać na potwora.
Okazało się, że Skaza wzmocnił kraty. Amber mogłaby pokonać je energią... ale to spowodowałoby alarm.
Amber przyjrzała się więc ścianie do której kraty były przymocowane. Wzmocnione kraty bez wzmocnionej ściany wciąż były barierą do pokonania...
- Może po prostu go stąd teleportuję? - zaproponowała Carmen.
Amber warknęła niezadowolona, ale dopuściła Carmen. Wilkołaczyca odczuwała głębokie niezadowolenie z faktu, że nie była w stanie pozbyć się krat.
Wkrótce Amber dostała się na powierzchnię, a obok niej pojawiła się Carmen wraz z nowym "pomocnikiem".
- U... od razu lepiej - mruknął Demon, po czym padł na mordę.
- Oj... - Wiktoria wzięła się za leczenie go.
Po wyleczeniu demona cała grupa udała się do gmachu biblioteki. Tam Amber bardzo szybko znalazła obiekt, którego szukała. Nie sposób było go przeoczyć. Księga była niemalże uosobieniem mocy zła. Amber czuła się trochę jakby spojrzała w oczy Azariel... A coś o tym uczuciu mogła już powiedzieć. Przez chwilę przyglądała się księdze. Z westchnieniem sięgnęła po obiekt łapą. Miała nadzieję, że przyda się Aleksowi – walka ze Skazą była dla Amber najwyższym priorytetem. Nic innego nie miało sensu, póki Skaza wciąż egzystował w tej czy innej postaci.
Gdy tylko wilkołaczyca dotknęła księgi ta zniknęła, nim do Amber to dotarło padła bez zmysłów na ziemię.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Plomiennoluski »

Kaisstrom


Kaisstrom podleciał do jednej z małych cyst rozcinając ją, chciał zobaczyć co jest w środku, gdyby były to zalążki potworów Skazy, zawsze mogli je szybko zniszczyć, gdyby zaś coś w rodzaju więzienia, mogli oswobodzić kogokolwiek tamto chciało uwięzić. W środku była nie do końca uformowana istota Skazy. Wydarła się i udusiła w parę sekund...
- Zniszczcie wszystkie, potem ruszamy do większego korytarza, jest tam coś dużego. - Odfrunął kawałek, tak żeby zrobić miejsce dla ognia z dział i przysiadł na półce skalnej.
Rycerze jednak przystąpili do przecinania cyst tradycyjnymi metodami, oszczędzając amunicję na to co może nadejść... Chodzili z berdyszami , dopilnowując, by każda cysta została rozcięta. Gdy pozbyli się już małych bestii, wleciał w większy korytarz, powoli, rozglądając się na boki oraz lustrując sklepienie. Musiał zachować ostrożność, w końcu nie wiedział co dokładnie na niego czeka a byli na terenie przeciwnika. Smok w pewnym momencie zatrzymał się. Zauważył, ze w ścianach korytarza były dziury, w których spokojnie zmieściłby się dorosły człowiek. Były ułożone tak, ze tworzyły pętlę okrążającą tunel. Zaczął ryć pazurem wokół otworu powiększając go, nie był pewien co może być w środku, ale domyślał się że raczej coś zabójczego. Cofnął w porę łapę, gdy z tunelu trysnął strumień kwasu. Wyglądało na to, że każda z dziur potrafiła tak pluć. "Prysznic" w tym płynie mógłby okazać się tragiczny w skutkach. Rozejrzał się i ocenił jak daleko sięga strumień kwasu i czy statki dadzą rade przelecieć środkiem, nie dając się rozpuścić, następnie posłał do środka przewodu niedużą jak na jego możliwości kule lodu, czekając na reakcje, potem strużkę ognia z bezpiecznej odległości. Na kulę lodu dziura zareagowała bulgotem. Najwyraźniej źródło kwasu zostało zatamowane i ciecz już nie mogla wytrysnąć ot tak sobie. Po zionięciu, które rozpuściło lód Kaisstrom szybko musiał uniknąć strumienia. Rozwiązanie wydawało się oczywiste, zaczął systematycznie tamować otwory lodem, gdy już skończył, rozkazał statkom przesunąć się na jego pozycje, tuz za pierścień kwasu a sam ruszył na przód w poszukiwaniu czegoś podobnego, ale wysłał przed siebie tez kilku ludzkich zwiadowców, mogli zauważyć, coś, co on by przeoczył lub wziął za coś nieszkodliwego.

Po drodze było jeszcze parę takich "kwasowych natrysków", które Kaisstrom musiał zaplombować. Wreszcie jednak dotarł wraz ze statkami i smokami do sporej sali oblepionej mięsem i żyłami, w której centrum był olbrzymi filar mięśni i gruczołów. Kilka oślizgłych macek uniosło się w górę i "strzepnęło" śluz w stronę smoka. Kaisstrom uskoczył z drogi śluzu, nie był pewien, ale to coś równie dobrze mogło stanowić źródło kwasu w kanałach, a wtedy nie byłoby wesoło. Rzucił się w stronę centralnego filaru rzucając przed siebie najpierw kulę błyskawic, tak żeby wszystko było nieco spięte zanim porządnie zabierze się za atakowanie obrzydliwej narośli.
- *Zabezpieczajcie tyły i pilnujcie żeby nic innego nas nie zaatakowało* - przekazał do rodzeństwa, które miało przekazywać jego rozkazy rycerzom. Kłopotem okazały się macki. Unikanie ich było problematyczne, tym bardziej, ze kropiły śluzem na wszystko wokół... trzeba było z nimi coś zrobić w pierwszej kolejności. Niespodziewanie z pomocą przyszli rycerze. Kule uderzyły w podstawy narośli, naruszając je. Ruchy macek stały się wolniejsze... Kaisstrom aktywował aurę chłodu, jeśli nawet on był skostniały po jej użyciu, to i na macki powinno podziałać, w dodatku o wiele szybciej. Do tego posłał w stronę macek kule lodu, która wybuchła rozpryskując się na kawałeczki. Aura chłodu zamrażała nadlatujące krople śluzu. Lodowe pociski przymroziły macki i część filaru mięsa, ale chyba nie było to dostateczne. Kaisstom musiał uniknąć ciosu macką. Przynajmniej teraz zdążył uniknąć macki i ciągle się zbliżać do filaru, naładował swój ogon mocą, tak żeby uderzyć w podstawę filaru w przelocie. Prawie wyszło, ale po zadaniu ciosu jedna z macek chwyciła za ogon smoka... Tego w planie nie było, zwinął ciało w locie, zanim ta mogła ściągnąć go całkowicie i plunął ogniem, z każdą chwilą rozgrzewając płomień. Macka nie zdzierżyła. Rozsadziło ją ciśnienie rozszerzających się w środku płynów, ale Kaisstrom musiał wylądować. Wpadł po łokcie i kolana w mięso...
Zdusił w sobie wyraz niesmaku jaki go ogarnął, zamiast tego zaczął zamrażać wszystko dookoła siebie oddechem. Mrożonkę mógł zdzierżyć, ale nie był wcale zadowolony z wyniku swoich manewrów do tej pory. Gdy wydobył szpony z mięsa to było już zamarznięte na kość. Ponowna salwa rycerzy w filar mięsa przyniosła lepsze efekty niż ostatnio, odrąbując parę ochłapów. Smok Wzleciał ponownie, zbliżył się do filaru i zionął, tym razem błyskawicami i lodem, dodatkowo przelewając w tchnienie część mocy zgromadzonej w kolcach. Gdyby to ostatecznie zamroziło mięsny filar, mógłby zająć rozrąbywaniem się go na kawałki. Podczas gdy reszta smoków byłą zajęta mrożeniem pozostałej macki Kaisstrom dał radę zmrozić centralną część filaru. Kolejna salwa ze statków rozbiła zmrożoną część, a jej kawałki runęły na teren wokół. Kaisstrom uniknął paru większych kawałków. Dokładnie o to chodziło, zajął się teraz metodycznym rozbijaniem większych fragmentów na mniejsze, nie wiedział czym tak naprawdę był ten filar, ale miał podejrzenia że zatruwał okoliczną ziemię i próbował ją wypaczyć. Było to trudne, filar pękł w środkowej części i jego dolna część opadła na ziemię ,a górna majtała się, chlupocząc na boki zielonym i czerwony śluzem... z tego co było widać istota, czymkolwiek była, konała. Tchnął więc jeszcze mrożącym oddechem na górę filaru i ewakuował się z pola rażenia, teraz mogło sobie zdychać nie stwarzając aż takiego zagrożenia. Rozejrzał się teraz dokładnie po sali.

Było tu też sporo cyst, takich jakie widział wcześniej, ale te były.. mobilne. Można było je przenieść gdziekolwiek by się "rozstawiły".
- Jedną z takich musieliście wcześniej zlikwidować niedaleko miast coś mi się wydaje. Poczekamy aż filar przestanie się wić w konwulsjach i niszczymy to wszystko, trzeba oczyścić to miejsce. - rzucił do wszystkich. Skoncentrował się na postrzeganiu energii, chciał zobaczyć jak przebiegają tutaj linie mocy i jak wyglądają. Wszystkie prowadziły do przeciwległego krańca korytarza...
- Kiedy skończycie z tymi cystami zawracamy, będziemy szli w drugą stronę tunelu, tylko uważajcie na te tunele z kwasem, mogą być już nieaktywne ale na to bym nie liczył, jeśli jest tu jeszcze cokolwiek na wpół chociaż inteligentnego, to wie że tu jesteśmy. - jego głos odbijał się w podziemnej sali. Już po chwili jeden z rycerzy znalazł oś dziwnego... okazało się, ze w niektórych miejscach były kawałki muru pokryte niebieskimi, pulsującymi runami... Przyjrzał się bliżej tym runom. - *Rezz, chyba coś znaleźliśmy, jakieś runy, jesteś w stanie nam powiedzieć co to jest?* - spróbował nawiązać kontakt mentalny z mentorem. - *Pozostałości Imperium Aniołów. Może się przydać, trzeba zarządzić prace wydobywcze w tej jaskini* - odparł Rezz. - *Świetnie, w takim razie ruszamy oczyścić resztę kompleksu, do zobaczenia później.* - Rozejrzał się jeszcze raz. - Starajcie się nie zniszczyć ścian, jeszcze tu wrócimy, zapowiada się na coś wartościowego, a teraz ruszamy w drugi korytarz, za mną. - Ruszył tam, gdzie prowadziły go linie mocy. Jak się okazało linie mocy służyły do pobierania, a nie przekazywania mocy. W węższym korytarzu była torbiel podłączona do bardzo wielu żył... większość z nich prowadziła gdzieś indziej.

Smok sięgnął do torbieli próbują wyciągnąć z niej nieco tej energii, była dość łatwa do przyswojenia, Kaisstrom dość szybko sie zregenerował.. po czym, stwierdził, ze źródło energii wewnątrz torbieli wyschło. Nie do końca tak to zaplanował, ale chyba było już pozamiatane... podszedł do torbieli ze złym przeczuciem i naciął ją lekko. Ze środka wypłynęła masa śluzu i martwe ciało drobnej dziewczyny z bardzo długimi białymi włosami. Wyglądało na to, że Kaisstrom pożywił się resztka mocy uwięzionej wewnątrz Demmianki, której zwłoki właśnie leżały przed nim. Przełknął ghule która mu urosła w przełyku, to zdecydowanie była jedna z gorszych wiadomości ostatnimi czasy, na dodatek sam to zrobił. Siedział otępiały wpatrując się w ciało, spróbował odwrócić proces, jaki przed chwilą nastąpił, ale nic to nie dało. Najwyraźniej wyssał Demiankę do sucha. - Owińcie ją w płótno i zabierzcie jej ciało na statek, zabiorę ją później na Wyspę. - Jego głos był bezbarwny, w ogóle nie przewidział że może się tu znajdować jedna z nich, ale po rodzaju mocy powinien był się domyśleć.

Rycerze zebrali ciało i umieścili w jednym ze statków powietrznych. Kaisstom miał wrażenie, że to zdarzenie pociągnie za sobą lawinę kolejnych... Pokręcił łbem i dał znak do powrotu, był przygnębiony w przeciwieństwie do całej reszty, dla nich to było zwycięstwo, dla niego osobista porażka, nie dość że nie udało mu się uwolnić dziewczyny, to jeszcze na dodatek osobiście przyczynił się do jej śmierci. Żeby nie myśleć o tym za dużo, rozmyślał jak zorganizować ekspedycję odkrywczą. Mógł zostawić detale rycerzom, ale zdawało się że najlepiej będzie wysłać sporą część brygady inżynierów i znaleźć kogoś, kto zna się dobrze na językach i historii. Po powrocie do cytadeli Zakonu Białego Smoka okazało się, że na miejscu jest dostateczna ilość uczonych, by przystąpić do wykopalisk. Sir Edward zabrał się za organizację wyprawy... Ludzie świętowali ale smok zupełnie nie czuł się w nastroju, nie mógł im jednak tego odmówić, a nikt poza nim nie znał powodu jego nachmurzonej miny. Zabrał ciało Demianki i odleciał na wyspę świątynną, przynajmniej tyle mógł teraz dla niej zrobić.

Rezznafen już tam był, Spojrzał dziwnie na "Ładunek" Kaisstroma.
- Można śmiało powiedzieć że wyprawa zakończyła się totalną porażką. Znasz obyczaje pogrzebowe Demianek? - zapytał Kaisstrom. Rezz uniósł brwi, chyba znalazł wymagane odpowiedzi w umyśle Kaisstroma, bo uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Nie i rozumiesz, mam nadzieję, fakt, ze teraz już nie mogę pozostać twoim nauczycielem i nie mogę cię wspierać? - zapytał.
- No to spieprzyłem jeszcze gorzej niż mi się wydawało, no ale nic chyba na to nie poradzę. Samo powiedzenie przepraszam nic tu zresztą nie pomoże. Jeśli nie możesz już zostać, cóż, spróbuję poradzić sobie jakoś. Mam nadzieję że uda się wypędzić stąd Skazę i będzie to w jakimś minimalnym stopniu rekompensata za to co zrobiłem. - Smok stał ze spuszczonym łbem.
- Pójdę skonsultować się z resztą - Rezznafen potarł czoło. - Pozostały już tylko 4 Demmianki. Mam nadzieje, że spełnisz swą funkcję bez mojej pomocy, bywaj. - powiedział i ulotnił się. Kaisstrom pozostał sam, ale tylko pozornie. Usłyszał głos dopiero po parunastu sekundach.
- A więc wybraniec Uranosa spieprzył i to ostro. - mruknął pojawiający się mężczyzna. Miał na sobie biały płaszcz z kapturem. - Kaisstrom, tak? - mruknął.
- Tak a kim ty jesteś? - rzucił nieco zdziwiony, ale nie przyjął postawy bojowej, z tego co wcześniej mówił Rezz, Skaza nie miał tu wstępu.
- Jestem Darkning. Jeden z Mrocznej Trójcy. Posprzątam po tobie mówiąc najprościej. Ponieważ mam tendencje do rozwijania gałęzi mocy, które pozostają dla innych niedoścignione, to sadzę, ze dam radę przywrócić demmiankę do życia. Z jednej strony nie będziesz miał w ten sposób jej krwi na rękach, ale z drugiej nie powróci ona do ciebie. Nie mam zamiaru ukrywać przed nią tego co się stało, więc wątpię, by chciała ci pomagać. Powiedzmy, ze pogadam sobie z Rezznafenem i resztą Świetlistej Trójcy nim zdecydują się upublicznić sprawę... o wszystkim będzie wiedzieć Świetlista i Mroczna trójca, ona i ty... i reszta demmianek, jeśli zdecyduje się im powiedzieć, ale przestanie być to powód do rozpoczęcia wojny z tobą dla innych Wybranców korzystających ze wsparcia Demmianek... - Darkning zamilkł na chwilę.
- Rezz zrzekł się bycia twoim nauczycielem, nie? - zapytał retorycznie, rozglądając się. - Mogę cię wspomagać w tej kwestii na pół etatu.
- Da się ją przywrócić do życia? Jeśli to tylko możliwe, będę bardziej niż wdzięczny. Nie mógłbym jej nawet spojrzeć w oczy i prosić o pomoc po tym co zrobiłem. - westchnął ciężko. - Jeśli zgodziłbyś się pomagać mi w rozwijaniu umiejętności, to chyba wyszłoby to na dobre, jeśli będę w stanie jak najszybciej przywrócić Uranosa tutaj, tym mniejsza szansa że znowu coś gigantycznie spieprzę jak w tym wypadku. Jeśli uda ci się ją przywrócić do żywych, to jeśli się zgodzi, chciałbym z nią porozmawiać i błagać jeśli nie o wybaczenie, to chociaż o to, żebym mógł wytłumaczyć jej jak do tego doszło. O ile nie spowoduje to jeszcze większych komplikacji. - Kaisstrom opuścił łeb na łapy.
- Porozmawiam z nią. Jeśli będzie chciała z tobą rozmawiać to na pewno nie po wskrzeszeniu. - mężczyzna odniósł ciało dziewczyny z ziemi.
- Powrócę jutro by cię szkolić. Ona odżyje w ciągu następnych dwóch tygodni, możesz mieć tego pewność. Następnym razem sprawdzaj dokładniej otoczenie. Rozmówię się zaraz z Rezznafenem - rzucił mężczyzna i zniknął. Tym razem smok został zupełnie sam, jeśli nie liczyć wiatru co jakiś czas przetaczającego się po placu.

Ludzie chyba dorastali szybciej, jak na smoka, też dorastał dość szybko, ale ciągle był tylko smoczęciem z punktu widzenia swej rasy. Westchnął głęboko, aż obłoczki lodu powiały z nozdrzy i poczłapał w kierunku głównego ołtarza świątyni. Musiał też przeprosić Uranosa, za to że zawiódł go w taki sposób i prosić o więcej rozumu na przyszłość, bo wychodziło chwilowo na to, że pozostawiony sam sobie Kaisstrom potrafi wyrządzić niewyobrażalne szkody. Rozłożył się ciężko na kamiennej podłodze i zaczął modlić.

Gdy smok obudził się o poranku stwierdził, ze Koło ołtarza stoi poznany wczoraj mężczyzna i patrzy na posag Uranosa.
- O, obudziłeś się. Z informacji, które mogą cie zainteresować. Proces regeneracji posuwa się szybko, Wiktoria, bo tak ma na imię ta demmianka, powinna odżyć pod koniec tygodnia. Wiesz, ze Uranosowi zdarzyła się podoba wtopa?
- Powiem szczerze że niewiele wiem o Uranosie, mimo tego że wepchnął we mnie swoją moc. Tyle że jeśli to prawda, to chyba modlenie się do niego o pomoc w uniknięciu w przyszłości takich pomyłek nie jest aż takie mądre. Trzeba będzie więcej ruszać głową, i brać pod uwagę że w pozostałościach skazy, może być coś, co można odratować.
- Wskazówką było to, że Skaza czerpie z czegoś moc i ze jest to moc wiatru. Te ruiny które znalazłeś umożliwiły Skazie stworzenie tak dużego Sporangium... znaczy tego co zniszczyłeś w drugiej części jaskini.
- Przynajmniej tamto się udało jakoś. Ludzie organizują już wyprawę do jaskini w celu odzyskania jakichkolwiek przydatnych informacji stamtąd.
- Będzie ich tam sporo. Pomoże ci w pozyskaniu nowych sprzymierzeńców i to nielichych - stwierdził Darkning.
- Przydadzą się, mam nadzieję że nie popełnię więcej błędów, raz że nie mogę sobie na to pozwolić, a dwa chyba mam za duże skrupuły, z drugiej strony może to i dobrze, muszę być tylko bardziej wszystkiego świadom.
- Moim zdaniem najgorsze nie jest to co zrobiłeś, tylko to ,ze zrobiłeś to nieświadomie. Musisz wykazać więcej ciekawości - stwierdził Darkning. - Nieistotne, to już przeszłość i nie może cię obciążać. Przystępujemy do treningu - mruknął.
- Dobrze, czego mam się uczyć dzisiaj w takim razie? - marazm Kaisstroma musiał zejść na bok, miał kontynent do oswobodzenia i kult boga do odbudowania.
- Jedna z najlepszych rzeczy w magii wiatru to teleportacja - odparł Darkning. - Musisz nauczyć się zmieniać całe swoje ciało w energię i na zasadzie ich wibracj przenieść energię w przestrzeni. Jako nośnika używaj górnych warstw atmosfery. Na początek zmień się w energię... zacznij od małych fragmentów ciała, nie chcę, byś mi się tu rozbryznął - mruknął.
- Coś tak jakbym próbował przemienić się w człowieka, tylko zamiast tego w energie? - ciężko było mu to sobie zwizualizowacć, ale spróbował, zaczął od najmniejszego pazura.
- Nie do końca, przejście miedzy formami jest naturalne i natychmiastowe, a przemiana w energię odbywa się po części. Mechanizm jest inny - stwierdził Darkning.
Z pazurem udało się dość szybko, kłopot polegał na utrzymaniu energii w kupie. Spróbował stworzyć wokół siebie coś na kształt delikatnego balonika lub siatki, która utrzymywałaby go w całości mimo zmiany formy i kontynuował z łapą. Jednak dopiero kiedy powlekł barierą swoje ciało udało się uzyskać właściwy efekt. Cała jego łapa miała postać energii. Zachęcony efektem, kontynuował zamieniając się cały w energie. Musiał się jednak koncentrować cały czas na powłoczce. Kiedy już cały przemienił się w wymaganą postać, spróbował dołożyć do tego również ruch. Dopiero poruszanie się sprawiło znaczny problem. Darkning przyglądał się temu. - Sugestia - zamiast robić bariery wokół siebie stwórz rdzeń magnetyczny pośrodku, nie musisz zatrzymywać swojej dawnej formy, możesz się skupić w postaci niewielkiej kulki
Kaisstrom przez chwile myślał nad możliwymi formami, na magnesach się nie znal, za to znal doskonalą formę. Skondensował się do formy niedużej kulki o wiele gęstszej niż lód, ale będącej wyłącznie energia.
- Teraz spróbuj się przemieścić- polecił Darkning.
Spróbował, nawet się udało, ale przypominało bardziej przedzieranie się przez zaspy niż lot lub bez wysiłkowe przemieszczanie się.
- Dobra, szybko załapałeś. Teraz wróć od poprzedniej postaci - powiedział Darkning. Tutaj pomogło wzmacnianie ciała, gdzie musiał wyobrazić sobie całego siebie, stworzył obraz w swojej głowie i zaczął tworzyć barierę o identycznym kształcie, następnie rozlał w nią energie, którą z kolei spróbował zamienić w swoje normalnie ciało.
- Hm... dobrze, ale powoli. Popracuj nad prędkością - polecił Darkning. - Wezwij mnie drogą mentalną, podpiąłem się pod wasza sieć telepatyczną - powiedział mężczyzna i otworzył portal, by przejść przezeń i zniknąć z pola widzenia smoka. Portal zamknął się, gdy tylko Darkning przeszedł na drugą stronę.
- Spróbuje. - Zaczął pracować nad szybkością zmiany, nie szło mu na początku zbyt łatwo, ale po pewnym czasie samotnego treningu wszystko zaczęło iść sprawniej. Miał się przynajmniej na czym skoncentrować. Po dłuższym czasie sięgnął myślami do nowego nauczyciela.
- *Jak szybko powinna zachodzić zmiana?*
Coś syknęło koło niego. Darkning stał o parę metrów dalej.
- Tak szybko. Akurat poszukiwałem aktywności Skazy na Ranecie, wiec teleportowałem się do ciebie w czasie poniżej sekundy. Jest to wynik, jaki musisz osiągnąć, by teleportacja przebiegała sprawnie - odparł i znów zniknął z podobnym sykiem.
Westchnął i zaczął ćwiczyć transformację z jednej formy w drugą. Po kilkudziesięciu próbach już zipiał ale zabierał się za to do próby przeniesienia się na krótką odległość. Jednak nim smok spróbował przenieść się w całości Darkning go wstrzymał. - *Zły pomysł. Skończysz wewnątrz drzewa i umrzesz. Najpierw weź kamień z brzegu morza i spróbuj zmienić go w energię. Potem spróbuj usunąć powstała energię. Poczujesz, ze będzie szukać miejsca by pojawić się ponownie. Twoim zadaniem będzie manipulować tę energie tak, by pojawiła się tam gdzie zechcesz. To na początek*

Postąpił za radą Darkninga, wziął kamyk, nieduży dosyć i zaczął zamieniać go na energię. Zastanawiał się przez chwilę jak usunąć tą energię, ale po chwili dłuższej udało mu się.
- *Wszystko można przemienić w energię?*
- *Chyba, że będzie stawiać opór* - zabrzmiała odpowiedź.
- *No dobrze, to zostawimy na nieco później, spróbuję teraz przemieścić ten kamień* - pozwolił energii ujść nieco dalej od pierwotnego miejsca.
Rozległ się trzask i smok oberwał po łuskach kawałkami kamienia. - *Z wyczuciem* - polecił Darkning.
- *Staram się.* - Po chwili powtórzył całą procedurę, ale przemieszczanie i wypuszczanie energii przeprowadził bardzo wolno, tak żeby był w stanie wyczuć każdą niteczkę energii. Miał kłopoty z utrzymaniem energii w kupie, ale wreszcie dał radę teleportować kamień o parę metrów.
- *Liczy się płynność. Stałość przeniesienia,a nie jego prędkość. Jeśli spróbujesz zahamować, albo przyspieszyć w trakcie procesu to zniszczysz teleportowany przedmiot. Popracuj nad jednostajnością procesu. Nad jego płynnością*
- *Popracuję.* - było jedyną odpowiedzią. Delikatność w naturze smoków nie leży zazwyczaj ale dawał z siebie wszystko, starał się płynnie przenosić energię, stałą prędkością, tak jakby równomiernie machał ogonem, tylko że za pomocą energii kamieni. Do końca dnia dał radę się z tym uporać.
- *Dobra robota. Jutro spróbujemy teleportować coś bardziej złożonego Dasz radę zapolować na jakieś morskie stworzenie, czy załatwić ci dostawę żarcia?* zapytał Darkning.
- *Spokojnie, drapieżniki mi coś podrzucą, witamy ponownie na diecie rybnej. Ciekawe co dzisiaj będzie w menu*. - uśmiechnął się nieco do siebie i poszedł po solidną porcję.
- *To Rezz skłaniał je do takiego zachowania* mruknął Darkning.
- *No to zapomniał o tym wspomnieć, ale nie szkodzi, normalne polowanie i łowy tylko wyjdą mi na dobre, rozciągnę kości i przypomnę sobie jak się poluje.*
- *Powodzenia* - zabrzmiała odpowiedź. - *W razie czego dawaj znać.*

Kaisstrom ruszył na łowy, przez cały czas treningu z Rezzem, drapieżniki morskie dostarczały mu pożywienia, trzeba było to zmienić, miał wrażenie że ten czas, przerywany jedynie walką ze stworzeniami Skazy, które przecież były wystawione jak na dłoni, stępiły nieco jego zmysły. Wzbił się wysoko wypatrując kolacji w ciemnościach wczesnej nocy, Próbował złapać też jakiś zapach, był zmęczony i głodny. Na dodatek miał też ciało wzmocnione mocą, więc foka, którą dopadł, nie miała nawet czasu zareagować, kiedy była już konsumowana przez smoka. Lekko tylko przypiekł mięso, delikatnym strumieniem ognia, żeby się lepiej trawiło i kontynuował posiłek. Później spędził jeszcze chwilę w powietrzu, zanim wrócił na wyspę i usnął na kamieniach dziedzińca.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mekow »

Amanda
Astaria: Niebiańskie Wichry, oraz Kryształowe Wybrzeże



Amanda spędziła nieomal dwa dni, na oczyszczaniu Dżungli Południowej i musiała przed sobą przyznać, że nie była wcale taka pewna, czy dobrze zrobiła zajmując się akurat tym. Zajęło jej to dłużej niż przewidywała a w międzyczasie mogło zginąć wiele istnień. Postanowiła, że na przyszłość lepiej zbierze informacje zanim podejmie decyzję.
Drugiego dnia Amanda wróciła późnym wieczorem; Aine Amira przeniosła ją bezpośrednio do jej nowego pokoju w ich nowym budynku. Zaraz po kolacji składającej się z jednego naleśnika z jagodami, Amanda padła na łóżko i szybko zasnęła.

- Skaza jeszcze nie rozpoczęła dalszych działań ofensywnych. Przejmij inicjatywę – powiedział Sotor podczas obfitego śniadania dnia następnego i uśmiechnął się do Amandy.
- Chciałabym zacząć oczyszczać ziemię, najlepiej będzie zacząć od Doliny Zieleni - stwierdziła na początek. - Potem ziemie elfów... - rozważała centralne kraje kontynentu. - Unia nie została Skazona? A jak sobie radzą nasi uczniowie?
- O, może przekonaj się sama? - zaśmiał się Sotor. - Już są zdolni do walki z istotami pierwszej i drugiej Fali. A co do oczyszczania terenów to wyłącznie zależy od ciebie. Oczywiście część Unii też została skażona. Jedyna nieskażona kraina obecnie to ta, którą wyczyściłaś osobiście - powiedział.
- Aha - mruknęła Amanda. Nie była zachwycona z tych wieści. - No dobrze. A mamy jakieś cele? - spytała Amanda. - Miałeś mnie nauczyć jak wykrywać skazę, i jak nie potrzebować snu - zauważyła.
- Mhm... no to co pierwsze? - zapytał Sotor.
- Może sen, będzie od razu więcej czasu na wszystko... ale powiedz mi, nie będę musiała ale będę mogła spać?
- Dokładnie tak - potwierdził Sotor.
- To dobrze - odpowiedziała Amanda i uśmiechnęła się. Kończąc powoli śniadanie, przypomniała sobie o sprawach, o których powiedział jej Reto z samego rana.
- Minotaury chcą zorganizować spotkanie, abym wybrała wśród nich kolejnych uczniów. I czeka mnie kolejne spotkanie tutaj oraz trzecie w Mrozigrodzie.
- Mhm. Czego oczekujesz ode mnie w takim układzie? - zapytał Sotor. - Mam dać uczniom tu zajęcie, pilnować jakiegoś terenu... a może udać się z tobą?
- No yyy. Myślałam, że cały czas pilnujesz, mając zdolności wykrywania Skazy - zauważyła Amanda. - Z uczniami powinnam też spędzić nieco czasu - powiedziała i westchnęła zrezygnowana.
- Mam nadzieję, że jak nie będę musiała spać, to będę miała na to wszystko więcej czasu - powiedziała nieco zrezygnowanym głosem.
- Co do Twojego zajęcia, to chciałabym, abyś póki co pilnował uczniów na polu walki.
- No yyy. Myślałam, że cały czas pilnujesz, mając zdolności wykrywania Skazy - zauważyła Amanda.
- Spodziewam się ataków w różnych miejscach, ale nie mam pewności w jakiej kolejności nastąpią - mruknął Sotor.
- Z uczniami powinnam też spędzić nieco czasu - powiedziała kobieta i westchnęła zrezygnowana.
- Mam nadzieję, że jak nie będę musiała spać, to będę miała na to wszystko więcej czasu - powiedziała nieco zrezygnowanym głosem. Sotor uśmiechną się i skinął jej głową, poklepując delikatnie po łopatce. - Głowa do góry. Pamiętaj, że to ty powinnaś nadawać tempo zdarzeniem. Jeśli nie masz na coś czasu to powiedz to władzom. Niech się dopasują.
- Wiesz, póki oczyszczam teren to w porządku, ale opóźniać działania, bo chce sobie zrobić dwa dni wolnego... na to mnie nie stać, nie mogę - wyjaśniła Amanda. - Ale poradzę sobie, nie jest tak źle - dodała.
- Co do Twojego zajęcia, to chciałabym, abyś popilnował uczniów na polu walki. Tak na początek, w razie czego. I ja też chciałabym zobaczyć jak sobie radzą. A właśnie, szkolisz ich jako grupę, czy do działań w pojedynkę?
- Do działań w pojedynkę. Przyda się mieć pewnych ludzi w różnych miejscach - odparł Sotor.
- Zgadzam się - odpowiedziała Amanda, biorąc do ust ostatni kawałek gofra.
- Chciałabym oczyścić trochę Dolinę Zieleni, może już nawet trochę od-skazić, a popołudniu załatwić te spotkania.
- Dobra, ja znajdę już pracę twoim uczniom - powiedział Sotor. - W sumie to naszym - mrugnął do Amandy.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona. - Musisz mnie nauczyć, jak uczyć innych. Nie wiem, czy poradziłabym sobie sama.
- Mówisz jak ty coś widzisz, jeśli nie rozumieją, to znaczy że nie są tak pojętni jak myślałaś - Sotor zrobił bezradny gest rękoma. - A jeśli są, to załapią
- Mhm... - mruknęła Amanda. Nie była do końca przekonana, czy z tymi nowymi instrukcjami potrafiłaby już uczyć. Była to raczej tylko wskazówka.
Skończywszy śniadanie, Amanda powoli zajęła się dopijaniem soku.
- Nasz nowy budynek się sprawdza? - spytała pokazując dłonią wszystko dookoła. To w ich nowym budynku się właśnie znajdowali.
- Mhm. Wygodna rzecz, nie powiem. Tylko czuje się trochę nieswojo, siedząc w pokoju o charakterze biura... przywykłem do kuźni, gdzie potrafiłem spędzić miesiące...
- Aha - mruknęła Amanda. - Zawsze możesz im powiedzieć, to przerobią - zauważyła natychmiast.
Sotor skrzywił się lekko. - Nie, po prostu muszę się przyzwyczaić, poza tym Aye chyba by była wysoce niepocieszona - parsknął śmiechem.
- Aye? To taki biały delikatny, bardzo ładny i rzadko spotykany kwiat? - spytała. Nie podejrzewała Sotora o zamiłowania botaniczne.
- Aha. Zrobiłem jej metalową replikę pod postacią broszy do włosów ze stopu wiatrostali i Aerialu, żeby był tak lekki jak sam kwiat. Zapewnia to nam kontakt telepatyczny na dystans, kazałem jej tego nie nadużywać - odparł mężczyzna.
Amanda dość mocno się zdziwiła i spojrzała na niego badawczo. - Poczekaj. Czy dobrze rozumiem, że zrobiłeś przedmiot dający ci kontakt telepatyczny z kwiatkiem w doniczce?
- A... nie no, nazywanie kogoś Amber Amber albo A.A. jakoś mi nie pasiło, wiec nazwałem moja sekretarkę Aye - mruknął mężczyzna.
- Wybrałeś Amber? - mimo wyjaśnienia Amanda nadal była zdziwiona. - Ją dałam, dla żartu - powiedziała uśmiechając się, nieco już rozbawiona. - No, ale jeśli myślisz, że sobie poradzi - dodała i wzruszyła ramionami, choć uśmiech nie znikał z jej twarzy. Bo przecież Amber była wcześniej kelnerką, która chciała zaciągnąć Sotora do łóżka.
- Każda z pretendentek na stanowisko udowodniła, że na rzeczy się zna i miałem zagwozdkę. Przetasowałem ich karty i wypadła mi ona - Sotor wzruszył ramionami.
- Dobra dobra - powiedziała uśmiechnięta Amanda i puściła do Sotora oczko. - Powiedz jej, żeby waszej córce dała na imię Amanda - dodała z uśmiechem.
Sotor uniósł lekko brwi.
- Nie byłby ze mnie dobry ojciec - mruknął Sotor.
- Ale byłby dobry "materiał" na ojca - odparła.
- Rozwiń myśl - odpowiedział Sotor.
- Nawet gazety o tobie piszą jako o kimś bardzo potężnym i w ogóle. Nie jesteś zwykłym człowiekiem, to i twoje dzieci będą potężne - wyjaśniła spokojnie Amanda. - Chyba. Nie wiem, ty sam wiesz lepiej - dodała wzruszając ramionami.
- W moim wypadku ładunek genetyczny można spokojnie nazwać bombą - mruknął. - To było by jak rzut kostką z detonatorem na połowie ścianek. Ryzykowne. Odpada i raczej trudno będzie komuś zmienić moje zapatrywanie na tę kwestię...
- Mhmm - mruknęła Amanda. - To będziesz miał ciekawie... A co z tą trójcą? - powiedziała.
- Wyruszyły w poszukiwaniu przygód... - Sotor zrobił bezradny gest rękoma. - Trójka inteligentnych, pięknych kobiet. Było to zdecydowanie ciekawe doświadczenie, ale skończyło się, bo ruszyły dalej. Zacytuję jedną z nich: 'Może teraz będziemy mogły skupić się na Skazie".
- Hmm - mruknęła cicho Amanda. - Nie... nie obawiasz się, że któraś z nich mogła...? - spojrzała na mężczyznę znacząco.
- To jest kwestia prostego pieczętowania energii - stwierdził Sotor. - Którego dokonałem.
Amanda zastanowiła się przez chwilę. - Czyli... za pomocą magii, energii... zadbałeś o to, aby nie... zadbać o potomstwo?
- Inaczej. Za pomocą blokady sprawiłem, że "strzelałem ślepakami" - odparł Sotor. - Bardzo użyteczne dla niektórych moich znajomych, mi się od dawna nie przydawało...
- Ahaa... No to stosuj tę zasadę z nią to będzie wam się dobrze i długo "pracowało" - rzekła Amanda i puściła do niego oczko.
- A co to za niektóre znajome, jeśli mogę spytać? - dodała uprzejmie, z nutką ciekawości w głosie.
- Pozostałą część Mrocznej Trójcy, by daleko nie szukać - odparł Sotor. - Znajomi i znajome. Nie jestem odludkiem, mam masę sprzymierzeńców i wrogów i wiem, ze wśród i jednych i drugich są amatorzy tej i innych metod. A co do Aye to nie rozpędzaj się tak. Jest moją sekretarką, a nie nałożnicą - mruknął.
- Jej to powiedz - odparła z uśmiechem.
- No ale może pogadajmy o czym konkretnym? Chciałabym załatwić Skazę w Dolinie Zieleni - powiedziała od razu.
Sotor machnął ręką na pierwszą część wypowiedzi, co do drugiej jednak miał już werbalną odpowiedź. - Dobra, spróbuję ocenić z czym mamy tam do czynienia - odparł.
- Dzięki, ja tymczasem zajrzę do uczniów. Kiedy się spotkamy?
- A kiedy chcesz? - zapytał Sotor.
- Nie wiem ile potrzebujesz czasu na sprawdzenie. Za godzinę?
- Dwie - odparł Sotor.
- Dobra. To ja będę z naszymi uczniami w sali treningowej - odpowiedziała Amanda i wyjęła ofiarowane jej od Aine Amiry niewielkie lusterko.
Obrazek - Będziesz szedł teraz? To poproszę Aine o transport, bo jeszcze tam nie byłeś.
Sotor kiwnął tylko głową.
- W drodze powrotnej zaś już sobie poradzę. Teleportuję się do ciebie - stwierdził Sotor.

Amanda uruchomiła lusterko i już po chwili zobaczyła odbicie znajomej, kobiecej twarzy dżina. A zaraz potem odbyły krótką i uprzejmą rozmowę.
- Witaj Aine - powiedziała Amanda.
- Witaj Amando. Wszystko w porządku? - powiedziała Aine Amira.
- Tak. Potrzebujemy tylko transportu do Doliny Zieleni - wyjaśniła Amanda.
- Zaraz u was będę - zakończyła Aine.
Amanda uśmiechnęła się i spojrzała na Sotora. Miała zamiar powiedzieć, że Aine zaraz się zjawi, ale po pierwsze Sotor sam to słyszał, a po drugie... nie zdążyła.
W pomieszczeniu pojawiło się pole energii, jakby pioruny skoncentrowały się w jednym miejscu tworząc duży owalny kształt. Kształt ten szybko się zmienił i zmaterializowała się z niego Aine Amira.

Amanda i Sotor umówili się na później i zaraz potem mężczyzna zniknął wraz z dżinem, przemieszczając się błyskawicznie do doliny Zieleni.
Amanda westchnęła i dokończyła śniadanie... Nie sama, gdyż na ich nowej stołówce zjawił się Reto z najnowszymi wieściami. Nie mieli czasu na prywatne rozmowy, a i te służbowe skrócili do najważniejszych.
Po śniadaniu Amanda poszła do swoich sześcioro uczniów, zobaczyć jak sobie radzą z władaniem energią, oraz jak wygląda współpraca tego z ich nowymi broniami.

Sotor po niecałych dwóch godzinach dał znać Amandzie mentalnie, że już ma obraz tego, co się dzieje w Dolinie Zieleni.
W tym czasie Amanda trenowała uczniów, a raczej "z uczniami". Cieszyła się, gdyż szło im całkiem nieźle. Szczególnie Arii i Ferrusowi, którzy jak zauważyła Amanda, znakomicie i szybko wszystko opanowali. Oczywiście bardziej liczyło się władanie energią od Aramona, ale i posługiwanie się samym orężem nie było jednak bez znaczenia i z pewnością im to pomogło.
Kiedy otrzymała przekaz, starała się odpowiedzieć, że jest w sali ćwiczeń i czeka. Starała się to przekazać na kilka sposobów, po prostu o tym myśląc, myśląc o Sotorze, potem wyobrażając sobie jak stoi w sali ćwiczeń, jak do niego o tym mówi, a na koniec jak krzyczy.
Zapanowała chwila ciszy w eterze.
- Raz starczy - mruknął Sotor nieco zmieszany, pojawiając się koło Amandy.
Kobieta odwróciła się do mężczyzny. - Musisz mnie tego nauczyć, nie wiedziałam czy mnie "słyszysz" - powiedziała.
- Pomyśl coś, myśląc jednocześnie o mnie - Sotor wzruszył ramionami.
Amanda pomyślała najpierw o pomarańczy, a potem o Sotorze jak starał się obrać jedną z nich.
- Czy to sugestia? - zapytał, unosząc brew.
- Nie, nic nie sugerowałam - odpowiedziała Amanda. - Udało mi się? - dodała z oznakami entuzjazmu w głosie, oraz uśmiechem na twarzy.
Sotor ujął Amandę za lewą dłoń i wpakował do niej obraną pomarańczę.
- Teleportowałem z innej lokacji..
Amanda uśmiechnęła się delikatnie. - Dzięki... no i jak wygląda sytuacja w Dolinie Zieleni? - spytała wpatrując się w mężczyznę z lekkim niepokojem.
- Paskudnie. Większość miast stoi, ale to wyspy w morzu skażenia... - mruknął Sotor. - Ogólnie dziwi mnie czemu Skaza skoncentrowała się na tym terenie.
Amanda aż zakryła usta. - A ludzie? - spytała po chwili. Wiedziała, przeczuwała, że były ważniejsze rzeczy niż oczyszczanie Amaraziliji.
- Zależy od zapasów, jakie zgromadzili - odparł Sotor. - Proponuje podjąć tam akcję ewakuacyjną, raczej nie damy rady tego oczyścić na czas.
- Na czas? - powtórzyła Amanda posyłając mężczyźnie badawcze spojrzenie.
- Na czas nim skończą się zapasy w miastach. Może niech magowie zajmą się ewakuacją, a my rozłupmy paręset czaszek? - zaproponował Sotor. - Uczniowie nam pomogą, przynajmniej ich część, reszta zostałaby tu na wszelki wypadek.
- Dobrze - odpowiedziała zdecydowanym głosem Amanda. Po czym nachyliła się do Sotora.
- Wzięłabym Arię i Ferrusa. Im jakoś najlepiej idzie - wyszeptała mu do ucha. - Mmm musimy potrenować tą telepatię - dodała, zdając sobie sprawę, że wygodniej było by to jej użyć.
- Jasne - odparł Sotor i wzruszył ramionami. - Dobra, załatw co trzeba z Aine i lecimy, nie?
Amanda kiwnęła głową i wyjęła swoje magiczne lusterko. Gdy Sotor poszedł po uczniów ona zamieniła kilka słów z Aine Amirą.
Wszyscy już wiedzieli co i jak. Sotor powrócił z dwójką uczniów. Reszta poszła do siebie.
- Gotowi na prawdziwą walkę? - Amanda z entuzjazmem spytała uczniów, gdy zostali już we czwórkę.
Aria uśmiechnęła się tylko, a Ferrus zatarł ręce.
- No to jaki jest plan? - zapytał khajit.
- Sotor zabiera nas na miejsce. I tam walczymy z potworami Skazy - powiedziała Amanda upraszczając sprawę i spojrzała na Sotora, czy chce on coś dodać.
- Proponuję skorzystać z portali, by za ich pośrednictwem dostać się do poszczególnych miast i upewnić co do ich bezpieczeństwa. W razie potrzeby będziecie wspierać obrońców lub nas - mruknął Sotor, przeglądając mapę.
- Aine Amira kontaktowała się z ocalałymi i już przeprowadzają ewakuację. Potrzebują jednak trochę czasu, a my musimy im go zapewnić - powiedziała Amanda, dzieląc się zdobytymi w niedawnej rozmowie informacjami.
Tymczasem cała czwórka ruszyła w stronę pomieszczenia z portalami.
- Najgorzej chyba sprawa wygląda tu - Sotor wskazał na mapie.
- Kryształowe Wybrzeże - powiedziała zaniepokojona Amanda. - Jest oblegane? - spytała.
- Jeśli nie jest, to wkrótce będzie - odparł Sotor. - Byłaś już w Dolinie? - zapytał.
- Od momentu pojawienia się Skazy jeszcze nie.
- No to możesz doznać szoku - mruknął Sotor, znalazłszy wreszcie właściwy portal. Otworzył go i westchnął.
- Panie przodem...
Amanda wzięła głębszy oddech i choć nie była jedyna tam kobietą, przeszła jako pierwsza.
Aria ruszyła za nią, Ferrus obejrzał się na Sotora, a gdy ten skinął głową na portal ruszył do środka. Rycerz zamknął pochód.
Stanęli na nieco zniszczonym chodniku Kryształowego Wybrzeża. Niebo nad miastem wyglądało jak brudno-pomarańczowa gęsta breja. Wysoko nad budynkami unosiły się Horusy, czekające już na sygnał do ataku.
Ulice były niemal puste, co jakiś czas tylko było widać szabrowników, bądź ludzi zabierających dobytek do schronów.

Amanda rzuciła okiem, aby zobaczyć czy Światowid jeszcze stoi. Był tam! Stał cały i nienaruszony. Trochę zaniedbany, ale Amanda zdawała sobie sprawę, że ludzie mieli lepsze rzeczy do roboty niż dbanie o zabytki. Obecnie był dzień, a jak wiadomo Światowid znacznie lepiej prezentował się nocą, więc mając go w zasięgu wzroku, przypomniała go sobie takim jakim go pamiętała.
Obrazek Potem już Amanda nie czekała na nic, tylko dobyła pary rewolwerów.
Sotor spojrzał na latające istoty.
- Z tego dystansu będzie ci ciężko trafić - stwierdził.
Amanda spojrzała w górę. Istotnie bestie były cholernie wysoko i przypominały z tej odległości krótkie dżdżownice. Amanda co prawda umiała już kierować pociskami mocy w locie, ale nie na dystans trzech kilometrów.
- Jak przylecą bliżej to się nimi zajmę. Tymczasem oczyśćmy tutaj na ziemi - powiedziała Amanda i rozejrzała się dookoła. Szybko dostrzegła, że nie było tam z czego czyścić.
- Nie ma z czego czyścić, chyba, że pozbędziemy się szabrowników. Siły Skazy dopiero nadchodzą - mruknął Sotor.
- Co to za chmurna breja? - spytała Amanda wskazując górę, gdy ruszyli w stronę murów od strony lądu.
- Efekt skażenia terenu - odparł Sotor. - Skaza może zaatakować z góry - westchnął.
- Musimy się przygotować - westchnęła Amanda, a przygotowania rozpoczęła oczywiście od zerknięcia w lusterko.
Po krótkiej rozmowie z Aine Amirą i załatwieniu przyspieszonej ewakuacji, oraz pomocy, Amanda mogła się zająć pomocą w organizowaniu obrony.

Rozpoczęły się przygotowania do walki. Najpierw Amanda spotkała się z dowództwem obrońców miasta. Jana Kosa, jednego z bogatszych przedstawicieli klasy kupieckiej z Kryształowego Wybrzeża oraz Paladyn Lenę z Marmurowego Lasu, znała już wcześniej. Do nowo poznanych należeli wysoki wojownik Wiktor Kołaj, oraz para znakomitych łuczników: czarnowłosy Thorgal Aegirsson i młoda kobieta Kriss Valnor.
Amanda dowiedziała się, że ataków było już parę, wiec siły zbrojne miasta oraz mieszkańcy zostali mocno... przerzedzeni. I to nie dlatego, że poumierali, a dlatego, że "nie zdzierżyli nerwowo" - jak to określiła łuczniczka z mieszaniną lekkiej pogardy i żalu w głosie.
Razem poszli na mury, aby zobaczyć pole walki i rozeznać się w terenie, oraz zasobności sił.
Mieli do dyspozycji dwustu kuszników oraz czterystu piechurów, wszyscy o różnych stopniach uzbrojenia i zdolnościach bojowych. Kusznicy rozstawieni byli na murach, w nieco większej gęstości nad bramami, zaś co do piechurów to połowa była przy bramach i połowa na murach.
Od południa był port, więc raczej nikt nie powinien stamtąd atakować. Główną północną bramę Amanda wzięła na siebie, a dla towarzystwa wzięła Lenę, której miecze naładowała mocą Aramona, oraz Wiktora, którego topór również został naładowany przez Amandę mocą.
Do obrony zachodniej bramy, Amanda wyznaczyła swoich uczniów Arię i Ferrusa, a także Aine Amirę. Wiedziała, że w razie czego dżin zadba o jej uczniów ewakuując ich z pola walki. Wschodnią brama miał się zająć Sotor, a do pomocy dostał parę łuczników, którym Amanda naładowała mocą po kilkanaście strzał.
Jan Kos miał się zajmować organizacją ewakuacji, począwszy oczywiście od rannych. W rezerwie do ewakuowania mieli jeszcze Argenę, którą Aine mogła sprowadzić nieomal w każdej chwili.
Nie trwało długo, zanim byli gotowi do bitwy.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
ODPOWIEDZ