Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

To jest miejsce, w którym przeprowadza się wcześniej umówione sesje.
ODPOWIEDZ
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Plomiennoluski »

Kaisstroim ocknął się. Wszystko było dziwnie rozmyte, ale zarazem boleśnie wyraźne. Potężne kajdany przytwierdzone łańcuchem do ściany z tyłu uwierały go w nogi, na których zostały zamknięte. Kamień, na którym leżał smok był ciepły, a od jego aury drętwiały kończyny. Powietrze napełniało buczenie, a pomieszczenie, w którym leżał smok było klaustrofobicznie małe, ledwo dawał radę się obrócić... Mimo tego zaczął się rozglądać dookoła jak tylko mógł, a po chwili walić łapami nie w łańcuchy, ale w mur, gdzie zakotwiczone były pęta. Ściana jednak nie chciała ustąpić nawet po paru minutach uderzania weń. Spróbował się skoncentrować i naładować ogon mocą, jednak nawet naładowany ogon nie dał rady przerwać łańcuchów, a gdy zaczął się rozglądać za miejscem na klucz w kajdanach, to szybko stwierdził, ze te okowy nie powstały z myślą wyzwalania z nich kogokolwiek. Zastanawiające było jednak jak ktokolwiek dał radę założyć mu te kajdany. Wszystko to było co najmniej dziwne, tylko czemu wszystko było takie zamglone, ugryzł się lekko w łapę, żeby stwierdzić jak reaguje na ból i w jakiej tak właściwie jest kondycji. Bolało ze dwa razy bardziej niż powinno... znaczy się poczuł swoje własne ugryzienie. Nie był w stanie przegryźć własnej skóry.
- Kaisstrom! - usłyszał głos Rezznafena. - Zmień postać na ludzką, to twoja noga wyjdzie z okowów - zauważył. - W twoim kierunku idzie inny Wybraniec. Kobieta... - głos osłabł, jakby zagłuszany przez wszechobecne buczenie. - ...imieniem Amanda. Przygotowuję wam drogę wyjścia stamtąd... - głos zamilkł, tym razem na dobre.

Nim smok zdążył przybrać ludzką formę do sali weszła rudowłosa kobieta w podróżnym stroju, z rewolwerem w dłoni. Z tej odległości było to wszystko co smok mógł o niej powiedzieć.
- Daj mi, zniszczę łańcuchy! - rzuciła szybko, celując w łańcuch, który trzymał gryzioną łapę smoka.
Ten przekrzywił tylko głowę na słowa kobiety, szybko przetrawił słowa Rezza i zmierzył się z własną głupotą, jeśli to faktycznie miała być inna wybrana, na dodatek miała podobne do niego moce, rada opiekuna była niesłychanie mądra. Szybko przybrał postać człowieka i wyskoczył z kajdan, ręka go nieco bolała, ale była cała, no cóż, taki ból go raczej nie zabije, a wolałby nie wiedzieć co tamta mogla mu zrobić. Kaisstrom wyglądał teraz jak młodzieniec około dwudziestu kilku lat, chociaż szare oczy wyglądały jakby przeżyły jednak więcej, krótkie jasno blond włosy sterczały w nieładzie, sylwetka przedstawiała się przeciętnie, jedynym co mogło go wydać to fakt, ze był nagi i zachowywał się jakby całkiem nie zdawał sobie sprawy z tego ze nie jest to ogólnie przyjęty zwyczaj.
- Gdzie my do licha jesteśmy? - zapytał smok.
Amanda przez chwilę przyglądała się mężczyźnie, jednak szybko się opamiętała. Kaiss nie był pewien, ale chyba się lekko speszyła, lub cokolwiek ta reakcja u ludzi oznaczała.
- Tak dokładnie, to chyba śpimy we własnych łóżkach, ale to nie jest tylko sen. To jakieś więzienie Skazy, nie wiem. - odpowiedziała szybko kobieta, opuszczając jednocześnie rewolwer. Teraz dało się zauważyć, że była ładna i dość młoda, przynajmniej w porównaniu do innych ludzkich samic jakie widział, a jej twarz zdobiło kilka piegów. Była raczej wysoka i szczupła, ale na oko można było śmiało określić ja mianem wysportowanej. Jej włosy były spięte w warkocz, ale dawało się zauważyć, że były naturalnie kręcone.
- Jesteś cały? - spytała spoglądając na mężczyznę.
- Tak, cały. Wiezienie skazy powiadasz? Dwa Horusy i już mnie porywają w czasie snu, no to pięknie, ciekawe jak dalej się to wszystko potoczy, Rezznafen wspominał coś że szykuje nam drogę wyjścia, jak sadzisz, są szanse ze coś nas tu spotka?
- Nie wiem, ja nic nie widziałam.
- odparła kobieta. - Reznafen to twój opiekun? Mówił którędy do wyjścia? - dopytywała się rudowłosa.
- Niespecjalnie, mówił tylko że coś szykuje i tyle, głos się urwał. Jak się tu dostałaś że zostawili Ci rewolwer? - Zdziwił się nieco, choć trzeba przyznać ze jego raczej nie mieliby z czego ogałacać.
- To jest więzienny koszmar, dostaliśmy się tu bo zasnęliśmy, chyba. - odpowiedziała, choć część odpowiedzi musiała zgadywać, czy raczej samej się domyślać. - Tę broń mam od wielu lat, jestem z nią dostatecznie zżyta, a niektóre elementy pozostają - odpowiedziała. - Widzę, że ty nic ze sobą nie masz. - dodała i uśmiechnęła się znacząco, by zaraz potem na krótką chwilkę zerknąć nieco w dół,jakby w jakimś pełnym znaczenia tajemniczym geście.
- Więzienny koszmar, ale to ciągle sen, no a nic nie mam, bo zazwyczaj tak chodzę. Więc niejako jak snem można nim manipulować, pytanie czy to dalej nasz sen, czy sen czegoś innego. - spróbował się skoncentrować i stworzyć przed sobą wizje pieczystego udźca sarenki lub coś równie smakowitego, skoro i tak utknęli chwilowo, może przynajmniej coś przekąsić. Niestety jego wysiłki były całkowicie daremne.
Amanda zmarszczyła brwi. - Nie wiem. Wydawało mi się, że to mój sen. Może to sen łączony? Nasz obojga i nie tylko... na przykład Skazy? - powiedziała.
- Tylko Skazy - zabrzmiał głos Rezznafena. - Z tego co rozumiem Sotor już zaproponował ci, Amando, podróż wgłąb i zaszkodzenie Skazie, tak? - zapytał, ale chyba było to pytanie retoryczne. - Gdy śniliście Skaza odczekał na właściwy moment i gdy wasze sny zbliżyły się do jego pociągnął was i zamknął we własnym koszmarze. Dlatego możecie mu zaszkodzić. Wyjście będzie gotowe za godzinę, do tego czasu możecie spowodować trochę zniszczeń... wiedzcie jednak, ze Skaza będzie się bronił...
Kaisstrom wzruszył ramionami i rozejrzał się dookoła. - No jeśli można zaszkodzić Skazie, to można mu przynajmniej zaserwować niespokojny sen, jeśli się nie mylę, to uwięził nas ale nie odciął od mocy, wiec można mu zaszkodzić.
- Dzięki. Ja z chęcią dokonam takich zniszczeń jakie tylko się da. Ale chyba nie mówimy o tych ścianach? Bo nic więcej tu nie widzę do niszczenia. - zauważyła Amanda.
- No to trzeba się chyba przejść po tunelach i zobaczyć co mu w głowie siedzi, a właściwie temu, trzeba się stad ruszyć. - jak powiedział tak zrobił.



Kaisstrom wyszedł przed kobietą i rozejrzał się po korytarzach, nie wyglądały zachęcająco, ale nie dziwiło go to specjalnie, wybrał prawy i machnął na dziewczynę żeby za nim podążała. Amanda ruszyła w drogę, ale szybko zrównała się z mężczyzną, aby następnie go wyprzedzić. Biegli, razem długim korytarzem. Skręcili w lewo i tuż za zakrętem spotkali się z dwiema mięsistymi istotami, wyglądającymi jak potężnej budowy ludzie bez głów. Amanda szybko wycelowała z rewolweru w jednego z nich i nacisnęła spust. Pocisk energii rozniósł istotę na strzępy. Smok był za to przyzwyczajony do bardziej fizycznego podchodzenia do sprawy, kiedy kobieta załatwiła jednego, podbiegł do drugiego, jednocześnie wzmacniając rękę, uderzył mocno a stwór poleciał całkiem daleko w dół korytarza.
- Chyba jesteśmy na dobrej drodze.
- Racja, całkiem możliwe, że próbują nas zatrzymać. - odpowiedziała Amanda.
Zaraz potem oboje pobiegli dalej. Mieli jeszcze dwa takie spotkania, oba z identycznym skutkiem. W pewnym momencie wbiegli do nieco większego pomieszczenia. Część pomieszczenia znajdowała się na lekkim wzniesieniu i znajdował się tam ołtarz. W pozostałej części znajdowały się ławy, w których "siedziało" kilkanaście martwych ciał.
- Wygląda jak kaplica, czy coś takiego, patrz tam dalej nie ma przejścia, chyba trzeba będzie wziąć inny korytarz. - Mimo to wszedł do środka i przybrał ponownie smoczą formę, ogonem zmiatając nieco ław, nie żeby jakoś specjalnie chciał to niszczyć, ale to ponoć była część Skazy, a on zdecydowanie wolał przebywać w swoim własnym ciele.
- Racja, pójdziemy prosto, przy ostatnim rozwidleniu. - powiedziała Amanda. A następnie dwukrotnie strzeliła pociskiem energii do ołtarza, który po zaoferowanej przez kobietę demolce nadawał się do generalnego remontu. Droga przez labirynt upływała im dość szybko, chociaż zamieniła się w jeden szalony obraz będący tak naprawdę mieszanką strażników, dziwnych świątyń, pustych korytarzy i ślepych uliczek, wszystko stonowane w kolorze kamienia, równie dobrze mogli być pod ziemią albo nigdy nie istnieć. Przynajmniej wydawało się ze robią coś wartościowego, o ile można tak nazwać niszczenie strażników sennych skazy i poniewieranie trupów, które od wieków nie pamiętały czym były kiedyś.

W końcu dotarli do czegoś nowego. Pomieszczenie było znacznie większe niż świątynie jakie dotychczas napotkali i znajdowało się tam coś paskudnego. Duża... istota składająca się z cyst i ziejąca paskudnych otworów ogniem. Kształtem przypominała wielkie surowe ciasto omyłkowo wyjęte z foremki przed upieczeniem, oraz poruszające się na wielkich mackach niczym wielka ośmiornica. Amanda wycelowała weń rewolwer.
- No to akurat coś nowego. - Kaisstrom szybko przeistoczył się znowu w swoją prawdziwą formę, nie było tu może miejsca żeby się odpowiednio wzbić i zaatakować z góry, ale wolał tą formę, łuski dawały mu jakieś poczucie bezpieczeństwa. Wystrzelił z łap kulistą błyskawicę i rzucił się w stronę stwora, zaraz zresztą przekonał się że ten potwór ma naprawdę gorący ogień.

Widząc, że smok atakuje frontalnie, Amanda podeszła nieco z lewej flanki. Strzeliła do potwora energią, która wyrwała stworowi kawał ciała. Ten nie dysponował oczami, więc namierzył ją chyba właśnie przy tej okazji ataku. Płomienie buchnęły w jej kierunku. Walka trochę zajęła, paskudne stworzenie było zdecydowanie potężne, co dało się odczuć w każdym ciosie, jaki dał radę sięgnąć któregoś z wybranych. Tyle że Amanda oberwała nieco ogniem, smok zaś miał bliższe i boleśniejsze spotkanie z istotą. Nie zmieniało to faktu, że połączone wysiłki obojga sprawiły że stwór skazy padł, Kaisstrom poznęcał się jeszcze nieco nad truchłem, ale było to raczej wyładowanie agresji i bólu wywołanego obrażeniami niż upewnienie się że to coś nie żyje. Chwilę potem oboje wybrańców podeszło do czegoś w rodzaju trumny, podłączonej do sieci rur i maszyn, których wcześniej nie dojrzeli zbyt zajęci walką. Bez dłuższego namysłu otworzyli wieko, choć trzeba się z tym było mocno posiłować. W środku była dziewczynka, z wyglądu niezbyt stara, ale wymizerowana, za to jej włosy mogły być powodem do dumy, rude, z wplecionymi w nie czerwonymi ozdobami, sięgały aż do łydek nieprzytomnej osóbki.
- To Demmianka, weźcie ją i wynoście się stamtąd. - głos Rezza był teraz całkiem wyraźny, a gdy tylko smok dotknął nieprzytomnej, wszystko się rozmyło, najwyraźniej w końcu wyciągnęli ich z tego koszmaru.

Kaisstrom otworzył szeroko oczy i wpatrzył się w Rezza.
- Co to w ogóle było i co to za Demmianka? Jaka Amanda. Brrr - energicznie rzucił pyskiem kilka razy, żeby pozbyć się resztek snu.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Wilkojapko »

Io

Słońce coraz ciężej chyliło się nad horyzontem. Io nie spoglądał jednak na nie. Płynął kierowany mocą i tylko chwilami wynurzał się w zimną, niegościnną przestrzeń świadomości. A gdy znów nurzał się w strumieniu mocy, wiedział i czuł wszystko.
Obecność zwierząt, ich ciepło. Wiatr wiejący od strony zwierzyny. I jej zapach. Coraz bliższy, wyraźniejszy, z przebijającą się coraz mocniej nutą ...KRWI. Głód wywracający jego wnętrzności, wstrząsający jego ciałem...
Jeszcze kilka kroków...
To był ten moment. Ofiara wykryła go. Poczuł to, jak swoistą nić łączności. Nagle napiętą.
Nie było chwili na zastanowienie. Powrócił, do swej zwykłej wizji.
Zobaczył, ją ale nie było to zaskoczeniem. Już wcześniej czuł jej zapach. Czuł jak wiatr rozwiewa sierść okrywającą jej potężne mięśnie.
Łania, pełna życia, zdrowia... i mięsa.
Rzucił się w jej stronę z nadnaturalną prędkością.
Zwierze, wciąż w szoku, obróciło się i spojrzało na niego z niewinnym przerażeniem. On pędził. Bez szału, bez nienawiści. Po prostu z radością istoty, która biegnie na posiłek. Gdy był już blisko, zwierzyna zwinnym ruchem zbiegła z jego drogi i ruszyła w ucieczkę.
Łowca był pełen podziwu dla tak sprytnego posunięcia, jednak nawet ono nie ratowało zwierzęcia.
Odbił się od najbliższego drzewa i sięgając w pokłady swojej mocy, rzucił się na łanię.
Sam impakt tego rzutu, wystarczył by przetrącić kręgosłup zwierzęcia. Io dla pewności jeszcze skręcił kark ofiary. Nie chciał by cierpiała.
W tym zabójstwie, jak w każdym dotychczas, grała nuta ulgi, rozładowywanego napięcia. Wcześniej- strachu i nienawiści. Teraz po prostu - głodu.
Przerzucił zdobycz przez ramiona. Spojrzał na niebo.
Najwyższy czas, wrócić do Thelii. Może być w niebezpieczeństwie.

***

Czterometrowa kupa mięśni, typowo wręcz zeszpecona i wykręcona przez skazę. Co robić?! Jak się za to wziąć? Może po prostu uciec ze zwierzyną? Na polanę wkroczyła Thelia, bestia zareagowała. Szybko, brutalnie. Io zsunął trofeum z ramion i już chciał rzucać się na ratunek towarzyszce, gdy nagle ogarnęło go otępienie, wykonał parę ciężkich kroków naprzód, po czym zastygł w bezruchu, biernie wpatrując się na śmierć biednej dziewczyny... tak sądził.
Nie minęło wiele czasu i nie upłynęła zapewne ani jedna kropla potu z jej czoła, gdy dziewczyna przepiłowała bestię promieniem światłości.
Aura otępienia prysła. Io, jeszcze przez chwilę postanowił pozostać w tym stanie.
To był jeden z jego pierwszych dni... i dzień bardzo długi.

***

Spotkali się tam, gdzie się rozstali. Io przybył, niosąc na plecach łanię. Thelia siedziała na obalonym konarze drzewa. Na jej szacie nie pozostał ani ślad tego, co przed chwilą widział Niezrodzony. Przez chwilę zastanowił się, czy to nie było złudzenie - efekt nadmiaru przeżyć, bodźców, nowości, który przygniatał go od dłuższego czasu.
-Thelio. - Rzekł cicho, jednak jego tembrowy głos rozniósł się daleko.-Widziałem co zrobiłaś z tym... czymś.
- Z... - Thelia uniosła brew. - A, widziałeś Dominatora? Uznałam, że stanowi zagrozenie nawet dla ciebie wiec go usunęłam - wzruszyła ramionami, beztrosko, jak osoba która wcale nie przepołowiła wielkiego stwora strumieniem energii.
-Nawet dla mnie?- Zaśmiał się nerwowo. - Gdy patrzyłem na to paskudztwo, to zastanawiałem się, czy będzie to zagrożenie nawet dla nas obojga i całej wioski, a potem wystrzeliłaś ten strumień mocy i...
Thelia westchnęła.
- Dominator to jedna z istot Skazy, która nadaje siedo eksterminacji niewielkich osiedli ludzkich. Jej obecność powoduje nacisk psychiczny i każdy kto go nie zdzierży nie potrafi zrobić czegokolwiek. Czeka na śmierć z rąk Dominatora -
-Niedoceniałem Cię.- Westchnął Io.
-Widziałem, że jego krew leje się jak każda inna. Jak bronić się przed tym naciskiem?
- Wymagane byłoby szkoenie siły twojego umysłu oraz kontroli energii, którą posaidasz - odparła Thelia i uśmiechnęła się. - Io... zademonstruje ci coś.- skinęła dłonią na Nienarodzonego, by podszedł do niej.
Thalann po raz kolejny z czułością ułożył zdobycz na ziemi, po czym posłusznie zbliżył się Thelii.

- Uderz w to powalone drzewo pieścią tak mocno jak potrafisz - powiedziała mentorka. Wiedziała, ze Thlann nie zrobi sobie przy ciosie krzywdy, jak zapewne zrobiłby każdy człowiek.

Io wzruszył ramionami, po czym wykorzystując tylko naturalną siłę swego ciała, wziął zamach i posłał swą pięść z wielkim impetem uderzając w korę. Kora chrupnęła, pozostawiając głębokie wgniecenie.

Thelia wstał iniosłą dłoń i zamachnąwszy sie przecięła obalone drzewo na dwoje. Jej dłoń przeszła przez korę i drewno jak przez papier.
- Nie oceniaj mnie po wyglądzie - powiedziała do Io, ujęła połowę drzewa i obróciła nim w dłoni, po czym rzuciła na bok.
Io poczuł jak ziemia pod jego nogami zadrżała, gdy odrzucona połówka wylądowała na ziemi.
- Na razie jestem tu nie tylko po to by cię uczyć, ale i bronić, co oznacza, że jestem od ciebie silniejsza w więcej niż jeden sposób. Chcę, byś był tego świadom świadom i wolę udowadniać to czynem niż słowem... raczej byś mi nie uwierzył, co? - uśmiechnęła się.

Io całkowicie przegapił jej uśmiech, wciąż tępo wpatrując się w miejsce lądowania konaru.
Udało mu się wyrzucić z siebie jedynie pełne zdumienia -Taaaa.

Thelia zwróciła uwagę na martwe zwierze u stóp swojego ucznia.

- Widzę, ze polowanie zakończyło się powodzeniem. Chcesz zjeść teraz na surowo, czy zabierzesz to ze sobą? - zapytała, zmieniając temat.

-Ymmm... Zdecydowanie wypadałoby to podgrzać i przyprawić...- odpowiedział skołowany Io. Coś działo się na ogromną skalę. Większą niż mógłby wcześniej przypuszczać. Istniał na tyle długo, by zrodził się w nim instynkt, mówiący, że tak potężne osoby nie pojawiają się byle gdzie i bez konkretnego celu.

- Wiem, ze niektórzy preferują surowiznę, dlatego pytam - Thelia wzruszyła ramionami. Szczerze, prostolinijnie. - Mozemy ruszać z powrotem do miasta? -


-Oczywiście.

***

Po krótkiej rozmowie z karczmarzem, który to zgodził się przygotować posiłek ze zwierzęcia, Io zasiadł przy jednym ze stołów. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nim jego kolacja zostanie wyprawiona i podana minie jeszcze sporo czasu, a całe jego "ja" kotłowało się od pytań. Spojrzał wymownie na Thelię.
Ona odpowiedziała, bezbłędnie odczytując jego intencję.
-Chcesz porozmawiać?
-Tak. Czy uważasz, by było to odpowiednie miejsce?
-Nie, chodźmy do naszego pokoju. - zaproponowała kobieta.

***

Ciasnota i grube ściany pokoiku zapewniały o wiele lepsze otoczenie. Thelia zajęła miejsce na krześle. Io, stwierdził, że taktownie byłoby również to zrobić. Usiadł więc wygodnie.

-To co widziałem dziś... I to co widziałem w Vuahl. Widzę, że toczy się tu gra o naprawdę wielką stawkę.
- O ten swiat i życie wszystkich w nim - odparła kobieta.
Io, zignorował tą wypowiedź i kontynuował.
-Widzę, że rzucane są tutaj duże figury, ale między kim toczy się gra?
Dlaczego?
I kim ja w niej jestem?



Thelia wzięła głęboki oddech.

-Zacznę od początku. Gdy świat zaczyna sie sypać z różnych powodów, z reguły w wyniku błędów istot będących jego mieszkańcami, to bóstwa zsyłają na świat kataklizm, który czyści planetę tak,ze przeżywają nieliczni i zaczynają niemal od nowa - zaczęła .
- Po ostatnim Katakliźmie okazało się, ze bóstwa utraciły kontakt ze światem. Nie potrafiły go w żaden sposób nakierować czy zmienić. Zostały odsunięte, pozostawiajac po sobie wolne miejsce. Miedzy wymiarami w przestrzeni dryfują istnienia, często wypaczone i szalone po milionach lat uwiezienia w niebycie i szukają możliwości by uwolnić sierze swego więzienia. Takim bytem jest skaza, a świat bez bóstw jest wyczekaną przez niego okazją-
kontynuowała opowieść.
- Jednak ten świat mu nie pasuje. Jest niewłaściwy dla jego potrzeb, wiec zadecydował, ze unicestwi go i odtworzy. Przeszkadzają mu w tym jednak istoty rozumne wszelkiego rodzaju, wiec to od nas zaczyna "czyszczenie świata" - zrobiła pauzę i westchnęła, po czym kontynuowała.
- Nie usuniemy tego istnienia, znaczy Skazy, sami bez pomocy bóstw, a do tej pory nie mieliśmy pomysłu jak by móc je tu przywrócić... do niedawna, bo wczoraj jakimś cudem do tego świata dotarła cześć ich mocy i znalazła sobie Wybrańców w których wniknęła. umożliwia to odnowienie wiary w bóstwa i ich powrót. Jesteś jednym z Wybrańców - otrzymałeś moc od bogini życia - Tyris.


Przez cały wykład Io, patrzył badawczo w oczy Thelii i przytakiwał.
-Dobrze. Wybacz ciekawość, ale od niedawna istnieję jako tako. Czy to moc Tyris ożywiła mnie?
Co mogę, a co muszę czynić jako wybraniec?

- Nie jestem pewna ,ale bardzo możliwe. Twoim zadaniem jest przywrócenie wiary w Tyris i ochrona ludzi przed Skaza do czasu powrotu bóstw - - odparła.
-A skąd Ty czerpiesz moc Thelio?- Zapytał wyraźnie ożywiony.
- Dawno temu otrzymałam swoją moc od Luviony, tak ja ty teraz od Tyris. Pozostałam w tym świecie by go strzec - odparła kobieta.
-Jak dawno?.
-Paręset tysięcy lat... nieistotne

-Yhym- odpowiedział Io, zredukowany właśnie w swojej samoocenie do poziomu żałosnej efemerydy.

-Tak czy inaczej jesteś jednym z dziesięciu kluczy do przetrwani tego świata, tak jak ja niegdyś byłam. Dlatego powinieneś się porządnie najeść i wyspać, a jutro może uda ci się nauczyć czegoś nowego.
- Spointowała Thelia, z umiłowanym sobie protekcjonalizmem.

-Masz rację. Jestem dumny, że opiekuje się mną tak potężna istota. I rzeczywiście głodny.- Odparł Wybraniec.

Jedzenie powinno już być gotowe. Udał się na dół. Był dopiero małą iskrą w świecie bytu, ale wiedział, że jeśli nie chce zgasnąć. Musi wykorzystać każdą okazję, do zwiększenia swojej mocy.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mekow »

Amanda:
Astaria, Unia, Mrozigród i okolice



Magowie przez chwilę przyglądali się gigantowi. Tereny Unii były jednymi z nielicznych gdzie można było spotkać olbrzyma, nie mniej jednak to było zupełnie co innego. Czarnowłosy mag wyjął z kieszeni niewielką lunetę, aby lepiej przyjrzeć się stworowi. Młodsi patrzyli nań z lekkim zdziwieniem, może nawet niepokojem, ale nic nie mówili. Fioletowłosa kobieta jakby zastygła w miejscu i przyglądała się stworowi z otwartymi lekko ustami. Amanda też miała dość niewyraźną minę, ale powstrzymywała się od wszelkich odruchów... oprócz sięgnięcia po rewolwer. Jak można się było spodziewać jako pierwszy głos zabrał Gleeson:
- Nie rozmiar się liczy. Ma słabe punkty? - spytał, spoglądając na Sotora.
- Wnętrze jest miękkie, ale chronione barierą. Potrzeba pocisku o duzej sile przebicia i sporym rażeniu po dostaniu się do środka - odparł Sotor, uśmiechajac się lekko.
- Mrose masz coś? - zwrócił się do czarodzieja z lunetą.
- Może te świecące punkty - odpowiedział niepewnie odkładajac lunetę, spojrzał na Sotora - to jego oczy? - spytał.
- Ta istota nie ma oczu, to są tylko punkty lokacyjne. Zaraz zaatakuje, to uderzy mocą właśnie z nich - odparł Sotor. - mamy jakieś piętnaście sekund. Przygotujcie zaklęcia teleportacyjne - zaproponował rycerz.
- Gdzie chcesz się przenieść? - spytał szybko Gleeson.
- Gdziekolwiek w promieniu większym niż 50 metrów. Jak zaatakuje to taki promień rażenia będzie miało uderzenie. Ja nie muszę sie przenosić, sugeruje to wam. Blokowanie jego ataku jest energetycznie nieekonomiczne - wyjaśnił. - Amanda stój za mną i przyszykuj rewolwer. Długo schodzi im rzucenie jakiegokolwiek zaklecia, wiec chyba przejmiemy sprawę...
- Słyszeliście. Rozproszyć się w parach, atakować i uciekać teleportacją - dowodzący czarodziejami mężczyzna z ręką golema wydał polecenia. Ci dobrali się w pary tak, jakby wcześniej było juz ustalone kto idzie z kim. A może było? Młodsi magowie zostali rozdzieleni i każdy wystąpił w towarzystwie kogoś starszego. Gleeson został sam.
- Mam go w dłoni - odparła Amanda i załadowała go średnią ilością energii. Nie chciała dać za dużo, aby nie zasłabnąć. Obawiała się nieco tej walki. Przeciwnik był zdecydowanie silniejszy niż poprzedni, z którym miała do czynienia. Pancerz całej powierzchni ciała brzmiał teraz jak coś, co bardzo chciała by mieć.
Czarnowłosy czarodziej zabrał swego podopiecznego, teleportując się poza pole widzenia. Fioletowłosa kobieta zrobiła to dopiero po chwili, gdy się opamiętała i zamknęła wreszcie usta. Gleeson póki co trzymał się Amandy i Sotora.
- Strzelać? - spytała Amanda celując w środek ogromnego potwora.
- Nie... stój dokładnie za mną, oprzyj sie o moje plecy - Sotor wyszczerzył się. - W pewnym momencie schylę się i polecę ci byś strzelała, bądź na to gotowa - polecił.
- Panie Gleeson, proponuję też sie teleportować... będę celem - powiedział do maga.
Mężczyzna kiwnął głową i zniknął w czarnym błysku. Amanda stanęła tuż za Sotorem, nieomal się do niego przytulając. Oddychała szybko i głęboko, gotowa na to co ich czeka.
Tymczasem z lewej flanki, ku stworowi poleciały fioletowe błyskawice i kilkanaście pomniejszych, bardziej żółtych niż ognistych pocisków. A zaraz potem, z prawej dołączył ostrzał białych kul energii, oraz przezroczyste szpikulce. Nic nie wskazywało na to, aby któryś z ataków szkodził Phobosowi. Cokolwiek robił Gleeson, także nie przynosiło widocznych dla Amandy efektów.
Phobos uniósł jedno ramie w górę. Punkciki na jego ciele zajaśniały i wypuściły wyładowanie energii, które objęło jego ramie zasięgiem. Sotor dobył miecza.
- No to jazda - wyszczerzył sie. - Nie ruszaj sie ani o centymetr - polecił. Istota zamachnęła się i uderzył centralnie w Sotora, zamieniajac teren w zasiegu 50 metrów w krater przy oślepiajacym błysku błękitnej energii.
- Teraz - powiedział Sotor i schylił się. Amanda zorientowała się, ze jest wewnątrz ramienia istoty, a przed nią jest cos w rodzaju kanału na energię...
Kobieta domyślała się, że zamiast przebijać się przez skorupę, pozwolili Phobosowi aby niechcący załatwił tę sprawę za nich. Było to trochę jak nadstawić szczękę, aby przeciwnik złamał sobie na niej rękę, ale zadziałało znakomicie, a ich szczęka była cała i zdrowa.
Nie tracąc ani sekundy, Amanda wycelowała w głąb "tunelu" i nacisnęła spust.
Pocisk zniknął w prądzie... Phobos podniósł dziurawą rękę... najwyraźniej Sotor japo prostu rozciął i wyżłobił w momencie uderzenia.
Potem istota eksplodowała od srodka energią ziemi. Brązowozłota łuna rozświetliła okolicę... a potem spadł deszcz parujacego, śmierdzącego mięsa. Sotor dobył topora i osłonił Amandę przed nietypowym "opadem".


Amanda była wręcz zaskoczona, że tak sprawnie poradzili sobie z takim gigantem. Nie spodziewała się tego.
Siedząc bezpiecznie pod nietypowym parasolem, osłaniającym ją przed "opadami", przyglądała się efektom tego czego wspólnie dokonali.
- Poszło lepiej niż myślałam - zdradziła Amanda. Istotnie to, że tak szybko pokonali stwora, było dla kobiety wręcz zaskakujące.
- Użyłeś zaklęcia pancerza? - spytała.
- Nie... - Sotor wzruszył ramionami i uśmiechnął się, pokazujac miecz palcem.
Amanda uśmiechnęła się w odpowiedzi. Zrozumiała jak przebiegła walka. - Rozumiem, że to nie jest zwykły miecz?
- Nie jest magiczny, jesli o to pytasz, to jest miecz kanałowy z bardzo specjalnego materiału. Póki magów nie ma to mogę ci powiedzieć. Dawno temu żyła istota która zapoczątkowała rasę smoków. Wyznawcy zwali go Smoczym Ojcem. Mój znajomy zabił go i przejłą jego moc, przy czym zagarnął jego kosci. Mój arsenał i pancerz jest zrobiony z tych kości - wyjaśnił Sotor.
- Mhm - mruknęła Amanda zastanawiając się chwilę. Zapewne chciała powiedzieć coś więcej, ale zauważyła jak parę metrów od nich pojawił się Gleeson.
- Jesteście cali? - spytał mężczyzna.
Amanda pokiwała potwierdzająco głową. Ona była cała i zdrowa.
Sotor złapał za zesztywniały kawałek ręki Phobosa i odwalił na bok. - Wszystko w porządku - powiedział. - Tych istot moze byc więcej na kontynencie - dodał.
- Naprawdę? - spytała Amanda. Wiedziała jednak, że mimo iż Sotor ma poczucie humoru, to nie był to żart, zresztą dało się to odczytać po wyrazie jego twarzy.
- Jak go pokonaliście? - spytał mężczyzna. - Z tego co widziałem to po prostu eksplodował od środka - dodał.
- Tak jak mówiłem, miał pancerz. Używając Wycentrowania Magnetycznego uczyniłem swój miecz Domyślnym Środkiem Lokalnej Spirali - powiedział Sotor. Czarodziej w ledwo zauważalnej skali przyglądał się rozmówcy ze zrozumieniem, jednak Amanda spojrzała na swego towarzysza, wyraźnie marszcząc brwi.
- Innymi słowy on sam rozwalił sobie rękę o mój miecz - wyjaśnił Sotor. - Potem usunąłem efekt zaklęcia i Amanda wpakowała pocisk w jego trakt energetyczny - dokończył.
- Moja moc pochodzi od pradawnego, czy też raczej prawdziwego, boga Aramona. Jest skuteczna przeciwko Skazie - dodała Amanda. - Tym potworom - wyjaśniła.
- Mamy już pewne doniesienia. Muszę wiedzieć jak najwięcej o tym, z czym mamy do czynienia - powiedział Gleeson.
Zanim mu jednak ktos odpowiedział, do grona zgromadzonych dołączyła pozostała czwórka. Nie dało się ukryć, że nie obronili się w pełni przed opryskiem z krwi i wnętrzności pokonanej bestii, ale nie przeszkadzało to nikomu, nawet kobiecie.
- Dobrze, że jesteście cali. Chwila przerwy zanim sprawdzimy wioskę w poszukiwaniu ocalałych - oznajmił Gleeson. Czarodzieje przyjęli to z dość lekkim entuzjazmem.
- Nasze zaklęcia nic mu nie zrobiły - fioletowłosa kobieta bardziej zauważyła fakty, niż żaliła się. Oparła ręce na biodrach.
- Może należało użyć broni palnej? - zauważył czarnowłosy czarodziej.
- To też by nic nie dało - odparł Gleeson. - Aramon, tak? - spytał spoglądając to na Sotora, to na Amandę.
- Ano Aramon. Bóg ziemi - odparł Sotor i wzruszył ramionami. - Amanda jest jego awatarem, więc jak sama wydobędzie z siebie dosć mocy to bedzie uczyć innych magów zapewne...
To ostatnie stwierdzenie zdziwiło kobietę. Owszem nauczanie nie było jej obce, ale jeśli chodzi o wykłady historii, a nie nową sztukę magii, której zresztą sama dopiero co się uczyła. Nie była pewna, czy sobie z tym poradzi.
- Brzmi obiecująco - odparł Gleeson - Rozumiem, że teren jest zabezpieczony - powiedział, spoglądając na mężczyznę.
- Ano jest.. tu juz spokój - stwierdził Sotor, na co mężczyzna z rękę golema skinął głową.
- Nie ma powodów abyście marznęli, my przeszukamy wioskę. Myślę że możecie wracać do Mrozigrodu - powiedziała fioletowłosa kobieta strącając z ramienia jakiś klejący się flaczek. Spojrzała na Gleesona, który zgodził się na propozycję przytaknięciem głowy.

Ekipa rozdzieliła się. Amanda i Sotor, w towarzystwie czarnowłosego czarodzieja pojechali z powrotem do miasta, podczas gdy pozostała czwórka została aby poszukać ocalałych i ocenić zniszczenia.
Po powrocie, Amanda miała już tylko jedno w głowie. Iść wreszcie spać. Towarzyszący im czarodziej podziękował za współpracę i umówił się na poranne spotkanie, po czym poszedł zająć się... może zameldowaniem sytuacji, może przebraniem się w coś czystego. Zajął się swoimi sprawami.
Amanda i Sotor udali się do swojej karczmy. Rozmowa ze znajomą kelnerką, była dość krótka gdyż ograniczała się do stwierdzenia "skopaliśmy mu tyłek". Nie trwało długo zanim Amanda udała się do swego pokoju i niezwłocznie położyła się spać.



Amanda ocknęła się... lub przynajmniej miała wrażenie, ze sie ocknęła. Leżała na nieco ciepłej, nieprzyjemnej w dotyku skale, od której promieniowała jakaś moc. Poderwała się z posadzki, czujac, jak jej kończyny coraz bardziej cierpną.
Zaniepokojona tym co się dzieje, rozejrzała się dookoła, w poszukiwaniu drzwi... lub czegokolwiek innego. Jej dłoń tymczasem odruchowo sięgnęła w miejsce, gdzie zazwyczaj kobieta nosiła kaburę na rewolwer.
Znalazła ją. Usłyszała natomiast parę szumów, po czym parę stłumionych przekleństw wypowiedzianych przez znajomy głos. Obecnosć Sotora jakby na chwilę zmanifestowała się pod postacią potężnego ciosu, który wysadził kraty z miejsca.
Amanda dobyła broni i szybko ruszyła w stronę wyjścia. Nie wiedziała co się dzieje, ale wydostanie sie z tego miejsca bylo chyba dobrym pomysłem... na pewno jego wykonanie poprawi samopoczucie Amandy.
- Dzięki - powiedziała.
Coś zabuczało głośno i Amanda poczuła, jak miękną jej kolana. Buczenie ustało po chwili.
- Dobra - usłyszała echo głosu Sotora.
- Mamy dwie opcje, albo wydostajesz się stad szybko, albo próbujemy pogrzebać i przywalić lekko Skazie...
- Co się dzieje? Gdzie my jesteśmy? - pytania same cisnęły się na usta kobiety. Usiłowała iść do przodu, w stronę wyjścia, ale średnio jej to wychodziło.
- Zakamary umysłu skazy - odparł Sotor.
Amanda była co najmniej zdziwiona. - Skąd się tu wzieliśmy? - spytała, chcąc jak najszybciej się wydostać. Miała jednak wrażenie, że drzwi wcale nie zbliżają sie do niej, jak to czasem w koszmarach bywało.
- Zostałaś tu wciągnięta we śnie... jest tu też inny Wybraniec
- To uciekajmy stąd. Wszyscy - powiedziała szybko Amanda.
Chciała się stamtąd jak najszybciej wydostać, ale nie miała moralnego prawa nikogo zostawiać, jeśli ktoś inny tam już utknął.
- Ten koszmar był przystosowany by cę uwięzić, ten cel nie został osiągnięty, wiec możemy narobić szkód przed ucieczką. Jesteś pewna, ze nie chcesz zadziałać przeciw Skazie, skoro jest taka możliwość? - bąknął Sotor.
- Aha - odpowiedziała Amanda. Teraz, gdy dowiedziała się co i jak, zmieniła zdanie. Jeśli była już bezpieczna, jeśli "snowi Skazy" nie udało się jej uwięzić, a przyprowadził on ją do jej więzienia, to obowiązkiem było zaszkodzić jak się da, najlepiej uwalniając kogo się da.
- Naróbmy tyle szkód, ile się da! - powiedziała zdecydowanie i naładowała rewolwer energią.
- Świetnie... najpierw skoczymy po Kaisstroma, bo tak ma na imie drugi wybraniec... podążaj ścieżką na lewo - powiedział Sotor.
Nie tracąc czasu Amanda ruszyła wskazaną trasą. Przemieszczała się szybko, ale uważnie obserwowała otoczenie, gotowa w razie czego wycelować i nacisnąć spust.
Dotarła do sporej sali, z której wychodziło parę korytarzy, z jednego z nich dało sie słyszeć łupnięcie.
- To Kaisstrom. Chyba walczy z łańcuchami - stwierdził Sotor.
- Kto to taki? - spytała. Oczywiscie nie miało dla niej znaczenia, czy będzie to jakaś rasa ludzka, elfia, minotaur, trol, khajit czy cokolwiek innego. Chciała tylko wiedzieć kogo ma ratować, w razie gdyby spostrzegła więcej osób, albo gdyby napotkana osoba była kimś innym niż się spodziewali.
Nie czekała jednak próżno na odpowiedź i ruszyła w stronę odpowiedniego korytarza.
- Hmm... smok - odparł Sotor.
Amanda wyjrzała zza zakrętu i ujrzała wielkiego białego smoka mocującego się z łańcuchami. W pewnym momencie smok chwycił własną łapę zębami i ścisnął, po czym zamrugał oczyma.
- Chyba myśli, ze to sen... - mruknął Sotor.

Kobieta nie raz słyszała historie o wilkach, a nawet widziała raz we wnykach wilczą łapę. Zwierzę odgryzało sobie kończynę, aby uratować życie i choć skazywało się na kalectwo, to nadal żyło. Ale czy smoki robiły to samo? Czy nie były na to zbyt potężne? Ten tutaj przykuty był za wszystkie kończyny, chyba nie zamierzał sobie odgryźć wszystkich!?!
- Przestań! - krzyknęła kobieta, widząc zamiary smoka. Była pewna, że zdążyła w ostatniej chwili. - Daj mi, zniszczę łańcuchy! - dodała szybko, celując w łańcuch, który trzymał gryzioną łapę smoka.
Smok przekrzywił tylko głowę na słowa kobiety. Szybko przybral postać człowieka i wyskoczył z kajdan, reka go nieco bolała, ale była cała.
Kaisstrom wygladal jak młodzieniec okolo dwudziestu kilku lat, chociaż szare oczy wygladaly jakby przeżyły jednak wiecej, krótkie jasno blond włosy sterczały w nieładzie, sylwetka przedstawiala sie przecietnie, jedynym co mogło go wydać to fakt, że był zupełnie nagi i zachowywal sie jakby calkiem nie zdawal sobie sprawy z tego, że nie jest to ogólnie przyjety zwyczaj.
- Gdzie my do licha jestesmy?
Amanda przez chwilę przyglądała się mężczyźnie, nie pomijając oczywiście jego przyrodzenia, jednak szybko się opamiętała. Wszak nie wypadało... nawet jeśli było na co popatrzeć, jak to u smoków z tym bywa.
- Tak dokładnie, to chyba śpimy we własnych łóżkach, ale to nie jest tylko sen. To jakieś więzienie Skazy, nie wiem - odpowiedziała szybko kobieta, opuszczając jednocześnie rewolwer. Nie rozumiała dlaczego smok chciał sobie odgryźć łapę, skoro mógł się uwolnić z kajdan zmieniając postać na ludzką.
- Jesteś cały? - spytała spoglądając na mężczyznę, tym razem koncentrując się na jego twarzy. Z tego co wiedziała, pierwszy raz zdarzyło jej się świadomie rozmawiać ze smokiem. Poprzednio wydawało jej się, że był to człowiek, a dopiero po fakcie dowiedziała się kim był jej rozmówca.
- Tak, cały. Wiezienie skazy powiadasz? Dwa Horusy i juz mnie porywaja w czasie snu, no to pieknie, ciekawe jak dalej sie to wszystko potoczy, Rezznafen wspominal cos ze szykuje nam droge wyjscia, jak sadzisz, sa szanse ze cos nas tu spotka?
- Nie wiem, ja nic nie widziałam - odparła kobieta. - Reznafen to twój opiekun? Mówił którędy do wyjścia? - dopytywała się rudowłosa.
- Niespecjalnie, mówil tylko ze cos szykuje i tyle, glos sie urwal. Jak sie tu dostalas ze zostawili Ci rewolwer? - zdziwil sie nieco.
- To jest więzienny koszmar, dostaliśmy się tu bo zasnęliśmy, chyba - odpowiedziała, choć część odpowiedzi musiała zgadywać, czy raczej samej się domyślać. - Tę broń mam od wielu lat, jestem z nią dostatecznie zżyta, a niektóre elementy pozostają - odpowiedziała, to co podpowiedział jej Sotor.
- Widzę, że ty nic ze sobą nie masz - dodała i uśmiechnęła się znacząco, by zaraz potem na krótką chwilkę po raz kolejny zerknąć nieco w dół, dając mężczyźnie zrozumienia co ma na myśli. Nie dało się ukryć, ani zapomnieć, że mężczyzna był nagi. Ciężko było nie zwracać na coś takiego uwagi, a widok był naprawdę niczego sobie.
- Wiezienny koszmar, ale to ciagle sen, no a nic nie mam, bo zazwyczaj tak chodze. Wiec niejako jak snem mozna nim manipulowac, pytanie czy to dalej nasz sen, czy sen czegos innego. - powiedział smok.
Amanda zmarszczyła brwi. - Nie wiem. Wydawało mi się, że to mój sen. Może to sen łączony? Nasz obojga i nie tylko... na przykład Skazy? - powiedziała.
- Tylko Skazy - zabrzmiał głos Rezznafena.
- Z tego co rozumiem Sotor już zaproponował ci, Amando, podróż wgłąb i zaszkodzenie Skazie, tak? - zapytał, ale chyba było to pytanie retoryczne.
- Gdy śniliście Skaza odczekał na właściwy moment i gdy wasze sny zbliżyły się do jego pociągnął was i zamknął we własnym koszmarze. Dlatego możecie mu zaszkodzić. Wyjście będzie gotowe za godzinę, do tego czasu możecie spowodować trochę zniszczeń... wiedzcie jednak, ze Skaza będzie się bronił...
- Dzięki. Ja z chęcią dokonam takich zniszczeń jakie tylko się da. Ale chyba nie mówimy o tych ścianach? Bo nic więcej tu nie widzę do niszczenia - zauważyła Amanda.
- No to trzeba sie chyba przejść po tunelach i zobaczyć co mu w głowie siedzi, a właściwie temu, trzeba sie stad ruszyć - jak powiedział tak zrobił, wyszedł ze swojej celi i rozejrzał sie po korytarzach.

Kaisstrom wyszedł przed kobietą i rozejrzał się po korytarzach, nie wyglądały zachęcająco, ale nie dziwiło go to specjalnie, wybrał prawy i machnął na dziewczynę żeby za nim podążała.
Amanda ruszyła w drogę, ale z przyczyn naturalnych wolała nie mieć go w polu widzenia, nie biec za nim. Szybko zrównała się z mężczyzną, aby następnie go wyprzedzić.
Biegli, razem długim korytarzem. Skręcili w lewo i tuż za zakrętem spotkali się z dwiema mięsistymi istotami, wyglądającymi jak potężnej budowy ludzie bez głów. Amanda szybko wycelowała z rewolweru w jednego z nich i nacisnęła spust. Pocisk energii rozniósł istotę na strzępy.
Smok podbiegł do drugiego i uderzył go mocno, a stwór poleciał całkiem daleko w dół korytarza.
- Chyba jesteśmy na dobrej drodze.
- Racja, całkiem możliwe, że próbują nas zatrzymać - odpowiedziała Amanda.
Zaraz potem oboje pobiegli dalej. Mieli jeszcze dwa takie spotkania, oba z identycznym skutkiem. W pewnym momencie wbiegli do nieco większego pomieszczenia. Część pomieszczenia znajdowała się na lekkim wzniesieniu i znajdował się tam ołtarz. W pozostałej części znajdowały się ławy, w których "siedziało" kilkanaście martwych ciał.
- Wygląda jak kaplica, czy coś takiego, patrz tam dalej nie ma przejścia, chyba trzeba będzie wziąć inny korytarz. - Mimo to wszedł do środka i przybrał ponownie smoczą formę, ogonem zmiatając nieco ław, nie żeby jakoś specjalnie chciał to niszczyć, ale to ponoć była część Skazy, a on zdecydowanie wolał przebywać w swoim własnym ciele.
- Racja, pójdziemy prosto, przy ostatnim rozwidleniu - powiedziała Amanda. A następnie dwukrotnie strzeliła pociskiem energii do ołtarza, który po zaoferowanej przez kobietę demolce nadawał się do generalnego remontu.
Droga przez labirynt upływała im dość szybko, chociaż zamieniła się w jeden szalony obraz będący tak naprawdę mieszanką strażników, dziwnych świątyń, pustych korytarzy i ślepych uliczek, wszystko stonowane w kolorze kamienia, równie dobrze mogli być pod ziemią albo nigdy nie istnieć. Przynajmniej wydawało się ze robią coś wartościowego, o ile można tak nazwać niszczenie strażników sennych skazy i poniewieranie trupów, które od wieków nie pamiętały czym były kiedyś.
W końcu dotarli do czegoś nowego. Pomieszczenie było znacznie większe niż świątynie jakie dotychczas napotkali i znajdowało się tam coś paskudnego.
Duża... istota składająca się z cyst i ziejąca paskudnych otworów ogniem. Kształtem przypominała wielkie surowe ciasto omyłkowo wyjęte z foremki przed upieczeniem, oraz poruszające się na wielkich mackach niczym wielka ośmiornica.
Amanda wycelowała weń rewolwer.
- No to akurat coś nowego. - Szybko przeistoczył się znowu w swoją prawdziwą formę, nie było tu może miejsca żeby się odpowiednio wzbić i zaatakować z góry, ale wolał tą formę, łuski dawały mu jakieś poczucie bezpieczeństwa. Wystrzelił z łap kulistą błyskawicę i rzucił się w stronę stwora, zaraz zresztą przekonał się że ten potwór ma naprawdę gorący ogień.
Widząc, że smok atakuje frontalnie, Amanda podeszła nieco z lewej flanki. Strzeliła do potwora energią, która wyrwała stworowi kawał ciała. Ten nie dysponował oczami, więc namierzył ją chyba właśnie przy tej okazji ataku. Płomienie buchnęły w jej kierunku.
Walka trochę im zajęła, paskudne stworzenie było zdecydowanie potężne, co dało się odczuć w każdym ciosie, jaki dał radę sięgnąć któregoś z wybranych. Tyle że Amanda oberwała nieco ogniem, opalając się bardziej niż by chciała i skazując koszulę na emeryturę, zaś smok miał bliższe i boleśniejsze spotkanie z istotą.
Nie zmieniało to faktu, że połączone wysiłki obojga sprawiły że stwór skazy padł, Kaisstrom poznęcał się jeszcze nieco nad truchłem, ale Amanda miała wrażenie, że nie jest to upewnienie się że potwór nie żyje. Chwilę potem oboje wybrańców podeszło do czegoś w rodzaju trumny, podłączonej do sieci rur i maszyn, których wcześniej nie dojrzeli zbyt zajęci walką.
Amanda szybko znalazła łom, a następnie oboje otworzyli wieko, choć trzeba się z tym było mocno posiłować. W środku była dziewczynka, z wyglądu niezbyt stara, ale wymizerowana, za to jej włosy mogły być powodem do dumy, rude, z wplecionymi w nie czerwonymi ozdobami, sięgały aż do łydek nieprzytomnej osóbki.
Kiedy mieli zamiar bliżej przyjrzeć się znalezisku, Rezz nagle rozpłynął się w powietrzu. Amanda wiedziała, ze zaraz się obudzi, choć nie mogła tego wyjaśnić.
- Jesteś wolna - powiedziała do dziewczynki i zaraz potem otworzyła oczy. Była w swoim pokoju, w karczmie.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mr.Zeth »

Miglasia:
Azyl


W nocy poduszka została porzucona. Amber przez sen wybrała żywą przytulankę, która nie omieszkała również się przytulić. Kolejny dzień przywitał Amber i Carmen deszczem. Gęstym, acz delikatnym. Niebo było zasnute ołowianymi chmurami i nie wyglądało na to, by miało szybko przestać padać. Deszcz był pierwszą rzeczą, która rano przykuła uwagę dziewczyny. Być może z powodu jednostajnego szumu.
- Deszcz nie przeszkadza w polowaniu na Skazę? - bąknęła wciąż nieco zaspana.
- Nie, czemu? - bąknęła Carmen, przeciągając się.
- Nie wiem... Jeszcze nie polowałam na Skazę - Amber przytuliła się ponownie, przymykając oczy. Przez chwilę milczała by nagle ponownie się odezwać.
- Czy mogę poprawić swoją wytrzymałość? - spytała.
- Już zdołałaś zrobić to sama - Carmen mrugnęła do niej. - Możemy jednak jeszcze coś wykombinować...
- Nie, zwiększyłam odporność kości... Ale mi chodzi o wytrzymałość - przez chwilę wilkołaczyca się zastanawiała. - Alfa nas uczył, gdy byliśmy z watahą na pierwszym polowaniu, że wytrzymałość zależy od serca i płuc. Pokazywał nam dlaczego udało nam się upolować łosia. Łoś miał słabe serce i chore płuca, dlatego nie dał rady nam uciec, mimo że byliśmy tylko grupą szczeniaków - dodała.
- Hmm.. na początek powinniśmy poprawić wydolność, a wiec ulepszymy układ nerwowy i krwionośny, ale to musisz pozostawić mi - powiedziała Carmen, zastanowiwszy się chwilę.
- Co musisz zrobić? Co ja muszę zrobić? - Amber spojrzała na Carmen mniej więcej z poziomu klatki piersiowej kobiety. Nie chciało jej się podnosić głowy.
- Ty musisz się odprężyć i uspokoić... - odparła Carmen. - Mi pozostaw resztę.
Amber aż ziewnęła. Świeżo po przebudzeniu bardziej spokojna i odprężona być chyba nie mogła. Spojrzenie wilkołaczycy wyrażało ciekawość.
- Zamknij oczy, zaraz znów zaśniesz - powiedziała Carmen przykładając dłonie do jej skroni.
Zamknęła więc oczy tłumiąc kolejne ziewnięcie. Tak świeżo po przebudzeniu dłuższe leżenie i tak skończyłoby się powrotem w objęcia Morfeusza.
Obudziła się.. rano. Następnego dnia. Carmen dalej spała. Amber czuła się troszkę inaczej...
Zaciekawiona wilczyca zaczęła szukać zmian. Chciała się dowiedzieć co też się mogło w niej zmienić... Intrygowało ją to.
Gdy udało jej się dojść do tego co zostało zmienione spojrzała na Carmen. Uruchomiła niucha, zastanawiając się jak głęboko śpi kobieta. Jak się okazało spała twardo, chyba była bardzo zmęczona, dziewczyna przykryła więc kobietę delikatnie, tak by jej nie zbudzić i po cichu wymknęła się z łóżka. Była głodna, więc musiała jakoś temu zaradzić... Tak głodna, że ledwo sobie przypomniała, że musi przywołać kombinezon nim opuści pokój. Jakoś nigdy jej nie przeszkadzało, czy jest ubrana czy nie. Zastanawiała się przy tym czy nie powinna wziąć czegoś do jedzenia lub do picia dla swojej Opiekunki.
Barmana znalazła tam gdzie zwykle. Przywitał się z Amber skinieniem głową i uśmiechem.
- Czym mogę służyć?
- Jestem głodna - bąknęła, gdy dość głośno odezwał się jej żołądek. Czuła, że dałaby radę pożreć całą krowę...
- Hmm... jajecznica na mięsie i grzybach pasuje? - zapytał barman, unosząc brew.
- A duża ona? - spytała Amber. Głodna nie była za bardzo w stanie skupić myśli. Byłaby skłonna zacząć dzień nawet od tej niedużej muchy, której lot teraz śledziła wzrokiem.
- Bardzo - odparł barman. - Zjesz w sali czy w pokoju?
- Carmen śpi, jest bardzo zmęczona. Nie chcę jej budzić. Ale nie wiem czy nie będzie chciała czegoś pić... Albo czy nie będzie głodna - dziewczyna jak już zaczynała mówić, to wyrażała wszystkie swoje myśli. Mucha wciąż była na celowniku. Amber czuła, że jej się ślina zbiera w ustach.
- Siadaj, jak Carmen będzie głodna nie omieszka nas o tym poinformować - powiedział barman. Po chwili przed Amber wjechał talerz z jajecznicą z 5 jaj.. strusich.


Raneta:
Wyspa świątynna


- Wszystko po kolei – powiedział Rezznafen.
- Skaza zaatakowała trójkę najsilniejszych Wybrańców. Amber, będąca Wybrańcem Azariel dała radę uniknąć wciągnięcia do koszmaru i jej opiekunka natychmiast poinformowała o tym resztę opiekunów – wyjaśnił.
- Ty i wybraniec Aramona-boga ziemi, czyli Amanda, zostaliście wciągnięci do koszmaru, wiec zdecydowaliśmy, ze jeśli połączycie siły, to dokonacie pewnych zniszczeń w umyśle Skazy. Nie przeliczyliśmy się.
Rezznafen podszedł do smoka.
- Co do Demmianki – to jest istota z niemal zupełnie wymarłej rasy. Z tego co rozumiem została przysłana tu przez bogów, by pomogła Wybrańcom, ale Skaza ją przechwycił – Rezznafen założył ręce na piersi i westchnął.
- Tak czy inaczej dobra robota – uśmiechnął się. – Jeśli chcesz jeszcze trochę pospać, to się nie krępuj. W przeciwnym wypadku możemy zawsze użyć rewitalizatora, gdy się zmęczysz w trakcie dzisiejszych ćwiczeń. Dziś będę chciał pokazać ci jak połączyć magię lodu z mocą wiatru.

Thlann:
Vuahl


Posiłek był sycący. Może nieco za tłusty, gdyby ktoś miał bardziej wyszukany gust, niemniej jednak pożywny i smaczny. Nim Io wrócił do pokoju Thelia zeszła na dół. Gdy odnalazła thlanna wzrokiem skinęła głową na drzwi, po czym ruszyła ku nim.
Chcąc nie chcąc Io podążył za nauczycielką, a na zewnątrz kobieta wskazała palcem drogę wiodąca do jednej z bram.
- Nadchodzi istota Skazy. Czuję jej smród – syknęła. – Jest dobrze zamaskowana.. ale nie dość dobrze – dodała, po czym ruszyła w dół ulicy, wiodąc Io za sobą. Wyglądała na podenerwowaną.
Przy bramach jeszcze nic się nie działo, ale Io zaczął czuć jak jego instynkt podpowiada mu, że zbliża się zagrożenie. Thelia rozglądała się energicznie po okolicach bramy. Było tu paru ludzi…
Io natychmiast poczuł źródło swego niepokoju. Mężczyzna wyglądający na nieco chorego. Był odziany w gruby płaszcz i siedział pod murem, żebrząc. Jego ręce były obwiązane bandażami. Widać udawał trędowatego.. i to całkiem nieźle, Io jednak nie czuł zapachu właściwego dla ofiar trądu. Tylko niedające się zagłuszyć niczym uczucie, ze ten mężczyzna jest źródłem zagrożenia. Nie zdołała nawet powiedzieć Thelii o swym odkryciu, gdy żebrak zakrztusił się, splunął krwią i zaczął trząść. Io słyszał jak tkanki jego ciała gwałtownie rozrastają się. Procesowi temu towarzyszyło chrupanie i płacz mężczyzny.

Astaria:
Mrozigród


- No, jak się spało? – zapytał Sotor, widząc, że Amanda się budzi. Szczerzył się do kobiety. Po przeciwnej stronie pokoju leżała dziewczyna, którą Amanda znalazła w koszmarze. Spała twardo, nie zwracając uwagi na nic.
- Ogólnie kawał dobrej roboty. Dostateczna ilość demolki i przy okazji odzyskanie jednej z Demmianek. Pełen sukces… ale po kolei. Po pierwsze rozwalanie świątyń. Te obiekty istniały naprawdę, a trupy które tam widziałaś były po prostu kontenerami na zebraną w danej świątyni moc. Skaza nie potrafi czerpać energii bezpośrednio z wiary, wiec magazynowała „surową” moc w zwłokach w swoim koszmarze. Bez zwłok energia poszła w niebyt. Ołtarze zaś… heh. To jeszcze lepszy motyw – Sotor oparł się łokciem o parapet.
- Wpływ był na tyle mocny, ze rozleciały się nawet prawdziwe ołtarze. Wyobraź sobie „wiernych” podczas „nabożeństwa”. Pośrodku Sali nagle pojawia się widmo kobiety z rewolwerem, rozwalające ołtarz ot tak – złożył dłoń w „pistolet” i „strzelił”.
- No i jeszcze Demmianka. Dziewczyna pochodzi z rasy „na wymarciu. Dość rzec, że jest ich piątka… i więcej nie będzie, bo wszyscy mężczyźni wymarli – Sotor wykonał bezradny gest rękoma.
- Jest ona dowodem, że bogowie wysyłali pomoc albo istotom tego świata, albo wybrańcom, ale pomoc ta była przechwytywana po drodze przez Skazę – powiedział rycerz i westchnął cicho.
- No dobra, tak czy inaczej nastał nowy dzień. Czas na śniadanie i spotkanie z magami, nie? – zapytał rycerz.
- Już się zwijam z twojego pokoju, byś się mogła przebrać i wybacz za nocne najście, ale musiałem być blisko, by móc cię ostatecznie „wyciągnąć” z koszmaru. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe – powiedział jeszcze, po czym skłonił się lekko i ruszył do drzwi. Nacisnął na klamkę i krzywiąc się przypomniał sobie, że drzwi są zamknięte. Pokręcił głową i przymknął oczy, dotykając drzwi dłonią, po czym… przeszedł przez drewno, jakby było powietrzem, znikając z zasięgu wzroku Amandy.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: WinterWolf »

Amber

Po niezbyt długiej chwili cała jajecznica zniknęła, a dziewczyna przeciągnęła się zadowolona. Miała iście wilczy apetyt...
Barman zgarnął talerz i sztućce. - No, zaraz przyniosę herbatę - powiedział. Po chwili powrócił z półlitrową filiżanką.
Po śniadaniu Amber była w błogim stanie najedzenia. Mucha była bezpieczna. Ochota na pożarcie insekta przeszła dziewczynie.
barman podał jej filiżankę herbaty.
- Popij. Jajecznica jest ciężkostrawna - powiedział.
- Ciężkos... - dziewczynie język się poplątał. Spojrzała pytająco na barmana.
- Organizm ma kłopoty ze strawieniem jej wiec by nie mieć sensacji żołądkowych warto popić czymś ciepłym - wyjaśnił barman.
Herbata więc zniknęła w przeciągu kilku sekund, a dziewczyna pokazała barmanowi pusty kubek. Była przy tym jak zwykle beztrosko i niewinnie uśmiechnięta.
- No... coś jeszcze? - zapytał barman.
- A powinno być coś jeszcze? - zdziwiła się Amber. Zachowania i zwyczaje ludzi wciąż ją zdumiewały, dlatego chętnie i często zadawała różne pytania.
- Nie wiem - barman wzruszył ramionami. - Zależy od ciebie.
Przez chwilę w wilczym łebku coś się roiło.
- Jestem najedzona - mruknęła. - Więc chyba już nic... - patrzyła badawczo na barmana. - Chyba, że dla Carmen coś wezmę - zastanowiła się na głos.
- Mogę dać ci dzbanek z sokiem - zaproponował barman.
- Z sokiem - powtórzyła Amber i skinęła głową ponownie z tym swoim uśmiechem. Odkąd nauczyła się składać usta w uśmiech, ten bardzo często gościł na jej twarzy.
Barman tez się uśmiechnął i podał Amber spory dzbanek z sokiem wiśniowym.
Ponownie niuch został użyty, gdy dziewczyna sprawdzała co to. Pamiętała, że Carmen jadła lody o podobnym zapachu. Podziękowała z uśmiechem i poszła z powrotem do pokoju z dzbankiem. Niosła go ostrożnie, uważając by nie wylać zawartości.
Gdy dotarła do pokoju Carmen dalej spała jak zabita. Na stoliku jednak leżała kartka i dwa czarne, okrągłe przedmioty z dziurą w środku.
Amber pamiętała, że na kartkach ludzie przekazywali sobie często jakieś wiadomości... Ale za diabła nie miała pojęcia jak te wiadomości odebrać. Zmieniła więc postać na wilczą i zaczęła niuchać kartkę i obiekty zastanawiając się co to i do czego służy. Oraz kto to tutaj zostawił.
Amber czuła zapach, którego nieco czuła na Carmen, gdy wróciła kawałek czasu temu z krótkiej nieobecności.
Skoro Carmen miała do czynienia z istotą, która zostawiła te rzeczy to nie mogły być niebezpieczne... Raczej. Amber liznęła czarne obiekty badając jak smakują. Później zmieniła postać ponownie by już w formie człowieka je sobie obejrzeć.
Amber widziała obiekty podobne do tych na palcach niektórych kobiet i rzadziej mężczyzn w mieście.
Amber zerknęła na dłonie Carmen szukając potwierdzenia swoich przypuszczeń.
Carmen nie miała nic na palcach.
Dziewczyna miała poważną zagwozdkę. Oglądając jeden z obiektów i starając sobie usilnie przypomnieć jak to wyglądało u ludzi, u których to widziała wsunęła go na palec. Zastanawiała się po co to w ogóle jest i do czego ludzie to nosili.
Obiekt był ciepły w dotyku. Amber poczuła zawirowanie energii wokół siebie, gdy go założyła.
Zaciekawiona zajęła się analizą skąd to zawirowanie, co robiło i po co powstało. Miała zajęcie.
Po paru godzinach kombinowania udało się jej zrozumieć, ze ten obiekt po założeniu tworzył barierę wokół osoby noszącej go.
Gdy już się tego dowiedziała zerknęła na Carmen. Znów użyła nosa sprawdzając jak się ma kobieta i ile snu będzie jeszcze potrzebowała.
Carmen spała już płycej. Zapewne wkrótce się obudzi.
Oparła się więc przedramionami o łóżko siedząc sobie na podłodze i położyła brodę na rękach. Czekała na obudzenie się Carmen.
Kobieta zbudziła się po połowie godziny i przeciągnęła. Zamrugała oczyma i westchnęła, obracając się na plecy.
- Kiedy ja ostatnio tyle spałam? - mruknęła.
- Nie wiem - powiedziała z niewinną radością Amber. - Mam dla ciebie sok - dodała jeszcze.
- O, dzięki - powiedziała Carmen i odebrała dzban, by napić się bezpośrednio... i wypić wszystko za jednym zamachem.
- Ufff.... - odetchnęła i pokręciła głową.
- Poza tym jest to - podała kobiecie kartkę i niezidentyfikowany dla siebie obiekt. Zsunęła też z palca to co wcześniej nań założyła. - Udało mi się stwierdzić, że tworzy barierę - powiedziała.
Carmen przyjrzał się kartce i zamrugała oczyma. Potarła czoło i westchnęła, uśmiechając się ciepło.
- Jeden jest dla mnie, a drugi dla ciebie. Załóż na palec i nie ściągaj - powiedziała, zakładając drugi pierścionek. Kartka zamieniła się w popiół w jej dłoni.
- Co to właściwie jest? - spytała dziewczyna ponownie wsuwając obiekt na palec. Bawiło ją uczucie jakie u niej powodował.
- Pierścień. Ludzie noszą to przeważnie dla ozdoby, ale nasze są magiczne... - odparła Carmen.
- Magiczny... I tworzy barierę! Ale nie wiem jaką - mruknęła patrząc krytycznie na swoją dłoń. - Mówisz bym nie ściągała... Ale to jest malutkie - co jak się zmienię w bestię? - bąknęła.
- Zostanie na twoim placu, dopasuje się - odparła Carmen. - Bariera powstająca po założeniu pierścienia chroni przed atakami mentalnymi Skazy.
- Idziemy coś zjeść? A potem zapolujemy na Skazę? - spytała Amber. Obietnica polowania na Skazę wbiła jej się w pamięć. Dziewczyna, czuła się dziwnie na samą myśl. Udało jej się jednak nad sobą zapanować.
- Ano można coś zjeść - mruknęła Carmen. - Chodźmy - skinęła głową, podniosła się, przeciągnęła raz jeszcze i przywołała kombinezon wraz z maską zasłaniającą większą część twarzy. Zawsze miała maskę na twarzy, gdy podróżowała po mieście...
Maska została obrzucona krytycznym spojrzeniem. Amber pokręciła na ten widok nosem niezbyt zachwycona, ale przeciągnęła się i ruszyła za Carmen.
Carmen nie jadła i tym razem. Gdy Amber skończyła jeść obie kobiety ruszyły poza miasto.
- Musimy znaleźć właściwy obszar... jeśli chcemy zaszkodzić Skazie musimy uderzyć bezpośrednio w nią. W skomplikowana sieć koszmarów, która jest jej istotą i swego rodzaju "ciałem" - powiedziała kobieta.
- Ty się na tym znasz... Ja się postaram by bolało - głos Amber był dużo niższy niż zwykle. Wkradło się warczenie. Dziewczyna nakręcała się zbierając siły i przygotowując się psychicznie.
Carmen zatrzymała się na sporej polanie.
- Otworzę ci przejście do jednego z koszmarów i utrzymam je byś mogła wrócić. Musisz dostać się do środka, odnaleźć jakiekolwiek źródła mocy znajdziesz i zabrać je z koszmaru - wyjaśniła Carmen. - Ewentualnie je zniszczyć.
Amber skinęła głową. Poruszyła palcami. Zapowiadało się ciekawe polowanie.
Carmen skupiła się i po chwili otworzyła spory, pulsujący portal, wyglądający jak tafla płynnego metalu o pomarańczowym pobłysku.
Amber spojrzała na Carmen gotowa wejść w portal. Chciała potwierdzenia, że już może.
Carmen była skupiona na utrzymywaniu portalu. Miała zamknięte oczy.
Dziewczyna weszła więc w portal bez słowa. Skoro Carmen była skupiona Amber nie chciała jej przeszkadzać. Zachowała najdalej posuniętą czujność. Gotowa była na wszystko.
Wkroczyła do niewielkiej sali wyłożonej topornymi kamiennymi płytami. Miała tylko dwa niewielkie wyjścia, w które Amber nie zmieściłaby siew formie bestii, a w ludzkiej - miałaby kłopot z przejściem.
Dziewczyna zmieniła postać na wilczą by zacząć używać swoich wyczulonych zmysłów i wykrywać energię. Chciała dotrzeć do tego źródła o którym wspominała Carmen.
Wyczuła parę źródeł w swoim otoczeniu. jedno spore jakieś sto metrów pod nią, dwa mniejsze około pięćdziesiąt metrów w lewo i prawo. Było też parę mniejszych porozsiewanych tu i tam.
Dziewczyna spróbowała zlokalizować najbliższe ze średnich źródeł. Obawiała się bowiem, że do największego nie uda jej się dostać, a do pomniejszych może nie być sensu się dobijać.
Oba były w odległości 300 metrów od niej.
Amber spróbowała odszukać drogę to tego źródła, które było 100 metrów pod nią. Potrzebowała informacji o tym miejscu, a skoro średnie źródła były aż tak daleko, to może do tego największego mimo wszystko prowadziła jakaś w miarę prosta droga...
Gdy przeszła dalej korytarzykiem stwierdziła, że ściany w pewnym momencie się kończą... Gdy wyszła na wiodącą w przestrzeni kamienną ścieżkę ujrzała wokół siebie bezmiar chaosu zastygłego w bezruchu. Jakby eksplozje i mknące komety zastygły w ruchu i czekały by wyrwać się ze stanu wstrzymania i mknąć dalej. Ścieżki wiły się niczym węże. Jakieś 50 metrów niżej był sześcienny blok z metalu o błyszczącej, czarnej powierzchni.
Wilczyca mruknęła sobie pod nosem pomagając tym sobie w myśleniu. Namierzała to nieszczęsne najsilniejsze źródło zastanawiając się jak do niego dotrzeć. Być może zabranie lub zniszczenie go będzie szczególnie dotkliwym ciosem dla Skazy, a żądza zemsty wilkołaczycy od dawna wołała o ofiary...
Po dokładnej obserwacji Amber stwierdziła, że z sześcianu co jakiś czas wylatuje spora dawka energii, która mknie gdzieś w przestrzeń. Dawka ta opuszczała sześcian przez niewielkie otwierające się co jakiś czas przejście na górnej ścianie.
Amber spróbowała sprawdzić czy nie jest to czasem energia negatywna, którą mogłaby ukraść... Tak jak wcześniej w trakcie ćwiczeń i później w czasie walki ze szkieletem.
Była to jednak energia życia.
Prychnęła niezadowolona. Nie wiedziała na co by jej się miała moc życia przydać. Spróbowała zlokalizować energię negatywną. Może takową gdzieś namierzy...
Dwa z pomniejszych źródeł były źródłami mocy negatywnej.
Amber udała się więc do nich - może uda jej się ogołocić oba przy odrobinie szczęścia. Jak nie, to chociaż jedno. Popędziła tam ile sił w łapach.
Musiała zmienić formę na bestię i skakać po zawieszonych w przestrzeni chodnikach. Dopadła do mniejszej salki, którą otworzyła przebijając ścianę pięścią. W środku, nabity na jakieś dwa kolce leżał anioł o czarnych skrzydłach. Jego twarz była wykrzywiona bólem.
Dziewczyna nie była pewna czy to ewentualnie przyjazna czy wroga istota.
- Hmmrr? Kim jesteś? - burknęła zaskoczona. Zachowała czujność, ale zastanawiała się czy dałoby się anioła stąd zdjąć.
Anioł spojrzał na nią wytrzeszczonymi oczyma i zemdlał. Chyba na tym polegała jego rola tutaj. Mdlał, odzyskiwał siły i znów je tracił, oddając Skazie.
Amber sprawdziła więc czy dałoby się go zdjąć bez zabijania go. Uważała, że każda istota skrzywdzona przez Skazę miała prawo do swojej zemsty. W razie gdyby anioła nie dało się zdjąć wilkołaczyca chciała ponieść jego zemstę sama...
Udało się ściągnąć istotę z kolców, choć potrwało to chwilę. Mężczyzna dalej był nieprzytomny.
Wilkołaczyca trzymając go jedną łapą na ramieniu wyszła z tego miejsca. Chciała zajrzeć w jeszcze dwa: drugie miejsce gdzie była energia negatywna i w miejsce z energią życia. Być może było tam więcej istot...
Drugie miejsce z energią negatywną było blisko, ale tam znalazła tylko wielki czarny klejnot oprawiony w jakieś metalowe żyły sięgające w górę i w dół. Nie widać było ich końca - znikał zjedzony przez perspektywę.
Amber ostrożnie sprawdziła czy zdoła pozbawić ten kryształ energii... Chciała spróbować ją wykraść. Gdyby jej się nie udało mogłaby spróbować go zniszczyć.... Sądząc po jego rozmiarach wynoszenie mogło nie wchodzić w grę.
Amber bez większego trudu wyrwała klejnot spomiędzy metalowych żył.
- Hmmrr... - ponownie się nieco zdziwiła. Zerknęła na anioła i na klejnot zastanawiając się czy z tym nieszczęsnym bagażem da radę odwiedzić jeszcze źródło z energią życia. Gdyby stwierdziła, że się nie uda, to po prostu wróci do portalu.
Mogła pozostawić dotychczasowy "łup" koło przejścia, pójść do źródła mocy życia i powrócić do portalu, wchodząc "przez ścianę"
Tak więc zrobiła. Ze wszystkim nie zdołałaby się zabrać, gdyby nosiła to w tę i we w tę. A potężne źródło energii życia mogło się przydać. Amber odłożyła swoje dotychczasowe ładunki przy portalu i popędziła ile sił w wilczych łapach z powrotem chcąc dostać się do źródła.
Za drugą próba dostała się do środka. Tam znalazła olbrzymią ilość grubych węży, podających energię do dzwona, w którym się znalazła. Podróż wężami odpadała - były za małe nawet dla wilczej formy, ale dzwon nie wyglądał na specjalnie odporny...
Amber zajęła się więc nim. Skoro i tak nic z tym nie mogła zrobić, to mogła całość zniszczyć nim opuści to miejsce.
Przebiła dzwon... i zobaczyła wnętrze "sześcianu". Na samym środku był wielki bąbel obrośnięty maszynami, z których wychodziły te "węże". Na ścianach sześcianu tez było pełno maszyn.
Wilkołaczyca przyjrzała im się bliżej. Chciała dotrzeć do samego środka energii życia. Ponieważ nie umiała jej wykorzystać to albo by ewentualne źródło ukradła jak kryształ i anioła, albo zniszczy to...
Dotarł do bąbla i rozpruła go pazurami bez większego problemu. W środku znalazła postać... przypominała w sporej mierze dziewczynę, ale miała nienaturalnie bujne błękitne włosy. Unosiła się w jakimś polu wewnątrz bąbla. Byłą nieprzytomna.
Amber sprawdziła czy uda jej się rozwalić bąbel i wydostać ową istotę stamtąd.
Nie był z tym problemu. Bariera poraziła wilkołaczycę, ale nie było to nic, czego nie dałaby rady zdzierżyć. Wyciągnęła dziewczynę i nawinąwszy sobie jej włosy na ramię udała się w górę do portalu...
Carmen zamknęła portal za Amber i spojrzała na wilkołaczycę i jej "zdobycze".
- O rany... - bąknęła.
- Co? Ona emanuje mocą życia, a ten tu negatywną energią. Ten kamień też - powiedziała. Nie była pewna o co Carmen może chodzić.
- Ta dziewczynka to jedna z pięciu Demmianek. Opowiem ci za chwilę. Tego gościa można przy okazji doprowadzić do ładu, przyda się, a klejnocik... dam go Darkningowi, może coś wymyśli - skwitowała kobieta.
- Demm... - wilkołaczyca spojrzała na Carmen z dziwną miną. - Co to? - rzuciła.
- Pozostałości wymarłej rasy - odparła kobieta. - Hmm... wygląda na to, ze bóstwa próbowały wysłać tu jakieś wparcie, ale Skaza je przechwytywała...
- Hmm, jak ich obudzić? - spytała niuchając istoty wykradzione Skazie.
- jak wypoczną to się obudzą - stwierdziła Carmen, biorąc Demmiankę na ręce.
- Weź tego skrzydlatego jegomościa, wracamy do pokoju...
Amber zarzuciła sobie czarnoskrzydłego na ramię i wzięła skradziony kryształ. Ruszyła za Carmen. Niestety nie potrafiła się powstrzymać przed węszeniem niesionych istot. Więc co jakiś czas wtykała nochala gdzie nie trzeba.
Anioł był zupełnie tego nieświadom wiec nie protestował. Carmen niosła Demmiankę, uśmiechając się pod nosem.
Wkrótce dotarły do tawerny i Carmen zamówiła dodatkowe pokoje.
– Przypilnuje tej dwójki, a ty zrób sobie wolne do jutra, dobrze? - zaproponowała.
- Hmm... Nie mam nic do roboty - bąknęła rozkładając bezradnie łapy.
- Masz - Carmen mrugnęła do Amber. - Dziś jest święto, więc będzie festyn. Masz okazję potańczyć, zjeść i bawić się "po ludzku".
- Święto? Festyn? - wilkołaczyca była zdezorientowana. - Dlaczego mają święto? - spytała.
- Ludzie lubią świętować różne zdarzenia. Dziś był ostatni dzień siewu. Urządzają festyn ku czci jednej z pomniejszych bogiń która zwiększy ich szanse na obfite plony - wyjaśniła Carmen.
Poskrobała się po wilczym łbie. Wróciła do ludzkiej postaci.
- Muszę coś mieć? - spytała.
- Ubranie - Carmen zaśmiała się. - Festyn organizują właściciele ziemscy i można brać w nim udział za darmo.
- No to ubranie mam - pokazała kombinezon, który miała na sobie. - Kto tam będzie? - spytała.
- Różni ludzie. Mieszczanie, chłopi, a nawet pomniejsza szlachta. Nie przesadź z ilością wypitego alkoholu - przestrzegła kobieta.
- I gdzie to będzie? - dziewczyna nieco nerwowo przełknęła ślinę. Nie znała tych wszystkich osób, o których mówiła Carmen. Z jednej strony była bardzo ciekawa, jak to będzie wyglądało, a z drugiej czuła się onieśmielona perspektywą spotkania całej masy obcych istot...
- Na rynku i przyległych ulicach - odparła Carmen. - Nie denerwuj się - klepnęła Amber po ramieniu.
W odpowiedzi na klepnięcie Amber się wzdrygnęła.
- Spokojnie - powiedziała Carmen. - Ci ludzie będą do ciebie przyjaźnie nastawieni, nawet jeśli cie nie poznają, poza tym ostatnio nie miałaś problemów z towarzystwem obcych ludzi jak zaciągnęli cie na parkiet...
- Zaskoczyli mnie wtedy - bąknęła... i spiekła raka.
- No a teraz idziesz przygotowana, wiec powinno być łatwiej - stwierdziła Carmen.
Przez chwilę znów coś się roiło w wilczym łebku. Amber w końcu skinęła głową z zaciętą miną.
- Kiedy mam iść? - spytała jeszcze.
- Możesz już teraz - odparła Carmen. - Pomożesz w zakończeniu przygotowań jeśli chcesz, zapytaj siew czym pomóc, jak dotrzesz na rynek i zobaczysz pracujących przy ozdobach ludzi.
Skinęła głową. Poruszyła ramionami nieco nerwowo i ruszyła do wyjścia. Mimo ludzkiej postaci cały czas używała nosa. Dodawało jej to mimo wszystko odrobinę pewności siebie.
Na rynku nie brakowało pracujących ludzi. Zawieszał lampiony i łańcuchy ze splecionych kwiatów
Amber jeszcze nigdy nie znalazła się w takiej sytuacji. Rozejrzała się niepewnie wokół. Pamiętała słowa Carmen.
- Pomóc? - bąknęła nie będąc pewną czy nie zrobiła tego nieco za cicho.
Chłopak na drabinie obejrzał się i mało nie spadł.
- Y... tak, możesz ty to przywieszać? Ja potrzymam drabinę - zaproponował.
- Pokaż mi jak - powiedziała. Nie bała się wysokości, tylko musiała wiedzieć jak to zrobić by się trzymało.
Chłopak jej pokazał.
- A tak w ogóle jestem Aleks. Jak ci na imię?
- Amber - odparła krótko. Na to pytanie znała odpowiedź... Gdy chłopak zszedł z drabiny ona na nią niemalże wskoczyła. Poczucie równowagi miała bardzo dobre. W razie czego była gotowa wspomóc się ogonem, gdyby takiego wsparcia potrzebowała.
- Czekaj, czekaj... Amber? Znaczy jesteś tą wilkołaczycą, która teraz broni nas przed tymi... istotami? - bąknął chłopak.
- Przed Skazą - potwierdziła krótko.
- Skazą? - zapytał chłopak.
- Skaza wysyła tutaj swoje istoty - mruknęła Amber starając się koncentrować na wieszaniu ozdób. - Chce zniszczyć ten świat, wypacza więc wszystko do czego ma dostęp - dodała.
- Aha - bąknął Aleks. Udało im się rozwiesić girlandy.
- Będziesz uczestniczyć w festynie? - zapytał.
Dziewczyna zeskoczyła niczym kot z drabiny, nie chciało jej się powoli schodzić.
- Carmen powiedziała bym zrobiła sobie wolne. No i nie mam co robić - bąknęła wzruszając ramionami. Wciąż zachowywała pewien dystans od chłopaka. Carmen mówiła, że ludzie będą wobec niej przyjaźni, więc sama starała się zachowywać w ten sam sposób. Ale wilcza natura pozostawiła jej sporo nieśmiałości wobec obcych.
- Carmen? - zapytał Aleks.
- Mieszkam z nią. To moja Opiekunka. Uczy mnie jak żyje się wśród ludzi - powiedziała dziewczyna.
- A... czekaj, widziałem cie kiedyś jak spacerowałaś z taką kobietą w czerwieni, to byłą Carmen, tak? - zapytał Aleks.
- Tak - krótka treściwa odpowiedź.
Chłopak pokiwał głową.
- Masz z kim tańczyć na festynie? - zapytał.
- Nie umiem tańczyć - przyznała się otwarcie. Ostatnio pokazano jej tylko, że można ruszać się w rytm muzyki, ale widziała też ludzi, którzy wykonywali jakieś konkretnie ustalone ruchy podczas tańca.
- To naprawdę proste, mogę ci pokazać - zaproponował Aleks. - Ja nie mam nikogo z kim mógłbym tańczyć, liczyłem, ze znajdę kogoś na festynie
- Hmm, no dobrze - odparła. Przekrzywiła głowę patrząc na Aleksa.
Chłopak spojrzał na nią i wpierw uniósł brew, a potem uśmiechnął się.
- Zabawnie wyglądasz jak przekrzywiasz tak głowę
- Zabawnie? Czemu? - spytała.
- No po prostu wyglądasz słodko - chłopak wzruszył ramionami i uśmiechnął się. - Idziemy?
- Słodko? - wilczy łeb znów zajął się przetwarzaniem informacji. - Jak lody? - palnęła.
- Nie, nie znasz określenia "słodki" wobec człowieka? To jak "ładny" ale w szczególny sposób... trochę nie wiem jak ci to wytłumaczyć - mruknął Aleks.
- No nie. Jeszcze tego nie słyszałam - stwierdziła wilkołaczyca. - Albo zapomniałam - stwierdziła skrobiąc się po głowie. Wilcza pamięć miała swoje bolączki...
- Dobra, nieważne - Aleks machnął ręką. - Koło parkietu ćwiczą muzycy, możemy tam poćwiczyć taniec. Jest bardzo łatwy, zobaczysz.
- No dobrze - powiedziała gotowa iść za Aleksem.
Dotarli do parkietu, gdzie Aleks zaczął jej demonstrować jak to wygląda. Faktycznie byłą to po prostu sekwencja paru prostych ruchów powtarzanych w zależności od muzyki. Wychodziło dość naturalnie, gdy Aleks to prezentował...
Amber patrzyła na niego po czym stanęła sobie obok i podjęła próbę małpowania jego ruchów.
Aleks przerywał i pokazywał ruch ponownie, jeśli Amber nie dawała rady powtórzyć. Jak się okazało szybko jej poszło i nauczyła się sekwencji w parę minut.
Postarała się powtórzyć całą z pamięci.
Nie było to trudne, Aleks dołączył do niej po drodze i przetańczyli po przekątnej parkietu.
- Masz bardzo płynne ruchy - zauważył Aleks. - Ja musiałem trochę poćwiczyć, by szło mi gładko...
- Płynne? - spojrzała na swoje dłonie i nogi. - Jestem drapieżnikiem - powiedziała. Coś jej się niejasno kołatało po głowie, że Aleksowi może chodzić o fizyczną sprawność.
- Widać - stwierdził Aleks. - Zobaczysz jak niektórzy będą tańczyć to poruszają sie jakby ktoś ich obił po kolanach przed wejściem na parkiet. Podczas festynu orkiestra zaczyna grać coraz szybciej, wiec i tancerze tańczą coraz szybciej. Jeśli ktoś sie oddali za bardo od partnera, przewróci lub straci rytm to odpada. Im dłużej wytrzymasz tym wyżej na stole biesiadnym siadasz – wyjaśnił Aleks. - Taki... konkurs.
- Wyżej na stole? A co to znaczy? - spytała Amber.
Aleks wskazał jej dłuugi stół stojący kawałek od parkietu, miał kształt stożka.
- Szczyt stołu jest tam gdzie to ostre zakończenie - tam siada ten kto wytrzyma najdłużej. Najłatwiej też mu sięgać po potrawy. Im bliżej krańca tym lepsze jedzenie i napoje -
U Amber włączyła się chęć rywalizacji. Wzmianka o jedzeniu bardzo ją zmobilizowała. Wyszczerzyła się szeroko.
- Ogólnie taneczny konkurs dzieli się na trzy części. Pierwsza jest taka jak ci pokazywałem. Od drugiej wzwyż tańczący mogą się wspierać na sobie nawzajem podczas tańca, bo przy tej prędkości łatwo się przewrócić lub odsunąć od siebie za bardzo. Chcesz poćwiczyć? - zapytał Aleks.
- Hm, a co muszę zrobić w tych dalszych? - spytała. Patrzyła na Aleksa z zainteresowaniem.
- Musisz dać radę tańczyć we właściwym tempie, nie pominąć żadnego kroku i nie przewrócić się... ani nie wpaść na innych tańczących lub nie oddalić się zanadto od swojego partnera - wymienił Aleks.
- Spróbujmy - rzuciła. Chciała się upewnić jak to ma wyglądać. Była gotowa powtórzyć całość, tak jak on ją do tej pory uczył.
- Dobra, to oprzyj łokieć na moim ramieniu i dłoń na drugim. Ja obejmę cie w talii i lecimy - powiedział Aleks. - Zobaczymy jak nam pójdzie dogranie, tylko poczekajmy aż zaczną grać od nowa - zaproponował.
Przez chwilę rozważała czy powinna pozwolić istocie, którą ledwo zna na dotykanie jej. Ale to zastanawianie się trwało krótko, bo Amber przypomniała sobie o jedzeniu. Wykonała jego polecenia.
- Tak? - spytała.
- Dokładnie - odparł Aleks. Objął Amber w talii i gdy muzyka zagrała od nowa przećwiczyli kroki. Poszło nadspodziewanie gładko.
- Tak ma to wyglądać? - spytała na koniec. Ona tak mogła do upadłego. Już się nie męczyła.
- Ano - odparł Aleks, uśmiechając się.
Badawcze spojrzenie bursztynowych oczu obiegło całą okolicę. Amber czuła, że rozpiera ją energia.
- Kiedy to się zacznie? - spytała ni z tego ni z owego.
- Za niecałą godzinę - odparł Aleks. na parkiet przychodziły też inne pary.
Amber pociągnęła nosem zbierając zapachy. Zrobiła niezadowoloną minę.
- Co jest? - zapytał Aleks, widząc grymas na jej twarzy.
- Wy ludzie macie upośledzone zmysły - bąknęła. - Ja w tej postaci też - mruknęła.
Aleks zmrużył lekko brwi, a potem jego oblicze rozjaśniło się, jakby zrozumiał dopiero co powiedziała Amber.
- Wilki na pewno mają mocniejsze. Drapieżnikom się przydają. Chciałaś coś wywęszszyć? - zaśmiał się.
- Jest tu tyle istot. Każda pachnie inaczej. I zapach mówi o nastroju, o charakterze, o pewności siebie lub jej braku, o chorobach. Zapach mówi wszystko - powiedziała. - Wzrok i słuch tylko dopowiadają - mruknęła.
- Więc jakbyś spotkała wilka w dziczy to poznałabyś jego nastrój i charakter od razu jak poczułabyś zapach? - bąknął chłopak.
Skinęła głową.
- Zapach mi powie czy to alfa czy omega, zapach powie mi czy jest spokojny czy coś wyprowadziło go z równowagi - oznajmiła krótko.
- Mhm... no u ludzi jest to bardziej skomplikowane. Potrafimy ukryć mimikę, ale jeśli znasz kogoś dobrze to wiesz, czy jest zły czy wesoły - stwierdził Aleks.
- Wy macie słaby węch. Ale istoty o lepszym węchu nie mają problemu z czytaniem waszych emocji. Alfa zawsze powtarzał, że ludzie usprawnili bardzo wiele rzeczy, nauczyli się bardzo wiele, bo nauczyli się ubierać myśli w słowa. Ale też stracili na tym równie dużo. Słowami można kłamać, a twój zapach zawsze powie prawdę - powiedziała.
- Nie wiem, czy jeśli moglibyśmy doczytać cudze emocje po zapachu to byłoby to lepszym rozwiązaniem - stwierdził Aleks.
- Nie moglibyście kłamać - powiedziała spokojnie. Dla niej to było oczywiste.
- To na pewno, ale jak pomysł, ze ktoś poznawałby mój charakter poprzez zapach niespecjalnie mi się podoba - mruknął Aleks.
- Nawet w tej postaci lepiej posługuję się węchem niż ty. Znam twój zapach i mogę cię znaleźć w tłumie ludzi, mimo tego krótkiego, małego nosa - krytycznie wyzezowała na swój nos.
- Nauczyliśmy się innych rzeczy w życiu i tyle - stwierdził chłopak.
- Dlatego wy żyjecie w miastach... A my żyliśmy w lasach... - mruknęła. Ostatnie zdanie było znacznie cichsze niż wszystko co powiedziała do tej pory. Zaczęła się nieco niecierpliwić czekaniem.
Na stół zaczęły wjeżdżać tymczasem potrawy. Orkiestra rozsiadłą się już na miejscu koło sceny, a par było coraz więcej.
- No, zaraz będziemy zaczynać - stwierdził Aleks.
Amber się oblizała na widok tego co pojawiło się na stole.
- O taak - mruknęła. Miała poważną motywację.
Aleks się zaśmiał.
- No dobra, znajdźmy sobie miejsce - zaproponował. Na parkiecie pojawiło się łącznie około stu par...
Amber ustawiła się tak by nie zahaczyć o nikogo i na nikogo niepotrzebnie nie wpadać. Raz, że tego nie lubiła, a dwa, że chciała się dostać tam, gdzie było najlepsze jedzenie!
Aleks ustawił się koło niej.
- No dobra, pierwsza tura - powiedział chłopak.
Orkiestra zaczęła grać.
- Gotowa? - rzucił Aleks strzepując nogi i ręce.
Skinęła głową. Była dumnym wilkołakiem, w którym odezwała się ambicja. A że miała proste potrzeby, to jej celem było jedzenie. Zaczęła tak jak ją uczył Aleks.
Zaczęli wraz z muzyką i przesuwali się wraz resztą tańczących. Amber katem oka widziała jak niektórzy poruszają się jakby połknęli kopę kamyków.
Do końca tury na parkiecie została niecała połowa uczestników.
- No, daliśmy radę - powiedział Aleks, zaraz trzeba bezie się ukłonić - powiedział, gdy orkiestra przestała grać.
Obserwatorzy zaczęli bić brawo, a wszyscy tańczący się skłonili.
Skłoniła się więc wraz ze wszystkimi.
- To było łatwe - mruknęła. Była gotowa na więcej.
Nastąpiła przygrywka, by tancerze mogli się przygotować i muzyka znów zaczęła grać, tym razem szybciej.
Amber i Aleks znów stanęli na wysokości zadania, pozostając jako jedna z dziesięciu par. Aleks nieco się zmęczył. Znów się skłonili.
- Rany, pierwsza dziesiątka - bąknął chłopak. Byli zdecydowanie najmłodszą z par, które pozostały na parkiecie. Inni wyglądali, jakby nie tańczyli tu po raz pierwszy...
Poruszyła palcami. Warknęła pod nosem na zachętę. Czuła się jak wtedy, gdy siłowała się ze swoimi rówieśnikami albo gdy brała udział w polowaniu. Rywalizacja...
- Teraz będzie zabawnie - nie mogła powstrzymać się przed szczerzeniem się.
- Ano - odparł Aleks i odetchnął głębiej. Znów strzepnął kończyny.
Amber nie musiała być geniuszem, by dostrzec, że chłopak się zmęczył w tej rundzie...
- Już się zmęczyłeś? - zdziwiła się w pierwszej chwili. Ona czuła się wyśmienicie. Przypomniała sobie, że Carmen jej coś na ten temat mówiła. Bez pytania dotknęła chłopaka i przekazała mu tyle mocy by był w stanie dotrwać do końca tych zawodów i bawić się dalej na festynie.
- Trochę - odparł Aleks, a potem dostał zastrzyk mocy. - O rany... ty to zrobiłaś? - bąknął.
- Tak, ale nie wiem czy dobrze - mruknęła. - Zobaczy się - dodała mając nadzieję, że czegoś nie spieprzyła.
Tańczyli do czasu aż reszta par odpadła, a potem aż orkiestra przestawała dawać radę.
Nikt nie kwestionował tegorocznych zwycięzców, Dostali miejsce przy stole i mogli się objadać do końca festynu...
Wilkołaczyca zjadła póki mogła popijając piwem i sokiem. Wino jej do gustu nie przypadło, ale piwo jak każde zwierzę uwielbiała. Pamiętała jednak słowa Carmen, by nie przesadziła. Kobieta najwyraźniej miała jakiś ważny powód by tak powiedzieć.
Po jakimś czasie na stół wjechała również wódka...
Zapach tego alkoholu ją odrzucił.
- Fuj - stęknęła i już więcej w stronę wódki nie spojrzała. Jeśli od zapachu czegoś stawały jej łzy w oczach i kręciło w nosie to znaczyło, że jest niejadalne.
Aleks najadł się i odpadł.
- Rany... ej możemy chwilę pogadać jak skończysz jeść? - zapytał Amber.
- Jafne - rzuciła z pełnymi ustami. Przerwała jedzenie dopiero gdy uznała, że już nie wciśnie ani odrobiny więcej w siebie.
Odeszli na bok i Aleks spojrzał an dłonie i poruszył palcami.
- Chyba zostało mi trochę tej mocy którą mi dałaś - bąknął.
Amber sprawdziła ile tego zostało i ile tego jest.
Amber widziała paręnaście "iskierek" w jego wnętrzu. Miał trochę mocy ale nic specjalnie potężnego jak na oko Amber.
- Mogę zabrać - wzruszyła ramionami.
- A ja wiem, nie da się zrobić z nią czegoś.. konstruktywnego? - zapytał Aleks.
- A co byś chciał? - spytała.
- Nie wiem, nie masz jakiegoś pomysłu? - bąknął chłopak. - Nie mógłbym ci jakoś pomóc?
- Carmen będzie wiedziała lepiej - bąknęła dziewczyna.
- Yhm... - bąknął chłopak. - No dobra, to idziemy?
Amber chwyciła go za rękę i popędziła do gospody. Sama była ciekawa co Carmen powie.
Dotarli do pokoju, gdzie siedziała Carmen. Kobieta spojrzała na Aleksa ciekawie... Amber stwierdziła, że gościa zupełnie zamurowało.
Dziewczyna pospiesznie wyjaśniła sytuację.
- Tańczyliśmy, zmęczył się, wzmocniłam go, ale chyba za mocno. No i nie wiemy co z tym zrobić - palnęła wprost. Po co owijać w bawełnę.
Carmen zaśmiała się.
- Dobra - wstała i przyjrzała się chłopakowi, któremu do tego czasu zupełnie wyschło w gardle.
- Sympatycznego chłopca sobie znalazłaś... sadzę, że mógłby nam pomóc - stwierdziła i przyłożyła dłoń do jego czoła, przestawiając trochę rzeczy w środku.
- No, teraz będziesz wyczuwał istoty skazy na dystans... jeśli jakiegoś wyczujesz ubij go o ile nie będzie za duży. Jeśli będzie to daj znać Amber lub mi. Jasne? - zapytała, a Aleks powoli skinął głowa. - Dobra, poczekaj w głównej sali - poleciła odprawiła go.
- Amber. Nie uczyłam cię przekazywania mocy i zrobiłaś coś, co mnie zaskoczyło... chcesz by on trenował razem z tobą? Teoretycznie powinien być w stanie rozwijać moc tak jak ty...
- Jeśli będzie chciał. Nie wiem czy ma powód by walczyć ze Skazą. Więc nie zmuszę go do tego - powiedziała. - Co się właściwie dzieje, gdy się przekazuje moc? Bo ja chciałam tylko by nie był taki zmęczony - mruknęła.
- Noo... nie tyle przekazałaś, co powiększyłaś jego własną. Co do ćwiczeń to pogadaj z nim jak chcesz, ale sądzę, że on cię po prostu bardzo polubił - stwierdziła Carmen.
- No to go spytam czy będzie chciał się uczyć - przez chwilę się nad czymś zastanawiała. - Dlaczego miał taką dziwną minę? - bąknęła.
- Hrm... to moja wina, mam taki wpływ na mężczyzn, powiedzmy, że ich przyciągam, dlatego z reguły noszę maskę poza pokojem - Carmen mrugnęła do Amber.
Amber przekrzywiła głowę patrząc na Carmen.
- Wolę cię bez maski - mruknęła. - Jemu przejdzie? - spytała.
- Tak, już przeszło - odparła Carmen.
- A ten pierzasty i ta dziewczynka - przypomniała sobie nagle Amber. - Co z nimi? - spytała.
- Śpią jeszcze - odparła Carmen.
- Długo... Zdążyłam się najeść - mruknęła. Najadła się jak prawdziwy wilkołak...
- Siedzieli tam przez parę tysięcy lat - mruknęła Carmen.
Amber zbladła.
- Parę tysięcy? - bąknęła.
- Ano - mruknęła Carmen.
- Ale mówiłaś, że Skaza jest tu od niedawna w sumie... - bąknęła.
- Od niedawna ingeruje... zajęła miejsce bóstw diabli wiedzą jak dawno temu... coś miedzy dwoma a dwudziestoma tysiącami lat wstecz - stwierdziła Carmen.
Dziewczyna miała obecnie kolor bardzo przypominający świeżo pokrytą wapnem ścianę.
- No... wiec jak dla mnie to mogą i spać do przyszłego roku i będzie się im należeć - stwierdziła Carmen.
- No ale kim są? - spytała.
- Porozmawiamy z nimi jak się obudzą, to dowiemy się na pewno - odparła Carmen.
- Ten czarnoskrzydły to chyba posłaniec od któregoś z bóstw. Demmianka to ktoś, kto miał pomóc w regeneracji zniszczonych terenów. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Amber przez chwilę milczała wałkując w głowie wszelkie informacje.
- Wygraliśmy konkurs - powiedziała nagle.
- Konkurs? - mruknęła Carmen.
- Taneczny. Wytrzymaliśmy najdłużej i największe tempo. Nawet orkiestra się zmęczyła. Pozwolono nam usiąść tam gdzie było najwięcej i najlepsze jedzenie - powiedziała szczerząc się.
Carmen się zaśmiała.
- Aleks był twoim partnerem? - zapytała.
- No zmęczył się po drugiej turze - powiedziała.
- I go doładowałaś... no dobra - Carmen się zaśmiała. - Dobrze się bawiłaś?
- Najadłam się - Amber usiadła na dywaniku na którym stała. - Zupełnie jak wtedy gdy mieszkałam z watahą - oznajmiła wesoło. Już dłuższy czas zbierało jej się na ziewanie.
- To dobrze - powiedziała Carmen. - Dobra, ty się prześpij... a ja pogadam chwile z Aleksem, tylko nic nie ustaliłyśmy co do niego, bo zmieniłaś temat...
- Miałam go zapytać... - bąknęła Amber. Podniosła się ze swojego miejsca. Tym razem ziewnęła i skierowała się do drzwi za którymi powinien siedzieć Aleks.
- Aleks jest w głównej sali - przypomniała jej Carmen.
- Czy ludzie też się robią zawsze tacy senni po jedzeniu? - bąknęła. Gdyby nie słowa Carmen Amber nie była pewna gdzie by wyszła...
- Zawsze, jak się za bardzo nażrą - odparła Carmen, nim Amber zamknęła drzwi.
Aleks siedział przy jednym ze stolików w głównej sali i czekał..
Amber się tylko uśmiechnęła do tych słów. Dla niej nie istniało za bardzo. Dla niej było tylko odpowiednio i za mało... Gdy znalazła się w głównej sali namierzyła Aleksa.
Chłopak jej nie zauważył, rozglądał się co jakiś czas po sali. Chyba za często nie bywał w takich miejscach.
Dziewczyna się dosiadła. Znów nie dała rady powstrzymać ziewnięcia.
- Uuuf... - skwitowała to. - Muszę cię o coś spytać - powiedziała.
Aleks podniósł się natychmiast, gdy zauważył Amber.
- Tak? - bąknął.
- Czy będziesz chciał ćwiczyć razem ze mną? Carmen powiedziała, że mógłbyś się różnych rzeczy nauczyć, by walczyć z istotami Skazy. Tylko nie wiem czy masz powód by walczyć - powiedziała.
Aleks otworzył usta i je zamknął.
- Pewnie! - powiedział, uśmiechając się powoli.
- Hmm, o szczegóły musisz pytać Carmen. To ona mnie uczy jak walczyć ze Skazą - Amber nie zauważyła, gdy zaczęły jej się zacierać granice między wyobraźnią i rzeczywistością. Ostatnie zdanie wypowiedziane było z dodatkiem warczenia. Im więcej szkodziła Skazie tym bardziej jej pragnienie zemsty rosło.
- E.. no jasne - bąknął chłopak. - To... idziemy do Carmen? - zapytał.
Skinęła ponuro głową. Musiała się otrząsnąć by zachować nad sobą panowanie. Wróciła do pokoju w którym siedziała Carmen czekając czy Aleks idzie za nią.
Chłopak był krok za nią. Wszedł do pokoju nieco niepewnie. Carmen uśmiechnęła się lekko, widząc jak chłopak powoli traci zdolności komunikacji.
- To będzie największy problem, chyba zastosuję terapię szokową - mruknęła. - Chce się uczyć? - zapytała Amber.
- Powiedział, że chce - mruknęła. Jej uszy już zmieniły kształt.
- Ponosi cię wyobraźnia - zauważyła Carmen, trącając ucho Amber palcem.
Amber dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że zaczyna zmieniać formę. Warknęła podirytowana, przeszła w postać wilka i otrząsnęła się jakby wyszła z wody by pozbyć się natrętnych myśli. Wilczy umysł łatwiej sobie z tym radził niż ludzki, bo był znacznie prostszy... Westchnęła gdy wróciła do ludzkiej postaci.
- Wciąż mało... - bąknęła cicho.
- Wszystko po kolei - powiedziała Carmen, uśmiechając się. - Dobra leć do swojego pokoju spać. Aleks, siadaj - poleciła chłopakowi, wskazując krzesło. Niczego cie nie nauczę jak tak dalej będziesz na mnie reagować...
Amber poszła do siebie. Rozejrzała się po pustym pokoju... Wzięła sobie poduszkę i w wilczej formie schowała się pod łóżkiem. Sama w pokoju nie czuła się bezpiecznie na widoku, a pod łóżkiem czuła się jak w jamie. Stopień bezpieczeństwa wystarczający by względnie spokojnie zasnąć.


Noc minęła spokojnie. Gdy Amber zbudziła się następnego dnia stwierdziła, że Carmen siedzi sobie koło stołu i patrzy w okno.
Amber wyczołgała się spod łóżka trzymając w zębach poduszkę. Puściła poduchę, otrzepała się z resztek snu i podreptała przywitać się z Carmen. Zaczęła lizać kobietę po twarzy.
Carmen zaśmiała się.
- Dobra, też się cieszę, ze cie widzę - zaśmiała się. - Wolę jednak ludzką metodę powitania... dowiedziałam się paru rzeczy - powiedziała, poważniejąc.
Przeszła więc przemianę i jeszcze pocałowała kobietę. Skoro woli takie przywitanie... Dla wilkołaczycy Carmen była członkiem watahy. Póki co bardzo nielicznej, bo złożonej z dwóch istot... Aleksa jeszcze do watahy nie zaliczała. Znała go bardzo krótko i nawet nie miała okazji go porządnie obwąchać.
- Czego się dowiedziałaś? - spytała, gdy jej umysł po wybuchu radości był w stanie już skupić się na rzeczach ważnych.
- Aleks to sierota, stracił rodziców i starszą siostrę podczas jednego z ataków Skazy. Żyje u babć, więc kazałam mu jej powiedzieć, ze będzie terminował u jakiegoś mistrza. Ma pokój z lewej od twojego - powiedziała.
- Z mniej miłych rzeczy - czarnoskrzydły obudził się w nocy. Jego umysł był an tyle zniszczony, że zakończyłam jego żywot. Demmianka nie była aż tak skrzywiona, ale jej regeneracja potrwa.
- Skaza wypaczyła i zniszczyła jego myśli? - spytała Amber marszcząc przy tym brwi. W ludzkiej postaci jakby się nie starała nie potrafiła wyglądać groźnie. Raczej słodko. Ale nie zmieniało to tego, że słowa Carmen ją poruszyły.
- No jak tyle czasu siedział w takim stanie zamknięty w koszmarze... - Carmen westchnęła. - Wysłałam jego duszę z powrotem do Cyklu, odrodzi się prędzej czy później...
Amber namyśliła się głęboko. Znów nieświadomie zaczęła się zmieniać.
- Czy myślisz, że chciałby zemsty na Skazie za to co mu zrobiła? - spytała.
- Jak najbardziej - mruknęła kobieta. - Zmieniasz postać... - mruknęła.
Amber już świadomie przeszła przemianę, chcąc rozładować nadmiar energii.
- Poniosę więc jego zemstę i wypełnię ją jeśli do tego czasu nie zdoła się odrodzić - wywarczała. Na końcu zaskomliła żałośnie, niepewna jak wyrazić to co ją dręczyło.
Carmen westchnęła i przytuliła olbrzymie wilczysko nie mówiąc nic.
Kobieta zniknęła więc pomiędzy łapami bestii, w gęstym czarnym futrze. W końcu wilkołaczyca się odezwała.
- To pali... Pali jak ogień, który ludzie rozpalają by się grzać w swoich domach - tknęła Carmen nosem w skroń.
- Wiem - odparła Carmen, gładząc Amber po łbie.
Bestia przymknęła oczy ciesząc się tą prostą pieszczotą.
- Jesteś inna niż oni - powiedziała zmieniając temat. Gdy jej myśli zmieniły tor, odrobinę się rozluźniła, co pozwoliło jej już wrócić do ludzkiej formy.
- Oni? - bąknęła Carmen.
- Niż Aleks, niż barman na dole, niż ludzie, których spotykam w mieście. Inaczej pachniesz, inaczej się ruszasz, nie jesteś tak szorstka w dotyku - wilkołaczyca szukała jakiegoś porównania, które by jej pasowało.
- Jesteś jak roślina... Jak kwiat, który nie ma kolców, który kwitnie cały czas. Ale skrywa coś czego nie widać i nie czuć. Coś niebezpiecznego... - powiedziała. - Gdy śpisz zabierasz ze sobą wszystko to co mówi mi kim jesteś - dodała.
Carmen przycisnęła Amber do siebie nieco mocniej, przesunęła dłonią po jej policzku, ujęła za bródkę i pocałowała głęboko.
- Bo nie jestem człowiekiem - powiedziała. – Więc różnie się od ludzi...
Dziewczyna sama nie wiedziała dlaczego jej się to tak spodobało.
- Nie przypominasz też wilkołaka... Choć jesteś równie dzika jak my - mruknęła. W słowach Amber słychać było szacunek.
Carmen się uśmiechnęła.
- Nie mówiłam ci jeszcze o mojej rasie, prawda? - zapytała.
- Nie - stwierdziła zgodnie z prawdą dziewczyna. W bursztynowych oczach widać było zaciekawienie.
- Moja rasa jest bardzo szczególna. jest fuzją aspektów lub połączeniem cech. Upraszczam sprawę, ale najogólniej określiłabym to właśnie w ten sposób. Teraz przebywam w ludzkiej postaci... i mówiąc szczerze ona mi najbardziej odpowiada. Potrafię przyjmować postać każdej z istot, których cechy posiadam, gdy potrzebuję ich zdolności z jakiegoś powodu - powiedziała Carmen.
- Jak wilkołak, który ma postać człowieka, zwierzęcia i bestii? - spytała. Była naprawdę bardzo ciekawa.
- Hmm.. coś w tym stylu - powiedziała Carmen. - Tylko będąc w postaci ludzkiej posiadam pewne zdolności, których ludzie nie mają.
- I słodko pachniesz - zauważyła z cichym mruczeniem Amber. Ludzie pachnieli nieporównanie gorzej... Dla Amber byle pies pachniał ładniej. Może dlatego, że pies się nie pocił...
- Tak, ludzie się pocą, wiec bywa, ze śmierdzą, ale czasem używają perfum - zauważyła kobieta.
- To ten dziwny zapach, który czasem sprawia, że o ludziach niewiele da się powiedzieć jeśli nie ma się wilczego nosa? - spytała.
- Ano. Mogą pachnąć jak różne rzeczy - odparła kobieta.
- Jak lody waniliowe, albo ser też? - spytała.
- Nie... możemy skoczyć do sklepu to zobaczysz - zaproponowała Carmen.
- Jak coś zjem... - bąknęła dziewczyna. - Jaka jest twoja bestia? - rzuciła kontynuując temat. Carmen nie była wilkołakiem, ale Amber i tak było w ten sposób łatwiej zrozumieć zasady. Analogie się przydawały.
- Hmm... w sumie moja główna postać to byłaby postać bestii... - stwierdziła Carmen.
- Coś jakby czarny ogień - mruknęła. - Mogę przyjąć tę postać, ale nie możesz patrzeć mi w oczy, gdy ją przyjmę - zaproponowała.
- Dlaczego? - spytała zdziwiona.
- Każdy zarim ma wewnątrz siebie pustkę. Słyszałaś kiedyś, że oczy są zwierciadłem duszy? Takie powiedzenie, ale ma w sobie sporo prawny. Kłopot polega na tym, że ja zamiast duszy mam żarłoczną pustkę, która pożera dusze innych, więc spojrzenie mi głęboko w oczy jest równoznaczne z powolną utratą swojej duszy - odparła Carmen.
Dziewczyna przez chwilę patrzyła na Carmen w zamyśleniu. Potem skinęła głową. Od dawna czuła się jakby to co pokazywała kobieta na co dzień było zaledwie fasadą dla czegoś znacznie groźniejszego. To by więc pasowało...
Carmen zmieniła postać. Skóra zamieniła się w czarną energię co jakiś czas buchającą płomieniem. Po jej ciele przechodziły sporadyczne wyładowania ciemnofioletowej energii. Jej oczy były czerwone, ale płonęły białym ogniem.
- To jest moja normalna postać - powiedziała zarimka trzema głosami.
Amber aż drgnęła. Pospiesznie zmieniła się w bestię. Ostrożnie przysunęła łapę do tej istoty, która teraz przed nią stała.
Czuła jak łapa się zatrzymała, nie napotykając fizycznego oporu. jakby po prostu skończyło sie miejsce, w które mogła przesunąć łapę.
Gdy Amber odzyskała równowagę psychiczną po szoku jakiego doznała na widok tej postaci przesunęła łapą po tej dziwnie płonącej czarnej przestrzeni, która mogła być ciałem Carmen... Mimo że wcale nie wyglądało to jak ciało składające się z mięśni i kości. Na wilczej mordzie widać było fascynację.
Zdecydowanie nie dało się dotknąć Carmen, gdy była w tej postaci, Amber czułą jakby przesuwała łapą w powietrzu.
Chcąc zaspokoić swoją ciekawość do reszty Amber postarała się postrzegać energię swoimi zmysłami. Podekscytowana tym co widziała powarkiwała pod nosem.
Carmen składała się z jakiejś dziwnej stłumionej energii, przypominającej negatywną, ale jakby bardziej skondensowanej.
- Więcej jest takich jak ty? Przecież moglibyście wspólnie zwalczyć Skazę... Jak wataha - powiedziała.
- Walczymy... ucząc Wybrańców - powiedziała Carmen, uśmiechając się,
- Nie możemy być tu wszyscy, świat ma dostateczne dużo problemów bez armii zarimów przetaczającej się po nim.
- Wybrańcy mają większą szansę na pokonanie Skazy niż wy? - zdziwiła się.
- Owszem - doparła zarima, po czym zmieniła postać z powrotem na ludzką. - Nikt poza Wybrańcami sobie z tym nie poradzi.
Bestia podniosła się na dwóch łapach i opuściła łeb tak by móc spojrzeć Carmen w oczy. W ludzkiej postaci Carmen była tą Carmen, którą Amber już poznała.
- Ja nawet w niewielkiej części nie czuję się tak groźna jak ty jesteś tylko stojąc i patrząc - powiedziała z przekonaniem.
- Darkning, gdy stworzył tę rasę stwierdził, że jest ona nową definicją strachu - powiedziała kobieta. - Strach jest też naszą główną bronią
- Strach to doskonała broń. Sprawia, że przeciwnik staje się nieostrożny - powiedziała. - A przeciwnik który popełnia błędy, to martwy przeciwnik - powiedziała.
- W naszym przypadku... - kobieta uśmiechnęła się niepokojąco. - Widziałaś jak Aleks zareagował na początku jak mnie ujrzał. Mogłabym sprawić, by tak zareagował, ale ze strachu. Mogłabym też zabić strachem całe miasto... powiedzmy, że przenieśliśmy to na wyższy poziom...
- Skaza się nie boi? - spytała.
- Skaza to pojecie, uczucia są mu obce... - odparła Carmen.
- Więc wasza główna broń nie działa na niego - mruknęła zamyślona. Przesunęła wierzchem łapy po czerwonych włosach Carmen. - Ale wolę ciebie taką - mruknęła z przekonaniem. Dotknęła zimnym, mokrym nosem czoła kobiety.
- A ja ciebie w ludzkiej postaci - Carmen mrugnęła do wilkołaczycy.
Po chwili Amber musiała znów patrzeć na kobietę z dołu. Wróciła do postaci człowieka. Skoro wiedziała jak to jest bardziej lubić jedną z czyichś form, to sądziła, że Carmen może czuć się tak samo. Uśmiechnęła się po swojemu.
- No... to idziemy do sklepu z perfumami? - zaproponowała Carmen.
- Ale weźmiemy jedzenie? - rzuciła. Jej entuzjazm zwykle rósł gdy w jej zasięgu jej wzroku było coś do zjedzenia.
- No skoczymy na śniadanie przed drogą - powiedziała kobieta.
Po tych słowach dziewczyna stała gotowa przy drzwiach. Motywowanie ją jedzeniem było niezwykle proste...
Poszły na śniadanie, a potem ruszyły na miasto. Szybko znalazły sklep z pachnidłami.
Amber wetknęła swój nos chyba we wszystkie możliwe miejsca w sklepie. Każdy zapach ją fascynował i zadawała milion pytań o zapachy. Niestety po niezbyt długim czasie od nadmiaru zapachów zaczęła kichać.
- Chodź nawdychać się świeżego powietrza, zaraz tu wrócimy i wybierzesz sobie jeden zapach, co? - zaproponowała Carmen.
Wilkołaczyca na potwierdzenie kichnęła donośnie. Jak na ludzką formę miała bardzo wrażliwy nos na zapachy.
Wyszły ze sklepu i odczekały, aż Amber przejdzie.
- Dobra, to który zapach ci się najbardziej spodobał? - zapytała kobieta, gdy wróciły do środka.
- Ten - wskazała niemal natychmiast. Były to zapachy owoców cytrusowych.
Carmen zapłaciła i podała Amber buteleczkę.
- No to chodźmy - powiedziała.
Amber przez całą drogę niuchała buteleczkę.
- Co ja mam z nią zrobić? - spytała w końcu.
Carmen wskazała Amber duży gumowy element. - Gdy ściśniesz to, to z otworu tu poleci para o tym zapachu. Możesz się tym psiknąć, by tak pachnieć.
Ułamek sekundy później, po usłyszeniu tej informacji Amber nie tylko pachniała cytrusami, ale miała też perfumy w oczach i nosie. Cud, że nie wypuściła przy tym flakonika. Ale pisku narobiła co niemiara.
Carmen zaśmiała się dźwięcznie i zamilkła.
- Chodźmy - rzuciła, gdy zorientowała się, ile uwagi ściągnęły wspólnymi siłami.
Dalsza ich droga przebiegała w akompaniamencie kichnięć Amber. Oczy tarła by pozbyć się resztek perfum z nich. Szła za Carmen właściwie tylko na słuch...
Carmen po chwili spojrzał na Amber.
- Udało ci się już wypłakać resztki perfum z oczu? - zapytała.
- Piecze - bąknęła. Dziewczyna bardziej teraz przypominała królika albinosa z zaczerwienionymi oczami niż dumnego wilkołaka... Którym usiłowała być, ale okoliczności temu nie sprzyjały.
Carmen przyłożyła dłoń do jej czoła i ukoiła pieczenie.
- No zostało tylko podrażnienie, perfuma już się ulotniła... - stwierdziła kobieta.
- O - bąknęło, gdy przestało piec. - Dlaczego to mnie tak... ugryzło? - bąknęła przekonana, że coś zrobiła nie tak.
- To się psika na skórę, a nie do oczu. Oczy są bardzo wrażliwe i nie wytrzymują takiego samego traktowania jak skóra - odparła kobieta.
- Hmm... Chciałam zobaczyć co się stanie gdy nacisnę - bąknęła. Pokręciła nosem. Prychnęła raz jeszcze. - Dzisiaj będziemy ćwiczyć? - spytała.
- Ano możemy. Skoczymy po Aleksa i zaczynamy - powiedziała.
- Wciąż jestem za słaba. Potrzebuję więcej siły by radzić sobie ze wszystkimi niebezpieczeństwami - powiedziała poważnie.
- Owszem - odparła kobieta. - Wkrótce weźmiemy się za leczenie tego kontynentu ze Skazy - stwierdziła.
- Tak jak wyleczyłam moje rany, po tym jak zabito moją watahę? - spytała.
- Nie do końca, ale częściowo - tak. Ląd skażony mocą skazy wyczyścisz przepuszczając przezeń swą moc.
- Tylko że to jest olbrzymie. Nie starczy mi energii na coś takiego - bąknęła.
- Nie cały kontynent jest skażony - uspokoiła ją Carmen. - Tylko niektóre połacie terenu
- Uff - bąknęła z wyraźną ulgą. - Czego będziesz nas uczyć dzisiaj? - spytała. - Aleks chyba jeszcze niczego nie umie - dodała.
- Ano, na razie nauczę go kontroli mocy - powiedziała kobieta. - Ciebie nauczę czegoś nowego.
Dziewczyna skinęła głową. Dalszą drogę do gospody w której mieszkali przeszła w milczeniu.
Dotarli tam i wraz z Aleksem udali się na plac, gdzie najpierw Carmen poleciła Amber, by spróbowała skupić moc wewnątrz ciała bez wtapiania jej w jakąkolwiek część na stałe i nadawania jej kierunku..
Wilkołaczyca skoncentrowała się na tym zadaniu. Przymknęła oczy. Teraz reagowała już tylko na polecenia wydawane głosem Carmen. Zależało jej na tym by robota była wykonana porządnie, starała się by wyszło tak jak wymagała tego jej Opiekunka. Amber wiedziała, że jeśli się nie przyłoży, to nie uda jej się dokonać swojej zemsty.
Energia skupiona raz pozostawała w tamtym miejscu, Carmen poleciła Amber skupić w ten sposób energie w całym ciele, tym samym zwiększając pojemność energetyczną.
Starannie i dokładnie Amber wykonywała polecenia. Każde ćwiczenie, każda nowa umiejętność przybliżały ją do jej celu.
Po całym dniu Amber poczuła różnicę. Mogła teraz być bardziej rozrzutna energetycznie.
- Nie będę się już tak męczyć podczas używania energii - zauważyła na koniec zadowolona z rezultatu.
- Nie da się zaprzeczyć - powiedziała kobieta. - Dobra, możemy to uznać za owocny dzień. Aleks też się sporo nauczył - powiedziała kobieta.
Dziewczyna spojrzała na chłopaka ciekawie, jak zwykle przekrzywiając głowę na swój sposób.
- A czego? - spytała.
- Wyładowań... chłopak ma głowę do zaklęć - odparła Carmen i rozwichrzyła Aleksowi czuprynę, uśmiechając się. Ten tylko wzruszył ramionami, uśmiechając się rozbrajająco
- Wyładowań? - Amber nie wiedzieć czemu skojarzyła to sobie z talerzem pełnym jedzenia.
- Wyładowań energii - sprecyzowała Carmen. - Jak pioruny podczas burz.
- Hzzz - jak na komendę Amber znalazła się za plecami Carmen.
- E? - Carmen obejrzała się na Amber. - Co z tobą?
- Alfa mówił, że przed piorunami trzeba się chować - wyjaśniła. - Opowiadał jakich zniszczeń mogą dokonać - dodała z przekonaniem.
- No Aleks potrafi takimi strzelać z dłoni, ale są to pioruny negatywnej energii. Tobie nic nie zrobią - mruknęła Carmen.
- A! - uspokoiła się. Przestała się chować za Carmen.
Aleks uśmiechał się, unosząc brew i spoglądając na Amber.
- Dobra, chodźmy do tawerny, pewnie jesteście głodni - stwierdziła Carmen. Aleks skinął w odpowiedzi głową.
Dziewczyna w podskokach znalazła się pierwsza w gospodzie.
Za nią dobiegł Aleks, a potem Carmen z uśmiechem rozbawienia na ustach. Uczniowie dostali potężny posiłek i Carmen odesłała zarówno Aleksa jak i Amber do pokojów.
- Tylko wymyjcie się przed snem - poleciła. - Posiedzę przy Demmiance...
Po jedzeniu Amber poszła się umyć. A po myciu znów spojrzała na pusty pokój... Tym razem pod łóżko poza poduszką wciągnęła też miękki dywan i kołdrę robiąc sobie wygodne, ukryte i zacienione legowisko. Poza zasięgiem niepowołanych oczu. Sama w pokoju po prostu czuła się źle. Była stworzeniem stadnym - bez watahy jak bez łap i ogona...


Następny dzień przywitał Amber piękną pogodą. Carmen nie było, najwyraźniej siedziała w pokoju, gdzie leżała Demmianka.
Amber była nieco wymięta. Drugą noc pod rząd spędziła pod łóżkiem. Tym razem chociaż było wygodniej, ale ciągłe budzenie się by sprawdzić czy można dalej bezpiecznie spać nie wpływało pozytywnie na jakość snu. Wpierw węszyła chwilę przy drzwiach nim wilczą łapą nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi barkiem by się otworzyły. Nie była pewna co powinna zrobić... Łypała więc z pokoju przez uchylone drzwi.
Korytarz był pusty, ale po chwili jedne z drzwi otworzyły siei wyszła przez nie Carmen.
- O, obudziłaś się? Wygląda na to, ze to moja ostatnia noc czuwania nad Riką - uśmiechnęła się. Za nią z pokoju wyszła dziewczynka, której włosy... lewitowały. Zachowywały si ę jakby były niewiele cięższe od powietrza. Dziewczynka dygnęła.
- Amber, jak przypuszczam? - zapytała. Miała dziwny, urzekający głos...
Rozczochrane wilcze futro nie robiło może najlepszego wrażenia w tej chwili, ale Amber się tym nie przejmowała. Wilczyca podeszła bliżej by użyć nosa. Węszyła w okolicy uszu i ust dziewczyny, obeszła ją dookoła co jakiś czas trącając ją nochalem i cały czas niuchając.
Pachniała dość dziwnie, Amber nie czuła tego zapachu wcześniej.
Wilczyca spojrzała bezradnie na Carmen. Nie czekając na odpowiedź na niezadane pytanie zmęczonym, prawie sennym ruchem wcisnęła łeb między kolana Carmen i tak zostawiła.
- Spanie je nie poszło najlepiej - stwierdziła carmen.
- Widzę - Rika się zaśmiała.
- Dobra, skocz po Aleksa i zademonstruj mu metody gromadzenia energii, a ja posiedzę z nią - poleciła Carmen. Rika skinęła głową i ruszyła w stronę pokoju chłopaka. - Wracasz do swojego pokoju - mruknęła Carmen do Amber i uśmiechnęła się. - Dziś damy sobie dzień spokoju.
Z wilczej mordy jedyne dźwięki jakie się wydobyły to niesprecyzowane pomruki. Wygodnie jej się teraz trzymało łeb. Przynajmniej sama nie musiała go trzymać w powietrzu.
- Położę się z tobą, jeśli zmienisz postać na ludzką - obiecała Carmen.
Tak ospałej przemiany Carmen chyba nigdy nie widziała. Futro znikało bardzo powoli, kości też przekształcały się jakby proces wiązał się z wchodzeniem po bardzo wysokich schodach.
Carmen uniosła brwi, wzięła Amber na ręce nim skończyła przemianę i wpakowała się z nią do pokoju.
- Jak przyjmujesz ludzka postać, to zakładaj kombinezon - poleciła, zaczynając się śmiać. Odstawiła Amber na podłogę, drzwi zamknęła nogą.
Amber była zaspana, rozczochrana i chwilę jej też zajęło skojarzenie, że Carmen mówiła coś o kombinezonie. Dopiero po chwili go przywołała nie będąc pewną czy o to chodziło czy nie. Odwykła od zagrożeń dziczy, dlatego taka noc była dla niej gorsza niż taka całkiem nieprzespana.
- Nie, jak przyjmujesz ludzką postać to zakładaj, teraz wracamy spać, więc możesz go odwołać – powiedziała Carmen odwołując swój.
To było łatwiejsze niż przywołanie. Dziewczyna powlokła się nieco zdezorientowana za Carmen...
Carmen objęła ją i przycisnęła do siebie.
- Gdzie schowałaś pościel? - bąknęła.
- W norze - bąknęła. Po chwili się opamiętała - Pod łóżkiem - myślenie było jak bieg przez płotki...
- Dobrze, że mieszkamy w wysokiej klasy tawernie - mruknęła Carmen, wyciągając pościel spod łóżka i przyglądając się jej. Pod łóżkiem było widać czysto.
Pościel wróciła na łóżko.
- Wskakuj - poleciła kobieta.
Amber się zagrzebała w pościel.
- Wysokiej klasy? - nie do końca rozumiała o czym mówiła kobieta.
- Sprzątają, codziennie pokój za moim przyzwoleniem - powiedziała Carmen.
- Aha - bąknęła wystawiając wreszcie głowę spod kołdry. Teraz się wygodniej oddychało. - Mówiłaś, że nie wolno spać w dzień - bąknęła. Nawet nie do końca potrafiła przytoczyć sytuację kiedy Carmen takie coś mówiła.
- No, ale jak cię widzę w takim stanie to sądzę, że trochę snu ci nie zaszkodzi - stwierdziła kobieta.
- Tylko raz w życiu wcześniej spałam sama - bąknęła. - Gdy zginęła wataha - włosy na głowie Amber zachowały się jak sierść. Rozwichrzone podniosły się pod wpływem silnych emocji - dziewczyna się zjeżyła.
- No ale teraz już tu jestem, przytulę cię i prześpisz spokojnie ile potrzebujesz - powiedziała Carmen. – Chodź.
Dziewczyna położyła się inaczej. Duże łóżko pozwalało wygodnie się umościć. Dopiero teraz Amber zaczęła dostrzegać jego zalety.
Carmen zaczęła gładzic ja po włosach i się uśmiechać. Poczekała, aż Amber zaśnie i też zaczęła przysypiać.
Na to akurat długo czekać nie trzeba było. Po 10 sekundach wilkołaczyca spała. I przez następnych 6 godzin się to nie zmieniło.
Przebudzenie zaczęło się od głębokiego westchnienia.
- No i jak się czujesz? - zapytała kobieta, przeciągając się.
- Nie boli mnie głowa - zauważyła. Najwyraźniej przy pierwszym przebudzeniu to był jej główny problem. Przytuliła się jeszcze.
Carmen powiodła dłonią wzdłuż kręgosłupa dziewczyny.
- To dobrze - powiedziała.

W ciągu kilkunastu następnych minut Amber zdołała sprowokować Carmen do łaskotkowego ataku na jej wilczą osobę i prawie zlecieć z łóżka. Po chwili spokoju wywiązała się między nimi rozmowa, która znacznie popsuła dziewczynie nastrój... Naprawdę znacznie...

- Muszę coś zjeść... - bąknęła Amber po dłuższej chwili. Nie zatrzymała Carmen.
- No to przywołaj kombinezon i leć - powiedziała kobieta, wzdychając.
Podnosząc się z łóżka dziewczyna przywołała kombinezon. Wzdrygnęła się przy tym. Nieco sztywno poszła na dół po cokolwiek do jedzenia. Pierwszy raz jadła zupełnie bez entuzjazmu. Po prostu by zapchać pusty żołądek.
Gdy wróciła Carmen też już miała na sobie kombinezon.
- No to czym chcesz się dziś zająć, skoro masz wolne?
- Nie chcę wolnego - bąknęła. - Chcę się nauczyć więcej o tym jak walczyć ze Skazą - powiedziała.
- Dobra... możemy stworzyć ci dodatkową postać - powiedziała Carmen.
- Przyda się, byś miała postać będącą połączeniem twojej mocy i likantropii
Skinęła głową gotowa ćwiczyć choćby tutaj.
- Chodźmy na plac - zaproponowała Carmen i ruszyła na miejsce.
Dziewczyna ruszyła za Carmen. Ignorowała zupełnie otoczenie. Po dotarciu skupiła wszystkie swoje siły i całą swoją uwagę na nauce i słuchaniu poleceń Carmen.
Do końca dnia miała nową postać: potwora.
W tej postaci miała cztery metry wzrostu i czarne, pierzaste skrzydła. Jej sierść była zupełnie czarna, a oczy czerwone.
Po nauczeniu się przyjmowania tej postaci wilkołaczyca poświęciła sporo czasu na oglądanie skrzydeł. Rozkładała je i składała chcąc je poczuć, nauczyć się nimi posługiwać. Machała nimi na próbę niczym pisklę uczące się latać... Ale zabrakło szczenięcego zachwytu.
- Spróbuj polecieć. Nie jest to łatwe - powiedziała kobieta.
- Uniosą mnie? - spytała poważnie. Rozłożyła skrzydła i zamachnęła się nimi mocno na próbę. Chciała sprawdzić czy dadzą radę poderwać ją z ziemi.
- Owszem - odparła kobieta. - Spróbuj.
Wilkołaczyca zamachała mocniej skrzydłami i podskoczyła próbując czy wzniesie się w powietrze. Gdyby się udało planowała podjąć próbę pozostania w powietrzu.
Udało się dość szybko. Amber nauczyła się latać w parę minut.
Opadła na ziemię.
- Będę musiała jeszcze poćwiczyć, ale nie chcę by mnie bolały mięśnie, bo potem nic nie zrobię - powiedziała.
- Masz cały wieczór - powiedziała Carmen i zachęciła Amber gestem.
- Energią da się potem usunąć ból mięśni? - spytała.
- Tak, pokażę ci jak - powiedziała kobieta.
- Dobrze - wzniosła się w powietrze. Nie mając lepszego pomysłu zrobiła przelot nad miastem obserwując je sobie z góry. Leciała w milczeniu skupiając się na locie. Analizowała jaka prędkość jest najlepsza, jak się wznosić i jak opadać, jak długo może szybować i jak najefektywniej przyspieszać i zwalniać, a nawet stawać w locie. Wszystko w milczeniu i przy najdalej posuniętej koncentracji.
Po północy Amber wreszcie wylądowała na placu. Wróciła do postaci człowieka. Wysiłek fizyczny generalnie jej nie męczył, ale skrzydła były czymś nowym co wymagało ćwiczenia od zera. Odszukała wzrokiem Carmen. - Możesz mi od razu pokazać jak zająć się mięśniami? - spytała.
- Musimy wrócić do pokoju - powiedziała kobieta. - Weźmiesz kąpiel i wtedy ci pokażę, dobra? - uśmiechnęła się lekko.
Dziewczyna skinęła głową. Ruszyła w stronę gospody. Po dotarciu na miejsce udała się od razu do łazienki. W końcu już umiała sobie sama zrobić kąpiel i to bez zalewania całej łazienki pianą i mydlinami. Tym razem cała kąpiel trwała mniej jak 15 minut. Dziewczynie nie chciało się moczyć w wodzie.
- Nieźle cie wyprowadziło z równowagi to co ostatnio ci powiedziałam... - mruknęła kobieta.
- Hm? - Amber nie załapała. Spojrzała na Carmen pytająco.
- No to co ci powiedziałam dziś rano, jak sobie leżałyśmy... - Carmen westchnęła.
Amber wzruszyła ramionami.
- Jestem wilkołakiem, nie człowiekiem. To czego chcę to wataha... Prawdziwa wataha. Watahą są wszyscy ci którzy są zawsze tu i tu - Amber wskazała na swoje czoło i na okolice serca. - I wszyscy czują tak samo. Wataha myśli i działa jak jeden organizm. Ja swoją watahę zawiodłam - powiedziała.
- A może twoja wataha zawiodła ciebie? - zapytała Carmen.
Amber pokręciła głową.
- Wataha zawsze myśli i czuje jak jeden organizm. Gdy był atak, ja przestałam myśleć z watahą, to co się działo przeraziło mnie. Szczenięta są przyszłością watahy, moja zginęła cała wraz z ostatnim szczenięciem, które zostało zabite przez istoty Skazy. Byłam opiekunem szczeniąt - mruknęła.
- Teraz twoja funkcja zmieniła się. Jeśli zginęłabyś tego dnia wraz z reszta watahy, to nie dane by ci było ich pomścić - odparła kobieta.
- Z jednej strony cieszę się, że żyję. Wszyscy boją się umrzeć. Boją się zwierzęta, które zjadamy, boją się ludzie i wilkołaki. Nie boją się tylko wynaturzenia. Co pochodzi od natury chce żyć. Ale u wilkołaka pragnienie watahy jest zawsze tak silne jak pragnienie życia. Tak bardzo chciałam watahy, że zapomniałam, że jej już nie mam - westchnęła.
- Podobna wieź u ludzi powstaje jeśli rodzina jest blisko zżyta ze sobą - powiedziała Carmen.
Amber skinęła głową. Zdążyła to zauważyć. Carmen szczególnie w ostatnim czasie dość często powtarzała tego typu słowa. Szczególnie wtedy, gdy Amber ją całowała. Ale dopiero dzisiaj Amber zrozumiała, że Carmen nie myśli jak wataha i nie chce watahy. A w każdym razie nie z wilkołakami w składzie. Do tej pory dziewczyna żyła w przekonaniu, że Carmen i mężczyzna, o którego kobieta była zazdrosna założą watahę i dziewczyna znów zostanie opiekunem szczeniąt. Ale dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ludzie myślą zupełnie inaczej i w ich świecie nie ma miejsca na takie watahy.
- Amber. Jeśli chcesz watahy musisz ja sama stworzyć. Nie możesz znaleźć gotowej, będzie inna, nieodpowiadająca tobie - powiedziała kobieta.
- Muszę dokonać zemsty na Skazie. Skaza zniszczył moja watahę, zniszczył pewnie też inne watahy... I zniszczył życie wielu istotom. A potem... Potem... - dziewczyna nie miała żadnego pomysłu ani planu na potem. - Naucz mnie jak zająć się moimi mięśniami - poprosiła cicho.
- Chodźmy do pokoju - powiedziała Carmen.
Amber poszła za Carmen. Westchnęła. Warto było choćby na tych kilka dni poczuć się jak w wataże. Warto było sobie przypomnieć jakie to cenne i ważne dla wilkołaka uczucie. Ale powrót na ziemie nie był przyjemny.
- Połóż się i rozluźnij - powiedziała Carmen.
Amber się położyła. Pełnego rozluźnienia nie udało jej się niestety osiągnąć. Kolejna z wad wilczej psyche.
Carmen przepuściła jakaś dziwną moc przez całe jej ciało, wszystkie włókna wszystkich mięśni...
Dziewczyna aż się wzdrygnęła.
- Co to? - zdziwiła się.
- Moc krwi - odparła Carmen. - Żebyś mogła użyć swojej mocy do tego musiałybyśmy jeszcze trochę nad tym popracować.
- Mhm... Jeśli da się do tego używać mocy zła, to chętnie się tego nauczę - mruknęła. Amber usilnie starała się pozostawać praktyczna. Mówiła wolniej i dłużej się nad słowami zastanawiała.
- Musimy do tego zmienić strukturę twojego ciała... ale to jutro po śniadaniu, co? - zaproponowała Carmen.
- Dobrze - powiedziała. Przesunęła się na łóżku tak by zrobić miejsce dla Carmen, gdyby kobieta zdecydowała się na spanie i wyciągnęła spod siebie kołdrę, by się przykryć. Amber zupełnie nie chciało się jeść. Planowała po prostu położyć się spać i od rana znów zacząć naukę i trening.
- Amber... kolacja - bąknęła Carmen. - Musisz mieć siłę, Amber - szepnęła, nachylając się nad nią.
Wilczyca wreszcie po kilku godzinach mówienia i patrzenia w przestrzeń spojrzała na Carmen zmęczonym wzrokiem. Psychicznie dziewczyna czuła się niewiele lepiej niż w dniu w którym odkryła, że została zupełnie sama.
- Niedobrze mi na myśl o jedzeniu - bąknęła. - Nie jestem głodna - dodała.
Carmen ja przytuliła.
- Poszukamy ci watahy jutro... - zaproponowała.
Wilkołaczyca się po prostu rozpłakała. Carmen uparcie nie rozumiała czym jest wataha i jaki to rodzaj więzi. Dla Carmen było to po prostu znalezienie innych wilkołaków albo ludzi. Dla Amber była to kwestia przetrwania, zaufania, więzi.
Carmen westchnęła.
- Amber. Od czegoś trzeba zacząć, wataha ci się przecież nie wykluje i nie stworzy od razu ze wszystkim co się z nią wiąże. Albo zbierzesz ją sama od zera albo musisz się wstrzymać z tęsknotą za nią.
Dziewczyna zacisnęła szczęki tak mocno, że rozbolały ją mięśnie. Uspokoiła się... Pozornie... Pod fasadą spokoju szalała burza emocji.
- Wiem, że wataha nie bierze się tak o... Ale wataha nie zaczyna się od stwierdzenia „znajdę sobie inne wilkołaki, stworzymy watahę”. Wataha zaczyna się od więzi. Wilkołak, któremu nie pasuje życie w rodzinnej wataże opuszcza ją i szuka innego wilkołaka, z którym nawiąże więź. I nigdy nie jest to ten, którego się spotka w pierwszej kolejności... Tego dnia, gdy ludzie zabrali mnie z lasu nie miałam szansy w pełni zdać sobie sprawy z tego co się stało. Gdy się obudziłam była tam ta kobieta... A potem ty odezwałaś się w mojej głowie i zaopiekowałaś się mną. Dałaś mi ciepło, jedzenie i bezpieczeństwo. Dałaś mi wiedzę i pokazałaś jak korzystać z mojej siły. Sprawiałaś, że czułam się dobrze. Robiłaś wszystko to co zawsze robią członkowie watahy. Chciałam byś i ty czuła się dobrze, bo wataha to wzajemność. Nieważne czy jest się alfą czy omegą, każdy członek watahy jest zawsze tu i tu. Myśli się o nim i jego potrzebach i czuje się go – Amber ponownie wskazała czoło i okolice serca. – My nie jesteśmy watahą, mimo tego, że tak to przez cały czas wyglądało. Ja u ciebie jestem tylko tu – wskazała skroń Carmen. – Dziś dopiero zrozumiałam o czym do mnie cały czas mówiłaś. I dopiero dziś zdałam sobie sprawę z tego co to znaczy nie mieć watahy. Wilkołaki żyją tu i teraz, chociaż w ludzkiej postaci czuję jak moje myśli wracają do watahy, wracają obrazy tego co się stało. Łatwiej było to znosić, gdy tu i teraz nie zdawało się takie puste – bąknęła. – Wszystkie rany się w końcu goją, na ich miejscu pojawiają się blizny i idzie się dalej... Ale teraz wcale nie czuję się jakby rany miały się goić. Wilkołak bez watahy nie jest kompletny, a ja teraz nie mam czasu szukać. Skaza niszczy ten świat, zabiera coraz więcej, nie mogę na to pozwolić, nie po tym co zrobiła. Beznadziejny byłby ze mnie alfa, ale tyle istot na mnie liczy, że nie mogę się wycofać – dodała. – Bogini mnie wybrała, dała mi swoją moc, więc także ona mi zaufała, że stanę na wysokości zadania. Kiedyś ją już zdradzono. Ja nie zamierzam zdradzać niczyjego zaufania – wilkołaczyca dopiero po chwili zauważyła, że utknęła w przemianie. Wydłużyły jej się kły, zmieniły się uszy i oczy, głos się obniżył. Pozwalała by nienawiść powoli zastępowała ból i żal.
- Na podstawie tego co robiłyśmy nie możesz mi powiedzieć, że mam cie po prostu jako sprzymierzeńca... - mruknęła Carmen, krzywiąc się. - Nie mówię, że wszelkie więzi powstaną od tak sobie, ale od czegoś trzeba zacząć, musisz mieć budulec by zbudować dom. Musisz żyć w czyimś otoczeniu... i wiem co może ci bardzo pomóc... twoja moc - powiedziała. - Możesz przekazywać jej część innym, czyniąc ich swoimi bezpośrednimi pomocnikami. Musisz mieć ich cały czas blisko siebie i ich uczyć. Sama. Osobiście. Rozumiesz już dość, pytanie czy będziesz w stanie ich nauczyć?
- Co? - dziewczyna znów była skołowana. Najwyraźniej rozumiała znacznie mniej niż jej się wydawało. Chwyciła się za skronie nie bardzo będąc w stanie zapanować nad myślami.
Carmen westchnęła.
- Dobra, kolejna część wiedzy o ludziach... lekcja ma tytuł "parzenie i orientacja seksualna" - mruknęła Carmen i zaczęła tłumaczenie. Po kolei od początku.
Na koniec całego wykładu Amber miała wyjątkowo głupią minę.
- U wilkołaków tylko para alfa może mieć dzieci - bąknęła. - Reszta robi co chce byle nie było z tego szczeniąt - bąknęła. - Watahy nie stać na to by utrzymywać słabsze szczenięta. Para alfa to najsilniejsze i najzdrowsze wilkołaki, więc ich szczenięta także są zdrowe i silne - powiedziała. Była zdezorientowana.
- No a u ludzi dzieci może mieć każda para, która da radę je utrzymać. Oczywiście ludzie nie maja szczególnie mocnego instynktu, wiec często ludzie którzy nie powinni mieć potomstwa mają dzieci... i nie wynika z tego nic dobrego. Pod tym względem muszę przyznać, ze wilki maja zdecydowaną przewagę nad ludźmi - kobieta westchnęła.
- Więc ludzie są tylko z tymi, których kochają? - spytała jeszcze chcąc uporządkować to czego się dowiedziała.
Carmen skrzywiła się lekko.
- Generalnie tak, ale sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Czasami pary łączą się na jedna lub więcej nocy dla przyjemności. Czasem ktoś znajduje sobie innego partnera lub partnerkę bez wiedzy swojej "drugiej połowy". O ile to pierwsze jest tolerowane w wielu kulturach to drugie jest przeważnie występkiem, czasem nawet karalnym w świetle prawa - powiedziała Carmen.
Amber pokręciła głową do swoich myśli.
- U nas takie rzeczy nie są karane. Po prostu jeśli inna wilczyca ma szczenięta to najczęściej alfa je zabije. Chyba, że jest bardzo dobry rok i zwierzyny jest tak dużo, że da się utrzymać więcej szczeniąt. Wtedy wychowywane są wszystkie. W wataże nie ma par, poza parą alfa. Jeśli któryś wilkołak potrzebuje i drugi się na to zgodzi to mogą się parzyć do woli, bez względu na płeć - mruknęła.
Carmen rozłożyła ręce.
- Chyba zapytam moja drugą połówkę o to w takim wypadku. Zobaczymy co mi powie - stwierdziła. - Co ty na to?
- Drugą połówkę? - Amber spojrzała na Carmen jakby szukała jeszcze tej pierwszej połówki...
- Mówiłam ci, ze tak nazywa się osobę, z którą jest siew związku - odparła kobieta, przewracając oczyma.
- Ups... zapomniałam - bąknęła przepraszająco Amber. Niemal było słychać skrzypienie trybików w wilczym łebku. - Ale mówiłaś też, że nie jesteś pewna czy jesteście parą - bąknęła. Wszystko było jeszcze bardziej skomplikowane niż jej się zdawało, a zmęczona ciężkim dniem dziewczyna przestawała kontaktować.
- Niby dajemy to sobie do zrozumienia co jakiś czas ale... wiesz, bez bezpośredniego powiedzenia tego to dalej pozostaje zawieszone w powietrzu - mruknęła kobieta.
- Same słowa i same czyny jakoś... - Carmen skrzywiła się. - Są mało przekonywujące. Oddzielnie jest je łatwiej sfałszować. Jak mamy i jedno i drugie to już większa pewność... zaraz wracam - powiedziała kobieta i zniknęła.
Wilkołaczyca została nagle sama. Zagrzebała się pod kołdrę i uchyliła jej kawałek tak by widzieć drzwi bez pokazywania się. W ciemności pod kołdrą widać było tylko parę lśniących zielenią oczu.
Carmen pojawiła się szybko z powrotem.
- No - uśmiechnęła się, patrząc pod kołdrę. - Załatwione, na czym to my ostatnio skończyłyśmy?
- Zniknęłaś - bąknęła Amber. Mimo pozostawania w ludzkiej postaci była zjeżona niczym szczotka do butelek.
- No ale powiedziałam, że zaraz wracam, nie? - mruknęła kobieta.
- Zaraz może trwać chwilę, ale może też wystarczyć by ktoś tu wszedł - bąknęła. Dziewczyna czuła silną nieśmiałość wobec obcych, którzy w jej życiu pojawiali się znienacka. Ci których poznawała za pośrednictwem swoich znajomych byli do przyjęcia. Silny instynkt stadny i naturalna dzikość komplikowały jej życie w ludzkim społeczeństwie.
- Drzwi są zamknięte. Każdego kto otwiera je pomimo tego możesz uznać za napastnika i sprać na kwaśne jabłko - powiedziała kobieta. - Nie nachodzi się przecież innych w ich własnym domu bez pytania, a na pewno nie włamuje się - mruknęła.
- Mogę? - Amber otworzyła szeroko oczy jakby perspektywa sprania kogoś kto wchodzi nieproszony jej się spodobała.
- Pewnie - Carmen wzruszyła ramionami
Amber zrobiła więc bojową minę patrząc na drzwi jakby zaraz stamtąd miała wyjść jej potencjalna ofiara.
- Em... Amber. Przypominasz sobie kiedy ostatnio ktoś wszedł do twojego pokoju nieproszony? - zapytała Carmen.
- Nooo... Nie... - bąknęła i wypuściła powietrze z płuc. Kołdra wraz z nią nieco opadła.
- No właśnie, nie poluj na terenie na którym nie ma zwierzyny - mrugnęła do Amber.
Dziewczyna westchnęła głęboko. Przekopała się pod kołdrą w stronę poduszki, bo wyglądanie z okolic połowy łóżka w stronę drzwi już nie miało sensu. Nawigacja jej nieco pod pościelą siadła.
Carmen sięgnęła pod kołdrę rękoma i chwyciwszy Amber przyciągnęła ją do siebie, by przytulić.
Amber schowała twarz przed Carmen. W ostatnim czasie parę razy było dane doświadczyć jej uczucia wstydu. Tak też było i tym razem. Dziewczynie było głupio z powodu tego co sobie dzisiaj uroiła. Dotarło do niej, że mogła urazić swoimi słowami Carmen.
Carmen zaczęła gładzić Amber po włosach.
- Na czym my tam skończyłyśmy? - uśmiechnęła się.
- Że jestem głupim wilkołakiem - bąknęła Amber.
Carmen zaśmiała się dźwięcznie i tuliła Amber dalej.
- Niedoinformowanym - stwierdziła.
- Głupim... O informacje można zapytać - bąknęła. Wilkołaczycy kilka łez spłynęło po policzkach.
- Hej, nie płacz, przecież nic się nie stało - bąknęła Carmen. - Znaczy ja się przecież nie obraziłam...
Carmen przechyliła głowę, próbując spojrzeć na twarz Amber.
- ...tobie chyba też się nic nie stało, nie?
Amber pokręciła głową powoli. W sumie rzeczywiście nic się nie stało. Ale im dłużej przebywała w ludzkim ciele tym więcej czuła jak człowiek. Westchnęła i pociągnęła nosem.
- No... kładziemy się z powrotem - powiedziała Carmen, wsuwając powoli kolano na pościel.
Dziewczyna nie oponowała - położyła się. Za to całe policzki miała mokre od łez, mimo że przestała już płakać i się uspokoiła.
Carmen przytulała ja dalej, kładąc się wraz z nią i gładziła dziewczynę po włosach. Przetarła jej policzki dłonią.
- No tak lepiej, nie? - zapytała.
- Mhm... Nie lubię jak mi oczy przeciekają, gdy się smucę - bąknęła. Jeszcze lekko drżał jej głos.
- To się nazywa płacz - powiedziała Carmen. - Typowe dla ludzi, oznaka znacznego smutku.. albo radości - wyjaśniła, gładząc Amber po włosach i oparła brodę na jej głowie.
- Mhm... Nie lubię płaczu. Jest słony i pieką oczy - westchnęła. Uspokoiła się już zupełnie. Wystarczająco by się przytulić.
Carmen nie odpowiadała, gładziła ją dalej po włosach, a drugą dłoń zsunęła na jej łopatki.
Po całym dniu stresu i napięcia, dziewczyna wreszcie poczuła się bezpieczna. Wtulona w kobietę westchnęła głęboko.
Carmen uśmiechnęła się, ale nie zareagowała w inny sposób.
- Śpimy, czy spędzimy jeszcze trochę czasu na pieszczotach przed snem? - zapytała wprost.
- Moja głowa jest ciężka... Nie jestem zmęczona, mięśnie mnie nie bolą. Ale nie mogę myśleć i chce mi się spać... - bąknęła.
- To śpimy - stwierdziła Carmen, wzdychając. Przeciągnęła się i westchnęła raz jeszcze.
- Dobranoc- dodała.


Kolejny dzień przywitał kobiety bardzo intensywnym światłem zza okna. Jak się okazało przespały prawie do południa i ostre słońce wpadało przez okno, docierając do oczu Carmen.. Amber miała szczęście leżeć z twarzą w cieniu kobiety.
Gdy Amber podniosła głowę by się zorientować co się dzieje zaraz ponownie się schowała w cień.
- Mhmfrrr... - burknęła, gdy chwila z twarzą w intensywnym słońcu wycisnęła łzy z jej oczu.
- Zaspałyśmy - stwierdziła Carmen, zamyślając się.
- Zaspałyśmy? Na co? - bąknęła.
Carmen milczała chwilę.
- Na nic, z czym nie poradziłby sobie Aleks najwyraźniej - stwierdziła.
- Hmm? Co się stało? - spytała. Wciąż była zdezorientowana snem. Z poprzedniego dnia niewiele pamiętała. W tak silnym stresie jej mózg łatwo wyrzucał pewne rzeczy. Wiedziała tylko, że była w bardzo złym nastroju. Ledwo pamiętała, że widziała obudzoną Demmiankę.
Poruszyła nosem, mimo słońca wystawiając głowę z cienia by spojrzeć na Carmen.
- Do miasta miał dziś wniknąć szpieg Skazy, ale nie wyczuwam jego obecności. Skaza nie potrafi ich maskować tak dobrze jakby chciał... no i Demminaka potrafi wykryć istoty skazy bez pudła - stwierdziła Carmen.
- Hmm, uch - Amber znów schroniła się przed słońcem. Dopiero teraz zaczęła czuć jak bardzo głodna się zrobiła.
- O, odzywa się olewanie posiłków? - zapytała kobieta. - Dobra... - przymknęła na chwilę oczy. - Przywołuj kombinezon, idź do łazienki wymyć twarz. Zaraz dostaniemy śniadanie dla dziesięciu osób - powiedziała.
- Hm? - zdziwiła się. - A nie muszę powiedzieć barmanowi na dole, że jestem głodna? - bąknęła. Trochę nieporadnie się wygrzebała spod pościeli i przywołała kombinezon, by niemal zwalając się na podłogę powlec się do łazienki. Zużyła poprzedniego dnia olbrzymie ilości energii i prawie nic nie jadła. Teraz zjadłaby nawet własny ogon...
- Nie, przekazałam mentalnie Demmiance by poprosiła barmana by nam tu dostarczyli śniadanie - powiedziała Carmen, również wstając.
- Mentalnie? - Amber wyjrzała z łazienki słysząc coś co ją zaciekawiło.
- Za pomocą przekazu myśli. To się zwie telepatią - odparła Carmen, przeciągając się.
- Jak to się robi? - spytała zaciekawiona. Zostawiła otwarte drzwi łazienki by słyszeć. Chciała sobie opłukać twarz, która po wczorajszych płaczach teraz była jakby nieco zesztywniała i zwilżyć włosy. Napiła się też wody by głód nie był tak dotkliwy.
- Trochę trudne, musiałybyśmy posiedzieć nad tym parę dni, jeśli nie tygodni, bym cie nauczyła - stwierdziła Carmen.
- A można się tego uczyć, gdy nie uczysz mnie innych rzeczy? - spytała wyglądając z łazienki. Całą mordkę miała teraz mokrą, bo bardzo chciało jej się pić. I nie chciało jej się wycierać.
- Hrm... niby tak, ale jest to raczej męczące. Wymaga uaktywnienia zmysłów i części mózgu których nigdy nie używałaś... - mruknęła Carmen. - Cholera, przydałby się Phil albo... - kobieta zamyśliła się.
- Fil? - Amber miała kłopot z wymówieniem dziwnie brzmiącego dla niej słowa. Zastanawiała się czy to coś do jedzenia.
- Philisterias Thessoth. Przyjaciel. Niejadalny, same kości - Carmen zachichotała.
- Jest chudy? Powinien więcej jeść - powiedziała z przekonaniem. - Jeśli jest twoim przyjacielem to mu to powtórz - dodała poważnie.
- Jest ożywieńcem. To licz, czyli kościany - powiedziała Carmen.
- Ożywieniec... - Amber myślała przez chwilę. - Jak te kości, które mnie zaatakowały, gdy nauczyłam się wykradać przeciwnikom energię? - spytała.
- No coś w ten deseń - odparła kobieta.
- To kości mogą być przyjacielem? - zdziwiła się. Wyszła z łazienki i przycupnęła na podłodze. Dywan wciąż był pod łóżkiem...
- Skoro już przy tym jesteśmy to wyciągnij dywan spod łóżka i powiedz mi czemu zaszywasz się pod nim ilekroć zostaniesz sama - stwierdziła Carmen, przywołując kombinezon i przy okazji przesyłając falę energii przez ciało i włosy.
Dziewczyna zerknęła na dywanik i wyciągnęła go spod łóżka układając na miejscu.
- Tam jest ciemno i nikt mnie nie widzi... Czuję się bezpieczniej, gdy nikogo ze mną nie ma - bąknęła. Jej spojrzenie wróciło na Carmen... i Amber zrobiła wielkie oczy widząc efekty działania energii.
Carmen przeciągnęła się jeszcze raz.
- W tym pokoju jesteś bezpieczna - powiedziała kobieta.
Dziewczyna dalej się na nią gapiła szeroko otwartymi oczami. Poruszała nosem.
- Zrób tak jeszcze raz - poprosiła.
- Co? - bąknęła Carmen, unosząc brew i potrząsnęła głową. - A, to.. dobra - odchyliła lekko głowę do tyłu, przymykając oczy i przepuściła energie przez ciało ponownie,
Amber wciąż siedziała na podłodze. Ale tym razem z otwartą buzią.
- To wywarło na tobie aż takie wrażenie? - bąknęła Carmen. - Używam tego zamiast kąpieli, czyszczę ciało energią...
- Bo... To wygląda... - Amber nie znalazła słowa.
Carmen wykonała bezradny gest rękoma.
– Nauczę cie też tak robić, bo to proste w sumie - powiedziała kobieta.
- Podoba mi się to - powiedziała gdy odzyskała zdolność mowy. Bursztynowe oczy odzyskały swój blask i radosny błysk, który zawsze w nich był przed wczorajszą niefortunną rozmową.
- Dobra, sprawa jest banalna, tylko muszę ci pokazać, jak dostroić energię... ale to może po śniadaniu - zaproponowała kobieta.
- Powiedziałaś, że śniadanie zaraz będzie - bąknęła. Umysł dziewczyny przeskoczył natychmiast na wątek jedzenia. Była bardzo głodna.
- Ano - odparła kobieta.
Po chwili rozległo się pukanie do drzwi.
Amber podskoczyła na swoim miejscu i doskoczyła do drzwi. Uchyliła je.
Do pokoju wjechał dwupiętrowy stolik na kółkach.
- Smacznego - rzuciła pokojówka zza drzwi. - Czegoś jeszcze potrzeba? - zapytała.
Carmen pokręciła głową.
- Nie, dziękujemy - powiedziała. Pokojówka skłoniła się i zamknęła drzwi.
Wilkołaczyca była tak głodna, że dopadła do pierwszej jadalnej rzeczy w zasięgu... A później poszło z górki...
Jajka na miękko, chleb, szynka, sery, zielenina, pomidory, wędzona ryba... wszystko znalazło swe miejsce w żołądku Amber wraz z litrem herbaty i połową litra soków. Carmen siedziała z tyłu i uśmiechała się, widząc co wyprawia Amber.
Całe jedzenie w zasięgu dziewczyny zniknęło w minimalnym możliwym czasie potrzebnym na jego pożarcie. Amber na koniec wylizała talerzyk, na który skapnęło nieco żółtka.
- Hmmmmrrr... - zamruczała zadowolona.
Carmen zaśmiała się cicho.
- Dobra, sjesta - powiedziała. - Potem pokaże ci jak czyścić ciało energią.
Dziewczyna z radością wypisaną na twarzy opadła na łóżko. Zgodnie z zasadą "najedzony wilkołak, to szczęśliwy wilkołak" pomrukiwała pod nosem.
- Dobre było - dodała po dłuższej chwili.
- No ja myślę. To bardzo dobra tawerna - odparła kobieta.
Wilkołaczyca zerknęła na Carmen i wyciągnęła do niej dłoń... Ale pełny żołądek uniemożliwił poruszenie się i sięgnięcie.
- Yhmf...
Carmen podeszła i usiadła koło Amber.
- Hm? - uniosła brew, gładząc ją po włosach.
Dziewczynie to wystarczyło. Przytuliła się po prostu.
Carmen objęła ją an wysokości ramienia i uśmiechnęła się szerzej, pozwalając dziewczynie odpocząć po ciężkiej przeprawie z posiłkiem.
Wilkołaczyca drzemała sobie w najlepsze. Niespecjalnie głęboko i niespecjalnie długo. Ot tyle by jedzenie się ułożyło. Gdy to nastąpiło ziewnęła szeroko.
- No... to teraz czas na naukę - powiedziała Carmen. - W sumie nawet nie musimy się ruszać z miejsca - stwierdziła.
Amber usiadła i wbiła spojrzenie w Carmen. Patrzyła na nią wyczekująco.
- na początek muszę ci zademonstrować, jak zmienić ukierunkowanie energii - Carmen ujęła Amber za dłoń. - Wpuść trochę energii w dłoń - poleciła.
Polecenie zostało wysłuchane, dziewczyna wykonała tak jak Carmen kazała.
Gdy polecenie zostało wykonane Carmen zaczęła powoli przekształcać energię, zmieniając jej funkcję.
- Sama tez będziesz potrafiła tak przekształcić energię - powiedziała kobieta.
- Teraz jest przestawiona na czyszczenie twojego ciała.. ale tylko twojego - zaznaczyła Carmen. - Musisz stworzyć ten typ energii na podeszwach swoich stóp i przesunąć nim powolutku w górę po całym ciele.
Amber zapamiętała to uczucie i spróbowała zrobić tak jak mówiła Carmen. Zaczęła więc od podeszew stóp. Skupiła się.
Poszło jak z płatka. Za pierwszym razem Carmen uznała, ze Amber nie była dostatecznie dokładna, ale za drugim razem dało radę.
Szeroki wyszczerz goszczący na rozradowanej buzi mówił wszystko o nastroju Amber.
- Jak zapuścisz to efekt będzie lepszy efekt - powiedziała kobieta.
- Hm? Co zapuszczę? - bąknęła zdezorientowana.
- Włosy - Carmen przesunęła dłonią po jej włosach.
- To one rosną? Zawsze mi się wydawało, że ich długość się nie zmienia - bąknęła.
- No powolutku rosną - odparła Carmen.
- Nigdy nie zwróciłam na to uwagi... Ale więcej czasu spędzałam jako wilk lub bestia niż człowiek - powiedziała. Poskrobała się po głowie.
- No sadze, ze jeśli będziesz przebywać więcej w postaci ludzkiej to będą ci rosnąć szybciej - powiedziała kobieta.
- No teraz cały czas przebywam w tej postaci - mruknęła zezując na swoje włosy, jakby te miały urosnąć teraz, zaraz, gdy ona na nie patrzyła.
- No i miałaś krótsze na początku. Są już dwa razy dłuższe... ale jeśli będziesz pozostawać w tej postaci to... chociaż czekaj, możemy w sumie spowodować by szybciej wyrosły - stwierdziła kobieta.
- Już są dłuższe? - zdziwiła się. Nie zauważyła nigdy różnicy... Ale też nie przyglądała się im za bardzo wcześniej.
- Ano - odparła kobieta. - Gdy przyjechałaś do miasta to były o połowę krótsze.
Bez specjalnego zastanawiania się dziewczyna przeczesała palcami włosy. Ze swojego doświadczenia wiedziała, że jak się podrapać tylną łapą po grzbiecie to wszędzie zawsze jest pełno kudłów... Tak więc powinno być też w przypadku ludzkich włosów. Nie myliła się. Dwa włosy zostały jej na dłoni. Skala mniejsza, ale zasada ta sama. Amber złożyła jeden z włosów na pół.
- Takie były? - spytała.
- Ano - powtórzyła kobieta.
- Czyli o tyle tez urosło! Dlaczego ja tak nie rosłam szybko? - jęknęła nagle.
- Włosy rosną szybko, ciało o wiele wolniej - odparła kobieta, rozkładając ręce bezradnie.
- Ja od dawna nie rosnę - mruknęła krytycznie.
- Widać takie jest złożenie. Jak zwykł mawiać znajomy - jak coś jest duże to łatwiej w to trafić - Carmen wzruszyła ramionami.
- Hmm... - trybiki w wilczym łebku znów pracowały. - Będziesz mnie dzisiaj jeszcze uczyć? - spytała. Prawdopodobnie wiedza o tym do czego doszła dziewczyna w swoich rozważaniach zaginie w pomroce dziejów.
- Jeśli nie masz lepszego pomysłu na spędzenie czasu to tak - odparła Carmen.
- Lepszego pomysłu... Ja po prostu chcę się nauczyć jak najwięcej - powiedziała marszcząc brwi. Jej obecna powaga nie miała wiele wspólnego z wczorajszym podłym nastrojem. - Dzisiaj Aleks sobie poradził, ale kiedyś może się okazać, że on sobie nie poradzi, a i ja będę za słaba - przy swojej drobnej budowie i mimo wieku dziecięcej buzi ta powaga sprawiała, że dziewczyna była słodka.
Carmen uśmiechnęła się.
- Dobra, to chodźmy na plac - zaproponowała. - Po drodze Aleks pewnie bezie chciał ci się pochwalić dokonaniami dzisiejszego dnia - stwierdziła.
Dziewczyna skinęła głową. Upewniła się, że nic jej nie brakuje i mogła ruszać za Carmen.
Obie zeszły an dół, gdzie zastały Rikę i Aleksa, wcinającego obiad... Chłopak był na tyle zaabsorbowany jedzeniem, ze ich nie zauważył, a Rika siedziała do nich tyłem.
Amber odruchowo zaczęła niuchać, bo widok Riki przypomniał jej, że nie była pewna co to za zapach.
- Co to? - spytała Carmen.
- Tak pachnie morze - odparła Carmen, uśmiechając się. Rika obejrzała się i uśmiechnęła.
- O, patrz kto wreszcie się obudził, Aleks - rzuciła do chłopaka. Aleks podniósł głowę znad michy, przełknął szybko i wstał, otarłszy twarz z sosu. Poddreptał do Carmen i Amber i skłonił się lekko.
"Takie powitanie to oznaka szacunku do ciebie i mnie" wyjaśniła Carmen, przekazem telepatycznym.
Wzrok dziewczyny przeskakiwał pomiędzy wszystkimi osobami. Nie bardzo wiedząc co ma zrobić... poklepała Aleksa po głowie.
Aleks uniósł brew, a Carmen parsknęła śmiechem.
- Mów co ciekawego przespałyśmy - powiedziała kobieta. Aleks rozpromienił się.
- Znaleźliśmy i unicestwiliśmy z Riką szpiega Skazy, który próbował wślizgnąć się do miasta - powiedział.
"No to pochwal go jakoś. powiedz "dobra robota" uśmiechając się albo coś w tym stylu" powiedziała Carmen. "Spore dokonanie jak na pierwszy sukces dla niego"
Dziewczyna mierzyła przez chwilę Aleksa spojrzeniem. A potem palnęła według niej najwyższą formę pochwały jaką była w stanie wymyślić:
- Byłby z ciebie dobry wilkołak!
Aleks uśmiechnął się szeroko i skłonił raz jeszcze. Chyba zrozumiał rangę pochwały.
- Mam jakieś zadania na dziś? - zapytał.
"ja nie mam żadnych pomys... chwila. Tak, mam. Na zachód jest wieś, w pobliżu której włóczy się parę istot Skazy. Możesz polecić mu oczyszczenie terenu" stwierdziła Carmen.
- Chcesz się wybrać poza miasto na polowanie na istoty Skazy? Na zachód stąd jest wieś. Tam masz szansę na udane polowanie - powiedziała.
Aleks uniósł lekko brwi.
- Oczywiście. Ruszam... - obejrzał się. - Jak tylko zjem. Dobrze? - zapytał.
- Jasne - uśmiechnęła się. - Ja też nie lubię walczyć z istotami Skazy, gdy jestem głodna - powiedziała. Spojrzała na Rikę z zaciekawieniem.
Aleks wsunął resztę do końca i mało nie ruszył na piechotę. Carmen zatrzymała go przy drzwiach i rozmawiała z nim chwilę, po czym opuścili tawernę razem.
"Zaraz wracam, muszę mu załatwić jakiś środek transportu" powiedziała do Amber.
Rika uśmiechnęła się do Amber.
- Witaj, jak tam samopoczucie? - zapytała.
- Dobrze - odparła wilkołaczyca. Przekrzywiła głowę przyglądając się dziewczynie. - Jesteś inna niż ludzie. Inna nawet niż Carmen - zauważyła.
- Bo nie jestem ani człowiekiem ani zarimem - odparła dziewczyna. Wyglądała jakby.. doroślej od czasu, jak ostatnio widziała ją Amber.
- Od wczoraj się zmieniłaś - powiedziała. Zgodnie z zasadą badania wszystkiego co się da wszystkimi zmysłami wysunęła dłoń by dotknąć Rikę.
Jej skóra była dość chłodna w dotyku.
- Ano, moje ciało nadrabia za straconymi latami - doparła dziewczyna, uśmiechając się dalej.
- Co to jest morze? - spytała, znów węsząc. Ta istota przed nią budziła olbrzymią ciekawość wilkołaczycy.
- E... to fragment oceanu - odparła Rika marszcząc brwi, zdziwiona lekko pytanie.
- A, nigdy nie widziałaś morza? - zapytała, odgadując po chwili powód pytania. - Podaj mi rękę. Carmen chyba nie będzie miała nic przeciwko, jeśli ci szybko pokażę...
Amber podała dłoń Demmiance. Ciekawość wilkołaczycy była dosłownie studnią bez dna.
Krajobraz zmienił się. Stały obie na piaszczystym brzegu. Za plecami miały las, a przed nimi rozciągało się morze.
- To jest morze - powiedziała Rika.
Amber otworzyła szeroko oczy. I usta przy okazji. Chciała podejść bliżej by je sobie obejrzeć.
Rika puściła jej dłoń, pozwalając jej podejść bliżej. Rozglądała się czujnie przy okazji.
Amber dotknęła wilgotnego piasku dłonią. Przyglądała się zbliżającej się fali. Pierwszy raz będąc nad morzem nie spodziewała się, że fala podejdzie tak blisko, sądziła, że tak jak w jeziorach podmyje jej delikatnie stopy gdy stanie przy brzegu... Gdy fala się wycofała Amber wypluła resztki wody, które dostały się jej do ust.
Rika przyjrzała się Amber.
- Wszystko w porządku? - zapytała.
- Morze ładnie pachnie, ale jest niesmaczne - parskała morską wodą przez chwilę.
- Słone - stwierdziła Rika, uśmiechając się. - Sadzę, że będzie jeszcze czas na podziwianie morza.... a teraz powinnyśmy wracać do tawerny -
Amber podniosła się z mokrego piasku. Sama była cała mokra przy okazji spotkania z falą.
- Ono zawsze się tak rusza? - spytała idąc w stronę Riki.
- Tak, raz po razie - odparła Rika. - Czasem jest spokojniejsze, czasem bardziej gwałtowne... - dodała.
- Wracajmy... Mam dość morza na jeden dzień... - bąknęła. Ociekała cała słoną wodą. Kręciła nieco nosem na słony posmak w ustach.
Gdy Amber podała dłoń Rice pojawiły się momentalnie w tawernie. Rika uśmiechnęła się lekko do Amber.
- Pierwsze spotkanie z głęboką wodą - zachichotała.
- Jak głębokie jest morze? - spytała Amber. Stwierdzenie Riki wywołało ciekawość dziewczyny.
- Uff... zależy w którym miejscu - odparła Demmianka.
- Gdzieniegdzie sięga tylko do kolan, a w innych miejscach ma parę kilometrów głębokości. Gwałtowne spadki zdarzają się jednak dość rzadko.
- Uhm... Pokażesz mi jeszcze kiedyś morze? - spytała wilkołaczyca. Teraz przemoknięcie słoną wodą nieco ostudziło jej zapał, ale morze i tak wciąż ją fascynowało.
- Jasne, gdy będzie czas - Rika skinęła głową twierdząco.
Dziewczyna poskrobała się po mokrej głowie. Odruchowo zaczęła niuchać czekając na powrót Carmen.
- Skocz może opłukać się z soli? - zaproponowała Rika.
- Z soli? Ja się przecież w soli nie tarzałam - zaprotestowała Amber kręcąc głową i chlapiąc słoną wodą wokół.
- Woda morska jest naturalnie słona. Gdy woda wyschnie zawarta w niej sól pozostanie na twoich włosach i ubraniu.
- Ty też jesteś słona? - spytała dziewczyna patrząc na Rikę ciekawie.
- Ja? nie - bąknęła dziewczyna w odpowiedzi, uśmiechając się. - Skąd ten pomysł?
- Bo pachniesz morzem - odparła beztrosko dziewczyna. - A mówisz, że morze jest słone - dodała zerkając na nią podejrzliwie.
Rika zrobiła groźna minę i oparła pięści na biodrach.
- Przypominam ci chlupoczącą wodę? - zapytała.
- Tak - Amber się wyszczerzyła.
Rika zarzuciła włosami w górę. Amber stwierdziła, ze są przezroczyste i wyglądają jak... woda. Rika zamachnęła siei chlupnęła Amber po głowie. jej włosy rozprysły się jak woda i po chwili odrosły. Dziewczyna pokazała Amber język, po czym wyszczerzyła się.
Dziewczyna wypluła wodę z ust i wylała ją z ucha. Po czym zmieniła się w wilka... Mokrego jak nieboskie stworzenie i ze zwieszonym w radosnym wyrazie pyska jęzorem skoczyła w stronę Riki.
Rika posługiwała się swoimi włosami teraz jak sznurem. Obwiązała Amber na wysokości klatki piersiowej, obróciła nią wokół siebie parę razy i odstawiła.
Zataczając się i potykając o własne łapy wilczyca okrążała Rikę. By nagle przenieść się tuż obok niej i łbem wytrącić ją z równowagi.
Dziewczyna chwyciła się włosami kolumny i podciągnęła, zwiększając dystans miedzy nią a Amber.
Amber przysiadła na zadku i zaczęła drapać się tylną łapą za uchem.
Zza kolumny wystrzelił strumień wody, który chlapnęła wilczycę po pysku.
Wilczyca kłapnęła paszczą na wodę. Nie ma to jak woda prosto do pyska, gdy chce się pić...
- Już ci przeszła ochota do zabawy? - mruknęła Rika, wychylając się zza kolumny.
Amber przyjęła pozycję zapraszającą do zabawy, nisko na przednich łapach z zadkiem wzniesionym wysoko. Machnęła ogonem raz. Wilki nie merdały ogonami więc na więcej nie można było liczyć.
Rika strzepnęła dłonie.
- Chodźmy na dwór - zaproponowała. - Tu jest za dużo przeszkód i za mało miejsca - stwierdziła. Barman wyglądał znad kontuaru z mieszanką zdziwienia i rozbawienia na twarzy. Chyba będzie go czekało sprzątanie...
Wilczyca podkicała do niej niczym zając. Delikatnie popchnęła Rikę łbem powarkując żartobliwie.
za co została pogłaskana pod pyskiem i podrapana za uchem.
- Chodźmy na plac treningowy - zaproponowała dziewczyna, ruszając w tamtą stronę.
Wilczyca poszła za Riką. Carmen pewnie i tak je znajdzie bez problemu. Podczas drogi Amber prowokowała Rikę do ruchu. Trącała ją nosem, delikatnie chwytała jej dłoń w zęby - nawet śladu na skórze nie zostawiała, wilki potrafią być delikatne - i powarkiwała popychając Rikę łbem - również delikatnie by nie przewrócić.
Dotarły na miejsce i Rika zamachnęła się wokół siebie włosami.
- Dawaj - dziewczyna się zaśmiała.
Wilczyca zaczęła krążyć wokół Riki. Nagle skoczyła w jej stronę by przenieść się i znaleźć się za plecami Riki.
Rika chwyciła Amber włosami i uniosła się w górę... na włosach. Była w powietrzu, do góry nogami nad Amber. Spojrzała na nią, uśmiechając się.
Wilczyca zaczęła się cofać. Wedle jej obliczeń powinna pociągnąć Rikę za sobą.
Rika jednak odbiła się i chlapnęła wilczycę wodą, odrzucając ja wstecz, wylądowała na ugiętych nogach dziesięć metrów od Amber i zamachnęła się odtworzonymi włosami na boki.
Wilczyca znów się za nią przeniosła i tym razem podcięła ją pyskiem.
Rika upadając machnęła włosami wstecz, związując przednie łapy Amber i podcinając ją.
Amber zareagowała na ten manewr dźwiękiem, który przypominał piszczącą zabawkę...
Rika obróciła się i przytuliła Amber.
- Mam cię - zaśmiała się.
Wilczyca zrealizowała więc przy okazji cel, do którego dążyła przez cały czas trwania zabawy. Oblizała Rice całą twarz...
Rika śmiałą się, wykręcając, ale Amber padła na jej włosy tak, że dziewczyna nie za bardzo miała jak się ruszyć.
- Taaa.... uroczo - mruknęła Carmen. - Tylko was namalować razem i zatytułować obraz "szczenięce lata" - zaśmiała się.
Wybawiwszy się wilkołaczyca "wyniosła się" z zasięgu włosów Riki i wytrzepała ze swojego futra nadmiar wody... ochlapując wszystko wokół. Zadowolona z siebie podkicała do Carmen.
- Dobra, przepuść moc przez swoje wilcze ciało, to cię wysuszy - powiedziała Carmen, uśmiechając się półgębkiem. Rika pozbierała się z bruku i otrzepała, nie komentując. Dalej się uśmiechała.
Zrobiła to o co prosiła Carmen przy okazji się przeciągając. Rozruszała się nieco. Miała mnóstwo energii...
- Dobra, widzę, ze dziś nauczysz się czegoś specjalnego, skoro się już rozkręciłaś - powiedziała Carmen.
Uszy zaraz skierowały się w stronę Carmen. Amber siadła na zadku wpatrzona bursztynowożółtymi ślepiami w kobietę. Bardziej uważnego ucznia Carmen mieć chyba nie mogła.
- Zmieniaj się w postać ludzka lub bestii. W zwierzęcej nie dasz rady wykonać tego ataku - powiedziała kobieta.
Po chwili przed Carmen stała bestia. Ludzka forma w tej chwili wydawała się wilkołaczycy nieodpowiednia.
- Atak, którego cie zaraz nauczę ma parę zastosowań. Po pierwsze możesz przekazać energię kinetyczną celowi pod dowolnym katem, wiec pchnąć go w prawo lub lewo, lub wręcz przyciągnąć do siebie. Możesz tez wywołać potężną eksplozję - wyjaśniła Carmen.
- Negatywna energia nie czyni ci szkody, wiec zademonstruję na tobie - Carmen sięgnęła naprzód dłońmi. Spod jej palców wystrzelił strumień ciemnej energii, który zawiązał się w pasie Amber. następnie Carmen wysłała po powstałych "linkach" duży ładunek mocy, który eksplodował, gdy dotarł do Amber. Wilkołaczyca spadłą niżej... lądując w centrum wielkiego leja na palcu ćwiczeń. Faktycznie nic się jej nie stało...
Amber kichnęła potężnie i pokręciła nosem. Kichnęła raz jeszcze.
- Co mam zrobić? - bąknęła zdziwiona trochę efektem.
Carmen stworzyła z energii spory kloc o cielistym kolorze. - na początek musisz stworzyć przewody. najwygodniej użyć rąk. Musisz stworzyć dwie "rurki" z energii częściowo przekształconej w materię. pokażę ci najpierw jak przekształcać energię w materię - powiedziała, opierając się o ów kloc.
Amber zerknęła na ów kloc zdziwiona. Słuchała więc dalej kątem oka zezując na kloc.
Carmen uniosła dłoń i przywołała nań energię.
- Energia wciąż się porusza, gdy sprawisz, ze przestanie się poruszać to powstanie materia - Carmen zapukała w kloc ręką, ten nie wydał jednak dźwięku.
Wilkołaczyca postarała się powtórzyć manewr. Wygenerowała nieco energii i postarała się ją zatrzymać.
Na początku powstała jakaś żelatyna, która oblepiła łapę wilkołaczycy. Potem energia zniknęła.... sprawa byłą trudniejsza, niż mogło się wydawać. Po paru godzinach prób Amber miała w ręku wielką, czarną kość wołową.
- No udało się - powiedziała Carmen.
- W sumie to wypadałoby coś zjeść - stwierdziła.
Niestety kość nie pachniała dla Amber wystarczająco zachęcająco by próbować ją jeść. Ale na pewno dość dobitnie odbijała jej myśli w tej chwili. Oblizała pysk czując jak na wspomnienie jedzenia zaraz będzie miała kłopot z zatrzymaniem śliny w pysku.
Wróciły do tawerny i dostały jedzenie niemal natychmiast.
- Całkiem niezłe postępy, ale jest już trochę późno - stwierdziła Carmen.
Amber po drodze przyjęła postać człowieka. A jedzenie które dostała pochłonęła jakby wciąż była bestią. Nie został nawet okruszek.
- Późno? - zdziwiła się.
Carmen wskazała okno, za którym widać było pomarańczowe światło od zachodzącego słońca.
- O - mina dziewczyny dobitnie wskazywała na jej dezorientację. Tak dobrze się bawiła tego dnia, że nie zwróciła uwagi na upływ czasu. - Czyli idziemy spać? - rzuciła.
- No niby można... ale chciałaś chyba udać się z Rika nad morze... jest okazja zrobić to teraz - stwierdziła Carmen. - na parę godzin, ale zawsze coś.
- Teraz można? - zdziwiła się Amber. Nie sądziła, że dwa razy tego samego dnia będzie miała okazję odwiedzić morze.
- No. Rika jest w swoim pokoju - powiedziała Carmen. - Leć.
Amber poleciała tam jak na skrzydłach.
Drzwi na szczęście nie były zamknięte. Rika leżała na łóżku i czytała. Spojrzała na Amber pytająco.
Wilkołaczyca wpadła jak burza, więc wpierw musiała złapać oddech. Co jak co ale trochę zjadła... Odetchnęła, nabrała powietrza w płuca i wydusiła z siebie.
- Carmenpowiedziała,żemożemyiśćnadmorzejeślichcemy.Czyzabierzeszmnienadmorze,proszeproszeprosze... - wystrzeliła z siebie.
Rika otworzyła usta, patrząc na Amber. Carmen, która poszła za wilkołaczycą zaczęła się śmiać.
- E... tak, jasne. Carmen, idziesz z nami? - bąknęła Demmianka oglądając się na kobietę, która w odpowiedzi zamyśliła się na chwile, a potem skinęła twierdząco głową.
- Ale nad zachodni brzeg, żeby słońce było wyżej - zastrzegła.
- jasne - mruknęła Rika. - Podajcie mi ręce - wyciągnęła dłonie do Amber i Carmen. Carmen ujęła ja za dłoń bez wahania.
Amber również podała dłoń Demmiance. Entuzjazm dziewczyny mógł być zaraźliwy...
Przeniosły się we trójkę nad morze. Piaszczysta, niewielka plaża otoczona lasem.
Carmen przeciągnęła się, odwołała kombinezon i położyła na ciepłym piasku, przeciągając.
Amber zmieniła postać na wilczą by mieć lepsze zmysły i znów zajęła się morskimi falami. Początkowe próby poznania morza bliżej zakończyły się radosnym ściganiem fal i kłapaniem na nie zębami. Wilczycy przestało przeszkadzać to, że woda jest słona. W końcu ociekając wodą podkicała do Carmen.
- Co tam? - zapytała kobieta. Nagrzała się w słońcu już znacznie.
Rika obserwowała poczynania wilkołaczycy z lekkim uśmiechem na ustach.
Amber otworzyła paszczę i pokazała Carmen zgromadzoną w paszczy wodę i maleńką rybkę...
- Polowanie zakończone sukcesem? - zapytała Carmen, uśmiechając się.
- YYyrrrr - tylko tyle z paszczą pełną wody Amber zdołała z siebie wykrztusić. Potem poszła się pochwalić Rice swoim łupem.
- Głębiej są większe - zauważyła Rika.
Amber zamknęła pysk i odniosła rybkę do wody. Nie była głodna więc nie widziała potrzeby zabijania zwierzaka. Bawiła się jeszcze trochę w wodzie.
Carmen po jakimś czasie podniosłą się i przywołała kombinezon.
- Dobra, to zaglądniemy w głębinę przed powrotem? - zaproponowała.
Amber która znów była w ludzkiej postaci spojrzała pytająco na Carmen. Dziewczyna była przemoczona i zmarznięta w tej postaci.
- G-g-g-głębinę? - bąknęła.
Carmen wykonała jakiś gest rękoma i Amber poczuła, ze jej cieplej. Carmen następnie skupiła się i stworzyła... ręcznik, którym wytarła Amber.
- Tak - odparła. - Przyjrzymy się temu co pływa na głębszych wodach.
- Ale to trzeba umieć nurkować, a ja nie umiem. Umiem tylko pływać - bąknęła.
- Stworzę bąbel, w którym będzie powietrze - powiedziała Rika, podchodząc.
- Jak to będzie wyglądało? - Amber miała kłopot z wyobrażeniem sobie tego.
Carmen podeszła do brzegu i Amber stwierdziła, że woda cofa się od niej.
- Woda ucieka... - zastanowiła się Amber.
Carmen wchodziła dalej, Amber stwierdziła, że woda trzyma się z dala od Carmen.... gdy kobieta weszła jeszcze głębiej to wilkołaczyca zauważyła, że bariera ma okrągły kształt.
- O... To tak będzie wyglądać? - bąknęła. Dziewczyna była pewna, że sama nie poradzi sobie z czymś takim więc nawet nie próbowała...
- Ano - odparła Rika. - Chodź - skinęła na nią ręką i podeszła do wody.
Amber ruszyła za Riką. Trzymała się blisko niej...
Rika zamachnęła się wstecz i chwyciła Amber włosami, po czym nałożyła ja sobie na plecy. Ruszyła bardzo szybko do wody jak na niesienie dodatkowego balastu. Bąbel powstał wokół nich natychmiast, był nieco mniejszy, ale sprawiał wrażenie dokładniejszego. Carmen była już w wodzie i usunęła bąbel, unosząc się.. jej włosy dość ciekawie wyglądały falując wraz z pływem...
- Iiip... - manewr zaskoczył Amber. Sama się jeszcze chwyciła Riki mocniej i zamknęła aż oczy, gdy woda zamknęła się nad ich głowami.
- Otwórz oczy i patrz - powiedziała Rika, mknąć naprzód i śmiejąc się.
Wilkołaczyca nieśmiało otworzyła oko spodziewając się raczej, że zaraz jak to zrobi woda chlupnie jej na głowę. Zdziwiła się gdy tak się nie stało. Dodatkowo otworzyła usta, widząc Carmen i podwodny świat...
Carmen płynęła na zewnątrz bąbla. - Zaraz się wymienimy - powiedziała do Riki.
- Tylko będziesz musiała co jakiś czas doładowywać bąbel - dodała.
Dziewczyna wciąż miała otwarte usta. Nigdy nie przypuszczała, że tak to może wyglądać pod wodą.
- Schodziły coraz głębiej i głębiej. Po chwili Carmen wniknęła do bąbla i przejęła Amber.
- Nałożyłam bąbel na nią, żeby było łatwiej - powiedziała Rika po czym odskoczyła i poleciała do wody.
- H-he? Co? - Amber wydawała się zdezorientowana. Może z powodu ilości wody, którą miała nad głową. Chwyciła się Carmen.
Carmen wzięła ją na plecy. - Trzymaj się mocno, płyniemy dalej - powiedziała.
Schodziły coraz głębiej, po jakimś czasie Amber zauważyła, że Rika lekko błyszczy w coraz gęstszej ciemności. Carmen stworzyła sobie w dłoni jakiś rodzaj lampy, którą oświetlała okolicę.
- Woda tu dziwnie pachnie - bąknęła w pewnym momencie Amber.
- Taaa... woda niesie wszelkie zapachy bardzo dobrze. Rekiny - wskazała palcem przepływającego w pobliżu olbrzyma. - Potrafią wyczuć krew z olbrzymich odległości.
- Drapieżnik - zjeżyła się Amber. Sama była drapieżnikiem, ale lądowym.
- Ano, ale nie ma jak na zrobić cokolwiek - powiedziała Carmen.
- Przecież jesteśmy pod wodą... Ten bąbel nas chroni przed nim? - spytała. Amber czuła się niepewnie. Pod wodą nigdy z niczym nie walczyła. Szczególnie z podwodnymi drapieżnikami...
Carmen podniosła palec i wysunęło się z niego długie ostrze i uśmiechnęła się.
- Nie ma szans, moja droga.
Amber się zjeżyła.
- Dlaczego tu tak ciemno? - zmieniła temat na, miała nadzieję, bezpieczniejszy.
- Woda nie przepuszcza światła tak dobrze jak powietrze - powiedziała Carmen.
- Pod wodą nie ma światła? Bo w powietrzu jest słońce - bąknęła.
- Słońce świeci i wodom i ladom - odparła filozoficznie Carmen.
- Po prostu organizmy tutaj nie potrzebują światła...
- O... No ja muszę mieć choćby odrobinkę by coś widzieć - bąknęła. - W całkowitej ciemności nawet wilk nic nie widzi - dodała.
- Dlatego mam latarnie - odparła Carmen, wiodąc snopem światłą po okolicy.
- I wszystko tu wygląda... Inaczej - bąknęła.
- Bo schodzimy do głębi, teraz zobaczysz co sie czai na tych głębokościach... - mruknęła.
Odruchowo dziewczyna chwyciła się mocniej, bo im niżej tym bardziej obco. Zdecydowanie nie była na swoim terenie... Jej teren był na lądzie...
Zeszli jeszcze niżej, obejrzeli rafy, widzieli wieloryba, meduzy i kałamarnice. W pewnym momencie Rika zatrzymała się.
- Coś się nie zgadza...
Do tej pory oniemiała zachwytem Amber spięła się w sobie. Zaczęła nasłuchiwać i węszyć, przechodząc przemianę w bestię. To był odruch, gdy zaczynała czuć się bardzo niepewnie...
Całą trójka przepłynęła dalej za podwodną skarpę i ujrzeli olbrzymi pulsujący gruczoł.
- Skaza... pod wodą? - bąknęła Carmen. Rika zatrzymała się i patrzyła na zjawisko szeroko otwartymi oczyma.
Amber zaczęła warczeć. Nie umiała tego opanować. Położyła uszy po sobie. Nie wiedziała co ma właściwie zrobić...
- Amber, czekaj - powiedziała Carmen, stawiając wilkołaczycę na gołym dnie.
- Tak wygląda teren w pełni przekształcony przez Skazę.
Wilkołaczyca rozejrzała się ostrożnie wokół. Warczenie wciąż wzbierało w jej piersi. Gdyby nie była pod wodą tylko na lądzie pewnie nie byłaby taka spięta, bo z istotami Skazy już walczyła.
Woda ustępowała jej gdy się ruszała, więc tak na prawdę poruszała się jak na lądzie. Carmen podpłynęła bliżej mięcha.
- Amber, przepuściłabyś przez to trochę energii? - zapytała.
- Mogę spróbować... - odparła. Obejrzała sobie to coś chcąc znaleźć miejsce, na którym mogłaby przetestować.
Carmen wysunęła bardzo długie i cienkie nici z opuszek palców. Nici powili obwiązały gruczoł. Kobieta odpłynęła do sterczącej skały i zaparła się. Ścisnęła lekko linki, by ulokowały się na błonie pokrywającej gruczoł, ścisnęła linki mocno i szarpnęła.
Ziemia zatrzęsła się, a z mięsa dobył się dziwny skowyt, który spłoszył wszystkie ryby w okolicy.
- Teraz! - poleciła Carmen.
Amber przepuściła energię. Pamiętała jak robiła to usuwając zanieczyszczenia Skazy z leśnego jeziorka, z którego napił się smok. Dozowała energię stosownie do potrzeby...
Kawałki mięsa powoli odpadły od dna i zaczęły unosić siew wodzie. Carmen skupiła je i złapała w pewien rodzaj energetycznego wora, po czym wór zniknął.
- Dobra, załatwione.. - mruknęła Carmen, po czym wysłała przekaz telepatyczny.
- Idziemy głębiej?- zapytała, gdy skończyła przekaz.
- Tam też może być coś Skazy, prawda? - rzuciła Amber używając nosa. Obserwując wodę wokół zauważyła, że są prądy, jak w rzekach. Ustawiła się tak by prądy niosły ze sobą zapach... Może uda się wywęszyć Skazę...
- Może, ale mamy za dużo terenu do ogarnięcia... - mruknęła Carmen.
Wilkołaczyca warknęła tylko pod nosem. Nie podobała jej się obecność Skazy tutaj. Otrzepała się chcąc przywrócić sobie jasność myśli. - Jak głęboko możemy zejść? - spytała. Miała nieprzyjemne wrażenie, które sprawiało, że wahała się wciąż nad odpowiedzią. - Do samego dna - odparła Carmen. Rika potwierdziła skinieniem głowy.
- Coś sprawia, że czuję się jakby mi pchły zalęgły się w futrze - Amber posłużyła się znanym sobie porównaniem, strosząc przy tym sierść na grzbiecie. - Skaza ma nas jak na otwartej polanie otoczonej przez drzewa - dodała.
- W razie czego możemy się przenieść z powrotem do tawerny - zauważyła Rika.
Wilczyca pokręciła nosem. Spojrzała na Rikę i potem na Carmen. Z jednej strony była bardzo ciekawa co jest niżej. Z drugiej miała złe przeczucia.
- To idziemy czy wracamy? - zapytała Carmen. - Udajemy się tam w celach turystycznych...
- Jakich celach? - bąknęła Amber.
- Turystycznych. Zwiedzamy - odparła Carmen.
- Nie mogę zwiedzać, gdy coś mi cały czas mówi, że będzie źle - mruknęła. - Może się mylę i jestem przewrażliwiona... Ale może coś w tym jest - poskrobała się łapą po łbie. - Wolałabym wrócić - dodała.
- Dobra, wracajmy - mruknęła Carmen, ujęła Amber za rękę i otoczenie zmieniło się. Pojawiły się na palcu treningowym.
Amber cały czas była zjeżona. Wzdrygnęła się.
- Nie lubię tego uczucia niepokoju - burknęła.
- Mhm - mruknęła Carmen.
Rika pojawiła się w pobliżu. Spojrzała pytająco na Carmen.
- Wysłano już zwiadowców - powiedziała kobieta.
- Jeszcze śmieszniej będzie jeśli naprawdę mam pchły - wymamrotała pod nosem Amber na chwilę zapominając o Skazie.
- Miałabyś je również jako człowiek - stwierdziła Carmen.
Wróciła więc do postaci człowieka. Poczuła dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
- To nie pchły - upewniła się. - Jestem albo przewrażliwiona, albo naprawdę coś się stało - bąknęła.
- Jesteś przewrażliwiona. Po prostu doszło nam nowe pole bitwy - stwierdziła Carmen.
- Mokre to nowe pole - bąknęła. - Jak my mamy walczyć ze Skazą pod wodą? - bąknęła.
- Coś się wymyśli - odparła Carmen. - Na szczęście tam nie ma żadnych ludzi...
- Ale są ryby, rekiny, te takie przezroczyste.... - wymieniała. Amber odczuwała potrzebę chronienia przed Skazą wszelkich żywych stworzeń.
- Jak zlokalizujemy skażone miejsca to możemy coś z tym zrobić, ale od tego czasu - pokręciła głową.
Wyraz twarzy Amber zdecydowanie nie wyrażał zachwytu.
- Ech... - przez chwilę milczała. - Muszę się umyć... Rika mówiła, że zostanie mi sól na włosach i ubraniu po zabawie w morzu - powiedziała, zmieniając temat.
- No leć - odparła Carmen. - Masz za mało wiary w swoich sprzymierzeńców - stwierdziła.
Przez chwilę dziewczyna się zastanawiała.
- Nie... Ja widziałam co może zrobić Skaza - bąknęła. - W mojej wataże były silne i zdrowe wilkołaki... I zostałam tylko ja. Nie chcę by takie zdarzenia się powtarzały...
- Podwodni zmiennokształtni zostali wytępieni lub skryli się gdzieś - powiedziała po chwili milczenia Carmen.
- Skaza niszczy co się da. Nie chcę tego. Wiem co ja przeżyłam i wiem co przeżywają wszyscy ci którzy stracili swoich bliskich. To co robię to nie tylko moja zemsta. To także zemsta wszystkich tych, którzy mnie poprą - mruknęła. - Kolejne kroki, które stawia Skaza na drodze zniszczenia mnie dlatego niepokoją - westchnęła.
Carmen skinęła głową.
- Dobra, ale musimy znaleźć pole walki - stwierdziła.
- Powiedz... Jak zbiera się wyznawców bóstwa? - spytała nagle, przypominając sobie, że Carmen mówiła iż Skazę przepędzą bóstwa.
- Już zaczęłaś. Chronisz ich mocą Azariel - powiedziała kobieta.
- I oni w ten sposób zaczynają ją wyznawać? - spytała.
- Na razie są wdzięczni. Wiesz... z ich wiary możesz też czerpać moc - powiedziała Carmen.
- Czyli im bardziej oni będą wierzyć w Azariel, tym większą będę miała siłę do walki z istotami Skazy? - spytała.
- Owszem - odparła Amber.
- Najlepsze jest to, ze wola bogini ukazuje się poprzez twoją... jeśli czujesz, że chcesz coś zrobić lub nie chcesz czegoś zrobić bez żadnego konkretnego powodu to znaczy, że taka jest wola Azariel.
- Między innymi twoje ciągłe pragnienie zemsty...
- Azariel tak bardzo pragnie zemsty? - bąknęła zdziwiona.
- Azariel to bogini zemsty, Amber - powiedziała Carmen, uśmiechając się.
- No ale na kim ona się może chcieć teraz mścić - bąknęła. Amber przekonana była do tej pory, że to jej indywidualne i od niczego niezależne uczucie...
- Chociażby an skazie, za zablokowanie jej dostępu do świata - odparła Carmen.
- Ale jak ona może mieć wpływ, skoro ja to czuje tu... - bąknęła kładąc dłoń na wysokości swojego serca.
- Amber - Carmen spojrzała wilkołaczycy w oczy. - Wyznawcy Azariel byli jej watahą. Bez swej obecności jej wataha zniknęła. Może Azariel wybrała ciebie dlatego, bo macie podobne uczucia?
Carmen najwyraźniej trafiła we właściwy punkt. Nagle rozszerzyły jej się źrenice i wstrzymała oddech.
Kobieta uniosła brew.
- Widzę, ze zrozumiałaś...
Amber spojrzała na swoje dłonie, gdy poczuła, że znów traci kontrolę nad swoją formą. Silne emocje sprawiały, że jej ciało chciało przyjąć najbardziej skuteczną w walce formę. Skinęła krótko głową.
- Nie myślałam o tym w ten sposób - bąknęła.
Carmen uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi, nie mówiąc nic.
Zacisnęła dłoń w pięść. Spojrzała na Carmen.
- Jutro będziemy dalej ćwiczyć to co zaczęłyśmy dzisiaj? - spytała.
Carmen skinęła głową twierdząco.
Dziewczyna skinęła głową i podjęła marsz do gospody. Musiała się porządnie umyć po zabawie morskimi falami...
Carmen również ruszyła do tawerny, sprawiając wrażenie zamyślonej.
Gdy dotarły na miejsce był tam już Aleks. Wcinał aż mu się uszy trzęsły.
- Polowanie było udane? - spytała Amber.
Aleks podniósł głowę.
- Jak nahbahghey - powiedział z pełnymi ustami. Przełknął i wstał.
- Wyeliminowałem paru maruderów Skazy - powiedział z dumą.
Amber się uśmiechnęła.
- Jutro pokażesz mi co umiesz, dobra? - rzuciła. Była ciekawa sprawności chłopaka.
Aleks skinął głową twierdząco.
Dziewczyna się wyszczerzyła.
- To do zobaczenia jutro. Ja się muszę wykąpać, bo zaczynam rozumieć o co chodziło Rice, gdy mówiła o soli - bąknęła.
- Jasne - odparł Aleks i uniósł lekko brew.
Amber pochyliła głowę by Aleks mógł widzieć zaschniętą na włosach dziewczyny sól.
- Sól, jestem słona - powiedziała.
- Nie wiem, nie sprawdzam - powiedział i się uśmiechnął.
Amber wzruszyła ramionami.
- Wierz mi, to nie jest przyjemne - mruknęła skrobiąc się po głowie. Mamrocząc coś o soli ruszyła w stronę schodów.
- Jasne, do jutra - powiedział Aleks i wrócił do jedzenia.
Amber poszła do łazienki chociaż zastanawiało ją jak się pozbyć soli z ubrania... Rozejrzała się za Carmen by ją o to spytać.
Kobieta siedziała na łóżku i patrzyła w okno. Spojrzała pytająco an Amber, gdy ta przybyła, rozglądając się.
- Jak pozbyć się soli z tego? - wskazała kombinezon.
- Odwołać i przywołać - powiedziała Carmen.
- Tylko tyle wystarczy? - zdziwiła się. - Jak tak to najpierw się umyję... - mruknęła znów skrobiąc się po głowie. Sól jej przeszkadzała.
- Możesz też użyć energii, ale musisz zastosować trochę większą dawkę, tak o połowę większą.
- Energia nie ma piany - powiedziała filozoficznie Amber.
- Miłej zabawy - rzuciła Carmen.
- Chcesz też? - spytała Amber wychylając się znów z łazienki.
- Czemu nie - Carmen wyszczerzyła siei dołączyła do Amber.
- Ale tym razem nie robię już góry piany - powiedziała Amber bardziej do siebie niż do Carmen. - Nic spod niej nie widać i nie czuć - dodała.
- Słusznie - powiedziała Carmen, śmiejąc się.
W wannie znalazł się dokładnie jeden korek płynu do kąpieli - butelka była bezpieczna...
- Dobrze pamiętam jak mnie potem głowa bolała - bąknęła wilkołaczyca trąc ówcześnie rozbitą brew. Odwołała kombinezon i sprawdziła czy woda nie jest za ciepła.
Była w miarę. Carmen zanurzyła dłoń w wodzie w wannie i poprzekręcała trochę kurki.
- Niech się napełni do końca - powiedziała.
- Mhm... - mruknęła dziewczyna i westchnęła. - Ciekawe jak inne wilkołaki zareagowałyby na takie coś? - rzuciła ze smutnym uśmiechem.
- Prychałyby. Z tego co mi wiadomo nie lubią chemii - odparła Carmen.
Amber się zaśmiała na głos. Chyba wyobraziła sobie ten obrazek.
Carmen się uśmiechnęła i zamknęła kurki.
- Dobra, wskakujemy - powiedziała.
Dziewczyna wlazła do wanny tak by nie zajmować całego miejsca.
Carmen zapełniła wolne miejsce swoją osobą i rozparła się wygodnie.
Amber zanurzyła się w wodzie aż po czubek głowy.
Carmen przeczesała je dłońmi włosy parę razy, by szybciej wypłukać sól.
Amber wynurzyła się gdy zabrakło jej powietrza, parskając przy tym.
- Jest tu jeszcze sól? - spytała. Jej celem było pozbycie się soli zupełnie. Odkryła, że wszystko ją od niej swędzi i piecze... A to nie było przyjemne.
- Sprawdzę - Carmen powiodła dłońmi po jej ciele, by strząsnąć ewentualna pozostałą nierozpuszczoną sól. - Teraz już na pewno cała...
Amber aż zmrużyła oczy.
- To łaskocze - parsknęła na koniec tłumiąc śmiech.
- To źle? - zapytała Carmen i mrugnęła do Amber.
- Nie - w końcu się zaśmiała.
Carmen ją objęła i przytuliła.
- To chodź tutaj...
Amber się wtuliła. Woda była ciepła, leżało się przyjemnie. Idealne warunki na relaks.
Nie trwało to długo i Carmen zasnęła twardo.
Amber w końcu zaczęło się robić zimno. Zerknęła na Carmen - kobieta spała. I nie wyglądało na to by miało się to zmienić w najbliższym czasie. Ale skoro jej, Amber było zimno... Dziewczyna ostrożnie wymknęła się z objęć Carmen. Wygramoliła się z wanny i osuszyła się energią. Zmieniła postać na bestię, bo tak było jej łatwiej manewrować i ostrożnie wyjęła kobietę z wanny - wielkie łapy bestii nadawały się do tego idealnie. Amber podjęła delikatną próbę osuszenia Carmen, tak by jej nie budzić i nie zrobić jej krzywdy. Chciała ją suchą odłożyć do łóżka.
Po dwóch próbach się jej udało. Carmen wtuliła się w jej futro i spała dalej...
Wilkołaczyca położyła się więc do łóżka tak jak stała. Skoro Carmen tak dobrze było w jej futrze... Amber przykryła jeszcze kobietę i sama zasnęła...


Kolejny dzień przywitał je piękną pogodą. Jakieś ptaszki ćwierkały za oknem...
Bestia ziewnęła szeroko na przywitanie dnia odsłaniając wielkie kły.
- Hmmffrrr? - rozejrzała się wokół sennie i zerknęła na Carmen.
Carmen się przeciągała.
- Możesz częściej sypiać w tej postaci? Jesteś taka mięciutka - Carmen zaśmiała się.
W odpowiedzi Carmen została liźnięta w skroń.
- Mogę, jeśli chcesz - zamruczała bestia.
- Mi tam pasuje... świetnie mi się spało - stwierdziła.
Amber tknęła Carmen żartobliwie nosem w nos. Teraz wilkołaczycy zabawne się wydawało to, że jest między nimi tak duża dysproporcja...
Carmen wreszcie zwlokła się z łóżka, lub raczej z Amber i przeciągnęła, po czym przywołała kombinezon.
- Dobra... - wzruszyła ramionami. - Co my tam miałyśmy dziś robić? - zapytała, oglądając się na Amber.
- Dalej ćwiczyć to co wczoraj - mruknęła wilkołaczyca. - Pokazałaś mi potężną eksplozję i powiedziałaś, że muszę wpierw nauczyć się zmieniać energie w materię - powiedziała.
- Dobra, to leć na śniadanie - powiedziała Carmen. - Spotkamy się na placu ćwiczebnym.
Wilkołaczyca skinęła łbem i przyjęła postać człowieka. Przywołała kombinezon i się przeciągnęła. Potem zeszła na śniadanie.
Na dole był już Aleks. Zjadł i czekał na kolejne wyzwania...
Amber w pierwszej kolejności poszła zamówić śniadanie, bo była bardzo głodna. Chciała taką naprawdę byczą porcję. Gdy ją dostała odezwała się do Aleksa.
- Pójdziesz dziś z nami na plac treningowy? Jak skończymy naukę to potem pokażesz mi co umiesz, hm? - rzuciła.
- Dobra - powiedział Aleks. - Ale to ci nie potrwa... nie wiem, do wieczora? - zapytał.
- Nie wiem, ale w razie czego nie pozostaniesz bezczynny. Wszyscy musimy się uczyć - powiedziała z uśmiechem.
Aleks skinął głową i wstał. Był gotów do drogi.
- Ale wpierw zjem to - pokazała swoje śniadanie.
- Jasne, jasne - powiedział Aleks. - Posiedzę, poczekam - powiedział.
Wilkołaczyca pożarła całość, wylizała talerzyk i była gotowa do drogi.
- Idziemy, Carmen już tam na nas czeka - powiedziała.
Aleks skinął głową i poszedł za Amber.
Na miejscu byłą Carmen i Rika. Chyba trenowały. Rika wykorzystywała swoje włosy jak broń. Carmen miała dwa spore czarne miecze ozdobione czerwonymi runami.
Amber przysiadła sobie na skraju placu treningowego patrząc na Rikę i Carmen.
- Ciekawe, że ludzie nie mają takiej broni jak inne zwierzęta, tylko muszą korzystać z takiej którą sami zrobią - mruknęła do Aleksa.
- Dostaliśmy możliwości. Miecz jest twardszy niż wilcze kły i dłuższy też, daje przewagę dystansu. A jeśli jest blisko to jest sztylet. Z dala - łuk lub kusza... - Amber zaś zauważyła, że u jego pasa wisi krótki miecz i dwa noże do rzucania
Amber przemieniła przedramiona.
- To jest broń wilkołaków. Dochodzą do tego kły. Kolejne bronie wilkołaków, których ludzie nie potrafią skopiować ani udoskonalić to nasza zdolność krycia się przed waszymi słabymi zmysłami i postrzegania was zanim wy nas dostrzeżecie. Wilkołaki są też dużo szybsze i dużo silniejsze fizycznie. Mamy jeszcze coś. Możemy wyglądać tak samo jak wy i dysponujemy waszymi umysłami. Posiadanie miecza czy łuku i perfekcyjna umiejętność walki nim to nie wszystko - powiedziała. - Człowiek wśród wilkołaków się nie skryje. Wilkołak wśród ludzi owszem - powiedziała.
Aleks zmarszczył brwi, a potem uniósł brew.
- Właśnie, po co wilkołakom zdolność maskowania się i takie zdolności? Przecież chyba nie polujecie na ludzi?
- My nie... Ale ludzie bywa, że polują na nas - mruknęła. - Są wśród was osobniki, które zaszczyt byłoby przyjąć do watahy... Ale są i też istoty tak okrutne i pozbawione skrupułów by chodzić w skórze wilkołaka i pod takim przebraniem mordować swoich rodaków - mruknęła.
- Nie macie u was żadnych popaprańców? - zapytał Aleks. - Żadnych chorób psychicznych, odchyleń?
- Jeśli są agresywni są zabijani natychmiast po ich wykryciu. Często wychodzi to już w wieku szczenięcym. Żyjąc w dziczy nie możesz sobie pozwolić na trzymanie wszystkich przy życiu. Sama niezdolność do polowań jeszcze o niczym nie świadczy, dobre lata pozwalają utrzymać jednego czy dwa takie osobniki w dużej wataże. Kłopoty z interakcją z watahą to poważniejsza sprawa. Wataha cię żywi, dba o ciebie jeśli jesteś ranny lub chory, ratuje ci tyłek jeśli jesteś zagrożony. Do tego wszystkiego potrzebne jest zaufanie. Odsłaniając gardło przed innym wilkołakiem, który okazał się lepszy od ciebie musisz mieć pewność, że on ci go nie przegryzie, bo to najwyższa forma oddania i poddaństwa. Niegroźne odchylenia są tolerowane dopóki watahę stać na utrzymanie odchyleńca. Odchylenia zagrażające wataże są eliminowane natychmiast - powiedziała.
- Szkoda, że u nas nie ma takich zdecydowanych działań - mruknął Aleks i westchnął, zamyślając się.
- Czy człowiek może zmienić się w wilkołaka? - zapytał nagle.
- Nie wiem... Ja się urodziłam wilkołakiem i w mojej wataże wszyscy urodzili się wilkołakami. Szczerze powiem, że nie słuchałam, gdy alfa o tym mówił - bąknęła.
- Szkoda - mruknął chłopak. Chyba bardziej spodobał się mu opis watahy od Amber niż życie w mieście.
- Może będzie ktoś kto będzie coś wiedział na ten temat - bąknęła. Zerknęła znów w stronę Riki i Carmen. - Carmen wie bardzo dużo... Może ona będzie coś wiedziała. - Wstała by podejść do ćwiczących kobiet.
Carmen i Rika śmigały przez większość walki w powietrzu.
Carmen zrobiła piruet i wylądowała na ścianie.
- O, Amber. Przerwa – powiedziała... po czym oberwała w twarz około wiadrem wody.
- Bardzo śmieszne.... – mruknęła. Rika zaśmiała się głośno i poszła na trybuny usiąść.
- Wariatka - powiedziała Carmen, uśmiechając się. Odbiła się od ściany i stanęła parę metrów od Amber, by podejść. - No. Chciałam sie rozruszać...
- Wiesz może czy człowiek może stać się wilkołakiem? Przespałam tę lekcję, gdy alfa o takich rzeczach mówił - bąknęła. Ostatnie zdanie wypowiedziała cicho, ze wstydem.
- Może. Niełatwy proces, wymagający nieco krwi wilkołaka, który chce, by dana osoba zamieniła się w wilkołaka. Tamta druga osoba też musi tego chcieć, poza tym trochę kreślenia i obrządek. Przydaje się jakiś sprawny szaman. Od biedy mag też ujedzie..
- O! Czyli jednak to możliwe! Bo Aleks jest tym zainteresowany - powiedziała.
- Proponuję zająć się ewentualnym przejściem później - powiedziała Carmen. - Dokładniej za dwa dni o tym pogadamy, do tego czasu musimy się skupić - powiedziała Carmen i uśmiechnęła się.
- Skupić się? Na czym? - Amber dość łatwo przeskakiwała na różne tematy rozmowy.
- Na nauce. Chcę byś nauczyła się od końca nowej zdolności w ciągu tych dwóch dni. Przyda ci się - powiedziała Carmen.
- O... No to możemy kontynuować nawet teraz. Aleks też musi się uczyć... Chyba, że chcecie dokończyć - spojrzała na Rikę i znów przeniosła wzrok na Carmen.
- Nie trzeba. Chcesz nauczyć czegoś Aleksa? - zapytała kobieta.
- Chcę sprawdzić jak radzi sobie w walce. I chciałabym by nauczył się bronić, na przykład taką tarczą energii jaką ja umiem stworzyć – powiedziała.
- Dobra, to jazda - powiedziała Carmen, wskazując Aleksa ruchem dłoni.
- Aleks, zamienimy kolejność. Wpierw pokaż co umiesz w walce. I powiedz czy umiesz się bronić barierą - rzuciła do chłopaka.
- Barierą? - bąknął Aleks i spojrzał na Amber pytająco.
Amber utworzyła wokół siebie barierę ochronną.
- To mam na myśli - powiedziała.
- Niezłe... jak to zrobić? - zapytał chłopak.
- Pokażę ci, ale wpierw pokaż co umiesz - odwołała barierę i przemieniła przedramiona. Zamierzała dostosować się do możliwości Aleksa.
Aleks strzepnął dłonie i uderzył naprzód wyładowaniem negatywnej energii, które trafiło natychmiast w klatkę piersiową Amber.
Amber się uśmiechnęła i skinęła na chłopaka łapą. Uniwersalny gest wyzwania. Przemienione przedramiona powinny wystarczyć by osłaniać się od fizycznych ataków człowieka.
Chłopak dobył miecza i obrócił nim w dłoni. Naładował ostrze energią, tak, ze stało się zupełnie czarne. Co jakiś czas sypało czarnymi iskrami. Zaatakował bardzo szybko tnąc po łuku. Miał dość dziwną pozę...
Wilkołaczyca naładowała łapy energią i przywołała pancerz na nie by ułatwić sobie odbijanie lub przechwytywanie jego ciosów. Energia negatywna nie mogła jej nic zrobić, ale zetknięcie z metalem ostrza mogło nie być przyjemne. Obserwowała jego poczynania. Postrzeganie energii było w tym bardzo przydatne.
Energowizja pokazała, że chłopak naładował też coś co trzymał w drugiej dłoni poza zasięgiem wzroku Amber.
Amber pozostała więc przy energowizji i czekała na akcję przy pomocy tego drugiego przedmiotu. Póki co pozorowała całkowite skupienie na atakach mieczem, zbijając i unikając jego ataków.
Amber zbiła cios od boku i w tym samym momencie poczuła, że Aleks stworzył dwa dość silne pola energetyczne w okolicy jej brzucha i szyi.
Amber zamachnęła się łapą by nadać sobie pęd do uskoczenia przed atakiem Aleksa i być może przy okazji wytrącić go z koncentracji, jednocześnie tworząc wokół siebie barierę.
Dwa sztylety poruszające się z zawrotną prędkością odskoczyły od bariery. Aleks zaatakował ponownie mieczem z podobnym skutkiem.
- Nie mogę przebić tej bariery, składa się z negatywnej energii - mruknął, rozkładając ręce.
Amber ją usunęła zaraz po jego słowach i natarła szponami nie dając chłopakowi czasu na wytchnienie. Była skupiona. Musiała się pilnować by nie zranić go i by walka nie była zbyt prosta.
Chłopak sparował mieczem, ale przewrócił się pod wpływem siły ciosu. uderzył niewielkim wyładowaniem negatywnej energii, by odepchnąć Amber... i przypomniał sobie natychmiast, że to tu nie działa, wiec po prostu przetoczył się wstecz i znów uderzył naładowanymi nożami, które odbiły się od ochraniacza na szyi i czoła Amber. Aleks chciał uskoczyć jeszcze dalej wstecz, by zwiększyć dystans.
Dziewczyna mu na to nie pozwoliła. Wyskoczyła wprost na niego skracając dystans i zupełnie jak wilk atakujący ofiarę uderzyła w niego samym swoim ciałem. Ciekawa była czy chłopak zdoła uniknąć tego ataku.
Gdy jasnym stało się, ze Aleks nie odepchnie Amber, zdecydował odepchnąć siebie. Upadł na plecy i spowodował wyładowanie w dłoni uniesionej nad głową, przejeżdżając pod Amber i uderzając piorunami od dołu podczas przejazdu. Amber nie mogła odmówić szybkości i refleksu swojemu uczniowi.
Amber przeniosła się tak by znaleźć się bliżej Aleksa i podjęła próbę schwytania go za rękę. Do tego celu zmniejszyła wpierw szpony na łapie do normalnych rozmiarów by go nie zranić.
Chłopak wywinął młynek mieczem i Amber "musiała" cofnąć dłoń. Aleks znów uderzył sztyletami, podnosząc się na nogi. Chłopak zaczynał się męczyć, bo jego ruchy traciły płynność i szybkość.
Amber przeniosła się na tę stronę Aleksa, gdzie był miecz. Chciała chwycić go za dłoń z mieczem, by nie mógł powtórzyć manewru z próbą dziabnięcia jej.
Aleks zareagował rzucając sztyletami za siebie. Amber oberwała po szyi i ramieniu i chłopak prawie odskoczył... ale dziewczyna i tak zdołała go sięgnąć. Aleks syknął i chwycił ją za rękę, rzucając się na bok.
Amber nie puściła. Za to upadając przeniosła się kawałek dalej za Aleksa by zdezorientować chłopaka. Zebrała się z ziemi jak mogła najszybciej i wykonała szarżę, by go przyszpilić do ściany.
Chłopak nie dał rady się już podnieść. Był zmęczony jak diabli...
Amber przerwała. Przykucnęła przy Aleksie.
- Nieźle. Ale za dużo energii zużyłeś. Wiedziałeś, że energią mi nic nie zrobisz, a mimo to zbyt często używałeś jej przeciwko mnie - powiedziała spokojnie. - Popracujemy nad twoją kondycją i będziesz biegał jak wilk - powiedziała podnosząc go z ziemi i opierając na swoim barku.
- Mam wrzenie, ze jesteś jedyną osobą na którą ta energia nie działa... prawda? - zapytał Aleks.
- Tego nie wiem. Możliwe, że na ciebie też nie działa, albo działa słabiej - mruknęła. - Nie próbowałam cię potraktować energią negatywną. Ale jesteś szybki i sprytny. Istoty Skazy będą się miały kogo bać - uśmiechnęła się.
- Dzięki - powiedział Aleks, uśmiechając się. Amber mogła go posadzić na jednej z ławeczek.
Amber posadziła Aleksa na jednej z ławek. Użyła energowizji i dotknęła ramienia chłopaka ostrożnie doładowując go energią. Nie chciała mu zrobić krzywdy. Chciała by mógł sobie radzić w razie niebezpieczeństwa.
- Im będziesz skuteczniejszym drapieżnikiem, tym potężniejsze będziesz miał ofiary. Pamiętaj o tym, a zawsze będziesz je mógł zaskoczyć - powiedziała w trakcie przekazywania mu mocy.
- Mmmhm - powiedział chłopak, przymykając oczy. Na skórze jego dłoni zaczęły pojawiać się dziwne, czarne wzory.
Amber dała mu tyle energii, by była jeszcze tego dnia w stanie normalnie ćwiczyć z Carmen.
Chłopak uśmiechnął się i przysnął an moment.
Amber oparła go ostrożnie o ławkę, gdy skończyła. Potem spojrzeniem zaczęła szukać Carmen i Riki.
Siedziały obok.
- Ładnie poszło - powiedziała Carmen. - Nie wiem czy opłaca się wzmacniać jego siłę, zastępuje ja mocą, stara się wyspecjalizować - powiedziała Carmen.
- Powinien chyba dalej rozwijać szybkość i moc, kondycja mu nie zaszkodzi, ale chyba nauczę go później jak naładować się mocą z powrotem, by unikać zmęczenia fizycznego - stwierdziła. - Co o tym sądzisz?
- Bardzo szybko się męczy, a dla kogoś kto stawia na szybkość jest to niebezpieczne. Wilki są szybkie i wytrzymałe. Nie tak szybkie jak niektóre zwierzęta, ale wystarczająco by je dopaść, gdy te zaczną się męczyć. Gdyby przestał się tak szybko męczyć stałby się znacznie groźniejszym przeciwnikiem dla istot Skazy - powiedziała. - Gdy jest szybki i precyzyjny nie musi być silny - dodała.
- Dobra, to poćwiczę z nim wytrzymałość na wydatek energii, regenerację i wytrzymałość fizyczną - powiedziała Carmen.
- Tymczasem ty musisz dalej skupiać się na materializacji energii. Musisz wyczuć ten stan pomiędzy materią a energią - powiedziała Carmen.
- Pokaż mi to jeszcze raz - poleciła.
Wilkołaczyca wzięła się więc do roboty. Skoncentrowała się na uzyskaniu tego o czym mówiła Carmen. Poświęciła na ćwiczenia tyle czasu na ile tylko starczyło jej energii. Bardzo jej na tym zależało. Każde niepowodzenie czy niepełny sukces ożywiały wspomnienie zamordowanej watahy. Amber miała bardzo silną motywację.
Ostatnie dni sprawiły, że dziewczyna odzyskiwała jako takie poczucie przynależności do jakiejś grupy. Nie do końca watahy, bo dostatecznie silna więź między wszystkimi osobami się jeszcze nie wytworzyła... Być może nigdy nie będą tworzyć prawdziwej watahy, ale Amber z czystym sumieniem mogła nazwać pozostałych swoimi przyjaciółmi. Ludzie ciało i ludzki umysł pozwalały jej docenić również i tę wartość, tak różną przecież od więzi łączącej członków watahy...
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Wilkojapko »

Io

Nie była to spokojna noc. Tak jak nie były to spokojne dni. Io odczuwał wciąż zimno, pustkę i bezlitosne kołatanie setek pytań, obijających się o ściany jego umysłu.
Ułożył się jednak spokojnie. Był zmęczony. Sen przyszedł szybko i zabrał Thlanna ze sobą skutecznie.
Śniło mu się niebo na starym Vuahl. Stalowoszara rzeka spływająca brązowymi, ceglastymi rzekami. Odruchowo szukał na nim Jej twarzy, jak tej nocy, gdy ponownie dano mu życie. Opuścił głowę. Szukał Jej. Budynki zaczęły się wypaczać, zwijać niczym węże. Rynny splatały się w korzenie. Gargulce na fasadach otwierały oczy, rozbrzmiewając życiem. Sen zamienił się w ciasną i duszną kakofonię.
Io obudził się jakoś szczęśliwszy, nawet mimo świadomości, że z jego dawnego miasta pozostały tylko zmieszane z krwawym błotem gruzy.
***
Io wyczulił się na wzmiankę o pojawieniu się bestii. Nie zwracał więc uwagi na przechodzących ludzi. Mimo to obawiał się głównie o nich. On sam był szybki silny i dopóty była z nim Thelia - bezpieczny. Oni również. Ale Thelia częściej bywała z Io.
Sam wybraniec wyraźnie odstawał. Nie przypominał ani opalonych, zarośniętych Thlannów, ani też drobnych ludzi. Jego skóra była nienaturalnie, nieskazitelnie czysta. Ruchy -mechanicznie precyzyjne. Jego strój nie wzbudzał zbytniej uwagi. Znoszone ochronne buty, robotnicze spodnie pokryte świecącymi pustką kieszeniami, zwyczajna flanelowa koszula. Uwagę za to zwracała pusta pochwa przy pasie. Kto w tych ciężkich czasach, ważył się chodzić bez broni?
Jeszcze mocniej uwagę przykuwała jego towarzyszka. Co osoba o wyglądzie typowego uchodźcy
Szedł, rozglądając się. Czujny.

Czujność jednak okazała się zbyteczna. Metafizyczny fetor. Okropna dysharmonia w energii, którą wywoływała obecność istot skazy. Drażniła jego zmysły i napawała go niepokojem bliskim pierwotnemu, zwierzęcemu lękowi. Wyglądał jak zwyczajny żebrak. Typowy element krajobrazu w mieście uchodźców. Widok wywołujący współczucie.

W końcu czemu winny mógł być przypadkowo zarażony człowiek?

Io stanął nad nim i spojrzał na niego. Był pewien, że jego zmysły go nie zawodzą.
I nie zwodziły.
Człowiek zaczął wymiotować, targany bólem przeobrażenia w bestię.
Ale on płakał. I płakał tak przekonująco. Tak żałośnie.
-Odsunąć się!
Wrzasnął swoim donośnym głosem. Był to głos tubalny i zdecydowany, ale jednocześnie melodyjnie drgający.
Io chyba po raz pierwszy usłyszał własny, artykułowany krzyk.
Postarał się obezwładnić bestię. Odsunąć ją od postronnych.
Może Thelia będzie w stanie go uzdrowić?

W końcu czemu winna była przypadkowo opętana osoba?
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Plomiennoluski »

Przetarł zaspany nieco pysk, nie był zbytnio wyspany, podróż w głąb koszmaru Skazy jakoś niespecjalnie pomagała w odzyskaniu sil.
- Najpierw ćwiczenia, nie mam ochoty ponownie dać się zaciągnąć do jakiegoś snu bez własnej inicjatywy. - ziewnął potężnie.
- Spokojnie, już wiem jak to blokować - odparł Rezz i machnął ręką.
- Dobra, teraz proponuję ci nauczyć się Wzmocnienia Formy - powiedział.
- Tej człowieczej, tej prawdziwej, czy po prostu mówimy o sile. - prawie żałował ze nie wybrał opcji pospania jeszcze parę godzin, ale na sen jeszcze przyjdzie czas. Póki co podniósł się i przeciągnął, przeganiając resztki senności z ciała.
- Tej prawdziwej - odparł Rezznafen.
- Ale do tego musisz zmienić postać na ludzka - dodał, uśmiechając się półgębkiem.
- Gdy przemienisz się z powrotem modyfikacje które wywołasz staną się faktem.
- Mhm. - mruknął i zaczął przemianę, poszło nieco wolniej niż kiedy był zakuty, ale tym razem nie miał przed oczami celującej mu w łapę Amandy.
- Dobra, teraz usiądź sobie i przymknij oczy - polecił Rezz, siadając. - Musisz sobie wyobrazić siebie w smoczej postaci.
To nie był kłopot, nie raz widział się w sadzawkach albo blokach lodu, które lepiej odbijały postać niż te lustra, których używali miękkoskórzy. Usiadł wygodnie i z zamkniętymi oczyma przywołał obraz swoich smoczych łusek, nie jako odbicie, a raczej jako postać, obraz w jego głowie, powoli go konstruował, łapa po łapie a potem rozwijał detale aż do łusek.
- Zacznij ładować ten obraz energią. Sam obraz - polecił mężczyzna.
Łatwiej było powiedzieć, trudniej zrobić, przecież ten obraz to był on, ten sam Kaisstrom który podkradał się do ludzkich wiosek i bawił w śnieżnych zaspach. On. Mimo to spróbował. Zaczął przesączać moc do obrazu w swojej głowie, powoli, zaczynając w odwrotnej kolejności do tej, w jakiej go tworzył. Obraz zaczął się zmieniać powolutku. Smok jakby zaczął stawać się twardszy i smuklejszy... Kaisstrom dostrzegał subtelne zmiany... Nieco dłuższy ogon, łuski nabrały trochę bardziej metalicznego poblasku i jakby jeszcze lepiej na siebie nachodziły, zupełnie jakby można było poprawić samą naturę, która obdarzyła je tak wspaniałą skóra. Na pewno nie była to postać, którą mimo wieku, inne osobniki nazwałyby smoczęciem. Mimo tych małych zmian nie przerywał wlewać w obraz mocy, nie miał do końca pewności czy o to chodziło Rezzowi, ale wydawały się prawie naturalne. Wizja powoli zbledła i Kaisstrom poczuł, ze jest dość słaby... Podniósł jedną powiekę i rzucił okiem w stronę opiekuna.
- Spać? - to było jedyne co powiedział dość słabym zresztą głosem.
- Jeść? - zapytał mężczyzna, wskazując kciukiem niebo. Było ciemno jak cholera.
- Wszystko na raz. - pokiwał głową, nawet nie wiedział gdzie zleciał cały ten czas.
- Zmień postać i wsuwaj - polecił Rezz, wskazując sporą rybę leżącą nieopodal.
Tego mu nie trzeba było dwa razy powtarzać, po prostu wszedł w swoja smocza postać i rzucił się na rybę jak głodzone przez miesiąc dziecko. Na jego skórze pojawiło się jeszcze trochę kolców. Dwa szeregi po prawej i lewej i sporo przy głowie i łapach oraz na ogonie...
- Kolców nie było w planach - westchnął między jednym kęsem a drugim, ale był tak głodny ze nie zaprzątał sobie tym jeszcze głowy. - No ale chyba mogło to mieć jakąś wartość bojową.
- Nie, ale maja bardzo ciekawą funkcję, wykorzystamy je jako podręczny magazyn mocy - powiedział Rezznafen, podczas, gdy smok zżerał rybę.
- Ale to już jutro - machnął ręką.
- W sensie mojej mocy, tak żeby się jej więcej pomieściło? - starał się ogarnąć wszystko co tamten chciał mu przekazać, ale nie zawsze mu się od razu udawało.
- Tak i by było łatwiejsze do wykorzystania, poza tym umożliwia stworzenie bardzo interesującej bariery - dodał.
- Mhm, no dobrze, ale to wszystko jutro mam nadzieje, bo chwilowo padam na pysk. - rzucił bez ogródek, zresztą była to czysta prawda.
- Taaa... idź spać - powiedział Rezz i machnął ręką, uśmiechając się.
Kaiss podreptał na swoje miejsce, kamienie prawie już pachniały nim, więc zajęło mu tylko chwile zanim usnął.


Następny dzień przywitał go pochmurnym niebem i chłodem. Rezz siedział na postumencie i obracał nad dłonią paroma kulami energii.
- Ty w ogóle kiedykolwiek sypiasz? - rzucił kiedy otworzył już oczy, w znacznie już lepszej formie i humorze.
- Jak mogę sobie na to pozwolić - odparł mężczyzna i wzruszył ramionami rozpraszając energię.
- Czyli masz jeszcze bardziej przekopane niż ja, ja przynajmniej śpię kiedy muszę. No dobrze, co dzisiaj mamy w menu poza surowa ryba i zupełnym zmęczeniem wieczorem?
- Naładowanie twoich kolców i demonstrację mocy. Ubijemy dziś po południu Burzymura - odparł Rezznafen.
- Burzymur? Mają coś co się tak nazywa? No cóż, duże to? Errr, koniec z pytaniami, pokaż mi naładować te kolce, potem jak z nich korzystać, na koniec opowiedz o tym paskudztwie a ja zobaczę co mi się uda zdziałać dzisiaj, może tym razem mi się nie oberwie. - wyszczerzył kły w uśmiechu.
- Burzymur to cholernie duże bydlę, dlatego zdejmiemy to szybko tym, co dziś poznasz - odparł mężczyzna.
- Smocze ciało daje niesamowite możliwości, dziś poznasz jedna z potężniejszych - wyjaśnił. - Na początek naładuj wszystkie kolce na ciele.

Zaczął ładować kolce, czuł się jakby go to łaskotało a momentami drapało, nie żeby było to nieprzyjemne, ale na pewno dziwne. Było ich sporo, na ogonie, skrzydłach, wzdłuż boków, przy łapach i głowie, poza brzuchem wyglądał jak wyliniały jeżozwierz. Zamiast ładować je pojedynczo, zaczął rządkami, tak żeby smuga energii wnikała w nie przez cale jego ciało aż do czubków narośli.
- Dobra, nowy atak przetestujemy an plaży, leć tam, będę czekał na miejscu - polecił Rezz i rozpłynął siew powietrzu.
Smok podniósł brew kiedy tamten zniknął, ale rozpostarł skrzydła i wzbił się w powietrze, w niedługim czasie był już w okolicy plaży, szkoda tylko ze Rezz nie powiedział mu nawet jaka miałaby być forma tego ataku. Gdy osiadł opiekun kazał mu po prostu zebrać gwałtownie całą energie z kolców wewnątrz ciała i zionąć. Nawet nie myśląc jaki może być efekt takiego wyzwolenia energii, postąpił za jego słowami, osuszył wszystko jednym zrywem i zionął z paszczy. Powietrze wokół niego napełniło się wirującymi wyładowaniami ,po jego łuskach przebiegła energia, a potem smok uderzył strumieniem biało-błękitnej mocy. Struga energii sięgnęła daleko...
- Sądzę, ze na kontynencie będą gadać o lecącej gwieździe... - mruknął Rezz.
- Khe khem. - przeczyścił gardło i łapą rozwiał obłoczek dymu, który chciał wlecieć mu do tchawicy, wyparowujący piasek nie był tym czego się chciał teraz nawdychać. - To było... interesujące.
- No i destruktywne, styknie na Burzymura - mruknął Rezz. - Tylko naładuj kolce w pełni następnym razem - powiedział. - Teraz były jakoś do połowy... jak naładujesz kolce to skorzystamy z rewitalizatora i lecimy. - stwierdził.
- Nie wiem ile tam się mieści, ale spróbuję do pełna i jakoś to upchać, ale to proponuje już z dziedzińca. - wzbił się ponownie w powietrze, żeby ocenić zniszczenia z góry. Robiło wrażenie. Chwile po wylądowaniu zaczął ładować kolce jak tylko mógł najmocniej, najpierw pasmami wszystkie na raz, a potem każdy z osobna dopychał jak tylko mógł maksymalnie. Rewitalizator był cudem samym w sobie umożliwił mu pełną regenerację po bardzo meczącym procederze. Wszystkie kolce błyszczały niczym gwiazdy, gdy Kaisstrom skończył...
- No, można powiedzieć, że wyglądam jak człowiek od święta, chyba możemy lecieć. - rozprostował na próbę skrzydła kilka razy. - Właśnie o co chodzi z ludźmi i tymi ich świętami, skoro nikt już nie wierzy?
- Mają potrzebę świętowania. - odparł mężczyzna.


Lot zajął im sporo, ale Kaiss zaczynał się przyzwyczajać do możliwości swojego ciała, na tle pochmurnego nieba wręcz błyszczał. Prawdopodobnie zauważyli to w mieście, kiedy przelatywał nad nim w stronę Burzymura. Ciężko było powiedzieć czy mieszkańcy byli przerażeni, zachwyceni, czy obydwa na raz. Z jednej strony mieli nadlatującą gwiazdę, z drugiej toczącą się kule mięsa. Właściwie to za mało powiedziane, gigantyczne coś, większe niż mury, pewnie stad ta nazwa, wielkie łapska w moment przebiłyby dowolną strukturę, prawdopodobnie skruszyłyby nawet litą skałę. Chyba tylko wrażenie nieuchronności losu sprawiło że w stronę nadlatującego Kaisstroma nic nie poleciało. Tym zresztą lepiej, bo ustawił się do pikującego lotu i większość uwagi skoncentrował na uwalnianiu całej energii z kolców prosto w oddech, co nie było łatwe, zwłaszcza ze było nowością. Plunął potężnym strumieniem, który ciężko było już nazwać ogniem lub błyskawicami, był po prostu zmaterializowaną mocą. Zaowocowało to zapachem palonego mięsa i oślepiającym blaskiem. Wątpliwe żeby ktokolwiek z miejscowych widział dokładnie co się zdarzyło kiedy oddech Kaisstroma wrzynał się w kule mięcha przecinając ją wreszcie na pól. Smok sam był na wpół oślepiony, ale mimo wszystko wydał zwycięski ryk, zataczając koło i wznosząc się coraz wyżej. Na widok dwóch osmalonych polówek bestii, która wcześniej zbliżała się na zgubę miasta, z dołu zaczęły dochodzić odgłosy radości. Wiele głów podniosło się i zaczęło śledzić malejąca w oddali sylwetkę swojego wybawcy.
- Powolutku zaczynasz tworzyć wizerunki smoków-wybawców - zauważył Rezz, lecąc koło smoka w drodze powrotnej. - Dobra robota
- To dobrze i niedobrze, niedługo nie będzie elementu zaskoczenia, ale za to inne smoki będą mogły przestać się kryć pod ludzka postacią. No i będzie można pomyśleć nad odbudowanie kultu Uranosa. - odparł smok wyciągając skrzydła w zmęczonym locie.
- Otóż to - powiedział mężczyzna. - To byłby drugi większy krok do usunięcia Skazy z tego świata.
- Przydałoby się, ale to chyba zajmie trochę czasu, jak duży musiałby być kult żeby wszystko zaczęło wracać do normy? - zapytał bezpośrednio opiekuna.
- Musiałby objąć cały kontynent. Powyżej połowy wierzących. - powiedział Rezznafen. Na te słowa Kaiss zamilkł i skoncentrował się na locie, był zmęczony a myślenie o przytłaczającej ilości istot jaka musiałaby zacząć wierzyć nie było pocieszające. Przecież nawet na co dzień ludzie byli między sobą tak podzieleni że ciężko było mówić o współpracy, chociaż była szansa że swoją obecnością da radę wszystko jakoś załagodzić. Przecież ciężko jest wrzeszczeć że tego dokonał ten a ten bożek, skoro sam mógł przylecieć, połknąć krzykacza i obwieścić swoją prawdę objawioną. Był tak głodny że prawie zaczął rozważać jakie walory smakowe może mieć człowiek.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mekow »

Amanda
Astaria, Stolica Unii


Amanda zwlekła się z łóżka. Wczorajszy dzień przyniósł nieco wrażeń, ale noc wcale nie była dużo gorsza. A kdzie odpoczynek?
Sotor czekał i nie miała dużo czasu, więc bardziej sie opłukała nić umyła. Następnie ubrała się już bez większego pośpiechu.
Dziewczynka, którą odbili z koszmarów dalej spała w swoim łóżku, więc nie było sensu jej budzić.
Wchodząc do głównej sali karczmy zobaczyła jak Sotor siedzi przy stole, pucując miecz i pogwizdując.
Podeszła do niego spokojnym krokiem.
- Cześć. Rano byłam jeszcze zaspana. Może teraz na trzeźwo wyjaśnisz mi ten sen?
- Ych... dobra - Sotor westchnęł, odstawił miecz na bok, opierajac go o blat stołu i usiadł wygodniej na krześle.
- Którą kwestię mam rozwinąć?
- Więc to był koszmar Skazy. Chciała mnie u siebie uwięzić? Co jej sie nie udało?
- Chciała uwiezić ciebie, Kaisstroma - wybrańca Uranosa i Amber - wybrankę Azariel. Ta ostatnia uniknęła schwytania i powiedziała opiekunce, ze coś próbowało ją chwycić. Jak przekazano mi informację to zadziałałem, by wyciągnąć cię z koszmaru - odparł Sotor.
- Czy coś powstrzyma Skazę, przed kolejną próbą uwięzienia?
- Ta. Ja - odparł Sotor. - Wiem, czego sie spodziewać -
- Kaisstroma poznałam we śnie. Ale jesli Amber uniknęła schwytania, to kim jest tamta mała? - spytała.
- Cześć, później poadamy. Dla mnie placki z dżemem i mleko - dodała spoglądając w bok, na swoją koleżaknę.
- Demmianka. Tak jak mówiłem jes jednaz pięciu ostatnich przedstawicielek swej rasy. Interesuje cię coś konkretnego a propo demmianek? - zapytał Sotor, oglądając się na koleżankę Amandy i skinąwszy jej głową na przywitanie.
Amanda kiwnła głową i Sandra zrozumiała, że mężczyzna nic nie zje. Skinęła głową i odeszła aby zrealizować zamówienie.
- Tak, skąd się tam wzięła? Czy ma moc zdolną przeciwstawienia się Skazie? Gatunek na wymarciu.? Jak długo żyją? A czy mogą się krzyzować z innymi rasami? - Amanda powstrzymała dalszy ciąg pytań, aby Sotor mógł odpowiedzieć na pierwsze, które przyszły kobiecie do głowy.
Sotor udawał przez chwilerzytłoczonego pytaniami Amandy niczym wielkim głazem.
- Po kolei - usmiechnął się i oparł łokciami o blat stołu.
- Podejrzewam, że została wysłana przez bóstwa, by nas wspomóc, ale Skaza przejeła ja po drodze. Demmianki potrafią swietnei wykrywać energię. Przeciwstawic się samodzielnie nie potrafią, ale mogą być cennymi sprzymierzeńcami. Tak, są gatunkiem na wymarciu, jak już mówiłem nie żyje nawet jeden demmianin. Tylko pięć demmianek. Żyją po paręset tysięcy lat. Krzyżować się nie mogą... z tego co mi wiadomo sam akt jest możliwy, ale bez skutków.
- Mhm - mruknęła Amanda. - A z innej beczki. Wiadomo czy nie było ich wysłanych więcej? Może są jeszcze pozostałe cztery do uwolnienia?
- Zapewne, ale musimy je namierzyc wpiew - stwierdził rycerz i westchnął.
- Rozumiem, że porozumiewasz sie z innymi opiekunami? Jak to robisz?
- Telepatycznie. Stellmarowie stworzyli nam sieć mentalną, dzieki której mozemy sie prozumiewać niezależnie od miejsca.
- Mhm. Znacie się od dawna? Ilu was jest? Was opiekunów i nas wybrańców?
- Tak, parudziesięciu do paruset tysiecy lat. Opiekunów jest parunastu, a Wybrańców dziesieciu - odparł Sotor. - Ja jednak poproszę coś do picia. bez procentów jeśli łaska - poiwiedział do koleżanki Amandy, gdy ta przyniosła zamówienie kobiecie.
- Sok, mleko, napar z ziół i nasion? - spytała brunetka.
- Sok - odparł rycerz i wyszczerzył się.
Amanda skinęła głową w podzięce za podanie śniadania. Zrobiła chwilę przerwy w mówieniu i chwyciwszy widelec zabrała sie do jedzenia.
Sotor wyciągnłą z wnetrza pancerza malutką ksiażeczke i zaczłą ją przeglądać czekajac aż Amanda zje.
- Umuchu - "powiedziała" mająca pełne usta Amanda, wskazując jednocześnie widelcem na książeczkę.
Sotor pokazał jej książkę. "Zbiór wierszy humorystycznych" - głosiła okładka.
- Ummm - mruknęła unosząc nieco brwi. Jeśli mężczyzna miał zajęcie, to jej pytania mogły zaczekać, przynajmniej aż skończą śniadanie.
Krótko potem Sandra przyniosła pokaźny kubek soku marchwiowego. Stawiając go, szerokim łukiem przejechała pod nosem Amandy i postawiła go obok Sotora. Zaczekała chwilę aż Amanda połknie.
- Ja też chcę - powiedziała Amanda.
Sandra wiedziała, że tak będzie i z uśmiechem skłoniła głową.
- O dzieki - powiedział mężczyna. - jak skonczysz jeść to daj znać - dodał, zwracajac się do Amandy.
- Powiedz mi proszę o innych wybrańcach i ich opiekunach. Kim są? Jakie moce posiadają? Gdzie się znajdują? - spytała następnie Amanda... kiedy już mogła.
- Hm? - Sotor uniósł brew.
- Masz sporo porblemów na własnym kontynencie, a reszta jest na innych - stwierdził. - Nie znam ich dokładnie, mam pytać opiekunów? - uniósł bew.
- Mmm - mruknęła Amanda. - Nie. Jeśli są na innym kontynencie to faktycznie nie muszę chyba o nich wiedzieć. Ale o opiekunach mógłbyś mi powiedzieć - powiedziała i puściła do niego oczko.
- Uff.... no jesteśmy my, czyli Morczna Trójca. Ja, Darkning i Carmen. Do tego dochodzi jeszcze Świetlista Trójca, czyli Thelia, Dren i Rezznafen. Jest też Gwardia Wszechchaosu i Straż, oraz Pojęcia, czyli Patrycjusz, Cezar, Matka i Gwiazda. Nie pamiętam jak sie tam nazywali. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze Stellmarowie - wzruszył ramionami.
Amanda zastanowiła się przez chwilę.
- Ech, ich imiona chyba niewiele mi mówią. No nic, może nie muszę wiedzieć wszystkiego. Ale o mrocznej trójcy mi kiedyś opowiesz, dobrze?

Krótko potem w sali pojawił się Gleeson i fioletowłosa kobieta. Amanda i Sotor zostali zaproszeni do udania się z nimi, czemu sie oczywiście nie sprzeciwiali, ale mieli do zabrania jeszcze śpiącą dziewczynkę.
- Jak chcesz - powiedział meżczyzna.
Sotor nie wspomniał demmiance w ogóle, jakby nie miałą prawa interesować małą.
Oboje udali się do swoich pokoi. Po drodze jednak Amanda zagadała o temat, którego nie zdążyli obgadać wcześniej.
- A co z tą dziewczyną? Bierzemy ją ze sobą, prawda? - spytała już na schodach, gdy byli sami.
- Hm? Nie, ona jeszcze będzie spać z dzień lub dwa - odparł Sotor.
- Aha. To może zostawmy jej list. Na wypadek gdyby nas tu nie było i gdyby sie obudziła.
- Zbędne. Poczuję, gdy się zbudzi - odparł Sotor.
- I będzie miał kontakt telepatyczny? Sotor skinął głową twierdząco.
- Idziemy d otych magów? - zapytał.
- Tak, zabiorę tylko swoje rzeczy. Ty masz wszystko przy sobie?
- Jak zawsze - odparł Sotor. Pancerz po prostu pojawił sie an nim i mężczyzna wzruszył ramionami.
Weszli do pokoju Amandy. Kobieta chwyciła swoją torbę, w której było już większość jej rzeczy. Torba ta nie była ciężka, a wykonanie jej z matriału pozostawiało pewną elastyczność w kwestiach jej kształtu, a także rozmiaru. Obecnie nie była ona wypchana, nawet po tym jak Amanda spakowała kilka ostatnich swoich rzeczy.
- Jestem gotowa - powiedziała po około dwóch minutach. Jak na kobietę spakowała sie nieomal błyskawicznie.
- Jazda - odparł Sotor. - Hm.. któędy? - bąknął.
Zeszli na dół i wraz z czarodziejami pojechali do głównej siedziby gildi, która znajdowała się w centrum miasta, tuż obok ratusza. Przed budynkiem musieli zostawić konie, ale mieli świadomość, że jeszcze tu wrócą, choćby z powodu dziewczynki. A w razie potrzeby dostaną nowe wierzchowce.
W towarzystwie Gleesena i fioletowłosej kobiety, przeszli do jednej z większych sali. Po drodze mijali czarodziejów ubranych głównie w czerwone szaty, oraz złotych golemów prawdopodobnie pełniących rolę strażników, jednak nikt ich nie zatrzymywał.
Weszli do dość dużego pomieszczenia, gdzie znajdowało się kilka, na oko osiem kamiennych i kryształowych portali. Większość z nich była obecnie nieaktywna.
- Tędy - powiedział Gleeson wskazując swą ręką golema na jeden z nieaktywnych portali. Zaraz potem ten zaświecił jasnym blaskiem, przestrzeń którą obejmowała framuga zmieniła się w świecącą jasnozielono barierę.
- Powodzenia - powiedziała fioletowłosa kobieta. Najwidoczniej ona zostawała w mrozigrodzie.
Sotor skinął jej głową. - Panie przodem - wskazał zachecajaco portal.
Amanda zas skinęła głową czarownicy, w geście pożegnania i podziękowania. Przeszła przez portal. Podczas przechodzenia oślepiło ja jasnozielone światło, poczuła też lekki dreszcz i chłodny wiaterek przeszywający jej ciało od czubka głowy po palce stóp. Wzdrygnęła się. Jednak bardzo szybko powróciła do normy, choć doświadczenie już pozostało z nią. Zaraz potem zjawili się także mężczyźni.
Sotor wszedł za Amandą i rozejrzał się.
Pomieszczenie było duże. Bardzo duże i znajdowała się tu chyba aż setka portali, z czego większość stała obecnie nieaktywna.
Całą trójkę przywitało parę osób w czerwonych szatach. Mierząca prawie dwa metry kobieta o długich czarnych włosach i jasnej cerze, oraz starszy mężczyzna z siwą brodą, który miał on kostur opatrzony w kryształ i bardziej trzymał go w dłoni niż podpierał się na nim.
- Witamy w Niebiańskich Wichrach. Mieliście udaną podróż? - przywitał ich trzeci czarodziej, wysoki (choć nadal nie będący najwyższą osobą w pomieszczeniu) mężczyzna z zadbaną czarną brodą i specyficznym błyskiem w oku.
Uśmiechną się przyjaźnie.
- Witaj Reto. Dawno się nie widzieliśmy - odpowiedziała uradowana Amanda.
- Trudno to nazwać podróżą - stwierdził Sotor, oglądajac się na portal, który zgasł zaraz potem. Pozostawiając za sobą nieaktywną kamienno-kryształową framugę.
- Chodźmy, czekają na nas - powiedział Gleeson i ruszył w stronę drzwi. Zwykłych drewnianych drzwi... przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Amanda i Sotor ruszyli za nim. Reto dołączył do nich idąc obok kobiety.
- Podobno zostałaś szychą - zagadał mężczyzna.
- Tak, wybrańcem bogów. Mam jedną z nielicznych skutecznych mocy przeciwko Skazie - odpowiedziała kobieta uśmiechając się.
- Znajdziesz potem dla mnie chwilę? - spytał mężczyzna przyglądając jej się uważnie.
Amanda pokręciła głową, a następnie zmarszczyła brwi zastanawiając się nad czymś gorączkowo.
- Tak, sądzę, że tak. Spotkamy się później i porozmawiamy - powiedziała.
Reto skłonił się jej lekko z uśmiechem.
Amanda zaś zwróciła sie do Sotora.
- W porządku? - powiedziała patrząc na swego opiekuna.
- Hm, co? - Sotor wyrwał sie jakby z głębokich przemyśleń.
- Ty tu rządzisz - wyszczerzył się.
Kobieta odpowiedziała mu szczerym uśmiechem. Naprawdę podobał jej się taki układ.

Krótko potem, stali w przestronnym korytarzu, przed marmurowymi zdobionymi drzwiami. Obok których niczym na warcie stały dwa, jak zwykle pokaźnych rozmiarów, złote golemy.
- Zaczekajcie tutaj, zaraz was poprosimy - powiedział Gleeson, po czym wraz z Reto, który usmiechnął się na do widzenia zniknęli za drzwiami.
- Mam lekkiego pietra - zdradziła Amanda, choć nie było tego po niej widać. - Co właściwie możemy zrobić w sprawie Skazy? Co powiemy?
- Moc Aramona jest w stanie usunąć moc Skazy. Wystarczy, ze przepuścisz moc przez skażony teren i "wyleczysz" go. Dodatkowo twoja moc jest jedyną bronią, na którą istoty skazy nie są odporne - stwierdził Sotor.
- Amanda. Oni są naciebie skazani. Nie tylko oni, cały kontynent - powiedział Sotor i machnął ręką.
- Niech ONI maja pietra...
- Ale wiesz, troche to duża odpowiedzialność. Zaczynam sobie właśnie zdawać sprawę, że cały kontynent ma tylko mnie. Liczy na mnie i polega w obliczu takiego zagrożenia - powiedziała Amanda i westchnęła.
- I sobie poradzisz. Masz moc Aramona do diabła. Moc od bóstwa! Przespałaś to? - Sotor się zaśmiał.
Amanda uśmiechnęła się nadwyraz szczerze.
- No, tak lepiej - powiedział rycerz i zastukał pieścią w golema. - Y, może lepiej, bym nie mówił właścicielowi, że to wali tandetą na kilometr? - zapytał, zmeiniając temat natychmiast.
- Tandetą? - zdziwił się golem.
Amanda wyszczerzyła sie rozbawiona.
- No stary - mruknął Sotor. - Złoto błyszczy się jak psu jajca i jest miękkie. Zapytaj się jak bezie oakzja, czy nie mogą cię zrobic ze stopu Wiatrostali z 1/5 tytanu i dodatkiem jałowionego miału obsydianowego - powiedział Sotor. - Szare, matowe, cholernie twarde, lekie i odporne na magię. Wiem co mówię, sam robiłem ten pancerz - zapukał w swój pancerz pieścia, po czym poklepał golema po ramieniu.
- Wiatrostal nie jest mi znanym materiałem. Złoto jest jednym z najlepszych znanych nam katalizatorów esencji golemów - odparł golem.
- Ja też nie słyszałam o wiatrostali - wtrąciła Amanda. - Chyba nie ma tego w Astarii - dodała szybko. Uśmiech jakoś nie schodził z jej twarzy, gdy Sotor traktował złotego golema, jakby ten był szklany.
- Popros by cię chociaż pomalowali, wierz mi posiadanie dwóch wilekich, złotych golemów nie świadczy najlepiej o właścicielu - mruknął Sotor, uśmiechajac się krzywo.
- Służę Unii. Są nas setki. Nie rozumiem dlaczego to źle świadczy - rzekł golem. Pojecie zrozumienia golema, mogło się znacznie różnić od pojęcia zrozumienia dla człowieka. Sotor był chyba jeszcze inną kategorią.
- Dajcie już spokój. Sotor zaraz pogadasz sobie z właścicielami - rzekła rozbawiona Amanda. - A co to jest wiatrostal? Jakie ma własciwości? Gdzie można ją znaleźć?
Sotor pogrzebał w zakamarkach pancerza i rzucił kobiecie jakiś mały obiekt. Był to sztylet w pokrowcu. Był bardzo lekki, można by zgadywać iż posiada nawet mniej niż połowę wagi normalnego metalu.
- Hmm - mruknęła Amanda wyciągnowszy sztylet z pokrowca i oglądając go dokładniej.
Metal błyszczał sie w swietle błękitnosrebrnym poblaskiem. Wyglądał bardzo ładnie i była to misterna robota.
- Za jakis czas dam ci rewolwer własnej roboty, bedzie sieskładał po częsci z wiatrostali - powiedział Sotor. - Jeszcze mysle nad optymalną mieszanką
- Skąd weźmiesz wiatrostal? Poświęcisz ten sztylet? - powiedziała Amanda, nie chciała aby do tego doszło.
- E, skoczę teleportem do mojej kuźni - odparł Sotor i zmarszczył brwi.
- Nie mów nikomu, że mam kuźniew tym wymiarze, dobrze? - zapytał.
- Dobrze - odpowiedziała beztrosko Amanda. Zastanawiała się, dlaczego, jeśli to jest tajemnica, powiedział jej to przy świadkach. - Wy też nikomu nie mówcie - zwróciła się do golemów.
Schowała sztylet z powrotem do pokrowca a następnie oddała go mężczyźnie.
- Pewnie nie myślisz o nas najlepiej, skoro nie znamy takich surowców, stopów - mruknęła.
Sotor prstryknał palcami. Amanda poczułą zawirowanie magii, nie wiedziała, że Sotor właśnie usunął golemowi wspomnienia z ich rozmowy. Czy nawet obu golemom, jeśli mialo to przynieść jakiś efekt.
- Już nie pamiętają - mruknął Sotor.
- Znawstwo stopów to kwestia rzemieślnicza. Jestem kowalem-hobbystą... od maga wiedzy metalurgicznej się nie wymaga.
Amanda uśmiechnęła się w odpowiedzi.
Drzwi których strzegły golemy otworzyły się i do rozmawiających wyszła ubrana w niebieską bluzkę i długą czarną spódnicę, młodo wyglądająca blondynka o prostych włosach i ostrych rysach twarzy.
- Witamy. Możemy zacząć naradę. Zapraszam - powiedziała. Ton głosu miała ostry i zdecydowany, ale wyrażała się spokojnie i uprzejmie.
Sotor zachecił Amandę do wejscia ruchem dłoni, po czym ruszył za nią, nie rozglądajac sie specjalnie. Zachowywał się troche jak niemrawy turysta.


Całą trójką weszli do sali narad. W środku ich oczom ukazał się dość niesamowity widok. Pomieszczenie było bardzo duże, dobrze oświetlone i miało kształt koła. Sufit stanowiła szklana kopuła, i choć w środku było ciepło, tak szkło było "pomalowane" od zewnątrz niesamowitymi wzorami przez mróz, choć równie dobrze samo w sobie mogło mieć taki wzór. Znajdowało się tam kilka osób, luźno siedzących w niepełnym okrgu.
Amanda dostrzegła i oczywiście rozpoznała diżina, Aine Amirę. Pozostali także byli jej znani, ale wobec niej nie bardzo jednak wiedziała jak się zachować. Aine nie była kobietą przed którą się klękało tylko dlatego, że ona tego nie oczekiwała. Amanda zastanawiała się, co powiedzieć. Czy powinna wyrazić, że zaszczytam jest ją spotkać? Ukłonić się? Może podziękować za przyjęcie? Zanim jednak coś powiedziała, czy zrobiła, wydarzenia potoczyły się dalej.
Blondynka zamknęła drzwi i zrównała się z Amandą i Sotorem.
- Zapraszamy - powiedziała wskazując kanapę, która uzupełniała okrąg zgromadzonych. Dwie osoby mogły tam spokojnie usiąść i mieć sporo przestrzeni, a nawet trzy by się bez trudu zmieściły. Przed kanapą, po jej srodku stał niewielki stolik, na którym postawiono tacę z owocami, dwie szklanki i trzy szklane dzbanki z wodą, czerwonym i pomarańczowym sokiem. Jako jedyni mieli stolik przed sobą, zamiast obok.
Gdy Amanda i Sotor usiedli we wskazanym miejscu, mogli dokładniej zobaczyć z kim będą rozmawiać.

Na prawo od nich, w wygodnym futszastym fotelu z wysokimi podparciami na łokcie, siedział starszy czarodziej. Długa siwa broda, okulary i luźna zielona szata, stanowiły nieomal stereotyp czarodzieja. Obok fotela miał mały okrągły stoliczek, na którym znajdowało się kilka przedmiotów codziennego użytku. Zegarek, mała szklaneczka, niewielka butelka z jakimś płynem i mała drewniana skrzynka.
Dalej dostrzegli znanego im Gleesona z golemią ręką, który zasiadał w czarnym skórzanym fotelu dość prostej budowy. Mężczyzna obywał się bez dodatków.
Za nim był łysy, ale nadal dość młody mężczyzna w białej szacie. Zajmował niezbyt wysokie krzesło z obiciami i wygodnym oparciem. On również miał niewielki, kwadratowy stoliczek, a jego zawartość przypominała raczej miniaturowy zestaw do alchemii.
Dalej, na przeciwko gości, swoją uwagę przyciągała siedząca po turecku na dużej aksamitnej poduszce kobieta. Dżin, sądząc po wyglądzie. Miała ona jasnoniebieską skórę, żółte oczy, czarne włosy zaplecione w warkocz i lekko spiczaste uszy. Uważnie przyglądała się przybyłym. Obywała się ona bez stolika. Jej jedynym dodatkiem była niewielka okrągła taca z nieznaną zawartością, która stała na długiej metalowej nodze, całość ta wyglądała jak dość specyficzny kieliszek.
Za nią, poza kręgiem zgromadzonych za biurkiem, zasiadła blondynka która ich wprowadziła. Najwidoczniej nie była częścią rady, a pełniła raczej rolę sekretarki.
Dalej w kręgu, na prawo od dżina, na drewnianym, bujanym fotelu siedziała młodo wyglądająca czarownica. Miała sięgające za ramiona pomarańczowe włosy i ubrana była w czerwono-pomarańczową szatę. Na jej okrągłym stoliczku można było dostrzec niewielkie berło, oraz co najmniej dwie książki, choć jedna z nich mogła być jej własnym dziennikiem.
Kręgu dopełniał szczupły, krótko ostrzyżony czarodziej w szarej todze. Miał tatuaż dookoła oczu, który rozciągał się od górnej części policzków, do prawie połowy czoła. Symbole mogły przedstawiać różne rzeczy, ale z tej odległości ciężko było się dopatrzeć. Na jego stoliku, na drewnianej podstawce znajdywała się duża szklana kula.
- Możemy zaczynać - powiedziała mistycznym głosem dżin.
Sotor potarł brwi i uśmiechnął sie, aczkolwiek nie wyszedł do końca naturalnie. Chyba miał jakieś słowa komentarza na tych tutaj, ale przemilczał. Spojrzał tylko pytajaco na Amandę.
- Ja jestem w większej mierze od działania, ta pani tu jest od mówienia - wskazał ja ruchem dłoni. - Będę ewentualnie cos dorzucał od siebie jesli bedzie taka potrzeba - stwierdził i zgarnłą ze swojej tacy pomarańczę i zaczął ją nieco niezdarnie obierać.
- Zatem, pani Amando. Jest pani wybrańcem boga i posiada jego moc. Moc skuteczną przeciwko Skazie - powiedziała spokojnie dżin.
- Tak, pan Sotor uczy mnie jak sie nią posługiwać - powiedziała spokojnie Amanda. Myślała, że będzie gożej, że będzie się stresować rozmową, ale zapowiadało się bardzo dobrze.
- Czy można ją zduplikować? - spytała.
Amanda nie znała odpowiedzi. Spojrzała pytająco na Sotora. Sotor spojrzął na diżina i uśmiechnął się.
- Pani... - zmarszczył brwi i wykonał w jej stronę gest ręką.
Zgrmadzeni okazali pewne ożywienie, czy może raczej zainteresowanie połączone z rozbawieniem można by rzec. Choć nikt nie wydał żadnych ogłosów. Amanda przygryzła dolną wargę. Jak ona nie miała pojecia o Aramonie i innych wziązanych z tym sprawach, tak Sotor nic nie wiedział o życiu na kontynencie! Ona mu o tym nie opowiedziała, gdyż uznawała to za wiedzę powszechną.
- Aine Faiza Amira Nudhar Thara Elizabeth Homm'are. Aine Amira, można się zwracać - odpowiedziała szybko dżin z lekkim skłonem głowy.
Amanda spojrzała na nią. Całe szczęście niewiedza Sotora i jej niedopatrzenie w tej kwesti nie poniosły za sobą konsekwencji. Potem ponownie spojrzała na Sotora i wpatywała się w niego uważnie. Oby nie dopuścił się kolejnego aktu niewychowania i samowoli, jak to było z Areusem Szlachetnym, oraz złotym golemem.
- A więc Pani Aine Faiza Amira Nudhar Thara Elizabeth Homm'are - powiedział Sotor bez zająkniecia i z właściwym akcentem.
- Niech pani sobie wyobrazi, ze jest bogiem. Że w swej łąskawopści obdarza pani mocą jednego śmiertelnika... po czym ktos próbuje tę moc skopiować. Byłaby pani zadowolona? Ja sądzę, że nie. Ale w tej kwestii jestem akurat pewien, że kopiowanie tego specjalnego ustawienia energii jest absolutnie niemożliwe. Można sie go naczuyć, jeśli Amanda przekazałaby część mocy uczniowi, ale musiałby to być nowicjusz. Ktos, kto o magii tylko słyszał.
Amanda przełknęła głośno ślinę. Powstrzymała się jednak aby nie zganić Sotora. Zgromadzeni zaś spoglądali to na Sotora, to na dżina. Amanda również spojrzała na Aine Amirę, chciała coś powiedzieć, ale nietypowa sytuacja
odebrała jej chwilowo mowę.
- Dlaczego tylko ktoś kto o magi zaledwie słyszał? Moc boska koliduje z magią powszechną? - powiedziała spokojnie Aine Amira. Amanda odetchnęła z ulgą.
- O jakiej magii powszechnej mówimy? O tej, czy tej sprzed kataklizmu? - zapytał Sotor.
- Ja posługuję się magią inną niż tutejsi magowie. Bogowie posługuja się inną magią niż śmiertelnicy - Sotor wreszcie skonczył obierać pomarańczę. - Ile z tym roboty - podsumował.
- Zatem, mówimy o magi śmiertelników - odpowiedziała spokojnie kobieta.
- Magia śmiertelników też sie zmieniała, ale to temat rozmowy na inne posiedzenie, jak mniemam? - zapytał rycerz, podajac Amandzie połowę pomarańczy.
- Posługiwania się magią Aramona musza się nauczyc od podstaw. Używa się jej zupełnie inaczej. Powiedzmy, że wiedza magiczna bedzie przeszkadzać w używaniu mocy Aramona.
- Moc Amandy jest nie do skopiowania, ale moze przekazać ja innym, którzy zechcą podążać jej ścieżką - powiedział.
Amanda odbierając pomarańczę, chciała dać Sotorowi znać, aby się wreszcie uspokoił. Spoglądała na Sotora nieco wystraszona. Jego zachowanie było całkiem nie na miejscu.
- Więc, jakie warunki są do tego potrzebne? - Aine kontynuowała rozmowę.
- Amanda chyba nie będzie uczyc byle kogo, co? - zapytał Sotor i mrugnął do Amandy.
- A tak serio, to najpierw musi swobodniej władać energia. W parę dni sie nauczy, jest inteligentna osobą - stwierdził. - W kwestiach obrony jeśli pojawi się coś, z czym Unia nie poradzi sobie bez Amandy, to udamy się na miejsce zlikwidować zagrozenie. Prawda, Amando? - zapytał Sotor.
- Tak, oczywiście. Zlikwidujemy zagrożenie - odparła Amanda.
- Powiedz nam, w jaki konkretnie sposób walczysz ze Skazą - odezwał się Gleesan.
Amanda zastanowiła sie krótką chwilę. - Ładuję moc w rewolwer, używajm go do jej wycelowania i strzelam, lecz energią zamiast kuli. Broń jest tylko pomocą i nie jest konieczna, ale pomaga mi się skupić - powiedziała.
- Zgadza się? - dopytała się jeszcze Sotora. Nie była pewna, czy powiedziała wszystko co trzeba.
- Ta - mruknął Sotor.
- Tak na prawdę mogłabyś nałądować mocą tę skórkędo pomarańczy irzucić jak granat, też by zadziałało. Ogranicza cietylko twoja wyobraźnia tak na prawdę.
- Mmm - mruknęła cicho Amanda, która wcześniej o tym nie wiedziała. Wyobraźnię miała, temu nie mogła zaprzeczyć, wiec taka informacja nieco zmieniała postać rzeczy, a raczej jej punkt widzenia.
- Równie mocno jak bezpieczeństwo Unii, interesuje nas obrona całego świata, oraz eliminacja Skazy - powiedziała Aine. - Czyli możesz przekazac energię do broni. Czy po tym ktoś inny może z niej strzelić? Jak długo utrzyma się w niej moc? - dodała.
Amanda rozumiała o co chodzi i pomysł bardzo jej się spodobał, w swej iewątpliwej praktyczności, jednak nie znała odpowiedzi. Ponownie spojrzała na Sotora.
- Teoretycznie Amanda mogłaby nałądować trwale pociski dla osób, które miałyby zwalczać sitoty skazy, aczkolwiek do słabyszch nie jest to potrzbene, a do silniejszych pofatygujemy się osobiście. Testy praktycze są nieodzowne - powiedizał Sotor, po czym zjadł kawałek pomarańczy.
- Warto spróbować - powiedział Gleeson. Amanda energicznie pokiwała głową.

- Dobrze - zgodziła się dżin. - Czym dokładniej jest skaza i jak można ja wykryć? - dodała spoglądając na Sotora.
- Skaza to zjawisko obdarzone samoświadomością. Obawiam się, ze nikt tu nie miał kontaktu z podobną rzeczą... - mruknął Sotor.
- Spróbuje zmienic ten swiat wedle swego upodobania. W jego idealnym świecie niestety nie ma miejsca dla istot rozumnych - dodał.
- Jaki mają państwo plan pokonania skazy - spytała dżin, przechodząc do konkretów.
- Po kolei. Najpierw musimy wzmocnic Amandę, a potem przywrócić do życia kult Aramona. Skazy nie zniszczymy bez pomocy bóstw - odparl Sotor.
- Przywrócenie kultu sprawi interwencję, czy raczej powrót, Aramona? - dopytał się mężczyzna z tatuażem.
- O jakich praktykach mowa? - dodała Aine Amira.
- Powrót - odparł Sotor. - Aramon to pacyfista, bóstwo zwiazane dosc mocno z instytucją Domu Rodzinnego. Takie ciepłe bóstwo, mówiac najprosciej.
- Mają życ porządnie, modlić się i nie zabijać nawzajem. Mam wam powiedzieć na czym dokładnie polega wiara w Aramona? - zapytał Sotor i sie zaśmiał. - Jest ceremonia nadania imienia dziecku, ceremonia małżeństwa i pogrzebu.

To trzy najważniejsze sakramenty, jest też parę swiat obchodzonych przeważnei we własnych domach -
- To nie powinno być trudne do spełnienia. Powinniśmy omówić to w większym gronie, z ambasadorami państw Astarii - powiedziała Aine Amira.
- No nie wiem czy omawianie bedzie konieczne. Odgórny nacisk bedzie zbedny, gdy ludzie zoabczą, że mają obrończynię - stwierdził Sotor. - Aczkolwiek omówić można, by rządy nie stawiały oporu powstajacemu kultowi.
- Nakłonimy rządzących, aby sami zaczeli organizować kult Aramona - poniformowała ich dżin. Istotnie zapowiadało się to znacznie bardziej skuteczne niż chodzenie Amandy i Sotora od wsi do wsi.
- Zbedne - odparł Sotor. - Kultu nie tworzy się w ten sposob. "O! Teraz wierzycie w coś innego. Opór bedzie natralny. Damy ludzom cos, w co bedą mogli wierzyć, a oni w to uwierzą... bo jest to jedyny ratunek przed skazą.
Zgromadzeni spojrzeli na Sotora.
- Nikt nie mówił o przymusie - oznajmiła Aine. - Zatem postanowione. Zaprosimy władców i ambasadorów, i wrócimy do tego przy następnym spotkaniu. Jutro.

Spotkanie dobiegło końca. Amanda oprócz pożegnania się z radą czarodziejów nie odezwała się ani słowem. Drażniło ją zachowanie się Sotora. Obiad też jadła niemrawo i w milczeniu... czekały ją trzy batalie, uczenia się otrzymanej od Aramona mocy, walki ze Skazą, oraz nauczeniem Sotora.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mr.Zeth »

Miglasia:
Azyl


Po dwóch dniach treningu Amber opracowała trzy warianty ataku przedstawionego przez Carmen. Potrafiła wysłać dużą ilość mocy do "chwyconego" celu i zdetonować ją, rzucić przeciwnikiem z dużą siłą lub spowolnić go ładunkiem negatywnej energii. Kobieta wydawała się być zadowolona z poczynań swojej podopiecznej.
- Zebraliśmy chyba dość zainteresowania... czas zacząć odbijać ląd z rąk Skazy - powiedziała kobieta.
- Amber... wygląda na to, że poprowadzisz do boju ludzi na tyle dzielnych by za tobą pójść. Staniesz na czele armii - Carmen położyła dłonie na ramionach wilkołaczycy.
- Poprowadzisz watahę bojową na polowanie, gdzie każdy jest myśliwym - uśmiechnęła się. - Oczywiście ja i Aleks będziemy walczyć wraz z tobą...

Jak się okazało całkiem duża ilość osób była chętna do walki po stronie Amber. Zebrała się dwutysięczna armia i wszyscy ci ludzie zostali przedstawieni Amber.
- Nie musisz się martwić o jakieś wydawanie poleceń. Otworzę więź telepatyczną z dowódcami, będą automatycznie wiedzieć co robić, przez co jednak będę troszkę słabszym wsparciem w walce... ale i tak sobie poradzisz -


Thlann:

Wszyscy zrobili miejsce Io, gdy tylko wydał polecenie. Każdy czuł jakiś wewnętrzny respekt wobec niego. Zarówno ludzie jak i thlannowie byli pod wpływem jego głosu, ich wewnętrzne ja dostrzegało potrzebę słuchania jego poleceń.
Tymczasem skażony mężczyzna wybił się szybko naprzód w stronę Io, który ledwo zdołał uniknąć ataku.
- Jesteś taki miękki - powiedziała szybko rosnąca kupa mięśni i chaotycznie pozlepianych tkanek - jedyne co pozostało po żebraku.
- Odrobina oznak bólu już budzi twoją litość. Pożrę cie, gdy będzie ku temu sposobność - zasyczała istota i skoczyła w stronę bramy. Io by ł szybszy. Chwycił istotę za łeb i szarpnął potężnie, czując jak kość ustępuje pod wpływem jego siły. Martwym ciałem wstrząsnął dreszcz, a Io powoli wstał i odrzucił od siebie paskudny łeb, by odejść stąd czym prędzej
W duchu czuł, że teraz Skaza mu nie odpuści. To dzisiejsze zdarzenie było jedynie początkiem akcji skalibrowanej na pozbycie się go.

Gdy tylko Io powrócił do Thelii ta jakby odgadła jego myśli.
- Io. Moc życia jest najgroźniejszą bronią przeciw Skazie, bo istnieje w każdej żywej istocie. Moc życia sprawia, że ludzie thlannowie i zwierzęta pójdą za tobą chociażby na pewną śmierć. Twój głos ma moc nad zmysłem samozachowawczym i nad ich naturą. Dostrzegłam to już jakiś czas temu, ale dopiero teraz widziałam to w praktyce. Jeśli poćwiczymy trochę połączenie mocy z twoim głosem powinieneś zyskać umiejętność inspiracji przekraczającej zwykłe przemówienia. Możesz przebudzić ich własna moc życia wewnątrz nich, by walczyli sprawniej i z większym oddaniem... ale do tego najpierw musimy aktywować tę moc wewnątrz ciebie... - kobieta oparła łokcie o stół i brodę o dłonie, uśmiechając się.
- Czy to jest kierunek w którym chciałbyś rozwijać swą moc?

Raneta:
Wyspa świątynna


Na szczęście Kaisstrom dostał kolejna porcje ryby jak tylko dotarli do wyspy.
- Trzeba pozwolić wieściom się rozejść - stwierdził Rezznafen po chwili milczenia.
- Gdy tak się stanie spróbujemy nawiązać kontakt telepatyczny z twoim rodzeństwem. Mogą nam wydatnie pomóc broniąc ludzi przed pomniejszymi istotami Skazy. Tym bardziej, że jeśli rozwijali magie lodu tak jak zalecałem, to powinni być w stanie dać sobie radę w walce nawet przeciwko istotom Drugiej Fali - stwierdził.
- Ach, nie mówiłem ci. Istoty skazy dzielimy na Fale, albo Stopnie, jak wolisz. Pierwszy stopień to z reguły zmutowane zwierzęta lub ludzie. Z nimi potrafią sobie dać radę zwykli piechurzy, aczkolwiek nie bez strat własnych. Istoty Drugiej fali już są poza zasięgiem zdolności śmiertelników, ale nie są jeszcze dużym zagrożeniem... Burzymur, którego zniszczyłeś dziś jest istotą Czwartej Fali - wyjaśnił.


Astaria:
Stolica Unii


Sotor zagadnął Amandę po posiłku.
- Słuchaj, jestem ci winien wytłumaczenia... pamiętasz jak mówiłem o Mrocznej Trójcy? Darkning - założyciel Trójcy, jest magiem. No w przybliżeniu. W każdym razie Darkning prawdopodobnie sprzątnąłby tych magów wraz z budynkiem jednym zaklęciem... Ja dwoma, ale nie jestem magiem. Powiem ci szczerze, że za dużo czasu jest marnowane na etykietę i formalności. Gdy żyje się w przepychu bardzo łatwo oddzielić się murem od innych "maluczkich" i przestaje się traktować ludzi serio. My też czekaliśmy, bo wszyscy musieli wygodnie umościć tyłki na siedziskach, zamiast spotkać się po prostu w holu i obgadać co trzeba, po czym się rozejść. Formalizm to strata czasu. Spotkania incognito są o wiele szybsze i sprawniejsze. Tyle - uśmiechnął się, po czym wrócił do swej standardowej postawy "Ale Ja Jestem Tylko Rycerzem".
- Poćwiczyłabyś dziś strzelanie pociskami energii? Spróbuj kierować nim iw locie, co powinno być możliwe. To trochę podobne do kierowania energią w ciele, ale trudniejsze, bo powietrze stawia pewien rodzaj oporu... - podrapał się po potylicy. - Nazwa owego oporu wypadła mi z głowy. Ja idę zrobić ci rewolwer. Prawdziwy rewolwer godzien Wybranki Aramona - mrugnął do Amandy. - Powodzenia - dodał, szczerząc się i powoli zniknął.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: WinterWolf »

Amber

Mina jaką można było obecnie zaobserwować na twarzy Amber dobitnie wyrażała zdumienie i pewien przestrach. Miała prowadzić do walki ze Skazą tak olbrzymią rzeszę istot? Aż otworzyła usta. Nigdy nie prowadziła polowania. Zawsze po prostu brała w nim udział i trzymała się przydzielonej jej funkcji. Teraz z kolei miała wziąć na swe barki ciężar odpowiedzialności alfy. Alfy największej cholernej watahy jaką Amber w swoim życiu widziała.
Do tej pory wilkołaczyca była nastawiona na to, że walka ze Skazą zawsze toczyć się będzie tym samym rytmem. Ona będzie eliminowała kolejne stwory, a ludzie zaczną wierzyć w boginię Azariel. A tu miała dwa tysiące osób gotowych do walki.
- Czy mają wszystko to czego potrzebują do walki? – spytała niepewnie. Wiedziała, że ludzie bez swoich narzędzi są słabi. Bezbronni niemalże. Bez ubrać, broni i pancerzy byli właściwie jak żaby – nadzy, słabi, nieszkodliwi.
- I dokąd my się wybieramy walczyć? – spytała ciszej. Zerknęła na Carmen. W ważnych chwilach Amber zawsze miała przed oczami masakrę jaką istoty Skazy urządziły sobie w jej wataże. Dumne i silne wilkołaki uległy. Jak poradzą sobie ci wszyscy ludzie? Jak daleko dadzą radę iść? Jak wiele będą w stanie poświęcić w imię tej walki? W końcu mogą osierocić swoich bliskich, pozostawić ich z wypalającą od środka, wszechogarniającą żądzą zemsty...
- Udamy się na zachód do małego terenu opanowanego przez Skazę... ale nim to zrobimy pokażę ci coś jeszcze, co wiąże się z twoim pierwszym pytaniem. To będzie twoja najbardziej naturalna zdolność. Zamknij oczy, otwórz umysł - poleciła Carmen.
Amber przez krótką chwilę nie reagowała, po czym wykonała polecenie kobiety. Zamknęła oczy starając się otworzyć swój umysł.
Poczuła jak moc powoli wypływa z niej... a w środku napływa nowej. Moc Amber regenerowała się w zastraszającym tempie.
- Starczy, nie ma tu właściwego celu dla energii - powiedziała kobieta. - Moc, którą wypuszczasz znajdzie wiernych tobie ludzi i uczyni ich silniejszymi. Wniknie w ich dusze, umysły i serca.
- Będą słuchać głosu zemsty? - spytała poważnie.
- Owszem. Ci ludzie większości stracili domy i bliskich w atakach Skazy - odparła kobieta.
Amber skinęła głową. Taka odpowiedź jej wystarczała. Skoro byli tu po zemstę i mieli szansę jej dokonać, to ona nie miała zamiaru im jej odbierać. Sama pragnęła zemsty bardziej nawet niż watahy.
- Kiedy możemy ruszać? - zapytała kobieta.
- A kiedy wszyscy będą gotowi? - spytała.
- Już w sumie są...- stwierdziła Carmen, uśmiechając się.
- Więc możemy ruszać - powiedziała po krótkiej chwili zawahania. Amber jeszcze nigdy nie robiła czegoś takiego. Czuła podniecenie podobne do tego, które czuła przed swoją pierwszą wyprawą na polowanie z watahą.
Ludzie byli opancerzeni, uzbrojeni i gotowi. Ruszyli za Amber bez słowa, gdy tylko ja ujrzeli. Nienawiść do skazy była uniwersalnym językiem. Carmen wskazywała drogę Amber.
Dziewczyna ruszyła więc na przedzie. Dopiero po jakimś czasie zdała sobie sprawę z tego, że ludzie mogą nie być tak wytrzymali na trudy podróży jak wilkołaki, więc dostosowała tempo do potrzeb ludzi, którzy szli za nią. Skaza i tak im nie ucieknie. Prędzej sama przyjdzie...
Tak też się stało. Las w pobliżu nagle "przebudził się". Były w nim ukryte uśpione istoty skazy. Ruszyły w stronę armii natychmiast.
Wilkołaczyca natychmiast przeszła przemianę. Wiedziała jedno na pewno - szczenięta nie nauczą się polować, jeśli same nie spróbują. Ci ludzie nie odczują żadnej ulgi jeśli ona weźmie cały ciężar walki ze Skazą na siebie. Skoro przyszli tu walczyć...
Ryknęła najgłośniej jak umiała. Ci którzy chcieli zemsty mogli ją teraz zacząć realizować. Carmen pokazała jej dzisiaj jak wzmocnić tych, którzy za nią idą do walki. Bestia ruszyła na najsilniejsze istoty Skazy pozwalając ludziom zająć się słabszymi. W razie czego zamierzała włączyć się do walk i wspomóc ludzi mocą. Mieli swoich dowódców i byli mądrzy... Ona chciała dać im siłę i inspirację.
Gdy Amber wzmocniła ludzi mocą zauważyła, ze ich oczy zabłysły białym światłem, a spod pancerzy dobywał się czarny dym. Ruszyli zrywnie, szybciej, niż można by się spodziewać po ludziach.
Amber dorwała się do jedynej istoty Drugiej Fali, jaka widziała. Duże bydlę kroczące na trzech nogach. Walka skończyła się bardzo szybko. Miecze niesione przez ramiona wzmocnione mocą Azariel przecinały mięso istot Skazy jak masło. Wkrótce pole walki zmieniło się w plac rzezi...
Wilkołaczyca dała się ponieść emocjom. Widząc jak sprawnie poszła walka ludziom zawyła triumfalnie. To był chrzest bojowy.
- Skaza teraz nie zna strachu... My jej pokażemy, że to błąd - warknęła. Jeśli nie było już więcej istot Skazy w pobliżu i wszyscy mieli siłę do dalszej podróży, mogli podjąć marsz.
Wszyscy ryknęli razem z Amber, tyle, że po ludzku.
"Więcej przeciwników jest kawałek dalej. Tam jest centrum infekcji terenu. Skaza nie spodziewała się ataku" przekazała Carmen.
Wilkołaczyca dała znak do dalszego marszu. Uruchomiła wszystkie swoje zmysły włącznie z postrzeganiem energii by odpowiednio wcześnie uprzedzić towarzyszących jej ludzi o istotach Skazy.
Istoty przebudzały się powoli, ale jeśli wszyscy by przyspieszyli to zdołaliby dotrzeć do jeszcze nie do końca przebudzonych istot.
Amber popędziła zebranych wzmacniając ich by przemieszczali się szybciej. Jeśli dotrą wystarczająco wcześnie będą mieli znaczną przewagę w walce.
Ruszyli szybko, doganiając Amber. Wilkołaczyca widziała, że w ich żyłach płynie zupełnie czarna krew...
Dotarli na miejsce bardzo szybko i rozpoczęła się masakra niemrawych i poruszających się w ślimaczym tempie istot. Tylko jedna istota zdołała się obudzić do końca. 20-metrowy filar mięsa z mackami i oczami... wyglądało to paskudnie, a śmierdziało jeszcze gorzej. Stało pośrodku wylęgarni istot Skazy.
Amber zamierzała spróbować zdolności, której uczyła się od Carmen przez ostatnie dni. Gdyby udało jej się zdetonować istotę może udałoby się ją w ten sposób zabić. Amber bardzo na to liczyła - byłoby to efektowne zakończenie tej bitwy. Za to nie liczyła się zupełnie ze sprzątaniem tego...
Niestety nie wyszło za pierwszym razem. Istota wciąż żyła. Amber musiała powtórzyć manewr. Dopiero wtedy stwór Skazy dołączył do wszystkich swoich ziomków zabitych dzisiaj w pierwszej zorganizowanej bitwie. Na kolejne ataki Skaza może już być gotowa...
Nie obyło się bez ofiar. Z dwóch tysięcy walczących dwie osoby straciły życie. Rany im zadane były naprawdę paskudne – rozrąbane czaszki, skruszone kręgosłupy, zmiażdżone kończyny i większość tkanek. Ku zdumieniu Amber ci dwaj zmasakrowani wojownicy powstali ponownie, przywróceni mocą zła. Mieli w tym świecie niedokończony interes, którym było doprowadzenie do zniszczenia Skazy... Revenanci – ucieleśnienie zemsty, która dosięga winnych nawet zza grobu. Negatywna energia nie wyleczyła ich obrażeń, a zastąpiła zniszczone tkanki i wypełniła dziury ziejące w zniszczonych zbrojach, zespalając w jedno pancerz i ciało, prostując powgniatane i zmiażdżone blachy i czyniąc z nich coś na kształt drugiej, elastycznej choć także twardej i odpornej niczym metal skóry. Ci ludzie żyli nadal – ich serca biły, a powietrze wypełniało płuca, lecz w żyłach krążyła czysta moc, pozwalając im egzystować w stanie, w którym się znaleźli. A na pewno nie byli teraz specjalnie urodziwi. Przyłbice skrywały rozjarzone źrenice i zmasakrowane oblicza, a ten z dwójki Revenantów, który niemal stracił głowę w bitwie zyskał jeszcze nieco dudniący, odlegle brzmiący głos – kto powiedział, że moc zła odtworzy ich ciała idealnie? Ręce tych istot nieco się wydłużyły, metalowe rękawice zmieniły w szpony przystosowane do zadawania głębokich, mocno krwawiących ran.
Carmen wyładowała kawałek od pola bitwy wraz z martwym Horusem i podeszła do Amber.
- No, wygląda na to, ze masz dwóch stałych pomocników - mruknęła.
Revenanci popatrzyli po sobie, a potem spojrzeli na siebie nawzajem. Coś jakby przyzwyczajali się do swych nowych postaci...
- Co im się stało? - zdumiała się wilczyca. Czuła od nich negatywną energię, ale nie była pewna czym byli...
- Mało im walki - odparła Carmen, przyglądając się delikwentom z uśmiechem. - Pozostaną z tobą już do końca.. znaczy do momentu unicestwienia Skazy - stwierdziła i zwróciła się do obu Revenantów.
- Macie jakichś żyjących krewnych? Przyjaciół? - zapytała. Gdy Revenanci pokręcili przecząco głowami Carmen spojrzała na Amber. - Oni teraz już niemal fizycznie żyją zemstą - powiedziała.
Bestia podeszła bliżej by powęszyć dwóch delikwentów.
- Chęć zemsty przywróciła ich? - spytała upewniając się co do tego. Trąciła lekko łapą jedną z osnutych negatywną energią płyt.
Nie poddała się. Amber miała wrażenie, że trącała kamienny mur.
- Połączona z twoją mocą, a wiec mocą Azariel - uzupełniła Carmen.
Wilkołaczyca skinęła łbem, a potem spojrzała po pozostałych ludziach, którzy jej towarzyszyli w tym boju. Bitwa była wygrana, straty minimalne... W sumie żadne skoro ci dwaj mężczyźni wstali. Na tym jej zależało, gdy prowadziła ich do boju. Motywacja do dalszego stawiania oporu Skazie w tych ludziach powinna być naprawdę wysoka.
Nastroje ogólnie były dobre. Carmen poprowadziła Amber w stronę zniszczonego miasteczka kawałek dalej.
- Musimy usunąć skażenie w tym celu będziesz musiała przepuścić energię przez okoliczny teren - wyjaśniła. - Wtedy będzie można przystąpić do odbudowy i ponownego zaludnienia.
- Energię przez cały teren? Jak duży on jest? - spytała nie będąc pewna czy da sobie radę.
- Zamknij oczy i poczuj - odparła Carmen. - Jest spory, ale będziesz miała ciągły dopływ z wiary od ludzi w mieście i armii w twoim pobliżu, wiec możesz pozwolić sobie na rozrzutność.
Wilkołaczyca zamknęła oczy i się skoncentrowała. Chciała znaleźć miejsce w którym dobrze by było zacząć... I wziąć się do roboty...
Po szybkiej diagnozie Amber stwierdziła że jest mniej-więcej pośrodku skażonego terenu. Proces oczyszczania poszedł sprawnie, spora chmura dziwnej energii uniosła się w powietrze i rozproszyła.
Jeszcze przez chwilę węszyła i sprawdzała czy nie zostało gdzieś skażenie. Chciała się tego pozbyć całkowicie jak już się tym zajmowała. Amber nienawidziła Skazy jak niczego innego na świecie. Usuwanie skażenia nakręciło ją jeszcze bardziej...
Udało się jej stwierdzić, ze skażenie zostało zupełnie wyeliminowane.
- Dobra, możemy w sumie wracać do Azylu - stwierdziła Carmen.
Wilkołaczyca prychnęła. Po dłuższej chwili przyjęła z powrotem ludzką postać.
- No... to właśnie odzyskałaś fragment Milgasii dla jej dawnych mieszkańców - powiedziała Carmen, gdy wracały do reszty armii. Ludzie kończyli odpoczynek.
- To wciąż mało... - bąknęła Amber. Euforia po zwycięstwie już jej przeszła.
- Ale to jakiś początek - odparła Carmen. To da większej liczbie ludzi wiarę w zwycięstwo.
Amber się nie odezwała. Ludzka forma lepiej radziła sobie z nadmiarem agresji, gdy wilkołaczyca była świadoma tego co się z nią działo... Nie odpowiedziała by nie burknąć czegoś nieprzyjemnego. To było tylko drobne ziarenko piasku w porównaniu do oceanu nienawiści jaki dziewczyna żywiła do Skazy. Dziewczyna była spięta. Zacisnęła dłonie w pięści.
Dotarli z powrotem do Azylu nieco przed północą. Aleks natychmiast poszedł spać.
- Idź zrób sobie kąpiel, jak pogadam z księciem to wrócę do pokoju - powiedziała Carmen.
Amber po prostu poszła do łazienki. Nie spieszyła się za bardzo z tą kąpielą. Napuściła samej gorącej wody i wlała dwie nakrętki płynu zamiast jednej...
Piana powstała "kopiaście". Wanna zaczęła wyglądać jak babeczka.
Carmen wróciła, gdy woda schłodziła się dostatecznie, by dało się kąpać. Carmen pogładziła Amber po policzku.
- Dalej taka spięta? - zapytała.
- Zawsze mało... Za każdym razem za mało... - mruknęła gapiąc się na pianę.
Carmen objęła Amber i pocałowała ją w usta.
- Nie wszystko na raz... - powiedziała.
Carmen wymyła dziewczynę delikatnie i zabrała do łóżka, po drodze susząc ją energią, tam przytuliła i przykryła siebie i ją kołdrą.
Dziewczyna dość szybko zasnęła przytulona. I to był chyba najdłuższy sen w jej życiu.


Przebudzenie w końcu nadeszło. Zrobiło to dość niechętnie.
- Hmmmff... - skrytykowała przebudzenie bez otwierania oczu.
- Hmm? - odparła Carmen. Również nie otwierając oczu.
Dziewczyna przytuliła się starając się wrócić do świata snu. Udało się tylko połowicznie. Westchnęła leniwie.
Kobieta zachichotała cicho, podniosła kołdrę i dmuchnęła w plecy Amber.
Dziewczyna się poderwała z piskiem.
- Łaskocze - prychnęła zaskoczona.
- Cierp, skoro mnie łaskotałaś - zaśmiała się Carmen i dmuchnęła raz jeszcze.
Amber prychnęła ponownie. Tym razem z rozbawieniem. Zmieniła się w wilka i zaczęła łaskotać Carmen jęzorem i miękkim po wczorajszej kąpieli futrem. Gdy uznała, że starczy wróciła do ludzkiej postaci
- No...
Carmen się powoli zbierała.
- Oj, następnym razem też wykorzystam niestandardowe metody łaskotania i się nie pozbierasz moja droga.
Amber się zaśmiała. Skrzyżowała ręce na piersiach.
- Ty zaczęłaś mnie łaskotać specjalnie - powiedziała z uśmiechem.
- A ty zrobiłaś to przez przypadek i dotkliwie - odparła Carmen, uśmiechając się. - Teraz już ty decydujesz co robimy, tak w ogóle - powiedziała kobieta. - Uczysz się dalej zdolności? Może chcesz nauczyć się czegoś o Azariel? Albo znów zebrać ludzi i odbijać dalsze tereny zajęte przez Skazę?
Amber spoważniała.
- Teraz Skaza będzie gotów na nasze przyjście. Za pierwszym razem mieliśmy efekt zaskoczenia... - Przez chwilę się namyślała. - Opowiedz mi więcej o Azariel. Jeśli mam przywrócić wiarę w nią muszę wiedzieć więcej niż tylko to, że jest boginią zemsty - powiedziała. Myślała już bardziej jak człowiek. Ale poważny wyraz twarzy w ogóle do niej nie pasował.
- Mogę ci opowiedzieć wiele historii z nią związanych. Na tej podstawie może uda mi się ci wyjaśnić jak to wygląda...
Carmen opowiadała Amber cały dzień z przerwami na posiłki tak długo, aż Amber dała znać, że wystarczy na jeden raz.
Dziewczyna leżała z rękami pod głową zamyślona. Emocje pojawiające się wraz z myślami odbijały się na jej twarzy. Amber wciąż nie potrafiła myśleć bez ich okazywania. Dawało to zabawne efekty wizualne...
- Jutro możemy poćwiczyć? - spytała, gdy przetrawiła informacje.
- Jasne - odparła Carmen. - Jakiś aspekt twojej osoby, czy nowa zdolność? - zapytała Carmen.
Zamyślenie znów zagościło na buźce Amber. - Gdzie są granice mojej mocy? - spytała nagle.
- Nie możesz prześcignąć Azariel. Z technicznych względów, twoja moc zależy od jej mocy - odparła Carmen.
- Nie chcę. Chcę tylko znać granicę. Chcę wiedzieć ile mogę zrobić sama, bez interwencji bogini - powiedziała.
- A ja ci odpowiedziałam. Jeśli szukasz jakiejś statycznej granicy, to taka nie istnieje. Ogranicza cie tylko ilość wyznawców. Przy paru miliardach potrafiłabyś przenieść kontynent bez większych szkód wyrządzonych faunie i florze.
- Kontynent? - Amber przez chwilę trawiła informację. Poderwała się nagle. - Kontynent!? Przecież ja nawet nie znam całego!!! - rzuciła.
- No tak - bąknęła Carmen. - Możesz poznać - zaśmiała się.
- Jak? Dopiero niedawno widziałam morze... - bąknęła. - To musi być tak daleko stąd... - Dziewczyna miała problem z wyobrażeniem sobie tego. - Wilki podróżują bardzo daleko... I ja nigdy nie wiedziałam wcześniej morza - bąknęła.
- Wasz teren łowiecki to nawet nie jest setna część powierzchni kontynentu... - stwierdziła Carmen. - Może nawet nie tysięczna...
Dziewczyna miała oczy niczym talerze. Carmen poświęciła jednak nieco czasu na edukację matematyczną wilczycy. Amber czuła się przytłoczona rozmiarami kontynentu.
Carmen zrobiła tylko bezradny gest rękoma.
- Skąd ludzie wiedzą w takim razie jak duży jest kontynent? I jak mając tak mizerne zmysły i tak zawodne instynkty wiedzą jak się po nim poruszać? - zaczęła swój maraton pytań.
- Tworzą mapy, piszą wskazówki, znaki. Zakładają miasta, tworzą drogi, którymi łatwo się poruszać - odparła Carmen.
- Mapy? - zdziwiła się Amber. Nigdy tego nie widziała.
- Mmhm.... możemy się przejść po mieści i ci pokażę w sklepie kartograficznym... - powiedziała Carmen.
- Karto-co? - zdziwiła się.
- Ech, jutro po śniadaniu pokaże ci jak to wygala i zademonstruje jedno z najlepszych osiągnięć ludzkości. Zdolność rysowania, pisania i czytania - powiedziała Carmen.
- Zdolność czego? Nie brzmi imponująco - bąknęła.
- Zobaczysz. Ludzie nauczyli się przekazywać sobie wiedzę w bardzo wymyślny sposób - odparła Carmen.
- Tym rysaniem i psaniem? - spytała.
- Rysowaniem i pisaniem. Kartograf to osoba rysująca mapy - Carmen machnęła ręką. - Jutro zobaczysz...
- Rysowaniem i pisaniem - powtórzyła Amber starając się zapamiętać. - A nie możemy teraz? - była mimo wszystko bardzo ciekawa.
- Jest trochę późno - zauważyła Carmen. - Ludzie już zamknęli sklepy, niektórzy nawet już poszli spać... ale mogę ci w sumie zademonstrować na czym polega pisanie i czytanie - stwierdziła. – Maja tu bibliotekę...
- Bibo... Bilo... Biblo-tekę... - dziewczyna łamała sobie język.
- Bibliotekę. Chodź - mruknęła Carmen i skinęła głową na Amber, ruszając w stronę drzwi. Przywołała po drodze kombinezon.
- Nie zapomnij się "ubrać" - powiedziała na wszelki wypadek.
Dziewczyna przywołała kombinezon. Już nie podejmowała prób wypowiedzenia wyrazu. Wydał jej się za trudny... Poszła za Carmen.
Dotarli do sporego pomieszczenia, zastawionego półkami z książkami. Carmen sięgnęła po jakaś książkę. - W tej księdze zawarte są informacje potrzebne do tego, by stać sie dobrym rzemieślnikiem. Pojętny człowiek po przeczytaniu jej powinien być w stanie wykuć dowolną broń - wyjaśniła.
Amber spojrzała na książkę zdziwiona.
- Czyli trzeba czytać to? - sięgnęła na półkę po jakąś inną książkę. - Ale po czym poznać jaką informację książka zawiera? - spytała.
Carmen obejrzała się i zaśmiała. Tytuł brzmiał "Ilustrowana sztuka miłości, czyli rozkosz i ekstaza", Carmen odczytała go na głos, patrząc na twarz Amber.
Amber miała oczy jak monety gapiąc się przez chwilę na książkę z otwartą buzią.
- Co? - takiej treści to ona się nie spodziewała. Otworzyła ją na losowej stronie. - Co to? - bąknęła.
- Jest tu pokazane jak... z obrazkami. To jest właśnie rysunek - Carmen wskazała jedną z ilustracji. - Po prostu wybrałaś taką książkę.
Dziewczyna obracała przez chwilę książkę. Przekręciła ją do góry nogami przyglądając się obrazkowi.
- Rety... - bąknęła.
Carmen zaś śmiała się patrząc na miny jakie robiła. Były rozbrajające.
- Dlaczego się śmiejesz? - zdziwiła się Amber odwracając na chwilę wzrok od książki.
- Bo wyglądasz śmiesznie - odparła Carmen.
- Ja? Czemu? - zdziwiła się.
- Bo byłaś taka zdziwiona i zaskoczona jednocześnie - odparła Carmen. - Nieważne, odłóż tę książkę, nie o tym chciałam rozmawiać... wybierzmy inną, co?
- Ja się nie znam na książkach - powiedziała szczerze Amber. Zerknęła jeszcze nieufnie ostatni raz na ilustrację, która wcześniej przykuła jej uwagę, zamknęła książkę i oddała ją Carmen.
Carmen odstawiła książkę na miejsce.
- Tak czy inaczej ludzie zapisują wiedzę w książkach i potem każdy kto czyta będzie w stanie tę wiedzę posiąść - wyjaśniła. - Chyba przydałaby ci się zdolność czytania...
- Czytanie to wyciąganie wiedzy z książek? - spytała. Teraz była wyraźnie bardziej zainteresowana niż wcześniej...
- Tak - odparła Carmen i podała Amber książkę. - To co? Zaczynamy od jutra naukę czytania?
- Dlaczego jutro? - zdziwiła się dziewczyna. Bardzo jej się pomysł spodobał.
- Co, zaczynamy od zaraz? - zapytała Carmen.
Energiczne kiwanie głową musiało wystarczyć za odpowiedź.
- No to jazda, siadaj - mruknął Carmen, skinąwszy dłonią na pobliski stolik. - Zgarnę jakaś łatwiejszą literaturę... - powiedziała, idąc w półki.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Plomiennoluski »

Kaisstrom


- Poczekamy, co innego się w tym czasie porobi, ile dokładnie jest tych fal Skazy, skoro Burzymur był czwartej?
- Dwadzieścia, więc trzeba będzie mocno popracować. – rzucił Rezz.
Mina smoka nieco zrzedła ale zaczął myśleć na wzmożonych obrotach, skoro to coś, co niedawno zniszczył było tylko czwartą falą. Jeden atak wyczerpał go tak, że dotarł z powrotem na wyspę na ostatnich skrzydłach. Musiał być sposób na poprawienie tego wszystkiego. Coś w końcu przyszło mu do głowy, te stwory z którymi się do tej pory spotykał, miały wszystkie formę fizyczną. Na dodatek były dość spore, więc były dobrymi celami. Pogoda i użycie magii lodu mogły by coś wskórać, przecież Rezzowi tak łatwo przyszło kontrolować sztorm kiedy nadlatywali.
- Nauczysz mnie kontrolować burze? Ja spróbuje poćwiczyć do tego magię lodu w połączeniu z tym czego się do tej pory nauczyłem. – Kaiss rzucił po tej burzy jednego mózgu do opiekuna.
- To nie jest łatwe, myślałem z tym poczekać, ale jeśli uważasz że jesteś gotowy. – skomentował mentor, ale nie storpedował pomysłu.
- Spróbuję, zobaczymy czy mi się uda. – po łuskowatym pysku widać było że jest mocno zapalony do tego pomysłu.

Kilka godzin później smok leżał na dziedzińcu, skoncentrowany do granic możliwości, co ostatnio zdawało się być regułą. Myślami był wysoko nad wyspą, tam gdzie szalały porywiste wichry a kolosalne chmury wpadały na siebie lub ganiały jedna drugą. Starał się tak poprzeciągać prądy powietrzne, żeby dookoła wyspy szalała burza, ale jednocześnie nie zwalić sobie wszystkiego na głowe, albo nie wywołać nagle klęski na skale całej Ranety, z małą pomocą Rezza udało mu się nie narobić większych zniszczeń zanim opanował tą ciężką sztukę. Możliwe że pomógł mu fakt, że w czasie lotu od maleńkości musiał wyczuwać odpowiednie prądy i korytarze, a może fakt że jednym z aspektów Uranosa były właśnie burze i wiatry, najważniejsze że w końcu mu się udało. Nieco zmęczony ale i radosny zaczął skakać z radości i podlatywać nieco, tak że prawie spuścił wszystkie okoliczne wichry z uwięzi, ale na szczęście opanował się wystarczająco szybko. Zajęło mu jednak trochę zanim nauczył się kontrolować bez wyczerpywania się i ocierania o szansę na natychmiastową klęskę żywiołową.

Nawet mimo użycia rewitalizatora, dopiero następnego dnia był w stanie chociażby myśleć o jakimś łączeniu magii lodu i ataków swoją nową mocą. Wykorzystał za to nieco Rezza do symulacji ataków, dość słabych, ale na tyle mocnych żeby były w stanie przypominać prawdziwe potwory. Na przemian korzystał z nieco zmodyfikowanej magii lodu, którą znał do tej pory i nowych umiejętności. Pozwalał kukłom opiekuna atakować się a zaraz potem materializował przed nimi ścianę lodu, a gdy te roztrzaskiwały ją na drobne kawałki lub topiły, stawały się momentalnie oślepione parą lub kryształkami, co owocowało ich rychłym zniszczeniem. Ściana nie była jedyną rzeczą którą wykorzystywał, równie często powielał odbicia, zamrażał powierzchnię, zmieniał w lód od środka, zmniejszał temperaturę. Wszystko to przy niemałym huku i trzasku pękającego lub tworzącego się lodu, nic dziwnego że z okolic świątyni ptaki pouciekały jak tylko mogły najdalej. Kaisstrom przestał liczyć upływ czasu, koncentrując się na ćwiczeniu i rozwijaniu kombinacji mocy, do tego stopnia, że mógł spokojnie najpierw zmylić przeciwnika a zaraz potem trzasnąć go o wiele potężniejszym ciosem z zaskoczenia. Postępy radowały zarówno smoka jak i jego opiekuna, chociaż ten drugi był raczej powściągliwy w pochwałach. Tylko ryba z dnia na dzień nabierała nowych smaków, Kaiss był już w stanie rozróżniać poszczególne smaki, pomimo tego że wcześniej nigdy nie łowił głębokomorskich mieszkańców. Nadszedł w końcu czas na kontakt z resztą miotu.

Droga była dość daleka, ale w locie smoka dało się zauważyć skrywaną radość, przecież od dawna nie widział już innego smoka. Wkładał więc w lot tyle ile mógł, nareszcie dotarli w pobliże osady, do której udała się Jarperx wraz z resztą. Prawie wybiegł im na spotkanie, na szczęście Rezz zatrzymał go na miejscu.
- Chyba nie zamierzasz iść w ten sposób? Nawet jeśli nie będziemy wchodzić do wioski, potrzebne Ci będzie jakieś ubranie, na wypadek gdyby ktoś cię przypadkiem zobaczył. Chodzący nago ludzie w taką pogodę to nie jest zbyt normalna rzecz. – Opiekun osadził go spokojnym tonem i wytłumaczył jak przybrać formę człowieka w ubraniu.
- Dobrze, teraz otworzę kanał dla kontaktu, tak żebyście mogli spokojnie porozmawiać. – kontynuował Rezz kiedy smok przybrał ludzką formę.
- Jarperx, Seremion, Daxyrinth, Dossmin, jesteście tam?
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mekow »

Amanda
Astaria, Niebiańskie Wichry - stolica Unii


Kobieta miała nieco mieszane uczucia do tego wszystkiego. Z niezbyt wielkim zdecydowaniem pokiwała Sotorowi głową. Mogła się na niego gniewać i droczyć się z nim, ale prawda była taka, że został on wysłany, aby jej pomóc, przeszkolić ją i pokierować. Byli po tej samej stronie, ona go potrzebowała, zaś Astaria potrzebowała ich oboje.
Zważywszy na to, że Amanda miała "humor" na Sotora, trening w samotności nie był aż tak straszną wizją. Mając pewne wytyczne, była przekonana, że sobie poradzi... Z większą lub mniejszą skutecznością.
Amanda miała już trzy rewolwery, wszystkie przy sobie, do tego była z nimi związana w jakiś sposób. No, ale jeśli jakiś nowy miał być jakiś znacznie lepszy, "Prawdziwy rewolwer godzien Wybranki Aramona", to może warto będzie się na niego przerzucić.? Kobieta westchnęła.


Kończyła już powoli obiad, nie spiesząc się nigdzie, gdy do jej stolika podeszła pewna kobieta. Ładna blondynka o łagodnych rysach twarzy, miała na sobie luźne i lekkie jasnoniebieskie szaty, które ograniczały się do spodni i czegoś pośredniego pomiędzy bluzką a stanikiem. Strój ten, podobnie jak i osoba, pozostawały jednak bardzo eleganckie. Obrazek - Witam Wybrańca. Można się dosiąść? - spytała łagodnym głosem uśmiechając się delikatnie.
- Ależ proszę - odpowiedziała uprzejmie Amanda, niezbyt wyraźnie odwzajemniając uśmiech. Nie pierwszy raz ktoś się nią zainteresował, a teraz już całkiem musiała się zacząć przyzwyczajać, ze będzie w centrum uwagi. Wieści jak widać szybko się roznosiły. Kobieta dość szybko zajęła miejsce na przeciwko Amandy.
- Wyglądasz na przygnębioną - powiedziała blondynka z wyraźną troską w głosie.
Amanda skrzywiła się nieznacznie przechylając głowę na bok.
- Powinnaś porozmawiać z kimś o tym co cie trapi. Nie znasz mnie, więc zrozumiem jeśli odmówisz, ale jestem pewna, że Reto Karson będzie reflektował na szczerą rozmowę - powiedziała spokojnie.
- Tak, na rozmowę... i pewnie nie tylko - powiedziała Amanda i uśmiechnęła się rozbawiona. - Ale to dobry człowiek - dodała.
- Wiem. Inaczej byś się z nim nie przyjaźniła - zauważyła nieznajoma z uśmiechem.
Amanda zastanowiła się, czy ta kobieta też jest jego przyjaciółką. Miała zamiar spytać ją o to, jak także o jej imię, ale ta ubiegła Amandę zabierając głos.
- Wybrańców bogów czeka trudne zadanie, ale masz poparcie. Sotor, liczni przyjaciele i znajomi, także rządy, a więc i ich poddani. Wszyscy są z tobą - powiedziała kobieta, a Amanda od razu poczuła się pewniej. - Dobrze znasz historię, więc wiesz, że wielkie czyny i osiągnięcia nie przychodzą łatwo, a ci którzy je osiągają, zwykle nie wiedzieli co wyniknie z ich działań i z czym przyjdzie im się zmierzyć po drodze - dodała.
Amanda poczuła nagły przypływ dobrego nastroju, a na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech.
- Dzięki, mądrze mówisz - odpowiedziała. - Miałam zamiar potrenować, ale obawiam się, że sala treningowa będzie zbyt małym poligonem - powiedziała Amanda. Miała spytać rozmówczynie o imię, ale znowu jakoś zapomniała to zrobić.
- Dla ciebie znajdzie się znacznie lepsze miejsce niż sala treningowa - powiedziała kobieta z uśmiechem. - Chodź - dodała, wstając i wyciągając dłoń w kierunku Amandy.
Ta nie oponowała i przyjęła zaproszenie. Czuła, ze może jej zaufać, zresztą zawsze umiała się bronić, a co dopiero teraz, kiedy otrzymała moc Aramona. Obie kobiety przeszły przez kilka pomieszczeń i korytarzy, aby dostać się do sali w której znajdowały się portale. O dziwo nikt ich nie zatrzymywał, ani czarodzieje, ani golemy.
Blondynka nieznacznie machnęła ręką, a jeden z kamiennych portali otworzył się, tworząc lśniącą zieloną taflę.
Amanda przyjrzała się portalowi. Wszystko to wyglądało znakomicie, ale taka wycieczka bez niczyjej wiedzy czy autoryzacji budziła pewne wątpliwości.
- Zaczekaj, wolno nam tego użyć? Nikt nie wie, dokąd idziemy... Kim jesteś? - powiedziała Amanda, a jej głos pozostał jak najbardziej uprzejmy.
- bardzo dobrze, że o to pytasz. Nie lękaj się, mamy autoryzację - odpowiedziała kobieta z uśmiechem. Widać było po niej, że była zadowolona z tego co powiedziała Amanda, a może nawet na to czekała. - Jeśli pytasz o moje imię, to możesz śmiało się do mnie zwracać Aine Amira - dodała z uśmiechem.

Krótko potem, obie kobiety stały gdzieś między skałami po środku Miedzianych Piasków. Pustynny teren był idealny na trening Amandy, a obecność założycielki i przywódcy gildii magów, była bardzo pomocna mentalnie. Amanda chwilami miała wrażenie, że Aine nie tylko jej pomaga, ale i obserwuje ją... być może także ucząc siebie. Oprócz treningu, kobiety porozmawiały jak najlepsze przyjaciółki. Zamiłowanie do historii Amandy i ponad czterdzieści tysięcy lat doświadczenia Aine, stanowiły solidną podstawę do rozmów.
Podczas treningu Amanda starała się kierować energią w locie. Celowała w odległą skałę tak, aby chybić o kilka metrów, a po naciśnięciu spustu starała się zmienić tor lotu energii, aby dosięgnęła ona celu. W strzały nie ładowała dużo energii, gdyż wiedziała, że czeka ją dużo strzelania, a nie chciała zasłabnąć. Początkowo nie było jej zbyt łatwo, ale szybko zrozumiała o co chodzi i po prostu ćwiczyła. Ćwiczyła długo i zawzięcie, pod czujnym okiem koleżanki, która służyła jej swoją wiedzą i doświadczeniem... która podobno, na wszelki wypadek pozostała w kontakcie z kimś kto ją zastępował w Niebiańskich Wichrach.
Później, gdy Amanda opanowała już podstawy, Aine za pomocą zaklęcia telekinezy sprawiała, że skały latały w różnych kierunkach i Amanda mogła trenować na ruchomych, a później nawet na uciekających celach. Po jakiś czasie zorientowała się, że idzie jej to bardzo dobrze.
Zanim Amanda się zorientowała, słońce zaczęło chować się za horyzontem, a niebo zaczęło przybierać szarą barwę. Amanda umiała już zmienić tor lotu energii, czy pogonić za obiektem latającym, choć wykonywać bardziej skomplikowanych manewrów, albo kierować dwoma strzałami na raz jeszcze nie umiała.

Po powrocie, kobiety pożegnały się uprzejmie i każda udała się w swoją stronę, aby zająć się swoimi sprawami.
Amanda wróciła do sali karczemnej, licząc, że zanim pójdzie spać, spotka Sotora i porozmawia z nim. Była też ciekawa nowego rewolweru, ale nie było już dla niej najważniejsze.
Ostatnio zmieniony środa, 28 września 2011, 22:24 przez Mekow, łącznie zmieniany 1 raz.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Wilkojapko »

Io


Odwrócił się. Dyszał. Nie dlatego, że był zmęczony, ale dlatego, że powinien.Natychmiast przestał. Ta sytuacja wyprowadziła go z równowagi. Bardzo. Wciąż nie był pewien na ile ta istota była człowiekiem, a na ile potworem.
Minęła też chwila zanim wrócił myślami ku Mocy. To co się stało było naprawdę niezwykłe i stało się tylko i wyłącznie dzięki jego nowej mocy.

Na pytanie Thelii odpowiedział lekko roztargniony.
- A jakie są inne?

Thellia uśmiechnęła się tylko.
- Na pewno jest własna moc. Możesz być silną jednostką, ale nie wiem czy jest to najlepsze rozwiązanie. Jeśli wymyślisz jeszcze jakaś drogę rozwoju to możne być tak dobra jak dwie pozostałe - odparła.

-Thelio. Nie chodzi mi o to, żeby ta moc mi nie odpowiadała. Po prostu wczoraj pierwszy raz się z nią zetknąłem i niewiele jeszcze o niej wiem.
Powiedz mi. Jakie są możliwości.


- Możesz przykładowo uczynić siebie silniejszym, szybszym, odporniejszym, stworzyć dodatkowe kończyny, nauczyć się latać, drążyć pod ziemia, materializować energię, przywoływać istoty, narzucać swoja wolę, leczyć, wskrzeszać, przyspieszać wzrost, kierować roślinami i zwierzętami, łączyć parę organizmów w całość, tchnąc życie w przedmioty... wymyśl coś innego, przy właściwym treningu też będzie możliwe. Wyobraźnia jest jedynym co cię ogranicza, wszystko wymaga jednak praktyki
- odparła kobieta.
Io wysłuchał wykładu z nielichym zdumieniem.
-Niesamowite. Ile możliwości...
Po krótkim namyśle dodał.
-Dobrze Thelio. Mam już z grubsza ustalone co chcę uzyskać. I moc życia o której mówiłaś na początku się do tego wlicza. Jednak chcę także rozwijać siłę siebie jako jednostki.

- Zaczniemy wiec od aktywacji energii wewnątrz ciebie. Będzie można zrobić z nią wiele rzeczy, o czym zaraz się przekonasz. Proponuję przenieść się do lasu - powiedziała kobieta.
Io zgodził się bez słowa.

Iub, a dokładniej an Iubbath - mur-przed-lasem. Tak nazywała się miejscowość, w której znalazł się Io z Thelią. Było to stosunkowo młode miasto.
Obecnie trzecie co do wielkości miasto południowego Thlann. Jeszcze 200 lat temu skromna osada drwali i leśników rozlokowana w ruinach potężnej, prastarej twierdzy "Muru przed Lasem." Powód istnienia twierdzy pozostaje dla Thalann zagadką, krążą jedynie z roku na rok bardziej fantastyczne legendy o czymś w Szarym Lesie, przed czym potężne mury i wysokie wieże Iub miały bronić położone dalej na zachód osady. W ciągu 200 lat istnienia Iub stało się ważnym ośrodkiem handlowym exportującym ciężkie, solidne drewno z Szarego Lasu oraz wszelkie wyroby z niego. Wraz z pieniędzmi z handlu, do miasta zawitali nowi osadnicy, świadczący wszelkie usługi. W ciągu pierwszych stu lat swego istnienia Iub dorobiło się ponad dwustu tysięcy mieszkańców. W ciągu kolejnej setki liczba ta niemal się potroiła. W ciągu ostatniego miesiąca przybyły do niego kolejne tysiące dusz - uchodźcy z rzezi Vuahl.
Podążając traktem pełnym straganów, oferujących wszelkie zdobyte przez leśników towary, opuścili miasto jedną ze wschodnich bram. Strażnik nawet nie pytał o cel podróży wychodzących.
Głównym jego zadaniem było sprawdzanie, czy wnoszone z lasu towary zostały już opodatkowane, czy nie.

Samo patrzenei na Io zdradzało, ze czuł się lepiej w lesie, gdzie jest mniej murów, a więcej drzew. Obecność roślin zdawała się wpływać na niego uspokajająco.
- Dobra, usiądź gdzieś i przymknij oczy. Rozluźnij się, to zaczniemy ćwiczenie - powiedziała Thelia siadając koło drzewa i opierając się oń plecami.

Io nie potrzebował zbyt wiele czasu ani zachęty do zrelaksowania się. Zdumiewało go, że las - miejsce kiedyś tak obce i groźne - działało na niego kojąco. Duchota i napięcie brukowanych ulic miasta ustąpiła nieograniczonej, zdrowej przestrzeni lasu. Io poczuł jakby jego świadomość, do tej pory zamknięta w ciasnocie miejskich traktów, uwolniła się.

- Teraz czeka cię troszkę trudniejszy kawałek. Poczuj jak pracuje twój organizm. Możesz czuć własne tętno, jeśli wysilisz się,to poczujesz nawet jak płynie krew, tłoczona przez serce tętnicami... ale jest coś jeszcze. Jest towarzysząca temu energia, neutralna moc obecna i niezbędna do każdego procesu następującego w twoim ciele. To moc życia, któą posiada każda istota żywa i która napędza twój organizm na równi ze wszystkimi innymi układami. Musisz ją poczuć -
Powiedziała Thelia.

Io usiadł na leśnej ściółce. Wsłuchał się w głąb siebie. Minęły minuty, gdy w leśnej ciszy odnalazł rytm bicia swojego serca, uderzenie za uderzeniem miarowo pompującego. Przeniósł te dźwięki w tło swej uwagi.
Szukał czegoś więcej. To co znalazł nie było jednoznaczne. Szum. Fale wzbierające i opadające i ogień, pulsujący i iskrzący wściekle. Chaos.
Zmarszczył brwi w grymasie wysiłku. Czekało go dużo pracy.
Jak w tym harmidrze znaleźć harmonię, rytm, jednoznaczność? Dużo, dużo skupienia.
Zaczął szukać tego ognia i naginać go ku swojej woli.
Po długich próbach udało mu się wprowadzić go na jeden stały tor. Tak przynajmniej to odczuł.
Teraz czuł pulsującą wolnym, jednostajnym rytmem energię życiową i krążący niespokojnie płomień, który został zapewne wlany w niego, przy jego odrodzeniu.
Wstał. Był spocony, jak po ciężkiej pracy fizycznej, podczas gdy w rzeczywistości siedział przez godzinę na ziemi, pogrążony w medytacyjnym transie.


-Teraz zdaje się, że czuję. Coś. Chyba mi się udało. To coś jak wody morza. Wychodzą i cofają się. Znaczy tak jakbym to ja sam w sobie wschodził i się cofał...

- Dobrze - powiedziała Thelia. - Zacznij powoli mieszać tę moc z mocą życia którą otrzymałeś. Wtłaczać nową moc w wypełniane przez moc witalna miejsca - poleciła.

Poleceni byłoby co najmniej dziwne dla kogoś nie będącego Io, ani Thelią. Tym niemniej Io zrobił to dość rezolutnie. Nie było w tym zbyt wiele filozofii wystarczyło to tylko poczuć. Energia sama w sobie była jak kolejny zmysł, albo nowa kończyna. Wystarczyło po prostu nakazać jej swą wolą ruch, a ona ruszała się.

Io poczuł przypływ intensywnej zewnętrznej mocy. Wiedział, że to co wlewa się w niego jest czymś wielkim. Czuł to. Jego własna moc, choć pulsująca niczym ogień, była zwiewna w porównaniu do elektryzującego, gęstego napływu zewnętrznej energii.
Sam niespokojny płomień w głębi Io zdał się wtopić gładko w ten strumień.
Zaśmiał się. Pogodnie. Mimowolnie.
-To jest wspaniałe Thelio.

Kobieta skinęła twierdząco głową.
- Nie tylko dla ciebie, dla każdego, kto znajdzie siew twoim otoczeniu. Istoty żywe bedą chciały być blisko, patrz ile mamy towarzystwa... -
wskazała zwierzęta, powoli zbierające się wokół polany, na której się zatrzymali.

Z początku Io był zbyt skupiony na operowaniu mocą, by zauważyć pojawienie się istot. Uśmiechnął się promiennie, obnażając zaostrzone kły. Skarcił się jednak w duchu za brak czujności. W grze, która toczyła się wokół niego nie mógł sobie nań pozwolić.
Zwrócił uwagę na szarego zająca. Płoche zwierze bez oporu podkicało bliżej Thalanna.
Io skupił się na nim. Spróbował nawiązać nić więzi.


Zwierzę pokicało bliżej niego i zaczęło obwąchiwać.
Io wszedł w procesy myślowe istoty, troszkę siego jeszcze bała.
To co poczuł zadowoliło go. To było mniej więcej to samo, co czuł polując i wiedział, że będzie to przydatna zdolność.
Przestraszył zwierze, patrząc w jego oczy i robiąc groźny grymas i nachylając się ku małej istotce.
Zając jakoś specjalnie nic sobie nie zrobił z groźnej miny. Powoli odkicał w stronę krzaków.
Io odrobinę się zmieszał, po czym zwrócił się w kierunku Thelii.
-Co teraz?

- teraz wrócimy do miasta i zobaczysz jak możesz wykorzystać swoje najnowsze osiągnięcie - odparła Thelia.
Io ruszył za Thelią. Posłusznie. Bez słowa

***
Dotarli z powrotem do Iub. Io wyczuł ludzi wewnątrz miasta z dużego dystansu. Wiedział nie tylko co robią, ale jak się czują i o czym myślą. Poczuł, ze możne delikatnie ingerować w każdy proces w ich ciele.
Io, skupił się na rozważaniu swoich nowych odczuć. Były one ciut przytłaczające. Póki co nie chciał sprawdzać jak bardzo może ingerować w procesy życiowe ludzi. Wiedział, że nie jest to etyczne, ani odpowiedzialne. Po chwili namysłu zmienił jednak zdanie.
-Myślę Thelio, że powinniśmy się udać do obozu uchodźców pod świątynią

- Jak uważasz - odparła Thelia. Ruszyli ulicą, a ludzie często oglądali się na Io. Patrzyli za nim. Było to niepokojące, ale Io szedł dziarsko ulicami Iub, mając nadzieję, że to pozytywny efekt jego mocy.

Minęli rynek główny Iub, potężnie uprzemysłowioną placówkę, z mnogością ogromnych magazynów. Aktualnie było to miejsce względnie bezpieczne, chociaż nocami dochodziło tu do częstych kradzieży. Okolice świątyni Matki były jednoznacznie niebezpieczne.
Roiło się tam od uchodźców, a tym samym od osób żerujących na ich nieszczęściu:
sprzedawców narkotyków,
ludzi porywających do niewolniczej pracy,
członków miejskich gangów,
szarlatanów.
Zakonnicy i zakonnice Matki zwani niezależnie od płci "Córeczkami", nie byli w stanie zapewnić opieki wszystkim poszkodowanym. Nie byli w stanie jej zapewnić nawet połowie.

Io przyszedł by pomóc.

-Dobrze Thelio.
kobieta spojrzała na Io pytająco.

- Będziesz musiała nauczyć mnie nie zwracać na siebie aż takiej uwagi. Przynajmniej nie stale.
- To nie jest trudne, możesz się tego nauczyć gdy wrócimy - stwierdziła.
-Myślę, że możemy wypróbować moją moc, jednocześnie pomagając tym ludziom.
-Właśnie tutaj.

Io stanął dumnie, wykraczając głową ponad ludzi, jednak nie ponad Thalann.
Rozejrzał się. Szukał osób chorych, inwalidów, kaleków.

Jego uwagę przykuł mężczyzna. Był to silny i barczysty (zapewne) Thlann, pochodzący jednak z południa. Było to znać w jego typowo ludzkiej fizjonomii. Mógł być równie dobrze po prostu silnym człowiekiem. Był odziany w prosty, ale dobry jakościowo płaszcz, który jak całe odzienie jego znajdował się w wysokim stadium dekompozycji.
Z podartej nogawki spodni wystawała zabandażowana noga, a raczej coś co nią było. Jedna wielka, powykręcana rana.
Zapewne toczona gangreną. Io wiedział, że ten młody skądinąd człowiek stracił zarówno dorobek
jak i szanse na godną przyszłość.
Spojrzał na Io swoimi smutnymi, szarymi oczyma. Biła z nich nuta inteligencji, mądrości. Może zrozumienia.
Io rzekł tylko. "Podejdź."
Nieznajomy z zaskoczeniem dla samego siebie posłusznie pokuśtykał ku niemu, wspierając się na improwizowanej kuli.
-Mogę spróbować ci pomóc. Zaufasz mi?- Rzekł Io.
Mężczyzna zmieszany skinął tylko głową.
-Jak ci na imię? - Zapytał go Io.
-Lehnhart. - Zameldował mężczyzna. Io nie miał już wątpliwości. Rozmawiał z Thlannem. Niski głos Lehnharta i ściszony sposób mówienia, przypominający bardziej sapanie zdradzał jego rasę.
Ranny chciał zapytać Io o imię. Zamilkł jednak. Był zmieszany. Io wiedział to, ale nie interesowało go to w tym momencie.

-Usiądź.

Mężczyzna miał wyraźny opór. Nie pozwalałby sobie normalnie tak rozkazywać, ale jakiś wewnętrzny przymus nakazał mu posłuchać się. Io zadziwiło, że osoba w takim stanie, wciąż może posiadać w sobie tak mocne, wewnętrzne poczucie godności.

"Mogę uleczyć twoje rany. Mogę pozwolić ci zacząć nowe życie. Czy zaufasz mi?..." Io chciał to powiedzieć, ale wiedział, że nie ma sensu. Ta osoba, stała się prawie marionetką w jego rękach.
Jego moc na prawdę była potężna. I momentami niemoralna.
Lehnhart usiadł na niskim świątynnym murku. Wybraniec podszedł, by przyjrzeć się jego ranie.
-Thelio. Bądź przy tym ze mną. - Poprosił Thelię. Cicho. Nie mógł szargać swojego wizerunku. Musiał wyglądać na zdecydowanego.

Kobieta podeszła i przyjrzała się ranie.
"Zacznij wpuszczać moc życia w jego kończynę i zmuś ją do odrośnięcia w pełni" poleciła kobieta poprzez przekaz bezpośrednio do głowy Io.
Io był jednak zbyt zafascynowany swoją mocą, by zwrócić uwagę na odpowiedź. Skupił się na ranie w nodze Thlanna. Dotknął jej przez bandaż. Noga była zmiażdżona. Połamane kości zdały mu się plastyczne... jak glina.
Skupił energię w sobie i zaczął przelewać ją w obręb kończyny tak długo, aż poczuł jakiś rodzaj zjednoczenia swojej istoty z istotą Lehnharta
Działał instynktownie. Był zafascynowany. Działał w pasji nie ujmującej się ani w słowach, ani w artykułowanych myślach. Skupił się jedynie na akcie formowania, odnawiania.
Po chwili poczuł istotę nogi uchodźcy. Poczuł jej piekący ból. Poczuł każde zerwane ścięgno, rozcięty mięsień, skruszoną kość.
Tak jakby były częścią niego samego.
Potem ujął ją w dwie ręce. Czuł jak moc przepływa między nimi po całej długości nogi. Zaczął ją formować.
Prostować
Niczym materiał.
Niczym glinę.
Z każdą naprostowaną kością, z każdym zamkniętym złamaniem i zszytym ścięgnem odczuwał coraz większą przyjemność, ulgę.
Bandaże zsunęły się. Pod nimi wyłoniła się brudna poraniona noga, która zmieniała powoli kształt, ku jej właściwemu
Io ostatni raz przejechał po niej dłońmi. Była brudna, ale cała i zdrowa niczym nowa.
-Możesz wstać Lehnharcie.- oznajmił Io.
I Lehnhart wstał. Na obie nogi.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mr.Zeth »

Miglasia:
Azyl

Nauka czytania szła początkowo dość opornie, ale po czterech dniach Amber nauczyła się czytać i pisać. Przez ten czas na Miglasii zaszły pewne zmiany, rozpoczęła się odbudowa Tasalii i pobliskich wsi, co spowodowało redukcję liczby tymczasowych mieszkańców w stolicy. Uchodźcy woleli powrócić na tereny, na których niegdyś żyli. Sporo ruin w Tasalii nadawało się do remontu, więc niektórzy wracali nawet do własnych domów. W dalszym ciągu jednak wiele domów pozostało pustych.
Jak można się było spodziewać Skaza nie pozostał bezczynny. Dokonał paru ataków na pozostałe ludzkie siedliska, powodując znaczne przerzedzenie populacji. Dał radę zrobić to bez zabijania kogokolwiek, ludzie przerażeni widmem nadchodzącego ataku uciekali do Azylu czyniąc Lernię i Dessos bardziej podatnymi na inwazję. Te wieści dotarły do uszu Amber, gdy tylko pierwsza fala uchodźców zawitała w Azylu.


Raneta:

Smoki usłyszały głos Kaisstroma w głowach. Przekaz był trochę jak świadomy sen, ale był czysty i wyraźny. Głos po prostu był słyszalny, ale nie dało się zlokalizować źródła.
„Wystarczy, ze pomyślicie coś, a Kaisstrom to usłyszy” wyjaśnił Rezznafen. „To nowa metoda komunikacji, którą chcemy przetestować” ciągnął, „Przestawiłem lekko wasze procesy myślowe, możecie „włączać” i „wyłączyć wedle uznania” dodał, po czym zwrócił się do Kaisstroma, odcinając się od łącza. W końcu nie będzie podsłuchiwał rozmowy rodzeństwa…
- Powinniście zadecydować co robicie dalej. Na pewno słyszeli już o tym, że „jakiś smok” lata nad kontynentem i niszczy istoty skazy. Oni mogą się dalej kryć, lub zacząć ci pomagać z walką. Zależy to od tego w jakim stopniu opanowali magię lodu – powiedział Rezznafen i odchrząknął, nie przeszkadzając już Kaisstromowi w rozmowie z rodzeństwem. Poszedł sobie na bok i przysiadł koło powalonego drzewa, po czym podłożył sobie ręce pod głowę. Chyba się mu nie spieszyło i Kaisstrom miał tyle czasu ile zapragnie.


Astaria:
Niebiańskie Wichry


Gdy tylko Amanda wkroczyła do Sali zobaczyła Sotora siedzącego przy jednym ze stołów i... układającego domek z kart. Rycerz zorientował się, że Amanda weszła do Sali i obejrzał się. Domek z kart zamienił siew płaski stos nim rycerz z powrotem nań spojrzał.
- Metamorfoza – mruknął Sotor, wstają, dalej spoglądając na resztki domku z kart.
- No skończyłem – podał kobiecie gotowy rewolwer i uśmiechnął się szeroko. – Polecam używanie go podczas trudniejszych walk. Zrobiłem go z mieszanki parunastu metali, na drodze dość… ostrej selekcji. Magazynek składa siew większej części z kriobanu. Umożliwi naładowanie amunicji około dziesięciokrotnie szybciej. Wnętrze lufy jest powlekane moim własnym wynalazkiem – specjalnym stopem mrocznej stali, węgla i chromu – tłumaczył. – Prędkość wylotowa powinna być co najmniej interesująca. Większość rewolweru składa się z wiartostali wzmocnionej świetlistą stalą i topionym azurytem. Nie chciałem by rewolwer był zbyt kruchy. W rękojeści zamontowałem ośrodek wodny. Taki fajny bajer redukujący odrzut. Użyłem pięciu magnesów z kriobanu, wiec nie powinnaś nawet specjalnie czuć odrzutu po oddaniu strzału. Podśrubowałem też obrót i pojemność magazynka. Możesz wystrzelić dwanaście naboi, czyli całą zawartość magazynka, w około półtorej sekundy. Sądzę, ze dojdziesz do takiej wprawy w ciągu najbliższego miesiąca… co tam jeszcze? A! Całość jest naładowana mocą ognia. Rewolwer się nie przegrzewa i utrzymuje stałą temperaturę 30 stopni. Zwykłe pociski podpalają, a te wzmocnione energią – eksplodują. W przyszłości mogę dodać do niego jeszcze jakieś usprawnienia, ale chwilowo nie miałem czasu na więcej.
Przedmiot wyglądał masywnie, ale leżał w dłoni kobiety idealnie…. I był zadziwiająco lekki. Był nawet lżejszy niż jej mały rewolwer.
- Dobra, proponuję dziś naukę czegoś innego niż strzelanie energią. Mam pomysł który może ci się spodobać… a swoją drogą jak poszedł trening? – zapytał rycerz.


Thlann:
An Iubbath


Po chwili Io nie mógł opędzić się od chorych lub rannych, którzy potrzebowali leczenia. Do końca dnia udało mu się przywrócić wszystkich rannych uchodźców do pełnej sprawności, a było ich wielu. Niektórych napadli bandyci, inni po prostu byli ranni po szaleńczej ucieczce z miast. Inni po prostu chorowali w wyniku braku higieny. W końcu nie każdy myśli o zabraniu środków czystości podczas ucieczki od pewnej śmierci.
Thelia zorientowała się, ze więcej niż jedna para oczu obserwuje Io z dezaprobatą. W końcu pełno było pasożytów, które żerowały na chorych i słabych… i oto ktoś właśnie odebrał im źródło dochodu. Niewykluczone, że przyszykują jakiś odwet…
Gdy Io wreszcie dał radę odejść z obozu uchodźców Thelia zagadnęła go.
- Dałeś im zdrowie, ale obawiam się, że musimy tym ludziom pomóc raz jeszcze. Nie mogą pozostać w tym mieście, ryzykujemy tu przeludnienie. Proponuję odbić kawałek terenu z rąk Skazy. Na południe stąd teren nie został jeszcze skażony, jest tam tylko trochę istot skazy i powoli rozwijający się gruczoł przekształcający teren. Jeśli uderzymy w ciągu najbliższych dwóch dni to odniesiemy łatwe i szybkie zwycięstwo. Gdy tu jednak wrócimy musimy albo kontynuować akcje oczyszczania tego miasta z brudu, albo uderzyć bezpośrednio na półświatek. Ludzie, którzy czerpali korzyść ze stanu uchodźców nie odpuszczą nam tak po prostu… - powiedziała, gdy wracali do tawerny. Ledwo kobieta skończyła mówić na ich drodze stanęło dwóch rosłych mężczyzn i jeden thlann. Byli uzbrojeni. Jeden z mężczyzn otworzył usta, ale zamknął je bez wypowiedzenia słowa. Najwyraźniej aura Io zbiła go z tropu. Z pewnością zostali wysłani przez któregoś z handlarzy niewolników, by „dać nauczkę” uzdrowicielowi, ale gdy stanęli naprzeciw swojego celu jakoś stracili zapał do walki. Odeszła im ochota, by walczyć i stali na ulicy przed nimi – zupełnie zagubieni.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Plomiennoluski »

- Kaisstrom, co ty sobie wyobrażałeś lecąc z jakimś obcym i zostawiając nas samym sobie, tu się dzieją dziwne rzeczy. – głos zdecydowanie należał do Jarperx.
- Na dobry początek, nie wiedziałem kto to, więc mielibyście szansę na ucieczkę, po drugie, okazał się tym za kogo się podawał, nauczył mnie sporo, pomógł nam na początku pokazując jak zmienić postać i chyba z magią też nieco poradził, to mnie właśnie sprowadza, jak idą u was postępy?
- Siostrzyczka potrafi całkiem nieźle zmrozić towarzystwo, rzucać soplami, kulami lodu, pokryć się cała lodem jak tarczą, musisz ją zobaczyć na żywo, ja potrafię nieco mniej, Daxyrinth i Sermion umieją, no cóż, nie wiemy czemu ale kiepsko im idzie z magią lodu, ale wiesz że zawsze woleli rozwiązania fizyczne. – Dossmin nie obrażał inteligencji pozostałych braci, ale tajemnicą nie było że dużo lepiej sprawdzali się na polowaniach niż łamigłówkach, ale to tylko zwiększało szanse przeżycia gatunku, przynajmniej w naturalnych warunkach.
- Dossmin, ciesz się że w tym jesteś dobry, w nocy nie potrafiłbyś wypatrzyć jelenia nawet gdybyś umierał z głodu a ten przechodził ci zaraz pod nosem. – Mruknięcie Daxy starczało za cały komentarz.
- Słuchajcie mnie teraz, zdaje się że będziemy mogli używać tej komunikacji nawet na duże odległości, te plotki które słyszeliscie to prawda, udało mi się załatwić kilka potworów Skazy, bo tak się nazywa to coś co nas zaatakowało, podobno zajęło miejsce bóstw i powiem szczerze, widziałem dość dowodów na to żeby stać się mocno wierzącym. No dobra, może nie modlę się cały czas, ale zazwyczaj jestem zbyt padnięty żeby o czymkolwiek myśleć na dodatek niszczę te paskudztwa kiedy jestem wystarczająco silny. Jedynym sposobem żeby pozbyć się tego plugastwa na dobre, to przywrócenie wiary w bogów, jestem wybrańcem Uranosa, żeby przywrócić go do mocy, trzeba sprawić że ponad połowa Ranety zacznie wierzyć, ponad połowa, z wszystkich dusz, które znajdują się na naszej lodowej półpustyni od jednego krańca do drugiego, nie tylko te które są w jakichś większych skupiskach, a tutaj pełno malutkich osad i koczowniczych plemion. Dobra, macie już mniej więcej obraz tego wszystkiego. Do tej pory pomagałem sam, chcę was wciągnąć w to wszystko. Trzeba przekonać ludzi i nie tylko że mają szansę i że jest jakieś wyjście. Wchodzicie w to? – Na szczęście w myślmowie nie trzeba było przerywać na oddech i na dodatek można było nieco przekazać emocje, więc widać było wyraźnie że Kaiss mocno wierzy w to co przed chwilą powiedział. Spotkała go jednak chwilowa cisza, przerwana przez zwykle dośc małomównego Seremiona.
- Chcesz żebyśmy walczyli? Co jeśli któreś z nas zginie, nie widzieliśmy innych smoków, tylko trupy, być może jesteśmy jedynymi ocalałymi i na nas leży brzemię przedłużenia gatunku, jest jakiś sposób żebyśmy się nie narażali a jednak to przetrwali? – Jego głos był dość, spokojny, ale pełen żalu, czuć było że wszystko głęboko nim wstrząsnęło.
- Wiem co czujesz bracie, ale przemyśl to dokładnie, jedyne na co możemy liczyć, to przetrwanie kogoś z innych kolonii a i z tym nie ma pewności. Niedawno zostałem uwięziony w koszmarze Skazy, wydostałem się z niego, przy okazji nieco psując mu szyki, ale ze środka uwolniłem z jeszcze jedną wybranką Demiankę. Istotę wymarłej rasy, podobno zesłaną przez bogów na pomoc nam i przechwyconą przez to plugastwo. Jest ich chyba pięć... Pięć, zacznij liczyć w głowie, nawet Rezz mówił o niej jak o wymarłej rasie. Jedyne na co możemy liczyć to cud, cuda to boska domena. Możemy przynajmniej spróbować doprowadzić do warunków w których będzie to możliwe, mamy nieco narzędzi, takich jak magia lodu, jak mój dostęp do energii... Mamy dwie opcje, chować się i żyć jak zaszczute zwierzęta, albo podnieść łapę na to coś i postawić na swoim. – wybrany wiedział że wszystko wstrząsnęło pozostałymi smokami, ale nie wiedział że do tego stopnia że cichy ale zaradny Seremion się złamał. Przywitała go kolejna chwila milczenia.
- Kaiss, po prostu musiałem zapytać, jeśli to jedyna sensowna opcja, to chyba trzeba będzie nadstawić łuski, masz jakiś plan?
– jedynie fakt że był w ludzkiej postaci powstrzymywał go od machania ogonem z zapałem, którego chwile wcześniej w ogóle nie było.
- Tak, podzielimy się na trzy grupy, Jarperx i Seremion, Dossmin i Daxyrinth. Wy bronicie większych ludzkich osiedli do których na pewno coś się przypałęta większego lub mniejszego kalibru, ja zajmę się eliminacją i polowaniem większych sztuk i polowaniem, wiem że dam radę i mam dostęp do dużo większej mocy.
- No dobrze, które miasta, są tylko dwie pary.

- Skampia i Orfanet, jedno zaopatruje pół kontynentu, drugie to spore miasto a Ran sam musi dać sobie radę póki co, może te puszki z zakonu do czegoś się w końcu przydadzą. Tylko pamiętajcie, nie rzucajcie się na coś zbyt potężnego, gdyby coś takiego się zbliżało dajcie mi po prostu znać. Teraz wracam na wyspę, spróbuję się czegoś nowego nauczyć

- Możemy ruszać, jeśli to połączenie da się utrzymać, to będziemy w stanie dużo łatwiej działać i sprawiać jeszcze większe wrażenie, nawet mając do dyspozycji tylko naszą piątkę.
- Co dokładnie ustaliliście, chcecie atakować czy bronić się?
– Rezz przeszedł od razu do konkretów.
- Dwa zespoły po dwa smoki będą bronić miast, obecnie Skampii i Orfanetu, ja zajmę się polowaniem na potwory Skazy i większymi bestiami. – smok skrócił do minimum rodzinna dyskusję. – Ja póki co, chciałbym potrenować nieco magię lodu, skoro mamy do tego smykałkę głupotą byłoby tego nie wykorzystać.
- W takim razie ruszajmy.
– bez zbędnych ceregieli zebrali się do odlotu, przywołując wcześniej zadymkę.

Lot upłynął Kaisstromowi na rozmyślaniach co powinien dopracować i co poćwiczyć, na pierwszy ogień musiała pójść magia lodu, miał ją praktycznie we krwi, więc powinno pójść łatwiej niż dotychczas. Miał rację, zaraz po powrocie zaczął się męczyć nad formowaniem z lodu czegoś ofensywnego i dalekosiężnego, efektem była kula lodu, która wybuchała setkami ostrzejszych niż kawałki szkła odprysków. W czasie rzucania jednej z nich skontaktowała się z nim Jarperx, nawet nie zauważył że to już praktycznie noc.
- Staruchu, właśnie zniszczyliśmy coś dziwnego, połączenie jelenia z niedźwiedziem, nie wiem nawet jak to możliwe i nie pytaj jak to wyglądało, były dwa, ale daliśmy sobie radę, jesteśmy w Orfanet. – Jarperx była dość bezpośrednia.
- Tak trzymać, trzymajcie oczy otwarte, właśnie o to chodzi, no i o publikę. – wymienili jeszcze kilka zdań, uczyła Sermiona magii lodu, ale mimo najszczerszych chęci, chwilowo szło mu opornie. Za to wybraniec stwierdził że więcej już z siebie nie wykrzesa i zwyczajnie padł na pysk spać.

Następny poranek przyniósł nieco ochłodzenie pogody, głównie za sprawą smoka i jego treningów, Rezz zaciągnął go do ćwiczenia czegoś, co mogło być przydatne nawet na spore rzesze słabszych potworów. Zwykła aura, na której oczywiście musiał się koncentrować, zwłaszcza żeby samemu nie zacząć szczękać zębami. Lód był jego żywiołem, ale przekonał sie że nawet on ma swoje granice. Musiał najpierw odnaleźć w sobie samym serce zimy, najchłodniejszą część jaką był w stanie ogarnąć umysłem i za jego pomocą skanalizować wszystko na zewnątrz, nie tracąc za wiele energii a jednocześnie osiągając oszałamiające efekty. W ludzkiej postaci szybko nabawił się lodowej brody.
- Ludzie tak się czuuują normalnie na dworze w tych ooookolicach? – zagadnał Kaisstrom szczękającymi zębami.
- Tak, tylko nieco bardziej, z użyciem tej aury już dawno byliby soplami lodu pękającymi na drobne kawałki. – miał rację, nawet kamienie dziedzińca był zaszronione i oblodzone. – Musisz to zbalansować, tak żeby aura cię tylko otaczała ale nie działała na ciebie samego.
Łatwiej było powiedzieć niż zrobić, w południe musieli przerwać, bo smok zwyczajnie musiał się rozgrzać, podpalił oddechem jedno z drzew i usadowił sie na nim dla rozgrzewki. Po południu dał w końcu radę zgrać wszystko i zamrażał już tylko to co na zewnątrz a sam chodził radośnie zagrzany pomimo używania aury. Częściowo rozgrzały go kolejne dobre wieści. Daxyrinth wytropil dziwny gruczoł, wystający z ziemi, co jakiś czas wypuszczający larwy, człowieka prawdopodobnie by dość poważnie pogryzły, ale Dax stał tam w smoczej postaci i ząbki stworów tylko ześlizgiwały się po łusce, kiedy ten zastanawiał się co zrobić ze znaleziskiem, z Dossminem zdecydowali się najpierw zamrozić, co było doskonałym pomysłem. Całe coś po zamrożeniu zwyczajnie skruszyło się na kawałki, najwyraźniej Skaza nie planował za dobrze i plujka nie była w stanie znieść czegoś nieco chłodniejszego niż chłody Ranety. Za to w Orfanet jakaś mięsna kula, plująca kwasem przytoczyła się prawie do samego miasta, Jarperx porządnie przymroziła bestię, ale Seremion musiał dokończyć ją z bliska, w czasie jednego z przelotów oberwał nieco kwasem, ale poza tym nie stało mu się nic wielkiego, w ludzkiej postaci widać było małą szramę na piersi, ale nie przebiło to nawet łusek. Kaisstrom owoce tych dwóch dni świętował rybą, nie różniło się to niczym od zwykłego posiłku, ale jakoś lepiej smakowało.

Kolejny poranek chciał zacząć od pracy nad zamrażaniem przeciwników odechem, na śniadanie czekały go jednak znowu wiadomości od rodzeństwa, Skampii w nocy zaatakowało stado zmutowanych ptaków, więc na niebie rozegrał się nieplanowany pokaz smoczych ogni. Szybko i efektywnie zmieniły pierzastych najeźdźców na kupki popiołu. Seremion za to doniósł o szpiegu który dostał się do Orfanet, zauważyli go wcześniej, ale chcieli go nieco pośledzić. No i wyglądał jak zwykły człowiek dla wszystkich poza nimi, mogły być problemy, więc gdyby nie szybkie kojarzenie brata, Jarperx sprowadziłaby na nich spore kłopoty. Zamiast tego podmieniec zmienił się w bestię, więc każdy mógł zobaczyć że jest to istota Skazy, wtedy przedstawili pełną szopkę ze smokiem ratującym bezbronnych ludzi. Z jednej strony był dumny że pozostałe smoki tak dobrze sobie radzi, z drugiej uzmysłowiło mu fakt jak bardzo potwory Skazy naprzykrzają się wszystkim mieszkańcom Ranety. Cały swój gniew na to okropieństwo skanalizował w lodowy oddech, efektem były pozamarzane bałwany morskie i całkiem spore słone lodowisko tuż przy brzegach wyspy świątynnej. Rezz napuścił nawet na niego kilka imitacji potworów, więc pod koniec dnia nawet po użyciu rewitalizatora padał na nos.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: WinterWolf »

Amber

Amber słysząc te wieści zwróciła się wpierw do Carmen.
- Ludzie się przestraszyli i opuścili swoje tereny bez faktycznego ataku ze strony Skazy? – zdziwiło ją to niezmiernie.
- Owszem. Widzisz, z reguły mają rodzinę, więc cenią swe życie bardziej niż swoje miejsce. Mogą się przenieść i żyć dalej gdzieś indziej. Najwyraźniej Skaza zastosował skuteczne metody zastraszania... – Carmen skrzywiła się lekko, patrząc na tłumy i wozy z transportowanymi dobrami.
- Muszę to zobaczyć... – mruknęła dziewczyna zdziwiona wciąż ludzkimi zachowaniami. Sądziła, że budując osady i miasta bardziej przywiązywali się do swojego terytorium. W końcu przemieszczając się tracili wszystkie swoje możliwości zdobywania pożywienia – nie mogli uprawiać pola będąc w ruchu, nie mogli piec chleba i hodować zwierząt. W tym momencie skazywali siebie, albo osady, do których tak licznie się udawali, na głód.
- Z ilu miejsc przybywają ci ludzie? – wolała się upewnić.
- Dwóch z tego co rozumiem – mruknęła Carmen, po czym zamilkła na chwilę. - To są można by rzec, podwójni uchodźcy. Najpierw opuścili wsie i przedostali sie do miast ale najwyraźniej i stamtąd uciekli aż tu...
- To w jedno miejsce udałabym się ja, a w drugie Aleks z Revenantami... Moglibyśmy skontrolować co tam się dzieje. Aleks i ci dwaj są silni, więc we trójkę powinni dać sobie radę z łatwością – mruknęła. – Bo nie sądzę by udało się uzyskać jakieś sensowne informacje od przestraszonych ludzi... – dodała. Niestety na własnej skórze odczuła czym jest strach zmuszający do ucieczki... W jej przypadku ucieczka była bardzo naturalna – była po części zwierzęciem, terytorium miała spore i zawsze prowadziła koczownicze życie, więc ze zdobyciem pożywienia problemów nigdy by nie miała... Chyba, że Skaza wyciąłby w pień całą zwierzynę i spalił doszczętnie lasy i pola...
- Ja pozostanę tu ktoś musi bronić Azylu w razie czego.. i odbudowującej się Tasalii też – stwierdziła Carmen. – Jak wrócisz to się rozmówimy.
- Mhm... Gdzie są Aleks i ci dwaj? – spytała odruchowo używając bezużytecznego teraz nosa. Ludzki zmysł powonienia był godzien pożałowania.
- Pewnie na placu ćwiczeń – odparła Carmen. – Swoja drogą mogłabyś nadać jakieś imiona Revenantom – stwierdziła Carmen.
- To oni nie mają swoich imion? - zdziwiła się. – Jakieś przecież chyba mieli, nie? – spytała.
- Jako Revenanci mają nieco wspólnego z ożywieńcami. Rozpoczęli życie po życiu, lepiej by nie myśleli o tym co było przed przemianą. Powiedzmy, że gdy nadasz im nowe imiona, to jakby zerwali swe połączenie z przeszłością. Jeśli się nie mylę ten, który stracił głowę miał na imię Kai, a ten drugi Gerard. Pamiętaj, że oni żyją zemstą, gdy zaczną żyć przeszłością moc ich opuści, więc umrą lub zakończą egzystencję. Zależy jak na to patrzeć.
- Nigdy nikomu nie nadawałam imion... Mam się czymś kierować? – bąknęła nieco skonfundowana.
- Nie. Niech po prostu pasują do nich z brzmienia – powiedziała Carmen.
- Nie znam ich osobowości... Ile czasu mam na nadanie im imion? – spytała.
- Im szybciej tym lepiej – odparła Carmen.- Nie musisz znać ich charakteru. Nie dawaj im dodatkowych rzeczy do zastanawiania się. Dajesz im nowe imię bo wymaga tego sytuacja. Imię nie musi mieć znaczenia, a w ich przypadku nawet nie powinno. Nazywają się tak bo takie imię im nadałaś. Tyle. Bez głębszych przemyśleń. Może być nawet „Pierwszy” i „Drugi” wedle kolejności w jakiej „wstali”.
Amber przez dłuższą chwilę się zastanawiała. Taka praktyka nadawania imion była jej zupełnie obca. Ona swoje dostała, gdy po raz pierwszy otworzyła oczy. Miały najintensywniejszy kolor. W końcu mruknęła.
- Dar i Egil. Gdzieś kiedyś to słyszałam, ale nie wiem co znaczy, a są wystarczająco do siebie niepodobne, że nie sposób ich pomylić – powiedziała.
- Może być. Powiedz im że nadajesz im nowe imiona, by podkreślić ich nową ścieżkę i przeznaczenie przy okazji nazywania ich – stwierdziła Carmen. – No leć. czekam na twój powrót – mrugnęła do dziewczyny.
Wilkołaczyca popędziła więc na plac ćwiczeń. Zastała tam Aleksa i obu Revenantów. Bez ceregieli przerwała im ich ćwiczenia.
- Ważne sprawy – rzuciła wyjątkowo poważnym tonem. – Po pierwsze, wam dwóm muszę nadać imiona na znak waszej nowej ścieżki, waszego przeznaczenia. Ty będziesz Dar – rzuciła do tego, któremu udało się zachować głowę. – A ty Egil – wskazała tego, któremu negatywna energia przywróciła tę jakże istotną część żywego ciała.
- Po drugie... Pewnie widzieliście tych ludzi, którzy przywieźli na wozach swój dobytek i swoje rodziny. Uciekają przed Skazą. Zostały zaatakowane dwa miejsca. Dessos i Lernia. Musimy przebadać tę sprawę i w miarę możliwości usunąć stamtąd ślady bytności Skazy. Wy we trzech udacie się w jedno z tych miejsc, ja pójdę w drugie. Najważniejsze zadanie to zdobycie informacji, dokładny zwiad. Jeśli będziecie w stanie uporać się z problemem to to będzie drugie zadanie, ale nie przeceńcie swoich sił. Nie chcę heroicznych śmierci. Carmen będzie bronić Azylu, gdy nas tu nie będzie – dodała.
Revenanci uśmiechnęli się, a Aleks skinął głową.
- Dobra, ruszamy natychmiast, nie? - obejrzał się na Dara i Egila, którzy skinęli głowami. Revenanci rozpostarli czarne pierzaste skrzydła, chwycili za ręce Aleksa i wzbili się do lotu.
- Oż w mor...! – rzucił Aleks. Cała trójka wkrótce zniknęła za murami miasta.
Amber ruszyła w drugie miejsce. Zmieniła postać na skrzydlatego potwora i również ruszyła lotem... A przynajmniej kawałek leciała by ominąć uchodźców. Resztę mogła przebiec jako wilk.
Dotarła do Dessos w przeciągu trzech godzin. Był wczesny wieczór. Miasto było zamknięte na trzy spusty, a teren wokół niego - płaski. Jakby ktoś rozwałkował wszystko na co trafił w promieniu 20 km od miasta...
Amber użyła skrzydeł by osiąść na murze i z wysokości rozejrzeć się po mieście. To, że mur stał nie musiało znaczyć, że mieszkańcu wewnątrz murów żyją...
Mało nie przyprawiła strażników o zawał, ale jeden ją rozpoznał.
- Amber? Tutaj? Myślałem, ze chronisz tylko Azyl - bąknął, zaskoczony. Był to raczej młody mężczyzna, niedawno wcielony do straży.
Wilkołaczyca zaraz przyjęła ludzką postać. Była w niej bardziej komunikatywna.
- Chronię wszystko na czym Skaza chce położyć swoje brudne łapska. Bez względu na to jak daleko to jest od Azylu - powiedziała. - Odbiliśmy z łap Skazy Tasalię. Widać to go zabolało - mruknęła. - Co tu się dzieje? - spytała. Zachowywała spokój, była pewna siebie. Chciała swoją postawą dodać ludziom nieco otuchy... Pamiętała jeszcze całkiem nieźle jak samym spokojem alfa jej watahy był w stanie zaprowadzić porządek wśród rozbrykanych szczeniąt.
- Niedawno przyszli od nas mieszkańcy wsi, zostali wypędzeni przez istoty Skazy ze swojego dotychczasowego domu. Stracili prawie wszystkie zwierzęta gospodarstwa domowego i uciekli z tym co im zostało tu. Potem przyszła mgła. Zrównała wszystko wokół z ziemią. Lasy, wioski... nie zostało nawet żadne drzewo. W nocy napiera na mury, a one powoli przestają wytrzymywać - bąknął mężczyzna.
Amber widziała, gdy biegła w stronę miasta, że mury nosiły ślady prowizorycznego remontu.
- Zbliża się noc... Więc cokolwiek to jest pewnie pojawi się niebawem... Nim to zrobi obejrzę sobie te mury - powiedziała. Zmieniła się w wilka chcąc skorzystać z najdoskonalszych jej znanych narzędzi zbierania informacji - wilczych zmysłów oraz postrzegania energii. Ciekawiło ją czy Skaza nie zaczął skażać poważnie okolicznych terenów...
Teren faktycznie był czysty pod względem skażenia. Teren nosił tylko znamiona mocy skazy, ślady jej użytkowania.
Mury zaczęły pękać pod wpływem nacisku, jakby coś oplotło mury i zaciskało się. Brama zaś wyglądała na nową, niedawno wstawioną.
Amber postarała się sprawdzić czy uda jej się wzmocnić nieco mury przy pomocy energii negatywnej. Gdyby się udało całe miasto zyskałoby nieco na czasie... Do momentu aż Amber uporałaby się z problemem...
Było to możliwe. Na murze zaczęły pojawiać się znaki. Amber rozumiała je , aczkolwiek widziała je po raz pierwszy. Były to pierwsze znaki wzmocnienia. Dziewczyna mogła w godzinę ulepszyć je do drugich, ale musiałaby po tym odpocząć parę minut.
Dziewczyna wpierw zorientowała się ile zostało jej czasu do zachodu słońca. Jeśli zostanie jej czas na odpoczynek przed nadejściem mgły to ulepszy znaki. Jeśli nie starczy czasu to to będzie musiało wystarczyć...
Do zachodu było około dwóch godzin.
Ulepszyła więc znaki, a potem odpoczywała. Wróciła do strażników na murach. Mieli dobry widok na wszystko co się działo wokół, więc mogła tam spokojnie zbierać siły.
Na pół godziny przed zachodem wokół miasta zaczęła pojawiać się moc Skazy. Napływała jakby spod ziemi wraz z pojawieniem się mgły.
Amber przyjęła wilczą postać i uruchomiła zmysły. Nie mogła walczyć z czymś o czym nie miała żadnych informacji. Odruchowo zaczęła warczeć. Nienawidziła Skazy i jego istot jak niczego innego na świecie.
Byłą to po prostu energia, która powoli formowała pierścień wokół miasta.
Wilczyca się dodatkowo zjeżyła. To nie będzie łatwa walka... Przyjęła ludzką formę zastanawiając się jak rozproszyć energię. Nie była pewna czy jej starczy siły na walkę z tym czymś...
Mocy było sporo, ale mniej, niż w ziemi, gdy usuwała skażenie w Tasalii.
Amber podjęła próbę pozbycia się jej przy użyciu negatywnej energii. Zastanawiała się tylko czy puszczać energię jakoś w powietrze czy raczej użyć murów jako pośrednika. W końcu mgła napierała na mury...
Udało jej się zogniskować aktywną energię w murach. Wkrótce wokół miasta rozeszła się potężna nova negatywnej energii, która rozproszyła zupełnie moc Skazy. Strażnicy patrzyli an to z szeroko otwartymi oczyma.
Znów zmieniła postać na wilczą, węsząc i poszukując śladów bytności mocy Skazy. Może uda się znaleźć i zniszczyć źródło mgły? W końcu nie brała się co noc znikąd.
Wychodziła gdzieś spod ziemi, Amber nie była zupełnie pewna źródła...
Trąciła nosem strażnika, z którym wcześniej rozmawiała by zwrócić na siebie jego uwagę po czym zmieniając się w człowieka zadała od razu pytanie.
- Czy pod miastem lub w okolicach są jakieś jaskinie?
Strażnik namyślał się chwilę.
- Kiedyś dziadek mi mówił, że w pobliskich ruinach, tam na wschodzie za wzgórzami jest loch sięgający do jakichś jaskiń - odparł wreszcie.
- Jest tu w mieście ktoś, kto zna drogę do nich? - spytała. - Moc Skazy płynęła spod ziemi - mruknęła.
- Starsi mieszkańcy na pewno.. i pewnie jest też mapa - mruknął Strażnik. - Chodźmy do kartografa...
- O - ucieszyła się i ruszyła za strażnikiem.
Kartograf na szczęście nie spał i szybko wskazał Amber właściwą mapę i kierunek. - Trudno przegapić... las wokół ruin jeszcze powinien stać... ale jest dość odległy - zaznaczył.
- Poruszam się bardzo szybko - mruknęła Amber przyglądając się mapie i zapamiętując drogę. Nie chciała się niepotrzebnie obciążać. Zmysły jej pomogą w podróży. - Jak szybko wasze wozy są w stanie pokonać taką odległość? - spytała jeszcze chcąc mieć pojęcie o tym jak daleka czeka ją podróż.
- Niecały dzień - odparł kartograf.
Amber poruszała się znacznie szybciej niż wóz. Nie była niczym obciążona i mogła biec. Albo lecieć...
- Jeśli nie wrócę drugiego dnia od wyruszenia będziecie musieli powiadomić Carmen w Azylu - powiedziała poważnie. Liczyła się z tym, że gdziekolwiek dotrze, może trafić na przeciwnika, który będzie ponad jej siły, od którego nie będzie w stanie uciec...
Strażnik, który ją przyprowadził do kartografa odchrząknął, przełknął ślinę i skinął głową twierdząco.
- Gdzie tu można coś zjeść przed drogą? - bąknęła nagle. Wpierw leciała i biegła, potem użyła olbrzymich ilości mocy... Zgłodniała. Nie chciała by burczący żołądek ją dekoncentrował.
- Tawerna powinna być otwarta - stwierdził strażnik i poprowadził Amber. Dziewczyna dostała pieczyste.
Pożarła wszystko co dostała. Odpoczywając chwilę zastanawiała się co zastanie, gdy dotrze na miejsce. I czy się czasem nie pomyliła. Jeśli się pomyliła i ona i mieszkańcy miasta mogli być w poważnym niebezpieczeństwie... Zadała jeszcze pytanie strażnikowi - Jakiego rodzaju istoty Skazy się kręcą po okolicy?
- Wyglądają jak ludzie, ale jakby tacy ulepieni z gliny - odparł jeden ze strażników. - Nie maja żadnych otworów w ciele, po prostu mięśnie, kości i skóra.
- Ile ich się zwykle pojawia? - spytała.
- We wsi ponoć pojawiło sie ponad pięćdziesiąt - odparł jakiś cywil, który nawinął się przy okazji. Wokół Amber stało dużo ludzi.
- Czy walczyliście kiedyś z nimi? - spytała. Słuchała głosów i nastrojów kryjących się za tymi głosami. Jeśli ludzie byli zrezygnowani to Amber chwilowo nie bardzo miała im jak pomóc. Ale jeśli chcieli walczyć... Z nadzieją szukała tej nuty woli walki, która tak pięknie zagrała jej w uszach, gdy prowadziła swoją dwutysięczną armię...
- Tak, jak podlazły pod miasto, to walczyliśmy. Nie potrafiły atakować z dystansu, to położyliśmy ich kuszami i halabardami trochę, ciągle cofając się w stronę miasta, ale nie było ich nigdy więcej niż dziesięć - odparł strażnik.
- Chcę dwudziestu ludzi, którzy mają wolę walki i w razie czego będą skłonni bronić miasta, gdy mnie nie będzie. Mury są wzmocnione, więc jeśli mgła wróci powinny wytrzymać do mojego powrotu. Czy jesteś w stanie znaleźć mi 20 takich osób? - spytała. Liczyła, że młody strażnik sam się przy okazji zgłosi, ale nie sugerowała tego. Wilkołaki walczyły do ostatniego... Nie miały dokąd uciec. Miała nadzieję, że i wśród ludzi będzie taka wola walki...
- Jest nas około osiemdziesięciu - odparł strażnik. - Każdy z nas może i będzie walczył.
Mimowolnie dziewczyna się uśmiechnęła.
- Czy możecie się wszyscy zebrać teraz w jednym miejscu? Wzmocnię wasze siły - powiedziała.
Amber nie czekała długo. Wkrótce całą straż stawiła się na głównym dziedzińcu. Razem osiemdziesięciu trzech mężczyzn w różnym wieku.
Amber wzmocniła ich siły tak samo jak wzmocniła siły swojej armii. Tym razem osób było mniej, więc wzmocniła ich tak bardzo jak mogła, ale tak by im nie zaszkodzić w żaden sposób. Na koniec się odezwała do wszystkich.
- Wzmocniłam też mury! I wy i one jesteście tym co oddziela mieszkańców miasta od ataków istot Skazy. Jesteście teraz silniejsi, więc większość waszych przeciwników nie będzie miała z wami szans. Jedyne o co chcę was prosić to byście nie tracili wiary w możliwość zwycięstwa i w razie potrzeby walczyli dzielnie. Bogini Azariel każdemu z was daje szansę na dokonanie zemsty na istotach Skazy. Nie zmarnujcie jej - rzuciła.
Strażnicy krzyknęli unosząc pięści w górę, po czym udali się na mury. Chyba czuli, że są silniejsi...
Amber odetchnęła. Spojrzała w stronę, w którą musiała się teraz udać. Czuła się nieco podobnie jak wtedy, gdy ujrzała smoka. Nie okazywała tego na zewnątrz, ale obawiała się tego co mogła zastać tam... Miała nadzieję, że mimo wszystko wróci o własnych siłach do Azylu. Zmieniła się w potwora by rozłożyć skrzydła i ruszyć w drogę. Im dłużej zwlekała, tym bardziej się denerwowała. Kawałek za miastem mogła zmienić się ponownie w wilka i biec wilczym truchtem. To była szybka i jednocześnie mało męcząca metoda podróżowania.
Byłą o kilometr od ruin, gdy wyczuła już moc Skazy w powietrzu. Coś było na rzeczy i nie było dostatecznie dobrze zamaskowane.
Zatrzymała się. Po pierwsze postarała się ukryć swoją obecność tak jak uczyła ją Carmen. I zrobiła to bardzo starannie. Po drugie z wilczym nosem wzniesionym do góry węszyła ostrożnie. Albo Skaza był tak pewny siebie, że nie starał się przy ukrywaniu źródeł swojej mocy, albo była to perfidna pułapka, pozornie tylko zamaskowana by ściągnąć uwagę zbyt pewnych siebie... Amber przyjęła gorszy scenariusz i zachowała czujność. Ostatni kilometr zakradała się znacznie ostrożniej, węsząc i używając innych zmysłów oraz postrzegania energii. Zbierała informacje..
Moc zdecydowanie byłą ulokowana pod ziemią i jej nić biegła podziemnym korytarzem w stronę miasta. Ujście mocy na powierzchni było gdzieś w ruinach w lesie.
Wilczyca wciąż niuchała w poszukiwaniu źródła mocy i ewentualnych czekających na nią zagrożeń. Mimo to zbliżała się stale. W końcu od likwidacji źródła zależeć mógł los mieszkańców miasta. Miała nadzieję, że strażnicy poradzą sobie z czymkolwiek co może na nich tam spaść...
Dotarła do ruin. Z dziury w centralnej części ziała moc Skazy. Ktoś naruszył znaki, które miały zredukować emisję. Naruszył je mechanicznie...
Znów nos poszedł w ruch intensywniej. Kto mógł naruszyć znaki? Bardzo ją to ciekawiło, dlatego podjęła ryzyko koncentrując się na odkryciu tej zagadki...
Poczuła różnego rodzaju wonie, ale jedna nie pasowała do reszty. Przypominało to trochę zapach dzika, ale nie do końca...
Wilkołaczyca się zdziwiła. Ktoś, kto nie pochodził od Skazy tu był przed nią. Amber nie wiedziała czy celowo czy przez przypadek umożliwił wykrycie mocy Skazy. Teraz nie miała czasu w to wnikać. Wpierw sprawdziła dokąd podążył tajemniczy i dziwnie pachnący osobnik. Dopiero potem mogła ruszyć w stronę źródła.
Jego ślad biegł poza las i na południe.
Wilczyca westchnęła. Nie miała aż tyle czasu by sprawdzać wszystko. Musiała wpierw zniszczyć źródło mocy Skazy. Zaspokojenie swojej ciekawości musiała odsunąć na później. Delikwenta w najbliższym czasie raczej nie pozna... Przestała się na nim koncentrować i ruszyła śladem mocy Skazy chcąc zniszczyć źródło.
Na dole znalazła skażenie, ale było nietypowe. Spora istota okrążona chmurą mgły siedziała w lochu i tłukła wściekle pięściami o skałę. Wokół niej leżało parę martwych istot Skazy.
Duża istota próbowała przywołać coraz większą ilość mgły, szło jej bardzo opornie.
Amber wpierw po cichu upewniła się czy istota jest skażona. Jeśli tak, sprawa nie podlegała dyskusji - Amber podjęła próbę zabicia istoty. Jeśli jednak Skaza tylko korzystała z mocy tej istoty jak korzystała z mocy Riki, to może dałoby się coś z tym zrobić.
Po dokładniejszym sprawdzeniu Amber stwierdziła, ze jest to specjalnie stworzona istota Skazy, po prostu otrzymała coś na kształt własnej woli, najwyraźniej w napadzie wściekłości zabiła własne sługi.
Amber nie zastanawiając się więcej zaatakowała. W lochu nie mogła sobie pozwolić na eksplozje, bo jeszcze ją pogrzebałoby to żywcem pod ziemią. Zaatakowała więc w formie bestii wydłużonymi i naładowanymi negatywną energią szponami w najwrażliwszy z pośpiesznie wyszukanych punkt ciała istoty. Ideałem, który chciała osiągnąć Amber było zadanie śmierci na miejscu...
Cios rozerwał ciało istoty, która nie zdołała nawet zrozumieć co się stało. Wilkołaczyca jednym szarpnięciem zerwała łeb z naruszonego karku. Mgła w pomieszczeniu zelżała i opadła.
Amber ponownie zaczęła szukać skażenia. Chciała usunąć je stąd dokumentnie. Tak by nic nie zostało w tym miejscu. Żadnych śladów bytności Skazy...
Szybkie przepuszczenie energii przez okolicę pomogło. Energia Skazy byłą skupiona w istocie i uleciała wraz z jej śmiercią.
Wilkołaczyca wyszła więc stamtąd, skoro skażenie zostało usunięte. Mogła się rozejrzeć nieco po okolicy i sprawdzić czy gdzieś tutaj nie ma jakichś dodatkowych ognisk skażenia. No i co stało się z pachnącym dzikiem stworem...
Okolica wydawała się czysta. Dzikowaty był najdalej trzy kilometry na południe.
W postaci wilka Amber ruszyła jego tropem. Po prostu musiała zaspokoić ciekawość...
Dotarła do czegoś w rodzaju szałasu, najeżonego dziwnymi pułapkami. W środku spało duże coś... ominięcie wszystkich pułapek było niemożliwe niezależnie od formy, jaka by przyjęła Amber.
Amber stwierdziła, że istota mieszkająca w tym miejscu zdecydowanie nie jest towarzyska. Zmieniła formę na ludzką i przeniosła się tak by ominąć pułapki i znaleźć się na tyle blisko szałasu by móc się zorientować kto jest w środku. Nie chciała ani przerywać mu snu, ani mu przeszkadzać... Tylko zaspokoić ciekawość...
Istota przypominała połączenie człowieka i dzika. Amber dostrzegała pewne podobieństwa do... siebie.
Dziewczyna była w kropce. Obserwując delikwenta po prostu postanowiła poczekać aż się przebudzi. Najwyraźniej potrzebował wypoczynku...
Istota obudziła się, przeciągnęła i podrapała po tyłku. Nagle zastygła w bezruchu i pociągnęła nosem. Obróciła się gwałtownie w stronę Amber i spojrzała na nią swoimi małymi oczkami.
- E? - dzikołak podrapał się po potylicy. - Ludzka dziewczyna? Skąd się tu wzięłaś? - bąknął, co jakiś czas pociągając nosem. - Nie śmierdzisz Skazą...
- Jestem Amber. Jestem wilkołakiem - mruknęła. - Wyczułam twój zapach w okolicy ogniska mocy Skazy... Zniszczyłam źródło, ale ciekawiłam się kim jesteś - wyjaśniła powód swojego pobytu w tym miejscu.
- Zniszczyłaś źródło? - bąknął dzikołak i spojrzał na nienaruszone pułapki, a potem znów na Amber.
- To, że jesteś wilkołakiem nie tłumaczy, jak minęłaś moje pułapki. Nie mogę sobie pozwolić, by istoty skazy dopadły mnie we śnie - mruknął.
- Żadna pułapka nie jest naruszona. Nie dotykałam ich. Przeniosłam się tu - wyjaśniła i zademonstrowała przenosząc się w zasięgu swojego wzroku i w zasięgu pola widzenia rozmówcy.
- Jakieś specjalne szkolenie, widzę... mówisz, ze jesteś wilkołakiem? - bąknął dzikołak. - Pachniesz niby właściwie, ale nie widziałem żadnego od czasu zagłady watah Grisa, Plamistego i Trenna - stwierdził.
- Grisa? Tak miał na imię mój alfa - bąknęła.
- O, to ktoś tam ocalał? Jak byłem na miejscu, to znalazłem tylko zgliszcza - bąknął dzikołak i zmarszczył brwi, patrząc w oczy Amber. - Ty, ty, tyyyy... możesz zmienić postać na wilczą?
Amber natychmiast się przemieniła. Usiadła na zadku.
- Pamiętam cię - zarechotał dzikołak. - Tylko byłaś jeszcze szczeniaczkiem - dodał i pogłaskał wilczycę po kłębie.
- Ooo... to miło, ze ktokolwiek przetrwał - pokiwał potężnym łbem. - Ja oddzieliłem się od mojego stada. Wszyscy przerzucili się na życie w miastach, ja tam wolę już powalczyć ze Skazą po swojemu. Podkopać coś tu, podenerwować tam. Być tym wiecznie irytującym kłakiem wpadającym do oka, którego nijak nie da się pozbyć... ale ty mówisz, że usunęłaś źródło mocy Skazy z tego lasu na północy... - dzikołak wyszczerzył się. - Y, moja głowa nie jest najlepszej jakości. Jestem Dergan. Byłem Starszym mojego stada przed... nazwijmy to dyspersją - powiedział i machnął ręką.
Wilczyca aż podskoczyła. Przeszła przemianę w bestię, bo była szybsza niż w człowieka
- Drrr-ergan? Dergan, Stary Cwaniak? - chlapnęła. Tak ów dzikołak był zwany w rozmowach prowadzonych przez starsze wilkołaki z jej watahy.
- Taa, ten sam. Moje stado siedzi bezpieczne w ludzkich siedliskach. Większość w ich stolicy - Azylu... może nawet wszyscy - mruknął. - Nie postawie wszystkiego na naszą wyrodzoną odporność... musimy przeżyć to wszystko -
- Mieszkam w Azylu... Nie widziałam tak dzikołaków - bąknęła. - Razem z Carmen bronimy Azylu przed Skazą. Udało nam się ostatnio odbić Tasalię - powiedziała.
- Uu... nieźle - mruknął dzikołak. - Hm.. skoro podejmujecie takie śmiałe akcje, to może się wam na coś przydam? - zapytał.
- Jasne. Każdy kto walczy ze Skazą jest bardzo ważny. Wielu ludzi wciąż się boi... Ale coraz więcej z nich pragnie zemsty i razem z nami staje do walki - dodała. Na chwilę w bursztynowych oczach zagościł niebezpieczny błysk.
- Hm. Może być - mruknął dzikołak, łapiąc za swoja bron i jakieś skórzane paski. Założył "szelki" i przypiął do nich dwa spore młoty, topór i miecz. Wyszedł z szałasu i zaczął usuwać pułapki.
- Muszę wpierw przekazać ludziom z pobliskiego miasta, że zniszczyłam ognisko Skazy, także nie ruszymy od razu do Azylu. Wzmocniłam miejskich strażników i ich mury wokół miasta, ale nie wiem czy jak mnie nie było jakieś istoty Skazy nie zaatakowały... Mam nadzieję, że sobie poradzili - powiedziała.
- M... jeśli szukasz istot skazy, które atakowały pobliskie tereny, to już trochę za późno - powiedział dzikołak, kończąc rozbrajanie pułapek. - Pozbyłem się ich dziś w południe, gdy znalazłem ich siedlisko. Same cioty - dodał i zarechotał ponuro.
- Miasto było niszczone przez mgłę. Równała wszystko z ziemią i miażdżyła mury miejskie. Nie wiem czy czasem nie było w okolicy więcej ognisk Skazy. Jeśli tylko to jedno, to ludzie są bezpieczni bo oczyściłam od razu tamto miejsce - mruknęła.
- No tego co robiło mgłę nie ruszałem, za wysokie progi na moje nogi - dzikołak machnął ręką.
- Pozbyłem się tylko tych pokurczów. Innych siedlisk nie ma w pobliżu...
- I tak muszę powiadomić ich że żyję bo jeszcze wyślą kogoś do Carmen... - bąknęła. - Powiedziałam, że jak przez 2 dni nie wrócę to mają powiadomić Carmen, że coś się stało - dodała.
- Jasne... to możemy spotkać się w sumie w lesie koło Azylu - stwierdził dzikołak.
- W porządku. Jak szybko dasz radę tam trafić? - spytała.
- No za dwa dni najdalej będę - odparł dzikołak.
- To nie daj się zabić przyjacielu. Przez tak długi czas dokuczałeś Skazie, że może chcieć cię upolować - mruknęła. - Mogę dodać ci sił - powiedziała.
- Spokojnie, dam sobie radę - powiedział dzikołak. - Nie pozostawałem tak długo przy życiu dzięki fartowi, Amber - poruszył brwiami i zmienił postać na dzika, po czym ruszył w stronę Azylu... z dystansu mniej wprawne oko mogło pomylić go z bykiem.
Amber zmieniła się w potwora i zamachała skrzydłami, by wznieść się w powietrze. Chciała czym prędzej wrócić do miasta, któremu - miała taką nadzieję - pomogła.
Miasto stało dalej. Strażnicy patrolowali mury z gorliwością, rozglądali się czujnie po pobliskim terenie, próbując wyłowić z ciemności jakieś kształty. Amber została dostrzeżona natychmiast. Gdy strażnicy zorientowali się kto to, opuścili kusze i machali rękoma, lub zdjętymi kaskami.
Amber wylądowała na murze i przybrała ludzką postać. Odetchnęła. Miasto było na swoim miejscu... Wyglądało na to, że akcja była sukcesem...
- I jak? - zapytał jeden ze strażników, podchodząc do Amber.
- Znalazłam i zabiłam istotę, która była źródłem mgły, oczyściłam tamten teren. Mój przyjaciel pozbył się istot Skazy, które kręciły się po tamtej okolicy. Powinien być już spokój od tych nocnych ataków. Zostanę tu jeszcze przez noc by się upewnić czy jest spokój - powiedziała.
- Temu miastu przyda się spokojna noc- stwierdził strażnik, uśmiechając się.
- Planujesz czuwać z nami, czy położysz się spać i zbudzimy cię w razie problemów? - zapytał.
- Posiedzę z wami. Jestem wilkołakiem, męczę się inaczej niż ludzie - powiedziała.
Strażnicy czasami zagadywali Amber podczas jej "zmiany", aczkolwiek o nic konkretnego. Dziewczyna miała wrażenie, że czuja coś w rodzaju dumny, że zostali przez nią obdarzeni mocą i że stróżowała wraz z nimi.
Amber podobało się towarzyszące temu wszystkiemu uczucie. Starannie badała okolice swoimi zmysłami lub postrzeganiem energii gdy była na murach. Ciekawiła się czy to rzeczywiście było wszystko. To byłoby kolejne istotne zwycięstwo w walce ze Skazą... Amber czuwała razem ze strażnikami aż do samego rana, zmieniając się z nimi i funkcjonując w ich rytmie, dostosowała się do ich pracy. Zdawała sobie w końcu sprawę z tego jak istotni są w walce ze Skazą. To oni stali w pierwszej linii, gdy nadchodził atak.


Do rana był spokój.
- Zorganizowalibyśmy jakiś festyn, ale zachowujemy środki na czarną godzinę. Jeśli dotrzesz do azylu to mogłabyś dać im znać, ze przydałoby się jakieś wsparcie? I ze uchodźcy mogą wrócić bezpiecznie? - zapytał znajomy strażnik Amber.
Wilkołaczyca była zadowolona. W mieście zagościł spokój.
- Mnie wystarczy, że miasto jest bezpieczne. Przekażę wiadomości. Trzeba będzie pomóc przy naprawie murów... - skinęła głową. Amber z uśmiechem podała strażnikowi dłoń do przyjacielskiego uścisku. - Ale wciąż nie wiem jak mam do ciebie mówić - powiedziała.
- Jestem Izaak - odparł mężczyzna szybko.
- Chciałabym, żeby wszyscy ludzie byli tacy jak wy i się nie poddawali. Jeśli Skaza znów was zaatakuje nie wahajcie się posłać po pomoc. Z pomocą waszej wiary i mocy Azariel pokonamy Skazę, Izaaku - powiedziała pewnie.
Izaak uśmiechnął się szeroko i zbierał w sobie przez chwilę.
- Dzięki Amber - bąknął wreszcie i objął dziewczynę. - Dzięki za przywrócenie nam spokoju...
Amber się bardzo zdziwiła. Na jej dziewczęcej buźce widać było najgłębsze zdumienie. To co zrobił Izaak mocno kłóciło się z tym co o ludziach i ich zachowaniach opowiadała jej Carmen.
Otrząsnęła się na tyle by odpowiedzieć zgodnie ze swoimi przekonaniami.
- To nie mnie należą się podziękowania. Należą się wam wszystkim, strażnikom. Co noc stoicie na murach i pilnujecie bezpieczeństwa wszystkich mieszkańców. Co noc stoicie w pierwszej linii w razie nadejścia istot Skazy. To dzięki wam strażnikom nawet ja mogę spać w nocy, po całym dniu ćwiczeń - bąknęła.
- M...mhm - mruknął Izaak, puszczając powoli Amber. - Dobra, trzymaj się i odwiedź nas jeszcze kiedyś - rzucił.
Amber się uśmiechnęła szeroko i cmoknęła Izaaka w policzek - jak przyjaciela.
- Jasne, bardzo chętnie was tu odwiedzę. Trzymaj się zdrowo Izaaku - powiedziała. Pomachała pozostałym strażnikom wciąż z tym samym szczerym uśmiechem. Przemieniła się by na skrzydłach wrócić do Azylu. Ciekawa była jak poradzili sobie Aleks i dwaj Revenanci...
Izaak uśmiechnął się i pomachał Amber na pożegnanie.
Gdy Amber powróciła do azylu Aleks już był z powrotem. Egil i Dar jeszcze nie dotarli.
- Nasi dwaj przyjaciele pomagają w odbudowie części murów - powiedział Aleks. - Gdy zobaczyłem mgłę, to trochę przesadziłem i skruszyłem kawałek baszty - bąknął, robiąc nieszczęśliwą minę. - Ale pozbyliśmy się dwóch siedlisk, w tym źródła mgły - stwierdził.
- To bardzo dobre wiadomości - powiedziała Amber z pełnym przekonaniem. - Ja czekam jeszcze aż dotrze do Azylu Dergan. To przyjaciel. Stary dzikołak, który od dawna dawał się Skazie we znaki - powiedziała.
- O, kolejny zmiennokształtny w ekipie? - Aleks uśmiechnął się. - Dobrze... a, jak cię nie było to przylazły tu jakieś istoty skazy. Spaliłem cholerstwo piorunem nim podlazło pod mury. Koleni infiltratorzy. To były zmutowane szczury - dodał.
Amber posmutniała nieco - Zawsze mi szkoda istot, które zostały przez Skazę tak potraktowane - bąknęła. Otrząsnęła się. - Trzeba przekazać uchodźcom, że mogą wracać do swoich miast. I trzeba poprosić o pomoc dla obu miast. Mieszkańcy sami mogą sobie nie poradzić. Chcieli świętować, ale potrzebują zapasów by przetrwać. Teraz gdy ich pola zostały zniszczone będzie im ciężko - powiedziała.
- Mhm. jasne, skoczę pogadać z burmistrzem. Carmen dziś wczesnym rankiem udała się gdzieś. Powiedziała, ze wróci wieczorem i że mam tu wszystkiego pilnować - powiedział. - Spotkamy się w tawernie? Powiem ci co ustaliłem.
- Dobrze - skinęła głową. Uśmiechnęła się. Ludzie mieli jednak nad nią pewną przewagę. Wiedzieli lepiej jak załatwiać różne sprawy, dzięki czemu Amber miała trochę zmartwień na głowie mniej. Czuła już zmęczenie - bardziej psychiczne niż fizyczne. Wpierw zerknęła w okolicę murów miejskich by powęszyć w wilczej postaci czy czasem wiatr nie niesie od strony lasu zapachu pewnego dzikołaka. Jeśli wiatr nie niósł to mogła wrócić do karczmy nieco odpocząć...
Niósł jak najbardziej. Wyglądało na to, że jest tam już od niecałej godziny.
Wilkołaczyca popędziła więc wilczym truchtem. Na nic bardziej energicznego już nie miała siły. Bardzo chciała iść spać, ale nie mogła pozwolić by Dergan czekał...
Dzikołak siedział sobie pod drzewem i karmił ptaki jakimś kawałkiem suchego chleba.
- No - podniósł się, rzucając resztę chleba, po czym zmienił postać i skinął ryjem, by wilczyca prowadziła.
Wilkołaczyca poprowadziła więc w stronę Azylu. Już pod bramami przystanęła by się przeciągnąć i ziewnąć na ile tylko wilcza paszcza pozwalała.
Strażnicy spojrzeli na dzika i parokrotnie mniejszego od niego wilka.
- Em... prowadzisz kolację ze sobą? - bąknął jeden. Dzik przysiadł na zadzie i spojrzał na strażnika.
- Yhm, nieważne, droga wolna - bąknął mężczyzna.
Amber aż przerwała ziewanie gdy to usłyszała. Parsknęła. Śmiech w wykonaniu wilka brzmiał zabawnie. Przybrała postać ludzką wciąż się śmiejąc.
- Choć Derganie. Trzeba cię zakwaterować - powiedziała przecierając zmęczone oczy, teraz zamglone od łez rozbawienia.
Dzikołak przybrał ludzka postać. Wyglądał jak gruby, ale umięśniony mężczyzna z brodą. Spojrzał na strażnika ze zdegustowaniem. - Chyba raczej na trzydniowy maraton mięsny - mruknął.
Amber nie mogła przestać się śmiać. - Ja tu się nigdy nie nudzę - bąknęła prowadząc Dergana w stronę tawerny.
- Taa... - mruknął dzikołak, idąc za Amber. W tawernie siedziała Rika, zdziwiła się na widok Dergana.
- Cześć Amber.. kim jest twój... przyjaciel? - zapytała.
- Dergan, dzikołak i przyjaciel mojej watahy - powiedziała. - Derganie, to jest Rika. Jest Demmianką - powiedziała przedstawiając sobie towarzystwo.
- Demmianką? - bąknął dzikołak, skinąwszy głową Rice. Patrzył na włosy dziewczyny.
- Owszem. Moja rasa sie tak nazywa - odparła dziewczyna.
- No dobra... to gdzie tu można trzasnąć się spać? - zapytał rzeczowo dzikołak.
- Zaraz się dowiemy - powiedziała dziewczyna. Przez ten czas gdy tu mieszkała zdołała już się nauczyć mniej więcej jak się to załatwia. Podeszła więc do barmana.
- Jest możliwość zakwaterowania mojego przyjaciela? - spytała.
- Kolejny obrońca? Ta, mamy wolny jednoosobowy pokój - odparł barman i podał Amber kluczyk. - Numer piętnaście. Pierwsze piętro.
- Tak, dziękuję - uśmiechnęła się. Skinęła głową na Dergana. - Mieszkałeś już wcześniej wśród ludzi? - spytała.
- Ta - mruknął dzikołak. - Poradzę sobie – wyszczerzy ł się do dziewczyny. - Daj kluczyk, lecę spać, Jutro jakby co to pukaj głośno, śpię jak zabity - stwierdził.
- Miłych snów, wypoczywaj dobrze - uśmiechnęła się podając mu klucz. - Jeśli nie będzie jakichś problemów to raczej nikt budził cię nie będzie. Wszyscy musimy teraz odpocząć - powiedziała. Zasypiała już na stojąco.
Dergan skinął jej głową i udał sie do siebie, wtedy wrócił Aleks.
- Załatwione, jutro wyruszą wozy z zaopatrzeniem - powiedział.
- Świetnie. Dergan właśnie poszedł spać - powiedziała ziewając. - Ja też muszę. Od chwili gdy wyruszyłam walczyć nie spałam ani chwili - bąknęła. Czuła się spocona, zmęczona i śpiąca. Westchnęła ciężko - Chce ci się spać? - spytała Aleksa.
- Zdzierżę do jutra bez snu, jeśli jest to potrzebne - odparł.
- Posiedzisz przy mnie aż zasnę? - bąknęła. - Nie ma Carmen... A ja nie lubię siedzieć sama w pokoju - dodała.
- Jasne - odparł Aleks.
Amber ziewając skierowała się więc do swojego pokoju.
- Nie mam siły na kąpiel - burknęła pod nosem. Odwołała kombinezon i zakopała się w pościeli, jak zwykle, gdy szła spać na tyle przytomna by pozbyć się ubrania.
Aleks odchrząknął i usiadł na krześle koło łóżka, co jakiś czas rzucając okiem na Amber.
- Hm? - Amber była jeszcze na tyle przytomna by to zarejestrować, gdy przytulała się do poduszki.
- Nie nic - mruknął Aleks. - Unikaj pokazywania sie ludziom bez ubrania - bąknął.
- Wciąż tego nie rozumiem... Dlaczego? - bąknęła. - Przecież chyba się niczym od ludzi nie różnię, nie? - spytała.
- Nie - Aleks westchnął. - Diabli, jakby ci to wytłumaczyć... - podrapał się po głowie.
- Mężczyźni są dość podatni na tego typu widoki. Łatwo się podniecają. Szczególnie młodsi - odchrząknął, udając, ze wcale nie robi się czerwony.
Amber przez chwilę nie była pewna o co chodzi. Dopiero po chwili przyszło olśnienie.
- Wilkołaki przebywające ze sobą w wataże nie noszą ubrań bez względu na postać jaką przyjmują. Polegamy na węchu. Choć muszę przyznać, że im dłużej jestem w ludzkiej postaci na tym dziwniejszych rzeczach się łapię - bąknęła ziewając. Wierciła się chwilę, tak że poza pościelą była tylko jej głowa, dłoń na poduszce i jedno ramię.
Aleks westchnął i oparł się wygodniej. Czekał aż Amber zaśnie.
Amber bardzo szybko zasnęła. Przez sen się przekręciła na drugi bok wobec czego tym razem poza pościelą znalazły się jej plecy.
Aleks gapił się chwilę, po czym przykrył ją dokładniej.
Amber tego nie zarejestrowała bo spała już twardo. Westchnęła tylko przez sen.
Wieczorem do pokoju przybyłą Carmen. Spojrzała na Amber, a potem na Aleksa.
- Nie chciała spać sama - bąknął chłopak. Carmen uśmiechnęła się.
- Dobra. Uciekaj do pokoju - powiedziała. Gdy przechodził koło niej zatrzymała go i cmoknęła w czoło.
- Znajdź sobie jakąś dziewczynę, jutro masz wolne - mrugnęła do niego. Aleks uśmiechnął się i skinął głową, po czym udał się do swojego pokoju. Carmen zaś usiadła ostrożnie koło Amber i westchnęła.
Przez sen dziewczyna zaledwie poruszyła nosem. Zapach został rozpoznany. Żadnej reakcji poza tym. W ciągu kilku godzin snu czasem się wierciła... by w końcu zaanektować Carmen jako przytulankę. Brak snu i spore zużycie energii w ostatnim czasie sprawiły, że Amber spała długo i twardo.


Carmen czekała spokojnie, aż dziewczyna się obudzi, drzemiąc. Gdy Amber wreszcie otworzyła oczy kobieta się przeciągnęła.
- Jak ci minął dzień? - zapytała.
- Carmen? - bąknęła wciąż zaspana dziewczyna. Przetarła oczy. - Wzmocniłam mury miasta, wzmocniłam strażników, znalazłam i zniszczyłam źródło problemu i znalazłam dzikołaka - ziewnęła.
- Sporo informacji... a ja dałam alchemikom przepis na miksturę przyśpieszającą wzrost roślin.
- Al-cho-mikom? - bąknęła. - Da się to przyspieszyć? - zdziwiła się.
- Alchemikom. Ludziom zajmującym się alchemią - powiedziała kobieta. - Da się.
- Zawsze myślałam, że rośliny muszą rosnąć we własnym tempie - bąknęła. - Tak jak szczenięta - bąknęła.
- Da się ten proces przyspieszyć, ale jest to bardzo skomplikowany proces - powiedziała Carmen. - Aczkolwiek możliwy i potrzebny ludziom Milgasii.
- W Dessos ludzie stracili swoje zwierzęta i pola uprawne. Co prawda chwilowo nie ma tam już Skazy i uchodźcy będą tam wracać, ale będą mieli mało jedzenia. Aleks już rozmawiał z brumstrzem by z Azylu posłać tam jakieś zapasy i pomoc dla nich - powiedziała.
- No dostaną za parę dni jeszcze coś co ułatwi im stanięcie na nogi. Zwierząt może nie przywróci, ale ułatwi uprawę ziemi... dobra, co chcesz robić dziś? - zapytała. - Po śniadaniu znaczy.
- Chce zwiększyć swoją siłę... Znaczy, możliwość używania mocy. Wzmocnienie murów mnie bardzo zmęczyło - bąknęła i pacnęła twarzą w poduszkę. Po męczącym dniu taki sen ją nieco rozleniwił.
- Dobra. Pokażę ci jak możesz łatwo zwiększyć ilość mocy magazynowanej w ciele. Jak wpakowałaś moc od murów pod nieco zmienioną postacią to pojawiły się na nich znaki, nie? - zapytała Carmen, by się upewnić.
- Tak... Pojawiły się znaki. A potem jeszcze to wzmocniłam i te znaki się nieco... zmieniły, stały się mocniejsze - powiedziała.
- Stworzymy podobne znaki na twoim ciele - powiedziała Carmen. - Ale to po śniadaniu.
- Znaki na ciele? Takie jakie czasem maja niektórzy ludzie na rękach? - spytała.
- Podobne. Oni robią sobie różnego rodzaju obrazki, by wyglądać lepiej... znaczy takie mają intencje. My zrobimy ci znaki, które dadzą ci jakieś korzyści praktyczne.
- To boli? - spytała.
- Ich - trochę. Ciebie nie będzie - odparła Carmen.
- O, a dlaczego ich boli? - spytała siadając wreszcie na łóżku zamiast leżeć.
- Bo ich znaki robione są farbą i igłami, a twoje zrobimy energią - odparła Carmen. - Ich znaki to tatuaże. Twoje, to Znamiona Mocy.
Na wzmiankę o igłach Amber się zjeżyła i prychnęła. Miała kiedyś na pieńku z jeżem, gdy była szczenięciem... Pamiętała te lekcję bardzo dobrze...
- No to lecimy na śniadanie. Zjemy i wracamy tu - powiedziała Carmen, wstając i przeciągając się ponownie.
Amber skinęła głową. Potem się skrzywiła.
- Ale ja wpierw wezmę kąpiel... Wczoraj padłam spać jak stałam - bąknęła.
- To zrób tak, a ja skoczę po śniadanie. Jajka na miękko, kiełbasa, chleb i ser mogą być? - zapytała.
- Ser! - Amber skinęła głową z radosnym uśmiechem.
- Żółty czy biały? - zapytała Carmen, kierując się ku drzwiom.
- Żółty - powiedziała Amber. Miała swojego zdecydowanego faworyta.
- Dobra, leć się myć - powiedziała kobieta, opuszczając pokój.
Amber nie trzeba było tego powtarzać. Jej kąpiel trwała mniej więcej 20 minut wraz z przygotowaniami. Była głodna więc nie miała czasu na moczenie się w wodzie. Zostawiła włosy mokre. Łatwiej się je wtedy odgarniało z twarzy...
Carmen wróciła już ze śniadaniem. Kanapki, grzana kiełbasa, jaka na miękko. Do tego jeszcze dwa pomidory.
Amber zaczęła od kanapek i jajek. Na koniec pożarła kiełbasę. Po jedzeniu przywołała kombinezon.
- Jestem gotowa - powiedziała, gdy z talerzy zniknął ostatni okruszek.
- Dobra, zaczniemy od ramienia - powiedziała Carmen i ujęła rękę Amber. - Po kolei, zacznij ładować ją mocą, a ja odpowiednio ją "poprowadzę".
Dziewczyna się skoncentrowała i wykonywała starannie polecenia Carmen. Ciekawiła się efektów.
Energia jakoś "wpasowywała się" w ciało Amber, a na powierzchni jej skóry pojawiały się powoli czarne znaki...
Kontynuowała proces obserwując ciekawie znaki. W skupieniu aż wystawiła język.
Gdy całe jej ramie pokryło się znakami Carmen poleciła by zrobiła tak samo z całym swoim ciałem.
- Dasz radę już sama - stwierdziła Carmen.
- Mhm... - dziewczyna poruszyła palcami. Skoncentrowała się i postarała się powtórzyć proces, dostosowując resztę swojego ciała.
Do obiadu naładowała nogi i drugie ramię. Nim nastał zachód Amber była cała w znakach. Dziewczyna zauważyła, ze część znaków jest fioletowa w środku, inne z kolei maja czerwone elementy.
- O! - zdziwiła się widząc te kolorki. - Dlaczego one się różnią od siebie? - spytała wykonując kolejną dziwną akrobację by sobie obejrzeć inne znaki.
- Jak naładujemy te znaki bardziej jutro to więcej z nich nabierze kolorów - odparła Carmen.
- To jakie kolory one będą miały później? – spytała Amber.
- Czerwony, fioletowy i biały, ale sporo pozostanie czarnych – padła odpowiedź.
- Co te kolory będą znaczyły? - spytała kładąc się na łóżku, na brzuchu i słuchając odpowiedzi.
- Same kolory - nie, ale razem ze znakiem są informacją o mocy w nich zawartej - wyjaśniła Carmen, przesuwając dłonią po znakach.
Amber aż zmrużyła oczy.
- To co one znaczą? Na przykład ten którego dotykasz? - spytała.
- Znak piątego stopnia. Dziesięć jednostek. Razem z resztą kręgu są oznaczeniem mocy zawartej w ciele pod nimi... maja też inne znaczenie, ale nie jest możliwe do zastosowania tutaj.
- Jakie? I czemu nie jest możliwe? - dopytywała się wilkołaczyca.
- Bo mają trzy znaczenia. Dosłowne, łączone i numeryczne - wyjaśniła Carmen. - To jakbyś chciała przeczytać kalendarz.
- Nie rozumiem - bąknęła.
- Chodźmy na plac ćwiczeń - zaproponowała Carmen.
Podopieczna Carmen zerwała się natychmiast ze swojego miejsca i przywołała kombinezon. Była ciekawa o co chodzi. Ciekawość była u niej jednym z motorów napędzających jej motywację do działania.
Dotarli na plac ćwiczeń.
- Przykładowo ten znak na twojej skórze znaczy dwie jednostki mocy - powiedziała Carmen. Dotknęła sporego kamiennego bloku i ten sam znak pojawił się na nim. - Tak oddzielnie oznacza "ruch". Naładuj go mocą - poleciła.
Amber wykonała polecenie ciekawa co się stanie. Nigdy takich rzeczy w sumie nie robiła. A w każdym razie nie świadomie.
Nagle blok odleciał z dużą prędkością wstecz i rozbił się o barierę wokół placu.
- No. Natomiast, gdyby umieścić go w jakiejś sekwencji... - Carmen stworzyła krąg znaków na innym bloku. - Naładuj energią.
Dziewczyna się zdziwiła. Ponownie wykonała polecenie uważnie obserwując efekt.
Skała posypała się i odpadło od niej trochę kawałków, po czym zaczęła się poruszać. Po chwili przed Amber stał golem.
- Cała sekwencja znaczyła "życie" - wyjaśniła Carmen.
Amber gapiła się na golema z otwartymi ustami i oczami jak monety.
- No. Więc znaczenie zależy od sposobu użycia znaku - powiedziała Carmen. Rozproszyła moc i golem rozsypał się.
- Aha... - bąknęła. Wciąż miała bardzo głupią minę. Golem ją po prostu bardzo zaskoczył. - Można tak zastawiać pułapki na istoty Skazy? - palnęła nagle.
- Znaczy golemami, czy znakami? - zapytała Carmen.
- Znakami - powiedziała.
- Można - odparła Carmen. - Zmodyfikowanie sekwencji umożliwia uwolnienie efektu w konkretnych okolicznościach.
Oczy Amber rozbłysły.
- Nauczysz mnie jakimi znakami można to zrobić? Można by było tak zakląć broń ludzi i zwabić istoty Skazy w pułapki - powiedziała.
- Mogę. Ale to nie jest specjalnie łatwe - powiedziała Carmen. - Na początek trzeba będzie powałkować trochę teorię energii. Musisz wiedzieć jak moc się układa i jak funkcjonuje. Znaki nie mają takiego kształtu, bo ktoś je tak wymyślił...
- Wzmocniłam co prawda mury miasta, ale zrobiłam to na ślepo trochę. Nie wiedziałam za bardzo co robię. Ale jeśli zyskam odpowiednią wiedzę, łatwiej będzie chronić wiele miejsc na raz. Będzie można wzmocnić mury i bramy, zastawić pułapki działające na istoty Skazy - powiedziała. Amber nagle zaczęła myśleć na znacznie większą skalę.
Carmen uśmiechnęła się patrząc na Amber.
- No daje to spore możliwości - stwierdziła.
- Naucz mnie tego, proszę - zapał dziewczyny mógł być zaraźliwy. Amber widziała całe morze możliwości. Ludzie w ten sposób mogliby sami pozbywać się niektórych słabszych zagrożeń, walczyć ze Skazą na własnym terenie, Amber miała by środki by poderwać do stawiania oporu znacznie większe rzesze ludzi.
- Dobra, możemy zacząć od zaraz, uruchom postrzeganie energii i zacznij ja powoli wpuszczać w kamień. Porównaj jak rozchodzi się po nieożywionej materii i po żywej tkance - poleciła Carmen. - Musisz się nauczyć reguł obowiązujących w obu przypadkach...


Nauka trwała 11 dni...


Przez cały czas nauki Amber była bardzo skupiona. Wysiłek umysłowy jaki w to wszystko wkładała sprawiał, że o zachodzie słońca padała na twarz. Ale była uparta. I ćwiczyła przy każdej okazji, realizując różne dziwne pomysły. A to chciała, żeby kamień grzał jej dłonie, a to sprawdziła czy możliwe jest podgrzanie w kubku soku, a to chciała by rzucony kamień eksplodował przy zetknięciu z konkretną powierzchnią....
Dawało się to zrobić. Amber udało się nawet nałożyć właściwe glify na kurki w wannie by obracały się we właściwy sposób, gdy ona pomyśli, ze ma ochotę na kąpiel, aczkolwiek nakładanie i testowanie sekwencji trwało około dwóch godzin.
Gdy Amber wreszcie się to udało zaczęła się śmiać... Śmiała się głośno, niemal jak wariat.
Carmen uśmiechnęła się lekko.
- No, ułatwiasz sobie ostro życie glifami, widzę - mruknęła.
- Chciałam sprawdzić czy to da się zrobić. Nie jest mi to do niczego potrzebne - powiedziała gdy przestała się wreszcie śmiać. - Było trudne, ale jest możliwe. A to znaczy, że da się więcej takich rzeczy zrobić. Równie skomplikowanych - powiedziała.
- Tak i wymaga to też większego nakładu energii na każdą próbę - powiedziała Carmen.
- Jakoś sobie z tym dam radę. Naładuję moje znaki jak się da... - mruknęła. Była pewna, że znajdzie sposób na obejście problemu ewentualnego niedoboru mocy. - Chciałabym by wszyscy ludzie na kontynencie przystąpili do walki ze Skazą... Wtedy on i jego stwory nie mieliby szans... - mruknęła. Jej uszy i oczy już się przemieniły.
- No zdecydowanie Skaz miałaby problem, sadzę, że zostałaby wyparta z Milgasii - stwierdziła Carmen.
- Ile zdołalibyśmy zrobić, gdyby znów zebrało się 2 tysiące wojowników, ale dostaliby wzmocnioną glifami broń? - spytała.
- Sugerowałabym raczej wzmocnić ich pancerze, by zwiększyć ich szybkość podczas walki, a potem broń. By broń zadziałała musi być użyta dostatecznie szybko - zauważyła Carmen.
- Nie znam się na prowadzeniu wojen - bąknęła zmartwiona nagle tym faktem.
- Nie musisz, wystarczy, że będziesz miała wiernych tobie ludzi, którzy się znają - stwierdziła kobieta.
- Możemy przeprowadzić jakiś atak na kolejny przyczółek Skazy? - spytała. - Chcę się przekonać jakie możliwości dają glify na polu walki - powiedziała.
- Niby możemy. Zdrowy kawałek drogi na wschód stąd jest wybrzeże... - stwierdziła Carmen. - Możemy przywrócić mieszkańcom Milgasii szerszy dostęp do morza...
- Tylko tym razem musimy się przygotować bo Skaza już nie da się tak łatwo zaskoczyć - mruknęła.
- No to możemy się rozmówić z księciem, ze chcemy odbić wschodnie wybrzeże i możemy zaczynać przygotowania do inwazji - powiedziała Carmen. - Ale to może jutro z rana?
- Noo... Skoro już napuściłam wody do wanny to sobie kąpiel zrobię - bąknęła.
- Dobra, masz coś przeciwko towarzystwu? - zapytała Carmen.
- Nie. Też chcesz? - spytała, sprawdzając czy woda nie zrobiła się za zimna w czasie ich przydługiej pogadanki, na szczęście jednak woda była w momencie nalewania nieco za ciepła na kąpiel, bo teraz była idealna.
- Pewnie - Carmen wzruszyła ramionami, odwołała kombinezon i weszła do wanny.
Amber wtarabaniła się do wanny chwilę później, już bez kombinezonu. Przez chwilę myślała intensywnie. - Ale wiem do czego może się przydać tutaj glif... Żeby woda miała cały czas taką temperaturę - mruknęła.
- Przydałby się do tego glif z dużą pojemnością mocy, by nie trzeba było go ładować za często - dodała kobieta.
Amber namyślała się dłuższą chwilę. Chciała taki glif, którego nie trzeba było często ładować i który mógł na życzenie pozostawać nieaktywny.
Składała go z Carmen na tyle długo, że woda zdążyła wystygnąć. Glif jednak szybko zagrzał ją z powrotem.
Dziewczyna się wyszczerzyła głupkowato. Rozbawiła ją trywialność sytuacji. Głupkowaty uśmiech nie chciał opuścić jej twarzy.
Carmen uśmiechnęła się i podała Amber mydło.
- Nie jesteś na wczasach - rzuciła, uśmiechając się szerzej.
- Hm? Wczasach? - Amber nie była pewna jaki to ma związek z mydłem.
- No myj się, a nie się szczerzysz - Carmen parsknęła śmiechem.
Amber spojrzała na Carmen groźnie... Albo usiłowała sprawić by tak to wyglądało. Śmiejące się oczy i dziewczęca, delikatna buzia bardzo to utrudniały. Pogroziła Carmen mydłem i udając, że nie zwraca na kobietę uwagi zajęła się myciem.
Carmen tymczasem już regularnie się śmiała. Ujęła Amber za dłonie i pocałowała w usta.
- Ymf? - Amber aż poruszyła uszami, mimo że w ludzkiej postaci było to bardzo trudne. - Dlaczego, gdy robię groźną minę to tak się to kończy? - bąknęła.
- Bo wyglądasz słodko, gdy to robisz - odparła Carmen. - Po prostu słodko...
Amber westchnęła. Nie umiała temu zaradzić. A skoro była to rzecz poza jej zasięgiem i możliwościami to to olała...
Wspólna kąpiel w ciepłej wodzie sprawiła, że Amber zrobiła się bardzo senna. Carmen wyciągnęła ją z wody, wysuszyła i zaniosła do łóżka. Carmen położyła się koło niej.
- Śpij - szepnęła jej do ucha, obejmując ją.
Jedno słowo podziałało jak zaklęcie. Dziewczyna się wtuliła i z westchnieniem odpłynęła do krainy snów.
Carmen westchnęła, uśmiechając się i po chwili również zasnęła.


Gdy obudziła się nad ranem i stwierdziła, ze Amber jeszcze śpi zaczęła drzemać, oczekując jej przebudzenia.
Amber wreszcie zaczęła się budzić. Chciało jej się pić... Upiornie...
Carmen, patrząc na Amber sięgnęła po szklankę z sokiem, która stała koło łóżka i podała jej.
Cały sok zniknął w przeciągu sekund... A Amber wciąż nie była do końca dobudzona. Dopiero po opróżnieniu szklanki nieco mętnie zorientowała się co się dzieje.
- Jak się spało? - zapytała Carmen, uśmiechając się.
- Bardzo... Przyjemnie - bąknęła Amber. - Nie wiem co mi się śniło, ale było... Piękne i przyjemne - dodała nieco rozmarzona.
Carmen uśmiechnęła się i pocałowała delikatnie Amber. Musnęła ustami jej usta.
- Wstajemy, czy lenimy się? - zaśmiała się.
A jednak wstały, by w pośpiechu zjeść śniadanie. Amber tego dnia miała bardzo intensywny trening połączony z bogatą teorią i lekcjami poglądowymi.
Pod koniec dnia Amber była wykończona – zaanektowała sobie poduszkę bez względu na jakiekolwiek protesty z czyjejkolwiek strony i zwinięta w kłębek, przytulona do poduszki drzemała w jednym z rogów łóżka mrucząc jak kot. Wyczerpujący dzień...


Gdy Amber się obudziła Carmen leżała obok niej, przysypiając co jakiś czas.
Amber pierwsze co zrobiła po przebudzeniu to pocałowała Carmen. Pierwsze co jej przyszło do głowy.
Carmen przeciągnęła się.
- Jak się podobała wczorajsza lekcja? - zapytała Carmen.
- Gdyby wszystkie były takie przyjemne byłoby jeszcze więcej zapału do nauki - mruknęła. Otarła się policzkiem o policzek Carmen i westchnęła trochę ciężko.
- Jakby co to możemy to kiedyś powtórzyć - powiedziała Carmen.
- Mhmmm... - Amber niechętnie się podniosła i przeciągnęła. - Musimy zorganizować atak na Skazę... - bąknęła. Przyjemna lekcja z dnia poprzedniego nie zdołała zagłuszyć palącej potrzeby dokonania zemsty... Dla Amber wydarzenia poprzedniego dnia były tylko przerywnikiem od tego całego chaosu, który panował wokół niej... i w jej sercu.
- No armia powinna być już wkrótce gotowa. Możemy pójść zająć się umagicznieniem ich sprzętu - stwierdziła Carmen.
- Dobrze. Wykąpie się, zjem coś i możemy się tym zająć - mruknęła. Była bardzo poważna. Zupełne przeciwieństwo wczorajszej beztroski.
- Jasne - odparła Carmen. - Pójdę do koszar. Znasz drogę, to ten spory budynek blisko ratusza -
Amber skinęła głową. Nim wstała pocałowała Carmen w usta. Dopiero potem podniosła się i poszła do łazienki.
Carmen uśmiechnęła się, obejmując Amber. Przedłużyła nieco pocałunek i dopiero ja puściła, by udać się do koszar.
Amber dotarła do koszar po śniadaniu. Carmen już była na wewnętrznym dziedzińcu i zajmowała się bronią...
Wilkołaczyca przyjrzała się wpierw temu co już zrobiła Carmen. Miała parę pomysłów, ale chciała też by wszyscy mieli mniej więcej jednolite usprawnienia.
Na broni były znaki, które Amber rozpoznała jako zwiększające moc broni. Oręż tak umagiczniony wyzwalał negatywną energię przy ciosie.
Amber zajęła się pozostałą bronią. Zależało jej na tym by nie trzeba było ciągle ładować broni energią na polu bitwy. Umieszczała więc znaki starannie. Uwolnienie energii w trakcie ciosu powinno być dobre. Amber w razie czego później przetestuje sobie tę broń by wiedzieć na ile wojacy będą sobie mogli pozwolić.
Umagicznienie powinno starczyć broni na najbliższe parę lat, gdyby Amber zdecydowała się ją naładować silnymi runami. Na rok - słabszymi
Amber ładowała silnymi. Teraz miała możliwość regenerowania sił, więc się nie przejmowała. Zależało jej na bezpieczeństwie swojej armii.
Dokończyła broń wraz z Carmen i obie udały się na odpoczynek.. i obiad.
- Teraz trzeba będzie zakląć pancerze - powiedziała Carmen.
Amber w pierwszej kolejności nażarła się jak świnia... Potem dopiero zajęła się myśleniem o pancerzach. - Przyspieszenie, tak? - spytała.
- I większa siła - dodała Carmen.
Skinęła głową. - Kusze jeszcze potem... By strzelali wzmocnionymi bełtami - mruknęła na głos.
- To ja zajmę się kuszami, a ty pancerzami? Jak skończę to ci pomogę - dodała.
Dziewczyna skinęła głową gotowa. Była jak studnia bez dna w kwestii pożerania jedzenia, szczególnie jeśli wcześniej zużyła więcej energii.
Do końca dnia pracowały nad wyposażeniem armii. Żołnierze przy różnych okazjach patrzyli jak obie pracują przy ich rynsztunku.
Amber w pewnej chwili spytała Carmen.
- Co ich tak interesuje?
- Nie znają się na magii, wiec podobają im się pewnie efekty zaklęć. No i ty i ja zapewne też - zachichotała.
- Że ty im się podobasz to rozumiem. Ale nie rozumiem co im się we mnie podoba... - mruknęła.
- Jesteś ładna dziewczyną, do tego wybranką boską. Masz atuty - Carmen mrugnęła do Amber.
- Ładna? - zdziwiła się użyciem tego przymiotnika w odniesieniu do jej osoby. Fakt, że była boską wybranką akurat nie podlegał dyskusji. - To bycie ładnym i bycie boskim wybrańcem to atuty? - spytała jeszcze.
- Zdecydowanie - odparła Carmen. - Jesteśmy dwiema najbardziej pożądanymi kobietami na tym kontynencie, moja droga -
Amber parsknęła rozbawiona - No tego chyba nie można wiedzieć na pewno - mruknęła.
- Jak się ma zdolność czytania powierzchownych myśli to się wie - odparła Carmen i poruszyła brwiami.
Amber zrobiła głupią minę.
- Czyli większość mieszkańców tego kontynentu chce bym się z nimi przespała? - palnęła wprost.
- A co najmniej połowa z nich, byś z nimi została na zawsze - uzupełniła Carmen.
- No przecież się nie rozdzielę... - bąknęła.
- Nie każdy dostaje to czego chce - mruknęła Carmen.
- Najbardziej mnie i tak dziwi to, że ludzie czegoś chcąc nie podejmują żadnych działań by to coś się spełniło - mruknęła.
- Niektórzy się boją lub wstydzą - mruknęła Carmen. - Wiesz, mają proporcje - kogoś obdarzonego boską mocą i zwykłego śmiertelnika. Powiedzmy, ze uważają cie za nieosiągalną.
Amber przez chwilę się namyślała - Ty masz boską moc? - spytała wprost.
- Ja? Nie, po prostu popracowałam trochę nad swoim ciałem za pomocą magii i swoich zdolności - odparła Carmen. - No i nie wiem czy jakaś kobieta mogłaby ze mną konkurować naturalna urodą. Jest oczywiście kwestia gustu, ale generalnie tak jest.
- No widzisz... I jak najbardziej jestem w twoim zasięgu, więc nie rozumiem dlaczego inni by mieli uważać inaczej - bąknęła. - No i nie pytałam przecież co ze sobą robiłaś - mruknęła Amber. Im więcej w postaci człowieka, tym bardziej się do ludzi upodabniała... Wyraz twarzy Amber świadczył o tym, że właśnie rzuciła żartobliwą złośliwostkę. Taką, której nie należy brać poważnie.
- Hm. A ty byś nie chciała czegoś ze sobą zrobić? - Carmen mrugnęła do Amber. - Wiesz, możesz spróbować nawiązać znajomość z kimkolwiek. Jeśli nic z tego nie wyjdzie, bo gość nie jest w twoim typie to zawsze możesz z niego uczynić jakiegoś podwładnego...
- Ja bym chciała być jeszcze szybsza i silniejsza - mruknęła. Namyślała się chwilę zdmuchując włosy z czoła. Już jej grzywka zaczynała przeprowadzać zamach stanu na oczy dziewczyny. - Nie wiem czy jestem w stanie tak zrobić - powiedziała już poważnie. Przymknęła oczy. - Umiem się śmiać, mogę płakać, mogę czuć euforię, ale cały czas czuję tutaj wypaloną pustkę - przytknęła dłoń do piersi na wysokości serca. - To nie byłoby w porządku wobec innych - powiedziała.
- Jak uważasz - powiedziała Carmen. - Gdy weźmiesz odwet na skazie będziesz mogła się zająć na spokojnie zapełnieniem tej pustki... może nie będzie też wtedy taka dotkliwa, co?
- Może... Chciałabym mieć prawdziwą watahę. Dergan mówił, że co najmniej trzy watahy wilkołaków zostały całkowicie zniszczone - bąknęła. Zacisnęła pięści. - Może się okazać któregoś dnia, że jestem ostatnia - bąknęła.
- Może Dergan mógłby poszukać jakichś ocalałych wilkołaków i sprowadzić je tu? - zaproponowała Carmen.
Amber powoli skinęła głową - Będę musiała go o to poprosić. Co prawda martwię się by Skaza go w końcu nie dorwał. Długo z nim walczył bardzo mu przeszkadzając na każdym kroku... Jest zmyślny, ale wiele istot Skazy znacznie przewyższa go siłą - bąknęła.
- Wiec daj mu trochę mocy. Przeprowadź w jego organizmie jakieś zmiany - zaproponowała Carmen. - Możesz to zrobić.
- Mogę zaprowadzić zmiany? - zdziwiła się. - Ostatnio jak proponowałam, że go wzmocnię, to odmówił - dodała.
- Mówiłaś mu o tym, ze dostałaś boską moc? - mruknęła Carmen.
- Nie... - bąknęła. - A to ma jakieś znaczenie? - zdziwiła się.
- Wilkołak potrafi sam z siebie wzmocnić kogoś mocą Azariel? - zapytała kobieta.
- No nie... Ale powiedziałam mu przecież, że mogę go wzmocnić. Nie powiedziałam czym - dodała skrobiąc się po głowie.
- Powinnaś z nim porozmawiać i wyjaśnić dokładniej jak wygląda sytuacja - stwierdziła Carmen.
- Jak skończymy tutaj to do niego pójdę... - bąknęła. Westchnęła. - Jaka jest szansa, że Skaza nie zniszczył jeszcze wszystkich watah? - bąknęła
- Spora, Dergan jakoś przeżył nie? Co z jego... stadem? - zapytała Carmen.
- Rozproszyło się po ludzkich osiedlach. Dziki zawsze żyły bliżej ludzi niż wilki... Wielu członków jego stada mieszka w Azylu - powiedziała.
- Kto powiedział, ze wilkołaki tak nie mogły zrobić? - zapytała Carmen.
- Zapomniałaś już widzę jak duże miałam trudności z przystosowaniem się... A miałam opiekę - bąknęła.
- Wiec poszukaj wilkołaków wśród żebraków w Azylu - powiedziała kobieta. - Sprawdź zachodnią dzielnicę. Tę poza murami.
- Sądzisz, że nie ujawniliby się, gdy usłyszeli, że ja bronię miasta? - bąknęła. W końcu powszechnie było już wiadome, że to wilkołak stoi w pierwszej linii walki ze Skazą... Mimo wszystko gdzieś na dnie jej oczu dało się dostrzec słabiutką iskierkę nadziei. Trzeba było tylko znać Amber na tyle by zauważyć różnicę.
- Myślisz, że martwiąc się o to czy przeżyją jutro w ogóle słyszą o tym co się dzieje w mieście?
Amber przygryzła wargę. Carmen miała rację. Amber wstała znad swojej roboty. Obudzona słaba iskra nadziei sprawiła, że nie mogła się w ogóle skupić. Musiała iść zobaczyć, czy jakimś wilkołakom udało się ocalić skórę przed istotami Skazy i zniszczeniem jakie te stwory niosły...
- Czekaj... - Carmen złapała mały klejnocik i nałożyła nań jakieś glify. - Trzymaj to przy sobie. Zacznie drżeć, gdy w pobliżu będzie wilkołak w ludzkiej postaci
Amber zdziwił ten podarunek. Do tej pory była przekonana, że zdołałaby rozpoznać wilkołaka wśród ludzi... Ale też nigdy nie widziała wilkołaka, który musiałby się wśród ludzi ukrywać... Zacisnęła palce na klejnocie i ruszyła na poszukiwania.
Dotarła do slumsów. Warunki tu były ciężkie, gdy Amber szła koło rozwalających się chat i zaniedbanych budynków poczuła, ze kamyczek wibruje...
Serce dziewczynie zabiło. Zaczęła się uważniej rozglądać. Wilkołak chcący schować się wśród ludzi mógł udawać człowieka lub w ostateczności psa... Niektórzy ludzie nie potrafili odróżnić wilka od kundla, a wychudzonemu i zmarniałemu wilkołakowi naprawdę mogło do podwórkowego pchlarza niewiele brakować...
Rozglądając się po okolicy dziewczyna usłyszał głębokie szczekanie. Gdy ruszyła w jego stronę kamyczek zadrżał mocniej.
Dotarła do kamienicy odgrodzonej murkiem. na wewnętrznym podwórku do budy przywiązany był wielki pies.... lub raczej wilk.
Amber podeszła bez strachu, z całkowitym spokojem. Z absolutną pewnością, że zwierzę jej nie ugryzie. Pilnowała zachowania kamyka, gdy podchodziła. Jeśli drżenie się nasilało z każdym krokiem to dziewczyna nie miała wątpliwości, że ma do czynienia z wilkołakiem... Spojrzała w oczy zwierzęcia szukając znajomego wyrazu inteligencji, ludzkiej iskry w wilczym spojrzeniu.
Wilk zawarczał groźnie, ale zaprzestał. Usiadł na zadzie, patrząc dziwnie na Amber.
Amber przemieniła się w bestię. To najdobitniej i bez słów wszystko wyjaśni. Sięgnęła do uwięzi wilka, by ją zerwać. Nie lubiła widoku pobratymców w takim stanie.
Wilk zmienił postać na bestię. Był wychudzony i słaby.
- Tak po prostu? - sapnął. Ludzie natychmiast zaczęli uciekać widząc dwa wilkołaki.
- Bronię tego miasta, tego kontynentu, przed Skazą. Ludzie to zaakceptowali. Jeśli nie będą w stanie zaakceptować jeszcze jednego wilkołaka, to nie będą warci całego mojego starania o ich spokój - powiedziała wprost.
- Hrrr... racja. Dobra, wiec co teraz? Będę pomagała ci bronić tego miejsca? Tych... ludzi? - burknęła bestia.
- Wszyscy jesteśmy zagrożeni. Skaza chce i naszej i ich krwi. Musimy więc działać wspólnie. Z mocą bogini Azariel możemy wspólnie stanąć do walki - powiedziała poważnie.
Wilkołaczyca westchnęła ciężko. - Dobra... co wiec robimy? - mruknęła. Miała wszystkiego dość.
- Bierzemy też resztę? - zapytała.
- Ilu was tu jest? - spytała Amber zaskoczona liczbą mnogą.
- Trójka - odparła wilkołaczyca i kaszlnęła.
- Zaprowadź mnie do nich. Będzie szybciej niż bym miała szukać wszystkich po kolei - powiedziała. Wsparła ramieniem wilkołaczycę.
Zgarnęli jeszcze dziewczynkę żebrzącą pod domem lichwiarza i umierającego mężczyznę.
Amber wzmocniła mężczyznę mocą i wzięła go w łapy ostrożnie - nie była pewna czy sama zdoła wyleczyć jego obrażenia. Musiała znaleźć kogoś kto się na tym znał. Dziewczynce poleciła trzymać się mocno swojego karku - na karku bestii było wystarczająco dużo miejsca dla dziecka.
"Jak idą poszukiwania?" zapytała Carmen telepatycznie, gdy Amber wracała. "Pomyśl odpowiedź, a ja ją usłyszę"
W myślach wilkołaczycy pojawiły się obrazy trójki znalezionych wilkołaków. Wyraźnie czuło się troskę o nich.
"Zaraz będę koło bramy miastowej, Zaleczę ich rany i ubytki spowodowane głodem i pójdziemy z nimi do łaźni, a potem na porządny posiłek" powiedziała.
Amber zaniosła tam i zaprowadziła znalezione wilkołaki. Szczególnie martwiła się losem dziewczynki. Los szczeniąt zawsze bardzo ją obchodził.
- A ta to kto? - mruknęła cicho wilkołaczyca, widząc podchodzącą Carmen, gdy przekraczała wraz z Amber bramę.
- To Carmen, moja opiekunka, nauczycielka i przyjaciółka - powiedziała poważnie Amber. - Nauczyła mnie jak walczyć ze Skazą i żyć wśród ludzi - dodała. - Pomoże wam lepiej niż ja, bo ma znacznie większą ode mnie wiedzę. Nie sądzę by moje moce były w stanie wyleczyć wasze ciała - wyjaśniła.
- A jej będą? - mruknęła wilkołaczyca, obserwując Carmen nieufnie.
Kobieta tymczasem podeszła i spojrzała na chorego mężczyznę niesionego przez Amber. - Mówiłaś kim jestem? - zapytała Amber, przygotowując jakieś zaklęcie. Dziewczynka patrzyła z zaciekawieniem na energię wokół dłoni Carmen.
- Jeśli ktokolwiek jest w stanie, to właśnie Carmen - skomentowała wilkołaczyca. Na pytanie Carmen skinęła kobiecie głową. W końcu wyjaśnienia wilkołakom przed chwilą przedstawiła. - Ja wciąż się uczę, nie znam jeszcze pełni swoich możliwości i nie wiem jeszcze wszystkiego o ludziach. Carmen jest dla mnie jak moja wataha - podkreśliła.
Wilkołaczyca nie pytała już o nic innego, tylko pokiwała głową.
Carmen usunęła chorobę z mężczyzny. Amber widziała, jak jego ciało regeneruje się...
- Uch... co mi się stało? - odkaszlnął.
- Byłeś umierający. Carmen pozbyła się choroby z twojego ciała - powiedziała Amber spokojnie. - Teraz będziesz wracał do sił. Musimy was wykąpać i nakarmić - powiedziała.
Carmen rzuciła jakieś zaklęcie.
- Już ustoi o własnych siłach - powiedziała Carmen. - Teraz ona - zaczęła rzucać kolejne zaklęcie, skinąwszy głową na wilkołaczycę uwieszonej na Amber.
Amber ostrożnie odstawiła mężczyznę gotowa w razie czego podtrzymać go gdyby miał upaść. Spokojnie czekała na efekty zaklęcia Carmen.
Nie minęło pięć minut jak całą grupka stała o własnych siłach bez wysiłku.
- Teraz trzeba ich wymyć... musisz ich poinstruować w łaźni. Zajmiesz się nimi? - zapytała.
Wilkołaczyca skinęła łbem. - Chodźcie. Pokażę wam co i jak. Skoro ubrudziliście się jak ludzie, będziecie musieli jak ludzie się wyczyścić - powiedziała poważnie. Spojrzała na dziewczynkę. - Ale zanim to, to powiedzcie jak się nazywacie. Ja jestem Amber z watahy Grisa - oznajmiła zgarniając dziewczynkę żartobliwym gestem swoją wielką łapą.
- Ilena - bąknęła dziewczynka.
- Toram - mruknął mężczyzna.
- Zera. Wataha Sheery - uzupełniła wilkołaczyca.
- No to idziemy się kąpać. Zobaczycie, że to bardzo przyjemne - powiedziała z pewnością w głosie Amber i poprowadziła towarzystwo do gospody.
Wszyscy podreptali za nią do łaźni. Gdy obsługa zauważyła Amber szybko dano jej oddzielną część łaźni.
Amber wręczyła całej trójce ręczniki i zwykle mydło.
- Wszyscy w postacie ludzi. Tak będzie dużo łatwiej - powiedziała. - Wpierw zmyjemy z was brud - powiedziała spokojnie.
Ilena powąchała mydło, po czym skrzywiła się lekko i przeszła do ludzkiej postaci. Toram od razu wpakował się do wody.
- Sama woda nie starczy? - zapytał.
- Niestety. Mówiłam, ubrudziliście się jak ludzie, to jak ludzi was trzeba wyczyścić. To mydło które wam dałam jest na naturalnych składnikach - Amber też się przemieniła i od razu odwołała kombinezon. - Musicie się zmoczyć w wodzie wpierw by mydło dało się rozprowadzić na ciele. Woda jest ciepła - z uśmiechem wzięła małą Ilenę na ręce i weszła z nią do wody.
Ilena nie dotykała stopami dna w basenie, więc Amber musiała uważać. Po godzinie udało się doprowadzić wszystkie wilkołaki do porządku. Nie trzeba też było być geniuszem, by zrozumieć, ze Zera nie lubiła ludzi, widać byłą uprzedzona.
Amber troszkę się przy tym wygłupiała przy Ilenie, chciała mimo wszystko wywołać choćby uśmiech na twarzy dziecka. Przywykła do zajmowania się gromadą radosnych szczeniąt... Bardzo do tego tęskniła.
Przez cały czas trwania kąpieli tłumaczyła jak należy używać mydła i na co trzeba uważać. Potem spojrzała na pozostałe wilkołaki uważnie. - Dwie sprawy teraz. Dam wam ręczniki którymi się owiniecie. Pokażę wam jak. Zaprowadzę was potem do miejsca, które uważam za swoje leże i załatwię wam jedzenie i ubrania.
- A co jest nie tak z naszymi? - zapytała Ilena.
- Zauważyłaś, że ludzie prawie w ogóle nie mają sierści prawda? Nie ma ich co chronić przed zimnem lub upałem. Zamiast tego wymyślili ubrania. Poza tym ludzie bardzo wstydzą się swojej nagości - nie wiem dlaczego ale tacy po prostu są. Ubrania pozwolą wam pozostawać wśród ludzi bez zwracania na siebie większej uwagi. Jeśli nie będziecie ich zaczepiać to normalni na umyśle i zdrowi na ciele ludzie nie będą się wami interesować - powiedziała.
- Aha - bąknęła Ilena. - No dobra, to jak ja dostane się do twojego leża skoro nie mam ubrania? Zmieniamy postać? - zapytała Zera
Amber się uśmiechnęła, chwyciła największy ręcznik i po prostu zamocowała go wilkołaczycy tak, że ten tworzył coś w rodzaju tuniki lub sukienki - zależnie od wyobraźni patrzącego.
- To osłoni twoją nagość przed ludźmi, żeby się nie czepiali. Rozwiązanie tymczasowe - wyjaśniła. Toramowi ręcznik zawiązała w pasie. - Mężczyźni się nie wstydzą swoich klatek piersiowych, ale z kolei piersi kobiety wzbudzają sensację - skomentowała. Ilenie zamocowała ręcznik tak samo jak Zerze. Potem przywołała swój kombinezon i wzięła Ilenę na barana.
Ilena rozglądała się po tawernie z nowej perspektywy. Parę osób obejrzało się za przechodzącą "ręcznikową kompanią", ale wreszcie dotarli do pokoju.
"Jakby co to już mam dla nich ubrania" przekazała Carmen. "Jestem w drodze do tawerny"
- To moje leże. W pokojach obok mieszkają dzikołak Dergan, Rika i Aleks. Ja i Carmen mieszkamy właśnie tutaj. Carmen przyniesie wam ubrania, a ja zamówię wam jedzenie - powiedziała odstawiając Ilenę na łóżko. - Tylko po pokoju, gdy ludzie was nie widzą możecie chodzić nago. Formę bestii i wilka lepiej używać oszczędnie. Ludzie fizycznie są słabi więc mogą się przestraszyć. Ale są też liczni, więc w murach miasta jest bezpieczniej niż na zewnątrz - powiedziała.
Ilena i Zera słuchały. Toram drgnął.
- Jakby co to ja mieszkałem przez jakiś czas w mieście, ale dotarłem tu w takim stanie, że.. - machnął ręką. Uśmiechnął się lekko.
- O, to dobrze - uśmiechnęła się Amber. - Dobra, wracam za chwilę - powiedziała i skoczyła na dół dowiedzieć się u barmana czy ma jeszcze jakieś pokoje i czy może czym prędzej załatwić jedzenie dla czterech wilkołaków....
- Jakby co to postaram się im wytłumaczyć różnice - powiedział i spojrzał na Zerę, która skrzywiła się lekko.
Barman podrapał się po potylicy. - Znajdzie się. Trzecie piętro - podał Amber kluczyk. - Jedzenie dostarczyć do tego pokoju? - zapytał.
- Nie, teraz do mojego. Muszę ich wszystkiego nauczyć i objaśnić co i jak... - powiedziała poważnie. Rzeczywiście czuła za nich wielką odpowiedzialność.
- Jasne, będzie za dziesięć minut - zapewnił barman.
Amber się uśmiechnęła z wdzięcznością. Podziękowała i udała się do swojego pokoju.
- Za chwilę będzie jedzenie dla nas wszystkich. Ludzie bywają bardzo dziwni, ale jedzenie mają wspaniałe - powiedziała.
Wkrótce do pokoju dotarły trzy wózeczki załadowane jedzeniem. Trójka wilkołaków siedzących w pokoju zrobiła wielkie oczy.
- Ludzie zwykle jedzą duuużo mniej. Ale my jesteśmy wilkołakami i musimy jeść więcej. Ja bronię ludzi przed Skazą. Wzmacniam ich ciało i ducha walki, wzmacniam ich mury i broń, oni mi dają ciepłe leże i tyle jedzenia ile tylko dam radę zjeść - powiedziała. Podsunęła każdemu porcję jedzenia. - Carmen was wyleczyła, więc powinniście być w stanie normalnie jeść. Nie spieszcie się żebyście się nie rozchorowali. Jeśli będziecie głodni później, to da się załatwić więcej - powiedziała. A potem pokazała co jak się je, zastrzegając, że teraz mogą jeść bez sztućców, ale później będą się musieli nauczyć ich używać.
Każdy wilkołak na początek zaspokoił apetyt, a potem próbował sztućców. Toram uczył Zerę. Amber uczyła Ilenę. Dziewczynce nie szło...
Amber posadziła sobie małą na kolanach i delikatnie ujęła jej dłonie trzymające sztućce. - Pomogę ci. Ja się bardzo długo tego uczyłam - wyjaśniła z uśmiechem.
Ilena skinęła głową i spokojnie poddawał się instruktażowi.
Po jakimś czasie się udało. Carmen siedziała z tyłu i uśmiechała się nieznacznie.
- A nie mówiłam - rzuciła wilkołaczyca. - Już ci idzie lepiej niż mnie na początku - powiedziała i poczochrała Ilenę po włosach. Spojrzała jak radzą sobie dwa pozostałe wilkołaki.
Zerze brakowało cierpliwości. Toram co jakiś czas ją uspakajał i pokazywał ponownie jak trzymać widelec i jak nim się posługiwać. Jakoś już jej szło...
Amber posadziła Ilenę na łóżku pozwalając jej dalej jeść samodzielnie po czym sama wstała.
- Zera, powiedz... Wolisz być tu w postaci człowieka czy wilka? - spytała. - Do tej pory kryłaś się pod postacią wilka - dodała.
- W ogóle wolałabym tu nie być - mruknęła Zera i westchnęła.
Amber podeszła do kobiety i spojrzała na nią ze spokojem z góry.
- Sama bardzo tęsknię za lasem, terenami łowieckimi mojej watahy... I za moją watahą. Ale oni zginęli... Wtedy nic nie mogłam zrobić. A teraz jedyne co mogę dla nich zrobić to dokonać zemsty. Jeśli wrócę do lasu, mój cel nie zostanie osiągnięty. Jeśli wy wrócicie do lasu, prawdopodobnie zginiecie - powiedziała. Wciąż ze spokojem, bardzo poważnie. - Wiesz o tym dobrze, inaczej byś nie zamieszkała w pobliżu ludzi. Wybrałaś ludzkie slumsy, zamiast dziczy, którą kochasz. Będzie ci łatwiej jeśli zamiast myśleć o tym co nie pasuje ci wśród ludzi, będziesz myśleć o celu, do którego dążysz. Razem z ludźmi mamy wspólny cel. Doznali tak samo wielu krzywd ze strony Skazy co my - oznajmiła. Od czasu gdy Amber po raz pierwszy znalazła się w Azylu nabrała pewności siebie, spokoju, była bardziej opanowana. Starała się upodobnić się do swojego alfy, którego uważała za wzór.
Zera westchnęła ciężko i pokiwała głową.
- Wiem... dobrze, spróbuję - powiedziała, kiwając głową.
Amber uśmiechnęła się łagodnie. - Są inni niż my. Zupełnie inni, ale większość z nich jest w porządku - powiedziała. - Jeśli wolisz dalej być w postaci wilka, to sądzę, że da się to załatwić... Nie będziesz musiała z nimi rozmawiać - dodała. Chciała by pozostałe wilkołaki czuły się tu dobrze...
- Nie będę przed tym uciekać... - mruknęła Zera.
Amber skinęła głową z uśmiechem. - Załatwiłam dla was pokój w tym miejscu. Taki w którym się pomieścicie i będzie wam wygodnie. Nie będę wam przeszkadzać gdy na przykład będziecie chcieli spać... albo spokojnie zjeść. Tutaj ciągle się ktoś kręci, albo ja mam głupie pomysły - bąknęła. - Carmen załatwiła dla was ubrania. O jedzenie musicie prosić tego mężczyznę na dole. Wie, że jesteście wilkołakami - Amber się zamyśliła. - Jeszcze jedna bardzo ważna rzecz... Czy będziecie ze mną walczyć z istotami Skazy? - spytała.
- Nie wiedzieliśmy, że się da - mruknął Toram. - Skoro nam już powiedziałaś, ze się da to jak dla mnie nawet trzeba - mruknął. Zera skinęła twierdząco głową. Ilena chyba była za młoda...
- Po tym jak zginęła moja wataha, a ja byłam bliska śmierci, stało się coś co sprawiło, że się da. Bogini Azariel dała mi moc. Jestem silniejsza od wielu istot Skazy i mogę wzmocnić istoty, które razem ze mną pragną zemsty na Skazie. Dlatego ludzie tutaj aktywnie walczą. Odbiliśmy już trzy miejsca. Szykujemy się do wyparcia istot Skazy z tego kontynentu. Jak będzie trzeba to poniesiemy naszą zemstę w świat - Amber w porę się połapała, że zmieniły się jej zęby, oczy i uszy i wstrzymała przemianę. Odetchnęła. - Mury w ludzkich miastach są teraz mocniejsze, ich broń niebezpieczniejsza a pancerze odporniejsze. Ludzie są silniejsi. Jak odpoczniecie, zbierzecie siły to przygotuję was do walki ze Skazą - powiedziała poważnie do dwójki dorosłych wilkołaków. - Żeby nasze szczenięta miały potem gdzie żyć i co jeść... - dodała patrząc na Ilenę.
Wilkołaki skinęła głowami, uśmiechając się. Chyba Amber wywołała zamierzony efekt. W sercach Zery i Torama zaczęła tlić się iskra żądzy zemsty.
Amber ucieszyła się widząc w ich oczach znaną już iskrę. Skinęła głową wilkołakom. Potrzebowali się najeść... Ona zresztą również. Siadła koło Ileny, znów ją rozczochrała i sama też wzięła się za jedzenie. - Po jedzeniu będziesz chciała odpocząć, co? - zagadnęła szczenię.
- Ano - bąknęła Ilena.
- Jakby co to mogę z nią tu zostać. Revenanci będą w stanie poprowadzić ludzi. Ja będę mogła skupić się na obronie Azylu wyczuwaniu ruchów Skazy... - powiedziała Carmen.
- Chyba nie skończyłam w koszarach zajmować się pancerzami i bronią - bąknęła Amber. - Wpierw będę to musiała zrobić. Zera i Toram muszą też zebrać siły i muszę ich razem z Derganem wzmocnić. No i Revenanci skończyli już pomagać przy tej baszcie co ją Aleks zburzył? - spytała.
- Tak, wrócili niedawno - odparła Carmen. - Pancerzami mogę zająć się ja. Ty zajmiesz się nimi.
- Niech odpoczną. W tym czasie jak oni będą odpoczywać ja mogę dodatkowo wzmocnić mury Azylu i zastawić nieco pułapek na istoty Skazy... Gdyby były tak głupie żeby tu przyłazić - mruknęła.
- Jeśli maja odpoczywać to pomóż mi z umagicznianiem. Mury są juz dostatecznie mocne... a pułapki na razie są zbędne - kobieta wzruszyła ramionami.
- Chodziło mi o to, że skoro teraz mam na to dużo czasu to później nie będę się musiała z tym spieszyć - wyjaśniła. - Ale dobrze. Zjedzą, odstawię ich do ich pokoju i się zajmiemy pancerzami i bronią - powiedziała. Wilkołaki tylko musiały skończyć jeść.
Wkrótce wilkołaki siedziały u siebie, a Amber poszła z Carmen do koszar, kończyć ulepszanie. Do wieczora skończyły. Amber zaś usprawniła sposób nasycania materii nieożywionej mocą.
- Dużo ludzie tego mieli - bąknęła na koniec Amber. Odetchnęła zmęczona dniem.
- Rynsztunek dla pięciu setek - odparła Carmen. - Wystarczy - dodała i uśmiechnęła się.
- Ostatnio szliśmy w 2000 osób - bąknęła. Nie liczyła ile umagiczniła.
- Wtedy to byli ochotnicy. Tym razem to regularna armia - powiedziała Carmen. - I znów zastosujesz wzmocnienie takie jak wcześniej... - Carmen spojrzała w niebo. - To da ci wielkie możliwości - powiedziała. - Zobaczysz... wiesz, zawsze też możemy umagicznić sprzęt dla wszystkich...
Amber westchnęła. Rozejrzała się za jakimś miejscem gdzie mogłaby usiąść. Przysiadła w końcu na niskim murku. - Ciekawa jestem ile jeszcze będę musiała zrobić by ludzie uwierzyli w Azariel - mruknęła przymykając oczy.
- Już wierzą w ciebie... i w zemstę. A to już dużo - powiedziała Carmen.
- Bogiem nie jestem... I nie sądzę bym kiedykolwiek miała się nim stać - zaśmiała się. - Bóg daje możliwości, do nas należy dokonywanie czynów - mruknęła. - Ja właśnie zajmuję się czynami. A mimo to nie zrobię przecież wszystkiego za ludzi - dodała.
- Działasz w dobrym kierunku... Już część mocy jest w rękach ludzi. Skaza chyba już rozumie, że jeśli czegoś szybko nie wymyśli, to utraci Milgasie - Carmen pogładziła Amber po włosach.
- Chcę by wszyscy stanęli do walki ze Skazą. Jeśli uwolnię od Skazy kilka miast i wzmocnię ich mieszkańców, będą mogli sami się bronić, sami będą mogli odbijać dalsze tereny, odbierać to co Skaza im zabiera - mruknęła. - Mogłabym zająć się oczyszczaniem skażonych terenów - spojrzała w niebo. Tak niewiele czasu minęło, a Skaza dokonał tak wielu zniszczeń... Widziałam lasy całkowicie zrównane z ziemią, pozbawione zwierzyny - powiedziała smutno. - Miasta mogą się bronić... Lasy giną - powiedziała.
- Natura sobie poradzi... z pomocą twoja i Azariel - odparła Carmen. - Chodźmy do pokoju... będziesz chciała umagicznić cały sprzęt swojej armii>?
- Tak. Chcę by byli silni. Są ludźmi. Normalnie są słabsi od wilkołaka. A skoro Skaza wyciął w pień tyle watah to oni muszą być silniejsi by przetrwać - mruknęła.
Carmen pomyślała chwilę. - Pogadam z Darkningiem, może coś wymyślimy - powiedziała.
- Dałabyś mu próbkę swojej mocy. Czystej energii, a on zaopatrzyłby twoją armię na jutro - powiedziała. - Pasuje ci coś takiego?
- Jak to ma się dziać? Jak on to zrobi? - bąknęła.
- Ma fabryki w swoim zamku. Dla niego zamówienie na dwa tysiące zestawów pancerza to żaden problem. Tak samo jak dla ciebie stworzenie kuli energii - Carmen wzruszyła ramionami.
- Jak mam mu ją dać? - spytała.
- Daj mi. Przekażę mu - Carmen wzruszyła ramionami. - Stwórz kulę energii - poleciła.
- Jak duża ma być? - spytała zaczynając tworzyć kulę energii negatywnej.
- Wielkości twojej głowy wystarczy spokojnie - odparła Carmen i uśmiechnęła się lekko.
Amber stworzyła więc taką kulę energii. Obejrzała ją sobie. - Proszę - bąknęła.
Carmen przenosiła energię za pomocą siły woli i otworzywszy portal wsunęła ja przezeń.
- Na jutro rano będzie cały transport - powiedziała. - Umagiczniona negatywną mocą. Znakami podobnymi do twoich - wyjaśniła.
- Czym się będą te znaki różniły? - spytała.
- Nie będą zasilane twoją mocą - odparła Carmen. - Znaczy nie ty będziesz autorem. Ktoś taki jak ja czy Darkning odróżniłby. Ty też odróżnisz, ale wątpię, by ktokolwiek inny dał radę.
- O... No dobrze - skinęła głową. - To chodźmy do pokoju. Musimy odpocząć - mruknęła.
Powróciły do pokoju. Gdy tylko zamknęły sie drzwi Carmen objęła Amber w pasie, stając za nią. - Hm.. gadałaś wreszcie z Derganem? - zapytała.
- Nie, zajęta byłam tą bronią, pancerzami i trójką wilkołaków. Chcę z nim porozmawiać z samego rana - bąknęła. Mówiła to odchylając nieco głowę do tyłu by zerknąć na Carmen. Sprawiło to, że się oparła o kobietę.
- Może pogadaj z nim teraz? Nie ma zajęcia... - powiedziała Carmen. - A ja w tym czasie przygotuje kąpiel i załatwię jedzenie, co? - zaproponowała.
- Nie śpi jeszcze? - spytała.
- Gdzie tam... niedawno był przy barze po piwo - odparła Carmen.
Wilkołaczyca uniosła brwi. - No dobrze. To porozmawiam z nim - bąknęła.
Carmen puściła ją. - Leć, czekam - mrugnęła do Amber.
Amber westchnęła. Potrząsnęła głową po czym poszła odszukać dzikołaka.
Znalazła go w jego pokoju. Siedział na łóżku, popijał piwo z małej beczki i czytał książkę.
- Rety - Amber doznała wytrzeszczu oczu na widok beczki. Otrząsnęła się i odchrząknęła. - Jutro zbieramy armię i wyruszamy odbijać tereny zajęte przez Skazę - powiedziała. - No i chyba nie powiedziałam ci do tej pory najważniejszej rzeczy - dodała z pewną konsternacją.
- M? - Dzikołak spojrzał na nią, unosząc brwi.
- Przeżyłam zagładę mojej watahy tylko dlatego, że bogini Azariel obdarzyła mnie mocą. Zapomniałam o tym wspomnieć, gdy mówiłam, że mogę cię wzmocnić - powiedziała.
- Bogini? - bąknął dzikołak i zamilkł na chwilę. - Czyli wybrańczyni, o której ludzie często wspominają to ty! - rzucił. - Nie no, jak chcesz mnie wzmocnić mocą bogini to będę zaszczycony... - powiedział, odkładając beczułkę i książkę i wstając na równe nogi.
- To ludzie coś gadają na ten temat? - zdziwiła się. - Chcę wzmocnić wszystkich, którzy nadają się do walki z istotami Skazy, bez względu na to czy ruszą ze mną odbijać kontynent czy nie. Ktoś będzie musiał w końcu bronić też miasta, ale Carmen chyba zostaje - bąknęła. Trochę niepewnie się czuła na myśl prowadzenia do boju takiej rzeszy ludzi bez wsparcia Carmen. Dotknęła dzikołaka. - Mówiłeś, że już walczyłeś z istotami Skazy. Masz więc doświadczenie. Będziesz bardzo mile widziany w szeregach walczących - powiedziała wzmacniając dzikołaka aż do momentu gdy uznała, że więcej mocy mogłoby mu zaszkodzić. Amber zawsze chciała wzmacniać w maksymalny, nieszkodliwy sposób.
- Bardzo chętnie będę walczył przeciwko sile, która tak przerzedziła szeregi zmiennokształtnych - powiedział, szczerząc się. Chyba nawet zmienił się w pewnej części, ale w porę się opanował.
Dergan mógł przyjąć wiele mocy i Amber byłą zmęczona po napełnianiu go siłą.
- O rany... niesamowite uczucie - stwierdził dzikołak. - Tylko... em... nie wiem jak do końca tego użyć - mruknął.
Amber odetchnęła i potarła czoło.
- Jesteś silniejszy od innych i przyjąłeś znacznie więcej energii niż inni, więc pokażę ci tylko jak użyć tej energii, którą teraz masz w sobie, a dokładniej nauczysz się jak będzie czas, dobrze? - rzuciła. Szczerze mówiąc zdziwiło ją jak wiele mocy był w stanie przyjąć dzikołak. Sam musiał być już naprawdę bardzo silny...
Amber stwierdziła w nim nieco inny rodzaj rozłożenia energii, niż u Aleksa, gdy dała mu moc... przypominał jej coś.
- Hmm... Powiem ci teraz o podstawach. Tak jak uczyła mnie Carmen. A potem... Potem chyba będziesz musiał ćwiczyć razem ze mną pod opieką Carmen - mruknęła. Zmęczenie utrudniło jej skupienie się.
- M... późno już, chyba masz na dziś dość, możemy zająć się tym jutro - stwierdził dzikołak.
- No... - bąknęła z westchnieniem. - Nie sądziłam, że tak dużo mocy będziesz w stanie przyjąć - zaśmiała się.
Dragan zrobił bezradny gest rękoma i uśmiechnął się. - Odstawić cie do pokoju? -
- Dotrę - uśmiechnęła się. - Jestem tylko zmęczona - mruknęła. - Wzmacniałam już mury miejskie, całą dwutysięczną armię, oczyszczałam teren ze skażenia, byłam też bardzo ciężko ranna - dodała. Zdmuchnęła kosmyk włosów z twarzy. Uśmiechnęła się głupio - Dużo jesz, dużo pijesz, więc i dużo mocy pochłaniasz - parsknęła śmiechem.
- Od mocy chyba nie utyje jeszcze bardziej? przypominałbym moja beczkę.. - mruknął dzikołak.
Amber skrzyżowała ręce na piersiach i uniosła brew.
- Cały dzień umagiczniałam bronie i pancerze, wzmocniłam też umierającego wilkołaka i na koniec przekazałam ci sporo mocy. Mam jej jednak sporo więcej niż ty a jakoś nie przytyłam. Ale diabli wiedzą jak będzie z tobą, bo już jesteś wielki - mruknęła patrząc na niego krytycznie.
- Meh, jeśli będę dostatecznie gruby to będę mógł się toczyć zamiast chodzić, wiec się ni boję - odparł dzikołak. - Dobra... wymyję się i pójdę spać... - stwierdził. - Jutro z rana poproszę o jakieś lekcje z używania mocy...
Dziewczyna skinęła głową z uśmiechem. - Miłej nocy życzę - powiedziała i skierowała się do swojego pokoju.
- Spokojnego snu - powiedział dzikołak, zamykając drzwi za Amber.
Znużona dziewczyna skierowała się bezpośrednio do swojego pokoju. Odgarnęła ponownie grzywkę, która perfidnie ładowała jej się do oczu. Westchnęła niezadowolona z tego faktu. Jednak bardziej jej pasowała wilcza sierść, która dorastała do określonej długości i ani milimetra więcej... Ludzkie włosy były upierdliwe w tym dorastaniu do absurdalnych i absolutnie zbędnych komukolwiek długości...
Gdy dotarła do pokoju Carmen siedziała przy zastawionym stole. Wstała i podeszła do Amber. Spojrzała w jej oczy. - Podrażnione - mruknęła. Naładowała dłoń energia i przesunęła nią po włosach Amber. Towarzyszyło temu mrowienie - Będą leżeć do tyłu - powiedziała.
Dziewczyna aż zamrugała oczami nieco zdziwiona odczuciem towarzyszącym zabiegowi Carmen. - Dziękuję - bąknęła. - Wilkom sierść nie wchodzi do oczu, więc nie umiem sobie z tym poradzić - bąknęła.
- Ludzie mają różnego rodzaju bajerki zapobiegające temu, ale nam nie są potrzebne, poza tym są niewygodne - odparła Carmen.
- Jak są niewygodne to po co je używać? - zdziwiła się. Pokręciła głową. - Matka natura mnie jednak zdumiała... Stworzyła gatunek, którego jedynym atutem jest rozum... A i to nie zawsze - bąknęła.
- Są niewygodne, bo trzeba je zakładać i co jakiś czas poprawiać, ale jest to lepsze niż włażące do oczu włosy. Niektórzy uważają długie włosy za ładne, wiec zapuszcza się je, potem da się już je jakoś ułożyć, gdy są dość długie.
- Tylko, że już krótka sierść wilka może się skołtunić... A co dopiero takie długie włosy - bąknęła Amber. Wreszcie jej nos zarejestrował zapachy z okolicy stołu. Zmęczone ciało dość głośno przypomniało o potrzebie zapełnienia żołądka i uzupełnienia braków w energii...
- Jak zjesz to pogadamy - powiedziała Carmen.
Dziewczyna siadła do stołu. Jeszcze jej w głowie zaświtało nim zaczęła jeść - Dergana trzeba będzie nauczyć posługiwania się energią. Przyjął więcej niż sądziłam, że przyjmie - bąknęła. I wzięła się za pożeranie kolacji... Z której niebawem nic nie zostało...
- No to lecimy do kąpieli - powiedziała Carmen.
- A jutro troszkę go poduczysz - mrugnęła do Amber. - Ja zajmę się rozdaniem nowego wyposażenia.
- A będę umiała go nauczyć? - bąknęła Amber wstając nieco opornie ze swojego miejsca przy stole.
- Sama rozumiesz i czujesz tę energię już lepiej niż ja. ja tylko mogę ci pokazać jak ja jeszcze zastosować, ale powinnaś już widzieć jak on powinien rozwijać swoją
- Lepiej niż ty? Przecież ty masz znacznie większą wiedzę - bąknęła.
- Teoretyczną, ty wiesz z pierwszej ręki - odparła Carmen.
- No to jutro się okaże jaki ze mnie nauczyciel - bąknęła. Ruszyła do łazienki.
Carmen ruszyła za nią. - Kąpiemy się razem znów? - zapytała.
Amber przystanęła - Dlaczego pytasz? - zdziwiła się. - Przecież jeśli chcesz to nic nie stoi na przeszkodzie. Lubię to, więc jeśli chcesz...
- No to chodźmy... - powiedziała.


Amber ocknęła się ze snu zdając sobie sprawę z tego, że w jego trakcie przemieniła się w bestię.
- Ymf? - burknęła do siebie. Nie pamiętała co jej się śniło. Rozejrzała się wokół.
- Hej - rzuciła Carmen z krzesła. - Mało mnie nie zwaliłaś z łóżka - mrugnęła do Amber
Amber aż poruszyła nosem zdumiona.
- Przepraszam... - bąknęła wciąż w postaci bestii. - Ja nie wiem co się stało... - dodała speszona.
Carmen uśmiechnęła się szeroko.
- Dobra, dobra... - machnęła ręką.
- Nie zrobiłam ci krzywdy mam nadzieję? - bąknęła zdając sobie sprawę, że przemieniając się mogła uszkodzić Carmen kłami lub pazurami... I Carmen niekoniecznie musiała o tym mówić niepytana...
- Nie, jak się zmieniłaś to po prostu miałam dużą przytulankę.. i musiałam przez ciebie przejść na drugą stronę - mruknęła.
Wilczycy wyraźnie ulżyło. Poskrobała się łapą po kudłatym karku.
- Hmm... Te ludzkie wynalazki, którymi się myję sprawiają, że moje futro się strasznie miękkie zrobiło - poczyniła spostrzeżenie. - I pachnę owocami - dodała.
Carmen się zaśmiała.
- To chyba dobrze... milej się do ciebie przytulic - powiedziała Carmen.
- Pff... W wataże zawsze traktowali mnie jak pluszaka, bo mówili, że mam najbardziej puchate futro... Brat się ze mnie śmiał, że wciąż mam szczenięcy puszek - bąknęła zakłopotana. - Alfa tłumaczył mi, że futro mi stwardnieje jak będę starsza, ale i tak będzie bardziej miękkie niż u innych - dodała.
- No i dobrze, można się przytulić i jest przyjemnie - powiedziała Carmen.
Na wilczej mordzie pojawił się głupkowaty uśmiech. - Cieszę się, że ci się podoba... Ale wśród wilkołaków ciężko być poważnie traktowanym, gdy ma się szczenięcy puszek - bąknęła z tą swoją głupią miną na pysku. Wzruszyła ramionami i przeszła w postać człowieka, ziewając raz jeszcze. Nim skończyła ziewać zaczęła się śmiać co zaowocowało czkawką.
- No w każdym razie skupmy się co robimy dziś... od ciebie zależy czy idziemy na atak, czy co? Mogę ćwiczyć Dergana i zaopiekować się Ileną jednocześnie, jeśli chcesz - zaoferowała się kobieta.
- Muszę jeszcze wzmocnić tę parę wilkołaków i musimy rozdać pancerze i broń ludziom - mruknęła. - Dzisiaj się więc zajmiemy tym, żeby nauczyć podstawy Dergana, wzmocnić Zerę i Torama i przygotować wszystko przed wyruszeniem - powiedziała. Chciała jeszcze coś dodać, ale czkawka urwała jej zdanie.
Carmen poczekała, aż Amber dokończy to co chciała powiedzieć.
Amber zrobiła coś dziwnego by pozbyć się czkawki. Przeszła przemianę aż do wilka, otrzepała się energicznie przy okazji sypiąc nieco kłakami na lewo i prawo, warknęła na próbę i wróciła do ludzkiej postaci. - No... - bąknęła po chwili, gdy upewniła się, że czkawka przeszła. - Przygotowania potrwają pewnie cały dzień. Chcę by wszyscy byli gotowi. No i tak... Będziesz się musiała zająć Ileną... - Amber chwilę myślała. - Byłabyś bardzo dobrą matką - powiedziała po chwili poważnie.
Carmen uśmiechnęła się lekko.
- Wątpię, bym dorobiła się dzieci - powiedziała równie poważnie, ale bez żalu. - Chociaż kto wie, co przyniesie przyszłość.-
- Masz przecież mężczyznę... - mruknęła Amber.
- Tak, ale nie widzę potrzeby posiadania potomstwa. On z resztą też nie - powiedziała kobieta..
Amber zrobiła głupią minę. Jakoś nie sądziła, że ktoś może tak odpowiedzieć. Namyślała się dłuższą chwilę. - Nie rozumiem - bąknęła skonsternowana.
- Czego nie rozumiesz? - zapytała Carmen.
- No, że nie widzicie potrzeby posiadania potomstwa - bąknęła. Amber przywykła do poglądu, że posiadanie potomstwa to sens istnienia każdej istoty.
- Jestem zarimem. Moje życie polega na gromadzeniu mocy różnymi metodami - wyjaśniła Carmen.
- Nooo i czym to się różni od bycia kimkolwiek innym? - bąknęła. Poskrobała się po głowie. - Zawsze mi się wydawało, że spłodzenie i wychowanie potomstwa to sens istnienia każdego żywego stworzenia - bąknęła. - By życie dalej mogło trwać - dodała. - Nie różnisz się niczym od innych kobiet - bezwiednie zjechała spojrzeniem w stronę biustu Carmen. Amber ostatnio dość często się łapała na tym, że ma problem z patrzeniem ludziom w twarz, gdy do nich mówiła. Bardziej interesowało ją to co działo się nieco niżej. Gapiła się więc w kobiece biusty, na tyłki różnych osób bez względu na płeć i krocza mężczyzn... Miała problem z określeniem z czego to wynika, więc to olała... A jej wzrok wciąż błądził.
- Serio? – Carmen wyzwoliła nieco energii, jej oczy zaświeciły się na czerwono, ciało opłynęła czerwona energia, a włosy powoli uniosły się ku górze.
Amber przez dłuższą chwilę po prostu się gapiła. I nagle uzupełniła. - ... póki nie wyzwalasz energii - bąknęła. Gapiła się dalej.
Carmen cofnęła zmiany.
- Jestem o wiele silniejsza i wytrzymalsza. Nie muszę jeść i spać.. nie różnie się z wyglądu, bo tak zadecydowałam - powiedziała do Amber.
- Ale wciąż jesteś kobietą... O tym chyba nie ty decydowałaś... Poza tym... Czy Darkning jest zarimem tak samo jak ty? - spytała. Amber usilnie starała się zrozumieć o co chodzi. Dlaczego ktoś mógłby nie chcieć mieć potomstwa.
- Tak, on stworzył tę rasę - odparła Amber. - Słuchaj, żyjemy paręset tysięcy lat, jak sądzisz, jak liczne byłoby nasze potomstwo, gdybyśmy mieli dzieci co jakiś czas? - zapytała.
Amber się samym powietrzem zakrztusiła gdy usłyszała liczbę. Schrypnięta, wciąż nie mogąc złapać tchu bąknęła:
- Czyli... twoje zachowanie, postawa, ruchy, zapach i wszystko... To jest tylko dla zabawy i przyjemności?
- Kształtowanie wizerunku. Jestem taka, jaka byłam, gdy byłam człowiekiem - odparła Carmen. - Pokazywałam ci już moja postać zarimową i mówiłam ja kto funkcjonuje - przypomniała.
- Mówiąc krótko opuściliście krąg życia - skomentowała Amber. - Jak byłaś człowiekiem to myślałaś tak samo jak teraz? - spytała ciekawie. Dziewczyna była zafascynowana innością jaką prezentowała sobą Carmen.
- Nie, mój sposób myślenia zmienił się znacznie po przemianie i potem jeszcze dalej wraz z upływem lat - odparła kobieta.
- Hmm... To zastanawiam się jaka byłaś zanim zostałaś zarimem - mruknęła Amber. Była naprawdę ciekawa.
- Hm.. bardziej żądna władzy na pewno... przeszło mi po przemianie - stwierdziła kobieta.
- Ogólnie z tego co pamiętam to miałam aż zanadto wad. Darkning musiał nade mną zdrowo popracować -
- A co on miał wspólnego z pracowaniem nad tobą? To nie każdy pracuje nad samym sobą? - zdziwiła się ponownie Amber.
- Powiedzmy, ze ja myślałam, że ze mną jest wszystko w porządku, nie zdawałam sobie sprawy z moich... wypaczeń. Powstałam w dość nieprzewidziany sposób i - machnęła ręką. - Dużo by opowiadać.
- Powstałaś? - Amber słowo wydało się dziwnie użyte.
- Ano. Nie urodziłam się. Jestem kopią kogoś innego... z zupełnie inna osobowością i nieco innym wyglądem - powiedziała Carmen.
W tym momencie dziewczyna miała oczy jak talerze. - Eee... - padł elokwentny komentarz.
- Produkt uboczny czyjegoś umysłu. Druga jaźń, która otrzymała ciało. Coś takiego raczej - mruknęła Carmen po chwili zastanowienia.
- Nie rozumiem. Przecież byłaś człowiekiem, prawda? Więc... No ludzie rodzą się tak jak wilkołaki, jak szczury, jak wróble... Nie, nie jak wróble - bąknęła skonsternowana.
- Dobra, był człowiek. Ten człowiek stał się Wybrańcem, tak jak ty teraz, ale miał kłopoty ze sobą po otrzymaniu mocy. W umyśle tego człowieka, a ściślej rzecz ujmując tej kobiety, powstała dodatkowa jaźń. Darkning rozdzielił jej jaźń i tą dodatkową jaźń i dał dodatkowej jaźni ciało. No i tak powstałam. Ludzkie ciało stworzone dla dodatkowej jaźni Wybrańca - powiedziała Carmen.
- Czyli... Do pewnego stopnia ty też byłaś Wybrańcem bóstwa? - Amber myślała przez chwilę. - Ty nigdy nie byłaś dzieckiem? - palnęła nagle ni z gruszki ni z pietruszki.
- Nie byłam dzieckiem i nie byłam wybrańcem. Miałam podobną moc, ale nie taką samą.
Amber zaczęła machać rękami jak wiatrak
- Nie, nie, nie że ty byłaś, ale do pewnego stopnia... Do pewnego stopnia... Póki nie rozdzielono jaźni.... Jakie to było bóstwo? Ja nawet nie znam innych bogów poza Azariel - bąknęła nagle przestając machać rękami. - Ezehial. Bóstwo śmierci- odparła Carmen.
Amber zjeżyła się. - To są nawet tacy bogowie? - zdziwiła się. - To przecież trochę... Przerażające - bąknęła.
- Ano. Ezehial to bóg pilnujący cyklu życia i śmierci. Pilnuje by nie było za dużo jednego czy drugiego -
- Nie upilnował tego szkieleta co mi tu biegał po mieście dymiąc na czarno - burknęła Amber wciąż zjeżona.
- Bo nie mógł. Nie ma teraz dostępu do naszego świata tak jak Azariel - przypomniała jej Carmen.
Amber się wzdrygnęła. - Jacy są jeszcze inni bogowie? - spytała.
- Thirel, Luviona, Foggos, Vistenes, Aramon, Uranos, Tyris i Harmona - odparła Carmen.
- Nigdy żadne z tych imion nie obiło mi się o uszy... Właściwie o bogach usłyszałam dopiero gdy mi powiedziałaś, że jestem wybrańcem bóstwa - bąknęła. Wzruszyła ramionami. - Rzeczy są o wiele prostsze w wilczej formie - westchnęła. Zeskoczyła z łóżka w locie zmieniając się w wilka i kładąc swój wielki łeb na kolanach Carmen. Spojrzała na kobietę wzrokiem rozmiękczającym serce.
Carmen podrapała Amber za uchem.
- No niektóre rzeczy są bardziej skomplikowane niż byśmy chciały..
Amber chwilę pomrukiwała po czym zmieniła się w bestię by wciąż móc być drapaną za uchem i mieć możliwość odpowiadania.
- Wciąż nie umiem zrozumieć tego wszystkiego. Zawsze mi się wydawało, że byłaś kiedyś taka jak ja czy jak ludzie z Azylu - mruknęła trącając Carmen wielkim nochalem.
- Nie jestem z Azylu... obserwowałam czasem jak wznoszono to miasto - powiedziała kobieta w zamyśleniu.
- Dlaczego istota, która żyje tak długo i wiecznie szuka potęgi jeszcze nie osiągnęła mocy bóstwa? - zdziwiła się Amber nagle dochodząc to takiego dziwnego wniosku.
- Nie chcemy być bóstwami. Bóstwa obowiązują pewne zasady, których my nie chcemy przestrzegać - odparła. Odpowiadała za całą rasę...
- Ale mi chodzi o moc... Moglibyście tak łatwo usunąć Skazę - powiedziała. Namyślała się przez dłuższą chwilę. - W końcu... Jesteście bardzo potężni i chcecie zniszczenia Skazy. A musicie polegać na... Nooo... Czasem niezbyt rozgarniętych Wybrańcach - bąknęła udając, że wcale nie ma siebie na myśli.
- Gdybyśmy byli bogami, to bylibyśmy tam gdzie bogowie - bezradni poza tym światem - powiedziała Carmen.
- Ale ja mówię tylko o mocy tak wielkiej jak mają bóstwa... Ja nie mówię o byciu bóstwem - bąknęła.
- Istota, która nie jest bogiem nie jest w stanie zaszkodzić Skazie inaczej niż przez eliminację jej sług - powiedziała Carmen i wzruszyła ramionami. - Jakbyśmy my odwalili całą robotę, to jak przekonalibyśmy ludzi do wiary w bóstwa?
- Mnie zastanawia czy jeśli bogini Azariel wybrała sobie wilkołaka, to na przykład... No nie wiem... Czy ten Foggos wybrał sobie świstaka - mruknęła całkiem poważnie Amber.
- Sądzisz, że ludzie ruszyliby za świstakiem? - mruknęła Carmen.
- Ruszyli za wilkołakiem, który ma szczenięcy puszek - Amber wytoczyła mocny argument. - Porządny świstak jest równie dobry - bąknęła.
- Porządny świstak jest mały, nie ma wielkich mięśni, kłów i nie wygląda groźnie. Nie potrafi rozwijać zdolności magicznych i przywódczych. Nie potrafi przemówić do tłumu - mruknęła Carmen. - Pomysł wydaje mi się być absurdalny...
Amber przez chwilę milczała.
- Jak na wilkołaka jestem mała... - bąknęła. - Ta dwójka, którą uratowałyśmy wczoraj potwierdzi - bąknęła. Przez chwilę tykała dwoma upazurzonymi palcami przednich łap o siebie nawzajem gapiąc się w podłogę. - No i też ci powiedzą, że w ogóle nie wyglądam groźnie... - bąknęła. Reszta argumentów Carmen dla Amber okazała się nie do obalenia, więc zostawiła je w spokoju.
- Zmień postać na tę wzmocniona negatywną energią i powiedz mi to jeszcze raz - mruknęła Carmen, uśmiechając się krzywo.
- Wilkołaki nie mają tej dodatkowej formy. No i przed ludźmi rzadko w niej staję - bąknęła. - Ludzie boją się nawet małego wilkołaka ze szczenięcym puszkiem - dziewczyna świadomie, z ciężkim westchnieniem obaliła własny argument.
- No wiec sama widzisz - Carmen wzruszyła ramionami. - No... to weźmy się za śniadanie, a potem.. a potem ty decydujesz co robimy - mrugnęła do Amber.
Amber westchnęła.
- Bardzo staram się być dobrą alfą... - bąknęła. - Pamiętam naszego alfę, był mądry, doświadczony... Żałuję, że nie zawsze go słuchałam - mruknęła. - Prócz nauczenia Dergana posługiwania się mocą, wzmocnienia wilkołaków uratowanych wczoraj muszę jeszcze spytać Aleksa czy wciąż chce się zmienić w wilkołaka - dodała.
- Ano, wypadałoby - powiedziała Carmen i skinęła głową.
Wilkołaczyca się podniosła. Z ludzkiej perspektywy rzeczywiście była wielka. Z wilkołaczej była w górnej granicy tych małych... Zwykle ustępowały jej tylko szczenięta... Zmieniła postać i przywołała kombinezon.
- Mam ochotę na coś słodkiego - bąknęła. - Ciekawe czy mają dżem. Chcesz chleb z dżemem na śniadanie? - spytała kobietę. - I wiem, że nie musisz jeść... Pytam czy chcesz - od razu uzupełniła.
- Wiem, że pytasz czy chcę. Wiśniowy proszę - mrugnęła do Amber. - Ze dwie kanapki.
Amber się uśmiechnęła. Skinęła głową. Zeszła na dół i poprosiła o śniadanie. Tym razem nie było w nim żadnych mięsnych lub pochodnych zwierzętom składników. Amber dotarła do swojego pokoju z wielką górą kanapek z dżemami, marmoladami i konfiturami w różnych smakach... Słodkich typu brzoskwinie, truskawki, maliny itp. Dla Carmen przyniosła kanapki z dżemem wiśniowym. Do picia Amber wzięła sobie sok malinowy słodzony miodem. Miała tak dziką ochotę na słodkości, że wszystko w jej śniadaniu było na jedno kopyto. I zniknęło równie szybko jak każde inne dowolne śniadanie, jakie kiedykolwiek jadła w tej gospodzie. Gdy się objadła, odetchnęła.
- Nim zajmiemy się wszystkim tym czym musimy się dzisiaj zająć... Opowiedz mi proszę więcej o sobie. I tak teraz się ledwo ruszam – powiedziała Amber przekrzywiając głowę. – Ja chcę zrozumieć twoje poglądy i opinie... – dodała szczerze. Może historia „powstania” Carmen i to co działo się później w jej życiu rzuci jakieś światło? Amber zależało na zrozumieniu. Wiedziała, że nie rozumiejąc motywacji drugiej osoby nie można działać na jej korzyść. – Mogę się zrewanżować tym samym... Choć moja historia będzie bardzo zwykła w porównaniu do twojej – bąknęła.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Wilkojapko »

Io

Tłum ciut przerósł Io. To co miało być po prostu próbą mocy, przerodziło się w ciężką pracę. No i nowe znajomości...

Io spojrzał na napastników. Zebrał w nim gniew, agresja, pogarda. Przez jego głowę przeszły obrazy. Szarych niedźwiedzi z pobliskich puszcz, czy Thalanńskich lwów - istot nazwanych tak przez ludzkich osadników, przez wzgląd na jako takie odniesienie do znanych im zwierząt. Widział te istoty i wiedział jak nawet żałosnym rykiem, uwięzionego w zoo osobnika potrafią zmrozić krew w żyłach, jak jednym spojrzeniem, potrafiły sprawić, że człowiek, czy Thlann czuł się mały.

Tak właśnie patrzył na trzech mężczyzn przed nim.


Jego głos brzmiał niczym pomruk lwa. Dumnie i godnie..
- Dlaczego podnosicie na mnie broń? Przyszedłem jako przyjaciel.

- Kepper nam kazał -
mruknął jeden z nich.
Drugi już chciał mu przyłożyć, ale się powstrzymał i westchnął.
- Nie spodobało mu się, że wyleczyłeś ludzi w obozie uchodźców. przehandlowywał niektórych z nich za niezbędne im rzeczy... - mruknął.

Io zapytał po prostu:
-Dlaczego więc zgodziliście się służyć Kepperowi?

- Brzmiało to jak łatwy zysk - rzucił trzeci.
- Kosztem innych? - zapytała Thelia.
io poczuł się nagle jakby ganił grupkę dzieci. Umysły bandytów były teraz jak glina, czuł że, jeśli umodeluje je właściwie i wzmocni, to już takie pozostaną. Była to dobra szansa na odebranie swemu potencjalnemu przeciwnikowi pomocników.
Io postanowił tę okazję wykorzystać.
-Jeśli pójdziecie za mną możecie zyskać coś znacznie więcej niż pieniądze i jedzenie.
Mężczyźni spojrzeli po sobie.
- Dodajmy do tego jeszcze spokój ducha. Będziecie wreszcie robić coś co jest właściwe - zauważyła Thelia, dając przy okazji upust ukochanemu sobie protekcjonalizmowi.
Chyba poskutkowało.
- Więc... co robimy? - zapytał jeden z nich.
- Na początek powiedzcie jak macie na imię. Ja jestem Thelia,a to jest Io - powiedziała kobieta.
Mężczyźni przedstawili się Markus, Filip i Anthony. Wyglądało na to, że są na rozkazy Io...
Io przywitał tych trzech mężczyzn o wybitnie niethlann'ńskich imionach z otwartymi ramionami. O ile ludzkie imię u człowieka było czymś zupełnie normalnym, to u rodaka Io oznaczało zazwyczaj tyle co pirat, bądź reemigrant.
Io zebrał myśli, po czym przemówił.
-Słuchajcie. Jestem w stanie zapewnić wam więcej niż jedzenie i pieniądze. Mogę zapewnić wam, waszym dzieciom i bliskim, tym na którym wam zależy przyszłość. Kepper może mieć pieniądze i uzbrojonych ludzi na swoich usługach, ale wiedzcie jedno, za murami miasta czai się zepsucie, które powoli rozłoży wszystko wokół, wszystko co kochacie i wszystkie wasze nadzieje. Z tym przeciwnikiem nie ma paktów.
Ja mogę pomóc wam się przed nim uchronić. Pójdźcie skąd przyszliście. Sprowadźcie swoich przyjaciół i tych, którym możecie zaufać. Spotkacie mnie jutro tam gdzie uzdrawiałem o tej samej porze.


Mężczyźni znów popatrzyli po sobie. Jeden z nich pstryknął palcami.
- Czekaj, to ty załatwiłeś tego zmutowanego gościa, który wlazł do miasta. To tego jest więcej? - uniósł brwi.
Io skinął głową. Cel został najwyraźniej osiągnięty. Odezwała się Thelia.
- Sporo więcej... i to tylko początek. Ruszajcie - poleciła Thelia. Niewiele po tym została sama z Io.
- Dobra robota - uśmiechnęła się do podopiecznego.

-Dobra. - Skwitował Io z lekką nutą wątpliwości. - Mam nadzieję, że nie napytają sobie biedy.

Chodźmy na kolację.



- Nie powinni - stwierdizła Mentorka.
Weszli do lokalu na kolację. Podano im zupę z z upolowanej dzień wcześniej sarny. Przyjemny smak i aromat potrawy, oraz przytulne, ciepłe wnętrze karczmy pozwalało się odprężyć.
Kobieta milczała. Myślała chyba nad czymś. Jadła w skupieniu.
-O czym myślisz Thelio?

- Komunikowałam się z innymi opiekunami. Możemy mieć tu mały szturm "drobni" za parę dni. istoty pierwszej fali w dużej ilości. Dobrze, że zacząłeś zbierać ludzi, przydadzą się - westchnęła.

-To dobrze. Mam nadzieję, że uda mi się w miarę szybko przekonać większość.
Będziemy potrzebowali wielu oczu. A poza tym, raczej niewielu ludzi czy Thalann przepada za zbrojnymi sektami.


Dodał z lekkim rozbawieniem w głosie.

Thelia odezwała się z nad miski, goniąc łyżką kawałek sarniego podrobu.
- Wszystko inne zawiodło, połacie kontynentu wpadły w ręce Skazy. My wykonamy pierwsze ruchy w kierunku odbijania terenu, więc znacznie więcej, niż ktokolwiek się spodziewał. Gdy przejdziemy do ataku sadzę, że Kult Tyris staną się główną wiarą tego kontynentu - stwierdziła Thelia.

-Niech i tak będzie.-rzekł Io z nieszczególnym przekonaniem. Na razie był bardziej zajęty zaistniałą sytuacją

- Wracając jednak do teraźniejszości: Czy uważasz, że możemy dziś w nocy mieć kłopoty? Wątpię bym naraził się tylko Kepperowi. Tyris do prawdy jest potężną panią, ale nie wiem gdzie kończy się jej ochrona...

- Spokojnie... nasz pokój jest zabezpieczony. Sądzę, ze ewentualnych napastników odwiodę od pomysłu włamywania się w momencie jak wejdą na piętro - Kobieta uśmiechnęła się lekko.
- Poza tym możliwe, że wykonają ruch dopiero jutro, ale wtedy spodziewajmy się większej organizacji.

-Rzeczywiście... Po prostu zastanawiałem się, czy nie byłoby bezpieczniej nocować dziś w lesie...

- Nie obawiaj się. Sądzę, że nawet sam zbudziłbyś siew porę, by należycie powitać wszelkich nieproszonych gości - odparła kobieta.
-Schlebiasz mi.-odparł Io, uśmiechając się.

Thelia mrugnęła do Io. - Możesz pójść się położyć bez obaw. Czuwam - zapewniła.


Io z braku lepszych zajęć, udał się na górę. Rozebrał się do naga. Od ponownego tchnięcia życia jego odczucia zmysłowe były silniejsze. Nie lubił ubrań. Odczuwał je jako coś obcego, nienaturalnego. Przed snem rozmyślał to samej Tyris... Tak niewiele jeszcze o niej wiedział, ale zaufała mu na tyle, by obdarzyć go tak potężną mocą...
I obarczyć tak wielką odpowiedzialnością.

Myślał też o planach ataku na istoty skazy.
Wszystko to było takie nowe... takie wydawało by się nierealne. Jednak Io nie znał za bardzo pojęcia normalności. Pojęcia realności - tym bardziej.




Następnego dnia obudziła go burza. Co jakiś czas jego okna rozświetlały pioruny, a w tle słychać było grom.

Io otworzył okno, by nacieszyć się świeżością burzy.
Jeszcze jeden wspaniały dar natury.
Coś niosącego oczyszczenie i nowe życie.
Przy okazji krzyżujące bardziej skomplikowane plany. Plany Io taki na szczęście takie nie były. Nie musiały być.
Ubrał się.


Thelia nie miała zamkniętych drzwi do pokoju, co oznajmiła, gdy Io zapukał. Kobieta klęczała na łóżku z dłońmi odpartymi o kolana. Otworzyła oczy, gdy Io wszedł do pokoju.
- Gotów na dzisiejszą konfrontację z półświatkiem?- Zapytała i było w tym coś zachęcającego. - Miałeś rację, obawiając się nocnego ataku. W areszcie przybyło przez noc czterech nowych więźniów...

Thelia niezmiennie zadziwiała Io. O ile jego umysł wciąż nie obejmował do końca tej osoby, o tyle jego twarz nauczyła się już nie reagować. Nawet nie uniósł brwi.
-Dziękuję ci. Zaczniemy dziś od jakiejś nauki?

- Możemy cię nieco wzmocnić przed dzisiejszym spotkaniem z twoją nową świtą... -
stwierdziła Thelia, przeciągając się leniwie. Io zastanawiał się w jakim stopniu przeciąganie się przez kobietę, która bez problemu potrafiła posłać czterech zamachowców do więzienia było kokieterią.

-Wzmocnijmy się więc. Mam nadzieję, że pomijając gości, noc minęła dobrze. - Odparł Io z uśmiechem

- Tak.. ale najpierw może śniadanie? Wypadałoby napełnić brzuch na dobry początek dnia
Io był już bardziej skłonny uwierzyć w konieczność odżywiania się.
-To ty jesteś mistrzem. Prowadź.

W odpowiedzi Thelia lekko się uśmiechnęła i zeszła z łózka, po czym poprowadziła Io na dół i zamówiła śniadanie dla nich obu. Sarnia noga przez tę noc zamieniła się w całkiem smaczną szynkę.
- Powiem ci jak działać energia i pójdę do pokoju. Będę obserwować cały proces energowizją i dawać, ci rady telepatycznie. Chcę wziąć kąpiel - wyjaśniła, gdy skończyli jeść.

-Dobrze.
Wybraniec stwierdził, że nie ma zbyt wiele do wtrącenia w tej sytuacji. Nie miał większych oporów przed samotnym wyjściem do lasu. Wiedział co prawda, że będzie czuł się ciut niepewnie, ale nie było czasu do stracenia. narzucił na plecy gruby, skórzany płaszcz z parcianym kapturem, po czym udał się tam gdzie zwykł chadzać ze swą nauczycielką.
Tymek (ZETH)

Po chwili zaczął otrzymywać instrukcje. Musiał rozluźnić się i pozwolić mocy zacząć krążyć poza jego ciałem i kontrolować jej przepływ. Stworzyć dodatkowe "orbity" wokół siebie.
Bardziej niż polecenie, Io zastanowił problem prywatności w obliczu telepatii. Nie było jednak czasu do stracenia.
Tworzenie orbit było dla niego kolejnym przyjemnym aspektem mocy. Chociaż trzaskający deszcz i walące pioruny nie sprzyjały za bardzo koncentracji, niebawem uzyskał świadomość swojej energii
z początku próby były nieprzyjemne, przyprawiające o drżenie ciała i rąk. O widmowe, niepokojące odczucia, zatracenia obrębów swojego ciała, lecz niebawem wyklarowało się piękne uczucie. Uczucie rozszerzania swojej istoty.

Energia krążąca wokół niego stworzyła coś na kształt pola ochronnego.
Krople deszczu przestały go sięgać. Gdy stworzył dziesięć takich orbit Thelia poleciła mu, by wciągnął te orbity z powrotem do swego ciała.

Kolejna zabawa odczuciami... Io niechętnie, acz posłusznie, zrezygnował z postaci energetycznej bańki na rzecz swojego obrębu ciała. Splótł otaczające go orbity w gęsty kłos, który następnie nakierował do swojego wnętrza.
Uderzenie energii. Chociaż niefizyczne - pełnoprawne. Wstrząs, odrzut i rozlewająca się fala ciepła.
Deszcz w tym czasie zelżał, a niebo powoli rozpogadzało się.

Wspaniale.
Rozbudzony tą mocą Io ruszył dziarskim, energicznym krokiem do miasta.
Do gospody w której czekała Thelia

Gdy tylko Io dotarł na miejsce od razu dostał obiad. Medytacją zajęła dłużej niż sądził.
Trzeba będzie upolować nowe zwierze.
Zjadł posiłek pospiesznie. Miał nadzieję, że zdąży w umówione miejsce o umówionym czasie

Nie było z tym problemu. Thelai udałą się z nim. na miejscu zastali około dwudziestki ludzi. Tyle zebrała poznana wczoraj trójka .
Byli to mężczyźni i kobiety. Thalannie i ludzie. Niektórzy uzbrojeni. Wszyscy wyraźnie zafrapowani.

Io uśmiechnął się w zadowoleniu. Rozszerzył swoją świadomość, by upewnić się, że nikt niepożądany nie zwraca na niego uwagi. Szczególnie z niepożądaną kuszą, czy muszkietem.
Niczego takiego nie wyczuł.
-Czy wiecie po co tu przyszliście?- Zapytał tonem nauczyciela. Już rozumiał, co Thelia tak bardzo w tym lubiła.

- Pokażesz nam jak zwalczać istoty podobne do tej, którą załatwiłeś parę dni wstecz -
odparła jakaś kobieta.

Zrozumiał też czego Thelia mogła w tym nie lubić.
-Hmm... ich krew leje się tak samo jak każda inna. Jednak trzeba jej przelać nieco więcej.
To ile jej przelejemy zależy od was.


Ludzie popatrzyli po sobie, a potem znów skierowali spojrzenia na Io.
Ach, czy przeciętny zjadacz chleba nie mógłby być bardziej domyślny?
-Wszyscy wiemy co stało się z Vuahl. Byłem tam i walczyłem o każdą piędź jego ulic. Niestety. Ja sam nie byłem w stanie go uratować. Żaden z nas samych nie był i nie będzie. Wątpię, by wszyscy, stojący na tym placu mogli przedłużyć agonię miasta choć o godzinę. Jednak istnieje pomoc dla nas wszystkich.
Wyłożył wybraniec, jednak nie przerwało to milczących spojrzeń. Może nastał czas na zaktywizowanie słuchaczy?

Czy modlicie się?-
Zapytał.

- Rzadko - odparł ktoś. Reszta pokręciłą głowami przecząco.
Io zadumał się.
-W takim razie... Wierzycie jeszcze w bogów?

Kilka osób skinęła głowa twierdząco. Reszta zaprzeczyła.

-Aby mieć szanse musicie wierzyć. Bogowie powrócili!

Dano mi misję. Mam potwierdzić powrót Pani Tyris i w jej imieniu pomóc wam powstrzymać skazę


Przemówił Io, mając nadzieję, że dzięki swojej mocy nie zostanie uznany za niegroźnego wariata.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
ODPOWIEDZ