[The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

To jest miejsce, w którym przeprowadza się wcześniej umówione sesje.
No Name
Bombardier
Bombardier
Posty: 676
Rejestracja: środa, 26 marca 2008, 20:41
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków, Bielsko w weekendy i święta. :)

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: No Name »

Tarvyn Viake

"No tak, ten s'wit zapewne już odpowiednio przedstawił sytuację. Nie specjalnie mam ochotę na podróż z nim, w tej samej łodzi. Ale w koniec końców trzeba się jakoś wydostać z tych wysp."
Kiedy znalazł ostatnią gwiazdkę, skończył z nuceniem. Przetarł twarz, przeganiając znużenie i usuwając błoto. Spróbował także, w miarę możliwości oczyścić swoje ubranie, wstępnie zrzucić co większe kawały brudu. Potem ruszył w stronę odpoczywającego altmera. Pochylił się i szturchnął go w ramię.
- Zbudź się Sera. Sam nie mam nawet sił by ci pomóc, a twoje rany zaraz zaczną rozdrapywać kraby. Odpoczniemy niedługo, ale teraz musimy jeszcze pomyśleć o wydostaniu się z tej wyspy. Co więcej... Nie chciałbym teraz zostać sam na sam z tym redgardem. - Ostatnie słowa wymówił nieco ciszej.
Spojrzał na Rautarda, kiedy ten pomagał nordowi. Postarał się wyprostować i z powagą podejść do nich. Zatrzymał się przy statku i poczekał, aż skończą przenosić kraba. Przyjrzał się załodze statku. Nie zbyt zadowalał go widok cesarskiego, wręcz przyprawiał go o odruchy wymiotne. Przychylniej nastawił się do Norda. Co by o nich nie powiedzieć, nawet pijani byli ludźmi z twardym charakterem, a takich lubił.
- Sera! - W końcu rzekł do norda. - Będziemy potrzebować pomocy.
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"

May the Phone be with you!
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: the_weird_one »

Vorion Lareantil

Leżał, z przymkniętymi oczyma, czekając, aż świadomość odpłynie. Wykończony jeszcze gdy zaczynali wędrować. Z powodu magii. Szlag.
Liczył na to, że ktoś go wniesie na pokład. Albo nie. W tej jednej chwili było mu wszystko jedno. Zignorował słowa Dunmera na początku, komentując je westchnięciem i nie poruszając się nawet, puszczając je mimo uszu. Przez chwilę chciał odpowiedzieć, ale usta jakoś mu się nie otworzyły.

- Co więcej... Nie chciałbym teraz zostać sam na sam z tym redgardem.

Altmer podejrzliwie uniósł jedną powiekę i ujrzał Redgarda rozmawiającego jak na jego gust zbyt konspiracyjnym tonem z Nordem. Z jego garda wydobył się bełkotliwy jęk.

- Sera! - W końcu Dunmer zawołał do norda. - Będziemy potrzebować pomocy.
- Nie, nie, już się zabieram! - prawie zawołał. Uniósł się na jednym łokciu, po czym skupiając ponownie zerwał i podskoczył, kończąc w przyklęku.
Cholerny ze mnie idiota. pomyślał, warknąwszy z bólu. Monotonne pulsowanie zabłoconej rany trwało niedługo, dostatecznie jednak by pomyślał o czym innym. Gestem pokazał Tarvynowi, że wszystko gra, po czym groteskowo utykając w błocie ruszył. Uprednio schowawszy krótki miecz do pochwy. Wyglądało na to, że do końca jeszcze daleko. Z drugiej strony poznał Dunmerów na tyle by wiedzieć, że wcale nie zawahałby się pozostawieniem go tutaj po tym wszystkim. Nie miałby mu tego za złe - przynajmniej rozumując, bo sam uważał za dosyć nikczemne zostawienie zupełnie nieznajomej osoby w takiej sytuacji. Odpiął pochwę z krótkim mieczem od pasa i zaczął całości używać jako niezbyt stabilnej laski. Pokuśtykał do wody, poszukać Claymore'a, już się uśmiechając na myśl o wejściu ranioną nogą do brudnej wody.

Przede wszystkim, co by o nim nie mówić, czy o pełnym wyższości spojrzeniu, którym na krótko obdarzył krzątającego się po pokładzie Cesarskiego, i chwilę potem Norda (choć gdy ten był skupiony na ich zdobyczy), był osobą, dla której podstawą było poczucie obowiązku - w tej sytuacji wobec Dunmera.
I nie tylko... - pomyślał, oglądając się na ciało Luciusa.
- Mam prośbę... nie pomagaj, przy przenoszeniu ciała. - zwrócił się do Tarvyna. - Nie zrozumie.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wilkojapko »

Vorion, Tarvyn, Rautard

Nord wysłuchał opowieści Rautarda. Stęknął, napiął wszystkie mięśnie. Razem z Vittoriem i Rautem huśtnęli potężne krabie truchło na pokład.
Stateczek aż zanurzył się nieznacznie od tego ciężaru.

Redgard mógł z bliska przyjrzeć się napotkanym osobom.

Vittorio przez swoje ramię przewiesił gustowny płaszcz. Na sobie miał jasną, lnianą koszulę, wysoko podciągnięte skórzane spodnie i wysokie buty z tego samego materiału.
Miał bardzo szlachetne, regularne rysy twarzy, jednak jego jakby zastygłe w gniewie brwi i oczy sprawiały nieprzyjemne wrażenie.

Jego towarzysz - Nord. Przewyższał go o jakieś pół głowy. Nosił długą wełnianą koszulę zabarwioną na kolor czerwony, ciemne płócienne spodnie i marynarskie buty typowe dla mieszkańców Skyrim.
Najwidoczniej nie potrzebował płaszcza.
Na rękach, oprócz karwaszy z plecionej skóry, miał misterną sieć niebieskich tatuaży.
Był zbudowany jak niedźwiedź. Jego łapa była grubsza conajmniej dwukrotnie niż ręka Rautarda.
Mimo, że twarz marynarza nosiła znamiona nienajmłodszego wieku, to stał prosto jak strzała.

Dopiero, gdy krab znalazł się na pokładzie, Nord wrócił do rozmowy.
Rzucił spojrzenie na zwłoki, po czym
spojrzał ze zrozumieniem w oczy Rautarda i zadał tylko jedno pytanie:

-Czy był bezbronny?


***

Szybko zostawiliście za sobą swoją arenę walki. W miarę, jak statek się oddal, zlewała się z krajobrazem, by w końcu ostatecznie rozpłynąć w się w gąszcu innych bezimiennych wysepek na Wybrzeżu Azury.

Nord, który przedstawił się jako Snorri, odkręcił garnek Matze - miejscowego specjału.
Mocny, ryżowy trunek mile uderzył wszystkim do głów.

Początkowa niezręczność ustała.
Przestaliście się zastanawiać faktem, że kategorycznie zabroniono wam schodzić pod pokład.
Przestało was też martwić wydobywające się spod niego skrobanie.
Przestaliście zwracać uwagę na notującego coś najwyraźniej w dzienniku i nie chcącego utrzymywać kontaktu Vittoria.

Wściekłość Rautarda ustąpiła miejsca rozrzewnieniu i tęsknocie za martwym przyjacielem.
Obijające się o głowę Voriona słowa "wszystko jedno" nabrały nagle jakiegoś dziwnie błogiego charakteru.
Zawroty głowy Tarvyna nie ustały, ale po prostu przestał z nimi walczyć. Usiadł wsparty o barierkę i odpłynął na chwilę w bajecznie wirujący rausz.

Błogą chwilę wytchnienia przerwał głos Snorriego, wychodzącego spod pokładu. Chwiał się już bardzo solidnie.
-Dobra! Pora pochować Imperiała! Po Marynarsku! Wstawaj Vito! To twój rodak! Dalej!
Miał przy sobie grube, lniane płótno i gorzałę.
Widok tak pijanego Norda, mimo wyświadczonych wam przezeń przysług był niezwykle niepokojący...
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: the_weird_one »

Vorion Lareantil

Najpierw zamierzał odnaleźć swój miecz. Bez niego tylko groźby pozostawienia na tym bagnie przekonałyby go do pozostania.

Dłuższą chwilę trwał namysł Voriona jeszcze na brzegu odnośnie kwestii pomocy przy wniesieniu ciała na pokład, ale tylko odprowadził niosących, samemu nie biorąc w tym udziału. Z niemałym trudem wdrapał się na brzeg barki i oparł na brzegu, patrząc co dalej. Zdobył się na słaby, ale szczery uśmiech - Nord był prostym człowiekiem - mimo własnych tajemnic, nie zamierzał jednak wchodzić w jego sprawy z ubłoconymi buciorami - i gościnnym. Vorion mógł być za to tylko wdzięczny.

Gdy reszta była zajęta innymi sprawami, poprosił imperialnego o kawałek materiału. Potem usiadł, prostując ranioną nogę i zdjął pokiereszowany ochłap skóry, który kiedyś był jego podróżnym butem. Przemył wodą z własnego bukłaka ranę na ile mógł, oceniając, jak jest głęboka. Kości nic się na szczęście nie stało... chyba. Nic poważnego. Jeżeli została zadraśnięta, poczuje nazajutrz, choć miał nadzieje, że nie będzie potrzebował żadnej podpory.

Oparł się o burtę wąskiego pokładu, przymrużywszy oczy z powodu senności. Podziękował Snorriemu za trunek, i jakkolwiek czuł pokusę by potraktować żywe mięso alkoholem zamiast go spożyć, spodziewał się, że Nord wyrzuci go a burtę za taką obrazę. Albo i nie. Wolał nie ryzykować. Rozkoszował się rozchodzącym się ciepłem gdy wziął głęboki łyk i podniósł się na zdrowej - acz wymęczonej ponad miarę - nogi i podał trunek dalej.

Obserwował Redgarda i Dunmera przez długi czas, a może Rautarda i Tarvyna. Zaczynało to dla niego robić różnicę. W przypływie wisielczego humoru pomyślał, że łatwiej mu zapamiętać dwa imiona niż trzy, ale był dość trzeźwy by nie podzielić się tę myślą.

Siedział tak, uspokojony, widząc już, że się nie pozarzynają od razu, z przymkniętymi oczyma, na poły przysypiając, na poły słuchając. Nacieszył się tym paskudnym miejscem za wszystkie czasy i cieszył, że wracają do cywilizacji. Zamierzał przekonać tych dwóch, by dokończyli powierzoną misję, lub przynajmniej o tym porozmawiali. Domyślał się, że dla nich musi to przypominać jakiś oniryczny sen, zupełnie taki, w jakim uwięziony czuł się Altmer, a jaki powoli był zastępowany przez ten błogi, prawdziwy...
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
No Name
Bombardier
Bombardier
Posty: 676
Rejestracja: środa, 26 marca 2008, 20:41
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków, Bielsko w weekendy i święta. :)

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: No Name »

Tarvyn Viake

- Mam prośbę... nie pomagaj, przy przenoszeniu ciała. - Powiedział Vorion. - Nie zrozumie.
Tarvyn miał zamiar skorzystać z tej rady. Nic go nie obchodził pochówek cesarskiego, a kolejne starcie z redgardem mogłoby zakończyć się tragicznie. Pokiwał głową na znak zgody i wszedł bez słowa na pokład. Cały czas zresztą starał się nie rzucać w oczy. Uznawał zasadę że w gościnie nie należy sprawiać kłopotów, nawet jeśli gospodarze są ludźmi. Gdyby tylko nie ta jego wrodzona ciekawość i wścibskość...

"Co ten cały Vito, tak namiętnie zapisuje w tym swoim dzienniku? Dlaczego nie możemy schodzić pod pokład? Niby nam pomogli, ale cholera... jakoś jeszcze nie ufam tym N'wah. Może lepiej ich sprawdzić? Nchow! Lepiej nie przysparzać sobie nowych problemów, zresztą pomogli..."

Tak też rozmyślając doczekał się posiłku. Wahał się czy sięgnąć po alkohol. Z jednej strony Matze powinno go nieco pokrzepić, ale z drugiej bał się o stan swojego już nie tak pustego żołądka. Finalnie zdecydował się na kilka łyków, co raczej dobrze wpłynęło na jego samopoczucie. Nie chciał jednak przedawkować, nie był weteranem marynarskich libacji i nie chciał nim zostać.
Nie wdając się w rozmowy i dalsze kłótnie usiadł przy barierce i oddał się odpoczynkowi...

... Ale czemu w głowie wszystko musi wciąż wirować? Jeszcze na domiar złego to kołysanie statku, doprowadzało go do szału. Ledwo spróbował zmrużyć oczy już nie mógł usiedzieć.
"Nchow! Nie możesz na chwilę posiedzieć na dupie?" - spytał samego siebie i spojrzał w kierunku pijanego norda, szykującego się do pochowania cesarskiego. W jego głowie zagnieździła się niecna myśl i nic już nie mógł poradzić, musiał ją urzeczywistnić.

Poczekał aż wszyscy zajmą się pochówkiem, kiedy sam grzecznie odmówił. Nie miał zamiaru mieszać się do tej sprawy, ale chciał ją nieco wykorzystać. Kiedy nikt na niego już nie będzie patrzył, chciał szybko wemknąć się do ładowni. Musiał sprawdzić co takiego ważnego się tam znajduje. Zresztą chciał sobie znaleźć jakieś zajęcie w ramach walki z zawrotami głowy, tylko zerknąć z poziomów schodów i od razu wrócić. Nikt nawet nie musiał wiedzieć o jego chwilowej nieobecności. Spodziewał się znaleźć tam ładunek krabów, albo innego pospolitego towaru. Taki prosty cichy spacerek nie powinien być problemem nawet w jego stanie.
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"

May the Phone be with you!
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Alien »

Rautard
-Był-powiedział drżącym głosem Raut.
Chciał pochować Luciusa, zakończyć to co zaczął na wyspie i wrócić do Cyrodill. Morrowind jak na razie zdecydowanie nie przypadł mu do gustu. Chciał wyjechać i nigdy nie wrócić.

Patrząc w wodę myślał o tym czy Łasy miał jakąkolwiek rodzinę. Wypadałoby im powiedzieć co się stało. Problem tkwił w tym, że Łasy jakoś nigdy nie rozmawiał z nim o tych sprawach. Rozmowy toczyły się raczej w okół tego co spotkają w następnych ruinach.
Z wdzięcznością przyjął butelkę od norda.

-Dobra! Pora pochować Imperiała! Po Marynarsku! Wstawaj Vito! To twój rodak! Dalej!

Rautard zrozumiał co nord miał na myśli. Nie spodobał mu się pomysł, żeby jego przyjaciela na dnie morza skubały ryby.
- Nie możemy go pogrzebać normalnie?- zapytał- Może po prostu owiniemy go solidnie i włożymy do ładowni? Jeśli nie ma miejsca to zapłacę. Nie chcę wrzucać go do wody jak pierwszego lepszego marynarza.
00088888000
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wilkojapko »

Vorion

Postanowiłeś rozejrzeć się za mieczem, nim wsiadłeś na statek.
Wystarczyło wytrzymać przez chwilę, ponaglające spojrzenia pozostałych i poczekać, aż delikatne pływy morskie zabiorą ze sobą cały wzburzony piasek, muł i rozlaną krew.
Już wkrótce odnalazłeś lśńiący, podłóżńy przedmiot - twój miecz.
Był dość paskudnie wyszczerbiony. Jego ostrze zostało odgięte tuż przy czubku na bok, przez ciężar zwalającego się nań kraba.

Potrzebowałeś kowala.

[b[Wszyscy[/b]

Na horyzont nie zawitały jeszcze łuny poranka. Pokład oświetlało kilka szklanych latarenek porozmieszczanych przy burtach i na skrzykach.

Altmer w końcu wygospodarował sobie chwilę na opatrzenie swojej rany. Nie była zbyt wielka, a cięcie było czyste i precyzyjne. Mimo to było dość głębokie.
Przecięło skórę i miejscami mięsień nie pozostawiając jednak żadnego odczuwalnego uszczerbku na kości, czy ścięgnach.
Vorion przemył ranę wodą. Nim ponownie zaszła krwią, zauważył w niej dziwny błysk. Ból jednak powstrzymywał go od wygrzebania z rany jego źródła.
Poproszony o materiał cesarski o dziwo uczynił uprzejmość i wstał, przyciskając do piersi dziennik. Podał poszkodowanemu lnianą hustę, po czym wrócił do swojego zajęcia i nie przerywał go, dopóki nie zaczęły się uroczystości pogrzebowe.

Vittorio, mruknął coś, wyraźnie niezadowolony z użytego wobec niego zwrotu. Naskrobał coś szybko, po czym zamknął z hukiem dzienniczek, odkładając go na skrzynkę.
Chwilę później stał już wyprostowany i dumny obok was.

Na sugestię Rautarda Snorri odparł, zmarszczywszy brwi:
-To strefa Telvani! Takich jak my tutaj nie chowają...
Spojrzał na morze.
-Marynarski pochówek... może podryfuje tam, gdzie go serce rwało... ha ha...- Zaśmiał się jakoś bez szczególnej radości. Jego głos łamał się od alkoholu.
Ucinając wszelkie dyskusje rozpoczął ceremoniał:

-Spotkał Cię... Lusiusie?... los gwałtowny i krawy... iście chłopski... jak każdy chłop co miecz nosi, pewien być nie mogłeś, co bogowie dla ciebie na ten dzień zgotowali i przyjąłeś to... mam nadzieję, że godnie...niech twój miecz służy ci w zaświatach, albo posłuży temu, kto znajdzie go tutaj... nie odmienię twego losu. Piję za twoją pamięć.

Wymruczał swoje pożegnanie dla anonimowego cesarskiego truposza, po czym pociągnąwszy łyk gorzały, przekazał dzbanuszek Vittoriowi, patrząc na niego wymownie.
Vito przemówił. Chyba po raz pierwszy w obecności pasażerów.
Mówił powoli, bardzo dokładnie akcentując słowa w mowie imperium. Można by rzec - przesadnie teatralnie.

-Niechaj Arkay łaskawie spojrzy na ciebie i twe zasługi i przeprowadzi cię szczęśliwie na drugą stronę.

Wzniósł dzbanek a następnie pociągnął skromnego łyka, przekazując naczynie dalej.

Nieobecność Dunmera przy ceremonii wydała się załodze uzasadniona, jednak pasażerowie z niepokojem wypatrywali jego powrotu.

Tarvyn

Spacerek okazał się być wcale nietrudny. Pokład nie skrzypiał. Buty nie ślizgały się zanadto. Zawroty głowy nie przeszkadzały. Znalazły się gdzieś poza błędnikiem. Gdzieś w sferze myśli i przyjemnego szumu w głowie.
Obejrzałeś się jeszcze raz, dla pewności na pozostałych. Pijany Nord właśnie dukał jakąś mowę pogrzebową.
Miałeś jeszcze czas.

Dobiłeś do schodów, gdy Snorri był mniej więcej w połowie swojego monologu.
Byłeś już całkowicie pewien, że temu drapaniu towarzyszą jakieś zwierzęce pomruki.
Zajrzałeś do ładowni.
Pora wcale nie pomagała w rozróżnieniu znajdujących się tam kształtów.
Wyczuwałeś słabą woń ryb, woń liści i delikatny, nieokreślony zapach.
Widziałeś, że znajduje się tam jakieś źródło mdłego światła, ale nie było one wystarczające, by rozeznać się z tej odległości w zawartości ładowni. Widziałeś skrzynki i jakieś małe połyskliwe paczki na ziemi. Pochyliłeś się bliżej, czekając aż twe oczy przyzwyczają się do oświetlenia.
Nagle zamarłeś. Twoje serce na moment przestało bić, a wszystkie mięśnie spięły się od szoku. Wszystkie objawy upojenia alkoholowego odeszły
Spod pokładu odezwał jednostajny, zwierzęcy pomruk układający się w słowa:

-Snorri!? Serrra! Przynieś mi wodę.

Nie wiedzieć czemu czułeś w tym głosie ironię i rozbawienie.
Wiedziałeś, co wydaje takie odgłosy.
To był Khajit. I właśnie bawił się z tobą w kotka i myszkę.

-Tak Snorri! Do Ciebie mówię!

Dodał celowo głośniej.

Wiedział, że zależy ci na jak najcichszym załatwieniu sprawy.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
No Name
Bombardier
Bombardier
Posty: 676
Rejestracja: środa, 26 marca 2008, 20:41
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków, Bielsko w weekendy i święta. :)

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: No Name »

Tarvyn Viake

Dunmer nie zważał na bełkoty Norda, w jego mniemaniu nie miały krzty sensu.
"Takich jak my tutaj nie chowają... dobre sobie. Jak się nie podoba to czego tutaj w ogóle szukacie? Wracajcie skąd przybyliście cholerni przybysze. Nawet w strefie Telvani ich pełno, czego oni się dziwią?"
Tarvyn schodząc pod pokład, poczuł się samotny w swój specyficzny sposób. Jako jedyny dunmer na pokładzie, w dodatku morderca, był osamotniony, osaczony. Pierwszy raz był zmuszony do obcowania z samymi przybyszami. Ba! W pewien sposób był zdany na ich łaskę, co zdecydowanie nie podobało mu się. Czuł się bardzo nieswojo.

Po bezproblemowym zejściu do ładowni przystąpił do oględzin ładunku. Tajemniczy głos pod jego stopami, wywołał szok.
-Snorri!? Serrra! Przynieś mi wodę.
Prawa dłoń odruchowo schowała się w torbie, szukając sztyletu. Po chwili jednak zorientował się w sytuacji. Pochylił się nisko na ziemi, niemal przykładając ucho do desek. Na twarzy pojawił się niepewny uśmiech. Przez myśl przelatywało mu tysiąc sposobów na wyciągnięcie korzyści z tej niefortunnej sytuacji. Z drugiej jednak strony wyobraził sobie jak uśmiechnięty nord odrąbuje mu głowę i wyrzuca za pokład, prosto pozbywając się problemu. Zastukał palcami w podnieceniu o pokład, zastanawiając się co dalej.
"Khajit... Najpewniej zbiegły niewolnik. Ten cały Snorri ostro sobie pogrywa zapraszając nas na pokład. W szczególności mnie. Jednak za złapanie go nie zostanę ułaskawiony. Smutna prawda wygląda tak, że w obecnej chwili moja sytuacja wcale nie jest lepsza od tego pchlarza."
Po dłuższej chwili w końcu się podniósł nie wymawiając ani jednego słowa. Charakterystyczny, ochrypły, dunmerski głos od razu by go zdradził. Wejść na górę starał się równie bezszelestnie co zeszedł. Wyglądnął ostrożnie znad schodów, by nikt nie zauważył jak opuszcza ładownię i przemknął z powrotem na pokład.
Oczywiście to nie był koniec. Ciekawość wciąż nakazywała mu dowiedzieć się czegoś więcej. Szczerze liczył że jego 'ulubiony' towarzysz Rautard narobi jakiejś awantury z okazji pogrzebu. To dałoby mu dodatkowo trochę czasu.
Odpowiedzi mogły się znajdować w dzienniku tego snoba, cesarskiego. Gdyby wszyscy jeszcze na chwilę odwrócili wzrok, skupiając się na martwym ciele albo czymś, może byłby w stanie zerknąć do środka, na ostatnie zapiski. Rozglądnął się za książką i przyczaił nieopodal niej, mając nadzieję że nie wygląda zbyt podejrzanie. Znów czekał na odpowiedni moment.
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"

May the Phone be with you!
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: the_weird_one »

Viorion Lareantil

Gdy zaczął się kameralny pogrzeb (na środku bagnistego jeziora...?), Altmer ucieszony, że noga jest cała z szacunku dla innych wstał, wspierając się na swoim mieczu cały czas spoczywającym w pochwie. Broń wyginała całość, tak była uszkodzona jeżeli nie liczyć szczerbin, mimo to Vorion uśmiechnął się delikatnie na myśl, że go znalazł. Początkowo uważał wobec jego stanu i wciąż obecnych krabów (i nieznanej mu cierpliwości ich wybawców) broń za ze wszech miar utraconą, po dwójnasób się ucieszył dosłownie wpadając na nią w mulistym dnie. Był szkolony do walki dowolną bronią z brzeszczotem, do tego miecza jakoś przywykł. Walczył po raz pierwszy od długiego czasu i miecz uratował mu życie. Szkoda, że nie magowi.

Pierwsza porażka. Druga wisiała w powietrzu. Dobrze, że Tarvyna tu nie ma skontastował odbierając od Cesarskiego dzban. Uważał za naturalną kolej rzeczy, iż ostatniemu przypadnie napitek i mowa przyjacielowi zamordowanego... to znaczy... zmarłego... Przynajmniej jeżeli dobrze zrozumiał improwizowaną ceremonię w wykonaniu dwóch ludzi.

Spojrzał na maga, gdy jego myśli się formułowały. Uniósł nieco naczynie.

Zjednocz się z przodkami i dbaj o powierników twojego imienia. Wybacz mi porażkę, dzisiaj bowiem do nich dołączam. Altmer ledwie zanurzył wargi w alkoholu, zaciągając się nieco jego czystą wonią. Przez chwilę trwał w zamyśleniu. Podał naczynie Redguardowi i pociągnął nosem. Chciał o coś zapytać Cesarskiego, ale nie zamierzał psuć nawet takiego gestu, jaki nieznajomi uczynili dla wojownika. Skierował spojrzenie na okolicę, niepokojąc się chwilowo nieobecnością Tarvyna. Czy nie miał przypadkiem nie zagłębiać się pod pokład? Z resztą. Chyba po wydarzeniach sprzed godzin przeszła mu ochota na narażanie się swoim dobroczyńcom. Nawet Dunmer ma swoje granice.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Alien »

Rautard
Otarł zabrudzonym rękawem oczy.
Z Łasym znali się już dość długo. Na tyle długo, żeby redgard przyzwyczaił się do dokuczliwego przyjaciela. Wręcz polubił go i był szczęśliwy, gdy przeżywali wspólne przygody, jakkolwiek dziwne by one nie były.
Teraz ich znajomość została przerwana. Szybko i boleśnie. Dunmerskim sztyletem.

Przyjął dzbanek od altmera i pociągnął długiego łyka.
- Na Talesa- szepnął redgard, tak aby nikt oprócz niego i bogów nie mógł tego usłyszeć- przysięgam, że pomszczę cię Luciusie.


"Muszę znaleźć jego rodzinę, jeśli jakąś posiada"-pomyślał Raut-"Kiedy wrócę z tej "przygody" wywrócę Cyrodill do góry nogami, aby ich odnaleźć"

- Żegnaj Luciusie- powiedział już "oficjalnie"- Niech bogowie będą dla ciebie łaskawi.
00088888000
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wilkojapko »

Kompanya

Gdy każdy powiedział, co leżało mu na sercu. Nord sprawnie zawinął zwłoki w całun i huśtnął przez pokład. Wyglądało na to, że miał w tym jakąś wprawę.
Lucius wpadł do wody gładko i bez większego plusku. Zatańczył na powierzchni, po czym powoli zaczął znikać w przejrzystej toni morza.
Wtedy to ostatni raz widzieliście Luciusa.

Po chwili ciszy wszyscy wrócili do swoich zajęć. Snorri zaczął wyprawiać kraba rozpływając się nad zdobyczą.
-Z mięsa pieniądz będzie a szczypce! Broń z tego zrobię!
Po chwili dłubania nożem w tkankach skorupiaka, wyrwał jedno z kleszczy. Zamachnął się nim na burtę i uderzył. Szczypce bez problemu poradziły sobie z drewnem, zagłębiając się weń.
-Ha! Dociążyć i na drzewce nabić!
Snorri najwyraźniej znalazł sobie zajęcie. Cały czas majsterkował przy szczypcach, głośno komentując efekty swej pracy. Zataczając się, wyprowadzał kolejne finezyjne ciosy, do kolejnych, zmyślonych przeciwników.
Musiało to być na rękę Tarvynowi, który obecnie myszkował po statku.

Koniec korzystnej sytuacji pojawił się na horyzoncie, kiedy Vittorio ostatecznie stwierdził, że jego towarzysz nie sprawia zagrożenia dla życia swojego, innych oraz integralności statku. Zwrócił się w kierunku swojego posłania, nieopodal schodów, wiodących pod pokład.
Woleliście nie wiedzieć, jakie byłyby konsekwencje jego spotkania z Tarvynem, ale
jeśli komuś zależało na pozostaniu po wewnętrznej stronie burty, należało jakoś interweniować w sprawie Dunmera.

Tarvyn

Khajit wcale nie dawał za wygraną. Zaczął głośno domagać się wody. Na pewno wiedział, że zależy ci na dyskrecji, toteż specjalnie mówił, coraz bardziej ostentacyjnie. Póki co ratował cię hałas, którego sprawcą był Snorri. Postanowiłeś mimo wszystko ruszyć w kierunku posłania Vittoria, które wcale nie było aż tak daleko.
Nagle, zauważyłeś, że Cesarski kieruje się w kierunku swego posłania. W przeciwieństwie do swojego towarzysza był trzeźwy i czujny.
Zanurkowałeś za skrzynię.

Khajit coraz głośniej wzywał wody.
Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: the_weird_one »

Vorion Lareantil

Głupiec. Kretyn. Samobójca.
Nigdy nie wiedział, że kuzyni jego rasy nie uczą się na własnych błędach czy nie posiadają krztyny ograniczeń własnej bezczelności. Wprawdzie większość wysoko urodzonych Dunmek zdawała się wykazywać tę cechę, jednak mężczyźni zdawali się przynajmniej rozsądni.

Będą musieli poważnie porozmawiać. W tej chwili nie pozostawało nic innego jak improwizowanie. Bo już on dobrze wiedział, gdzie się Tarvyn podział. Oddalając myśli o konieczności wyboru pomiędzy przypatrywaniem się duszeniu powierzonego mu pod ochronę Mrocznego przez olbrzymiego Norda a walkę z ich dobroczyńcami, której wcale nie był pewien czy by się podjął z przyczyn stricte moralnych (nie wspominając o Redgardzie) postanowił działać jak tylko umie i liczyć na szczęście.

Altmer opierając się o pokład przeniósł nerwowo spojrzenie na cesarskiego.
- Dobry panie Vittorio, jeżeli wolno mi zapytać... stanowicie dosyć niecodzienną parę. - podszedł o krok i ściszył głos, jakby nie chcąc przeszkadzać wstawionemu Nordowi i niewiele gorszemu, dochodzącemu już przyjacielowi trupa. - Nie chciałbym być wścibski, dostaliśmy już od was instrukcje czego nie robić. Za kontrabandę nie ścinają, ale nietrudno w tej niegościnnej krainie i o kłopoty ze strony wielkich Rodów przez zwykłe niesnaski... - zaczął, kierując spojrzenie na pozostałych dwóch na pokładzie. Naprawdę miał nadzieję, że Dunmer za chwilę się pokaże i przekaże, że nie wpadł w międzyczasie na żaden głupi pomysł, ale przeciągające się zniknięcie nie działało kojąco na nerwy elfa. Poza tym był naprawdę zainteresowany, czy ich dobroczyńcy nie narazili się komuś, jakkolwiek naiwny był by sądzić, że może się czegoś dowiedzieć...
Vittorio zatrzymał się i odwrócił szybko, ale nie nerwowo. Na wzmiankę o sobie i swoim towarzyszu, uśmiechnął się nieznacznie, nie odpowiadając jednak.
Snorri, rzecz jasna nie przerywał swoich radosnych harców, z improwizowanym orężem.
Samo słowo "kontrabanda" wywołało w nim widoczną reakcję. Trudno było określić, czy jego duma została urażona tak haniebnym osądem, czy po prostu pozbył się złudzeń, jakoby pasażerowie nie znali natury jego rejsu.
Po krótkim namyśle odpowiedział:
- Ależ panie... rybactwo, a nie mam nawet zamiaru z moim towarzyszem wychodzić poza obręby tej działalności to całkowicie bezpieczny interes. Jeśli przestrzeże się wszelkich norm i ma się odrobinę podejścia do urzędników, to włos z głowy nie spadnie, ani tym bardziej smok z sakwy.
Jedyne co mnie martwi to sytuacja polityczna. Ostatnio nawet za drobne pomówienie zdarzają się kłopoty. Widzę, że mieli panowie ciężką noc, toteż wolałbym, żeby by panowie odpoczęli z dala od smrodu ryb. Tym bardziej, że znam skłonności do poszlakowania się i pomówień, które cechują niektórych elfów.
- Tok wypowiedzi Vittoria był conajmniej dziwny i zawiły, ale jego ton był bardzo spokojny i rzeczowy, miało to w sobie coś dyplomatycznego, ale jednocześnie niezręcznego. Tym niemniej nie pozostawało wątpliwością, o którym elfie mówił Vittorio, ani że nie ma zamiaru nikogo wpuszczać pod pokład.
Altmer odchrząknął i próbując wciąż udawać niezrażonego (i nie kierować spojrzenia na zejście pod pokład) zaplótł dłonie i uśmiechnął się krzywo.
- Ufam dobrodzieja osądowi. Będę mało ugodowo bezpośredni co do moich zmartwień, aby ułatwić zrozumienie mnie. Moim zadaniem jest chronić tę zgraję... i w jednym wypadku już zawiodłem, a jestem osobą dążącą do wywiązania się ze swoich obowiązków. Dziękuję jeszcze raz za ratunek, dlatego tylko chciałem zadać to pytanie. Nie byłoby dla was problemem nas choćby i sprzedać. Dlatego proszę o jedną, prostą odpowiedź, która zmieni jedynie moje rozumienie sytuacji... - tutaj spojrzał niższemu człowiekowi w oczy, powoli się wysławiając i uważnie sylabizując słowa. - Nie co dzień spotyka się członków władztwa Septimów z taką klasą i manierami na rybołóstwie w takim miejscu. W Sadrith Mora będziemy - my wszyscy - bezpieczni? - zakończył, świdrując człowieka wzrokiem i modląc się do przodków o zjawienie danie znaku życia przez tego samobójcę.

Vittorio spojrzał na Altmera jak na skończonego... głupca rzecz jasna.
Stwierdził jednak, że w tej szajce nic go nie zdziwi. Chyba, że ewentualne skłonności samobójcze...
- Wie pan. Różne są koleje losu, a w tym podłym kraju to i uczciwemu obywatelowi imperium tak chałturzyć przychodzi.
Vorion uniósł brew, i przeciągle obrzuciwszy spojrzeniem własny ubłocony strój i zerknąwszy na wygięty, poszczerbiony brzeszczot, który oparł w również zdeformowanej przezeń pochwie o burtę skinął głową.
- Mogę to sobie wyobrazić.
- Wracając jednak do pytania. To myślę, że jako Elfom, bez szczególnych politycznych powinowactw nic panom nie grozi. Ostatnio zdarzyły się co prawda jakieś rebelie niewolnicze na południu, ale tak poza tym, to Sadrith Morra nie podlejszą jest niż zwykle.
Vittorio złapał to spojrzenie, po czym zapytał ze słabo ukrywana ciekawością.
- Swoją drogą: można wiedzieć, co robiła wasza kompania w dziczy w środku nocy? I przed czym, oprócz nich samych, musiałbyś ich chronić?

Elf wysokiego rodu westchnął. Przez chwilę korciło go by opowiedzieć całą prawdę jak leci i patrzeć, jak zawieszenie niewiary Cesarskiego chroni go przed faktami, obawiał się jednak, że mógłby jeszcze bardziej zrazić do siebie tego raczej ponurego człowieka. Dla niego sprawiał wrażenie imperialnego alfonsa. Skrupulatny, skupiony, dystyngowany i rzeczowy.
Zdecydował się na drobne kłamstwo, jakkolwiek niewiarygodne mogłoby być, mogło wyjaśniać jego niechęć do wyjaśniania sprawy.
Wszystko jedno.
- Nie wyjaśniono mi. Jestem tylko najemnym mieczem, daleko od domu. Podobnie Redgard. - dodał szybko. - Dunmer zna cel podróży, znał go też pana rodak... - Vorion wzruszył ramionami, zupełnie nieświadom podejrzeń, jakie przypadkiem mógłby wzbudzić gdyby uznano jego słowa jednak za prawdę...
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
No Name
Bombardier
Bombardier
Posty: 676
Rejestracja: środa, 26 marca 2008, 20:41
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków, Bielsko w weekendy i święta. :)

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: No Name »

Tarvyn Viake

Dunmer skulił się za skrzynią, mając nadzieję, że nie jest widoczny. Był pewien, że za chwilę do pokoju wpadnie rozwścieczony Vittorio i znowu zacznie się rzeź.
"Nie, to jednak nie był najlepszy plan. Trzeba będzie wymyślić lepszy. Skoro ten białoskóry pedant ciągle znajduje się na zewnątrz, zapewne Vorion zdążył się połapać w sytuacji. Będę musiał odłożyć moje poszukiwania na później, a teraz... Teraz przesłucham świadków."
Tak też w głowie młodego mera narodził się zupełnie nowy pomysł, który niekoniecznie pochwaliliby pozostali uczestnicy misji. Postanowił zadziałać w zupełnie nowy sposób, choć nie mniej ryzykowny.

Powoli poszedł do drzwi i podjął kolejną próbę wyjścia na pokład. Tym razem nic nie powinno stanąć na drodze. Snorri był pijany, a Vittoria zajęła rozmowa z altmerem. Wyprostował się i jak gdyby nigdy nic wkroczył na pokład. Starał się zachowywać naturalnie, może nawet trochę za bardzo.
"Teraz muszę sobie wybrać rozmówcę. Nord wygląda na pijanego w pień, ale to niekoniecznie dobrze. Jego reakcja może być zupełnie nieprzewidywalna, od zaproponowania flaszki grogu, po atak w furii. No więc zostaje cesarski. Jak ja ich nienawidzę..."
Ruszył szybkim krokiem w stronę cesarskiego. Po drodze porozumiewawczo kiwnął głową w stronę Voriona, cokolwiek to mogłoby znaczyć, kiedy ten akurat kończył dialog. Bez większego zastanowienia Tarvyn dotknął ramię Vittoria, przerywając rozmowę.
- Nie chcę być wścibski, ani mieszać się do nie swoich spraw, ale trudno mi nie zauważyć, że od pewnego czasu słychać jak ktoś pod pokładem nawołuje o wodę. - Mówił jak najbardziej przyjaźnie i ciepło, o ile to w ogóle było możliwe. Jednak jego chłodny, wrogi i lustrujący wzrok dawał do zrozumienia, że chce mu przekazać "Gadaj co wiesz". - Oczywiście nie mam nic przeciwko niewolnictwu, ale na trójce, dajcie temu biedakowi wody.
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"

May the Phone be with you!
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wilkojapko »

Wszyscy

Oczy Vittoria o mało nie wyszły z orbit. Gdyby coś w tym momencie pił to niezawodnie oplułby tym Voriona.
Tupet Dunmera był po prostu niezwykły.
-Kurwa!- zaklął szpetnie i niewielkopańsko. Obrócił się na pląsającego radośnie Snorriego.
Sklął po raz drugi. Potem, rozejrzawszy się po zgromadzonych rzucił trzecią kurwą i splunął na pokład.
-Nie wiem kurwa jak prosić... Mogliście kurwa zginąć na tej wysepce, ale zabraliśmy was, a nie mieliśmy w tym żadnego interesu. Czy nie mogłeś zasrany szaraku wysiedzieć na swym ziemistym dupsku?
Słuchaj, nie wiem czy ktokolwiek z twoich znajomych by za tobą stanął, gdybym cię zechciał posiekać, ale skoro podjęliśmy się przepławieina was, to wykażę trochę dobrej woli.

Mówił przyciszonym, jednak buzującym od wściekłości tonem.
Zwrócił się do Voriona i Rautarda, wskazując na słup masztu.
-Widzę go albo tutaj, albo za burtą. Wasz decyzja. Możecie go zatłuc, związać, albo wytłumaczyć, że cokolwiek powie swoim braciom-telvańcom, dołożymy wszelkich starań, żeby beknął za współudział w tym.
Jeśli zobacze, że się ruszy, to jeszcze dzisiaj będzie pływał z tym Cyrrodilem, którego zadźgał.
A teraz dajcie mi odpocząć.

Wypowiedział, po czym udał się w stronę swojego posłania i rzekł, nie odwracając się.
-A Khajit na pewno ma wodę.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: the_weird_one »

Tarvyn & Vorion

- Jeżeli jesteś tutaj tylko po to, by psuć mi krwi w mojej robocie i informować Telvańczyków o moich postępach, to lepiej powiedz mi od razu. Nie zamierzam pracować w takich warunkach, a fakt, że jesteś jedynym Dunmerem w grupie jest dosyć... wymowny. - zaczął od razu po oddaleniu się Vittoria wysoki elf z iście grobowym spojrzeniem.
Dunmer zachował równie poważną twarz.
- Czekaj, czekaj. Pracuje dla nieznanego Telvańczyka, w grupie pełnej obcych, ale fakt że jestem jedynym Dunmerem jest wymowny? Trzymanie niewolników ukrytych pod pokładem wydaje ci się normalne? Nchow! Zaczynam żałować że ten cały mag przywrócił mnie do życia. Albo to ja jestem nienormalny, albo wy wszyscy wokół zwariowaliście. I proszę tylko bez dygresji na temat cesarskiego którego nie zabiłem. Ja po prostu interesuję się tym, co się dzieje dookoła, nie chcę się biernie przyglądać jak ta kraina niszczeje, zamienia się w kanał uchodźców, jak wy, cholerni... - Kiedy zaczynał już niemal krzyczeć, urwał zdanie, zdając sobie sprawę że znowu zaczyna robić zamęt. - Zresztą nieważne, kogo to obchodzi. A co do pracy dla Telwańczyków, jest pewna rzecz o której powinieneś wiedzieć... - dodał z nieco mniejszą pewnością.
- Zanim to powiesz, nie wypieraj się, ze go zabiłeś. - także Vorion podniósł głos, zniecierpliwiony i opuszczający maskę spokoju charakterystyczną dla pochodzacych z Summerset członków jego rasy. - Chodzi o to, że widziałem, że zaczął wariować i że to on rzucił się na ciebie, nie na odwrót, chciałbym jednak móc wierzyć, że nie miałeś wyjścia przeciw jednemu nieuzbrojonemu człowiekowi, więc zawiesiłem moją niewiarę, ale ogranicz się. Minęło. - po chwili odetchnął i się uspokoił, zerknął na Norda i ściszył głos. - Słyszałeś, co nam polecili. A z resztą, co spodziewałeś się tam znaleźć?
- Źle się wyraziłem, nie zamordowałem go. Nieważne. Na pewno nie spodziewałem się niewolnika, wrzeszczącego o podanie mu wody. Spodziewałem się... no... krabów? Och, zresztą o co ten cały hałas, przecież tylko powiedziałem że chce wody, przecież nikomu o tym nie powiem... No przynajmniej nie w tych okolicznościach. - Dopowiedział nico ciszej. - Jak chcesz to mnie wiąż, i tak ledwo mogę ustać na nogach.
Vorion postąpił szybko o krok i złapał Dunmera za ramię.
- Posłuchaj, nie o to chodzi. - niemal wysyczał - Wiem, że są osoby, dla których stwierdzenie, że czegoś nie należy robić jest jak zaproszenie, albo rozkaz do złamania tej proźby, informacja, którą trzeba wykorzystać. Wiem też, że takie osoby żyją zazwyczaj dość krótko, bez dużej dozy szczęścia. - przerwał na chwilę, wpatrując się Tarvynowi w oczy - Mam ciebie ochraniać, ale nie ułatwiasz mi zadania. Vittorio na szczęście zostawił nam wybór, ale gdyby razem ze Snorrim postanowili pozbawić cię życia dla własnego bezpieczeństwa, a Rautard ich poparł, nie wiem, czy mógłbym sobie pozwolić na bronienie ciebie do śmierci. Rozumiesz?
- Ja szczęścia raczej nie mam, ale z niewiadomych przyczyn śmierć mnie unika. - Dunmer zepchnął dłoń altmera z ramienia. - Zrozum, straciłem wszystko i nie bardzo zależy mi na życiu. Skoro jednak już zaangażowałem się w tą wyprawę, dobra, rozumiem, dajmy temu spokój.
- O tym chciałeś mi powiedzieć? - Vorion się cofnął o krok. i oparł o wąską burtę.
- Nie. To ma związek z Telvanami. Otóż gdy ostatni raz ich widziałem rzucali we mnie włóczniami. Co gorsza jeden trafił. Jak już pewnie się domyślasz, niegdyś trudniłem się jako zabójca. Wśród Telvan to nie jest nic nienormalnego. Ba! To była dość szanowana profesja. Jednak popełniłem pewien błąd, uwierzyłem w ich uczciwość. Ta dziwka... Wkopano mnie. Dostałem zlecenie, z góry skazane na niepowodzenie. Teraz pewnie straż w całym Sadrith Mora, będzie mnie ścigać. To znaczy gdy tylko dowiedzą się, że jednak żyje.
Vorion chrząknął i opuścił wzrok, z wyraźnym niepokojem.
- Telvanie, powiadasz... O której... to znaczy o jakiej dziwce mowa?
- Mistress Dratha, konkretnie. Tak, tej która nienawidzi mężczyzn. Nie naraziłem się jej w żaden sposób, po prostu byłem kozłem ofiarnym. Miała mnie za nikogo, ale ja jej jeszcze pokaże jak bardzo się myliła. - Uśmiechnął się szyderczo. - Nie martw się, jeszcze nie teraz. Zemsta najlepiej smakuje na zimno, przypomnę o sobie kiedyś, kiedy ona już zapomni.
- Dobrze wiedzieć, że jednak nie jest ci to aż tak obojętne. Możesz mi obiecać, że przestaniesz zachowywać się jak skończony samobójca kiedy nie wymaga tego twoje własne dobro?
- Dobra, masz rację. Marny to cel w życiu, ale zawsze jakiś. Ty tu teraz rządzisz, więc co dalej?
- Żebym od razu rządził. Po prostu chcę zadbać o to, żebyśmy nie zginęli i zaprowadzić was chociaż na to miejsce spotkania, bo szczerze obawiam się konsekwencji. Więc nie zdejmujmy pierścieni, dotrzyjmy do Sadrith Mora, nie nadwyrężajmy gościnności poławiaczy krabów, a wszyscy zrealizujemy swoje życiowe cele. Zgoda?
- Zgoda. - Odpowiedział Tavryn, po czym usiadł opierając się o maszt. Tym razem już naprawdę miał zamiar odpocząć.

Vorion zaś przyjrzał się Vittoriowi. Nie zamierzał mu przeszkadzać, tym niemniej profilaktycznie kręcił się koło Snorriego zawsze, gdy ten miałby zamiar z nim porozmawiać, wymownym wzrokiem informując, że nie chce kłopotów, ale mu nie ufa. Sprawa była dość oczywista dla osób ich pokroju - Vorion nie miał przy sobie broni, którą na czas podróży powierzył Dunmerowi, ale nie zamierzał dopuścić do nieautoryzowanych tajemniczych pogawędek... Z resztą, przynajmniej nie bez chwili na sięgnięcie po ostrza.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wilkojapko »

Wszyscy

Nic się już nie działo. Zapadła najgłuchsza cisza, jaką można było sobie na tamten moment wyobrazić. Zamilkł nawet Snorri.
Gdy stwierdził, że jego prototypowa broń jest już wystarczająco solidnie sklecona, i że wykonał nią wystarczająco dużo ciosów, przysiadł i wsparty o barierkę, zasnął, tuląc swoją glewię. Butelkę gorzały już dawno cisnął w kąt.
Jedynym co przerywało ciszę, były jednostajny szum wiatru w maszcie i skrobanie pióra Vittoria o papier. Ktoś na prawdę głęboko wsłuchany w milczenie nocy, usłyszałby jeszcze odgłosy wydobywające się z trzewi licznych, dziwnych form życia, zamieszkujących te ziemie. Usłyszałby odległe ogdłosy uderzeń bosych stóp o kamień, odgłosy rytuałów odprawianych przez czcicieli Daedr w czerniejących gdzieś na dalekim horyzoncie ruinach.
Usłyszałby wycie burzy popielnej, która wówczas powlekła wyspę na wschodzie. Usłyszałby mruk niespokojnej czerwonej góry, ale na stateczku nie było takiego obserwatora. Wszyscy byli zbyt senni.
Jednostajność rejsu poczęła usypiać wszystkich. Tylko Vittorio był nieustanie czujny. Kilka razy wstał, by obróciwszy sterem, poprawić kierunek statku.
Pozostałym pasażerom widok coraz gęściej występujących, porośniętych sitowiem i wielkimi grzybami wysepek, mieszał się z magnetycznym, choć dusznym i niepokojącym światem snów, który wciągał ich zza ciążących od zmęczenia powiek.

Ciemność nocy, zaczęła powoli rumienić się i przejaśniać. Widok pojedynczych ubogich chatek rybackich na niektórych wysepkach oznajmił wam, że wpływacie do strefy zamieszkałej. Nie było jednak w tej świadomości pełnej ulgi. Byliście w strefie Telvani - miejscu obcym, dziwnym, niegościnnym dla przybyszów. I ta obcość uderzyła w was dość szybko. Na wysepkach kłębiły się postaci z ostro świecącymi latarenkami.
Nosiły granatowo - bure szaty. Ich głowy zakrywały charakterystyczne dla mieszkańców Morrowind szerokie kapelusze w kształcie spłaszczonych stożków. Niektóre jasne, inne ciemniejsze. Najbardziej nietypowe i zastanawiające swoją obecności były postaci, poruszające się na długich szczudłach, które brodziły po płyciznach uzbrojone w piki i wielkie, powtarzalne kusze. Nosiły ogromne kościane hełmy, przypominające budową kapelusze, towarzyszących im piechurów, z tym że chroniły całą głowę.
Najwyraźniej poszukiwali czegoś w gęstych zaroślach, podczas gdy ich piesi kamraci w trzyosobowych grupach, przetrząsali wyspy.

Vittorio tylko spojrzał na nich, po czym udał się na chwilę pod pokład. Nie wzbudziliście zainteresowania osobliwych oddziałów, chociaż nie mogliście być pewni, czy postaci na szczudłach nie spoglądały na was przez szpary swoich wielkich hełmów. Tym niemniej nie wydawało wam się by, by z dzielącego was dystansu, byli w stanie dostrzec jakiekolwiek szczegóły waszego wyglądu.
Płynęliście na głębokości, która na pewno zakryłaby ich szczudła, a poza tym nie byliście już jedyną jednostką na horyzoncie.
Tuż obok was już od jakiegoś czasu pływały mniejsze lub większe łodzie rybackie obładowane po nocnym połowie.

Na wysepkach pojawiły się zamożniejsze, grzybowe domki, z niewielkimi poletkami, ścieżki i ogólne ślady cywilizacji. Wkrótce, gdy przepływaliście obok imperialnego fortu - Domu Rosomaka, ze snu ocknął się Snorri.
Zeszedł pod pokład, po czym wróciwszy z pokaźnym dzbanem wody, zwrócił się do was:
-Widzieliście tamte cudaki na szczudłach?...- pociągnął wielki łyk wody.
-Choćby przez nich nie mówcie Telvanom o niczym, co mogliście widzieć.
Pociągnął łyka, patrząc wymownie znad dzbanka w oczy Tarvyna.
-W mieście zatrzymajcie się najlepiej w "Bramie". Możecie się jeszcze zatrzymać w "Dziurze" tam jest taniej, ale mniej bezpiecznie... Lepiej zapłacić więcej, a wypocząć... Idę zająć się ładunkiem. Jak coś- pytajcie Vita.

Snorri zeszedł pod pokład. Vito uwijał się na górnym pokładzie, robiąc względny porządek. Widzieliście, budzącą się Sadrith Morrę na tle wciąż szarego nieba. Było to widok dziwny. Dla przybysza wręcz niewyobrażalny. Wielki splot organiczno-magicznych budynków. Bąblowate wieżyczki, zwieńczone kolorowymi, grzybowymi kapeluszami.
Rzeźbione ściany i pulsujące lekkim blaskiem błony okien, a wszystko owinięte plątaniną korzeni, służących za podpory budowli i wielopoziomowe chodniki.

Nad całym miastem górowała kolosalna Telvańska wieża - Tel Naga.
W przeciwieństwie do dzikich, swobodnych kompozycji architektonicznych miasta, wieża Nelotha urzekała obcą, perfekcyjną harmonią swojej budowy.

Dla przyzwyczajonej do konwencjonalnego budownictwa osoby trudno było zrozumieć przeznaczenie większości elementów obcej architektury.
Samo nasuwało się jedno pytanie: Jak przemieszczają się mieszkańcy między komorami połączonymi jedynie wąskim, pionowym tunelem.

Dobiliście do portu - rozgałęzienia spłaszczonych, przekształconych korzeni. Miejsce tętniło życiem. Urzędnicy portowi spisywali kolejne ładunki ryb. Po porcie uwijali się członkowie wszelkich możliwych ras i kultur. No może za wyjątkiem Argonian i Khajitów.
Po chodnikach uwijały się kurtyzany, kramarze i wszelcy robotnicy portowi. Wy przybyliście do jednej z bocznych gałęzi portu. O dziwo, zamiast rozbić się obok ubogich łódeczek rybackich, staliście obok sporych, handlowych jednostek na strzeżonym odcinku portu.

Poławiacze stanęli przed wami oficjalnie jeszcze przed zacumowaniem. Pożegnali was. Snorri nawet uściskał was i podarował pękaty dzbanuszek Matze.
Vito ograniczył się do uściśnięcia dłoni.

Minęliście się przy schodzeniu z pokładu z urzędnikiem portowymi i dwoma charakterystycznymi telvańskimi strażnikami, którzy weszli, by skontrolować ładunek.
Urzędnik chciał już was zatrzymać i wylegitymować, ale spojrzawszy na emblemat przy pasie Voriona kiwnął jedynie głową i nakazał strażnikom przepuścić grupę.
Właśnie znaleźliście się w gwarnym porcie Sadrith Morry.
Byliście żywi, wolni i potwornie zmęczeni.

Nad horyzontem na południu powoli wschodziło słońce, powlekając złotym blaskiem spokojne wody Wybrzeża Azury i wielką złotą bramę, która prowadziła w głąb miasta.

Koniec rozdziału I.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
No Name
Bombardier
Bombardier
Posty: 676
Rejestracja: środa, 26 marca 2008, 20:41
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków, Bielsko w weekendy i święta. :)

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: No Name »

Tarvyn & Vorion

Tarvyn nie czuł się w mieście tak pewnie jak kiedyś. Miał złe przeczucia co pobytu w tym jakże urokliwym miejscu. Starał się nie rzucać w oczy i trzymać blisko altmera, aby pod jego nieobecność nie trafić do więzienia, albo na ostrze broni telvańskiego strażnika.
- Zanim zaczniemy nasze poszukiwania muszę coś zrobić ze swoim wyglądem. Jeśli straż mnie rozpozna to możecie zapomnieć o moim pobycie w tym mieście. Dobrze by było wybrać się do krawca, tylko... Nie mam obecnie żadnych pieniędzy. Kiedy zostałem “zabity” nie miałem prawie nic przy sobie.
- Rozumiem. Udamy się tam natychmiast. Rozumiem, że jesteś aż tak rozpoznawalny że to konieczne? - zapytał wiecznie konkretny Vorion, gestem wskazując, by jego rozmówca już prowadził do krawca.
- Nie jestem jakąś znaną osobistością, ale licho nie śpi. - odpowiedział ruszając przez bramę do miasta. - Sklep jest niedaleko. Może powinienem wymyślić jakieś nowe imię albo coś bym mógł normalnie z ludźmi rozmawiać. Telvanie są tutaj wszędzie.
- Pomyśl nad nowym imieniem i poczekaj chwilkę. - Altmer dokuśtykał do Redgarda, by zamienić z nim kilka słów. Chwilkę się cicho posprzeczali, by nie ściągać uwagi. Tarvyn mógł wyraźnie usłyszeć wśród ściszonej mowy “spotkamy się w bramie” i “proszę, przemyśl to jeszcze”. Potem Vorion powoli ruszył w jego stronę, podpierając się jedną ręką swym wygiętym claymore’em w pochwie jak ciężkim kosturem. Drugą ręką oparł się o bark Dunmera.
- Ruszaj, sługo. Tak będzie bezpieczniej, Telvanie nie mogą złego słowa o mnie powiedzieć, a ja byłem raniony i ciężko mi się chodzi.
Dunmer większego wyboru nie miał, jednak swym niezadowolonym wyrazem twarzy dawał do zrozumienia, że pomysł średnio mu odpowiada.
- Tak, oczywiście panie, może jeszcze bagaże ponieść? Albo w ogóle wleź mi na barana. No dobra, na razie możemy przy tym pozostać. O czym rozmawiałeś z tym N'wah? Wolałbym go mieć na oku, chyba że już ma dość mocnych wrażeń i zabiera tyłek spowrotem do swojego cesarstwa.
- Biznes. Może zabiera. Poprosiłem go tylko, żeby chociaż poczekał tam na nas i w razie czego zostawił swój pierścień. W zamian ma noc w Bramie i butelka jest jego.
- Interesuje mnie jeszcze jedno. Co to za emblemat na twojej szacie? Wydaje mi się że dzięki niemu uniknęliśmy straży w porcie. Jesteś jakimś arystokratom?
- Powiedzmy, że Telvani mają swoje powody by mnie szanować... - odparł Vorion z nieprzyjemnym uśmiechem. - W każdym razie ciebie to nie dotyczy. Znaczy, nic ci nie grozi z mojej strony.
- Telvani i szacunek do kogokolwiek? Chyba żartujesz. Jak zwykle tajemniczy. Mógłbyś sobie darować stwierdzenia że mnie to nie dotyczy, kiedy właśnie mnie to jak najbardziej dotyczy. Zresztą jak wolisz to nie mów, jeśli to coś istotnego to i tak wcześniej czy później się dowiem.
Ruszyli ulicą w lewo, bacznie rozglądając się za szyldem symbolizującym krawca, lub handlarza. Tarvyn potrzebował zwykłe, powszednie ubranie zjadacza chleba, ewentualnie jakąś szatę dla sługi. Liczyli że nie będzie to trudne do odnalezienia. Dalej w planach było załatwienie noclegu w wyznaczonym dla przyjezdnych przybytku...

Obrazek
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"

May the Phone be with you!
ODPOWIEDZ