Re: [Warhammer 40 000] W imię Konklawe...
: wtorek, 6 kwietnia 2010, 12:23
Brat Calvin
Caleb patrzył z niezbyt przytomną miną na tą scenę. Kraksa... tak. To awaryjne lądowanie, jeżeli to był statek. Nawet Kosmiczni Marines którzy słynęli ze swoich kapsuł desantowych, które najprościej mówiąc przypierdalały w powierzchnię planety, nie leciały pod takim kontem natarcia. Mózg mimowolnie nakazał wypuścić do organizmu większą ilość adrenaliny odbierając tą sytuację jako akcję ratunkową.
- Nie wszyscy przeżyli... I nie wszyscy są zabezpieczeni. - jakby na przekór swoim słowom Eldar spokojnie, pełnymi gracji, majestatycznymi krokami ruszył do jedynego wyjścia z Arvusa, tylnego włazu.
Zaklął pod nosem zaczął się szybko przebierać w kombinezon, szykować zestaw pierwszej pomocy. Po chwili namysłu jednak po prostu wyrwał skrzyknę z pod siedzenia i wrzucił do niej wszystkie niezbędne rzeczy, oraz zapasowe skafandry. Ruszył szybko za eldarem z kamienną miną pełną determinacji.
Obcy w milczeniu otworzył właz przyciskiem i zwinnie wyskoczył jeszcze zanim ten otworzył się do połowy. Odczekał chwilę aż Caleb ruszy za nim. To było niedaleko, najwyżej kilka minut stąd, mniej niż dziesięć mimo trudnego terenu. To i tak zanadto - osoby niechronione przed atmosferą według adepta mogły wytrzymać niedłużej niż pół godziny, a w zależności od typu pojazdu mogą być problemy z wydobyciem ocalałych z wraku.
"Nie ma czasu do stracenia" pomyślał... może to i nieostrożne w takim zdradzieckim terenie... a pieprzyć to co powie eldar. Chwycił pewniej skrzynię i popędził ile sił w kulasach w stronę wraku. Niech się spiczastouchy wypcha prymitywną wulgarnością Adepta Maszyny... tam ktoś właśnie umiera, a on był cholernym uzdrowicielem!
Volcatius
Volcatius odpiął mocowania, które podczas uderzenia przytrzymały jego potężny tors dociśnięty do ogromnego fotela i wstał. Jednym ruchem prawej ręki ściągnął ze swej głowy hełm i odsłonił swoją ewidentnie niezadowoloną twarz. Jego nozdrza mocniej wciągnęły zapach nieprzyjaznej atmosfery. Jego wzrok zatrzymał się na zdobiącej sufit, trzymetrowej smudze krwi, która do niedawna była jego jeńcem.
- Niefortunna sytuacja...
Syknął gniewnie i posłał soczystą porcję swem śliny na podłogę okrętu. Zdecydowanie wolał jeńca żywego, niż wyssanego pędem powietrza z lądującego awaryjnie statku desantowego. Jego więzień okazał się niezwykle przydatny, i mógłby im się jeszcze nie raz przydać podczas tej diabelnie dziwnej ucieczki. Przez kilka sekund rozglądał się za czymś co mógłby zabrać z okrętu, nie dostrzegł jednak nic takiego. Wszelkie przyrządy medyczne zostały roztrzaskane w drzazgi, nawet dwumetrowy stół przy którym servitor medyczny przeprowadzał wcześniej operację Shavaridy był teraz ściśnięty niczym harmonia biedulącego grajka. Kronikarz przyklęknął na jedno kolano przed siedziskiem nieprzytomnego nawigatora i podwinął mu ubranie nad brzuch. Wypatrzył niezabrudzony krwią element jego koszuli i jednym pociągnięciem oderwał go od reszty materiału, by w następnym momencie położyć własny hełm na kolanach jednorękiego. Później sięgnął do swego plecaka, którego podajnik momentalnie wypuścił na jego dłoń coś co można było uznać za manierkę z wodą.
Legionista odbezpieczył go i wylał kilkanaście kropel życiodajnego płynu na materiał, później zabezpieczył pojemniczek i ponownie wcisnął go do otworu w swoim plecaku. Jego wielka dłoń zacisnęła się na szmatce by pozbawić ją nadmiaru wody i ograniczyć jej ilość jedynie do stanu zwilgotnienia. Następnie oburącz umieścił skrawek koszuli na twarzy nieprzytomnej dziewczynki i związał jego skrawki z tyłu jej główki, tak by materiał szczelnie przylegał do jej buzi. Pozbawił ją zapięć trzymających jej drobne ciałko w fotelu i podniósł się, ponownie biorąc ją na prawy bark i wolną ręką przełożył hełm z kolan nawigatora na jej wolny fotel. Kronikarz przypatrywał się swojemu wykończonemu przyjacielowi i przełknął gęstą ślinę. Przesuwając spojrzeniem po jego ciele zlokalizował kluczowo unerwiony punkt i przyłożył do niego palce. Później przymknął powieki postanawiając jeszcze raz użyć swej mocy, tym razem jednak w bardzo niewielkim stopniu. Kiedy palce Kosmicznego Marine spoczeły na jądrach mężczyzny, przeskoczyła na nie pojedyńcza iskra. Podobna do tych, którymi w hangarze rozrywał na strzępy wrogich komandosów, jednak tysiące razy słabsza. Mająca jedynie sprawić mu jednorazowy ból, na tyle silny by odzyskał świadomość.
Ciałem nawigatora wstrząsnął wyraźny skurcz gdy impuls elektryczny przebiegł po jego układzie nerwowym, jednak nie odzyskał świadomości. Volcatius wiedział, że może zwiększyć siłę impulsu by z pewnością go obudził, nie wiedział jednak czy nie zrani go przypadkiem - uczony był udzielania peirwszej pomocy, jednak swym nadludzkim braciom. Ciało nawigatora było wątłe w porównaniu z Astartesem, i nieporównywalnie mniej wytrzymałe.
- Ty stary, nieczuły Eunuchu....
Volcatius zaśmiał się nerwowo. Nie był zadowolony z faktu, że nawigatora nie obudziła nawet tak wyszukana tortura jak podsmażanie jąder, zawsze uważał jednak, że w takich chwilach lepiej śmiać się niż płakać.
- Odpoczywaj zatem.... Wierząc w bystrość rozumu swojego towarzysza, ostrożnie nałożył mu prawie dwa razy za duży hełm na głowę. Miał nadzieję, że jeśli Shivirida się obudzi, nie wpadnie w panikę, z kolei filtry w które wyposażony był hełm z pewnością uratują go od zatrucia wszechobecnymi oparami rozmaitych świństw. Volcatius nie był tylko pewien, czy zbyt mały rozmiar łba Shiviridy nie sprawi, że część gazów dostanie się do jego nozdrzy i ust, jakimiś wąskimi szczelinkami, dla pewności przesunął więc hełm tak by twarz rannego znajdowała się bliżej jego przedniej części. Następnie podobnie jak dziecko, ostrożnie wziął go na ręke, opierając o swój drugi naramiennik. Obrzucił wnętrze okrętu jeszcze jednym spojrzeniem i udał się do najbliższej wyrwy w poszyciu, aby opuścić pokład. Zamierzał rozejrzeć się po okolicy i udać w najbliższe miejsce gdzie towarzysząca mu dwójka mogłaby częściowo wrócić do sił przed dalszym marszem. Przez chwilę zastanawiał się nawet czy nie prościej byłoby tu ich zostawić, nie oceniał ich szans na przeżycie zbyt wysoko jednak zdawał sobie sprawę, że później nie mógłby sobie tego wybaczyć, ostatecznie zrezygnował z tego ponurego pomysłu i cała trójka opuściła lądownik.
Caleb patrzył z niezbyt przytomną miną na tą scenę. Kraksa... tak. To awaryjne lądowanie, jeżeli to był statek. Nawet Kosmiczni Marines którzy słynęli ze swoich kapsuł desantowych, które najprościej mówiąc przypierdalały w powierzchnię planety, nie leciały pod takim kontem natarcia. Mózg mimowolnie nakazał wypuścić do organizmu większą ilość adrenaliny odbierając tą sytuację jako akcję ratunkową.
- Nie wszyscy przeżyli... I nie wszyscy są zabezpieczeni. - jakby na przekór swoim słowom Eldar spokojnie, pełnymi gracji, majestatycznymi krokami ruszył do jedynego wyjścia z Arvusa, tylnego włazu.
Zaklął pod nosem zaczął się szybko przebierać w kombinezon, szykować zestaw pierwszej pomocy. Po chwili namysłu jednak po prostu wyrwał skrzyknę z pod siedzenia i wrzucił do niej wszystkie niezbędne rzeczy, oraz zapasowe skafandry. Ruszył szybko za eldarem z kamienną miną pełną determinacji.
Obcy w milczeniu otworzył właz przyciskiem i zwinnie wyskoczył jeszcze zanim ten otworzył się do połowy. Odczekał chwilę aż Caleb ruszy za nim. To było niedaleko, najwyżej kilka minut stąd, mniej niż dziesięć mimo trudnego terenu. To i tak zanadto - osoby niechronione przed atmosferą według adepta mogły wytrzymać niedłużej niż pół godziny, a w zależności od typu pojazdu mogą być problemy z wydobyciem ocalałych z wraku.
"Nie ma czasu do stracenia" pomyślał... może to i nieostrożne w takim zdradzieckim terenie... a pieprzyć to co powie eldar. Chwycił pewniej skrzynię i popędził ile sił w kulasach w stronę wraku. Niech się spiczastouchy wypcha prymitywną wulgarnością Adepta Maszyny... tam ktoś właśnie umiera, a on był cholernym uzdrowicielem!
Volcatius
Volcatius odpiął mocowania, które podczas uderzenia przytrzymały jego potężny tors dociśnięty do ogromnego fotela i wstał. Jednym ruchem prawej ręki ściągnął ze swej głowy hełm i odsłonił swoją ewidentnie niezadowoloną twarz. Jego nozdrza mocniej wciągnęły zapach nieprzyjaznej atmosfery. Jego wzrok zatrzymał się na zdobiącej sufit, trzymetrowej smudze krwi, która do niedawna była jego jeńcem.
- Niefortunna sytuacja...
Syknął gniewnie i posłał soczystą porcję swem śliny na podłogę okrętu. Zdecydowanie wolał jeńca żywego, niż wyssanego pędem powietrza z lądującego awaryjnie statku desantowego. Jego więzień okazał się niezwykle przydatny, i mógłby im się jeszcze nie raz przydać podczas tej diabelnie dziwnej ucieczki. Przez kilka sekund rozglądał się za czymś co mógłby zabrać z okrętu, nie dostrzegł jednak nic takiego. Wszelkie przyrządy medyczne zostały roztrzaskane w drzazgi, nawet dwumetrowy stół przy którym servitor medyczny przeprowadzał wcześniej operację Shavaridy był teraz ściśnięty niczym harmonia biedulącego grajka. Kronikarz przyklęknął na jedno kolano przed siedziskiem nieprzytomnego nawigatora i podwinął mu ubranie nad brzuch. Wypatrzył niezabrudzony krwią element jego koszuli i jednym pociągnięciem oderwał go od reszty materiału, by w następnym momencie położyć własny hełm na kolanach jednorękiego. Później sięgnął do swego plecaka, którego podajnik momentalnie wypuścił na jego dłoń coś co można było uznać za manierkę z wodą.
Legionista odbezpieczył go i wylał kilkanaście kropel życiodajnego płynu na materiał, później zabezpieczył pojemniczek i ponownie wcisnął go do otworu w swoim plecaku. Jego wielka dłoń zacisnęła się na szmatce by pozbawić ją nadmiaru wody i ograniczyć jej ilość jedynie do stanu zwilgotnienia. Następnie oburącz umieścił skrawek koszuli na twarzy nieprzytomnej dziewczynki i związał jego skrawki z tyłu jej główki, tak by materiał szczelnie przylegał do jej buzi. Pozbawił ją zapięć trzymających jej drobne ciałko w fotelu i podniósł się, ponownie biorąc ją na prawy bark i wolną ręką przełożył hełm z kolan nawigatora na jej wolny fotel. Kronikarz przypatrywał się swojemu wykończonemu przyjacielowi i przełknął gęstą ślinę. Przesuwając spojrzeniem po jego ciele zlokalizował kluczowo unerwiony punkt i przyłożył do niego palce. Później przymknął powieki postanawiając jeszcze raz użyć swej mocy, tym razem jednak w bardzo niewielkim stopniu. Kiedy palce Kosmicznego Marine spoczeły na jądrach mężczyzny, przeskoczyła na nie pojedyńcza iskra. Podobna do tych, którymi w hangarze rozrywał na strzępy wrogich komandosów, jednak tysiące razy słabsza. Mająca jedynie sprawić mu jednorazowy ból, na tyle silny by odzyskał świadomość.
Ciałem nawigatora wstrząsnął wyraźny skurcz gdy impuls elektryczny przebiegł po jego układzie nerwowym, jednak nie odzyskał świadomości. Volcatius wiedział, że może zwiększyć siłę impulsu by z pewnością go obudził, nie wiedział jednak czy nie zrani go przypadkiem - uczony był udzielania peirwszej pomocy, jednak swym nadludzkim braciom. Ciało nawigatora było wątłe w porównaniu z Astartesem, i nieporównywalnie mniej wytrzymałe.
- Ty stary, nieczuły Eunuchu....
Volcatius zaśmiał się nerwowo. Nie był zadowolony z faktu, że nawigatora nie obudziła nawet tak wyszukana tortura jak podsmażanie jąder, zawsze uważał jednak, że w takich chwilach lepiej śmiać się niż płakać.
- Odpoczywaj zatem.... Wierząc w bystrość rozumu swojego towarzysza, ostrożnie nałożył mu prawie dwa razy za duży hełm na głowę. Miał nadzieję, że jeśli Shivirida się obudzi, nie wpadnie w panikę, z kolei filtry w które wyposażony był hełm z pewnością uratują go od zatrucia wszechobecnymi oparami rozmaitych świństw. Volcatius nie był tylko pewien, czy zbyt mały rozmiar łba Shiviridy nie sprawi, że część gazów dostanie się do jego nozdrzy i ust, jakimiś wąskimi szczelinkami, dla pewności przesunął więc hełm tak by twarz rannego znajdowała się bliżej jego przedniej części. Następnie podobnie jak dziecko, ostrożnie wziął go na ręke, opierając o swój drugi naramiennik. Obrzucił wnętrze okrętu jeszcze jednym spojrzeniem i udał się do najbliższej wyrwy w poszyciu, aby opuścić pokład. Zamierzał rozejrzeć się po okolicy i udać w najbliższe miejsce gdzie towarzysząca mu dwójka mogłaby częściowo wrócić do sił przed dalszym marszem. Przez chwilę zastanawiał się nawet czy nie prościej byłoby tu ich zostawić, nie oceniał ich szans na przeżycie zbyt wysoko jednak zdawał sobie sprawę, że później nie mógłby sobie tego wybaczyć, ostatecznie zrezygnował z tego ponurego pomysłu i cała trójka opuściła lądownik.