Vorthion
Wędrówka z ptakiem okazała się nieco uciążliwa. Zwierzak był potwornie gadatliwy i co chwila zalewał umysł maga potokiem niewyraźnych obrazów i nie do końca zrozumiałych myśli. Vorthion dowiedział się przynajmniej, jak ptak się określa – oczywiście, jako „Ten-Czarny-Ptak”. Wszystko pozostałe było „jedzeniem- małym, piszczącym, smacznym”, „strachem” lub czymś „innym”.
Ten-Czarny-Ptak był wyraźnie zadowolony, że podróżuje z magiem – to było świetne źródło jedzenia.
Po kilku dniach mozolnego przedzierania się przez ośnieżony las, Vorthion dostrzegł dym. O ile nie zabłądził, to powinien być ten cholerny garnizon.
Las rozwidnił się stopniowo i Vorthion trafił wreszcie na drogę. Śnieg był udeptany przez niezliczone stopy i kopyta, więc szło się o niebo łatwiej niż bezdrożami.
Natrafił chwilę potem na świeże końskie odchody – znaczyło to, że droga jest patrolowana. Pozostawało tylko przekonać strażników, że nie jest zbiegłym niewolnikiem ani szpiegiem, więc powinien pozostać jak najbardziej żywy.
Dym ulatujący jakiś kominem wyczarował przed oczyma zziębniętego maga wizję wielkiego ogniska i ciepłej strawy. Może nawet by mógł zanocować w stajni? Słoma byłaby prawdziwie królewskim posłaniem.
Ten-Czarny-Ptak zainteresował się na chwilę parującym gównem, ale po krótkiej chwili wrócił na plecak maga.
Nagle w oddali do uszy Vorthiona dobiegł tętent kopyt. To musiał być patrol. Teraz należało użyć wszystkich swoich zdolności.
Po chwili na drodze pojawił się dwa konie. Jeden z okutanych ciemnym płaszczem jeźdźców krzyknął coś i obydwoje zajechali magowi drogę.
Jeden skierował w niego kuszę, a drugi przycisnął swoją włócznię do szyi maga.
- Ktoś ty za jeden? Odpowiadaj – zażądał ochrypłym głosem
– I żeby to była dobra bajka....
Vorthion wyczuł falę strachu od ptaka, jednak ten nastroszony, nadal tkwił na plecaku maga.
Nie czekając na odpowiedź Vorthiona, drugi jeździec z wciąż napiętą kuszą skierował konia między drzewa. Potem pojawił się znowu na drodze i znowu znikł w zaroślach, tym razem z drugiej strony.
-Jest sam – powiedział, gdy wrócił
– Musiałeś przyjść z lasu, co?
Ten z włócznią wyraźnie się ożywił.
- No to zainteresuje panią kapitan. - odłożył włócznię i zsiadł z konia, trzymając w ręku sznur. Drugi ze strażników cały czas bacznie obserwował przybysza.
- Pokaż dłonie. – zażądał włócznik i związał wyciągnięte dłonie maga
- I lepiej bądź grzeczny. Jedziesz z nami, włóczęgo – odparł, nie zważając na reakcję maga. Przywiązał koniec sznura do swojego siodła i szturchnął konia nogą. Ten ruszył do przodu.
To był upokarzające, ale Vorthion nie miał większego wyboru. I tak musiał się dostać do garnizonu, a jeźdzców było dwóch. Na swojego niby-chowańca nie mógł w tym momencie za bardzo liczyć, więź była zbyt świeża i nie znał dobrze zwierzaka. Z tyłu słyszał parskania drugiego konia – gdyby nie był więźniem, to by wyglądało jak prawdziwa eskorta.
Sarath
Przez kilka dni sprzątali kuźnię. Sarath udało się znaleźć odłamki metalu, które mogły do czegoś posłużyć. Jej towarzysze także nie próżnowali. Z znalezionych fragmentów Khael obiecał skonstruować jakąś broń – chociażby prymitywne maczugi dla tych, dla których nie wystarczą nożyce i widły. Wszystko, jak się wydawało szło pełną parą, ale pozostawała sprawa szpiega.
Strażnicy, a przynajmniej nadzorca na pewno już coś wiedzieli. Tylko czemu nadal nie reagowali?
To musiała być ta krecia robota – może miała się sprawdzić teoria Khaela o uderzeniu w sam ośrodek buntu?
Mogła podsumować, to co udało się jej zauważyć lub co usłyszała od innych, a nie musiało być to prawdą:
Khael właściwie cały czas spędzał na szkoleniu rekrutów po nocy, chociaż Haraith widział go raz i dwa, jak ostrożnie krąży po terenie folwarku. Wracał zwykle z jakąś butelką, ale może był to tylko pozór?
Co do Haraitha, to może to nagłe zainteresowanie było podejrzane? Przecież wcześniej traktował ją jak idiotkę albo dziecko. Teraz nagle się zrobił gorliwy. Z drugiej strony może mówiąc jej o wycieczkach Khaela, usiłował odwrócić od siebie podejrzenia? A może po prostu był młody i głupi?
Kyorien właściwie nie interesowała się buntem, ale uszy przecież miała. Poza tym widziano ją parę razy w domu nadzorcy. Mogła przecież wspomnieć to i owo za lepsze traktowanie.
Adair ostatnio w ogóle chodził samotnie tu i tam, ignorując całkowicie Kyorien. A przecież dopiero niedawno się tak dobrze rozumieli. Podobno widziano go jak rozmawiał z jakimś strażnikiem – co prawda wyglądało to raczej na padanie do stóp.
Co do ludzi Sarath nie miała prawie żadnych informacji- nieznajomość języka uniemożliwiała rozmowę czy nawet podsłuchiwanie szeptów. Chociaż tutaj ludzie mieli najwięcej do stracenia – ale z drugiej strony któż mógł ich zrozumieć?
Sarath musiała podjąć jakieś działanie i to szybko. Zanim przybędą posiłki, będzie musiała dokładnie rozpoznać możliwe zagrożenia. Możliwości były różne, ale najlepsza to taka, która wymusi zdemaskowanie się szpiega przez niego samego.
Słyszała pogłoski, że pogoda ma się zepsuć - jeśli oznaczało to śnieżycę, to wszyscy będą musieli być pod dachem. Może wtedy ktoś się z czymś zdradzi...
Azghair, Lindara, Zimowysmutek
Buroszare chmury zakryły całe niebo. Przetaczały się powoli po niebie, gęstniejąc coraz bardziej.
Panowała cisza, ale robiło się coraz zimniej. Zimowusmutek czuł w kościach, że idzie burza. I to trwająca co najmniej kilka dni, tak jak zdarzało się w tych stronach. Arhaith podzielał jego zdanie, mrucząc coś o zapasach zmrożonego mięsa i drewna.
A potem zerwał się wiatr. Mroźny, przenikliwy, niosący nienaturalne zimno z Pustkowi. Z nieba runęła masa śniegu, tworząc białą, falującą zasłonę.
Banici i zwierzęta skulili się w swoich schronieniach. Przez następne dni świat zewnętrzny stał całkowicie niedostępny.
To był dobry czas na odpoczynek lub naukę. Albo też na zastanowienie się, przemyślenie wszystko co się zdarzyło i co może się zdarzyć....
We względnym spokoju upłynęło osiem dni.
Banici zachowywali się zdecydowanie przyjaźniej niż na początku – dystans został mało wyczuwalny, pomijając poszczególne osoby.
Niektórym rozwiązały się trochę języki i z napomknień byli niewolnicy dowiedzieli się, że Szelma obalił byłego szefa bandy, po prostu go zabijając. Z opowieść wynikało też, że poprzednik był jakimś tyranem, ale razem z nim musiała umrzeć część popierającej go bandy. Wynikało z tego też, że reszta banitów była tak zastraszona, że właściwie nie wszczęła żadnego działania, dopóki nie pojawił się obecny wódz banitów.
- Znaleźliśmy go prawie martwego – powiedziała Darathiel cichym głosem
– Dziwne było, że w takim stanie zawędrował tak daleko. I tak kazano nam go dobić, ale...ale dało się to obejść – uśmiechnęła się z satysfakcją.
- A potem my go odnaleźliśmy z ojcem – powiedział z dumą Khaeth, a potem wzdrygnął się
– Ciężko było w zimę i już nigdy nie chcę jeść takiego mięsa.
- Szkoda by się zmarnowało, gdy już ich dobiliśmy – skwitował krótko Yenluhar
– Coś trzeba było jeść, a takie złe nie było – Yenluhar oblizał się groteskowo na widok obrzydzenia na twarzy młodzika, a potem zachichotał.
Jedynym, który nigdy się nie odzywał, był kowal Drannil. Szybko dowiedzieliście się, dlaczego – ktoś go okaleczył. Nie wyrwał mu języka, było to widocznie za mało wyrafinowane.
Zimowusmutek
Arhaith zdawał się nadal uprzejmie ignorować Zimowegosmutka, poza porą łowów. Stał się odrobinę przychylniejszy, kiedy były Cień upolował wychudzonego łosia podczas chwilowej ciszy.
Jedynym, który patrzył coraz bardziej krzywo na Zimowegosmutka, był Shobhair. Wyraźnie nie podobało mu się obdarowanie zwierzęcia odzieżą martwej żołnierz.
- Nie rozpieszczaj tej skamlącej suki. Jeszcze gotowa odgryźć ci dłoń. - warknął, widząc Emilienne z ubraniem w dłoniach. Ta, nie rozumiejąc słów ale wyczuwając ton, opadła na kolana i ze schyloną głową, odczołgała się pośpiesznie w kąt.
- Jeśli będzie bezczelna, będę musiał ją ukarać – oświadczył, kopiąc leżącą kobietę. Zmierzył jeszcze raz złym wzrokiem Cienia, a potem znikł w korytarzu.
Następnego dnia ludzka kobieta ukradkiem i pośpiesznie wcisnęła w dłoń Cienia nóż. Nóż po bliższych oględzinach okazał się wyrobem dobrej jakości i w dodatku zadbanym. Na rękojeści miał czyjś herb – skąd ona go mogła wziąć? Był naprawdę ostry.
Pozostawało teraz tylko odpowiedzieć na obelgi Shobhaira w odpowiedni sposób. Obrażanie Cienia nie mogło mu ujść płazem. Pozostawało tylko znalezienie miejsca i okazji...
Shobhair rzadko uczestniczył w polowaniach, ale akurat dwa dni później został wybrany. Zawieja na chwilę ucichła i śnieg prószył delikatnym puchem. Arhaith kazał im iść wachlarzem, gdy dostrzegli tropy zwierzyny. Mieli powoli zatoczyć krąg i złapać kulejącą sarnę. Musiała się wyrwać z jakiejś zasadzki – być może sideł łowcy. Daleko nie mogła uciec.
Myśliwi rozproszyli się między drzewami, szli zasłonięci krzewami. Śnieg był głęboki i tropy sarny były bardzo wyraźne. W pewnym momencie skręciła w stronę zamarzniętej rzeki. Krzewy zgęstniały tak, że uginające się pod ciężarem śniegu tworzyły niemalże mur.
Za jakiś czas między puchowymi czapami mignął lód. Rzeka było blisko...
Jedynym kłopotem były sny. Powtarzały się co parę dni, każdy inny ale zarazem podobny. Zawsze pojawiała się ona i słowa o łuskoskrzydłych. Zwykle ostrzegała go przed czymś dziwnym, nie do końca określonym i Zimowusmutek nie miał pojęcia, o co mogło chodzić. Nie potrafił sobie dokładnie przypomnieć po przebudzeniu, ale wiedział że musi być ostrożny.
Każdy z tych snów na nowo rozdrapywał ranę w jego duszy i przypominał o stracie. Dni spędzone wśród banitów bardzo się Cieniowi dłużyły, wykorzystał je jednak najlepiej jak potrafił na przygotowania i regenerację sił.
Staruch nie chciał wyjaśnić pochodzenia snów – śmiał się tylko dziwacznie i powtarzał swe słowa o przekleństwie. Musiał być do reszty szalony, a szaleńcy byli słabi, złamani przez swój umysł i niegodni żadnego poważania. Nadawali się tylko na żer.
Lindara
Wiele kwestii budziło jej wątpliwości. Szelma na pewno coś planował, tylko co mogło to przynieść Lindarze i jej towarzyszom? Śmierć czy jakąkolwiek dalszą egzystencję? Zaangażował się w jakiś spisek między Domami, tego była pewna. Miasto i jego zarządcy nie musieli wynajmować banitów.
Tylko które to Domy? I czy grupka banitów była tylko pionkiem czy języczkiem u wagi? Szelma nigdy nie mówił niczego wprost.
Czasami widywała się z nim, wtedy kiedy miał na to ochotę. To było irytujące – Lindara przywykła raczej do wydawania rozkazów lub chociażby równego traktowania.
Dowiedziała się nieco więcej o Szelmie z historii przy ognisku – to był strzęp kolejnej informacji, jakie musiała poskładać w całość.
I co mogła przekazać swoim towarzyszom? Tam, gdzie mieli się udać, musiała wiedzieć że jej nie zawiodą albo w taki sposób, który mogłaby przewidzieć.
Oriaith nie miał nic przeciwko kolejnym treningom szermierki – wspólna sala był dość duża. Lindara wiedziała, że lada chwila będzie musiała wykorzystać te umiejętności i będzie musiała zrobić to dobrze. Do ćwiczeń przyłączali się kolejni banici, wymieniając się co jakiś czas. Zawsze był obecny Khaeth i oczywiście korsarz.
Azghair
Treningi były przyjemnym zajęciem, rozpraszającym nudę. Korsarz wreszcie czuł się w jakiś sposób przydatny, gdy Oriaith z jego udziałem demonstrował pewne techniki. Nie mógł się już doczekać, kiedy wreszcie przystąpią do jakiegoś działania - z buntem wiązała się walka, a pole bitwy było naturalnym środowiskiem dla wojownika, a nim czuł się Azghair.
Poza tym jego nastrój psuła obecność Szelmy – korsarz nie ufał mu w najmniejszym stopniu. Cieszyłby się z opuszczenia jaskini, bo to oznaczało że wódz banitów znajdzie się daleko od trójki niewolników. Lindara natomiast wydawała się pozostawać w dość zażyłej relacji z banitą – może to był jakiś sposób na wyciągnięcie informacji, ale Azghair nie miał ochoty dopytywać się o szczegóły.
Zanbu obejrzał wisiorek i zawyrokował, że ten ma moc. Na pytanie jaką, nie był w stanie odpowiedzieć. Albo nie chciał, bo nie dotknął się ani na chwilę do przedmiotu, jakby ten napawał go lękiem. Na pytanie czy jest niebezpieczny, pośpiesznie zapewnił że nie, nie, skąd ...– co samo w sobie było dziwne. Korsarz był zaniepokojony, ale kiedy przez kilka dni nic się nie działo, jego obawy zostały uśpione.
Ósmego dnia rankiem, byli niewolnicy zostali wezwani do Szelmy. Wódz banitów rozpierał się wygodnie na swym prowizorycznym łożu, które mogła dokładnie obejrzeć tylko Lindara. Oprócz niego w jaskini był tylko Oriaith i Arhaith.
- Przybył posłaniec. Ma dobre wieści. - przemówił spokojnie banita
– Zapewne wiecie już od Lindary, czego od was oczekuję. Bunt się rozwija i wy – powiedział z naciskiem
– Macie nie pozwolić mu wygasnąć w zarodku. Daję wam na to pięć dni do czasu naszego przybycia – dodał.
- Dostaniecie tylko noże i trochę żywności. Nie możemy obdarować strażniczych psów innym orężem, a wasze noże muszą przeoczyć. Muszą – powtórzył Oriaith. Milczący Arhaith parsknął cicho i wyszedł.
- Na miejscu dowiecie się wszystkiego. Wyruszacie jutro – dodał Szelma.
Za chwilę wrócił Arhaith z jakąś ciemnowłosą kobietą. Z nimi, czepiając się matczynego płaszcza, podążała mała, brudna Druchii.
- To jest Moriel. Wróciła dziś do nas i będzie waszym przewodnikiem – Szelma mówił, a tymczasem kobieta skłoniła się nisko.
- To Lindara, Zimowysmutek, Azghair- kobieta powiodła wzrokiem, tak jak to zrobił Szelma i nagle zbladła
– Wyznaczyłem ich do tego zadania, są nowi...- przerwał ze zdziwieniem, przyglądając się Moriel.
Ta wpatrywała się intensywnie w korsarza, zaciskając kurczowo dłonie.
- Znasz go skądś? - zapytał wódz banitów, obcinając wzrokiem Azghaira.
Kobieta zwana Moriel nie odpowiedziała. Podeszła do korsarza i dotknęła jego policzka
- Azghair – wyszeptała
– Myślałam, że nie żyjesz... Ojciec okłamał mnie.
Azghair
Przy słowach Szelmy, korsarz rzucił spojrzenie na nowoprzybyłą. Gdy podniosła wzrok, uznał że musi widzieć ducha. Kobieta wyglądała jak skóra zdjęta żywcem z Salirriany, jego utracona
kherithlir. Może tylko była bardziej zmęczona i smutna. Na dźwięk imienia korsarza, przyjrzała mu się uważnie i zbladła.
Dźwięk jej głosu był taki sam jak przed laty i błysk w pięknych oczach przypomniał Azghairowi wszystkie cudowne chwile.