[Warhammer] Arhain

To jest miejsce, w którym przeprowadza się wcześniej umówione sesje.
ODPOWIEDZ
callisto
Szczur Lądowy
Posty: 17
Rejestracja: piątek, 12 grudnia 2008, 23:00
Numer GG: 9592373
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Arhain

Post autor: callisto »

Sarath

Sarath nie była specjalnie zdziwiona, gdy jej tymczasowi sojusznicy podeszli do Khaela. Za to on wyraźnie był. Czyżby jeszcze się nie nauczył? Lekki uśmieszek pojawił się na twarzy dziewczyny, gdy ta słuchała tłumaczenia Khaela. Nareszcie jakiś plan, nareszcie coś zaczynało się dziać.

- Zdobycie resztek metalu nie powinno stanowić większego problemu skoro mamy tam sprzątać. - Powiedziała z taką pewnością siebie na jaką było ją stać w tej sytuacji. Nie było to nadzwyczaj komfortowe z możliwych wyjść, ale przynajmniej wykonalne. Choć najwyraźniej nie zdaniem Haroitha. Słysząc jego wypowiedź Sarath uniosła wysoko brwi. On chyba nigdy nie widział, co sytuacje takie jak ta potrafią zrobić z ludźmi.
Wszystko da się zrobić, jeśli się tylko ma odpowiednią motywacje. - Powiedziała zatrzymując na chwilę spojrzenie na Harotihcie. Nie mogła sobie pozwolić na to, by ktokolwiek nie doceniał jej współpracowników. Skoro mieli jako taki plan, to trzeba było za tym podążać.
- Powiedz im, że podoba mi się ich inicjatywa. Innymi słowy: rozwalmy tą budę! - Powiedziała starając się by jej ton brzmiał motywująco dla wszystkich, nie tylko dla niej.
Ewolucja jest niedoskonałym i często okrutnym procesem.
Moralność traci swoje znaczenie.
Wybór pomiędzy złem i dobrem zredukowany do jednego, prostego wyboru...
Przetrwanie,
albo unicestwienie.
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Warhammer] Arhain

Post autor: Ninerl »

Zimowysmutek
Za zasłoną rzeczą która natychmiast przyciągnęła twoją uwagę, był dymiący kociołek.Coś w nim bulgotało. Pod jedną ścianą leżał stos brudnych koców, a tuż nad nim wisiało mnóstwo małych woreczków, dość pękatych, razem z kilkoma sznurkami ponawlekanych kości. Na sporym kamieniu leżała dziwacznie zrobiona maska, szczerząca ciemne zęby i stały figurki, te które widziałeś poprzednim razem. Na ścianie pojawiły się wiszące z pękami ziół rzemienie, dostrzegłeś też kilka grzybów. W jednym kącie leżało kika drobnych kości, dość świeżych, stał też tam prowizoryczny kufer, zrobiony z krzywo zbitych desek.
Nie przejmując się za bardzo, zajrzałeś do niego - kilka szmat, równo ułożonych, jakieś małe gliniane buteleczki i stos innych dziwnych przedmiotów. Zabrałeś szmaty – wyglądały na w miarę czyste.
Właśnie mijałeś kocioł, gdy coś podkusiło cię by do niego zajrzeć.
Owionął cię dziwny, słodki zapach.Bura masa wirowała nieśpiesznie, jednostajnym usypiającym ruchem. Kichnąłeś i nagle zakręciło ci się w głowie.

Otworzyłeś swoje złote oczy. Stałeś na rozległym, szarym płaskowyżu. Nie rosło na nim nic – matowy i ponury pod burym, jednostajnym niebem ciągnął się aż po horyzont.
Spojrzałeś za siebie i dostrzegłeś jakieś kształty. Ruszyłeś w tamtym kierunku, powłócząc ciężkim ogonem i skrzydłami.
Kształty okazały się skręconymi postaciami, oplątanymi ciężkimi, półprzezroczystymi łańcuchami.
Więźniowie wyglądali na Druchii, było nawet kilku ludzi. Ich usta zastygły w niemym krzyku, a rozcapierzone palce przypominały szpony. Nie poruszali się, nie oddychali, emanowała jedynie od nich bezbrzeżna rozpacz.
Łańcuchy nagle zamigotały - byłeś pewien, że jest to jakaś nienaturalna i złowroga magia. Usłyszałeś czyjś głos. Tej, która odeszła.Odwróciłeś się gwałtownie.
- Nie pomożesz im, ukochany – wyszeptała, odziana w lśniącą bielą suknię. Podeszła do ciebie, niemal unosząc się nad ziemią.
Wydawała się znacznie mniejsza od ciebie, chociaż pamiętałeś że było inaczej.
- Uważaj, nie daj się spętać tak jak oni. A jeśli już... znajdź łuskoskrzydłych braci. Znajdź... – powtórzyła i chwyciła cię palcami płonącymi mrozem jak zimny oddech Pustkowi.

Jakiś jazgotliwy głos ranił twoje uszy. Ktoś potrząsał tobą gwałtownie. Otworzyłeś oczy i wtedy Zanbu cię puścił.
- Głupi, głupi ... Duchy rozgniewane, rozgniewane.... co on narobił! - biadolił człowieczek, chwytając się za głowę. Potem opuścił dłonie.
Spojrzał na ciebie z namysłem.
- A może nie....a może nie- zachichotał, rzucając tobie szalone spojrzenie – Przeklęty jest, przeklęty....czemu od razu tego nie zauważyłem? - mruczał do siebie, błyskając dziwne oczyma.
- Czego chce? - Zanbu zabawnie zmarszczył brwi – Mięso przyniósł? Żywe ono...To mięso dla Szelmy, co? - syknął z nagłym gniewem w głosie.

Sarath
Ludzie skinęli głowami z powagą i odeszli. Sarath usłyszałam śmiech Khaela.
- No to teraz musimy ją rozwalić. Gratulacje, pani dowódco.

Przez następny tydzień, wszystko nagle ruszyło do przodu. Khael jakby nagle zmienił zdanie, co do sensu buntu i zabrał się za ciche szkolenie niewolników. Zachowywał się, jakby to robił wiele razy – być może kiedyś był jakimś dowódcą?
Dwoje ludzi spędziło sporo czasu, szepcąc coś z Druchii, a jej przedstawiali problem czy rozwiązanie gdy już ustalili wspólny front.
- Nie przejmuj się, pani kapitan – powiedział Khael, gdy machali łopatami przekopując nagromadzony gnój – Nie musisz się martwić szczegółami. Zostaw wszystko nam.- dodał z chytrym uśmieszkiem.
Stojący obok Harath parsknął cicho.
Obok nich przeszedł strażnik, nie zwracając żadnej uwagi na szepty. To samo w sobie było dziwne – jeszcze niedawno, zarobiliby batem za coś takiego. Zresztą ostatnio strażnicy zachowywali się nieco dziwnie. Ignorowali takie rzeczy.
- Widzisz.... - wyszeptał Khael, gdy pies odszedł – Wiedzą, że coś się kroi. Pomyśl dobrze, czy nie od kogoś...- uśmiechnął się zimno.
- To czemu z nami po prostu nie pobawią? - burknął Harath.
- Albo chcą uderzyć w samo źródło, a potem te żałosne gównojady do jakich należymy, byłyby już zupełnie złamane....Albo nie wiedzą w kogo....albo czekają na odpowiedni moment. Pomyśl dobrze, dowódco. Kto chce nas sprzedać. Pomyśl dobrze – dodał spoglądając z ukosa na Sarath.
- To ich zabijmy – warknął Harath, przewalając parujący kopczyk gnoju.
- Nie, młody. Lepiej jeszcze nie teraz. To można zrobić potem. Pani kapitan da znać – wyszczerzył zęby w uśmiechu starszy Druchii.

Sarath śniła. Jej sen zapełniał niekończący się szereg obrazów, migocących rozmaitymi obrazami. Były niewyraźne i wiedziała, że musi je obejrzeć bliżej. Było to ważne. Bardzo ważne...
Właśnie podchodziła do jednego i już zamazane kontury stały się wyraźniejsze, gdy podłoże usunęło się jej spod stóp.
Obudziła się gwałtownie z czyjąś drobną dłonią na ustach. Mała dziewczynka pokiwała głową i chwyciła ją za rękę. Przyłożyła palec do ust i pociągnęła dziewczynę za sobą. W baraku panowała cisza, przerywana tylko oddechami śpiących.
Dziecko skręciło nagle, omijając leżących i usiadło koło jakieś opatulonej łachmanami postaci.
- Widzę, że wszystko zmierza we właściwym kierunku – Sarath usłyszała prawie bezgłośny szept
- Wrócę za dziesięć księżyców. Nie sama....a teraz idź i niech Khaine cię strzeże– postać wyciągnęła brudną dłoń i zacisnęła na ramieniu dziewczyny.
Potem dwa cienie podniosły się i zanim Sarath zdążyła coś powiedzieć, wtopiły w mrok.

Lindara
Światło nadal raziło, ale Lindara widziała coraz wyraźniej. Wąską, skalną półkę otaczały wysokie ściany. Z jednej strony otwierał się widok na białoczarny las. Musiało tu być dość wysoko.
Z lasu trudno byłoby kogoś dostrzec – spore głazy zagradzały dostęp do urwiska. Między nimi były duże szczeliny – to była doskonała wartownia.
Szelma stał przed nimi, odwrócony do niej tyłem.
- Chodź tu...Lindaro – mruknął cicho. Kiedy stanęła przy jego boku, spojrzał na nią z ukosa.
- Słyszałaś wszystko – stwierdził spokojnie – I co zamierzasz teraz zrobić? Zaskocz mnie -dodał, z nikłym uśmieszkiem.
Czekał na odpowiedź i wydawał się raczej zaciekawiony, niż wściekły. To było dziwne – może to jakaś jego kolejna zagrywka?

Azghair
Czaszka wyglądała na w miarę świeżą. Była humanoidalna, z zadrapaniami jak od noża. Korsarzowi trudno był określić, czy należała do człowieka czy Druchii. Wcześniej rozróżnianie czaszek nie należało do jego zajęć. Rozejrzał się dookoła.
Było ich więcej – z trzy z podobnymi zadrapaniami być może od noża, a o wiele więcej innych, wyraźniej starszych i częściowo pokruszonych, jakby zmiażdżyło je coś zębami.
Nagle coś przyciągnęło uwagę korsarza – w mroku bielała największa. I nie należące do Druchii ani ead – potworna, z ostrymi zębami, większa od jego uda. Tu i tam leżały jakieś inne kości.
Azghaira przebiegł dreszcz. Potwór zdechł, ale skąd się wzięły świeże kości?
Cofnął się do pochodni i potknął. Usiadł niespodziewanie, zaciskając na czymś zimnym poparzone palce. Była to mała płytka z brązowego kamienia, przetykanego srebrnymi żyłkami. Miała wywiercony otwór i jakieś rysy na powierzchni. Nie był w stanie zauważyć, co to jest – było zdecydowanie za mało światła, ale pochodnia migocąc, oświetliła kilka spiętrzonych kamieni, tuż obok wybitej w suficie dziury.
Palce nagle przestały boleć, a płytka zrobiła się nieco cieplejsza. Pozostawało pytanie, jak wyjść z tej dziury?
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Warhammer] Arhain

Post autor: the_weird_one »

Vorthion wykrzywił usta w grymasie wściekłości, kucając i rękawem wycierając brzeg ust. Zaryzykował ponownie, ale teraz więcej go to kosztowało.
Jakim głupcem jestem! Dwukrotnie! Jego myśli skupiały się na bezsilności i widocznym ograniczeniu, zastanawiał się, miał przeczucie że jego biegła nauczycielka czy nawet jego nie parający się magią brat wymyśliłby rozwiązanie z informacji. A on, na mrozie, ryzykował i korzystał z mocy zaintrygowany ptakami, żeby poznać informacje niezbędne do wykonania zadania dla przywódcy Cieni!
Przetarł dłonią wystawiony na siarczysty mróz policzek i poczuł wilgoć ciągnącą się strużką aż do oka i załkał chwilę nad beznadziejnością tej sytuacji, jego położenia, jego życia, jego wymarzonej ścieżki do potęgi. Nie, nie jego, jego przeklętej nauczycielki, która zwiodła go, pustymi obietnicami. Oto jak skończył, wyrzutek, nie chciany nawet przez grupę myśliwych i zabijaków żyjących z dala od społeczeństwa! Ciekawe, czy przeklęty brat został już kapitanem, jedyny dziedzic...

Załkał, raz, krótko, powstrzymując się dalej tylko przez myśl, jak żałosny był w tej chwili, kucając i obejmując się ramionami na mrozie, po środku dziczy. Wciągnął do płuc mroźne powietrze, szybko radząc sobie z emocjami zbierającymi się od tylu lat wygnania...
Nawet teraz jej głos go nie opuszczał.
"Strach przed błędami i pomyłkami jest atrybutem sług i niewolników, można ich za nie karać. Władcy nie mogą się obawiać ich bardziej niż czegokolwiek innego, jeżeli masz poznać tajniki sztuki, musisz zrozumieć, że u podstawy tego nie leży arogancja. Popełniaj wiele pomyłek i ucz się z nich. Każda, która nie kosztuje cię życia, da ci doświadczenie, da ci siłę. Popełniaj wiele błędów, nie bój się ich i obracaj to na własną korzyść..."

Niedługo czas zapolować i znaleźć miejsce na spędzenie nocy. Nie był w tym tak biegł jak Cienie, znalezienie odpowiedniego miejsca to kwestia przetrwania i zajmowało mu to kilka godzin, czasem więcej. Skoro nie był w stanie ustalić, gdzie dokładnie jest jego cel, nie mógł ryzykować, zwłaszcza, że nocą wiele by nie odnalazł. Zdawał sobie różnicę z biegłości jego i jego dobroczyńców aż nazbyt dobrze...

Ale może zaryzykuje na tyle. Najwyżej popełni kolejną porażkę. Tak sądził, popełnił błąd chcąc się upewnić. Nie zginie, poświęcając nieco strawy. Miał przy sobie tylko susz, ale podejrzewał, że ptaka zajmie i to. Nie zastanawiając się nad czynnością w ogóle, wyjął niewielki pakunek i od niechcenia rzucił pół garści zebranych zeszłego lata owoców przed sobą. Ptak był nim zainteresowany i Druchii nie zamierzał tym razem w głupi sposób bawić się w potwierdzenie swoich podejrzeń co do jego zachowania tylko zrobić coś, ot choćby i głupiego. Pozostałe były z boku zajęte padliną i obecnością wilków. Młody elf zaś czekał, lustrując okolicę wzrokiem i przysięgając sobie, że nigdy więcej nie wykorzysta Sztuki tylko dlatego, że może.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Twilight
Pomywacz
Posty: 61
Rejestracja: niedziela, 15 czerwca 2008, 15:46
Numer GG: 6401347
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Arhain

Post autor: Twilight »

Lindara

Choć uważała, że jej oczy przyzwyczaiły się do światła po wyjściu na zewnątrz zmrużyła oczy nie z ostrożności, lecz dlatego, że naprawdę ją raziło. Wzrok jednak szybko się przyzwyczaił i mogła się rozejrzeć dookoła. Znajdowała się na półce skalnej otoczonej wysokimi ścianami. Było dość wysoko, a miejsce w którym teraz się znajdowała wydawało się być idealnym miejscem na obronę.

Szelma stał przed rumowiskiem, które otwierało widok na pokryty śniegiem las. Nie odwrócił się w jej stronę, ale wiedział, że to ona. Elfkę zaciekawiło to, skąd wiedział. Nie chciała jednakże pytać o te szczegóły, były nieistotne w tym momencie. Stanęła u jego boku i zapatrzyła się w widok przed nimi. Poczuła jego spojrzenie, lecz nie odwróciła głowy w jego stronę. Ukryła jednak zdziwienie tym, że nie jest zły, lecz bardziej zaciekawiony. Lindara potrząsnęła głową w geście zaprzeczenia.
- Mylisz się – powiedziała powoli. – Nie słyszałam wszystkiego. I możesz mnie nazwać niezbyt bystrą, ale nie do końca zrozumiałam to, co usłyszałam. A wyciąganie pochopnych wniosków nie leży w mojej naturze.
- Nie słyszałaś wszystkiego...- mruknął cicho - Ostrożna jak zwykle - uśmiechnął się krzywo -Ale jak widać nie dość, skoro jesteś tutaj, nieprawdaż?
- Moja ciekawość jest nienasycona – stwierdziła, przekrzywiając lekko głowę. Nie spojrzała jednak na niego, lecz wciąż wpatrywała się przed siebie. – Dlatego mam kilka pytań. Liczę na szczerość, choć to tylko pusta prośba.
Tak po prawdzie rozbawiła ją uwaga o jej ostrożności. Czyżby to aż tak rzucało się w oczy?
- Pytania...ciągle pytania. Więc pytaj - stwierdził, otaczając ją ramieniem. Mimo, że nie wiedziała jak odcyfrować ten gest poczuła się mile połechtana.
- Z kim rozmawiałeś?
- Z kimś, kto może się okazać istotny dla naszego przetrwania - wzruszył ramionami.
- A umawialiście się na...? - spojrzała na niego po raz pierwszy od swojego przybycia.
- Na to co wy będziecie musieli zrobić - rzucił jej poważne spojrzenie
Skinęła głową powoli, tak jakby spodziewała się takiej odpowiedzi.
- Więc to dobry moment by wprowadzić mnie w szczegóły - stwierdziła rzeczowo.
- Więc słuchaj....- odparł - Zostaniecie wprowadzenie na farmę niewolników i macie pomóc wywołać tam bunt. Tyle jeśli o to chodzi. No a potem....a potem to zobaczymy - uśmiechnął się drapieżnie,
- Czyja jest ta farma? - spytała marszcząc brwi. - I po cholerę wywoływać bunt?

- Brakuje nam banitów. Chcesz polować na kupców z czymś takim? -dodał drwiąco - A desperaci z farmy zrobią wszystko. Farma jest własnością pomniejszego domu.
- Więc kim jest twój rozmówca, Szelmo? - odwróciła się w jego stronę gwałtownie. - Jakiś inny dom ma w tym interes.
- To ich rzecz...dla nas się liczą posiłki i zapłata - założył dłonie na piersi
- Znaczna?
- Zależy od punktu widzenia - odparł
- Konkrety zadowoliłyby mnie bardziej od tego wymijającego stwierdzenia. Jeżeli mam ryzykować własnym karkiem to chciałabym wiedzieć o co toczy się gra. Oprócz wzmocnienia naszych szeregów.
- Jeśli dobrze pójdzie, to będziemy mieć chwilę spokoju do strony...wiadomo czyjej- skinął głową - A na konkrety przyjdzie czas... Już niedługo - dodał
- Chwilę... Chwila nie wykarmi wygłodniałych niewolników - ściągnęła brwi, splatając ręce na piersi. - Ile mamy czasu?
- Tydzień dwa- odpowiedział spokojnie
- Tydzień, dwa - pokiwała lekko głową. - W porządku. - Przyglądała mu się przez chwilę, po czym nagle sięgnęła do szyi i zdjęła hadrilkar znaleziony przy jednym z napastników. - Byliśmy dziś na polowaniu. Z zasadzki zaatakowali nas zbrojni. Nie chcę wnikać czy to przypadek czy nie, to i tak jest niepokojące. Mieli przy sobie to - pokazała naszyjnik.
Obejrzał dokładniej naszyjnik i zmarszczył brwi.
- Być może ktoś nas nie lubi...zabiliście wszystkich?
- Nie do końca - przyznała. - Trzeci uciekł Cieniowi, ale nie za daleko, bo znalazł ją i sprowadził. Jest ciężko ranna i sądzę, że niedługo umrze. Zimowysmutek zabrał ją do Zanbu. Ale to nie wszystko. Czy gdzieś w pobliżu nie mają swoich miejsc Panowie Bestii? Korsarz i ja poszliśmy tropem łosia, ale... no cóż mantikora dobrała się do niego przed nami. Słowo daję jestem pewna, że nie była dzika.
- O niej wiemy....- odparł Szelma, chwyciwszy Linadrę za ramię - Zaprowadź mnie do jeńca - zażądał - Zraz się dowiemy, o co chodzi
- Wiecie? Dzięki za ostrzeżenie w porę! - stwierdziła z lekką ironią. - To chodź.
- Przeżyliście -wzruszył ramionami i pociągnął ją za sobą.
„Ktoś mógł nas przynajmniej uprzedzić, że po lesie lata złośliwa bestia” pomyślała idąc za nim. Nie mogła jednak powiedzieć, że nie była to owocna rozmowa. Wiedziała już na co powinna się przygotować i czego się od niej oczekuje. Jeżeli jej się uda mogła kupić sobie i bandzie trochę czasu spokoju, a może i też awansować wśród nich. Jakakolwiek nie byłaby to zapłata widocznie była na tyle interesująca by w ogóle ją rozpatrywać.

Rozbawiło ją to, że to bardziej on ją prowadził po nieznanych korytarzach niż ona jego, lecz nie oponowała, gdyż znał drogę lepiej od niej. Podejrzewała też, że watażka chce by była przy przesłuchaniu. W duchu zaś Lindara przyrzekła sobie, że kiedy jeniec przestanie być przydatny dopilnuje by umarł. Eksperymenty Zanbu były niepokojące i podejrzane.
Róża pustyni
Której cień nosi ze sobą tajemną obietnicę
Ten pustynny kwiat
Żaden słodki perfum nie torturuje mnie bardziej niż ten

Śnię o deszczu
Podnoszę swój wzrok ku pustym przestworzom
Zamykam oczy
Ten rzadki perfum jest słodkim upojeniem miłości
Deadel
Pomywacz
Posty: 44
Rejestracja: środa, 27 sierpnia 2008, 09:16
Numer GG: 0

Re: [Warhammer] Arhain

Post autor: Deadel »

Zimowysmutek
Dźwiękiem dochodzącym za kotary okazał się bulgot kociołka w którym coś się gotowało. W jaskini wisiały zioła, kości „ Nawet nie chce wiedzieć na co mu jest to potrzebne, ale pewne jest to, że tą dziwną maską straszy dzieci. Szkoda, że nie ma tu tego dziada, ale chociaż zobaczę co jest w tym kufrze może się przyda do pod trzymania na życiu jeńca”. Myśląc o tym podszedłem do niego starając się nie dotykać niczego innego. W skrzyni była niezła rupieciarnia wybrałem parę czystszych szmat i już wracałem do mięsa, gdy przechodząc koło kociołka do głowy mi wpadła myśl „ Ciekawe co tam się gotuje może coś do jedzenia sądząc po świeżych kościach” [w myślach się oblizałem, zaglądając do kociołka]. Nachylając się nad nim owioną mnie dziwny słodkawy zapach mieszanka nie wyglądała zbyt zachęcająco, ale już miałem spróbować, gdy zakręciło mnie w nosie i kichnąłem pewnie od tego zawirowało mi w głowie i nadeszła wizja.
„Znalazłem się w niej na dziwnym szarym płaskowyżu nie rosło tam nic nawet nie bo nie miało swojego zwykłego koloru tylko przypominało starą brudną szmatę. Za sobą zobaczyłem jakieś kształty poszedłem w tamtym kierunku idąc powoli ze względu na ciążące mi skrzydła i ogon. Kształtami okazały się druchii i paru ludzi związanymi półprzeźroczystymi łańcuchami byłem pewny, że stoi za tym magia, a sądząc po cierpieniu jakim emanowały postacie nie była ona dobra. Wtem usłyszałem głos mojej NorLyam błyskawicznie odwróciłem się w stronę brzmiącego głosu.
- Nie pomożesz im, ukochany – wyszeptała, odziana w lśniącą bielą suknię. Podeszła do ciebie, niemal unosząc się nad ziemią.
Wydawała się znacznie mniejsza od ciebie, chociaż pamiętałeś że było inaczej.
- Uważaj, nie daj się spętać tak jak oni. A jeśli już... znajdź łuskoskrzydłych braci. Znajdź... – powtórzyła i chwyciła cię palcami płonącymi mrozem jak zimny oddech Pustkowi.”
Nim jej cudowny głos na dobre przebrzmiał w mojej głowie, wdarł się do niej jazgotliwy skrzek do tego ktoś mnie potrząsał. Otworzyłem oczy to był ten staruch Zanbu wtedy Mie puścił.
- Głupi, głupi ... Duchy rozgniewane, rozgniewane.... co on narobił! - biadolił człowieczek, chwytając się za głowę. Potem opuścił dłonie.
Spojrzał na ciebie z namysłem.
- A może nie....a może nie- zachichotał, rzucając tobie szalone spojrzenie – Przeklęty jest, przeklęty....czemu od razu tego nie zauważyłem? - mruczał do siebie, błyskając dziwne oczyma.
- Czego chce?
Otrząsnąwszy się odpowiedziałem:
-Zajmij się mięsem ma dożyć posłuchania u Szelmy- powiedziałem z trudem gdy oddezała się rana na policzku.
Mięso przyniósł? Żywe ono...To mięso dla Szelmy, co? - syknął z nagłym gniewem w głosie.
Wstałem i poszedłem do jeńca, dla u uspokojenia nerwów zacząłem porządkować rzeczy i ekwipunek zdobyty na ciężarnej druchii, niestety myśli nie chciały mnie opuścić ciągle wracała w nich wizja i pytania o nią. „ Skąd się wzięła wizja? Czemu nie byłem w niej do końca sobą? I co znaczy obecność mojej NorLyam? Kto to są łuskoskrzydli bracia?” Gdy Zanbu zaczął się zajmować jeńcem spytałem się:
- Co masz na myśli, mówiąc, że jestem przeklęty? I skąd ta wizja?
[Gdy skończy zajmować się jeńcem mowie mu zszył mi ranę na policzku]
Kot ma swoje własne ścieżki;
choćbyś go zmusił do odwrotu, on nadal jest na swojej drodze.

Kot czeka

Droga Kota
Isengrim Faoiltiarna
Bombardier
Bombardier
Posty: 692
Rejestracja: niedziela, 11 grudnia 2005, 17:49
Numer GG: 2832544
Lokalizacja: The dead zone

Re: [Warhammer] Arhain

Post autor: Isengrim Faoiltiarna »

Azghair

Obejrzał kilka, może kilkanaście czaszek leżących na dnie jaskini. Wyglądało na to, że cała pieczara była czymś w rodzaju cmentarzyska - Korsarz zdziwił się tym trochę. O wiele łatwiej przecież pozbyć się ciała, po prostu zostawiając je w lesie, gdzie różnego rodzaju drapieżniki szybko poradziłyby sobie z padliną. A fakt, że tutaj szkielety leżały bezładnie oznaczał, że banda nie przywiązuje zbytniej wagi do rytuałów pogrzebowych. Chyba, że ta jaskinia nie jest tylko kryptą, przemknęło elfowi przez głowę. Ślady po nożu lub innym ostrym narzędziu na świeżych czaszkach pozwalały przewidywać, że ich właściciele zostali wrzuceni do jaskini już martwi. Ale co z innymi czaszkami? Szkielety wyglądały, jakby leżały tu przez długi czas. Najbardziej zagadkowa, a zarazem najbardziej niepokojąca, była podłużna czaszka jakiegoś stworzenia. Stworzenia, które najprawdopodobniej nie miałoby większego problemu, żeby jednym kłapnięciem szczęk odgryźć Azghairowi nogę. Czyżby stworzenie przypełzło tu, zwabione zapachem nagromadzonego mięsa? A może był to sprytny sposób Szelmy na egzekucję jeńców - rzucanie ich na pożarcie potworowi? Czy może stwór był tu hodowany, karmiony ludzkim lub elfim mięsem? Cokolwiek się tu działo, Korsarz coraz mniej ufał przywódcy banitów - zbyt wiele było w tych jaskiniach tajemnic. Potwór był w sumie najmniej istotny - to, że zdechł, tylko dodawało elfowi otuchy. Ale świeże kości znalezione w jaskini świadczyły o tym, że ktoś niedawno zginął. W wyniku starcia? Egzekucji?
Wracając do pochodni, elf potknął się i usiadł, by uniknąć upadku. Przez przypadek jego palce trafiły na coś zimnego - dziwną, kamienną, brązową płytkę ze srebrnymi żyłkami. Niewiele myśląc, podniósł ją i obrócił w palcach. Płytka zdążyła już się od nich nagrzać, palcami dało się też na niej wyczuć jakieś rysy. Na razie było za mało światła, żeby dokładnie przyjrzeć się znalezisku, więc Korsarz postanowił zrobić to później - na razie wypruł szybko grubą nić z rękawa, przewlókł ją przez otwór w płytce, zawiązał i zawiesił sobie na szyi, po czym schował płytkę za koszulę. Spojrzał w górę, rozglądając się za wyjściem. Wstał i podjął próbę wspięcia się po stercie głazów do otworu wybitego w suficie pieczary, po drodze zastanawiając się, kogo może spytać o znalezisko oraz trupy w jaskini...
"Beg for mercy! Not that it will help you..."
Hoist the banner high!! For Commoragh!
callisto
Szczur Lądowy
Posty: 17
Rejestracja: piątek, 12 grudnia 2008, 23:00
Numer GG: 9592373
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Arhain

Post autor: callisto »

Sarath

Sarath nie znosiła, gdy nie traktowano ją poważnie. To, co z tego, że była młoda i nie doświadczona. Może i po raz pierwszy dowodziła grupą (jeśli można nazwać dowodzeniem, to co robiła), ale to do NIEJ zwrócono się z prośbą. To ONA miała się tym zająć, a nie oni. Dlatego uznała, że należy jej się choćby odrobina szacunku. A Khael wyraźnie nie miał ani grosza szacunku do niej. Irytowało ją mówienie per kapitan, albo dowódco,. Miała wrażenie, że naśmiewa się z niej. lMusiała jednak przyznać, że fascynowało ją to, jak zabrał się do szkolenia niewolników. Sugerowało to, że kiedyś był już dowódcą i nie jest do dla niego nowość. Nareszcie też wreszcie skończył z tym swoim nastawieniem niedowiarka i zaczął pomagać, a nie tylko ględzić. Chcąc nie chcąc, musiała się z nim zgodzić, bo sama podejrzewała to od dawna – mają kreta. Pytanie tylko kto nim jest? Jakoś nie potrafiła wierzyć, że Khael mógłby nim być... Zbyt bardzo się przejął tym szkoleniem innych niewolników, był niedowiarkiem. A może to była tylko gra? Wątpiła w to. Szczerze mówiąc, wydawało jej się, że zdrajcą może być Haroith. Część niej jednak odpychała tę myśl, bo brzydziła się tym, że mogła przespać się z kretem. Obrzydzało ją to. Jednak było to całkiem logiczne, w końcu czemu nagle się nią zainteresował?

Te myśli towarzyszyły jej, gdy szła spać. Śniło jej się niewyraźne obrazy, które koniecznie musiała obejrzeć bliżej. Z jakiegoś powodu wydały jej się ważne. Już była tak blisko, że kontury stały się całkiem wyraźne, gdy nagle poczuła jak podłoże osuwa jej się spod stóp. Jej pobudka była wyjątkowo gwałtowna, z czyjąś dłonią na ustach. Była to mała dziewczynka, która pokiwała tylko głową i chwyciła ją za rękę. Właściwie to Sarath zastanawiała się, czy to naprawdę małe dziecko, czy tylko tak wygląda. A jeśli naprawdę to było dziecko, to... było jej go żal. Nie chciałaby, żeby jej siostra była zamieszana w coś takiego. Pozwoliła się jednak prowadzić, aż doszły do otulonej łachmanami postaci. Ta natychmiast zaczęła mówić, jednak zanim Sarath zdążyła się odezwać słowem, znikła zostawiając ją samą. W głowie dziewczyny zrobił się pewnego rodzaju mętlik, gdy wracała na swoje miejsce rozmyślając nad wszystkim.
Ewolucja jest niedoskonałym i często okrutnym procesem.
Moralność traci swoje znaczenie.
Wybór pomiędzy złem i dobrem zredukowany do jednego, prostego wyboru...
Przetrwanie,
albo unicestwienie.
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Warhammer] Arhain

Post autor: Ninerl »

Zimowysmutek
Staruch zamachał rękoma jak ptak.
- Duchy cię przeklęły....Zanbu nie wie, co trupioblady ma na myśli. Może był u swoich ngymuu, przodków może....może. A może WielePiór cię wybrał na pożarcie, jak małego zwiniętego glidzawca.- oczy mu rozbłysły i zaśmiał się szaleńczo.
Potem podskoczył niemal jak żaba do kufra. Po krótkiej chwili wkładania głowy do skrzyni i mamrotania, Zanbu wyłonił się z niej, potrząsając jakimś naszyjnikiem, zrobionym z małych, ptasich główek. Oplątał go dookoła swojego nadgarstka.
Porwał zwinięte szmaty i obwiązał ostrożnie krwawiącą ranę kobiety. Machał przez chwilę naszyjnikiem, szepcąc dziwnie brzmiące słowa w gęstniejącym nagle powietrzu. Zimowysmutek miał wrażenie, że jego oczy pobłękitniały.
Tu musiało być złudzenie, bo gdy dokładniej się przyjrzał źrenicom ciemnoskórego – te były czarne jak zawsze.
Zanbu wstał, schował naszyjnik i po chwili wrócił z kościaną igłą oraz grubymi nićmi, zrobionymi najwidoczniej z jelit jakiegoś zwierzaka.
Następne chwile należały do tych zdecydowanie nieprzyjemnych w życiu Zimowegosmutka – policzek już nie palił, teraz raczej płonął jak metal w kuźni.
Wreszcie Zanbu skończył i polał obolały policzek Druchii jakimś płynem.
- Koniec – obwieścił z miną, która miała być poważna a przypominała raczej grymas cierpiącego na zatwardzenie.

Lindara, Azghair i Zimowysmutek
Lindara szła za Szelmą ciemnym korytarzem rozjaśnionym drżącym światłem pochodni. Właśnie skręcił w jakiś korytarz, gdy usłyszała skrobanie i zdumione sapnięcie Szelmy. Zatrzymał się gwałtownie.
Wychylając się zza niego zobaczyła jakąś rękę wystającą z dziury w podłodze korytarza. Potem pojawiła się druga dłoń i głowa korsarza.
- No co my tu mamy....- powiedział banita drwiącym tonem - Czyżby to mój niedoszły konkurent? A może jakieś czujne ucho, co?
Spojrzenie Korsarza mówiło wiele na temat tego, co myśli o Szelmie, jego tonie, komentarzach oraz sposobie prowadzenia się jego matki. Nie odpowiadał, skupiając się raczej na wygramoleniu się z jaskini. Kiedy stanął już na nogach, otrzepał się i spojrzał na elfa.
- Nic z tych rzeczy... Zwiedzałem po prostu jaskinie i przypadkiem trafiłem do tej groty. Muszę przyznać, że trafiłem na parę ciekawych rzeczy. - powiedział.
- Zaskocz mnie. Olśnij swym odkryciem. - odparł cierpko Szelma - Tak, abym nie uznał tego za stratę czasu.
- Olśniewanie nie należy do moich obowiązków, podobnie jak dzielenie się odkryciami - stwierdził, starając się nie używać zbyt złośliwego tonu - To, co znalazłem, ciężko w ogóle uznać za odkrycie, przynajmniej dopóki nie dowiem się, jaką dokładnie rolę pełni lub pełniło pomieszczenie na dole. Chętnie posłuchałbym twojej wersji.
Lindara z trudem stłumiła wybuch niekontrolowanego ataku śmiechu, widząc jak nieporadnie broni się Korsarz. Wątpiła w jego nagłą chęć odkrywania jaskiń bandytów, ale mimo wszystko nie skomentowała oczywistego blefu Azghaira.
- Najpierw posłuchamy twojej - stwierdziła, gdy opanowała się na tyle, by wydusić z siebie choć jedno słowo nie wybuchając śmiechem - Odkryłeś to czy po prostu wpadłeś tam?
- Jedno od drugiego nie różni się zbyt wiele, prawda? - odparł, patrząc cały czas na Szelmę - Poza tym widzę, że nie zrozumiałaś. Moje zdanie na temat tego, co tam znalazłem, zależy od tego, co o tym powie Szelma. Głupotą byłoby, gdybym zaczął strzelać na oślep, bez zebrania odpowiednich informacji.
- Więc pokaż to swoje znalezisko- skomentował z westchnięciem Szelma i wskazał dłonią dziurę oraz korsarza - Ty pierwszy - dodał uprzejmie
- O nie, nie ma mowy. Wiek przed urodą -Azghair usunął się z drogi elfa.
- Schodź - warknął Szelma, a jego oczy zabłysły - A dama potem - uśmiechnął się krzywo.
Uniosła pytająco brwi, ale wzruszyła ramionami.
- Jak sobie chcesz - mruknęła.
- Żebym dołączył do tych czaszek na dole? - Azghair cofnął się jeszcze odrobinę i położył lewą dłoń na pasie - Nie ma szans. Potwór, który tam żył, niestety już zdechł, ale zbyt wiele czerepów na dole nosiło ślady noża.
- To w takim razie możemy pomóc ci wejść, co najwyżej - wzruszył ramionami Szelma - Poza tym mam ważniejsze sprawy na głowie. Przekonaj mnie, że jest inaczej.
- Ważne jest to, że aktualnie nie mam zbyt wielu powodów, by ci zaufać w jakiejkolwiek kwestii - powiedział Korsarz - Trupy, które znalazłem na dole, nie poprawiają sytuacji. Fakt, że nie potrafisz lub nie chcesz wyjaśnić, skąd się tam wzięły, też nie pomaga.
- Ależ ja wiem, co one tam robią - wycedził zimno Szelma - Spodziewałem się ciekawszych informacji. Rozczarowałeś mnie, korsarzu - przesunął się w bok, by ominąć dziurę.
- Ten kawałek blaszki podpada pod coś ciekawszego? - spytał Azghair, wyciągając przedmiot zza koszuli.
- Pokażesz to staremu - zdecydował nagle przywódca banitów - Powinien wiedzieć...idziemy - ominął dziurę i ruszył naprzód żwawym krokiem.
Korsarz ruszył za banitą, niezbyt zadowolony z obrotu sprawy. Nie miał ochoty na wizytę w śmierdzącej dziurze Zanbu.
- Chodź - rzuciła Lindara przez ramię, ruszając za banitą - Przyznaj się, szedłeś za mną. - dodała ściszonym głosem.
- Wybór miałem pomiędzy pójściem za tobą a pomaganiem Cieniowi w opiece nad jego nową zabawką - odszepnął.
- Ach, tak - spojrzała przez ramię - Co to było? Tak twoim okiem.
- Coś za coś. Ja powiem ci, co znalazłem, a ty powiesz mi, co według Szelmy miałem podsłuchać, siedząc w tamtej dziurze.
Przekrzywiła lekko głowę, patrząc na niego, a na ustach błądził lekki uśmieszek.
- W porządku - stwierdziła po chwili zastanowienia.
Korsarz popatrzył na banitę.
- Wolałbym, żeby pogadać o tym na osobności.
Spojrzeniem powędrowała za jego wzrokiem. No cóż, rozumiała podejrzliwość, którą także niekiedy odczuwała w stosunku do herszta banitów i niechęć Azghaira do osoby Szelmy.
- Jesteśmy więc umówieni - odrzekła, przyspieszając kroku.
- Świetnie - powiedział i podążył za Szelmą, po drodze chowając blaszkę z powrotem za koszulę. Musiał przyznać, że sam był ciekawy, co właściwie znalazł.
Dwoje Druchii szło dalej, za banitą - przecięli kilka korytarzy, gdy Szelma wybrał wreszcie jeden. Jeszcze kilka zakrętów i poczuli woń ziół oraz ogniska. Chwilę potem znaleźli się w jaskini czarownika. Ten właśnie zszywał ranę na policzku Cienia, mamrocząc coś pod nosem i krzywiąc się nieustannie, jakby żuł jakieś obrzydliwe paskudztwo.
- Gdzie jest? - obcesowo spytał wódz banitów.
Ciemnoskóry człowieczek burknął coś pod nosem, nie przerywając zajęcia.
Szelma podszedł do leżącej kobiety i zerwał z niej skórę.
- Żołnierz na wakacjach - warknął cicho - Musieliście trafić na nich przypadkiem- zwrócił się do troje Druchii - To znaczy, że zwalili nam na głowę rozwydrzoną hordę z pobliskiego garnizonu. To chyba jacyś nowi. Zanbu, bierz się do pracy...

Za jakiś czas, troje byłych niewolników obserwowało jak Zanbu poi półprzytomną tym samym wywarem, jaki swego czasu podał im.
Powieki kobiety zatrzepotały, jednak mówiła tak cicho że uśmiechający się błogo Szelma musiał mocno pochylić się nad jej wargami.
Azghair zaklął w duchu. Liczył na to, że usłyszy to, co powie kobieta po podaniu jej narkotyku. Wątpił też, żeby Szelma podzielił się z nim jakimikolwiek informacjami.

Wreszcie przesłuchanie się skończyło. Szelma wstał.
- Mięso Szelmie niepotrzebne? - próbował się upewnić niewinnie uśmiechnięty Zanbu – Odda mi ją... Odda, odda....- człowieczek wydawał się jeszcze bardziej podekscytowany niż zwykle.
Szelma nic nie odpowiedział, podszedł tylko do kobiety i wyciągnął miecz. Uśmiechnęła się na jego widok. A potem jednym, niemal niedostrzegalnym ruchem podciął jej gardło, uprzedzając ruch Cienia który właśnie się poderwał gwałtownie z ziemi.
- Zostaw Zanbu chociaż to żywe w brzuchu ! - rozwrzeszczał się czarownik, rzucając się nagle w stronę banity, wpadając na Zimowegosmutka i zbijając z nóg. Herszt wbił miecz w podbrzusze kobiety i potem poprawił cios, sprzedając przy okazji ciemnoskóremu kopniaka.
Potem podszedł do czarownika, chwycił go za gardło i rzucił nim o ścianę. Cień właśnie wstał na nogi.
Lindara i Azghair stali jak wrośnięci w podłogę – nic ich nie przygotowało na taki tok wydarzeń.
Szelma klęczał już przy martwym ciele, owijając szmatami trupa oraz wylewające się wnętrzności.
Lindara miała wrażenie, że widzi w nich kawałek czego bielszego na kształt cienkiej kończyny – przypuszczenie to zemdliło ją do reszty.
Szelma wziął ostrożnie martwą kobietę na ręce i skierował się w stronę wyjścia.

Vorthion
Ptak rzucił się łapczywie na owoc, większość połykając zanim upadła na ziemię. Potem podskoczył, machając skrzydłami i usiadł na bagażu maga, który ten miał na plecach. Zakrakał chrypliwie, niemal ogłuszając Druchii i w umyśle Vorthiona pojawiło się sprecyzowane żądania „więcej”.
Zaklęcie przyniosło jednak jakiś pożytek, więc z dużą dozą pobłażliwości można było uznać, że młody Druchii odniósł coś na kształt popłuczyn po prawdziwym sukcesie.
Nie należało zwlekać z wyruszeniem w drogę - ptaki i wilki wkrótce mogą zainteresować się samotnym wędrowcem.

Sarath
W ciągu krótkiego dnia, wypełnionego smrodem i trudem, Sarath mogła się zastanowić nad domniemanym szpiegiem. Kto to mógł być? Albo któreś z nich albo człowiek jako tako znający Durash.
Jeśli któreś z nich, to można wybierać z Khaela, Haroitha, Kyorien, Adaira.
Kyorien i Adair ostatnio zajmowali się głównie sobą, znikając na noc w co innym baraku - to było podejrzane. Przecież Kyorien była przez pewien czas „ulubioną”niewolnicą zarządcy.
Haroith... czy to nagłe zainteresowanie Sarath nie było dziwne? Wcześniej nie miał takich zapędów.
Khael – ten wiedział więcej niż mówił, takie można było odnieść wrażenie.
A może to któryś z ludzi? Łysy i ciemnowłosy właściwie nie pasowali, ale gdyby jednak? A może to inny człowiek, cichy szpieg, udający sen i podsłuchujący plany Sarath i jej towarzyszy? Albo łysego?
Fałszywych odpowiedzi było mnóstwo. Prawdziwa tylko jedna. A Sarath nie mogła się pomylić.

Jak chcecie, to dodajcie coś od siebie - w pt/sb zamierzam dać tak jakby podsumowanie, które pchnie akcję dalej ;)
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Deadel
Pomywacz
Posty: 44
Rejestracja: środa, 27 sierpnia 2008, 09:16
Numer GG: 0

Re: [Warhammer] Arhain

Post autor: Deadel »

Zimowysmutek
„ Na rzyć Kheina tak jak można było się tego spodziewać od majaków wywołanych przez to gówno z kotła staruchowi się w łbie pomieszało.” Na głos rzekłem:
- Bierz się do roboty!- poczym siedząc patrzyłem jak ten ludzki śmieć zbiera się do opatrywania rannej. A on zamiast zająć się jej ranami poleciał żwawo do skrzyni po jakieś „śmieci” i dopiero zaczął szmatami przewiązywać jej rany, gdy to zrobił zaczął potrząsać śmieciami nad zwierzyną i mruczeć niezrozumiałe słowa. Przez chwile wydawało mi się, że jego oczy zmieniły barwę na niebieską, ale gdy mrugnąłem wszystko wróciło do normy, a zimny dreszcz przebiegł mi po skórze. „Spokojnie to pewnie zwidy po tym świństwie z kotła, a nie żadna magia” Po chwili skończył i poszedł odnieść swoje zabawki, a przyniósł igłę i nić zrobioną pewnie ze zwierzęcych jelit. Następne chwile należały do jednych z najbardziej bolesnych w moim życiu. Musiałem użyć całej swojej siły woli by nie drgnąć czy jęknąć tym samym dać mu satysfakcje. Pod koniec szycia do jaskini Zanbu weszli Szelma z moim kompanami od niewoli.
- Gdzie jest? - obcesowo spytał wódz banitów.
Ciemnoskóry człowieczek burknął coś pod nosem, nie przerywając zajęcia.
Szelma podszedł do leżącej kobiety i zerwał z niej skórę.
- Żołnierz na wakacjach - warknął cicho - Musieliście trafić na nich przypadkiem- zwrócił się do troje Druchii - To znaczy, że zwalili nam na głowę rozwydrzoną hordę z pobliskiego garnizonu. To chyba jacyś nowi. Zanbu, bierz się do pracy...

Po paru chwilach razem z innymi byłem świadkiem podania wywaru i towar zaczął mówić do Szelmy, ale tak cicho, że do nas nie doleciało ani jedno słowo. Na słowa starucha by mu zostawić jeńca, herszt dobył miecza zabijając kobietę. Poderwałem się na gwałtownie na nogi nie wiedząc co mnie bardziej wzburzyło słowa tej ludzkiej małpy, czy też czyn banity. Głupi dziadyga przewrócił mnie gdy próbował ratować płód przed zabiciem co mu uniemożliwił drugi cios miecza wymierzony w brzuch kobiety. Gdy zamieszanie wywołane przez Szelmę i szamana ustało. Podniosłem się i zacząłem zbierać swoje klamoty do wyjścia. Widząc jak przywódca bandy wynosi stwierdziłem na głos:
- Chyba wiem co mamy dziś na kolacje - koniec zdania skwitowałem ironicznym uśmiechem. „ Idę poszukać tej młodej ead zobaczymy czy ciuchy będą na nią dobre”
Kot ma swoje własne ścieżki;
choćbyś go zmusił do odwrotu, on nadal jest na swojej drodze.

Kot czeka

Droga Kota
Isengrim Faoiltiarna
Bombardier
Bombardier
Posty: 692
Rejestracja: niedziela, 11 grudnia 2005, 17:49
Numer GG: 2832544
Lokalizacja: The dead zone

Re: [Warhammer] Arhain

Post autor: Isengrim Faoiltiarna »

Lindara & Azghair

Przez chwilę stała osłupiała i nieco zniesmaczona tym, co widziała, lecz szybko otrząsnęła się, odwróciła na pięcie i wyszła nieznacznym tylko skinieniem przywołując Azghaira by poszedł za nią. Szparkim krokiem przeszła przez znane im już korytarze, po czym skręciła w ciemniejszą odnogę, po czym odwróciła się do Korsarza.
- Więc co wydedukowałeś? – spytała przypominając mu o umowie jaką zawarli.
- W tamtej jaskini znalazłem czaszki i kości. Na starszych znalazłem ślady zębów, ale kilkanaście świeższych czerepów nosiło ślady noża albo miecza - powiedział. - Znalazłem też czaszkę jakiegoś stworzenia, najprawdopodobniej dużego gada. To coś miało szczęki zdolne odgryźć nogę jednym kłapnięciem... Teorie na ten temat mam dwie - jaskinia może być cmentarzyskiem bandy, chociaż jeśli banici po prostu wrzucaliby ciała zmarłych do jamy, to równie dobrze mogliby wyrzucać je w lesie, na żer padlinożerców. Ciała nie gniłyby w jaskini, nie byłoby czuć smrodu i nie byłoby ryzyka wybuchu jakiejś zarazy. Jaskinia może też być miejscem kaźni - najpierw rzucano ludzi i elfy na pożarcie stworowi, który tam żył, a kiedy zdechł, banici przerzucili się na egzekucję nożem albo mieczem.
- To bez sensu. Jak zwierzak zdechł to ciała zostawiali by w lesie. Mają mantikorę, która się tym by zajęła.
- W sumie tak... W takim razie nie mam pojęcia, po co Szelma zbiera trupy w jednej z jaskiń. Chce się bawić w nekromantę?
- Wątpię. To może być pozostałość po dawnym przywódcy -
stwierdziła, marszcząc brwi. - Nie sądzę, by był przywódcą od bardzo dawna. Skądś go znam, nie mogę sobie przypomnieć gdzie go już widziałam.
- Hmmm... W takim razie czemu nie kazał tego uprzątnąć? Nie wiem, kto chciałby mieć w swojej siedzibie cmentarzysko.
- Trudno powiedzieć. Prawdopodobnie dlatego, że nie korzystają zbyt często z tamtych korytarzy... Albo chodzi o tego starego capa.
- Hmmm... Staruch woli raczej żywe zabawki, czego dowodem była scena, którą przed chwilą widzieliśmy, ale wykluczyć się tego nie da.

Lindara wzdrygnęła się lekko na wspomnienie o tym.
- Ciągle jestem ciekawa co się stało z tamtym strażnikiem, którego znaleźliśmy kilka tygodni temu.
- Jego rana była poważna, mógł nie przeżyć... A nawet jeśli, to minie jeszcze trochę czasu, zanim wróciłby do zdrowia. Tak przy okazji, jak myślisz czemu Szelma nie chciał dać Zanbu nowej zabawki?
- Musiała mu coś powiedzieć -
stwierdziła po dłuższej chwili. - To był akt łaski, ale ja to tak widzę. Wątpię by on myślał tak samo.
- Akt łaski jakoś nie pasuje mi do Szelmy. Bardziej prawdopodobne jest to, że po prostu chciał dopiec staremu... Dobra, pora na twoją część umowy. Co takiego miałem podsłuchać?
- Myślę, że Szelma trochę cię podpuscił -
śmiejac się. - Niewiele na raz jestem z niego w stanie wydobyć. Ale dowiedziałam się co za zadanie nas czeka. Spodoba ci się.
- To znaczy? Jeśli znowu wyślą nas na polowanie, to poderżnę komuś gardło. I nie chcę pokazywać palcami, ale nożem dostanie pewien arogancki skurwysyn.
- To nie pokazuj w towarzystwie -
przewracając oczyma. - Kiedy mówię, że ci się spodoba to nie mam na myśl polowania.
- W takim razie co to za wieści?
- Wzniecałeś kiedyś bunt?
- Raczej zapobiegałem. Kilka razy, kiedy służyłem na Mrocznej Łodzi, pojawiały się pomysły odnośnie obalenia kapitana i tym podobne bzdury. Takie rzeczy zaczynały się różnie, kończyły zazwyczaj tym samym - buntownicy byli przeciągani pod kilem, wieszani na rejach... Zależnie od humoru i zapotrzebowania załogi na rozrywkę.
- Więc znasz mechanizm działania buntowników.
- Powiedzmy. I sądząc po pytaniu, naszym zadaniem będzie rozpoczęcie rebelii. Kto ma się zbuntować przeciwko komu?
- Niewolnicy na farmie przeciwko grupie trzymającej władzę -
Lindara skrzywiła się lekko. Widać było, że ma jakieś ale co do tego pomysłu.
- To będzie trudne, zwierzęta rzadko kiedy się buntują. Niewolnicy mają posłuszeństwo wbite do głów tak głęboko, że ciężko jest im w ogóle myśleć o niewykonaniu polecenia. Szelma nie zwierzył się, jaki jest cel tej operacji? Planuje przyjąć buntowników do bandy banitów?
- Nigdy nie byłeś właścielem farmy, co? -
Lindara wybuchła śmiechem. - Jasne, że się buntują. I tak, chce przyjąć ich do bandy, bo nie jest nas zbyt wielu.
- Jeśli nie umie się nimi zarządzać, to się buntują. W domu mojego ojca żaden sługa nie śmiał spojrzeć mu w oczy - przynajmniej od momentu, kiedy zbyt śmiałemu niewolnikowi wyłupił za coś takiego oko palcami - a co dopiero myśleć o buncie. A co do przyjmowania do bandy, to mam nadzieję, że w czasie buntu dokona się coś w rodzaju naturalnej selekcji. Zgaduję, że Szelmie nie są potrzebni rolnicy, tylko wojownicy.[/i]
Uśmiechnęła się lekko.
- No cóż, u mnie było trochę inaczej, ale był spokój. Przynajmniej w domu. Co będzie to się okaże.
- Okaże się z pewnością... Szelma mówił, kiedy? -
Korsarz niezbyt starał się ukryć zadowolenie. W końcu będzie miał okazję rozruszać mięśnie i wypatroszyć paru przeciwników.
- W przybliżeniu - wzruszyła ramionami. - Dwa tygodnie, może mniej może więcej.
- Hmmm... Już nie mogę się doczekać -
Azghair uśmiechnął się szeroko. - Cóż, wygląda na to, że będę musiał zgłosić się do Oriaitha na kilka lekcji szermierki. Ostatnio nie trenowałem i mogłem trochę zardzewieć...
- Właśnie -
Lindara uśmiechnęła się lekko. - Mogę liczyć, że dasz mi kilka lekcji? Z moją szermierką nigdy nie było zbyt dobrze.
- Mogę spróbować, chociaż nigdy nie byłem dobrym nauczycielem... Najpierw sam muszę się trochę podszkolić.
- Wiesz, chodzi mi o to by przeżyć, a nie być mistrzem miecza -
śmiejąc się.
- Podstawy masz raczej opanowane... W czasie ostatniego treningu, kiedy kopnęłaś Oriaitha w jaja, nie był w stanie podnieść się z ziemi przez dobre kilka minut - odpowiedział, uśmiechając się lekko.
- Ale miał rację, gdyby to była prawdziwa walka zabiłby mnie trzy razy i jeszcze poprawił - stwierdziła szczerząc zęby w szczerym uśmiechu.
- Co prawda to prawda... Popracujemy nad tym później - odpowiedział uśmiechem na uśmiech. - Na razie jednak sam muszę trochę poćwiczyć. Do zobaczenia później - skinął Lindarze głową i ruszył na poszukiwanie szermierza.
"Beg for mercy! Not that it will help you..."
Hoist the banner high!! For Commoragh!
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Warhammer] Arhain

Post autor: Ninerl »

Vorthion
Wędrówka z ptakiem okazała się nieco uciążliwa. Zwierzak był potwornie gadatliwy i co chwila zalewał umysł maga potokiem niewyraźnych obrazów i nie do końca zrozumiałych myśli. Vorthion dowiedział się przynajmniej, jak ptak się określa – oczywiście, jako „Ten-Czarny-Ptak”. Wszystko pozostałe było „jedzeniem- małym, piszczącym, smacznym”, „strachem” lub czymś „innym”.
Ten-Czarny-Ptak był wyraźnie zadowolony, że podróżuje z magiem – to było świetne źródło jedzenia.
Po kilku dniach mozolnego przedzierania się przez ośnieżony las, Vorthion dostrzegł dym. O ile nie zabłądził, to powinien być ten cholerny garnizon.
Las rozwidnił się stopniowo i Vorthion trafił wreszcie na drogę. Śnieg był udeptany przez niezliczone stopy i kopyta, więc szło się o niebo łatwiej niż bezdrożami.
Natrafił chwilę potem na świeże końskie odchody – znaczyło to, że droga jest patrolowana. Pozostawało tylko przekonać strażników, że nie jest zbiegłym niewolnikiem ani szpiegiem, więc powinien pozostać jak najbardziej żywy.
Dym ulatujący jakiś kominem wyczarował przed oczyma zziębniętego maga wizję wielkiego ogniska i ciepłej strawy. Może nawet by mógł zanocować w stajni? Słoma byłaby prawdziwie królewskim posłaniem.
Ten-Czarny-Ptak zainteresował się na chwilę parującym gównem, ale po krótkiej chwili wrócił na plecak maga.
Nagle w oddali do uszy Vorthiona dobiegł tętent kopyt. To musiał być patrol. Teraz należało użyć wszystkich swoich zdolności.
Po chwili na drodze pojawił się dwa konie. Jeden z okutanych ciemnym płaszczem jeźdźców krzyknął coś i obydwoje zajechali magowi drogę.
Jeden skierował w niego kuszę, a drugi przycisnął swoją włócznię do szyi maga.
- Ktoś ty za jeden? Odpowiadaj – zażądał ochrypłym głosem – I żeby to była dobra bajka....
Vorthion wyczuł falę strachu od ptaka, jednak ten nastroszony, nadal tkwił na plecaku maga.
Nie czekając na odpowiedź Vorthiona, drugi jeździec z wciąż napiętą kuszą skierował konia między drzewa. Potem pojawił się znowu na drodze i znowu znikł w zaroślach, tym razem z drugiej strony.
-Jest sam – powiedział, gdy wrócił – Musiałeś przyjść z lasu, co?
Ten z włócznią wyraźnie się ożywił.
- No to zainteresuje panią kapitan. - odłożył włócznię i zsiadł z konia, trzymając w ręku sznur. Drugi ze strażników cały czas bacznie obserwował przybysza.
- Pokaż dłonie. – zażądał włócznik i związał wyciągnięte dłonie maga - I lepiej bądź grzeczny. Jedziesz z nami, włóczęgo – odparł, nie zważając na reakcję maga. Przywiązał koniec sznura do swojego siodła i szturchnął konia nogą. Ten ruszył do przodu.
To był upokarzające, ale Vorthion nie miał większego wyboru. I tak musiał się dostać do garnizonu, a jeźdzców było dwóch. Na swojego niby-chowańca nie mógł w tym momencie za bardzo liczyć, więź była zbyt świeża i nie znał dobrze zwierzaka. Z tyłu słyszał parskania drugiego konia – gdyby nie był więźniem, to by wyglądało jak prawdziwa eskorta.

Sarath
Przez kilka dni sprzątali kuźnię. Sarath udało się znaleźć odłamki metalu, które mogły do czegoś posłużyć. Jej towarzysze także nie próżnowali. Z znalezionych fragmentów Khael obiecał skonstruować jakąś broń – chociażby prymitywne maczugi dla tych, dla których nie wystarczą nożyce i widły. Wszystko, jak się wydawało szło pełną parą, ale pozostawała sprawa szpiega.
Strażnicy, a przynajmniej nadzorca na pewno już coś wiedzieli. Tylko czemu nadal nie reagowali?
To musiała być ta krecia robota – może miała się sprawdzić teoria Khaela o uderzeniu w sam ośrodek buntu?
Mogła podsumować, to co udało się jej zauważyć lub co usłyszała od innych, a nie musiało być to prawdą:
Khael właściwie cały czas spędzał na szkoleniu rekrutów po nocy, chociaż Haraith widział go raz i dwa, jak ostrożnie krąży po terenie folwarku. Wracał zwykle z jakąś butelką, ale może był to tylko pozór?
Co do Haraitha, to może to nagłe zainteresowanie było podejrzane? Przecież wcześniej traktował ją jak idiotkę albo dziecko. Teraz nagle się zrobił gorliwy. Z drugiej strony może mówiąc jej o wycieczkach Khaela, usiłował odwrócić od siebie podejrzenia? A może po prostu był młody i głupi?
Kyorien właściwie nie interesowała się buntem, ale uszy przecież miała. Poza tym widziano ją parę razy w domu nadzorcy. Mogła przecież wspomnieć to i owo za lepsze traktowanie.
Adair ostatnio w ogóle chodził samotnie tu i tam, ignorując całkowicie Kyorien. A przecież dopiero niedawno się tak dobrze rozumieli. Podobno widziano go jak rozmawiał z jakimś strażnikiem – co prawda wyglądało to raczej na padanie do stóp.
Co do ludzi Sarath nie miała prawie żadnych informacji- nieznajomość języka uniemożliwiała rozmowę czy nawet podsłuchiwanie szeptów. Chociaż tutaj ludzie mieli najwięcej do stracenia – ale z drugiej strony któż mógł ich zrozumieć?
Sarath musiała podjąć jakieś działanie i to szybko. Zanim przybędą posiłki, będzie musiała dokładnie rozpoznać możliwe zagrożenia. Możliwości były różne, ale najlepsza to taka, która wymusi zdemaskowanie się szpiega przez niego samego.
Słyszała pogłoski, że pogoda ma się zepsuć - jeśli oznaczało to śnieżycę, to wszyscy będą musieli być pod dachem. Może wtedy ktoś się z czymś zdradzi...

Obrazek

Azghair, Lindara, Zimowysmutek

Buroszare chmury zakryły całe niebo. Przetaczały się powoli po niebie, gęstniejąc coraz bardziej.
Panowała cisza, ale robiło się coraz zimniej. Zimowusmutek czuł w kościach, że idzie burza. I to trwająca co najmniej kilka dni, tak jak zdarzało się w tych stronach. Arhaith podzielał jego zdanie, mrucząc coś o zapasach zmrożonego mięsa i drewna.
A potem zerwał się wiatr. Mroźny, przenikliwy, niosący nienaturalne zimno z Pustkowi. Z nieba runęła masa śniegu, tworząc białą, falującą zasłonę.
Banici i zwierzęta skulili się w swoich schronieniach. Przez następne dni świat zewnętrzny stał całkowicie niedostępny.
To był dobry czas na odpoczynek lub naukę. Albo też na zastanowienie się, przemyślenie wszystko co się zdarzyło i co może się zdarzyć....

We względnym spokoju upłynęło osiem dni.
Banici zachowywali się zdecydowanie przyjaźniej niż na początku – dystans został mało wyczuwalny, pomijając poszczególne osoby.
Niektórym rozwiązały się trochę języki i z napomknień byli niewolnicy dowiedzieli się, że Szelma obalił byłego szefa bandy, po prostu go zabijając. Z opowieść wynikało też, że poprzednik był jakimś tyranem, ale razem z nim musiała umrzeć część popierającej go bandy. Wynikało z tego też, że reszta banitów była tak zastraszona, że właściwie nie wszczęła żadnego działania, dopóki nie pojawił się obecny wódz banitów.
- Znaleźliśmy go prawie martwego – powiedziała Darathiel cichym głosem – Dziwne było, że w takim stanie zawędrował tak daleko. I tak kazano nam go dobić, ale...ale dało się to obejść – uśmiechnęła się z satysfakcją.
- A potem my go odnaleźliśmy z ojcem – powiedział z dumą Khaeth, a potem wzdrygnął się – Ciężko było w zimę i już nigdy nie chcę jeść takiego mięsa.
- Szkoda by się zmarnowało, gdy już ich dobiliśmy – skwitował krótko Yenluhar – Coś trzeba było jeść, a takie złe nie było – Yenluhar oblizał się groteskowo na widok obrzydzenia na twarzy młodzika, a potem zachichotał.
Jedynym, który nigdy się nie odzywał, był kowal Drannil. Szybko dowiedzieliście się, dlaczego – ktoś go okaleczył. Nie wyrwał mu języka, było to widocznie za mało wyrafinowane.

Zimowusmutek
Arhaith zdawał się nadal uprzejmie ignorować Zimowegosmutka, poza porą łowów. Stał się odrobinę przychylniejszy, kiedy były Cień upolował wychudzonego łosia podczas chwilowej ciszy.
Jedynym, który patrzył coraz bardziej krzywo na Zimowegosmutka, był Shobhair. Wyraźnie nie podobało mu się obdarowanie zwierzęcia odzieżą martwej żołnierz.
- Nie rozpieszczaj tej skamlącej suki. Jeszcze gotowa odgryźć ci dłoń. - warknął, widząc Emilienne z ubraniem w dłoniach. Ta, nie rozumiejąc słów ale wyczuwając ton, opadła na kolana i ze schyloną głową, odczołgała się pośpiesznie w kąt.
- Jeśli będzie bezczelna, będę musiał ją ukarać – oświadczył, kopiąc leżącą kobietę. Zmierzył jeszcze raz złym wzrokiem Cienia, a potem znikł w korytarzu.

Następnego dnia ludzka kobieta ukradkiem i pośpiesznie wcisnęła w dłoń Cienia nóż. Nóż po bliższych oględzinach okazał się wyrobem dobrej jakości i w dodatku zadbanym. Na rękojeści miał czyjś herb – skąd ona go mogła wziąć? Był naprawdę ostry.
Pozostawało teraz tylko odpowiedzieć na obelgi Shobhaira w odpowiedni sposób. Obrażanie Cienia nie mogło mu ujść płazem. Pozostawało tylko znalezienie miejsca i okazji...

Shobhair rzadko uczestniczył w polowaniach, ale akurat dwa dni później został wybrany. Zawieja na chwilę ucichła i śnieg prószył delikatnym puchem. Arhaith kazał im iść wachlarzem, gdy dostrzegli tropy zwierzyny. Mieli powoli zatoczyć krąg i złapać kulejącą sarnę. Musiała się wyrwać z jakiejś zasadzki – być może sideł łowcy. Daleko nie mogła uciec.
Myśliwi rozproszyli się między drzewami, szli zasłonięci krzewami. Śnieg był głęboki i tropy sarny były bardzo wyraźne. W pewnym momencie skręciła w stronę zamarzniętej rzeki. Krzewy zgęstniały tak, że uginające się pod ciężarem śniegu tworzyły niemalże mur.
Za jakiś czas między puchowymi czapami mignął lód. Rzeka było blisko...


Jedynym kłopotem były sny. Powtarzały się co parę dni, każdy inny ale zarazem podobny. Zawsze pojawiała się ona i słowa o łuskoskrzydłych. Zwykle ostrzegała go przed czymś dziwnym, nie do końca określonym i Zimowusmutek nie miał pojęcia, o co mogło chodzić. Nie potrafił sobie dokładnie przypomnieć po przebudzeniu, ale wiedział że musi być ostrożny.
Każdy z tych snów na nowo rozdrapywał ranę w jego duszy i przypominał o stracie. Dni spędzone wśród banitów bardzo się Cieniowi dłużyły, wykorzystał je jednak najlepiej jak potrafił na przygotowania i regenerację sił.
Staruch nie chciał wyjaśnić pochodzenia snów – śmiał się tylko dziwacznie i powtarzał swe słowa o przekleństwie. Musiał być do reszty szalony, a szaleńcy byli słabi, złamani przez swój umysł i niegodni żadnego poważania. Nadawali się tylko na żer.

Lindara
Wiele kwestii budziło jej wątpliwości. Szelma na pewno coś planował, tylko co mogło to przynieść Lindarze i jej towarzyszom? Śmierć czy jakąkolwiek dalszą egzystencję? Zaangażował się w jakiś spisek między Domami, tego była pewna. Miasto i jego zarządcy nie musieli wynajmować banitów.
Tylko które to Domy? I czy grupka banitów była tylko pionkiem czy języczkiem u wagi? Szelma nigdy nie mówił niczego wprost.
Czasami widywała się z nim, wtedy kiedy miał na to ochotę. To było irytujące – Lindara przywykła raczej do wydawania rozkazów lub chociażby równego traktowania.
Dowiedziała się nieco więcej o Szelmie z historii przy ognisku – to był strzęp kolejnej informacji, jakie musiała poskładać w całość.
I co mogła przekazać swoim towarzyszom? Tam, gdzie mieli się udać, musiała wiedzieć że jej nie zawiodą albo w taki sposób, który mogłaby przewidzieć.

Oriaith nie miał nic przeciwko kolejnym treningom szermierki – wspólna sala był dość duża. Lindara wiedziała, że lada chwila będzie musiała wykorzystać te umiejętności i będzie musiała zrobić to dobrze. Do ćwiczeń przyłączali się kolejni banici, wymieniając się co jakiś czas. Zawsze był obecny Khaeth i oczywiście korsarz.

Azghair
Treningi były przyjemnym zajęciem, rozpraszającym nudę. Korsarz wreszcie czuł się w jakiś sposób przydatny, gdy Oriaith z jego udziałem demonstrował pewne techniki. Nie mógł się już doczekać, kiedy wreszcie przystąpią do jakiegoś działania - z buntem wiązała się walka, a pole bitwy było naturalnym środowiskiem dla wojownika, a nim czuł się Azghair.
Poza tym jego nastrój psuła obecność Szelmy – korsarz nie ufał mu w najmniejszym stopniu. Cieszyłby się z opuszczenia jaskini, bo to oznaczało że wódz banitów znajdzie się daleko od trójki niewolników. Lindara natomiast wydawała się pozostawać w dość zażyłej relacji z banitą – może to był jakiś sposób na wyciągnięcie informacji, ale Azghair nie miał ochoty dopytywać się o szczegóły.

Zanbu obejrzał wisiorek i zawyrokował, że ten ma moc. Na pytanie jaką, nie był w stanie odpowiedzieć. Albo nie chciał, bo nie dotknął się ani na chwilę do przedmiotu, jakby ten napawał go lękiem. Na pytanie czy jest niebezpieczny, pośpiesznie zapewnił że nie, nie, skąd ...– co samo w sobie było dziwne. Korsarz był zaniepokojony, ale kiedy przez kilka dni nic się nie działo, jego obawy zostały uśpione.




Ósmego dnia rankiem, byli niewolnicy zostali wezwani do Szelmy. Wódz banitów rozpierał się wygodnie na swym prowizorycznym łożu, które mogła dokładnie obejrzeć tylko Lindara. Oprócz niego w jaskini był tylko Oriaith i Arhaith.
- Przybył posłaniec. Ma dobre wieści. - przemówił spokojnie banita – Zapewne wiecie już od Lindary, czego od was oczekuję. Bunt się rozwija i wy – powiedział z naciskiem – Macie nie pozwolić mu wygasnąć w zarodku. Daję wam na to pięć dni do czasu naszego przybycia – dodał.
- Dostaniecie tylko noże i trochę żywności. Nie możemy obdarować strażniczych psów innym orężem, a wasze noże muszą przeoczyć. Muszą – powtórzył Oriaith. Milczący Arhaith parsknął cicho i wyszedł.
- Na miejscu dowiecie się wszystkiego. Wyruszacie jutro – dodał Szelma.
Za chwilę wrócił Arhaith z jakąś ciemnowłosą kobietą. Z nimi, czepiając się matczynego płaszcza, podążała mała, brudna Druchii.
- To jest Moriel. Wróciła dziś do nas i będzie waszym przewodnikiem – Szelma mówił, a tymczasem kobieta skłoniła się nisko.
- To Lindara, Zimowysmutek, Azghair- kobieta powiodła wzrokiem, tak jak to zrobił Szelma i nagle zbladła – Wyznaczyłem ich do tego zadania, są nowi...- przerwał ze zdziwieniem, przyglądając się Moriel.
Ta wpatrywała się intensywnie w korsarza, zaciskając kurczowo dłonie.
- Znasz go skądś? - zapytał wódz banitów, obcinając wzrokiem Azghaira.
Kobieta zwana Moriel nie odpowiedziała. Podeszła do korsarza i dotknęła jego policzka
- Azghair – wyszeptała – Myślałam, że nie żyjesz... Ojciec okłamał mnie.

Azghair
Przy słowach Szelmy, korsarz rzucił spojrzenie na nowoprzybyłą. Gdy podniosła wzrok, uznał że musi widzieć ducha. Kobieta wyglądała jak skóra zdjęta żywcem z Salirriany, jego utracona kherithlir. Może tylko była bardziej zmęczona i smutna. Na dźwięk imienia korsarza, przyjrzała mu się uważnie i zbladła.
Dźwięk jej głosu był taki sam jak przed laty i błysk w pięknych oczach przypomniał Azghairowi wszystkie cudowne chwile.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Warhammer] Arhain

Post autor: the_weird_one »

Vorthion

Wzięcie ptaka i niewymowne ryzyko, które podjął wydawały się bezcelowe, ale przynajmniej miał nauczkę. Zabrawszy zwierzę ze sobą ruszył tamtego dnia odnaleźć schronienie i rozejrzeć się za żywnością, aby nie nadwątlać swoich szczupłych zapasów, zwłaszcza że nie mogły mu wystarczyć do końca drogi. W takich chwilach tym usilniej zazdrościł Cieniom, których jeszcze ochłapami dawnego jestestwa, strzaskanej mentalności gardził jako bandą dzikusów.
Tylko wirtuozi, prawdziwi władcy dziczy mogli polować dostatecznie dobrze, by żywności był nadmiar. Co więcej, pozbawieni typowej dla Druchii arogancji i żądni siły, która w nich kształtowana była przez dobre warunki, brali od zamarzniętej krainy tylko tyle, ile potrzebowali by przetrwać i nie osłabnąć. To stanowiło o ich sile.
Dlatego nie umiał nimi już gardzić. Przestali być dla niego prymitywami, zwłaszcza, że tylko dzięki ich litości (albo pragmatyzmowi) do dzisiaj żył. Nie przestał ich jednak nienawidzić... ani szanować.

Przez kolejne dni wędrował bardziej lub mniej wzdłuż strumienia, szukając wyższego punktu z którego widziałby zdecydowanie odleglejszy horyzont, oznak dymu, dawnych obozowisk. Był tyleż zajęty poszukiwaniem obozu co zaintrygowany losem jeźdźca, choć z kolejnymi porami dnia malała szansa na zbadanie tego i skupił się na swoim zadaniu. Raz był niemal pewien, że się zgubił, innym razem zawahał się, niemal przekonany, że idąc tyle czasu wzdłuż strumienia musi natrafić na jakiś ślad i chciał już wrócić. Szczęściem, uporem i strachem przed jego... mocodawcą, to chyba najlepsze słowo uparł się by iść naprzód i liczyć na szczęście.
Poczuł niewymowną ulgę pół godziny później dostrzegając dym.

Niezwykłym zjawiskiem dla niego była też więź mentalna z ptakiem. Początkowo próbował go kilkakrotnie odganiać, zwłaszcza że ptak był (o, ironio) jego konkurentem co do jedzenia, jednak nie udało mu się to, a później stwierdził, że ptak w sumie nie był aż tak szkodliwy. Z wszelkiej jego wiedzy wynikało, że powinien już dawno przestać odczuwać emocje i prymitywne obrazy czy bodźce ze strony zwierzęcia. Najwidoczniej tak jednak wyglądała sytuacja, gdy nauka trwała bez mistrza, przewodnika... bazując na dawnej wiedzy i opasłych tomach.
A nie był nigdzie w okolicach bliskości do poziomu wiedzy niezbędnego do rozpoczęcia samodzielnych studiów.
Przygarnął jednak zwierzę, niezdolny go odpędzić, obojętny na jego obecność a później dbając, by nie zrobić ptaku krzywdy. Chowając ptaka do plecaka stwierdził, z gorzkim uśmiechem, że stoczył się na samo dno jeżeli chodzi o dziwactwa wynikłe z samotności. Dalej może jeszcze tylko zacząć z nim rozmawiać. I tak niewygodę wynikającą z mnogości bodźców które odczytywał jego umysł przez więź z ptakiem była lepsza, niż samotne przedzieranie się przez głuszę.

Po raz pierwszy od wielu miesięcy wyprostował się, gdy natrafił na drogę i zaczął po niej maszerować niby żołnierz lub możny, co musiało komicznie wyglądać jeżeli oceniać jego postrzępioną na brzegach, poszarzałą przez lata szatę, niegdyś koloru nocnego nieba, teraz znoszoną, impregnowaną tłuszczem i przykrytą pozszywanymi kawałkami rozdartych futer, które grupie... watasze nie mogły się już przydać, nie biorąc pod uwagę ile mieli. Był wykończony wędrówką przez śnieg i spaniem w naturalnych schroniskach, a nie zawsze był w stanie rozpalić ogień, mimo że metodę podpatrzył u jego... "dobroczyńców". Przestało mu już aż tak doskwierać zimno bardziej przenikliwe niż gdy nocował w swoim schronieniu i po tych kilku dniach dygotanie zastąpiły zupełnie sztywne ruchy. Zaczął doskwierać mu wszechobecny zapach wilgotnego iłu a dotychczas większość czasu szedł z półprzymkniętymi lub zamkniętymi oczami, nauczony przed wieloma laty, czym grozi wielogodzinne wpatrywanie się we wszechobecny śnieg. Dopiero przy drodze stał się bardziej czujny.

Spostrzegłszy końskie odchody stężał. Wyglądało na to, że mogą tu szukać takich jak on, i po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, czy w ogóle go stąd wypuszczą. Po kilkunastu minutach dalszej drogi jakiś dawny bodziec nakazał mu zatrzymać się i zacząć rozmyślać. Przystanął w pół kroku jak przez mgłę przypominając sobie dawny sposób myślenia, zapomniane troski... nic związanego z uniknięciem zamarznięcia, zdobywaniem pożywienia czy budowaniem schronienia jesienią. Raczej z tym, że ktoś może Ci wbić nóż w plecy.
Cóż, gdyby był na miejscu Kła i chciał wybadać... mogło to być wiele rzeczy dotyczących tego obozu, w każdym razie gdyby miał posłać kogoś tam, gdzie ryzyko śmierci lub uwięzienia było duże, wybór był oczywisty.
Z poprawnego sposobu myślenia wyrwał go dźwięk. Tętent kopyt. To raczej źle.
Po chwili na drodze pojawił się dwa konie. Jeden z okutanych ciemnym płaszczem jeźdźców krzyknął coś i obydwoje zajechali magowi drogę.
Jeden skierował w niego kuszę, a drugi przycisnął swoją włócznię do szyi maga.
- Ktoś ty za jeden? Odpowiadaj – zażądał ochrypłym głosem – I żeby to była dobra bajka....
Vorthion wyczuł falę strachu od ptaka, jednak ten nastroszony, nadal tkwił na plecaku maga. Uchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, po czym powoli podniósł dłonie. Zamiast odpowiedzi westchnął.
W ten sposób i tak ma większe szanse na przeżycie, niż samotne działanie w lesie czy sprzeciwienie się przywódcy Cieni. Nie mówiąc już o tym, że spowolniłoby to jego zawrotny niczym ślimak sunący po lodzie rozwój. Jedyna pociecha w całej tej beznadziejnej sytuacji, to że pakunek futer przywiązany jest do plecaka.
Nie czekając na odpowiedź Vorthiona, drugi jeździec z wciąż napiętą kuszą skierował konia między drzewa. Potem pojawił się znowu na drodze i znowu znikł w zaroślach, tym razem z drugiej strony.
-Jest sam. – powiedział, gdy wrócił – Musiałeś przyjść z lasu, co? - Mag w odpowiedzi skinął okrytą postrzępionym kapturem głową. Ten z włócznią wyraźnie się ożywił.
- No to zainteresuje panią kapitan. - odłożył włócznię i zsiadł z konia, trzymając w ręku sznur. Drugi ze strażników cały czas bacznie obserwował przybysza.
- Pokaż dłonie. – zażądał włócznik i związał wyciągnięte dłonie maga - I lepiej bądź grzeczny. Jedziesz z nami, włóczęgo – odparł, nie zważając na reakcję maga. Przywiązał koniec sznura do swojego siodła i szturchnął konia nogą. Ten ruszył do przodu. To był upokarzające, ale Vorthion nie miał większego wyboru. I tak musiał się dostać do garnizonu, a jeźdźców było dwóch. Na swojego niby-chowańca nie mógł w tym momencie za bardzo liczyć, więź była zbyt świeża i nie znał dobrze zwierzaka. Z tyłu słyszał parskania drugiego konia – gdyby nie był więźniem, to by wyglądało jak prawdziwa eskorta. Znowu krzywo się uśmiechnął. Wiedział, że teraz istotnie musi wymyślić dobrą bajkę. No i od początku do końca kooperować, przynajmniej dopóki nie ma nic do stracenia. Jedyne za co był wdzięczny losowi, to że jeźdźcy nie postanowili wsiąść na konie i dla zabawy pogalopować, ale najwyraźniej wszyscy poza Cieniami byli wiecznie zbyt zmarznięci w tym lodowym piekle.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Isengrim Faoiltiarna
Bombardier
Bombardier
Posty: 692
Rejestracja: niedziela, 11 grudnia 2005, 17:49
Numer GG: 2832544
Lokalizacja: The dead zone

Re: [Warhammer] Arhain

Post autor: Isengrim Faoiltiarna »

Azghair

Ostatnie osiem dni było dla Korsarza bardzo przyjemne. Treningi poprawiły mu samopoczucie, czuł się też coraz bardziej przydatny - przypomniał sobie nawet i zademonstrował kilka ciosów, których nauczył się na Mrocznej Łodzi, a których Oriaith najwidoczniej nie znał. Czuł, jak niemal z dnia na dzień wracają mu siły i forma, a wraz z nimi dobry humor. Sytuację psuła jednak niemal ciągła obecność Szelmy, która sprawiała, że Azghair tym bardziej nie mógł się doczekać wyprawy. Wieczory wszyscy spędzali na rozmowach i piciu przy ogniskach. Na wzmiankę o jedzeniu ludzkiego mięsa Korsarz uśmiechnął się lekko, wspominając posiłki w rodzaju pieczonego szczura, które nader często podawano im w czasie długich rejsów.
-Jeśli głodujesz odpowiednio długo, to wszystko smakuje jak kurczak - powiedział z uśmiechem, widząc zniesmaczoną twarz Khaetha.
Na zebraniu wysłuchał przemowy Szelmy. Przywódca banitów nie powiedział nic nowego, więc Korsarz skupił swoją uwagę bardziej na oglądaniu wystroju jaskini. Jednak kiedy do jaskini weszła elfka, która miała być ich przewodnikiem, Azghair poczuł się, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody. Stał nieruchomo, nie mogąc dobyć z siebie głosu. Kiedy kobieta podeszła do niego, przed oczami stanęły mu wszystkie wspomnienia, wydarzenia, o których był przekonany, że zapomniał. Różnorodne i coraz to bardziej szalone sposoby, które oboje wymyślali, aby wymknąć się z domów i spotkać, krótkie chwile namiętności, spędzane byle jak i byle gdzie, kiedy jemu udało się uciec spod oka nauczycieli, a jej zgubić swoich ochroniarzy... A razem z tymi wspomnieniami wróciły inne, których elf wcale nie miał ochoty pamiętać - uliczne walki bojówek rodzin kupieckich, trening na żołnierza, a przede wszystkim uczucie odrazy, które budziło w nim Karond Kar. Miasto, które zanim stało się tylko jednym z wielu portów do odwiedzenia, było koszmarem i więzieniem.
Przeczesał palcami włosy elfki. Chciał coś powiedzieć, zwrócić się do niej po imieniu, ale w porę się powstrzymał. Domyślał się, że miała jakiś powód, aby nie podawać banitom swojego prawdziwego miana. Uśmiechnął się lekko.
-Twój ojciec z pewnością życzył sobie mojej śmierci. Zabójcy,których wysłał moim śladem, raczej nie mieli za zadanie wyskoczyć zza rogu i krzyknąć "Niespodzianka" - powiedział, patrząc w piękne, błyszczące oczy, dokładnie takie, jak je zapamiętał. Po chwili jednak uśmiech spełzł mu z twarzy, kiedy zobaczył trzymającą się płaszcza Moriel dziewczynkę. Spojrzał na elfkę, bojąc się odpowiedzi na pytanie, które zamierzał zadać.
-To... Twoje dziecko? - powiedział cicho, wskazując małą Druchii.
"Beg for mercy! Not that it will help you..."
Hoist the banner high!! For Commoragh!
Twilight
Pomywacz
Posty: 61
Rejestracja: niedziela, 15 czerwca 2008, 15:46
Numer GG: 6401347
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Arhain

Post autor: Twilight »

Wreszcie udało mi się odkopać z różnych okołoedukacyjnych spraw oraz odkopać ten dialog, który zrobiłyśmy kiedyś tam. Przepraszam za dłuuuuuuuuugą nieobecność. A posta zawdzięczamy Isenowi, który pewnie by mnie udusił gdybym w tym tygodniu nie dała tego posta. ;)

Śnieżna burza ciągnęła się przez osiem dni. Osiem dni wypełnione myślami i zbieraniem informacji. Banici nie byli już tak nieufni, niektórym nawet rozwiązywały się języki. Nawiasem mówiąc kiedyś to musiało nastąpić – nowe twarze, nowi słuchacze, ale te same historie do opowiedzenia. Po pewnym czasie wszyscy je znają i opowiadanie robi się nudne. Nawet jeśli mówiący je w jakiś sposób ubarwia.

Więc stało się tak, że bez zbytniego wysiłku, który mógł zwrócić uwagę nieodpowiednich osób Lindara zebrała trochę informacji o swoim kochanku. Kolejne elementy do układanki, które zdawały się do siebie pasować. Co więcej wydawało się, że banda nie miała żadnych, ale to żadnych pretensji ani przeszłych, ani aktualnych. Można by powiedzieć, że byli mu wdzięczni za to, że obalił poprzedniego herszta. Zaskoczyło ją też to, co Darathiel powiedziała o stanie Szelmy, kiedy go znaleźli. Co nimi kierowało kiedy podjęli decyzję o oszczędzeniu ciężko rannego mimo wyraźnego rozkazu szefa? Na pewno niechęć do watażki, który nimi przewodził. Ale czy nie aby coś jeszcze? Wzmiankę o jedzeniu puściła mimo uszu, wiedząc że przymuszeni głodem ratowali się czym mieli bez względu na to jak obrzydliwe im się to wydało. Jednakże domyśliła się, do kogo należały kości powoli próchniejące w dole, który odkrył Azgahir.

Większość wolnego czasu spędzała na ćwiczeniach z mieczem. Zarówno Oriaith, jak i Korsarz czegoś tam ją nauczyli, lecz jakoś nie mogła się przekonać do tego narzędzia, które teoretycznie powinno być bronią pierwszego wyboru. Jednakże Lindara preferowała łuki, możliwe że ze względu na to, że to jej bracia zwykli nosić za nią miecze. Teraz ich nie było i musiała radzić sobie sama. Przekonanie o konieczności i determinacja trzymały ją na sali, gdzie ćwiczyli banici.

W czasie odpoczynku ćwiczyła swój umysł. Rozpatrywała różne plany i warianty ich zadania, przesuwała pionki na wyimaginowanej szachownicy, ale wciąż nie potrafiła uchwycić tego co najważniejsze – ich roli jako bandy w konflikcie Domów. Niewiedza denerwowała ją, sprawiała że trudno jej było sobie wyobrazić rozkład wpływów w Karond Kar, o Naggarond już nie wspominając. Oczywiście, poinformowała swoich towarzyszy o ich roli w tej rozgrywce między Domami, ale nie potrafiła wyjaśnić co to im da. Przedstawiła im sytuację, ale nie przyznała się, że to ona ma dowodzić. Nie miała ochoty na trywialne spory o to, kto będzie komu dyktował co ma robić. Postanowiła, że dowiedzą się o tym dopiero gdy wyruszą.

Wieczorami przesiadywała przy ognisku albo spędzała je z Szelmą, co zdarzało się dość rzadko. Tak naprawdę widywała się z nim wtedy, kiedy miał na to ochotę. Ostrożność nie pozwalała jej odmówić wprost, ale irytowało ją to. Pomimo lat wygnania Lindara nie przestała czuć się arystokratką, a wydawanie rozkazów miała po prostu we krwi, a jeśli o nią chodzi elfka była przekonana, że są pod tym względem niemal równi. A najbardziej ze wszystkiego denerwowało ją to, że przychodził kiedy chciał. Pozwalała na to do czasu aż stwierdziła, że ma dość. Nigdy nie lubiła być uległa, nienawidziła kiedy ktokolwiek przez dłuższy czas nad nią panował. Wolała partnerstwo, szczególnie jeśli chodziło o rozkosze wspólnego łoża. Normalnie odtrąciła by takiego zalotnika depcząc przy okazji jego dumę, lecz tutaj musiała uciec się do bardziej subtelnego działania. Nie chodziło przecież o to, że nie chciała, lecz o to jak on do tego podchodził.
Nic więc dziwnego, że kiedy po raz kolejny "Chciał się z nią widzieć", owszem przyszła. Lecz odmówiła. Stanowczo, ale nie tak by poczuł się obrażony. Po prostu nie.
- Krwawisz ?- spytał dociekliwie - Mi to nie przeszkadza- zapewnił, obejmując ją. Roześmiał się cicho w odpowiedzi na jej przedłużające się milczenie. Nie, chyba takiego stopnia ohydy nigdy nie osiągnęła.
- To był żart...jeden z niewielu ludzkich, jakich znam. –wyjaśnił. - A więc? Nie zauważyłem byś ostatnio bardzo narzekała - dodał.
Przez chwilę zastanowiła się nad tą wymówką. Nie, to nie była pora na jej krwawienie, jeżeli dobrze liczyła, co zwykle robiła bardzo dokładnie. Jednakże uśmiechnęła się lekko, z rozbawieniem.
- MNIE przeszkadza - stwierdziła pogodnie, ale położyła nacisk na to, że jej to nie odpowiada. - Ale nie, nie krwawię. Chodzi o coś innego...
Milczała przez chwilę szukając w głowie odpowiedniego stwierdzenia.
- Wiesz, mam tylko jeden powód by grymasić - stwierdziła po chwili. - Lubię swojego rodzaju partnerstwo, to sprawia, że naprawdę mi się podoba dzielenie z kimś łoża.
- I? - położył dłoń na jej pośladkach.
Westchnęła ciężko, przesunęła dłoń w pobliże talii i usiadła mu na kolanie.
- No właśnie. Przychodzisz kiedy masz ochotę, a mnie to trochę irytuje, bo nie wiem co o tym myśleć... - spojrzała na niego z uporem. - Czuję się wtedy jak zabawka w twoich rękach. Zero równego traktowania.
- Równe traktowanie? - parsknął śmiechem - Wszystkie zabawki szybko mnie nudzą i porzucam je dla nowych - powiedział beznamiętnie.
- Czy tak się czujesz? Wykorzystywana i porzucona? Czy dlatego jesteś tu teraz ze mną? - jego słowa były pełne ironii i chłodu.
- To nie do końca tak... - parsknęła, zrywając się na równe nogi. - Wykorzystywana, może. Ale nie porzucona. To trudne do określenia... Czy dlatego... tak, bo lubię mieć jasne sytuacje. Czasem nie można dusić w sobie tego, co samo ciśnie się na usta.
Cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy i przyciągnął ją mocno do siebie, zmiażdżył jej usta gwałtownym pocałunkiem. Zaskoczona, oddała pocałunek, ale po chwili odsunęła się, łapiąc powietrze.
- A to CO miało oznaczać? - spytała, mrużąc oczy.
- Zdajesz zbędne pytania - uciął krótko, chwycił ją mocno i rzucił na posłanie.
Syknęła cicho, kiedy wylądowała na posłaniu, a potem przewróciła oczyma, patrząc na niego z niemym wyrzutem.
- A ty jak zwykle nie mówisz nic - ironia w jej głosie byłaby wyczuwalna nawet dla kamiennych ścian jaskini. - I nie jestem meblem który się przestawia!
- Czasami nie trzeba słów - mruknął, rozplątując jej koszulę - Mało mamy czasu, ty i ja.
- Zależy na co - mruknęła pod nosem.
- Nie jesteś jedyna. Reszta tez wymaga. - odparł, zaciskając dłoń na jej piersi.
Odtrąciła dłoń i przyciągnęła go do siebie.
- Uważaj, zrobię się zazdrosna - rzuciła ze śmiechem, wpijając się w jego usta.
Nie doszli do porozumienia, wiedziała o tym. Skończyło się jak zawsze, a Lindara chyba musiała to zaakceptować. Tymczasowo.

Ósmego dnia wezwano całą trójkę do jaskini Szelmy. Oprócz niego, rozpierającego się na łożu, obecni byli jeszcze Oriaith i Arhaith. Wyjaśnił całą sytuację, wydał konkretniejsze rozkazy. Pięć dni na wymyślenie dobrego sposobu na dywersję, na poderwanie zmęczonych niewolników do boju. Wprost cudownie. Lindara miała kilka pomysłów, ale wolała skonsultować je ze swoja grupą, a później włączyła w to także i ich przewodniczkę. Jej obecność podziałała elektryzująco na Korsarza. Elfka przesuwała ciekawy wzrok z jednego na drugie zastanawiając się jak zażyły był to związek. Leciutko złośliwy uśmiech zaigrał w kątach jej warg, ale odwróciła głowę by go ukryć.

Pięć dni. Wyruszają jutro. Nareszcie!
Róża pustyni
Której cień nosi ze sobą tajemną obietnicę
Ten pustynny kwiat
Żaden słodki perfum nie torturuje mnie bardziej niż ten

Śnię o deszczu
Podnoszę swój wzrok ku pustym przestworzom
Zamykam oczy
Ten rzadki perfum jest słodkim upojeniem miłości
ODPOWIEDZ