Tymczasowo przejmuję kontrolę nad Fergo - do czasu, aż Zorin się odezwie.
Drużyna stanęła przed karczmą i po krótkiej wymianie zdań postanowili się rozdzielić. Ardel miał iść z Pasov na bagna, zaś Sangathan i Fergo mieli rozejrzeć się po wsi.
Ardel na chwilę odłączył od grupy i podszedł do stoiska, przy którym sprzedawano kwiaty. Przez chwilę rozmawiał ze sprzedawczynią i dość szybko wrócił. Jednak minął drużynę i wszedł do karczmy.
(...) W środku zastał tych, którzy byli tam wcześniej. Jego uwagę zwróciła urodziwa kelnerka, która wycierała właśnie szmatką stół przy którym niedawno jedli. Ona też go dostrzegła i patrzyła na niego niespokojne. On podszedł by zatrzymać się nie dalej jak metr przed nią i z uwodzicielskim uśmiechem (który od razu odwzajamniła) wręczył jej ładnego i dość sporego fiołka. W pierwszym momencie zdziwiła się, ale to trwało tylko przez krótką chwilę. Zaraz potem jej policzki spłonęły lekkim rumieńcem, a ona sama (trzymając już kwiatka w dłoni) uciekła wzrokiem przed spojrzeniem Ardela - patrzyła na stojący obok stół, a następnie na wręczonego jej fiołka. W końcu nieśmiało spojrzała na niego i ich spojrzenia spotkały się na chwilę. Wzrok Ardela dogłębnie zaglądał w oczy dziewczyny, jakby chciał zobaczyć jej duszę lub przeczytać w jej myślach. Dziewczyna była mile zaskoczona i niebardzo wiedziała co powiedzieć. Na szczęście dla niej nie musiała jednak nic mówić, gdyż Ardel ukłonił się lekko i z uśmiechem na pożegnanie nie spiesząc się wyszedł z karczmy. On też nic nie powiedział, ale chyba słowa były tu zbędne.
Następnie zadowolony wrócił do reszty.
W tym czasie pozostali wspólnie ustalili, że jeśli można oddawać do trzech przedmiotów na dzień i trzeba to zrobić przed zachodem słońca, to powinni się spotkać około jednej godziny wcześniej. Kiedy Ardel się pojawił wtajemniczyli go w ten plan, zaś na jego propozycję grania Fergo odpowiedział:
- To dobry pomysł, ale obecnie nie mielibyśmy zbyt wielu słuchaczy. Z tym poczekajmy lepiej do wieczora, wtedy karczma się zapełni po brzegi.
Trudno było się z tym nie zgodzić.
Ardel i
Pasov ruszyli na północny-zachód. Wzieli ze sobą mapę, gdyż ich towarzysze zasadniczo mieli zostać w wiosce.
Początkowo szli w milczeniu mijając drewniane chaty ze słomianymi dachami - typowa wioska, w której niewiele było ciekawego.
Mineli wysuniętą w las chatę leśnika, który spod zielonej czapki odprowadził ich wzrokiem i weszli w las.
Dzień był ciepły, a cień drzew działał na wędrowców kojąco. Pasov czóła się szczególnie dobrze - las, czy jest coś piękniejszego? Pocztkowo szli sobie beztrosko - jak na spacerze. Świergot ptaków pozwolił beztrosko błądzić ich myślom, jednak przypomniał im, że jednym z przedmiotów jest ptasie pióro. Zwolnili więc tępo kierując wzrok ku górze.
Na samych czubkach wysokich drzew Pasov wypatrzyła kilka gniazd. Nie była w stanie określić do jakich ptaków one należą, pozatym znajdowały się one zbyt wysoko, aby się tam dostać, czy ustrzelić ptaka z łuku.
Po trzech godzinach marszu podłoże się zmieniło. Było miękko-błotniste, a powierzchnia skryta była pod cienką warstwą mętnej wody. Drzewa zaś zastąpiły wielkie krzaki i inne podobne pędy. Ardel i Pasov szli dalej rozglądając się za kwiatem Orontium Złotego, a grunt pogłęgił się i sięgał już do kostek.
Wtedy natknęli się na idące z naprzeciwka cztery, pokryte błotem (całkiem od pasa w dół, nieco nim ochlapane wyżej) osoby - troje ludzi (dwóch mężczyzn i kobieta) i półork. Kiedy zbliżyli się na odległość paru metrów dało się zauważyć, że wszyscy mają na włosach i twarzach czerwono-brązowe ślady - prawdopodobnie była to krew. Nie ukrywali też, wystającego z jednej z toreb (którą niósł półork)
czerwonego kwiata o średnicy ok 15cm.
Zatrzymali się, a następnie zmierzyli Ardela i Pasov wzrokiem.
- Szukacie sadzonki Orontium.? Tylko we dwoje? Na tych bagnach jest dość niebezpiecznie. - przestrzegła ich kobieta.
Mężczyźni podzielili się między sobą bukłakiem wody, a półork zmienił ramię na którym dźwigał sadzonkę.
Sangathan podszedł do drewnianego stołu i czegoś w rodzaju dużego namiotu bez bocznych ścian, który stał za nim. Na stoliku ułożone były piękne, błękitno-różowe, dość pokaźnej wielkości muszle.
Fergo podszedł z nim i uwżnie oglądał wystawiony towar.
- Witam, witam. Czym mogę służyć? - spod czarnych wąsów, zagadał do niego przygrubawy sprzedawca.
- Witam pana. Chciałbym się dowiedzieć za ile sprzedaje pan te muszle... I czy jest mozliwosc na przyklad wykonania zan jakiejs pracy i zmniejszenia przy tym kosztow pienieznych - spytal uprzejmie elf. Czekal teraz na odpowiedz mezczyzny.
Sprzedawca zastanowił się przez dłuższą chwilę, po czym powiedział:
- To właśnie z tych muszli słynie nasza wyspa, kupcy z dalekich krain przybywają tu po nie. Kosztują one po 5 złotych monet. Jeśli jednak to za dużo to mam - mężczyzna nachylił się aby być bliżej rozmówców i ściszył głos -
pewną delikatną sprawę, ale musicie mi dać słowo honoru, że nie wykorzystacie sytuacji.
Po tych słowach bacznie przyglądał się obu klientom. Elf skinal powaznie glowa, a Fergo przytaknął kilkoma szybkimi ruchami głowy.
- Jesli sprawa tego wymaga pozostanie miedzy nami i nie zostanie przez nas w zaden sposob wykorzystana przeciwko komukolwiek. Warunek jest tylko taki by nie wiazala sie z wyrzadzeniem komukolwiek zadnej krzywdy - odparl elf dostosowujac ton i natezenie glosu do swojego rozmowcy. Sangatha jesli do czegos sie zobowiaze slowa dotrzyma. Nie mial w zwyczaju klamac i nie chcial przyzwyczajen zmieniac. Nigdy tez swiadomie nikogo nie krzywdzil.
Fergo spojrzał na Sangathana, a potem potwierdzając (wolnym potakiwaniem głowy) zgodność ze zdaniem kolegi, skierował wzrok na sprzedawcę. Ten na moment zmarszczył brwii, ale po chwili jego twarz przybrała normalny wyraz.
- Nie trzeba będzie nikogo krzywdzić, sądze że wystarczy dobrze nastraszyć... Może z mieczem w dłoni, ale bez jego wykorzystania. - powiedział tajemniczo.
- Cenię ludzi honoru, a w przeciwieństwie do was, ci których trzeba nastraszyć na pewno nimi nie są. - dodał.
Elf skinal glowa powaznie patrzac na sprzedawce oczami blyszczacymi niczym wypolerowane srebrniki.
- Dobrze. Wyjasnij w czym problem a postaram sie ci pomoc - oznajmil spokojnie.
- Dobrze zatem. - odpowiedział sprzedawca i wziął głęboki oddech.
- Moje dwie córki wieczorami chadzają nad morze, aby szukać muszli. Tych pięknych muszli. - pokazał ręką swój towar.
- Mam powody przypuszczać, że ktoś za nimi chodzi i boję się o ich.... - zawiesił głos szukając odpowiedniego słowa -
bezpieczeństwo.
- Rozumiem. Dzis wieczorem rozumiem mamy udac sie nad morze i dopilnowac zeby nic im nie grozilo... A przy okazji ewentualne zagrozenie w miare mozliwosci wyeliminowac na przyszlosc - powiedzial elf zawieszajac na koniec glos, by w razie czego mezczyzna mial mozliwosc sprostowac potwierdzic lub zaprzeczyc jego slowom.
- Tak. I jeśli ktoś za nimi chodzi, to nastraszcie go tak aby więcej tego nie robił... No i powiedzcie mi kto to jest, abym miał go na oku nawet po waszym wyjeździe.
- Dobrze. Zrobimy co w naszej mocy - powiedzial elf i usmiechnal sie do sprzedawcy uspokajajaco. -
Musze tylko wiedziec gdzie i o ktorej mamy sie zjawic i bedzie zrobione.
Sprzedawca uśmiechnął się lekko na wieści, że jego problem znajdzie rozwiązanie.
- Zatem zgoda. Córki chadzają na południowy-zachód od wioski, na jakieś dwie godziny przed zachodem słońca, jest jeszcze widno, a tam jest duża szansa na znalezienie muszli.
- Hmm... Ma pan rozmienic kilka srebrnych monet na jedna zlota? Albo najlepiej 20 srebrnikow na dwie zlote monety ale zupelnie rozne od siebie? - spytal potem San.
Mężczyzna zastanowił się i po chwili powiedział:
- Jeśli chodzi o wymianę to wiem o co chodzi, wszyscy wiemy i wymieniamy po 12 srebrników za sztukę złota. Ale jeśli załatwicie tą sprawę to wymienimy się po obowiązujących stawkach, 10 srebrników za 1 złotą monetę. - powiedział i uśmiechnął się.
Elf usmiechnal sie i odparl wprost -
Dobrze. To wieczorem sie tym zajme zgodnie z umowa i potem przyjde w sprawie monet - usmiech na twarzy Sana byl cieply i pogodny.
Poprawil swoj plaszcz, po czym znow sie odezwal.
- Do wieczora polazimy troche po okolicy i dowiemy sie czy nie znajdzie sie mozliwosc zalatwienia ktorejs z kolejnych spraw i zapoznamy sie z otoczeniem a wieczorem do pracy - powiedzial pogodnie gotow zrealizowac swoje zamierzenia.
Następnie ruszyli na zwiedzanie wioski. Była to raczej typowa wieś - niewiele w niej ciekawego. Znaleźli kuźnię, gdzie kowal wykuwał właśnie zbroję na zamówienie jednego z zawodników. Zagadany o zrobienie kolejnej powiedział szorstko:
- 10 sztuk złota. Za trzy dni skończę tą, a za kolejne trzy waszą. Bierze?
Nie na taką odpowiedź czekali Sangathan i Fergo, a kowal ani trochę nie był skłonny do rozmowy.
Podziękowali mu za "odpowiedź" (ktoś powinien być miły) i ruszyli na dalsze zwiedzanie.
Kiedy już się zdawało, że do wieczora niewiele więcej zdziałają, dostrzegli coś bardzo dziwnego. Nie więcej niż trzy metry przed dużym, elegandzkim domkiem, stał satyr (którego spotkali na statku) i z całej siły kopał w "niewidzialną ścianę" (zaraz po kopnięciu było widać jej niebieską poświatę). Była to zapewne magiczna bariera, która broniła zbliżenia się do owego domu. Niedaleko siedziało kilka osób (nie wyglądali oni na miejscowych, a raczej na zawodników) i ze skrywanymi uśmiechami "podziwiali" wyczyny satyra.