W reakcji na posta Alucarda:
I
- nie wiem, jakim cudem zapomniałem pochwalić muzyki; we wszystkich trzech pierwszych epizodach te motywy rządzą, ale Duel of the Fates wymiótł... Pamiętam swoje wrażenia jeszcze: "zupełnie inne instrumenty, inna aranżacja, a wyszło Williamsowi coś, co jest chyba jeszcze bardziej starwarsowe niż kilka kawałków z oryginalnej sagi"; pewnego smaczku dodaje fakt, iż ten sanskrytowy motyw muzyczny pojawia się tylko wtedy, gdy rozgrywa się jakaś "walka wewnętrzna", a nie zwyczajne (nawet jeśli efektowne) potyczki :)
- rozwalenie stacji kosmicznej miałem właśnie na myśli, jako "przygdy młodego Anakina"; wygranie wyścigu jestem skłonny wybaczyć, ale tamto... własnie za to go pokarało późniejszym zvaderowaniem :D
II
- walka Yody mnie jakoś bard
zo_nie poruszyła... Zabawnie wyglądał, szczególnie jak potem starczym chodem udał się w kierunku rannych Obiego i Anakina. ;p Ale muszę przyznać, że to najładniejszy pokaz możliwości Ataro w całej sadze. ;]
III
- mądrość Yody? Owszem, był mądry, ale też nazbyt konserwatywny - przecież to on postawił Anakina w ślepym zaułku doradzając (zgodnie z Kodeksem, ale w tym konkretnym przypadku było to przecież niewykonalne) Anakinowi porzucenie przywiązania. Dlatego przecież Luke, zakładając Nowy Zakon, zniósł celibat...
- to już nie do filmu, a do książki; końcowe rozdziały pokazują, że sam Yoda zawiódł się na swojej mądrości: "Sithowie się jednak zmienili. A Yoda przez tysiąc lat przygotowywał Jedi do takiej samej wojny, jak ta zakończona tysiąc lat temu." (Z pamięci, na pewno nie dosłownie przytoczyłem. Eriol, byłbyś w stanie znaleźć ten cytat?)
No, teraz reakcja na Eriola.
Co do legendarnego szermierza - przyszła mi do głowy jeszcze jedna odpowiedź, chyba najlogiczniejsza i najprostsza. Ciemna Strona Ciemną Stroną, ale przecież:
- w I Obi był zaawansowany w efektownym Ataro, zbliżenie się do CSM to tylko spotęgowało
- w II Kenobi dopiero zgłębiał Soresu, prawda? A to jest mało efektowna forma, nic więc dziwnego, że Obi wypadł blado na tle mistrza Makashi, Tyranusa (o, właśnie, zapomniałem się wcześniej czepić - to najtragiczniejsze imię, jakie widziałem u wszystkich wyznawców CSM ;p)
- w III Kenobi tak naprawdę nie ma wielu okazji do fechtowania: w walce z Tyranusem udawał przecież Ataro (a niedługo po przejściu na Soresu został znokautowany resztkami Mocy Dooku :P), straż przyboczna Grievousa to nietypowa walka, a z samym generałem też zbyt długo nie walczył (choć ta walka jako jedyna w III chyba ładnie pokazuje istotę Soresu; Obi wyczekiwał Grievousa i systematycznie ucinał mu łapki ;p), walka z Anakinem zaś nie reprezentowała żadnej formy, kumulowała tylko wszystkie doświadczenia szermiercze ucznia i mistrza...
Sprzeciw! Jest zrozumiała dla kogoś, kto jest tylko zwykłym widzem.
Tej części nie pojąłem, możesz wyjaśnić? Zgubiłeś "nie"?
Wg mnie postronny widz też może sobie wszystko dopowiedzieć - no chyba, że Ataku Klonów nie oglądał, ale to bez sensu wtedy. ;p To przecież nie tak, że Anakin był pierwszą postacią w historii kina, która w wyniku przegranej walki z własnymi emocjami uległa degeneracji. ;)
Co do kwestii R2D2 i Obiego - też nie jest mi z tym wygodnie... Doceniam przynajmniej, że się starali. :P Nie pomyślałem natomiast, że Obi mógl świadomie unikać tematu R2D2 (btw, C3PO przecież też chyba powinien rozpoznać, miał już on wtedy złotą powłokę, nie? ;p).
Scen batalistycznych nie skomentuję, bo teraz nie mam siły oddać im należytych honorów. ;) A wykorzystanie klonów... Cóż, trudno się nie zgodzić. Sidious był wszak jednym z najprzebieglejszych i najcierpliwszych mistrzów Sith w historii, nieprawdaż?