Tawerna RPG numer 126

Dziewiąty mag

Dziewiąty mag

Gdybym miał opisać jednym słowem najnowszą powieść wydawnictwa Red Horse, jaka trafiła w moje ręce, byłoby to: zeżreć. Użyty przeze mnie kolokwializm bynaj­mniej nie powinien sugero­wać, że opisy­waną tu pozycję pochłonąłem błyskawicznie i ze smakiem. Obrazuje raczej, niestety, jej poziom. A szkoda, bo zapowia­dało się naprawdę smakowicie.

Debiutująca pisarka, ukrywa­jąca się pod wdzięcznym pseudonimem A. R. Reystone, wykorzystała znany motyw światów równoległych i zrobiła to całkiem sprawnie. Mamy oto fantastyczną krainę, w której magia to zjawisko codzienne. Ludzie żyją tu z centaurami, driadami i innymi stworzeniami rodem z legend. Oprócz tych dobrych istnieją jednak także te złe, przez co cała ludzka populacja trzyma się dziewięciu miast, otoczonych potężnymi magicznymi kopułami i chronionych dodatkowo przez smoki oraz dowodzący nimi Korpus Oficerów. Jest sielsko i anielsko, ale jak to zwykle bywa, coś zaczyna się psuć i święte gady z pokolenia na pokolenie stają się coraz słabsze, a i miejskie kopuły robią się coraz cieńsze. Wieszczka Oriana rozwiązania problemu upatruje w sprowadzeniu ze świata równoległego (naszego) osobników posiadających magiczne zdolności, którzy mogliby zdiagnozować sytuację i jakoś ją naprawić. Dziwnym trafem kolejne osoby z listy wykruszają się, aż w końcu zostaje jedynie pani doktor weterynarii, Ariel Odgeon.

Kobieta początkowo nie chce uwierzyć w istnienie magicznej krainy, ale w końcu daje się przekonać i wyrusza tam, by pomóc biednym zwierzętom. Za sam pomysł autorka ma u mnie dużego plusa. W fantasy bohaterowie zazwyczaj radzą sobie z problemami machając mieczem czy ciskając ognistymi kulami. Tutaj główna heroina jest co prawda potężna, ale zdecydowanie woli się ograniczać do działań zgodnych z jej profesją. Takie prozwierzęce nastawienie spotyka się rzadko i może dlatego tak mnie ono urzekło. Miło popatrzeć na świat, który stacza się w wyniku inwazji tych złych (choć ona również ma miejsce), ale przez zwykłą ludzką głupotę. Bo słabnięcie smoków wynika tylko z tego, że są zbyt święte. Świat wymyślony przez autorkę ma jeszcze kilka ciekawych cech i bez dwóch zdań wystarczyłby, żeby pociągnąć czytelnika przez książkę. Sam pomysł czasem jednak nie wystarcza.

Nikt nie rodzi się Tolkienem, czy Sapkowskim. A już na pewno nie autorka Dziewiątego maga. Od pierwszych słów tejże powieści zalatuje amatorszczyzną i to kiepskie wykonanie skutecznie zabija całą przyjemność z czytania. Najdotkliwiej przeszkadzał mi język. Nie oczekuję jakichś wymyślnych stylizacji, ale kiedy smok mówi Słuchaj, Ariel, podoba mi się ta laska, ale boję się do niej podejść, czaisz?, to mi się nóż w kieszeni otwiera. To w końcu smok, czy ziomek z osiedla? Co gorsza, podobną manierę mówienia mają wszyscy, nieważne, czy to Oficer, wysokiej rangi mag, czy bibliotekarka. Wszyscy są ewidentnie promłodzieżowi. Być może było to spowodowane chęcią trafienia do czytelników w odpowiednim wieku, ale w tej dziedzinie autorka poległa z kretesem.

Denerwuje jej maniera opowiadania. Pal licho, że posługuje się schematami, które znamy z dziesiątek, jeśli nie setek innych pozycji. Pal licho, że nie umie porządnie poprowadzić biegu wydarzeń. Problem w tym, że kompletnie nie umie zaskoczyć czytelnika. Wszystkiego, dosłownie wszystkiego dowiadujemy się zanim jeszcze dane wydarzenie będzie miało miejsce. A potem nie dość, że każdej akcji przyglądamy się oczami narratora, to jeszcze możemy być pewni, że główny duet (każde z osobna) streści nam wszystko jeszcze ze dwa razy. Żadnej niespodzianki, żadnego poważnego zwrotu akcji, przegadanie i sztuczny do bólu język. W oczy natychmiast rzuca się ubogie słownictwo. Dość powiedzieć, że smoki w tej książce zawsze chcą kogoś zeżreć. Zawsze. Raz, dokładnie jeden raz, słowo zeżreć zostało zastąpione przez pożreć.

Trudno nawet powiedzieć, do kogo skierowana jest niniejsza pozycja. Starszych zirytują wszechobecne uproszczenia, profanowanie smoków i magii (buzdygan to PRESTIŻ, jak powiada jeden z bohaterów - tylko czemu na pierwszych stronach ten prestiż służył do kręcenia pojemnikiem z losami?) oraz żenujący humor. Postacie są papierowe, a relacje między nimi naciągane jak cholera. Ariel, matka dziesięcioletniej córki, nie widząc dziecka przez kilka tygodni wcale za nim nie tęskni, a jej pseudozwiązek z Marcusem wywołuje co najwyżej uśmieszek politowania. Młodszym z kolei tytuł ten bym odradzał, przez wyjątkowo niewyszukane aluzje seksualne. Z drugiej strony, ja starej daty jestem i może współczesne dzieciaki niczego szokującego by tu nie znalazły.

No i co ja mam, biedny, powiedzieć? Książka ładnie wygląda, ma ciekawy pomysł i nośny świat, ale została przy tym paskudnie spartolona od strony technicznej. Da się ją czytać, ale przez cały czas lektury krążyła mi po głowie myśl, żeby rzucić to w cholerę i zająć się czymś ciekawszym. Niby autorka jest debiutantką, ale taryfy ulgowej nie będzie. Jak się wydaje powieść, to trzeba ją napisać porządnie, a nie na kolanie, w przerwie na kawę.

Tytuł: Dziewiąty mag
Seria: Dziewiąty mag, tom 1
Autor: A. R. Reystone
Wydawca: Wydawnictwo Red Horse
Rok wydania: 2009
Stron: 456
Ocena: 2

TRPG

Książka ukazała się pod patronatem Tawerny RPG. Dziękujemy Wydawnictwu Red Horse za egzemplarz do recenzji.

Autor: Paweł 'Oso' Czykwin

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.