Gdybym miał opisać jednym słowem najnowszą powieść wydawnictwa Red Horse, jaka trafiła w moje ręce, byłoby to: zeżreć
. Użyty przeze mnie kolokwializm bynajmniej nie powinien sugerować, że opisywaną tu pozycję pochłonąłem błyskawicznie i ze smakiem. Obrazuje raczej, niestety, jej poziom. A szkoda, bo zapowiadało się naprawdę smakowicie.
Debiutująca pisarka, ukrywająca się pod wdzięcznym pseudonimem A. R. Reystone, wykorzystała znany motyw światów równoległych i zrobiła to całkiem sprawnie. Mamy oto fantastyczną krainę, w której magia to zjawisko codzienne. Ludzie żyją tu z centaurami, driadami i innymi stworzeniami rodem z legend. Oprócz tych dobrych istnieją jednak także te złe, przez co cała ludzka populacja trzyma się dziewięciu miast, otoczonych potężnymi magicznymi kopułami i chronionych dodatkowo przez smoki oraz dowodzący nimi Korpus Oficerów. Jest sielsko i anielsko, ale jak to zwykle bywa, coś zaczyna się psuć i święte gady z pokolenia na pokolenie stają się coraz słabsze, a i miejskie kopuły robią się coraz cieńsze. Wieszczka Oriana rozwiązania problemu upatruje w sprowadzeniu ze świata równoległego (naszego) osobników posiadających magiczne zdolności, którzy mogliby zdiagnozować sytuację i jakoś ją naprawić. Dziwnym trafem kolejne osoby z listy wykruszają się, aż w końcu zostaje jedynie pani doktor weterynarii, Ariel Odgeon.
Kobieta początkowo nie chce uwierzyć w istnienie magicznej krainy, ale w końcu daje się przekonać i wyrusza tam, by pomóc biednym zwierzętom. Za sam pomysł autorka ma u mnie dużego plusa. W fantasy bohaterowie zazwyczaj radzą sobie z problemami machając mieczem czy ciskając ognistymi kulami. Tutaj główna heroina jest co prawda potężna, ale zdecydowanie woli się ograniczać do działań zgodnych z jej profesją. Takie prozwierzęce nastawienie spotyka się rzadko i może dlatego tak mnie ono urzekło. Miło popatrzeć na świat, który stacza się w wyniku inwazji tych złych (choć ona również ma miejsce), ale przez zwykłą ludzką głupotę. Bo słabnięcie smoków wynika tylko z tego, że są zbyt święte. Świat wymyślony przez autorkę ma jeszcze kilka ciekawych cech i bez dwóch zdań wystarczyłby, żeby pociągnąć czytelnika przez książkę. Sam pomysł czasem jednak nie wystarcza.
Nikt nie rodzi się Tolkienem, czy Sapkowskim. A już na pewno nie autorka Dziewiątego maga. Od pierwszych słów tejże powieści zalatuje amatorszczyzną i to kiepskie wykonanie skutecznie zabija całą przyjemność z czytania. Najdotkliwiej przeszkadzał mi język. Nie oczekuję jakichś wymyślnych stylizacji, ale kiedy smok mówi Słuchaj, Ariel, podoba mi się ta laska, ale boję się do niej podejść, czaisz?
, to mi się nóż w kieszeni otwiera. To w końcu smok, czy ziomek z osiedla? Co gorsza, podobną manierę mówienia mają wszyscy, nieważne, czy to Oficer, wysokiej rangi mag, czy bibliotekarka. Wszyscy są ewidentnie promłodzieżowi. Być może było to spowodowane chęcią trafienia do czytelników w odpowiednim wieku, ale w tej dziedzinie autorka poległa z kretesem.
Denerwuje jej maniera opowiadania. Pal licho, że posługuje się schematami, które znamy z dziesiątek, jeśli nie setek innych pozycji. Pal licho, że nie umie porządnie poprowadzić biegu wydarzeń. Problem w tym, że kompletnie nie umie zaskoczyć czytelnika. Wszystkiego, dosłownie wszystkiego dowiadujemy się zanim jeszcze dane wydarzenie będzie miało miejsce. A potem nie dość, że każdej akcji przyglądamy się oczami narratora, to jeszcze możemy być pewni, że główny duet (każde z osobna) streści nam wszystko jeszcze ze dwa razy. Żadnej niespodzianki, żadnego poważnego zwrotu akcji, przegadanie i sztuczny do bólu język. W oczy natychmiast rzuca się ubogie słownictwo. Dość powiedzieć, że smoki w tej książce zawsze chcą kogoś zeżreć
. Zawsze. Raz, dokładnie jeden raz, słowo zeżreć
zostało zastąpione przez pożreć
.
Trudno nawet powiedzieć, do kogo skierowana jest niniejsza pozycja. Starszych zirytują wszechobecne uproszczenia, profanowanie smoków i magii (buzdygan to PRESTIŻ
, jak powiada jeden z bohaterów - tylko czemu na pierwszych stronach ten prestiż służył do kręcenia pojemnikiem z losami?) oraz żenujący humor. Postacie są papierowe, a relacje między nimi naciągane jak cholera. Ariel, matka dziesięcioletniej córki, nie widząc dziecka przez kilka tygodni wcale za nim nie tęskni, a jej pseudozwiązek z Marcusem wywołuje co najwyżej uśmieszek politowania. Młodszym z kolei tytuł ten bym odradzał, przez wyjątkowo niewyszukane aluzje seksualne. Z drugiej strony, ja starej daty jestem i może współczesne dzieciaki niczego szokującego by tu nie znalazły.
No i co ja mam, biedny, powiedzieć? Książka ładnie wygląda, ma ciekawy pomysł i nośny świat, ale została przy tym paskudnie spartolona od strony technicznej. Da się ją czytać, ale przez cały czas lektury krążyła mi po głowie myśl, żeby rzucić to w cholerę i zająć się czymś ciekawszym. Niby autorka jest debiutantką, ale taryfy ulgowej nie będzie. Jak się wydaje powieść, to trzeba ją napisać porządnie, a nie na kolanie, w przerwie na kawę.
Tytuł: | Dziewiąty mag |
---|---|
Seria: | Dziewiąty mag, tom 1 |
Autor: | A. R. Reystone |
Wydawca: | Wydawnictwo Red Horse |
Rok wydania: | 2009 |
Stron: | 456 |
Ocena: | 2 |
Książka ukazała się pod patronatem Tawerny RPG. Dziękujemy Wydawnictwu Red Horse za egzemplarz do recenzji.
Autor: Paweł 'Oso' Czykwin