Książka Bogowie przeklęci to kolejna powieść Tomasza Bochińskiego. Powstawała od czasu wydania Wyjątkowo wrednej ceremonii (bo już tam była zapowiadana) i właśnie tytułowe opowiadanie tamtego zbiorku można znaleźć tu jako prolog. Reszta ma być zaś jego rozwinięciem.
I tak też jest w istocie, choć może związki między właściwą fabułą wstępu jak i powieści są niezbyt duże. Mamy tutaj historię Ocalonej Krainy, nad którą zbierają się czarne chmury w postaci kapłanów zapomnianych bóstw, którzy chcą odrodzić wśród ludu dawne wiary. Jedynymi, którzy mogą powstrzymać zakusy bogów na ludzkie dusze, są grabarze, nic więc dziwnego, że mistrzowie cechu giną w najprzeróżniejszych okolicznościach.
Aby zapobiec wyginięciu przedstawicieli tego szlachetnego rzemiosła, księżna decyduje się powołać Szkołę Główną Grabarstwa Wyzwolonego, na czele której stanie mistrz nad mistrze tego fachu – Elizabediath Monck. Oczywiście świeżo upieczonemu rektorowi przyjdzie zatroszczyć się o prawidłowe funkcjonowanie uczelni, sprowadzenie kadr i ogólną organizację szkoleń, a to nie jest zadanie ani łatwe, ani przyjemne. Kto jak kto, ale Monck zna bardzo dobrze swoich cechowych braci, więc kogo się nie uda przekonać wprost, uda się zwabić fortelem.
To jednak nie wszystko, bo gdy uczelnia zacznie pracować, okaże się, że całe księstwo stoi na progu wojny. Wojny zaplanowanej przez wrogów, mającej osłabić Ocaloną Krainę przed ponownym pojawieniem się bogów. A jak chcą oni tego dokonać? Ożywiając poległych, lecz niepochowanych wojowników. Czy trzeba dodawać, że w takim wypadku jedynie grabarze mogą ocalić świat?
Bogowie przeklęci to książka lepsza od Wyjątkowo wrednej ceremonii – widać, że autor mocno się do niej przyłożył. Niestety, poprzedni zbiór opowiadań także do najlepszych nie należał i część zarzutów będę musiał powtórzyć.
Po pierwsze i najważniejsze – fabuła. Owszem, pomysł jest oryginalny, lecz nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że Bochiński na siłę próbował zawrzeć wszystko w tej opowieści. I tak mamy tutaj wątki romansowe, niestrudzoną wojowniczkę odrodzoną za sprawą dobrej bogini, zdrajcę w SGGW, odejście żony głównego bohatera, pradawne kulty, nawiedzone siedziby, epickie bitwy i wiele, wiele innych. Niestety – mówiąc kolokwialnie – nie trzymają się one kupy. Co prawda następują po sobie wiarygodnie i wydawać by się mogło, że są konsekwencjami minionych wydarzeń, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że całość to zlepek wątków połączonych tylko pomysłem na główną treść książki. Wyrzucenie jednego czy dwóch nie zwróciłoby uwagi czytelnika. Co więcej, niektóre wydarzenia mają bardzo naciągane, albo zgoła żadne, przyczyny. Na przykład bohaterowie podróżują pod byle pretekstem, aby po dotarciu na miejsce zawrócić. Albo co gorsza – żeby spotkać na miejscu inną grupę bohaterów.
Podobnie jest ze skutkami wydarzeń: właściwie nie istnieją. Rozwiązanie problemu całkowicie kończy dany wątek, zaś bohaterom przychodzi to zadziwiająco łatwo. Jeśli ktoś chciałby znaleźć niespodziewany zwrot akcji, to zwyczajnie się tu zawiedzie. Nie dlatego, że książka jest przewidywalna – co to, to nie. Jest tu zbyt wiele wątków, zbyt wiele nieistotnych wydarzeń i zbyt wiele uproszczeń, żeby zaskoczyć czymś czytelnika. I to wszystko nijak się nie przeplata.
Bohaterowie wykreowani przez Bochińskiego także nie należą do najoryginalniejszych. Trudno podzielić ich ze względu na charaktery, a motywy działań są zwykle tłumaczone jednym lub dwoma zdaniami. Albo i wcale. Ma się wrażenie, że autor spłaszczył postacie, w zamian uruchamiając potężną machinę wydarzeń, która pcha ich do działań w takim tempie, aby nie wzbudzić refleksji. Czytelnik nie przywiązuje się do nikogo, a kiedy ktoś ginie (najczęściej głupią śmiercią w rodzaju bo tak się autorowi chciało
), to momentalnie przechodzimy nad tym do porządku dziennego. Zdarza się nawet, że do bohaterów dołącza postać, która zaraz potem stanie się celem zaczajonych w zasadzce wrogów, bo przecież ktoś musi oberwać, a bohaterowie są jeszcze potrzebni.
Bogowie przeklęci to powieść, w którą upchnięto zbyt dużo treści. Zdecydowanie można by było rozpisać ją na dwa lub trzy tomy, z których każdy byłby równie opasły jak ten. Niestety Tomasz Bochiński nie zachwyca warsztatem (choć trzeba przyznać uczciwie, że niektóre żarty wyszły mu przednio) i, być może, gdyby nie ta kondensacja, powieści nie dałoby się czytać. A tak do rąk otrzymujemy bardzo przeciętną historię, stworzoną dla bezkrytycznego czytelnika, która nie ma szans wybić się na tle innych podobnych historii, jakich przecież nie brakuje. Jedyne co może się bronić, to wspomniany już humor (raz wyższych, raz niższych lotów), bardzo ciekawa okładka i wspaniałe jak zawsze ilustracje Jarosława Musiała.
Tytuł: | Bogowie przeklęci |
---|---|
Autor: | Tomasz Bochiński |
Wydawca: | Fabryka Słów |
Rok: | 2009 |
Stron: | 432 |
Ocena: | 4= |
Dziękujemy Fabryce Słów za egzemplarz książki do recenzji.
Autor: BAZYL