Tawerna RPG numer 119

Poczta TRPG

redakcja@tawerna.rpg.pl

Piszę do Was, by odnieść się do artykułu Borga – recenzji filmu "Watchmen – Strażnicy" – czy też bardziej – sprostować kilka nieścisłości.

Już w pierwszym akapicie autor pisze, że nie spotkał się z rzekomo "najbardziej znanym komiksem na świecie". Nie dziwię się. Po pierwsze dlatego, że kultura komiksowa w Polsce jest na niskim poziomie. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – ja nikomu niczego nie zarzucam, bo to nie jest nasza wina. To raczej narodowa mentalność. Tak jak gracze gier strategicznych, figurkowych, czy planszowych mogą spotkać się z lekceważącym, pobłażliwym, bądź wręcz pogardliwym stwierdzeniem "a bo wy gracie w te swoje Chińczyki i Grzybobrania jak dzieci w przedszkolu", tak w tym przypadku komiks w Polsce tak naprawdę nigdy nie przebił się jako medium, kojarzony jest z infantylnym "Kaczorem Donaldem" kupowanym w kiosku dla dzieciaków, czy spopularyzowanym na cały świat "Spidermanem", którego czytelnicy też zaliczają się do grupy młodszej młodzieży.

Przeciętny polski śmiertelnik nie ma pojęcia o istnieniu wydań kolekcjonerskich w twardej oprawie, komiksów historycznych (ostatnio trochę bardziej reklamowanych przy okazji narodowych świąt i rocznic), komiksów artystycznych (operowanie bardziej obrazem opowiadającym historię, niż formami chmurowymi – n.p. "Insect") czy chociażby noweli graficznej (wyższa forma już sztuki komiksowej).

Komiks "Strażnicy" został wydany w Polsce właśnie w tej drugiej kategorii – jako komiks niszowy, solidne trzy tomy opowiadające niebagatelną historię – i choć osobiście nie jestem kolekcjonerem, miałem okazję przeczytać ten komiks dzięki mojemu koledze-pasjonacie. A zatem hasło "najbardziej znany komiks na świecie" nie jest w tym momencie równoważny z "najpopularniejszy komiks na świecie". Jest to tytuł który raczej "wypada znać jeśli chce się uważać się za znawcę" niż "tytuł który wszyscy znają". Swego rodzaju arcydzieło. Postaram się wyjaśnić dlaczego.

Komiks ten opowiada historię zamkniętą, nie jest nie-kończącą-się serią. Został wydany w Ameryce w latach 80-tych czy 90-tych przez DC jako odpowiedź na wzrastającą popularność komiksów o bohaterach z supermocami. Dlatego autor recenzji błędnie sugeruje, że "część z nich posiada realne moce" (Manhattan? Pozwólcie że poświęcę mu osobne kilka słów trochę dalej). Świat przedstawiony nie jest "podobny do naszego" - jest jego dokładnym odbiciem – istnienie bohaterów niczym go nie wyróżnia – to bardziej zatroskani obywatele wymierzający bezprawne samosądy przy ogólnej aprobacie miejscowej ludności. Aprobacie tak wyraźnej, że mamy okazję poznać historię Minutemana o pseudonimie "Dolarówka", który został wynajęty jako "wizytówka" potentatów bankowych, miał dawać klientom poczucie bezpieczeństwa i łapać bezczelnych rabusiów – do tego stopnia, że człowiek, który początkowo miał szczere chęci walki z kryminalistami padł ofiarą walki o wizerunek. W komiksie potentaci bankowi nalegali by Dolarówka miał pelerynę, choć jej nie chciał, musiał się zgodzić bo "była modna". Dolarówka ginie, kiedy goniąc przestępcę zaplątuje się w drzwi obrotowe banku – bezradny zostaje zastrzelony. Jest to swoista krytyka i chichot ironii na który pozwala sobie DC (przypominam – wydawca Supermana i Batmana – obaj panowie mają peleryny). Dlatego zdziwiła mnie scena na trailerze filmu, w której malowniczo NightOwl (Nocny Jastrząb? Nie pamiętam jak to przetłumaczono w Polskiej wersji) ląduje na ulicy w powiewającej pelerynie. Wspominam tu o trailerze i plakacie, gdyż przyznam się, że filmu nie oglądałem.

Pozostaje element Doktora Manhattan. W tym momencie można mi zarzucić, że jestem niekonsekwentny uparcie twierdząc, że świat ten jest realny i pozbawiony supermocy. Doktor Manhattan powstał przez przypadek, kiedy naukowiec pracujący nad rozszczepieniem materii na elementy pierwsze zamknął się w komorze, która miała tego dokonać (pragnę zwrócić uwagę na podobne słowa: "rozszczepienie atomu") W komorze tej prowadzono także badania na temat dezintegracji, cofania i przyspieszania czasu. Jednakże Doktor Manhattan jest alegorią istniejącego w naszym świecie "Projektu Manhattan" – polecam doczytać na Wikipedii – czyli tajnego projektu rządu amerykańskiego, który zaowocował odkryciem bomby atomowej i zakończeniem IIWŚ.

Nie przypominam sobie, żeby w komiksie padło choć jedno słowo o bombach atomowych, w kontekście innym niż znaczenie Doktora. Znamienna jest scena, kiedy Manhattan wyrył sobie na czole symbol wodoru (czyżby nawiązanie do bomby wodorowej – broni jeszcze straszniejszej?). Ponadto wszystkie osoby, które związały swoje życie z Doktorem Manhattan umierały cierpiąc z powodu schorzeń psychicznych bądź choroby popromiennej (Doktor emitował promieniowanie w śmiertelnych dawkach, a rząd Ameryki podsyłał mu kobiety by go uspokajały i utrzymywały w stanie wysokiej produktywności). Mamy tutaj doskonałe nawiązanie do ludzi umierających przy budowie bomb atomowych, ludzi cierpiących przy wybuchu, a także zwrócenie uwagi na fakt, że coś co miało służyć ludzkości zaczęło jej szkodzić.

Warto też zwrócić uwagę na fakt, że piloci, którzy zrzucili bomby atomowe pod koniec IIWŚ cierpieli na choroby psychiczne, a jeden z nich popełnił samobójstwo (nie poinformowano ich co tak naprawdę zrzucają).

Ostatecznie nawet ilustracją dla artykułu Borga było zdjęcie na którym Manhattan wygłasza w filmie przemówienie. Był zatem "maskotką mediów", propagandą rządu (w komiksie jest scena relacji ze studia telewizyjnego). Tak samo jak bomba atomowa (wyścig zbrojeń, zimna wojna). Warto też zauważyć, że pod koniec komiksu (podejrzewam, że filmu także, bo jest to główny wątek fabularny) Manhattan jest bezduszny, analityczny, jest "przedmiotem", mówi "życie ludzkie jest stanowczo przeceniane", staje po stronie planu szaleńca, by poświęcić całe miasto ludzi zamiast pozwolić by więcej zginęło na wojnie (czymże innym było zniszczenie pełnych cywili miast Hiroshima i Nagasaki). Argumentem ostatecznym jest to, że bomba atomowa i polityka rządu względem niej jest swoistym tematem tabu w Stanach, a zatem konieczna była krytyka metaforyczna, a nie dosłowna.

Opowieść "Strażnicy" nie jest opowieścią o superbohaterach. Jest krytycznym spojrzeniem na zjawiska socjologiczne, psychologiczne i polityczne. Proszę chociażby zauważyć, że jedyny bohater, który pozostał wierny swoim ideałom – ginie i to na marne. O czym to świadczy? Że współczesny świat to szubrawe miejsce gdzie nie liczy się choćby najbardziej prawa jednostka, a czasami miliony giną w imię politycznej poprawności i równowagi sił. Nie wiem jak mocno zostało to zaakcentowane w filmie, ale w komiksie kończyło to praktycznie każdy rodział "Who watches the Watchmen?"

Na koniec chciałbym przeprosić za wszystkie pomyłki w tym co napisałem, komiks miałem w rękach dość dawno. Ogólne przesłanie mam nadzieję jest jednak czytelne i wyjaśnia dlaczego uważam, że recenzja Borga zawierała istotne przekłamania. Mam nadzieję, że tekst ten pozwoli na lepszy i bardziej świadomy odbiór filmu na innej płaszczyźnie, nie jest to bowiem ekranizacja "Spidermana", lecz bliżej jej do "Pana Tadeusza".

virt

PS. Jeśli to czytasz Borg i czujesz się urażony, to wybacz – absolutnie nie miałem zamiaru cię krytykować czy obrażać. Odebrałem po prostu wrażenie, że nie znając komiksu (a także długich wstępów przed każdym jego rozdziałem, czy wprowadzenia od wydawcy) ciężko jest zrozumieć, czy docenić właściwie ten film.


Dziękujemy za tak obszerne wyjaśnienie, to bardzo ciekawe co piszesz (zapewniam że Borg wiedział to wszystko przed napisaniem recenzji i nie, nie czuje się obrażony), dlatego pozwoliliśmy sobie zacytować list z niewielkimi tylko cięciami. Artykuł, który zamieściliśmy w numerze 118, jest jednak recenzją filmu, a nie komiksu. Trudno zatem mówić o przekłamaniach, a tym bardziej wdawać się w polemikę z kimś, kto sam przyznaje się, że filmu nie oglądał.

BAZYL

redakcja@tawerna.rpg.pl

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.