Pani Agnieszka, moja asystentka, powitała mnie promiennym uśmiechem i figlarnie uniesioną brwią.
– Ma pan gościa, panie Tadeuszu – uwielbiałem ją taką zadowoloną. W ogóle bardzo ją lubiłem; pełniła swoją funkcję od niedawna, ale szybko dowiodła, że jest niezastąpiona jeżeli chodzi o prowadzenie biura. Równie prędko zacząłem powierzać jej moje prywatne sprawunki i interesy, a radziła sobie z nimi jak zawodowy ekonom. Nie mogłem odpędzić od siebie myśli, że byłaby idealną żoną: zaradną gospodynią i pociągającą kochanką.
– Dziękuję – mrugnąłem do niej w odpowiedzi. To prawda, była atrakcyjną kobietą, ale ceniłem ją tak bardzo, że nie miałem zamiaru rozbijać jej obecnego związku dla chwili zabawy. Zresztą, gdzie bym znalazł drugą taką asystentkę? Inna sprawa, że wbrew obiegowej opinii, politycy nie są bezdusznymi świniami... Świniami owszem, jesteśmy, ale i skrawek duszy też można u nas odnaleźć.
Ledwie zamknąłem za sobą drzwi gabinetu, ogarnęła mnie fala gorącego powietrza i zapach dymu dobrze znanej mi marki kubańskich cygar, którymi zwykłem częstować co ważniejszych gości. Niewielu znam tak bezczelnych ludzi, aby częstowali się cygarami pod nieobecność gospodarza, ale jak się okazało, po tym nie miałem szansy zidentyfikować swojego gościa. Z chwilą gdy go ujrzałem, pierwotnie skrytego za oparciem głębokiego fotela, zaparło mi dech w piersi.
W obitym skórzaną tapicerką fotelu siedziała pokurczona postać, o twarzy nadymanej jak dorodny pomidor i w podobnym odcieniu. Skóra na niej pokryta była gęsto krostami, które po chwili uwagi okazywały się być drobniutką łuską. Szerokie usta potworka przyozdabiał wielki, haczykowaty nos, znad którego błyszczała para przeraźliwie żółtych i lekko wyłupiastych oczu. A całości dopełniała łysina wyrastająca na czubku głowy oraz para krótkich i tępych na oko rożków.
Potwór zamrugał oczami, wypuścił kłąb cygarowego dymu, w którym udało mi się wyczuć subtelną woń siarki, i błysnął krótkimi, stożkowatymi zębami w iście demonim uśmiechu.
– Witaj Tadziu! Mówił ci ktoś, że jesteś bardzo podobny do swego antenaty? – Tak – odrzekłem siląc się na spokój, – wspominał o tym jeden taki o żabim pysku, który w moim gabinecie raczył się moimi cygarami zarzuciwszy na blat mojego biurka zabłocone... kopyta... Gadaj kim jesteś i czego tu szukasz!
– O, jakie faux pas, khem... – paskuda zakrztusiła się dymem. – Wybacz, tam skąd pochodzę nie bardzo jest okazja, żeby pogadać z kimś na poziomie, a ostatnio... Powiedzmy, że przez ostatnich kilkaset lat nieczęsto bywałem w tych okolicach. Jestem Mefir, choć przyjaciele mówią mi Tofel, a u was zwykło się mnie określać obydwoma tymi mianami jednocześnie...
Nie bardzo zrozumiałem, co demon chciał przez to powiedzieć, lecz w gruncie rzeczy wcale mnie to nie interesowało.
– Słuchaj przybłędo, jeśli to jakieś sztuczki Morelowskiego...
– Jakie tam zaraz sztuczki? Jaki Morelowski? Jestem tu z własnej woli i załatwiam jak najbardziej prywatne interesy.
– Prywatne interesy?
– Och... Gdzie ja mam dzisiaj głowę? – potworek zaśmiał się sztucznie. – Zajmuję się handlem i pośrednictwem, a działam na rynku używanych dusz.
– Przykro mi diable, nie dalej jak wczoraj przehandlowałem swą duszę, godząc się na szerokie ustępstwa polityczne w zamian za poparcie. A teraz wybacz, mam pracę.
– Ale zrozum Tadziu, to nie o twoją duszę się rozchodzi. Ty możesz mi tylko pomóc...
– Nie będę nikomu pomagał. Chcę pomóc sobie. Mamy kampanię, niedługo wybory, a ja marnuję czas na dyskusje z jakimś przybłędą! Nie przekonasz mnie.
– Nawet jak ładnie poproszę? – potworkowi zeszkliły się oczy. Dałbym głowę, że jeszcze chwila a pociekną z nich żółte łzy.
– Nawet! Zrozum, że ani twoje prośby, ani groźby, krzyki czy płacze nie przekonają mnie...
– ...że czarne jest czarne, a białe jest białe. Tak, znam, słyszałem... Żałuję, ale to akurat nie była moja zasługa. Nie, nie przerywaj mi! Daj skończyć. Wiem doskonale, że startujesz w wyborach i ostrzysz sobie zęby na ciepłą posadkę. Wiem także, że w ostatnich notowaniach twoje poparcie znacznie spadło i niejaki Morelowski może ci gwizdnąć fuchę sprzed nosa. I właśnie w tej sprawie do ciebie przyszedłem. Ty pomożesz mnie, ja pomogę tobie, rozejdziemy się i będziemy żyć dalej. Długo i szczęśliwie.
– Nie możesz mi pomóc. Podobno znaleźli moją teczkę w IPN-ie.
– I tu właśnie się mylisz, mój drogi. Szybko i skutecznie mogę sprawić, że wygrasz te wybory. Wystarczy tylko...
– Co wystarczy?
– Wystarczy, że podpiszesz ten dokument – w szponiastej łapie czerwonolicego demona pojawił się jakiś papier. Ostrożnie ująłem go w dłoń i zacząłem czytać.
– Rozumiem, że nic za darmo i pewnie zażądasz czegoś w zamian...
– Oczywiście – szponiasta łapa wyrwała mi świstek – przecież tu chodzi o interes, więc byłbym niegodziwcem nie żądając zapłaty. Zrobiłbym z ciebie wyzyskiwacza ciężko pracujących przedsiębiorców...
– Przedsiębiorców z piekła rodem. Nie dałeś mi przeczytać, czego chcesz w zamian? Mojej duszy nie dostaniesz. Rozumiem, że to wyczerpuje temat i zaraz się pożegnamy...
– Nie! Niczego nie rozumiesz. Tu nie chodzi o twoją duszę... Dlaczego wy ludzie zawsze jesteście takimi egoistami?
– A dlaczego wy, diabły, zawsze chcecie coś w zamian?
– Biznes jest biznes... Kto nie interesi, ten nie je... hie, hie...
– Bez pustych haseł, bardzo cię proszę. Mam ich dosyć po każdej konferencji prasowej... Mów czego chcesz.
– Od ciebie? Od ciebie chcę, abyś wygrał wybory.
– Po co?
– Po co? Po co? Tylko byście pytali i pytali. Po nico. Chcę żebyś wygrał, bo pozwoli mi to wyrównać rachunki z przeszłości.
– Jakie rachunki?
– Wiele lat temu pewien cwaniak mnie okpił, wynikiem czego nie otrzymałem obiecanej mi duszy...
– Więc jednak o duszę chodzi! Czyją? Morelowskiego?
– Nie chodzi o duszę, a o zemstę. Chyba nie muszę ci wykładać co znaczy zemsta? Odbiorę co moje od jedynego żyjącego potomka tamtego skur...
– I wystarczy, że wygram wybory?
– Wystarczy.
– I nie chcesz nic w zamian? Nie chcesz mojej duszy?
– No wiesz... Jakaś zapłata być musi...
Poczułem jak krew uderza mi do głowy. Przebiegła, mała kreatura! Lawirant i naciągacz zwodził mnie pięknymi słówkami, a tak naprawdę od samego początku chciał tylko jednego...
– Wynoś się stąd przybłędo! – wybuchłem. – Wynoś się i nie pokazuj na oczy! Co ty sobie myślisz? Że możesz mnie nachodzić w moim własnym biurze, mydlić oczy i żądać duszy za niczym nie pokryte obietnice? Słuchaj Kartofel, czy jak ci tam... Jeśli na tym polegają twoje interesy, to nic dziwnego, że przodek Morelowskiego przejrzał te tanie sztuczki...
– Niczego nie przejrzał, była luka w kontrakcie... Zresztą nie było nic do przejrzenia. Patrz! – potworek rzucił gazetą, która nie wiadomo skąd znalazła się w jego pazurzastej dłoni.
– Co ty mi tu za śmieci...
– Czytaj! Na pierwszej stronie.
Spojrzałem i oniemiałem. Na pierwszej stronie, pod moim rozpromienionym zdjęciem przedstawiano ostatnie badanie opinii publicznej podawane przez OBOP. Wielki nagłówek głosił: Powrót na miejsce lidera
.
– Robi wrażenie, nieprawdaż?
Spojrzałem na datę. Poniedziałek. Za cztery dni.
– Co to za bzdury?
– Tylko nie bzdury, dobrze? Wiesz ile mnie kosztowało przemycenie tego tutaj? I tego! – oberwałem w twarz drugą gazetą. Tym razem na pierwszej stronie było moje zdjęcie podczas zaprzysiężenia. Nie musiałem sprawdzać daty... Opadłem na drugi ze stojących w gabinecie foteli.
– Tak, tak! Usiądź sobie. Musimy jeszcze omówić sprawę podpisu...
– Jak to możliwe? – udałem, że nie dostrzegam złośliwości w jego słowach.
– Normalnie, ja nie podlegam ludzkim ograniczeniom w postaci czasu czy wymiaru. W jednej chwili jestem tu, a w drugiej... – pstryknął palcami i znalazł się na moich kolanach. – To jak podpisujesz?
– Kuglarskie sztuczki – rzekłem bez przekonania.
– A i owszem! Tylko że moje kuglarskie sztuczki mogą przynieść ci polityczną karierę i wielkie pieniądze. A mi to, na co czekam kilka stuleci... Zemstę!
– I moją duszę...
– Wybacz Tadziu, w polityce też nie ma nic za darmo...
– Ale nikt nie musi za nic płacić duszą.
– I tu właśnie się mylisz – potworek uśmiechnął się z wyższością kogoś, kto ma jakieś informacje, ale nie zamierza się nimi dzielić. Postanowiłem nie podejmować tematu.
– A co jeśli się nie zgodzę? – odepchnąłem demona od siebie.
– Wtedy ja ukłonię się tobie – uczynił to – powiem bywaj
i odejdę.
W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się demonia gęba został tylko obłok dymu i odór siarki. Diabeł znikł.
– Czekaj! – poderwałem się z miejsca i podbiegłem do drzwi.
– Czy mam to rozumieć jako zgodę na moją propozycję? – czerwona kanalia już wylegiwała się w fotelu, który przed momentem opuściłem i szczerzyła stożkowate zęby.
– Chcę dowodów.
– Jakich dowodów? Pokazałem dowody. Jeszcze ci mało? Zapewniam, że jeśli ja zajmę się twoją kampanią wyborczą, to mało, że odrobisz stracone poparcie, ale jeszcze wygrasz z poparciem jak mało kto... Wystarczy tylko że podpiszesz... – w ręku kusiciela pojawił się papier.
– Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę tego na własne oczy.
– Co masz na myśli – może mi się zdawało, ale przez twarz mojego rozmówcy przebiegł cień niepokoju.
– Pokaż mi to wszystko!
– Mam ci pokazać?... Nie wolno nam przenosić niczego i nikogo poza wyznaczone mu miejsce w czasie i przestrzeni...
– Więc mnie przemyć, tak jak przemyciłeś gazetę, daj komuś w łapę, zrób cokolwiek. W końcu to ty jesteś diabłem... Mam cię uczyć twojego fachu?
– Mówią, że gorsi od nas są tylko politycy – mruknął pod nosem. – Nie możesz chcieć czegoś innego? Kąpieli w wodzie święconej, albo biczyku z piasku?
– Nie! Pokażesz mi przyszłość. Albo od razu możesz się stąd wynosić!
– Ale podpiszesz cyrograf?
– Jak wrócimy.
Demon zamyślił się, ale płomień jaki rozgorzał w jego źrenicach upewnił mnie tylko w przekonaniu że się zgodzi. W końcu dusza wielkiego polskiego polityka to nie byle co...
– No dobra – rzekł wreszcie z miną wytrawnego pokerzysty – ale będziesz robił tylko to, co powiem!
– Jasne.
– No i musisz dać mi chwilę na przygotowanie.
– Masz nawet dwie – odrzekłem ale demona już nie było.
Nie wiedziałem czy martwić się, czy cieszyć z tego, że demon wybrał właśnie mnie. Chyba nie powinienem mieszać się do porachunków wyższych sił, ale ze słów poczwary wynikało, że nie byłem pierwszym, więc pewnie i nie ostatnim, któremu została złożona podobna propozycja. Chyba nie powinienem dopuścić, żeby populiści pokroju Morelowskiego dorwali się do władzy. A moja postawa miała być jak najbardziej bierna. Bo co tak właściwie miałem robić? Być sobą i wygrać wybory.
Wygrać wybory! Dobre sobie. Właściwie, to diabeł ma je za mnie wygrać, a ja? Ja będę tylko zbierał tego plony. Oczami wyobraźni widziałem już małą posiadłość nad jeziorem, może jakiś basen i stadninę koni. Oraz luksusowy samochód. Cóż miałem do stracenia?
Duszę...
Właściwie teraz to niby ją miałem, ale co z tego? Nie czuło się tego ciężaru, może dusza w ogóle nie istnieje? Czego więc chce demon? Zapewnień, obietnic? Nie wiem zupełnie skąd w mojej głowie pojawiła się zasłyszana w szkole teoria zwana zakładem Pascala. Czułem się jak szczur laboratoryjny poddany dylematom egzystencjonalnym. Czy to moja wina, że instynkt ciągnie do sera?
Nie wiem do czego doprowadziłyby mnie te rozważania, gdyby nie powrót mojego... wspólnika.
– No jestem – powiedział tak jakbyśmy szykowali się na ryby. – Gotowy?
– Taa... – mruknąłem.
– No to idziemy – chwycił mnie za rękaw i skierował się w stronę drzwi.
– Dokąd? – zapytałem zdziwiony.
– No jak to? Sam chciałeś zobaczyć swoją przyszłość.
– No więc może byś mnie tam... przeniósł?
– Już to zrobiłem – uśmiechnął się obleśnie.
– Już?
– Owszem. A czego się spodziewałeś? Feerii świateł, magicznych błysków i nagłej zmiany otoczenia?
– Tak, właśnie tak to sobie wyobrażałem...
– Za dużo tandetnych filmów – stwierdził z miną doktora wystawiającego diagnozę. – Czas jako taki niewiele ma wspólnego z materią. Ani z energią. Skąd więc wziąć twoje światła? Spałeś na fizyce?
– Kiepski z ciebie demon... Jeśli tak mi zaaranżujesz kampanię...
– O wybory się nie martw, jeśli nie dam rady sprawić żebyś wygrał, to równie dobrze mogę sprawić, żeby inni przegrali...
– W to jakoś nie wątpię.
Opuściliśmy budynek i diabeł skierował się w stronę centrum. Jeżeli miałem nadzieję na coś efektownego, to po raz kolejny się rozczarowałem. Demon jak gdyby nigdy nic podszedł do kiosku i wymienił piątaka na gazetę.
– Czytaj! – polecił oddając mi pismo.
– Wielkie zmiany na giełdzie. Miniony tydzień przyniósł zaskakujące przetasowania na rynku papierów wartościowych. Notowania firm, które zdawały się mieć niezachwiane pozycje niespodziewanie spadły, zaś giełdowe średniaki...
Słuchaj, bez przesady! Co do tego ma giełda?
– Sprawdź sondaże przedwyborcze – wysyczał tonem męczennika. Przerzuciłem stronę i ujrzałem wykresy z najnowszymi badaniami opinii publicznej. Miałem niewielką przewagę nad Morelowskim.
– W odpowiedzi na ostatnie kontrowersyjne wystąpienia prof. Morelowskiego, część wyborców wycofała się z deklarowanego dla niego poparcia.
Rzuciłem okiem na okładki innych gazet. Krach na giełdzie?
, Drugi Czarny Czwartek
, o jest: Morelowski pod kreską
. Jak widać wielka polityka chwilowo zeszła na drugi plan.
– Jesteśmy w przyszłości?
– Dwa tygodnie później.
– Wygrywam w sondażach...
– Wygrasz wybory.
– Już nieraz lider sondaży w ostatecznym rozrachunku...
– Ech... Wam śmiertelnikom wszystkiego mało...
– Rozumiesz że muszę mieć pewność.
– Masz moje słowo.
– Słowo demona? Pokaż mi lepiej moje zwycięstwo.
– Tego się obawiałem...
– Nie błaznuj, wiedziałeś co chcę zobaczyć. Pokazuj, albo od razu możemy wracać!
– Chodź za mną. Tylko trzymaj się blisko.
Ruszyliśmy dalej. Zauważyłem tylko, że nieco się ochłodziło i dziwnie szybko zrobiło się ciemniej. Czerwona głowa demona aż parowała w mroźnym powietrzu.
Minęliśmy kilka ulic i doszliśmy do śródmieścia. Wszędzie było pusto, gdzieś w oddali przemknął pijany bezdomny, a trzymana przez niego butelka lśniła w świetle wieczornych latarń. Tofel zatrzymał się przed wystawą zamkniętego sklepu z telewizorami, przetarł ramieniem szybę i wskazał na trzy błyszczące w mroku ekrany. Czerwone wykresy przedstawiające aktualne wyniki spływające do Centralnej Komisji Wyborczej. Przy moim nazwisku – 59%, drugi Morelowski – 12%. W tym momencie obraz przeskoczył do jakiejś auli, gdzie na podwyższeniu nieznany mężczyzna o uśmiechu demona podawał mi dłoń i poruszał ustami, najwyraźniej coś mówiąc. Błyskały flesze aparatów. Kolejny skok i widać stężałą twarz Morelowskiego. Oj nie ma on powodów do wielkiej radości.
– Przestań się gapić, wracamy!
– Jeszcze chwila...
Obraz telewizora przeskoczył do studia telewizyjnego, gdzie znana prezenterka, Monika Nowicka, referowała coś pochylona nad najnowszymi wynikami wyborów i uśmiechała się słodko. Znajdujące się obok okienko z moją osobą i podpis Wybraniec narodu
mówiły same za siebie. Poczułem coś jakby dumę.
– Dobra, wracamy!
– Marudnyś demonie – odrzekłem z niechęcią, ale dałem pociągnąć się z powrotem.
Zanim dotarliśmy do mego gabinetu wszystko, łącznie z pogodą wróciło do normy. Opadłem leniwie na fotel.
– Ładnie, diable. Naprawdę nieźle.
– Podpisz – bestia bezczelnie podsunęła mi papier. – Kropelka krwi i to wszystko co zobaczyłeś stanie się rzeczywistością.
– Ech kusicielu... Wróć jutro... Muszę przemyśleć tę decyzję.
– A nad czym chcesz się zastanawiać? – wysyczał. – Kariera polityczna, dyplomatyczna sława, pieniądze... Czego możesz chcieć jeszcze?
– Przyjdź później. Teraz muszę odpocząć. Może na takich jak ty takie podróże nie robią wrażenia, ale ja... Czuję się trochę znużony.
– Czy ty myślisz, że ja nie mam co robić? Nie mogę się ciągle uganiać za tobą! Nie mam na to czasu! Podpisuj!
– Jak to nie masz czasu? Przecież możesz dowolnie się w nim przemieszczać... Zresztą, wrócisz jak będziesz miał czas.
– A niech cię! – w głosie demona dało się wyczuć rozeźlenie. – Wrócę tutaj za kilka dni. Ale wtedy podpiszesz cyrograf...
– Podpiszę, żabi pysku, na pewno podpiszę.
Mamrocząc jakieś niezrozumiałe przekleństwa demon znikł.
Byłem w domu, kiedy zjawił się ponownie kilka dni później. Sprawiał wrażenie wściekłego, ale miał ku temu powody. Postanowiłem pozostać niewzruszonym.
– Co ty najlepszego zrobiłeś?! – krzyknął na powitanie, a iskry w jego oczach prawie raziły na lewo i prawo.
– Co zrobiłem? – udałem zdziwienie.
– A nasza umowa?
– Niczego nie podpisałem...
– Ale obiecałeś podpisać!
– Rozmyśliłem się.
– Jak to rozmyśliłeś?!
– Wybacz stary – pozwoliłem sobie na odrobinę zjadliwości – biznes jest biznes... Jesteś diabłem, więc chyba wiesz, że same słowa to trochę za mało. To jak w polityce, nie ma nic za darmo...
W demonie zawrzało jeszcze bardziej.
– Plugawa, ludzka kanalio! – wykrztusił. – Myślicie, że można tak ze mną zadzierać?! Że jesteście sprytni? Że głupie wybiegi poskromią demona? Zemszczę się w końcu! Zobaczysz! Na tobie i całym twoim przeklętym rodzie!
Chciałem coś odrzec, ale już nie zdążyłem. Bo tylko dym. lekki zapach siarki i dziura wypalona w dywanie świadczyły o niedawnej obecności mojego gościa. Lecz nawet dywanu nie było mi szkoda, sprawię sobie nowy. Może nawet perski. Westchnąłem i sięgnąłem po telefon.
– Witam pani Agnieszko. Jak tam nasze interesy? – zapytałem.
– Dokładnie tak jak pan przewidział. Jeśli wzrost będzie stały, to za kilka dni stanie się pan bogatym człowiekiem. A mówią że w Polsce na papierach wartościowych nie da się zarobić – głowę bym dał że się uśmiechnęła.
– Dziękuję. Będziemy w kontakcie. – odłożyłem słuchawkę i przeciągnąłem się na kanapie. Leniwie sięgnąłem po pilota i włączyłem telewizor. Leciały jakieś informacje.
– Nastąpiło przetasowanie w sondażach przedwyborczych – mówiła śliczna blondyneczka – jak podaje Pentor spadek popularności profesora Morelowskiego spowodowany jest konsternacją wyborców po niedawnym, niespodziewanym wycofaniu się jego głównego kontrkandydata Tadeusza Twardowskiego. Wszystko wskazuje na to, że kampania rozpoczyna się właśnie na nowo, a karty w niej będą rozdawać ci, którzy dotychczas ginęli w cieniu sondażowych gigantów. Dla Wiadomości mówiła Monika Nowicka.
Monika Nowicka, pomyślałem wyłączając telewizor, muszę zapamiętać to nazwisko. Czułem, że niedługo może mnie najść ochota na ekskluzywny wywiad z tą uroczą osobą. Może w domku nad jeziorem, gdzie planowałem dożyć szczęśliwie swych dni?
Uśmiechnąłem się do własnych myśli o basenie, luksusowym samochodzie i może małej stadninie. Głowę bym dał, że był to uśmiech demona.
Autor: BAZYL