Tawerna RPG numer 118

Skra i Szadź

Część 5

Masz rację. Jest wart o wiele więcej. Więcej niż cały świat.

Trasil

Fladan był przerażony. Tej kobiety nie obchodziło nic, totalnie nic. Zdawać by się mogło, że jest jej całkowicie obojętne, co się z nią stanie. Żadnych środków bezpieczeństwa, żadnego ukrywania się, żadnej próby zatuszowania swojej tożsamości. Równie dobrze mogłaby od razu zgłosić się do ludzi barona i powiedzieć, że to jej szukają.

Ale w parze z tą przedziwną lekkomyślnością szło jeszcze coś. Jakieś niesamowite szczęście, dziwne zrządzenie losu, nie wiedział jak to nazwać. Grunt, że nikt po prostu nie zwracał na nią uwagi. I choć on sam nie zaryzykowałby zbliżenia się do miasta, Trasil nie tylko wjechała do Vermax, ale i zamówiła najdroższy pokój w najbardziej luksusowej gospodzie. Elf był przekonany, że to ściągnie jej na głowę pomagierów Behallera, a tymczasem nie zjawił się nikt. Totalnie nikt.

Fladan nie miał pojęcia, do czego zmierza dziewczyna, nie potrafił odgadnąć jej zamiarów. W dodatku nadal go ignorowała, równie dobrze mógłby nie istnieć. A przecież nie mógł jej tak zostawić. Nie mógł pozwolić na to, do czego starała się doprowadzić.

Zapukał delikatnie do drzwi jej pokoju. Wcale nie zdziwił go brak odpowiedzi.

– Trasil, wchodzę – powiedział głośno i nacisnął klamkę.

Pokój był przestronny, ale ciemny, gdyż kobieta nie zapaliła nawet świecy. Leżała na łóżku, a jej szeroko otwarte oczy błyszczały w mętnym świetle wpadającym przez okno. Fladan zauważył, że płaszcz dziewczyny wisiał, niedbale rzucony na krzesło, a jej buty leżały w nieładzie pod ścianą.

– Trasil – powiedział łagodnie, cicho zamykając drzwi. – Co ty wyprawiasz, dziewczyno? Złapią cię, jeśli będziesz tak dalej robić.

Zignorowała go, odwracając się w stronę okna.

– Dlaczego tu przyjechałaś? Po co? Czego tu szukasz? – pytał głosem pełnym goryczy. – Nie znajdziesz tu nic poza kłopotami…

– Biblioteka – powiedziała. – Podobno można tam uzyskać informacje o bardzo wielu rzeczach. O tym, co było kiedyś.

Fladan patrzył w milczeniu na jej szczupłą postać.

– Tak – powiedział w końcu, odchrząknąwszy. – Ale jakiej informacji będziesz szukać?

Trasil powoli usiadła i spojrzała przez ramię w jego stronę.

– Może dowiem się, co oznacza ten symbol, który mam na ramieniu. Może dowiem się, kim jestem i dokąd mam jechać. Może… – zamilkła na chwilę i wpatrzyła się w okno. – Ty się dowiesz. Ja nie umiem czytać.

Elf w zamyśleniu oparł się o ścianę przy drzwiach. To wcale nie było takie łatwe. Nawet jeśli w bibliotece w Vermax znajdowałoby się coś, co udzieliłoby im odpowiedzi, to znalezienie odpowiedniego woluminu może zająć tygodnie. Nie mówiąc już o tym, że do tej biblioteki nie wpuszczają ot, każdego, prosto z ulicy.

Choć z drugiej strony… Dlaczego by nie spróbować?

– Dobrze – stwierdził w końcu. – Pomogę ci, ale pod jednym warunkiem. Zaczniesz się ukrywać. – Odpowiedziało mu tylko milczenie. – Trasil?

– Niech będzie – rzuciła w końcu.

Fladan stał jeszcze chwilę, patrząc w zamyśleniu w okno.

– Pójdziemy jutro – powiedział. – Spróbuję to jakoś załatwić. Ale ty będziesz dziś spała w moim pokoju, a ja przeniosę się tutaj. Tak? – dodał z naciskiem.

Kiwnęła słabo głową.

– Zbierz swoje rzeczy. Ja pójdę po moje, to zajmie chwilkę…

Ledwie jednak opuścił pokój, zaraz znów do niego wbiegł, zamykając drzwi. Gestem pokazał zdziwionej dziewczynie, by zachowała ciszę, lecz było to zbędne.

– Idą tu! – rzucił szeptem.

I faktycznie, słychać było dudniące na drewnianych schodach ciężkie kroki. Fladan doskoczył do okna, otworzył je szeroko i spojrzał w dół. Wysokość nie była duża, ale skok mógł być ryzykowny. Podbiegł do następnego.

– Tu jest rynna – powiedział, zdenerwowany. – Pomogę ci się wychylić tak, żebyś mogła się jej złapać. Dasz sobie radę? – spytał cicho. Trasil posłała mu obojętne spojrzenie. Elf mruknął coś niewyraźnie pod nosem i wyrzucił przez okno torbę dziewczyny.

– No chodź – wskazał kierunek głową i ponaglił ją gestem. – Musisz się spieszyć, zaraz tu będą.

– A ty?

Spojrzał na nią uważnie, delikatnie mrużąc oczy.

– Nie martw się o mnie, spróbuję ich jakoś powstrzymać – powiedział z wymuszoną lekkością. – Spotkamy się jutro, przy studni, wiesz gdzie – przełknął głośno ślinę. – Nie wracaj po konia, na pewno obstawili też stajnie. Ukryj się gdzieś.

Dziewczyna ani drgnęła. Fladan coraz wyraźniej słyszał przytłumione głosy i zaklął szpetnie.

– Dalej, Trasil! – chwycił ją, pociągnął do okna, a następnie pomógł się wychylić, tak, by bezpiecznie złapała się rynny. Widział jeszcze, jak ześlizguje się w dół i patrzy w jego stronę.

– Uciekaj – szepnął jedynie, gdyż drzwi pokoju nagle się otworzyły i stanęło w nich trzech mężczyzn. Od razu chcieli się rzucić ku otwartemu oknu, ale Fladan powstrzymał ich gestem.

– Porozmawiajmy, panowie. Pozwólcie, że coś wam pokażę.


Trasil uniosła głowę, gdy Fladan przysiadł się do stołu, kładąc na nim cztery grube tomy.

– Coś ciekawego? – rzucił szeptem, wskazując głową trzymany przez kobietę herbarz.

Zaprzeczyła, przewracając kolejne strony pokryte małymi rysunkami herbów najznamienitszych rodów szlacheckich z całego Kontynentu. Żaden z nich nie przedstawiał smoka i klucza.

Fladan otworzył pierwszy z przyniesionych tomów z szerokim ziewnięciem. Ta dziewczyna nawet nie przypuszczała, jak dużo zachodu kosztowało go zdobycie pozwolenia na skorzystanie z biblioteki. Nawet jej to nie ciekawiło i chyba w tym mógł upatrywać własnego szczęścia. Nie byłby rad, gdyby musiał znów ją okłamać.

– Poprosiłem, tak jak mówiłaś – zaczął szeptem – księgi o smokach i pisane przez smoki. Tych ostatnich jest niezwykle mało, a takich, które traktowałyby o magii jest garstka. – Przerzucił kilka stron woluminu i westchnął. – Tu nic. Tylko jakieś mapy i szkice.

Trasil skinęła głową. Robiło się już późno, siedzieli w bibliotece od rana i jak do tej pory nie odnaleźli absolutnie nic, co by im pomogło. Fladan był sfrustrowany, gdyż nie wiedział nawet, czego ma szukać. Z rezygnacją otworzył kolejną książkę.

– To zabawne – szepnął. – Gdy rozmawiałem z bibliotekarzem o księgach pisanych przez smoki, dał mi ten tom – postukał palcem w pierwszą stronę – mówiąc, że niedawno ktoś prosił o tę właśnie książkę.

Trasil uniosła brew.

– Co jest wewnątrz? – spytała słabym głosem, zamykając herbarz.

– Wewnątrz… – Fladan przerzucił kilka stron. – To historia wojen… w zasadzie ostatniej wojny. Dziennik. Losy smoków podczas trwania konfliktu. Oczywiście – prychnął, przebiegając wzrokiem tekst – autor nie uznaje winy własnej rasy. Normalne. Wartość historyczna tego dzieła jest żadna. Chociaż…

Dziewczyna przysunęła się bliżej i wpatrzyła w zapisaną od góry do dołu kartę.

– Ktoś tu coś zaznaczył… – elf zmarszczył czoło. – Ale to bez znaczenia. Jakieś bzdury o tym, że bogowie odebrali nam magię – obrócił kolejną stronę.

– Jak to możliwe, że czytasz zapiski smoka? – spytała Trasil, chwytając odrzucony przez Fladana tom z mapami.

– Och, nie myśl, że znam smoczą mowę. Jest ona niesamowicie skomplikowana i posiada tyle słów, które nie występują w innych językach, że tłumaczenie tekstu pisanego po smoczemu byłoby niemożliwe – Fladan znów przerzucił kilka kartek. – Zresztą smoki nie muszą nic zapisywać, całą swoją mądrość kryją w głowach. Żeby ją przekazać nie potrzebują żadnego przekaźnika, ani pisma, ani nawet głosu. A gdy chcą coś z tej wiedzy dać innym rasom – elf spojrzał na swoją towarzyszkę. – Wtedy używają języka elfów. Jest dużo prostszy od ich własnego, ale nie tak prymitywny jak ludzki.

Dziewczyna pokiwała głową, a Fladan wrócił do analizy tekstu.

– Hm… – mruknął. – „Niezmierzona potęga magii”… „musieliśmy je ukryć”… „trzeba było stworzyć klucz”… – elf mamrotał, czytając, a Trasil wpatrywała się w niego swymi jasnymi oczami. – „Przynieśli niemowlę, dziewczynkę”… „zaklęcie było zbyt potężne”… „wielu zginęło”…

– Co to znaczy? – spytała cicho.

Fladan nie odpowiedział. Wpatrywał się w słowa, czując, jak żołądek wywraca mu się do góry nogami. Chyba zaczynał rozumieć. A jeśli jego domysły były prawdziwe…

– Magia nie zniknęła – powiedział ze ściśniętym gardłem. – Ona tu jest. Gdzieś ukryta. Ten smok pisze, że zbierali przedmioty wypełnione mocą i je schowali. A kluczem do… do… do tego skarbu było… dziecko…

– Spójrz – Trasil pokazała mu trzymaną przez siebie książkę. Na stronie był duży szkic przedstawiający smoka dzierżącego klucz. Fladan wyrwał jej wolumin i przekartkował go gorączkowo.

– Pasuje! Ten sam charakter pisma! Mapy narysował autor tego dziennika! – Fladan spojrzał na Szadź błędnym wzrokiem. – Zdajesz sobie sprawę z tego, co to znaczy?

Dziewczyna pokręciła głową. Elf schował twarz w dłoniach.

Teraz wszystko zrozumiał, to było takie proste. Behaller musiał dotrzeć do tej księgi, ambitny, wiedział, jaką władzę da mu to odkrycie. Dlatego szukał klucza, szukał kobiety obdarzonej mocą. Z tego powodu kazał znaleźć Szadź. Myślał, że ona zaprowadzi go do skarbu, że pomoże mu zdobyć magię!

– Jaki ja byłem głupi… co ja zrobiłem… – szepnął do siebie, a potem spojrzał na nieruchomą dziewczynę. – Ty jesteś kluczem! Ty i Trail! Wy obie…

Szadź spokojnymi, wyważonymi ruchami jeszcze raz otworzyła księgę na rysunku smoka. Na stronie obok była mapa, którą dziewczyna bez ceremonii wyrwała.

– Co ty robisz?! – Fladan w przerażeniu patrzył na zniszczony wolumin. – Ta książka ma ze trzysta lat!

Trasil obdarzyła go chłodnym spojrzeniem.

– Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, ja też mam trzysta lat. I muszę się tam dostać – uniosła lekko kartę, dając do zrozumienia, jakie miejsce ma na myśli, po czym odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem zwróciła się ku wyjściu.

Fladan siedział jak sparaliżowany. Zbyt wiele myśli krążyło mu po głowie. Niewybaczalny błąd, który popełnił, świadomość istnienia tak niewyobrażalnej potęgi, rola Trasil w tej całej sprawie… Przez chwilę miał ochotę zaśmiać się histerycznie, tak absurdalne mu się to wydawało. A jednak Szadź przyjęła to z zupełnym spokojem, jakby dowiedziała się, o rzeczy najnormalniejszej w świecie. Fakt ten utwierdził go w przekonaniu, że to musi być prawda.

Zrezygnowany spojrzał na zniszczoną książkę, a przez myśl przeleciała mu troska, co też powie bibliotekarzowi. Później skierował wzrok na dziennik. Przysunął go do siebie i zaczął czytać jeszcze raz. Spokojnie.

– „Przynieśli niemowlę, dziewczynkę”… – przeczytał szeptem. – „Ale nadal mieliśmy wątpliwości. Wtedy ktoś zaproponował zaklęcie. Mogliśmy przecież podzielić jej duszę i stworzyć kolejne ciało. To rozwiązanie wydawało nam się idealne…”

Fladan wlepił wzrok w ostatnie słowa. Przeczytał je jeszcze raz. I jeszcze raz. To było niemożliwe.

– Tu jest. Bierzcie go – za plecami elfa rozległ się chrapliwy głos. Fladan nie zdołał wykonać żadnego ruchu, gdy dwie ogromne dłonie opadły ciężko na jego ramiona.

– Pójdziesz z nami, ptaszku – uzbrojony żołdak wychrypiał mu do ucha. Elf nie miał zamiaru protestować.


Choć ściskała mapę w dłoni, ani razu na nią nie spojrzała. Nie musiała. Teraz już wiedziała, gdzie ma podążyć, zrozumiała, że Trail mówiąc o podróży w stronę gór, miała rację.

Myśl o kobiecie wywołała w żołądku Szadzi niemiłe mrowienie. Jechała ku swemu przeznaczeniu, by w końcu zrozumieć wszystko, i nie czuła się szczęśliwa ze świadomością, że owo przeznaczenie tak mocno splotło jej los z losem Trail. Choć nie wiedziała jeszcze jak i dlaczego, była pewna, że historia Skry musi być nierozerwalnie związana z jej historią.

Fladan odzyskał jej konia, za co w głębi duszy była mu wdzięczna. Piesza podróż pochłonęłaby mnóstwo czasu i wysiłku.

Na rozwidleniu dróg bez wahania skręciła w lewo, w wąską i zarośniętą ścieżkę. Dla wygody zsiadła z wierzchowca i ruszyła przodem, prowadząc go. Nie wiedziała, co właściwie spodziewała się ujrzeć na końcu ścieżki, ale widok popękanej skalnej ściany nie zdziwił jej. Przyglądała jej się długo, aż wreszcie dostrzegła szczelinę, w którą mogłaby swobodnie wejść. Tak też zrobiła, wcześniej przywiązując konia do najbliższego dogodnego konaru.

Jaskinia była olbrzymia, oświetlona z góry jakimś nieziemskim światłem. Na jej środku stał spory kamienny ołtarz. Trasil podeszła do niego od razu, bez zdziwienia zauważając wyryty na nim symbol.

– Niezła robota, co? – dobiegło ją z boku. Szadź odwróciła się powoli, zrzucając z głowy kaptur. Trail do tej pory musiała stać z boku, a teraz wyszła z ukrycia, bez wahania wkraczając w krąg światła.

– Co ci się stało? – spytała cicho Trasil, dotykając własnego czoła w miejscu, w którym dojrzała sporą ranę na twarzy swojej towarzyszki.

– Masz na myśli to? – dłoń Trail także powędrowała do zranionego łuku brwiowego. Szadź dopiero teraz zdała sobie sprawę z niezwykłej bladości jej twarzy i faktu, że Skra utykała na prawą nogę. – To nic takiego – kobieta rozciągnęła w uśmiechu spierzchnięte wargi. – Miałam małą przeprawę z ludźmi barona. Chciałam cię znaleźć, ale oni dopadli mnie pierwsi – kobieta machnęła ręką w odpowiedzi na współczujące spojrzenie tamtej. – Zapomnij. Chociaż ty, bo kilku z nich popamięta mnie na długo. Uwierz.

Drapieżny uśmiech, który pojawił się na twarzy Trail sprawił, ze Szadź z odrazą odwróciła się w stronę ołtarza. Po chwili dołączyła do niej Skra.

– Po tym postanowiłam dać sobie spokój i poczekać – kontynuowała. – Jakoś czułam, że prędzej czy później sama się tu zjawisz. Wiesz, to jakieś przeznaczenie czy coś – mruknęła lekceważąco. – No i proszę. Nie minęły dwa dni, a ty już tu jesteś. I dobrze, bo musimy porozmawiać – zmrużyła oczy.

– Wiem o skarbie – powiedziała Trasil słabym głosem. – Wiem o kluczu. Wiem, że nie wolno nam dopuścić do otwarcia tego… czegoś…

Trail nie okazała, jak bardzo zdziwiła ją wiedza dziewczyny. Kiwnęła jedynie głową.

– Świetnie. Zaoszczędzi nam to sporo czasu na wyjaśnienia – rzuciła. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że musimy się teraz pożegnać na zawsze. Odjechać stąd i nigdy nie wracać…

– Jest piękny – powiedziała Szadź, ignorując ją, wyraźnie błądząc myślami gdzieś daleko. Trail stanęła naprzeciw niej, po drugiej stronie kamiennego stołu.

– Trasil… słyszałaś, co powiedziałam? – nachyliła się, patrząc na nią badawczo. Ale kobieta zdawała się jej nie słyszeć; wlepiła wzrok w symbol smoka, wodząc po nim palcem. Trail ze zdziwieniem stwierdziła, że robi to samo.

Dłonie kobiet spotkały się.

Skra nagle zrozumiała, jakie to proste. Wystarczyłoby, by obie wdrapały się na ten ołtarz. Nie trzeba było żadnych specjalnych formuł, czy gestów. Magia była w nich obu. A może w jej jednej…

Szybko cofnęła dłoń, jakby budząc się z jakiegoś odrętwienia. Szadź także wydawała się być zdumiona tym, że niemalże weszła na kamienny blok. Jednak żadna z nich nie zdążyła się nawet odezwać.

– No, no, no… Widzę, że obie panny są już na miejscu… – na dźwięk niskiego, chropowatego głosu Trail podskoczyła i chwyciła za broń. Trasil jedynie powoli odwróciła głowę i zmierzyła przybysza uważnym spojrzeniem.

Kilka metrów od wejścia do jaskini stał baron Behaller. Spojrzenie jego lśniących bursztynowych oczu spoczęło na kobietach, a lekki uśmiech zdawał się nie wróżyć nic dobrego. Za mężczyzną stało trzech zbrojnych, ale Trail była niemalże pewna, że na zewnątrz czeka jeszcze kilku.

– Świetnie – mruknęła pod nosem, uśmiechając się gorzko. – Właśnie do tej sytuacji miałam nie dopuścić.

Trasil posłała jej nie wyrażające żadnej emocji spojrzenie i właśnie to ją uspokoiło. Przecież nic się nie stanie, nic ich nie zmusi do otwarcia korytarzy. Obie wiedziały przecież, czym się to skończy. Zastanawiało ją tylko, w jaki sposób baron tu dotarł. I co oznaczało jego osobiste przybycie.

– Doskonale! – powiedział mężczyzna, zacierając dłonie w grubych rękawicach. – Możemy przejść do rzeczy. – Podszedł kilka kroków w ich stronę, a Trail uniosła miecz. – Spokojnie, spokojnie… – mruknął, unosząc dłoń w obronnym geście. – Nie zapominaj, Trail, o moich przyjaciołach.

– Z ostatnimi nieźle się bawiłam – kobieta splunęła, po czym obnażyła zęby. – Czego chcesz?

– Trochę to niegrzecznie tak zwracać się do własnego chlebodawcy.

Skra prychnęła.

– Nie zauważyłeś, że nie pracuję dla ciebie już od jakiegoś czasu? – warknęła. – Jesteś szaleńcem! Powinnam była od razu to wyczuć…

– Szaleńcem… – powtórzył w zamyśleniu, przeczesując rękawicą przyprószone siwizną włosy. – Przeceniłem cię, moja droga przyjaciółko. Myślałem, że rozumiesz, tak jak ja, naszą sytuację. Że podzielasz moją nowatorską i racjonalną wizję świata i przyszłości…

– To nie jest nowatorska wizja przyszłości. To jest obsesja – warknęła. – Ale miej sobie swoje imaginacje i tak nic nie wskórasz.

Baron zmrużył oczy.

– Jeszcze przyznasz mi rację, Trail – powiedział z lekkim uśmiechem, podchodząc do Trasil. Skra starała się nie spuszczać z niego wzroku, a jednocześnie kątem oka obserwować stojących przy wejściu strażników. – Witaj, chyba nie mieliśmy okazji się poznać…

Trasil stała nieruchomo, patrząc prosto w oczy Trail.

– Więc to ty jesteś kluczem – szepnął, stając za nią i kładąc dłonie na jej ramionach. – Otwórz wejście… a uczynię cię najpotężniejszą kobietą na Kontynencie…

– Nie interesuje mnie to, co możesz mi zaproponować – padło z jej ust.

– Mówisz tak, bo nie zdajesz sobie sprawy z tego, co możesz otrzymać – powiedział, a jego dłonie zacisnęły się mocniej.

– Zostaw ją! – wrzasnęła Trail, lecz Szadź nie potrzebowała obrony. W mgnieniu oka wyrwała się i okręciła na pięcie, łokieć wbijając w żołądek nieuzbrojonego mężczyzny, a palce drugiej ręki w jego oczy. Baron zatoczył się, charcząc, a Trasil przeskoczyła ołtarz, znajdując się przy Trail. Obie kobiety cofnęły się pod ścianę, widząc zdążających w ich kierunku strażników.

– Stójcie! – warknął baron, trąc załzawione oko. – Siłą nic nie wskóramy, prawda, moje drogie panie? – spytał, uśmiechając się chytrze. – Wiem doskonale, jaka jest jedyna droga do otwarcia skarbca i tak, jak przypuszczałem, żadna z was ani nie podziela mojej idei, ani nie ma zbyt wielkich aspiracji. Trudno. Przygotowałem więc inny czynnik przekonywający.

Behaller gestem dał znak jednemu z mężczyzn. Ten kiwnął głową i opuścił jaskinię. Trail przełknęła głośno ślinę, domyślając się, co zaraz nastąpi.

Nie pomyliła się. Po kilku minutach żołnierz wrócił, prowadząc zakneblowanego i związanego elfa. Ten wyraźnie nie był w najlepszym stanie.

– Fladan! – wyszeptała Trasil i, o ile było to możliwe, zbladła jeszcze bardziej. Trail podtrzymała kobietę, czując, jak w środku niej jej własna złość miesza się z rozżaleniem Szadzi.

– Więc wszyscy aktorzy wyszli już na scenę – powiedział smok, zjawiając się znikąd obok kobiet. Trail nie kryła irytacji.

– Nie spieszyłeś się! – rzuciła szeptem w jego kierunku.

– Och, ależ byłem tu cały czas…

– Kim jest ten człowiek? Magiem? – bursztyny w oczach Behallera błysnęły zainteresowaniem.

– Smokiem – odparł Gulvas, kłaniając się lekko. Baron przez chwilę wyraźnie coś rozważał, po czym wzruszył ramionami.

– Witaj, zatem. Normalnie kazałbym cię pojmać, ale za chwilę i tak będę najpotężniejszym człowiekiem na Kontynencie, więc nie będziesz mi potrzebny...

– Czyli jednak uważasz, że zdołasz nakłonić nas do otwarcia wrót? – Trail zaśmiała się lekceważąco. – Postradałeś resztki rozumu! Co ma do tego wszystkiego elf?

Behaller uśmiechnął się niepokojąco.

– Zdziwiłabyś się, wiedząc jak dużo – powiedział mrużąc oczy, po czym kiwnął głową strażnikom. – Której części ciała pozbawimy go najpierw? – spytał, rozbawiony. Może zaczniemy od palca? Mamy przecież dużo czasu… możemy się pobawić. Wzięliście sprzęt, panowie?

Jeden ze strażników potwierdził, unosząc ciemną torbę. Trail zadrżała. Dobrze wiedziała, co jest w środku.

– Co oni mu zrobią? – spytała przerażona Trasil, oblizując spierzchnięte wargi.

– Nie chcesz wiedzieć.

Gulvas przestąpił z nogi na nogę.

– To nie są specjalnie cywilizowane metody – powiedział marszcząc czoło. Behaller zaśmiał się głośno, założywszy ręce na piersiach i patrząc jak strażnicy rozwiązują ledwie przytomnego elfa.

– Nie, nie są. Ale za to ich skuteczność jest pewna. Jak tam, moje drogie przyjaciółki? – spytał odwracając się w stronę kobiet. – Zmieniłyście zdanie?

– Jesteś szaleńcem! – krzyknęła Trail, czerwieniejąc ze złości. Behaller skwitował tę uwagę kolejnym wybuchem śmiechu.

– Trail… nie możesz na to pozwolić… – po twarzy Trasil spłynęły łzy, gdy patrzyła jak jeden ze strażników kopie w brzuch elfa, nie potrafiącego nawet ustać o własnych siłach. Kolejny cios, który posłał go na najbliższą ścianę sprawił, że Szadź wybuchła szlochem i przylgnęła do Trail, wtulając twarz w jej ramię.

– Nie płacz – szepnęła Skra, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że tak naprawdę nic się jeszcze nie zaczęło. Sztywną dłonią głaskała Szadź po plecach, sama wpatrując się w to, jak strażnicy katują Fladana.

– Dość, panowie! – stwierdził po chwili wyraźnie zadowolony baron. – Nie chcemy, żeby był nieprzytomny, gdy będziemy go pozbawiać kończyn…

Te słowa wywołały niepohamowany wybuch płaczu. Trail zaklęła szpetnie, czując, że być może Trasil...

– Nie możemy otworzyć skarbca – szepnęła Szadzi do ucha. – Wiesz, co będzie się dziać? Wiesz ilu ludzi zginie?

Przeraźliwy wrzask przeszył powietrze. Trail zamknęła oczy, tylko domyślając się, co mu zrobili.

Fladan… Fladan… elf nie był niczemu winien. Zakochał się w nieodpowiedniej kobiecie, to wszystko. Nie mogły mu pomóc, to by oznaczało śmierć dla nich wszystkich. Przerażało ją tylko to, że Trasil też obdarzyła go uczuciem. Gdyby nie Trail, pewnie zdecydowałaby się na otwarcie wrót.

Kolejny wrzask.

Trail mocniej przytuliła drżącą i szlochającą Trasil, czując, że sama z trudem powstrzymuje się od płaczu. Myśl, że Fladanowi dzieje się coś złego, bolała ją niesamowicie. Ale przecież to nie było możliwe by i ona…

Wtedy przypomniała jej się ich podróż do Khardax, ta noc w gospodzie. Wyraz jego oczu i zapach skóry. Przypomniały się jej jego słowa, szeroki uśmiech...

Wrzask.

Trail przełknęła głośno ślinę i zmusiła Trasil, by ta na nią spojrzała.

– Zabiją go, prawda? – spytała Szadź, łykając łzy. Trail pokiwała głową.

– Trasil… on nie jest tyle wart… – powiedziała.

– Masz rację – odparła kobieta. – Jest wart o wiele więcej. Więcej niż cały świat.

Trail zaklęła w duchu, chwyciła Szadź za dłoń i krzyknęła do Behallera:

– Każ im przestać! Zrobimy to!

Baron uśmiechnął się i skinął na żołnierzy. Trail starała się nie patrzeć w stronę leżącego na ziemi ciała. Kątem oka dostrzegła jedynie mnóstwo krwi.

– Obiecaj, że już nic mu nie zrobicie! – Skra zmrużyła groźnie brwi.

– Jeśli tylko skarbiec zostanie otwarty – baron uniósł głowę – Fladana nie spotka już z naszej strony nic złego. Znasz mnie, wiesz, że jestem człowiekiem honoru – Trail rzuciła mu niechętne spojrzenie. – Ponadto nie będę miał wówczas powodu, żeby go krzywdzić, prawda? Przejdźmy, zatem, do rzeczy.

Trail podeszła do ołtarza, ciągnąc za rękę Trasil, jednocześnie nie spuszczając nawet na sekundę wzroku z barona. Przez głowę przebiegła jej myśl, gdzie też podział się smok i czemu nie próbuje ich powstrzymać. Ale to wszystko nie było teraz ważne. Liczyło się tylko to, że Fladan jest już bezpieczny. O reszcie nie musiała myśleć.

Tak jak przypuszczała, magia sama pokierowała ruchami jej i Trasil. Obie, mimowolnie, wspięły się na postument. Skra wyczuwała drżenie ciała towarzyszki, nie wiedziała już, czy to z powodu łkania, czy narastającego podniecenia. Sama także czuła dziwne uniesienie, jakby przez całe życie czekała na ten właśnie moment. Nic już nie było w stanie ich powstrzymać.

I tak zniknęła jaskinia. Zniknęło zmasakrowane ciało elfa, zniknął Behaller i jego ludzie. Nie było także postumentu, skarbca, niczego. Tylko Trasil, Trail i oślepiające światło, zdające się wypełniać ich ciała.

Jej ciało.

Autor: Arkana

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.